Smak na koniuszkach palców
To było dla mnie fascynujące zadanie. Wspominałem już o nim ale dość oględnie, bo nie byłem pewien jak się skończy. Teraz, gdy trzy opasłe tomy drukowane pismem brajla i znacznie mniejszy tomik w tradycyjnym druku, leżą przede mną mogę pochwalić się tą pracą. To książka kucharska i przewodnik po muzeach oraz pięknych zakątkach Mazowsza dla niewidomych i niedowidzących. Jej pomysłodawcą i współautorem jest Marek Kalbarczyk – szef Fundacji Szansa dla Niewidomych. To on – znając mnie z audycji radiowych i książek (czytanych mu przez żonę) – zaproponował udział w tym przedsięwzięciu.
Trudno Marka przedstawić, bo to postać wręcz renesansowa. Na skrzydełku okładki książki można przeczytać:
„Marek Kalbarczyk- informatyk, menadżer, autor poradników matematycznych i rehabilitacyjnych. Jest współautorem pierwszego dostępnego na rynku syntezatora mowy mówiącego po polsku, projektantem i twórcą oprogramowania oraz wielu książek, m.in.: „Świat otwarty dla niewidomych”, „Czy niewidomy może zostać prezydentem?”, „I ty możesz zostać matematykiem”, „Mazowsze to nie tylko Warszawa”, „100 najpiękniejszych miejsc w Polsce – zabytki i krajobrazy wreszcie dostępne dla niewidomych i słabowidzących”, „Dotknij Wrocławia”.
Na okładce pierwszej z wymienionych publikacji czytamy słowa Krzysztofa Zanussiego: „Książka Pana Marka Kalbarczyka jest jasna, przebija z niej nadzieja. Tchnie optymizmem płynącym z odnalezienia sensu życia. Polecam ją wszystkim, którzy chcą wejść w świat niewidomych i wynieść z tego spotkania osobisty pożytek.”.
Niniejsza publikacja jest kontynuacją starań autora o to, by świat zrozumiał, iż być niewidomym, oznacza co innego niż kiedyś. Teraz to tylko utrudnienie, a nie dyskwalifikujące kalectwo. Autor jest dobrym na to przykładem, gdy jako niewidomy tak samo, jak pisze, potrafi też gotować.
A sam Marek we wstępie do naszej książki tak pisze:
„Co jest ciekawsze: zwiedzanie zabytków, gdy jeździ się od miasta do miasta, przeglądanie menu w uroczych restauracjach i smakowanie wybranych potraw, na które ma się największą ochotę, a może zrobienie czegoś smacznego we własnej kuchni, gdy pomimo, że jest się amatorem, coś dobrego wreszcie nam wychodzi? To wszystko jest równie fascynujące. Gdy opowiadam o naszej przygodzie szykowania kolacji dla przyjaciół, gdy zabrakło światła, nie myślę o tych atrakcjach, lecz przypominam sobie dzień sprzed ponad trzydziestu lat, gdy szykowaliśmy z mamą pasztet. Niechcący potrąciłem miskę z mięsem gotowym do pieczenia, która spadła na podłogę! Stanęliśmy jak wryci, najpierw załamani i zniechęceni, a po chwili wybuchliśmy śmiechem. Taki stosunek mieliśmy do naszego kucharzenia. Wiedzieliśmy, że lubimy to robić. I tak zostało do dzisiaj. Co tam brak światła lub wzroku. To nie jest najważniejsze. Zaraz zrobiliśmy drugi pasztet, który okazał się najlepszy. Oba pasztety, ten wywalony na podłogę i ten drugi przeszły do historii rodziny. Przez lata, nadal bezwzrokowo, ugotowałem wiele improwizowanych potraw i czekam na następną okazję. To jest prawdziwy relaks i zajęcia rehabilitacyjne – może czasem trudne, ale jak smacznie się kończą!”
I to jest najlepsza charakterystyka Kalbarczyka. To facet, który się nie załamuje i wszelkie przeciwności losu oraz napotkane po drodze przeszkody traktuje z humorem. Wie, że przy odrobinie uporu można je pokonać. I pokonuje – codziennie. Dzięki temu żyje pełnią życia. Ma dużą rodzinę i jeszcze większe grono przyjaciół. Pracuje i odnosi sukcesy. A – co najważniejsze – swoim stosunkiem do życia zaraża innych. Zwłaszcza tych, którzy tak jak on, są pozbawieni jakże ważnego zmysłu: WZROKU.
W książce znaleźć można precyzyjne porady jak działać w kuchni bezwzrokowo a nie pokaleczyć się i nie poparzyć. Są tu także przepisy kulinarne i porady doświadczonego kucharza. Jest ta książka także przewodnikiem po mazowieckich miasteczkach, zabytkach historycznych i muzeach zwiedzanych przez niewidomego. W tych podróżach autor nie omijał również zajazdów i restauracji. Po każdej podróży zaś zjawiał się w swojej kuchni, by coś nowego ugotować.
Do częstych wizyt w kuchni tak ja zachęcam przyszłych czytelników: Kuchnia – dla mnie, ale mam nadzieję, że i dla moich słuchaczy oraz czytelników także – jest lepszym miejscem l niż gabinet psychoterapeuty. Gotowanie, smażenie, siekanie, a zwłaszcza wyrabianie ciasta to cudowna recepta na stresy dnia codziennego. Trochę trudniej, gdy muszę działać po ciemku, ale porządek w kuchennych szafkach, trwałe reguły w ustawianiu sprzętów i przypraw przezwyciężają i to. Zwłaszcza, że szybko posiadłem umiejętność odróżniania kształtów produktów przy pomocy dotyku. Opuszki palców to czuły instrument. A przyrządzanie kolacji to najprostsza droga do sukcesu – i do serca lubianej osoby. Warto więc jak najczęściej spędzać czas w kuchni, wytężając słuch podczas nalewania płynów, węch, do którego trafiają zapachy z patelni i piekarnika oraz wyobraźnię w oczekiwaniu radosnego wyrazu na twarzach gości podczas jedzenia! Takie seanse terapeutyczne funduję sobie codziennie. Zachęcam więc do tego wszystkich…
Od teraz wszystko w rękach czytelników. A właściwie na koniuszkach ich palców.
Nie bez kozery tę prezentację nowej książki zamieszczam dziś czyli po blogowej burzy. Mam nadzieję, że podrzucony temat pomoże nam odzyskać równowagę i właściwą ocenę tego co w życiu jest ważne.
PS.
Dziękuję Markowi Kulikowskiemu za zdjęcie, które wykorzystałem na IV okładce książki.
Komentarze
A ja właśnie kombinuję jak wstawić piec na drewno w ten wielki kominek, co by było i ładnie i funkcjonalnie, drugi zaś mniejszy do jadali – tam kiedyś był piec, więc komin jest, tylko w oba trzeba wsadzić stalowe rury i zabezpieczyć przed kawkami.
To w temacie grzewczym, poruszonym przez Alicję 😀
Poza tym nadal nie ma błota, znaczy już trzeci dzien jest zamarznięte!
Przed przyjazdem kuzynostwa wymyłam i wybłyszczyłam podłogi, i miałam taki pomysł, że dopiero jak przyjadą wypuszczę swobodnie psy na dwór (głównie chodziło a Bingo, która kocha się tarzać w błocie niezaleznie od pory roku), i jak wrócą, to dopiero pojmą moje trudy z zamiataniem piachu i myciem podłogi przez ostatnie trzy tygodnie. Niestety plan nie wypalił, zaraz po północy z piatku na sobotę chwycił lekki mrozik i po błocie! Przy okazji wyszorowałam jeszcze niezwykle dokładnie (użyłam nawet szczoteczki do paznokci 😀 ) schody na strych, bo po 29 (circa about) latach doczekałam się obniżenia sufitu nad nimi. Zdziałał to w kilka godzin nieoceniony zięć, ale co nakruszył gipsu z płyt, to nakruszył i rozdeptał, i rozpylił. Schody też kwalifikują się do wymiany, bo są już powygryzane przez różne drewnojady (stąd też bardziej się brudzą i gorzej myją), ale to pieśń przyszłości.
