Zielnik zamiast partytury
Aż sześć imion zapisano temu kompozytorowi dziesięciu oper: Giacomo, Antonio, Domenico. Michele, Secondo, Maria i wreszcie nazwisko Puccini. Zaś opery to (dwie pierwsze zdecydowanie nieudane, nie uznane zarówno przez współczesnych kompozytorowi jak i później bardzo rzadko wystawiane) Le Villi, Edgar, Manon Lescaut, Cyganeria, Tosca, Madame Butterfly, Dziewczyna ze Złotego Zachodu, Jaskółka, Tryptyk i Turandot (dokończona już po śmierci kompozytora przez Franco Alfano).
Życiorys miał jak na włoskiego kompozytora operowego standardowy. Urodził się bowiem w mieście, które słynęło z talentów muzycznych – to Lukka. Było to 22 grudnia 1858 r. Ojciec przyszłego autora Cyganerii – Michele Puccini był oczywiście organistą, komponował muzykę religijna i dyrygował miejska orkiestrą. Dziadek – Domenico komponował utwory orkiestrowe i na fortepian, a pradziadek Antonio oraz prapra-dziadek Giacomo także byli miejskimi muzykami.
Nie było więc wyjścia. Puccini MUSIAŁ zostać kompozytorem. Zaczynał zaś jako organista.
W niewielkiej miejscowości w pobliżu Lukki – Torre del Lago znalazł swoją życiową przystań. Tu najpierw wynajmował mieszkanie, a potem, po sukcesie Manon Lescaut, wybudował piękną willę, która do końca życia ( 29 listopada 1924 r.) była jego ukochanym domem. Willa, jak przystało na Toskanię, stała w pięknym ogrodzie. Rosły tu wspaniałe aromatyczne zioła. To właśnie Florencja, Siena i Lukka wprowadziły za czasów księcia Cosimo de’Medici obyczaj uprawiania ogrodów ziołowych. Aromatyczne zioła pielęgnowano i otaczano niema kultem. Uważano np. że pietruszka to środek wzmacniający (także siły męskie), leczy schorzenia nerek oraz ma moc tak wielka, że wrzucona do stawu potrafi ożywić ryby uprzednio złowione, oskrobane i wypatroszone. Ów fakt cudowny potwierdził w swych pismach Pliniusz. Bazylia zapobiega dolegliwościom żołądkowym, co w przypadku Pucciniego, wyjątkowego łasucha, nie było bez znaczenia. Szałwia miała znaczenie odkażające, a tymianek leczył go z migren wywołanych nadużywaniem wina. Na koniec estragon zwalczał ukąszenia żmii, a ogórecznik przynosił ukojenie skołatanej duszy po nie zawsze udanych premierach.
Komentarze
Dzien doberek!
Dlaczego Puccini znany jest zarowno jako kompozytor jak rowniez obrzartuch nie wiadomo. To co wyczytalem kiedys na jego temat to nie tyko szesc imion ale rowniez umiejetnosc bywania przy stole.
Znalazlem ksiazke Waldemara Lysiaka na temat klamliwego ostatniego stulecia i usiluje ja zmordowac. Jakis jednostronny gniot. Nie moja sprawa mysle sobie, ze chyba najlepiej byloby powylaczac mozgi, odczekac ze sto lat az wymrze kilka pokolen i zaczac od poczatku. Tylko z jakimi wzorcami.
Pogoda nadal jak drut, tylko zimno. W okolicy przedpoludnia ruszam do roboty. Ze wzgledu na niewielka powierzchnie ogrodu przechodze na calkowicie reczna technologie.
Przyjemnego dnia zycze
Pan Lulek
Panie Lulianie!!
Bardzo lapidarna a celna uwaga a’propos eŁ. i rozciągliwa na spory „odrobek” literacki. Żenepa żeprewu żewudre ale ktoś kiedys puścił, że bez przeczytania Łe. jest się be i tak już zostało. Z poezją (moim zdaniem) to jest tak, że żeby się zostać poetą nie wystarczy rymować, tylko trzeba najsampierw wogóle mieć coś do powiedzenia (zrymowania), a prozy tyczy się to wielokroć mocniej, bo tu ładna forma adronów nie broni. Jak pan autor narracyjnie fabułę epicką opowiada, to se opowiada i iczytający morału sam szuka. Ale jak z niejże bytu problemy wyciąga i pod lupą prawd szuka, wartości bada, sensów ukrytych gromady całe dobywa, to pewnie już tam duch św. za rękę piszącą go trzymał i oba piórem po papierze jeździli.
Zagadka. Co to jest (była) „Złota Jesień” i czy kto ją pamięta może? Dzisiaj to fundusz emerytalny ale w „Domowej Kuchni Francuskiej” (wydanie II, 1974r.) jest przepis na Indyka po prowansalsku” a w nim, że dodać kieliszek „Złotej Jesieni”, a w nawiasie („powinien być Calvados”). No to co to była ja Złota Jesień, bo ’74 to nie był czas, gdy rozglądałem się po półkach z butelkami. Złota i jesień kojarza się natychmiast z renetą, a kalwados tysz. smakował kto?
Jabolek!!!
Ja Andrzej
Iżyk p- Pyra jest w tym wieku, że pamięta. Owszem, „Złota jesień” to był polski destylat jabłkowy i jeżeli trafiło się na dobrą serię (bez oparów siarki i amoniaku) to z powodzeniem mogła zastąpic średni calvados. A gdyby ktoś jej pozwolił dojrzewać to minimum 8 lat, to może i byłaby lepsza. Niestety – najczęściej postarzano ona renetę sztucznie.
