Nie ma życia bez dobrego stołu
Mam w obu domach – miejskim i wiejskim – kilka różnych stołów. Na wsi stoi na werandzie długi i wystarczająco szeroki, by można na nim ustawić kilka półmisków, z blatem dębowym o niezwykłej grubości. Są tam i mniejsze stoliki: kuchenny, ogrodowy.
W domu warszawskim mam owalny rozkładany stół przy którym może usiąść swobodnie 10 osób, a także dwa małe kawowe. Jeden z marmurowym blatem, udający styl ludwikowski, a że liczy ponad sto lat, to też stanowi już zabytek. Drugi – gdański, okrągły z nogami w kształcie spirali.
Każdy służy do czego innego i do każdego jestem bardzo przywiązany.
Przez stulecia stół rozwinął się od formy przenośnego kozła ze odejmowanym blatem do współczesnych mebli o różnym kształcie i rozmiarach. Ewolucja stołu odzwierciedla zmiany obyczajów społecznych, które towarzyszyły dążeniom do coraz większy wygody życia domowego i lepszej organizacji wolnego czasu oraz wzrastającej prywatności życia towarzyskiego i domowego.
Nieliczne meble, jakie istniały w średniowieczu, należały do klas wyższych, których styl życia wymagał przedmiotów łatwo dających się przenosić. Wczesne stoły to po prostu deski kładzione na podnóżu z kozłów, rozbierane i przenoszone w razie potrzeby. Społeczności bardziej osiadłe, jak mnisi w klasztorach, używały bardziej trwałych, dużych, ciężkich, prostokątnych stołów. Były one na ogół dębowe, zwano je refektarzowymi od pomieszczenia, w którym spożywano posiłki.
W XVII wieku zamiast w wielkich salach coraz częściej jadano w pokojach jadalnych. Ten mniej ceremonialny sposób jedzenia wymagał odpowiedniego stołu, często o bardziej zwartej formie, okrągłego lub owalnego z bramką (gateleg table) z ruchomymi klapami połączonymi zawiasami. Małe stoliki z okrągłymi blatami używane były jako podstawy pod świecznik.
Wzrastający komfort wnętrz mieszkalnych w XVIII wieku zbiegł się z wprowadzeniem oklein, z których wykonywano mniejsze, lżejsze i bardziej uniwersalne przyścienne czy ?okazjonalne” stoły, z opuszczanymi klapami i szufladami, zaopatrzone w rolki, które wykorzystywano podczas spotkań towarzyskich, przy piciu herbaty, grze w karty, pisaniu listów i czytaniu; spożywano przy nich także lekkie posiłki. XVII-wieczny stół o okrągłym blacie rozwinął się w latach 30. XVIII wieku w stolik wsparty na trzonie rozwidlonym w trójnóg, często z uchylną płytą. W reprezentacyjnych wnętrzach stoliki, ustawione niegdyś przy ścianie, zastąpiono konsolami.
Stoły do jadalni wsparte na trzonach wprowadzono w drugiej ćwierci stulecia; meble te, często z dodatkowymi klapami, stały się wkrótce bardzo popularne.
Wiktoriańskie wnętrza domowe wypełnione były stołami na każdą okazję i do różnego użytku. Cieszące się dobrobytem klasy średnie spożywały posiłki w jadalni przy dużym wolno stojącym stole, który mógł być powiększany za pomocą klap; okazałe stoły-pomocniki ustawiano często przy ścianie. W wieku XX, w miarę jak wnętrza mieszkalne stawały się mniejsze, zmniejszały się również rozmiary stołów i ich różnorodność. Do wytwarzania stołów w odpowiednich stylach zaczęto używać nowych materiałów, takich jak sklejka, rurki metalowe, szkło i tworzywa sztuczne.
Na szczęście starsze meble, w tym stoły, cieszą się nadal wielkim powodzeniem. Przy szklanym blacie wspartym na aluminiowych rurkach nie mógłbym jeść z apetytem.
