Zgadnij co gotujemy? (9 B)
Dziś to pewnie będzie poranny ruch na blogu. W szranki staje pani Lucyna. A właściwie jej „Obiady” i to w liczbie 365. I do tego pięknie wznowione przez Nowy Świat, madrze opracowane i efektownie zilustrowane. A by otrzymać tomisko w twardej oprawie trzeba dobrze odpowiedzieć na trzy pytania (a co znaczy „dobrze” to decyduję ja!) i przysłać je tu: internet@polityka.pl
Oczywiście należy mieć refleks rewolwerowca i szybki komputer. A oto dzisiejsze pytania:
1- Dlaczego smakosze tak wysoko cenili kwiczoły i czy są one nadal dostępne na rynku?
2- Co to takiego – miszkulancja?
3- Francuski Inżynier, Polak z pochodzenia, był także słynnym smakoszem i autorem głośnej książki gastronomicznej, którą wydał (100 lat temu) pod pseudonimem – jaki to pseudonim i jaki tytuł książki?
Komputery już furkoczą, klawiatura stuka. Maile lecą w kosmos. A ja czekam i listonosza mam pod ręką. Pani Ćwierczakiewiczowa zmieni właściciela.
Komentarze
O rany, ale trudne dwa pytania, no zobaczymy czy los się uśmiechnie 🙂 w Wielkopolsce zima 🙁 życzę dobrego dnia
Znowu falstart. O 7:55 wpis już wisiał sobie w najlepsze, czyli znowu spóźnienie. Pech, bo nagroda smakowita
Pytanie o kwiczołach trudne, bo może się okazać, że Pan Piotr zna jakieś szczególny powód cenienia kwiczołów i te najbardziej znane nie będą odpowiedzią właściwą. Ja dałem tyły podwójne, bo późno i do tego przeoczyłem część pytania pierwszego, tę najłatwiejszą. Uzupełniłem, ale to już na pewno o wiele za późno. Tym bardziej, że Jotka już wcześniej wysłała.
Pytanie o autora książki też nie było łatwe. Trzeba było szukać po francusku, choć w polskiej wikipedii występuje. Nie ma tam jednak nic o tym, że był inżynierem.
Stanislawie, nie podpowiadaj!
„Strachy”Marii Ukniewskiej tez napomykaja o kwiczolach. Jedna panienka pytala innych (rzecz dziala sie w garderobie teatrzyku rewiowego) jak to sie jada. Inna zainteresowala sie zrodlem pytania. Odpowiedz okazal sie prosta – tenze sam pan zaprosil obie na kolacje. Oczywiscie nie jednoczesnie.
W rodzinie Wankowicza – jak sam Mistrz snul opowiesc – kwiczoly byly nie tyle smakowite, co slowkiem uniwersalnym na okreslanie nieciekawych osob, sytuacji, spotkan etc.
Ja z checia sprobowalabym.
Pozdrowiatka od zwierzatka
Echidna
No, tak, a ja ja już się pozbierałam to w pośpiechu też te kwiczoły wzięłam po łebkach i musiłam uzupełniać, ale i tak wszystko za późno, tyleże przyjemność z szukania.
Stanisławie, ale jaka saga rodzinna. I babka rumowa z nazwiskim związana!
Zupelnie zapomnialam. Zdarzenie ma miejsce w magazynie alkoholi. Na widoczyn polkach ponoc glownie koniaki wodka:
http://www.youtube.com/watch?v=hqC2URQstz4
Duze straty, duze
E.
Ze znajomych to oczywiście Eska jadała kwiczoły, ja tylko słuchałam
Wieje, wieje, wieje i całkiem mnie przewiało. Dzisiaj praktykantka 🙁
Witam,
raz już polecałam stronę biblioteki cyfrowej w której są książki kucharskie. To strona http://www.polona.pl
Jest tam dzieło o które pyta p. Piotr. Myślę, że już mogę napisać że to Henryk Babiński vel Ali-Bab. Na pewno też znajdą się jakieś przepisy na kwiczoły np. w obszernym dziele Wincentyny Zawadzkiej Kucharka litewska… na s. 169 – Różne drobne ptaszki jako to kwiczoły, wróble, słonki i.t.p.
Stanisławie, tu jest, że był inżynieem:
„It was a fifth-edition of Gastronomie Pratique written by Henri Babinski, an engineer who wrote under the pen name Ali-Bab. Frédéric spoke about the author …
http://www.hertzmann.com/articles/2003/alibab/ – Kopia – Podobne
http://de.wikipedia.org/wiki/Henri_Babinski
Sierota ze mnie 🙁
Ale miał być fartuch i znowu nic 🙄
BABIŃSKI Henryk (1851-1927)
inżynier górnik, poszukiwacz złóż złota, diamentów, węgla kamiennego w Ameryce Płn.; 1900 osiadł w Paryżu, zarządzając szpitalami i sanatoriami swego brata Józefa, gdzie zasłynął jako kucharz i pod ps. Ali Bab zredagował wielką encyklopedię gastronomiczną (1800 stron) Gastronomie pratique… – uważaną za podstawowe dzieło o kuchni franc., wielokrotnie wznawianą.
Koniec tych przyjemności, idę trochę połopotać na wietrze
Errata:
– widocznym.
A jak juz jestem: widzialam niecale 10 mniut temu wspaniale jablko zapiekane rodem z Normandii. Z jajka, masla, maki i odrobiny wody zagniecione zostalo ciasto i rozwalkowane na gubosc okolo 0.5 cm. Obrane ze skorki jablko z wydrazonym gniazdem nasiennym polozono na kwadracie ciasta, w tulejke jaka powstala po wycieciu nasypano 4 lyzeczki cukru i nalano nieco (3 chyba lyzeczki) koniaku. Ciasto zlozono w koperte dokladnie zalepioni, posmarowano rozbeltanym jajkiem i pieczono okolo 25-30 minut. Upieczone po polozeniu na talerzyku oblano koniakiem i podpalono. Wygladalo wspaniale. A i smak zapewnie nie odbiega od wizualnej prezentacji. Az mi zapachnialo…
Nazwe przeoczylam niestety. Cos na „D-e” Normandi albo jakos-tak kolo tego. Moze Guru nasz Smakowity zna nazwe.
Szukajac nazwy deseru normandzkiego natrafilam na wspaniala strone.
http://FXcuisine.com/Default.asp?language=2&Display=180&resolution=high
Echidna
Domowe obowiazki wzywaja zanim jednak udam sie w strone deski do prasowania – sluchajcie: mnie sie wydaje, ze zanim Pan Piotr nie poda zwyciezcy i prawidlowych odpowiedzi nie powinnismy Go uprzedzac. Chyba takie jest niepisane prawo srodowych zagadek.
Niewielkie, zakamuflowane potyczki slowne nie zaszkodza lecz…
E.
Aszyszu, nalanie do chłodnicy traktora wody a nie płynu niezamarzającego ma swoje wady i zalety. Wadą jest każdorazowe spuszczanie po pracy zaletą zaś niepodważalną zdecydowanie łatwiejsze uruchamianie silnika po zalaniu gorącą wodą. W duże mrozy nawet zdarza się dwukrotnie przelać chłodnicę nim się to uda. Szwedzkie samochody miewają grzałki w misce olejowej, ale trzeba stać blisko gniazdka z prądem.
Ależ Nemo, fartuch już był i wygrał go Stanisław. Stwierdził też, że do twarzy mu w czerwonym. Gdy spotkam się z Kurtem Schellerem spróbuję wyłudzić jeszcze jeden ale to trudne. To Szwajcar czyli człek oszczędny i swoje fartuchy sprzedaje kursantom.
Przepraszam, Echidno, ale to egry zaczęła…
Jesli my o tych samych kwiczolach, to ma szczera nadzieje, ze na rynku dostepne nie sa, a jak sa to prosze poinformowac ochrone srodowiska…
Dzisiaj dzien kuchenny, bo: A. maz mnie zostawil i musze sama sobie gotowac, a w przypadku slomianego wdowienstwa powracam do polskiego czasu obiadowego; B. postanowilam wyprobowac przepis z ksiazki chyba Ewy Wachowicz i bede piekla. Strasznie sie za to ciesze, ze caly bajzel jaki zostanie po moich wyczynahc kuchennych w magiczny sposob zniknie 😀
Babiński nas wykończył. Nijak nie mogłam go sobie przypomnieć; pamięć latała mi po Pomianach i innych takich w głowie typowa miszkulencja, proszę Towarzystwa. Młodsza mnie pocieszyła, że mi kupi tę wymarzoną Ćwierciakiewiczową. Kolana mnie bolą, bo się wyłożyłam we własnym mieszkaniu potykając się o półmetrowy karton. Niedługo Córcia będzie mnie musiała dla bezpieczeństwa trzymać w uprzęży, jak niemowlaka.
Stanisławie,
nie wiem czy na pierwsze pytanie odpowiedziałam tak, jak sobie źyczy Gospodarz.
„Ten” Babiński to „w moich kręgach” znany jest dlatego, że jest bratem swojego brata, tego od odruchu Babińskiego.