Znającym topografię Żabich Błot, uprzejmie donoszę, że paszarka na końcu korytarza w stajni (tej nad którą się śpi) miała być przerobiona na siodlarnię a mieszkające w niej pająki wysiedlone. Zaczeło się niewinnie od zasypywania mocno wklęsłej podłogi podłogi gruzem i pobitymi butelkami (wszystkie z IV Zjazdu i jeszcze dużo więcej), potem to gruzowisko zostało zalane betonem, potem folia, kolejny betom i na końcu płytki. Pierwotny plan zakładał jakie takie otynkowanie ścian. Skończyło się na wyłożeniu płytami (z tych co zostały mam wyżej opisany sufit), z uwzględnieniem ocieplenia dachu. Wyszło takie fajne pomieszczenie, że już goście z psami zapowiadają, ze tam będą mieszkać (bez psów również są chętni). Teraz to chyba powinnam ocieplić ściany z zewnątrz?
Mała Ala już wstała, ja też spadam po tych wyszorowanych schodach piętro niżej.
Witam Blog ze śnieżnej, prawdziwie zimowej Warszawy. Dla mnie – nareszcie. I lepiej późno niż wcale. Mam dzisiaj sporo spraw do załatwienia „na mieście”, więc będę miała okazję zobaczyć też i Trakt Królewski w śniegu. Jestem tam co najmniej raz w tygodniu od bardzo wielu lat, ale za każdym razem jest to okazja do tego, by na chwilę się zatrzymać, na chwilę zwolnić. A czytając Gospodarza uświadomiłam sobie, że to zatrzymanie w biegu wiąże się nie tylko z wrażeniami wzrokowymi. W takiej chwili aktywne stają się wszystkie zmysły, a do tego wraca pamięć dawnych odczuć związanych z tym miejscem. I nawet, jeśli nie wszystkie są radosne, to wszystko razem tworzy mieszankę wzmacniającą.
Żabo wiedziałam (bo przecież czytam Blog), że jesteś wspaniała, ale gdy napisałaś, że szczoteczką do zębów…, to już brak mi słów. Co więcej odebrałaś mi samozachwyt, bo myślałam, że to tylko ja używam szczoteczki zębowej do podłogi, a dokładnie do fug w łazience. Tymczasem jest Ktoś lepszy..
Dzień dobry! Panie Piotrze piękny album o Ukrainie dotarł do mnie. Bardzo dziękuję. Znam parę osób, które nie widzą. Są to osoby bardzo aktywne, podróżujące i bardzo pogodne. Czasami wstydzę się, że może za bardzo przejmuję się swoimi „problemikami” – to dotyczy zwłaszcza ostatniego akapitu dzisiejszego wpisu – warto się zastanowić co w życiu jest ważne.
Grazyna 20.21
U mnie kamelia rosnie w ogrodzie. W Bretanii sa warunki idealne dla kamelii.
Kiedyś w telewizji pokazywany był taki cykl audycji, w których zaproszeni goście siedzieli w ciemnościach. Prowadzili rozmowy przy biesiadnym stole. Nie pamietam szczegółów. Pozostało ogólne wrażenie ciekawego doświadczenia.
PS. nemo dziękuje za odpowiedź. Nie jest to wprawdzie odpowiedź na moje pytanie, ale rozumiem, że innej nie będzie. Przyjmuję to do wiadomości.
Ma całkowitą rację pan Marek Kalbarczyk. Nic nie zastąpi pasji. Zwłaszcza pasji dzielonej z innymi. Z ludźmi życzliwymi. To najlepsze lekarstwo i najlepsza psychoterapia.
Dobrze jest wejść też na chwilę w „cudze buty”, jak w tych audycjach telewizyjnych. W świat „cudzej ciemności”. Wejść w buty różnych „kalek” i „upierdliwców” tego świata.
Gabinet psychoterapeutyczny to miejsce, do którego należy przychodzić, kiedy inne metody nie dały rezultatów. Tak, jak od czasu do czasu, człowiek rozsądny korzysta z przychodni lekarskiej czy szpitala.
Jak zwykle. „Znaj proporcje Mocium Panie”.
Dzień dobry.
Piękna inicjatywa, jak każda, która pozwala włączać niepełnosprawnych w normalne, pełne życie. Mam kuzynkę b.słabo widzącą, mieszkającą samodzielnie, radzącą sobie doskonale, a nawet prowadzącą mały chór osób niewidomych. Świetna osoba, z której dumna jest cała rodzina
W Poznaniu zimy nie ma – ot, kilka razy w ciągu dnia zawiruje kilka płatków śniegu, czasem wisi w powietrzu mżawka, czasem wychodzi trochę słońca (teraz). W ostatnich dniach były bardzo dokuczliwe wiatry – zimne, ostre, nieprzyjemne.
A w mojej kuchni „przez pomyłkę” jedzenia na średni oddział wojska. Zaraz będę pakowała w pudełka do zamrażarki. Zaczęło się w ub.czwartek od mojego gapiostwa – zamiast dosypać do puszki z gotową zacierką nowo kupione opakowanie tejże zacierki, wsypałam przez pomyłkę opakowanie drobnej fasoli. Została mi puszka do połowy z drobniutkim makaronem, od połowy z fasolą i tylko Kopciuszka zabrakło. Dobra, wybrałam fasolkę (w roli Kopciuszka) nie miałam już dla niej opakowania, Młodsza zarządziła fasolkę tę, co to się do niej Bretończycy nie przyznają. W sobotę miałyśmy jeść fasolkę, a tu Młodsza nagle się zacukała – idzie na studniówkę w roli psa łańcuchowego i w żadnym razie nie po fasolce!!! Racja, sensacje mogą się trafić. A tej fasoli (doskonale wyszła) było mnóstwo. Jak raz w innym garze gotowały się dwie stópki wieprzowe, jako podstawa do zimnych nóżek – Młoda tego nie je, a za mną „chodziły od niejakiego czasu. Mówię do Dziecka, żeby może ten gar z fasolką wyniosła na balkon, ja tu sobie poskubię trochę z mięsa na galaretę, a ją i tak na studniówce nakarmią. Profilaktycznie po południu zjadła kromkę doskonałego twarogu i bułeczkę i poszła. Za jakieś dwie godziny na balkonie, przy fasolce wylądowała spora salaterka z galaretą, a ja się zamyśliłam nad rozmrożonymi (z przeznaczeniem na niedzielę i poniedziałek) plastrami wołowiny. Zamarynowałam je w mieszaninie octu śliwkowego, sosu sojowego i oliwy. Wczoraj zrobiłam to mięso w sosie prowansalskim – z połówką wielkiego pora, sporą cebulą, dużą papryką, ziołami prowan. sporym pomidorem i 2 ząbkami czosnku. Wyszła przepysznie – jedzona wczoraj, została jeszcze i na dzisiaj. A tam garnek fasolki, a tam mięsna galareta, a w lodówce uparowany brokuł, co to miał iść z fetą w sałatkę na kolację, a nie poszedł… Jednym słowem klęska urodzaju. A wszystko przez pomyłkę. cdn
cd kuchni
Małgosiu W. – bardzo często robię sałatki z pekińskiej. Najczęściej z główki wykrawam ćwiartkę – jeżeli mała, to połówkę, kroję wzdłuż na pasma ok 1,5 cm , a potem w poprzek na takie, jakie mi się w danym dniu zamarzą. Potem lekko sól i po 10 minutach drobno siekany szczypior, szczypiorek ew. cebula i jakieś niezbyt słodkie owoce – najlepiej mi smakują te śliwki a’la stara Żaba cięte w paseczki wzdłuż albo inne jakieś pozostałe marynaty (czasem zostanie ćwierć słoiczka grzybków albo innych takich, co to nikt nie zjadł, a wyrzucić szkoda) Wymieszać to wszystko, jeżeli trzeba, to szczyptę cukru, zawsze sporo pieprzy i winegret. Jeżeli z majonezem, to jeszcze posypuję garścią grubo siekanych orzechów. W różnych odmianach i wariantach jemy taką surówkę ze 2 razy w tygodniu.
