Piwo z rana jak śmietana
„Piwo to Europa, jeśli pominiemy amerykańskie piwo z kukurydzy, jeśli nie wspomnimy o piwie z prosa, spełniającym u Murzynów w Afryce rytualną rolę chleba i wina na Zachodzie, jeśli wreszcie nie będziemy specjalnie kłaść nacisku na odległe początki tego bar?dzo starego napoju – pisze francuski uczony Fernand Braudel. Piwo było bowiem znane od zawsze, zarówno w starożytnym Babilonie, jak w Egipcie. Od końca II tysiąclecia, w epoce Shang, znane jest w Chinach. Cesarstwo Rzymskie, które niezbyt w piwie gustowało, stykało się z nim głównie z dala od Morza Śródziemnego, na przykład w obleganej przez Scypiona w 133 r. p.n.e. Numancji oraz w Galii. Cesarz Julian Apostata (361 – 363) pił je tylko raz w życiu i wcale mu nie przypadło do gustu. Ale w Trewirze z IV wieku mamy już beczki pełne piwa, trunku ubogich i barbarzyńców. W czasach Karola Wielkiego można je spotkać w całym jego imperium, nawet w pałacach, gdzie królewscy piwowarzy mają warzyć dobre piwo, „cervisam bonam… facere debeant.”
Piwo można otrzymać z pszenicy, owsa, żyta, prosa, jęczmienia, a nawet orkiszu. Nigdy nie używa się tylko jednego rodzaju ziarna: dzisiaj piwowarzy dodają do jęczmiennego słodu chmielu lub ryżu. Wczorajsze przepisy były bardziej wyszukane: urozmaicano piwo makiem, grzybami, różnymi aromatami, miodem, cukrem, liściem bobkowym… Do swoich „win” z prosa i ryżu Chińczycy dodawali aromatyczne i niekiedy lecznicze ingrediencje. Powszechne dziś na Zachodzie stosowanie chmielu (który daje piwu goryczkę i zapewnia mu trwałość) zapoczątkowały klasztory, gdzie uprawiano chmiel od VIII lub IX wieku (pierwsza wzmianka w roku 822); w Niemczech poświadczony jest w XII wieku, w Niderlandach na początku XIV, a w Anglii później, bo w początkach XV. Jak mówi piosenka, która trochę przesadza (do roku 1556 chmiel był zabroniony):
Chmiel, piwo, reformacja wraz z bobkowym listkiem W jednym przybyły roku na angielską wyspę.
Piwo, zadomowione poza obszarami winorośli, czuje się naprawdę u siebie w rozległej strefie krajów północnych, od Anglii po Niderlandy, Niemcy, Czechy, Polskę i państwo moskiewskie. Produkuje się je w miastach i wielkich majątkach ziemskich w Europie Środkowej, gdzie „piwowarzy zwykle oszukują swoich panów”. W Polsce chłop pije do trzech litrów piwa dziennie. Królestwo piwa nie ma, naturalnie, ściśle wyznaczonych granic na zachodzie i południu. Dość szybko przesuwa się w stronę południa, zwłaszcza w XVII wieku, wraz z ekspansją holenderską. W Bordeaux, królestwie wina, gdzie próba założenia browaru spotyka się ze zdecydowanym sprzeciwem, importowane piwo płynie strumieniami w karczmach na przedmieściu Chartrons, „skolonizowanym” przez Holendrów i innych cudzoziemców. Sewilla, również stolica wina, ale i międzynarodowego handlu, od roku 1542 posiada ponoć własny browar. W szerokiej i mało sprecyzowanej zachodniej strefie granicznej browary nigdy nie były czymś wyjątkowym: na przykład w Lotaryngii z jej lichymi i nie przynoszącymi specjalnego dochodu winnicami albo w Paryżu. Le Grand d’Aussy (La Vie privee des Francais, 1782) sądzi, że piwo jest napojem ubogich, upowszechnia się w ciężkich czasach, a w okresach gospodarczego rozkwitu pijący je zmieniają się w konsumentów wina. Przytacza na to parę przykładów z przeszłości i dodaje: „Czyż nie widzieliśmy, że takie same skutki wywołały nieszczęścia wojny siedmioletniej (1756 – 1763)? Miasta, które do tego czasu znały jedynie wino, nauczyły się pić piwo; sam znam jedno w Szampanii, gdzie w przeciągu roku postawiono cztery browary.”
