Ślad pośladków
Pora wyjazdów do ciepłych i smakowitych krajów w całej pełni. Ponieważ my nie możemy chwilowo ruszyć się znad Narwi to chociaż powspominam te miejsca, które najbardziej zapadły mi w pamięć. Myślę tu o pamięci smaków.
I niech nikt mi nie wypomina, że już o tych miejscach pisałem. Sam to wiem ale o takich miejscach mogę nieskończona ilość razy gadać, pisać i czytać też.
Moją ukochaną trattorią nad Canale Grande jest „Poste vecie”, która istnieje od roku 1480! Niektóra dania są robione według tych samych przepisów jak kilkaset lat temu. Podają tam najlepsze risotto na świecie. Do tego knajpka znajduje się tuż obok targu rybnego, a ja uwielbiam zapach ryb. Przy wejściu są kamienne schody. Gdy na nich usiadłem poczułem, że siedzę w wyżłobieniach, które przez kilkaset lat wenecjanie wyrobili tam swoimi pośladkami. Przez moment byłem Wenecjaninem. To było fantastyczne uczucie.
W małej miejscowości letniskowej Marina di Massa, niedaleko Carrary, u ujścia rzeki do morza stoi zacumowana barka. To „La Peniche”, barka dla łasuchów. Po wejściu do środka, od razu zauważyłem pyszne wina, które leżakowały. I kusiły gości. W zatłoczonej sali ktoś jadł spaghetti z homarem, ktoś inny małże z różnymi dziwnymi kluseczkami, a kolejny gość sałatki morskie (małże, ośmiornice, kalmary) oraz miecznika z patelni ze smażonymi warzywami. W „La Peniche” spędziłem kilkanaście wieczorów. Jeszcze tam wrócę.
Na samej granicy Toskanii jest miasteczko Talamone. To zaledwie cztery ulice na krzyż, ale za to w co drugim domu restauracja. Takie miejsca najbardziej lubię. Najpierw obeszliśmy wszystkie knajpki, w każdej coś zjedliśmy, a na urlopową stałą siedzibę wybraliśmy tę „La Buca” czyli Dziurę. Rzeczywiście wyglądała nieszczególnie. Na szczęście na zewnątrz były stoliki, bo w środku było bardzo ponuro, jak to w dziurze. Za to kucharz był prawdziwym artystą. Tam jedliśmy głównie ryby, owoce morza, warzywa, pasty i wspaniałą dziczyznę. Myślistwo bowiem to pasja Włochów równa chyba miłości do wina i makaronu.
Z kolei w Sienie, gdzie odbywa się tradycyjne palio, czyli wyścigi konne dookoła placu II Campo, działa od dziesiątków lat „Osteria Le Logge”. Mieści się przy via del Porrione wybiegającej z głównego placu. Tu za każdym razem zamawiałem rozmaite ryby, które były też odmiennie podawane. Rozkoszowałem się też brodetto, czyli rosołem rybnym oraz jagnięciem upieczonym i duszonym w sosie owocowym.
Toskańczycy jedzą różne miejscowe nieznane w innych regionach specjały. Łatwo je polubić – na przykład papardelle alla lepre – makaron w sosie z duszonego zająca, baccala czyli suszonego dorsza gotowanego z czosnkiem i pomidorami a także nereczki, móżdżki, czy np. grzebienie koguta, które są bardzo wyrafinowanym daniem znanym od czasów Lukullusa.
W nadmorskich okręgach Ligurii popularna jest farinata, czyli placek z mąki grochowej. To jest po prostu przepyszne. Albo focaccia, taki niby chleb, ale robiony bez udziału drożdży, ponieważ w klimacie nadmorskim bakterie drożdżowe nie chcą działać. Jest on niezbyt gruby, na spodzie chrupiący, a z wierzchu pulchny i posypany solą. Ze względu na temperaturę jada się w Italii dużo soli. Jak na mój gust – zbyt dużo.
W krainie wygasłych wulkanów i czarnych plaż – w Basilicacie jest kilka kulinarnych rarytasów. Przede wszystkim to lucanica – kiełbasa, którą zachwycali się przed kilkunastoma wiekami legioniści Warrusa. Dziś wprawia ona w zachwyt turystów. Zwłaszcza gdy do upieczonej na złoto kiełbaski podane jest niezwykłe wino – aglianico del Vulture. Ten szczep dotarł do Italii ze starożytnej Grecji i znalazł na zboczach wulkanów w suchym, gorącym klimacie znakomite warunki. A wulkaniczna gleba nadała winu głęboki, ciemny (niemal granatowy) kolor i niezwykły aromat. Najpierw rażący silną wonią nafty czy dziegciu, by po kilkudziesięciu minutach i zaczerpnięciu świeżego powietrza cieszyć nos zapachem wiśni lub czereśni.
Niemiłych przygód przy włoskim stole miałem niewiele. Generalnie we Włoszech należy jeść wszystko co mieszkańcy jedzą i podają gościom.
