Płonie ognisko

 

 Ale niekoniecznie w lesie. Dziś płonie ono w kuchni. I często jest to kuchnia elektryczna a nawet indukcyjna. Są zresztą kuchnie jeszcze bardziej nowoczesne. A wszystko zaczęło się…

Zanim przytoczę kilka akapitów ze wspaniałej książki Richarda Wranghama „Walka o ogień” z podtytułem „Jak gotowanie stworzyło człowieka”  a wydanej przez CiS Stare Groszki 2009, musze dodać, że dawno nie miałem w rękach tak fascynującego dzieła. Inni uczeni i dziennikarze recenzujący tę książkę twierdzą, że wprawdzie tezy autora są wielce kontrowersyjne ale przytoczone przez niego dowody mogą niedowiarków przekonać do jego twierdzeń. Gotowanie  gruntownie zmieniło homo sapiens pozwalając czy wręcz zachęcając do zejścia z drzew na ziemię i całkowicie zmienilo relacje między kobietami a mężczyznami.

Dodatkowym walorem książki jest talent narracyjny autora, jego poczucie humoru, błyskotliwość i posługiwanie się językiem zrozumiałym dla przeciętnego czytelnika a nie – jakże częstym niestety w tego typu literaturze – językiem naukawym. Oto próbka:

 

 

„Zdaniem Sherwooda Washburna i wielu innych antropo­logów podział pracy między mężczyzną a kobietą jest efek­tem polowania. Zgodnie z tą teorią, w te dni, kiedy męż­czyzna nie zdołał zdobyć mięsa, miodu ani innych równie atrakcyjnych produktów, mógł polegać na tym, co dostar­czyła kobieta. Jak już jednak się przekonaliśmy, to by nie wystarczyło, albowiem powracający z nieudanego polowa­nia mężczyzna nie miałby po prostu dość czasu, by prze­żuć i strawić te roślinne kalorie i wystarczająco się najeść. Niezależnie od tego, czy nasz nieposługujący się jeszcze ogniem męski przodek sam zbierał dla siebie rośliny, czy obdarowywała go nimi kobieta, czas był dlań tak samo nieubłagany. Łowiecko-zbieracki podział pracy nie zapew­niłby po prostu wystarczającej liczby kalorii, dopóki dieta składała się z surowych produktów.

Przyjmijmy zresztą na chwilę, że nasz łowca (spożywa­jący wszystko na surowo!) ma partnerkę, która chce go karmić i nawet potrafi zebrać wystarczającą ilość poży­wienia, by starczyło dla obojga, a też (nie zapominajmy)

przydźwigać te produkty do obozowiska, gdzie ma się spo­tkać ze swoim mężczyzną. Teraz załóżmy, że nie powiodło mu się na polowaniu. (Nawet współczesnym łowcom-zbieraczom, uzbrojonym w o wiele skuteczniejszą broń, często zdarza się coś takiego; Hadza na przykład kilka razy w roku przez tydzień albo nawet i dłużej muszą obywać się wyłącznie drobnicą, bo nic większego nie udaje się upolo­wać). Po całodziennym polowaniu myśliwy jest po prostu głodny i potrzebuje, powiedzmy, dwóch tysięcy kalorii. Nie może jednak jeść po zapadnięciu zmroku, bo to byłoby zbyt niebezpieczne – pomyślmy zresztą, wokół ciemna noc, pełno drapieżników, a tu trzeba po omacku szukać orzechów, liści i jadalnych korzeni, które przyniosła mu partnerka-zbieraczka. Na ziemi poza drapieżnikami za­grażałyby mu jeszcze wielkie kopytne, gdyby zaś usiłował skryć się na noc wśród gałęzi, musiałby pokonać dodatko­wą trudność – dwa tysiące kalorii w surowych roślinach i korzeniach ma raczej dużą objętość i niełatwo to wnieść na drzewo. Aby zatem zjeść tyle, ile powinien, nasz łowca musi poradzić sobie z większością tego zadania przed zmrokiem. W okolicach równika ciemno robi się już o szós­tej, siódmej po południu. Teraz mamy już tylko proste rachunki – jeśli bohater naszego opowiadania od rana zajęty był polowaniem, raczej nic nie jadł. Powinien więc (inaczej zabraknie mu czasu) wrócić do obozowiska przed południem i tu już musi czekać nań żywność nazbierana przez partnerkę (trzeba zatem dodatkowo przyjąć, że ona poradziła sobie ze zgromadzeniem wystarczającej ilości pożywienia już o tak wczesnej porze). Resztę dnia (wie­czór się zbliża!) myśliwy musi spędzić, na zmianę jedząc, odpoczywając, jedząc i znowu odpoczywając i tak dalej. Reasumując – długie godziny przeżuwania (niezbędne, gdy pożywienie jest surowe) mocno limitują czas, jaki można poświęcić na polowanie. Dość wątpliwe zatem, czy w takich warunkach podział pracy ze względu na płeć w ogóle mógłby się wykształcić.

Problem rozwiązało dopiero wykorzystanie ognia! To właśnie ogień dał łowcom dość czasu, odciążając ich od konieczności przeżuwania przez pół dnia, a także umożli­wiając posilanie się już po zapadnięciu ciemności. Ta linia naszych przodków, która jako pierwsza posłużyła się ogniem do przygotowania posiłków, zyskała kilka godzin każdej doby. Polowanie przestało być czekaniem na łut szczęścia (i na łup, który sam wejdzie ci w ręce), a stało się planowym i świadomym pościgiem za ofiarą, dzięki czemu szansa na sukces wielokrotnie wzrosła. Od tego czasu mężczyźni mogli polować aż do zapadnięcia nocy, bo mieli pewność, że w obozowisku zdążą jeszcze zjeść obfity posi­łek. I dopiero od chwili, gdy zaczęliśmy gotować, wkład myślistwa w utrzymanie domu stał się przewidywalny, więc mogła zacząć się rozwijać wymiana ekonomiczna między kobietą i mężczyzną.”

Warto mieć tę książkę na półce. Zwłaszcza jeśli się jest smakoszem a to oznacza człowieka ciekawego i poszukującego.