Wonne i korzenne
Wedle przekazów historycznych dawna polska kuchnia charakteryzowała się silną wonią korzeni i przypraw. Oczywiście nie było to z powodu takiego właśnie oryginalnego gustu naszych przodków, czy ich sympatii do Orientu, choć niewątpliwie silnie przyprawione potrawy bardzo im smakowały. Smak i woń przypraw poprawiała po prostu jakość niektórych niewłaściwie przechowywanych produktów, zwłaszcza mięs a także ryb.
Do naszych jadłospisów smaki różnych przypraw wniosły przede wszystkim potrawy kuchni egzotycznych, aromatycznych, piekących, kręcących w nosie niezwykłym doborem woni.
Kiedy stajemy w sklepie przed półką z przyprawami mnogość ułożonych tam wonnych przypraw czasami przerasta naszą wiedzę kulinarną. Co do czego, co z czym połączyć, aby osiągnąć sukces, żeby potrawa zyskała na atrakcyjności – oto ważne dla każdej osoby gotującej pytanie.
Podsuwam zatem propozycje wykorzystania różnych przypraw, tych,które znamy z półek sklepowych, albo które mamy w domowych szafach, a także tych, które przywozi się z dalekich wojaży.
Pewnie macie wiele doświadczeń w tej dziedzinie, ale może uda mi się Was choć raz czymś zaskoczyć. Oto moje propozycje:
ZIEMNIACZANE KOTLETY Z GAŁKĄ MUSZKATOŁOWĄ
8 dużych ziemniaków, 2 jaja, 1 łyżka masła, 1 łyżka siekanych orzechów włoskich, 3 łyżki mąki, 1/2 łyżeczki startej gałki muszkatołowej, 8 łyżek oleju, tarta bułka do panierowania.
Jako dodatek sos pieczarkowy: 10 dag pieczarek, 1-2 łyżki masła lub margaryny, 3 łyżki śmietany, 1 łyżka mąki, sól, pieprz.
Ziemniaki ugotować i przecisnąć przez praskę do puree lub zmielić.
Dodać masło, jajka, mąkę, orzechy, startą gałkę, starannie wymieszać. Formowa? owalne kotleciki obtaczać w tartej bułce i smażyć na rozgrzanym oleju na złocisto. Przygotować sos: posiekane drobno pieczarki obsmażyć na maśle, dodać śmietanę, mąkę rozrobioną w 4 łyżkach wody, posolić, dodać pieprz, zagotować. Sos podać do gorąych kotletów osobno w sosjerce.
KIEŁKI SOJOWE Z IMBIREM
Ok.200 g sojowych kiełków, 2 łyżki siekanej natki zielonej pietruszki, 2 łyżki uprażonych ziaren słonecznika lub dyni, 2 łyżki oleju kukurydzianego, po 1 łyżce sosu sojowego i soku cytrynowego,1/2 łyżeczki sproszkowanego imbiru,sól,pieprz.
Wymieszać sos sojowy, imbir, sól i pieprz oraz olej i sok cytrynowy. Kiełki przesiekać, wymieszać z prażonym ziarnem słonecznika lub dyni, doprawić sosem. Oziębić i podawać jako dodatek do białego sera lub z białym pieczywem.
ZUPA Z MARCHWI Z ORIENTALNYM KMINKIEM
4 marchwie, 1 cebula, 2 łyżki masła, 1/2 łyżki orientalnego kminku, 1 łyżeczka cukru, 4 szklanki wywaru warzywnego,sól,pieprz.
Marchew zetrzeć na tarce, cebulę posiekać. Włożyć do garnka razem z rozgrzanym masłem i dusić 2-3 minuty, w tym czasie posypać kminkiem, dodać wywar warzywny. Gotować 30 minut, zmiksować. Podawać bardzo gorącą.
SZYNKA Z GOŹDZIKAMI I CYNAMONEM
2 kg szynki wieprzowej,15 goździków,1 laska cynamonu,3 łyżki startego razowego chleba,1 łyżeczka skórki otartej z cytryny.
Na marynatę:3 szklanki czerwonego wytrawnego wina,2 cebule,3 ziarna ziela angielskiego,2 liście laurowe.
Przygotowac marynatę:wymieszać wino z posiekaną cebulą, zielem angielskim i liściami
laurowymi.
Przygotować szynkę do marynowania:zdjąć skórę,posolić.Zalać ją marynatą i odstawić na 2 dni do lodówki.Wyjętą z marynaty szynkę ponacinać przy pomocy bardzo ostrego noża lub żyletki w kratkę o boku 2-3 cm,naszpikować goździkami i pokruszonym cynamonem.Upiec w gorącym piekarniku podewając 1-2 szklankami marynaty.Pod koniec pieczenia posypać mięso tartym chlebem i startą skórką cytrynową.Podawac na gorąco z pieczonymi ziemniakami lub kaszą gryczaną.
AROMATYCZNE MAKARONIKI Z CYNAMONEM I GOŹDZIKAMI
25 dag migdałów,4 białka,1 kopiasta szklanka cukru pudru,1łyżeczka mieszanki mielonych goździków,gałki muszkatołowej i cynamonu,siekana skórka pomarańczowa.Na pomadę:4 łyżki cukru pudru,1 łyżka mocnego alkoholu,sok z 1/2 cytryny,ew.posiekane bakalie.
Migdały zemleć w maszynce do orzechow imigdałów.Białka ubijać na pianę,dodając cukier do zupełnego zgęstnienia.Wówczas zdjąć z pary i ubijać do wystudzenia.Ostudzoną pianę wymieszać z zmielonymi migdałami i przyprawami.Kłaść łyżeczką na pergamin do pieczenia niewielkie ilości masy i piec 25 minut w temperaturze 160 st C.Po ostudzeniu można polukrować:utrzeć cukier-puder z sokiem cytrynowym,dodać alkohol i ew. siekane bakalie.Gęstym lukrem smarować makaroniki.
Komentarze
Dzien dobry, Dobry Dan, Guten Tag, Zdrawstwujtie.
O korzennych przyprawach mozna bez konca. Przeciez o nie chodzilo podczas wypraw krzyzowych, po nie wlasnie wyprawial sie Kolumb, Vasco da Gama i inni. To one nadaly niepowtarzalny charakter wyspom korzennym. W Hamburgu, Rotterdamie i w wielu portach Europy do dzisisj sa magazyny tych roznosci. Kiedy Polska byla wlascicielka Cesarstwa Madagaskaru dzieki Maurycemu Beniowskiemu, ktorago pomnik stoi na rynku wegierskiego miasteczka Baia rozne ziola i warzywa przywedrowaly za sprawa krolowej Bony z Wloch czyli Italii do Polski. Od tego czasu mamy w Polsce wloszczyzne.
Zima sie zbliza wielkimi krokami i pora pomyslec o grzancu czyli napitkowi typowemu dla okresu Adwentu. Znam dwa kolory, czerwony i bialy. Zalezy jakie wino bylo produktem wyjsciowym. Do tego korzenne przyprawy. Dalej nie bede juz pisal, bo mnie wysmiejecie, jako, ze lato w pelni. Zapowiadali deszcze, bedzie zatem piekna sloneczna pogoda. Murowane na 100 %.
Wracajac jednak do korzeni i egzotycznych nasion. Przyjezdzaly one nie tylko morzem ale i ladem z Azji. Przywozili je kupcy ormianscy i przywlekali Tatarzy. A potem nasze gospodynie zagospodarowywaly i tak zostalo do dzisiaj. Przy okazji, czy ktos jeszcze pamieta co to jest kawa szostka. Do picia i pieczenia ciast.
Pieknego dnia zycze
Pan Lulek
Dzień dobry
Lubię duże, mocne rzeczy więc z dzisiejszych przepisów Gospodarza najbardziej odpowiada mi szynka z goździkami i cynamonem. Obdzieranie ze skóry, marynowanie, nacieranie i nacinanie w kratkę – super zajęcie na dwa dni! Efekt pewnie wspaniały, podobnie jak z wołowina po burgundzku na winie o której Gospodarz pisał przed kilkoma dniami. Wołowina będzie w weekend o ile kupię jakieś porządne mięso. Z szynką poczekam do świniobicia u mych wiejskich sąsiadów. Zamówiłem tylnią ćwiartkę więc będzie z czego wykroić zgrabny kawał mięsiwa.
Dzięki za odzew w sprawie orzechów. Jak się okazuje przespałem czas nalewek ale co się odwlecze to nie uciecze. Panie Lulku, dzięki za wyczerpujący opis przerobu orzechów na trunek. Pyro, przepisem na konfiturę orzechową zainteresuję ślubną bo ja od mięs jestem a ona od słodyczy. Alicjo foty leszczyny purpurowej zrobię gdy się pogoda poprawi bo na razie ciemno jest jak w listopadzie – oczywiście prześlę a dziś zbiorę dla ciebie orzeszki i przekażę Ci we wrześniu. Nemo – wysuszone orzechy będą czekały!
Pozdrawiam
Pięknie witam.
Pan Piotr znowu uderzył w czułą moją stronę.
„Piernie i szafranno moja Mości Panno” albo „Na zły sztukamięś tylko biszamel” – oto złote rady dla córek przez stulecia wbijane do panieńskich główek. Efekty nie zawsze były zachęcające i np przyszła królowa Polski Maria Ludwika oraz towarzyszący jej dwór wyszli z powitalnej i niezwykle okazałej uczty powitalnej jaką na ich cześć wydali rajcy gdańscy zupełnie głodni – jedzenie (ich zdaniem) zupełnie nie nadawało się do niczego.