Pyro, bój się Boga, uważaj kobieto! Twój e-mail doszedł i naskrobałam Ci co nieco. Będę wygladała odpowiedzi.
chyba zawody dalej trwają bo Gospodarz nie podał zwycięzcy … to spóźnialscy lub błędowicze do boju … 😉
Jolinku,
wysłałam odpowiedź jeszcze raz, tym razem znalazłam specyficzną informację na temat kwiczołów, zabaczymy … 🙂
No to sierota podwójna ze mnie 🙄
Bo to tak jest, jak się interpretuje życzeniowo 😉
Nemo:
Jakby znowu był fartuch do wygrania (ten czerwony) to bym zawalczyła 😉
Gospodarz:
Za tydzień kolejna zabawa a nagrodę zapowiedziała (niechcący lub profetycznie) Nemo.
No to nemo nastawia budzik, a tu… Cwierczakiewiczowa 🙁
No bo faktycznie Gospodarz miał na myśli tę moją zapowiedź:
Książkę do wygrania już wygrałam, teraz jeszcze bym chętnie wygrała wydanie, którego dotyczy drugie pytanie, a którego autorka przeklinała biskupów ?do trzeciego pokolenia? 😯 😆
Ehh, 🙁
nemo –
a propos wczorajszych herbatnikow. Petit Beurre nadal sa produkowane. Kupuje tak do polaszowania lub jako spod do sernika gotowanego. Produkcja turecka lecz smak nadal ten z dziecinstwa.
Podeslac?
Echidna
Teraz do boju już nie uchodzi 😉
Drobne białe sypie 🙁 W papierowej ciągle nie ma zjazdu 🙁
Jutro mam wolne, zajmę się procentami. Pigwowce odleżały swoje i doszły. Będą z nich dwie nalewki, prawie koniakowa Nemo i z rumem.
Obiad Żabowy- kurczacze piersi w kawałkach i kluski kładzione.
Żabo, pan mąż serdecznie Cię pozdrawia, on kocha to jedzonko 😀
Haneczko, nie tylko nie ma zjazdu 🙁 są w tym miejscu „przepiękni” panowie, w których zdecydowanie nie gustuję 🙁
U nas rano było -3 C, dobrze, że nie muszę jechać do Poznania bo tam podobno horror 🙁
jotko, jacy panowie?
Przepraszam za opóźnienie ale dzieki temu wzrosło zapewne napięcie. Na blogu czuć iskrzenie. Wygrał Stanisław, który ostatnio postanowił w tym wyścigu zdystansować Nemo. Gratulację dla zwyciężcy! Nagroda na poczcie. A prawidłowe odpowiedzi to:
1 Kwiczoły, na które polowano jesienią miały smak jałowca ponieważ objadały się tymi jagodami. Teraz sa pod ochroną;
2 Poprzedniczka bigosu; potrawa z różnych jarzyn i mięs gotowana a potem zaprawiana śmietaną;
3 Ali-Bab napisał „Gastronomię praktyczną”, prawdziwe nazwisko Henryk Babiński.
Za tydzień, mimo święta, kolejny quiz.
Pluszaku,
już dwa razy odpowiadałam na Twoje pytanie. Za pierwszym razem post „zżarło”, za drugim łotr napisał: „juz odnotowano taki komentarz, wyglada na to, że się powtarzasz” 🙁 czy ten komentarz dotarł do Ciebie jakąś sekretna pocztą?
Stanisławie, wielkie gratulacje 🙂
Jotka, łotr to kocha 👿
Stanisławie, gratulacje 😀 Nie brakuje Ci już miejsca na półkach 😉 ?
jotko, nie dotarł, ależ łotr z tego łotra;
Gospodarzu, a za tydzień nagroda jaka? 😉
Stanisławie, gratulacje!
Echidno,
ja nic nie wiem o żadnych herbatnikach 😯 Dzięki za ofertę, „Bure petity” chyba występują również w Helwecji, ale ja ich nie poszukiwałam. Może ktoś inny? Konfuzji ciąg dalszy 🙄
Wielka księga zatytułowana „Polska ginąca” autorstwa Bogusława Michalca wydana przez oficynę Carta Blanca. Mnóstwo zdjęć i ciekawae teksty. Są i interesujące nas tematy.
Babka upieczona i w jej wyniku zdalam sobie sprawe z podstawowego problemu z pieczeniem w Ugandzie. Maka. Owszem jest i nawet ma napisane, ze biala i do ciast, ale ona tak zupelnie biala, to nie jest.
Przez to jest ciezsza i dominuje smak wszystkiego od nalesnikow, przez jablka w ciescie do babki wlasnie. W weekend zrobie jeszcze plendze i zobaczymy, kto wygra pyrki, czy maka.
łotr mi zjat
Ja chcę fartuch 😎
00 7977
ok, nemo, zrozumiałem 😉
i tak zazwyczaj wstaję wcześnie 😀
To ja Wam trochę opiszę wizytę u Pana Lulka:
Jak byliśmy w sierpniu z Markiem to obiecaliśmy, że w październiku przyjedziemy ponownie by sprawdzić jak się czuje nasz blogowy przyjaciel. Wprawdzie Marek miał bardzo napięty kalendarz ale jak obiecał wybrał się ze mną za co mu jestem bardzo wdzięczna. Tym razem pojechaliśmy pociągiem do samego Wiednia, gdzie Paweł jak skowronek wstał już o godz. 6.00 i czekał na nas razem z dzielnym Jasiem.
Na początku spełniło się moje marzenie by wypić w wiedeńskiej kafejce kawę i zjeść do tego ciasteczko. W dobrych nastrojach pojechaliśmy na zakupy by zaopatrzyć się trochę w produkty potrzebne do gotowania bo sklepy w sobotę popołudniu i w niedzielę są nie czynne a Marek obiecał, że na pewno pogotuje. Po zwiedzeniu Wiednia trochę od zaplecza bo w sklepach i na bazarach wyruszyliśmy do Pana Lulka. W Wiedniu trochę padało ale jak dojechaliśmy do Lulkówki słoneczko wyszło no i Pan Lulek wybiegł nas przywitać pokazując nam od początku, że jest w dobrej formie. Jak to u Pana Lulka bywa mieszkanie wysprzątane, róże w wazonach i prezenty butelkowo-miodowe przygotowane dla każdego z nas. My też trochę mieliśmy prezentów ? potrzebnych i niepotrzebnych i po miłej ich wymianie pojechaliśmy we czwórkę do tzw. Stołówki Przyzakładowej. Szkoda, że tego nie widzieliście, wszystkie młode kelnerki zaczęły przytulać i całować Pana Lulka a potem kilka razy podchodziły do stołu by się do niego pouśmiechać. Cieszyły się bardzo, że Pan Lulek zdrowy i przyszedł z nami. Stołówka faktycznie ma bogaty wybór dań, już nie pamiętam co kto jadł ale porcje były takie, że byliśmy smacznie najedzeni i całe szczęście, że na deser było tylko małe ciasteczko.
Po powrocie do domu Lulkowego Paweł zajął się trochę komputerem a potem sobie przy ciachach i kawie oraz winku pogadaliśmy. Dzień nam minął jak z bicza trzasł ale trzeba było się wyspać by mieć siły na niedzielę. Ranek niedzielny zaczął się jak zwykle dobrą pogodą, Marek szybko zrobił furę pierogów z serem (Pan Lulek oczywiście od razu dostał porcję do spróbowania) i makaron (z mąki kurpiowskiej bo przywiózł ze sobą). Niestety czas szybko nam zleciał bo Marek już o 14 miał autobus do Wiednia a wieczorem już ruszał pociągiem do Polski. Poszliśmy go odprowadzić na autobus a w drodze powrotnej do domu po kolei się dowiadywałam kto kim jest z sąsiadów Pana Lulka i kto gdzie mieszka. Poznałam też przemiłych młodych sąsiadów z domu Pana Luka i okazało się, że teraz to Pan Lulek ma opiekę tuż za drzwiami bo młoda sąsiadka jest pielęgniarką w szpitalu, w którym Pan Lulek przebywał. Ten nasz Pan Lulek to jak się okazuje ma wszędzie chody i znajomości … 🙂
Cdn.
Stanisławie gratuluje pięknej wygranej … 😀
Danuśka maj tajną informację, że Marek-Miś też planuje wpaść do Ciebie na Mini Zjazd .. 🙂
Dziękuję za wszystkie gratulacje, udało się mimo późnej pory. Widzę, że Żaba oblatana w temacie. Rodzina w ogóle ciekawa. Ale daty śmierci podają różne w różnych źródłach, od 1927 do 1931. Inne dane tez się różnią.
Pewne, że Henryk Józef Seweryn Babiński ukończył paryską szkołę górniczą (l’École des Mines) i był dyrektorem kopalni cynku w La Grande Combat w departamencie Gard (znany wszystkim akwedukt Pont du Gard). Po Gujanie i innych krajach AP włóczył się ponad 15 lat.
Ojciec, też Henryk i też inżynier, wyemigrował do Francji w 1948, 3 lata przed urodzeniem gwiazdy francuskiej gastronomii.
Bardzo ciekawa relacja Jolinki. Pan Lulek przyciąga jak magnes. Większość zna osobiście, co zaczyna wzbudzać zazdrość, u mnie na przykład, choć specjalnie mnie ta cecha nie wyróżnia.
Aha, Jotko, półek nie zabraknie, choć już są przepełnione, bo w razie czego dorobi się nowe. Jedna ściana w salone 4,45×2,85 (wymiary ściany nie salonu) cała jest pokryta półkami z wyjątkiem otworu drzwiowego 2,1×0,8. Półki własnej roboty i montażu wyglądały świetnie do ostatniego tapetowania, po którym powstały pewne błędy skutkujące lekko falistym układem półek. Ale niedługo kolejne tapetowanie lub malowanie, więc się poprawi.
