Chłopskie jadło
O restauracjach przydrożnych (choć nie tylko, bo niektóre zdobyły już szturmem i śródmieścia) szczycących się szyldami wzywającymi na chłopskie jadło, bądź zachęcające do wiejskiej michy pisałem już parokrotnie. Nigdy jednak nie w kontekście prawdy historycznej. Dziś podeprę się autorytetem naukowym Andrzeja Brencza z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Po przeczytaniu fragmentów pracy uczonego będziecie lepiej wiedzieć ile prawdy jest owym chłopskim menu, które proponują dzisiejsi restauratorzy oferując kiełbasy, pieczone żeberka, szynki z pieca czy karkówki z grilla.
Takiej kaszanki też na chłopskich stołach nie widziano
„W Galicji pod koniec XIX wieku „wiele małych dzieci nie widziało bułki ani ciepłego mleka, lecz napychano je ziemniakami, a nieraz i jałową kapustą […] dokuczały im też na przemian upał, chłód, niepogoda, a prawie zawsze nieodstępny głód”, gdy w Poznańskiem w połowie XIX wieku „jadło jest u wszystkich włościan w całej okolicy to samo. Żaden gospodarz, choćby najmajętniejszy, nie je nic innego, tylko co jego czeladź, i to wspólnie z jednej misy”, a pożywają „na śniadanie kartofle z gziczką (twarogiem, rozrobionym mlekiem albo wodą) […] jedzą groch z kwaśną kapustą i tartymi kartoflami […] wieczerzę stanowią kluski, kasza, jagły, kartofle lub kruszanka […]”. Uderzający jest w podanych cytatach brak wzmianki o chlebie, tym podstawowym składniku ludzkiego pożywienia.
Wzrostowi zamożności mieszkańców wsi, spowodowanemu szeroko rozumianymi zmianami w produkcji rolnej i hodowlanej, nie towarzyszy zjawisko poważniejszych zmian w pożywieniu. Te pojawiają się na wsi znacznie później, dopiero w drugiej połowie XX wieku. Na takie powolne zmiany miały wpływ wzory kulturowe. Podstawowy z nich można określić jako minimalizm konsumpcyjny. Polegał on na tym, iż w hierarchii uznawanych wartości podstawową, pierwszoplanową tendencją było dążenie do powiększenia stanu posiadanej ziemi, w dalszej kolejności inwentarza i narzędzi, następnie budynków inwentarskich i mieszkalnych, wreszcie stroju.
Natomiast pożywienie nie było postrzegane jako wartość, w przeciwieństwie do innych warstw społeczeństw XIX i XX wieku. Nie było wówczas, jak wynika z badań, wyznacznikiem statusu społecznego, takim jak majątek czy strój. Z tego względu ograniczano się do produktów żywnościowych pochodzących z własnego gospodarstwa, najkonieczniejszych do egzystencji, z jednoczesnym pominięciem całkowitym (lub niemal całkowitym) tych produktów, które posiadały wartość rynkową. Przede wszystkim chodzi tu o nabiał i mięso. Według ludowych porzekadeł, zapisanych w różnym okresie i w różnych okolicach, chłop spożywał kurę tylko wtedy, kiedy on lub kura zachorowali.
Daleko posuniętą oszczędność rekompensowano znaczną ilością mało urozmaiconych potraw. W ich skład wchodziły: ziemniaki (od XIX wieku), mąka w różnych odmianach i kasze. Jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku na pytanie etnografa, co gotować na obiad, uzyskano odpowiedź -zagon kartofli i bruzdę maślanki”.
Z połowy XIX wieku pochodzi zapis o pożywieniu robotników rolnych w powiecie ostrzeszowskim: „Pokarm dzienny jest: żur, polewka, ziemniaki i kapusta kiszona, kasza lub kluski tylko w święta, a chleb jest u nich rzadkim gościem […]. Na mięso nie ma etatu w rozchodach wiejskiego wyrobnika, czasem na okrasę, lecz i to wtenczas, gdy spienięży żywy dochówek z trzody i drobiu; zresztą „co może gębie ujmie i obraca na oporządzenie siebie i rodziny”. O. Kolberg podaje, że „w północnych stronach (jak np. pod Ryczywołem, Rogoźnem) pożywienie zwykłe stanowi na śniadanie: polewka z mleka kwaśnego i perki całe. Na obiad: rozcieranki, kapusta, kasza gęsta lub rzadka jęczmienna. Na wieczerzę: zuptówka z perek, lub zupa z mleka i mąki”. A oto jadłospis obiadów spożywanych w okolicach Chodzieży, zanotowany w latach sześćdziesiątych XX wieku: „poniedziałek – zupa z ziemniaków zuptówka; wtorek – kluski z ziemniaków; środa – tarte ziemniaki z kapustą; czwartek – kluski z ziemniaków; piątek – gęsty groch z łojem przesmażanym z cebulą; sobota – żur i smażone ziemniaki; niedziela – kulanki albo jarmuż”. Ten jednostajny jadłospis charakterystyczny był nie tylko dla terenów o wysokiej kulturze rolnej, jak w Poznańskiem, występował także na terenach uprzemysłowionych (Śląsk), czy na zupełnie odbiegających pod tym względem obszarach (Galicja czy Kongresówka).”
Wybierając teraz do zajazdu lub karczmy trzymajmy się obyczaju wynikającego z szyldu i zamawiajmy kartofle z maślanką lub zsiadłym mlekiem. A jeśli to niedziela lub święto to możemy sobie pozwolić na kartofle polane skwarkami. I tyle!
