Wiatrak ciężkich smaków
Co jakiś czas wpadam do przydrożnych zajazdów i karczm, by je potem na tych łamach opisać.
Mam nadzieję, że często podróżujący blogowicze korzystają z tych informacji i – wierząc mojemu smakowi – albo wpadają do tych samych lokali, albo omijają je szerokim łukiem.
Dziś opisana karczma znajdująca się pod Pułtuskiem w starym wiatraku we wsi Gnojno, należy raczej do tej drugiej kategorii. I to z paru względów, które tu przytoczę.
Miejsce jest pięknie położone, niedaleko Narwi i szosy prowadzącej do Ostrołęki i dalej do Augustowa, rosną przy oknach piękne wielkie lipy i takież świerki, spotkać więc można zarówno piękne smukłe sarny, jak i słuchać (o tej porze roku) koncertu słowików. Zwłaszcza jeśli pogoda pozwala usiąść przy stolikach wokół lokalu.
Wystrój sali mało zachęcający, bo rustykalną atmosferę psują wielkie kolumny z zupełnie innej bajki. W dodatku cały czas musimy obcować z wielkim ekranem telewizora, który emituje muzykę przypominającą polskie disco-polo, ale w karaibskiej odmianie. Nie bardzo to pasuje do doskonałego skądinąd żurku z jajkiem i białą kiełbasą.
W karcie jest niewiele dań, co – moim zdaniem – jest zaletą i świadczy o tym, że potrawy nie są odgrzewane z półproduktów, tylko robione na zamówienie klientów. To z kolei zbytnio wydłuża czas oczekiwania na moment zaspokojenia głodu.
Obsługa sympatyczna, lecz nieco roztargniona. Przy pustej sali kelner po przyjęciu zamówienia i przekazania go kucharzom przyniósł do stołu wodę mineralną z cytryną, lecz całkiem zapomniał o soku z czarnej porzeczki dla drugiej osoby. Upomniany przeprosił za roztargnienie, choć mógł gości ochrzanić.
Dania, jak to na Kurpiach i w większości przydrożnych zajazdów, gigantyczne. Żurek (10 zł) z jajkiem na twardo, boczkiem i kiełbasą był dodatkowo obdarowany sporym kawałkiem białej kiełbasy z doskonałym chrzanem, co mogło stanowić osobne danie. Zupa ogórkowa (10 zł), mocno okraszona śmietaną, pełna była kartofelków, posiekanych ogórków, marchewki i innych jarzyn. Zabrakło mi w niej tylko charakterystycznego kwaśnego smaku z kiszenia.
W sumie jednak ta zupa była z całego posiłku najlepsza. Miejscowe znane i podawane na uroczyste okazje danie to pokuczaj (10 zł), czyli kotlet mielony, ale bez wszelkiej panierki, tylko mocno wysmażony i ozdobiony sporą porcją smażonych pieczarek oraz wspaniale przyrządzoną tartą marchewką, surową kapustą obficie skropioną cytryną i porwanymi listkami sałaty. Do tego kartofle z wody posypane świeżym koperkiem.
Dania te były dość smaczne. Ich wadą była olbrzymia ilość jadła na talerzu, ale tę rafę można przecież ominąć, zjadając połowę albo mniej. Ale to popis marnotrawstwa.
Nie wiem też, co powoduje, że po takim posiłku człek przez wiele godzin czuje się ociężały i niechętny wszelkiemu wysiłkowi (zarówno fizycznemu, jak i umysłowemu).
Mijajcie więc Gnojno, podążajcie dalej – w poszukiwaniu lżejszych posiłków i podawanych z większą gracją. Do mojego ulubionego Tusinka (podpłomyki) jeszcze tylko godzina jazdy.
Komentarze
dzień dobry ..
ja skorzystałam z Żaczka w Pułtusku i jestem zadowolona … a w Warszawie z koleżankami blogowiczkami kilka punktów polecanych wizytowałyśmy z różnym wrażeniem ale jednak …
ja dziś sobie zrobię ….
http://bajecznakuchnia.blogspot.com/2015/06/kotleciki-z-modej-kapusty.html
Mam zaufanie do kulinarnego smaku Gospodarza, nie mam okazji skorzystania z Jego rad, niestety.
