Ludzkie obsesje
Często pisałem i mówiłem o tym, że najłatwiej poznać człowieka i także całe nacje, zaglądając do garnków i przyglądając się, co mają na talerzu. Ale ta epoka archeologii kulinarnej skończyła się jakiś czas temu. Pisze Reay Tannahill w polecanej tu wczoraj książce „Historia kuchni” tak:
Gdyby jakiś źle zaprogramowany wehikuł czasu przeniósł Brillat-Savarina w lata 60. XX wieku, ów pomyślałby dwa razy, zanim wypowiedziałby zdanie: „Powiedz mi, co jesz, a powiem ci, kim jesteś”. Z pewnością musiałby je zmodyfikować, ponieważ żaden analityk historii gastronomii będący przy zdrowych zmysłach nie wywnioskowałby na podstawie jogurtu i naturalnego ryżu, że ktoś jest piosenkarzem popowym z Liverpoolu, ani na podstawie beżowego grochu z czarnymi kropkami i flaków wieprzowych, że jest milionerem z Manhattanu; nie zidentyfikowałby Francuza po szkockiej whisky ani Japończyka po bagietce.
Te absurdalne odstępstwa od logiki stołu miały bardzo mało wspólnego z kuchnią. Stanowiły polityczne lub społeczne gesty, a ci, którzy je wykonywali, dokładnie wiedzieli, co robią.
Lecz inne postawy wobec żywności niż narodzone w latach 60. XX wieku, przez ponad 40 następnych lat siały prawdziwy zamęt nie tylko w logice stołu, lecz także w umysłach siedzących przy nim ludzi.Pierwsza postawa, stworzona i wypielęgnowana w Ameryce (jak tak wiele XX-wiecznych obsesji), wiązała się z powierzchownością. Ideałem była szczupła, długonoga nastolatka, więc przy żarliwym wsparciu ekspertów i doradców nowego gatunku, każda kobieta nie-będąca szczupłą i długonogą nastolatką rozpoczynała lub rozważała rozpoczęcie szaleństwa odchudzania się, które od tego czasu prawie nie osłabło. Przez lata tylko pod jednym ważnym względem szaleństwo to uległo zmianie. Kiedy przyłączał się doń mężczyzna, próżność stawała się niedopuszczalna jako motyw jego herkulesowego wysiłku, a motto głosiło odchudzanie dla zdrowia.
Drugi wątek z lat 60. XX wieku, wpleciony w dzisiejszą kuchnię, wywodzi się z rozmyślnego zwrócenia się dzieci kwiatów ku ubóstwu symbolizowanemu przez soczewicę i brązowy ryż, pokarmy otoczone aurą duchowości dzięki skojarzeniu z azjatyckimi guru – na ogół buddystami – którym tak wielu z pokolenia lat sześćdziesiątych przy?pisywało ogromną i niekwestionowaną mądrość. Nawet gdy większość dzieci kwiatów ponownie połączyła się z grzeszną rasą ludzką i porzuciła komuny dla domów, a wolność dla zarobków, nadal jadła „zdrową żywność”, jakby upewniając się w ten sposób, że wbrew pozorom nie zarzuciła swych ideałów.
Trzeci wątek był całkiem odmienny i daleko mniej oczywisty. Do lat 60. XX wieku wiele osób z milczącej większości świata Zachodu kanalizowało zwyczajną ludzką potrzebę czucia się lepszym w od stuleci społecznie akceptowanej (choć raczej niegodnej podziwu) nietolerancji wobec homoseksualistów, Żydów, jedzących czosnek lub farbujących włosy, katolików, czarnych, starych ubrań, słów czteroliterowych, swobody seksualnej, pacyfizmu… i tak dalej. Potem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystkie te wierne stare przesądy stały się niewarte szacunku, a tych, którzy je żywili, wyparto z rynku, ponieważ odrzucali zbyt wiele rzeczy.