Dzisiaj jesteśmy ostrożniejsi (no i mamy lodówki)
Panie Piotrze ukochany, z imbirem, goździkami, kminami itd jakoś sobie radzimy. Napisz Waćpan o tych przyprawach egzotycznych, których w sklepach multum, sosach z wysp na Pacyfiku albo pieprzach szatańskich z Orientu – co do czego. Nie każdy z nas jadał w Kantonie albo innej Lao Tay. Nie twierdzę, że po uzyskaniu takiej wiedzy od zaraz rzucę się do garnków, ale może kiedyś, jakoś , odważę się na małe co nie co.
Kiedy czytam o smakowitościach wonnych i korzennych od razu na myśl przychodzi mi likier typu Benedyktynka.
Oczywiście w wersji domowej a więc znacznie uproszczonej, co nie powinno dziwić, zważywszy na to, że przepis na oryginalny likier według chociazby mnichów z Voiron zawiera ponad 130 składników z czego nie wszystkie sa podawane (chyba że ostatnio w ramach komercji coś się zmieniło ale wątpie).
A oto domowa wersja „Benedyktynki”:
(obok ilości w gramach)
skład „zaprawki”:
– korzeń arcydzięgla – 5,0
– kwiat arniki – 2,0
– cynamon – 0,5
– gałka muszkatalowa – 1,0
– goździki – 5 sztuk
– ziele hyzopu – 4,0
– owoc kardamonu – 1,0
– liść melisy – 8,0
– lisć mięty pieprzowej – 4,0
– ziele piołunu – 0,5
– szafran – 0,25
– kłącze tataraku – 4,0
– ziele angielskie – 2,0
– imbir – 2,0
– skórki pomarańczowe – 5,0
– wanilia – 1/2 laski
– alkochol 50-55 procent – 0,35 litra
W ciemnyn naczyniu (można w zwykłym słoiku i owinąć ścierką (sprawdzone – działa 🙂 ) zalać zaprawę alkocholem (zimnym) i odstawić na 2 tygodnie.
A teraz skład na 1 litr likieru:
– powyższa zaprawa 35 ml
– syrop cukrowy 410 ml (proporcje 340 ml wody, 800 g cukru, 30 g miodu, gotować 10-12 minut, pod koniec dodać 6 ml 10 procentowego roztworu kwasu cytrynowego)
– karmel 2 ml
– spirytus 95 procent 400 ml
– przegotowana woda do objęctości 1 litra całego likieru.
A teraz wykonanie:
Do naczynia wlewamy najpierw syrop cukrowy, mieszając ciągle dodajemy zaprawę, nastepnie spirytus i na koniec wodę. Teraz dodajemy karmel, tu od razu jedna uwaga, można dodać więcej niż ilość podana w przepisie, dzięki temu likier otrzyma ciemniejszy kolor.
Tak przygotowany likier dojrzewa 5-6 miesięcy, potem rozlewa się go do butelek, najlepiej przez watę lub gazę w celu zebrania zanieczyszczeń.
życze miłej degustacji i Smacznego
kane
Witaj Pyro !
Moze byloby dobrze gdybys poinformowala o aktualnym stanie przygotowan do Walnego Zgromadzenia. Byloby nienajgorzej poinformowac nas co nieco na temat obowiazujacych strojow i w ogole przewidywanego protokolu, jesli taki bedzie mial miejsce. Z mojej strony nie licz na frak, cylinder i biale rekawiczki. Najchetniej przyjechalbym w starych wysluzonych dzinsach. Jezeli jednak przewidujesz jakies wizyty w salach muzealnych to chyba wypada wlozyc wyprana i waprasowana koszule.
Prza okazji wizyty w muzeum. Przed wielu, wielu laty bylem zaproszony na jubileusz 40 lecia Centrum Hadromechaniki w Vageningen w Holandii. W programie bylo przewidziane party w Rijsk Museum, na cala noc. Muzeum bylo dostepne dla gosci a personel dyskretnie zbieral byle jak odstawiane kieliszki po napitkach. Bez tlumow w nieomal pustym muzeum, w nocy, Warta Nocna Rembrandta i inne dziela ta bylo cos niezapomnianego. Po wielu latach bylem ponownie w tym muzeum i bezblednie oprowadzalem znajomych po roznych salach. W wielkim hallu na parterze stal ogromny podluzny stol z napojami. Pozostale potrawy na osobnych stolach typu barowego. Zadnych krzesel lub foteli zato pelno schodow i laweczek jak to w muzeum. Kieliszki byly ustawione w formie kwiatow i kelnerzy stale uzupelniali ubytki. Napitki byly najprzerozniejsze wlacznie z wodkami ale nie widzialem nikogo podpitego. Przebojem wieczoru byly sledzie przyrzadzane w specjalnej marynadzie w podluznych polowkach bez glow. Dwie polowki mialy wspolny ogon. Do tego swieze buleczki podobne do wiedenskich kajzerek. Sledzia trzyma sie za ogon, odchyla glowe do tylu i zajada zawodnika usilojac zrobic to bez przerwy. Potem wyciera rece i zakansza buleczka. Wtedy kieliszek czegos mocniejszego jest niezbedny aby ryba nie myslala, ze ja pies zezarl. Mnie udalo sie zjesc jednego i popic. Inne potrawy nie zasluguja na specjalna uwage chociaz holenderska kuchnia jest znakomita i bardzo wszechstronna. To pozostalosci epoki kolnialnej.
Jesli dozyjemy i roczniak bedzie sie przygotowywal do pojscia do szkoly to moze wartoby pomyslec o zorganizowania czegos co by ludzi zadziwilo, jego uszczesliwilo a nam sprawilo radosc.
Z zyczeniami pieknego dnia dla wszystkich
Pan Lulek
Matko Boska jeszcze kasy nie wpłaciłem! Pyro wybacz sklerotykowi-w najbliższych dniach to zrobię.
Przepraszam za opóźnienie w podaniu rozwiązania quizu i nazwisk zwycięzców (bo dziś zgodnie z obietnicą a z okazji jubileuszu będzie trzy nagrody). Spóźnienie wynikło z pięknej podróży kulinarnej do Białowieży, którą zrelacjonuję w przyszłym tygodniu. Przy okazji uspokajam niecierpliwych – Wilno w poniedziałek!
A więc odpowiedzi prawidłowe to: 1 – jabłko w szlafroku to owoc zapiekany w cieście francuskim lub kruchym z różnymi dodatkami; 2 – gruszka miłosna to bakłażan; w krajach Orientu jada się pigwy na słono jako dodatek do mięs.
Dziś zwycięzcami są sami panowie: Tomasz Tyc otrzymuje mój „Rok na stole”; Dariusz Gals zabawny tom opowiadań kryminalno-kulinarnych „Morderstwa między nożem a widelcem” a Miś2 książkę francuskiego autora Herve Thisa „Odkrycia kulinarne”.
Wszystkim gratuluję. Za tydzień w stałym środowym terminie kolejne zagadki.
Aktualności zjazdowe :
1. Muzeum „zamek kórnicki” ma niewiele wspólnego z typowym, wypełnionym galeriami obrazów zakładem muzealnym. To po prostu rezydencja średniego magnata zachowana w najorginalniejszej formie dzięki temu, że Władysław Zamoyski (ostatni z ordynatów) ufundował narodowi fundację, w skład w której weszła Biblioteka Kórnicka – Zakład Naukowy, sama rezydencja w stanie orginalnym, arboretum, park i jako środki na utrzymanie tego wszystkiego – ziemie z klucza kórnickiego. Ani Niemcy tego nie ruszyli, ani PRL. Ten ostatni co prawda rozparcelował ziemię, ale zakłady kórnickie wziął w zamian na garnuszek państwowy. Mówiąc nawiasem gdyby PRL-owcy wiedzieli, że w Otoczce zakładów kórnickich hodowany jest niejaki Roman Giertych, czy byliby równie uprzejmi? Sam pałac nie jest zbyt wielki. Powstał przez obudowanie dawnego dworu obronnego pseudo mauretańskim założeniem pałacowym. Jest otoczony fosą, a głowne wejście i dolny hol powstał przez zabudowę byłego przejazdu drogowego na trasie do Śremu. Kiedyś bramy solenne broniły drogi przechodzącej przez tereny pałacowe. Potem ten framgnet obudowano i droga została łukiem skierowana wokół murów siedziby. Dla zwiedzających udostępniono większość części mieszkalnej z zabawnym salonikiem myśliwskim (okrągła kanapa żeby myśliwi mogli łgać nie patrząc sobie w oczy wzajemnie), kilka salonów z pięknymi posadzkami i meblami częściowo wyszłymi spod ręki jednego z właścicieli, a jakże) trochę bardzo pięknych bibelotów, mebli, lamp, obrazów, sala jadalna, kredens i sala balowa. Wszystko właściwie. Biblioteki się nie zwiedza, ale naukowcy mogą z niej korzystać . Bardzo piękny park w stylu angielskim z unikatowym drzewostanem ( w tym grusza wierzbnolistna rodząca przysłowiowe „gruszki na wierzbie) i tuż obok arboretum – zbiór drzew i krzewów liczący ok 200 lat. Oczywiście odnawiany, hodowany i badany przez naukowców. Po lewej stronie jezioro, a tuż za nim Ziwrzyniec czyli lasy kórnickie przeznaczone ongiś wyłacznie do polowań i ośrodek, w którym „Gotuj się” znajdzie przytulisko. Na zwiedzenie zamku i parku wystarczą dwie godziny, entuzjaści w arboretum mogą utknąć na pół dnia, ale to przecież sprawa indywidualna, prawda?