Komentarze
Wróciłem ze sklepiku codziennego.
Pomidora chciałem kupić.
Był .
Jeden !!!
Duży , 45 deko, pewnie dlatego się ostał. dla sześcioosobowej rodziny za duży…
Masła dalej nie ma . Bo i po co .
Margalyna zdrowsza, to po co za masło płacić 5,40 . Za dwadzieścia deko. Rozpusta i zbędny wydatek.
Jabłka były: dwa rodzaje …
Gospodarz pisze o chłopskim jadle… Pięknie , bardzo pięknie 😉
Ja marzę o francuskim sklepie. Niech w polskim będzie połowa produktów, No dobra, niech będzie jedna czwarta. Mnie do szczęścia nie jest więcej potrzeba.
dzień dobry ..
Marek to uruchom taki sklep … albo zamieszkaj we Francji .. nie marudź .. 😉
Swego czasu długie godziny spędzałam na rozmowach z Babką Jarka – Anną (r.ur.1863 , Głuszyna Kościelna). W posagu nie dostała ziemi, bo ojciec gospodarkę przepił – prowadząc zresztą gospodę czy tam karczmę wiejską. Rzecz o tyle ciekawa, że matka Babki Anny była 14-latką kiedy ją wydano za starzejącego się karczmarza – pijaka. Była panną posażną, bo jedynaczką. Jej ojciec musiał płacić karę szkolną, bo wyszła za mąż i rzuciła szkolę tuż przed jej ukończeniem. Za dużym lustrem w izbie chowała sobie lalki z gałganków. Lalki poszły w kąt, kiedy rodziła kolejne 8-ro potomstwa – w tym i Annę. Chłop przepił gospodarkę, knajpę i umarł.
Anna preacowała jako dziewka folwarczna; była zdrowa, robotna, jedna z tych, co to urodziła dzieciaka i za dwa dni stawiała się do roboty w polu dziecko w chuście kładąc na miedzy albo w bruździe kartoflanej pod opieką kundla. Miała blisko, żeby malucha nakarmić. Urodziła dwóch synów i uradziła z mężem, że tak się niczego nie dorobią – ona pojedzie do Ameryki kolej budować, ona tu z dwójką chłopaczków da sobie radę : na komorne i jedzenie zarobi. Dziadek Michał budował koleje w Pensylwanii i kawał dalej przez 10 lat. Zarobił tyle, że kupili 4 tys m kw. poparcelowanej ziemi w Starołęce i dziadek własnoręcznie postawił dom – był bowiem i murarzem. W kwietniu 1900 r wprowadzili się do nowego domu w dużym ogrodzie i tego samego dnia urodziła się moja teściowa Stasia, zaczynając cykl urodzin po-amerykańskich. Odtąd żyli w takim cyklu – babka rodziła i odchowywała dzieci,obrabiała ogród i dzierżawione 11 morgów ziemi ornej (3 ha) dziadek od marca do października chodził po budowach za murarką . W zimie zajmował się naprawami, małą ciesielką, gospodarstwem. cdn
Jolu
To nie marudzenie to rozpacz. Można każdemu powiedzieć jak się nie podoba to wyjedź…
Duże sklepy zabijają małe sklepy osiedlowe. W tych dużych idzie się na masówkę i byle co. Oferta Leclerca we Francji i tego u mnie, w moim mieście to ziejąca przepaścią rozpacz. Niestety jest coraz gorzej. Ja nie chcę kupować serów z oleju palmowego , kiełbasy z zawartością kilkunastu procent mięsa, najgorszej kawy której nikt nie wypiłby gdzie indziej, masła bez masła, warzyw z Holandii … Niestety jesteśmy traktowani przez wielkie sieci handlowe, hurtowych sprzedawców żywności jak kraj trzeciego świata. Może tego nie widać w Warszawie ale u mnie tak.
Babka hodowała 4 kozy na mleko dla dzieci, kury, kaczki gęsi (potrzebny puch na wyprawy dla 4 córek) rocznie zabijali 2 świnie i 2 sprzedawali rzeźnikowi. Warzywa i owoce – jabłka, wiśnie i gruszki mieli swoje. Starali się zarabiać na wszystkim – wydzierżawiali część domu, babka nosiła na targ jajka, kurczaki, inny drób, jarzyny; w drugą stronę niosła cukier, naftę, zapałki, sól. Sama obszywała dzieciaki i haftowała im koszule. Potem dzieciaki musiały już pomagać. I tu ciekawostka – dziadek ze Stanów przywiózł szczep winorośli i krzewy te, i ich potomne rośliny żyją i owocują do teraz. Stasia i jej siostry wczesną jesienią szykowały papierowe torebki z owocami i sprzedawały w Dębinie niedzielnym spacerowiczom.
I cóż się w takim domu chłopo – robotniczym jadło?
W niedzielę rosół z kluskami albo z ziemniakami, mięso, ogórki kwaszone albo kapustę. Rano obowiązkowa zupa mleczna albo polewka z jajem na twardo, chleb ze smalcem ze skwarkami, w lepszym czasie z kiełbasą, na codzień zawiesiste ajntopy dobrze nagotowane i po kawałku mięsa gotowanego albo kapuśniak z kluskami, grochówkę z wkładką. Liczne posty i dni suche opędzano tanimi wtedy śledziami, ziemniakami z olejem i cebulą, kaszą postną z grzybami i olejem. W święta był drób, kiełbasy i placki. Placek drożdżowy babcia Anna rozczyniała w wanience do kąpania dzieci, bo minimum potrzebowała 5 dużych blach (Pani, byle słodkie było, a pachniało – bydzie smakować). Gotowała zresztą bardzo dobrze i do dziś używam niektórych jej przepisów – na chruściki, na śledzie opiekane w oleju i kilka innych.