A jednak od roku 1750 do 1780 (sprzeczność jest tylko pozorna, gdyż na dłuższą metę jest to okres ekonomicznej świetności) piwo przeżywa długotrwały kryzys w Paryżu. Liczba piwowarów spada z 75 do 23, produkcja z 75 000 muids (1 muid = 286 1) do 26000. Biedni piwowarzy co roku muszą się troszczyć, czy jest urodzaj na jabłka, i próbować zarobić na cydrze to, co tracą na piwie! Sytuacja ulegnie poprawie dopiero w przeddzień Rewolucji, a do tego czasu wygrywa zdecydowanie wino – między 1781 a 1786 roczne spożycie wina w Paryżu wynosi w zaokrągleniu 730000 hl wobec 54000 hl piwa (czyli stosunek jak 13,5:1). A oto coś, co potwierdza tezę Le Grand d’Aussy’ego: od roku 1820 do 1840, w okresie ogromnych problemów gospodarczych, konsumpcja wina w stosunku do piwa w Paryżu ma się jak 6,9:1. Piwo robi postępy.
Piwo nie jest jednak wyłącznie napojem ubogich. W Anglii warzone w domu smali bear pije się codziennie do cold meat i oat cake. W Niderlandach obok popularnego piwa za grosze znane też jest luksusowe piwo dla zamożnych, sprowadzane od XVI wieku z Lipska. W roku 1687 poseł francuski w Londynie regularnie wysyła markizowi de Seignelay angielskie piwo ale, „to, które nazywają lambet ale”, a nie „mocne ale, którego smaku nie lubią Francuzi i które upija jak wino, a jest równie drogie”. Z Brunszwiku i Bremy pod koniec XVII wieku eksportuje się wysokogatunkowe piwo aż do Indii Wschodnich. W Niemczech, Czechach i Polsce rozwój browarnictwa w miastach nabiera charakteru przemysłowego i spycha na drugi plan lekkie piwo, często bez chmielu, wyrabiane przez chłopów oraz warzone w majątkach ziemskich. Mamy na ten temat bogatą literaturę. Piwo podlega bowiem prawu, podobnie jak jego punkty sprzedaży. Miasta nadzorują produkcję: w Norymberdze można na przykład warzyć piwo jedynie od dnia św. Michała do Niedzieli Palmowej. Ukazują się książki wychwalające zalety znakomitych rodzajów piwa, a liczba tych rodzajów
rośnie z roku na rok. W książce Heinricha Knausta z roku 1575 znajdujemy listę nazw i przydomków słynnych gatunków wraz z wymienieniem ich właściwości leczniczych. Lecz reputację zawsze łatwo z czasem stracić. W państwie moskiewskim, gdzie wszystko dociera z opóźnieniem, jeszcze w 1655 roku konsumenci zaopatrują się w piwo, wódkę, soloną rybę, kawior oraz farbowane na czarno skóry baranie z Astrachania i Persji w „publicznych gospodach”, napełniając kiesę państwowego monopolu.
Choć na świecie są miliony piwoszy, wielbiciele wina w krajach winorośli drwią sobie z tego napoju Północy. Hiszpański żołnierz, uczestnik bitwy pod Nordlingen, gardzi piwem i nie chce go nawet tknąć, gdyż wydaje mu się „uryną chorego ceklarza”. Pięć łat później zaryzykuje jednak i spróbuje. Niestety, okazuje się, że przez cały wieczór pił „potes de purga”, „dzbany na przeczyszczenie”. O tym, że Karol V jest Flamandem, świadczy jego namiętność do piwa, z którego nie zrezygnuje nawet wtedy, gdy wycofa się do Yuste, i lekceważyć będzie zalecenia swego włoskiego medyka.”
Słowa wybitnego Francuza popijam tym razem różowym winem siedząc pod tamaryszkiem na pięknej wyspie.
Komentarze
W sredniowieczu piwo mozna bylo tylko zalecic, a od wody odradzac.
Pierwsze bylo gotowane, a na to, by gotowac wode nie dla poprawy smaku, nikt by nie wpadl.
Pierwszy piekny poranek od wielu dni – czego i Wam zycze!
Po kilku dniach wytężonej pracy biurowej oraz fizycznej pozwolę sobie nieco pomarudzić.
Chmiel w istocie daje piwu goryczkę. Jednak nie tylko. Lupulina zawarta w szyszkach chmielowych (żeńskich kwiatostanach) jest nie tylko gorzka ale także bardzo wonna. Różne odmiany chmielu wyhodowane przez specjalistów dają piwu zrównoważone porcje goryczki i aromatu bądź zapewniają zdecydowanie większe działanie w jednym kierunku. Są różne preferencje piwnych smakoszy i producenci piwa mierzą poszczególnymi wyrobami w określonych miłośników. I tak pilzneński Prazdroj (czyli C.K. Urquell) jest zdecydowanie goryczkowy, a od tego samego producenta Velkopopovicky Kozel w wersjach jasnych jest średniogoryczkowy, a w ciemnej (Cerny) wręcz słodkawy, za to bardzo aromatyczny. Są też piwa bezchmielowe czyli „ale”, które też mogą mieć wielkie walory smakowe.