Praktykantki nie ma, bo nieco podziębiona. 🙂
Wieje i co ciekawe, po chwilowym rannym, bardzo mizernym ociepleniu i słońcu – tyle, że nieco powyże zera – teraz robi się zimniej i chmurno. Śnieg będzie, czy co?
Blacha na dachach na razie (odpukać!!!) się trzyma, ale Forever’owi do boksu wpadł kawałek ściany szczytowej, góra była wymurowana na połowę grubości muru, niby, ze skos pod samym dachem jest nienośny (to jest ta stajna przylepiona do zasadniczego budynku). Może i nienośny, ale wyszło na to, ze chwiejny. Wieje akurat prostopadle do szczytu i napewno nie te zapowiadane dla Połczyna 34 km/h, tylko o wiele więcej.
Trzeba to będzie jakoś deskami zabić i pewnie już tak zostanie.
zbiegiem okoliczności
i u mnie na blogu gościnnie i przelotnie Ali Bab
a to za sprawą poszukiwań informacji o orderze Pomiana
natknąłem się na mp3 audcji z radia RFI
http://www.rfi.fr/actupl/articles/111/article_7328.asp
warto kliknąć i te dziesięć minut posłuchać
jest nie tylko o Babińskim
:::
Stanisławie – gratulacje
:::
Panie Lulku – zdrowia
:::
Gospodarzu – do widzenia jutro
Stanisławie, gratulacje.
1848 -? w ramach Wiosny Ludów?
A ja myślę jak dorobić półki w spiżarni. Juz raz się do tego zabierałam ale wtedy stała tam zamrażarka na wołu otwierana od góry.
Greckiej wyszło w sumie ca 18 litrów. Najładniej wygląda w dużych słoikach. To nawet dobrze, bo zmieści się w 20 a tak potrzeba by ze 60. No, może trochę wsadzę w mniejsze, takie po 0,5 litra. Syrop jest jasnoróżowy i jabłka też się tak zabarwiły. Monatowa ma rację, ze to „wytworna” konfitura, ale trzeba ją podawać na jasnym tle, np. mało słodki kremik galicyjski wzbogacony o bite białka (będzie jaśniejszy), zastudzony w salaterkach, albo w pucharkach i na wierzch łyżka greckiej. I jeszcze kruche ciasteczko wbite na sztorc 🙂
Kremik (zwany galicyjskim):
0,5 litra mleka
2 łyżki mąki
2 łyżki cukru
2 żółtka
skórka cytrynowa wanilia
Wersja zasadnicza:
ubić kogel-mogel, rozprowadzić małą ilością mleka, rozmieszać z mąką, dodać skórkę,wlać do gotującego się z wanilią mleka, jeszcze podgrzewać i mieszać aż zgęstnieje.
Wersja wzbogacona:
składniki jw + białka z dwóch jajek
ubić białka na sztywną pianę i zmiksować z gorącym kremikiem (albo ubić trzepaczką).
Żabko Ty chyba dyskryminujesz młodą praktykantkę … 😉 okaz jej trochę serca … 😀
Stanisławie jak tak dalej pójdzie ze zdrowiem Pana Lulka (co opiszę dalej) to na przyszłym Zjeździe poznasz go osobiście i zostaniesz fanem Pana Lulka jak i my jesteśmy … 🙂
Brzuszku a gdzie się zobaczycie?????????????????????????????/
Jolinku – oczywiście niech Marek też wpada.
Serdecznie zapraszam !
W ramach zachowania pełnej tajemnicy
zawiadomię w takim razie o naszym spotkaniu
jeszcze jedną osobę……. 🙂
Stanisławie – nieustająco gratuluję.
A co się nakrygowałeś od rana !
Wielkie umysły zawsze mają mnóstwo wątpliwości.
Żabo – najważniejsze,że Tobie i koniom nic się nie stało.
Uważaj na siebie.
Brzucho, cieszę się. Zwłaszcza, że dawno Cię nie widziałem. Będę na III części. Wczesniej sa trochę odległe dla mnie tematy i muszę rano wpaść na wieś. Do zobaczenia.
Jolinku
jadę do Waw na konferencję o produktach regionalnych
a w folderze konferencji jak byk stoi
że Gospodarz jutro będzie tam w roli eksperta
więc już się cieszę na spotkanie
o Matko a skąd Ty Żabko bierzesz tyle słoików … zawiadamiam, że u Pana Lulka w piwnicy (zwiedziliśmy ją razem z Markiem i tylko z Panem Lulkiem) jest od groma słoików, umytych i po segregowanych i do wzięcia a Marek teraz mniej produkcyjny jest bo zdjęciuje … 🙂
Danuśka ok. dobry pomysł …. 😀
to zazdraszczam jak cholera … 🙂
miało być jak cholerka bardziej kulturalnie … 😀
Witam, donosze, ze wlasnie faszeruje kaczke wg. porzepisu Pana Gospodarza, do sosu sojowego dodalam jeszcze Panalulkowego miodu, a poza tym to p a d a s n i e g
nemo te tajemnice z Pettit B. to chyba ja moge wyjasnic, bo o nich wspomnialam przy okazji slodyczy PRL. Z tym ze jak nie o P.B., ktore byly wiekszego formatu, tylko Bebe, ktore byly miniaturka.
Przyznam sie bez bicia, ze tez nie szukalam, bo teraz mi sie przypomnialy, a tutaj to na 100% ich nie ma 😀
gratulacje
Coś te baby chyba knują… eee3… (taki kod)
Dziś musiałem odpuścić sobie ratowanie firmy przed upadkiem, bo Młody z tytułu niedomagania na zdrowiu został w domu. Poza tym miał przyjść kominiarz, żeby zarejestrować nowy piec gazowy. Nawet udało mi się uściślić termin. Niezwykle precyzyjnie: między 11 a 15. Na pocieszenie pani w telefonie obiecała, że zadzwonią pół godziny przed wizytą. Zadzwonili. Do drzwi, bez wyprzedzenia. Przyszło trzech. Jeden coś mierzył, dwóch się gapiło. Wzięli 70 euro i powiedzieli, że przyjdą jeszcze fachowcy z gazowni. Ciekawe, w ilu się pojawią, ile skasują i kogo następnego zaanonsują.
knują … knują …ale zainteresowany nie ma nic na przeciw … się wywiedziałam to wiem … 🙂
Pawełku te kominiarze i gazownicy to jedna sitwa … u nas też tak się panoszą …
Przyznacie, że nasz Piotr Gospodarz potrafi interesująco opowiadać.
Odsłuchałem właśnie z archiwum TOKFM audycję, w której w ciepłych tonach opowiada o życiu blogowym, o Żabich Błotach oraz o akcji rewitalizacji Jerzego Teodora von Burgenland.
Dowiedziałem się przy okazji, że Miś osobiście wysłał z Kurpii karetkę do Panalulkówki. Wot, cicha woda, nasz Misiu, skromnie się nie przyznaje, strzela z łuku, gania z rurą i gniecie Węgierki. Albo węgierki?
W zasadzie bebe ani normalnych PB nie ma poza Polską, ale w niektórych sieciach sklepowych (np Lidl) można je dostać, ale tylko w polewie czekoladowej, zresztą na ogół niezłej.
Założymy się, Stanisławie? 😉
http://www.wernli.ch/biscuits/speziellen/petitbeurre.html
PS.
Nie odpowiedziałeś na moje wczorajsze pytanie.
Polskie Petit Beurre wyglądają na podobne do niemieckich Leibniz.
http://fr.wikipedia.org/wiki/Petit_beurre
No co wy z tymi petitamibeurrami? Serio?
Jak nie ma, jak są?
Np: http://www.worldofsweets.de/out/1/html/0/dyn_images/1/301885_p1.jpg
ale są i inne. Mniejsze i większe. Właśnie pogryzam do herbaty.
Chyba zacznę sprawdzać zawsze przed wysłaniem komentarza, czy Nemo mnie przypadkiem nie ubiegła…
Aleksander (błędnie podałem imię na podstawie źródła francuskiego)Babiński (1824-1899), ojciec Henryka pochodzący prawdopodobnie
z ziem Wielkiego Księstwa Poznańskiego był inżynierem
górniczym i geologiem. Opuścił Ojczyznę po wielkopolskiej
Wiośnie Ludów 1848 roku, w której aktywnie
uczestniczył.
Ponownie wrócił do kraju po wybuchu
Powstania Styczniowego i zaangażował się w kierowanie
zaopatrującą powstańców fabryką broni i amunicji
w Krakowie. Po przyjeździe do Francji uczestniczył
w wojnie prusko-francuskiej (1870-1871) w stopniu kapitana
wojsk inżynieryjnych armii francuskiej.
Po wojnie Aleksander Babiński wyjechał do Peru na zaproszenie
Edwarda Jana Habicha (1835-1909), polskiego inżyniera
i matematyka, który założył w Limie pierwszą w Peru
politechnikę Escuela de Construcciones Civiles y Minas
del Peru. Aleksander Babiński prowadził wykłady wraz
z innymi Polakami – Władysławem Folkierskim, Władysławem
Klugerem, Tadeuszem Stryjeńskim i Ksawerym
Wakulskim oraz samym Habichem, który zaprojektował
budynek politechniki. W 1874 roku Aleksander Babiński
na prośbę rządu peruwiańskiego podjął się analizy i ponownego zaprojektowania systemu osuszania kopalni
srebra Cerro de Pasco. Zaproponował on nie tylko nowy
system wydobywania srebra, ale także mechanizmy
ekonomicznego wsparcia kopalni poprzez uaktywnienie
działań rządowych w zakresie tworzenia kompanii wydobywczych
(Sacrafamilia i Esperanza) oraz zbudowania
linii kolejowej do Cerro de Pasco z La Oroya. Choć Aleksander
Babiński nie uwzględnił w swoim planie spadku
cen srebra, jego działania były na tyle istotne, że zostały
opisane w monografii poświęconej historii światowego
biznesu. Ostatecznie wrócił do Paryża w 1887 roku,
gdzie mieszkał aż do śmierci.
