Zgadnij co gotujemy?(73)
I znowu trochę rozrywki. I tym razem nagrodą za prawidłowe rozwiązanie quizu będzie książka z cyklu Encyklopedia Gotowania wydana przez oficynę Prószyński i S-ka. Będą to „Drugie dania” autorstwa Barbary Adamczewskiej. Jak zwykle książka będzie opatrzona autografem autorki i dedykacją z moimi życzeniami.
Dziś sięgniemy do czasów dawnej Rzeczpospolitej gdy Polska była mocarstwem i żyło w niej wiele narodów, może nie zawsze do końca zgodnie ale choć przy stole spokojnie. Z tamtej epoki zostało w polskiej kuchni na pamiątkę dobrych czasów parę potraw. Poszperajcie po encyklopediach i starych książkach i powiedzcie co kryje się pod tymi nazwami.
1. Co to jest szupienia?
2. Co to są syczeniki?
3. Co to jest kreplach?
Odpowiedzi należy wysyłać na adres: internet@polityka.com.pl No to do dzieła!
Nie zwlekajcie z odpowiedzią. Książka czeka na wysyłkę.
Komentarze
Nie odpowiem, nie wiem co to syczeniki. Potrawę białoruską i żydowską znalazłam, syczenik jakoś nie. Jedyne Syczeniki, które znalazłam, to wieś pod Mohylewem, ale wsi nikt na talerze nie kładzie, więc nie to. Nie szkodzi – tydzień poczekam.
Nad Poznaniem poranne mgiełki i dość duże zachmurzenie. Mrozu nie ma. Jaki będzie dzień, to się zobaczy.
Witaj Madame
Widzę, nas dwoje z tą wsią 🙂 Szukałem również wariantów „syczeników” tzn. szyczeniki, siczeniki, siciniki, aż gugiel komunikat wywalił, bym się od niego odwalił. Dlatego list pełen żółci i pogróżek na wskazany adres żem posłał, żądając prostszych zagadek, bo nagroda w sam raz dla mnie!
Usmiałem się z tej kozy, co jej bóle metafizyczne ślubny z w bóle odwłokowe zamianiał 🙂
Ja tu jeszcze czuwam.
Na talerz wieś to może nie, ale na większy półmisek?
Ale nie szkodzi, właśnie przed udaniem sie do snu sprawdziłam pocztę. Co mi tam syczeniki, wygrałam, i to w funtach! Cytuję po zagramanicznemu:
Your email won ?738.000 from the Global
promotion,Liverpool.To begin the claim processing of your prize you are to contact the fiduciary agent as stated below:
MR CHARLEYHAM BERMAN
7 GERATON DRIVE,
APT 89K KENS WAY,
LIVERPOOL,
UNITED KINGDOM
E-MAIL-:global_claimsunit4@yahoo.co.uk
+44 70457 32868
+44 70457 33544
Congratulations from the manangemant and staff.
Yours Faithfully,
Management.
Za friko ten Management chce mi dać 738.000 funtów szterlingów, tylko mam się z nimi skontaktować, bo pewnikiem najpierw jakieś pięć złotych będę musiała im wysłać. Albo, co bardziej prawdopodobne, będę musiała podać numer swojego konta bankowego i różne drobne szczegóły tegoż, bo przecież muszą zrobić przelew.
Oczywiście NATYCHMIAST to robię 😉
Ale najpierw idę się wyspać, nie wiem, czy mi się uda zasnąć, bo TAKA forsa mnie czeka, no i co ja z tą forsą zrobię? 😯
Iżyku – mnie tam wtedy nie do śmiechu było; obraziłam się śmiertelnie na całe półtora godziny! Dopiero z wiekiem przestała mnie jaźń pobolewać (tu mordka)
Alicjo – myślałam, że to tylko u nas, w trzecim świecie, takie firmy zbójeckie na naiwnych polują. Moja sąsiadka swego czasu żeby dostać jakąś obłedną nagrodę, pół emerytury straciła i nawet do policji nie zgłosiła, bo jej wstyd było.
Czy przypadkiem juz raz nie „dostalas” TAKIEJ forsy? Do mnie co jakis czas przychodzi cos podobnego – nawet E-mail adres sie zgadza. Jedyny szkopul w tym, ze Loteria Krolewska, czy jak tam to sie zwie, nigdy w zawiadomieniu o wygranej nie podaje sumy! Ty sie Alicjo nawet i spokojnie wyspij. Przykro – musisz sie obyc smakiem jedynie. Czyli problemu nie masz co z taka forsa zrobic.
A czy to syczy? Jak tak to pewnie wazzzz.
Nalesniki ide robic
Tymczasem pa
Echidna
W meilach to raczej nie wygrywam ale za to mogę okazyjnie kupić replika łoczes, zapisać się na dobre universyty, kupić wiadro wiagry i przedłużyć orgazm przedłużając… pewien detal. Skąd oni mnie znają az tak detalicznie?!
Coś tam o nas ci marketingowcy naciągaczy muszą wiedzieć, bo do mnie przychodzą oferty klubów fitnes, ekologicznego odchudzania się i zaproszenia na pokazy pościeli z czystej, żywej wełny (a’ 650 złociszy za kompolet, tak tanio!), natomiast do Ani oferty klubu samotnych, gabinetów kosmetycznych i poradni psychologicznych prowadzących „treningi interpersonalne” (cokolwiek to znaczy w tym wypadku). Nikt nam wiagry nie oferował ani nawet najmodniejszej rośliny sezonu czyli „papryfiutka”
Dziendoberek,
Marketingowcy raczej malo wiedza, bo wiadra viagry i prze4dluzanie czesci ciala tez mi oferuja. I tylko owej czesci ciala nie moge sie u siebie doszukac…
Moj ulubiony mail z wygrana opiewal na jakies 500tys $ i byla to wielka wygrana microsoftu…. tylko jakos nikt mi nie mogl wytlumaczyc, dlaczego powiadomienie zostalo wyslane z adresu yahoo….
Ostatnio nawet w naszej-klasie pojawił się dobroczyńca,ktory obiecał mi fantastyczne i bezwysiłkowe zarobki.
Naskarżyłem na niego ale bezskutecznie! 😉
a.j
Wyczytalam wlasnie w wyborczej, ze nasza-klase beda kontrolowac. Ja sie tylko zastanawiam, czy mozna portal ukarac za lekkomyslnosc uzytkownikow…
Fakt, moznaby za brak reakcji na dobroczyncow.
Brak wytrwałości w poszukiwaniach dobrych odpowiedzi świadczy o słabości charakteru. Zwłaszcza, że odpowiedzi są tuż, tuż czyli za miedzą.