Na termometrze 10 stopni, nawet nikt w tym roku nie zawołał wczoraj : Hej Łado, Łado, Kupało! Nijak się te dni nie kojarzą z przesileniem letnim, wiankami, skokami przez ogień i obrzędami płodności. Raczej ciepłe skarpety, grzaniec i kominek oczekiwane. Na obiad (dość późny dzisiaj) będą mielone i surówka z kalafiora, na deser truskawki.
Zapomniałam sprawozdać, że wczoraj przetestowałam konserwę „Flaki zamojskie”. Pucha wielka, wewnątrz tych tytułowych flaków dużo i dobrze ugotowane, ale całość nie wzbudziła mojego entuzjazmu. I flaki i spora porcja włoszczyzny są zanurzone w zawiesistym sosie w którym jest za dużo mielonej kolendry, mąki i jeszcze jakichś ziółek. Ten sos nie smakował mi zupełnie. Gdyby nie to, to można by z czystym sumieniem polecić zakup takiej puszki na obiad dla 2 osób. Może zresztą znajdą się amatorzy tego smaku „pysznych flaków po zamojsku” (tytuł etykiety)
Dzien dobry panu Gopodarzowi i Gosciom,
bardzo spodobalo mi sie w tekscie o tym kelnerze, ktory „upomniany jednak przeprosil za roztargnienie choc mogl gosci ochrzanic”.
Tematyka kelnerska jest bardzo bogata w polskiej literaturze i kinemtografii. Pierwszy przyklad z brzegu to Tadeusza Kurtyki, pisarza i rolnika, (znany jako Henryk Worcell) „Zaklete rewiry” rzecz o restauracji z hotelu Pacyfik z kelnerami Boryczko i Fornalskim. Historie zreszta naprawde urocze z lat 30, chociaz i nie pozbawione tragizmu tamtych czasowi.
Sadze, ze najwieksze rewelacje myslowe na temat czlowieka dadza sie wyrazic w pojeciach i jezyku ludzi prostych. W innym przypadku zakrawa to na jakas tragiczna i zdumiewajaca parodie jakiegos konceptu socjologiczno-literackiego.
Marek Nowakowski, Marek Piwowski , Janusz Glowacki czy tez Jerzy Pilch (tego znam najmniej) to autorzy u ktorych tematyka kelnersko-hotelowa jest przebogata. Glowacki niegdys pisal o kelnerach zarabiajacych o wiele wiecej anizeli goscie restauracyjni, ktorych obslugiwali. A i mogli ochrzanic.
Wspomniany Augustow, miasteczko wakacyjne z moich lat szkolnych, tak opiewane noce tamtejsze. Jeziora Necko i Biale. A bylem tam ostatnio w koncu lat 60.
————
scena z filmu „Przepraszam czy tu bija?”, Jan Himilsbach
https://www.youtube.com/watch?v=BIeCw8ScOvI
Duże porcje w restauracji, to nie problem, przynajmniej z moich amerykańskich doświadczeń – nadmiar potraw zabiera się ze sobą pięknie zapakowany w pudełeczku. No, chyba że danie nie jest smaczne, to już inna historia. Nie wiem dlaczego w naszym kraju ten zwyczaj nie jest praktykowany. Może nie jest to zbyt elegancki sposób, ale za to praktyczny i oszczędny.
Pyro, zdarza się, że będąc w tzw. krzakach nie mamy za dużo jedzenia, wtedy korzystamy z gotowców, I właśnie flaczki, ale „po warszawsku” w słoiku są naszym ulubionym ratunkiem. Nie ma w nich ani grama mąki, sam rosół z apetycznymi dodatkami. Porcja starcza na dwie osoby, do tego bagietka, mniam!
