Myślał indyk…
… o niedzieli, a tymczasem na stole zastąpił go kurczak.
Aż 76 proc. zjadanego w Polsce drobiu to kurczęta. Indyki stanowią zaś tylko 18 procent, kaczki 2,5 proc. a gęsi zaledwie 1,9 proc. Pozostańmy jeszcze przy tej drobiowej wyliczance: każdy statystyczny Polak zjada rocznie 25,5 kg drobiu. W bieżącym roku zjemy o kilogram więcej.
W książkach kucharskich i podręcznikach dla panien kształconych w dziedzinie gospodarstwa domowego podawano porady, jak drób kupować, jak oceniać jego jakość, zabijać, oprawiać i wreszcie przyrządzać. Słynne są opowieści o ganianiu perliczek po podwórku, by padły wreszcie ze zmęczenia, a mięso dzięki tej męce nabrało kruchości. Na dodatek są to anegdoty całkowicie prawdziwe. Nasi pradziadowie nie mieli litości dla zwierząt i ptactwa. No chyba, że chodziło o konie, które – jak wiadomo – w Polsce stały na drabinie społecznej tuż obok swoich jeźdźców.
W „Kursie gospodarstwa wiejskiego i miejskiego dla kobiet” najsłynniejsza autorka czasów Prusa i Sienkiewicza, czyli Lucyna Ćwierczakiewiczowa, tak poucza przyszłe żony i matki: „Drób. Najpierwszym tu warunkiem jest kruchość, czyli miękkość, którą należy mieć na uwadze, szczególniej gdy pora młodego drobiu minie, to jest od 1 grudnia do 1 czerwca. Młody drób ma zawsze grube łapy i kolana, ta charakteryzująca oznaka ginie z wiekiem. Stara kura ma łapy cienkie, szyję chudą, a skórę na udach koloru fijoletowego”.
„Dobra (fot. wyżej) indyczka poznaje się po białości skóry i tłuszczu, zła ma włos długi i pióra, a skórę na udach fijoletowego odcienia. Gęś dobra lub kaczka poznaje się po grubości skrzydeł i miękkości spodniej dziobu, który zagiąwszy powinien się łatwo łamać, tłustość powinna być biała i zupełnie przezroczysta”.
Gdy już wiemy, jak drób kupować na targu, możemy spokojnie udać się do najbliższego supermarketu, gdzie ważne są zupełnie inne kryteria. Tu nie trzeba łamać ptasich dziobów, lecz oddać się lekturze objaśnień na opakowaniu oskubanego i wypatroszonego już dawno ptaka. Najważniejsza informacja to oczywiście data ważności do spożycia. Druga zaś – według mojego gustu – to ta, czy kurczak, gęś lub indyczka ma w środku wątróbkę i żołądek.
Ptasie podroby są bowiem niezwykłym delikatesem ale – niestety – rzadko można je kupić razem drobiem.
Jedną z zalet zaopatrywania się w dużych sklepach jest dziś także możliwość kupowania drobiu w porcjach. Gęsie, kacze czy indycze wreszcie piersi lub udka są nieco tańsze, niż gdy kupuje się całego ptaka, a także można z nich łatwiej przyrządzić eleganckie i bardzo smakowite dania. Jest też z nimi znacznie mniej roboty w kuchni, a i nie wymagają zbyt wysokiej wiedzy kulinarnej. Wystarczy znaleźć właściwy i dobry przepis.
No i słuchać rad starych gospodyń. Pisze więc Ćwierczakiewiczowa: „Dlatego ludzie wiejscy najlepiej trawią, bo czas przeznaczony na jedzenie poświęcają w zupełności tej tylko funkcyi i odbywają ją w wielkim spokoju. Od nich się uczmy jeść powoli, gryźć dobrze; w czasie jedzenia, jak i zaraz po jedzeniu używać spokoju i wygody, oddalać od siebie wszelkie przykrości, któreby przeszkadzały procesowi trawienia”.
Pomni tych nauk możemy ruszać do stołu, na który właśnie jest wnoszony piękny półmisek z upieczonym ptakiem. W przypadku naszego domu bywa to (fot. wyżej) najczęściej gęś!