Druga sprawa to dodatki do piw. Dodawano je nie tylko w starożytności czy średniowieczu. Gentelmani i damy, dla których nie ma życia bez procentów, a kasa nie dopisuje, dodają do piwa tzw. utrwalacz czyli czystą zwykła (ewentualnie denaturat, perfumę czy w ostateczności borygo). Psują one smak piwa, ale z wyjątkiem wódki, pozostałe trunki rozcieńczone piwem smakują lepiej. Wiem to z wynurzeń owych smakoszy. Mniej radykalne dodatki to najpopularniejszy z nich sok, a z nieco mniej popularnych, dodawanych w trakcie produkcji, to różne smaki owocowe, miód i wreszcie imbir, który jest nie dodatkiem lecz fermentującą podstawą produktu. Ginger beer poznane w Anglii długo brałem za odmianę toniku a nie piwa.
Ale ja tu gadu gadu o piwie, a Korsyka niezbyt daleko od Sardynii, gdzie turystów ewakuują z powodu pożarów lasu. Na szczęście Korsyka tymczasem bezpieczna i niech tak pozostanie.
Polski chłop wypijał 6 litrów piwa dziennie. W moich czasach studenckich wielu ratowników plażowych, których znałem, wypijało 12,5 l piwa dziennie. Normą był tzw. transporter mieszczący 25 butelek. Na transporter z piwem składały się panienki, które chciały spędzić wieczór z ratownikiem. Mogły być w liczbie mnogiej, ponieważ po 25 butelkach piwa na nic więcej liczyć nie mogły, a poza tym nie musiały chcieć nic poza możliwością opowiadania, że wieczory spędzały z ratownikiem.
Dzień dobry Blogu!
Koniec wakacji, koniec odwyku, pora na piwko 😉
Stanisławie,
czy w tamtych czasach piwo nie było sprzedawane w butelkach 0,33-litrowych?
Chyba rzeczywiście 0,33 przeważały. Były 0,5 Żywiec i Okocim, ale głównie w Orbisie i Baltonie do kupienia. Jeszcze Radeberger z importu, ale też w wyjątkowych miejscach tylko. Czyli 25*0,33 to około 8,25 zaledwie. Taka wartość wspomnień z dawnych lat, gdy się szczegółów nie weryfikuje.
W roku 1965 Browar w Tychach wprowadził na rynek butelkę o pojemności 0,33 litra, zwaną „bączkiem”, której używano aż do 1993 roku. Kolejną innowację przyspieszył pierwszy eksport tyskiego piwa na Węgry i do Bułgarii w roku 1973, która to data wiąże się z wprowadzeniem wzoru butelki Euro o pojemności 0,5 litra. Butelki tej używano powszechnie aż do roku 1999, kiedy zastąpiona została przez obowiązujący do dziś typ butelki Gold.
Czy ktoś pamięta tamte etykietki?
0,33 l czyli małe piwo było chyba najbardziej popularne, po jednym chce się więcej 😉 Dla mnie taka porcja jest w sam raz, bo za piwem nie przepadam. Chyba że jestem po długiej i wyczerpującej wędrówce, których mam ostatnio sporo za sobą, to pokonam i półlitrowe.
Nemo, witam!
Rok 1965, to sie zgadza, 25 butelek na „krzynke”, przedtem piwo sprzedawano wylacznie w pollitrowkach, po 20 na kontener.
A i tak – najlepsze wino to piwo!
Jakie to piwo?
„Warzone z wyborowego słodu pszennego i chmielu o niedoścignionej wytrzymałości. Najzdrowszy, orzeźwiający a nie upajający napój. Zalecane przez lekarzy rekonwalescentom oraz chorym na żołądek i cukrzycę.
Chłodno i leżąco przechowywać. 24 godziny przed użyciem wstrząsnąć potem postawić, by drożdże opadły na dno.”
Nie tak znami tam.
Mysmy temu nie ufali, tzn tej butelce z 0,33 l. Weszylismy kolejny przekret, przeliczalismy na cene jednego litra i na nasze wychodzilo. Gornik nie uznawal porcji mniejszej niz pol litra, co dotyczylo glownie piwa w kuflu, po ktore trzeba bylo na kapielisku stac i stac w kolejce.