Komentarze
Oj lubimy włoskie smaki,lubimy 🙂
No może z tymi nereczkami miałabym trochę obiekcji,bo moje wspomnienia nie są najlepsze.Już może kiedyś opowiadałam,jak to przyjaciele Osobistego Wędkarza podjęli nas nereczkami duszonymi w maderze,a było to popisowe danie gospodyni.Nie bardzo wypadało się krzywić,zatem zjadłam,ale od tej pory jakoś nie mam ochoty próbować tych podrobów.Natomiast zaintrygowała mnie farinata.Wszelkie placki lubię,zatem taki z mąki grochowej też chętnie bym spróbowała.Na Korsyce z kolei sporo wypieków z mąki kasztanowej.
Irku-kwiaty piękne!Ja natomiast odnoszę klęskę w kwestii hortensji. Chucham,dmucham,podlewam,nawożę,a one nadal marne bardzo 🙁
Udanego dnia z Waszymi ulubionymi smakami !
Tegoroczny lipiec sprawia, ze Polska tez jest cieplym krajem 🙂
Podobnie jak Danuska, z nereczkami tez mam na bakier.
Od wczoraj chodzi za mna morelowe ciasto Pyry. Poszukam dojrzalych owocow.
Zycze Wam milego dnia i smacznej kuchni 🙂
Ja lubię wszystkie podroby, oprócz „płucek na kwaśno”, grzebieni kogucich pewnie też bym spróbowała. Przed chwilą zjadłam na śniadanie wątróbkę kurczaczą na zimno, bo zostały z wczoraj.
To mój ulubiony podrobek 😉
Dzień dobry.
Ja to po połowie – jedne potrawy włoskie lubię, a drugie nie bardzo. Nie przepadam za risotto jako takim – nie lubię rozgotowanego ryżu. Nie wybrzydzam – jak trzeba, to zjem, ale co to za przyjemność? Lubię pasty wszelkiego rodzaju i większość sosów, placki (a desery nie specjalnie) Nerki lubię zdecydowanie ale robię je dość pikantne z dodatkiem czerwonego wytrawnego wina (jak nie mam, to robię bez wina i też są dobre). Upały, więc znowu obiady na zimno, chociaż dzisiaj jak raz – nie. Dzisiaj duże plastry kaszanki odsmażane na boczku z cebulą do surówki z młodej, kiszonej kapusty – zjemy z chlebem. Jutro w charakterze obiadu sałatka Jolly R (nie mam limonki, zastosuję cytrynę; czarne oliwki jednak dostałam) a w niedzielę tatar z wołowiny z garniturem.
No to ja nach Poznań za godzinę, jeszcze tylko trochę urody na twarz wrzucę.
Psiakość, komary pogryzły mnie nawet na twarzy 🙁
Alicja – jak chcesz obiecane druty „druciane” i sos „diavolo” to musisz przyjechać. Dzwoń.
Tak, Włosi nie zawodzą….. Gdzieś pod Wenecją, w polu, między wybiegiem dla krów a silosami, trattoria Mille Fiori – tego sie nie da zapomnieć. I wszystko za jedną trzecią ceny z Wenecji…..
Zadzwonię na pewno, Pyro. Lecę na dworzec.
Widzę Pyro, że nigdy nie jadłaś prawdziwego risotto. Włoch rozgotowanego ryżu też nie dotknie. Risotto, tak jak spaghetti, musi być al dente czyli twardawe.
Podobno Włosi mówią-musisz spocić się w siedmiu koszulach zanim uda Ci się ugotować dobre risotto 🙂
Dobre risotto to nie jest rozgotowany ryż,jak już wyżej napisał Gospodarz,ale ryż w pysznym sosie o konsystencji śmietany,tylko broń Boże bez śmietany 😉
Najważniejszy etap to mantecatura-dodanie na ostatnim etapie gotowania masła i parmezanu,tak by uzyskać ową śmietanowo-jedwabistą konsystencję.
Oczywiście można lubić lub nie.
Dobra; wierzę Piotrowi i Danuśce. Tak, czy siak konsystencja risotto jest półpłynna. I o to chodzi. Warzywa + oliwa + zioła + mięso albo ryba to mocne strony tej kuchni. Może być, że nigdy nie jadłam prawdziwych potraw, bo przecież tam nie byłam, ale kuchnia włoska jest nader popularna i co i raz ktoś nią częstuje.
Dobre risotto nie każdy potrafi przyrzadzić, ale z bruschettą każdy sobie poradzi. Bardzo lubimy w domu tę przystawkę i często ją robimy; tę najprostszą, czyli tylko z pomidorami, czosnkiem , oliwą i świeżą bazylią. Wybieram do tego dużą bagietkę, bo wtedy kromki są większe. Można je posmarować ząbkiem czosnku, ale dla mnie to za mało i układam na grzance bardzo cienkie plasterki czosnku. W tym wypadku duże znaczenie ma jakość oliwy / najlepsza tłoczona na zimno/ i pomidorów.
A co do wgłębień na schodach czy progach – zawsze robią na mnie duże wrażenie, niezależnie czy są to ślady pośladków czy stóp. Ważne, że tyle pokoleń przed nami pokonywało te schody.
