Dowód na to, że nie jestem krową
Jest stare porzekadło mówiące, że tylko krowa nie zmienia poglądów. Choć cwaniaki i cynicy wykorzystują je przy każdej okazji, by usprawiedliwić swoje meandry polityczne czy światopoglądowe, to w tym przypadku przywołałem owo przysłowie całkowicie zasadnie.
Otóż przez długie lata mówiąc lub pisząc o kuchni średniowiecznej i zajmując się jej aromatami, ostrością, korzystaniem z przypraw korzennych, zawsze powoływałem się na przeczytane w młodości zdanie z podręcznika historii uzasadniające nadmierną miłość do wschodnich przypraw cechującą naszych rodaków brakiem lodówek czyli możliwości przechowywania mięsa czy ryb w stanie świeżości. Argument ten wydawał mi się bowiem zgodny ze zdrowym rozsądkiem. Jeśli pieczyste było nie pierwszej świeżości, to lepiej było – zdaniem autorów tego poglądu – doprawić go pieprzem, imbirem czy gałką muszkatołową.
Niedawno przeczytałem esej historyka pasjonującego się kuchnią sprzed wieków – Krzysztofa Kowalewskiego mediewisty pracującego w Polskiej Akademii Nauk – który wyśmiewając ów rozpowszechniony i powtarzany w kółko pogląd, napisał takie zdanie: „Czy zatem luksusowe dania średniowiecznej kuchni pachniały jak muzułmański suk? Niezupełnie. Tak pożądane korzenie były piekielnie drogie i kucharze dawkowali je oszczędnie. Na pewno nie marnowali cennych przypraw, dodając je do nieświeżego mięsa, by zagłuszyć nieprzyjemny zapach i smak – taki z pozoru zdroworozsądkowy domysł wciąż bywa powtarzany przez rozmaitych autorow. Kogo w średniowieczu było stać na pieprz i imbir, tego tym bardziej było stać na świeże mięso. A jeśli już trzeba było spożyć kawałek gorszego mięsiwa, ratowano się wrotyczem(zielem spopularyzowanym w Europie przez klasztornych ogrodników). Średniowieczni kucharze używali korzeni raczej okazjonalnie. Na co dzień poprzestawali na rodzimych ekwiwalentach, dzięki którym także nadawali wyrazisty smak potrawom. Dla uzyskania ostrości najczęściej sięgali po gorczycę i chrzan. Przyprawiali także szałwią, kminem, fenkułem, koprem, miętą, pietruszką i anyżkiem. Polscy kucharze stosowali również tatarak („niemiecki imbir”), który dodawał aromatu i goryczy, a przy okazji pobudzał trawienie i łagodził objawy niestrawności.”
W ten sposób kończę mącenie w głowach miłośnikom historii smaku i ulegam argumentom uczonego męża. A koronnym argumentem wydało mi się zdanie, że kogo stać na wschodnie przyprawy, tego na pewno stać i na świeże mięso.
Komentarze
Dzień dobry 🙂
Dzisiaj, niezagłuszona, pierś kurczacza w paski, z pieczarkami i porami w plasterki. Dyżurne, sos sojowy, majeranek 🙂
Mikołaj Rey, to już późniejsza epoka, ale do dziś niektóre potrawy przygotowujemy właściwie tak samo, jak to imć Mikołaj opisał. Przy czym rzecz dotyczy kuchni zamożnej, ale skromnej. Wystawne przyjęcia nie zasłużyły u Reya na dobre słowo, podobnie, jak nader ozdobne talerze kuchni współczesnej nie wzbudzają entuzjazmu Pyry („upstrzone”). Z późnego średniowiecza i renesansu pozostały nam rejestry kuchni i rachunki dworów królewskich – i też niczego tam takiego, czego byśmy dzisiaj nie używali, nie ma. Nie ma jednak także i przepisów wg których gotowano. Z zachowanych zapisów, kronik, wspomnień wynika, że kuchnia wielkopańska XVII i XVIII w charakteryzowała się nieumiarkowaniem w zdobieniu, złoceniu, udziwnianiu potraw, z wyraźną szkodą dla ich jakości.. Kuchnia XIX w to już to, co ogólnie mówiąc , znamy. Tu chciałabym jednak z Gospodarzem się nie zgodzić: mięso „drugiej świeżości” to wcale nie wymysł, ani skutek tego, że nie stać było na świeże. Tak mi wynika z analizy książek kucharskich p. Ćwierciakiewiczowej, Zawadzkiej, czy najmłodszej z nich – Disslowej. Zamieszczają one sporo dobrych rad jak mięso przechowywać i jak je „naprawiać” kiedy szkody doznało. Rzecz polegała na tym, że we dworach bito zwierzęta w pewnych określonych porach, istniały lodownie, świronki i wędzarnie, ale i tak kłopot z mięsem był. Podobnie w miastach – niby handel mięsny był pod okiem policji i lekarzy, ale i tak muchy po mięsie chodziły. Nie mówiąc już o zwyczajach „sezonowania” czyli kruszenia mięsa zakopanego w „czystej, żyznej ziemi” W czym potem owe ćwiartki i dublety moczono i jak przyprawiano, to i mówić hadko.
zapominamy o soli…
a sprzedawano ja, czasami, na wage zlota(sic!);
krakow nie byl by krakowem, gdyby nie kopalnie w wieliczce…
U Pyr – pyry z gzikiem. Wreszcie ciepło, to mogą być letnie obiady. Twaróg kupiony, śmietana, szczypiorek, rzodkiewki, koperek takoż.
