Czekając na strudzonego wędrowca
Po raz drugi sięgam do „Ust”. Tym razem wybieram z nich krótki eseik Doroty Chrobak, w którym autorka uzasadnia pożytki płynące z obchodzenia świąt Bożego Narodzenia. Ponieważ od wielu, wielu lat robię coś podobnego, tym chętniej więc cytuję ten tekst:
W zeszłym roku jako wolontariuszka brałam udział w przygotowaniu wigilii dla osób bezdomnych i ubogich. O całym przedsięwzięciu dowiedziałam się przypadkiem, decyzję podjęłam spontanicznie i równie spontanicznie zdecydowałam, że chcę pracować w kuchni. W efekcie przez cały dzień w towarzystwie około dziesięciu takich jak ja ochotników kroiłam ciasto, mieszałam chochlą w garze z hektolitrem barszczu i z przejęciem wydawałam potrawy dla ponad setki gości. Czemu o tym piszę? Bo nie przypominam sobie, kiedy w ostatnich latach miałam okazję, by równie mocno poczuć sens Bożego Narodzenia jak właśnie wtedy. Pomijam poczucie satysfakcji z uczestnictwa w czymś wyjątkowym i szlachetnym, bo to, poniekąd, oczywiste. Uderzająca jednak okazała się refleksja, że krok po kroku, powoli, ale skutecznie przez lata zapominałam, o co w tych świętach naprawdę chodzi. A tu nieoczekiwanie zyskałam szansę, by spojrzeć na wszystko świeżym okiem.Boże Narodzenie to hucznie i z fanfarami obchodzony jubileusz wydarzenia przejmująco skromnego. Oto dwoje ludzi tak ubogich, że nie stać ich na wynajęcie dachu nad głową, decyduje się na nocleg w stajni, w towarzystwie posapujących osłów i owiec. I tam przychodzi na świat ich dziecko. Trudno sobie wyobrazić większą biedę. W przekazie kulturowym wygląda to jednak inaczej – stajnia przytulna, osły i owce wymyte do czysta, siano też jakby klasy premium, a stroje Maryi i Józefa to już w ogóle. Jedwabiem podszyte, a dziur i plam nawet z lupą nie uświadczysz. Tak jakby ludziom było głupio, że ich zbawiciel urodził się w tak mało wyjściowych warunkach, i teraz za wszelką cenę starali się to naprawić, wyczyścić, wypolerować, upchnąć biedę gdzieś w kącie, zamieść pod dywan całą brzydotę i brud. A prawda taka, że było brudno i zimno. I potwornie śmierdziało. Pewnie były też łzy ocierane tak, by nikt nie widział. Ale najgorsza ze wszystkiego prawdopodobnie była samotność i poczucie, że jest się śmieciem. Kompletnie zbędnym. Takim, dla którego jest miejsce tylko w stajni.Tradycyjnie na wigilijnym stole stawiamy dodatkowe nakrycie dla samotnego, zbłąkanego wędrowca. Ale czy ten gest rzeczywiście coś jeszcze dla nas znaczy? Dla mnie znaczył bardzo niewiele aż do zeszłego roku. Bo podczas tamtej wigilii zbłąkanych wędrowców znalazło się sporo – w sumie dostawiliśmy kilkanaście dodatkowych nakryć. Z filmów, które naprawdę warto w świątecznym czasie obejrzeć, chodzi mi po głowie tylko jeden: fascynujący dokument Mana. Więcej niż wiara (ryt. oryg. Mana. Beyond Belief) z 2004 roku, wyreżyserowany przez Petera Friedmana i Rogera Manleya. W największym skrócie jest to opowieść o miejscach i przedmiotach, które ludzie darzą kultem. Jak udowadniają autorzy filmu, sposób zachowania człowieka w obecności ?świętych miejsc” jest zawsze bardzo podobny i ma u swych źródeł wiarę – jeden z fundamentów ludzkiej świadomości. Choć obiekt czci wcale nie musi mieć sakralnego charakteru – jak Elvis Presley czy cenne dzieło sztuki. Przepiękny i bardzo mądry dokument, wiele mówiący o ludziach. I o świętach, nie tylko Bożego Narodzenia. Postaram się go teraz ponownie obejrzeć. Oczywiście po powrocie z kolejnej wigilii dla ubogich i bezdomnych. Bo nie muszę chyba dodawać, że wybieram się na nią także w tym roku.
Radzę wszystkim tym (albo choć niektórym), którzy krzywią się na słowo święta, by rozejrzeli się wokół i znaleźli strudzonego, samotnego wędrowca czekającego na dźwięk dzwoneczka sań św. Mikołaja.
Komentarze
dzień dobry ..
szlachetny gest … a ja mam takie życzenie by ludzi byli szlachetni codziennie …
Pyro za dwa tygodnie będzie już dobrze … a z pierniczkami trzymaj się jednego przepisu i nie kombinuj z zamieniaczy … uściskaj haneczkę … 🙂
Spośród czterech świąt BN spędzonych poza rodzinnym kontekstem, dwa przepracowałam przy odświętnym obiedzie* dla samotnych, pokrzywdzonych przez los, itd.
Pamiętne to święta. Absolutnie radosne, bez cienia self-pity.
I pomagają tym bardziej docenić „odwieczne”** kręgi rodzinno-towarzyskie, obowiązki wobec nich.