Urodziła 10 dzieci, 3 zmarło w dzieciństwie, jedno poległo w 1-szej światowej, wszystkim zapewniła jakąś edukację zawodową (dziewczynom też) każde jakoś wyposażyła. Dożyła niemal setki – zabrakło pół roku.
Smak i zapach wiejskich wakacji u cioci: ziemniaki prosto z parnika dla świnek. Tak się mówiło: świnki, nie świnie.
Pies-Demolka demoluje od rana. Jest przy tym tak zabawny jak miał być. Kiedy się zmęczy, chce na rączki, przytula się do twarzy i zasypia.
Zdaje się, że uważa kaloryfer za jakieś straszne zwierzę.
Nisiu – Radzio już wie, że suszarka do włosów go nie zje; natomiast nie ma tej pewności w stosunku do odkurzacza. Dorosły, 3 letni pies nie przejdzie przez drzwi, w prześwicie których widać rurę wroga. Trzeba go uspakajać, jak dzieciaka, przywoływać z czymś dobrym w ręce itd A i to nie zawsze skutkuje.
Uwaga Łasuchy – w ostatni „łykend” czerwca będzie 2-dniowy festyn „Dni sera” w Turku. W programie pokazy (m.in Okrasa i Makłowicz, a więc i Brzucho) konkursy na potrawy z serem i najlepszy sernik świata – zapisy już przyjmują bo to i dla profesjonalistów i dla amatorów, jarmark przysmaków regionalnych , wędlin itp.
Dzień dobry 🙂
Nisia przypomniała pyry z parnika. Jej, jakie to było dobre z zimnym mlekiem ze studni 🙂
3 czerwca jest Dniem Golonki. Spodziewane rozpoczęcie imprezy godz 15.
Gości komplet 🙂
3 czerwca to również imieniny Leszka. Nasz zaprzyjaźniony Solenizant postanowił zaprosić gości do swojej wiejskiej chaty położonej w Puszczy Augustowskiej.Droga daleka,a zatem wyruszamy już dzisiaj w porze okołoobiedniej.Może w jakiejś przydrożnej karczmie trafimy na kartofle
z maślanką 😉
Jutro zapewne czeka na nas menu bardziej dopracowane 🙂
Alicjo-rekin oczywiście z ISLANDII !
My zdegustujemy chętnie, jeśli tylko uda Ci się dotrzeć z takim bagażem do Żabich Błot.Gdyby okazał się trudny do przełknięcia,to zawsze będziemy mieli na deser i na pocieszenie owe torty,co to Żaba i Pyra planują wykonać
😀
upalne dzień dobry 🙂
Danuśko, zapowiada Ci się wspaniały weekend, smakowitości dla podniebienia, ale i pyszne widoki po drodze, szczególnie te puszczańskie. Zazdroszczę troszeczkę, ale i życzę samych wspaniałości 😀
Marku, jakieś straszliwie smutne są te relacje z zakupów. Czyżby naprawdę było tak źle z okolicznymi sklepami? Tu jakoś prosperują te małe osiedlowe sklepiki (ruch mają jak dzień długi) mimo, że tuż obok mamią nieźle zaopatrzone giganty handlowe. Ludzie sobie cenią możliwość awaryjnego zaopatrzenia, np. gorące pieczywo skoro świt, ale i pomidory, jabłka, czy wędliny, bez konieczności przemierzania kilometrów sklepowych półek:)
Optymistycznie za to zabrzmiało Święto Golonki 😀
Nisiu, dla Ciebie specjalne serdeczności i ciepłe myśli z okazji nowego lokatora. Widzę, że już zdołał Cię całkowicie zawojować, czy przypadkiem nie zaczynasz żałować, że wkrótce wyruszasz w świat i ominie Cię tyyyle wzruszeń, w które obfituje każdy nowy dzień bytowania w powiększonej rodzince. Dużo szczęścia i radości dla Was wszystkich, niech maluch wyrośnie na wspaniałego, prawdziwego Kompana dla Ciebie i Szanty 🙂
Witam wszystkich ciepło po powrocie z zimnej i wietrznej Anglii. Jak tam było ładnie, popatrzcie, właśnie tu mieszkałam:
http://www.lakeend.co.uk/
Moje zdjęcia troszkę później.
Jedzenie angielskie też może być smaczne, chociaż owsianka jest zdecydowanie moim wrogiem.
Witaj Małgosiu W. Wiemy, że tam bywa b. ładnie. Jak tylko wrócisz „du sie” to sprawozdawaj, proszę. Stanisław z Ukochaną są w Szkocji, wracają w przyszłym tygodniu. Jestem ciekawa na jaką pogodę trafili.
Wałgosiu 🙂 pięknie tam, sama chętnie skoczyłabym ochłodzić się w tak malowniczym miejscu!
Małgosiu, przepraszam za literówkę w Twoim imieniu, z upału czy co?
