Bez złudzeń – Panie, Panowie!

Znowu trafiła w moje ręce (drogą kupna) wspaniała książka dotycząca tematyki jedzenia. Jej autorka była dotąd znana w Polsce z bestsellerowej „Historii seksu”. Kolejna książka Reay Tannahill jest wprawdzie dziełem naukowym, ale napisanym językiem zrozumiałym dla przeciętnego zjadacza chleba, a sensacyjne wręcz informacje i teorie powodują, że książkę czyta się z wypiekami na twarzy.

Tyle tylko, że po skończeniu lektury czytelnik czuje się (mam na myśli siebie) całkowicie odarty ze złudzeń. Wspaniałe uczty w dawnych wiekach nie były wcale takie wspaniałe, a historia różnych produktów wcale nie taka romantyczna.Historia kuchniO autorce „Historii kuchni” wydawca pisze m.in. tak

Reay Tannahill [1929-2007], szkocka pisarka, zapoczątkowała „Historią kuchni” badania nad światowymi kulinariami, stanowiące już dziś pełnoprawną dyscyplinę akademicką. Trywialna formuła „człowiek jest tym, co je” nabrała nowego sensu. Okazało się, że żywność i jej przyrządzanie wywierały istotny wpływ na kształt systemów i instytucji społecznych. W niniejszej książce cała ta bogata historia znalazła odzwierciedlenie w zwięzłej charakterystyce poszczególnych epok aż po XXI wiek. Obfitość niezwykłych faktów dotyczących kuchni i żywności autorka wzbogaciła jeszcze przepisami z różnych okresów. Zakres książki jest imponujący także przestrzennie: obejmuje kulinaria całego świata ze szczególnym naciskiem na świat arabski i Chiny. Monografia Tannahill jest dziś klasyką: pierwsza wersja ukazała się w 1973, a ostatnia modyfikacja i rozszerzenie nastąpiły w 2002 roku. (…) Tannahill nie oszczędza czytelnika, bezlitośnie opisując higieniczną grozę dawnych biesiad, demaskując pozór smakowitości ich dań, polityczne szaleństwo na punkcie różnych produktów (pieprz przyczynił się do upadku Rzymu), aż po szaleństwo na punkcie choroby szalonych krów. Głód wiadomości i sensacji znajdzie przy tej lekturze godziwe nasycenie.

Będę z tej książki czerpał pełnymi garściami z pożytkiem, jak sądzę, dla tych, którzy interesują się prawdziwą historią rozwoju cywilizacji. Na początek krótki cytat demaskujący rozkosze ucztowania w dawnych Chinach:

Na stosownie sutą kolację w XIII-wiecznych Chinach składało się tuzin zup i około czterdziestu dań z gotowanych, duszonych, smażonych w głębokim tłuszczu, gotowanych na parze, pieczonych lub grillowanych mięs, drobiu i owoców morza; do tego dania z owocami i najrozmaitszymi słodyczami; dwadzieścia warzywnych i tuzin różnie przygotowanych i przyprawionych dań z ryżu; do trzydziestu rodzajów suszonych i marynowanych ryb i szeroki wybór napojów pełniących tę samą funkcję co sorbety w czasie późniejszych francuskich obiadów – chłodziły podniebienie i wzmagały apetyt pomiędzy daniami. Od czasów poprzedzających epokę Han lód był używany w Chinach jako substancja chłodząca; za czasów Tang zmrażane potrawy i napoje stanowiły niemal powszechny luksus.

Cesarskie uczty oferowały raczej setki niż dziesiątki potraw, choć w ostatnich latach Narodowe Muzeum Pałacowe na Tajwanie popsuło im opinię, twierdząc, że większość pożywienia podawanego przy takich okazjach nie tylko pozostawała niezjedzona, ale przede wszystkim nie nadawała się do jedzenia. Wygląda na to, że na wiele potraw składały się czerstwe i zwietrzałe resztki stawiane przed pewnymi gośćmi (niemogącymi pochwalić się bogactwem), żeby zachować pozory.

Było to możliwe, bo nigdy nie spodziewano się, że ktoś skosztuje na obiedzie wszystkich propozycji. W czasach Song, tak jak teraz, chiński posiłek składał się z pewnej liczby rozmaitych dań, aby każdy gość mógł znaleźć kilka w swoim guście. Do XIX wieku ten sam cywilizowany zwyczaj rządził na stołach Europy

No to teraz rozumiem, dlaczego po zakończeniu uczty królów u Wierzynka obdarowano uczestników złotą zastawą, z której korzystali. Trzeba było zapewne tym gestem zatrzeć złe wrażenie spowodowane kiepskim czy nieświeżym jadłem.