Do czego służy stół?
Przed laty aktor i mój przyjaciel jednocześnie, Jędruś Zaorski, śpiewał:
Stół to nie jest miejsce do miłości.
A ja uznałem, że to nieprawda. Stół nadaje się do miłości jak każdy inny sprzęt domowy. A może nawet – jeszcze bardziej. Dowodów na to mnóstwo. Oto na przykład taki sprzed pięciuset lat.
Ksiądz i doktor teologii, Marcin Luter, długo żył w bezżennym stanie. W czasie gdy tłumaczył biblię na język niemiecki – a było to w 1521 roku na zamku w Wartburgu – miewał szalone fantazje seksualne, które przeszkadzały mu w pracy. Wówczas to zaczęły nachodzić go myśli, że żądza i popęd seksualny człowieka to część stworzonej przez Boga natury, nie można więc uznawać tego za grzech.
W dwa lata później Luter postanowił przeprowadzić zuchwałą akcję, która miała zwrócić uwagę na niego i na religijne obyczaje panujące w Niemczech. W klasztorze cystersek w Nimbschen przebywało tuzin młodych szlachcianek, które ulokowano tam ze względu na brak możliwości wydania ich za mąż. Nieszczęsne nowicjuszki błagały listownie rodziny o zgodę na powrót do domów. Daremnie. Brak posagu skazywał je na klasztor.
5 kwietnia 1523 roku ksiądz Luter przemyca nieszczęśnice w beczkach po śledziach na wolność. Równocześnie sam podejmuje się je wyswatać. Niektóre wydał za swoich przyjaciół. W krótkim czasie tylko jedna – Katarzyna von Bora – pozostaje w niezamężnym stanie. Po kolejnych dwu latach Marcin Luter podejmuje heroiczną decyzję – sam żeni się z niedoszłą zakonnicą. On miał 42 lata, a panna młoda 24. Swoich przyjaciół zawiadomił o ślubie w dość wyzywających słowach:
Mam nadzieję, że anioły będą się śmiać, a wszystkie demony płakać. Oszczercom zamknąłem gęby moim małżeństwem z Katarzyną von Bora.
Młoda małżonka, choć ze szlachetnego rodu, nie miała oczywiście posagu. Żyli więc w dotkliwej biedzie. A i mimo tego część zarobionych pieniędzy Luter oddawał biedniejszym od siebie. Głównym źródłem ich dochodów stało się wynajmowanie stancji studentom i pensjonariuszom ze stołowaniem. Skromne to jednak były dochody, skoro w rachunkach sporządzonych własną ręką kaznodziei można przeczytać:
Biedny ja człowiek, o dom dbam!
Lecz na co wpierw grosz wydać mam?
W bezpiecznym miejscu leży wszak,
A tu, a tam wciąż mi go brak.
Mimo to Marcin i jego domownicy, w tym szesnaścioro dzieci (własna piątka i jedenaścioro wziętych na wychowanie po zmarłych przyjaciołach pastora), uczniowie i lokatorzy niemal codziennie spotykali się przy stole zastawianym przez skrzętną Katarzynę. Jedli potrawy proste, ale za to obficie popijali je piwem, prowadząc uczone dysputy, w których rej wiódł oczywiście gospodarz. Nie ograniczano się jednak wyłącznie do tematów teologicznych. Głębokie rozważania na tematy naukowe przeplatały się z rozważaniami o problemach Kościoła, a spory polityczne rozładowywano fraszkami i wierszykami, nieraz wielce sprośnymi. Uczniowie Lutra skrzętnie notowali treści mów mistrza, a i wszelkie inne wypowiedzi słyszane podczas tych spotkań. I tak, pośród zapisków wydanych już po śmierci Lutra, znaleźć tam można wierszyk zatytułowany „Modlitwa mnicha”, podobno na poczekaniu ułożony przez gospodarza. We wstępie mistrz Marcin zaznaczył, że mnich ów mamrotał brewiarz, siedząc przy tym w ubikacji. Przystąpił więc do niego czart i rzekł:
Zaciszny ten kącik o mnichu,
Nie służy do modlitw po cichu!
Mnich na to:
Co z ust moich ulata
Polecam Bogu na niebie;
Co zaś na dół spada,
To jest, czarcie, dla ciebie.
Hałas i harmider przy stole panował niezgorszy. Początkowo drażniło to Lutra, lecz wkrótce przyzwyczaił się do życia w tak wielkiej gromadzie. A nawet to polubił. Czasem po takiej uczcie sen go zmorzył za stołem. Czasem zaś – na stole. We dwoje…
Ascetyczny dotąd duchowny pisze do przyjaciół:
Chwalę sobie smaczne, wspólnie spożywane posiłki. Jem wszystko, co mi smakuje i znoszę, co muszę. Nie uganiam się za lekarzami; nie chcę sobie zatruwać życia, którego według nich zostało mi zaledwie na jeden rok, lecz w imię Boże jeść i pić, na co tylko mam ochotę.
Luter przeżył ze swą Kasią jeszcze 21 lat. I często mawiał:
Opycham się jak Czech i żłopię jak Niemiec. Amen.
Komentarze
Ładna opowieść. Pozdrawiam.Nie mam weny do pisania, bo tematyka nie do końca mi znana, a nie lubię się wypowiadać na tematy, na których się nie znam, ale czytam od pewnego czasu pańskie wpisy i mi się podoba, nawet bardzo.