Wszakże następne pokolenie z tą samą potrzebą i tradycyjnym zogniskowaniem się na niej uratowała amerykańska tradycja ewangelicka i nowa obsesja na punkcie diety i zdrowia. Ci, którzy bez trudu mogli być dogmatykami w latach 60. XX wieku, w 80., odro?dzeni po stronie aniołów, stali się kaznodziejami zdrowia. Czasami, głosząc antytłuszczową, antycukrową, antymięsną, antysolną ewangelię, nowi ewangeliści bardzo przypominali panią Horace’ową Mannową w Christianity in the Kitchen, gdzie pisała ona: „Nie ma bardziej szkodliwej przyczyny złej moralności niż nadużycia w diecie…
I z tymi rozważaniami zostawiam amatorów historyków kuchni na cały weekend sprzyjający lekturze i myśleniu.
Komentarze
dzień dobry ….
moralność i jedzenie …. jeśli się myśli o tym jedząc to przyjemność znika … dziecko je i nie myśli o dietach … chciałabym znowu być dzieckiem …
Alicjo dobrej wyprawy życzę … 🙂
Złoty środek i zdrowy rozsądek. Znane od tysiącleci.
Między negacją, a entuzjazmem, między obżarstwem, a dobrowolnym głodzeniem się, między doprowadzeniem naszego ciała do 100 kg wagi, a 35. Itd. A na drugiej szalce różnorodność i odmienność, bez której nie ma barw życia.
Dobrego weekendu!
Nie trawię fundamentalistów i ortodoksów jakiejkolwiek filozofii, wyznania, obyczaju. No dobrze; w swoim gronie, w swoim domu i przy swoim stole mogą jeść co i jak chcą – byle dali spokój reszcie ludzkości i nie narzucali swoich wzorców,
jako jedynych właściwych.
W moim domu trwa jesienne targowisko wymiany przetworów i zapasów. Wczoraj od Inki dostałam całe, drugie już pudełko aktindii, czyli miniaturowego kiwi. Zjem na żywca, bo lubię. Od kuzynki dostałam sporą siatkę orzechów włoskich i dwie paczuszki mrożonych gąsek zielonych, a w odwrotną stronę pojechały dwie butelczyny nalewki i słoik konfitury mirabelkowej; w niedzielę też spodziewam się miłej wizyty i już szykuję dary, a młodzian u mnie mieszkający zabrał wczoraj do domu dużą porcję sosu bolońskiego,bo ja stanowczo odmówiłam trzeciego, kolejnego dnia spaghetii na talerzu. Dzisiaj dla niego będzie ryba smażona z ziemniakami i surówką, a dla mnie śledź w sosie koperkowym z ziemniakami.
Dzien dobry z Antwerpii. Nigdy tu nie bylismy, wczoraj mielismy tylko kilka godzin na spacer po miescie, nasz gospodarz Jo mieszcz w centrum – ladnie tu, ale stara Bruksela najbardziej utkwila mi w glowie i Leuwen z poprzednich wypraw.
Ani Belgia, a zwlaszcz Holandia nie wyglada, jakby jesien nastala. W Holandii soczyscie zielone laki jak na wiosne, krowki i owieczki sie pasa, sielanka.
Wczoraj byla uczta z mulami, gotowanymi w specjalnym garze z selerem naciowym, cebula hiszpanska i owczywiscie biale wino.
Musze zanotowac dla pamieci osobliwe przyprawienie dosc prostej salaty – troche zielonej salaty, marchewka starta na duzej tarce, cebula czerwona, cos jeszcze, czego nie pamietam, do tego ananas z puszki pokrojony w male kawalki i…ser plesniowy o kremowej konsystencji. ten ananas i ser – doskonale polaczenie.
Nieogonkowam, bo uzywam Jerzorowego komputra.
Wczoraj po poludniu tu przybylismy, wzmacnialismy stosunki polsko-kanadyjsko-belgijsko-koreanskie przy moim ulubionym piwie trapistow, nasz gospodarz doskonale pamietal, co zaserwowac, zeby zrobic mi przyjemnosc (Jerzor maly piwiarz i niespecjalnie uwazny, co pije.
Dzisiaj zwiedzamy z naszym starym kumplem (36 lat, znamy sie lat 15) Antwerpie, poprzednie miasta w ktorych mieszkal to Leuwen i paal. Nie widzielismy sie 10 lat, dokladnie co do terminu, ale to opowiem potem, w kazdyk razke jest to wyprawa krotka (tydzien), ale powtorka z rozrywki sprzed 10 lat, dokladnie co do daty.