Henryk Babiński (1855-1931) urodził się 2 listopada
1855 roku przy Boulvard Montparnasse 142. Uczęszczał
wraz z bratem Józefem do polskiej szkoły przy Boulevard
des Batignoles 56. Po jej ukończeniu bracia uczyli się
w Lycée Descartes (później Lycée Louis-Le-Grand). Henryk
w 1874 roku podjął naukę w szkole górniczej (l?Ecole
des mines). W rok później kontynuował naukę w trybie
eksternistycznym, po czym uzyskał dyplom w 1878 roku. Podróżując często w sprawach zawodowych zaczął interesować się również problematyką kulinarną. W 1887 roku odwiedził Gujanę Francuską, w 1888 wrócił do Francji, by jeszcze tego roku udać się do północnych
Włoch. Następnie w 1893 roku udał się na południe Chile,
w pobliże granicy z Argentyną, a w 1896 do Brazylii.
Owocem tych podróży i doświadczeń kulinarnych była
opublikowana w 1907 roku, pod pseudonimem Ali Baba,
książka ?la Gastronomie pratique?.
Jego zaangażowanie w sprawy społeczne wyrażało się
między innymi pracą w Stowarzyszeniu Byłych Uczniów
Szkoły Górniczej (l?Association des anciens élčves de
l?Ecole des mines). Został nawet wybrany w 1923 roku
jego wice-przewodniczącym. Był autorem notek biograficznych
po śmierci kolegów z l?Ecole des mines: Bruno
Chaumonda (1853-1888), Léona Benoist (1855-1906),
Josepha Obalskiego (1852-1915), Léopolda Michela
(1846-1919) i Czesława Waliszewskiego (1852-1897).
Henryk był bardzo zaangażowany w działalność emigracji
polskiej, a zwłaszcza organizacji ?Polonia? oraz
?Czci i Chleba?. Henryk Babiński aktywnie uczestniczył
w pracach Rady Administracyjnej ?Czci i Chleba? będąc
jej członkiem. Ponadto należał do komitetu redakcyjnego
miesięcznika ?Builletin Polonais Littéraire, Scientifique et
Artistique?. Wraz z Józefem założył Towarzystwo Polskie
Literacko-Artystyczne. Henryk wspierał materialnie Józefa
podczas jego studiów medycznych. W czasie, gdy Józef
osiągnął szczyty swojej aktywności klinicznej, Henryk
zrezygnował z pracy zawodowej, by towarzyszyć bratu
i wspomagać go w pracach administracyjnych. Między
innymi zajmował się wykorzystywanymi w klinice przez
Józefa urządzeniami elektrycznymi. W końcu bracia
zamieszkali razem przy Boulvard Haussmann 107 bis
w Paryżu. Henryk zmarł 20 sierpnia 1931 roku. Zgodnie
z przyjętą tradycją Henryka Babińskiego, jako redaktora
?Builletin Polonais Littéraire, Scientifique et Artistique?
wydawanego przez Stowarzyszenie Byłych Uczniów
Szkoły Polskiej w Batignolles, pochowano na cmentarzu
w Montmorency
Długi tekst wlepiłem, ale wydaje mi się, że po dzisiejszym konkursie wart przeczytania.
paOlOre, daruuj sobie. Nigdy Nemo nie sprawdzisz. Zawsze zamieści o 14 sekund wcześniej. Odwrotnie, nie sprawdzaj tego, co chcesz zamieścić, to może Nemo ubiegniesz. Nemo ma wszystko w pamięci i nie musi sprawdzać.
Kobiety pamiętliwe są, i już 😉
Stanislawie gratulacjie,
nikt ale to nikt, nawet najwieksi zwolennicy kotow nie zwrocili uwagi na pokazana wczoraj przeze mnie, moja nowa koteczke, ktora spiewa i tanczy, to nie jest jakis ukradziony obrazek, to jest juz przerobione przez Dagny zdjecie
http://www.joelle.de/uploads/1257175984/gallery_7894_3259_46202.jpg
a Stanisław nie odpowiada na pytania 😉
mialo byc gratulacje
Tak sobie myslę, że panowie Babińscy są bardzo znani we Francji, a w Polsce znawcom tematu. Tymczasem o ich znacznym dorobku ogólnie wie się nie za dużo. Znamy wszyscy znaczniejszy niewątpliwie dorobek Ignacego Domeyki, starszego o co najmniej pokolenie, a przecież i o Babińskich wszyscy powinni coś wiedzieć. Wielki ukłon dla Gospodarza, że tym pytaniem pozwolił ich poznać.
W poniedziałek przypadała 154 rocznica urodzin Henryka Józefa Seweryna.
Stanisławie, gratuluję wygranej, właśnie się uwsteczniam, czyli czytam od końca. Znam już część odpowiedzi, niedlugo doczytam, jakie były pytania 🙂
Cześć Łukasz (dosiadł się 13:04 do stołu).
Kupiłam przed chwilą w szkolnym sklepiku: Herbatniki Petit Beurre 50 g, sztuk 10, Bahlsen, 0,80 zł. Pogryzam do kawy.
…ale nie wiem, czy trafisz tu w target z anonsami erotycznymi…
Pluszaku, czy nie odpowiedziałem na Twoje pytanie jakieś? Znalazłem pytanie Nemo, ale było chyba retoryczne, bo jak się zakładać, kiedy widać gołym okiem, że się napisało bujdę. Fakt, że moja Córeczka kupuje PB we Franacji. Ale ja zapamiętałem te w czekoladzie.
Są bure petity. Kiedy zaczyna się sezon truskawkowy dopiero i człek szarpnie się na 25 dkg to świetnym podwieczorkiem bywa bury (dzieci rodzinne tak mówiły) posmarowany masłem, obłożony krojonymi truskawkami i leciutko posypany szczyptą cukru.
Stanisławie,
pytanie zadałam wczoraj, ale nie musisz go szukać.
Przestało lać i wichura ustała na chwilę. Idę do sklepu, ale nie po bure petity 😉
Czasami PB bywały akuratnie kruche i akuratnie twarde. Czasami były jednak twarde ponad miarę i te właśnie nadawały się do robienia „słodkich kanapek” przekładanych kremem maślanym. Po dobie w kremie leciutko nasiąkały i pozwalały się chrupać bez oporu.
Stanisławie, kiedyś pytałem o cennik w kawiarni, którą polecałeś, a wczoraj o słodycze prowansalskie. Więcej grzechów nie pamiętam. 😉
Z rozpoznawaniem jeżyn i starego siodła mam kłopoty, więc może wiem dużo o winach, ale nie jestem znawcą. Wiśnie rozpoznam, bo to wyjątkowo łatwe. Ale nutki fiołka (tylko wydaje się, że to zapach tak łatwy do rozpoznania) czy paru innych rzeczy nie umiem rozpoznać. Zresztą podejrzewam, że te liczne składniki rozpoznawane przez sommellierów, to często trochę fantazja w bardzo złożonym bukiecie. Ciekawe, co Pan Piotr o tym sądzi. Raczej wie na pewno.
Słodycze prowansalskie to temat nadzwyczaj szeroki. Prowansja jest krainą zapachów. Lawenda, róże, miody, tysiące polnego kwiecia. To wszystko w Prowansji pachnie wyjątkowo. Ze słodyczy można wymienić wszelkie konfitury i marmolady, które potrafia tam robić znakomicie, najczęściej zręcznie mieszając owoce i dodatki do nich – koniaki, likiery, lawendę. Lawenda jako dodatek do konfitur i ciast jest sprzedawana pod nazwą confit – w tym przypadku jest to rodzaj galaretki.
Bardzo rozpowszechnione w Prowansji są kandyzowane owoce nadzwyczajnej jakości. Są liczne sklepy głównie albo nawet wyłącznie z kandyzowanymi owocami. Są dość drogie, ale warte swojej ceny. Wreszcie słodycze na bazie marcepana albo zbliżone do marcepana, ale nieco inne, np. calisson czyli lukrowana masa migdałowa na cienkim wafelku. Migdały mielone nieco grubiej niż na marcepany. Do tego masa nawonniona najczęściej zapachem melona, czasem pomarańczy. Ten zapach nadany poprzez dodanie naturalnego wyciągu z owoców, nigdy olejków. Te wyciągi cukiernicy przygotowują sobie sami.
Pluszaku, przypomnij, o którą kawiarnię pytałeś, a jutro odpowiem. Bo teraz już wychodzę. Pytanie o słodycze znalazłem i postarałem się odpowiedzieć.
Skoro o panach Babińskich i ich zasługach, to nie sposób nie wspomnieć o odruchu/objawie Babińskiego, Józefa, brata Henryka. Jest to „jeden z podstawowych objawów sprawdzanych podczas badania neurologicznego.
