W duńskim bunkrze jest rozkosznie
Mam nadzieję, że sukces Nabo spowoduje wysyp podobnych restauracji w wielu miejscach Warszawy i nie tylko. W dawnym pawilonie sklepowym przypominającym bunkier powstał lokal, który pokochali nie tylko mieszkańcy Sadyby. Przyjeżdżają bowiem tu smakosze z najdalszych okolic stolicy.
My na szczęście nie mamy zbyt daleko. Wystarczy tylko zjechać z Górnego Mokotowa i przetrawersować Powsińską. A tu przy Skwerku „Starszych Panów” – co zachęca jeszcze bardziej do podróży – czeka nieduży, bo mieszczący naraz około 40 gości, lokal o prostym wystroju i meblach sugerujących, że jesteśmy w Danii. Na dodatek w karcie są i duńskie słynne w świecie kanapki oraz parę innych przysmaków, których nie powstydził by się sam Redzepi czyli właściciel kopenhaskiej Nomy.
Nabo zyskała wielką popularność, bo uczestniczyła w konkursie „Gazety Wyborczej” na najlepszą restaurację w Warszawie. I zdobyła ten tytuł w 2012 roku.
Menu zgodnie ze sztuką duńskiej kuchni – informują właściciele na swej stronie internetowej – jest sezonowe i oparte na naturalnych składnikach. Królują w niej ryby: łosoś, śledź i makrela. Podstawą wielu dań skandynawskich są także ziemniaki, bez których żaden mieszkaniec północy nie wyobraża sobie życia oraz konserwowane warzywa, takie jak kapusta czy ogórki, często marynowane na słodko. Najbardziej popularne w Danii są smorrebrod czyli „chleb posmarowany masłem” z bardzo ciekawymi dodatkami z marynowaną wieprzowiną, łososiem, duńskim bekonem, surową wołowiną, młodymi ziemniakami czy marynowaną na słodko kapustą, lub pasztetem z wątróbek. Te pochwały kanapek potwierdzam w całej pełni, bo sprawdziłem taką z krewetkami, szparagami, ogórkami i jajem na twardo oraz drugą z polędwicą na zimno i też jajkami ale przepiórczymi marynowanymi w soku z buraków.
Z dań głównych wybraliśmy krewetki w sosie ze świeżym zielonym koperkiem i zielonym pieprzem i chili (31 zł) oraz burgera Nabo z mięsa wołowego z piklami, serem (pysznie wędzonym), bekonem i frytkami(32 zł).
Prawdę mówiąc dalsze sprawdzanie kolejnych dań odłożyliśmy na kolejne wizyty. Porcje są bowiem wielkie a nie chcieliśmy objeść się nadmiernie. Do Nabo zaś będziemy przychodzić częściej. Zwłaszcza gdy zauważyłem, że sympatyczny młody kelner zawiązuje wlokące się sznurówki jednemu z najmłodszych swoich gości. Mam nadzieję, że podobna opieką otoczą i mnie a dodać trzeba, że są tam także i młode śliczne kelnerki.
www.nabocafe.pl
Komentarze
Ś.P. Chmielewska zawsze przywoziła z Danii remuladę, ciekawe jak smakuje ta w Nabo 🙂
Zakładam, że robią na miejscu.
Duńskie przysmaki wydają się smakowite. Jeszcze smakowitsze wczorajsze przygotowania Stołowników.
U nas już po myciu większości okien. Zostały 3 na dzisiaj. Z potrawami gorzej. Nie bardzo jest, kiedy cokolwiek robić. Wygląda na to, że baby upieką się w niedzielę. Pyra słusznie zwraca uwagę na rozbieżność pomiędzy wszechmocą a potrzebą odpoczynku. Jenak Stary Testament według doktryny katolickiej zawiera prawdę moralną ilustrowaną treściami niekoniecznie wiernie oddającymi rzeczywistość. Ta prawda moralna jest dla ludzi nie dla Stwórcy. Próby likwidacji co siódmego dnia wolnego kończyły się z reguły fatalnie. W porewolucyjnej Rosji eliminacja wolnej niedzieli wiązała się z ustanawianiem dni wolnych w różnych odstępach czasu, po wielu próbach wrócono jednak do „wychodnego dnia” raz w tygodniu w różne dni dla różnych pracowników. Tam, gdzie w ogóle dni wolne zlikwidowano, rezultaty pod względem wydajności pracy okazały się fatalne. Teraz cieszymy się dwoma wolnymi dniami w tygodniu i to jakoś wszystkim się podoba. W międzyczasie jednak radykalnie zwiększyła się ilość spraw, które w wolnych dniach trzeba załatwić, i gadżetów, którymi w wolne dni należy się pobawić.
Nie będę się upierał przy odpowiedzi na pytanie, czy to Pan Bóg tak mądrze nas pouczył w Księdze Rodzaju, Mojżesz tak Mądrze to ułożył, czy wreszcie mądrość Narodu Wybranego w Księdze przemówiła. Tak czy inaczej patrząc na wolną sobotę szabasową czy wolną niedzielę chrześcijańską, widzę, że są dobre. A jeszcze lepsze ich połączenie w jedną całość. Zwracam jeszcze uwagę, że są, choć nieliczni, wierni, którzy szczerze obchodzą jedno i drugie. A korzystają z wolnych dni prawie wszyscy niezależnie od światopoglądu.
Stanisławie – mnie ogromnie bawi jak „nasi starsi bracia w wierze” przez tysiąclecia najpierw dopracowali się licznych zakazów (622 w Talmudzie) a następne tysiąclecia zużytkowali na kombinowanie, jak obejść te zakazy. Nie pamiętam już który z pisarzy (Myśliwski? Szczypiorski?) opisywał starego Żyda, który wbrew zakazom szabasowym podróżował w sobotę za interesami konnym wozem – a jest zakaz podróżowania w sobotę po ziemskich drogach. Otóż starszy pan wykoncypował, że o zakazie „jazdy” po wodach nie ma ani słowa. Lał więc w wielki bukłak wodę i kładł pod siedzenie na koźle; w ten pomysłowy sposób „jeździł po wodzie”
No dobra, to ja teraz zamieniam się w rolnika na 1 koszu, 2 skrzynkach balkonowych i kilku doniczkach. Nie ma lekko.
A śp Chmielewska pisała też o duńskiej bitej śmietanie o ostrości równej jalapeno.
Podróżowanie „na wodzie” było wyłączone z zakazu z natury rzeczy. Nie było za bardzo, jak przerwać podróż morską. Stąd wkładanie bukłaków czy nawet tylko butelek z wodą pod siedzenie bywało rzeczywiście praktykowane. Pozornie wygląda to śmiesznie, ale spór, co jest w prawie ważniejsze – duch czy litera – nigdy nie został rozstrzygnięty. U nas wydaje się, że jest to duch, który między innymi nakazuje sędziom w sprawach cywilnych badać nie tylko brzmienie umowy, ale i intencje przyświecające stronom przy jej zawieraniu. W rzeczywistości jednak w codziennej praktyce na ogół litera dominuje nad duchem. Gdyby więc w Polsce obowiązywał prawny zakaz podróżowania w soboty z wyjątkiem podróży na wodzie, bukłaki byłyby raczej rozgrzeszone.