Szupienia to jednogarnkowa żmudzka potrawa podawana w postaci gęstej zupy z kaszy jęczmiennej lub startego grochu kraszonego słoniną i z dodatkiem wieprzowych ogonów;
kreplach zaś to żydowskie pierożki faszerowane w zależności od okazji świątecznej albo kurzym mięsem albo bakaliami;
syczeniki, proszę Blogowiczów, to kotleciki z mielonej wołowiny doprawiane jajecznicą i cebulą podawane przez hoże mołodycie ukraińskie! Ot i tyle.
Nagrodę czyli książkę Basi z dedykacjami otrzymuje Wojciech spod Piszu. I my wszyscy wiemy kto i co się za tym kryje. Gratulacje!
Podchoinkowe prezenta dawno rozdane, posylwestrowy bol w nogach zostal zapomniany, a karnawal powoli sie konczy. I w tym radosnym nastroju przed Sroda Popielcowa, podziele sie z Wami eksperymentem kulinarnym jaki wykonalam podczas swiatecznych dni. Jak na eksperyment wypadl wspaniale i dlatego tez z czystm sumieniem i zadowoleniem smakowym serdecznie polecam.
Skladnikow niewiele, przygotowania jeszcze mniej, jedynie czas pieczenia dlugasny – 5 godzin. No i trzeba przygotowane miesko trzymac w lodowce minium 3 godziny. Doskonale na obiad dla 4-8 osob.
A zwie sie to cudo: wolowina z grzybami przyprawiona musztarda.
Skladniki (dla 6-ci osob):
– 1.5 kg wolowiny
– cwierc szklanki musztardy ziarnistej (z cala gorczyca)
– 2 zabki czosnku
– 1 lyzeczka kremu z chrzanu lub chrzanu utartego ze smietana
– 1 lyzka stolowa oliwy
– 2 duze cebule
– pol szklanki rosolu wolowego (moze byc z kostki)
– 40 dkg pieczarek malych (najlepiej tzw, swiss, czyli brazowych, z tym ze niekoniecznie swiss)
– 2 lyzeczki listkow tymianku, najlepiej swiezy lecz moze byc suszony pod kazda postacia
– 2 lyzeczk maki kukurydzianej
– 1 lyzka wody
– 20 dkg grzybow enoki (chinskie male grzybki na cienkich i dlugich nozkach) lub grzyby suszone ale bez uprzedniego moczenia
– nic kuchenna
Z musztardy, czosnku i chrzanu przygotowac paste dokladnie wszystkie skladniki mieszajac (3min).
Mieso, najlepiej na pieczen, czyli w miare chude, zwiazac co 2-3 cm by zachowac jego ksztalt podczas pieczenia ( 5 min). Tak przygotowane mieso smarowac rownomiernie poprzednio przygotowana pasta (3 min).
Zawinac w folie metalowa i fruu do lodowki na 3 godziny lub na noc.
Nastawic piekarnik na 150 stopni C , a w miedzyczasie na duzej patelni po dodaniu oliwy, obsmazyc na duzym ogniu wolowine az zbrazowieje (~10-15 min). Przelozyc do brytfanny, dodac pokrojona w czastki cebule i wywar wolowy. Szczelnie nakryc brytfanne folia metalowa, wlozyc do piekarnika i piec na malym ogniu (150 stopni C)przez nastepne 4 godziny. WAZNE – NIE ZAGLADAC don.
Po 4 godzinach dolozyc pieczarki, ponownie zakryc szczelnie folia i piec przez kolejne 30 minut. Po uplywie tego czasu dolozyc drugie grzyby, zakryc folia i piec kolejne 30 minut.
Wyjac brytfanne z piekarnika, mieso wyjac i dac mu „odpoczac” okolo 5 minut, zas sos przelac do garnka. Zagotowac i dodac make kukurydziana rozmieszana z lyzka wody. Dokladnie zamieszac az do zgestnienia sosu.
Mieso pokroic w plastry, ulozyc na polmisku, oblozyc grzybami i polac niewielka iloscia sosu. Reszte sosu podac w sosjerce.
Dodatki: ziemniaki z wody, pure lub ziemniaki pieczone; wszelka zielenina wg gustu i smaku.
Wyglada skomplikowanie? Otoz tylko tak wyglada. Samo przygotowanie pochlania jedynie 18-23 minuty. Plus nocny „postoj” w lodowce.
Gotowanie dlugasne, ale jak zaznaczylam – nie zagladamy do pieczeni przez pierwsze 4 godziny. Czyli spokojnie mozemy oddac sie innym zajeciom.
A jaki efekt – wolowa ambrozja. Mieso delikatne, wilgotne, o specyficznym smaku i zapachu. Naprawde serdecznie Wam polecam.
Acha – jak zostanie, nie da sie zamrozic. Mozna jedynie przetrzymac w lodowce przez kilka dni. Odgrzane w sosie na patelni nie traci nic z ww wlasnosci.
No to tyle mego eksperymentalnego zanudzania
Pozdrowiatka od eksperymentujacego zwierzatka
Echidna
Zapomniawszy dodac, ze nie dodajemy soli ani pieprzu. Wywar wolowy (nawet ten z kostki) juz jest doprawiony i to wystarczy.
Smacznego
E.
Pyro, Promyczku Poznanski, czys Ty otrzymala moja elektroniczna poczte?
Dzięki , Echidna. Jestem miłośniczką wielką pieczeni wołowych.
Iżyku, łotrze i Ladaco! Nie znalazłeś syczeników, co? Poczekaj, niecnoto. Odpłacimy Ci.
Raz zabawilem sie z firma z Australii. Proponowali przedstawicielstwo z zakresu sprzedazy blizej nieokreslonego produktu. Przyjalem na powaznie i podjalem korespondencje. Doszlo oczywiscie do podania numeru konta celem dokonania wplaty zalczki na poczet przyszlych zarobków. Podalem numer konta i nazwisko prezesa banku który wlasnie oglosil upadlosc. Na tym korespondencja urwala sie. Brak zrozumienia dla interesów.
Zabawe podjalem dlatego, ze w gazecie przeczytalem, ze i mój prowider tez oglosil upadlosc i zmienilem adres mailowy. Dalszej zabawy nie prowadze. Czasami jednak otrzymuje oferty telefoniczne. Ostatnio bylo zapytanie czy nie chcialbym otrzymac oferty na Pampersy. Sympatyczna pani prosila o rozmiary i wiek uzytkownika. Podalem wiek rzeczywisty ale rozmiary skorygowalem podajac wielkosci metryczne w calach. Przyjeto do wiadomosci. Odpowiedzi nie otrzymalem. Nawet nie czekam.