Witam Szampaństwo.
U mnie też mogą być pyry z gzikiem, tylko twarogu nie mam, trzeba by do Cichalów podskoczyć po sąsiedzku…
W związku z przyprawami mam pytanie – Jerzor ostatnio wyczytał w Spieglu jakiś artykuł na temat szafranu. Głównie tam było o handlu (bądź co bądź – najdroższa przyprawa), że często się sprzedaje podrabiany, że powinny być tylko płatki owego krokusa, a dodaje się różne części tej rośliny i tak dalej.
Ja mam pytanie inne – co szafran daje potrawie? Poza kolorem, oczywiście.
Wszystkie inne przyprawy rozumiem – pieprz, chrzan, papryki niektóre to ostrość, sól to sól, inne liście bobkowe, ziela angielskie, marianki, tymianki, rozmaryny i cytryny…ale szafran co takiego, że powyżej wagi złota? 😯
NIechaj kto przypomni gdzie – bo zapomniałam – frykasem jest (są) potrawa(wy) z „pachnącego” mięska.
Mistrzynią zapachowych dań była ma sąsiadka. NIekiedy na korytarzu smrodek urokliwy wisiał w powietrzu godzinami, wciskając się przez szparki gdzie tylko można było. Człek wówczas preferował pawie nad latawce.
Z zakamarków pamięci (nagle – dlaczego?) wypłynął fragment książki pp Centkiewiczów „Odarpi syn Egigwy” z opisem jedzenia kiełbasy (z foki? morsa?). Ojciec bohatera przycinał sobie zgrabnym ruchem twardą kiełbaskę tuż przy samych wargach. Niekiedy kaleczęc je sobie.
Co kraj to obyczaj, co naród to inne maniery i etykieta.
Technika pomaga lecz i zniewala. Niedawno znajoma zdziwiona była faktem, że przygotowujemy frytki w domu. No coż smaczniejsze są takie, a nie mrożone.
Obiad też można kupić gotowy, wrzucić na kilka minut do mikrofalówki i po kłopocie. Nawet naczyń nie trzeba sprzątać gdyż konsumuje się wprost z pojemników oryginalnych. Tylko czy ja to lubię? NIE!
No to przygotujemy kaczkę a`la Gospodarza wpis poprzedni. I tu „polecę” wieszczem: to lubię, to lubię…
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Alicio a od czego masz google ? Jak piszesz to przyprawa . Daje smak kolor aromat , oczywiście jak sie używa w odpowiedniej ilości .
Alicja –
płatki? Nie słupki przez przypadek?
Z serii „pocyztaj mi Mamo”:
http://www.restaurants.pl/stary/ciekaw/szafran.htm
E.
Echidno,
cokolwiek by to nie było 🙂
Przez „przypadek” to chyba cała ta reszta, co to nie powinna trafiać do opakowania z rzeczoną przyprawą 🙄
Ha…takie krokusy to i u mnie na ogródku rosną. Tylko nie w ilościach, pozwalających wyprodukować gram chociażby 🙄
Lekka woń bażanta jakoś nie przeszkadza w zachwycie. Wpadłem na moment. Nie wiem, kiedy nastrój do pogawędek wróci. Na razie ciężko.
Córeczka dumna z certyfikatu poswiadczającego umiejętność sporzadzania Sushi. Jedliśmy pare dni temu jej dzieła i nawet całkiem, calkiem. Z innych nowości to debiut Ukochanej w pierogach. Co prawda ruskie nadzienie i ciasto moje, ale wałkowanie, nakładanie, wycinanie i lepienie Jej. Nie mam wątpliwości, że następne będą calkowicie autorskie.
Ciekawy był bodziec. Córeczce został twaróg homogenizowany od sernika i trzeba było coś z nim zrobić. Moim zdaniem homogenizowany do ruskich zupełnie się nie nadaje, ale w potrzebie dał sie zaadoptować.
4 września chrzcimy Rozalkę z Helsinek.
Pozdrawiam
W maju wiele lat temu widzieliśmy pola krokusów na Campo Imperatore w Abruzzach. Dziesiątki hektarów szafranu. Absolutny zakaz zbierania nie odstraszał tabunów chętnych z koszami w ręku.
O ile wiem, najdoskonalszy szafran rodzi się na suchych, kamienistych polach górskich Iranu i Andaluzji (czy Grenady?) Zbiera się tylko słupki, a potem jeszcze suszy i „młóci, biorąc tylko znamiona z niteczką. Cena wynika z trudności pozyskania i z minimalnej ilości, jaką wagowo daje zbiór.
Szafran ma specyficzny aromat i smak ostro -słodkawy. Kurkuma może dać barwę, ale ani zapachu, ani charakterystycznego smaku. Do potrawy używa się nastojki alkoholowej – co najmniej na 6 godzin wcześniej, moczy się szafran w wódce, spirytusie itp, potem odcedza i płyn zużytkowuje. Osobiście potrzebuję dwóch torebek rocznie – jedną do baby szafranowej na Wielkanoc i jedną do sosu szafranowego do ryby wigilijnej.
Stanisławie, cieszę się, że wróciłeś wreszcie. Czy mam rozumieć, że nie będziesz na Zjeździe?
Nie będę. Chrzest siła wyższa. Dowiedzieliśmy się wczoraj. Wymyslili w parafii (nie tylko w tej), że chrzci się raz w miesiacu – w tym przypadku w pierwszą niedzielę. Młodzi przyjeżdżają trzy dni przed uroczystością, 2 dni po wyjeżdżają do Zakopanego. My też do Zakopanego dzień wcześniej. Zatem będziemy jeść oscypki, a może i kwaśnica się trafi. Źródło zakupu oscypków – kulturowy wypas owiec na Rusinowej Polanie. Podobno można też pod Kopieńcem Wielkim, więc może i tam spróbujemy.