Polega na odruchowym wyprostowaniu palucha z jego zgięciem grzbietowym w trakcie drażnienia skóry boczno-dolnej powierzchni stopy.
Może jemu towarzyszyć zgięcie podeszwowe pozostałych palców stopy, zgięcie podeszwowe pozostałych palców z ich wachlarzowym odwiedzeniem („objaw wachlarza” = „signe d’eventail”) albo zgięcie kończyny dolnej w 3 stawach („potrójne zgięcie”, odruch obronny, odruch ucieczki).
Występuje jako objaw fizjologiczny do 2. roku życia, po tym czasie jest traktowany jako patologiczny i świadczy o uszkodzeniu drogi korowo-rdzeniowej.”
Do dzisiaj, Babiński to dla mnie przede wszystkim Józef Babiński.
Stanisławie,
zlituj się, za słodyczami zbytnio nie przepadam, ale własnie takie jakie opisujesz … juz by się chciało je jeść. A czy są one w Polsce do dostania?
O rany, ale plama 🙁 Odruch Babińskiego nie jest odruchem JB, ale odruchem przez niego opisanym, rzecz jasna 🙂
Co ja niechacy zaczelam. Dobra PB sa, ale nie w Ugandzie. W Polsce Balhsena owszem jadlam nawet w czekoladzie, ale nie o to mi biegalo, tylko o te male, ja wiem chyba 4x4cm, byly w folie pakowane po 4 sztuki.
A sentyment mam, bo latem mialam przydzial, juz nie pamietam na ile musialy starczyc, ale wiem, ze mama kupowala 50 Bebe i 10 princess. I bylo wydzielane. Czasem ta folia byla niezbyt szczelna i wtedy byly raczej malo kruche a bardzie gabczaste i smakowaly znakomicie maczane w soku wisniowym.
Witam wszystkich. Wschod nad miastem. Ladnie pomaranczowo. Wczoraj byl obiad dzisiaj deser. Cos mnie wzielo na cos slodkiego a ze w domu nic poza jajkami, mlekiem i maka no to wyszly takie male ala nalesniki ala jakies placuszki. Dobre wyszlo nie powiem. Do tego rum kokosowy dolany do ciasta i pokropiony po wierzchu, borowki i skorki pomaranczowe i wyszloto:
http://picasaweb.google.com/Slawek.yyc/Deser#slideshow/5400063123762258338
Gratuluję Stanisławowi wygranej!
Nirrod – pewnie chodzi Ci o PB firmy Jutrzenka, które od zawsze były (pakowane po 4 w przejrzysty celofan z czerwonym nadrukiem ). Dosyć cienkie i jak świeże to kruchutkie. Kojarzą mi się z dzieciństwem. Jedzone z serkiem na słodko lub jabłkiem. Jak mam na myśli PB to tylko te (chociaż istnieją większe, pakowane 2x po 4 sztuki – ale są grubsze i nie tak kruche jak małe).
Stanisławie – gratulacje! Małe PB można kupić w sklepie i rzeczywiście produkuje je Jutrzenka. Nazywają się BeBe 🙂
Doroto i Asiu dokladnie o te chodzi!!!
Też tak uważam, że większość opisów bukietu wina to czysta fantazja i poezja uprawiana dla podtrzymania pozycji znawcy. A może jednak moje słabsze niż innych powonienie – martwię się czasem.
W białych najczęściej wyczuwam cytrusy lub jabłka, a w czerwonych wiśnie lub porzeczki. Jest też wino (aglianico), które wonieje poczatkowo dziegciem i naftą. Żadnych zapachów ziemi, skóry, pieprzu itp. nie rozpoznałem. Biorę więc pierwszy łyk i rozlawszy go w gębie od razy wiem: lubię albo nie lubię. I to jest dla mnie podstawowe kryterium Stanisławie.
Po jesiennej szarudze niebo błękitne z niewinnymi obłoczkami, słońce nisko nad horyzontem, razi ostrym blaskiem, ale co tu narzekać, dobrze, że świeci 🙂
W moim sklepie Migros 6 rodzajów PB – zwykłe i BIO, z cukrem i bez, oraz z czekoladą. Paczka klasycznych, 230 g za 1.50 Fr czyli ca 4 zł.
Nabyłam ananasa, kilka kaki, śmietanę do bicia, mleko itd. Na podwieczorek kasztany z bitą śmietaną i bezami z Ementalu. Na obiad był dziki ryż, botwina a la szpinak i kotleciki jagnięce z czosnkiem, rozmarynem i tymiankiem. Idzie grypa, trzeba jeść czosnek 😎
W porzeczkowym winie mojej Mamy doskonale wyczuwało się notę cassis 😎
Żartuję sobie, ale aromaty jeżyn, porzeczek czy wiśni bywają bardzo dobrze wyczuwalne w czerwonych winach np. amarone ma tak bogaty bukiet, że znajdzie się tam marmolada, wanilia i drewno, nawet laik to potwierdzi 😉
Aby rozpoznać aromat ziemi, trzeba go poznać, najlepiej grzebiąc godzinami w ogrodzie.
Jeden gość był takim znawcą, że po zapachu betonu rozpoznawał na jakim jest lotnisku 😎
Najbardziej lubie te nutki tego i nutki tamtego. Czego w tym kieliszku nie ma? Cala symfonia nutek roznych. Wystarczy wziac udzial w tak teraz wszedzie popularnych degustacjach. Pare razy bylem tu w Kanadzie w okolicach Niagary i w Brytyjskiej Kolumbi gdzie w dolinie jeziora Okanagan powstalo paredziesiat winnic w ciagu ostatnich 30 lat (same tradycje nieco dluzsze). Kiedys bede musial zabrac do Kraju dla blogowiczow do sprobowania. Wracajac do tematu. Spacer po winnicy, bardzo przyjemny, potem pokaz jak i gdzie sie co robi, co i jak wyciska, beczki, butelki i na koncu degustacja. Najpierw opis czego szukamy, jak nalezy najlepiej probowac i na co zwracac uwage itd, itp czego akurat na tym blogu nie trzeba tlumaczyc. Na koniec testowanie gosci czego sie nauczyli, podaja kolejne wina i Pani/Pan pyta gosci co wyczuwaja? Po calej godzinie demonstracji 90% ludzi i tak nie potrafi okreslic co wyczuwaja i padaja rozne propozycje od agrestu po morelki az wreszcie ktos zgadnie i Pan/Pani sie ciesza, ze nareszcie…
A w sumie lubie te zabawe. Tylko czy jak nam wino smakuje do jakiejs potrawy to juz innego nigdy z ta potrawa nie wypijemy?
W tym wszystkim jest wiecej snobizmu niz smaku. I to ma tez swoj urok 🙂
Właśnie zjadłam jednego PB z Jutrzenki, bo resztę ktoś potajemnie wyjadł. A Bahlsena nie lubię , nawet w czekoladzie 🙁
Łotr się bawi moim kosztem już drugi dzień. Ja się nie bawię, oddaję zabawki i idę do domu. To niby dwa razy piszę to samo, to za często wysyłam, to zły kod. Chyba mu zima nie służy temu łotrowi.
Ten Łotr działa jakoś wybiórczo i niektórzy maja kłopoty ciągle jak Pyra i Pan Lulek 😯
Małgosiu – otóż nie, ja nie mam kłopotów stale – tylko wczoraj i dzisiaj. Normalnie moje kłopoty biorą się z tego, że ja nie odbieram internetu i korzystam z komputera Młodszej, czyli muszę z nią negocjować dostęp (co tu dużo mówić – przeszkadzam w pracy)
Pyro,
kopiuj zawsze to, co wysyłasz. Nawet jak Ci Łotr coś wmawia, to wpis nie przepadnie i za którymś razem go wkleisz. Nie poddawaj się tak łatwo 😎
urok to ma ten filmik co go nemo wczoraj podrzuciła. Ten o człowieku co się garnkom nie kłania 😆
To jest to, co podziwiam a jednocześnie czego i mi brakuje 🙁 Toć to autentyczny taniec dłoni z nożami podczas przygotowywania dania.
A jak u yyc_a zobaczyłem podobny tomahawk na kuchennym blacie 😡 i mnie teraz toto z łepetyny nie wychodzi. I tak pozostanie aż do jutra kiedy to wybiorę się po niego do sklepu.