Przy okazji drobne ostrzezenie. Otrzymuje regularnie z Rosji prosbe o pomoc dla studentki. Pisane w niezlym angielskim. Sasiad, naiwniak, otworzyl i wyslal odpowiedz. Dostal w prezencie wspanialego wirusa z którym wojowal caly miesiac.
Alicjo, jak sie wyspisz proponuje nastepujaca zabawe. Kup duzy dekanter do czerwonego wina z korkiem i szeroka szyjka. Do tego dekantera wrzucaj kazdego dolara jaki Ci wpadnie do reki. Kiedy dekanter bedzie pelen, oceniam na jeden tysiac dolarów kanadyjskich, przywiez go na kolejny zjazd i daj komus w prezencie. Bedzie mial zabawe zeby znalezc bank który wymieni mu te monety. Pozostanie mu zapewne tylko leciec do Kanady i od razu masz goscia w domu w dodatku z wlasna gotówka.
Kiedys zrobilem sobie podobna zabawe z moja wnuczka. Kiedy byly w poblizu jej 18 urodziny, oswiadczyla rodzinie, ze chcialaby na urodziny otrzymac w prezencie prawo jazdy. Chodzilo oczywiscie o oplacenie kursu.
To byla moje godzina. Mialem nazbierany pelen dekanter 50 – cio centówek, okolo jednego tysiaca Euro. Dalem jej to w prezencie z prosba zeby policzyla sobie ile jest w srodku. Nastepngo dnia otrzymalem z jej banku papier ile bylo w srodku i kopie przelewu na jej konto.
Ta wspólczesna mlodziez, to wszysko zalatwia mechanicznie.
Dekanter juz pusty sluzy jako wazon bo ona zupelnie nie pija alkoholu.
Wesolej zabawy
Pan Lulek
Echidna – otrzymać, otrzymałam tylko nie odpisałam, bo myślę o niebieskich migdałach. Zainteresowana propozycją i owszem – jestem. Czekam tylko na kupienie drukarki (poprzednia się wypsiała). Pyra jest na tyle durnowata, że musi ćwicząc zaglądać do tekstu, więc najlepiej, żeby leżał obok – wydrukowany. Poczekaj troszkę, dobrze? Acha i jeszcze prposzę zaspokoj moją ciekawość: czy te grzyby dotarły w dobrym stanie, czy były „chodzące”?
Oczywicie, ze dotarly w stanie wysmienitym. Cale i zdrowe. A z kawa turecka czy tez po turecku parzona mialam moc zabawy – teraz bede probowala czytac „kolumne z lewa”.
Ciekawa rzecz: czasami „s” jest drukowane (pisane?) jako „f” bez kreseczki, a czasami jak zwykle „s”. Czy to ma cos wspolnego z miekkoscia? Czy tez cos innego. Wiesz cos na ten temat?
Echidna – wiem tyle, że był to czas ustalania dopiero polskiej pisowni i drukarnie korzstały zarówno z czcionek stosowanych do łaciny (podobnych do szwabachy) jak i z uproszczonych, polskich. Więcej na ten temat będą wiedzieli blogowi poloniści pewnie, chociaż nie wszyscy kochają historię języka.
Antek,
śmiały jesteś. Spróbować próbować, toto co ja naklepię. Jestem pełen uznania. Chylę czoła i mam nadzieje ze dasz jeszcze znać. Oto toto:
squad ten był już niejednokrotnie na wspólnych wypadach. Znają się jak dwa łyse konie. Tym razem na spocie, na którym jesteśmy zrobiło się tłoczno. Tu w weekendy o tej porze roku przyjeżdża cala masa nam podobnych. Postanowiliśmy udać się dalej na północ.
Dziś za kierowca robi Michael. Jest już po pięćdziesiątce i pewnie, dlatego wlecze się teraz po wiejskich drogach. Ale nie bez przyczyny. Mówi ze wie co robi. Tutejsze wertepy zna jak własną kieszeń. Bus przyśpiesza pełną parą. Głuche puknięcie dochodzi do mojego ucha. Teraz dla odmiany ostre hamowanie. Reszta płynu wraz z blaszanym kubkiem opada na podłogę wohnmobila.
Zza drzwi ukazuje się rozpromieniony Michael.
_ Buddyści nie jedzą krowy, inni nie jedzą świni, ale kurę szamają wszyscy.
Oświadcza, z uśmiechem od ucha do ucha na twarzy i pokazuje mi dorodną sztukę. Pularda leniwie trzepie skrzydłami.
_ To ptak dla każdego. Wszyscy biedni i bogaci na tej planecie mają go w jadłospisie. Jest bezklasowy.
A my taki luxus mamy teraz na podłodze busa. By nie oglądała planety z żabiej perspektywy przykryłem głowę zdobyczy skrzynką piwa.
I pewnie gdybym znał w tamtym czasie najlepsze przepis na kurę po zanzijakośtam tez bym się nie garnął do roboty. Jego łup, jego sprawa.
W przydrożnym sklepie dokupił brakujących squadników: cztery worki lodu w kostkach, pęczek szczypioru, imbir, główkę czosnku, limonety, podłużny ryży i sól. Resztę miał w busie.
Oczyszczone zwłoki wypełnił szczypiorem i pokrojonym w paski imbirem. Piersiami na dół wsadził do wrzątku. Ogień zredukował do minimum. A my żeby nie siedzieć bezczynnie przez kolejne 40 minut redukowaliśmy zapasy piwa.
Teraz przyszedł czas na zredukowanie temperatury ptaka. Wyłowiony z gorącego rosołu trafia do lodowato zimnej wody i pozostaje tam do całkowitego oziębienia.
W tym czasie do podsmażonego czosnku dodał ryz i podtopił to rosołem. Gotował tak długo aż zaczęły pokazywać się dziury. Odstawił na długość kolejnych dwóch browarów.
Pokrojone w paski mięso i poświecone sezamowym olejem położył na ryżu. Do tego trzy plasterki zielonego ogórka. W osobnych miskach znajdowały się sosy. Chilijski i sojski oraz drobniutko posiekany imbir.
Szok termiczny, jakiego doznała zielononóżka był wyraźnie wyczuwalny przy jedzeniu. Sprawił kurzyne mięso bardziej delikatnym i elastycznym.
Panie Lulku
A nie było to czasami tak:
… Protagoniści wolności obyczajów odwiedzali pobliskie bary. Na rogu XY znajdował się ich ulubiony. To tam spożyta seta i galareta skrzyżowała nogi Anieli i Zdzicha na długie lata.
Być może należę do wyjątków, które potwierdzają regułę. Ale nie samym chlebem człowiek żyje.
Arkadius – przepis, jak się patrzy. Do pełni szczęścia kulinarnego brakuje mi tylko Michaela
A może aniołek fruwa w oparach tego co gotujesz?