Phi?! A myślałem, że nasi kiedyś coś… umieli…
No proszę, jak to miło, że człowiek mądry, uczony, wykształcony i z tutyłami, a tesz sfuj człowiek 🙂
Złota jesień to był polski calvados czyli wódka z jabłek a nie wino typu jabol. Miała chyba 50 proc. mocy i pachniała jabłkami. Powodowała taki powiew europejski, bo można sobie było wyobrażać, że jest się we Francji. Dziś chyba nieobecna na półkach. Jest zresztą prawdziwy calva.
zara, zara… przepraszam ale nie nadanżam… jabol czy destylat, bo gotówem cofnąć komplement aszyszowi?!
Jakie wątpliwości. Jeżeli Pyra wsparta przeze mnie twierdzi, że to wódka to nie ma żadnych wątpliwości. Myśmy to pili i czasem (np. ja) z zadowoleniem.
Ja też piłam z zadowoleniem, a już kaczka z jabłkami traktowana w czasie pieczenia „złotą jesienią” była naprawde pierwszorzędna. Nawet te gorsze serie w kuchni spełniały doskonale swoją rolę. Już teraz zapomiałam, ale był swego czasu taki modny deser z jabłek w karmelu i tego polskiego calvadosu , wiem, że potrzebne było sporo bakalii, a z tym był wieczny kłopot (drobno cięte śliwki suszone robiły za rodzynki)
Destylat!Jak na tamte,”siermiężne”,czasy,całkiem przyzwoity.Ale może to tylko wspomnienia…? 😉
Jabolek – najlepszy jaki wówczas piłem:
Tata znalazł w piwnicy stary gąsior z kilkoma litrami szlamu po winie jabłkowym które często się u nas robiło – bo jabłoni było mnóstwo w ogrodzie tudzież stara poniemiecka prasa do wyciskania soku z jabłek.
Stary czajnik, kilka metrów plastykowego wężyka zwiniętego w rolkę pod kranem z zimną wodą bieżącą. Kapało przez jakis czas.
Następnie zostało rozlane do butelek po – przez wdzięcznych pacjentów podarowanych – trunkach „lepszych”.
Goście nie mogli się nachwalić a jak przyłożyło sie zapałkę i pojawił się niebieskawy płomyczek to już niemal owacje na stojąco.
P.S.
Nazw: calvados oraz wino używałbym dość oszczędnie. Według dzisiejszych definicji to tamte produkty mogły się jedynie jabolkiem nazywać.
Ja bardzo przepraszam, ale nasi cos umieja. Moi znajomi z Polski Zubrowke na antalki wywoza, po tym jak im w czasie wakacji zaserwowalam szarotke. Starka jest przebojem mego domostwa, a nalweka z zurawiny obowiazkowo zasila nasz barek ku uciesze gosci.
Bez obelg mi tu prosze. Calvadosu ani pommeau nie robimy i slusznie. Francuzi maja pare lat wiecej doswadczenia i Bog im za to zaplac.
Nirrod,
Bój się Boga, toż te szarotki pod ochroną są!!
Nirrod – pewnie, że nasi dużo potrafią w dziedzinie procentów. Tu, po prostu, kilkoro dorosłych ludzi wspomina smaki i zapachy dość siermiężnej mlodości. Calvados, cognac, niemieckie piwo to nie były alkohole, jako takie , to był Zachód! Nasze pożadania niespełnioone i tęsknoty do dostatku. Swoje zaczęliśmy doceniać ciut później.
Nostalgie, to ja rozumiem. Moi rodzice nadal z lezka w oku mowia o chwili, kiedy z jakiegos magicznego powodu polki zapelnily sie oryginalna hiszpanska sherry. Co nie zmienia faktu, ze naszych procentow i miesa bede bronic jak kaczka pierwiastka.
Swoja droga, proces produkcji jabola bardzo plastycznie mi opisano jak bylam w wieku przed alkoholowym i od tego czasu nie moglam sie przelamac, zeby sprobowac.
To i ja tu uśmiechnę się serdecznie do dawno niewidzianych:
Nemo i Alicji.
Poopowiadajcie trochę o Waszych podróżach. Zdjęcia mile widziane! 🙂
A szarotki, owszem pod ochrona, dlatego pilismy bardzo ostroznie i z duza doza szacunku. 😉
Panie Lulku, chyba szkoda czasu na lekturę pana Łysiaka. Coś się z nim koszmarnego stało, a plugawy język jakiego używa jest szokujący. Nawet z Gazety Polskiej go wyrzucili, lub mieli wyrzucić. Szkoda słów i czasu, moim zdaniem.
Człowiek wydawał w PRL-u książkę za książką, a teraz na maltretowaną ofiarę komuny się przerobił.
Oj, biegnę do obowiązków.
Pozdrawiam łakomczuchów, sorki, smakoszy! 🙂
U mnie dzisiaj przełożona z ub tygodnia fasolówka – jak Mama nauczyła : ze sporym ząbkiem czosnku, z majerankiem, czabrem i boczkiem wędzonym + jakieś gnatki po szpondrze wołowym. Namoczona przed nocą kolorowa, łaciata fasola gotuje się teraz na minimalnym ogniu i za jakąś godzinę zostane posolona. Kiedy już będzie prawie ugotowana dostanie dodatek jednego średniego ziemniaka w drobną kosteczkę pokrojonego, a jako zupełne wykończenie dość ciemną zasmażkę (niedużo, tylko kilka łyżek) Tradycyjna Pyra zje sobie część boczku z chrzanem, a Pyra Młodsza dostanie zupę z talarkami mocno wędzonej kiełbasy (tylko zagrzana w zupie, nie zagotowana ta kiełbasa) Na deser świeże jesienne jabłka i mocna, czarna herbata ( fasola łatwo strawna nie jest).
Nirrod – u mnie też w tym tygodniu szare kluchy będą. Chyba w sobotę żeby mi ciasto nie ciemniało w oczekiwaniu na powrót dziecka z pracy.