Myślę, że i w Polsce swobodnie i radośnie przestawiłabym się na „londyński” tryb świętowania (w gronie nieznajomych, pomagając im), lecz raczej tego nie zrobię, bo taka a nie inna, czyli klasyczna forma obrzędu ma ogromne znaczenia dla Mamy, dla Rodzeństwa też, a skoro zdecydowałam się żyć-pracować tu a nie tam daleko (gdzie też było cudownie, też szybciutko dały się rozczytać kody ich obyczajów) — to właśnie po to, by w razie potrzeby wsiąść w auto i w godzinę być blisko… razem 1 listopada, 24 grudnia, w smutne rocznice, w chorobie, konieczności pomocy, itd.
____
*było to w Centralnym Londynie, gdzie 25 grudnia jest najgłówniejszym dniem (nb z tego powodu, ze względu na niekursującą komunikację publiczną, podwójną stawkę taksówek, trudno jest znaleźć pomagierów, nawet płatnych, do takich akcji)
**bo przecież znajomości i przyjaźnie nad Tamizą też miały sporą metryczkę wówczas, gdy mnie poproszono „do dzieła”
Jolinku, z moich obserwacji – a znam w krk kilka osób angażujących się w akcje 24.12 – wynika, że ci ludzie robią generalnie całkiem sporo… niektórzy są wręcz creme de la creme, solą ziemi, światłością świata 🙂 …jeżeli cię stać w Wigilię (na pewne poświęcenie, nie czarujmy się) – stać cię i w inne dni roku! 🙂
Dzień dobry.
Przy naszym stole jest zawsze miejsce dla dodatkowej osoby. Nb jest to pozostałość odwiecznego kultu Przodków; wierzono, że w Wigilię odwiedzają potomków i niewidoczni – uczestniczą w Wieczerzy. Nie uczestniczyłam w wigilijnym wolontariacie tylko w ew. zbiórkach żywności, darów, pieniędzy. Natomiast przez wiele lat organizowałam gwiazdkowe imprezy dla dzieci – w tym i dla dzieci z rodzin ubogich, patologicznych i z DD. Czy ta praca dawała mi satysfakcję? Nie bardzo. To bardzo trudne dzieciaki i o dziwo, niesłychanie roszczeniowe. I trzeba bardzo pilnie opiekować się słabszymi, niepełnosprawnymi itp, bo zostaną szybciutko obrabowane z upominków, słodyczy, czy zabawki. Jeżeli taki dzieciaczek ma rodzeństwo, to tak, bardzo pilnują tego słabszego, ale obcy? Prawo dżungli. Woziliśmy też paczki świąteczne do DD dla dzieci upośledzonych umysłowo, prowadzonego przez ss serafitki -wracałam kompletnie rozbita psychicznie i pełna uznania dla tych kobiet, które poświęcały całe swoje życie tym niechcianym dzieciaczkom. Zwoziły je czasem z chlewików i komórek, w których były trzymane przez rodzinę. Inne były przekazywane ze szpitali. Na oddział stanów wegetatywnych nie były wpuszczane studentki medycyny o ile były ciężarne. To nie są widoki dla przyszłych matek. Kiedy zjawialiśmy się z wielkimi worami paczek, siostry wprowadzały kilkanaścioro dzieci w różnym wieku – czyściutkich, dobrze odżywionych, rozszczebiotanych. Dysfunkcje, dysfunkcjami, a dzieci wszystkie kochane. Matka przełożona na koniec powiedziała smętnie „Bo my Wam pokazujemy nasz poziom uniwersytecki, inne możecie zobaczyć, jeżeli przyjdziecie zaliczać u nas staże i praktyki, ale to już nie jest takie sympatyczne doświadczenie”.
„Szczere pustki w domu…?”
Minęło wiele godzin, Pyra miała gości, miłych, bardzo miłych i najmilszych. Dziecko z kolejnej, szkolnej Wigilii przyniosło duży kawał piankowego sernika i mały piernik, przyniosła też resztkę naszej ryby po grecku, a Haneczka słoik ze swoją nadzwyczajną sałatką warzywną , o której wie, że Pyra za nią przepada. Z Haneczką i Panem Mężem przyjechały i Młode, którym Wyspy nic, a nic nie zaszkodziły ani na charakter, ani na maniery. Fajne Młode! Jeszcze Młodszej psiapsiółki, jeszcze panienka od Radka, jeszcze Synuś na horyzoncie, czyli dzieje się coś bez przerwy.
Z zapraszaniem „zbłąkanego wędrowca”nie zawsze wszystko jest takie proste i oczywiste.Bywają wędrowcy,którzy nie mają wcale ochoty siadać przy naszym stole.
Mam koleżankę,która nie ma żadnej rodziny i oczywiście zawsze przed Świętami jest zapraszana przez swoich przyjaciół i znajomych na Wigilię,ale systematycznie odmawia i nie chce przychodzić na te piękne,rodzinne wieczerze.Mówi,że kiedy zostaje sama w domu i traktuje ten wieczór jak każdy inny jest mniej nieszczęśliwa niż kiedy widzi wokół siebie kochającą się rodzinę,której ona sama nie ma i chyba już mieć nie będzie. Nie myślcie jednak,że jest to osoba ponura i zgorzkniała,wręcz odwrotnie na co dzień kipi energią i ma duże poczucie humoru.