Stanisławie mnie się to wydaje sympatycznie zabawne. Nasza cywilizacja europejska obficie korzysta z tej żydowskiej pomysłowości. Bo czymże jest zaliczenie raków i ślimaków – winniczków do ryb, w ustawodawstwie UE? Albo zaliczanie kaczek do ryb (do początków XIX w w dni postne można było jeść kaczki jako stworzenia wodne)? Naprawdę pomysłowość jak obejść liczne (przez nas samych tworzone) przepisy jest nieskończenie wielka.
Niestety, ta pomysłowość coraz częściej jest wykorzystywana u nas do obchodzenia prawa. Jest to ułatwione przez nadmierną kazuistykę. Uczono mnie na wykładzie z teorii prawa, że z reguły poziom kazuistyki jest odwrotnie proporcjonalny do poziomu nowoczesności systemu prawnego. Im mniej sformułowań ogólnych, a więcej wyliczanek, tym system prymitywniejszy. Weźmy nasze ustawy PIT i CIT. Już prawie nic nie jest sformułowane ogólnie, tylko dziesiątki stron konkretnych sytuacji, które są kosztem uzyskania przychodu albo nie są. Świadczy to o braku zaufania nie tylko do podatników, ale i do urzędników skarbowych, którzy mogliby „butelkę pod siedzeniem” przepuścić.
Wracając do istoty sprawy przypominam sobie jeszcze piosenkę o rabinie, który podróżował dwukółką w ten sposób, że „z tyłu piątek, z przodu sobota, a on środkiem leci”. Szkopuł w tym, że szabas zaczyna się już w piątek o zachodzie słońca. Ale mieszkając w USA można sobie ustalić, kiedy jest sobotni zachód słońca w Jerozolimie i zakończyć szabas w tym momencie. Jedni to aprobują, inni nie. Elastyczni wybierają metodę mieszaną, w której szabas może trwac tylko parę godzin. Dla mnie to tyle warte, co katolickie unieważnienie małżeństwa przy pomocy fałszywych świadków albo innych kłamstw. Cóż wart taki papier. Wiem, ile. Kolejna widownia na kolejnym ślubie kościelnym. Chyba za wiele wymagam od ludzkich sumień 🙂
Do”Nabo Cafe”można się wybrać z Ursynowa na całkiem sympatyczną wyprawę rowerową i wtedy może i deser się zmieści 😉
Sezon rowerowy rozpoczęty zatem może np.w maju zaplanuję któregoś dnia taką wycieczkę? Ich strona internetowa wygląda bardzo zachęcająco.
Gospodarzu-dzięki za ciekawą propozycję !
A w kwestii wolnych dni to oczywiście wszelki lud pracujący,bez względu na wyznanie, najbardziej lubi współczesne wynalazki to znaczy tak zwane długie weekendy,a przed nami,oprócz Świąt Wielkanocnych majowa czterodniówka 😀
Dzień dobry, a gdzie zdjęcie tak wspaniałych, duńskich potraw? 🙂
https://www.pinterest.com/pin/10485011603511311/
https://www.pinterest.com/pin/52635889365629379/
https://www.pinterest.com/pin/42291683973234846/
Współodpowiedzialny za rozkosz w bunkrze.
A Cappello – http://www.mhk.pl/aktualnosci/muzeum-na-slodko 🙂
Nie w bunkrze, ale w duńskiej kuchni na Fanoe Island, w domu prawdziwego Wikinga. Podano tradycyjny duński obiad – kawał świni upieczonej, tłuszcz się wytopił, a skórka była wspaniale przyrumieniona i chrupiąca. Nie pamiętam składu nadzienia, w każdym razie było to pyszne. Do towarzystwa – małe ziemniaki w mundurkach, czerwona kapusta zasmażana i coś owocowego marynowanego, o ile dobrze pamiętam.
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/img_0334.jpg
Pogoda dzisiaj cesarska i nawet cos zielonego wyłazi z gleby…
Krzysztof Varga napisał nową książkę. Tym razem o węgierskiej kuchni i nie tylko: http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,132860,15776703,Polak__Wegier___dwa_bratanki__Varga_pozera_swiat_niczym.html#TRCuk
Zjadłam zupę – krem z borowików (resztka od wczoraj) a Młodsza dostała omlet z serem i szczypiorem, Zgromadziłam już całość potrzebnego mięsiwa, a Młodsza w przyszłą środę przyniesie jeszcze zamówioną paletkę jajek. Pozostaną zakupy zieleniny, sałat, śmietany i sera.
Krystyna dziwiła się mojej kiełbasie? Przecież roboty z kiełbasą jest chyba mniej, niż przy pasztecie, a pasztety robimy wszyscy. Dzisiaj jeszcze wykończę nalewkę żmudzką – bo mi potrzebne śliwki suszone z nalewu (żeby je uzyskać, specjalnie nastawiłam tę nalewkę). Za jakieś 2 godziny zleję alkohol „naśliwkowany” i zaparzę ziele ruty (wiwat Irek) Przysłał mi na jesieni na 3 lata zapasu. Toć ja tę nalewkę robię tylko z 1 l spirytusu, czyli nalewki będzie 1,6 – 1-7 l. Resztę pochłoną śliwki ale ich zapas tez wystarczy na rok. W zamkniętym, plastykowym pudełku nawet w lodówce stać nie muszą, a są cennym dodatkiem do bakalii i do niektórych mięs.
Pyro,
trochę się dziwiłam, ale bardziej podziwiałam, że nadal robisz sama białą kiełbasę. Pamiętam, że kiedyś podawałaś przepis na nią. To prawda, że rzeczy nieznane wydają się skomplikowane. Ale już chyba się nie pokuszę na samodzielne przetwórstwo. Dziś pani, która hoduje kury, dostarczyła mi jajka, więc już powoli zaczyna pachnieć świątecznie.
Wczoraj Jolly Rogers wspomniała, że upiecze „mój” mazurek pomarańczowy . Bardzo mi miło z tego powodu, lecz dla ścisłości podam, że jest to stary przepis zamieszczony niegdyś w ” Kobiecie i Życiu” przez Kazimierę Pyszkowską w prowadzonej przez nią rubryce kulinarnej.
Sliwki w pojemniku, nalewka stygnie w garnku szczelnie przykryta. Kiedy wystygnie rozleję w butelki i odstawię . Oryginalne przepisy podają tę nalewkę b.mocną (ok 67%) moja jest znacznie słabsza (ok 42-43%) bo u mnie nie ma amatorów na bardo mocne alkohole. Autorzy się sumitują i mówią, że pija się malutko – 20-25 g jako aperitif, a 40g po jedzeniu. Wszystko jedno – nie mam dla kogo robić „męskiej wódki”.
Gdzie pachnie świątecznie,tam pachnie,u nas pachnie warsztatem stolarskim.
Panowie od szafek biegają ze swoimi wiertarkami i piłami.
Ja natomiast za przykładem Pyry pognałam do sklepu ogrodniczego i kupiłam bratki,niezapominajki oraz stokrotki.Posadziłam w donicach przed domem,wyszła całkiem ładna kompozycja.Pachnie wiosną 🙂
Pyro-wiesz co właśnie przeczytałam? Śliwki macerowane w alkoholu można nadziać
farszem wątróbkowym.Kto wie,może to niezły pomysł?
Pyro-dwa razy nie trzeba mnie prosić,jak trzeba to zorganizuję silną grupę pod wezwaniem do degustacji męskich nalewek,znajdą się wśród znajomych panów 😉
Danuśko – toż piszę, że nie robię. Mam butelczynę dla Cichala ale i ona ma nie więcej, niż 50 gradusów. Ja normalnie robię 36 – 38%
Pozdrawiam serdecznie całe towarzystwo blogowe (ew. Towarzystwo Blogowe)
Będę przez kilka dni w Paryżu – zakupy dla bliższych i dalszych znajomych będę miała możliwość zrobienia tylko wieczorem, a najbliższy sklep to supermarket Cassino.