Pyra
Ja lubie takie kleski urodzaju. W sobote zrobilam couscous i jedlismy jarzynowy a na niedziele zrobilam szaszlyki z kurczaka. Dzisizj konczymy. Tylko umyc salate,i zrobic sos i obiad gotowy.
Czuję się wywołana do odpowiedzi uwagą Gospodarza o powodach zamieszczenia Jego dzisiejszego postu. Po „blogowej burzy”.
Niektórzy Blogowicze postawili mi zarzut „wywołania burzy”. Nie „wywoływałam burzy”, nie „wzniecałam pożarów”. Z zasady nie miewam takich intencji. Zaproponowałam rozmowę, dyskusję, spór. I w takim zakresie jestem za zaistniały spór odpowiedzialna. I od tej odpowiedzialności nie zamierzam się uchylać.
Nie ponoszę natomiast odpowiedzialności za sposób zrozumienia mojej propozycji, dobór argumentów i związane z tym samopoczucie innych Blogowiczów.
Spór i konflikt stanowią immamentną część życia. Nie da się od nich uciec. Można je prowadzić/ rozwiązywać w sposób konstruktywny lub destruktywny.
Niestety nie da się zbić gorączki zbijając termometr, ani wypięknieć po wyrzuceniu lustra.
Na ten blog trafiłam, o czym pisałam otwarcie, przypadkowo. Średnio się interesowałam kulinariami. Kilkakrotnie ponawiałam pytanie/wątpliwości czy w związku z tym jestem na tym blogu „legalna”. Za każdym razem dostawałam odpowiedź, od Matek Założycielek, że jestem całkowicie legalna. Że ważne są nie tylko kulinaria, ale sam fakt prowadzonej przy stole rozmowy.
Mogę się wypowiadać jedynie na tematy, na których się znam. Osobiście jestem zwolenniczką zasady long life learning.
Chętnie się uczę. Dużo się na tym blogu nauczyłam. Od wszystkich. Poznałam nowe światy, które wcześniej były dla mnie zamknięte. I za to jestem wdzięczna. Wszystkim.
Dzieliłam się „czym tam miałam”. Swoje uwagi do konkretnych osób i sytuacji traktowałam zawsze jako feedback. W żadnym wypadku nie były to inwektywy. Ale przyjmuję do wiadomości, że, przynajmniej dla niektórych, były to „dary” niemile widziane, irytujace …
Przykro mi z tego powodu. Niemniej uszanuję życzenia niechętnych i zirytowanych. Nie zamierzam się wiecej narzucać z niechcianymi „darami”.
Nie ma we mnie najmniejszej nawet skłonności do totalnego nielubienia kogokolwiek. Ale też jest mi całkowicie obce totalne uwielbienie kogokolwiek.
Dziwi mnie to, że w „salonie” afiliowanym przy najbardziej poczytnym inteligenckim tygodniku słowo „intelektualistka” traktowane jest na prawach epitetu. Dziwi mnie, że antyinteligenckie fobie obnoszone są niczym ordery najwyższej klasy. Dziwi. Ale szanuję prawo każdej grupy do tworzenia własnej hierarchii wartości i ustalania własnych reguł postępowania.
Przyjmuję do wiadomości hierarchię wartości i reguły postępowania obowiązujące na tym blogu.
To tyle, tutułem mojej odpowiedzi po wywołaniu mnie do tablicy.
Pyro, dziękuję!
bigos(dokończenie)
na trzeci dzień jest moj bigos gotowy, pozostaje go tylko dosmaczyc,
(sól, cukier, moze szczypta majeranku, albo odrobina przecieru pomidorowego)
no i ugotowac ziemniaki, które moim zdaniem pasuja do niego najlepiej
SMACZNEGO!!!
p.s.
„lepiej kapusta z miłością,
niz pieczeń wołowa z nienawiścią”
przysłowie staroniemieckie
Za chwilę odkreślę miniony tydzień burzowy grubą, czarną kreską.
Jeszcze tylko gwoli wyjaśnienia :
– nie wiem kto to, nie znam wczorajszych gości Duże M i Trevonka. Znam swoją córkę, oczywiście,
– Marku, wracaj. Nie ma sensu tkwić w okopach Św.Trójcy. Pokój temu domowi;
– i jak zwykle Nemo ma rację – następnej takiej awantury ten blog już nie wytrzyma. Najwyżej można zaśpiewać z Młynarskim „Co by tu jeszcze spieprzyć, Panowie?”
– jeszcze prośba do pt Blogowiska : jutro przypadają moje imieniny , co wiadomo z kalendarza. Otóż bardzo serdecznie proszę o poniechanie w tym roku obchodzenia blogowego tych imienin. Byłoby mi trudno – sami rozumiecie, a przecież miesiąc temu obchodziliśmy moje urodziny.
Te nasze uroczystości nie służą zresztą „ćwierkotaniu i jedzeniu sobie z dzióbków” – są doskonałym pretekstem do wieczornego toastu o 20.00 – wiadomo, że picie bez toastu, to pijaństwo; toastowanie – to zacieśnianie więzi międzyludzkich.
No, teraz już ta gruba, czarna krecha.
Dzień dobry Blogu!
Moim subiektywnym zdaniem NIKT na tym Blogu nie potrzebuje potwierdzenia od kogokolwiek, że przebywa tu legalnie 😎
Gdy ktoś uważa, że potrzebne są zaświadczenia i podkładki, pieczątki i upoważnienia i nie jest pewny, czy ma prawo zabierać głos na tym, publicznym forum, to ja mu radzę po prostu poczekać na echo z tego lasu, w którym woła 😉 Jeśli las odpowie wielokrotnym albo choćby pojedynczym głosem, to wołanie nie było na próżno. Jeśli odpowie głucha cisza, a wołającego to nie zrazi, to może spróbować ustawić się w takiej odległości (co najmniej 17 m) i tak wołać, aż jakieś echo wywoła 😉 Albo wyjdzie leśniczy i powie: Nie wywołuj wilka z lasu, wilk nie przyjdzie, nie ma czasu 😉
Na dworze mróz i słoneczko. Sucho. W górach śniegu pod dostatkiem
Rozebrałam choinkę.
Byku,
do bigosu najbardziej lubię puree ze śmietanką, pieprzem i gałką muszkatołową 🙂
Witam Szampaństwo moim kolorowym świtem z 7:15 (-7C).
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_8841.JPG
Podziwiam bohatera dzisiejszego wpisu – wysilam wyobraźnię i mimo wszystko ciężko mi wyczuć, jak to jest. Jak mozna sobie radzić – i to całkiem nieźle – w zupełnych ciemnościach. I to nie w ciemnościach zwyczajnej nocy, gdzie zawsze coś przebłyska, tylko w ciemności absolutnej. Zdarzyło mi sie parę razy być w takiej ciemności absolutnej, to bardzo niemiłe uczucie i przede wszystkim natychmiast traci się orientację. Muszę mieć jakiś punkt odniesienia. Na pewno z czasem można się nauczyć, jak funkcjonować – to o tych, co utracili wzrok, bo przecież są tacy, którzy nigdy świata nie ujrzeli, tylko musieli go wyczuć.