Hej,
z risotto to roznie bywa a i jest wiele recept….kucharz wloski ze Sztokholmu, wlasciciel wielu restuarcji m.in. z Michelin gwiadkami Stefano Catenacci, ten ktory przygotowywal przyjecia dla gosci z okazji wreczenia nagrod Nobla mowi o risotto jako „kremie”. Toskanskie risotto np. z salsiccia i lisci mangoldu ( Beta vulgaris) a ryz to „carnarolli superfino” z polnocnej prowincji Vercelli, ktory rozni sie od tradycyjnego „arborio” zawartoscia skrobi i rozmiarem ziarnek. Nie bez znaczenia jest tu jakosc oliwy, wiec Villa Magra, ktorej cena jest ok. 70 euro/l.
W przygotowaniu risotto najwazniejszy etap to wstepne smazenie na masle jakies 15 min, pozniej wino a nastepnie dozuje sie buljon. W samym przepisie toskanskiego risotto jest 12 etapow.
A rozne risotta z roznymi dodatkami to juz sprawa fantazji z ktorej Wlosi slyna.
Gdy ktos nie poradzi sobie w ciagu tych 12-tu etapach,
robi etap 13 ,14 -ty i wtedy jest fantazja.
Dzisiaj tradycyjnie sledzie.
Temperatura u nas 29° +
Byku-jaką krowę? Na jaki koncert ?
Pokroiłam w kostkę arbuza do sałatki wedle Jolly Rogers.
Skropiłam go lekko rumem.Myślę,że w takim towarzystwie chętnie poleżakuje w lodówce do jutra 🙂 Staram się przygotować różne rzeczy już dzisiaj,bo jutro na włościach nadbużańskich kolejny garnitur gości i znowu się będzie działo.
Zabieram się teraz za marynatę do indyczych kotletów:oliwa,sos sojowy,czosnek,miód i ocet balsamiczny.
Danuśko – taka Bycza poetyka : któż może być towarzyszką życia Byka?
Dzwoniła Eska/ Podobnie jak u Żaby tabuny gości, wczoraj miała przy stole 11 osób, przedwczoraj 20 (bez uroczystości żadnej). 200 pierogów ruskich, 12 litrów bobu, torty bezowe? A co za sprawa? Ja już nawet nie mam kompleksów; ja muszę być ze znacznie leniwszej rasy kobiet.
200 ruskich!!! Ło Matko,gdyby było bliżej to może chociaż na skromne kilka bym mogła wpaść ?
Pyro-myślałam,że w takim wypadku ta Krowa byłaby z dużej litery.
U mnie w jednej misce marynują się już biusty indycze,w drugiej plastry cukinii potraktowane oliwą,czosnkiem i ziołami prowansalskimi.
Zaplanowałam jeszcze sos aioli do ziemniaków na zimno, pokrojonych w większą kostkę.To takie wspomnienie z ostatnich wakacji 🙂 Bardzo popularne czekadełko,
często jeszcze posypane zieloną pietruszką.
Lubię aioli do warzyw na zimno. Miałam dzisiaj piec placek ale doszłam do wniosku, że mógłby mi zbytnio zwilgotnieć do niedzieli, więc upiekę jutro.To żadna robota, a może się załapie Alicja? Ona nie słodka a i ja dość oszczędnie słodzę. W przyszłym tygodniu imieniny Anny i będę robiła jej ukochany czekoladowy tort z malinami (taki, jak 2 lata temu na zjeździe) Niech ma.
Wiadomość dla Małgosi oraz innych pasjonatów książek kucharskich:
podczas weekendu w Zielonym Jazdowie,na dziedzińcu Zamku Ujazdowskiego oraz
w restauracji „Qchnia Artystyczna” Targi Książki Kulinarnej.Dokładny program na stronie:www.qchnia.pl.Być może wybiorę się w niedzielę.
A to miła niespodzianka,na Targach będzie obecny nasz Gospodarz 🙂
no to zes mnie rozbawil –> byk 18 lipca o godz. 18:08 😆
😆 w niemczech juz malo ludzi pracuje, wiekszosc obowiazkow przejely komputery a ty 😆 to ludzinie ciemnote wciskasz, ze onie tam jak za krola cwieczka w byki i woly robia 😆
wakacje w pelni, parawany na plazach czesto i gesto porozstawiane, na wiatry tez nie mozna obecnie narzekac. co prawda jakis turbo szturmow nie ma, ale zawsze jakies okolo 16kts+ mozna upolowac nad morzem. na najblizszych kilka dni na prognozach widac polnocno-zachodni do polnocy. nie jest zle i nad naszym wschodnim morzem skad klepie.
przepraszam ale byk mnie tak rozbawil 😆 ze juz nikogo innego nie bylem w stanie ani czytac ani komentowac 😆
ponownie przepraszem 😆 ze podszywam sie pod stary nik. juz zapomnialem jaki mialem ostatnio. a w lapciu ten tkwi:lol:
na kanarach zutylizowal sie moj nowy tablecik i w laski nad zatoka pomorska powrocil stary lapec 😆 co wcale nie oznacza ze oprocz tego ze jest wspaniale.
trafiaja sie dziwne tez i tutaj bardzo dziwne rzeczy. w kazdym razie, kaum in polen schon geschtolen –> stare ale jare przyslowie 😆 jest dalej aktualne
no to robie wampa
Ilekroć zapowiadane jest ciekawe zjawisko astronomiczne (przelot komety, koniunkcja planet, ekspozycja planetarna cy efektowny rój meteorytów) tyle razy nad Poznaniem wiszą chmury i nie powiem, co mogę oglądać.