Czy ktoś mógłby poradzić mi jakieś niedrogie sery czy wino, które można ew. nabyć w w/w przybytku? (będę mieć do dyspozycji lodówkę, więc zakup jak najbardziej realny).
W bardzo przeze mnie lubianym blogu kulinarnym „100 smaków Aliny” (SO) jest dzisiaj publikowany tekst piosenki (?) „Węgier, Polak dwa bratanki” – bo jak się okazuje, to była piosenka, swego czasu nawet ponoć popularna. Najśmieszniejsze, że tylko pierwsza zwrotka jest po polsku, następne w swoistym mixie słowacko – ukraińskim. Pozwolę sobie podać linkę
http://studioopinii.pl/sto-smakow-aliny-po-wegiersku/.
Nie jest to mój dowód „zdrady blogowej” tylko chęci douczania się „w temacie”.
Coś dla śmichu… 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Humor/wielka_nocna_baba.jpg
A to miało być na Żaby uroczystości parę dni temu, ale tak mi się wcięło w bałagan komputerowy, że za nic nie mogłam znaleźć 🙄
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Humor/wiosna_copie.jpg
Najpiękniejszego zapachu to ta nalewka żmudzka w tej chwili nie ma. Robiłam ją drugi raz (pierwszy raz jesienią 2012). Przy tamtej miałam za mało śliwek i dosypałam opakowanie rodzynek, przez co była wyraźnie słodkawa, ale czy też miała początkowo taki „skarpetowy” cuch, to już nie pamiętam. Była smaczna, no i te bardzo przydatne śliwki…
dobranoc.
U mnie jeszcze dzień. Wiosnowato, ale od jeziora ziąbi lód.
Danuśka wspominała o sezonie rowerowym (Jerzor już dawno rozpoczął, o ile nie mróz i śnieg), a ja wczoraj przeczytałam wspominki Jerzego Suszki („Donosy na Kisiela”) o Kisielu, który też rowerowy był, skoro tylko nastała wiosna. No, nie wyscigówy te rowery były, ale rowery 🙂
Jutro mam gości (Polacy) z Ottawy przelotem „na kawę”, no to ja już ich poczęstuję Kostaryką! Sama też się napiję.
Przy mojej lampce….
Jest w Hampton Bays, gdzie mieszkam, mała piekarnia – cukiernia. Właścicielem jest Niemiec ożeniony z Brazylijką. Codziennie jadąc do pracy wstępuję tam, kupuję dużą kawę i bułkę, zawożę do pracy i tam urządzam sobie krótkie śniadanie.
Dzisiaj też wstąpiłem, jak zwykle przed dziewiątą. Sklepik przygotowany do Wielkanocnych Świąt – ciastka, ciasta… Opakowane w celofan wyglądają bardzo apetycznie.
Na jednej z półek, też opakowane w ładny celofan, przewiązane żółtymi wstążeczkami leżą……czekoladowe krzyże, wielkości dłoni. Do jedzenia, pewnie głównie dla dzieci….Nie mogłem uwierzyć – dawne narzędzie tortur zamienione w słodyszka, w celofanie, żeby wyglądało apetyczniej…
Dobranoc 🙂
http://www.iluminaci.pl/religie/chrzescijanstwo/symbol-krzyza
Alicjo,
ja jestem prosty chłop.
Dla mnie w okresie Wielkanocy krzyż jest symbolem tylko jednego – sedna chrześcijaństwa, narzędziem tortur i śmierci Chrystusa, a nie słodkiego lizaka i zabawki dla dzieci. Dla mnie te czekoladki były szokiem.
Zaznaczam, że bardzo, bardzo daleko mi do ortodoksji.
Inne symbole krzyża też znam, przynajmniej ogólnie.
Pozdrow i ucaluj Hamton Bays, Nowy. Moja Stara miala tam kiedys dom. W sobotnie poranki wsiadala do motorowki i wyjezdzala na zatoke lowic ryby wedka. Wtedy najczesciej sie lapaly te takie, co po wyjeciu z wody nadymaly sie w niby-kolczasty balon.
Czy jest jeszcze w poblizu sklep nad woda, gdzie na miejscu w duzym kotle ugotuja homara, poleja maslem i zapakuja w cekofan do domu? To byl sklep slynny w calej okolicy.
A w najbliszym sasiedztwie mieszkal Craig Claiborne, wspanialy wieloletni dziennikarz kulnarny z NYTimesa. Pewnie juz nie zyje, bo mial troche chore serce.
A z krzyzami z czekolady, to musisz, Nowy zrozumiec, ze ilustruja one bardzo zasadnicza roznice miedzy katilicyzmem (czy np. prawoslawiem) a protestantyzmem pokoroju episkopalnego.
Protestanci wiedza, ze Zlo w swiecie istnieje, ale zamiast go za przykladem katolikow „zwalczac” ogniem i siarka, lepiej to zlo unieszkodliwic, oswoic tak, by jego impact byl mniejszy. UNieszkodliwoic z pomoca swoistegoi kordonu sanitarnehgo.
Bo protrestanci pojeli, ze Zlo z nami bylo, jest i bedzie, wiec szkoda zycia na proby „wyeliminowania ” go z ziemi. Lepiej robic cos co to zlo oslab i pozwoli z nim zyci. Czekoladowe krzyze sa niezlym symbolem.
Bardzo lubie anglikanizm za rozumne, dojrzale podejscxie do problemow egzystencjalnych, ze sie tak wyraze…. 😈
Dzien dobry,
Kocie, jak milo ze zajrzales :).
Nowy,
A hot cross buns? Moze nie tak obrazowe jak czekoladowy krzyz, ale na Wielkanoc w Wielkiej Brytanii obowiazkowe.
Mnie mniej dotykają czekoladowe krzyże (zjedzą i nie będzie) niż krzyże jubilerskie, wielkie jak biskupie, noszone swego czasu ostentacyjnie przez prezenterki telewizyjne. Nie należę do osób specjalnie religijnych, ale trzęsła mną niezła cholera.
Wspomnienia Kota i opisy Nowego, jak zwykle, urocze i ciepłe.
A mnie się zawalił harmonogram zajęć albo inaczej – padł mój plan pracy. Przygotowałam otóż wczoraj balkon pod nasadzenia, zamówiłam na dzisiaj dostawę bratków do kosza (do skrzynek w maju pójdą już trwałe rośliny) i okazało się, że p. Adam kwiatów nie przywiózł. Są co prawda na dole w kwiaciarni, ale to z hodowli hydroponicznej, a ja wolę te z chłopskiego zagona – niby drobniejsze teraz, ale potem wspaniale rozrastające się w duże kępy. I teraz zbiegnie mi się wizyta p. Oli z myciem okien, z sadzeniem kwiatków i bałaganieniem na balkonie.
Jolly, będziesz piekła takie bułeczki?
Malgosiu,
Sklepowe, ‚luksusowe’ sa takie smaczne, ze sie nie bede umartwiac. Mazurek i miodownik domowe wystarcza. Ja pieke tylko takie ciasta, ktorych dobrych nie da sie kupic :).