Tyle na zrazie, lecimy na wies!
Dziekuje Jolinku – na pewno bedzie to fajna i udana wyprawa, bo glownym celem jest spotkanie z modymi-starymi przyjaciolmi. I ze starymi-starymi przyjaciolmi tez!
Tyle na zrazie – zivot je cudo!
Della pisze z Antwerpii, a ja żegnam się z Tbilisi, choć bez kulinariów: http://bajarkowe.blogspot.com/
Bejotko – piękny spacer, piękne miasto, śliczne okoliczności (tylko ten alfabet )
Ptysie od Starej Żaby — przepis niezawodny
1 szklanka wody
1 szklanka mąki,
100 g masła
szczypta soli
4 jajka
Zagotować wodę z masłem i solą, powoli sypać mąkę cały czas mieszając. Kiedy zaparzone ciasto zacznie odchodzić od ścianek garnka wyłączyć palnik, zestawić wbijać po jednym jajku ubijając mikserem,
Z proporcji tej wychodzą ptysie na 2 normalnych blachach. Wstawiać do piekarnika nagrzanego do 200 stopni i zaraz przykręcić na 180 stopni – bez termnoobiegu.
Jeżeli mają być deserowe, to można napełniać bitą śmietaną, kremem budyniowym itp – wtedy wierzch posypać pudrem albo rzadkim lukrem.
Można też napełniać mięsem, sałatkami, rybą itd. Z twgo przepisu wychodzą spore korpusy i jednokomorowej dziurze w środku. Suche można przechowywać w szczelnych pudłach, puszkach itd, a w ostatniej chwili odświeżyć w gorącym piekarniku.
Można podpisać kto ma ochotę – ja już podpisałam
http://wyborcza.pl/0,141703.html
Pyra,
Dziekuje za przepis na ciasto na ptysie. Na pewno skorzystam.
Teraz mam pytanie. Wiosna tego roku pokazywalam zdjecia ozdobnych krzewow o angielskiej nazwie dogwood. Wtedy napisalas, ze z owocow tego drzewa robi sie jakies przetwory. Nie pamietam, co to bylo. Ja tylko wiem, ze nasze ptaki (nie osprey 🙂 ) jedza te owoce.
Teraz owoce juz dojrzaly. Kilka dni temu zrobilam zdjecie. Czy to te owoce mialas na mysli? Jesli tak, to co sie z nich robi?
https://picasaweb.google.com/112949968625505040842/RhodiesAzaliasDogwood#6071189438034830866
Orca, zaciekawiłam się tym owocem i wyszukałam, że to dereń kousa, można postępować z jego owocami tak, jak z pospolitym dereniem jadalnym. Może Krzych coś więcej napisze, bo to dereń z jego obecnego rejonu.
Orca – jeżeli jest to dereń jadalny, to
galaretki, dżemy, nalewki. Nasz dereń dojrzewa w końcu sierpnia, z początkiem września, ale jest kapryśny: od paru lat w zach. Polsce nie owocuje – ani dereń, ani tarnina (na nalewki zbierał nam Pepegor w Niemczech, ale się zbuntował).
bjk, Pyra
Dziekuje za informacje. Nie smakowalam tego. Teraz posmakuje 🙂
Tym razem Tbilisi potraktowaliśmy po macoszemu ale południe Gruzji też jest warte uwagi:
http://www.eryniawtrasie.eu/13426
bjk,
Krzaczysko bliżej mi nieznane.
Na jutro Małżonka przygotowała dla Ciebie coś o warzywach 🙂
rozejrzę się po parkach, ale wiosną chyba mi umknęło kwitnienie.
Klimat w Polsce i w Korei zbliżony, może jeszcze te maliny na sterydach gdzieś będą.
Orco – na surowo derenia i innych dzikich owoców się nie jada; niesmaczne,
Orco – może się przyda
http://zdrowybadyl.blogspot.com/2011/10/przetwory-z-dernia.html
Pyra,
Dziekuje za rozne pomysly na przetwory z derenia. Cos sprobuje z samej ciekawosci.