W sprawie siadania do stołu wprawdzie nie wigilijnego,a zwykłego,codziennego przydarzyła nam się ostatnio z kuzynką Magdą zabawna przygoda.
W restauracji,w której byłybyśmy umówione na małe pogaduszki i drobne co nieco czekałyśmy na siebie przez około 20 minut,przy osobnych stolikach nie widząc się nawzajem.W końcu Magda przeszła się po sali i mnie cudownie odnalazła 😉
Kelnerka,która widziała nas obie w dwóch końcach sali i która zrozumiała co zaszło,bo obsługiwała nas w końcu wspólnie przy jednym stole nieźle się uśmiała.My też 🙂
A dzisiaj czekam na wędrowca na szlaku,czekam na Żabę !
Mówiła Haneczka, że niepoprawna Żaba pojechała po siostrę, Basię i zaraz będzie wracała. Nie wiem ile jest z Połczyna do Warszawy i na powrót – 1000, 1200 km?Może więcej? Co to znaczy dla z trudem poskładanego Żabska naszego. Danuśka, ucałuj i powiedz, że w Poznaniu bigos już gotowy, i w ogóle…
Pyro.
Dokladnie 490 km w jedna strone.
Żaba,jak to Żaba wpadła,jak po ogień,dosłownie na kilka minut i pojechała dalej.
Chciałam ugościć,poczęstować zupą z czerwonej soczewicy i naleśnikami ze szpinakiem,
ale się nie dało.Nie wypiła nawet herbaty 🙁 Dobrze,że chociaż zdążyłam ją wyściskać.
Te naleśniki to usmażyłam natchniona przez Jolinka,ale oczywiście nie było ich 50.
Żaba zawsze w ekspresowym tempie. Kiedy wraca przez Gniezno i popasa u Haneczki, nigdy to nie jest dłużej, niż dwie godziny. U mnie ostatnio była godzinę, a i to razem z Eską spieszyły się bardzo. Wpada, zostawia dary, napije sie czegoś i już jej nie ma
Rozumiem, że Alicja na tych Wyspach Dziewiczych, Cichalowie pewno pojechali na północ, do wnucząt, a Yurek? Pepegor? Nowy? Lada dzień pewno wróci Gospodarz, a tu towarzystwo się rozlazło, jak koty z koszyka. Irka też coś nie widać. Szukam panów, bo panie z pewnością szykują święta – to już tylko kilka dni.
Jutro kręcę mięso na kiełbasę świąteczną. Niewiele – 3,5 kg; Żaba i Eska twierdzą, że dla takiej ilości nie warto robic bałaganu w kuchni. Dla nas wystarczy i Młodsza zabierze kilka kawałków na Ornak i Synuś w II-gie święto posmakuje i Matros lubi. Bigos, biała kiełbasa, 3 rodzaje pasztetu, schab dojrzewający (dzisiaj zdjęłam) jakaś sałatka i stół zastawiony.
Pyro.
A ,ja to co nie ,,pan,,.
Jasne, że Pan. Tyle,że pojedynczy. Jeszcze czasem Placek się odezwie i raz na 10 dni – Marek. I już.
Placek ,kiedyś chciał podzieli się ze mna kielbasa.
Mam tutaj wyborna ,,Krakowska pieczona,,
Placku co Ty na ta propozycje?
dzień dobry ..
ja niczego oprócz prezentów nie szykuje bo cały prawie tydzień w gościach …
każdy wpis ma teraz kolejny numer …
wieje a ja tego nie lubie …
wiej … 198 km/h – to prędkość wiatru zmierzona dziś o 1 w nocy na Śnieżce w Sudetach (dane WetterOnline) … u nas mniej ale siedzę w domu i zawijam prezenty ..
Jolinku, zapuść sobie przy tym zawijaniu prezentów:
https://www.youtube.com/watch?v=_IeV6fy2lLs
Nisiu dziękuję … 🙂 …. załączyłam na full ….
blogerki mają pomysły …
http://www.matkawariatka.net/2014/12/food-culture/
Piotr mógłby wydać razem z Nisią przy pomocy „Polityki” książkę z przepisami i radami z bloga na prezenty w przyszłym roku … kasa dla strudzonego wędrowca by się przydała .. pomysł mój w prezencie …. 😉
Pyro – jak twarda powinna być wędlina dojrzewająca? Trzy rodzaje pasztetu – zdradz tajemnicę jakie?
W Poznaniu też wieje. Ryba się rozłożyła i jeżeli jej nie przejdzie, to lepiej niech nie przyjeżdża – nadrobi po 1 stycznia. Dostałam od Haneczki z przyległościami autobiografię Róży Thun i z tej okazji poszłam spać o 2,30. Bardzo tę panią szanuję i marzę, żeby reszta polityków z kręgów katolickich była tej samej klasy. Niestety – nawet w Gwiazdkę takie marzenia są nierealne.
Krysiu – czwartego dnia już ani ciut dłużej; może indyk inaczej? Pasztety się rozmnożyły przez przypadek. Mnie od Wielkanocy została jeszcze jedna, spora porcja. To był pasztet mieszany z 4 rodzajów mięs Brat mi przywiózł jedną dużą porcję pasztetu z kaczki i drugiego z królika. Tym sposobem mam ok 2 kg trzech różnych pasztetów – wszystkie zamrożone na głaz.