Pyro,
dzięki za opowieść 🙂
Barbaro
Nienawidzę biegania po wielkich sklepach. Wolę robić zakupy w sklepie oddalonym od domu o kilka minut spacerkiem. Niestety część z nich aby zarobić jakiekolwiek pieniądze idzie na łatwiznę i zaczyna handlować byle czym. Najczęściej są towary niepsujące : wódka i piwo i coś na ząb. Zaopatrzenie w dobre produkty spożywcze wymaga czasu i wysiłku. Do tego dochodzi kiepskie zaopatrzenie miejscowych hurtowni. Jak wóda idzie to po co martwić się o masło czy pietruszkę. Tylko ja mam coraz mniejszą ochotę robić zakupy w takim sklepie.
No dobra, koniec marudzenia …
Marek – moje osiedlowe sklepiki są świetnie zaopatrzone w warzywa, masło (5 gatunków, policzyłam) Nie ma wielkiego wyboru słodyczy i po lepsze sery trzeba pójść do Samu osiedlowego. Wędliny kupię w sklepie mięsnym z różnych wytwórni. Naprawdę nie jest źle. Raz w tygodniu albo co drugi tydzień Młoda chodzi sobie po ekstra sery do PP. Sklepikarze na giełdzie towarowej są codziennie od 3-4 nad ranem. Dzisiaj w moim sklepiku były o 11.00 jeszcze te masła, maślanka z 2 form, twargogi i twarożki rozmaite prócz bananów i cytrusów czereśnie, 2 gatunki truskawek z 5 gat. jabłek,, 2 pieczarek, wszystkie nowalijki z reguły z wyborem – import albo krajowe. Oni nie mają dużo towaru na półkach, po kilka kartoników czy torebek, ale jest wszystko, co potrzebne.
Basiu, wielkie dzięki!
Szczeniaki mają coś takiego, że trudno nie ulec. Cieszę się, że Szanta nie wykazuje skłonności morderczych – bardzo ładnie się bawili na trawie, Kajtek jest niezły prowokator. Biedna grubiutka Szancia leżała potem i dyszała. ale przed chwilą mały zapłakał przez sen (oboje leżą koło mnie) i ona wstała, żeby zobaczyć, czy to nic złego.
A malec jest zmęczony, bo całe przedpołudnie współpracował z paniami ogrodniczkami, sadził róże, sypał korę i obgryzał im rękawiczki. Lateksowe. Bardzo mu się podobało strzelanie z nich.
Z rejsem rzeczywiście mam uczucia mieszane, ale trudno Zabukowany, zapłacony, planowany od roku…
na Ursynowie od wczoraj trwa wielki studencki festiwal muzyczny – Ursynalia 2011. Potrwa trzy dni, czyli do jutra włącznie, zagra/zaśpiewa ok. 50 artystów. Na ogromnej przestrzeni kampusu SGGW rozstawiono namioty, sceny itp. oprzyrządowanie imprezy. Chętni do zabawy tłumnie zjeżdżają czym kto może. I od wczoraj Ursynowianie chcąc nie chcąc mają koncerty w domach. Do mnie dobiega raczej pogłos, dudnienie, odbite wielokrotnie fale głosowe. Wczoraj w nocy szlała burza, lał rzęsisty deszcz, co na chwilę przerwało festiwalowe szaleństwa, aby za moment wrócić do zabawy. Dzisiaj i jutro powtórka. Uczelnia zdobywa popularność, a ludzie się bawią…
Alicja,
Zajrzyj do skrzynki!
Miałam mieć dzisiaj wakacje – Młoda pojechała z klasą, a miałam piekielnie pracowity dzień. TaK WYSZŁO. Komisja kominiarska sprawdzała wentylację pomieszczeń. Trzeba było otwierać schowki w kominach i udowodniać, że wszystkie elementy dodatkowe są rozbieralne bez demontażu i do rur jest dostęp, a wentylacja pionowa niezakłócona. Mała zostawiła mi kartkę na swoim tapczanie : proszę, zmień pościel, bo nie zdążyłam. PaNI Z KWIACIARNI ZAWOŁAŁA, ŻE ZAMÓWIONE 4 DONICZKI BEGONII CZEKAJĄ OD WCZORAJ NA ODBIÓR, WIĘC TERAZ MUSzę jeszcze wymienić rośliny w koszu. Pies co chwilę najchętniej gnałby do kumpli i córka sąsiadów musiała zrobić „projekt” czyli plakat ochrony wód. Potrzebna jej była mapa, rocznik statystyczny i encyklopedia. Z wyjątkiem tej ostatniej wszystkiego musiałam szukać. Zaprawdę powiadam Wam – pracowite te wakacje mi wypadły.
Proste chłopskie jedzenie u Velasqueza
Pyro,
miałam dziś kontakt z osobnikiem z Twojego miasta. Moja znajoma, właścicielka pięknej, nowej hali jeździeckiej zatrudniła od wczoraj pana z Polski, dla którego obce języki są naprawdę obce, a ona po polsku też ani słowa 🙄 Służyłam więc za tłumaczkę, pani mówiła bardzo dużo, jej przyjaciółka też, a pan tylko przytakiwał 😉 Potem przejechaliśmy się rowerami do tej hali, pan z pracodawczynią zajechał autem i wszystko sobie obejrzeliśmy. Hala jest potężna, 65-metrowa (do turniejów tresury) obok 14 boksów dla koni, na razie 7 zajętych (5 własnych rumaków, 2 na pensji), wszystko bardzo nowoczesne i przestronne. Nowy pracownik, z wykształcenia podobno stolarz, ale ostatnio kierowca busa, nigdy nie miał do czynienia ze zwierzętami, minę miał jednak dzielną 😉
Do tej hali zjeżdżają ludzie z końmi z całej okolicy, wynajęcie na godzinę na więcej niż 4 konie – 100 Fr. do 4 – 80 Fr.