Tarzam się w górach Nemo 🙂
wyczuwalem swiat przez ostatnie trzy tygodnie. calkowicie legalnie przebywalem w przy oceanicznej chacie. byla ona wprawdzie parterowa, ale pomimo to doskonale widoczne byly poblaskujace refleksy swietlne wschodzacego slonca z lozka. miejsce miedzy lozem a zlota planeta wypelnial taras dochodzacy do oceanu. w tak cudownej scenerii spozywalismy delikatne sniadania. wszystko bylo serwowane na stole a spozywanie nie bylo ograniczone czasem. do wieczora czas mialem wypelniony znanymi mi przyjemnosciami i kiedy strudzony po wyczynach oceanicznych siadalem na tronie w pokoju toaletowym, moglem oddac sie jednoczesnie i przyjemnosci ogladania gaszenia dnia w zatoce, i przygotowaniu miejsca na wieczorna orgie kulinarna.
spelnialem jak tylko mogle wszelkie zyczenia nie tylko kulinarne Przyjaciela. i klepne wam, ze jest to wielka przyjemnoscia obserwowac zadowolenie ze spelnianych zyczen. Przyjaciel jak zwykle nie zawiodl sie na mnie, a i wy tutaj obecni tez mnie nie zawiedliscie.
badz co badz, to ja zyczylem tutaj, dobrej grupowej terapii i takowa sie odbyla 😆
dorotolku, wybieram sie sluzbowo w tym tygodniu do poznania. masz tam sporo znajomych 😆 wiec pomyslalem, ze skoro masz ochote sie tam wybrac, to nie ma sprawy. bede tam nocowal i wrocimy do stolicy nastepnego dnia.
Boże jacy ludzie bywają przewidywalni. Czy państwo piszący na tym blogu nie zauważyli, że cała awanturka trwa od chwili, gdy Ecihdna wydała kalendarz na 2012 rok ?
Jeśli następnym razem chcą państwo uniknąć niepotrzebnych rozmów i rzucania mięsem, to proszę uwzględnić w kalendarzu: chrzty, śluby, imieniny, urodziny, rozwody wszystkich piszących.
Dziewczynka dostanie cukierka i przestanie krzyczeć, płakać, leżeć na bruku i walić piętami w poznański rynek.
llllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll
Jak ja nie znoszę słowa „dosmaczyć”. Brrrr…!
Byku, dla Ciebie jesze jedno przysłowie niemieckie:
„Każdy byk, kiedyś pryk”.
Wydaje się: „mądrej głowie, dość dwie słowie”. Mądrej, nie byczej, bo niektórzy dalej jątrzą. Brrr…!
najlepszy przepis:
weź dwie czubate łyzki stołowe optymizmu,
łyżeczkę tolerancji, parę ziarenek ironii
i szczyptę szacunku;
całość podlać dobrze miłością.
SMACZNEGO!!!
Proszę nie podszywać się pode mnie. Wypraszam sobie!
Witam nowych gości na blogu, a jednocześnie uprzejmie proszę o…hm… nieco powściągliwszą ekspresję wyrażania, bo nam się tu znowu szambo zrobi, a nie chcemy przecież.
Pyro,
ja nie zrezygnuję z toastu za zdrowie Jaropełki, żeby nie wiem, co. Zadeklarowałam, że nie zmieniam zwyczajów, no to muszę się trzymać deklaracji 😉
Stara Żabo,
nie wiem, jak w Polsce, ale u nas są fachowcy od zmieniania „starej daty” kominka w gazowy, względnie drzewny na zasadzie pieca zamkniętego. Tak przerobił sobie kominek Roger, działa to wspaniale, ciepło ogrzewa chałupę, a nie idzie w komin i tylko przy kominku jest ciepło.
Pogooglaj, wrzuć hasło „wsady kominkowe”, zauważyłam, ze jest coś na ten temat, ale nie mam czasu teraz tego przejrzeć.
Ktoś tam nawet opisuje metodę „zrób to sam”.
Dzien dobry,
Ja tez mam kamelie w ogrodzie, i mimo kilku mroznych nocy trzyma sie dzielnie!
Malgosiu W, dzieki za sztucce dla niejadka – jest jeden w rodzinie, a ze
urodziny ma wkrotce, dobra ciocia juz zamowila :)!
pozdrawiam nierogaciznę…
nowy nick, ale styl ten sam.
Pry… znaczy byku, „nie chce mi się z Tobą gadać”, jak mawiał ćwierć wieku B.Linda – idol nastoletnich, niezbyt rozgarniętych panienek.
IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII
Znalazłem w jednej z moich książek przepis na pierożki z nadzieniem selerowo-jabłkowym.
Potrzebne jest kruche ciasto, mielone orzechy (50g),orzechy włoskie siekane dość grubo (80g) 1 kwaśne jabłko, jeden spory seler, 3 żółtka, pieprz, gałka muszkatołowa, trochę mąki zwykłej, i dwie łyżki cr?me duble.
Największy problem jest ze śmietaną. Bo taką robi jedynie blogowa koleżanka.
Do tej pory nie wiedziałem, że jej śmietana nazywa się cr?me double… Albo ?Doppelrahm? jak kto woli. Niestety zakup takiej śmietany w sklepach w Polsce graniczy z cudem. Pewnie wybiorę się na targ i poszukam kobiety z jajami, może będzie miała.
Teraz opiszę to co przeczytałem w mądrej książce :
Kruche ciasto wymieszać z mielonymi orzechami i wstawić do lodówki.
Seler i jabłko zetrzeć na grubej tarce, wymieszać z gęstą śmietaną, jednym żółtkiem. potem doprawić na ostro pieprzem i gałką. Dodać siekane orzechy włoskie i jeszcze raz wymieszać. Rozwałkować dość cienko wyjęte z lodówki ciasto, wykroić dużym wykrojnikiem do pierogów około 12 placków, nałożyć farsz, zlepić, posmarować rozmąconym żółtkiem z odrobiną wody i posypać gałką.
Piec w temperaturze 190 stopni prze 15 minut. Na sam koniec włączyć termoobieg by się zarumieniły. Przez 2-3 minuty.
Zjeść natychmiast . Można na talerz obok gorących pierogów położyć dwie małe gałki cr?me double …
Nie zaszkodzi podać kieliszek białego wina 🙂
Smacznego…
IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII
Przepraszam za brak e z ogonkiem. Napisałem poprawnie , ale łotr zinterpretował po swojemu. Francuskiego nie lubi?
IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII
Gruba Kresko,
ciekawy przepis. Karmienie tym na surowo (jabłko, seler, orzechy) jakoś mi się nie udaje 🙁 Śmietana od baby na targu bywa osiągalna.
Jak Wy to robicie, że „nowe” nicki tak szybko się ukazują? 😯
U mnie dzisiaj wreszcie te łazanki z kaustą.
Poza tym:
http://www.youtube.com/watch?v=xPHyk4_AHJ4
Kolejne ostrzeżenie:
Ludzie zdrowi nie powinni sięgać po suplementy witaminowe. Według szefowej niemieckiego departamentu bezpieczeństwa żywności, nie potwierdziły się podejrzenia, że witaminy antyoksydacyjne, takie jak witamina A, E lub C, chronią przed rakiem. Nadużywanie beta karotenu, witaminy A i witaminy E zwiększa ryzyko zgonu. Inne preparaty zawierające witaminę C i selen nie są tak szkodliwe, ale nie dają żadnych korzyści zdrowotnych. Dlatego ich również nie warto zażywać.
W tej chwili zażywam zieloną herbatę 😉
A ja zażywam suplement diety w postaci gorzkiej czekolady z chili. Przydaje się gdy trudności rosną ponad przyzwoitą miarę.
Przeciwko takim suplementom nie wystąpił jeszcze żaden ekspert 😉
Ostatnio dowiedziałam się, że czekolada jednak nie jest suplementem miłości.
To miłość jest suplementem czekolady 😎
Jestem zmuszona jeszcze raz bardzo prosić, żeby się pode mnie nie podszywać. Czytam ten przemiły blog od paru lat i nie chciałabym, aby moje poglądy były przez pomyłkę wzięte za te prezentowane przez Grubą Kreskę.
Ja się stanowczo odcinam!