Komentarze
Gwiazda w kształcie stołu, stół w kształcie gwiazdy
dzień dobry …
kiedyś kupowało się stół by wyglądał jak ława po złożeniu ze względu na miejsce w domu … kiedy po wyprowadzce dzieci wreszcie salon stał się salonem mam normalny stół i stolik do kawy i bardzo mi to odpowiada … stół złożony jest wygodny na 6 osób ale kiedy się go rozkłada wystarcza tylko na 10 osób (do wygodnego siedzenia) a nie na 12 osób bo nogi są żle rozstawione .. pewnie już nie kupię nowego ale teraz wiem jakie to ważne jest w konstrukcji stołu rozkładanego …
Taki też może się przydać
Kocham stoły – chyba wszystkie, prócz tych z płyty na rachitycznych nóżkach i tych ze szkła w metalu. Prawdę mówiąc lubię stare, solidne stoły, dostatecznie szerokie, żeby postawić półmiski i salaterki, bo nie mam ani stołów – pomocników, ani służby do serwowania obnośnego. Jak Jolinek miałam stół – ławę i też zlikwidowałam ją natychmiast kiedy zyskałam miejsce w saloniku. Wtedy to Młodsza kupiła z jakiegoś francuskiego domu stary, intarsjowany stół w stylu ludwikowskim z krzesłami za niewielkie pieniądze, a pan sprzedający te sprzęty dobrał jeszcze do tego uroczy stolik kawowy w stylu kolonialnym – owszem, z płytą szklaną na blacie ale ułożoną na plecionce z rattanu. Nogi i obudowa palisandrowe. Dąb palisander się bardzo ładnie starzeje. Z nostalgią wspominam stół z domu rodziców – wielki, okrągły, rozkładany na 12 osób – cóż, nie było siły, żeby wlazło bydlę do naszych „M”. Zresztą jego renowacja byłaby kosztowna, a blat renowacji koniecznie wymagał, po odrabianiu przy nim lekcji naszej trójki, szyciu Mamy i eksperymentach Hiniutka. Poszedł do ludzi. Wspomniana wyżej ława, postawiona na wyższy z dwóch poziomów i z otwartą jedną, dodatkową płytą, służy mi za wielkie biurko. Stoi u mnie pod oknem i mieści się na nim swobodnie monitor z klawiaturą, stosy szpargałów i książek, jeżeli w danej chwili są potrzebne. W raie konieczności jest to dodatkowy, duży stół – tylko dla biesiadników niezbyt wygodny z uwagi na konstrukcję – nie wszystkim nogi mieszczą się pod stołem, bo z boków ma deski konstrukcyjne,
Muszę przyznać, że na ten tekst czekałam dobrych kilka lat. Bo jest we mnie coś w stylu „pokaż mi swój stół a dowiem się prawdy o twoim stylu goszczenia”. Wychowana w sporych przestrzeniach (i kulcie niezagracania ich!), sama dbam, bo moje jednoosobowe* (=jednosypialniowe, mówią anglofoni) mieszkanko też mnie nie klaustrofobizowało, stąd stół rozkładany o regulowanej wysokości. W pełnej długości mieści 10 osób.
Jest jednak nieco wąski**; na szczęście dysponuję składanym blatem – ogromnym, szerokim i ciężkim jak nieszczęście. W razie potrzeby (a kult przestronności salonu na to pozwala) nakłada się albo zsuwa podstawowy mebel z owym blatem nałożonym na biurko… a nawet szybko pożycza z sąsiedztwa stół identyczny z moim (odgapili zakup 😉 )
=> Czasem zostawiam im klucze, np. przed wigilią, gdy wyjeżdżam a oni przygotowują większą wieczerzę. Cenią też bardzo moje składane krzesła*** – normalnie sześć zajmuje („dwupiętrowo”) niszę 23-cm szerokości za garderobą i w salonie można tańczyć w parę par 😀 Mam też równie sprytnie składane taborety (mniej wygodne ;))
Słowem, wystrój dziennego podporządkowałam codziennej przestronności-świetlistości, gimnastyce porannej (możliwej też w sypialni), tańcowi, itd. – ale w razie potrzeby w dziesięć minut staje się on całkiem elegancką jadalnią, nawet na trzydzieści osób.