Na pocieszenie wlałam sobie w szklankę dozę szkockiej + lód, dużo lodu i woda – i – zupełnie mi to nie smakuje. Co cy wszyscy znawcy znajdują ekscytującego w tym napitku? Nie mam pojęcia.
Ja też miałem arbuza w lodówce – po wpisie Danuśki też pokroiłem na kawałki, też skropiłem rumem (no, powiedzmy, polałem), nie doczekał do jutra, zjadłem po pół godzinie. Był bardzo dobry.
Pyro,
Może za dużo wody dolałaś? 😉
O, berlińska przepychanka – a tu akurat byk nikogo nie wziął na rogi.
Ludzie, wróciłem. Wyruszyliśmy wczoraj 20.10 do Pabianic, a dziś 21.45 byliśmy z powrotem.
Trochę mi to przypomina chełpilwosktkiz czasów szkolnych, kiedy chodziło o tzw. dzisiaj imprezy, szczególnie te sylwestrowe: O ósmej my zaczeli, a o dziesiontej my już spali.
Śmieszne właściwie, bo o czym tu jeszcze gadać. Mimo, że załatwiliśmy nadwyraz wiele rzeczy ważnaych dla nas, to pustka po takim powrocie sama się narzuca. Gnamy, gnamy i uawżamy, że sprawa załatwiona już z samym powrotem na czas.
A miałem pomysł.
Dla tego, że poszło nam tym razem jak z płatka więc pomyślałem, że może zrobimy Pyrze niespodziankę, kalkulując oczywiście, że mogła być i Alicja, i byłby mały zjazd.
Niestety, cała korba tego przedsięwzięcia (spałem niecałe cztery godziny, a i to bardzo niespokojnie) miała trybut w tym, że w okolicy Koła, tuż za Łodzią, zaczęło mi się dwoić i troić w oczach. Trzeba było zrobić zmianę. Wypad do Pyry, choćby tylko na herbatkę, znaczyłby stratę czasu ok 3 godzin. Nie wiem, jak bym potem wyglądał. A tylko ja potrafię jeszcze jeździć nocą.
Niestety.
byku – oczko!
Byku – dzieki .
Byku – znakomicie trafiłeś w zapotrzebowanie.
Pepe – a miałam cichą nadzieję; nawet mogłam Cię na trochę położyć spać. Kolacja też była taka, że i LP mogła zjeść . Alicji dotąd nie było, ale wczoraj nad wieczorem była Inka – też byłby mini zjazd.
Placek morelowy upiekł się pięknie – nie zawiódł, teraz stygnie i jak zwykle nie mogę się doczekać zjedzenia kawałka świeżutkiej piętki z tego placka. Ja nie bardzo jestem łasa na ciasta, ale te piętki to moja wielka słabość. Rodzina tę słabość podziela i nie raz były kłótnie o to, kto wyżarł z babki piętki z obydwu stron (babka z keksówki ma dwie piętki). Teraz jesteśmy tylko we dwie i kłócić się nie ma o co – piętki wystarczy dla obydwóch.
Byku – mam don Ciebie sprawę; odezwij się do mnie na j,kodyniak@wp.pl
Potwierdzam., co Gospodarz powoiedzial: wloskie risotto przygotowane ze specjalnej odmiany ryzu – arborio bodaj zwanej, nigdy nie jest rozgotowane, przecownie – lekko al dente.
Problem z tym, ze risottem nazywa sie poza Wlochami wszystko co jest swoistym smietnikiem z ryzem. Ale to nie jest risotto, ktore jest potrawa wielce wykwintna i dosc pracochlonna.
A kuchnia toskanska jest fenomenalna. Tylko raz zdarzylo mi sie zjesc slaby lunch (ale nie skandaliczny) we Florencji, ale to tylko dlatego, ze nie zuawazylem zawczasu, ze restauracja byla „dla turystow”, co bylo wyraznie i uczciwie napisane przy wejsciu.
Wlasciwie zle jadlodajnie tam sie nie zdarzaja. Niezaleznie od ceny. Nie wiem, jak oni to robia, skubance!
Sobota i wloskie upaly 28°.
Wiec wloski obiad :
Penne Gorgonzolla ze
szpinakiem.
Henryku, ja miałam taki obiad wczoraj :),a od Ciebie przyjęłam śniadaniową pastę – jajka z chrzanem, o której kiedyś napisałeś – dziękuję 🙂
Kup Pyro prawdziwy ryż do risotto i sróbuj choćby samego ryżu, on smakuje zupełnie inaczej
Duże M. – skorzystam z podpowiedzi Twojej, Danuśki i Gospodarza, choćby z ciekawości. Przepisy mam (p.Tessy i inne) ale to dopiero w sierpniu, kiedy pojadę po miesięczne, większe zakupy. Na osiedlu są dwa gatunki ryżu i obydwa długoziarnistego.