2. Zmieniłam miejsce pożegnalnego obiadu z kórnickiej „Białej damy” na rogalińskie „Dwa pokoje z kuchnią”. Sama tam nie byłam, ale znajomi nie mogą się nachwalić atmosfery i kuchni. Knajpka mieści się w samym pałacu rogalińskim tyle, że nie w salonach recepcyjnych, a w pomieszczeniach gospodarczych. Stylizowana jest na mieszkanie prywatne w tytułowych dwóch pokojach z kuchnią. Miejsc jest niewiele i trzeba co najmniej trzy tygodnie z góry sobie zaklepać
4. Dżinsy najzupełniej chyba wystarczą tylko na sobotnią kolację będą potrzebne panom koszule z krawatem. Panie zdobi sama płeć jak powszechnire wiadomo.
4. Stan organizacyjny na dzisiaj :
Państwo Adamczewscy – 2 osoby
pan Lulek – 2 osoby
Sławek – 4 osoby
Pyra – 3 osoby
Od tylu Blogowiczów wpłynęły pieniądze
Pyro !
Dziekuje pieknie. Potem bede jeszcze dalej marudzil ale to dopiero we wrzesniu. O ile sobie przypominam jest jeszcze czas na wplaty do polwy sierpnia. Nikogo na nic nie namawiam ale 6 butelek znakomitego uhudlera jest juz zamowionych. Pszczoly tez rozpoczely zbieranie miodu na krem miodowy.
Pan Lulek
Zrobiłem kwerende na blogu, znalazłem u Alicji (20.07)szczegóły i kamień mi z serca spadł bo jeszcze do 20 sierpnia trochę czasu zostało. No ale supełki powiązałem na czym się da by pamiętać o formalnościach.
Dziś po pracy wychodne mam, idę z przyjaciółmi na piwo do knajpy w której ten trunek warzą. To znaczy chyba warzą obok knajpy, sam nie wiem. Piwiarnia jest nowa i opinie o niej są zróżnicowane. Mam nadzieję, że to nie będzie kolejny niewypał (chamscy goście, leniwa obsługa itp). Biorę ze sobą karteczkę, wynotuję co potrzeba i w poniedziałek zdam Wam relację – głównie o piwie i przekąskach bo taka linia programowa wieczoru ma być zachowana. Rano przytłoczony biurokratyczną atmosferą firmy uciekłem do miasta na śniadanie. W miłej knajpie z sympatycznymi kelnerkami zamówiłem sobie żurek z ziemniakami. Ziemniaki pyszne, polane skwarkami i posypane zieleniną podano oddzielnie. Żur mocny, esencjonalny z dobrą kiełbasą i jajkiem niestety został urozmaicony dużą ilością wkrojonych pieczarek. Pieczarki sumie nie wpływały na jego smak ale odebrałem je jako zbędny dodatek. Nagminne staje się w popularnej gastronomii zastępowanie grzybów leśnych (świeżych lub suszonych)pieczarkami. A może się czepiam? Sam już nie wiem.
Pozdrawiam
Hey!
Kilka razy wymaszerowalam z moimi kolezenkami z pracy na lunch w hindiuskiej restauracji.. Panie Piotrze, moze i to jest dobre, ale moze podawane tylko dwa razy do roku????? Nasz bigos jest duzo leprzy!
Przyprawy, nadzwyczj wazne. Moga zmienic smak raczej smrodliwych flakow w pyszna zupe.
Ale ogolnie uzywac z umiarem i nie wszystko do wszystkiego.
Osobiscie zaczelam uzywac szafran zaledwie kilka lat temu. Do rizotto i rosolu.
Lubie tez kuchnie marokanska, w ktorej duzo tumeryku i cynamonu w potrawach miesnych, czy kuchnie hinduska, gdzie czesto zaczyna sie gotowanie od wyprazania calych garsci roznych przypraw (garammasala).
Ale polska kuchnia wydaje mi sie czerpac swa sile w smakach raczej delikatnych, nawet mdlych. W rozroznianiu subtelnych roznic miedzy roznymi rodzajami np rosolow, czy baz do zup.
Np. ze najlepszy krupnik jest na zeberku a kapusniak na schabowej kostce.
Te subtelne roznice bedziemy jeszcze rozrozniac jak dlugo w kuchniach pracuja proste kobiety i mezczyzni, ktorzy jeszcze sami umieja gotowac.
W wielu restauracjach menu ustawia trenowany w oderwaniu od tzw podstaw chef a wykonuja to menu w praktyce ludzie kiepsko oplaceni, ktorzy juz sami nie umieja gotowac. Wiele jest tam polroduktow, proszkow i puszek…
Kucharka w niezlej restauracji w Wiedniu powiedziala mi, ze wszystkie zupy tam to rosoly z pudelek/puszek dosmaczne proszkowymi upiekszone plasterkami pieczarek lub swiezymi ziolami…
To moze tez byc smaczne, ale ja coraz bardziej zaczynam lubic tzw street food, widac jak i kto to robi, musi byc dobre, bo by nikt sie nie zatrzymal…
Ale to dygresja na marginesie przypraw. Moja ulubiona przyprawa to sol.
a
Twoja decyzja Pyro jest moim zdaniem bardzo na miejscu. Dowiedziawszy sie o pierwotnych planach uruchomilem wszystkie dostepne mi kanaly informacyjne i zazadalem teczki „Bialej Damy”. Okazalo sie, ze za barem stoi postawna jejmosc odziana w biale giezleczko a nad barem wisi napis nastepujacej tresci, (cytuje z pamieci): ” Kredyt umarl. Daj nie zyje, a kto nie ma ten nie pije”. No i jak tu bawic w takim otoczeniu. Lepsze jednak „Dwa Pokoje” chyba bez kwaterunkowych przydzialow.
Przy okazji czy pamieta ktos co gotowalismy kiedy byla dieta obowiazkowa, czyli wszystko pod wydzialke.
Pan Lulek
Łoj,łoj Lulek; pewnie, że pamiętam. Nie było dobrze, ale i nędzy też nie było. Miałam do dyspozycji 6 kartek, ogród, kilka kur na jaja i rosół, zbieraliśmy grzyby itp. Najtrudniej było z tłuszczami. Babki piekłam wtedy łącząc margarynę ze śmietaną albo iliwą (jaką oliwą? Olejem) i tęsknie obiecywałam rodzinie, że jak się te cudowne czasy skończą, to ja zrobię placki ziemniaczane po cygańsku, czyli smażone na warstwie skwarek, z wiorkami wędzonej kiełbasy zapiekanej w cieście.No i to uczucie niezafałszowanego szczęścia kiedy „się załatwiło”, „dostało””wykombinowało”. No powiedz sam, co za satysfakcja iść do sklepu z forsą i po prostu kupić? A nie łaska załatwić egzemplarz „kuchni polskijej” mpo znajomości, przy czym pani załatwiająca „Kuchnię” dostawała wymarzony talon na dywanik do przedpokoju, który to talon dostałam w swoich związkach zawodowych, a znajoma dla której owa „kuchnia” była w rewanżu przytaskała kulkę cielęcą. Znajomy sierżant postarał się o barana, (nieżywego oczywiście) którego truchło podzieliliśmy sprawiedliwie na pół i na jakiś czasw kuchni panowała obfitość. Sierżant zaś na rodzinną wieś wywiózł 3 mb lenteksu na podłogę u teścia – lenteks kupiułam okazyjnie z odrzutów eksportowych. ITD ITP Zauważ, że niemal nie piszę tu o pieniądzach, a przeciez płaciliśmy żywą gotówką. Po prostu same pieniądze to było nic. Trzeba było mieć coś jeszcze Trzy cytryny wymienione na dwa mydła toaletowe, które następnego dnia zmieniały się np w dodatkową paczkę kawy albo 5 paczek papierosów. Mój Boże, ileż takich odprysków szczęścia mnie wtedy spotykało.
Urzekl mnie w kuchni koriander, z ktorym trzeba ostroznie, ale za to smak dodaj nieslychany ! Moje popisowe danie z tym zielem to kurze piersi w sosie pomaranczowym z migdalami oraz z brzoskwiniami. Podawac z ryzen na sypko oraz z sielona fasolka okraszona lezka masla. Popijac rozowym winem.
Zapomnialem dodac o odkryciu (nie samemu – dzieki stosownej ksiazce kucharskiej), o odkryciu roli cynamonu jako dodatku do dan kuchni srodziemnomorskiej.
Wróciłem przed chwilą z Warszawy a tu miła niespodzianka. Trochę wahałem się z pigwą bo wszystkie przepisy jakie znalazłem były na słodko.
Wracając autobusem byłem w dobrym towarzystwie bo w drugim rzędzie czterech nieznających się panów wyciągnęło jak na komendę znany tygodnik i zaczęło czytać artykuł o braciach Kaczyńskich 🙂
Na sąsiedniej ulicy znalazłem sklep wędliniarski gdzie sprzedają wyroby robione tradycyjnymi metodami. Jedyny problem, że za mało podwędzone . Lokalny wytwórca, może uda mi się go namówić na sprzedaż paru kilogramów kiełbasy surowej którą sam uwędzę z sąsiadem który ma prawie profesjonalną wędzarnię . Koniecznie w dymie z olchy i jałowca. a na dodatek schab , boczek i baleron…
Jadę do domu na pyszną ogonówkę.
„Tumeryk” (ang. turmeric) – patrz Lena – to kurkuma.
„Koriander” – to kolendra. 🙂
Pani „Doroto z sąsiedztwa” (a.k.a. Dorota Sz.) 🙂
dzieki za polskie tlumaczenie koriandru. od dzis bede uzywac kolendry. Pewnie czesciej w okresie Bozego narodzenia 🙂
37C na termometrze w cieniu u mnie na ogródku.
Zapamiętajcie to sobie i żeby mi nie było, że Kanada jest pod Biegunem Północnym, do którego notabene prawo sobie roszczą Ruchole, a jak. Niedoczekanie!!!