Właśnie obejrzałam film z przepisem na gnocchi czyli nasze kopytka. Sympatyczna (i apetyczna 🙂 ) dziennikarka kulinarna radzi, żeby po ugotowaniu ziemniaków (w mundurkach), wysuszyć je przez 10 minut w piekarniku 180°C, co pozwala zmniejszyć ilość dodawanej następnie mąki. Czasami podaje te pojedyńcze gnocchi na aperitif. Smacznego 🙂
http://telematin.france2.fr/?page=chronique&id_article=34379
Nemo, właśnie dlatego, że dotychczas żaden ekspert nie ostrzega przed czekoladą z chili, staram się jeść ją „na teraz” i „na zaś”, bo nie wiadomo co i kto napisze za kilka dni. Poza tym zadałaś mi trudne zadanie – kto ma dostarczać ten suplement do czekolady, czy ja, czy też mam żądać od otoczenia za każdym razem, gdy sięgam po czekoladę?
Zażywanie suplementów to drogi sik – organizm bierze tyle, ile potrzebuje (parę witamin zatrzymuje się w organizmie, i chyba nie jest to zdrowe, A, D i coś tam, nie pamiętam), reszta leci drogim sikiem.
Ilość warzyw i owoców spożywanych codziennie w zupełności wystarczy u mnie w domu, i to z nawiazką.
Królik jestem taki 🙄
Przez pierwsze 20 lat mojego życia to było z własnego ogrodu i ogródka, a dopiero potem „sklepowe”, z musu.
Antyutleniacze i tak dalej…to się dobrze sprzedaje, ale jeśli chodzi o raka, to przeważają geny, a nie to, jak się człowiek odżywia. Miałam przyjaciołke, nie palila, nie pila, nie rozrabiala, zdrowa zywnosc, sport to zdrowie itd.
Od genow nie uciekla, mama, babcia i ciotki umieraly na raka.
To tylko takie moje spostrzezenie, nie regula.
Moje podejscie do rzeczy – nie przejmowac się, dopoki nie stanie ante portas. Wtedy wyciągnę bronkę, przecież się nie dam, obetnę szczypce, a przynajmniej postaram sie je stępić!
Leno,
w sprawie czekolady i miłości nie wyraziłam się właściwie. Chodzi bardzej o zastąpienie. Ale uzupełnienie też może być 😉
Jak masz od kogo żądać, to żądaj. Jak nie jednego, to drugiego 😀
W piecu siedzą szkockie bułeczki drożdżowe, za chwilę wsadzę chleb. Muszę zdążyć przed wiadomymi kobitkami 😎
Haneczko!
zapytałaś czy Cię widzę przy pańskim stole, jestem Ci winien odpowiedź, przepraszam że nie zrobiłem tego wcześniej. Pracowałem nad sobą.
By odpowiedź była zawarta w kulinarnej formule blogu odpowiem tak :
Haneczko, Twoja obecność przy tym pańskim stole jest absolutnie niezbędna. Serwowane przez Ciebie te małe przekąski, te Twoje na jeden kęs hapsiki są przy swej niepozorności fizycznej tak wyrafinowane, tak trafione w punkt, cieszą skrą humoru, niosą takie smaki i aromaty przy których główne, serwowane tu dania mają czasem urok i czar kuchni koszarowej lat mojej niesłusznie już minionej młodości.
Nikt tu nie jest w takich foremnych smaczkach, tak uzdolnioną jak Ty!
Pozwolisz że ja, reprezentant formy rozwlekłej, stuknę się z Tobą kubkiem zielonej? 🙂
Zdrowie Włodka!
No i po nadmiarze, po kłopocie – nie muszę zamrażać fasolki po bretońsku.
Na obiad zjadłyśmy resztkę wczorajszej wołowiny, a sopecjalnie wiele tego nie było. Po jakimś czasie mówię, żeby Młodsza przyniosła z balkonu garnek z fasolką – stoi od soboty, lepiej zagotować, ja trochę podeżrę kolacyjnie, reszta albo na jutro albo do schowania. Całkiem niegłupio wydedukowałam, tylko głupio wykonałam. Fasolka pierwszorzędna, boczek, kiełbasa zmiksowana puszka pomidorów przyprawa – jednym słowem fasolka wymieszana z gęstym sosem, a nie pływająca w zupie pomidorowej zaciąganej mąką,jak się czasem trafia. Zanim się dobrze zagotowało, to osiadło i dół się przypalił. Natychmiast część przeniosłam do znacznie mniejszego gara, a tamten się moczy. No i już – ilość odpowiednia dla dwóch osób. Wydumałam jak to jutro zagrzeję , otóż w kąpieli wodnej w piekarniku.
Nemo – i z kim teraz będziesz robiła geszefty, kiedy Ponury Chłop w lepszym świecie? Szkoda Chłopa.
Anteczku 😳 zamurowałeś mnie 😳 Pozwól, że do wiadomości przyjmę 1/10. Tyle mogę wchłonąć bez szkody dla zdrowia 😉
Zieloną jeszcze nie stukałam, no to kubkujemy 🙂
Witam.
Haneczko – całkowicie zgadzam się z Antkiem. Twoje lapidarne wtręty są wprost bezcenne.
Pyro – bardzo współczuję utraty jedzenia, a zwłaszcza szorowania garnka. Brrrr!
Krysiade – z filozoficzną zadumą powiem, że jest to lenistwo ukarane; gdybym stała nad garem, gdybym mieszała…
Nie ma jeszcze Krystyny, a ja mam ciekawostkę z jej okolic. Otóż jedynym odnotowanym w rankingu dla lokali gastronomicznych odwiedzanych przez brytyjskich turystów, a prowadzonym przez „The Guardian”, jest gdański bar mleczny z ul.Szerokiej. Turyści podnoszą w odpowiedziach, że można tam tanio, obficie i smacznie zjeść. Miejsce zyskało tytuł The Best of Poland. Do smaku Angolom przypadły schabowe z kapustą, mielone, naleśniki, kluchy, placki itd.
Pyro pokazywali nawet ten bar w telewizji. Szkoda, że tak mało takich miejsc już zostało, kolejne znikają z mapy Warszawy.
Łoj, nie lubię zielonej, ale nic nie szkodzi, wszak de gustibus, zaraz rozejrzę się za czymś stosownym.
Nic u mnie w domu niby nie ma, ale jak się zabrałam za robienie porządków wokół kominka w związku z pojutrzną zamiana tego tam na, to się okazało, że trza uprzątnąć sporo książek z półek z jednej i drugiej strony kominka, zdjąć kupę kamieni z wystawy naokołokominkowej, i nie wiem, co tam jeszcze powinnam usunąć, żeby panom przerabiaczom nie przeszkadzało.
Parę rzeczy robię na wszelki wypadek, żeby przygotować front robót, a nie potem na łeb, na szyję.
Piję za zdrowie wszystkich słabujących i chorych, a zwłaszcza piję zdrowie Bonnie.
Dobry wieczór!
Mąż już odebrany ze szpitala. Pozostaje rekonwalescencja. Jest w drodze do Szczecinka. Wiezie go mój siostrzeniec. Tam w Szczecinku pod okiem mojej siostry i szwagra (lekarzy) będzie dochodził do formy pod okiem dobrych rehabilitantów.
Jotka jako jedyna poczułaś się wywołana do tablicy. Bez potrzeby Jotko przypisujesz sobie winę za tą burzę, o której wspomina Gospodarz. Wszyscy coś tam dodawali. Ja też dociekałam prawdy. Bez potrzeby.
Mleko się rozlało.I poza ostrymi przyrządami , których nie umiem używać nie niszcząc patelni ( a Nemo umie ) nic więcej ostrego nie już dostrzegam i nie chcę rozpamiętywać.
Chcę tu trochę pobyć przy tym stole i może mi się uda od kogoś wyłudzić informację jak założyć domową uprawę kamelii.Elap ma szczęście ,że mieszka w Bretanii i może sobie przez okno oglądać swoje kwiaty.
Współczuję Pyrze ,że przypaliła garnek.I wiem że jak nie pomoże sól i ocet – to już nic nie pomoże .
Uśmiałam się ze Starej Żaby wypełniającej dziury w posadzce butelkami z Waszego Zjazdu.