Pozdrowienia.
Panie Piotrze,czego mnie dlugo brakowalo na obczyznie,to wlasnie dlugich rozmow przy biesiadnym stole.Teraz juz jest lepiej,bo zdolalam moich tubylcow do tego przyuczyc!
Pamietam z mojego rodzinnego domu,ciekawe dyskusje do poznej nocy,zawlaszcza przy swiatecznym stole.Sporow bylo mnostwo,ale smiechu rowniez.Ojciec,ktory nie lubil kompromisow,potrafil klocic sie zazarcie,lagodnial gdy na stole pojawialy sie specjaly mojej sp.babci.Wtedy to pod jej adresem sypaly sie iscie barokowe komplementy.
Z przyjemnoscia przeczytalam Panski felieton.Pokazal Pan innego Marcina,swojskiego i sympatycznego ojca rodziny.
Serdecznie pozdrawiam.Ana
Dzięki p.Piotrze za zabawny i arcy ciekawy felieton „marciński”. Szkoda, że inni duchowni (w tym i współcześni) nie wyciągają wniosków z własnych obsesji seksualnych. Świat mógłby być ciekawszy. Kończę i idę piec rogale świętomarcińskie. Wiadomo – 11 listopada wszystkie Pyry jedzą rogale. Niech nam reszta świata zazdrości.
Wyznania protestanckie kojarzą mi się zawsze z surowymi zasadami. A tu proszę, Marcin Luter też lubił przyjemności stołu i nie tylko stołu….;-)
Skoro już jesteśmy przy Marcinie, to prośba do Gospodarza o jakiś przepis na gąskę, chyba że wszystkie gęsi już odleciały….
Pyra, proszę podziel się recepturą rogali świętomarcińskich. W Małopolsce takowych nie znamy….
Pozdrawiam,
Ewa
Droga Ewo, teraz jest właśnie sezon na gęsi. Ale nie mogę za Panią decydować, który z przepisów jest najodpowiedniejszy. Zapraszam więc do witryny http://www.adamczewscy.pl tam jest siedem czy nawet dziewięć przepisów z gęsią w roli głównej. Wystarczy w wyszukiwarce wpisać gęś i wszystkie się pojawią. Dodam dla wyjaśnienia, że witryna jest bezpłatna. Przed chwilą wróciliśmy z podróży do Rzeszowa, a że rzecz była kulinarna, to ją opiszę w jutrzejszym felietonie.
Przyznam, że umiejętności pieczenia marcińskich rogali to Pyrze zazdroszczę. I ze smakiem pozdrawiam.
Prawdziwe rogale świętomarcińskie „cukiernicze” są zawsze z ciasta drożdżowego, bardzo lekkiego , z nadzieniem z białego maku, bakalii ( z przewagą mielonych orzechów) i miodu z masłem. Są duże – na kilogram wchodzą ok. 4 sztuki. Z zewnątrz osypane orzechami na lukrze. Takie mi nie wychodzą – owszem nadzienie dobre, ale ciasto nie to. Piekę więc w domu rogaliki z drożdżowego ciasta półkruchego stpsując na dzienie klasyczne dla połowy, a „orientalne” dla drugiej części. A oto proporcja podstawowa :
1 kg mąki, 20 dag drożdży, 1,5 kostki margaryny, 1 jajko i 2 zółtka, 3 łyżki cukru – wszystko to zagnieść, używając ok 3/4 szklanki zimnej wody dla związania całości. Ciasto zwinąć w kulę, chłodzić w lodówce co namniej 6 godzin. W praktyce jednego dnia robię ciasto, a następnego piekę. Nadzienie makowe zrobić tak, jak do zwijanych makowców, używając zamiast maku niebieskiego, maku białego. Hojnie dołożyć siekaną skórkę pomarańczową i orzechy. Ciasto rozwałkować cienko, pokroić w diść duże trójkąty, kłaść wzdłuż podstawy mak, zwijać rogale. Piec do zrumienienia w tem 150 stopni (z termoobiegiem) albo 170 – 180 stopni bez termoobiegu. Osobiście wolę te orientalne – ucieram owe dwa pozostałe białka z 20 dag cukru-pudru, do gęstej masy wsypuję 10 dag wiorków kokosowych, 10 dkg drobno siekanych orzechów włoskich i 10 dag zmielonych migdałów. Ewszta jak wyżej. Gotowe rogaliki lukrować bardzo starannie, choć niezbyt grubo. Można posypać orzechami. mSmacznegp. Z 1 kg mąki uzyskujemy ok 50 doskonałych ciastek.
Dzięki serdeczne. Spróbujemy choć to już po św. Marcinie ale chyba dozwolone. O efektech napiszę (pod warunkiem, że się uda. Porażek nikt nie lubi!)
Matko!
Dlaczego wg lekarzy zostal Panu tylko rok? Alez mnie Pan przestraszyl!
Ależ skąd ta ponura przepowiednia?! Lekarzy o zdanie nie pytałem i nie wiem skąd M. tę prognozę wziął (lub wzięła). Mam nadzieję, że dożyję wieku mojej Babci. A Bacia Eufrozyna zmarła na trzy miesiące przed setnymi urodzinami. I to w dobrej formie.