Znajoma zainwestowała w tę halę pieniądze ze sprzedaży działek pod budowę domów, a także 300 000 Fr uzyskanych ze sprzedaży klaczy wyścigowej. Ta dzielna kobieta, dobrze ponad 60-letnia, emerytowana asystentka od obsługi rentgena, hoduje jeszcze 2 krowy mleczne (aktualnie na górskiej hali) i stado owiec. To od niej dostajemy jagnięcinę i wspaniały ser górski.
Dziś na kolację ziemniaki w mundurkach, śledź, serek wiejski – proste chłopskie jedzenie 🙂
nemo trochę dziwne wyrażenie „osobnik” …
O, sorry. Z osobą rodzaju męskiego 😉
Ja tam nie mam żadnych pejoratywnych skojarzeń z „osobnikiem”.
Nowy,
zajrzałam, zajrzałam!
Miały być upały, a jest zimno tak, ze jak nigdy o tej porze roku sweterek wyciągnęłam z zakamarków 🙄
O skarpetkach i różnych takich tam nie wspominam nawet.
A ja Wam opowiedziałam o ostatniej sensacji archeologicznej z Głogowa i Łotr zeżarł. Więc teraz króciutko W dokumentach niemieckich w Festung Glogau powinny być 2 zespoły koszarowe: starszy z okresu I wojny i nowoczsesny z lat 40-tych. Tego nowego co to był w dokumentacji nie było w naturze – nawet jako ruin. Szukali Polacy i szukali Niemcy (tzn historycy fortyfikacji) Wspólna komisja uznała, że drugich widocznie nie zdążono wybudować. W samym środku miasta, u zbiegu 3 głównych ulic i z parkiem za plecami, tkwił od wojny wieki, kopulastu bunkier. Stał pusty, potem był tam jakiś magazyn wojskowy, parę lat temu zamknęli i cześć. W tylnym pomieszczeniu tego bunkra, pod ścianą leżała wielka sterta gruzu betonowego; nikt jej nie ruszał, bo po co? Nie wiem, czy chciano smoka sprzedać, czy wysadzić w powietrze, czy co innego, ale w jesieni zabrano się za całościowe opróżnienie pomieszczeń. Za gruzami były schody, winda pochylnie. Na głębokości 8 m (2 ptr) odkryto pierwsze dwie sale (każda na 50 chłopa) jeszcze z napisami i instrukcjami niemieckimi. W zeszłym tygodniu na kolejnym poziomie znaleziono trzecią salę. Brakuje jeszcze r5 sal, bo koszary były na 400 osób załogi. No i tak – szukali zaginionych koszar, a one były o 5 minut od UM i 20 od komendy garnizonu. Historycy niemieccy nie mogą się doczekać kiedy ich tam wpuszczą. Oj, chyba nieprędko. Najśmieszniejsze, że w Glkogowie chyba nie ma już wojska?
Kolega z pracy leci do Hiszpanii w sobote na wakacje. Pytal co ma zjesc zeby sprobowac hiszpanskiej kuchni. Ma byc tydzien w Barcelonie (potem Francja w ktorej juz byl). Jakies sugestie moze mialby ktos co do kuchni i co warto sprobowac z katalonskich przysmakow?
Alicjo, ja kiedys wiozlem do Polski zamrozonego bizona (nie calego). Jak twardy wylecial tak twardy przylecial. Owinalem w gabke. Bylo tego 5 kg (impreze u kolegi robilismy indianska 🙂 ) wiec duzy kawal sie nie rozmrozil ale gabka dobrze trzyma i mniejszy kawalek zamrozonego powinien tez przetrwac spokojnie. 5 kg miesa nie gabki. Wyszlo 14 stekow bo tyle gosci 🙂
W Głogowie mieszkało dawniej moje wujostwo, ale ja tam byłam chyba tylko raz w życiu, w czasie studiów.
Będzie miał Głogów wreszcie jakąś atrakcję 😉
Przypomniało mi się, że ta znajoma z halą w czasie wolnym gra na wiolonczeli w lokalnej orkiestrze symfonicznej. Mieszka z dwoma psami i stadkiem kotów i od lat przyjaźni się z naszą sąsiadką, również samotną osobą, emerytowaną pielęgniarką. Codziennie spędzają ze sobą czas od południa do późnego wieczora, mieszkać jednak wolą osobno. Matka sąsiadki była taką naszą przyszywaną babcią. Opowiadałam kiedyś, jak w wieku 88 lat złamała sobie główkę kości udowej i miała do wyboru powrót do samodzielności przy pomocy ryzykownej operacji (słabe serce) lub spędzenie reszty życia przykutej do łóżka w domu opieki. Wybrała samodzielność, świadoma ryzyka, że się nie obudzi z narkozy. I się nie obudziła 🙁
Po trzech dnia abstynencji odczytałem zaległe. Dziękuje Piotrze za temat bliski mojemu sercu i żołądkowi.