Jest taka wdowa po kuzynie Jarka, mieszka na naszym osiedlu, tylko z drugiej strony. Nie jesteśmy blisko – czasem nie widzę jej dwa lata, a czasem przychodzi 2 razy w miesiącu (najczęściej kiedy potrzebuje napisania pisma do Spółdzielni, albo wyżalić się na swoje dwie córki). Dzisiaj właśnie zaszła ta druga okoliczność. Z pewnym trudem zniosłam godzinną, zająkliwą i rozlazłą relację. Niby rozumiem – ona nie ma do kogo się wygadać. Córki ją rozczarowały, z sąsiadami nie utrzymuje kontaktu, znajomi z pracy postarzeli się i gdzieś poznikali. Tylko dlaczego ja?
Kiedy bylem jeszcze zupelnie mlodym Kotem, wybralem sie na koncert Bette Midler (mialem juz w domu pkyte i uwazalem i wciaz uwazam, ze jest to jeden z najwiekszych talentow muzyki popularnej mego pokolenia).
I wlasnie na tym koncercie pamietam jej niezapomniane wykonanie skrmnej w gruncie rzeczy piosenki o samotnosci starych ludzi:
http://www.youtube.com/watch?v=Ldqc0_vzfgk
Sama piosenka zaczyna sie po 40 sekundach jej przekomarzania sie z publicznoscia.
Czasami nie chce sie nam zatrzymac i pogadac – znam to bardzo dobrze. Ale zatrzymywac sie nalezy. Chyba.
Ładna piosenka i dobre wykonanie, wokalistka ładnie frazuje i doskonale rozumie co śpiewa. To rzadkość w sztuce estradowej. Ale już Zweig wiedział, że „Każdy umiera w samotności”
W ramach sobotniego wypoczynku czytam sobie „Stateczna i postrzelona” naszej (?) Nisi. Pytajnik bo nie wiem, czy ona jeszcze nasza, czy obraziła się na dobre; Ja bardzo lubię niektóre z jej książek i chętnie do nich wracam. Właściwie lubię większość; zaledwie dwie pozycje z jej dorobku traktuję „ostrożnie”.
Wczoraj na spotkaniu towarzyskim rozmowa zeszła na nalewki, bo, jak się okazuje, sporo osób zajmuje się produkcją tych napitków. Znajoma bardzo zchwalała nalewkę z aronii z dodatkiem liści wiśni. Dokładny przepis ma mi dostarczyć, ale tymczasem znalazłam ten, który zamieszczam poniżej i to chyba o niego chodzi, bo wszystko zgadza się z opisem. Tylko zdaniem znajomej podana ilość cukru jest za duża. Może komuś ten przepis się przyda. http://www.wielkiezarcie.com/recipe74020.html
Tym, ktorzy mieszkaja w Londynie badz wybieraja sie odwiedzic te metropolie
polecam http://www.jewishmuseum.org.uk/Amy
w Jewish Museum wystawe o Amy Winehouse (1983-2011)
https://www.youtube.com/watch?v=3WBj_XQ43NM
Byku – j.kodyniak@wp.pl
http://ratskellerkoepenick.de/ 🙂
http://historische-rezeptwerkstatt.de/berlinerkuechengeschichten/restaurantnostalgie/dasschwarzeferkel.html – tak wyglądała ta druga, która nie istnieje (?)
@byk
a bylj potomek Augusta Borsiga: Albert, bowiem Strindberg byl o juz po smierci jego ojca przemyslowca – a jakiez lokomotywy produkowali dla pruskich kolei.
A jeszcze gdzies tam na kraju Polski Lukasiewicz latal z lampa naftowa i krzyczal….pali sie, pali sie!
„Twój komentarz czeka na moderację” 😯
tak wyglądała ta druga, która nie istnieje (?) – http://historische-rezeptwerkstatt.de/berlinerkuechengeschichten/restaurantnostalgie/dasschwarzeferkel.html
Tak wyglądała ta druga, która nie istnieje (?) – http://historische-rezeptwerkstatt.de/berlinerkuechengeschichten/restaurantnostalgie/das-schwarzeferkel.html
Oczywiście bez myślnika w nazwie lokalu w podanym linku.
Pogadaliśmy sobie z Nowym po drucie – jak ja lubię tego śmieszka ; toż ja też chichotka, chociaż przeterminowana. Jednak starożytni mieli rację: kto lubi jeść, ma łagodny, otwarty charakter. Wystarczy sobie na nas popatrzeć.
Zwłaszcza na mnie popatrzeć.
Zmagam, się zmagam z tym moim ciężarem. Nb, znacie tego:
Dwie słonice, jedna stoi na wadze i skarży się
„ja tu czytam bez przerwy error”
a druga na to
„dobrze tak, masz przynajmniej stałą wagę”
😀
nie mam pojęcia, byku.