Dzięki Pyro – potrzymam jeszcze 12 godzin. A z pasztetami to sprytnie Ci wyszło.
7 minut każdy może ćwiczyć ….
http://wyborcza.pl/TylkoZdrowie/1,137474,17024043,Trening_siedmiominutowy.html
Na północy też mocno wieje, a na dodatek pada deszcz, z małymi przerwami. W takiej przerwie można było obsadzić choinkę w stojaku. Oczywiście męskimi rękoma. Zamówiona została choinka do 3 metrów, a przywieziono wyższą. Na dodatek rozmnożyła się, bo okazało się, że z grubego pieńka wyrastają 2 drzewka. Zostały więc rozdzielone. Jedna choinka stoi na stałym miejscu – za oknem na tarasie, a druga obok wejścia do domu. Lampki i bombki zostaną zawieszone , gdy wiatr trochę osłabnie. A zostało jeszcze bardzo dużo obciętych gałązek. Część zabierze koleżanka, a część umieszczę w skrzynkach na parapetach zewnętrznych. Będą się zielenić do wiosny.
Dostałam też dziś zamówioną kiełbasę z dzika – myśliwską i kabanosy. Bardzo dobrze doprawiona i obsuszona. Część otrzyma w prezencie rodzina. Mam też zamrożony schab z dzika, ale pomyślę o nim dopiero za jakiś czas.
Brakuje tylko śniegu i raczej nie ma nadziei, że spadnie na święta. Podobno można kupić naklejki na szyby, które imitują padający śnieg.
Podejrzewam, że gdybyśmy razem z Piotrem coś rzeczywiście wydawali, to wymyślilibyśmy polski tytuł i darowali sobie wszystkie „Christmasy” i tym podobne. Przy całym szacunku dla pracowitych blogerek.
Nio.
A tera idę dodać muszromy do kabedżu. I polisz butter, koniecznie. I pyzy sobie do tego ugotuję, znaczy jakieś dumplingsy z potatów, a na Wigilię kapuchy dorobię…
Przy okazji stara prawda: chcesz, żeby było dobre? Dodaj masła. Chcesz, żeby było jeszcze lepsze? Dodaj więcej masła…
Nisiu to tylko pomysł na pomysł … ale jakby książka była oparta na przepisach naszych wpisywaczy to pewnie jakieś zagramaniczne nazwy by padły … książka by mogła być wydana na przyszłe Święta a przepisy na różne okazje bo uzbierało się tego tu sporo … a tak przy okazji to mało lubię jak tak piszesz z przekąsem …. 🙁
Krystyno to u Was już Święta w domu … 🙂
Jolinku,
właściwie tak, bo na dodatek mąż ma trochę urlopu i nigdzie nam się nie śpieszy.
Mój ulubiony kucharz Karol Okrasa też często dodaje masło do gotowanych przez siebie potraw.
święta prawda, Nisiu, a drugą prawdą jest, że kiedy robisz pieczeń wołową, to po maśle, cibulce i ziółkach, pod mięso dobrze jest spory kawałek skórki wieprzowej włożyć, sos będzie bardziej esencjonalny. A gdybyś (nie daj Boże)psuła język międzynarodowo, to osobiście poszukałabym grubej, acz giętkiej witki.
Jolinku, kochana, mnie nie chodzi o międzynarodowe nazwy, bo risotto pozostanie risottem, a fuagras fuagrasem, nawet jeśli spolszczymy sobie pisownię. Ale dlaczego polskie blogerki tworzą książkę pod tytułem „Food culture” a nie „Kultura jedzenia”? Gorzej brzmi? Jeden z rozdziałów nosi tytuł „Christmas, Christmas”. A czemu nie „Gwiazdka, Gwiazdka”? Tyz piknie przecież.
Sami zgadzamy się na deprecjonowanie i psucie naszego pięknego języka. Mnie to ŻRE i WŚCIKA.
A co do przekąsu, to znam lepszych od siebie.
Nisiu ale to nie moja wina … to był tylko przykład, że można mieć różne pomysły … przekąsy z reguły omijam … ale jak lubisz przekąsaj …
Przygotowałam mięso na kiełbasę, upiekłam pieczeń wołową i przyjęłam dwie wizyty przedświąteczne. A w ogóle z trudem opanowuję nowe – stare umiejętności i jestem bardzo nieszczęśliwa. OJ.
Jolinku, przecież moje przekąsanie nie było skierowane do Ciebie!!!
dzień dobry ….
pierwszy dzień zimy .. jutro przesilenie zimowe …
Fasola nie lubi, jak słońca za dużo
Temperatury dodatnie, a zimno, jak diabli – wieje, mokro, spore zachmurzenie, chociaż i słońce wychodzi czasami. Kuchnia w pełnym bałaganie, bo i maszynka rozłożona czeka na robienie kiełbasy i rondle na piecyku i stosy naczyń umytych ale jeszcze nie schowanych. Tak będzie jeszcze do wieczora z małymi zmianami asortymentu bałaganiącego. Nie lubię bałaganu ale lubię to kuchenne zamieszanie przedświąteczne; same święta są męczące.
Pyro.
Siadz na chwile.
To jest rozkaz.
Babo , narobilas już dość.
Może odpoczniesz trochę.
Za rok tez będą swieta.