Nb., takie zapytanie: Co lubi gornik po szychcie najbardziej? Zaczyna sie na „k” a konczy na „a”.
Nemo-miło,że już wróciłaś ze swoich wędrówek !
Ciekawe,czy Gospodarz oglądał na Korsyce jakiś pokaz sztucznych ogni
z racji sobotniego francuskiego święta?Może z powodu lasów płonących na sąsiedniej Sardynii takich pokazów nie zorganizowano ?
Miłą francuską tradycją w wieczór 14 lipca są też bale organizowane często na świeżym powietrzu.My zorganizowaliśmy z tej okazji francusko-polską biesiadę przy ognisku.Strona francuska była reprezentowana nawet dosyć licznie,jako że gościmy od kilku dni rodzinę rodem z Owernii.Sztucznych ogni nie było,piwa nie było,wystrzeliły jedynie korki od szampana 😀
Kilka kieliszków dobrze zmrożonej żubrówki skłoniło naszych Francuzów do zaintonowania różnorodnych pieśni biesiadnych,które jak wiadomo brzmią wyśmienicie w blasku ogniska,w świetle księżyca oraz w towarzystwie wesołej kompanii 😉
Niektórzy z naszych francuskich gości pamiętający jeszcze swoje podróże do krajów zza żelaznej kurtyny sprzed ponad 20 lat byli bardzo mile zaskoczeni wyglądem warszawskich ulic oraz mazowieckich wsi.
Zawsze miło usłyszeć takie pochwały 🙂
Wczoraj Ukochana podała na obiad gołąbki. Gołąbki podaje bez dodatków. Ewentualnie sosy, jak ktoś chce. Ja nie chcę. Do gołąbków, jak zwykle znakomitych bez ziarenka ryżu, podałem po piwku Krakonos. Piwo tak smakowało z gołąbkami, że obie moje Panie wypiły po pół butelki z okładem. Piwo bardzo smaczne i pięknie pachnące. Zapach chmielowy z nutą zapachu słodowego sprawia, że aromat jest naprawdę piękny, goryczka bardzo umiarkowana. Browar z Trutnowa czynny od 1583 roku w tym samym miejscu. Niegdyś produkował piwo pszeniczne, teraz jęczmienne niepasteryzowane. Należy do miasta. W 1974 pracował tu jako robotnik Vaclav Havel.
Ważna jest nazwa tego piwa. Nie ma ona bezpośredniego związku z nazwą gór tylko z ich duchem Liczyrzepą, po czesku Krakonosem, po niemiecku Rübezahl. Z konieczności w polskich wersjach legend mało się mówi o miejscu, z którym Duch jest najściślej związany, a mianowicie ze źródłami Łaby. Znajdują się one poza granicami Polski, ale bardzo blisko. Około pół godziny spacerkiem od przekaźnika telewizyjnego przy Śnieżnych Kotłach. Niestety w polskich schroniskach piwa Krakonos nie dostaniemy. Ale i w czeskich o nie trudno. Zawsze można na nie liczyć w Martinovej Boudzie, gdzie indziej raczej nie.
Mogłoby to być nie pasteryzowane piwo pszeniczne, ale pewien nie jestem
Popatrzyłem jeszcze, com napisał i wychodzi, że ale jest zawsze bezchmielowe, co oczywistą nieprawdę stanowi. „Ale mild” mogą być słabo chmielone bądź całkiem bezchmielowe.
Danuśko, bez fajerwerków 14 lipca się nie liczy. U nas wczoraj wieczorem grzmiało prawie jak w Paryżu. Nie było czasu na wyskoczenie i popatrzenie, a szkoda.
Oglądałem w Paryżu przy Trocadero pokaz na 200-lecie zburzenie opery. (Chyba się nie mylę, że w Paryżu Bastylia to opera, ta nowsza?). Akurat przy Trocadero, choć po drugiej stronie, stały wyrzutnie. Było, na co popatrzeć, a wiem, co mówię, bo sam się kiedyś pokazami fajerwerków trudniłem – w połowie lat 90-tych.
Stanisławie,
dobre, z tym zburzeniem opery 😉
Pepegorze,
było jeszcze na „d” (to, co górnik…) 😉
W sobotę pod wieczór byliśmy we Francji (Pontarlier), a tam spokój, cisza, miasto jak wymarłe, ale jeden supermarket był czynny do 20 (pozostałe były otwarte z powodu święta „tylko” do 19) i udało nam się zakupić parę smakołyków (kawał żabnicy, sery), cydr i wino, i o północy wrócić do domu.