Niech się Rozalka zdrowo chowa, ale mnie jest prykro, że Was nie będzie. Siła wyższa, rzekłeś.
🙁
Mnie tez przykro, choć inne kłopoty sprawiają, że ten staje się mniej dotkliwy. Z drugiej strony tym bardziej chciałoby sie odetchnąć w kręgu miłych przyjaciół ode Stoła.
Stanisławie – potrzymamy za Ciebie, może pomoże nieco?
Jerzor mi podesłał:
Obczyzna ?polszczyzna?
Mądrze gada, czy też plecie
ma swój język Polak przecie
tośmy już Rejowi dłużni
że od gęsi nas odróżnił.
Rzeczypospolitej siła
w jej języku również tkwiła…
dziś kruszeje ta potęga
dziś z angielska Polak gęga…
Pierwszy przykład tezy tej:
zamiast dobrze jest okej !
dalej iść śladami tymi
to nie twarz dziś masz a imidż …
Co jest w stanie nas roztkliwić ?
nie życiorys czyjś, lecz siwi !
gdzie byś chciał być w życiu, chłopie?
nie na czubku lecz na topie …
Tak Polaku gadaj wszędy
będziesz modny… znaczy trendy
i w tym trendzie ciągle trwaj
nie mów żegnam mów baj baj ….
Gdy ci nietakt wyjdzie spory
nie przepraszaj powiedz sory
a gdy elit chcesz być bliżej
to nie Jezu mów lecz Dżizes ….
Kiedy szczęścia zrąb ulepisz
powiedz wszystkim, żeś jest hepi
a co ciągnie cię na ksiuty?
nie uroda ich lecz bjuty !
Dobry Boże, trap się trap…
dziś nie knajpa już lecz pab
no, przykładów dosyć, zatem
trzeba skończyć postulatem
Bo gdy język rani uszy
to jest o co kopie kruszyć…
więc współcześni poloniści !
walczcie o to niech się ziści.
Żeby wbrew tendencjom modnym
polski znów był siebie godny
pazurami ! wet za wet !
bo do dupy będzie wnet…
Post Scriptum:
angielskiemu nie ubędzie
kiedy polski polskim będzie…
ja z zachwytu będę piał:
super ! hiper ! ekstra ! łał !
(autor nieznany chyba, albo nie podali na sieci)
Szafran mam z Egitpu, kupiony w Maadi (dzielnica Kairu) na suku. Zadko uzywam bo oszczedzam a wlasciwie trzeba bo w koncu straci caly aromat. No ale kolor zostanie, chociaz tyle. Mam caly nieproszkowany. W porownaniu to za bezcen. Brata ciagle mecze ale on cos na suk trafic nie moze 🙂
Do ziemniakow (ryzu tez) dodaje jednak czesto turmeric, ktory daje ladny kolor i smak.
Wczorajsza wolowina w plytkim oleju wyszla nader zgrabnie i smacznie choc moze nie za reprezentacyjnie czyli wzrokowo tak sobie. Wolowinke zamarynowalem krotko w oliwie, soi, przyprawy prowansalskie, czosnku zabkow dwa, pieprz. Oddzielnie zasmazylem cebulke i sparzylem kapuste. Kapuste potem na masle podsmazylem szybko i nie za dlugo. Mieso w woku dipfrajowalem w plytkim tluszczu tez minutke a na koniec wszystko razem. Pare razy wokiem wstrzaslem zeby nie zasnal i ziuuu na talerze a wlasciwie do miseczek. Calkiem calkiem dobre bylo choc certyfikatu nie mam. Przepis nazwalem: „Sezonowana wolowina z kapusta a’la YYC” Tak z francuska 🙂 Kalorii malo, pprzygotrowanie szybkie, produkty latwo dostepne. Acha jeszcze cayenne pieprz i imbiru szczypta. Podam sznurek do youtuby jak juz zrobie filmik z przygotowania tego fascynujacego dania.
Polecam zreszta robienie stirfrajow czyli cieniutko pokrojonego mieska (wolowina, kurczak, wieprzowina) lekko zamarynowanego (sos sojowy, oliwka, czosnek…i co sie chce za tym). Cebula, papryka, marchewka (cienkie plastry), chinska kapusta, groszek, wlasciwie co sie chce. Patelnia, silnie ropzgrzany tluszcz i ziuuuu. latwo, malokalorycznie i szybko i smacznie. Jak wieksze ilosci to robic po czeasci a na koniec zmieszac na krotko. Mozna swiezy imbir to bedzie nieco po chinsku.
Moze powinienem dodac ze na ogol oddzielnie smaze mieso i warzywka jakie by nie byly bo latwiej sie robi i na koncu lacze. Cabule czesto marynuje z miesem ale nie zawsze. Mieso a zwlaszcza wolowine krotko smazyc i bedzie miekka (krucha/sezonowana), poledwiczki wieprzowe sa do tego super i tak jak kurczak zawsze wyjda kruche. Acha czesto brokule uzywamy bo swietnie wyglada i smaczna. Papryki kolorowe tez zgrabnie wygladaja. Warzywka mozna podsmarzyc ile sie chce. Wiecej dla miekkosci czy chwilke jak kto woli. Odlozyc zrobic mieso i na sam koniec dodac warzywa. U nas jest tendencja do przesmazania wiec pamietac: KROTKO DIPFRAJOWAC (smazyc na oleju/oliwie). Jak na woku to tluszczu wystarczy kropla (miesko i tak ma nieco w marynacie) 🙂
Jak sie juz ktos znudzi schabowym, ktorego notabene bardzo lubie. W pociagach na trasie Wroclaw Kalisz zjadlem ich dziesiatki. Z luneta na ogol. Dwie godziny w restauracyjnym i trzeba bylo wysiadac. Byle cieniutkie jak papier 🙂 ale i tak je lubilem.