Pewnie trochę krwi upłynie zanim będę się z nim obchodził równie zgrabnie jak samuraj. Ale niech tam. Czego nie robi się dla sztuki 😆
Arcadius – a co Ty tym tasakiem będziesz ciachał? Ryby? Małże? Do ziół za wielki, nie wiem. Oby Przyjaciel nie ucierpiał.
wszystko Pyro,
dosłownie wszystko co i jak leci, podleci pod tomahawk. z braku możliwości tańczenia na wodzie na mojej ukochanej deseczce będę tańczył moimi łapskami na deseczce kuchennej 😆
Pawełku czy Jaś zrobił plan? … uciskaj rodzinkę ode mnie a dla Ciebie buziak w czółko … 🙂
http://picasaweb.google.de/arkadiusalbum/Deska#5277770225949288546
to ta deseczka do tańca na wodzie
a widzieliście nowego kota morąga?
jak podrośnie do wielkości poprzedników to zrobi z niego tez faszerowana kaczkę
😆 😆 😆
Ten tasak jest bardzo przydatny i wlasciwie prawie nozy do krojenia nie uzywam. Do rozgniatania tez (czosnku czy innego jalowca) zgarnia sie tym tez lepiej juz posiekane produkta i frukta i ziuuu na patelnie czy do gara. Ogolnie jest poreczny i czuc go w dloni bo solidny (starm sie w miare dobre noze kupowac czyli moze nie takie za $200 ale takie za $100). Oplaca sie. Tasak jak najbardziej polecam.
a Alicja to gdzie jest ????????????/
kociaczek śliczny … my też mamy nowego kotka — kociczkę bardzo mnie lubi 😆
Alicja zalała 😆 serwerem
YYC, to ja sie spytam, co ten malutki chlopek chcial kolo celofanu wysiedziec, amulet jakis antytasakowy, coby skaleczeniu ujsc?
przyznam, ze i za mna narzedzie chodzi od jakiegos czasu, jesli trafie i ksiegowa pozwoli nabede niechybnie, kota na pol jednym ruchem takim czyms mozna bezbolesnie, potem juz tylko deska i gdzie oczy poniosa, a widzieliscie w filmiku od Nemo, jak ten morderca dwoma kijami w paszcze karpika usmiercil?
tez to zauważyłem, ale nie chciałem być niedelikatny 😉
Slawek, to figurynka Zyda z restauracji Anatewka w Lodzi. Dali mi dwie i kazali powiescic nad drzwiami tylem do drzwi zeby pieniadze zostaly w domu. Jeden wisi a drugi tak na stole sie ostal i zalapal do zdjecia. Kombinuje gdzie by go umiescic z jakas funkcja i wlasciwie poddales mi mysl, ze moze zostanie rzeczywiscie w kuchni chronic przed krwawymi zajsciami 🙂 Zawisnie nad piekarnikiem. Nie moze sie tak obijac.
yyc,
wpisz sobie w rubrykę „Strona WWW” to:
http://picasaweb.google.com/Slawek.yyc
to sobie każdy obejrzy, co zechce, bez latania po blogu i szukania 😉 a Ty będziesz czerwony. Sławek paryski też by mógł, oczywiście swoje namiary 🙂
to się naprawdę dobrze słucha … wciśnij „listen”
http://www.bicrunga.com/
Sławek fajna ta dziewczyna co to mówi „I Love You” … 😆
nemo jest bezcenna … :
Alicja jest trochę zasmarkana – nie mylić z zalaniem – i w ogóle coś sie do mnie dobiera jakby, trzeba dać odpór. Tym bardziej, ze mam robote terminową jakby. I nieterminową, ale wołającą mnie od jakiegoś czasu gromkim głosem.
W nocy był spory przymrozek, a teraz lekkie zachmurzenie i +5C, a ja bym się założyła, że poniżej zera, tak mnie wstrząsnęło, kiedy wyszłam na podwórko. Mrozny powiew arktyczny.
Cholera z listopadem… 🙁
Przyjemnego wieczoru!
Zgadzam się, że „cholera z tym listopadem”. Nie lubię tego miesiąca bardzo. A jakby tak Alicjo przy pomocy herbatki z prądem dać odpór.
Jola, Młody coś mąci z tym planem, twierdzi że zrobił, ale odmawia dalszych zeznań. Teraz mi podpowiada, że musi uzgodnić plan z Anią.
Ja nic nie wiem, ja tu sprzątam…
Sławuś, marzysz o odcięciu następnych palcocentymetrów tasakiem?
Wylizałeś już sobie ten sznyt sprzed dwóch tygodni?
Snieżek spadł. Malutko, ale biało. Jutro ma być cieplej i nie wiać. Sie zobaczy. Dzisiaj mnie tak przewiało, ze tylko dzięki Jagodziance Panalulkowej odtajałam.
A, ten nowy Łukasz 13:04, to chyba blogi pomylił? Znaczy, ja nic nie mówiłam, ja nie ta epoka, nie wiem czy się posuwać i robić miejsce? Ale na wszelki wypadek się nie wgłębiałam, co by sobie kompa nie zainfekować.
W końcu Stara Żaba jestem i w mojej kałuży czegoś takiego jeszcze nie było 🙂
Mnie się wydaje, że Łukasz z 13:04 bardzo oszczędnie pogratulował Stanisławowi 😉
Wracając do miesięcy roku, listopad stanowczo powinien być zniesiony. Nie przeszkadza mi nawet „luty” (u na s zwykle) luty, ale listopad to bardzo krótkie dni, coraz krótsze, i zapowiedz dłuuuuugiej pory roku, której ja nie lubie prawie tak samo, jak listopada.
Na obiad ryż, do tego takie dosyć chude leczo bez debrecyńskiej ani żadnej innej, bo pustki w lodówce.
Z niczego też czasami trzeba podziałać, była papryka, cebula, pomidory, maznęłam łyżkę smalcu (własciwie to same skwarki) i juz słyszę utyskiwania, ze chyba chcę nas wszystkich pomordować, przecież to trucizna, smalec! 🙄
O… zerknęłam, gdzie nie trzeba – czyżby nowy rodzaj roznoszenia spamu? Czego to ludzie nie wymyślą…
Jeżeli mam ochotę znalezć taki *crap*, to bez problemów dam sobie radę, googlając…
Kaczka byla bardzo dobra, do kaczki byla tradycyjnie po tutejszemu czerwona kapusta, pozwolilam sobie tez zrobic do tego surowke z bialej polskiej kapustki kwaszonej no i salate mieszana.
Wracajac do smaku kaczki byla bardzo dobra ale dla mnie przyzwyczajonej do kaczki przyprawionej majerankiem a nadzianej jablkami lub pomarancza byla inna, wpadlam nawet w panike, ze nie bedzie smakowac gosciom, goscie sa zadowoleni.
Jolinku jak nazywa sie Twoja kocia-kot, co do mojej to nie jestesmy zgodni, w zasadzie byla propozycja Bonita ale niezbyt… Kocia jest sama wielka sila przebicia, temperamentu, w Warszawie nie bala sie dwoch psow, chodzila odwiedzac mieszkania sasiadow nikt jej nie mogl niczym zaskoczyc, Slawek pewnie tez nie bedzie w stanie. Kto ma pomysl na imie kocie?
Lzy mi plynely po policzkach ze wzruszenia gdy sluchalem opowiesci Gospodarza w TOK FM
o tym jak to pogotowie wzywalem do Pana Lulka co zaslabl byl nagle a niespodziewanie.
Zdolny jestem trzeba przyznac. Zagranica mi swiadkiem. Szkoda ze ludzkosc miejscowa mnie nie docenia.
24+8 = 32. UFFF
Chyba pojde po bagietke . Maslo mam, z glodu nie umre. Moze starczy na 10 jajek i kawalek kielbaski.
O salcesonie i pasztetach co pisalem kilka dni temu moge jedynie pomarzyc.
Slawus pod sam, dom pod sam dom.
Warto bylo wydac cztery dychy.
Dobranoc bardzo.
Marku przyslac paczkie z Unry tylko, ze u nas troche gorsza jakosc tych lebensmittel?
Nie mam pomysłu na kicię. Kicia? Ta o której śpiewał Łazuka?
Owczarka nazywa się Zaza.
Dożyca tęskni za Dumką, stasznie jest przegrana
Kropka jej na imię a inaczej Kropeczka .. jest czarno-biała i rozrabia jak dziecko ale przytulaska jest i kochana 🙂
Marek co Ty piszesz ja nic nie rozumiem … 😉
zobaczyłam ale nie komentowałam tego pseudo gratulanta
Paweł tzn. dobrze go znasz i przewidziałeś … ale powiedz Jasiowi, że nagrody mu przepadną 🙁
Ślicznotka to dobre imię dla tego kotka 🙂
Marek, nie kupuj bagietki, kup lepiej bilet do Wiednia. Taksówkę do Burgenlandii masz w prezencie. Pan Lulek ma pełną lodówkę. Z głodu nie zginiesz.
warto zobaczyc:
http://www.tvp.pl/filmoteka/film-fabularny/zolty-szalik/wideo/film-fabularny-polska-2000
nawet bigos jest … 🙂
Witam Wszystkich serdecznie 😀 Odrobiłam zaległości w czytaniu i słuchaniu (audycji Gospodarza). Nie ujawniałam się zanim wszystkiego nie przeczytałam i nie obejrzałam. A tego z 13,o4 już nie ma, widać zadziałał administrator bloga 🙂
Z zaległości: Alicjo, ja też uwielbiam oprócz szparagów młodziutki bób, ale tylko póki jest młodziutki. Nie cierpię „mącznego” smaku ani w bobie, ani w jabłkach. Za fasolą nie przepadam, lubię tylko „jasia” w postaci fasolki po „bretońsku”, której zresztą ponoć w Bretanii w ogóle nie znają 😉
Gospodarzu, właśnie „polski” (szary) sos mój Tata robił zawsze na Wigilię i my w rodzinie nie wyobrażamy sobie świąt Bożego Narodzenia, bez tego sosu do gotowanego karpia. Tylko wg tatowego przepisu, dodajemy jeszcze 2 dkg. cynamonu w lasce i 1 goździk.
Jolinku tez proponowalam imie Kropka, gdyz kocia jest z dzikusow i nie ma pregow ale za to mnostwo brazowych punktow, jest bardzo krzepka na stosunkowo krotkich nogach a krotki ogon jest szeroki u nasady i ma forme jakby wyciagnietego trojkata, w uszach nie ma zadnych zbikowych pedzelkow ale na szyi taka koronke z dluzszych wlosow, czyli musial sie zapetac jakis dzikus z lasu.