____
*choć ideolo z czasów jego budowy opiewało zdaje się na 2+2 🙄
**boczne stoliki, analogicznie nakryte, udekorowane – są pomocne
***kilka lat temu seniorka imprezyponoć zawyrokowała „te składańce były najwygodniejsze” 😉
O, a ja baaardzo polubiłam chrom, szkło, monochromatykę. Już ponad 20 lat temu – goszcząc w wysmakowanych domach szwajcarskich, austriackich, zwłaszcza zaś londyńskich i monachijskich. (Oraz na wystawach współczesnych V&A)
I nic a nic mi nie przeszło:
gdybym miała kiedyś dysponować powierzchnią bodaj 75% domu rodzinnego (a to zawsze jest odniesienie – dzieciństwo!) – część dzienną urządziłabym właśnie tak – metal, szkło, biała „laka”, kuchenne blaty czarnogranitowe, ew. prostota solidnego, jaśniutkiego drewna wysokiej jakości.
Zabytki? — Lubię, znam się nieźle ===> niech spadają do muzeów i tam cieszą oczy jak największej publiczności, my mamy XXI wiek!!! 😀 😉
Basiu, ale ja też zabytkowa. I mam słabość – nie przejdę w antykwariacie, muzeum czy innej graciarni, żeby nie dotknąć starego drewna – stoły, kabinety, sekretery wręcz wołają o dotknięcie. One po to były budowane .
Pyro, ależ ja bardzo lubię bywać w różnych domach. Tych różnych od mojego obecnego, i od mojego „wymarzonego”! 😀
Fajnie, że jesteśmy tak odmienni (nawet w jednym pokoleniu, co dopiero międzypokoleniowo, gdzie różnice „mód wystrojowych” widać co dziesięć lat) 😎
Oczywiście, jak zawsze, nie chciałam nikogo urazić*, ani nawet wprowadzać lepszościowo-gorszościowych aluzji, a tylko zaakcentować odmienny (lub dotąd-nie-przedstawiony) punkt widzenia 🙂 🙂 🙂
_____
*przed świętami?! 😯 — apage satanas!… albo szybko mi tu rózeczkę przynieś, satanasie… ale pozłacaną i związaną czerwoną wstążeczką, proszeeeę… pod sianko sobie włożę dyskretnie 😈
A teraz żegnam cne towarzystwo na kilka godzin, bo będę malowała pierniki. A żeby je pomalować muszę odgracić stół i blaty w kuchni, na których aktualnie brakuje tylko dziada z babą. To efekt przyniesienia przez Młodszą tego, co dostała wczoraj od koleżeństwa „pod choinkę” – w tym koszyczki, grzyby marynowane i suszone w pięknie zdobionych słoikach, oliwa cytrynowa w buteleczce, konfiturki i Bóg wie co jeszcze.
XXI wiek marzeń . Stół może być także łóżkiem lub huśtawką.
Jeśli nie masz grosza przy duszy, przypomnij sobie historię biednej peruwiańskiej rodziny której za stół służył jej wierny osiołek. Nie wiem czy dobrze pamiętam, ale nie zgadzał się jedynie na prasowanie na sobie.
Doskonale rozumiem przywiązanie Gospodarza. Tom Hanks ciężko przeżył utratę piłki do siatkówki, a ja jestem przywiązany do wspomnień o mym stole. Pożerski bardzo lubił swój pseudo-dostojewsko-syberyjski samowar, a Ludwik…to zależy który Ludwik. Ciekaw jestem czy Ludwik XIV dałby się nabrać na meble z Ikei robione z przeżutych przez chińskich robotników czerwonych książeczek Mao.
usmażyłam 50 naleśników .. na faszerowane grzybami ze szpinakiem do barszczu i na słodko .. część zamrożę … żeby po smażeniu zjeść ze smakiem te naleśniki ćwiczę w trakcie … autorki pomysł na ćwiczenia … 😉
Jolinku, 50 ? toż to hurt 🙂 Podziwiam!
