Konfitury czas zacząć
Prawdę mówiąc, gdyby amatorzy domowych przetworów zabrali się do tego dopiero teraz, straciliby wspaniałe w tym roku truskawki, które skończyły się chyba już definitywnie. Trwa jednak sezon na inne owoce i warto z tego skorzystać.
Od paru już lat przygotowuję dżemy, galaretki i konfitury z mniejszą ilością cukru, niż nakazują to przepisy. Po włożeniu ich w słoiki przeważnie pasteryzuję, a po otwarciu trzeba je po prostu szybciej zjadać. Mniej słodka zawartość jest mniej trwała.
Gdzie te czasy, kiedy konfitury lub powidła umieszczano w glinianych garnkach, zakrywanych papierkiem lub szmatką ,przechowywano w chłodnych spiżarniach .Były niezwykle słodkie (a cukier był niezbyt tani) i tak cenne, że owe skarby dozowano oszczędnie.
Dziś przemysłowe wyroby wyparły w większości domów te własne. I choć nie dorównują smakiem staroświeckim konfiturom, z pewnością „wychodzą” taniej i nie wymagają pracy. Ale my, smakosze, wolimy domowe, które wprawdzie wymagają nieco pracy, zachowują smak i zapach lata i być może są równie dobre jak babcine.
W naszych piwnicach i schowkach magazynujemy więc opróżnione słoiki po różnych przysmakach, aby po umyciu, wygotowaniu ,a nawet wypłukaniu spirytusem napełniać je w okresie owocowym na nowo. To bardzo rozsądna forma oszczędzania, recyklingu i zachowań eko. Jedna mała przeszkoda: polskie wyroby sprzedawane w słoikach opatrzone są etykietami przyklejonymi tak dobrym klejem, że nie pomaga skrobanie, moczenie a nawet zagotowanie .A konfitura z połówek moreli w czystym słoiczku po majonezie nie wygląda apetycznie, jeśli pozostaną resztki poprzedniej nalepki.
Warto jednak postarać się o kilka słoików bez śladów etykiet i przygotować konfiturę, która zimą sprawi wiele przyjemności podniebieniu. Chodzi właśnie o konfiturę z moreli, w której pływają całe połówki owoców zanurzone w ciemno pomarańczowym, gęstym i smakowitym syropie.
1,5 kg niezbyt dojrzałych moreli, 1kg cukru lub o około ½ szklanki mniej
Morele pozbawić pestek i poprzekrawać na połówki. Cukier wsypać do garnka, wlać pól szklanki wody i zagotować. Do wrzącego syropu wrzucić połówki moreli i lekko potrząsnąć garnkiem, aby wszystkie pokryły się syropem i odstawić. Po lekkim przestygnięciu postawić garnek na palniku i doprowadzić zawartość do wrzenia, ale nie gotować. W momencie, kiedy zacznie wrzeć − odstawić. Powtarzać ten zabieg po kilka razy (8-10) przez 3 dni (kiedy nam się przypomni doprowadzać konfiturę do wrzenia i odstawiać). Trzeciego dnia powinna zawierać szkliste owoce i gęsty syrop.
Doprowadzić do wrzenia i gorące nakładać do przygotowanych (wygotowanych i wypłukanych spirytusem) słoików, zakręcać przykrywkami również wygotowanymi i wypłukanymi spirytusem.
Każda przykrywka kiedy zawartość słoika zaczyna stygnąć, powinna pyknąć, mamy wtedy gwarancję, że słoik jest hermetycznie zamknięty. Jeszcze tylko piękna nalepka z nazwą i poczekajmy do pierwszych jesiennych deserów. No i smacznego!
Komentarze
„Powtarzać ten zabieg po kilka razy (8-10) przez 3 dni”
Nie wierzę, że są tacy maniacy.
Ach, gdzie te czasy gdy robiłam konfitury z poziomek?