I na koniec. Warzywka jak brokule mozna wczesniej sparzyc albo podgotowac i potem juztylko na chwile z miesem zlaczyc na woku/patelni dla smaku. Nawet tania i twarda z zalozenia wolowina wyjdzie dobrze.
No to sie napisalem na caly tydzien.
Tyle wyczytałam w sieci:
„Ten wiersz dostałam e-mailem z Kanady. Jeśli dobrze rozumiem, autorem jest Jurek Ladziak”
Mam dżoba do zrobienia, więc baj baj. Super to nie jest, baj de łej, że zamiast pod tri (pogoda jest super!), to ja powinnam za ścierę i mietłę i takietam.
A propos „super” – to słowo wyjątkowo mnie wkurza. Kiedyś było „fajnie”, też zapożyczone, ale wydaje mi się, że nie nadużywaliśmy bez potrzeby i słownik był jakby bogatszy.
Dodam, chyba już o tym zresztą kiedyś wspomniałam, że zwątpiłam oczom własnym, kiedy w jakimś wywiadzie dla „Polityki” bodajże, pani Kwaśniewska, ówczesna Pierwsza Dama wyraziła się, że „dostaje takiego powera…” (nie pamiętam, czego to dotyczyło, w każdym razie powera dostaje i czuje się super).
LUDZIE!!!
No, jestem chyba na bieżąco. Odczytałem od wczoraj. Natknąłem się na dyskusję co to sezonowanie. Oczywiście z deskami nie było problemu. Natomiast z jedzonkiem było gorzej. Podejrzewam, że ktoś przekalkował tutejszy „seasoning” i „seasoned”. Otóż w języku sklepowym oznacza to przyprawienie lub marynowanie. Seasoned salt to nic innego jak sól z pieprzem, papryka itd itp. Seasoned meet. to mięso natarte ziołami i przyprawami alibo marynowane. Mam taki wspaniały sklep w Bedford, NH gdzie kupuje się mięso i mówi co z tego ma być. Przychodzisz następnego dnia i dostajesz „wysezonowane mięso” bez żadnej dopłaty!
Tematem też były angielskie „makaronizmy”. Najlepsze, że najgwałtowniej się wkurzają ci, którzy piszą „z angielska” bez diakrytyków. Przypomina mi to protest przeciwko futrom naturalnym. Dowcip
Dowcip polega na tym, że protestujące z wdziekiem używaja skorzanych butów, pasków i torebek. ot dwoistość ( nie powiem, że kobiet)
Cichalu, czy naprawdę musisz wciąż i wciąż wspominać o diaktrykach i wypominać to tym, ktorzy nie maja ich zainstalowanych? Tylko Ty myslisz, że oznacza to brak szacunku do jezyka polskiego. Gdybyśmy tak poprawiali się wzajemnie, nasze rozmowy ograniczylyby się do krytyki a przeciez nie o to chodzi na tym blogu. Taką mam w kazdym razie nadzieje.
Kobiety?
Ja zauważam, że to raczej mężczyźni nie dbają o diakrytyki, znaki przestankowe i tak dalej, bo wystarczy, że łaskawie się wypowiedzą i powinno wystarczyć (Ty się Cichal nie liczysz, bo Ty dbasz!)
Nadal podtrzymuję moją tezę, że my, zagraniczniacy, staramy się jak możemy o poprawny język polski i nie zaśmiecamy (*cheba, że trzeba*).
http://www.youtube.com/watch?v=AhQ5N4Zxx5M&feature=related
No czego?! Raz na jakiś czas muszę odskoczyć od zajęć i zajrzeć na blog 🙄
Nie ogonki, literówki i gramatyczne potknięcia decydują, czy czytam coś z przyjemnością 🙂
Już prawie lecę do kurczaczych pasków, z pyzami będą 🙂
Alino,
nie o to chodzi na blogu, ale skoro padł temat, to się wypowiadamy, normalka.
Pies drapał diakrytyki i takietam (z kontekstu można się zorientować, ale nie zawsze), mnie denerwuje nowosłowie i to, o czym w wierszu, który zamieściłam powyżej. Ścina z nóg. Mnie przynajmniej.
Jeśli chodzi o diakrytyki, to „co łaska”, to nie to samo, co „co laska”, prawda? 😉
Witam.
Co by dyskusji koniec był.
Panel sterowania/opcje regionalne i językowe/zakładka języki/przycisk szczegóły i tam można sobie zmienić język, klikamy tam DODAJ i wybierz POLSKI PROGRAMISTY.
Coś za mną chodzi, coś by mi się chciało, aż mnie ssie. A głód to nie jest. I tu zagadka – co to takiego? Naszykowałam sobie miseczkę sałatki owocowej (o,5 jabłka, brzoskwinia, 2 łyżki malin) i może przejdzie, jak zjem?
He, he podpisy pod zdjeciami oczywiscie diakrytykow nie potrzebuja. Co za brak szacunku. A fe… To byl dowcip ale nie bede tlumaczyl na czym polega. Kto nosi skurzane buty ten sie napewno kapnie.