Ja Ci powiem, Byku, czego chce Pyra. Otóż Pyra chce do Ciebie napisać list. Rozumiesz? Do Ciebie, nie do pt Blogowiska. Nie będzie więc pisała tego na Blogu. A jako, że nie jest to propozycja niemoralna, to mógłbyś swój adres internetowy podać. Ka – pe – wu?
Fajny film widziałem.
http://www.kinomaniak.tv/film/Milosc-wedrowka-bez-kresu/58073
Taka uwaga, po co pisać jak można powiedzieć.
Ja też bardzo lubię sobie z Pyrą pogawędzić o tym i o owym, o naszej przyziemnej codzienności, którą, gdy tylko chcemy, możemy jednak zamienić w zupełnie znośny, pełen małych przyjemnostek I humoru czas. Trzeba tylko dostrzegać co fajne, miłe, ładne itd. Przyznaję, że nie zawsze mi się to udaje, ale wciąż próbuję.
A ja znalazłem wczoraj w bibliotece film, który już kiedyś widziałem – wszystkim pewnie tutaj znany – „Frida”. Ponownie obejrzałem z przyjemnością. Moja fascynacja Fridą zaczęła się jakoś w latach dziewięćdziesiątych, gdy pierwszy raz w Muzeum of Modern Art w San Francisco zobaczyłem jej dzieła zgromadzone w dużej, tylko jej poświęconej sali. Drugą wypełniały obrazy Diego. Od tamtej pory kupuję o nich książki – biografie, albumy, ale to Frida jest moją faworytką.
Yurek,
Ja jednak bardzo lubię dostawać listy, chociaż z odpisywaniem jestem niezwykle niesłowny.
Dobranoc 🙂
Pewnie wszyscy juz wiedza, ze od tygodnia zbieramy podpisy pod petycja do Watykanu w obronie ksiedza Wojciecha Lemanskiego.
Do tej pory uzbieralo sie nam bez mala szesc i pol tysiaca podpisow, w tym od setek ludzi, ktorzy sa lub byli jego parafianami – z Jasienicy, Karczewa, Otwocka oraz z Bialorusi i Ukrainy.
Dzis ostatnia mozliwosc zlozenia podpisu po petycja zanim zostanie ona wyslama do Watykanu.
Tu jest:
http://poparcie-lemanskiego.blog-bobika.eu/
Dzień dobry wszystkim!
Mógłbym, co prawda, pozdrowić wszystkich osobiście, bo w tak wąskim gronie się tu ostatnio spotykamy, ale ta formuła nie wyklucza nikogo, też tych, co tu przygodnie zaglądają.
Miało być dzisiaj chudo, bo tylko sałatka nicejska ale potem, wczoraj o 21.15 się wykazało, że wypada zaprosić kogoś tam. Dobrze, że „za rogiem” mają i w soboty otwarte do 22.00, więc wyskoczyłem.
Będę lasagne, do sałatki „greckiej” (Panie B. nie wiedziałem, że od dziesiątków lat jadam grecką, a nigdy tam nie byłem), a do tego arbuz i czerwone francuskie. Butelka już otwarta, a lasagne ułożone i zalane. Używam bowiem surowe i suche płytki, za to daję im dwie godziny czasu na rozmoczenie się w zalewie.
Pepe – napisz co i jak z tymi płytkami i z czym zrobisz?
Pepegor!
Po co moczyc te plytki surowe?
One beda dobre po 40 min.
w piekarniku.
Dlaczego nie czytasz na opakowaniu
jak to przygotowywac?
Jedne produkty mam, innych brakuje. Tym sposobem zmodyfikowałam sałatkę JollyR do składu: arbuz, feta, młoda, biała cebula + sok z o,5 cytryny, pietruszka, zioła prowansalskie, czarne oliwki, oliwa, pieprz. Całkiem dobre wyszło.
Przeczytałem, Henryku – na opakowaniu nie ma żadnych wskazówek w tym kierunku. Wiem, też tak robiłem kiedy czasu nie było i też wyszły. Dzisiaj miałem czas.
Przepisy mówią coś o zagotowaniu tych płytek, a jak raz zrobiłem, to mi się posklejały i miałem z tym potem niezły kłopot. W mojej, a i Twojej jest pewien efekt, że płytki potem „falują”, a u Włocha w restauracji są są równiutkie i płaskie. Pewno od tego, że ci robią klasycznie.
A moje blacha wygląda jak klasyczna karpatka.
Pepegor!
Na You tube jest setki przykladöw
jak to robic bez moczenia plytek
Nie ma nigdzie w przepisach
ze gotuje sieTeeeeee ! plytki.
Pyro, robię na „czerwono” i „zielono”.
Pierwsze nadzienie, to właściwie coś na kształt sosu bolońskiego, na stróty oczywiście, ale dziś bez gotowców. Zielony farsz, to też mielone, przedtem podsmażone , z dużą dawką cebuli i szpinaku z zamrażarki. O ile o czerwonym nie będę się rozpisywał, o tyle do tego zielonego farszu dodaje dobrze czosnku, majeranku i świeżo startej gałki, o dyżurnych nie wspominając. Miałem 0.75 kg mielonego mieszanego i pół kilową paczkę płytek. Wyszła spora blaszka, bo miało być 5 osób, z czego jedna już odpadła, bo wolała nad wodę.