Krzych,
Maliny na sterydach. Rzeczywiscie te owoce wygladaja jak maliny mutanty. W reku mozna je latwo rozgniesc na papke o kolorze bialo, rozowo, szarym. Nie przypominam sobie, aby mialy pestki.
Troche zaeksperymentuje. Po przepisach od Asi na sliwki uwazam siebie za eksperta od wkladania owocow do sloikow. Teraz pora na wyjmowanie zawartosci ze sloikow. W tej dziedzinie tez mam ochote zostac ekspertem. 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=B3chRntnMRw
Orco – myślałam, że słoiki już są puste! 😀
Dereń, to taka sprawa.
Woziłem rzeczywiscie dwa razy po wiadrze na Żabie Błota tak, jakby w Polsce tego nie było. Fakt, że tu tego pełno jednak, krzew krzewiu nierówny http://wikipedia.pl/s?q=Cornus+mas&lang=pl
O innych wariantach tego, co mieści się pod pojęciem „dereń” nie mam odwagi dalej rozważać.
Między tymi krzewami, przynajmniej tymi z których zbieram, są wyraźne różnice tak, jak np między wiśniami kwaśnymi, a takimi, co już nie są takie i które dryfują co raz wyraźniej w kierunku czereśni.
W pierwszym wypadku, tj w pozyskaniu owocu derenia mam, rzecz jasna, preferowane krzewy ale też takie, z których korzystam tylko w ostatecznych warunkach. W wypadku wiśni natomiast, zdałem się tego roku na zięcia, który przywiózł mi kobiałkę wprost z Polski. Przypominając, że chodzi mi o produkcję nalewek muszę zwrócić uwagę, że wiśnia wiśni nie równa – najwyraźniej! Z tego co zlałem teraz, tzn z tego, co zięć przywiózł tego lata, to muszę przyznać, że to kompot, niestety. Wiśnia ta, to już krzyrzówka tak małokwaśna, że zupełnie bez jakiegokolwiek charakteru.
Zostawiłem sobie parę kropel wiśniówki 2012 z tutejszego owocu, z sadu u ludzi, którym to jeszcze leży na sercu, a z tego żyć nie muszą. Tam te wiśnie jeszcze są kwaśne, aczkolwiek daleko nie tak kwaśne jak te wtedy tam, niewiele większe od paznokcia.
Te dawały dopiero sok!
Skończyłam czytać „Anna In w grobowcach świata” Olgi Tokarczuk. Starożytny, sumeryjski mit o bogini Inannie (unowocześnione nazwisko bohaterki jest anagramem imienia bogini) Tokarczuk przenosi w krajobraz post industrialny – stąd Inanna zstępuje do krainy śmierci na spotkanie z siostrą – bliźniaczką, królową świata umarłych. Ten mit był podobno pierwszym o cyklicznym odnawianiu życia. No, tak. Tokarczuk to doskonała pisarka ale ja i tak wolę surowe mity starożytnych. Właściwie są tylko trzy powieści czerpiące z mitologii, które mnie zachwyciły : Graves’a „Herakles z mojej załogi”, Waltari „Ja, Turms nieśmiertelny” i 3 tomowa powieść (zapomniałam tytuł i autora) o ziemskiej wędrówce Aresa, któremu za karę odebrano pamięć i wędruje od bitwy do bitwy od boga do boga – aby dowiedzieć się kim jest i co zrobił, że go tak ukarano.
Pepe – ta dawna wiśnia – czarna wiśnia sokowa, była odmiany łutówka cienista. Drzewka niezbyt duże, owoe na wiotkich, cienkich, zwieszających się gałązkach. Najlepsza wiśnia sokowa, odmiana polska. Teraz już nie kupisz takiego drzewka – ogrodnicy przeszli na odmiany deserowe, a szkoda.
Asia,
Na razie pelne sloiki stoja na roznych polkach. W ciemnym miejscu! Zjedlismy kilka w domu. Rozdalam kilka w prezencie. Reszta NASZA. Te z anyzem i kardamonem sa super!