Komentarze
Dzień dobry – słonecznie wita Poznań.
Jedno dziecko pojechało skoro świt nad Świtezi wody, drugie poleciało do swojego gimnazjum, a my – jamnior i ja, zostaliśmy na gospodarstwie.
Lubię drób i często wykorzystuję w kuchni. Rzeczywiście najczęściej są to kurczaki, niedrogie i powszechnie dostępne. Kilka razy w roku piekę też kaczuchy – albo w całości, albo części, z kaczek stosunkowo często kupuję nogi, natomiast z gęsi – piersi. Stosunkowo najmniej chętnie jadamy indyka; jego intensywny zapach nie należy do ulubionych. Ot, filet indyczy pieczony pod owocami (ananas) jest dużym, pięknie wyglądającym zwałem białego mięsa i jako taki świetnie spełnia rolę „drugiego półmiska” gdy zdarza się liczniejsze przyjęcie. Obowiązkowo też udo indycze wchodzi w skład domowego pasztetu, a skrzydło dorzucone do pieczeni daje wyjątkowo smakowity i esencjonalny sos. Ze dwa razy w roku kupuję też perliczkę. Niezwykle rzadko robię potrawy z gotowanego drobiu. O ile rosół jest często na stole, to mięso rosołowe ma małe zastosowanie w naszej kuchni (Młodsza nie lubi) ew. robi się z niego farsze albo dzieli z naszym zwierzakiem.
Dzień dobry 🙂
Pyro, jestem wdzięczny za poradę 🙂
Też mi to gotowanie nie pasowało. Albo może zrobię dla próby na dwa sposoby. Jeden z gotowaniem ,drugi podsmażony
Irku – rada była od Placka, ale ja mu w pełni przyznaję rację. Moja rada polegała na pozostawieniu warstwy tłuszczu przy skórze.
Pyro-przypilnuj Młodszą,aby koniecznie zamieściła sprawozdanie i zdjęcia po powrocie ze swojej podróży.
Kurczę,indyk,kaczka
oraz wszelki inny drób
z chęcią i radością kup,
bo to tylko mały na patelnię rzut.
Albo niech z nich będzie jakiś niebywały
kulinarny ósmy cud czy też miód !
I chyba dlatego wiele osób ceni i lubi drób,bo daje się z niego zrobić i dania bardzo szybkie i proste,a także podać wykwintnie i elegancko.U nas w zamrażalniku czeka perliczka.Jeszcze nie wiem,czy będzie podana po plebejsku,czy jakoś arystokratycznie 🙂
Jolinku-wyglądam niecierpliwie,aż zakończysz strajk.
Danuśko – Jolinek musi przetrawić swój protest, więc trochę potrwa.
U mnie czeka kaczka – zrobię na majówkę z jabłkami i pomarańczą. Perlica się na szybkie danie nie nadaje, bo będzie sucha i twarda. Przypominam zastrzyki płynnego masła w perlicę, jakie stosuje Eska. Mój brat robi z nich rosół – najlepszy na świecie, ale on lubi gotowany drób. Ja daję pastę z masła, orzechów i pietruszki pod skórę i piekę wyłącznie w rękawie. To wymagający drób, ale pychota.
Pyro kochana – gdy Młodzieniec będzie usprawniał Twój komputer, powiedz Mu żeby uwierzytelnił się na moim Skypie, bo już bardzo długo „wisisz” ze znakiem zapytania. Proszę nie zapomnij.
Pyro-podoba mi się Twój patent na perliczkę.Wypróbuję !
Dzien dobry na wieczor. W Kioto jestesmy od rana, ale poza zwiedzeniu swiatynii niewiele widzielismu, drobny rekonesans, przy czym jak zwykle spotkalismy rodakow oraz sasiadow, czyli Czechow, poza tym Niemcow, Francuzow i Szwajcarow, a nawet Wlocha (wczoraj) mowiacego po polsku 😯
My Blade Twarze zaczepiamy sie czesto i pytamy, skad-dokad-po co itd. jak jakas rodzina. Po wymianie wrazen rozchodzimy sie kazde w swoja strone, zyczac sobie przyjemnego pobytu.