I chyba ma rację – a my coś na jutro.
Pepegr! U mnie nigdy nie faluja.
Trzeba miec tez odpowiedna
foremke lub odpowiednio to ´
rozmiescic.
Dzien dobry,
Pyro
Ciesze sie ze salatka smakowala, na lato idealna, cytryne mozna smialo cala dodac.
Nisia chyba nie obrazona, Alicja wspomniala ze na Darze zegluje, a rejs dlugi.
Nisi ksiazki tez bardzo lubie i chyba mi tylko z z ‚Zupa z ryby fugu’ nie po drodze
A przy okazji wyzale sie, jak mnie dzisiaj malo szlag nie trafil.
Od ponad roku czytam nowa trylogie Jeffrey Archera. Kolejne tomy ukazywaly sie w odstepach szesciomiesiecznych, ostatni w marcu. Udalo mi sie wypozyczyc z biblioteki ten nieszczesny trzeci wolumin, delektuje sie lektura, jeden z ostatnich rozdzialow, wielki final nadciaga i co? I ostatnie dwadziescia kartek czyste!!! Blad drukarski/ zecerski jak zwal tak zwal. Efekt taki, ze nie wiem jak sie zycie bohaterom potoczylo i znow trzeba bedzie czatowac na egzemplarz w bibliotece :(.
Jolly – sałatka udana. Nisia przestała się odzywać sporo przed rejsem, tuż po ostatniej awanturze z Nemo. Na dodatek obraziła się chyba na mnie, że nie poparłam, a ostro do rozumu apelowałam (obydwu zresztą, kolejno). W efekcie nie pisze żadna.
Jeszcze w uzupełnieniu. To jest klasyczny przykład dlaczego ja całe życie unikałam babińca. Stanowczo wolę działanie w męskim albo bardzo mieszanym środowisku. To z powodu specyficznej, babskiej cechy konfliktu: nie wystarczy raz porządnie (a nawet brutalnie) nawrzucać przeciwniczce; nie! Będzie jedna z drugą uprawiała archeologię wypominkową dzień po dniu wyciągając swoje krzywdy i zniewagi z wczoraj, sprzed miesiąca i sprzed 5 lat. Rozciągają kłótnię w czasie i przestrzeni – a żadna nie cofnie się ani o krok, nie bacząc, że robią przykrość wszystkim, pozostałym.
Bardzo lubię i cenię Nemo; jestem do niej wręcz przywiązana.
Lubię i szanuję Nisię. I obydwie mogłabym zastrzelić ze złości.
To ja Pyro mam zdecydowanie meski charakter :), wypominek, intryg i tym podobnych organicznie nie znosze.
A za Nemo i Nisia (kolejnosc na wszelki wypadek alfabetyczna) tez mi teskno.
Placka tez nie ma :(.
Upał ma jedną zaletę – Radek nie ciągnie jak średni Zetor, tylko wlecze się tuż za mną albo tuż przede mną, a majchętniej poleżałby w cieniu. Niestety – w tych dniach był pokos pięknej zielonej trawy, a teraz jest zżółkłe ściernisko, Chyba dopiero po deszczu znów zrobi się zielono.
Jolly – to naprawdę jest denerwujące, mam w domu książkę też z błędem. Brakuje jednego rozdziału, a inny jest podwójnie. Musiałam wypożyczyć książkę z biblioteki i zrobić ksero brakujących stron.
Dzisiaj zrobiłam clafoutis z czerwonymi porzeczkami 🙂
Nemo pisuje na innym blogu, może coś napisze na tym.
„Wiersz” miłośnika wdzięków kobiecych, a właściwie dziewczęcych. 😀
Ilustrowany Kuryer Codzienny. 1923
„Westchnienie na Plantach
Nareszcie słońce lipcowe
Blask ciepły na ziemię sieje –
od kobiet w lekkich sukienkach
Roją się wszystkie aleje.
Batysty, gazy, fulary,
jedwabie białe, wzorzyste
Tak zwiewne jak pajęczyna
I cudnie tak przeźroczyste!
Tak pięknie pod lekką osłoną
Rysują się biustu jabłuszka!
Pod słońce gdy spojrzysz, przebłyska
Przez batyst calutka nóżka!
Spraw, dobry Boże, niech słońce
Wciąż złote rozsiewa czary
By panie stroić się mogły
W batysty, gazy, fulary!
Lecz spraw też, niech spacerują
W słońca złocistą pogodę
Same młodziutkie blondynki
(albo brunetki, lecz młode)
-O- „
Liguryjska farinata jest przygotowywana z maki z ciecierzycy ( farina di ceci).
