Cały pięknie pachnę dymem
Chyba się udało. Mam nadzieję, że odnotuję sukces na kulinarnej łączce. Choć prawdziwy sprawdzian nastąpi dopiero w świąteczną niedzielę, gdy plastry szynki znikną (albo i nie co będzie oznaczało klapę) z wielkiego półmiska. W tej beczułce marynowały się szynki
Tymczasem jednak i szynki, i rolada z boczku wyglądają efektownie i apetycznie. Pachną wręcz oszałamiająco. Prawdę mówiąc i ja cały pachnę jak jeden wielki połeć szynki. Ponad osiem godzin spędziłem obok wędzarni a to dorzucając szczapę olchy lub równie piękną i wilgotną gruszę. Dym szczypał w oczy, przenikał ubranie i nasączał czuprynę. Nawet długa kąpiel nie pomogła i podczas kolacji u przyjaciół mieszkających w sąsiedniej wsi zamiast zapachu wody kolońskie, której używam od lat – roztaczałem przy stole podniecający smakoszy aromat wędzarniczego dymu.
Trzy szynki i rolada spędziły w tym dymie wiele godzin. Przez pierwsze trzydzieści minut utrzymywałem dość silny ogień, by w gorącym dymie mięso nabrało złocistej barwy.
Potem dorzuciłem bardziej wilgotne szczapy i cale pieńki, by płomień ledwo tlił się a dymu było więcej. Betonowy tunelik prowadzący do skrzyni z wiszącym mięsem powodował, że dym stygł i moje wyroby nie traciły nadmiernie soku.
Ważnym elementem procesu powstawania szynki jest też jej zaparzenie. Woda nie może wrzeć czyli jej temperatura ledwo przekracza 90 st. C. Czasem tylko na powierzchni pojawi się pojedynczy bąbel, który sygnalizuje, by nieco przyhamować grzanie. Nie można też parzyć mięsa zbyt długo, bo będzie zbyt kruche i plastry będą się rozsypywać. Ponieważ każda z szynek ma około 1,5 kg to w tej gorącej kąpieli trzymałem je trochę ponad 70 minut.
Na koniec zanurzyłem każdą na kilkanaście sekund w lodowatej wodzie prosto ze studni.
Teraz leżą spokojnie w lodówce i czekają na uroczyste pokrojenie, które nastąpi w wielka sobotę, po powrocie z wiejskiej świetlicy, w której wszyscy mieszkańcy naszej wsi (i sąsiedniej też) ustawią swoje ozdobne koszyczki z chlebem, jajami na twardo, kiełbasą a ksiądz z podpułtuskich Popław objeżdżający okoliczne świetlice pobłogosławi te dary natury. Tak od kilkudziesięciu lat inaugurujemy naszą kurpiowską Wielkanoc.
Wreszcie wszystko gotowe Fot. P. Adamczewski
Komentarze
Bardzo apetycznie wygladaja Gospodarza szynki i rolady. Czuje nawet ich zapach.
Biały dym. Habemus pernae, mógłby powiedzieć Gospodarz. Ale tak nie powie, jak sądzę. Ale czasem nachodzą człeka takie nieprzystojne skojarzenia.
jednoczesnie podziwiam i gratuluje tegoz przedsiewziecia 🙂
dobrze ze jest dokumentacja slownoobrazkowa z calego procesu. ulatwi ona znacznie prace sledczemu w przypadku, kiedy nastapi klapa (:
wedlug mnie istnieje bardzo duze prawdopodobienstwo zaistnienia na plastrach zielonego koloru. bedzie to wplyw tygodniowego pobytu szynek w lodowce.
a wszystko co dobre wymaga czasu => wystarczy dac szynkom odpoczac. powisiec w suchym przewietrznym pomieszczeniu. ocieknie zbedna woda, uaktywnia sie wszelkie ziola z solanki oraz czuc bedzie kolejne fazy wedzenia.
po tygodniowym lezeniu w lodowce kropidelko nie bedzie mielo w tym przypadku najmniejszego znaczenia, proces plesnienia zostanie zapoczatkowany, koncowy efekt moze byc tragiczny w skutkach.