Jestem natomiast zdziwiony, że otwarta na codzień Alicja nie puściła farby o Zjeździe Wschodniego Wybrzeża! Otóż Kanadole przyjeżdżają w piątek do nas a w sobotę na zaproszenie Nowego ciągniemy na Long Island do Niego. Przez trzy dni będziemy blogować w realu! Ja nawet zakisiłem na małosolne i wypiekłem chleb oliwkowo-parmezanowy.
A może to miała być tajemnica a ja wypaplałem…
Nic to. Jak kto ciekaw, zapraszam na cykl „Manat i inne zwierzaki na Maule Lake” Jest to niewielki akwen połączony z Intracoastal Waterways i oceanem. Tam stoi moja łodka w przerwach miedzy rejsami lub wtedy kiedy Ewa założy szlaban…
https://picasaweb.google.com/cichal05/ManatINne#
Dodam, że manat chyba był młody (nie więcej jak 400 kg.) Koniecznie chciał wejść na łódkę moich przyjaciół Rudej i Maćka. Igraszki trwały parę godzin!
Po uczcie w „Chłopskim Jadle” (lat temu kilka dobrych) na ul. Jana w Krakowie mój chłop się był poczuł na dobę bardzo źle (ja biegałam z wiadereczkiem tam i z powrotem całą noc itd.).
Od tego czasu omija. Wszystko zależy od kucharza, moim zdaniem wtedy jajko w żurku było nieświeże, jadłam ten sam znakomity żurek, ale nie to samo jajko.
Potknięcia zdarzają się wszędzie.
Pyro…
w Olesznie nie ma wojska, a to przecież wioska wojskowa była przy poligonie drawskim, jednym z największych w Europie 🙄
Na wojsko nie ma zapotrzebowania – i bardzo dobrze 🙂
Cichal,
jak to się nie wygadałam?!
Przecież ja nie strzymam…czyżbym?! 😯
Dzień ojca dzisiaj:
https://picasaweb.google.com/pegorek /VT11?authkey=Gv1sRgCM_8uffE04z2hwE#5613689230845325538
Wróciłem z przejażdżki przy pięknej pogodzie.
Temat dziś ciekawy, a Twój Pyro wkład bardzo mi się podobał. Mój ojciec, rówieśnik Twojego (1904) opowiadał mówił, że codziennie był żur z kartoflami, a dzieci cieczyły się na piątek, bo wtedy był śledź z kartoflami. Własna kura miała tylko szanse przy nieszczęściu trafić na domowy stół. Samo przez się zrozumiałe, że nie przy nieszczęściu kury samej, bo ta i tak miała przewalone.
Cos sie pokielbasilo https://picasaweb.google.com/pegorek/VT11?authkey=Gv1sRgCM_8uffE04z2hwE#m
To chyba chochlik, nie jeszcze lotr https://picasaweb.google.com/pegorek/VT11?authkey=Gv1sRgCM_8uffE04z2hwE#5613689230845325538
Ja tam się nie znam, ale u mnie w domu śledź w piątek był zwyczajowo, i ja tak mam, że do dzisiaj uwielbiam śledzie. Najlepiej solone, i niech tam ja juz sobie z nimi powydziwiam, czy w śmietanie do ziemniaków, czy jakieś tam rolmopsy, czy inaczej.
Kury natomiast… 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Bartniki-Mama karmi kury.jpg
Zawsze zapominam, wyciagajac stare zdjęcia, że wszystko musi byc w ciągłym sznureczku 🙄
http://alicja.homelinux.com/news/Bartniki-Mama_karmi_kury.jpg
Swego czasu mieliśmy w porywach ze sto kur. Oczywiście na powyższym zdjęciu na pierwszym planie kogut się ustawił 😉
A tu parę impresji z dzisiejszej wyprawy https://picasaweb.google.com/pegorek/VT11?authkey=Gv1sRgCM_8uffE04z2hwE#5613689339997058130
Ale macie lato, Pepegor…
U mnie w sweterku, a miały byc upały 🙄
Jutro najazd na Cichalów, a pojutrze na Nowego.
Hm…
ja naprawdę o tym nie wspominiałam na blogu?! Niepodobne do mnie 😯
No i nie wznieśliśmy toastu za Ojców? To kto ma i może, za szkło. Za Tatę, Tatusia, Ojca i Ojczulka i jak tylko się do tej kochanej i nieco groźnej osoby zwracaliście. No i za tych, którzy Tatusiami są dzisiaj.
Są tacy, moje stare dziecko inaczej się nie zwraca, jak „tatuś, mamuś”
Cichalu,
ten perkoz na zdjęciu nr13 to jest raczej kormoran, a na zdjęciu nr15 jest anhinga czyli wężówka amerykańska.
Ładne obrazki.
U mnie święto.
Poszedłem do sąsiada skorzystałem w łazience. Z wagi ma się rozumieć , osobowej zresztą . Ja własnej nie posiadam bo się wskazówka urwła i odczytać się nie dało, to pogoniłem gdzie pieprz rośnie. No to teraz będzie od początku .
Wchodzę , stanowczo pukam, wskakuję z zamkniętymi oczami, a tam kuku !!!