Arkadius – nie gotuję. Pani domu wczoraj nie jadła bo zebranie, pizza i dodatki, więc zupa pieczarkowa w całej smakowitej okazałości w garnku. Będzie jadła dzisiaj i dla mnie też starczy. Aniołki mają wolny dzień.
A oto przepis dla Alicji – bom Jej juz dawno obiecala, a dla Was bom w nastroju „przepisowym” dzis.
Danie jednogarnkowe na ostro – podaje Wombat:
Skladniki:
– 40 dkg wolowiny
– 1 duza cebula
– 1 zabek czosnku
– 1-2 lyzki olowy z oliwek
– 2 lyzeczki sproszkowanej papryki slodkiej
– 1-2 lyzeczki sproszkowanej papryki ostrej
– sol
– 1 czerwona papryka
– 3-4 ziemniaki
– 1-2 pomidory
– kilka ziarenek kminku
– sol
– woda
– rondel plaski, gleboki, a duzy
Przygotowanie:
Mieso i cebula pokroic w gruba kostke, wrzucic do rondla, dodac posiekany czosnek, obie sproszkowane papryki, kminek, oliwe iposolic. Dobrze wymieszac. Dodac kilka lyzek wody, nakryc i dusic na wolnym ogniu. Jesli woda wyparuje uzupelniac.
Papryke i pomidory pokroic, obrane ziemniakli skroic w duza kostke. Gdy mieso jest juz prawie miekki dolozyc do rondla, dodac wody by pokryla wszystkie skladniki, nakryc, zagotowac, zmniejszyc ogien. Z chwila gdy ziemniaki sa miekkie podac w rondlu na stol.
Smacznego.
W wersji bardzo ostrej, zamieniamy sproszkowana papryke na swieze lub marynowane jalapenos czyli ostra papryczke.
Przygotowujemy wiadro wody do popicia. Albo inne takie tam „kropelki” w beczce.
Smacznego zyczy Echidna i pomyslodawca potrawy Wombat
Co mi przypomina, ze w spisie przepisow Alicji brakuje pyz wszelkiego rodzaju. Jak dotre do domu do poszukam owych wpisow, coby ulatwic zycie autorce.
Michaela prosze nie obrazac bo on jest mój.
Jako Swiety Michal alias St. Michael. W Austrii, zeby bylo wesolo jest szesc miejscowosci o tym imieniu. Dlatego dodaje sie który. mój jest w Burgenlandii. Czasami pod moim plotem staje samochód, bywa olbrzymia ciezarówka i kierowca pyta o jakas firme. Moja pierwsza odpowiedz brzmi o jakiego Swietego Michala chodzi. Na liscie przewozowym jesli jest kod pocztowy, to niema problemów. Czasami brak takiej informacji i telefonowanie do domu po dodatkowe informacje. Wyratowalem juz kilku rodaków których wysylano w ciemna liczac chyba na to, ze i tak spotkaja Pana Lulka. Raz bylo tak, ze w firmie w Polsce dziwili sie, ze w ogóle wyslali taki samochód i mieli do mnie pretensje, ze im przeszkadzam w pracy.
Pan Lulek
Podziw mnie ogarnia na wieści ileż ten Pan Lulek się napracuje. Ostatnio dowiedziałem się w redakcji ile też spotkań ma już umówionych w Warszawie na wczesną jesień. Panie Lulku ja tu czuwam!
A ja sobie właśnie poczytałam, co też prof.A.Garlicki napisał o romansach Piłsudskiego. Poczytałam i żal mi się chłopa zrobiło. Romansowy był, jak nie przymierzając współczesny Dorn. Co się zakochał i po długich periepałkach prawnie związek uregulował, to już mu odeszło i na horyzoncie nowa miłość rozkwitała. Dla pierwszej żony zmienił wyznanie (była rozwódką i KK ślubu by nie dał), z drugą mieszkał kilkanaście lat „na kocią łapę”, nawet 2 córek się z nią doczekal, a kiedy wreszcie głowna przeszkoda do szczęścia (1-sz małżonka) zeszła z tego padołu i wreszcie ożenił się z matką swoich dzieci, zajaśniało mu sloneczko miłości trzeciej i wydaje się, że ostatniej. Ta jednak nie doczekała ślubnego finału i popełniła samobójstwo (?) na kilka lat przed śmiercią Józefa. Druga żona przeczekała wszystkich – kochankę, niewiernego i II RP. Zmarła w Londynie w wieku 81 lat otoczona nimbem ślubnej żony polskiej legendy.
Ocho, i mnie kulinarny pegaz dopadl wczoraj. Przygotowalam na dzisiaj danie z fasoli flageolet.
Namoczona fasole, przetarte pomidory, cebule, ancho chili, czosnek i przyprawy wraz z pokrojona obgotowana (coby wyrzucic wode z tluszczem po obgotowaniu) surowa wedzona kielbasa.
Piec godzine.
Wyszlo pyszne. Bede serwowac na toscie albo ze swiezym chlebkiem.
Wystarczy na dwa dni…
Dzień dobry
Kilka dni nie było mnie na blogu z powodów zdrowotnych. W sobotę, w trakcie siekierezady zaplątałem się w leżące gałęzie, wywaliłem i uszkodziłem staw skokowy prawej kostki. Na szczęście nogi nie trzeba było gipsować, wystarcza bandaż elastyczny. Niestety chodzenie ciężko mi idzie i prawdę mówiąc jestem uziemiony na wsi. Lekarz (bardzo sprawny i kompetentny chirurg) wypisał mi zwolnienie od roboty do końca stycznia. Mam leżeć, smarować staw alkacetem w żelu i się nudzić. W związku z tą idiotyczną sytuacją (pierwsze zwolnienie od miodu zwanego pracą od 11 lat)mam opóźnienia w korespondencji i wysyłaniu przesyłek – wybaczcie. Gdy stopa wróci do normy nadrobię. Zaraz pokuśtykam do sklepu po mięso na galaretę, bo to chyba najlepsze pożywienie na regenerację kości i ścięgien. Przy okazji piwa skosztuję na ćmiący ból w kostce.
Pozdrawiam serdecznie i proszę rówieśników lubiących ekstremalne formy spędzania wolnego czasu o dbałość o zdrowie. Jak okazuje się na moim przykładzie nie jesteśmy już „stalowi” ale z lekka skorodowani. No cóż – jak to mówią „mądry Polak po szkodzie”
Jeszcze raz pozdrawiam
Wojtek – nareszcie masz czas na pisanie. Czekam na rezultaty. A na gnaty rzecz jasna coś co ma dużo kolagenu – skórki, rozgotowane ścięgna, tkanka łączna – czyli stópki, pręga, mostek i żeberka cielęce ( w ogóle cielęcina z koscią) Mnie tak kazali i synowi kuzynki też, kiedy nogę poharatał i nie chciała się zrastać.