Jolly Rogers,
masz rację, że nie da się kupić dobrego mazurka. U Ciebie to nie dziwi tak bardzo ale u nas 😯 . Ja co roku kupuję babkę, którą nawet w osiedlowych spożywczych można kupić świetną. Domowe są tarta, mazurki i sernik.
Pyro,
ja już dawno doszłam do wniosku, że nie warto się „spinać”, bo święta nadchodzą. I tak wszystko odwiecznym porządkiem „samo się zrobi” 🙂
Nowy,
ja jestem do kości ateistka, co nie znaczy, że weszłabym do świątynii któregokolwiek boga bez poszanowania zwyczajów tam panujących.
Ale z tym krzyżem to przesadzasz prawie tak, jak ci „obrońcy krzyża” sprzed wiadomego pałacu.
Nie na tym miłość do boga i wiara polega, nie na tym miłość i wiara w ogóle polega, moim zdaniem.
Gdybym czuła potrzebę jakiejś wspólnoty kościelnej, to kościół protestancki to jest to, o czym powyżej Kot Mordechaj powiedział.
No dobra, pójdę do piekła – przynajmniej będzie kocioł i będzie można coś ugotować lub upiec 😉
Alicjo, zgadzam się z Tobą i Kotem. Dlatego u nas tylu ciągle obrażonych „w uczucia religijne” . Ostatnio to epidemia jakaś zupełna.
a co ty po raz kolejny pieprzysz Duże M !!!
jakie uxzucia?
gdzie i kiedy?
wyjasniaj, tu i teraz! natychmiast.
zanim oswietli twoje oczka lampaka ( jakas tam )
Mam problem techniczny. Kolega przysłał mi ze Stanów płytkę z mahjongiem. Jest tam tych schematów coś ok 500. Ja sobie lubię czasem zagrac partyjkę. Cóż – ani mój komputer, ani Młodszej tej płytki nie „widzi” Co się wtedy robi?
Kocie, Alicjo,
Musze sie nauczyc precyzyjnie wyrazac – zadne moje przekonania religions nie spowodowaly mojego wpisu. I zgadzam sie z Pyra – krzyz stal sie ozdoba , wisiorkiem, teraz cukierkiem czy czekolatka, a dla mnie to jest wciaz narzedzie tortur sly ace rowniez do wykonywania wyrokow smierci, bo przeciez przypadek Jezusa byl tylko jednym z bardzo wielu. Tak samo oburzylyby mnie czekoladki w ksztalcie szubienicy lub gilotynki. Wschodnie rejony Polski specjalizowaly sie kiedys w nabijaniu na pal – czy powinny pojawic sie czekoladki w formie malych palikow?
Przepraszam, ze moze psuje przedswiateczny nastroj, ale musialem to wyjasnic. O religii ani swoich przekonaniach nie bede tutaj pisal, bo to nie miejsce na to.
Ojej,
Nowy – no przecież piszesz wyraźnie:
” a dla mnie to jest wciaz narzedzie tortur sly ace rowniez do wykonywania wyrokow smierci, bo przeciez przypadek Jezusa byl tylko jednym z bardzo wielu.”
Dlatego podesłałam ten sznureczek, bo mnie krzyż nie kojarzy się z narzędziem tortur. Krzyż to krzyż, trójkąt to trójkąt, kwadrat to kwadrat, prostokąt i tak dalej. Geometria.
Teraz to dopiero ale pójdę do piekła 🙄
https://www.youtube.com/watch?v=f7xEstiIiAA
Nowy, ale Jezus nie byl jednym z wielu, ot subtelna roznica…
Ojej Nowy,
te gilotynki moga sie przydac, jak najbardziej, neixh obetna wreszcie cos, co pozwoli w
konxu myslec i mowic o przyszloaci. 🙂 🙂 🙂 🙂
🙂 🙂
Pyro, pełna nazwa gry.
Zdaje sie, ze przyjdzie mnie zyc nieskonxzonosci.
Moze moj przyjaciel Putin wystrzeli mnie w kosmos 🙂 🙂 🙂
Nie mam ochoty spotkac sie w piekle z Alicja,
a w niebie z innymi mialxzacymi czworonogami 🙂 🙂 🙂
Szarak znowu przedawkował!
Nowy, sądzę, że ten Twój piekarz mając żonę Brazylijkę zasugerował się ludową i nieco infantylną religijnością Ameryki Łacińskiej. Tam takie symbole są na porządku dziennym.
🙄
Yurek – mahjong solitaire
Alicjo! Dlaczego trzepoczesz firanką rzęs?
Czasy się zmieniają.
https://www.youtube.com/watch?v=YrLk4vdY28Q
https://www.youtube.com/watch?v=XYKwqj5QViQ
Cixhalku, te oczka to do mnie, w dobrej wierze,
Z toba tez wole spotkac sie w realu, a nie w piekle czy w innym niebie.
Ale sam wiesz o tym dobrze, ze nie jest to zalezne ode mnie 🙂 🙂 🙂 🙂
Pyro nie baw się z płytami, szkoda kopert i znaczków, masz orginał.
http://www.mah-jongg.ch/mahjongg/mahjongg.html
Po polsku,
http://www.gry.pl/gry/mahjong
Yurek,
ja bardzo lubię to
https://www.youtube.com/watch?v=y8AWFf7EAc4
A se trzepotam, Kapitanie, „tak se o” 😉
Jerzor już zrobił to:
http://app.strava.com/activities/129473834
Ja rozmrażam bigos, bo po południu Krakauery poznańskie wpadną na tę „kawę”, o właśnie, muszę się rozejrzeć w tych młynkach.
Yurek – te mam od dawna, ale na tej płytce jest multum plansz ponoć, inne schematy. Te polskie też mam ale to dla małolatów.
🙁
po czyms takim, to Jerzol juz na nic nie bedzie mial sily 🙁
nie ma czym sie xhwauc Alicjo 🙂 🙂 🙂 🙂
DM lubię to w każdym wykonaniu.
Pyro, te dla małolatów są najtrudniejsze.
Moje Dziecko się upiera, że najpiękniejsze było wykonanie na otwarciu olimpiady w Calgary
Szaraku! Ani w piekle ani w niebie ino w paradyżu, czyli w Międzyzdrojach!
Udawam się do obowiązków. Próba nowego piekarnika. Wybrałem ambitnie, bo ciasto drożdżowe wg Marka (brzmi jak ewangelia…)
Wczoraj robiłem chleb z czosnkiem, ale jakiś mikry, wysuszony, chociaż smaczny.
” szarak
12 kwietnia o godz. 19:33
🙁
po czyms takim, to Jerzol juz na nic nie bedzie mial sily 🙁
nie ma czym sie xhwauc Alicjo 🙂 🙂 🙂 🙂 ”
Szaraku,
no wiesz co?! Nawet Jerzor by tak nie pochlastał polszczyzny.
Przynapiłeś się czy co?
Jerzor przeszczęśliwy jak norka, nareszcie może wskoczyć na rower i pojeździć trochę, a te 46 km to dla niego kromucha.
https://www.youtube.com/watch?v=bIbgg2Ca1vk
wcale sie Jerzolowi nie dziwie,
nareszcie moze troxe odpocza od slucxania o kromuxhaxh.
gdybym nie mial innej alternatywy tez bym pedalowal 🙂 🙂 🙂 🙂
Szarak
ja nie jestem wielce rozmowna.
Kromuchy Jerzoru robię, bo on ciągle głodny, mnie wystarczy jedna. Skąd wiesz, o czym my rozmawiamy?