U nas odmiana wisni soczystej nazywa sie Morello. W niemieckim sklepie jest do nabycia kompot z Morello cherries. Inna odmiana wisni o nazwie Montmorency nie maja tyle soku, sa o wiele jasniejszego koloru od Morello i kwasniejsze, ale sa uwazane za bardzo zdrowe.
Zaraz północ. Do jutra.
Dobry wieczór 🙂
U nas sypnęło grzybami, czego i pozostałym życzę 🙂
To są moje Ospreys 😆 http://www.pro12rugby.com/teams/ospreys/squad.php
Pyro, Historię kuchni będziesz miała w niedzielę w łapkach 🙂
dzień dobry ….
haneczko zazdraszczam grzybów w lesie ….
dobrze, że podróżujecie i pokazujecie … 🙂 …
Żabo jak ze zdrowiem? ….
Jolinku – zdrowie Żaby ciut,ciut lepiej. Gorzej z komputerem. Ja z Żabą tylko „po drucie”, mży i pada na zmianę od kilku dni, ale w lasach i na polach nadal sucho. Biedna Haneczka bogata w grzyby jeszcze po północy obrabiała zbiory.
Właściwie nie wiem, czy zazdrościć Haneczce. W lesie radość, a w domu praca do późnej nocy. Pewnie i u nas coś można znaleźć, ale mamy w domu młodego, więc preferowany jest plac zabaw i inne zabawy. Zresztą zimno się zrobiło, raptem + 7 st. C, a w lesie mokro. Na hali targowej widziałam mnóstwo grzybów, ale trudno powiedzieć, czy pochodzą z Pomorza, czy z dalszych rejonów. Są też zielonki, o których teraz mówi się, że są bardzo podejrzane.
Ciekawie napisał Pepegor o wiśniach. To już teraz wiem, dlaczego mi tak smakują. Ale na przetwory rzeczywiście lepsze były te kwaskowate odmiany.
Relacje Ewy i W. oraz bjk przybliżyły mi Gruzję. Czytałam i oglądałam wszystko z wielką przyjemnością.
nowe i bardzo ciekawe miejsce w Warszawie – Muzeum Narodowe ….
http://wiadomosci.onet.pl/warszawa/otwarcie-nowej-galerii-w-warszawie-jedynej-takiej-w-europie/e5nym
Pamiętam, jak po raz pierwszy otwierano tę galerię. Moja Mama prawie cały czas pracowała w Muzeum, a ja jako uczennica i studentka byłam tam częstym gościem na specjalnych prawach, mogłam się tam prawie swobodnie poruszać. Wystawa budziła bardzo duże zainteresowanie w latach siedemdziesiątych, ale rzeczywiście po tylu latach jej forma przestała przyciągać zwiedzających. Odkrycia prof. Michałowskiego były często komentowane w moim domu. W obecnych czasach taka galeria by nie powstała. Chętnie ją znów zobaczę. Jolinku, dzięki za przypomnienie.
To było wielkie odkrycie i najwyższa (wtedy) umiejętność zdejmowania malowideł ze ściany. Mieliśmy wtedy złotą serię: Faras i przeniesienie wraz z częściową rekonstrukcją, świątyni Hatszepsut. Mamy znakomitych specjalistów i trafiliśmy na właściwy czas i dobre stosunki dyplomatyczne z państwami arabskimi. Czytałam później wspomnienia uczestników tamtych wypraw ratunkowych.
Małgosiu – czy widziałaś może jak przenosono malunek z bandaży i wosku na świeży podkład tynkowy?
Pyro, niestety nie widziałam. Ja wtedy miałam 13 lat i bardziej mnie interesowały tak zwane skorupy czyli ceramika i szkło. Wystawę obejrzałam, bo z często bywałam z Mamą na „otwarciach”, a było to rzeczywiście duże wydarzenie, ale wstyd się przyznać nie wzbudziła we mnie entuzjazmu i bardzo dawno tam nie zagłądałam.
Dlaczego wstyd? Mnie nauczyciel zaprowadził na wystawę monograficzną Makowskiego (miałam 14 lat) i nie wyszłam z niej z brzydkimi słowy wyłącznie dlatego, że nie chciałam wywoływać skandalu. W tym wieku raczej trudno o entuzjazm dla tego typu sztuki.