Zabo biedna dozyca.
Melduje, ze goscie tak zadowoleni z kaczki, ze wyskrobuja resztki co sie ostaly na kosciach.
jak nie ma, kiedy jest, znaczy ten o 13:04
Gratulacje dla
Morągu, całe szczęście, że przynajmniej wiesz, że to jest kotka a nie kot 🙂
Jak moja młodsza szukała małego kotka dla swojej kuzynki, to postanowiła, że nazwie go Kacper a po kilku tygodniach (przy kolejnej wizycie u weterynarza) okazało się, że to jest Kacperka i tak już zostało 😆
A swoją drogą, Wasz kiciuś jest cudowny !!!!!
Alicjo jak zlikwidujesz listopad, to co będzie z nami skorpionami ???? 😯
Żabo, faktycznie jest, to ja już chyba muszę iść do „okularologa” 😉
Gratulacje dla Stanislawa za wygrana i szeroka wiedze. Tyle sie mozna dzieki Wam dowiedziec i to na przerozne tematy. Czytam blog najczesciej pod koniec dnia i mam ochote podziekowac nemo za wczorajsze przypomnienie dwoch a nawet trzech filmow. A yyc jest zdecydowanie kucharzem z polotem. Te male nalesniki wygladaja wspaniale i na pewno tak smakowaly. Zycze milego wieczoru tym co jeszcze przy tutejszym stole. Alicjo, nie daj sie listopadowi.
No wlasnie Zgago, listopad nie lubiany ale przeciez my skorpiony, to co mamy robic?
Morągu, odnośnie imion dla kotów, to moja młodsza ma talent do ich wybierania. Jak w styczniu odszedł nasz Warkotek (bo „warkocił” jak silniczek siedząc na córki kolanach) – podrzucony Siostrzenicy, gdy starsza dostała uczulenia – to siostrzenica od razu spłakana prosiła weterynarza o namiary na małego kotka ze schroniska. Oczywiście dostała, przebadanego słodkiego „łobuza” i był problem z imieniem, to wysłała sms’a do mojej młodszej i jest teraz „Vicuś” (od V-ce Warkotka) 🙄
yyc, w niedzielę spróbuję sobie zrobić takie wspaniałe polędwiczki, jak te Twoje. Deser istne cudeńko. Takiego deseru nie zrobię, bo rumu w ogóle nie mam a koniaczku mam kilka kropelek na jutrzejszy i pojutrzejszy toast o 20,oo godzinie 😉
Morągu,
na moje oko to ta urocza kotka ma na imie Crazy 🙂
Pocieszę wszystkie skorpiony, że ja lubię listopad 🙂 Lubię go właśnie za długie wieczory, spokój przedadwentowy, spotkania przyjaciół, którzy powrócili lub jeszcze nie wyjechali na żadne wakacje i nagle mają czas, ogród nie wymagający plewienia ani podlewania, pieczone kasztany, liście na ziemi…
Moragu, mialam kiedys koty, ktore nazywaly sie Mruczek i Pimpus.
i jeszcze plomien w kominku do tego
Dzieki nemo za troche listopadowej poezji…
yyc, Sławku, Panie Lulku, Alinko, trzeba poprosić Alicję, żeby nam napisała, czy będzie ten listopad „wykopany”, czy nie ? Jeśli będzie „wykopany”, to od razu biorę się za moje ostatnie „kropelki” – oczywiście z rozpaczy 😉
Alicjo, herbatka z miodem i rumem, i ciepłe łóżeczko, to najlepsze lekarstwa na przeziębienie.
Chociaż gdzieś (kiedyś) czytałam, że anglicy mają najskuteczniejszy sposób na grypę ; przywiązać i wezgłowia łóżka cylinder i pić wisky, tak długo pić aż nad łóżkiem będzię co najmniej 5 cylindrów. 😆
Alino, mam juz glosno mruczacego Piko czyli Pikusinskiego, galopujacego Miko czyli Mikolajka, kroliczke, ktora bije choc sie nazywa Ksiezniczka, przemilego kroliczka Ippolite czyli Hipcia a teraz to kocie szalenstwo co dopiero zaczyna szalec, szykuje sobie ekipe bo ja najpozniej za dwa lata wyprowadzam sie na wies i to gleboka, dosyc mam ogladania biedy w metropolii
Alino,
a znasz kogoś, kto by lubił skorpiony? 😯
Co do mnie, komplementy pod adresem Barana też są raczej średnio-życzliwe…
Chyba , że to Baranek Wielkanocny, to ahy i ohy 🙄
No i tak ma być, urodziłam sie w Wielka Niedzielę 😎
Moze dlatego od jakiegoś czasu mam lewe ręce do każdej roboty 😯
Zwierzęta zwierzętami, znaki zodiaku też, ale listopad mogliby zlikwidować 👿
Skorpiony zostawić – one i tak chyba ciepłolubne raczej, swoja drogą komu przyszło do głowy przydzielać je listopadowi.
No ale macie, skorpiony…
http://www.youtube.com/watch?v=w_HJ_68xeoE
oczywiście miało być „Whisky” 😳
Ja glosuje za zostawieniem listopada w kalendarzu. Ci na antypodach tez chca wiosne.
No… to przekonaliśmy sie, że niektóre Skorpiony nie są złe 😉
Zgago, ja bym chętnie, ale kurację to za parę godzin, bo jeszcze muszę wyskoczyć tu i ówdzie i pozałatwiać niezbędne sprawy. I rum zakupić, o! Coś ten angielski sposób do mnie nie przemawia…
A już jak tak straszliwie poprawnie ma być, to – whiskey. Whisky to amerykańska sprawka, oni wszystko upraszczają 😉
Alicjo, no, na szczescie still loving you… A skorpionow nie znosze, napatrzylam sie na nie w Afryce i starczy na zawsze. Posluchaj Zgagi i rozgrzej sie na zewnatrz i czyms dobrym do srodka!
Alicjo ale fajnie, to jest już nas dwie, (na blogu) urodzone w niedzielę 😆
Jeśli chodzi o lubienie skorpionów, to tych muzycznych przecież tysiące fanek i fanów uwielbiało !
Whisky – dobre imię dla kota 😉
Mam jeszcze kilka propozycji: Jolie (bo taka ładna), Bingo, Boogie, Brandy, Easy, Sprite, Tequila, Matahari, Isadora, Salome (lubiły tańczyć) Dakota, Rumba, Samba, Calypso, Bushido, Wania…
Jolinku ja szyfrem. Zainteresowani będą wiedzieć 🙂
Bagietek nie mieli. Zamówienia nie chcieli przyjąć. Trzeba będzie głodować.
Chyba ,że zacznę jeść chleb.
Ps.
Sprzedałem za ile chciałem.
Alino, mnie one się podobały, bo je widziałam….. tylko na filmach przyrodniczych i chyba, na filmie „Skarby króla Salomona” (stara wersja).
Nemo, to ostatnie jest suuuperr ! 😆 😆
Ale ze mnie sklerotyczka 🙁 , zapomniałam zupełnie pogratulować Stanisławowi wygranej !
Jako, że od prawie tygodnia grzecznie „zasuwam” w domu i trochę już padam na twarz, to życząc Wszystkim dobrej, spokojnej i uzdrawiającej nocki, idę spać.
No, cieszy, ze sie spodobalo moje gotowanko. Smaczne bylo i ladnie na zdjeciach tez wyszlo a jak wiadomo, podanie to pol sukcesu 🙂
Alicjo jak Pyra podawala. Herbata dobra znaczy mocna, Pol cytryny no chyba ze wielka to 1/3 naszpikowana gozdzikami (10) i do tego ja dawalem miod i wedlug Pyry rum. Bylo pyszne i pomagalo. A na pewno humor sie poprawial. Nawet nie wiem czy Pyrze podziekowalem wiec tutaj teraz dzieki Pyrko, uratowalas mi zycie i smacznie co sie rzadko zdaza.
Lece do domciu, zajrze za jakies pol godzinki +/-
propzycje nemo co do imienia koci sa godne zastanowienia, mnie podoba sie Boogie i Rumba chociaz Salome tez, gdyz myslalam, ze dziecko zgodzi sie na imie Salcia
Stanisławie, przez tego emigranta Babińskiego zaczęłam grzebać w Iternecie w poszukiwaniu (trochę śmiechem-żartem) mojego dziadka ze strony Mamy, bo on też uczył się w Szkole Batiniolskiej a z kolei jego ojciec też emigrował do Francji i tam się ożenił. Z opowiadań mojej Mamy pamiętałam, ze miał czworo rodzeństwa (jedną ciotkę znałam, mieszkała w Rzeszowe i uczyła francuskiego) i po wczesnej śmierci swojego ojca, czyli dziadka mojej Mamy, razem ze swoją matką, która sprzedała wszystko co we Francji posiadała, przyjechali do Polski – jako, że jego ostatnim życzeniem było, aby dzieci zostały wychowane na Polaków. Na ścianie w pokoju mojej Mamy wisi haftowany koralikami i naszyty na czerwonym aksamicie Polski Orzeł, wspólne dzieło dziadka i babci mojej Mamy. Jakoś zostało mi w pamięci, ze oni to haftowali w Paryżu, tęskniąc za Polską do której dziadek Mamy nie mógł wrócić.