Magic in Warsaw ….
https://www.youtube.com/watch?v=wH1Xo1aYR_I
może ktoś chce poczytać …
http://www.polskatimes.pl/artykul/3691718,jak-polak-stworzyl-niepolski-film-o-polsce-kim-jest-pawel-pawlikowski-rezyser-idy-video,id,t.html
Henryk 47 – właśnie siedzę, mam przerwę, bo z przygotowanych od rana jelit na kiełbasy, jeden odcinek okazał się podarty i co najmniej minie godzina, zanim wymoczę następny, ostatni kawałek. Jelito, które od 3 lat jest zasolone w lodówce, jest w postaci twardego sznurka – trzeba wymoczyć, przemyć itd żeby nadawało się do użytku. Jak się skończy (przypuszczam, że przed Wielkanocą) znowu zamówię obie pudełko 30 mb i wystarczy na kilka lat.
Niektórzy/ ja także/ współczują Pyrze, że taka zapracowana, a Pyra lubi przedświąteczne przygotowania. I choć przy wyrobie kiełbasy jest dużo pracy, a do końca zostało jeszcze zabiegów, to Pyra już myśli o przyszłych świętach. Pyro, podziwiam. 🙂
U mnie biała kiełbasa występuje jako nieodzowna potrawa wielkanocna, na Boże Narodzenie nie jemy jej. Ale widzę, że różnie to bywa. Nie wiem, czy to regulują obyczaje regionalne, czy raczej domowe upodobania kulinarne.
Pepegorze,
napisz, czy była kaczka, czy gęś ?
Jolinku,
obejrzałam i przeczytałam. Chyba większość dużych miast jest świąteczne udekorowana, a stolica powinna w tym przodować. Na żywo na pewno jest jeszcze ładniej. Przynajmniej wieczorem jest nastrój świąteczny. W mojej miejscowości mieszkańcy nie bardzo się postarali.
Krystyno – to nie regionalizm, to gust domowników – ostatnio nie chcą w święta gotowych wędlin, białą, domową kiełbasę (u mnie trochę za chuda) lubią wszyscy, więc robię dwa razy w roku. Tak naprawdę to ona powinna wchodzić w sylwestrową kolację – z bigosem, czerwonym barszczem i ew. golonką pieczoną. Mam zamiar 4-5 kawałków zamelinować właśnie na sylwestra. W święta amatorem tej kiełbasy będzie Matros i Synuś. Ryba nawet czasem bez okazji robi, a Matros zabiera pojemnik na swoją 2-tygodniową służbę. Niech ma.
solicie karpia przed smażeniem? …
Karpia robię tylko w galarecie, a smażę pstrąga, ale niezależnie od gatunku solę rybę około godziny przed smażeniem. Rozumiem z Twojego pytania, że niektórzy solą karpia dopiero na patelni. Ciekawa jestem, czy czas solenia ma naprawdę znaczenie.
tak Krystyno bo podobno sól wyciąga wilgoć i potem ryba jest sucha .. kupiłam filet z karpia i chce sobie zrobić na kolaję … karpia jadłam zawsze u kogoś na wigilię dlatego pytanie …
Myślę, że może tak być w przypadku dłuższego czasu, ale godzina chyba nie zaszkodzi.
A jeśli chodzi o karpia, to warto zachować trochę łusek do portfela na przyszły rok. Nie jestem przesądna, ale łuski nie zaszkodzą. 🙂
zawsze łuski mam w portfelu … 🙂
Piękny ten filmik od Jolinka, ale ja wciąż pytam: Łaj Łorsoł, Łaj Łorsoł???
Co do solenia ryb, to faktycznie, sól jest silnie higroskopijna i wyciąga wodę ze wszystkiego. Posolona kanapka z pomidorem po kilku minutach pokrywa się rosą. To temu karpiu też może ona zrobić swój numer.
Wypróbowaną (przeze mnie też, hehe) metodą jest przyprawienie ryby (ja tylko sól i pieprz, ale niektórzy lubią ziółka) tuż przed obtoczeniem jej w mące. Potem myk na dobrze rozgrzane masełko albo smalec, najpierw skórą do dołu, potem odwrotnie. Ważne: trzeba smażyć tak krótko jak to tylko możliwe, żeby aby nie była surowa nasza rybka. To widać zresztą, jak zmienia kolor. I jak tylko się usmaży – na talerz. Można krótko osączyć na papierowym ręczniku. Generalnie – nie powinna czekać. Ale to, czego nie zjemy od razu, będzie doskonałe na zimno, na chlebie z masłem.
U mnie za karpia pewnie znowu będzie robił łosoś. Specjalnie usmażę ciut więcej, żeby mieć na ten chlebek.
bicos Nisiu … bicos … 🙂
rozlewanie nalewek na prezenty mnie wyczerpało … dobrze, że miałam wiśnie odłożone z wiśniówki bo mi na jedną butelkę 2 cm nalewki zabrakło … rozlałm po równo i do wypełnienia każdej butelki wrzuciłam owoce … stwierdziłam, że nie podpisuje butelek bo wiśnie krzyczą co to jest … wiśniówka miała 3 lata i bardzo dobra mi wyszła .. rozlałam też likier pomarańczowy „44”, który stał rok zamiast 44 dni i wyszedł też bardzo dobry … po nowym roku wstawię taki likier na następne święta ..
