Płacić za obiady? Ależ to hańba!

Najwybitniejszym znawcą polskiego obyczaju dziewiętnastowiecznego był Stanisław Wasylewski. A jego „Życie polskie w XIX wieku”  to nieoceniona kopalnia wiedzy. Sięgam po tę książkę gdy szukam potwierdzenia wiadomości zdobytych inna drogą a dotyczących także kuchni i salonu. Ale sięgam także i w chwilach gdy szukam wytchnienia od spraw bieżących. Zwłaszcza tych atakujących nas z radia, TV oraz gazet. Taka chwila właśnie nadeszła. Odetchnijmy więc razem czytając o obyczaju bulwersującym rodaków przed dwoma wiekami. W restauracjach żądano od nich pieniędzy za posiłek. To wprost przechodzi ludzkie pojęcie.

 „To był przewrót obyczajowy, z którego niełatwo dziś zdać sobie sprawę. Wolny, niepodległy, żarłoczny Polak ma wejść do nowomodnego „restoranu”, gdzie się płaci za jedzenie! Możliwe to bywało dotąd chyba w czasie podróży, w zajeździe, nie na co dzień. Chyba biedota odżywia się w gospodach, ludzie niezależni, przyjeżdżając do miasta, mieli sto okazji obiadowania u znajomych. Teraz szlachcic jednowioskowy nawet, który nigdy sztuki mięsa bez kilku gości nie zjadł, wchodzi rad nierad, a też z ciekawości, do traktierni, gdzie w izbach szafran z kuchni zalatuje, a tatarak w gruzły posiekany zalega podłogę. W Krakowie czekają podróżni na południowy hejnał na A-B, hasło rozpoczynania obiadów w traktierniach. „Gib mir nochmals diese psiajuchy und rzewuski mit powideln” – wołają niemieccy beamterzy.

Miejski pasibrzuch teraz już nie schudnie. Nie ranek tylko, wieczór i w południe Wzywa go usty restauratora
Każda dnia pora.

Tak woła w słynnej od r. 1820 Odzie do brzucha poeta warszawski Kantorbery Tymowski. Pamiętnikarze też zapewniają, że nąjwziętsza była jadłodajnia Rosengartowej, żony wąsatego majora Obucha, który z uderzeniem godziny 2 zasiadał do wspólnego stołu. Obiad z 5 smacznych potraw kosztował 2 złp. W piątki bywały sławne w całym kraju pierogi rosengartowskie ze śmietaną. W niedzielę barszcz z białym drobiem i szpikiem (po warszawsku: tukiem) z olbrzymich rur.

Jedyną usterką tych biesiad było smętne poczucie uczestników, że zasiadają do obiadów kupnych, jak literata początkowo mierziło, gdy posłyszał o wynagrodzeniu za płody ducha… Zaradzono i temu. Wąsaty major zapraszał na czarną kawę i fajki, i na karty, stołownicy byli jego gośćmi, mogącymi najwyżej stracić nieco dukatów przy faraonie. Ormianin Bazyli w Opatowie przed r. 1830 gości! przejezdnych bezpłatnie znakomitymi kapłonami, zapraszając jedynie do wypicia z nim paru butelek niemniej znakomitego węgrzyna, za który winno się było zapłacić po 20 złp. od wypitej butelki – kupcowi, z którym miał spółkę.
Konserwatyści, nieufnie spoglądający na „traktyjery”, chadzali bez protestu przed obiadem na kiełbasę ?na widelec”, albowiem początek jej dał bohater znad Elstery, który ze swą „blaszaną” kompanią zwykł jadać drugie śniadanie na stojąco, a la fourchette. Mickiewicz, jak to wiemy choćby z Pana Tadeusza, był znawcą i orędownikiem dobrego stołu. Wycierpiał niemało w kaźni wileńskiej, gdzie strawę „dość było w pokoju zakadzić, żeby myszy wytruć i świerszcze wygładzić”.

We Włoszech porównywał kotlety mediolańskie z wytworami Foka z Pohulanki,  w Szwajcarii pałaszował ze wzruszeniem pierożki „szołtonosy”, których od lat nie spotkał. W niedzielę wielkanocną 1830 kazał ugotować jaja na twardo i czerwono w łusce od cebuli, częstując nimi obecnych w Tivoli na pamiątkę polskiego święconego. W Paryżu na święconym w Hotelu Lambert u Czartoryska poznał się z pisarzem, którego komedie są dziś tak żywe i nieśmiertelne, jak arcydzieła Mickiewicza – z Fredrą.

Ile tradycyj staroszlacheckich święconego obżarstwa dotrwało do połowy XIX stulecia – uczy w Pieśni o domu naszym Wincenty Pol. Dzik w poprzek stołu, nadziewany pardwami, przekładany głowizną, szynki jelenie, sarnie, baranie, prosię z chrzanem w pysku, sterty mazurków, przekładańców z „urobionym z przysmaków” koniem w tureckim siodle.

Mickiewicz, który obyczajem prawego Polaka wybuchał gniewem, ilekroć I głodny, przyklasnął Towiańskiemu, nauczającemu swych wyznawców: „Rozum pożyteczny jest i konieczny do życia ziemskiego w swoim zakresie, jak brzuch w swoim. Rozwijając przesadnie rozum, grzeszysz więcej jak przez obżarstwo brzuchowe. Wszelako, dając ciału pożywienie, częstokroć tym żerem dajemy wnijście duchom”. O tych zaleceniach nie pamiętał poeta, znalazłszy się nad Bosforem w obliczu wszystkich specjałów kuchni litewskiej, jakimi raczyli go nad miarę emigranci, i to był bezpośredni powód katastrofy 1855 r.”

No proszę. A dziś każdy, no prawie każdy, sięga do portfela gdy kelner przyniesie rachunek. I to bez ociągania.