Wcale to nie jest śmieszne, co napisałeś, ja nikogo nie obrażam, a Ty zdaje się chcesz obrazić mnie. Po co? Nudzisz się?
p.s.
Nie pij tyle, Szarak, bo nie trafiasz w odpowiednie klawisze.
.
Wszystko pomieszalac Alicjo, tak jak miesza sie bigosz
i wcale mnie to nie dziwi, wszakrze dawno nie bylas za rogiem
🙂 🙂 🙂
czyzby juz byl zamkly? 🙂 🙂 🙂 🙂
Alicja – daj się Szarakowi wygadać; jeszcze się namilczy stojąc przy talerzu z rzeżuchą na stole, On właśnie zbiera siły.
W „Wyborzczej” o tym, że w Polsce podział na chamów i panów jest nad podziw trwały, a ja się nie mogę wydziwić gdzie się podziały dzieci i wnuki masy chłopskiej, której przeciez było 70% w 1939. Co z kimś rozmawiam, to ani chybi posesjonat, wnuk mieszczaństwa panów dworkowych, a i karmazynowe wnuki się zdarzają. A dzieci i wnuki tych Jasiów, Wojtków i Walusiów to co? Wyparowały? I tym też musiała zająć się poważna nauka polska. Szukają.
.
Cos podobnego 🙂
Nie sadze, by akurat Aliscji potrzebna bylA jakas tam ciotka przyzwoitka
W koncu Alicjy nie z jednego dzbanka wino pila, i jako kuxharka smakowala wiele potraw, rowniez cieple oraz gorace, a zatem ma jezor wyparzony 🙂 🙂 🙂
…
yyc & Romek
brak was tutaj 🙁
…. 🙁
Dzisiaj, 12 kwietnia przypada rocznica wybuchu wojny secesyjnej w Stanach (1861r). Potwierdziło się, że najkrwawsze bywają wojny domowe. Widać obcego nie tak bardzo potrafimy nienawidzić, jak swojego.
…a ja wierzę, że
„przed Panem Pieśni stawię się
na ustach mając tylko Alleluja !”
Wszystkim posiadaczom pępków czyli bliźnim mym życzę choć odrobinę niczym niezakłóconej radości lub nie, zależnie od potrzeby 🙂
Pyro – Jedynie 613, ale o tym później 🙂
Placku – aż o 9 zakazów mniej? Toż to radość!
Hakkekkuja!
W duńskim bunkrze?
Jakoś tego pierwszego miejsca nie mogę sobie wyobrazić. OK` widzieliście i macie może swoje zdanie.
Jest smörebröd. To znamy i nawet lepiej potrafimy – ale żeby zaraz… Czy ja mam coś przeciw duńskiemu bekonowi? Nie mam.
Nie, nie mam i dla tego zakładam, że i w owym bunkrze można nieźle zjeźć.
Szarzy się tu natomiast szarak.
Odczekać!
Ciekawe, czy może nawet szary burgund?
http://www.youtube.com/watch?v=JTTC_fD598A
Podenerwuję was jeszcze zdjeciem z aparatu, co to młotkiem go się powinno potraktować, ja już tylko myślę o 😉
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_8463.JPG
Kocie,
Nie wiedziałem, że jesteś tak związany z Hampton Bays. Pojechałem dzisiaj zrobić trochę zdjęć dla Ciebie, które mogłyby przypomnieć Ci dawne kąty. Nie bardzo umiałem to zebrać na picasa web, ciągle coś zmieniają, wymagają wciąż nowych haseł, których już nie jestem w stanie spamiętać, coś unowocześniają, za czym nie nadążam – „reprtaż” więc jest jaki jest. Kilka migawek z Main Street, może pamiętasz budynki, zdjęcia zatoki, jeśli Stara zechciała zabrać Ciebie choć raz na łódkę, uliczka prowadząca wprost nad zatokę, jakich tutaj pełno. Ot, Hampton Bays….
Nowego mostu może nawet nie widziałeś, nie wiem kiedy został zbudowany.
Sklep rybny – to pewnie sklep o którym wspominasz. Nie można już tam chyba poprosić o ugotowanie homarów, ale o nusunięcie ości z ryb, otworzenie kupowanych ostryg – jak najbardziej. Jest to najlepszy sklep rybny w całej okolicy Hamptons.
Jeśli chciałbyś żebym coś szczególnego sfotografował to daj znać. Jeśli tylko będzie to możliwe zrobię z przyjemnością.
https://picasaweb.google.com/takrzy/HamptonBays2014?authkey=Gv1sRgCPnKmrH23eCQrQE#slideshow/6001589888158420690
Dzien dobry,
Wkrotce wyruszamy na jeden z ostatnich i najwiekszych turniejow rugby w sezonie – Puchar Ess-ex. Uprasza sie o trzymanie :).
Nowy – bardzo lubię Twoje reportaże i serdecznie proszę – bez minoderii. Dla mnie tak wystarczy, dla większości Blogowiczów też. Bardzo sympatyczne miasteczko.
U nas drobne zamieszanie rodzinno — towarzyskie. Otóż Młodsza zaprosiła do nas koleżankę, która jest samotna i nie ma w Poznaniu bliskiej rodziny (To ta, co to właziła na Kaukazie i w Andach). Jest to raczej samotnica ale zgodziła się przyjść byle nie na śniadanie. Dzisiaj rano telefon od męża Wnuczki – w niedzielę, na 17.00 zaproszenie na obchody roczku małej Nadii. Pójść trzeba obowiązkowo, bo nas z rodziny wypiszą. I teraz klops – albo niezręcznie zwekslować gościa na poniedziałek, albo wyznaczyć sztywny czas zaproszenia od 11.00 do 16.00. Tak źle i tak niedobrze.
http://ugotuj.to/przepisy_kulinarne/1,136666,15427701,Jak_kupic_oliwe__Uwazaj_na_oszustwa_producentow__niewlasciwe.html#BoxSlotII3img
Pyro,
ta co właziła tu i tam będzie miała wyrozumienie dla zawirowań – niech jej Młodsza po prostu przedstawi sprawę i umówcie się na poniedziałek. Rodzina syta i wy się nagadacie spokojnie 😉
Witam, Pyro jestem za opcją 11-16. Normą jest tu gdzie mieszkam określanie czasu spotkania, bardzo praktyczne. Nowy, fajne zdjęcia tylko rozmiar lubię pełnoekranowy.
yurek.
Co ty chcsz od zdjec Nowego.
Jednym za male , drugin za duze.
Jeszcze innym kaza, traktowac aparacik
mlotkiem.
Chyba przesada.
Henryku, spokojnie, Nowy wie o co chodzi, czasu ma mało żeby to dostosować dla oczu oglądających. T. luzik.
Nowy, zrobiles mi potezna przyjemnosc zdjeciami z Hampyon Bays – katy wciaz z latwoscia tozpoznawalny, sklep rybny z pewnoscia ten sam, Main Street malo sie zmienila. Z tygh plaskich glazow nad woda w srodku najsurowszej zimy skakal do wody ukochany labrador Kumy mojej Starej – Zbiggy (nazwany tak na czesc Brzezinskiego, ktpry wowczas zostal byl dopradca Cartera ds bezpieczenstwa panstwa i wszyscy uczyli sie jego imienia!).
Na tych plaskicg kamieniach mielismy tez kiedys z przyjaciolmi cos na ksztalt piknika, do ktorego przygrywal Zbyszek Namyslowski.