Witajcie,
Zawirowania w pracy sprawiły, że w domu jestem praktycznie gościem. Od Nowego Roku będzie jeszcze gorzej, bo wchodzi nowy projekt. Szczęśliwie dla mnie, święta spędzamy we Wrocławiu. Dom trochę ogarnięty, prezenty kupione i zapakowane. Żeby chociaż minimalnie „przyczynić się” kulinarnie, w ubiegłą niedzielę postanowiłam upiec ciasteczka, z których część miała pójść do prezentów a reszta wylądować na świątecznym stole. Nie mogły to być pierniczki, gdyż Teściowa ma alergię na miód. Ściągnęłam z internetu przepis na ciasteczka imbirowe i… wyszły kamulce 😳 Żeby było śmieszniej, Witek wcina je z lubością, bo on lubi wszystko co chrupiące. W każdym razie do Wigilii nie dotrwają.
Dzisiaj zaliczyłam drugie podejście i upiekłam gruzińskie orzechowe cygara ściągnięte z zaprzyjaźnionego portalu Oblicza Gruzji dodając cynamonu i parę innych ingrediencji do masy. Te ciasteczka też mają wadę: trącają malizną a Witek się ślini na ich widok. Też nie wiem, czy dotrwają do Świąt… 😕
Ewo-nieźle się uśmiałam czytając Twoje ciasteczkowe przygody,ja też jakoś do pierników i ciasteczek nie mam zbyt dobrej ręki.
My natomiast znowu czekamy na strudzonego wędrowca-w odwiedziny wpadną nasi znajomi poznani dwa lata temu podczas wakacji.Zresztą to ciekawa para-on jest Polakiem mieszkającym na stale w Paryżu,a ona mieszka na co dzień w Bydgoszczy, więc widują się albo tu,albo tam,albo jeszcze gdzieś na świecie.
Znamy trochę takich związków,zresztą to również nasze doświadczenia przed laty.
W domu świeżo upieczony pasztet,pasta z tuńczyka oraz druga ze szpinaku,a także z lekka podszykowana tarta z cukinią.O tym,że owi znajomi wpadną dowiedzieliśmy się dwie godziny temu zatem nie jest źle.Jest nawet deser w postaci ciasta marchewkowo-piernikowego.To ciasto miało być taką próbą generalną przed Świętami i myślę,że jutro, kiedy będę piekła kolejne to lekko zmodyfikuje przepis,bo wydaje mi się trochę za suche.
Ja na dzisiaj po robocie. Ciasteczka i owszem – nieźle mi wychodzą, ale w tym roku pierniki wyszły jak dla wroga (o czym lojalnie uprzedziłam Haneczkę, wręczając jej pudełko z owymi kamieniami). Jutro ja mam prawie wolne, bo w mieszkaniu będą szalały Młodsza z panią Olą. Na obiad będą bardzo dobre gołąbki, których dwa pojemniki właśnie wyciągnęłam z zamrażalnika – w sumie 7 sztuk na 3 kobiety. Wyciągnęłam też dzika od Żaby, bo jutro pójdzie w bejcę.
Pojutrze piekę dwa keksy, a w środę już tylko gotuję Wieczerzę, a to niewiele roboty.
Pyro – jesteś tytanem pracy przedświątecznej. Podziwiam Cię, ale bez chęci naśladowania.
Haneczko – dzisiaj otworzyłam słój z papryką robioną wg Twojego przepisu. To jest mistrzostwo świata. Pychotka. Bardzo dziękuję za przepis.
Krysiade – ja jestem potwornie leniwa i robię tylko to, co lubię robić, albo nie robię nic i nawet się tego nie wstydzę. Ponoc jeszcze się taki nie urodził, który uporał się z całą robotą.
Niezdrowo jest mieszkać w Szwajcarii 🙁
Ta piosenka była jedną z pierwszych na adapterze Bambino mojej starszej siostry.
Udo wyzionął dziś ducha na spacerze. Szkoda, taki był jeszcze aktywny…
a myślałam nemo, że pokażesz zdjęcia świąteczne z Twojego kraju ..
Świątecznie i zimowo 😎
https://fbcdn-sphotos-f-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xpa1/v/t1.0-9/10848045_704558306325845_3926477507599805600_n.jpg?oh=3cbd46dab95ccb078d555dec9b36cae3&oe=553A59F9&__gda__=1425604673_2b31649d0563646649fed3efa4a78946
Szkoda, że Udo zmarł. Merci Cherie to była jedna z moich ulubionych pościelówek
Pyra,
Gratuluje przygotowania wszystkiego, co opisujesz. Przy tak silnej motywacji i energii przeszlabys Pacific Crest Trail (PCT) w rekordowym czasie! Niedzwiedzie zyjace wzdluz PCT wsiadlyby w pierwszy samolot na Hawaje z obawy, ze beda przerobione na kielbasy. 🙂
Pyra, Twoja rodzina i goscie beda zachwyceni Twoim talentem kulinarnym 🙂
Troche inny temat. Kilka slow o chefie imieniem Magnus Nilsson. Magnus mieszka w Szwecji i jest chefen restauracji Faviken. W tym odcinku programu „The mind of a chef” Magnus pokazuje, jak podac „mahogany clam”. Prezentacja jest po angielsku, ale mozna sie zorientowac na czym polega przygotowanie tych „clams”. Magnus przyrzadza „clams” z jubilerska precyzja. Ten „clam” jest serwowany surowy.