Jakby ktos byl laskaw i przetlumaczyl co napisalem na polski bylbym wdzieczny.
I jeszcze raz bardzo, bardzo wolno, ze wolniej juz nie moge powiem, ze bedac w pracy znakow diakrytycznych nie mam i zainstalowac nie moge.
NIE MOGE powtorze dla tych bystrych i dowcipnych glosno bo moze sluch juz nie ten. Moze ktos przetlumaczyc, bardzo prosze. Wystarczy kliknac alt i juz voila cud sie zdarzy.
Ide popracowac, milego dnia zyczac milym lasuchom. Jestem za a nawet przeciw. Walesa wiedzial do kogo przemawial.
Stanisławie – Pozdrowienia i powodów do uśmiechu.
Zjedowa strawiłem bez słowa skargi, co nie znaczy, że noc nie była gehenną 🙂
To już tłumaczyłeś yyc, i nie Ty jeden, że u niektórych w pracy się nie da zainstalować diakrytyków.
Ale buty to są jednak skórzane 😉
Szlachta powinna to wiedzieć, podarować można głupiom chamkom ze wsi, bo nie wiedzą, co i jak się pisze.
YYC, w Windows nie musisz instalować bo już są, wystarczy tylko skonfigurować języki.
Pyro,
ja wtrząchnęłam miseczkę jagód w międzyczasie.
A propos, „międzyczas” kilka lat temu wszedł do słownika polskiego oficjalnie na stałe, więc nie trzeba dodawać, że „tak zwany”.
Teraz zapytajcie, gdzie to wyczytałam…zdaje mi się, że prof.Miodek to ogłosił na jakichś łamach. Prof. Miodek jest bardzo liberalnym polonistą w sensie rozwoju języka i zapożyczeń (znowu – moje zdanie), ale ortografii nie popuści.
Kochani, życie nas nie głaszcze częściej, niż kilka razy w roku i dlaczegoż mamy sobie je dodatkowo obrzydzać? Wzajemnie obrzydzać. Wiadomo, że co innego głupie zaśmiecanie własnego języka obcymi wtrętami, nieusadnione ani przyjętą stylistyką, ani techniczną koniecznością, a co innego nieszczęsne diakrytyki. Obfitość pubów, „szopów” i „salonów” rzeczywiście drażni i śmieszy. Pewnie z tego z czasem wyrośniemy jak z „mamzeli” i „karbonady”
Daję Wam słowo – rozumiem , co do mnie (nas) mówicie, cieszę się, że mówicie i oby dalej.
W Związku Szachistów powstały wątpliwości czy zwrot „szachuje” jest poprawny . Tak wiec szachiści postanowili napisać do doktora Miodka . Doktor Miodek po długiej analizie słowotwórczej rozwiązał problem i z duma odpisał , ze owszem tak , ale lepiej było by używać zwrotu „ciszej panowie „
I dlatego kocham Miodka, yurek 😉
O matko…wracam do pracy 🙄
Yurek! Uśmiałem się jak norka! Prawie tak, jak przy Stanisławowej adopcji serka homogenizowanego!
Yyc a nie boisz się, że te wpisy przeczyta Twój pracodawca?
Stanisławie przesyłam dobre myśli …
kurcze musicie ciągle o tym samym .. ogonki najważniejszy problem tego bloga .. szacunek .. brak szacunku .. bez przesady proszę …
Cudowna Boża łaska Twa, pieśń religijna.
Cudowna Boza laska Twa,?
piesn potencjalna ?
tez ladnie 🙂
farba schnie i nie moge wyjsc,
przepraszam
Profesora Miodka nie kocham, ale maleńki cytat nie zawadzi:
„Pożytki cywilizacyjne i komunikacyjne są większe niż kłopoty ze znakami diakrytycznymi. Kontekst zawsze poinformuje o jaki polski wyraz chodzi”
Alino – Nigdy nie traćmy nadziei, ale z tych trzech – Wiary, Nadziei i Miłości polecam zwłaszcza tę ostatnią 🙂
„Nic im nie grozi! Słowa angielskie zachowują się u nas zgodnie z prawami polskiego języka – tak jak robiły to do tej pory słowa pochodzące z greki, łaciny, języka niemieckiego, włoskiego czy francuskiego”
Poczciwego profesora przeraża stopień zwulgarnienia codziennego języka.
Sławek jak zwykle coś zmalował. To wszystko Jego wina 🙂
A ja o jedzeniu. Wmaszerowalam do naszego sklepu a tam sobie lezala kaszanka! Ladna ona byla sobie, usmiechala sie tez, dobralam kapuste kiszona i mialam na obiad niebo w gebie. Mysle, ze dzisiaj wracajac do domaszku zrobie powtorke z rozrywki.