Idę pod zimny prysznic.
Najważniejszy w mojej kuchni jest pieprz, zaraz po nim zioła. W szafce jest teraz czarny i biały- mielę z upodobaniem. I jeszcze mieszany, bardzo aromatyczny, tłukę go w moździerzu, wyjątkowo ostry.
Zimową porą ( to chyba niedługo? tak intensywną mamy jesień tego lata…) wybieram kardamon i kumin. I pastę curry, żółtą.
Guten Abend und ….
A u mnie jak zwykle pogoda wymarzona. Rzadko kiedy było tyle wspaniałych dni na wodzie jak w tym roku. I to jeszcze nie wszystko. Dopiero połowa lata.
Ale zur Sache
Przyprawianie to kwestia podniebienia. I dlatego jestem zdania iż nie ma tu żadnych reguł. Nimi nie poprawia się dań lecz się je zaczarowuje. One pachną, smakują, drażnią oraz przyciągają aromatem zapachy z całej planety. /jak kobiety/ Każdy z nas dochodzi do tego w czasie długiej /nie tylko/kulinarnej kariery. Dobrze ze za nami są już czasy soli i pieprzu /całoroczne/, szczypiorku i pietruszki /sezonowe/ jako przypraw z żelaznej półki.
Przyprawy /same w sobie maja niewielka wartość odżywczą/ ale pobudzają apetyt mają również inne funkcje:
Kminek pomaga nam się nadymać bez oglądania tvłu.
Gdy nas po czymś żółć zalewa papryka tworzy jej kwasy, ponadto poprawia krążenie.
Czosnek sprząta organizm i dodaje świeżego oddechu.
Egzotyczny świat przypraw przypomina dalekie podróże i dodaje potrawą temperamentu. Ostre przyprawy nie są dla każdego. Skosztowanie ich może stać się przeżyciem.
Myślę tutaj o samba-samba, którą kosztowałem po raz pierwszy w Senegalu. Na nic zdały się karafki białego i czerwonego wina stojącego na stole. Na nic zdało się ich ponowne napełnienie, poza zmianą kąta widzenia ale palącej rurze niewiele pomogło. Po czasie dowiedziałem się ze to właśnie kromka suchego chleba /takiego jak dla konia/ działa jak gumka.
Ale tu na miejscu, w klimacie /bo to właśnie aura ma ogromny wpływ na to co znajduje się na naszych talerzach/ środkowo europejskim zdecydowanie jestem za zielskiem, jest delikatniejsze zawiera witaminy, minerały oraz sól, a nierzadko tez daje dym.
Ach można by tak długo i o przyprawach życia i o egzotycznych, ale to chyba nie ten blog.
Kochani,
Poltorej godziny jeszcze i wracam do do domaszku, upal nie z tej ziemi! W nocy mielismy tak ogromma burze, tak ze moj stol na zewnatrz jest pogruchotany a foteliki gdzies pofrunely sobie. Mam za to czyjes cudzesy.
@Alicjo
A nie jest to tak jak z wyścigiem szczurów, kto pierwszy ten lepszy. Tu i tam demokracja ma jeszcze zupełnie inny wymiar.
Oni biorą to tym razem na sportowo, tak jak alpiniści zdobywanie ośmiotysięczników…
Oj, mylisz się Arkadiusu!
Kanada od czasu do czasu dyskutuje z Dania na temat, czyje to terytorium, na którym jest Biegun Północny, oczywiście uważany jest od lat za terytorium kanadyjskie, a Duńczycy od czasu do czasu przypominają sobie, dlaczego nie ich, Grenlandia rzut kuflem. A Ruscy? Ruscy sobie wymyślili, że podwodny łańcuch „górski” Lomonosowa to część terytorium, na którym leży biegun północny.
Ambasador Rosji w Kanadzie wypowiedział się dokładnie, o co chodzi: oczywiście o kasę, bo w tamtych rejonach są ogromne pokłady ropy i gazu ziemnego, a w związku z ciagłym topnieniem lodów kto wie, jak szybko będzie możliwe eksploatowanie tych złóż, to tylko kwestia technologii.
Nie, ambasador nie zostawił złudzeń, po co wspinali się na podwodny Everest, oj nie! Ruscy nic nie biorą na sportowo, tak to usłyszałam z ust ambasadora – no, pierwsi flagę… A nieprawda, bo pierwsi flagę POD LODEM umieścili badacze Kanadyjscy na początku lat bodaj 70-tych. I powiedział, po co oni idą na ten księżyc. Zaden sport. Biznes i mamona.
Dania z Kanadą powinna zawiązać unię 🙂
Kanada włozyła masę forsy w poznawanie tych rejonów, było masę wypraw naukowych , stacji i tak dalej. Ciekawe, jak to się rozwiąże, bo podobno do dysputy przyłączyła Norwegia i Stany.
p.s.
Bo dotąd nie było ważne, czyje to jest terytorium, ale teraz się zacznie, skoro Ruscy postanowili to zwyczajnie zagrabić z wiadomych powodów; i dobrze, przypomnieli innym „pretendentom”, że istnieje takie zagrożenie.
Ropa rulez, kupujmy wiecej samochodów! I coraz większych!
Alicja,
Mimo „wykladania masy forsy na badania” samymi badaniami nie podtwierdza sie suwerennosci nad danym terytorium czy akwenem. Jak dotad tylko Kanada uznaje SWOJA wlasna suwerennosc nad wodami w przylegajacej do niej czesci Arktyki. Inne krajem, w tym USA, Rosja, Chiny, Europa nie chca nic wiedziec o kanadyjskiej suwerennosci nad wodami Arktyki, w tym nad Polnocnym Przesmykiem, ktory prawdopodobnie za kilkanascie – kilkadziesiat lat bedzie dostepny przez spora czesc roku dla zeglugi, co skroci droge z Azji na Wschodnie Wybrzeze USA oraz do Europy. Kraje te przywoluja przyklad Gibraltaru, ktory ma status miedzynarodowy. I taki sam status kroi sie dla szlakow morskich Arktyki. Kanada, poza jednostronnymi deklaracjami oraz … badaniami nic nie robila aby umocnic swa obecnosc na wodach tego obszaru. Juz wiecej zrobili Rosjanie. dzieki ich numerowi z flaga, Rosjanie rozciagneli na swoje dorazne portrzeby zasade prawa miedzynarodowego, wedlug ktorej, aby domagac sie suwerennosci nad danym terytorium trzeba wykazac sie realnym sposobem wladania nim. Zatkniecie flagi to nie tylko akt symboliczny.
Jesli chodzi o kanadyjskie „wysilki” majace na celu utrzymanie WLASNEJ suwerennosci nad przylegla jej Arktyka, to nasz piekny, acz naiwny kraj nie posiada nawet lodolamacza, ktory w zimie umacnialby te kanadyjska „suerennosc” nad wlasnymi wodami. Do nie dawna Harper mowil o budowie takiego lodolamacza, ale teraz rzad wymyslil, ze zamiast lodolamacza kupi/wybuduje siedem kanonierek, i bedzie strzec wejscia i wyjscia do Arktyki Kanadyjskiej. Problem w tym, ze te kanonierki nie beda w stanie wejsc w lod o grubosci wiekszej niz 3 stopy. Troche to malo jak na lod arktyczny.
Skonczy sie jak zwykle: za obrone kanadyjskiej suwerennosci wezma sie Stany Zjednoczone
Swoja droga ciekawe, ze nikt nie pyta Inuitow i eskimosow o zdanie.
Nie śledzisz wiadomości, Jacobsky, wlaśnie w takie lodołamy sie zaopatrujemy 🙂
Chwila, a Ruscy pytają Inuitow o zdanie?!
A póki co, to nie jest czyjeś jasno określone terytorium, co nie oznacza, żeby tu nagle Ruscy sobie brali, bo to przedłużenie Lomonosowa…
Nikomu na tym niespecjalnie zależało, dopóki chodziło o badania naukowe, wyprawy i tak dalej. Ruscy przypomnieli, że jest o co walczyć, jakby co.
A co do zatkniecia flagi POD LODEM, Kanadyjczycy zrobili to pierwsi, jak wspomniałam powyżej, nie oglądałeś wczorajszego CBC News – a było to filmowane. Nikt wtedy nie przypuszczał, co się będzie działo na poczatku trzeciego tysiąclecia.
http://en.wikipedia.org/wiki/North_Pole
Każdy z tych pierwszych eksplorerów zatknął flagę, no to teraz czyj jest biegun? 🙂
Ruscy niech się odwalą!
p.s.
A jeśli chodzi o moje osobiste sentymenty, to tak biegun północny, jak i południowy powinien zostać exterytorialny w jakimś SPORYM promieniu – dostępny dla wszystkich. A już jakieś bogactwa wydobywać…
a dajcie sobie na wstrzymanie, ludzie! Ograniczcie swoje potrzeby, dajcie Ziemi pożyć!
Oj, moi „mocarstwowi” obywatele, a Inflanty? Nikt nie chce ofiarować Inflant nikomu? Nie wiem, może doczekam pierwszej wojny systemowej o grunta na Księżycu albo złoża na Marsie.
Alicjo – słusznie apelujesz, aleć to tylko wołanie na puszczy. Nie ma mowy, żeby nasza cywilizacja potrafiła ograniczyć się . To byłoby sprzeczne z samym duchem tej cywilizacji. Ponadto jest nas nieco miliardów, a wszyscy muszą mieć dostęp do wody, pożywienia, edukacji, a za tym zawsze stoi energia w takiej czy innej postaci. W tej perpektywie jestem pesymistką – rewolucję może sprowadzić tylko totalny kryzys, załamanie, inaczej nic z tego nie będzie.