Z tym Lysiakiem, to chyba macie racje. On nie wie o co mu chodzi i tylko epatuje publike. Jego sprawa, ale dopiluje do konca. Niech tam ma satysfakcje.
Ktos w was zapytal, czy pojechalem na urlop czy do roboty. Na powyzsza okolicznosc zapodaje co nastepuje. Moj urlop wynosi 365 dni rocznie o jeden dzien wiecej w latach przestepnych. Krotko mowiac urlop to ja mam wylacznie. Do roboty nie przyjechalem tylko zafundowalem sobie wczasy pod jablonia. Jedyna jaka jest w ogrodku. Sadze, ze syn nie wystawi mi rachunku za uprawianie hobby jakim jest dla mnie praca na w ogrodku.
Rozcieplilo sie na dobre. Mozna ogrodkowo hasac.
Za moich czasow produkt z miasta Warka nazywal sie jabcok. Inny gatunek to byl Czar PGR – u.
Kiedys na mojej Pradze po odstaniu w przepisowej kolejce poprosilem Pania Sprzedawczynie o pol litra Likieru Baczewskiego. Pani zdebiala a stojaca za mna starsza pani wyjasnila, ze chodzi o denaturat. Po wyjsci ze sklepu zapytala mnie ta pani skad znam taka starozytna nazwe. Nic dziwnego prosze Pani odpowiedzialem, toz to rodzina mojej owczesnej zony. Pyra na pewno podniesie larum. Tak. tak Pyro to byla ta sama rodzina znana we Lwowie, Poznaniu a nawet Wiedniu. Oni byli wspolnikami. Baczewski & Komendzinski. Babcia Komendzinska byla wspaniala osoba. Z charakteru taka jak Ty Pyro.
Oj czasy, czasy.
Pan Lulek
jesli juz o Zlotej Jesieni, to tez sie wychyle z moja dziurawa pamiecia, w tym przypadku jednak bardzo pewna siebie, stanowczo potwierdzam, byla to wodka typu calvados, zapadlo mi w pamiec gleboko, z racji okolicznosci towarzyszacych,
Alicjooo !!! daj znak
Panie Lulku – Baczewski – Komendziński kojarzą mi się wyłącznie dzięki lekturom z luksusowymi wyrobami wódczanymi. Stanisław Zieliński, znakomity gawędziarz wspomijna w „Kiełbie we łbie czyli młodość, miłość i artyleria”, jak to w dawnej Warszawie poderwał panienkę i przyjmował ją w swojej kawalerskiej garsonierze na Polnej, traktując własnie wódeczkami Baczyńskiego. Panienka lubiła szczególnie napitek z łbem białego niedźwiedzia na etykiecie. Szkolący się oficer rezerwy, a w cywilu student prawa nie zawsze miał na tego Baczyńskiego środki, a tu natura ciągnie … W rezultacie jakas tam podrzędna wódeczność warszawska wlana w butelkę Baczyńskiego była równie skuteczna.
P. Piotrze, wątpliwości wyniknęły, że ja „Phi?!” odpowiadałem Andrzejowi, a „zara, zara” – Pyrze, i zapewniam, że milej mi widzeć iż to palny destylat był, niz zwykły szampan z papierówek.
To skoro Państwo nie tylko na winach znać się raczą, to powiedzcież, czy przywołana już wyżej przez Nirrod żubrówka nie była kiedyś inna? Odnoszę wrażenie, że obecna żubrówka, nie żubrówką pachnie, a zwyczajnie bukwicą w nochala wali.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Bukwica_zwyczajna
Piotr Skrzynecki twierdził, że żubrówkę na jabłkowym to w Piwnicy wynaleziono w latach bodaj 60-tych. Szczególnie różnicę czyć właśnie, gdy się hortexowych jabłek do takiej zbukwicowanej żubrówki doda. Czy ma ktoś spostrzeżenia?
Od wczoraj juz mi sie do tych klusek kapusta zasmaza. Beda dzis na obiad, a raczej na bardzo pozna kolacje, bo w pracy dzis to do 21 bede siedziec.
Mysle sobie, ze nigdy jeszcze swiadomie nie wachalam bukwicy, wiec na temat zmian w zubrowce zdania nie mam.
Dokonalam wczoraj zakupu patisona swiezego w kolorze zoltym i teraz tylko nie wiem co z nim zrobic, bo faszerowac miesem i zapiekac mi sie jakos nie chce….
Iżyk – Pyra Ci nie pomoże, bo rzadko pija wódki kupowane w sklepach i to raczej w ilościach aptekarskich. Ponadto nie przepadam za drinkami czyli po prostu alkoholizowanymi napojami. Jedyne co Pyra pija w większych ilościach to kruszon i sangria. Normalnie wystarcza mi kieliszek wina albo malutki kieliszek nalewki. Wszelkie koniaki, whisky i inne podobne trunki też w ilościach niewielkich. Inna sprawą są poncze, herbatki wzmocnione w zimie itd – tu już taka oszczędna nie jestem. Z 35 lat pracy zawodowej 22 spędziłam tam, gdzie się piło ostro i często. Gdybym miała jakiekolwiek ciągoty alkoholowe to wylądowałabym jak nic na odwyku. Lubię alkohole ale nie służą mi do „kurzenia” z głów.
Daję znak.
Owszem, była wódka pod tytułem calvados, pachnąca jabłkami. Chyba nie aż tak mocarna, jak sugeruje Gospodarz, ale była to niezła wódka, po której wątpia się nie wykręcały na drugą stronę i piło się ją z przyjemnością, nie tylko Francuzi potrafią .
Wreszcie we własnem łóżku się przespałam. Nic nie chcę mówić, ale cicho też nie będę, niektórzy udzielili twardej podłogi. Ale o tem potem. Idę dospać.