Nakrywałam osobiście Rano śniadanie dla trzydzieściorga, wieczorem – miejsce na tańce 😉
Solidny stół dużo wytrzyma 😎
I nie polukrowałam pierników. Kiedy poupychałam świąteczne nabytki z kuchni, zabrałam się za mycie piecyka, który ucierpiał podczas mieszania bigosu, potem poszłam z pieskiem, przy okazji odebrałam mięso na kiełbasę i trochę różności, potem znów za deski i noże żeby wkroić do bigosu to, co mu się należało i tak czas zleciał. A mam w perspektywie mój gabinet tortur po południu, więc nie mogę być skonana- albo wieczorem za pierniki się zabiorę, albo jutro bladym świtem. Wszak część z nich jest dla Haneczki, a ona jutro z Panem Mężem i z Młodym prosto z lotniska wpadną do Pyry. I co tu dużo mówić – lukier na piernikach nie ma prawa się lepić.
Małgosiu godzina pracy … wolę to niż smażyć kilka razy … zarówno krokiety jak i same naleśniki zamrażają się bez problemu
Pyro dzielna jesteś … czy to ostatnia wizyta? …
nemo imponujące … 🙂
Jolinku, napisz proszę jak zamrażasz, czy trzeba je jakoś oddzielac żeby się nie pozlepiały na amen?
Basiu, wszystko co zamrażasz najlepiej położyć pojedynczo na tacy w zamrażarce (przeważnie jest nad szufladami). Dopiero jak się porządnie zamrozi (pierogi, krokiety, kotlety itd.) wrzucasz do woreczków w takich porcjach, jak chcesz.
Barbaro układam w pojemniku lub w woreczku foliowym i wkładam do zamrażarki … gdy potrzebuje wyjmuje rano z zamrażarki do lodówki i są jak świeże do podsmażenia na patelni np. na obiad..
Barbaro moje naleśniki się nie zlepiają to nie kombinuje … naleśniki składam w trójkąty …
Basiu, ja też smażę naleśniki hurtowo i mrożę, niektóre już trójkąty nadziane, inne puste placki – te ostatnie przekładam folią, trójkąty nie sklejają się.
Nemo, prowadzisz schronisko górskie? Jeśli to niedyskretne pytanie, to pomiń, ale sama pokazujesz tę salę ze stołem śniadaniowym, skojarzyło mi się 🙂
jedliście? …
http://prowincjalnawioska.blox.pl/2014/12/Pomidorowa-z-bananami.html
Dziękuję za podpowiedź naleśnikową, moje też się nie sklejają, ale nigdy nie mroziłam.
Orko, książka o której wczoraj, ma byc dostępna w internetowej sprzedaży pod koniec stycznia. Już się cieszę, przeczytałam udostępnione fragmenty i apetyt wzrósł 🙂
Bjk,
prowadziłam przez 4 dni 😎
Zorganizowałam w czerwcu zjazd mojego roku w schronisku samoobsługowym z kompletnie wyposażoną kuchnią, ale bez zmywarki. Goście zmywali i ogólnie pomagali, ale gotowaniem zajmowali się moi pomocnicy w postaci córki, zięcia i osobistego męża.
Ja byłam od planowania, odpowiadania na pytania, organizowania wycieczek i gadania, gadania, gadania… 😉 Codziennie na nogach od 5 rano, w łóżku o 2 w nocy, ale goście wyjechali zachwyceni jedzeniem, widokami, gościnnością i szwajcarską organizacją 😉
Ja dochodziłam do siebie przez co najmniej tydzień 🙄
Goście budzili się z takim widokiem
Widok cudny. Już zaczynałam myśleć, że masz schronisko gdzieś w środku gór 🙂
Te cztery dni stresu mi wystarczyły 😉
5:21 rano w czerwcu
Jeszcze żeby ten stolik się sam nakrywał…
Żyję, ale kiepsko. Tak, to była ostatnia wizyta; potem ew. korekta jeżeli coś źle dopasowano. Jutro od rana zaczynam naukę mówienia i jedzenia. Mam ambitne plany – nie wiadomo, czy wytrzymam. Połowę pierników pomalowałam w ciapki wszystkie – albo lukrowe ciapki na tle czekolady, albo czekoladowe na różowym białym lukrze. Kudy mi do artystycznych gałązek, kreseczek i szlaczków. Są to najgorsze pierniki jakie kiedykolwiek upiekłam, a całe odium za te kamienie powinno spaść na sen. Biereckiego, bo to jego SKOK przysłał ofertę kredytową, życzenia świąteczne i przepis na pierniczki. Pyry kredytu nie chciały, ale starsza skorzystała z przepisu. I ma za swoje!