Misiek => zaaplikuj sobie oklady z mlodej piersi. w twoim przypadku to nie grzech lecz jedyne lekarstwo ktore postawi chlopa na nogi.
Szynki już uwędzone,
pasztety upieczone,
zające oswojone,
kurczaki wystrojone,
mieszkanie odkurzone.
Jeśli u Ciebie wielkanocnie
jeszcze nic nie zrobione,
to powiem Ci na stronie-
oddychaj spokojnie,
piekło Cię nie pochłonie 😉
Gospodarzu-gratulacje !
Szynki prezentują się znakomicie i na pewno będą równie dobrze smakować.
Wprawdzie mieszkam w Warszawie,ale jak dotąd jadłam tylko raz śniadanie na mieście.Odwoziliśmy o świcie znajomych na lotnisko i potem pojechaliśmy na kawę i drobne co nieco na Krakowskie Przedmieście.Teraz,jak się dowiaduję,mamy modę na śniadania poza domem:
http://polska.newsweek.pl/sniadania-i-targi-sniadaniowe-czyli-nowa-moda-warszawy-newsweek-pl,artykuly,283034,1.html
Danuska, oddycham wiec spokojnie i zastanawiam sie co przygotowac. Bialy barszcz z kielbasa i jajkiem nie wchodzi w rachube na pozniejsze sniadanie. Bernard tego nie przelknie !
Elap-oddycham jeszcze spokojniej 😉 Alain ceni i bardzo lubi tradycję polskich śniadań wielkanocnych,a żurek to jedna z jego ulubionych zup.
no to powiem tylko, ze w domu i w szkole mnie uczono: „swietosci nie szargac, trza by swiete byly”
Danuska, zurek tak , ale wieczorem.
O ile lista potraw na Wigilię w wielu wariantach znana jest powszechnie, o tyle na stole Wielkanocnym powszechnie przyjęte są określone słodkości. Z wytrawnych jest jedna pozycja królująca powszechnie – szynka. Przyrządzona jak przez Gospodarza lub kupiona w sklepie w stanie gotowym do podania na stół. Dodatki do szynki już bywają różne – sos tatarski, chrzan, klika innych sosów. U nas podaje się chrzan, sos tatarski i jeszcze trzy sosy.
Ale jeszcze przed szynką należało wymienić jajo. To chyba podstawa w różnych formach, ale samo jajo musi być na twardo i pomalowane, pokraszone, popisane itd. Jajo i szynka podstawą, ale dalej idą inne wędliny. Cielęcina pieczona, biała kiełbasa. Ukochana piecze i dusi obie razem. Schab pieczony z suszonymi śliwkami też gości na wielu stołach. Wreszcie najcięższy kaliber – pasztet pieczony tuż przed Wielkanocą. Starcza potem na cały rok. Mamy jeszcze troszkę z zeszłego roku. Radzimy sobie doskonale bez innych wspaniałości jak bażanty, zające czy choćby kaczki. Doświadczenia z przeszłości udowodniły, że Wielkanoc obywa się bez nich doskonale. Jeśli przygotowane, muszą smętnie czekać na powrót domowników do formy obżerczej w tygodniach poświątecznych. Ale są obżercy o lepszej wydajności i ci pewnie mogą wytrawną listę wydłużać w nieskończoność.