Pyro, wiedzialem, ze na Ciebie moge liczyc. Ta z lbem bialego niedzwiedzia na etykecie to byl ichni nieomal herb rodzinny.
Przypomnijcie sobie jarzebiak.Czy ktos wie dlaczego, pomimo wielu regulacji cen i plac, ten trunek ciagla mial te sama cene. Ja podobno znam te tajemnice. Autor tego fenomenu pewnie juz nie zyje a mnie zobowiazal do zdradzenia jego tajemnic na moim lozu smierci, chyba, ze jakies wysoko kompetentne grono upowazni mnie do jej ujawnienia jako przyczynka do historii gospodarki planowo rozdzielczej. Jestem pewien. ze blog Piotra jest wlasnie tym gronem i nadesztla moja godzina.
Najsmaczniejsza zubrowka bywala wedlug mnie w sklepach Baltony w opakowaniach 3/4 litra. W tychze czasach wprowadzano butelki zakrecana na aluminiowa zakretke i stad wzial sie obyczaj picia z gwinta.
Caly w nerwach i pelen tajemnic z uczuciami jak Konrad Wallenrod.
Pan Lulek.
Panie Lulku,
Jako jednostka reprezentujaca pokolenie prawie gospodarki planowej nie pamietajace bardzo prosze o przyczynienie sie do rozszerzenia mojej wiedzy o owej gospodarce. *grzeczny uklon w strone jablonki pod ktora siedzi pan Lulek*
—
Czytalam sobie wyborcza i tak sie rozczulilam, jak to przeczytalam: http://miasta.gazeta.pl/poznan/1,36001,4581339.html
Glownie tym jak poznaniacy sami o sobie sie sliczne wyrazaja.
Był też jarzębiak na winiaku – pamiętasz to, Panie Lulek?
Tymczasem drobna herbatka z rana, pan J. też wstał i robi sobie swoje ukochane cuś tam z łyżką mleka. Fuj!
W Polsce rozpieszczano nas do niemożliwości, panu J., chociaż nie skusił się na golonkę Pyry (*takie tłuste*!) udało sie przytyć i może sobie zakładać rączki na brzuszku. Nie jego wina, powiada, dawali – to trzeba było brać. Szczegóły nastąpią.
Alicjp – witamy powracająca naszą oficynę wydawniczą. Ależ to kłopot kiedy Ciebie nie ma. Chociaż ja i tak wolałam, jak byłaś za miedzą, a nie za wodą.A pan J Wybiega, wytenisuje i wykolarzuje co z kraju zjadł.
Dzień dobry!
Jeśli chodzi o zioła- znaki jesieni widać. Parapetowa bazylia marna ( nie zrozumcie źle, nie narzekam gdyż jesień lubię), to taka moja prywatna miara zmiany sezonu. Za to rozmaryn piękny i cudnie pachnący.
Planowanie obiadów na tydzień z grubsza się udało- oczywiście były zmiany ale w obrębie zakupionych już produktów.
Szukam inspiracji. Obejrzałam więc książki kucharskie i zauważyłam ( po raz pierwszy) taką jesienną włoską zupę- z białą fasolą, kapustą i… dynią. Będzie w tym tygodniu.
Właśnie odgrzałam zupę krem z porów, potem sałatka. Czyli wczesny obiad- mój najulubieńszy posiłek w ciągu dnia!
Alicjo, cieszę się z Waszego szczęśliwego powrotu.
Panie Lulek, prosze natychmiast wrocic do dobrych, wartosciowych ksiazek, Na Lysiaka szkoda zycia. Dobrze Panu radze.
Panie Lulku, osmielam sie zauwazyc, ze tajemnice stabilnej ceny jarzebiaku juz raz zdradziles, ale pewnie nikt nie pamieta, to i ja przypominac nie bede 😉
Izyku, wygrzebalam z piwnicznych zasobow butelke pt. Turowka – Bison Vodka Wodka wytrawna Produce of Poland, ze znakiem jakosci „1” w prawym gornym rogu etykietki. Gwint zielony, pojemnosc 0,5l, 40°, innych znakow szczegolnych brak, trawki tez. Czy ktos pamieta epoke? Szacuje na wczesny stan wojenny, bo producent tajny 😉
Zubrowki nie pijam, wiec nie moge smakow porownac, choc gdyby byl chetny, to pare roznych rocznikow by sie znalazlo.
Alicjo, witaj po wojazach! Dziekuje za pomidorowe nasionka, moi odbiorcy sadzonek juz sie ciesza na nowy sezon.
Tajemnica jest nieslychanie prosta.
W owczesnym ministerstwie Handlu Wewnetrznego byl urzednik odpowiedzialny za polityke cenowa. Ceny nie mialy zadnego zwiazku z kosztami produkcji i nijak nie mozna bylo dojsc do prawdy, bo i polprodukty i surowce byly w najrozniejszy sposob dotowane. Jak to systemie rozdzielczym ceny trzeba bylo tak ustawiac zeby kazdemu cos sie moglo dostac. Jak widzicie, zasada kazdemu po rowno ze swoim wariantem wszyscy mamy jenakowe zoladki, tyle, ze niektorzy mieli bardziej jednakowe jest dosyc stara. Urzednik ten mial podobno wlasne metode ustalania cen oparta o stale poszerzanie szarych komorek przy pomocy srodkow plynnych. Najbardziej lubianym a zatem i skutecznym srodkiem byl jarzebiak. Dla pokrycia stale rosnacych potrzeb, przy nienadazaniu wzrostu ministerialnych poborow wynalazl metode stabilizacj cen tegoz srodka rozszerzajacego. Funkcjonowalo bezblednie kilkanascie lat, az przyszedl czas przejscia na zasluzona, wzmocniona odpowiednimi krzyzowymi dodatkami. Podczas jednego z przypadkowych i nie zawinionych spotkan w stanie wskazujacym, wyznal mi te tajemnice.