Dziesięć kilo obywatela mniej. Według wskazań lekarza wykonałem 250 % normy. Bez wysiłku i wyrzeczeń. Tylko chleba nie jem i butierbrodów i ciasteczek i cukierków i czekoladek i cukru białego nie używam, tylko żółty z jakichś patyków, tylko nie pamiętam jakich. Na tę okoliczność świąteczną wyjąłem schabu na trzy kotlety i je posypałem solą od chłopa spod grabi i curry od araba czystej krwi ma się rozumieć. Wszystko potem ojajkowałem, pobułkowałem i na oliwę z oliwek, bo szmalcu świeżego zabrakło. Pierwszy raz kotleta zrobiłem na tym czymś z pierwszego tłoczenia. Kotlet z prosiaczka zawsze dziewica wyszedł palce lizać. A mówią , że samotny chłop to na straconej pozycji . A tu proszę sam sobie dobrze zrobił i do tego polizał. Cuda mówię wam cuda . Świąteczne bardzo.
Teraz mogę dalej cięc .
Od pojutrza, Kotku.
Zaraz , zaraz , żeby mi tu potem nie wmawiano. Ja kotleta z pomidorkiem to jednego tylko. Pomidory były dwa co prawda , ale kotlet jeden. Pozostałe zostaną , aż wrócę z Radomia.
No! Wyjaśniłem…
Do golonki bardzo.
🙄
Ja do swojego mówiłam „tacimku”. Mój starszy brat, kiedy jeszcze był całkiem mały pisał kiedyś do ojca z kolonii – wszelkie formy typu „tato” a nawet „ojcze” wydały mu się zbyt mało dorosłe i napisał uroczyście: „Drogi Ojczymie”…
Nemo – wujostwo nie mieszkało, tylko mieszkali.
Państwo pozwolą.
Państwo się nie krępią, państwo ją!
Czy to nie powinno być blogowe zawołanie Łasuchów?
Marku,
bardzo apetycznie sobie dobrze robisz 🙂 Aż muszę coś zjeść. Poziomki.
Ja to raczej krempacji nie używam, raczej ją
Nisia – z Łasuchami (zapewne niewłaściwie) skojarzyła mi się opowiastka Chmielewskiej o chytrej babie : „Ksiądz nie wołoduch, som całego jaja nie zji, zostawi, to wom dom”
Moje wujostwo mieszkało 😎
A dziecko do ojca dotąd mówi „taciu” 😉
Nemo
Ja to całe życie przy warsztacie , nie jeździłem na wakacje.
Teraz dwa razy byłem i to pod rząd. To mnie apetyt wzrósł i dalej tak bym chciał apetycznie sobie dobrze robić.
Mogę zdradzić , że na obiad, albo podwieczorek to wędzonego tuńczyka najlepszego na świecie. I makrelkę z pieprzem. Szkoda gadać
Ja się z malarzem dzisiaj absolutnie nie rozumię, wkładam więc cały plik, a Wy tam sobie tym radzicie jak możecie : https://picasaweb.google.com/pegorek/VT11?authkey=Gv1sRgCM_8uffE04z2hwE#
Nie wiem czy Was nie nudzą te opowieści ? ale przepisałam następny fragment Złotych czasów i wywczasów – Lwów pierwsza połowa XIX w. „Późniejszy arcybiskup ormiański, Stefanowicz, gdy był kanonikiem, już wtedy siedemdziesięcioletni starzec (żył 105 lat) popadał czasami w szały fanatyczne. Spowiednik wszystkich pań wielkiego świata rozgorączkowywał je do śmieszności i dziwnemi okładał pokuty. Tej zabraniał chodzić na teatr, tamtej na wieczory, jeszcze innej przyjmować wizyty, a niejedną obwlókł we włosiennicę lub zakonną kutę. W wielkim poście zamieniał Lwów w pokutna celę, wesołe buduary obwlekały się kirem, z którego wyglądały trupie głowy wytrzeszczające straszliwe zęby, pałały gromnice, a kobiety z rozpuszczonymi włosami w szarych worach, obsypane popiołem leżały krzyżem zalewając się łzami, gotowe białe ciałka oddać pod hiszpańską pokutę (ulubioną zabawę Katarzyny Medycejskiej) byle uratować duszyczki. W końcu przebrało to wszystko miarę, na rozkaz ks. Samuela panie i myć i czesać się przestały, bladły, więdły i histeryczne miewały napady, więc ze strony bezbożnych mężczyzn czynna nastąpiła reakcja. Niebogie ze swymi szaleństwami kryć się musiały. Chodziły z zapuchniętymi oczami , cierpliwie znosząc srogie prześladowanie mężów., którym się malutkim paluszkiem nawet dotknąć nie pozwoliły, a gdyby Siemiradzki był wtedy odkrył pochodnie Nerona, kto wie, czy która nie byłaby gromnicą podpaliła sama swojej sukni. Koniec tych histeryj był niespodziany a krótki
Jeszcze się z Ciebie kosmopolita jakiś zrobi 🙄 Albo sybaryta.
To było do Marka 🙂
Pewna pani chcąc swobodnie wypłakać łzy Magdaleny, kazała w Mikołajewie w oberży urządzić pokutną celę, w której się z jakimś duchownym zamknęła na dłuższe rekolekcje. Na nieszczęście Lucyfer, bo któż inny, szepnął o tem generałowi Wartensleben , ten gbur, roszczący sobie prawa do tej pani, wpadł niespodzianie, znieważył święte schronienie i zbyt po huzarsku zakończywszy rekolekcje, wyniósł rozpaczającą pokutnicę z katakumb, usłał na sankach i jednym galopem odwiózł do Lwowa. Podanie ludowe milczy jakim sposobem duchowny ojciec do domu się dostał. Takie bezbożne wystąpienie mniej lub więcej uprawnionych Dioklecjanów, złamało opór pań. Zimną wodą obmyły zapłakane oczęta, w ubieralniach zawoniał znowu Cooll-Crem i woda kolońska. Szatany się uśmiechnęły i znowu wszystko poczęło iść dawnym, grzesznym torem. Sam Ks. Stefanowicz był bogobojnym, spokojnym pasterzem, a potem świątobliwym biskupem.”