Panowie (Panie – nie!)!
Analiza porównawcza to najlepsza z analiz, z której dopiero wnioski podaje się w formie syntetycznej. Analiza służy do zrozumienia mechanizmu procesu, a synteza prowadzi do wysnucia wniosków.
Najlepsza gdy obiekty badane będą badane bezpośrednio i niejako „obok siebie” w procesie badawczym. Jeśli nie da rady, to trzeba przywrócić lub możliwie najwierniej odtworzyć warunki eksperymentu.
Tyle o warunkach stawianych współczesnej metodologii naukowej i powyzsze dyrdymały zaczną świecić sensem, gdy dobrniecie (Panowie) do końca jednoaktówki..
Eksperyment. Akt Pierwszy, Scena Pierwsza
– Kobieto! – mówię – Mówię do ciebie, Kobieto! Pan twój i Włacca będzie wieczerzał. Naszykuj czego dobrego!- a sam pif-paf! pilotem w telewizor.
– A co Pan i Włacca sobie niby życzy?! – odpowiada, że niby to tak o moim majestacie. Zgrywuska. Zgrywuska i obłudnik!
– Coś wyrafinowanego i niebanalnego. Daj, kobieto… hm…, kaszanki!.
– Kiedy zamrożona.
– No jak nie zarmożona, kiedy w zamrażarce?
– W mikrofali?
– No jak nie w mikrofali, kiedy w mikrofali?
– I co?
– No jak „i co?”, kiedy „krisp” trzeba nadusić, aż się na chrupko upiecze?
– To wieeem…. Z czym chcesz, ośle, się pytam – pyta, a majestat mój pięknie wydęty nagle jak sflaczały suflet sflaczał.
– Aaa… No toć, że chleba, cebuli i mleka – odpowiadam.
– Chrzan czy musztarda, się pytam – usta zasznurowane, brwi sciągnięte, nosek zmarszczony, pięsci na biodrach i stoi nade mną jak… jak jakiś, za przeproszeniem, warszawski kanar!
– No, musztarda. Tylko nie ta witkiewiczowo-pyrowa, bo znowu dostanę jakiego krwotoku.
Poszła, Panowie. Poszła, trzaska klapami, brzdąka talerzami, nuci i radio przedrzeźnia, aż wreszcie rozlega się ding-ding i po chwili siedzimy juz nad czymś pieknym i pachnącym tak…, tak…, sam nie wiem, jak… Połyskująca, tu smoliście czxarna, ówdzie złotawo brązowa skórka, która pęka pod naciskiem widelca i da się podzielić na zgrabne kęsy i kąski.. W środku upieczony gryczany kawior i kawałeczki wątróbki… itd, itp, etc… Kierownictwo zajada, a ja czekam, aż będzie można wziąć w paluszki… nie będę się tu publicznie egzaltował, ale wiecie (Panowie) o co w kaszance, dobrej i dobrze upiecfzonej kaszance, chodzi.
Akt Pierwszy, Scena Druga (ostatnia).
– Kobieto – mówię – powtórzmy, boś mi wczoraj w tym fartuszku kusym i w tym na bakier czepeczku przekrzywionym i tych tam kabaretkach całkiem niegastronomicznach… i tak trajluję, aż znów popłynęło to trzas, brzęk i ding. Po chwili siedzimy, a że mocno mję akurat zaambarasowała sprawa, czy tym razem Tom zdoła Jerry’ego dogonić, więc pierwszy kęs wszedł we mnie za pośrednictwem paszczy zupełnie bezrefleksyjnie. Dopiero gdy widelec nie był w stanie oddzielic nastepnego kęsa, przyłapałem rzeczywistośc na niezgodności z moim o niej wyobrażeniem! Innych danych kaszany (sic!)i przytaczał nie będę. Tyle tylko, ze omówiliśmy sobie różnice pomiędzy produkcją naszego stałego dostawcy, pana C. ze wsi G., a ofertą firmy JBB z miejscowości Ł. koło Misiowego miasta, którą Jola (taka jedna Jola) kupiła, a którą przecież zjeść trzeba!
Warunki dobrze przeprowadzonej analizy porównawczej pozwoliły uchwycić istotę różnicy, a ta umknęłaby przecież, gdybyśmy kaasznkek próbowali w większym odstępie.
Czas, Panowie, na syntezę i pytam Was o wnioski? Pewne zaraz rzucicie jakieś banały o „swojskiej” kaszance, olewaniu przyciągnietych klientów lub reżimie 3-zmianowego systemu produkcji… Wszystko to prawda, jednak heglowska synteza zawiera się dopiero w stwierdzeniu, że, uwaga!, kobieta nie będzie dobrym kucharzem!
Brak jej tego szaleństwa rozrzutności kaszanką, namiętności do obcowania wyłącznie z dobrą kiszką i braku skrupułów w krupniokach!!!
Quod erat demonstrandum.
Raz pewien Izyk spod Pisza
O analizie uslyszal.
W kaszany kawiorze
Wiec grzebie nieboze,
A tu w kawiorze jest mysza 🙁
Gospodarz blogu, mąż autorki „Drugich dań”, rozdawca trofeów, niech żyje!!!!
Dziękuję
🙂
Congratulations, Izyku 🙂 Ja te ksiazke wygralam juz we wrzesniu, wiec miales dzis szanse 😉
Pyro
Własnie wracam ze sklepu (tyle to kuśtykanie trwało!). Na galaretę były tylko nóżki wieprzowe, ale podejrzane bo zsiniałe jak moja kostka. Kupiłem więc wątróbkę wieprzową, którą usmażę z cebulą na krwisto. Ponoć wzmacnia organizm. Tak mi w każdym razie mama opowiadała. Mama w 1940 roku zapadła na złośliwą anemię i babcia wyciągnęła ją z choroby karmiąc surową wątrobą, którą wuj rzęźnik wykradał z rzeźni w Czerniewicach na Kujawach. Co do pisania to trafiłaś w sedno. Nazbierało mi się trochę projektów i emocji więc wywalę je na papier z przyjemnością. Ale najpierw życie towarzyskie. Jutro ma wizytować nas artysta polsko – berliński od instalacji. Widziałem jego katalog:obcięte głowy z gipsu stojące w korytach, lalki powieszone za włosy i tym podobne klimaty. Facet podobno ma kryzys twórczy przekładający się na kryzys finansowy, więc trzeba będzie nakarmić i przenocować. Wizyta może być inspirująca i intrygująca tym bardziej, że nudzę się jak mops na zalanej deszczem wsi. Tyle u mnie.