Letni dom (choc uzywany takze zima) w Hampton Bays nalezal do rodzicow mojej Starej – jej ojciec uciekal tam czesto jak pisal jakies prace i potrzebowal skupienia, a jak domu nikt nie zajmowal, to sprowadzala soie tam nieraz Stara w licznym gronie kumpli.
KOta tez zabierala w koszyku – woczas byl to Kot Abrasza. Raz uciekl gdzies z ogrodu i nie umial trafic do domu ( a moze nie chcial). Stara zawodzaca szukala go dlugo z latarka, uczestniczyli w tym takze sasoiedzi, w tym mila wilczyca Peggy, az w koncu znalezli Abraszke zaszytego pod krzakiem jalowca, rozstrzesionego, bo byl to Kot mieszkaniowy, z czwartego pietra. wiec na wolnosci troche sie bal – tak jak czesto ludzie boja sie wolnosci po dlugim mieszkaniu w kamienicy.
Po pierwszej wizycie JPII w Polsce Stara wraz z Kuma udala sie do domu w Hampton Bays uzbrojona w duza butelke koniaku i tam w ciagu 5 dni i nie calkiem na trzezwo napisaly razem ksiazke. ktora ich szef sprzedawal za calkiem spore na te czasy pieniadze – 9 dolarow. Stara z Kuma dostaly zas po 400 na lba. No i taka tez to byla ksiazka. Jak sie ja dzis czyta tp, mowie Ci, boki zrywac. co one tam wysmazaly. Zdania w rodzaju: „Pielgrzym w bieli ucalowal ojczysta ziemie” i takie inne kiczowate kawalki. Ale woiedzialy co robia. Pisaly zasmiewajac sie i wspolzawodniczac w kiczu. Naklad (ksiazka o pielgrzymce wyszla dziesiec dni po jej zakonczeniu) sie rozszedl w dwa tygopdnie. Tego pobytu w Hamptons nigdy nie zapomnimy.
KM, fajnie tylko ja nie wiem o cochodzi, jestem ciekaw.
Yurek – bo Ty technik jesteś a Kot – humanista od uszu do ogona i to humanista po wrażych, kapitalistycznych redakcjach wypasiony. I jak Ty, nieboże, możesz Kota zrozumieć? Ja Ci przetłumaczę, co Kot napisał.
Otóż Kot z Koleżanką na zamówienie swojej redakcji w z lekka nietrzeźwym stanie, opisały w bogo – ojczyźnianym stylu I pielgrzymkę JP II. Zarobił na tym Szef i wydawca; panny dostały po $ 400 i też były (wtedy) zadowolone.
A pisały w letnim domu tsm, gdzie Nowy zamieszkał.
I właśnie Pyro, $400, to i nie zrozumiem. Mało, dużo? Książki nie czytałem, nie mam zdania. Poczytałbym Kocie tylko linka nam brak.
W Łysych jak co roku odbyła się Niedziela Palmowa i konkurs palm. Imprezę odwiedził Pan Prezydent Komorowski z małżonką.
I tu się muszę pochwalić prezentem wykonanym przeze mnie i mojego kolegę fotografa któremu drukuję i oprawiam wystawę „Drewniane kościoły na Kurpiach”. Kolega sfotografował kościół w Łysych , ja wydrukowałem i oprawiłem, prezent wręczył Pan Starosta.
Okazuje się , że Pan Prezydent przyjeżdż do Łysych od czterdziestu lat.
Czasem warto mieć szalone pomysły 🙂
Szkoda tylko , że zaległem w łóżku jak kłoda …
faktycznie, zabawne, posmac sie z tych, ktorzy wizyte papieza na serio wzieli, a moze nawet sie wzruszyli albo nawet przezywali… (jak np ja…)
Oj, Magdaleno – teraz i Ty nie rozumiesz. Przecież obydwie autorki nie śmiały się ani z papieża, ani z ludzi przeżywających, tylko z siebie i swojego stylu odpustowego. To samo swego czasu robił Wańkowicz a i na starość mu zostało – jeździł w purpurowo – fioletowym szlafroku (wspomnienia Ziółkowskiej) a na zapadłych wsiach baby myślały, że biskup – duży, gruby, stary i na fioletowo. Melchior z powagą podawał łapę do pocałowania.
Istotnie, trzeba byc humanista od uszu do ogona, aby sobie drwiny urzadzac z Pielgrzyma w bieli, ktory ucalowal ojczysta ziemie. Brawo!
Jedni sie wzruszali, Magdaleno, inni zbijali fortune: na sprzedazy ksiazek, makatek, pamiatkowych gadzetow, kiczowatychg pomnikow, ze o licznych relikwiach nie wspomne. Mozna sie z tego jednie smiac.
I tak ti juz jest w tym zyciu. Nic sie nie zmienilo. Dzis nie jest wolny od tego nawet byly sekretarz JPII, ktory chcial objezdzac Ameryke lacinska z „wystawa” o JPII i slynna ampulka krwi i pobierac za wstep spora kase. Na szczescie owczesny arcybiksup Bergoglio pogonil mu za przeproszeniem Kota i do wystawy nie dopuscil, jesli dobrze zrozumialem doniesienia prasowe.
$400 to byla bardzo skromna zaplata za ciezka prace od rana do nocy i za nadwerezanie watroby w sposob bezrozumny. Zwlaszcza, ze za koniak nikt dziewczynom im nie zwrocil.
no nie rozumiem, naprawde, po co w takim razie ten odpustowy styl byl
zwlaszcza, ze Wielki Tydzien jest, wiec to bardzo uprzejme przypomniec, ze co tam jakis tam Jezus na krzyzu, to przeciez obraza dla ateistow
bardzo, ale to bardzo jestem zdania, ze blog kulinarny to nie miejsce na wstawki okoloreligijne czy okolopolityczne
i przypominam, ze to nie ja zaczelam
oraz wolalabym przeczytac np. przepis na pasztet z soczewicy
Niuniu, ksiazka, jak wszystkie kiczowate, pisana byla bardzo serio. Zadnych drwin. Tylko tez styl ukochany przez wiekszosc autorow piszacych o JPII. Ale oni to robia czesto w sposob nie zamierzony. Oni mysla, ze tak trzeba. Dziewczyny zas zostaly poinstruowane by ksiazka dobrze sie sprzedawala. I sprzedawala. Nawet jakies dodruki byly. Recenzje w polonoijnej prasie pialy z zachwytu.
Sorry, Magdaleno. Nie zdawalem sobie sprawy, ze to Ty ustanawiasz o czym nalezy pisac. Wycofuje sie, a przedtem jeszcze podaje Ci przepis na pasztet z soczewicy:
http://ugotuj.to/ugotuj/165075667/pasztet+z+soczewicy/p/
Smacznego.
No i teraz, Magdaleno, zgorszyłaś starą Pyrę. To wszystko nie ma nic wspólnego z religią, Wielkim Tygodniem i polityką. Rozmawiają ludzie o fotografiach, podróżach i książkach, czasem tez pogadają o kuchni dziennikarskiej. Bardzo bym nie chciała siedzieć przy stole z obskurantami. Jak dotąd ani nikt nie ubliżył jakimkolwiek wyznaniom, ani ludzkiej religijności. Bo nie religia była tematem komentarza, tylko jej odbiór. A betonowych kreasnali przypominających JPII, których pełno w kraju, ja też nie trawię. Osobę bardzo szanowałam.
Mam krasnala!