Na stronie 1 lo im. Konarskiego w Rzeszowie znalazłam ojca Mamy jako absolwenta z 1900 roku, ale, ku mojemu zdziwieniu, urodzonego w Przeworsku, czyli w Galicji a nie w Paryżu! Zaintrygowana zadzwoniłam do mojej siostry (starszej o prawie 10 lat) z pytaniem jak to właściwie było, skąd ten Przeworsk? A ona mi mówi, że oni ciągle krążyli między Francją i Polską, może nie w pierwszych latach emigracji, ale potem to już tak. Postara się jeszcze Mamy dopytać. Może to nie być łatwe, ale akurat rzeczy z przeszłości Mama lepiej pamięta. Sama Mama mi kilka lat temu mówiła, ze mało wie o swoim ojcu. Wynikało to z tego, ze zginął na włoskim froncie jeszcze przed Mamy urodzeniem a Babcia, czyli mama mojej Mamy, wyszła później drugi raz za mąż za człowieka, który już wcześniej był w niej do szaleństwa (dosłownie!) zakochany i ciężko jej małżeństwo odchorował. Pewnie z tego powodu Babcia nie mówiła zbyt wiele o swoim pierwszym mężu.
W każdym razie, Stanisławie, dzięki Tobie pogrzebię trochę w rodzinnych sagach. A tu notka z listy absolwentów 1 lo w Rzeszowie:
„Ulkowski Franciszek Stanisław Józef (ur. 4 VII 1879, Przeworsk), absolwent rzeszowskiego gimnazjum (1900), nauczyciel w I Szkole Realnej we Lwowie, w Wyższej Szkole Przemysłowej w Krakowie, znany matematyk.”
Przy okazji znalazłam w tym samym liceum jeszcze dwóch Sobieskich, też z Mamy rodziny:
„Sobieski Stanisław (1827, Lwów ? 13 VIII 1884, Warszawa), pedagog, inspektor szkół ludowych w okręgu lwowskim (do 1872), nauczyciel j. łacińskiego w rzeszowskim gimnazjum (1872/73 ? 1878/79), dyrektor tegoż gimnazjum (1873?78), członek Rady Miejskiej w Rzeszowie (1876?79), autor podręczników do języka łacińskiego: Ćwiczenia łacińskie, Gramatyka, artykułów i rozpraw z zakresu dydaktyki i teorii wychowania, powieści dla młodzieży, komedii, szkiców obyczajowych, artykułów prasowych, wydawał teksty klasyków do użytku szkolnego, dyrektor tzw. Szkoły Panieńskiej.
Sobieski Wacław Konstanty Jakub (26 X 1872, Lwów ? 3 IV 1935, Kraków), syn Stanisława, absolwent rzeszowskiego gimnazjum (1892), profesor i kierownik katedry Historii Powszechnej UJ, żołnierz Legionów, działacz Ligi Narodowej, ekspert na konferencji pokojowej w Paryżu (1919), założyciel ?Przeglądu Historycznego?, autor wielu opracowań historycznych, w tym Dziejów Polski”
tak na marginesie, wysluchalem Piotrowej audycji tez i czuje sie w obowiazku doprecyzowania, andouillete dla Heleny zamowilem specjalnie na okolicznosc, zeby byla z gornej polki, takich na rogu nie daja, z tym natychmiastowym podziekowaniem na blogu, to tez raczej fantazja, jakos do tej pory echa nie bylo, zdaje sobie sprawe, ze radio wymaga skrotow, ale BBC nie pusciloby bez sprawdzenia 🙂
poza tym super cieplo i sympatycznie
PS Brzucho, dzieki za sznurek
Esce wysiadł Internet i mnie zobligowała do napisania w jej imieniu, ze poszuka zdjęć z przedwojennego przyjęcia wydawanego przez jej wuja, który był naczelnikiem jakiegoś okręgu PKP i na owym przyjęciu podawano kwiczoły w liczbie 200! Połowa (+/-) pieczona a połowa w białym winie (a kwiczoł ma mięso ciemne, jakby kto nie wiedział). Menu na tym przyjęciu było raczej lotne, bo inny drób też był.
A, jeszcze jej mama mówiła, ze kwiczołami nadziewano kuropatwy
Sławek, z tym doprecyzowaniem – do mnie też sąsiad starego konia nie przyprowadza, tylko przywożą mi z drugiego końca (nieomal) Polski, bo ktoś komuś powiedział, ze jest taka baba co za friko stare konie trzyma. Od chłopa to jest tylko stara Basia, ale jej właśiciel tez do mnie przez Warszawę i Szczecin trafił. A konfitura była mirabelkowa a nie morelowa, ale to nie ma najmniejszego znaczenia, bo liczy się klimat. Raz mi to moja Mama wytłumaczyła: śnieg jest biały, ale jak malujesz góry w śniegu to używasz np fioletu i niebieskiego a na obrazie widzisz biały śnieg.
Zabo lubie Cie czytac. A te kwiczoly to w takim razie male ptaszki jak sie kuropatwy nimi nadziewalo.
Takie jak drozdy. Jak sobie pomyślę o skubaniu 200 takich…
Mam do Ciebie pytanie. Eski i moja wspólna znajoma, której córka niegdyś mieszkała w Calgary, przywiozła od niej słoik o zawartości konfituropodobnej. To były całe owoce: mandarynki, gruszki itp w syropie. Ja tego nie jadłam, ale Eska mówi, ze to było pyszne, ale nie wiemy jak to się nazywało. Może Ty jakoś wydedukujesz?
Już było biało, ale się zaczyna topić. Na razie po zimie. Za parę dni ma być nawet +9 w południe.
Wiatru mam już dosyć. Wiem, ze nie ma złej pogody tylko są nieodpowiednie ubrania, ale jak się ubrać na taki wiatr? Jak na dworze jestem nieprzewiewna i jest mi ciepło, to jak tylko wejdę do budynku to jest mi za gorąco i się pocę, jak taka spocona wyjdę i chwilę postoję to już czuję jak mi zimno po plecach zawiewa. Jak mam golą głowę to mi marznie, jak ubiorę czapkę – pot oczy zalewa, okulary mgłą zachodzą. Wymyśliłam taką leciutką kurtkę z kapturem, który się łatwo daje ściągać i naciągać, a kurtkę ubieram na inną kurtkę, która z kolei nie ma kaptura. Zaletą tej wierzchniej kurtki jest, ze schnie w 5 minut, więc działa też jak fartuch ja przy tej pracy dość się brudzę.
Ta zawalona ścianka jakoś Forevera nie uszkodziła, wieczorem nie bał się też wejść do swojego boksu. Gruz wywiozłam na taczkach, koń ma porządek.
Zaba, dobra jestes, ja raczej luzno podchodze, trzeba farbki? niech bedzie 🙂
Dobrej nocy!
Dobranoc! Strzeliam sobie Lulkówkę, drugi raz dzisiaj, no, może pierwszy bo już po północy, ale ciągle mnie trzepie po tym dzisiejszym wietrze.
Panie Lulku, w niebiosach Panu to zapiszą!
A ja otworzyłam butelkę rumuńskiego wina od Franka – rocznik zamazany częściowo, bo etykieta obtarta, jakis merlot 19** , czyli stare. Niestety, kolor i klarowność jeszcze w porządku, ale juz octem waniajet. Spróbowałam – jeszzce moze nie pełny ocet, ale już kwach. Jak myślicie – nada się na marynatę do mięsa? Mam gosci w piatek, więc kawałek jakiegoś mięcha trzeba, goscie z wybitnie mięsożernych.
Otworzyłam drugą butelkę, tym razem węgierskiego caberneta.
W międzyczasie zadzwonił Maciuś-Złota Rączka, bo mu się przypomniały jakieś 3 nowe kawały. Powiem tylko tyle, ze jak zwykle niecenzuralne mocno, a poza tym ja wysłucha, i prawie natychmiast zapominam 🙁
Jerzor poleciał do Franka robić porzadek z rurą, która gdzieś tam przecieka i stąd woda w garażu. Frank powiada, że to nie dziura – otóż jakieś kobiety sprzątały u niego niedawno i postanowiły mu zrobić kawał, powymieniały rury.
Ha… to Elizabeth i ja sprzatałyśmy u niego, i gdzie nam tam w głowie było przestawianie rur 😯
Jerzor przytaknął, ale zrobił po swojemu i zatkał rurę.
Sławkom smacznego i szczęśliwego życie … 😀
…a ja JESZCZE nie śpię (za moment się udaję), więc symbolicznie łykiem wina od Franka mogę pierwsza wznieść –
ZDROWIE SŁAWOMIRÓW !
Mój Brat też miał na imię Sławomir.
Dobranoc wszystkim po tej stronie Kałuży,dzień dobry po tamtej, a Zwierzątko to już nie wiem, co wyrabia o tej porze Down Under 🙄
http://www.youtube.com/watch?v=As6s4Vt_3uw
To dla Solenizantów!
I z tą muzyką z lat 80-tych udaje się… człapu człap do wyrka…
A dzień wstał przepiękny, w sam raz na prezent imieninowy 🙂 solenizantom wszystkiego najlepszego 🙂
Hallo, jest tam kto? Dzisiaj już 25. kwietnia 2010, a tu czytam stare wpisy.
Jeżeli jeszcze ktoś to animuje, to proszę o znak życia.
Babińscy to moi pradziadkowie, po kądzieli i właśnie usiłuję skompletować dane do drzewa genealogicznego. Dlatego niespodzianie tu się znalazłam.
Stanisław miał dużo informacji, może się odezwie?
Pozdrawiam.
Też lubię gotować.