Właśnie przeczytałam, że tę galerię ufundował p. Pawłowski – przedsiębiorca z Wielkopolski. Piękny gest.
W lesie zimno, mokro, grzyby są, ale mało i ślimaki na nich ucztują 🙂
W oddali było słychać strzały 😯 jakieś polowanie trwało. W okolicznych lasach jest ostatnio zdecydowanie mniej grzybów. Susza wiosenna, letnia, jesienna, zimą też spadło mało śniegu.
Na szczęście w październiku jest zawsze mniej pajęczyn rozpiętych między drzewami 😉
Po trzech dniach absencji odczytuję do tyłu. Znalazłem ciekawy przepis Yurka. Trochę go zmodyfikowałem (przepis nie Yurka) Nie dałem kawy, bo miałem 1001 powodów. Po pierwsze takiej nie mam… 😉 Dałem za to dużo gorzkiej czekolady i tylko jedną łyżkę cukru Do drugiego wypieku dodałem rodzynków i orzechów. Wyszło zupełnie, zupełnie! W czasie pieczenia rośnie 3 do 4 razy! Lepsze na drugi dzień jak podeschnie, Lubię chrupkie.
https://plus.google.com/photos/100894629673682339984/albums/6071281825043954225?banner=pwa
Właśnie, morele!
W polskim jasne – brzoskwiniopodobne owoce. Pytam niemiecką Wikcię o Morelle: rodzaj kwaśnej wiśni, zwłaszcza w wydaniu Schattenmorelle czyli – moreli cienistej, (tłumacząc dosłownie, Pyra, łutówka cienista!). Dlatego Orco ta morella w niemieckim sklepie. Ma ktoś może odpowiedź na taką rozbieżność pojęć w polskim i niemieckim?
Pyro, te wiśnie które mam w pamięci to rzeczywiście niewielkie drzewa o wiotkich gałązkach. Rozgałęziały się nader gęsto po zewnętrznej stronie, a gałęzie leżące wewnątrz takiej korony obumierały, nie spadając jednak. U starszych drzew w ten sposób (a wtedy wszystkie były już stare) powstawały glowy jakby ze skolowanym wnetrzem, którym pilnie zalecić było by fryzjera. W tych koronach ptactwo miało fantastyczne możliwości.
Nie wiem, czy wycięto je z braku sympatii, może wystarczyło nieodnawianie tego gatunku, bo to nie były dęby co mogą osiągnąć lekko paręset lat albo było jak tu, kiedy na przełomie 60/70 lat pojawił się grzyb, który w krótkim czasie załatwił wszystkie kwaśne gatunki wiśni. Ciekawe, że wszelkie gatunki prowiniencji czereśniowej przeżyły bez uszczerbku.
A w naszym lesie wcale nie było ani zimno ani mokro.Było cicho,pusto,jesiennie i kolorowo.Bardzo lubię las o tej porze roku właśnie za ciszę i spokój oraz za te piękne jesienne kolory.My jednak,wbrew pozorom,nie wybraliśmy się na grzyby,mimo iż pobudka została zarządzona już o 6.30!Hasłem dnia było polowanie-to z aparatem fotograficznym na ramieniu.Osobisty Wędkarz opierając się na swoich obserwacjach uznał,że to najlepszy czas,by spotkać zwierzynę w lesie.Zeznawał,że zawsze ilekroć udaje się wczesnym świtem na ryby,to po drodze spotyka sarny i łosie,zatem z całą pewnością o tej właśnie godzinie spotkamy je razem i zrobimy im cudne zdjęcia.
Zapewniam Was,że las o tej porannej porze jest WSPANIAŁY.Snuliśmy się po różnych ścieżkach i ścieżynach tak mniej więcej do 8.00 i ….N I C… 🙁
Nie spotkaliśmy żadnego zwierza,ale było pięknie 😀
Może nam się uda innym razem.A poza tym każdy pretekst dobry,by połazić po lesie 🙂
Pepe – jak pamiętam, taka wiśnia mogła przeżyć 40-50 lat, potem załatwiała ją pierwsza, mroźna zima. Odmładzało się ją usuwając suche, martwe gałęzie. Kiedy wyszłam za Jarka, w ogrodzie rosły jeszcze dwie takie wiśnie sadzone w 1929r. Padły w 3 lata później.