Dostałam dawno, na imieniny, od przyjaciół, zachwyconych własnym konceptem. Polubiłam ohydka (przypomina mi tamte kochane, rozradowane gęby) i dałam mu poczesne miejsce pod pigwą. Ostatnio dostał pryszczy ze starości. Poradzono mi go walnąć złotolem, ale jeszcze się waham.
Tekst Obirka o papieżu bardzo polecam.
http://studioopinii.pl/stanislaw-obirek-cisze-trzeba-zaklocac-czyli-jak-rozmawiac-o-kanonizacji/
Zapomniałam dodać: mój krasnal nie jest betonowy ani papieżem…
Niedziela Palmowa w podkrakowskim Czernichowie oraz inne barwnie-wiosenno-rowerowe atrakcje dnia, który miał być prawie cały czarnochmurny, a nie był… miłościwie. 😀
(Pasztetów upiekłam trzy transze. Jedną z pokrzywami – głównie dla znajomej, od tygodnia nie ma śladu, niestety; dwie z grzybami leśnymi z przedostatnich zapasów 2013… muszę jakoś zapomnieć, że mam porcje w zamrażarce – za bardzo kuszą. Z soczewicą robię ostatnio luźną wariację na motywie chili con carne – z koźlęciną, zawsze przy tym wspominając biblijną historię Ezawa i Jakuba 🙂 )
Nowy, fajne fotki! 😀 A my tu, na południu, potrzebujemy duuuuużo lodu, tfu, jodu… 😀
I Urodzinki były! Twenty-one again! 😀 Wszelkiej pomyślności! 😀
Misiu, gratulacje i zdrowiej! 😀
Asiu, Wawel robi co może (stale widzę jakieś jubelki… 15 lecie debiutu giełdowego, cokolwiek); ja bez ich wyrobów mogę spokojnie żyć a o tej porze roku ze słodkiego interesuje mnie już tylko dobry zapas tatrzańskich Wedla – biją lokalne o kilka długości (imho)…
Jednak gdyby ufryzowali ładnie jaką palmę… np ciągnące się nitki toffi, do tego piękne kwiaty (nieperfumowane 😉 + jakaś czekoladowa szyszka-jajko na wierzchołku – może by i znaleźli nabywców?… 🙄 😀
Duże M, (spod wpisu „Kalendarz…”), sprawdziłam, Uniwersytecki zmienił nazwę w „moich czasach” (nie mówiąc, że one stale są moje bo bywam w okolicach co najmniej 3x w tyg.) – tyle że nie zwracałam uwagi na szyldy 😀 Chimera a później Różowy Słoń także zarówno i jak najbardziej 😀
Nisiu – Twój krasnal może być sympatyczny i uroczy – zwłaszcza spatynowany. Borys jest też najpiękniejszym misiem świata. Co innego prywatne jelenie na rykowisku, a co innego ten sam jeleń w Narodowym. Obirka czytałam. Chwała SO za wypełnianie dziur po „Kulturze”, i innych tego typu wydawnictwach.
Pyro, mój krasnal nie jest spatynowany. On ma PRYSZCZE.
Kocie,
Cieszę się, że moje fotki przypomniały Ci miłe chwile w miłym miejscu, a Twoje wspomnienie pracy nad książką – pyszne (zeby było kulinarnie). Dodałbym coś więcej, ale widzę, że rozmowy z autorem o jego książkach również mogą być bardzo niemile widziane 🙂
a cappella,
dziękuję bardzo 🙂
Wiecie,że w ogrodach naszych nadbużańskich sąsiadów nie ma ani jednego krasnala ?
Na fasadzie jednego z domów jest natomiast motyl i bardzo go lubimy,bo dodaje uroku
owej całkiem sympatycznej,drewnianej chacie.U nas w celach dekoracyjnych,przed wejściem do domu wiszą dwie,chłe,chłe ….ryby 😉 Kupiłam je kilka lat temu na Kaszubach,w prezencie dla Osobistego Wędkarza.Ryby są lekko fantazyjne,zrobione z gliny i fajnie pomalowane.
Byliśmy dzisiaj przez parę godzin na włościach,by zawieźć stare szafki kuchenne.
Zostaną powieszone w domku ogrodnika i przydadzą się do przechowywania narzędzi oraz różnych takich przydasiów majsterkowo-ogrodniczych.
Wcześniej planowałam na dzisiejszą Palmową Niedzielę wyprawę do Lipnicy Murowanej,by obejrzeć tamtejsze palmowe arcydzieła,ale remont kuchni uniemożliwił realizację tych ambitnych zamierzeń.Co się odwlecze,to nie uciecze,za rok też będzie Palmowa Niedziela.Dzisiaj więc tym chętniej obejrzałam reportaż a cappelli 🙂
A Hampton Bays w ujęciu Nowego robi bardzo miłe wrażenie.
Nisiu – ja mam słabość do pryszczatych. Męski gatunek w wieku pryszczatym jest rozczulająco bezradny.
Nowy – o to się wadzę, żeby mi tego blogu do reszty nie wykastrować. Same przepisy kulinarne są wszędzie w sieci, a sensownych ludzi do pogadania brakuje.
Danuśka – to idzie pasami – na zachodniej rubieży, blisko Niemiec, są krasnale, bociany i inne dziwa z żywic epoksydowych. Potem (bliżej Żaby, są domostwa wytynkowane we wszystkie możliwe kolory (paskudy okropne) W pobliżu Chodzieży co dom, to ma w tynku złom porcelanowy. I pewnie tam dalej też jest to i owo.
Pyro-już chyba nawet wolę te krasnale w ogródkach niż złom porcelanowy w tynkach 🙂
Myślę,że większość z nas lubi ten blog za to,że rozmawiamy nie tylko o przepisach kulinarnych.
Danuśka – kiedyś, jeden taki „porcelanowy mi się nawet podobał. Caluteńka podmurówka – tak z 1,20 m wysokości, wyłożona była samymi denkami od filiżanek czy dzbanków – bieluteńkie, 7-8 cm średnicy i to samo wokół okien – pas z 25 cm. Jak było z innych stron budynku – nie wiem, bo żywopłot zasłaniał, widziałam tylko front i podziwiałam mrówcza pracę tego, kto te krążki obcinał i potem układał w tynku
Pyro,
Dlatego kilka lat temu przysiadłem przy tym stole, bo można było się wiele dowiedzieć, Gospodarz w pierwszym wpisie też zaznaczył, że to ma być nie tylko o gotowaniu, niestety jest to coraz częściej zapominane.
Danuśka dzięki
Pyra, Danuśka – te krasnale, kolorowe tynki, a w nich porcelana, świecidełka itd. Nic dziwnego, że książka Kota sprzedała się jak świeże bułeczki. Gdyby dzisiaj Kot napisał w podobnym stylu, ale np. o pewnym Toruńczyku, powodzenie rówież murowane…i zgarnąłby następne cztery stówy. Na czysto!
Ale nic, wkrótce zacznę zamieszczać swoje przepisy kulinarne…
Teraz obliczam swoje podatki – we wtorek ostateczny termin rozliczeń. A niech to….
Do później
Nowy – Czy to ta Brazylijka?
Pytanie drugie – Czy Twoim zdaniem jestem obskurantem czy jedynie ofiarą opium dla mas? 🙂
Magdaleno – Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd. Mam na myśli mój wstyd – przegapiłem moment w którym zachowałaś się tak gorsząco.