https://www.youtube.com/watch?v=LNsJSn2k3Es
Jolinku,
mogę Ci pokazać dzisiejszą kolację 😉
Byliśmy we Francji. Powiem Wam, że błędem jest chodzenie po francuskich sklepach z pustym żołądkiem 🙄 Te zapachy, te smaki, te degustacje…
Wróciliśmy z tuzinem ostryg z wyspy Oleron, pasztetem z szalotką, szynką z Bayonne, fioletowym czosnkiem, foie gras jak raz (toute suite) za pół ceny, żabnicą, kaczymi piersiami i udkami, serem comte, szampanem, czerwonym winem, pudrem migdałowym, masłem z Isigny i Bretanii, lokalnymi serami, jagnięciną, musztardą dijońską w dużych słojach…
Pierwszy raz w życiu zastanawiałam się nad kupnem kapłona, ale za wielki był, a my wyjeżdżamy w drugi dzień świąt…
W sklepie częstowano gorącymi ślimakami w sosie czosnkowym i jadalnej kokilce, jakimś zimnym lekkim winkiem (clairette), pasztetami, serami…
Wyszliśmy najedzeni, oszołomieni, zubożeni finansowo 😉
Pani w kasie zasugerowała zażądanie zwrotu VAT-u (ca 25 euro) ale w tym celu trzeba mieć poświadczenie wywozu zakupionych towarów, a tu jak na złość obie strony przestały pilnować granicy 🙁 Najbliższe strzeżone przejście jest odległe o kilkadziesiąt km od naszej trasy, więc podziękowaliśmy.
Przy okazji dowiedziałam się, że list z poświadczonym formularzem trzeba wysłać do Słowacji, bo tam dokonują zwrotów VAT-u.
Młodzi wysłali wiosną kwit ze Szkocji, odzewu nie ma dotąd 🙄
Dobry wieczór 🙂
Młode z panem mężem na Bogach a ja słucham cichego domu i układam jutro. Trzy zakupowe karteczki zredukowane do jednej. Karteczka z co i kiedy też już krótsza. Lodówka domyka się na pych, ale domyka. To jest ta jedna z kilku chwil w roku, kiedy brakuje nam drugiej 🙄
Dzisiaj, obiadowo, łosoś po Żabiemu z surówką z rzepy i ogórka. Deserowo rogaliki, upiekłam tylko kopę, bo są jeszcze inne łakocie. Wykonałam rybę pana męża, zapakowałam prezenty, a potem już tylko byłam 🙂
Jutro ostatnie zakupy, knedle serowe z truskawkami, keks i trybowanie kurczaka na wtorek.
Wszystko pomalutku i na spokojnie, według rozpiska 😉 Bardzo pilnuję, żeby się nie zapędzić. To jest czas dla nas w komplecie, reszta to tylko miłe dodatki.
Krysiude, przepis na paprykę dostałam od przyjaciółki mojej Mamy, ucieszy się, że smakuje następnej osobie 🙂
A Pyra się świątecznie zarobi, bo inaczej nie potrafi 🙂 Pierniki urokliwe, ale rzeczywiście twarde. Dostały czas do pomyślenia nad sobą i okazanie skruchy 😉
Orca – gruba przesada; ta moja dzisiejsza robota powinna być skończona do 12 w południe, a nie celebrowana do wieczora. Pomaleńku uczę się, że wszystko wykonuję dwa razy wolniej i nie mogę planować tak, jak chociażby 10 lat temu, bo nie ma siły, żebym wyrobiła normę. Starcza nieporadność to odwieczny temat kabaretowy – no i doszłam do epoki kabaretowej w życiu.
Dla zapracowanych i dla odpoczywających: https://www.youtube.com/watch?v=gVxwN3Eaf_U
Pięknie, Asiu
To jeszcze jedna 🙂 https://www.youtube.com/watch?v=bOH_mioL3TU
„Blues de mar” https://www.youtube.com/watch?v=DgqPgNqW2hE
Slow foks i śliczna beginka nazwana bluesem. Dobra muzyka na zakończenie dnia. Pora się pożegnać. Do jutra
Po długich zmaganiach udało mi się zalogować w nowym systemie.
Pyro ukochana – z Żabich via Połczyn pod tęczę w Warszawie jest równo 466, trzeba jeszcze dodać kilka zakrętów na dojazd do Danuśki (dowoziłam jej to, co zapomniała zabrać ze Zjazdu Którego Miało Nie Być). 40 lat temu to ja przez te pola, gdzie teraz stoi osiedle Danuśki, jeździłam sobie konno z Konstancina na Siekierki. Dziwić się, że teraz trafić mi trudno?
W sobotę załadowałam siostrę, przy pakowaniu samochodu, które nieco trwało, bo siostra chyba ze cztery razy zwoziła kolejne torby – jak już jechać do Żabich, to trzeba korzystać z okazji i wyładować podwody – mialam niezwykle miłe zdarzenie. Otóż w sobotę jest bardzo ciężko tam znaleźć wolne miejsce do parkowania, bo od rana już parkingi są okupowane przez słuchaczy jakiejś uczelni, znaczy przez ich samochody. Ja czujnie już wieczorem ustawiłam się w strategicznym miejscu, co nie było moją specjalną zasługą, po prostu to jedno miejsce szczęśliwie było wolne. W czasie jak upakowywałam kolejne pakunki do samochodu, pani w dużym Jeepie (och, chciałabym takiego i jeszcze trajlerek do wożenia koni) zapytała, czy może już sobie pojadę i ona będzie mogła zająć to miejsce? Zrobiła rundkę dookoła kwartału a ja wciąż dokładałam paczki, w końcu ona wjechała na moje miejsce a ja na awaryjnych światłach stałam na jezdni. Pani chwilę jeszcze siedziała w samochodzie a jak wysiadła podała mi białą elegancką kopertę. Pożegnałyśmy się i okazało się, że w kopercie jest piękna karta z życzeniami świątecznymi właśnie odręcznie napisanymi.