Tak Danuśko,wiem, dobrze połazić po lesie.
Niezależnie od tego jednak, czy zwierzyna jest czy nie – grzybiarz zawsze na służbie!
Haneczki mi natomiast nie żal. Nie żal mi, bo zbiera(ją) najwyraźniej bez opamiętania. Ja od czasu pewnego kończę wtedy, gdy próbuję sobie wyobrazić, ile będę nad tym tym wszystkim co mam w koszyku siedział.
Haneczko pozdrawiam tak, bo jubileusz przespałem, ale ściskam. Weź i daj trochę z uścisku dalej dla Jurka!
Odejmuję tym naszym wiśniom 10, a może i 15 lat; sadzone w 29-tym, padły w 6o-tym. Wiśnia ma piękne, różowo – brunatne drewno, niestety – rzadko jest pień zdrowy – ms często dziuple w miejscu wyłamanych konarów i pień skręcony.
Robię gołąbki na jutro, skorzystałam z podanej tu kiedyś rady na zdejmowanie liści kapusty przy wykorzystaniu mikrofalówki. Zeszły ładnie, ale nie wiem czy nie będą trochę za twarde do zwijania. Zobaczymy.
Małgosiu – możesz je sparzyć i będą miękkie.
Przede wszystkim ściąć nierw środkowy
Witam, MagiM, jak coś jest grubsze od liścia pościnaj będzie dobrze.
Pościnałam, ale parzyć już mi się nie chciało i niektóre troszkę popękały. Ta kapusta włoska nie była najlepsza, chociaż ładnie wyglądała. Pieką się właśnie. Chyba wrócę jednak do gara z wodą i zwykłej kapusty 🙂
Zaczynam się cieszyć, że nie muszę robić gołąbków. Mama Teresa (teściowa Ryby) produkuje je w wielkich ilościach, a potem wpycha w całą rodzinę. Rodzina jest przeżarta gołąbkami.
Przepraszam Małgosiu za W obrócone, nie zrażaj się za krótko było mikrofali obrócić trzeba po 5 min. o 180 stopni, kaczan wycięty był, zabiera dużo energii. Leniwiec jestem, to robię gołąbki z kaszanki i smakują.
Ja bym Pyro taką Teresę na recach nosił z mikrofalą w plecaku co, by jej ulżyć.
Yurku, nic nie szkodzi 🙂 Robiłam to stopniowo, zdejmując po 2 liście co 1,5 minuty. Głąb wycięłam.
Prawidłowo, 3 cie wyjdą super chyba żebym się pomylił, a chciałbym.
Permanentny brak czasu. Pozdrowienia z Munster, Niemcy, to faktyczny cel naszej wyprawy dokladnie trasa, ktora odbylismy data w date, ale 10 lat temu.
Najpierw Jo w Antwerpii (10 lat temu w Paal-Geringer). Zabraklo wsrod zywych jego mamy i babci, ale odwiedzilismy je w nowym miejscu pobytu, na niebianskich polanach czyli tutaj na cmentarzu, czyli na niebianskuch polanach. Odwiedzilismy tez jego ojca, Freddiego, ktory na szczescie ma sie dobrze (w moim wieku jest), pomimo poczwornych by-passow lata temu. Chlopcy sobie pogadali na temat.
Niewiele bylo czasu na Antwerpie, ale Jo nas przegonil po miescie.
Kulinarnie mialam zaplanowane mule, ale zmienilam zdanie. ja widze w menu „tatar steak” to nic innego moze nie istniec.
Zazyczylam sobie, a przede wszystkim bylam zdziwiona, ze taka pozycja istnieje w menu restauracji w Antwerpii. Jerzor wzniosl oczy do nieba, zaraz umre i tak dalej…Jaka restauracja moze sobie pozwolic na to, zeby klient zszedl z tego swiata, zatruwszy sie surowym miesem czy ryba (sewicze) ?