Powitać w sobotnie przedpołudnie.
Masz Pyro rację, że tylko wielki kryzys energetyczny zmusi nas do poszukiwania nowych rozwiązań w dziedzinie energi.
musi dojść do totalnej katastrofy by zaczęto myśleć o energi słońca ,wnętrza ziemi innych żródłach odnawialnych. Łatwiej wydać setki miliardów dolarów na wojnę w Iraku niż za te pieniądze wyposażyć każdy dom w nowoczesne ekologiczne żródła energi. Ropa = Podatki
Może przyda się Państwu przepis na konfitury śliwkowo – orzechowe?
Na 1 kg śliwek daję 200 g mielonych orzechów i 150 g cukru. Gotuję 15 min., 100’C . Ja – w thermomixie, bo samo się miesza.
Na marginesie. Konfitury morelowe lubią kardamon i gożdziki, a jabłkowe -sok z cytryny, otartą skórkę z cytryny i starty imbir oraz gożdzik (do jabłek można dodać śliwki, na 1 kg jabłek nawet 0,5 kg śliwek; z orzechami też próbowałam).
Pozdrowienia ślę, tss
Do jabłek zawsze daję cytrynę bo nie ciemnieją w trakcie przechowywania. Szarlotka zrobiona zimą ma słoneczny kolor.
A u nas tymczasem zeglarska pogoda. Swego czasu Pan Gospodarz blogu apelowal, okazuje sie bezskutecznie o nie robienie polityki w kulinarnym blogu. Trzymam sie tego jak potrafie chociaz az korci podniesc sprawe Ziemi Franciszka Jozefa i podkreslic mocarstwowe i oceaniczne ambicje mojego kraju. Ktory poza Austria w Europie jest krajem od morza do morza. Von Neusiedler See bis Boden See.
Skoro jest zeglarska pogoda, czyli blekitne niebo z cumulusami, temperatura 27 stopni C i wietr wiejacy z roznych stron, to pora na surfing i narty wodne. Z przygodami albo bez przygod. Przed chwila zadzwonil moj przyjaciel. Juz z domu. Rano zlamal sobie noge na nartach. Wodnych. Dawno nie plotkowalismy a tu on zadzwonil, ze wlasnie wrocil ze szpitala w Eisenstadt gdzie wladowali go gips od pasa w dol. Prawa noga zlamana, kosc udowa. Na nartach wodnych. Motorowka ciegnela go po jeziorze, on wywrocil sie i noga poszla w djably. Jak go wylowili i zobaczyli noge wezwali ratunek. Na brzegu stal zolty helikopter ratunkow a w szpitalu przygotowana, w ostrym stanie znajdujaca sie sala, operacyjna. Mial chlop szczescie bo akurat odbywaly sie manewry gorskiej sluzby ratowniczej. Taki polamaniec to dar z nieba i trenowanie na zywym obiekcie. Pierwszy raz w zyciu lecial helikopterem, zaledwie kilka kilometrow ale zawsze. Z wrazenia zapomnial o bolu. Po sklejeniu zawodnika, bez ogladanie sie na koszty, przeprowadzono z nim wywiad. Specjalnie wytrenowana pani zadawala mnostwo pytan. Kiedy powiedzial jej, ze zlamal noge na nartach w srodku lata na jeziorze, zaczela go uspakajac sadzac, ze wskutek szoku odbila mu szajba i dalszy wywiad przeprowadzi psychiatra. Kiedy wszystko wyszlo na jaw bardzo go przepraszala i powiedziala, ze o czyms takim jeszcze nie slyszala. Pelen sukces z obydwu stron. Odtransportowali go do domu tym razem zwykla karetka pogotowia, nawet nie na sygnale i wtedy rozdzwonily sie telefony. On jest samotnym panem w srednik wieku. Meldowaly sie najrozniejsze znajome panie. Na ogol samotne wlascicielki dobrego serca ofiarujac spontanicznie pomoc. Oj, dlugo samotnie to on chyba nie pociagnie. Slyszalem o roznych afrodyzjekach jak wladza, pieniadze, uroda, slawa ale okazuje sie, ze jest jeszcze jeden mianowicie fizyczne cierpienia samotnego mezczyzny. Pytal mnie co ma robic. Odpowiedzialem mu zeby sobie sprawil kalendarz i dokonal koordynacji dzialan oby uniknac niepotrzebnych kolizji. W kazdym przypadku zabronil niespodziewanych i spontanicznych wizyt domowych. Ot, szczescie w nieszczesciu.
Chociaz z drugiej strony jak kto ma pecha to i wdrewnianym kosciele spadnie mu cegla na glowe.
Ja to sie zastanawiam co by tu sobie ewentualnie zlamac.
Wojtku z Przytoka. Napewno wypad na piwo byl udany. Jutro napisze Ci cos o malym prywatnym browarze i przyleglej do niego piwiarni ze znakomita kuchnia w Wiedniu. Ale to juz calkiem odrebna historia.
Pan Lulek
Dzień dobry 🙂
Wreszcie duchota minęła, można oddychać, więc gęba mi się śmieje!
Panie Lulek, największym afrodyzjakiem jest władza, a jak władza, no to za tym się kryje Polityka 🙂
I proszę sobie nic nie łamać przed przyjazdem do Kórnika, bo będzie Panu niewygodnie, tak podróżować z dowolnie wybranym, złamanym członkem 🙂
Ciekawam, jak to jest z samotną cierpiącą panią, podejrzewam, że jeśli przyjaciółki nie rzucą się na pomoc, to panowie bynajmniej, nawet im to do głowy nie przyjdzie.
Pozdrowienia dla rekonwalescenta i byle siostry miłosierne nie wpadły przypadkiem na siebie, bo kto wie, co mogłyby mu jeszcze złamać!
A ta nasza mocarstwowa polityka to żadna polityka, dlatego daliśmy upust z Jacobskym, który zresztą świetnie scharakteryzował Kanadę jako imperium.
Misiu 2, nie chcę przy weekendzie minorowo, ale łatwiej wydać forsę na niepotrzebne wojny, niż nakarmić głodnych , a jest ich niemało na tym świecie. Nie mówiąc o chorych – byłoby za co robić potrzebne badania. Człowiek to dziwne zwierzę.
Miłego weekendu wszystkim życzę !
I polityki mocarstwowej jak Kanada i Austria 🙂
Alicjo,
Widze, ze sobie pogruhaliscie bardzo ladnie o biegunie polnocnym. Jedno Ci powiem, nic w zyciu bardziej nie pomaga na zmarszczki jak klopoty. Ja, Ty, Jakobsky czy Pan Lulek nie mamy na to zadnego, ale to zadnego wplywu, Usmiechnij sie, jutro bedzie lepiej!
Usciski,
Lena
Leno,
te kłopoty to nie moje kłopoty – zle mnie odczytałaś, wyraznie napisałam, że gęba mi się śmieje, a nawet gębę zamieściłam byłam roześmianą. Jak to dobrze wreszcie odetchnąć rześkim powietrzem! Spodziewam się, że u Ciebie tak samo ani porno, ani duszno?
Czego i wszystkim życzę!
Lena,
kiedy na dworze +35 i wilgoc jak mokra, goraca sciera klei sie do twarzy, tedy jest normalnym, ze Polnocny Biegun Ci sie marzy…
Lena też z tych stron, Jacobsky 🙂
A nie przyznaje się do zakusów na biegun! Ja tam się przyznaję bez bicia – jest, to brać!
Jutro u nas jarmark. W sierpniu jest zazwyczej bardziej uroczyscie. Pogoda jak drut. Cesarska chcialoby sie powiedziec. Sasiedzi, ja tez, kosilismy trawe, sprzatalismy wokol domow. Mozna spodziewac sie, ze w okresie urlopowym bedzie na jarmarku wielu gosci. Z okazji wypadku mojego przyjaciela i jarmarku zawiesilem moja chorobe, abstynencje do polnocy w niedziele. Zawieszenie obowiazuje od dzisiejszego popoludnia. Wyjezdzam ze znajomymi do zaprzyjaznionego heurigera na swieza szynke i jak zwykle znakomite, dzisiej czerwone wino. Blau Frankisch albo Zweigelt. Decyzja jeszcze nie zapadla. Pani krolowa pszczol obiecala swiezy krem miodowy ktory bedzie gotowy w poczatkach wrzesnia do zabrania w podroz do Kornika.
Wojtku z Potoka prosze jeszcze o odrobine cierpliwosci. Ten mini browar znajduje sie w drodze na Grinzing przy ulicy Bilrothstrasse. Musze dojrzec duchowo do opisu.
Pan Lulek
Kochani,
Widze, ze mi sie dostalo, a ja taka pokojowa…
No, jak Jakobsky mi Dac ten biwegun to ja Brac.
Prawda jest, ze tu przygrzewa, tranzystorki mi sie roztapiaja, moj Gregg znalazl byl fruwajace stolki..Jest dobrze.
Dzieki za biegun! Nastepny zjazd bedzie wlasnie TAM!
A kto ma to brać, jak na razie techniki na to brak. Rosjanie zastawiają macki, patrzą i słuchają co ludziki na to.
pozdro
Arkadius,
Ja sie bardzo szybko przyzwyczjam. Biegun jest moj i juz!
A tak naprawde, to nie jest to takie proste. To nie sa czasy piratow, nie wierze, ze ktos „posiadzie” te ziemie.
Ach zapomniałem się pochwalić, ze u mnie 21°C ma woda. Rano wyskakuje z wyrka i do bajora mam dwadzieścia metrów. W południe mam metrów słownie jeden, i tak nudno jest już do wieczora.
Zanim oni to posiądą to wydaje mi się, za ja tak piękny dzień zakończę mimo wszystko rosyjskim akcentem?