Wczoraj Jerzor zarezerwowal hotel w Kioto za marne 150$ w przeliczeniu. Okazalo sie na miejscu, ze hotel sklada sie z dykty (sciany wewnetrzne dzielne) oraz z takich rozsuwanych z okien z papieru i drewnianej kratki.
Na podlogach tradycyjne maty, niziutki stolik na picie herbaty oraz telewizorek. Na scianach wieszaki. Lozka to dwa materace wprost na matach. Lazienka wspolna. Spartanskie japonskie warunki, chyba dlatego takie drogie. No i nudno tu nie jest, hotelem zawiaduje starsza wesola pani, ktora nam oznajmila, ze kluczy w tym przybytku nie ma, ale te nie zdarzylo sie, by komus cos zginelo. Mamy ochote pogadac dzisiaj z Pepikami, ale oni jeszcze z miasta nie wrocili. my natomiast udamy sie na kolacje i jakies drobne zakupy alkoholowe typu wino i piwo na wypadek kontaktow z sasiadami pokojowymi. Pokoi jest kilkanascie, to taki omowy hotel 😉
Krysiade – nie zapomnę.
Danuśka – niezależnie od masła (dla smaku i zapachu) pod skórą, dobrze jest do pieczenia piersi i kolana ptaka przykryć płatkami słoniny, one się wolno wytopią, a kiedy rozetnie się rękaw dla zrumienienia tuszki, to się je zrzuci po prostu. Słonina w handlu jest cieniutka, więc tnę ją poziomo w szerokie, cienkie płaty.
Ryba, która kiedyś robiła dwa harcerskie obozy górskie na płn. Kaukazie (zakończenie obozów nad m.Czarnym) wróciła zakochana w kurczakach i perlicach (pantarkach) sprzedawanych masowo w stoiskach ulicznych (1990) – one były pełne ząbków czosnku „w koszulkach” i łuskanych, całych orzechów włoskich – tego nasi nie jedli, niektórzy miejscowi b.chętnie. Mięso było ponoć przepyszne i aromatyczne, a jak dla nas wtedy – za pół darmo i chłopcy potrafili takiego ptaka zjeść w całości. Nigdy w domu nie potrafiłyśmy odtworzyć tego smaku.
Wrocilismy z kolacji. ja skromne miso i kimchi, Jerzor jakiegos wieprzka w sosie, na kordelce z ryzu. Wydaje mi zie, ze to takie japonskie fast food, za cale mniej wiecej 6$ kanadyjskich byla to calkiem niezla kolacja. Nie chodzimy do wyszukanych restauracji, bo szkoda czasu (caly ceremonial) i atlasu, po drodze kupujemy jakies wino (tym razem hiszpanski granache za cale 6$. Taniocha.
Z drugiej strony cena za pokoj jest bardzo wygorowana. Kioto to turysci, oprocz wielkich hoteli sieciowych jest tu pelno wlasnie takich ‚domowych hotelikow, nawet pani nie brala od nas zadnych papierow. Wszystkie hotele sa raczej zajete, Jerzoru zadzwonil wczoraj do kilkinastu, ale nic z tego, to wzial, co bylo. Ja nie mam wymagan – ma byc czysto, lazienka i swiety spokoj.
Jeden z naszych profesorow geologow mial taki patent, ze jak wyruszal w swiat ze zleconym zadaniem naukowym, zabieral ze soba zone i dwoje dzieci (to najmlodsze – to skaranie boskie z nim bylo, straszliwy urwis).
Swego czasu byl tez w Japonii wlasnie i opowiadal, ze spali po parkach w spiworach. Straszliwy Szkot z niego, wydac dolara to musial rozwazyc przez pare minut. No tak, pieniadze dostal z uniwerku tylko na siebie, a on z calym fraucymerem chcial 🙄
Nie wiem gdzie się wszyscy podziali. Ja ugotowałam chłopakowi obiad (reszta wołowiny, kasza jęczmienna, małosolne i truskawki) i zakupiłam na dole sadzonki bratków. Kolorowe bratki, moje ulubione. Dostałam je w skrzyneczce plastykowej, jutro wsadzę do ziemi w tej skrzynce i będę miała mini – klomb. Do tego celu służył przez ostatnie lata wiklinowy koszyk, ale koszyk się sypie i trzeba go wynieść. Skrzynki na balustradzie zagospodaruje sobie młodsza w maju. Mamy całkiem inny gust „zielony”.