Teraz przy jednym glosie za i wszystkich innych wstrzymujacych sie ujawniam ja sadzac, ze byc moze byla to przyczyna calkowitego zalamania sie systemu gospodarki nakazowo rozdzielczej.
Czasem mala kulka sniezna moze spowodowac zejscie olbrzymiej lawiny.
Pan Lulek
Hej, a u mnie zaraz będzie na kawie Dorota z sąsiedztwa. Zdzwonmiłyśmy się, a ona w Poznaniu. Potem naplotkuję
Dokladnie tak bylo 😉
Pyro, zycze Wam obu milego popoludnia!
My tu o zubrowce i jarzebiaku, a nikt nie wypowiada sie na zadany temat 🙁 Tymczasem Puccini, niby organista i takie tam, a w rzeczy samej dziwkarz, sybaryta i milosnik szybkich samochodow, bardzo tych ziolek ze swojego ogrodu potrzebowal, a pietruszki chyba najbardziej 😉
Bardzo ładnie :/
ktoś tutaj obraża jednego z mych faworytów, gdyby nie On i Verdi, chyba nie wykonywałabym swego zawodu, nie byłoby po co ;]
Pucciniego miłuję całym swym serduchem :] a przy okazji zachęcam miłośników opery do udzielania sie na forum :] http://www.profeo.pl/group/Opera
Wikipedia o ziolach Pucciniego sie nie zajaknela. Co ciekawsze nie zajaknela sie rowniez o Tosce, a szkoda, bo opera piekna, a i historia jej powstania niczego sobie.
Dzień dobry
Skończyłem nocą „Pieśń misji”, kórnicki prezent od Polityki. Ciekawa powieść, szczególnie w opisie symultanicznych tłumaczeń – Lulek pisał o tym nie tak dawno. Ale to nie ten Le Carre, ktorego najbardziej lubię. Daleko tej powieści do pierwszych tytułów mistra: „Tylko chłód” lub „Wojny w lustrze”. Książka nie ma klimatu, nastroju gasnącej zimnej wojny. No i nie ma przegranych życiowo bohaterów, starych facetów gasnących na słabo opłacanych synekurach szpiegowskiej biurokracji i żyjących wspomnieniami dawnych wojennych wyczynów. Niby nic „Pieśni misji” nie można zarzucić – krwiste postacie, sporo o Kongo, trochę prawdy o ludziach – ale czegoś mi brak. Może nie ma nastroju egzystencjalnego absurdu, którym nasycał Le Carre swoje pierwsze książki? Sam nie wiem. Leciutkie rozczarowanie.
Dziś ciekawy temat – wódki kolorowe. Przypomniała mi się taka kombinacja ze stanu wojennego. Dwie butelki wiśniówki ( oczywiście kupionej w monopolowym a nie swojej roboty ) zmieszać z butelką czystej. Całkiem nieźle to się piło. Bywało, że wchodziło aż za dobrze no i był „zespół dnia drugiego” ciężki jak to po wiśniówce. Ale co tam – stare dzieje. A co do „Złotej jesieni” to mam uczucia mieszane. Dawno temu próbowałem ale nie mam najlepszych wspomnień. Może ciepła była?
Pozdrawiam
Tu Dorota z sąsiedztwa – na razie to ja plotkuję! Jest bardzo miło, pijemy sobie wiśnióweczkę i zagryzamy ostatnim ze Sławkowych serów! Pozdrowienia dla wszystkich 😀
nemo !
O ilewiem, a wiem z dobrze poinformowanych zrodel czyli od Ciebie i Pana nemo, macie znakomite dojscia do podziemi czyli grot. Jak to sie odmienia ? grot, czy grotow, czy moze otworow w ziemi. Jak by nie bylo to tamze. Skoro jestes wlascicielka kilku roznach butelek zubrowki, to moze zdeponowalibyscie po jednej w kazdej grocie a potem urzedzali byscie stosowne speleologiczne ekspedycje. Nagroda bylaby znaleziona flaszka a dla was zostalyby pieniadze za udzial w poszukiwaniach. Kazdy znalazca mialby prawo publikacji swojego nazwiska oraz wspomnien z poszukiwan.
Proponuje aby butelke po oproznieniu zwracano organizatorom celem wakorzastania do organizacji dalszych ekspedycji.
Maja Anglicy polowania na lisa wy mieli byscie polowanie na butelki.
Wyczytalem, ze Pani Dorota z sasiedztwa sklada oficjalna wizyte Pyrze. Wyobrazam sobie te herbatkowanie, wymiane doswiadczen i zal z jej strony, ze nie uczestniczyla, bez podania waznych przyczyn na Walnyn Zjezdzie Blogu. Zaznaczam, ze na przyklad zejscie z tego swiata nie usprawiedliwia moim zdaniem abstynencji.
Zyczac milego wieczoru, pozostaje
Pan Lulek
Zerwałem sie z domu nie patrzac sie na nic , w zrywie obywatelskim wylondndowalem w media markt dowioedziawszy sie o akci CBA jak to wykorzystuja swoja wiedze w kampani wyborczej .Muwie Nie i czuje sie bezradny ,chcialbym jakos pomuc
Mysle ze w tej sytulaci powini zaproponowac Julie Pitere na szefa CBA w kacu to dzieki ich glosom ta instytucia powstala.
Naprawde chcialbym by ktos o tym sie dowiedzial niestety nie wiem jak ta wiadomosc przekazac dalej .
Jestem jednym z emigrantuw ktozy byli 2 lata w angli i nie chce wracac , wierze ze moge zarobic tu uczcviwie pieniadzwe .
Nie jestem zamorzny ,jestem biedakiem.