Lenie zazdroszczę,że może sobie biegać po zaśnieżonym Trakcie Królewskim. ( jak ja lubię Warszawę – i gdy mam tylko chwilę czasu – zaraz tam jadę – tak po prostu połazić ).
A Haneczka- ta to ma dobrze,nie dość ,że sobie siedzi w górach , to jeszcze Antek ją komplementuje.
A w temacie świata niewidomych – pamiętam niewidomą koleżankę mojej córki , która miała genialny słuch i przepięknie śpiewała.
( bardzo dzielna dziewczyna – sama z białą laską chodziła do szkoły)
Moja zamrażarka wciąż pachnie sylwestrowym szampanem – skorzystam z okazji ,że chłodno za oknem i zaraz ją rozmrożę .
MałgosiaW – dziękuję za przypomnienie – Zdrowie Włodka !
Haneczka w górach???
Już jestem. Najpierw byłam na wieczornym spacerze po zaśnieżonej okolicy, a potem zajrzała do nas sąsiadka zobaczyć naszą choinkę, nietypową o tyle, że stoi na tarasie ozdobiona lampkami i słomkowymi gwiazdkami. Za kilka dni lampki zostaną zdjęte, a drzewko będzie stało pewnie do wiosny.
O tym barze mówiono także w lokalnym radiu. Właścicielka była mocno zaskoczona taką oceną. A bar nazywa się po prostu „Turystyczny”. Okazuje się, że turyści, zwłaszcza ci młodzi wolą zjeść coś smacznego na szybko, a nie przesiadywać w restauracjach, gdzie ceny nastawione są na dość zamożnych klientów.
Małgosiu- tak mi wyszło- zobacz co Haneczka tutaj powiedziała,
http://adamczewski.blog.polityka.pl/2012/01/16/smak-na-koniuszkach-palcow/#comment-297122
Przypalony garnek można też potraktować coca-colą , rozpuszczoną tabletką do zmywarki lub wanishem. Niedawno używałam wszystkich tych sposobów. Przy niewielkim przypaleniu są skuteczne, przy większym nie bardzo.
Ten bar jest od zawsze. Co prawda w nim nie jadam, ale mijam. Takich barów zostało niewiele. Jednym ze starszych jest Student na Grunwaldzkiej we Wrzeszczu i niedaleko Syrena. Niezapomniany smak zapiekanego ryżu z jabłkami, racuchów i słynna „bułka ze srem i kakał” (był kiedyś bar na Dyrekcyjnej). I szpinak jedzony tylko tam, bo mama nie robiła – źle się jej kojarzył. Sentymenty dojrzałej pani….
I całe szczęście, że mamy takie sentymenty. A czy ktoś z was próbował kiedyś spełnić swoje pożądania kulinarne z dzieciństwa? Ja spróbowałam. Wybrałam sobie do tego wrocławski hotel Grand (w domu by mnie zagryźli chyba) kupiłam to wszystko czego mi w domu zabraniano albo odmawiano, albo wydzielano, potężna siatkę przytaskałam do pokoju, rozłożyłam na stole i łóżku – i dostałam ataku śmiechu. Gdybym zjadła choćby połowę, a skąd, 20% tych marzeń, pogotowie ratunkowe, sonda do płukania żołądka i rycynus – jak w banku. Ale wreszcie mogłam (miałam 32 lata wtedy) miałam, mogłam powąchać, pośmiać się, coś tam poskubać i iść spać. Większość tych zakupów następnego dnia wiozłam do Poznania i oczywiście nie przyznałam się, po co ciągnę z Wrocławia kilka pudełek szprotek w oliwie, dobry kilogram czekoladek z likierem, spory kawał surowej, wędzonej szynki, ze 2 kg owoców i małą butelkę wiśniaku na rumie.
Zdrowie Włodka!
Pyro na przypalony garnek tylko soda oczyszczona i gotować, aż odejdzie.
Grażyno – wyguglaj sobie kamelie. Są odmiany wytrzymujące niskie temperatury. Nawet kilka stopni minus.
Zapomniałam jeszcze o kabanosach i 4 porcjach bitej śmietany. Uczciwie mówiąc zjadłam tylko tę śmietanę z truskawkami.
Grażyna,
To wspaniale zaczął się ten tydzień. Wyobrażam sobie, jak daleko turlał się ten kamień, co Ci spadł z serca.
Krystyna, a czy przed zdjęciem lampek nie zrobisz zdjęcia choinki? Bardzo lubię choinkowy czas – choinki w domu, choinki na zewnątrz. Wyobrażam sobie (tylko wyobrażam) Twoją ze słomianymi ozdobami.
A w tym roku Muzeum Etnograficzne zorganizowało w okresie przedświątecznym t wieczór nauki robienia zabawek ze słomy. Ja zostałam z wnukami, a ich rodzice poszli po naukę. Warto było.
Moja choinka, jak już pisałam, jeszcze stoi z nowymi piernikami czekającymi na chętnych i z zabawkami, wśród których najważniejsze są te robione przez moje dzieci. Teraz pokazuję je wnukom, jako inspirację do twórczości i razem robimy kolejną generację stworków i potworków.
A ja pamiętam kremówki z Hotelu Europejskiego! To se ne wrati 🙁
Pyro, ja byłam tak koszmarnym niejadkiem, że żadnych pożądań kulinarnych u mnie nie było 🙁
Małgosiu – współczuję rodzicom. Niejadek w domu, to jest klęska totalna. Moja siostra miała w domu dwa niejadki i chcieli jej dzieciaki wyrzucić z przedszkola, tak były kłopotliwe i zrażały inne dzieci do jedzenia. Aż kiedyś już jako wczesne nastolatki zostały zdiagnozowane jako osoby z blokadą psychiczną na jedzenie. Były leczone jakimiś syropami (chyba z psychotropem?) i ok 13 roku życia przeszło im, jak ręką odjął. Co jednak w domu z nimi przeżyli, to przeżyli.
Małgosiu,
jak mogłaś przypominać kremówki z Europejskiego? Jak mogłaś przypominać Europejski? W kawiarni Europejskiego bywałam, ale raczej zdecydowanie rzadko. Natomiast częściej, albo jeszcze częściej, w barku Europejskiego – sama i nie sama, na chwilę, by wypić kawę i na dłużej, by posiedzieć. Teraz już nie ma tego miejsca. I nie chodzi o to, że kto inny jest właścicielem, ale zmienił się charakter, nastrój miejsca. I nie ma najlepszej kawy, jak tam była.
Lena 2
Niestety, nie potrafię zamieszczać zdjęć na blogu, czego bardzo żałuję i szybko się to nie zmieni, bo nie znam żadnego informatyka , który chciałby mnie przyuczyć i zainstalować co trzeba. A wszelkie porady na odległość w moim przypadku byłyby absolutnie nieskuteczne.
Szkoda, bo w mojej najbliższej okolicy i w Gdyni jest bardzo wiele pięknych miejsc.
Gruba Kresko, Tyś od Pana Mazowieckiego?
Twój przepis można pewnie i jako surówkę, ale bardzo ciekawe jak smakuje na ciepło.
Podwójnie Cienko Kresko, jeśli zrealizujesz przepis Grubej Kreski, daj znać! Możliwe że już gnieciesz ciasto…
Witajcie Kreski, witaj Maciorko, witaj Gruba Kryśko!
Może Kreska damą z freska
Gruba Kryśka żoną Zdziśka
lecz Maciorka to zadziooorka. 😉
Pyro, w moim przypadku to chyba był błąd wychowawczy moich Rodziców, bo problem mojego niejedzenia rozwiązał się sam, jak urodziła się moja siostra ( miałam 8 lat). Po prostu z konieczności musieli jej poświęcić dużo uwagi, bo chorowała.