Pod jednym pomnikiem (chyba z I wojny) leżały świeże wieńce z narodowymi szarfami, i tyle. Pogoda była słoneczna, ale chłodna (+14), może ostudziła temperamenty, a może już było po festynie…
Cydr we Francji to dobry nabytek. U nas o cydr niesłychanie trudno. W Marksie i Spencerze oferują Bretoński 0,75l w cenie względnie przystępnej, ale jest to cydr niskoalkoholowy (2%). Są tam też 2 angielskie – gruszkowy i tradycyjnie jabłkowy. Tylko w Anglii cydr jest w świadomości konsumentów pokrewny piwu i pakują toto w butelki 0,5l. Jabłkowy (6,6%) w cenie 7 zł z kawałkiem jest prawie wytrawny i z powodzeniem można używać jako cydru, choć północnofrancuskiemu nie dorównuje. Gruszkowy (7,3%
) jest słodki i chyba można pić tylko jako słabiutki aperitif.
Jeżeli tylko znajdę w sklepie porządny wytrawny cydr francuski w rozsądnej cenie, kupuję parę butelek do wytrawnych naleśników. Jakoś przyzwyczailiśmy się we Francji do popijania naleśników cydrem. Cydr dobrze musujący szybko daje dobry humor świetnie pasujących do lekkiej potrawy, jaką powinny być naleśniki.
Osobisty ratownik Nopoleona. Dla niego zburzenie nowej opery to jak dla górnika uduszenie kanarka w korsykańskim winie.
Placku, nie mam dostępu do tuby i nie moge sprawdzić ratownika. Nie piłem jeszcze dzisiaj śmietany ani niczego podobnego, więc umysł ciężko pracuje, nie chwytam duszenia kanarka w korsykańskim winie. Z duszeniem w winie kojarzy mi się tylko mysz z bajeczki Gałczyńskiego:
Wpadła myszka do kieliszka z winem iwierzga, czym się da, ale alkohol osłabia i widmo zgonu coraz bliżej. Nadszedł kotek i obserwuje. Czeka na kolację – myszkę duszoną w winie. Myszka woła: „kotku, kotku, wyciągnij z wina, a dam ci się zjeść”. Kotek łapką myszkę wybryknął z kieliszka, a ona do dziury. „Myszko, myszko, woła kot, obiecałaś”. Myszka odpowiada: „O, ty głupi kocie, ty wierzysz pijanej kobiecie…”
Stanisławie,
„ratownik” to przedstawienie bardziej baletowe 😉
A tu jedna z moich wędrówek Nie radzę oglądać po piwie, ale można samemu sterować przebiegiem 😉
Cydr brytyjski smakuje mi nawet lepiej niż francuskie. W sobotę nabyliśmy bretońskie i normandzkie. Wszystkie brut.
Dziś do obiadu lemoniada z kwiatów czarnego bzu, też już wytrawna. A musująca jak najlepszy szampan 😉
Nemo-oj,niezła ta wędrówka !
Stanisławie-sztucznych ogni nie było,ale kawałek marsylianki został uroczyście odśpiewany.Zatem się liczy 😀
Wczoraj zostaliśmy zaproszeni na kolację przez naszych przyjaciół.
W ramach degustowania polskiej kuchni zostały też podane gołąbki,ale furrorę zrobiła przede wszystkim pasta z bobu-ugotowany bób zmiksowany z czosnkiem,oliwą i dyżurnymi.
Ojej, pasta z bobu brzmi fascynująco. Mam nadzieję, że nie kanibalistycznie. Mam nadzieję, że dyżurni nie byli strażakami ani lekarzami,a co najwyżej jakimiś drobnymi zwierzątkami jak krewetki czy rybki 🙂
Danuśko, 😉
Wędrówki po górach Jura to znakomity odpoczynek od tabunów Japończyków, Chińczyków, Hindusów, a ostatnio Saudów z całymi haremami tłumnie odwiedzających naszą piękną okolicę. Jurajskie szczyty i kaniony z huczącymi potokami puste są i odludne, hale pełne kwiecia i pachnących ziół, słychać skowronki i inne ptactwo – uczta dla zmysłów, wypoczynek dla nerwów…
Długi marsz sprzyja porządkowaniu myśli, a nieliczni wędrowcy po drodze to miłe urozmaicenie, a nie przeszkoda. W sobotę na szczycie Le Chas-seron spotkaliśmy zaledwie kilka osób, w tym dwoje młodych Polaków pracujących w Neuchatel.
