Czas myśleć o zimie

Ani się obejrzałem, a tu już jesień w całej pełni.

Na brzozach prawie nie ma liści, bo wszystkie leżą na moich trawnikach. Trawniki też są tylko z nazwy, bo to, co sobą przedstawiają, to raczej azjatycki step wypalony słońcem. Dynie i kabaczki niemal krzyczą, żeby je szybko zbierać i schować w chłodnej piwniczce. Winogrona u sąsiadów domagają się zebrania i słodycz wprost z nich kapie. Słowem – pełnia jesieni i pora pomyśleć o zimie.

Po części jesteśmy do niej już przygotowani. Policzyłem słoiki konfitur i jest ich grubo ponad sto: morelowe, wiśniowe, malinowe, jeżynowe (parę mieszanych: malinowo-jeżynowych), morelowe (moje ulubione, czyli kwaśne), galaretka z czerwonych porzeczek. Powinno wystarczyć do przyszłego roku.

O grzybach już tu rozmawialiśmy i z przyjemnością znalazłem głos optymisty-specjalisty, który twierdzi, że taka piekielna susza dobrze wpływa na grzybnię, której teraz wystarczy kilka solidnych dni deszczowych, by „moje prywatne” prawdziwki i kozaki wynurzyły się ze ściółki. Oby miał rację.

Marynaty nigdy nie były naszą specjalnością, a brak marynowanych grzybków, ogóreczków czy innych jarzyn nadrabiamy zimą, stosując handel wymienny, bo wśród przyjaciół mamy miłośników marynowania grzybków w occie. Oni zaś są miłośnikami naszych konfitur.

W zamrażarce też czeka na zimowe pieczyste kilka kawałków koźlęcia, ze dwie łopatki sarnie i solidny udziec z dzika. Kilka gorących przyjęć będzie można więc wydać. Spiżarnia przypomina tę z opisów słynnych pań Norkowskiej, Potockiej czy Disslowej.