To są czasy piratow, Lena! Wrócą za tydzień do Collins Bay, namówie ich, żeby brać 🙂 A nie daj Boże, żeby Arkadius… hej, chyba na desce tam się nie da?! Na łyżwach może.
Tymczasem powoli się zmywam do przyjaciół Polaków od wymieniania się polskimi książkami na miłe popołudnie i wieczór.
ok, tez sie, odezwe, nieco wprawdzie pod wplywem, ale zawsze z Wami,
pole polnocne potraktuje, tak, jak na to zasluguje, wiec, troche pieprze, naprawde macie aspiracje, zeby w naszym gremium zalatwic tego rodzaju dylematy? polityczno-strategiczne?, ruski niech sie dwoi, czolg mu w plecy, sensowne racje i tak nie istnieja, kazda choragiewka jest godna obrony,
pewnie, gdybym mieszkal w Kanadzie, podzielilbym sie opinia z Alicja,
ma byc kulinarnie, wiec pieprzyc na zdrowie, z sola za to ostroznie
reszta przypraw w Korniku
Slawku,
Masz racyja, mam cycuszki kurzanne i ide cos zmajstrowac!koniec polityki bo dostane wrzodow albo innego chorobstwa.
Buzia, do uslyszenia.
Skoro dyskusja ociera sie o okolice podbiegunowe: moze by tak cos o kuchni z tego regionu ? Czy ktos ma jakies doswiadczenia ? Jadlem kiedys steki z karibou, ktorego znajomy upolowal na polnocy Quebeku, steki w sosie cebulowo-grzybowym. Mieso bylo dobrze skruszone, smakowalo jak dziczyzna. Ale przeciez karibou to nie wszystko. Wezmy na przyklad taka foke. Ponoc calkiem zjadliwe mieso (chyba kiedys mozna bylo kupic salami z foki, ale chyba juz go nie ma – ogolnie, wokol polowania na foki roztacza sie zla aura, ktora nie pomaga w marketingu foczych produktow).
No i rozgonił towarzystwo
Za późno z ta foka. Przed tygodniem plażowała u mnie. Ludziska mieli atrakcje a ja zastanawiałem się nad podejściem do niej od strony kulinarnej. Szkoda.
Niektórym piratom to po ćwiartce milenium stawiają pomniki. Innym bandytom już po sześćdziesiątce stulecia. I wmawiają ze to bohater.
Jakobski, mistrzu chetnie widziany, doswiadczen zadnych nie posiadam, wiec moze powinienem byl zamknac paszcze, wyobraznia mi zas sugeruje, ze kuchnia ichniejsza, jako taka polega na jedzeniu, tego, co wpadlo w sidlo, albo pod inny harpun, dziwadlem dla mnie jest tylko, skad Oni biora witaminy?, o przyprawach nawet wstyd mi mowic,
karibu, to takl jak jelen, jesli skruszal, jest ok, o foczki i foki zadbala B.B. wiec nieco klopot
dla smiesznostki podam, ze w EU, delfin jest jednostka intensywnie chroniona, zabojad, jak mu sie trafi przypadkiem, przy polowie tunczyka, jest mocno zazenowany, i podlega karze, Hiszpan zas, z wyrachowania nie zabiera wystarczajaco zarcia dla zalogi, bo wie, ze delfina zawsze chyci i nakarmi glodnych na statku, wniosek dla mnie jest taki, ze do niektorych zachowan trzeba po prostu dorosnac, oszczedze Wam reszty podobnych dupereli, Bruksela ma aspiracje, zeby je doprowadzic do sensownego konca
ps jesli, ktos lubi konine, to delfin, mocno delikatniejszy, stanie sie Jego ulubionym daniem
na marginesie, przykladem P. Lulka, tez Was postrasze, paroma flaszkami, przybywajcie
http://www.radioblogclub.fr/open/141447/bob_dylan/Hel-Bob%20Dylan-Knocking%20On%20Heavens%20Door
ot, tak mnie naszlo
jak se czlek postuka do niebianskich wrot, to potem wszystko mu smakuje
Slawku, Eskimosi jedza rozne gatunki ryb i miesa na surowo i to im daje witaminy i mineraly. Oczywiscie, maja przystosowany organizm. Tluszcz foki n.p., surowy, odcinaja z dlugich paskow tuz przy ustach i zuja. Podobnie niektore ryby i skorupiaki. I zyja na tym calkiem niezle.
Witaj Okoniu
Jak pogoda w twoim słonecznym mieście?
Surowego mięsa nie jadam od wielu lat. Tatar z cebulką i ogórkiem nie dla mnie. Suszi też nie jadłem . jednym słowem na eskimosa się nie nadaję. Za to na kolację jadłem butierbrody jak mawiają rosjanie. Były z pyszną szynką taką jak dawniej czyli tradycyjnie z tłuszczykiem na palec. Prawdeziwa Polska szynka peklowana i wedzona w dymie z olchowego drewna. Jak przyjedziesz do Polski na wycieczkę to będę cię karmił aż zgrubniesz 🙂
Za tydzień jadę do Warszawy na wycieczkę pt ” Śladami Okonia”
Relacja foto gwarantowana.
Sprawdziłem i zazdroszczę 88 F . U mnie zimno od paru tygodni w nocy 13 C w dzień nie więcej niż 18 C. Bolą mnie stawy od tego zimna.
Misiu2, znowu jestes Telepatyczny Mis, bo wlasnie zamierzalem Ci napisac, ze znalazlem prawdziwa polska szynke. Robi to polski masarz w New York. I wedzona, i pachnaca, i z tluszczykiem, jak piszesz (moi tu umieraja z przerazenia) i soczysta – niczym nie ustepuje szyneczce na bulce, jadanej w Polsce. Kupilem (nie lgam !) trzy funty i zezarlem w jeden dzien. Do tego mialem polski chrzanik, polskie grzybki marynowane (zajzajer !), polska musztarde (bardzo ostra, jak Gorchichnaia) marki „Kosciuszko”, israelskie male ogoreczki, marka „Pod Riumoczku” – jak nasze korniszony, ale bez octu. Na deser zostawilem polskie kabanosy – prod. Bobak Sausage Factory in Chicago. Musza sie „podsiusic”. Na drugi deser -ruski kompotik i konfitury z prawdziwych wisni ! „Domashnee Vishnievoe Verenije”. Jak oni to przemycaja, nie mam pojecia. Na trzeci deser – polskie sliwki w czekoladzie marki E.Wedel, E.Wedel…Albo calosc, albo papierek sprzed lat. Torcik Wedlowski poszedl do lodowki. Ruski KBAS tez. Przyjaciel Boriechka wyznal, ze tym razem zamowil dostawy „pod diadiu Vaniu”. Takie zakupy to spotkanie towarzyskie. Klocilismy sie o zasady koszernej kuchni i podzeralismy gola lapa te szynke. Ja mu: Borka, Ty chto, oh..iel ?! Koszer i vetchina ?! On na to, ze jego rebe uczy, ze „kuszat svininku takoi ze greh, kak soblaznit zhenu tvoego luchhsevo druga” – „Proboval odno i drugoe” otvetil emu Boris – „Bolshaia raznica !” Pewno Cie intryguje, jak dojechalem do domu po tych zakupach, ale – dojechalem. Ze szpitala nie pisze.
Ty, Misiu uparty, na stawy i chlod nie narzekaj. Dawno mowilem Ci, ze tylko cieple oklady…Zdjec narobiles, aparat Ci dziala, to w czym rzecz ? A skompletowales dokumentacje o warszawskich knajpach ? To jak Ty sie wybierasz sladami okonia bez mapy ? Przecie meble juz zamietli, okna powstawiali, to jak Ty trafisz ? Moze tylko ta babcia z kwiatkami kolo Dziekanki, moze ta babcia…
E tam… foka nie foka, geny genami, a myślicie, że Tybetańczycy czy Mongołowie czym się żywią? Tym, co się da zjeść!
Tymczasem Sławek-wesołek przerobił moje zdjęcie, są piraci, andouillette i Helena (tak Sławek napisał) ścigająca jedno i drugie 🙂
http://alicja.dyns.cx/news/Gotuj_sie/piraci%20bez%20zagli.jpg
Tak trzymać !
…eeee…
śpicie, no to ja powoli też do wyrka, otrzymałam od przyjaciół kilka książek polskich do poczytania.
Ale przybalowalem, na swiecie Ochotniczej Strazy Pozarnej. Wszystko dopisalo. Pogoda bezwietrzna i niebo gwiazdziste. Remize otwarto na osciez i najmlodsza mlodziez mogla zwiedzac od srodka caly sprzet. Byly mowy powitalne i chrzciny. Straz Pozarna otrzymala nowiotka maszynerie. Olbrzymiego Steyera ze zbiornikiem na srodki gasnicze 22 tony. Finansowanie bylo nastepujace. Skladki mieszkancow zbierane kilka lat, dotacja Burganlandii, Republiki Austrii i oczywiscie Brukseli czyli Unii Europejskiej. Rozne straze pozarne widywalem ale niejedna moglaby pozazdroscic takiej maszyny. Zza granicy zaproszeni Wegrzy, Kroaci i Slowacy zielenieli z zazdrosci. Odbyla sie krotka msza polowa jak w „Panu Tadeuszu”, poswiecenie a potem szturm publicznosci na kuchnie polowa w ktorej wegierscy goscie przywiezli autentyczny gulasz.