Warto dodać (ulubiony zwrot profesora Stanisławskiego), że nie samym chlebem żyje człowiek. Nie będę przypominał rzeczy najważniejszych, ale z tych całkiem drobnych mamy starannie dobrane pieczywo, które powinno ładnie wyglądać w koszyczku, a także do smarowania tegoż (pieczywa nie koszyczka oczywiście) masło jakości, jakiej się trafi, ale ukształtowane na podobiznę baranka. Pyra już ma gotowe chyba. O napojach nie wspomnę z wyjątkiem białego słodkiego wina do opuszczonych przeze mnie potraw, a mianowicie foie gras oraz musu z kaczki nabytych przezornie w Paryżu. Do musu jeszcze własnej roboty konfitura z czerwonej cebuli. Białe słodkie wino tym razem z półki nie najwyższej, ale naszym zdaniem godnej uwagi – Coteaux du Layon produkowane w gminach znanych ze średnio cenionego Anjou. Zapewniam, że potrafią tam robić wina znakomite. Na targach trafiliśmy na naprawdę znakomite i to po bardzo przystępnej cenie około 11 EUR za butelkę. Niestety, okazało się, że albo wino było zbyt dobre albo cena zbyt niska (oczywiście kombinacja obu czynników zadziałała), bo rano w drugim dniu targów wino było już tylko w degustacji. Kupiliśmy u innego producenta trochę droższe i nie tak doskonałe smakowo, jednak też bardzo dobre. Nam bardziej smakowało niż inne wino tego samego producenta – obwieszone medalami, ale naszym zdaniem nadmiernie słodkie. Co nie oznacza, że zakupione nie jest bardzo słodkie, jak na ten gatunek wina przystało. Ale słodkość nie może zabijać smaków i aromatów, a do tego dochodzi, gdy przekroczy pewne limity.
Nie wiem dlaczego Łotr nie pokochał ani pochwał pod adresem Gospodarza, ani mojej narady – porady z Eską n.t. rolady cielęcej. Głupi ten Łotr.
Stanisławie-na początku naszej znajomości Coteaux du Layon dosyć często podróżowało w walizce Osobistego Wędkarza na trasie Lyon-Warszawa,zatem do dziś dnia bardzo miło wspominam to wino 🙂
Danuśko, miło słyszeć. Pozdrawiam Twojego Osobistego Wędkarza.
Stanisławie-dziękuję,pozdrowienia oczywiście przekażę 🙂
Dzisiaj, po zachodzie słońca rozpoczynają się żydowskie święta pesach (nasza pascha). Trwać będą 7-8 dni i jest to święto największe w tamtej kulturze. Naszym Przyjaciołom świętującym, zasyłam najlepsze życzenia.
W piątek największe święto protestantów, a w niedzielę chrześcijańskie Zmartwychwstanie.
Wielki tydzień dla dwóch wielkich religii.
A tak ogólnie, to wiosna…
Pyro,
chyba trzy religie 😉
A modlimy się do tego samego boga, tylko inaczej go sobie wyobrażamy i inaczej świętujemy.
Ja jestem ateistka, ale we krwi mam tradycję, że choinka, opłatek, jajko poświecone w Wielką Sobotę (i jak już „święconka” była, można zjeść kawałek kiełbaski), a podzielone w Wielką Niedzielę przy tradycyjnym śniadaniu, co to się do kolacji ciągnie, z przerwami na spacery.
Elap,
ja mam zawsze dyżurny żurkek polski „z torebki”, ale na święta Wielkanocne nastawiam własny zakwas z mąki żytniej (podobnie jak na Boże Narodzenie własny barszcz czerwony z buraków).
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/13.ZUPY/Zakwas_na_zurek.html
Między swoim a torebkowym jest różnica DUŻA! Wystarczy poczytać składniki torebkowego. Ileż roboty – zalać składniki ledwie cztery, zostawić w ciepłym, ciemnym miejscu, kisi się samo 😉
Radosnych Świąt!
Alicjo – tylko dwie, bo protestanci to tylko odłam chrześcijaństwa i święcimy to samo – tylko oni kładą akcent na śmierć i odkupienie, a katolicy i prawosławni na Zmartwychwstanie. W ubiegłym roku w tym samym terminie świętowaliśmy jeszcze z muzułmanami – w tym roku terminy się nie zbiegły.
