Miłość ma smak curry

Proste historie opowiada się najtrudniej. Choć w tym przypadku historia jest zarazem i prosta, i niebywale skomplikowana. Bo jak opowiedzieć o miłości, która wybucha nie wiedzieć czemu i nie wiedzieć jak? A kochankowie nigdy się nie spotykają. Ba – nawet się nie widzą (choć to też tylko pół prawdy ponieważ on przez moment ją obserwuje lecz zamiast się ujawnić – zmyka), tylko do siebie pisują. A korespondencję tę powoduje niezwykły przypadek, który może się zdarzyć raz na 8 milionów.
Fot. Gutek Film
Rzecz się dzieje w Bombaju (dziś poprawnie zwanym Mumbajem) gdzie przez zatłoczone ulice przepychają się objuczeni menażkami w kolorowych pokrowcach  niezwykli kurierzy – dabbawala. Wożą oni jedzenie przygotowywane w domach przez żony dbające o pracujących mężów. Kawalerowie i wdowcy takie posiłki zamawiają w swoich wybranych restauracjach skąd kurierzy też je odbierają i dostarczają klientom do pracy tuż przed porą lunchu. Potem, popołudniami odwożą opróżnione pojemniki. I choć w tej działającej od 1890 roku sieci błędy są – jak wspomniałem – niezwykłą rzadkością, to  taka pomyłka przydarzyła się właśnie bohaterom  niezwykłego filmu Ritesha Batry –  „Smak curry”. Ta pomyłka rozpoczyna cudowną korespondencyjną przyjaźń, która stopniowo przeradza się w głębsze uczucie.
Curry w wydaniu warszawskim Fot. P. Adamczewski

Obiad, który Ila z pełnym oddaniem i sercem przygotowuje dla męża, trafia w ręce wdowca. Ona przysmakami stara się odzyskać uczucie oddalającego się męża, a zbliżający się do emerytury i od lat samotny Saajan dzięki temu odzyskuje wigor i chęć życia. Nad wszystkim zaś unosi się zapach i smak najpopularniejszej w Indiach potrawy.
Nie zdradzę rzecz jasna wszystkiego. Dodam tylko, że to film zdecydowanie odbiegający od dziś obowiązującej mody. Bez brutalności, nachalnego seksu, strzelaniny. Pokazujący ludzi z innej kultury i czasem zadziwiających obyczajów ale tak jak i my tęskniących do bliskości drugiego człowieka czyli do miłości.