Miłego wieczoru przyjaciele.
Wojtku!
Ze smutkiem przeczytałem o Twojej kostce. Trzymaj się. Ja też nie mam humoru, bo wczoraj pod drzewem pochowałem swoją kocicę, miała już 17 lat i po prostu usnęła.
Ale wiesz co Ci proponuję? Powiedzenie zeena. On powtarza tak: Oddalam się, aby oddać się swojemu ulubionemu pasożytniczemu trybowi życia. I co Tobie życzę do końca stycznia. Chłopie, wypocznij, wyśpij się, czytaj jak najęty, żądaj wyszukanych dań (bo w końcu jesteś chory), chodź w piżamie i szlafroku, oglądaj głupawe seriale. Ty nawet nie zdajesz sobie Wojtku sprawy, jak taki odpoczynek „na nic nie robieniu” korzystnie wpłynie na Twoją psychikę. I nie słuchaj pracoholików.
Wojtku! ALERT ALERT ALERT
Absolutnie niczego wieprzowego nie wolno gotowac na krwisto.
Grozi smiercia lub kalectwem.
A co jest dobre na kolano,no co ??? Mnie wlazlo cos i nie chce wylezc,przeto na czworakach po schodach sie wspinam 🙁
Pozazdroscic Panu Lulkowi tego wigoru i kondycji!! Tez tak bym chciala 🙂
Pozdrawiam.
Ide podgladac,jak sprawuja sie polskie siatkarki…………
Torlinie, Twoja kotka miala dobre zycie u Ciebie, skoro tak dlugo na tym swiecie i w Twoim domu zabawila. A i smierc ladna, co Cie powinno pocieszyc. Moj najstarszy kot ma juz 19,5 roku i od kilku lat liczymy sie z jego odejsciem. Przed kazdymi wakacjami zostawiamy pusta szuflade w zamrazarce na wypadek jego zgonu pod nasza nieobecnosc. Jakos rozstania z nami mu nie szkodza, a moze Babcia dba o niego wtedy szczegolnie? W kazdym razie po powrocie zastajemy go zywego 😉 Jest gluchy i powolny, ale wciaz jeszcze odbywa swoje przechadzki po okolicy i sika do rur wydechowych parkujacych samochodow.
Wojtku, posluchaj Torlina. Jesienia 2006 moj osobisty bawiac sie w weekendowego drwala zlamal sobie kosc w stopie. W konsekwencji mial gips przez 6 tygodni i ten przymusowy urlop bardzo sobie chwalil, choc w pizamie i szlafroku po domu nie chodzil 🙂
Nemo!
Dzięki za miłe słowa. Masz rację, kotka była „naturalna”, miała trzy mioty, była łowna, zawsze miała opiekę lekarską w chorobach czy komplikacjach, miłość całej rodziny i … miłość dwóch kolejnych psów w niej zakochanych. Amik zawzięcie ją lizał chcąc pobudzić ją do życia, musiałem go stamtąd zabrać. Ale scena jak z filmu Disney’a. Ona zawsze stawała w jego obronie, widok obcego psa pędzącego z wczepionym kotem na karku, bo śmiał szczeknąć na jej kumpla, przejdzie chyba do historii naszej rodziny. Ale czasami kotka popełniała pomyłki, suczka, która przyszła w wiadomych sprawach do Amika również uciekała drogą z kotką na karku.
Ana widze rozkoszuje sie prostym faktem, ze nasze dolozyly Holenderka. Moj ulubiony mezczyzna nie chcial sie przez to do mnie odzywac dzisiaj rano…
holenderkom nawet…
Historia moich kotów jest dluga ale zaczne ja w Austrii. Georgetta wreszcie doszla do slusznego wniosku iz zamiast wlóczyc sie po calej Austrii najlepiej i najtaniej byloby razem zamieszkac. Jako prawdziwa madziarka znajdowala jak zwykle mnóstwo powodu zeby bylo to jak najpózniej. Po kolei znajdowalem metody usuwania przeszkód. Przedostatnia bylo, ze w domu ma byc wiele kwiatów. Sa do dzisiaj. Dla kogos kto urodzil sie tak jak ja w ogrodzie to bylo male piwo. Ostatnim zyczenie bylo, ze w domu ma byc albo maja byc koty. To nie bylo takie latwe ale los byl laskawy. Firma w której pracowalem miala przedstawicielstwo w Budapeszcie. Biuro miescilo sie w przedszkolu. Zmiany polityczne i gospodarcze nie sprzyjaly wzrostowi populacji bratniej stolicy i przedszkole bylo do wynajecia. Jak to w przedszkolu, dzwi prowadzily prosto do ogródka i pracownicy mieli zawsze swieze powietrze. Po pewnym czasie uliczna kotka wybrala sobie na porodówke roboczy pokój szefowej i kiedy ona wrócila z urlopu czekala ja czwórka nieco odchowanych kocich maluchów. Trzy tygrysie kotki i jeden bialy kotek w kolorowe laty. Te tygryski znecaly sie nad tym odmiencem i on byl taka sierota domowa. Szefowa biura bedac raz w Wiedniu opowiedziala mi kocia historie z której wynikalo, ze dwie kotki maja juz nowych wlascicieli. Pozostal kot i jedna kotka. Wylatywalem wtedy na dluzszy czas na rozmowy i zdazylem tylko zameldowac, ze w Budapeszcie sa dwa koty do zabrania. Kiedy wrócilem po miesiacu do domu zastalem Georgette która zdazyla sie przeprowadzic z Niemiec i dwa kotki przywiezione z Budapesztu. Poza tym ona juz rozpoczela prace i kotki musza niestety siedziec same w domu. Mozecie sobie wyobrazic jak wygladalo mieszkanie. Nauczylem je dosyc szybko uzywania kuwety bo akurat rozpoczal sie u mnie urlop. Caly urlop pracowalem w charakterze Katzensiter. Kotka otrzymala imie Dalilah jak w piosence Freda Mercury, kot zas zostal nazwany Behemot od Mistrza i Malgorzaty Bulhakowa. Byly wspanialymi kotami. Nauczyly sie schodzic do ogródka z pierwszego pietra po drabinie. Nie wychodzily na ulice. Byla i tragiczne chwile jak smierc Behemota a potem po wielu latach Dili. Takie miala przezwisko. Potem byl odziedziczony po naszej przyjaciólce kot Muki a teraz jest ze mna 12 letnia kotka Muli. Zdrobniale imie od Carmen. Prawdziwa wiedenka urodzona w dzielnicy Favoriten. Wspaniala i kaprysna ale juz nie kocia nastolatka.
