Pannom i paniom ku rozwadze
Pani Lucyna Ćwierczakiewiczowa była kobietą oświeconą. Mogłyby ją wziąć na sztandary dzisiejsze businesswomen, bo to ona w prasie kobiecej prowadziła rubryki kulinarne, prowadziła w pensjach dla panien kursy racjonalnego gospodarstwa domowego, wydawała książki w tysięcznych nakładach. Z wielu jej książek kilka tytułów jest do dziś wydawane. Wydawnictwo Nowy Świat z dużym sukcesem sprzedaje na nowo opracowane edytorsko i językowo „365 obiadów” oraz „Jedyne praktyczne przepisy”. Sięgnęły po te książki i inne wydawnictwa. Nikt jednak nie pokusił się o reedycję pozostałych dzieł Pani Lucyny. Prawdę powiedziawszy mały byłby z nich dziś pożytek praktyczny. Ale ja – znalazłszy na półce pożółkłą książeczkę wydaną w 1889 roku przez Gebethnera i Wolffa – zaczytuję się nią przez cały weekend. Ta książeczka, która przed stu laty była praktycznym poradnikiem dla zamożnych mieszczek i szlachcianek prowadzących własne gospodarstwa domowe czy dwory dziś jest wspaniałym kompendium wiedzy o ówczesnych obyczajach, stanie wiedzy ekonomicznej, nowych trendach w modzie damskiej, męskiej i… kulinarnej, wpływie nauki na technologie kuchenne, Autorka – jak wynika z książki – interesowała się nowymi kierunkami zmieniającymi obyczaje kulinarne zachodzące pod wpływem medycyny w innych krajach Europy a nawet Stanów Zjednoczonych. Nowinki te starała się zaszczepić na ojczystym gruncie. Mam nadzieję, że lektura małych fragmentów „Kursu gospodarstwa miejskiego i wiejskiego dla kobiet”, które przytoczę sprawi blogowiczom taką samą przyjemność jak i mnie.
Pisze więc Ćwierczakowiczowa w rozdziale pierwszym: „Nauka gospodarstwa w ściśle oznaczonem pojęciu, jest sztuką rozumnego i oszczęnego rządzenia domem, czyli, rozwijając to pojęcie, jest to trafny i umiejętny zarząd całem domowem mieniem oraz przeznaczonemi na ten cel funduszami tak, aby wszelkie potrzeby rodziny i domowników były we właściwym czasie i stosownie do możności zaspokojone.
Wykształcenie kobiety stoi dziś na tym samym stopniu, iż wszyscy pojmują, że zajęcie się domem z całym ustrojem i drobiazgowością nawet gospodarstwa, nie przeszkadza kobiecie do wyższego wykształcenia umysłowego, a nawet pójdę dalej, tylko kobieta prawdziwie inteligentna i wykształcona zdolna jest rządzić domem z korzyścią dla rodziny. Dom jest to państwo kobiety, w którem nieumiejętne zestosowanie szczegółowych sprężyn utrzymujących całość psuje harmonię.
Potrzeba więc koniecznie inteligencyi, rozumu i ładu w układzie mysli, a co zatem idzie i czynności, inaczej wszelkie zabiegi oddzielnych kółek stanowiących dom zostaną bezowocne.
W Londynie na jednym z ostatnich odczytów stowarzyszenia dla postępu sprawy kobiecej, Mistress King wysoko podnoszac znaczenie ekonomji domowej i żądając, aby przedmiot ten został podniesiony do godności nauki podobnie jak ekonomja polityczna, dowodziła słuchaczom, że ogół umiejętności ekonomicznych powinien nosić nazwę ekonomji społecznej, dzielącej się na dwie gałęzie „ekonomji domowej i i ekonomji politycznej”.(…)
W Paryżu między peryodycznemi odczytami dla kobiet poświęcają zawsze jeden gospodarstwu, a w kursach wyższych, wykładanych dla panien w niektórych kręgach Paryża, od lat kilkunastu wprowadzony jest kurs gospodarstwa w tych samych warunkach i rozmiarach co inne nauki.(…)
W Anglji i w Stanach Zjednoczonych, gdzie dawniej niżeli w innych krajach uznano potrzebę wyższego kształcenia umysłowego kobiety, nauka gospodarstwa ma godziny ściśle programem naukowym oznaczone, a w samym Londynie oprócz tego założona jest praktyczna szkoła nauki gotowania.(…)
W Ameryce, gdzie kobiety z powodu kompleksji limfatycznej są w ogóle ociężałe, wykształcenie ich stoi jednak na wysokim stopniu.(…)
Przy takiem ognisku domowem, gdzie kobieta nie gardzi gospodarstwem, a szczególnie gdzie nie gardzi specjalnie dozorem kuchni, tam z pewnością znajdzie się zadowolenie i wesołość. Zdawać-by się mogło, że życie prjktycznie gospodarującej kobiety odpowiada potrzebom niewieściej natury, i tak dobre gospodynie bywają w ogóle przyjemne i dobrego humoru.”