Dzwoniła Młodsza – dojechali do Tykocina, zwiedzili Tykocin, teraz posiłek i nocleg. Pobudka o 5.00 rano, żeby pod szlabanem granicznym być przed 6.00
Chciałam zadedykować Córce i Blogowisku „Drogę na Smoleńsk” Okudżawy, którą u nas śpiewała Sława Przybylska. Piosenka na tubce jest, znacznik się przesuwa, głosu nie słyszę – dlaczego?
https://youtu.be/-urisV2Boyk?list=RD-urisV2Boyk
Ja dospac ide, ciemna noc, trzecia nad ranem. Cisza, choc ucho wykol, tylko Jerzoru pochrapuje.Dobranoc.
Zmieniam nastrój
https://youtu.be/bdg8dI5nWFI
https://www.youtube.com/watch?v=a1iXlyRa47A
And I never thought I’d feel this way
And as far as I’m concerned
I’m glad I got the chance to say
That I do believe, I love you
And if I should ever go away
Well, then close your eyes and try
To feel the way we do today
And then if you can remember
Keep smiling, keep shining
Knowing you can always count on me, for sure
That’s what friends are for
For good times and bad times
I’ll be on your side forever more
That’s what friends are for
Well, you came in loving me
And now there’s so much more I see
And so by the way
I thank you
Oh and then for the times when we’re apart
Well, then close your eyes and know
The words are coming from my heart
And then if you can remember
Keep smiling and keep shining
Knowing you can always count on me, for sure
That’s what friends are for
In good times and bad times
I’ll be on your side forever more
That’s what friends are for
Keep smiling, keep shining
Knowing you can always count on me, for sure
That’s what friends are for
For good times and bad times
I’ll be on your side forever more
That’s what friends are for
Keep smiling, keep shining
Knowing you can always count on me, for sure
‚Cause I tell you, that’s what friends are for
For good times and the bad times
I’ll be on your side forever more
That’s what friends are for
Read more: Dionne Warwick – That’s What Friends Are For Lyrics | MetroLyrics
https://www.youtube.com/watch?v=Q2PHYCP1oYU
Pyro-kocham bratki! Zawsze zaczynam wiosnę bratkami,sadzę je w donicach przed wejściem do naszego domu,sadzę na grządkach na włościach nadbużańskich.Zawsze się cieszę,kiedy widzę je klombach już nawet w lutym,gdzieś tam w cieplejszej części Europy.
A na dodatek bratki są też jadalne i kulinarne oraz bardzo dekoracyjne.
Wszędzie i na talerzu i w ogrodzie: http://3.bp.blogspot.com/zt1dxL1bE1E/U0FPBxsH_EI/AAAAAAAAErY/v61e98dQdGo/s1600/bak%25C5%2582a%25C5%25BCan+fio3.JPG
https://www.youtube.com/watch?v=Je2g4SJQ2Wo
🙂
Misiu, byś się wstydził!
Danuśko – błąd 404.
I tak Was kocham!
Temat zmienić trzeba, prawda.
Tam, gdzie zbieram ostatnio rydze i rydzyki pojawił się wilk.
Jak najbardziej cielesny wilk!
W poniedziałek, ze dwa kilometry od córasa, przez pole, jechała baba rowerem, a za nią, czy przed nią jej terierek. Nagle pojawił się wilk. A terier, jak to terier luzem – rzucił się na smoka!
A ten, łaskaw wielce, tylko musnął teriera za ucho i na tym konflikt się zakończył. Wilk co prawda, biegł ku zu zmartwieniu rowerżystki i teriera za nimi jeszcze dalej, ale przed wsią zboczył i widziano go jeszcze we wielu miejscach, a ktoś nawet włączył kamerę siedząc za kierownicą, jadąc za nim. Nie było wątpliwości, był wilk, młody, jeszcze dziecinny w zachowaniu (terierka np nie potraktował poważnie), w ogóle nie bał się ludzi.