Miejscowa odpowiedz tez byla na poziomie. Wstep na impreze kosztowal
5 ? od doroslej glowy. Dzieciaki za darmo bo impreza zaczela sie o godzinie 20.00 a skonczyla o drugiej nastepnego dnia. My mamy tuz za granica partnerska miejscowosc na Wegrzech ktora w tlumaczeniu nazywa sie Zelazny Michal. Burmistrzynia jest energiczna dama ktora znalazle sobie meza w Steiermarku po naszej stronie. W domu mowie w dwu jezykach ale kloca sie po wegiersku gdyz jezyk ten jest bardziej zasobny w stosowne okreslenia. Oczywiscie to od nich przyjechal ten gulasz w czerwonej strazackiej kuchni.
Dzisiaj jest u nas dzien jarmarczny, ale zaczyna sie wszystko dosyc niemrawo. Wszyscy odsypiaja. Biedny ksiadz proboszcz. Jemu nie wolno odsypiac. Msza byc musi i tyle. Poczekam i zobacze potem w jakim stanie bedzie ten jarmark.
Co sie zas tyczy nastepnego zjazdu proponuje jednak biegun poludniowy i deklaracje ustanowienia Republiki Blogowskiej. Melduje sie jako honorowy ambasador w Republice Poludniowej Burgenlandii. O tyle bezpieczniej, ze jak lody stopnieja to pod nogami bedzie ziemia a nie woda.
Nasze lokalne swieto bedzie w biezacym roku 11 sierpnia i zaczyna sie o godzinie 17.00. W przypadku zlej pogody obchody odbeda sie w salach miejscowego Museum Sprzetu Rolniczego.
Zapraszam wszystkich chetnych
Pan Lulek
Ale przybalowalem, na swiecie Ochotniczej Strazy Pozarnej. Wszystko dopisalo. Pogoda bezwietrzna i niebo gwiazdziste. Remize otwarto na osciez i najmlodsza mlodziez mogla zwiedzac od srodka caly sprzet. Byly mowy powitalne i chrzciny. Straz Pozarna otrzymala nowiotka maszynerie. Olbrzymiego Steyera ze zbiornikiem na srodki gasnicze 22 tony. Finansowanie bylo nastepujace. Skladki mieszkancow zbierane kilka lat, dotacja Burganlandii, Republiki Austrii i oczywiscie Brukseli czyli Unii Europejskiej. Rozne straze pozarne widywalem ale niejedna moglaby pozazdroscic takiej maszyny. Zza granicy zaproszeni Wegrzy, Kroaci i Slowacy zielenieli z zazdrosci. Odbyla sie krotka msza polowa jak w „Panu Tadeuszu”, poswiecenie a potem szturm publicznosci na kuchnie polowa w ktorej wegierscy goscie przywiezli autentyczny gulasz.
Miejscowa odpowiedz tez byla na poziomie. Wstep na impreze kosztowal
5 ? od doroslej glowy. Dzieciaki za darmo bo impreza zaczela sie o godzinie 20.00 a skonczyla o drugiej nastepnego dnia. My mamy tuz za granica partnerska miejscowosc na Wegrzech ktora w tlumaczeniu nazywa sie Zelazny Michal. Burmistrzynia jest energiczna dama ktora znalazle sobie meza w Steiermarku po naszej stronie. W domu mowie w dwu jezykach ale kloca sie po wegiersku gdyz jezyk ten jest bardziej zasobny w stosowne okreslenia. Oczywiscie to od nich przyjechal ten gulasz w czerwonej strazackiej kuchni.
Dzisiaj jest u nas dzien jarmarczny, ale zaczyna sie wszystko dosyc niemrawo. Wszyscy odsypiaja. Biedny ksiadz proboszcz. Jemu nie wolno odsypiac. Msza byc musi i tyle. Poczekam i zobacze potem w jakim stanie bedzie ten jarmark.
Co sie zas tyczy nastepnego zjazdu proponuje jednak biegun poludniowy i deklaracje ustanowienia Republiki Blogowskiej. Melduje sie jako honorowy ambasador w Republice Poludniowej Burgenlandii. O tyle bezpieczniej, ze jak lody stopnieja to pod nogami bedzie ziemia a nie woda.
Nasze lokalne swieto bedzie w biezacym roku 11 sierpnia i zaczyna sie o godzinie 17.00. W przypadku zlej pogody obchody odbeda sie w salach miejscowego Museum Sprzetu Rolniczego.
Zapraszam wszystkich chetnych
Pan Lulek
Panie Lulek,
jaki tam południowy, my tu z Leną Jacobskym, i (chyba nas wesprze!) Anną Z. zagrabiamy północny biegun w tych celach, a Pan nas wysyła na pingwiny?!
Poza tym u nas w Kanadzie ciągle jeszcze można się doszukać kawałka ziemi niczyjej – oflagujemy, będzie nasza 🙂
p.s.
Mam wielki sentyment do Steiermarku, gdzie przemieszkałam rok. Bez trzech tygodni.
Zostawcie te bieguny w spokoju. Niech tam lody, wody i skałki trwają bez nas. Zdążyliśmy zohydzić dostatecznie wiele ziemi i bez tych dwóch teoretycznych punktów na mapie. Wracam do garów. Bezpieczniejsze.
Upiekłam murzynka z konfiturą wiśniową i wyszedł zupełnie przyzwoity Na obiad robę sznycelki jajeczne z koperkiem i ziemniaki pieczone w soli morskiej.Do tego w charakterze jarzynki sałatka z pomidorów na ostro.
Okoniu – Twój przepis na „gołe spagetti” wyszedł b.dobrze. Włączam go do domowej książki kucharskiej.
Zazdroszczę p. Lulkowi – nawet nie tej jednej transgranicznej imprezy strażackkiej, tylko ogólnie samoorganizacji lokalnej społeczności.
Najwięcej witaminy maja polskie dziewczyny
Tarara rara ra, albo podobnie…
zar Was rozpuscil? wrocilem z targu zapocony jak prosie, sil mi starczylo tylko na zakup melona i bagietki, oj nie pojemy, tym harcerskim pozdrowieniem zycze Wszystkim milej niedzieli
Kurdybanek, chyba wolisz Pyro, żeby biegun był nasz, niż ruski?! Zagrabiamy!
U mnie kolejny piękny dzionek bez duchoty, lecę pod prysznic, a potem na tak zwane miasto.
Pięknego dnia życzę!
Arkadius?
Widziałeś to? Coś dla Ciebie!:
http://www.sport.pl/sport/1,74696,4311301.html
Bylem na jarmarku. Malutki w tym roku. Tylko polowa straganow. Publiki tez niezbyt wiele. Zafundowalem sobie kielbase z reki z musztarda, chrzanem i bulka. Podobno najlepszy chrzan rosnie w Steiermarku. Podobnie jak dynie. Jutro jade na przeszpiegi w sprawie dyni. Jesien za pasem i pora dekorowac ogrod dorodnymi kradziolowanymi dyniami ktore sluza potem do robienia dla dzieciakow Hallo – Veen. Jak na razie znalazlem w ogrodzie warzywo ktore nazywa sie Artischocken. Lacinska nazwa Cynares scolymus L. Posadzilem dwa krzaki przed dwoma laty i zapomnialem. Pozostala na szczescie etykietka. Jeden krzak prawie zdechl ale drugi wyrosl na ponad metr wysokosci. Kwitnie toto jak oset, tyle, ze kwiaty sa o wiele wieksze i po przekwitnieciu pozostaja owoce wielkosci piesci. W Wielkiej Ksiedze Ziol Leczniczych wyczytalem, ze mozna jesc liscie i owoce a na jesieni korzenie. Artischocken kupowalem do tej pory w puszkach i uzywalem do salatek. Doskonaly smak i zapach, nieporownywalny z niczym mi znanym. Owoce juz dojrzewaja, kwiaty przekwitly. Moze ktos wie co sie z tym robi. Moge przywiezc na blogowisko owoce zeby pokazac jak to wyglada, jezeli wytrzymaja do tego czasu. Podobno mozna rowniez jesc liscie. Takie olbrzymie jak ostu, tez pachnace ale one nie wytrzymaja. Na zime zetne przy ziemi i przykryje liscmi. Tak zrobilem w ubieglym roku tyle, ze zimy nie bylo. Ani mrozow ani sniegu.
W oczekiwaniu na dobre rady, jak zwykle
Pan Lulek
Panie Lulku – to karczochy 🙂
A przepisy na karczochy są w naszej witrynie. Spróbuję do niej sięgnąć i tu dołączyć. Ale ze wsi czasem mam trudności internetowe. Zobaczymy co da się zrobić.
Udało się. To dwa przepisy dla Pana Lulka:
Karczochy
(4 porcje) 8 młodych karczochów, 3 dag masła, sok z jednej cytryny, 5 dag śmietany, sól, świeżo zmielony pieprz
Opłukać karczochy, zdjąć wierzchnie listki, końce (szpiczaste) pozostałych obciąć nożyczkami, przeciąć karczocha (pionowo) na pół, usunąć włókna, skropić cytryną i ułożyć w wodzie. Rozgrzać masło w rondlu, włożyć osączone z wody karczochy, znów skropić sokiem cytrynowym, posolić i posypać pieprzem, dusić pod pokrywką na małym ogniu pół godziny. Pod koniec dodać śmietanę, zamieszać i zagotować.
Tortino di carciofi
Data dodania: 2007-03-15
(4 porcje) 6 karczochów, sok z cytryny, 4 jaja, 4 łyżki oliwy z oliwek, 3 łyżki posiekanej natki pietruszki, 5 dag tartego parmezanu, sól, pieprz, masło, tarta bułka
Usunąć twarde zewnętrzne liście karczochów. Z pozostałych obciąć szpice, resztę pokroić w cienkie plastry i włożyć do miski z wodą i sokiem cytrynowym. W drugiej misce wymieszać jaja z oliwą. Dodać natkę i ser, przyprawić solą i świeżo zmielonym pieprzem. Nasmarować żaroodporne naczynie masłem i posypać tartą bułką. Osączyć karczochy i wraz z masą jajeczną włożyć do naczynia. Posypać z wierzchu tartą bułką i zapiekać pół godziny w temperaturze 160 st. C. Podawać na gorąco.