Wjechal wiec wielgi tatar SIEKANY, zoltko w pol-skorupce go zwienczalo zamiast naszego tradycyjnego ogorka kiszonego pokrajanego w kosteczke byly marynowane kapary, przymalo cebuli i inne tez przyprawy, ale ogolnie tatar byl calkiem-calkiem. Niesmiertelna gora frytek – znakomitek do tego. Wieczorem oczywiscie wybor piw trapistow (bylismy w sklepie pod tytulem 1001 piw, a ja durna zamiast porobic foto-dokumentacje staralam sie zliczyc te piwa. Zartuje, ale sklep byl ogromny i ilosci rozmaitosci nie do ogarniecia.
Wieczor uplynal dosc kameralnie, wspominalismy dawne czasy i nie tak dawne.
Zegnajac sie nastepnego ranka obiecalismy sobie, ze trzeba czesciej sie widywac. Jo od dawna sie wybiera do Kanady, ale tym razem mysli serioznie, wszak to stateczny 36-letni czlowiek. Tyle z Antwerpii, ktora czuje w nogach, oj czuje!
Dzien dobry,
w Niemczech mozna tez kupic Sauerkirschen (kwasne czeresnie). Nazwa Schattenmorelle, jak podaje niemiecka Wikipedia, pochodzi prawdopodobnie od francuskiego „chatel morel”, to jest ta lepsza odmniana wisni, uzywana m.in. do pieczenia tortu . Polskie morele nazywaja sie tutaj Aprikosen, w Austrii Marillen.
W Poznaniu dzisiaj pełzający mini – zjazd. Haneczko – Jurki robią dzisiaj objazd: najpierw do Jagodowych odebrać zaprzyjaźnioną przesyłkę z Albionu) potem do Pyry i zjemy szczątkowy obiad (bez przystawki, zupy i pyrowego deseru) będzie pieczeń wołowa, ziemniaki i sałata lodowa z owocami i dresingiem; do popicia herbata. Pyra zamówiła sobie deser u Haneczki, czyli kawałek domowego ciasta – nie piekę, nie kupuję, a Haneczka piecze tak, jak lubię. Potem pojadą do Inki na ostatnie zbiory mini – kiwi i stamtąd już prosta droga do Gniezna. Cieszę się bardzo, ze swojej części sprawozdanie napiszę.
yurek – jesteś wielki. Popełniłam ciasto wg Twojego przepisu. I udało się, a ja nie jestem dobra w wypiekach. Znakomity przepis i nie trzeba rozgrzewać piekarnika. Super. Dzięki!
Pyro – pozdrawiam Pełzający Poznański Mini. Smacznych i miłych obrad!
Problemy są po to, by je rozwiązywać:
http://www.eryniawtrasie.eu/13533
Yurku dołączam się do Krysiadowych podziękowań. Dzisiaj trzecia edycja. Tym razem wzbogacę żurawinami.
Ahoj Poznań. Trzy lata temu przepełznęliśmy dokładnie tę samą trasę. Jagodowo – Pyrowo- Inkowo. Wspominamy do dzisiaj!
Dwa lata temu Cichalu 😎
Musi ckni Ci się do nas okrutnie i czas się dłuży …… 😉
Co prawda, to prawda, Jagódko! Nadrobimy!
Miałam okazję podziwiać atkinidię u Inki. To wielki i rozgałęziony krzew sięgający pierwszego piętra. Słoik dżemu z kiwi z ubiegłorocznych zbiorów czeka na spróbowanie.
Moja atkinidia ma dopiero 3 lata i jeszcze nie kwitła. Jest egzemplarz męski i żeński, więc może doczekam się kiedyś owoców.
Powinno być : aktinidia
Napisałam sprawozdanie o wizycie Haneczki, przyjeździe Młodszej, nabytkach sycylijskich w domu i z lektury, a Łotr pożarł wszystko.
Poskarżyła się też na to, że mnie cyferki u Ewy znowu nie wpuszczają na jej blog – skarga razem z opisami zginęła marnie.
Witam, gratulacje dla microwelowców. Pyro droga, piszesz tekst, otwierasz nowe okno z blogiem naszym skopiowany przenosisz do drugiego i wysyłasz do skutku! Oryginał masz na poprzednim za 5 razem sie uda albo nie.