Barbaro – te „zamojskie” są w baryłkowatej puszce niemal kilogramowe (960 g) puszka łatwa w otwieraniu i wszystko cacy – tylko smak owego sosu…
Ja też mam ulubionego gotowca, to Pudliszek „Flaki w rosole”
To te flaki w pol litrowym sloiku sa na DWIE osoby? 😳 😳 😳
Ozzy – zabawna i autentyczna historyjka opisana przez p. Mirę Michałowską. Pisywała (pod pseudonimem) felietony z „Przekroju”. W którymś kolejnym skrytykowała kelnerów z hotelowej restauracji i rozpęt5ało się piekło – delegacja związku zawodowego kelnerów nachodziła redakcję, domagając się przeprosin i adresu autorki. Nie byli to mili panowie i naczelny wysłał p. Mirę na urlop – żeby wyjechała i schowała się przed mścicielami.
Przekonanie, że niewiele dań w karcie świadczy o tym, że potrawy nie są odgrzewane z półproduktów, tylko robione na zamówienie klientów, zaliczam do kategorii myślenia życzeniowego 😉
Apropos zabierania niezjedzonych porcji do domu (dla pieska 😉 ) to w litewskiej Nidzie mieliśmy szczególnego rodzaju przeżycie.
Kiedy okazało się, że porcje cepelinów są ogromne i w życiu nie zjemy nawet połowy, zapytaliśmy kelnerkę, czy może nam część zapakować. Spojrzała na nas zdumiona i pokręciła głową przecząco. Wtedy Osobisty udał się do naszego auta, przyniósł stosowne plastikowe pudełko, a ja dokonałam reszty. Trzy kucharki i kelnerka przyglądały nam się przy tym niezbyt dyskretnie 😀 Całe szczęście, że byliśmy jedynymi gośćmi, bo pewnie zbiegowisko byłoby na cały lokal 😉
Małgosiu, te pudliszkowe też nie są nam obce 🙂
Heleno, czyżbyś uważała, że to za dużo czy raczej za mało? Bo dla nas w sam raz 🙂
Natomiast wielka obfitosc dan w karcie zazwyzaj gwarantuje, ze bedzie to szajs.
Za duzo? Nie smiesz mnie, Barbaro. Ja zawsze majac w domu jeden sloik flakow w rosole, uwazalam, z mam jeden posilek. 😳 I tak to zostanie. 🙄
A propos kelnerow przypomina mi sie urocza opowiastka kolezanki, ktora w czaie pobytu w USA wstapila na obiad z mezem do restauracji, gdzie kelnereami byli studenci miejscoweo colledge’u.
Na pytanie Leny co jest dzisiejsza „zupa dnia” (potage du jour) uslugujacy kelner odpowiedzial rozbrajajaco: Cream of yesterday’s leftovers!
Dawno temu, w restauracji orbisowskiego hotelu w Częstochowie zamówiliśmy kotlety z dzika. Kelner wiedziony jakąś sympatią szepnął podając:
– Macie państwo szczęście, świeże. Bo czasami jak zajadą… 🙄
Od wczoraj chodzi mi po głowie fraza: „Nad ranem flaki stawiał w barze „Flis” i za nic nie mogę sobie przypomnieć kto śpiewał tę piosenkę i kto stawiał owe flaki.
Wbrew temu, o czym zawiadamiała mnie wczoraj poczta, Wanda TX życzenia otrzymała. Napisała do mnie dzisiaj, pozdrawiając całe pt Błogowisko i Gospodarza. Jest niezwykle zajęta, bo pracuje do 17.00,potem jedzie do klubu na intensywne ćwiczenia, wieczorem gotuje obiad, a w niedzielę gości zamężną córkę z dwojgiem dzieci – znana nam młodsza córka, Basia, jest w kampusie akademickim i rzadko zjawia się w domu. W Teksasie także nie ma upałów ale jest cieplej, niż u nas.
Romans Otwocki
Poznałam go w pociągu elektrycznym
jechał na Otwock – zupełnie jak ja,
nieokrzesany, jednak romantyczny –
taki jak ja – był ten Euzebiusz K.