Smacznego!
Slawek,
moje pytanie o doswiadczenia z kuchniami polnocy bylo skierownane do wszystkich, a nie tylko do tych, co mieli takowe doswiadczenia, a wiec serdecznie dziekuje za kolorowa odpowiedz. Pytanie pobudzil artykul opublikowany w 2005 roku w znanym Ci byc moze miesieczniku GEO. Artykul ukazywal, ile wydaja na jedzenie i co przejadaja rodziny w poszczegolnych regionach swiata, od Grenlandii, do Boliwii, od USA do Buthanu i dalej. Okazalo sie, ze na Grenlandii, gdzie rowniez mieszkaja eskimosi, mieso focze i bialych niedziwiedzi nie jest jedzone na surowo i mozna je nawet kupic w miejscowych supermarketach, jesli mysliwi maja nadwyzki ponad to, co potrzebne im jest do zapelnienia wlasnych spizarni. Nie wszyscy eskimosi zyja w igloo i jedza, „…co wpadlo w sidlo, albo pod inny harpun”.
Kazdy z opisow wspomnianego artykulu ilustrowany byl wyliczeniem ile czego ukazana rodzina przejada w ciagu miesiaca oraz stosownym zdjeciem pokazujacym produkty zywnosciowe rozlozone na stole. Grenlandzka rodzina, obok chleba, ryzu, puree z ziemniakow, mleka i innych podstawowych produktow ma swoim menu, obok wspomnianego wyzej niedziwiedzia polarnego oraz foki, dzikie gesi, narwal, oraz tamtejszy odpowiednik jaka. Obok tego jest rowniez banalna wolowina, wieprzowina, ryby. Poniewaz w spisie znajduja sie rowniez niektore przyprawy i jarzyny (co prawda suszone lub mrozone – o to ostatnie chyba nie trudno…), tak wiec z ciekawosci zapytalem, czy ktos otarl sie w swych kulinarnych wedrowkach o kuchnie arktyczna. Np. foke przygotowuje sie na wszystkie sposoby: pieczona, gotowana (rosol ?, gulasz ?), suszona. Pisuje tutaj np. p. Andrzej Szyszkiewicz – jak rozumiem ze Skandynawii, a wiec moze On ma cos ciekawego do powiedzienia na zaproponowany przeze mnie (moze nie po mistrzowsku) temat.
Pozdrawiam,
Jacobsky
Panie Lulku
Nie zgadzam się ze stwierdzeniem ,że najlepszy chrzan rośnie w Austrii. Najlepszy , najbardziej ostry i aromatyczny rośnie w żółtym piasku na Kurpiach. Pan Piotr jeśli ma swoją podpłotową hodowlę może to potwierdzić . Chrzan na lichej kurpiowskiej ziemi rośnie kilka razy dłużej niż w innych miejscach ale aromat ma taki ,że do obierania i tarcia bez maski przeciw gazowej nie podchodź.
To najprawdziwsza prawda!
Jakobsky,
nie bywalam w Arktyce, ale znany chef Anthony Bourdain w swojej ksiazce „The Nasty Bits” opisuje udzial w rodzinnej Innuickiej uczcie po upolowaniu foki.
Cala rodzina wsrod smiechow i z radoscia delekowala sie kawalkami swiezo otwartych cieplych wnetrznosci: mozg, watroba, nerki, mieso.
Chef zostal tez poczestowany mrozonymi jagodami umaczanymi w swiezej cieplej krwi. Napisal, ze bylo to wszystko pyszne.
Bez foczego miesa Innuici nie mogli by przezyc w Zatoce Hudsona.
Z ogromnym szacunkiem Bourdain opisuje goscinnosc, zyczliwosc, dume i
radosc rodzinny Innuickiej, ktora mogla podzielic sie swoimi przysmakami z gosciem.
Daleko mi do A. Bourdain, ktory mogl szczerze brac udzial i rozumiec delektowanie sie foka przez swoich gospodarzy. Wczoraj dyskutowalam z siostrami moj pelen hipokryzji stosunek do miesa; kroliki, konie i dziczyzna nie dla mnie…
Takze weze, insekty, swinki morskie (smazone cale z glowa w Peru), zaby, slimaki i cala reszta fauny za wyjatkiem poczciwej swini, krowy i barana oraz kury, kaczki, gesi i frutti di mare…
Do jakze trudnego zycia umierajacy z glodu jeszcze w latach 50-ych Innuici mogli sie zaadoptowac. Nie mieli tez zadnych przypraw!
a.
Jakobsky,
Obawiam się, że do dyskusji o przysmakach ludów północy niewiele jestem w stanie wnieść.
Jadłem mięso renifera ale to żadna egzotyka. Zarówno w Szwecji jak i w Finlandi jest dostępne w restauracjach jak i w szkolnych stołówkach.
Samowie
http://en.wikipedia.org/wiki/Sami_people
czyli miejscowi aborygeni zajmują się a;bo reniferami albo rybołówstwem – myśliwstwem. Jedzą więc zapewne to co upolują/złapią.
Wiem jedynie, że za delikates uchodzi wędzone serce renifera ale chyba nie jadłem.
Eureka !
Znalazlem przepis na Artischoken. Wikipedia podaje. W roku 2003 bylo to warzywo roku. Nawet nie wiedzialem. Wstepnie sygnalizuje, ze dojrzale glowy trzeba gotowac 30 minut w osolonej wodzie z sokiem cytrynowym ale chyba mozna uzyc dobrego octu jablkowego. Serwuje sie z roznymi sosami. To juz patent sasiadki, ktora zostala poczestowana dojrzala glowka duza jak piesc. Jutro gotowanie. Jak przezyje to napisze co to takiego. Lisci nie bede probowal sa juz moim zdaniem zbyt stare.
A co do chrzanu, to prosze odchrzanic sie od chrzanu ze Steiermarku.
De gustibus et colori es non disputandum.
Przepraszam za grubianstwa. Juz mnie bierze nowa przygoda kulinarna.
Pan jak zwykle Lulek
@Alicjo,
Dziękuje bardzo, nie widziałem i nie słyszałem, na własne życzenie od niepamiętnych lat jestem odcięty od mediów rtvłu jak jestem tu gdzie jestem. Jest mi z tym b. dobrze i w obecnym życiu tego nie zamierzam zmieniać. Równie dobrze jest mi po dzisiejszych pierogach zjedzonych na plaży. Nie było to nic wykwintnego ale darowanemu koniowi nie zagłada się do gęby. Pozyskane kalorie pozwoliły przepłynąć dziś w pław parokrotnie odcinek 1000 metrów. Teraz czeka mnie uzupełnianie utraconych płynów. Lech przygotowuje się do wyjścia z lodówki.
tyle na ra i pozdro
zycie jest piekne jak sie chce
właśnie zaklepujemy lot do Polski na wrzesien….
Najlepszy chrzan rosnie u mnie !
http://alicja.dyns.cx/news/Food/Do_chrzanu/
Ja Wam tu zaraz najprawdziwszą prawdę… chrzanicie!
Jak zaraz zacznę chrzanić o burakach…
Każde z Was chrzanowe ludziki jest najuprzejmiej proszone o utarcie słoiczka chrzanu dla mnie. Nigdy w życiu nie udało mi się osobiście tego zrobić! Twarde to-to, łzy lecą i nic z tego nie wychodzi. A chrzanik lubię i jako taki i w sosach i w zupach i z buraczkami. Więc przestańcie się przechwalać i zróbcie dobry uczynek. O.
U PanPiotra chrzanimy z Alicją
Ona nad Ontario
A ja nad Narwią
Pyro!
Przeczytałam Twój wpis D. i ona mówi, że po takim wezwaniu na naszym blogu, grozi Ci dwadzieścia kilogramów chrzanu… Poradzisz?
Pyro!
Chrzan kurpiowski gwarantowany 20 września.
Najpierw przygotowania :
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Mis2/tarcie_chrzanu.JPG
Kilo na 100%
Pomożecie ? Pomożemy. W razie potrzeby podzielę się z niedochrzanionymi.
Pomożemy, Pomożemy, Pomożemy…-
Misiu, te korzenie chyba jakis wiekszy model, ze chlopaki z drabka sie przemiescily,
Panie Lulek, w okolicy o karczochu powiadaja, ze jest to jedyne danie, po zjedzeniu, ktorego na talerzu jest wiecej niz przed konsumpcja, bierze sie to stad, ze po ugotowaniu w wodzie z cytryna np. i wystudzeniu, wali sie to w calosci na talerz, jedzenie polega na odrywaniu po lisciu, ktorego mieka czesc moczy sie w sosie np. vinegrette i odgryza od niejadalnej twardej czesci, ktora stanowi zdecydowana wiekszosc, mieciutkie serduszko wchlaniamy w calosci, smacznego
Doigrałaś się, Pyro. Będziesz ochrzaniona!
W tym mięciutkim serduszku, Sławku, znalazłam kiedyś całkiem grubaśnego robala białego, tłustego i to mnie od karczochów odrzuciło raz na zawsze. A smak mają przedni przecież, nie robale, tylko karczochy. Liście obcina się nożyczkami mniej więcej do połowy, no, tyle, ile nam się uda obciąć. Na mój rozum ma to dużo błonnika 🙂
Dobranoc wszystkim – o, zauważyłam, że Gospodarz wrzucił wpis o Wilnie! To idę poczytać.
Aniu Z,
Przeczytalam Twoj wpis i jakos nie mam ochoty na sniadanie.