Ciepło mi się na sercu zrobiło, że ludzie nie tylko na siebie trąbią i wygrażają.
W takim dobrym nastroju wyruszyłyśmy z siostrą w drogę, nieco okrężnie, bo zaczęłyśmy od cmentarza na Powązkach a potem pojechałyśmy do Łodzi, też na cmentarz na Ogrodowej. A potem, już z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, przez Toruń do Żabich. Wiało cały czas, padało z przerwami. Jechał nam się bardzo dobrze, bo kompletnie bezstresowo. Na Pięć Jezior albo był wypadek, albo wywaliło się drzewo, albo jedno i drugie, bo było kilka migających samochodów, migające światełka na jezdni i wielu strażaków. Akurat w tym momencie zadzwoniła Eska, że właśnie przeszła okropna burza. Rzeczywiście już od Wałcza co jakiś czas całe niebo od zachodu rozjaśniało się, ale nie wyglądało to na błyskawice a na jakieś tajemnicze światło. Potem jeszcze takie rozbłyski pokazały się kilka razy na północy, ale nie było słychać grzmotów. Podobno w nocy jeszcze raz była burza, ale ja już spałam jak suseł. Gawra przyszła do mnie na górę, ma teraz dywanik w strategicznym punkcie – przy oknie balkonowym, za którym nie ma wciąż balkonu.
Zwierzątka wyglądają na zadowolone z życia, może coś powiedzą w noc wigilijną?
Całemu blogowisku życzę takich Świąt jakie by sobie wymarzyli!!!!
Z głębokim dygnięciem
Stara Żaba
Dzień dobry,
Żyję i powoli dochodzę do siebie. Na własnych nogach dochodzę, porzuciłęm już kule i laskę. Chodzę, chociaż wciąż boli…
Cholera by wzięła te wszystkie nowości logowania. Mogę pisać tylko z jednego laptopa, który zapamietał moje hasło. ja tego hasła nie pamietam!
Podczytywałem Was tutaj – Danuśka dziekuję za zaproszenie do chaty na wsi. Oj, pojechałbym tam choćby dzisiaj posiedzieć w ciszy przy kominku, kuchni na węgiel, piecu, byle nie przy kaloryferze…
To chyba tez Ty pisałaś o kimś samotnym, kto odmawia uczestnictwa w wigilii. Ja to doskonale rozumiem, wiele razy tak robiłem, a swoją drogą nikomu, nikomu nie życzę wigilii w samotnoiści, miałem takich wiele, dziesięć, a może i więcej…
W przygotowaniach świątecznych uczestniczę tylko czytając nasz Blog, sam nic nie robię. Na wigilię pójdę do znajomych, byłem tam rok temu. Gospodarzem jest dawny tancerz „Mazowsza”, który w czasie występów zespołu w Stanach za czasów głębokiej komuny dał nogę i mieszka tu do dzisiaj.
Jolinku, Pyro, dziękuję za pamięć!
Żabo – ja też pamiętam lepiej Ursynów i Wolicę sprzed lat 40 – u niż z lat ostatnich. Też nic poznać nie mogę, teraz Danuśka tam Gospodynią 🙂
🙂
Do muzyki Asi dodam „Winter solstice” (zimowe przesilenie). Jest to wlasna kompozycja artystki imieniem Rona Yellow Robe Walsh
https://www.youtube.com/watch?v=L68WaeCJQT4
Uroczystosc otwarcia „Native American Cultural Center” w miescie Olympia.
Ewa,
Niedawno skończyłem czytać książkę Anny i Krzysztofa Kobus „Namibia”, bardzo dobrze napisany reportaż, polecam. Jakoś chyba wiosną podałaś link do zdjęć Twojego kolegi z tego niesamowitego kraju. Nie mogę znaleźć. Czy autorem tamtych zdjęć był właśnie Krzysztof Kobus? A jeśli byś miała gdzieś ‚pod ręką” tamten link to z chęcią obejrze jeszcze raz. Niezwykle ciekawy kraj. Ach, żebym tak mógł, jutro bym tam był…
Thank You from mountain (copyright Nisia).
🙂
Grzegorz Kłeczek
Jestem bardzo strudzonym wędrowcem, ale gdyby jakiś neokolonialista zaproponował mi/mnie przejażdżkę po Namibii, starym pociągiem, wolałbym to zamiast Wigilii z innymi strudzonymi wędrowcami. Poza tym średnia wieku podróżników to tak na oko 85.5 lat, czyli byłbym tam młody. Miłe zapachy, prawdziwe materace, a nie betlejemskie siano, zwierzęta na zewnątrz to same plusy. Oczyma wyobraźni widzę namibijskiego Gavroche z kolegami przejmujących kontrolę nad pociągiem. Cicha noc, święta noc.