Buziaki,
Ja, starym zwyczajem podzielę się z Wami swoimi ostatnimi lekturami (Vivat Haneczka). Leżą przede mną dwa tomy Oriany Fallaci i już wiadomo, że miłośniczką głośnej publicystki nie zostanę. O ile artykuły zamieszczane swego czasu w polskiej prasie budziły co najmniej zainteresowanie, o tyle jej książki (m.in „Wściekłość i duma”) są dla mnie lekturą trudną, pisarstwo fanaberyjne i wyraźnie tendencyjne. Nawet w kwestiach, w których ma rację, jest drażniąca prawie, jak p. Kempa i p. Wróbel razem wzięte. Trzecia pozycja z mojej trójpolówki, zainteresowała mnie ogromnie. Jest to kolejna książka dr Atula Gavande (jakiś miesiąc temu pisałam o poprzedniej) w całości poświęcona błędom medycznym. Temat jest dla mnie ważny, i amatorsko zajmuję się nim od kilku lat. Moje zainteresowanie nie wynika z resentymentu, ale z czystej ciekawości i pytania „jak i dlaczego?”. Dwie osoby bliskie mi zmarły wskutek błędów i zaniedbań (Ojciec i Mąż) i jakkolwiek nigdy nie dochodziłam „sprawiedliwości” na drodze prawnej, czy dyscyplinarnej, sprawa wydaje mi się ważna i interesująca. Kilka lat temu pomagałam redagować pracę na ten temat (w aspekcie prawnym) tym razem czytam co na ten temat mówi praktyka w medycynie amerykańskiej, mianowicie w chirurgii ogólnej i onkologicznej. A opinie z tamtej strony kałuży są znacznie bardziej publiczne i otwarte, niż w Europie. Praca pochodzi z r 2003, więc jest aktualna. I otóz dr Gavade twierdzi w następstwie badań i rozmów, że średnio raz w roku każdy ordynujący chirurg popełnia błąd – albo oceny, albo diagnozy, albo terapeutyczny. Ta wielkość nie ulega zmianie, mimo coraz doskonalszej aparatury, stałego doszkalania, korzystania z rad innych specjalistów. Wielkość ta jest także niezależna od ośrodka – tyle samo w klinikach akademickich, co w służbach ratunkowych i w małych prychodniach na głębokiej prowincji. Ogólne i specjalistyczne kwalifikacje personelu, zaangażowanie i staranność nie wykluczają pomyłek. I nic z tym nie można zrobić. Karanie też nie ma na zjawisko wpływu. Po prostu człowiek nie wszystko wie, nie zawsze prawidłowo kojarzy i wnioskuje. A już zupełnym zaskoczeniem była dla mnie współ
lna ocena towarzystw lekarskich Wlk.Brytanii, Szwecji i USA z 2001r – od 1938 r nie zmieniła się błędna diagnostyka wśród pacjentów zmarłych, poddanych sekcji. Przed II wojną robiono je powszechnie, dzisiaj najwyżej u 10% albo i mniej. Dlaczego? Bo mamy MRU, PET, Tomografię, mammografię itd itp – niby wiadomo na co człek cierpiał i na co zmarł. Tymczasem u 2 na 5 (40%) zmarłych nie potwierdza się sekcyjnie diagnoza. Wielkość nie zmieniła się przez ponad 70 lat. Nadal jest to 40%.
Nie było mnie od rana.
W ostatni dzień wakacji Laury i w zaufaniu na przepowiednie letniego dnia spędziliśmy dziś razem w lesie. W lasach prawdę mówiąc, bo zjeździliśmy najpierw parę miejsc, gdzie zwykle chodzimy za grzybami, a potem w nieznane i oto wynik:
https://picasaweb.google.com/pegorek /OstatnioZaktualizowane02?authkey=Gv1sRgCPn9hfTd4IOcBQ#5641891933290098258
Niewiele tego jednak o tyle dla mnie godne wzmianki, że to pierwsze kurki, które znalazłem na zachód od Odry i – tak wcześnie nigdy chyba nie znalazłem rydzów. A znaleźliśmy nie tam gdzie zwykle chodzimy, a natomiast w zupełnie nowych miejscach. Skalkulowałem, że trzeba by spróbować w regionach znacznie wyżej położonych niż te gdzie szukałem ostatnio. Wybraliśmy się więc do pobliskich gór Harz, co było po drodze, na wysokość ok. 600 m i proszę. Przy drodze widziałem ludzi co zbierali koźlaki a my, proszę bardzo, rydze i kurki.
Rydze Laura już zjadła, a ja idę zabezpieczyć resztę. Kapusta we tle z Gminy Wilków i będzie przerabiana na kwaśną.
Oj, coś nie wyszło. Mam pewne obawy, że nie zlikwiduję problemu tak zaraz.
Nocą śniłem że podróżuję pociągiem Przewozów Regionalnych do pięknego zapewne, miasta Banja Luka.
W podróż jak wiecie, dobrze zabrać coś do czytania. Ja zabrałem reprint książki z 1929 roku zatytułowany „Kosowska kuchnia jarska”- wydawnictwo Arcta. Książka poświęcona zaletom kuchni jarskiej zawiera ponad 400 przepisów na smaczne potrawy jarskie, opisy grup produktów, wskazówki higieniczne, zawiera również rozdział o skutkach odżywiania mięsem.
Są one straszne!!
Pozwolicie że pracowicie zacytuję.
napisał d-r A.Tarnawski
„”Na korzyść jarstwa możnaby przytoczyć jeszcze wiele innych argumentów, ale ograniczę się do znanych powszechnie: zwierzęta żywiące się roślinnością, są silniejsze, wytrwałe i rosłe, a żyją długo. Podobnie pomiędzy ludźmi, jarosze odznaczają się dzielnością w sportach i wytrwałością w pracy i są typem ogólnie zdrowszym i długowiecznym. Tak samo lud nasz, żywiąc się przeważnie płodami roślinnemi, ma kształtną budowę, zdrową krew i rumieńce. Narody, nie jedzące mięsa, są wytrwalsze i łagodne, a nie wojownicze.