Prasze was…
Pracowalem w angli spolecznie pul roku bez grosza tu przyjechalem ,nie chce znowu uciekac
Drogi Lulku, w jaskiniach (dziurach – tak prawidlowo mowia grotolazi) w zasiegu dzialalnosci mojego osobistego, jest ( w prawie kazdej) maly biwaczek ze stosowna zawartoscia na wszelki wypadek. Do zelaznej porcji nalezy tez butelka z procentami, ale nie dam glowy, czy w ktorejs jest zubrowka.
Pani Anno, ja tez kocham Pucciniego (swietny do sluchania przy gotowaniu) i fakt, ze byl facetem ze wszystkimi atrybutami (nie bede sie tu wyrazac) nie umniejsza podziwu dla jego talentu, a moze nawet przeciwnie. Wyobrazenie sobie autora „Toski” albo „Madame Butterfly” jako ascetycznego wymoczka odebraloby caly urok tym dzielom.
Przy okazji wisniowek itp. Czy ktos z szanownego towarzystwa pijal Cherry cordial?
Jesienią 1922 wędrował Puccini autem przez Helwecje, Holandie i Niemcy. Przy tej okazji odwiedził również Bawarie, dokładnie mówiąc w Inglostadt. Na kolacje serwowano gęś i przy jej połykaniu Pucciniemu stanął
samochod?
Cos przerwało w nieodpowiednim momencie.
ciąg dalszy następuje:
…. w gardle odprysk z kości z pałaszowanej gęsi.
*Ingolstadt, in gola sta _ stanął w gardle*, parafrazował niezwłocznie żartowniś i twórca oper jak Tosca, Madame Butterfly czy Il Trittico.
Mały kawałek kości z gęsi pozostał maestro w gardle w tak niekorzystnym miejscu, ze pomimo wielu prób nie udało się go wyciągnąć. Dopiero szybka operacja lekarska pozbawiła artyste *in gola sta*
Ale i tak dlugo juz nie pozyl 🙁 Gdyby ktos chcial wystawiac dziela Pucciniego, to tantiemy musi placic juz tylko spadkobiercom librecistow „Turandota” (do 2022 roku) i 2 pomniejszych dziel.
Nemo,
Ach Cherry Cordial, oczywiscie że się pijalo, a nawet teraz jak nie ma innej wiśniowki pod reka nie pogardzę. Wisniowka jest dla mnie i mojej przyjaciolki K. kultowym napojem. Przyjaznimy się juz od ponad ćwierć wieku i przy kazdej okazji ( na szczęcie dla nas widujemy sie często i regularnie) pijemy wisniowkę, czasem po malym kieliszku, a czasem trochę wiecej więc syndrom dnia drugiego o którym pisze Wojtek niestety jest mi znany…Ale pomimo wszystko nie ma jak wisniowka w kieliszku na smukłej nóżce.Obie mamy różne kształty kieliszkow do wisniowki i dopasowujemy do aktualnego nastroju o okazji.
A po za tym kupilam dzis tamandrynowiec. Opakowanie 400 g ciemnej masy wyprodukowanej w Tajlandii, a spakowanej w Southall pod Londynem. Mieszka nam najwieksza chyba hindusko-sikhijska populacja w Wielkiej Brytanii, wiec chyba bedzie ok. W „Sklepiku naturalnym” zakupiłam też konfitury wisniowe i truskawkowe produkcji funadacjii S.Małgorzaty Chmielewskiej. Zacna ta zakonnica, znana z tego ze odpala papierosa od papierosa prowadzi wytwornirnię przetworow zatrudnioniając tam bezdomnych rozbitków. Skosztowalam na razie wiśnii , pyszne. Kupilam też troche sera podpuszczkowego z kooperatywy Wiżajny. Tez pycha, ale tego moglam sie spodziewac po w tamte okolice jezdzimy od kilku lat i zjadamy ze smakiem sery robione przez p. tTereske ze Stankun. Minam Mniam.Tak więc wyprawa po tamandrynowca byla ze wszech miar udana.
Miedzy czasie ugotowalam barszcz na wędzonym boczku z fasolą Jaś( mam nadzieję) ze przetrwa do jutra) i i cielęce pulpery z koperkiem ( moze też przynajmniej ze dwa się zachowają na jutrzejszy obiad dla M, a ja moge zjeść kanapke).
Pozdrawiam wszystkim ze sloneczgo Krakowa, udalo mi sie też wypić dziś kawe na Rynku, było cieplo i pieknie
nemo !
I Ty sie idziesz pytac, czy ja pijalem Cherry cordial. O ile sobie przapominam, to chyba w pieluchach, a moze pod pierzyna. musze sobie przypomniec gdzie, ale na pewno tak. Czy ten przysmak jeszcze istnieje?. Mysle sobie, ze moznaby zalozyc blog inteligentnych alkoholikow. Nie mieszac z wyksztalciuchami. Uczestnicy tego blogu zajeliby sie restytuowaniem starych napitkow i zapomnianych obyczajow oraz przenikaniem kultur. podaje przyklad. Pij, pij, pij bracie pij…, to przeciez nic innego jak trink, trink, trink Bruder trink, lass deine Sorge zur Haus…..
Jakby tak poszperac, to napewno znalazloby sie mnostwo innych przykladow i byloby od czego zaczac.
Pelen nadziei
Pan Lulek
Dorota poszła już sobie do obowiązków. Jeść fasolówki nie chciała, bo ma wyjście wieczorne, a wiadomo… Skończyło się na serze, orzechach i odrobinie wiśniówki oraz dużej ilości zimnej herbaty. Dlaczego zimnej? Bo nam za każdym razem zdążyła wystygnąć Robiłam kilka razy i za każdym piłyśmy zimną. Tak, że przyjęcie to to nie było ale pogawędka miła i uśmiechnięta. I oby tak dalej.