Byłam jeszcze w Afryce 🙂
Zwykły, sklepowy chleb smażony na smalcu, mojej Babci. Znaczy Babci smalec i Babci patelnia. Nie do odtworzenia. Czeka w raju i raczej się nie doczeka :rool:
Buźka mi się omsknęła 🙄
Bułeczki na jutrzejsze śniadanie
Pyro,
z Ponurym Chłopem nie robiłam „geszeftów”. Uprawiałam jego ogród od czasu, jak porzuciła go moja przyjaciółka, dzieliłam zbiorami i kirschem z jego czereśni, pogadałam czasami i ponarzekaliśmy wspólnie na poltykę rolną, suszę lub gradobicie… Miał takie wielkie, spracowane dłonie, silne, a jednocześnie ciepłe i… miękkie. Nigdy takich nie widziałam. Myślę, że krowy lubiły ich dotyk…
Trudne miał życie, trudny charakter, trudnego brata, z którym gospodarzył, skłonność do depresji i problemy z nadszarpniętym zdrowiem. Śmierć dopadła go w drodze do lekarza… Serce. Eh 🙁
Chleb smażony na smalcu na patelni od Cygana, potarty czosnkiem po usmażeniu…
Krystyno,
służę pomocą, wyślij zdjęcia do mnie, a ja je wrzucę na blog.
Z drugiej strony picasa to je to!
O, Alicja mnie ubiegła, chciałam to samo zaproponować 😀
Nemo, zjadłabym Twoją bułeczkę.
No, to rano lecim na Szczecin.
Za Chociwlem, za przejazdem kolejowym stawa (od stać, a nie od stawu) sobie samochód przystosowany do sprzedaży ryb. Czasem mi się udaje kupić tam wędzone pstrągi. Ogromne, o łososiowym kolorze mięsa (to od specjalnej karmy). Bardzo pyszne. Kupuje je głównie dla córki.
Natomiast łososie na stacji LPG w Biesiekierzu. Nisia zaś ma swoje miejsca 🙂
Nemo – ja tak łącznie te dzielenie się sąsiedzkie „geszeftami” nazwałam – nie miałam handlu na myśli. A Chłopa żal, choćby sam sobie to życie utrudniał. Bułeczki palce lizać na widok, a zapach muszą mieć… Mnie się bułeczki nie udają – moje zanim się upieką, zapieka się na nich gruba skórka. Robią się pancerne.
Chleb smażony na smalcu a potem nacierany czosnkiem i dzisiaj czasem robię, tylko Młoda nie może iść rano do pracy (więc najlepiej w sobotę wieczór).
Obejrzałam bułeczki, a tuż obok inne pyszności. Mistrzyni, a jeszcze w dodatku taaakie góry z taaakim śniegiem tuż pod domem 🙂
Alicjo !!!!
Zapomniałam jak się wstawia emotikonki , pogrubia tekst i linkuje.Tylką taką buźkę umiem 🙂 Wrzuć link jeżeli możesz.
Krysiade – poguglowałam w sprawie kamelii. Już ,że najprościej kupić w doniczce w kwiaciarni i wtedy dalsza uprawa jest najprostsza.
Pamiętacie wodę z sokiem z saturatora na wózku ? Przepadłam kiedyś za nią i zawsze mi się wydawało ,że za mało do tej wody dolewają soku. ( to w ramach mojego sentymentalnego wspomnienia-a że to było siedlisko bakterii – wtedy nie wiedziałam).
Pyro,
nie zrozum mnie źle. „Geszefty” robię bowiem z innymi chłopami – dostawcami świnek, wołowiny i cielęciny i myślałam, że takie kontakty masz na myśli.
Z Ponurym była zupełnie szczególna sytuacja, jego rola raczej bierna. Parę lat trwało „oswojenie” go i przekonanie, że nie musi się stale czymś rewanżować i dziękować za każdą sałatę, marchewkę czy świeże ciasto…
Szkoda, że już nie spróbuje tegorocznego kirschu 🙁
Dziękuję za komplementy pod adresem bułeczek 🙂 Zrobiłam je według przepisu bodajże od Barei (też już tu nie bywa 🙁 ) Są bardzo delikatne i mają cienką skórkę. I są całkiem łatwe do wykonania.
lllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll
Moje zawodowe życie odmieniło się w Hotelu Europejskim … w maju 1990 roku…
Bardzo lubiłem wtedy biegać po Warszawie, a prawdziwą rozkoszą była prawdziwa kawa z prawdziwego ekspresu w narożnej kawiarni Hotelu Europejskiego . Kilka małych stolików do siedzenia, kilka wysokich stolików, przy których można było zjeść ciastko i wypić kawę na stojąco.
Własnie zwolnił się stolik przy oknie od strony Krakowskiego Przedmieścia . Z radością zająłem miejsce z kremówką i filiżanką kawy. Jadłem, piłem, oglądałem spacerujących ludzi … Krzesełko naprzeciw było puste. W kawiarni jak zwykle długa kolejka, wszystkie inne stoliki zajęte , te wysokie również, jak to w Hotelu Europejski w niedzielne przedpołudnie. Zapatrzony w okno po chwili zorientowałem się , że ktoś do mnie mówi, czy wolne, i czy się może przysiąść.
Starszy pan z nienaganną polszczyzną . Po chwili zaczęliśmy rozmawiać . Pan w idealnie skrojonym garniturze, w śnieżnobiałej koszuli z własnoręcznie zawiązaną muszką. Wtedy wydawało mi się , że człowiek z innej planety. Okazało się , że to polski żyd Henryk Goldwas-ser który wyjechał latem 39 tuż po skończeniu Politechniki do USA Jako oficer brał udział w II WŚ, potem został w Izraelu założył kilka firm . mieszkał też w Ameryce… Miał chyba z pięcioro dzieci, wszystkie pokończyły najlepsze amerykańskie uczelnie… W maju 90 roku w Polsce pomagał Balcerowiczowi i Mazowieckiemu w prywatyzacjach polskich firm
Nasza rozmowa trwała kilka godzin . Następnego dnia zacząłem swoje nowe życie zawodowe. Zachęcony naszą długą rozmową z panem Henrykiem.
Ostatnio oglądałem w NG film o 11.09 w Nowym Yorku. Jednym z bohaterów cudem ocalonych w płonącym wieżowcu WTC był jego syn Nathan Goldwas-ser
Najlepsze kremówki były w kawiarni Hotelu Europejski…
llllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll
Obejrzałam bułeczki Nemo. Ależ bym taką teraz zjadła, a w domu tylko resztka chleba. Zjem kawałek czekolady.
Dobranoc.
Tu dla śmiechotki i przypomnienia i przypomnienia 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Co_w_duszy_gra/Poezje/Rok_2007/10.Pazdziernik_2007/
Grażyno – tu one som:
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/samouczek.html
llllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll
Znalazłem w sieci:
http://video.google.com/videoplay?docid=-6666420467125611107
llllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll
Nemo – przecież ja nie mimoza, żeby się o słówka targować. A bułeczki rzeczywiście piękne. Bareja rozpropagował u nas swoją działalność, na jego blog przecież zaglądamy. Widocznie uznał, że nasze inspiracje nie są na miarę jego potrzeb. Bo Gieno, Brzucho czyli nasz wspaniały propagator dobrego jedzenia wręcz mi powiedział, że jesteśmy kłótliwi, a on się kłótni boi.
Alicjo dziękuje
Dobranoc -jeszcze raz
lllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll
Pan Henryk bardzo dużo opowiadał o swoich córkach z których był bardzo dumny . Jedna z nich pracowała na NIT młodsza jeszcze studiowała, chyba kończyła studia. http://en.wikipedia.org/wiki/Shafi_Goldwas ser
Łotr jest jak zwykle wredny i trzeba własnoręcznie połączyć dwa s
lllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll
MIT
http://en.wikipedia.org/wiki/Shafi_Goldwas-ser
Dobranoc. Do jutra.
llllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll
Dobranoc. do jutra 🙂
http://fotogalerie.pl/fotka/2835641209933892s2,zarzecki,Kangurek-).htm
llllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll
E tam. Nie jesteśmy kłótliwi, tylko czasem nas ponosi, jest burza, a potem mija.