Koty sa wspanialymi towrzyszami w domu ale sa niezalezne i maja wlasny charakter.
Podobno potrafia wychowac nawet czlowieka o czym przekonala sie moja gosposia które jest tolerowana i pokazuje sie jej gdzie ma swoje miejsce w domowej hierarchi.
Przykre wiadomosci a Waszxch kotach ale trzeba pamietac, ze jeden rok koci to 7 lat ludzkich.
Pierwszy poddany ksiezniczki Carmen
Pan Lulek
Siedem lat ludzkich to jeden rok dla kota? Więc 19,5 u kota to człowiekowi szansa na ca 140. Sporo przed nami, oby w zdrowiu.
Moje cztery kocury (najwiekszy 13 kilo) nauczyly mnie szybko i nieodwracalnie, ze pana to ma pies, a koty maja jedynie personel pomocniczy…
Alicjo pyzy wg Pyzy:
Zdradzę Ci swój patent : robię ciasto drożdżowe bez cukru, niezbyt gęsate, kiedy podrośnie wywalam zawartość na blachę, na której jest reszta przeznaczonej mąki (np do 0,5 kg – połowa w cieście z zaczynem, połowa na blasze. Zagniatam ciasto aż wchłonie mąkę, robię pyzy w dłoniach tocząc kulki, rosną na tej samej blasze przkryte ściereczką (wtedy mąka nie sieje się po szafce i okolicy) jakieś pół godziny – i do gara na wkładkę. Z pół kg mąki 1 jaja i 1-2 żółtek soli, wody) wychodzi gdzieś 12-15 klusek. Gotuję wszystkie od razu i część chowam na drugi dzień tylko szczelnie zawkinięte w folię, żeby nie obsychały. Następnego dnia odgrzewam na parze albo robię z nich grzanki po przekrojeniu w poprzek, na pół.
oraz „pyzy” Gospodarza:
Pyzy
3 kg ziemniaków, 10 dag słoniny, 1 cebula, sól
Kartofle umyć. 1 kg ugotować w łupinach i potem obrać. Wystudzone zemleć bądź przecisnąć przez prasę. Pozostałe 2 kg obrać i utrzeć na drobnej tarce. Odcisnąć sok i odstawić na kwadrans by się skrobia osadziła na dnie. Wodę odlać, a skrobię dodać do utartych kartofli. Surową masę kartoflaną połączyć z ugotowaną i dobrze wymieszać. Dodać sół. Z kartoflanego ciasta robić kulki wielkości małego jajka. Palcem zrobić w każdej zagłębienie. Wrzucać do wrzątku i gotować kwadrans. Podawać krasząc stopioną słoniną i przyrumienioną pokrojoną w kostkę cebulą.
Pyzy cepeliny wg Gospodarza
6 porcji
20 ziemniaków (15 surowych i 5 gotowanych), sól
Na farsz: 50 dag polędwicy wołowej (może być tatar), 1 łyżka łoju wołowego lub świeżego smalcu, starty majeranek, 1 ząbek czosnku, sól, pieprz
Ziemniaki obrać, umyć i zetrzeć na tarce. Odcisnąć, najlepiej przez płótno, pozostawić odciśnięty sok w drugim naczyniu na kwadrans i jeszcze raz zlać z wierzchu sok, który się oddzielił. Gęsty osad z dna dodać do odciśniętej masy ziemniaczanej. Do startych ziemniaków dodać zmielone gotowane ziemniaki, posolić i starannie wyrobić. Formować z ciasta lekko spłaszczone kule wielkości dużego jabłka, robić w nich dołki, łyżeczką nakładać nadzienie, dobrze je ugnieść, formując podłużne pyzy w kształcie wrzeciona.
Przygotować wcześniej duży garnek z wrzącą posoloną wodą i wkładać ostrożnie pyzy. Gotować około pół godziny uważając żeby się nie skleiły.
no i wreszcie pyzy poznanskie wg Gospodarza:
3 dag drożdży, 1/2 kg przesianej mąki, 2 jajka, szklanka mleka, szczypta soli, 2 płaskie łyżeczki cukru, 3 dag masła (ok. 1 łyżki)
1. W miseczce rozczynić drożdże z ciepłym mlekiem, odrobiną mąki i 2 łyżeczkami cukru.
2. Kiedy rozczyn podrośnie dodać resztę mąki, jajka, sól i po lekkim wyrobieniu roztopione masło. Pozostawić do wyrośnięcia.
3. Kiedy ciasto wyrośnie rozłożyć je na wysypanej mąką stolnicy, ?wyklepać? w kształt grubego placka, posypać mąką i wycinać szklanką placuszki. Zostawić je do wyrośnięcia.
4. Duży, szeroki 3-litrowy garnek wypełniony do połowy wodą owiązać gazą. Wodę zagotować.
5. Układać na gazie nad wrzącą wodą dość luźno kluski. Nakryć drugim garnkiem tej samej wielkości (nie można nakrywać pokrywką, gdyż kluski w trakcie gotowania rosną i przylepiłyby się do niej).
6. Próbować zaostrzonym patyczkiem : jeśli suchy ? kluski już ugotowane.
a wszystko to moznabylo znalezc tutaj:
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=367
Nirrod- przy mnie,maz sklania sie zawsze ku stronie polskiej!!! 😉
Ach, kocury!! W tej chwili pusto,bo i nasze kocisko juz pochowane.Zostaly zdjecia,nawet masa ich i wspomnienia………….
Pozdrawiam.
te pierwsze byly wg Pyry moj ty Boze ja nie potrafie uzywac klawiatury…
Czy to prawda, ze pyzy gotuje sie tak dlugo zeby wyplynely na powierzchnie wody ?
Dlatego najlepiej miec duzy garnek
Pan Lulek
cukier schodził na kartki, meble na zapisy ale nie można powiedzieć by blog schodził na psy
Będę alfabetycznie.
Arkadiusie!!
Podnoszę toto z ziemi jak rękawicę.
Tylko gdzie w mieście znajdę godną rozjechania kure??
Iżyku!!
Ty i Pisz. Pasujecie jak marchewka i groszek. ( z jakiego to filmu??? 😉 )
Więc nam pisz! pisz! pisz!
Wiem żem niegodnym, ale weź mnie na służbę.
Będę za Tobą klawiaturę nosił!!
Nirrod !!!
Pyzy cepeliny wg. Gospodarza – ostrzegam przed półgodzinnym gotowaniem!!! Chyba że chcesz mieć zupę cepelinową!
Robiłem i wiem, uciekałem z nimi z garnka po 15 minutach!
Pozdrawiam wszystkich 🙂
Ja tylko wycielam i wkleilam, bo tych przepisow jeszcze na stronie Alicji nie bylo a przeciez nie bede kobiecie wypominac, ze cos pominela i do tego oczekiwac, ze sama bedzie tych przepisow szukac.