W środę rano wilczek znalazł się na chłodnicy ciężararówki na pobliskiej A7.
Uff, odetchtąłem z ulgą.
Do jutra
No nie wiem. Szkoda wilka.
U mnie popoludnie, nogi odmawiaja posluszenstwa.
Switem bladym udalismy sie do Ogrodow Shosei-en w spacerowej odleglosci od naszego hotelu. Polazilismy, rzeczywiscie ogrod jest slicznym jeszcze niekture z drzew sakura kwitly, zaczynaly kwitnac inne, ale jest to wiosna koronkowa jeszcze, w rozkwicie. W atawach plywaja takie ryby, ze ho-homostki i kozteczki drewniane lub kamienne kladki. Bardzo ladnie – i to w srodku miasta, Widac bylo gdzie niegdzie wysokosciowce. Bardzo pusto, jak zwykle. Tlok to chyba w metrze lub miejskim pociagu w godzinach szczytu 🙂
nie ma innego wytlumaczenia, bo przeciez wloczymy sie calymi dniami od rana do wieczora i na ulicach nie obijasz sie o ludzi, a czasami wrecz chlowieka nie widac.
Juz pisalam, ze brakuje mi miejskiej zieleni. W Kyoto (i nie tylko tam) mieszkancy znalezli rozwiazanie, na ulicach przy posesjach sa wystawiane doniczki z kwiatami, mniejsze i wieksze, to samo przy sklepikach – skrzynki, doniczki i donice oraz wiszace kosze z kwiatami. Nie usuwa sie tez zadnych chwastow wyrastajacych miedzy plytami chodnika czy przy murach domow – jest zielone, to ma prawo rosnac i juz!
Okolo poludnia bylismy przed Kyoto Gosho, czyli palacem imperialnym.
Ze zwiedzania dziedzinca wewnatrz murow nici.
Po pierwsze primo, zabraklo aplikacji w jezyku angielskim, a zeby wejsc na dziedziniec, trzeba takowa wypelnic, okazac paszport i co tam jeszcze.
Aplikacje dowioza jutro – ale z kolei my wyjezdzamy 🙁
Nic to, obeszlismy mury dookola, , a jak wielki jest obszar dziecinca, to Kot M. wie, ogromniaste to strasznie, a w dodatku miesci sie w wielkim parku. Dzisiejszy dzien spedzilismy parkowo i nie bylo mi zieleni brak 🙂
Mielismy jeszcze w planie bambusowy las, ale Jerzoru zarzadzil popoludniowa sieste i odpoczywamy. Jerzeli Jerzoru jest zmeczony, to ja padam na twarz 🙄
Spotkalismy dzisiaj Amerykanow i zagadnelismy o cos, jak to zwyle bywa widzac Blada Twarz, bo turysci wzajemnie sobie pomagaja, jedni byli tu czy tam i czasami takie wskazowki czy wymiany wrazen sa przydatne.
Zapytali, skad my – my, ze z Polski. Oni na to, zekogo zaczepia, to z Polski – i zapytali, czy zostal ktos w domu zeby swiatlo zgasic, hahaha.
Poza tym poznalismy dzisiaj Brazylijczyka, Francuzow i Niemki, ktore rezyduja w naszym hotelu. Z Niemkami poplotkowalismy nieco, ze jak na cene (150$ doba), to standard razaco niski, ale wyjscia nie ma. Jest to dosc stara dzielnica przy dworcu centralnym Kyoto i juz niewiele pozostalo takich starych chalupek, jak ta – wokol wszystko jest wyburzane i buduje sie nowe domy. Wlascicielom naszej chatki pewnie sie nie oplaca remontowac czy upiekszac, bo koniec bliski.
A, wszelkie buty nalezy sciagac i zostawiac na parterze w holu. podlogi sa wylozone matami i porzadek musi byc! Pojawily sie tez dwa pieski wlascicieli, jeden to brat Pyrowego Radyjka, a drugi trudno powiedziec, co. Hau-haja calkiem po polsku czy angielsku, poligloty 😉