W ogóle wywiązała się ciekawa sytuacja, bo najpierw podeszła do nas niemieckojęzyczna Szwajcarka z przewodnikiem w ręku i zapytała po francusku, czy nie wiemy, gdzie jest ten kamień widoczny na zdjęciu. Musieliśmy chyba kompetentnie wyglądać 😉
Po analizie obrazka i okolicy doszliśmy do wniosku, że głaz eratyczny zwany „kamieniem pokoju” (pierre de la paix) musi się znajdować poniżej szczytu na południe, w stronę Jeziora Genewskiego. Kamień ten podobno emituje energię wielokrotnie silniejszą niż jakiś inny w Santiago di Compostela 😯
Chwilę później, w pogawędce z Polakami okazało się, że poszukują głazu, przy którym w czasach rzymskich odbywały się jakieś rytuały…
Zaintrygowani udaliśmy się na poszukiwania i… znaleźliśmy 🙂 Głaz porzucony tu przez lodowiec Rodanu nosi na swej powierzchni wykute przez jakąś rzeźbiarkę symbole wszystkich znanych religii oraz znak nieskończoności, a także nasprayowane 🙁 symbole satanizmu 666.
” …pijak – pije, aby zapomniec.
maly ksiaze – a o czym chcesz zapomniec?
pijak – zapomnialem…”
Nemo,kiedy Ty sobie wędrowałaś,porządkowałaś myśli i szukałaś różnych dziwnych głazów to w Warszawie połączyła się węzłem małżeńskim kolejna para polsko-szwajcarska 🙂 Panna Młoda to córka naszych znajomych,początkująca psycholożka,a Pan Młody to informatyk,rodem Zurichu.Póki co będą mieszkać tutaj.
Stanisławie-jako dyżurne wystąpiły niewinnie i banalnie jedynie sól
i pieprz 🙂
@nemo i inni:
jesli idzie o sily nadprzyrodzone..
czy znacie to magiczne zaklecie: ?Supercalifragilisticexpialidocious??
dla ulatwienia podam, ze wypowiadal je „harry potter” mojego pokolenia,
a sfilmowano „ja” z julie andrews w roli glownej, ale cale szczescie tylko jeden raz…
Mary Poppins
Danuśko,
najlepsze życzenia dla tych Młodych 🙂 Niech im się darzy!
I jeszcze raz
napisalem – do czarnej dziury ruuuums…
jeszczio ras, ale krotko:
@nemo: bingo!
Danuśko, wyszła moja ignorancja. Nie wiedziałem, że sól i pieprz to dyżurne.
Kamienie i w ogóle miejsca szczególne emitują energię nie tylko w przekonaniu naszych oszołomów. Prana, hinduistyczna siła życiowa, jest obecna w każdej istocie żywej, a jej brak jest ostatecznym symptomem śmierci. Ale pranę można dodatkowo pobierać, aby mieć jej więcej. W latach 50-tych Hindusi odkryli silne źródło prany na Wawelu, za żelazną kratą na odkrytej przestrzeni. Potem sprawa u nas poszła w zapomnienie, jednak Hindusi bywali tam od czasu do czasu po pranę. Ponownie sprawa odżyła kilka czy kilkanaście lat temu, ale wówczas pisali u nas o Karmie nie o pranie. Ale chyba coś pokręcili. Karma występuje tu tylko jako przyczyna. Bo tylko z woli Iśwary Karma działa jako przyczyna, w tym przypadku przyczyna pojawienia się prany. Dla pojawienia się prany w tym miejscu konieczna była karma i dziennikarze zrozumieli, że chodzi o karmę.
Znam księdza, który chodził na Wawel wdychać pranę. Mówił, że skoro Hindusi pranę tu odkryli, to coś pożytecznego tu musi być, bo w każdej religii drzemie jakaś cząstka prawdy. Można się śmiać albo przyjąć za mądrość, i tak rezultat wdychania lub niewdychania zależy w pierwszym rzędzie od nas samych.
Stanisławie,
o ile ja pamiętam, to pisywano (głównie chyba „Przekrój”) nie tyle o karmie, co o czakramie (wawelskim).
A na tym kamieniu polodowcowym to sobie chwilę posiedziałam. Tak na wszelki wypadek 😉 A Osobisty nie posiedział i potem miał kleszcza w pępku 🙁
A propos wdychania, to podobno tajemnica długiego życia polega na tym, aby możliwie długo nie przestawać oddychać 😎
Idę do biblioteki.