Zdrowe zęby znajdziemy jeszcze u jaroszów i na wsi, a doświadczenia na uczniach w Ameryce wykazały, że żywienie mięsem jest główną przyczyną psucia się zębów. Wpływ jarstwa na psychikę wyraża się tem, że ludzie przy pożywieniu roslinnem są naogół spokojni, łatwo się opanowują i nie ulegają namiętnościom, a skłonni są do zgody i przestają na małem.
Inaczej urobiło człowieka pożywienie mięsne. Rozgrzewa ono krew, stąd szybszy rozwój fizyczny i płciowy, większa pobudliwość i silne namiętności. Z tego rodzi się rozmach czynu, ale na krótszą metę, czyli ze ludzie ci mają energię, lecz mniejszą wytrwałość. Kto odżywia się mięsem, cierpi na skazę moczanową ( artritis) i ma złą cerę ( błękitną krew) i ostry wyziew skóry oraz zepsute zęby. Jest skłonny do nałogów, a zwyrodnienie osobników w rodzinach nierzadko się zdarza.””
Starczy.
Sąsiad z przedziału zapytał czy wiem czym się różni jarosz od wegetarianina? Skąd mam wiedzieć, jadę przecież do Banja Luki.
Odpowiedział że jarosz to ten co zje mięso a potem się rozchoruje, a wegetarianin jest chory na samą myśl o zjedzenia befsztyka.
A jak się śmiał!! ho, ho, ho, hooooo, ojojoj…brzuch mu się trząsł.
Z innej beczki podrzucę jeszcze jedną opowieść z mojego ulubionego radia, taki cykl o języku polskim autorstwa pani Katarzyny Kłosińskiej, która jest językoznawcą, pracuje na UW, jest sekretarzem Rady Języka Polskiego, więc wie co mówi.
Możecie sobie posłuchać, jest dużo.
http://www.polskieradio.pl/9/305/Artykul/394155,Mejl-weekend
Ale wiecie co? taka podróż do Banja Luki nie mogła mi się wyśnić, przecież Przewozy Regionalne mają 24 godzinny strajk!
Podsumowując, posłużę się cytatem z lektury.
” Ze wszystkiego jest oczywiste, że mięso pod każdym względem ma wartość pokarmu drugorzędnego”
I tego się trzymajmy.
Sławka wina?
Podrzuć butelkę, bo właśnie sprawdziłam, czy do obiadu wszystko mam – otóż nie mam wina 🙁
Czerwone wytrawne pilnie poszukiwane.
„Kto odżywia się mięsem, cierpi na skazę moczanową ( artritis) i ma złą cerę ( błękitną krew) i ostry wyziew skóry oraz zepsute zęby. Jest skłonny do nałogów, a zwyrodnienie osobników w rodzinach nierzadko się zdarza.?
Błękitna krew?! Z czym innym mi się kojarzy. Co do psucia zębów Babcia mnie straszyła, że jak będę jadła tyle słodyczy (landrynki i inne dropsy), to mi zęby wypadną. Coś mi się zdaje, że to Babci gadanie tak mi utkwiło w głowie, że słodkiego nie lubię.
Pepegor,
no właśnie, rydze wydają mi się raczej jesienne. Czyżby zapowiedź?
Malarzu, młodzież poszła do knajpy poleconej przez murarza.
Po suchej ścianie łatwiej wyjść, czekaj cierpliwie.
Alicjo, zła cera to pewnie blada i cienka skóra, taka jak nam się kojarzy, arystokratyczna, widać jedzenie mięsa sprzyja jasności cery.
A jasna to zła, trzeba być jak lud nasz, opalony i ogorzały, sportami i żytem.
Grzybiarze twierdzą, że na kolejny wysyp grzybów trzeba poczekać do września.
YYC,
zdaje się, że ktoś już to wcześniej zauważył – Ty doskonale odnalazłbyś się w roli szefa kuchni. Przy Twoim podejściu do tworzenia potraw i wyczuciu smaku klientów by Ci nie zabrakło. Zazdroszczę, bo ja wprawdzie się staram, ale mam skłonności do upraszczania i smaków , i prac kuchennych.
Tymczasem mam bardzo ciekawą i przyjemną lekturę : Mariusza Szczygła ” Zrób sobie raj”. Skoro Szczygieł, to wiadomo, że rzecz jest o Czechach. Bardzo lubię styl i podejście do tematu tego autora. Lekkie, ale nie banalne.
Szczygła lubię; będę czytała. Braci – Czechów też lubię.
Pepegor – Ryba potężne rydze znalazła w niedzielę w Bornym-Sulinowie. Rosły pod huśtawką na terenie przy pensjonacie. Zdrowe były zupełnie.
Antek – wdzięczne są takie książki. Czytałam wydaną w Lipsku, po polsku i polskiego autora pracę „hygyena pożytków” Stamtąd dowiedziałam się, że dobrze, że służba jada cienko i z małą ilością mięsa – podobnie, jak cały lud; bo to, Panie, z mięsa ciężkie schorzenia, jako to krwie burzenie i apopleksje na co państwo chorują, a lud bynajmniej.
…i wapory, wapory, nie zapominajmy!
Na wapory to Dorotol cierpiała, a ja wredna jej wmawiałam, że to nie wapory, tylko pospolita wścieklizna.
Apolinary Tarnawski:
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/172774/d275e2526ea4b5625510f5366d6dc18c/
Antku,
kiedyś płeć należąło mieć bladą, nie od parady panie ze dwora (dworu?) nosiły parasolki i przy pogodzie, a raczej zwłaszcza 😉
Przez tak jasną cerę błękitna krew w żyłach widoczna była jak na dłoniach.