Spoglądał na mnie jakby natarczywie.
– Co się pan patrzy? – szepnęłam więc doń.
– Bo co, nie wolno? – odparł błyskotliwie,
– a ja wiedziałam, że już tylko on.
Dusza słowiańska – nieokiełznana,
sokół stepowy Euzebiusz K.
Dusza słowiańska – niepokonana,
co zawsze pędzi, zawsze gna.
A potem jakoś od słowa do słowa,
nazajutrz flaki stawiał w barze Flis,
po flakach piwo, przy piwie flirtował:
– Czy chcesz być moją? Powiedz, powiedz, chcysz?
Ta noc w Otwocku była objawieniem,
Euzebiusz odbił vermut Montevort,
potem zniknęło wszystko, jak westchnienie
we wspólnym rytmie roztętnionych serc.
Dusza słowiańska – nieokiełznana etc.
Gdy nad Otwockiem ranne wstały zorze,
Euzebiusz odszedł hen, jak złoty sen,
a ja wciąż tęsknię – wciąż myślę, że może
na linii Otwock znów spotkamy się.
Niech wróci nawet bez zegarka Błonie,
bez odbiornika – Kasprzak typu Twist,
bez mego palta na ciepłym muflonie,
byleby wrócił, wrócił jeszcze dziś.
Dusza słowiańska – nieokiełznana,
sokół stepowy Euzebiusz K.
Ach, sokoliku – cóż mi zostało?
Jeno ten refren, co w piersi gra.
@Pyro,
„Przekroje” pamietam ze zbiorow ojca (koncowka 60) a tam Fafik, kwadratowe ludziki Macedonskiego, siostry Rojek, Juliusz Kydrynski, Kamyczek…
Romans Otwocki
Napisał Maciej Zembaty
No właśnie, Nemo, dziękuję. Kto to śpiewał?
Maciej Zembaty.
Tak mozna wlasnie jak ta pani dokumentnie zamordowac swietny kabaretowy tekst.
MZ gdy spiewal te swoja piosenke byl absolutnie dead-pan, seriozny, nie usilujacy „czarowac” publicznosci i sie krygowac przed nia. Piosenka byla i smieszna przez to i smutna jendoczesnie. Z naciskiem na smutna, po wysluchaniu. W odbiorcy pozostawiala wrazenie ponrej beznadziei prowincjonalnego romansu rozpoczetego w pociagu elektrycznym. A nie wysmiewania sie z prostej dziewczyny.
Cichalu, aktualny numer telefonu do mnie zapewne dostaniesz od Pyry, natomiast mój mailowy adres się nie zmienił, czyli jest taki sam jaki był trzy miesiące temu, czyli kiedy pisałeś w sprawach przedwczorajszych, czyli poruszanych przedwczoraj. Tuszę, że skoro możesz pisać na blogu to również możesz napisać do Żabich Błot.
A deszcz pada, pada, pada…
Dodam: bo dziewczyna zostala okrutnie oszukana i okrdziona. To nie jest smieszne-smieszne. To jest smieszne-smutne.
Aktualnie Jasia na blogu nie mamy, jednak kiedyś mieliśmy –
śp kol.Okonia. Strasznie był irytujący, błyskotliwy, znający – taki, który zawsze lepiej wie, umie, rozumie. Jednak miał wielką miłość : Warszawę i pisywał humoreski warszawskie „wiechem” pod pseudonimem „Kleofas”. Fajne były te opowiastki. Wypiję dzisiaj za pamięć Okonia.
inny Janek, ktorego nie ma
JOHNNY WINTER (1944-2014)
a po ktorym pozostal blues
https://www.youtube.com/watch?v=VIpmUroL2D4 Dust My Broom, 2012
Krystyno, dzisiaj w końcu leczo 🙂
Euzebiusza K. śpiewała znakomicie Elżbieta Jodłowska.
Małgosiu,
na pewno smakowało. 🙂 Ja też do niedawna kojarzyłam leczo z jesienią i dziwiłam się kiedyś , że Pyra gotuje je latem. Ale teraz jest to u nas danie całoroczne, zwłaszcza że mąż je lubi.