Witam Alicje! Wyspij sie dobrze po oiedzykontynentalnych podrozach. Ja po powrocie do domu i przywitaniu sie z E i chlopcami M i P, najchetniej witam sie z wlasnym lozkiem i wlasna pralko-suszarka Boscha (no, chyba, ze wracamy z E od Mamy, wtedy wszystkoi jest pieknie uprane przed powrotem).
We missed you, girl.
A ja dzisiaj nic nie gotuję. Poszłam do sklepu za rogiem, warsteina nie dowiezli, musiałam się obejść holstenem. Też dobry. Czas na odwyk, ale żeby nie było szokiem dla organizmu, to powoli.
Skoro o wiśniówce, przypomniało mi się, że Pyra przykazała odcedzić te wiśnie. Zrobi się, wiśnie oczywiście wtrząchnę, a co! W ramach odwyku powolnego, rzecz jasna.
Załóż Ty sobie Pyro Grand Central Station na Osiedlu Tysiąclecia. Raz wpuściłaś za próg, teraz się nie odczepisz. Co rusz to ktoś na popas, a niektórzy nawet pierzyny sobie obstalują.
U mnie jesień jak wczoraj i przedwczoraj w Berlinie, bardzo pięknie i słonecznie, na ogródku kobierzec z liści klonowych, jesion już pozbył się upierzenia.
Kwitną nasturcje, dojrzewają ostatnie pózne maliny. Niedługo muszę zgarnąć doniczki z szałwią , rozmarynem i tymiankiem. Nie da się ukryć, zima za pasem.
Tymczasem udaję się do obróbki zdjęć, ploty potem.
Pan J. poskładał rower i się udał do pracyz plecakiem „Złotej Wody” dla kolesiów. Przyznajcie, zacny dar dla geologów, ze złotem, jakby nie było.
Fima gdzie pracuje moj syn, w ktorej to firmie i ja pracowalem za swoich mlodszych lat dba o pracownikow. bardziej nawet jak kiedys. Krysia raz w tygodniu ma angielski dzien. Caly dzien mowi sie tylko po angielsku i sa dodatkowe zajecia dla poprawiania znajomosci jezyka. Inna rzecz, to cotygodniowa, nieomal obowiazkowa gimnastyka dla pracujacych w pozycji siedzacej. Mozna nie chodzic, ale jest to zle widziane. Zajecia rozpoczynaja sie wieczorem, trwaja od godziny 19.00. poltorej godziny. Dla pracownikow firmy niezaleznie z ktorego kraju przyjechali zajecia sa za darmo.
Siedze zatem nieomal sam w domu, jest tylko psica Jolly. Na kolacje byly wspaniale krewetki z makaronem, dzielo mojej wnuczki. Krewetki sa pakowane w plastikowe pudelka w sosie wlasnym. Ona smazy je w oleju, dodaje biale wino i wiele czosnku. Makaronowe wstazeczki sa gotowane rowniez z dodatkiem oliwkowej oliwy. Calosc posypana tartym serem Grande Padano. Zauwazylem, ze wladze nad kuchnia coraz bardziej przejmuje moja wnuczka, kiedys malutka dziewczynka. Mama powolutku ale konsekwentnie usuwa sie w cien dystansujac sie od domowego ogniska.
Wedlug mnie w Niemczech i chyba w calej Europie, wytwarza sie dubiegunowe spoleczenstwo. Jeden biegun ktory akceptuje to co jest i drugi ktory ma takie same prawa ale nie chce ich zaakceptowac i z nich korzystac. Wielu bowiem mieszkajacych w Niemczech probuje tutaj zbudowac sobie wlasne narodowosciowe czy religijne enklawy.
Romawialismy na temat wyborow i uczestnictwa w nich Polonii. Jestem zdania, ze czynne prawo wyborcze winni miec tylko ci obywatele, ktorzy w dniu wyborow znajduja sie w Polsce. Cala reszta ludzi przebywajaca poza granicami nie poowinna decydowac o tym co sie bedzie dzialo w Polsce. Inaczej wyglada na to, ze konia kuja a zaba noge podstawia. Latwo bowiem jest korzystac z szeregu udogodnien w innych krajach, a decydowac o tym co sie bedzie w Polsce dzialo i nie ponosic zadnej odpowiedzialnosci za skutki wyborow. Ja nie mam prawa glosu, gdybym jednak mial, tez bym z niego nie korzystal.
Trzeba sie zdecydowac po ktorej stronie barykady czlowiek siedzi. Siedzac okrakiem mozna sobie wbic gwozdz w siedzenie.
Wcale nie apolityczny
Pan Lulek
Panie Lulek – po co Panu ten Łysiak? To chory guru choych czytelników. Daj Pan spokój, a to przyśni się w nocy i kłopot będzie.
małe o wygląda tak o
duże O wygląda tak O
zamieniłem małe o oraz duże O zerem 0
zer0 jest tylk0 jedn0 i wygląda tak 0.
t0 nie są wyw0dy 0 p0prawnej pis0wni / t0 nie mój k0ci0łek /
tutaj idzie 0 wyrażenie p0glądu.
tym chcę p0kazać ze d0tychczas0wa k0alicja składała się w m0ich 0czach z samych zer. d0 diabla z tą i następną k0alicją. p0lityka nie ma nic wspólneg0 z l0giką i zdr0wym r0zsądkiem. p0kazują nam t0 pr0tag0niści dr0biazg0wo każdeg0 dnia.
p0pis czy p0lid / k0lejnej k0alicji / ujawni nam n0wą il0ść zer.
Drodzy Szampaństwo,
pierwsze foty tutaj, radzę zacząć od Międzyzdrojów, potem Berlin.