@stani:
dziekuje;
to teraz wiem dlaczego jestem herbu zielona pietruszka…
@nemo:
ach tam,szwajcarskie kleszcze, w czas wykrecone, zabyj…
raz kleszcz mnie w nigerii zlapal, to dopiero byla zabawa…
Od godziny próbuję wpisu i wszystko przepada. Poszukam przyczyny.
kapral u generala na herbatce;
bardzo dobrze;
ale dlaczego nie trzydziesci lat wczesniej?
przypomnial mi sie kawal o tych dwoch chlopach, ktorzy na targu sprzedali byka,
ktory byl ich wspolna wlasnoscia i wracali do domu…
droga dluga, czas sie nuzy, nogi bola…..przechodza obok stawu, a tam zabki rechocza…
i nagle pawlak – jak ty te zabe zywcem zezresz, to ci oddam moja polowe –
marszczy czolo kargul, wzdycha, pac! chwycil gada i go pozera…
pawlak zdebial, ale nic, kargul zabe pozarl
ida, droga dluga, czas sie wlecze, az doszli do stawu i nagle kargul
– jak ty pawlak te zabe etc to ja etc.na to pawlak -j.w.
ida….a po dluzszym czasie milczenia kargul do pawlaka:
wszystko dobrze, ale po cholere mysmy te zaby jedli?
Pojechałam rowerem do biblioteki i na zakupy. W bibliotece stwierdziłam, że portmonetka w domu, więc jeszcze jedna runda 🙄 Wszędzie tłumy, rozkopane ulice, korki samochodowe… Chcę znowu do Jury, choćby i z kleszczami. Co trzeci podobno (od 5 do 100 proc. zależnie od regionu) nosi w sobie boreliozę.
@nemo:
na moj chlopski rozum -tak;
reki w ogien nie wloze, ale z moich codziennych obserwacyi i doswiadczen
– jesli kleszcz zostanie usuniety w ciagu 24 godz(oczywiscie, im wczesniej, tym lepiej 😉 )
to nie dochodzi w zdrowym organizmie do infekcji (obojetnie jakiej).
p.s.
najwazniejsze jest wydobycie glowy bestii w sposob jak najbardziej,hm, delikatny,
z kleszczem etc. powinno sie wlasciwie podczas operacji przekomarzac i drapac go wrecz za uszkami n.p. „zmieniamy miejsce drogie panie…”, „mam jeszcze dwa bilety na polska -czechy” etc. – sukces murowany.
@pyra:
moja ciotka twierdzi, ze po spowiedzi ma lepsze polaczenie.
Temat kleszczy jest aktualny. Dziś w radiu usłyszałam kilka nowych informacji o tym stworze. Bytuje najczęściej wcale nie na drzewach, ale w trawach i niskich krzakach. Nie lubi jasnych kolorów. Jeśli ludzie idą w grupie, to atakuje tych na początku. Kleszcza spotkałam m. in. w trawie przy plaży, a największy okaz przywiozłam kiedyś z zadrzewionej i zakrzaczonej działki. Czają się prawie wszędzie.
Zgadzam sie z Bykiem, że najważniejsze jest szybkie usunięcie owada. Bliskie kontakty z nim miałam wielokrotnie już od dziecka, ale bez żadnych przykrych konsekwencji.
Może Emeryt ma rację. Osobisty co i raz przynosi do domu kleszcze, ale nigdy mu nic nie było. Jak ja raz w życiu jednego miałam, to od razu w takiej okolicy (geograficznej, nie ciała), że mi zaaplikowano gammaglobuliny przeciw zapaleniu opon mózgowych 🙄
Drugiego kleszcza miałam w Ugandzie, ale chyba nic mi na pamiątkę nie zostawił 🙄
Jak już jesteśmy przy opowiadaniu starych dowcipów, to opowiem bykowi i innym (znającym niemiecki) mój ulubiony:
Ist weiss angezogen und springt vom Busch zu Busch, vom Strauch zu Strauch. Was ist das?
Ein oesterreichischer Arzt bei Zeckenimpfung 😎
Na kolację ryż basmati, reszta wczorajszej żabnicy z koniakiem i zielonym pieprzem, kurki w śmietanie, sałata, Gruener Veltliner.
@emerytka:
idz, napij sie fanty i podrap po pleckach twojego wnuczka, zalewskiego.
Ale sie was dowcipy chwytaja.
Nemo, macie z tymi Ejsterajcherami?
Tu znowu mokrawo i pogrzmiewa, a w ogrodku wszystko „stoi” i nie chce dojrzewac, bo zimno.
Drodzy wspolbiesiadnicy, na polskiej stronie poslugujmy sie jezykiem polskim bardzo prosze.