Zanotowałam sobie do kupienia jedne i drugie flaki.
Podoba mi się podany przez Jolinka przepis na kotleciki z młodej kapusty. Myślę, że niekoniecznie trzeba używać maszynki do mielenia. Można też podgotowaną kapustę bardzo drobno posiekać.
Ulubiona wokalistka naszego Okonia:
https://www.youtube.com/watch?v=y0O9GkKg1E4
Niedawno slyszalam w radio historie, ktora mnie zaciekawila. Zalaczam moja interpetacje skrotow tekstu tej audycji w jezyku Polskim.
Jest to historia chefa rodem z Peru o nazwisku Gaston Acurio. Zgodnie z opowiadaniem w radio Peru jest jednym z krajow, gdzie powstalo danie o nazwie ceviche. Ceviche to surowa ryba z chili i sokiem z limonki.
Gaston Acurio jest uwazany za ojca kuchni Peruwianskiej. Niedawno opublikowal ksiazke poswiecona kuchni peruwianskiej pod tytulem „The Cookbook”. W ksiazce mozna znalezc wiele przepisow wlacznie z ponad 20 przepisami na samo ceviche.
Starsze pokolenia Peruwianczykow jadlo ceviche z sola i chili. Wiele lat pozniej limonki i cebula przybyly z Hiszpanii.
Gaston uwaza, ze glownym skladnikiem ceviche jest Peruwianskie chili o nazwie aji. Role aji w Peruwianskim ceviche mozna porownac do roli wasabi w Japonskiej kuchni lub roli pomidorow i czosnku w kuchni wloskiej.
Gaston Acurio ma 47 lat i jest wlascicielem najlepszych restauracji w Peru i na swiecie.
Kiedy Gaston byl malym chlopcem jakosc domowych posilkow nie byla wazna. Nikt w rodzinie Acurio nie lubil gotowac. Kiedy Gaston mial 9 lat postanowil sam gotowac rodzinne posilki.
Ojciec Acurio byl politykiem (senatorem). Ojciec marzyl, aby jego syn zostal prezydentem Peru. Aby zrealizowac to marzenie ojciec dal synowi pieniadze i wyslal 19 letniego Gaston na studia prawnicze do Madrytu.
Gaston pojechal do Hiszpanii. Na miejscu plany sie zmienily. Jednego wieczoru Gaston wydal miesieczny przydzial pieniedzy od ojca (allowance) w wysokosci okolo $300.00 na jeden obiad w znanej 3-gwiazdkowej restauracji. Gaston mowi, ze to byla najlepsza inwestycja jego zycia.
Podczas obiadu Gaston postanowil zrezygnowac ze studiow prawniczych i zapisac sie do szkoly sztuki kulinarnej. Gaston utrzymal te decyzje w tajemnicy przed rodzina.
Po trzech latach studiowania sztuki kulinarnej w tajemnicy przed rodzina Gaston Acurio wrocil do Peru. Dopiero wtedy powiedzial swojej rodzinie, ze nie jest prawnikiem tylko chefem.
Rodzina byla bardzo rozczarowana. Po pewnym czasie rozczaroawnie ojca przeszlo, kiedy mieszkancy Peru zaproponawali, aby Gaston zostal prezydentem kraju, jako chef.
Ojciec Gaston nabral przekonania o wyborze syna podczas wizyty w banku. Pracownik banku zapytal ojca, czy jest spokrewniony z Gaston Acurio.
Tu jest nagranie audio tej audycji (po angielsku).
http://www.npr.org/player/v2/mediaPlayer.html?action=1&t=1&islist=false&id=411267763&m=411406492
Ano właśnie Nisiu, Jodłowska. To jej wykonanie prześladuje mnie od trzech dni (fragmentarycznie). Dzisiaj wespół w zespół Blogowicze przypomnieli mi tekst i autora; teraz Ty przypomniałaś mi znakomitą wykonawczynię. Schemat ten sam, co w tekście Osieckiej „Siedzieliśmy, jak w kinie/ na dachu przy kominie…” potem trochę odmłodzony w „Małgośce”.