Pyro,
u nas mówią, że trzy, może dlatego, że tutaj przeważnie protestanci.
Śwętujmy
http://youtu.be/MAp3Ia2eAwo
I Odrobina uśmiechu nie zawadzi. A tak w ogóle zwróciliście uwagę na skład chórku w „Grajmy Panu”? Eh, na co było naszą kulturę wtedy stać!
http://youtu.be/R0cGAL8xdmI
Alicja
14 kwietnia o godz. 19:26
No i można jeszcze popić czerwonegoi winka, a wtedy odwaga do głoszenia własnego ateizmu wzrasta niepomiernie
Pyro! Stać było również na kapusia z hrabiowską proweniencją!
Ostatnie ujęcie w środku…
Kogo tak szkalujesz, Cichalu?…
Cichalu – no cóż Ty Mówisz?
„Jerzy Buzek: Najgorsza rzecz, którą ktoś do mnie powiedział? Nauczyciel w II klasie: że mam uszy jak pantofle żaby”
O kurczę…przypadkowo się wpisałam w szkalowanie, a czytałam wywiad z Jerzym Buzkiem.
Zaraz wypomniałam Jerzoru, jak to wpuścił mnie w kompleksy mówiąc, że mam iksowate nogi, czego do dzisiaj nie wybaczyłam i nie mam zamiaru 👿
Drogie Panie. Polecam książkę St. Jankowskiego (tego od „Z Jastrzębcem w herbie”) pt. „Śniadanie z agentem”. Opisuje wieloletnią inwigilację i infiltrację środowiska Piwnicy pod Baranami przez szpicli z UB i SB. Wesoła lektura!
Skleroza – „Kolacja z konfidentem”
Cichalu – odmawiam. Nie będę się umartwiała; aż taka grzeszna nie jestem.
Ja nie bywałam (pod Baranami ani nigdzie za bardzo), to się nie znam.
Cokolwiek czytam z biografii, autobiografii – jak nie szpicel, to konfident albo z przeproszeniem „pederasta” (o lesbijkach nie za dużo), albo trzy w jednym, do tego dodać alkoholizm, narkotyki, pieprz i sól, i jak tu się wyrozumieć? 🙄
Ostatnio się dowiedziałam, że mój kumpel to kumpelka tak naprawdę w duszy (a na oko to „męcizna” na 125%).
Alicjo – Ty się nie znasz? Proszę natychmiast wypluć te słowa.
E tam – wiesz, że żartuję 🙂
Gdy wszyscy już zasną, swiętym gniewem wybuchnę, a teraz tylko parę słów gorzkiej prawdy o Blogowym Rowerzyście – tylko 46 kilometrów dziennie?
O nogach ani słowa. Temperatura 16 stopni Celsjusza. Jutro 5 centymetrów śniegu. W Toronto.
Rowerzysta sam się oburzył na siebie, bo gizmo, co to sobie kupił, taki komputerek, między innymi notujące trasę, te kilometry przejechane i tak dalej – no więc nie opanował tego cudeńka tak do końca i wymazał z pamięci wszystko, co dotychczas gizmo zapisało. Tragedyja 🙄
Placku,
świętym oburzeniem płonę, wysłuchawszy prognozy pogody, bo jak można nam robić takie kawały:
http://www.accuweather.com/en/us/national/weather-radar
I jeszcze coś o burzach z pieronami wspominali, że mogą być.
Po takiej wrednej zimie, jaką tegoroczna była, należy nam się słońce i ciepełko 👿
…. i jak trzeba być niekoleżeńskim, żeby to całe północno-kanadyjskie zimno przesyłać przez całą zimę, aż do tej pory, mieszkańcom niedalekiego co prawda, ale zawsze, południa.
Dobranoc 🙂
04.15.14, 12.49 AM, 19° C, Phila, jakie zimno. Za chwilę pomarańczowy księżyc.