Wpis Stanislawa przypomnial mi o piwie Radeberger z b. NRD (bo to pod Dreznem), ktore trudno bylo dostac w PRL-u. Najlatwiej bylo je kupic w wagonie restauracyjnym, albo od pana z wagonu sypialnego pociagu Frankfurt a.M.- Warszawa oraz Lipsk-Warszawa, oba jadace przez Wroclaw i Kalisz. Ach, coz to byla za atrakcja. W sumie piwo pijam rzadko i jestem raczej winiarzem, ale w upalny dzien przyjemnie sie ochlodzic zimnym piwem z pianka, serwowanym w kuflu siedzac pod drzewem w jakims piwnym ogrodku.
Pepegorze,
Wieża do pilota (austriackiego):
What’s your position?
Pilot: I sitz’ ganz vorn!
Miodziu, sorry, ale ten dowcip o lekarzu i kleszczach jest zabawny tylko po niemiecku 😉
Child in Time
Songwriters: LORD, JON/PAICE, IAN/GILLAN, IAN/GLOVER, ROGER D
Sweet child in time you’ll see the line
The line that’s drawn between good and the bad
See the blind man shooting at the world
Bullets flying, taking toll
If you’ve been bad, lord I bet you have
And you’ve not been hit by flying lead
You’d better close your eyes
Bow your head
Wait for the ricochet
I wanna hear you scream
Sweet child in time you’ll see the line
The line that’s drawn between, good and the bad
See the blind man shooting at the world
Bullets flying, taking toll
If you’ve been bad, lord I bet you have
And you’ve not been hit by flying lead
You’d better close your eyes
Bow your head
Wait for the ricochet
I gotta hear you scream
Oh, god, oh, no don’t, oh, ain’t gonna do it, oh, no, no, no, no, no, no, oh no, no, no, no, no, no, no
Child In Time lyrics ? EMI Music Publishing
Na weselu byłem.
Zdjęć narobiłem. Prawdziwa Irlandka :
http://kulikowski.aminus3.com/image/2012-07-16.html
Tak, odchodza.
Marku, cos skapisz tymi zdjeciami, nie masz tego wiecej?
Marku,
wow! 😎 Pokażesz więcej?
pewnie Irladka jest tylko jedna
krotko po II wojnie dyrygowal otto klemperer w budapeszcie;
tam tez trafil na mlodziutka(19 lat) wande wilkomirska i przekonany do jej talentu posadzil od razu do pierwszych skrzypiec;
ktoregos dnie grano „lohengrina”, a wanda juz w trzecim akcie zaczela slabnac;
klemperer, nie przestajac dyrygowac pochylil sie ku niej i powiedzial:
” idz, dziecko do domu, zapomnialem, ze wagner to nic dla malych dziewczynek…”
Dzien dobry tu na blogu!
Cosik mi sie widzi, ze ostatnio wstaje jeszcze przed Jplinkiem.
Spiesze poinformowac, uspokajajac tu i tam (moze), ze nadal szaro-buro.
Lepszego wszystkim w takim razie zycze!
dzień dobry …
pepegor wstaje ale dziś pospałam bo wczoraj padłam po zwiedzaniu Warszawy ze znajomym …. z tego też powodu wczoraj nic nie przetwarzałam ani nie wekowałam … 😉
piwowy temat dobry dla Alicji .. sie nie znam ale pijam czasami …
Krysiude przeczytałam w tej książce o wsi gdzie ludzie długo żyją, że oni wiśnie wrzucają do słoja – 1kg zasypany 25 deko cukru – zakręcają go i wystawiają na słońce na 40 dni .. potrząsają tylko i nie otwierają przez ten czas .. czyli na słońcu wiśnie lepsze wg tych ludzi …
nemo pomachanko … 🙂 … dziś w Lucernie ostatni miting w LA przed Olimpiadą …
U nas też jest już dzisiaj. Nowy zjadł kolację (śniadanie) przygotowane wczoraj (!?) przez Ewę, która poszła już spać. My jeszcze trwamy na stanowisku „nocnych opowieści”. Nowy pokazuje stareńkie, rodzinne zdjęcia i opowiada o historii rodu. Przeciekawe! Pyro! Łajdaczymy się konsekwentnie! Niech „życzliwi” żer mają . A co (jak mawia Alicja) Pozdrawiamy serdecznie z zamierającego Zjazdu. A tu fotka z wczorajszego przyjęcia. Cichal puszcza bańki.
https://picasaweb.google.com/115740250755148488813/Party#
cichal nic nie widać ….