Przyjęcia u Kręglickich

To tytuł nowej książki wydanej przez najsłynniejsze rodzeństwo restauratorów karmiących warszawskich (i nie tylko) smakoszy.

Agnieszka i Marcin wespół ze swoimi współmałżonkami – Beatą i Piotrem – prowadzą kilka etnicznych restauracji, takich jak Chianti, Meltemi, El Popo czy Piąta Ćwiartka. Zajmują się także organizowaniem wielkich przyjęć (ostatnio z okazji otwarcia Muzeum Żydów czy wcześniej wizyty prezydenta USA) oraz piszą, występują w różnych telewizjach i znajdują jeszcze czas na organizowanie w Fortecy targów produktów regionalnych, gdzie promują zrównoważone rolnictwo.

Mimo tylu zajęć znajdują jeszcze czas na życie towarzyskie. Zdarza mi się czasem siedzieć z nimi przy stole, więc wiem, że zawsze jest to wydarzenie i kulinarne, i kształcące. Wiedza całej czwórki o kuchniach świata i rolnictwie jest wręcz niezmierna. Rozmowy podczas przyjęć bywają więc bardzo ciekawe.

Swoją znajomość tej jakże ważnej dziedziny życia Kręgliccy rozdają innym pełnymi garściami. Tak jest i w przypadku najnowszej książki (Świat Książki), którą zilustrowało małżeństwo artystów – Beaty (stylizacja) i Lubomira (fotografie) Lipovów. Ta para – tak jak i bohaterowie ich zdjęć – stanowią elitę zawodową wśród specjalistów fotografii kulinarnej. Widać to na każdej stronie. I nie wiadomo, czy zagłębiać się w treść książki, czy podziwiać ilustracje.

„Przyjęcia u Kręglickich” to książka przydatna na wiele sezonów. Są w niej bowiem przepisy do wykorzystania przy okazji świąt (to przecież już wkrótce), imienin, urodzin, tzw. przyjęć bufetowych, ale i zasiadanych czy zgromadzeń damskich zwanych babskimi pogaduchami. Nie zapomniano także o piknikach, ogniskach i grillowaniu czy kuligach.

Nieocenione są też rady dostarczane przez autorów szczodrze, takie jak: dobór win do dań, przygotowywanie stołu na uroczyste kolacje, a także – co niebagatelne – co zrobić, gdy pozostało jedzenie z bankietu.

Lektura tej książki ma jednak i złe strony. Dotyczy to zwłaszcza łakomczuchów o słabym charakterze, czyli takich jak ja. Otóż po odłożeniu książki wszyscy oni rzucają się do lodówki i wyjadają swoje ulubione przysmaki ukryte tam i przeznaczone na najbliższe spotkanie towarzyskie. Szybko więc, i to mimo pełnego brzucha, trzeba biec do sklepów, by uzupełnić braki. Wczesne planowanie spotkań przy stole i zaopatrzenie spiżarni to – zdaniem autorów – połowa sukcesu.

Na koniec przytoczę przepis, który bardzo mi przypadł do gustu i mam zamiar zrealizować go na spotkaniu wigilijnym w moim domu.

Fasola z miodem i cytryną
2 szklanki fasoli jaś, szklanka miodu, 2 cytryny, sól, cukier

1. Fasolę zalej wodą i odstaw na noc.
2. Wodę warto kilkakrotnie zmienić, gdyż rozpuszczają się w niej składniki utrudniające trawienie fasoli, które w ten sposób wypłuczemy.
3. Rano zalej fasolę świeżą, zimną wodą, dodaj łyżkę cukru i gotuj powoli. Kiedy fasola będzie prawie miękka, obficie posól wodę. Ugotuj do miękkości, ostudź, odcedź.
4. Miód, najlepiej gryczany, podgrzej. Płynny dopraw sokiem z cytryny.
5. Sos powinien być intensywnie słodko-kwaśny. Ciepłym sosem polewaj ciepłą fasolę.