Zima odchodzi i wciąż wraca

Śniegu nie za dużo ale pobiegać można

Torty, rogaliki, ciasto drożdżowe, a w czasie ostatków pączki (straszne ilości dla strasznych młodych żarłoków) powodują, że jajka znikają z lodówki z szybkością większą niż jedno okrążenie toru przez Kubicę.
Znowu musieliśmy pędzić na wieś. Nikt bowiem w tej naszej rozwydrzonej kulinarnie rodzinie ( a i wśród przyjaciół ten syndrom jest silnie widoczny) nie chce jeść jaj kupowanych w sklepie. A nawet na bazarach, ponieważ tam trafiają się jaja nie od kur wolnochodzących lecz fermowych.

Tym razem, napominany wielokrotnie przez Alicję, wziąłem aparat fotograficzny i przedstawiam Wam nasze domy w zimowej krasie.  Co prawda śnieg nie był po pas, co jest tu normą, ale i tak na biegówki wystarczyło.

Basia a w tle dom Agaty

Oprócz zaopatrzenia i sportu podczas tej wizyty wypróbowaliśmy nowy Internet bezprzewodowy i ku naszej radości zasięg był wspaniały. Nie będziemy więc musieli w lecie ganiać po całym terenie i szukać skąd można połączyć się z  blogiem, witryną czy redakcją. W ubiegłym sezonie np. najlepszy zasięg był pod moim łóżkiem. I teraz wyobraźcie sobie jak fajnie się tam pracowało. Czasem udawało się coś zrobić na werandzie u Agaty. Z rzadka – na naszej werandzie. A teraz będzie luksusowo – przy stole przeznaczonym do roboty.

Drewutnia i spiżarnia a na pierwszym planie Charon czyli łodka Kubusia

Wyjeżdżaliśmy więc szczęśliwi i doskonale zaopatrzeni: 200 jaj i 10 kg pysznych kartofli. Po drodze zajechaliśmy jeszcze do piekarni w Pułtusku, w której kupujemy takie chleby i bułki o jakich warszawiacy nawet nie śnią.

No to teraz możemy czekać spokojnie na wiosnę.

 

 

Ciekawe, kto by tam dzisiaj wlazł?