Na koniec rozdziału autorka przytacza „mądrość ze Złotej księgi Pytagoresa”:
Gdy godzina spoczynku przyjdzie ci zamknąć powieki,
Rzuć okiem surowem na dzień upłyniony,
O dobre i złe spytaj twego serca
Bądź sama sobie sędzią i oskarżycielem;
Żal złego, wróci ci niewinność,
A wspomnienie dobrego stanie za nagrode.
I tyle na dziś lektury sprzed stu dziesięciu lat, a dalszy ciąg nastąpi…
Komentarze
Wspolczesny naszej wielkiej Cwierczakiewiczowej jest wloski Pellegrino Artusio, ktory w 1891 roku napisal ‚La scienza in cucina e l?arte di mangiar bene’, czyli w bardzo wolnym tlumaczeniu ‚O nauce kulinarnej i sztuce dobrego jedzenia’ (chociaz to magiar bene wloskie nieprzetlumaczalne jest tak naprawde, i ktokolwieknaprawde byl we wloskim domu wie, ze to cala otoczka sie liczy…).
Pana Artusio sie czyta w podobny sposob, odkrywajac, ze o dziwo kuchnia wloska swego czasu obfitowala w zasmazki i rozne inne malo dietetyczne acz smakowite dodatki (taraz zreszta rowniez jest tego sporo w kuchni wloskiej). Pelna jest rowniez ksiazka roznorakich opowiesci, komentarzy i anegdot. Pan Artusio bardzo prawdziwie komentuje, iz: ‚Dwie sa zaiste glowne cele i funkcje naszego zycia: zywienie i zachowanie gatunku. Ci zatem, ktorzy sklaniaja swoj umysl ku owym dwom potrzebom egzystencji studiuja je i sugeruja normy do przestrzagania dla dobra ludzkosci i aby aby zycie nasze stalo sie mniej smutne, ci zatem powinni zywic nadzieje, iz nawet jesli ludzkosc nie docenia ich wysilkow, to przynajmniej spodgada na nich z dobrotliwym wspolczuciem…’ Bardzo piekna mysl odnosnie pionierow studiujacych sztuke kulinarna ( chociaz tego wspolczucia to nie rozumiem, chyba, ze to rodzaj wspolczucia z ktorym ludzkosc spoglada na szystkich innowatorow a zatem szalencow ). Pan Artusio ma rowniez wiele prawie poetyckich wstawek w stylu: ‚ Kapusta jest corka boga wiatrow Eola’, co po wlosku brzmi doskonale: ‚ Cavolo e’ figlio dell’Eolo’ oraz roznych rozlicznych bardzo epikurejskich uwag na tematy kulinarne. Sugeruje na przyklad figlarnie paniom a propos pewnego dania z truflami, iz ‚nie nalezy przepisu owego odkladac do szuflady by kurzem sie pokryl, lecz przygotowac go mezowi. Maz smak z pewnascia doceni, a i dla zony owocnapotrawa byc moze zwazywszy na ingredienta uzyte…’
serdecznie pozdrawiam
To bardzo zabawny zbieg okoliczności. Moja nauczycielka włoskiego – Laura – przyniosła na poprzednią lekcję właśnie książkę Artusia. A teraz przez kilka kolejnych spotkań będziemy o tej książce rozmawiać. I mam nadzieję, że choć raz będę lepszym uczniem niż moja żona, dzięki ściągawce jak mam dzięki Patrycji.
Trudno mi jest komentować Pański dzisiejszy wpis, Panie Piotrze, gdyż nie znam ani pierwszej, ani drugiej książki. I tak mam ich mnóstwo, nie do przerobienia.
Ps. Dla Pana i Alicji w moim blogu są kwiaty.
No tak Panie Piotrze juz wiem,ze dzisiaj zabraklo mnie tego „ladu w ukladzie mysli”,bo o zgrozo zapomnialam ugotowac ziemniakow na obiad!
Moj maz dowcipnie zaproponowal,abysmy obiad zaczeli od deseru…..
Pozdrawiam serdecznie.Ana
Toż nie trzeba czytać zaraz całej książki, by skomentować!
Perełki!
„W Anglji i w Stanach Zjednoczonych, gdzie dawniej niżeli w innych krajach uznano potrzebę wyższego kształcenia umysłowego kobiety, nauka gospodarstwa ma godziny ściśle programem naukowym oznaczone, a w samym Londynie oprócz tego założona jest praktyczna szkoła nauki gotowania.(?)
W Ameryce, gdzie kobiety z powodu kompleksji limfatycznej są w ogóle ociężałe, wykształcenie ich stoi jednak na wysokim stopniu.(?)”
Czy jest pomysł na wznowienie? Przecież to bomba! A co za język!
Podziekowania dla Torlina za kwiatki, stoją w wirtualnym wazonie!