Hiszpańska pokuta, hm… Katarzyna Medycejska lubiła dyby? Teraz to się używa wyściełanych futrem lub aksamitem kajdanek 😉
No popatrzcie – tym nieszczęsnym niewiastom fatalnie się „ałtorytety” przysługują, a one wszak z duchem czsu muszą (złośliwi to modą nazywają). Sama pamiętam córy rewolucji i wnuczki Proletaryuszów. Gdybym dzisiaj przypomniała, miałabym w dziób, jak w banku. Bo one w międzyczasie swoje na styropianie odleżały.
mamo, mamuś, tato, tatku 🙂
Nie mam wujostwa, nie mam problemu 🙂
Przecież mówię 🙄
nadal: mama, mamusia, tata, tatuś 🙂 .
A na dobranoc reklama z 1892 r.
„Parowa fabryka pierników, sucharków i ciast L. Czyńskiego w Jarosławiu poleca między innymi: piernik hygieniczny – wypróbowany i uznany środek na wszelkie dolegliwości leniwego trawienia takie jak zgaga, obstrukcyje; Gau – Gau – najpyszniejszy przysmak orzeźwiający w pudełkach; kluski suszone – przewyższają smakiem makarony włoskie bo nie pozostawiają łojowatego posmaku” 🙂
Haneczko,
tego wujostwa też już nie mam tzn wuj jeszcze żyje, ale ciocia (nie wujenka) już dawno nie 🙁 A pokrewieństwo było podwójne: cioteczny brat mamy ożenił się z siostrą ojca.
pewnie „tych wujostwa”… 🙄
Asia …:)
Dobrej nocy.
Nemo, nigdy nie miałam. Rodzice byli jedynakami. Ja też pojedyncza 🙁
Haneczko,
mój ojciec miał siedmioro rodzeństwa, mama – brata i przyrodnią siostrę. Więc było tych wujostw sporo.
Kiedy oglądam zdjęcia w starym albumie rodzinnym, to się łezka kręci, jak się te wielkie rodziny pokurczyły 🙄
Bralczyka brak.
Nisiu, mozesz smialo rusalke (rusalka?) zabierac na zaglowiec
http://www.youtube.com/watch?v=K8yPsF_C8V0
Jak bedzie trzeba to i na maszt wlezie 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=_1EjjQ2NzSM
Formula 1…
http://www.youtube.com/watch?v=P5iAor_QZ2E
To chyba nie jest tak – te rodziny się rozrosły, tylko teraz wszystko zależy od tego, kto utrzymuje kontakty i kto podtrzymuje stosunki rodzinne.
O dziwo, w mojej rodzinie to jestem ja, za Oceanem.
Zadałam sobie trud zabezpieczenia i zeskanowania starego albumu rodzinnego i takich innych, wcale to nie był zreszta dla mnie trud, po prostu „tak mam” i myślę, że wszyscy tak maja, tylko czasem niektórzy uswiadamiają to sobie późno, a czasem za późno.
Nemo, nic z wyboru, niestety.
Nie ma jak sloneczna Kalifornia 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=0HaBOcq5nB4
Rodzina się rozrasta jak drzewo. Niektóre konary się rozwidlają, inne usychają, a gałęzie oddalają się od siebie. Dla mnie rodzina to pokrewieństwo pierwszego i drugiego stopnia – dziadkowie, rodzice, rodzeństwo, ich dzieci. Dalsze – to kuzyni, krewni, luźne więzi, spotkania na pogrzebach wujków i ciotek… Do tego te odległości 🙄
Odległości?
Jakie odległości? Parę setek kilometrów?
To są żadne odległości 😉
YYC, rusałka jest na razie usrałka. Na te maszty, podejrzewam, niebawem już wlezie. Jeszcze nie surfuje, ale skoki w dal, wzwyż i z przeszkodami ćwiczy z zapałem. Zabrał się już do przekopywania trawnika. Z największym zacięciem gryzie jednego misia, na którego Szanta w ogóle nie zwracała uwagi oraz papiery. Gdyby ktoś wpadł na pomysł ostatecznej likwidacji IPN-owskich teczek, wystarczyłoby na kilka dni wpuścić tam mojego Kajtka. Lepszy od wszystkich niszczarek świata.
Szanta jest na mnie obrażona, niestety. Nawet kaszanką nie udało mi się jej przebłagać. Kaszankę zjadła i poszła spać na kocyk, łypiąc na mnie z wyraźnym wyrzutem.
Swoją drogą Dar już płynie do Szczecina (w czerwcu będzie u nas dwa razy), można by zwierzątko przećwiczyć…
Alicjo – wielki kraj, co?
http://www.youtube.com/watch?v=ifxqOVt_YE8
„miedzy ustami a brzegiem pucharu…”
to jest odleglosc!
Krystyno a propos pięknych kobiet. Czy Ty też nie przestrzegasz pewnych reguł?
Szperając znalazłem jeszcze jedną, fonetyczną wersję gruzińskiego „na zdrowie” jest to „gaumardżos” Jak by nie było…na zdrowie!
Nemo, uzupełniłem. A co z innymi ptaszkami? Poguglujesz?