Zaczynam od tyłu, bo najprościej było mi to opracować, reszta będzie nadawana sukcesywnie.
http://alicja.dyns.cx/news/Polska_2007/
Wszystkim, którzy udzielili nam gościny podczas naszych wojaży ogromnie i z całego serca dziękuję: Starej Zabie, Pyrze, Arkadiusowi oraz Alsie, która i tak mnie zawsze ma na głowie podczas wyjazdów, ale teraz należy do blogowej bandy, wiec wyszczególniam na równi z innymi. Potwierdzam spostrzeżenia Pyry z Kórnika, tutaj zbiera się zacna grupa ludzi.
Poplotkuje troszkę, a co mi tam! Arkadius znakomicie gotuje, przyrządził nam krokodyla, czyli złowionego na Zalewie Szczecińskim szczupaka. Szczupakowi towarzyszył okoń oraz małże, wszystko świeżutkie. Oboje z Marylką przegonili nas zdrowo po Berlinie, co widać na zdjęciach, podczas niedzielnego łażenia zrobiliśmy jak nic 15 km. a potem jeszcze z 5 wieczorem.
W sobotę uskutecznialiśmy Berlin nocą, w tym knajpkę turecka, w której serwowano niezłe jedzenie – zamówiliśmy 4 różne i próbowaliśmy wszystkiego. Pogodę Arkadius załatwił świetną, co widać na zdjęciach. W poniedziałek odstawił nas na lotnisko, za co osobno serdecznie dziękuję. Za wożenie Jerzorowego rowera niech już on sam podziękuje. Ja bym cierpliwości nie miała. Następnym razem – z bagażem podręcznym, jak to smarkate uskutecznili i wcale im niczego nie zabrakło, nawet laptopa.
Reszta doniesien potem, trzeba coś przekąsić.
Alicjo, czy pamietalas o nabyciu kindziuka?
O masz. A gdzie tam, nemo! O niczym nie pamiętałam 🙂
Wakacje były świetne, kindziuk czy oscypek 🙂
A powracajac do wpisu Naszego Drogiego Gospodarza, chcialabym dodac, ze pietruszka, nie tyle sama leczy nerki, co oczyszcza je z piasku, gdyz jest bardzo moczopedna – zarowno nac, jak i korzen . Nauczyla mnie tego kiedys nasza bardzo madra sekretarka w Warszawie, kompulsywna kociara pani Agnieszka, kiedy sie jej poskarzylam, ze jeden z moich kotkow ma tendencje do piasku w nerkach i przewodzie moczowym. Powiedziala, ze cale zycie, nie tylko wszystkie swoje koty, ale takze meza i syna cierpiacych na te dolegliwosc kanalizacji, leczyla pietruszka. Wiec jak Pikus mial cystitis, gotowalam mu bardzo esencjonalny rosolek z kury z calym ogromnym peczkiem pietruszki. I faktycznie pomagalo. Zatem polecam.
A Pani Agnieszka znosila do domu wszystkie bezdomne koty, leczyla je i nazywala imionami operowymi. Jeden pamietam nazywal sie Fidelio, inny Pappageno, czyli Gienek. Pieknie, nie?
Heleno,
nic nie jest tak moczopędne, jak piwo 🙂
Nie jestem pewna, czy koty popijają. Wrzuciłam trochę więcej zdjęć z podróży do wyżej zamieszczonego sznureczka i szlag mnie trafia, ponieważ *mądrzejsi* ode mnie ustawiali mój aparat na swoja modłę. Heleno, jak kupisz aparat, nie dawaj nikomu do łapy, żeby Ci ustawiał. Zachowałam niektóre zdjęcia, bo pamiątka, ale tej kaszy znieść nie mogę, ja takich rzeczy nie wyprawiam, chyba że po wiśniach Pyry (jeszcze nie odcedziłam, jutro).
Powoli wrzucam opowieści. Mieliśmy szczęście do kelnerów początkujących. jednym z nich by młodzian z Kłodzka, restauracja Ratuszowa. Nie dość, że pierwszy dzień, to jeszcze zasmarkany i zakichany. Ale bardzo się starał.
Byliśmy tam w porze ni to lunch, ni to obiad. Odbierając zamówienie kichnął potężnie, na co pan Jerz komentarz swój dodał, ale wspieraliśmy go duchowo.
Zjedliśmy, wypiliśmy, daliśmy napiwek suty, bo chłopak naprawdę się starał. Wyszliśmy bez Maćka torby ze wszystkimi ważnymi rzeczami: paszporty, karty kredytowe, kasa. Zapomniał, że na oparciu krzesła wisi. Zwiedziliśmy Most Karola i inne okoliczności przyrody, a tu Maciek się połapał, że nie ma torby, albo wręcz teczki. Pognał do restauracji – a tam kelner już na niego czekał. Z torbą, oczywiście. Dobrzy ludzie są na świecie.
O następnym kelnerze praktykancie napiszę przy okazji Polanicy.
No dobra. Dorzuciłam Starą Zabę do sznureczka. Pooglądajcie sobie. Kobieta pasjonatka, a ja sie trochę tych koni bałam z początku, nie mówiąc o Jerzoru, który z takimi zwierzętami nigdy nie miał bliskiego kontaktu. Pogoda była paskudna i nie wiadomo jakie piksele by pomogły, zachowałam wszystkie zdjęcia, a co.
Teraz z pamięci przywołuję – na zdjęciu 2818 jest bodajże Prezes, najstarszy ogier w stadzie, 28 lat. Nic juz nie może, więc między klaczami. 2829 to piękny Arab, a ten ciemny na wybiegu to, o ile dobrze zapamiętałam , Czantor, i ma korzenie niemieckie. Tutaj Stara Zaba powinna opisać swoich pupilków. Każdego poklepie, z każdym pogada i te konie ją rozumieją!
Stara Zaba ma na Zabich Błotach raj na ziemi. Powinnam była zrobić więcej zdjęć – cały przychówek (Jadzia, Józek, pieski, „krótki” oczywiście). Następnym razem 🙂