A pamiętacie Eli Jodłowskiej: Jak trudno być modliszkiem (a zwłaszcza po ty wszystkim) i pacyfistyczne: „Tup, tup, ciap, ciap” ?
Kultura studencka to była potęga i coś, co się nam naprawdę udało.
Ja najlepiej pamiętam „Smutną wannę trzyosobową” i „W prosektorium najprzyjemniej jest nad ranem” – Jodłowskiej
Żeby zobaczyć jaka jest obecnie treść studenckich występów, wystarczy włączyć TVP Rozrywka. Ręce i nogi się uginają, że zacytuję klasyka. Rechot pełną gębą wypełnionej po brzegi sali. Chyba mocno się zestarzałem bo mnie to nie bawi.
Wczoraj wieczorem odwiedziłem znajomych i opowiedziałem zasłyszany dowcip o tabletkach na depresję zażywanych przez Maciarewicza i tym, że popija je sokiem z brzozy. Mnie dowcip gdy go usłyszałem bardzo rozbawił. Znajomi, żelazny elektorat PiSu, zareagowali ponurym milczeniem. Następnie zostałem pouczony śmiertelnie poważnym głosem , że nie należy żartować z tragedii smoleńskiej i śmierci tylu osób na pokładzie…
Pomyślałem sobie wtedy, że wkrótce będzie zabawnie. Bardzo zabawnie.
Pogoda zupełnie barowo – pościelowa. Nawet pies śpi wybiegany i zmęczony. W sumie przeszedł dzisiaj kilkanaście kilometrów (w tym 7 między ośrodkiem, a stacją kolejową). Przyjechał, pochłeptał wody, wziął kilka kawałków kurczaka i walnął się do swojego koszyka – nie ma pieska.
Młodsza układa ostatni sprawdzian na jutro 8.00, a to ważne, bo piszą go tacy z niedostatecznym, którzy nie zgadzają się z oceną – albo zaliczą, albo to ndst będzie pojutrze na świadectwie. Wszystko więc, do ostatniej kropki i mapki musi być zgodne z regulaminami, podstawą programową, wpisami w dzienniku, czyli musi być takie, żeby kurator, minister i premier nawet nie mieli się do czego przyczepić.
Nowe polskie kabare jest takie, że kiedy przypadkiem coś włączę, uciekam czym prędzej gdzie pieprz rośnie.
Gospodarzu, czy jesteś świadom, że na Twoim blogu co chwilę pojawia się niedająca się wyłączyć seksualna panienka???
W prosektorium najprzyjemniej jest nad ranem – to oryginalnie jest piosenka Zembatego.
Orca (17:34),
byłam w restauracji Gastona Acurio w Limie – nawet w dwóch jego restauracjach. Poprosiłam znajomych Peruwiańczyków o zdecydowanie, co najbardziej peruwiańskiego mogę tutaj zjeść, co polecają.
Nikt mi nie powiedział, co jem. Po zjedzeniu pochwaliłam smakowite grillowane mięsko i dodatki – okazało się, że jadłam bardzo tradycyjne danie peruwiańskie, morską świnkę.
Co do sewiczy, między Chile i Peru toczy się od lat święta wojna o autorstwo. Mnie i tu, i tu smakują, zawsze znakomite, ze świeżutko złowionej ryby. Każdy je przyprawia na swój sposób. Oto z Wyspy Wielkanocnej, jedne z lepszych, jakie jadłam:
http://bartniki.noip.me/news/Gotuj_sie/Rapa_Nui-Sewicze.jpg
Alicjo
Parę dni temu jadłem to samo, tylko nie wiedziałem, że tak się nazywa 🙂
Misiu (20:05),
wczoraj oglądałam tygodniowy program o wynalazcach i tym podobnych wymyślaczach-amatorach. Ocenia ich dzieła panel kilkorga znanych biznesmanów, którzy czasami inwestują w wynalazcę, a czasami nie.