Spędziłam (-liśmy) dzisiaj 3 godziny w takim przybytku, co to wypełnia się całą furę papierów i na tej podstawie obliczają, czy wisisz coś fiskusowi, czy nadpłacileś. Jerzor przytomnie nadpłaca, bo lepiej jak zwrócą nadpłatę, niż jak masz dopłacać. Można sobie to samemu zrobić, ale Jerzor zrobił się leniwy, poza tym robota trochę skomplikowana, bo część (prosta) to rozliczenia z uniwerkiem, a część to tak zwany prywatny biznes.
Nie ma to, jak trzynastego 🙄
Po pierwsze primo, ktoś źle zapisał godzinę, byliśmy godzinę wcześniej, a biuro otwierają w samo południe. Poszliśmy na frytki, bo nie zdążyłam sniadania zjeść, a Jerz mnie poganiał, że tam trzeba być o 11-tej.
Po tych frytkach nic do roboty, więc weszliśmy do sklepu z różnościami dla czworonogów, chciałam zobaczyć, czy jakiś prezencik dla Mrusi by…i z wejścia skoczył na mnie śliczny, czarny kotek. No to ja, że kotek i już, a Jerzor, żebym zapomniała, bo Mrusia go zje z kościami i tyle z tego będzie.
Prawdą jest, że Bywszy Personel ma 6 kotów i musiał znaleźć nowy dom dla Mrusi, bo ona nie toleruje żadnej konkurencji. Ile razy wyjeżdżamy i oddajemy Mrusię na przechowanie do Bywszego Personelu, tyle razy na pozostałe koty pada blady strach, bo Mrusia je terroryzuje i rozstawia po kątach (a nie wygląda na taką!). Pierwsza do michy i nikt nie ma prawa nic tknąć, dopóki ona się nie naje.
Hmmmm…nas też wychowała, przyznam 🙄
No to ja – weźmy tego czarnego diabełka choćby na próbę, a nuż Mrusia pokocha maleństwo. To było drugie primo.
Jerzor postawił na przeczekanie.
Poszliśmy do biura fiskusowatego, a tam po godzinie podliczania i przygotowywania całej fiskalnej spowiedzi okazało się, że pani się pomyliła i trzeba od początku. Pomyliła się, bo w międzyczasie odebrała telefon z Ottawy, że tę pracę, co to tak bardzo chciała w Ottawie, dostała. Cała w skowronkach, w międzyczasie opowiedziała nam całą historię życia i o ukochanej wnuczce lat 9, która ostatnio zadała jej pytanie – babciu, a jak się flirtuje z chłopakami?
Spokojnie odsiedzieliśmy swoje, ja nic fiskusowi nie jestem winna, więc tylko podpisywałam. I to było trzecie primo.
Czwarte primo, odciągnął mnie siłą od tego sklepu z kotkiem – Alan wyjeżdża za miesiąc na Alaskę, weźmiemy jego kota na przechowanie (2 tygodnie) i jak Mrusia go nie zje, to kupimy diabełka. A jak go ktoś kupi w międzyczasie?!
Łajza minęli z Nowym, z tymi podatkami 😉
Placku,
Jesteś niesamowity, nic się przed Tobą nie ukryje. To tam własnie jest mój codzienny pierwszy przystanek w drodze do pracy, nalewam sobie kawę a Sonia w tym czasie smaruje dla mnie bułkę masłem, zamieniam z nią słów kilka, płacę i jadę dalej. Mogę tam też kupować na krechę. 🙂
Swoją drogą, Mrusia jest kotem po przejściach, bo ciągle się ktoś jej pozbywa. A to dzieci się znudziły, a to ktoś umarł (a wiadomo, że tego nie robi się kotu!), przeprowadza się albo coś i zwyczajnie kot „zawadza”.
U mnie ma miejsce przed kominkiem do końca życia i niech żyje jak najdłużej, bo ja nie zamierzam TEGO robić kotu.
O, to Pyra u Placka leży plackiem, wycieraczką i bytem wybitym do cna.
I Nowy potwierdza, że mężczyznę po pierwsze, drugie i trzecie, trzeba nakarmić.
Mężczyznę się da – fiskusa raczej nie.
http://kultura.gazeta.pl/kultura/12,132614,15791755,Krzysztof_Cugowski__Carnegie_Hall__Sala_jak_sala_.html#Cuk
„- Nikt z nas nigdy nie chciał być emigrantem. Emigracja jest dla człowieka katastrofą. Graliśmy dla Polonii i patrzyliśmy na tych ludzi, widzieliśmy, jak to wygląda naprawdę. I to jest przykry widok – mówi Krzysztof Cugowski, były senator i wokalista Budki Suflera, zespołu, do którego wciąż należy niepobity polski rekord sprzedaży płyt (album ‚Nic nie boli, tak jak życie’), o czym opowiedział Patrycji Wanat w ‚Prześwietleniu’.”
Noooooooooo….jeden z moich najulubieńszych zespołów…wypraszam sobie, żeby facet, który nigdy nie był emigrantem powiadał z pewnością w głosie, że „emigracja to katastrofa” i tak dalej i my, emigranci „nie mamy mózgu”, katastrofa….
Byłam na ich koncercie w Toronto, specjalnie pojechaliśmy, grali w ramach tzw. Dni Polskich na dorocznym festiwalu kultur – razem z nimi przyjechała prawdziwa (moim zdaniem) pomyłka muzyczna, Natalia Kukulska, która śpiewała przed nimi i to było żenujące widowisko.
Wracając do Cugowskiego – przepraszam że przepraszam, ale mam dyski Budki Suflera nie kradzione z internetu, tylko ZAKUPIONE, a na koncert o którym wspominam, nie dostałam się przez płot, tylko WYKUPIŁAM bilet(y).
Pierwszy album Budki kupił mi Jerzor w 1975 roku – „Cień wielkiej góry”, chyba 110 zł. kosztował, co w kieszeni studenta robiło sporą dziurę w kieszeni. A tu pan Cugowski opowiada o biedzie artysty i że go okradają… przecież to ciągle w mojej generacji znaczący zespół i dlatego pojechaliśmy na koncert te 250 km w jedna stronę.
I teraz słyszę, że jestem katastrofą, porażką i w ogóle mózgu nie mam. Mało na nas, Polonii zarobił?!
A tu jeszcze Jerzor, wspominając ten koncert podpowiada, że Cugowski zachował się arogancko wobec publiczności, słowem się nie odezwał, a z reguły lider zespołu wita publiczność, coś tam powie, podziękuje za przybycie, entuzjazm i tak dalej. A on nic, chociaż my naprawdę byliśmy entuzjastycznie nastawieni. GBUR!
Podkurzyłam się okropnie.
Czy restauracje, ktora zostala uznana za najlepsza w Wwie, mozna beztrosko tutulowac „knajpka”? Knajpka kojarzy mi sie raczej z lokalem gastronomicznym niewytwornym, malym i zadymionym, gdzie mozna tanie jadlo popic niewyszukanym alkoholem, a przy odrobinie szczescia, nawet oberwac kuflem od pifka…..
PS. Dunskie kanapki bywaja bardzo urozmaicone.
Pyra
13 kwietnia o godz. 16:37
Nie wiem dlaczego, ale jakoś Ci Pyro nie wierzę.
Nabo jest maleńką i przesympatyczną knajpką. To znacznie lepsza nazwa (wręcz pieszczotliwa) niż poważny tytuł – restauracja. W dodatku zdobyła ona przed dwoma laty tytuł „Knajpa Roku”. A lokale w których obrywa się kuflem piwa w głowę to po prostu spelunki.