A dzisiaj wszyscy się opalają 🙄
O życie nie wiem, ale właśnie powrócił był z pracy Jerzor i został wydelegowany Za Róg po wina.
Kosów – gimnastyka: http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/174767/d275e2526ea4b5625510f5366d6dc18c/
😯
http://www.slownik-online.pl/kopalinski/C7F9D84DA9FD7EF9C12565B30003BEEF.php
Antek, a przesiadka w Koluszkach to co?
Pepe, nie dojechałem, przecież strajk.
http://www.youtube.com/watch?v=VqqLfBDBOOw
Idę z młodą Polityką do łóżka.
Pan Apolinary posępny, jakby myślał o tych wszystkich mięsach, których nie zjadł 😉
Krystyno, bardzo lubie sie bawic. Ostatnio chcialem nieco wagi zrzucic a ze Basia polubila chinszczyzne moja, a to czesto wlasnie te „stirfraje” to sobie pomyslalem, ze sosom stop, miesko, nieco soi i oliwki, warzywka, zadnych ryzow albo makaronow, klusek etc i bedzie smacznie i niskokalorycznie. I sie sprawdza. No ale trzeba sobie urozmaicac bo by sie znudzilo wiec zaczalem kombinowac co by dodac jak przyprawic, co polaczyc. Raz wychodzi lepiej raz mniej ale ogolnie naprawde smacznie. Latwo i szybko sie robi co tez dobrze.
Pociag jechal i jechal i w koncu usnalem. Dobrze, ze mnie sasiad, towarzysz podrozy obudzil wiec wysiadlem na swojej stacji. „Inception” wisial napis na peronie. Od razu lepiej sie zrobilo bo juz mnie jarosze na smierc chcieli zaglaskac a wegetarianie wyprac glowe.
Pamietam, ze czytalem zanim zasnalem jak to Japonczycy przed wojna zywili sie w 95 procentach rybami, ryzem i warzywami. Wiadomo z jakim skutkiem. Wiadomo co zrobili podczas wojny. Rzezie w Chinach, Mandzurii, Korei etc. Jak traktowali wiezniow wojennych. Szkoda slow. Po wojnie zaczeli sie zywic w 95% warzywami, ryzem i rybami i jakby konduktor skasowal im bilet…. ciach i inny narod. A pociag jedzie i jedzie. Do Banja Luki daleko mozna wiele napisac. Zeby choc restauracyjny byl, niech by nawet jarski. Po drodze mozna zabrac paru jaroszy do krajow gdzie polskiego nie znaja i sami wegetarianie. Zeby chociaz ktos dla smaku a nie ideo…. a moze mi sie to wszystko snilo?
Wiecie, ja bardzo długo myślałam, że Bania Luca to wymyślona nazwa.
Naprawdę dobra jesteś Pyro!
Banja Luka – dworzec, na który Antek nie dojechał z powodu strajku 🙂
http://www.flickr.com/photos/rapsak/2995736850/
Mam nadzieję, że jutro nie będę musiała wydawać pieniędzy na bilety autobusowe. 🙁
I jakie ja tu jeszcze będę opowiadał?
Dobranoc.
Nie śmiejcie się. Mama moja z oburzeniem pytała (na Pyrowe wykręty szkolne) „Co Ty mi tu za banialuki opowiadasz?” I ja miałam wierzyć, że to jest miasto?
Ja się nie śmieję. Skąd te „banialuki” się wzięły, wie ktoś?
Zdumiałam się, kiedy zaczęłam się uczyć geografii, że Banja Luka to miejscowość 😯
Od imienia królewny Banialuki z pierwszej drukowanej bajki polskiej Hieronima Morsztyna. A jej imię prawdopodobnie od miasta Banja Luka. Tak podaje Władysław Kopaliński. Książka była wyśmiewana jako wzór złego smaku, brednie, niedorzeczności. 🙂
Na dole jest wyjaśnienie pochodzenia
http://www.bryk.pl/s%C5%82owniki/s%C5%82ownik_zwi%C4%85zk%C3%B3w_frazeologicznych/68006-banialuki.html
„Historia ucieszna o zacnej królewnie Banialuce wschodniej krainy” ok. 1650 r.
Nie śmiejcie się. Mama moja z oburzeniem pytała (na Pyrowe wykręty szkolne) „Co Ty mi tu za banialuki opowiadasz?” I ja miałam wierzyć, że to jest miasto?
Chyba pójdę spać? Może mi się coś fajnego przyśni, a najlepiej Banja Luka
Dzięki, Asiu.
Warto pytać, zawsze się człowiek czegoś dowie.
Wracam do zajęć.
Luuuudzie!
Cały dzień bez internetu!
Zgroza.
Dobranoc.
Takie dramaty to tylko na lądzie, Nisiu 😉
Na łajbie internet niech się buja…
Asiu, moja kujawsko-pomorska wspolkrajanko, dzieki, ze tak pieknie reagujesz na kazdy nowy temat i podajesz nam nowe wiadomosci.
Dobrze, ze juz ten marynistyczny temat sie zakonczyl, bo juz zaczelam chodzic na rozstawionych nogach.
Oczywiscie nic nie ujmujac pieknym zdjeciom zaglowcow, ktore mnie kojarza sie z konmi w galopie…. tak samo cudne!
Niech jednak ten blog pozostanie blogiem „smakowitym” i dla jego milosnikow.
I tak na dzisiejszy obiadek zrobilam salmon cakes. W/g przepisu Contessy.Z lodowatym chardonney – miodzio!
Pozdrawiam Wszystkich, a szczegolnie moich BLISKICH.
dzień dobry …
Dzień dobry …