Ponieważ program ma już szóstą edycję, wczorajszy był przeglądem, co się dzieje po latach z niektórymi odrzuconymi i niektórymi doinswetowanymi przez biznesmenów. Jednym z odrzuconych był facet, który posiada wielohektarowy las brzozowy i postanowił z soku brzozowego robić wino. Zaprezentował to wino panelowi (nie pamiętam, o jakie wsparcie inwestycyjne prosił).
Panel spróbował wina i omal wszyscy się nie zakrztusili.
Paskudztwo, terpentyna, tego się nie da pić!!!
Facet się nie przejął, za rok pojawił się z tym samym, nieco ulepszonym winem, ale nie budzącym zachwytu.
Nikt nie zdecydował się na zainwestowanie, nokaut po raz drugi!
Ale facet uparty, zgłosił się do sklepów monopolowych,
klienci próbowali, chwalili, sklepy zamawiały i okazuje się, że to co włożył w interes (wziął pożyczkę z banku, pół miliona), już mu się zwraca i niedługo zaczną się profity, bo popyt jest.
To mi się przypomniało, jeśli chodzi o sok brzozowy 🙂
Misiu,
ja jem to wszędzie, gdzie tylko oceany i morza blisko, bo warunkiem jest świeżutka ryba 🙂
Nisiu – chyba to nie stacje tv i kabarety zgłupiały – w końcu dają to, co się podoba, za co ludzie chcą płacić, co ich bawi. Boziu, Boziu – naród nam zgłupiał, schamiał i cofnął się w rozwoju do czasu sprzed okrzyku: „Pójdź dziecię, ja cię uczyć każę”.
Zakapowałam wreszcie, o co chodzi Nisi, jak mi panienka kilka razy przed nosem przeleciała 🙄
Ta od „Liderin sex”
Alicja,
Jesli jadlam gdzies ceviche to sobie nie przypominam. W Peru jeszcze nie bylam.
Interesuje mnie to chili o nazwie aji.
Panienka mi nie lata 🙂
Ceviche jadłam, ale podobnie jak sushi radości wielkiej mi nie sprawia.
Świnkę próbowałam świadomie. Szczura i węża też.
Dobry wieczór 🙂
Żadna panienka mi nie lata 😯
Dzisiaj fasolowa, jutro żeberka z kapustą. Mokro, zimno i jemy jesiennie 😕
W Chile i Peru paprykę aji znajdziesz w bardzo wielu potrawach, jest to ostra papryka. Nic specjalnego nie potrafię Ci na ten temat powiedzieć, bo ostrego dodaje się zazwyczaj w skąpych ilościach.
Nie pamiętam, żebym tam widziała popularną, słodką paprykę (bell peppers). Jest wiele rodzajów aji, wszystkie po ostrej stronie, ale różnią się stopniem ostrości.
Orca,
u Ciebie sewicze (ceviche) powinny być, wszak ocean tuż, może zainterersuj się w jakiejś restauracji, powinni mieć w menu jako przystawkę.
Seafood restaurants macie jak mrówków 🙂
http://www.seattle.com/restaurants
Też panienki nie widziałam.
U mnie też nie ma panienki, bo za radą Yurka mam zablokowane reklamy, przynajmniej niektóre.
W Sopocie od niedawna istnieje restauracja peruwiańska ” La Marea”. Historia opisana przez Orkę przypomniała mi, że czytałam o niej. Przejrzałam menu – jest ceviche w różnych odmianach , świnek morskich nie ma. http://www.lamarea-restauracja.com/
Pożegnam się już dzisiaj. Właśnie Cichal napisał, że jemu się nie chce chcieć; też pościelowy. Ja nie; jeszcze nie do łóżeczka, ale już nie do pogaduszek.
Pa.
Witam, blokada filmów reklamowych;
http://flashblock.mozdev.org/
blokada reklam;
https://adblockplus.org/
Nisiu o mnie żadna panienka nie przylatuje, widocznie uznała, że nie warto.