Bardzo ciepły dziś dzień, więc i ja wybrałam się nad wodę. Ale że nie uznaję leżenia na słońcu, spacerowałaliśmy brzegiem zatoki od Orłowa aż do Sopotu i z powrotem, co wcale nie jest tak daleko. Na szczęście nie ma zdradliwych cierników i os, więc spacerować można bezpiecznie. I bardzo wiele osób wybiera właśnie spacer zamiast leżenia. Na plaży orłowskiej wydzielony jest specjalny odcinek dla psów. Prawie wszystkie dokazywały wesoło w wodzie. Potem chodziliśmy jeszcze leśnymi ścieżkami na wysokim brzegu. Takie lato lubię.
A o do lazanii – w przepisie na opakowaniu pozostawia sie wybór : użycia płatów ugotowanych albo surowych, ale wtedy trzeba zużyć o wiele więcej sosu, który paruje w czasie pieczenia. Stosuję tę drugą metodę, bo gotowanie płatów lazanii nie jest moją mocną stroną.
Pyro,
święte słowa, ale co z tego, jak nie trafiają do zainteresowanych, a szkoda, bo ubyło nam na blogu ciekawych osób.
Przed chwilą zadzwoniła Alicja – nici z naszego spotkania. Była w Poznaniu tylko dwa dni i rodzina – bardzo fajna, liczna i rozczłonkowana, zajęła ją zupełnie. Jutro wraca do Wrocławia na 4 dni – jeszcze ma jakieś spotkania namotane, a potem już Niemcy i rejs. Z Wrocławia jeszcze będzie pisała na blogu, tu nie miała komputera ani czasu na pisanie. Żałuję. Nasze doroczne spotkania zawsze były serdeczne i sympatyczne.
Cały czas mam nadzieję,że tych ciekawych osób,których od pewnego czasu nie ma
na blogu to ubyło tylko na trochę i że do nas wrócą 🙂
Ja wróciłam z plenerowego,swingującego koncertu.Tego rodzaju muzyka znakomicie pasuje do letniego wieczoru podczas pełni księżyca,a takową dzisiaj mamy.
Niestety nie udało mi się dojechać na czas na Targi Książki Kulinarnej i nie miałam okazji,choćby z daleka,pomachać Gospodarzowi.No cóż,nie da się być wszędzie 🙁
Jolly Rogers-sałatka feta+arbuz+wiadome dodatki zdobyła szturmem serca i podniebienia moich gości.Bóg Ci zapłać 🙂 Sezon arbuzowy przed nami,zatem będziemy szaleć 🙂
Goście w swoich koszykach przytaskali natomiast sałatkę colesław i jarzynową oraz lekkie ciasto jogurtowe,które też wszyscy uznali za bardzo udane.
Niestety kolega,którego uczyniłam odpowiedzialnym za grilowanie wysmażył na amen i na suchą podeszwę moje indycze kotlety,co to je z całym oddaniem i miłością marynowałam od piątkowego wieczoru.Na pocieszenie była kaszanka z przypieczonymi
na grilu ćwiartkami jabłek.
Aronie na w ogrodzie zaprzyjaźnionego sąsiada obrodziły niesłychanie i mają się dobrze.Czytałam Krystyno Twój przepis na arioniówkę z liśćmi wiśni,bardzo ciekawy pomysł.To dałoby się zorganizować,bo wiśnie rosną w jeszcze innymi zaprzyjaźnionym ogrodzie.Przyjdzie czas będziemy kombinować 😉
O, to w dwóch domach była fetowo – arbuzowa sałayka. Rzeczywiście udany przepis.
Danusiu – taką aroniówkę na liściach wiśniowych, przywoziła na zjazd moja Ryba – produkuje ją w wielkiej ilości jej teściowa – Mama Teresa. Lena przywoziła tyle, ile uniosła w plecaku – 4 litrowe butelki. Dla mnie była zawsze za słodka i na wpół zgalareciała, ale niektórzy lubią taką słodką, alkoholizowaną galaretkę.
Ale upał.
Ratuję się fikołkiem z kostkami lodu, na soczku jabłczannym.
Moje płytki włoskie cieszyły się, cieszyły powodzeniem. Przy stole panowała żarłoczna cisza i w mig, dwie trzecie poszły, a gdy wieczorem pojawili się jeszcze młodzi z maleńką Alunią, to zostało nam na jutro tylko po pół porcyjki. Też się przeżyje i – będzie sałatka nicejska, co miała być na dzisiaj.
Tak, ci dla których ten blog coś znaczył, mają powody do zmartwienia. Coś tu zaczyna pękać.
Ano, właśnie Pepegorze. Każdemu przychodniowi mówiliśmy „Witaj; jest miejsce przy stole.” A może nie każdy to miejsce docenił? Piotr ma świętą cierpliwość…
Pierwszą osobą, która mnie na tym Blogu powitała i zachęciła do pozostania była Nemo. Ale nie tylko z tego powodu bardzo mi teraz brakuje jej obecności, po prostu zawsze czytałem jej wpisy, zachwycałem się zdjęciami, uzupełniałem wiedzę jej wyjaśnieniami. No, nie powiem, jest mi przykro…
W tym tygodniu Nemo imieniny, może zrobi nam prezent i wróci….