Nirrod:
Wklejam tylko pomysły i przepisy blogowiczów, bo Gospodarz ma swoja stronę i tam swoje przepisy, wystarczy zajrzeć na stronę Adamczewskich.
Zbieram więc, co kto podrzuci, a Echidna z czasem uzupełni w tej *naszej* książce kucharskiej.
Przepisy staram się zbierać w oryginalnej wersji pisanej, łącznie z anegdotkami i poradami, chyba, że coś wyraznie nie dotyczy przepisu, to wtedy skracam.
Ja wiem, ze tylko wkleiłas. Ale gdybys chciała gotować……pamietaj!!! 🙂
A dobre sa!! Okrasic trzeba koniecznie niezdrowo !! Tłuszczem ze skwarkami i przyrumienioną cebulką. mniam
Arkadiusie – a gorzała była na mecie
Ja wiem, ze tylko wkleiłas. Ale gdybys chciała gotować……pamietaj!!! 🙂
A dobre sa!! Okrasic trzeba koniecznie niezdrowo !! Tłuszczem ze skwarkami i przyrumienioną cebulką. mniam
Arkadiusie – a gorzała była na mecie
Trochę uzupełniłam, jeszcze muszę zajrzeć pod poprzedni wpis, bo chyba jakieś pomysły podawaliście. Szczególnie mile widziane są przepisy typu „a moja babcia, mama, koleżka…” – i tu przepis.
Nie mówiac o autorskich przepisach, oczywiscie wypróbowanych przez przepisodawcę, żebyśmy potem mogli nad tym wydziwiać i znęcać się nad twórcą 🙂
Panie Lulku Drogi,
a co sie stało z uroczym słowem „karafka” Dekanter brzmi jakos tak… twardo. Poza tym Pan zdaje sobie sprawę, ile ważyłby taki ładunek?! przecież ja latam, a nie zabieram do bagaznika samochodu!!!
Nie mówiąc już o tym, że zazwyczaj trzymam przy drzwiach wyjściowych pojemnik na kaszolę, by jakieś drobne w kieszeni miec – i sukcesywnie je wydaję. A na drzewach nie zauważyłam, aby rosły 🙁
Zazwyczaj posługuję się kartą kredytową, więc drobne miewam sporadycznie.
Kochani,
Widze, ze szalejecie, nadrobie czytanko w sobote.
Ucalowania dla wszystkich!!!!!!
Tuska
Kochane zaoceanki czyli Kanadyjki !
Po pierwsze primo, to do blogu nalezy pisywac. Dotyczy Tuski, która najwyrazniej robi kariere albo majateka albo jedno i drugie. Na wszelki wypadek trzymam kciuki.
Po drugie secundo istnieje zasadnicza róznica pomiedzy karafka i dekanterem. Dekanter ma specjalny ksztalt dzieki któremu wino ma duzy kontakt z powietrzam. W zasadzie dekanter nie posiada korka. W moim przypadku korek byl ekstra dorobiony dla bajeru z mahoniowego drewna. Nie wiem czy wiecie, ze w Europie drewno mahoniowe sprzedawane jest na wage. Ten korek kosztowal o wiele wiecej od dekantera, chociaz ten byl krysztalowy z gladkiego krysztalu, bez zadnych szlifów. Ot taki zwykly roboczy przedmiot jak na przyklad patelnia zeliwna. Mozna stawiac na stole bo on sluzy do uspokajania i temperowania w zasadzie win czerwonych. Karafka natomiast sluzy do bardziej szlachetnych win w klasie ponad stolowe. W karafkach mozna trzymac inne bardziej mocne napitki jak wódki a nawet likiery. Wedlug mojej wiedzy karafka posiada zawsze szlifowany szczelny korek i mozna ja wstawiac do lodówki dla temperowania wina. Glównie wina biale. Kupujec wino wiejskie nalezy po jego uspokojeniu przelac je do karafki, zeby do rodzinnych sreber nie podawac plastikowych butelek. Porównujac obydwa pojemniki, karafka jest co najmnie w klasie patelni do nalesników. Czesto szlifowana lub malowana ale bywa równiez z cienkiego gladkiego szkla. Jesli chodzi o wage na ogól ciezka. Dekanter ma zdefiniowany ksztalt jak butelka Coca Coli a karafki takie ksztalty jaka fantazje maja twórcy.
Nie zapominajcie prosze, ze dzisiaj jest 17 stycznia. Dla ludzi zwiazanych z Warszawa jedyny dzien w roku.
Piekne uklony i spokojnej nocy
Pan Lulek
Niech mu będzie dekanter. Są takie u nas – i to z krośnieńskiego szkła widziałam w pewnym sklepie. Chyba zakupię, ale do celów przeznaczonych, a nie wrzucania loonies czy toonies.
Panie Lulku,
pozdrawiam serdecznie Pana i wszystkich Warszawiaków z okazji 17 Stycznia!
Zaoceanka Alicja
Już mam jasność w temacie, Panie Lulku. To naczynie z Krosna było wypisz-wymaluj jak pierwszy obrazek. Na oko mogło słuzyc jako wyrafinowana waza na kwiatki 🙂
Najbardziej podobają mi się te Peugeoty poniżej. Karafki też mają ładne…
A teraz idę spać, życząc wszystkim smacznego poranka!
http://www.ungarisches-weinfenster.de/index.php/cat/c49_Dekanter.html
Alicjo, Ty jestes jak Cherlock Holmes. Wlasnie o to chodzi. Co kraj, to obyczaj. Nasze dekantery maja szyjke scieta na poziomo a dzbanki do wina to sa dzbanki. Wlosi robia do wina dzbanki gliniane o specjalnym ksztalcie dzióbka tak skonstruowane, zeby nie kapaly krople. Bardzo piekne robia w Sienie. Mam taki, niestety uszkodzony i zle sklejony. Stoi na szafie jako dekoracja. Dzisiaj zmieni miejsce postoju dostanie bardziej wyeksponowane.
Dobrej nocy spiochom zyczy
Pan Lulek
Używałem takie peugotty i kaczki wielokrotnie przed laty. Przynoszono je mi do łóżka. I pewnie tego typu forma powoduje nie najlepsze skojarzenia.
Nie spieszy mi się i pól godziny z odkorkowaną flaszką tez wytrzymam. Jest to powszechny sposób dotleniania wina. I zaspakaja moje receptory smakowe w pełni nie tylko księżyca.
Arkadiusu,
te „kaczkowe” nie bardzo, ale te pionowe – całkiem całkiem 🙂
A co tu takie śpiące towarzystwo???