Założmy, że raz na jakiś czas się zdarzy. Takie pranie, no i dobrze.
Przewietrzy się.
http://www.youtube.com/watch?v=szCEjS5zQ6g
O! Jaka piekna tecza wyszla! Znow jest sympatycznie, milo i smacznie.
Jotko,
jestem pewna ze Gospodarz nikogo nie wywolywal do odpowiedzi i nie powinnas sie obarczac zadna wina. Zadnych Matek Zalozycielek tutaj nie ma i byc nie moze. Blog ma swojego Moderatora Gospodarza.
A, ze czasem ktos kogos „ofuknie”…. trudno. Blogowe zycie toczy sie dalej i jest fajnie.
Dobranoc tamtej stronie.
Dzień dobry,
Długo nie wytrzymałem, jakoś tak trudno.
Antek – pięknie napisałeś o Haneczce, samą prawdę.
Gruba Kreska – nie wiem skąd nadajesz, ale opowiadanie z 23:21 super.
Poza tym to moja kawiarnia, chociaż nie miałem szczęścia spotkać tam Pana G.
W latach 90-tych byłem w Polsce i zachodziłem tam bardzo, bardzo często, niemal codziennie. I te kremówki. Może nawet siedzieliśmy obok? Miałem koleżankę na uniwersytecie, do Europejskiego było najbliżej. Jakieś miłe wspomnienia u mnie wywołałeś…
Nemo, dobrze, że jesteś! I Żaba wróciła, i Ty Miodzio siedż już tutaj, i Alicja na miejscu!
Czyli może się sprawdzi, że… „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Oby. Moja wiara w ludzi jest niezwykle silna.
Dobranoc 🙂
Też uważam, że wyszło na dobre. Nawet Pyra (12:35) przyznała się do pijaństwa – tego chyba nikt się nie spodziewał!
Wstałem na chwilę, zajrzałem na blog, przeczytałem do góry. Widzę, że zbyt pochopnie napisałem fragment poprzedniego komentarza 😳
Kim są ukryte pod nowymi nickami osoby, bo przecież to nie nowi blogowicze.
Ja się do udziału tutaj naprawdę nie nadaję, ja tak nie umiem.
Dobranoc.
Nowy
Czy pamiętasz tort czekoladowy? Sacher mógł się schować pod stół…
Moim ulubionym miejscem był też zielony bar w Victorii. Obok Pewexu.
Oczywiście ciastek nie podawali 🙂
Tak, kremówki i napoleonki w HE były najlepsze. Teraz jest tam coś wyrafinowanego i strasznie drogiego. Smaczne, ale to już nie to. Wtedy trudno było minąć bez wejścia do środka.
Człowiek czlowiekowi zgotował ten los. Mnie zgotował Gospodarz przysyłając „Łąkę umarłych”. Powieść nawiązująca wyraźnie do Jedwabnego, choć wiele okoliczności zostało zmienionych. Literacko niezła. Język momentami bardzo dobry, momentami jeszcze wymagałby doszlifowania, żeby to była prawdziwa literatura. Kompozycja bardzo zgrabna. Wymowa trudna do szybkiego zdefiniowania. Autor przedstawia mechanizm zbrodni tak, jak mógł według jego wyobrażenia wyglądać. Również mechanizm zamiatania pod dywan tego wszystkiego w latach komunistycznych. Nie wiem, jak to było naprawdę, ale książka brzmi wiarygodnie analizując przyczyny. Zwraca uwagę na okoliczności – wojna i okupacja, gdy zabijanie stało się rzeczą zwykłą. Mnie nasuwa się jeszcze refleksja bardziej ogólna. Nie tylko wojna relatywizuje pojęcia moralne. Nie chcę, aby to traktować w aspekcie religijnym, ale wydaje mi się, że zasady moralne powinny mieć jakiś bezwzględny punkt odniesienia. Jeżeli go nie ma, wszystko można uzasadnić. W tej chwili spór o wartości jest bardzo żywy. Nikt tego jednoznacznie nie nazywa, ale zdaje się obecnie przeważać pogląd, że nie ma potrzeby ustalania ogólnie obowiązującej hierarchii wartości, ponieważ można ją zastąpić demokratycznie stanowionym prawem. Dla mnie to nie do przyjęcia.
Powieść powinna być czytana powszechnie. Jednak publikacje Grossa traktują temat bardzo jednostronnie. Pilis nie usprawiedliwia zbrodniarzy, jednak próbuje wyjaśnić, jak do takiej zbrodni mogło dojść. Moja Ukochana powiedziała, że informacje o szmalcownikach, a tym bardziej o polskich mordercach Żydów, były dla niej wielkim zaskoczeniem. Nie słyszała o tym w dzieciństwie ani w latach studenckich nawet. Ja o szmalcownikach słyszałem w domu rodzinnym, ale byłem przekonany o wyjątkowości takich przypadków. Byliśmy na filmie „W ciemności”, który nam to jeszcze trochę przybliżył. Jednak nie główny bohater robi największe wrażenie, tylko dość powszechna postawa antysemicka. Powieść Pilisa i film AH bardzo ze sobą współgrają.
Wybaczcie, że psuję może dobry apetyt takimi treściami, ale nie robiłbym tego, gdyby powieść nie pochodziła od Pana Piotra. Poza tym treść książki ma coś wspólnego z pismem Brejla.
Witam wszystkich o mokrym poranku!
No wiecie co?! Leje równo i jest +3C. Ja sobie wypraszam!!!
A zwłaszcza moje stare kości reumatyczne sobie wypraszają.
Nie zmieniam zwyczajów, dlatego dzisiaj o stosownej porze wypije za zdrowie kochanej przeze mnie Pyry, czy Ona sobie tego życzy, czy nie.
Podkreślam, że to nie jest obowiązkowe, jak zresztą, wydaje mi się, nic nie jest obowiazkowe na tym blogu, poza kulturalnym zachowaniem.
A teraz prywata do wszystkich poznańskich pyr – nie śmiać mi się, proszę! Otóż bratanica Jerza, nowa poznanianka, poszukuje opiekunki dla Jaśka. Wolałaby z polecenia, a nie z ogłoszenia, więc powiada – ciotka, ty znasz pół świata, zapytaj swoich poznaniaków.
No to pytam, a jakby coś ktoś wiedział, niech wyśle do mnie wiadomość pod alicja.adwent@gmail.com
Będę dźwięczna 🙂
Ło rany!
Listonosz zapukał dwa razy. Ślozy mi poleciały conieco, a co!
Dzięki, Nisiu.
Alicja się pomyliła i napisała wczoraj choć to przecież dziś.
A napisała tak:
Alicja
17 stycznia o godz. 16:29
Ło rany!
Listonosz zapukał dwa razy. Ślozy mi poleciały conieco, a co!
Dzięki, Nisiu.
No…ja chyba napisałam dzisiaj, bo listonosz dopiero co był 😉
Siedemnastego stycznia to dzisiaj?
Dobra, dobra, idę czytać i jeszcze się pochwalę, że byłam świadkiem pisania powieści, bo działo się to na Statku.
Teraz nisia może mnie potraktować ścierą bez łeb, że zdradzam sekrety, ale sekrety i tak zdradziłam w dzienniku pokładowym.
No, nie wszystkie sekrety, nie myślcie sobie!
W obliczu tragedii z Włoch myślę sobie – nasz KOMENDANT nigdy by do tego nie dopuścił, a poza tym nie zszedłby ze statku.
Kod oficerski obowiązuje.
Kocham ludzi z Daru!
Nisiu,
wybieram się z st.Malo do Lizbony, Kadyks to za długo na moje czasowe układanki (chcę we wrześniu do Polski). Namawiałam Jerzora – nie jego bajka. Nie to nie, szkoda.
A tera idę czytać 🙂
EdiWarto zwrócić uwagę, że ten Acer i Asus nie mają nawet podświetlenia kutiwaalry. |