W naszej krainie wszelkie przetwory owocowe są, najprościej mówiąc, nieopłacalne. Niegdyś jeździliśmy na wiśnie (zbierało się samemu) lecz ostatnimi laty jakoś zaniechaliśmy wypraw. Wiśniówka własnej roboty leżakuje już kilka lat. Z konfitur ostał się ostatni słoik, a w zamrażalniku jeszcze torba mrożonek.
Przetwory domowe? Niekoniecznie. Ceny w sklepach odstraszają. Smaki bezsmakowe – jak np truskawki, choć trafiają się wyjątki.
Wiśni w sklepie nie spotkasz – na farmach „samozbierających”, owszem.
Czereśnie z USA. Australijskie – w sezonie lecz niewielki procent.
Maliny, agrest, jagody (czy raczej borówki amerykańskie) oraz porzeczki to rarytas (mówię o produktach rodzimych).
Kiedyś mieliśmy dwa krzaczki porzeczek: czerwone i białe. Nawet miewaliśmy niezłe zbiory (krzaczki szczelnie otulone siatką zabezbieczone były przed ptasimi łakomczuchami). Wtedy i galaretka porzeczkowa własnej produkcji była. Niewielka ilość, ale zawsze.
Pozostały cytryny. Właśnie dziś, po miesiącu macerowania, połączyłam odcedzony ze skórek cytrynowych spirytus 95% wraz z zagotowaną wodą z cukrem. Całość zlałam do butelek. Kolor wspaniały, zapach takowoż, zaś moc powalająca. Teraz, podług sycylijskiego przepisu, limoncello ma postać kolejny miesiąc w chłodnym i ciemnym miejscu. No to postawiłam.
Klej pozostały po nalepkach łatwo usunąć wacikiem zwilżonym olejkiem eukaliptusowym. Po czym umyć butelkę z zewnątrz (coby usunąć intensywny zapach).
Są Witoldzie, są. Taka jest procedura. A przynajmniej być powinna. Moja Bunia tak postępowała. Na przykład z wiśniami lub śliwkami węgierkami. Ja też konfiturę wiśniową tak przygotowuję. Inaczej owoce robią się takie jakieś wymacerowane.
Żaba, nasza niedościgła specjalistka od moreli w syropie, właśnie w powyższy sposób przygotowuje na zimę rzeczone owoce, a następnie opatruje je etykietą: „Morele do lodów”. Zjazdowicze otrzymali niegdyś takie morele w prezencie i mieli okazję docenić ich znakomity smak.
Jesteśmy z powrotem na nadbużańskich rubieżach. Wczoraj wędkarskie towarzystwo polsko-belgijsko-francuskie zjadło na pożegnalną kolację dwa rodzaje gołąbków: z farszem mięsno-ryżowym oraz ziemniaczano-cebulowo-boczkowym. Bezkonkurencyjnie wygrały gołąbki tradycyjne z mięsem i ryżem, zalane obficie sosem ze świeżych pomidorów. Nie powiem na głos, ile czerwonego wina skromni i mili Belgowie mogą wypić do naszych świetnych gołąbków…..
Tak, czy inaczej i Francuzi, i Belgowie wracają do domu z przekonaniem, że polska kuchnia jest wyśmienita i nawet, jeśli ryby nie biorą(bo podczas upałów biorą marnie) to przecież nie jest istotne. Najważniejsze jest dobre towarzystwo oraz przyjemności stołu 🙂 My, Blogowe Łasuchy wiemy o tym doskonale od dawna!
Aha-przebojem była też zupa ogórkowa. Niektórzy zjedli po dwie porządne dokładki. Ogórki były domowego kiszenia, a dodany do zupy koperek z własnego ogrodu.
Dla Ewy serdeczne zyczenia urodzinowe – wielu nowych podrozy i niezapomnianych z nich wrazen!
Dla Ewy z najlepszymi życzeniami zdrowia i wielu udanych wypraw!
https://images-na.ssl-images-amazon.com/images/I/81A1cxvsakL._AC_SX522_.jpg
Asia kiedys podzielila sie ze mna bardzo ciekawa publikacja na temat przetworow owocowych. Korzystam z tego kazdego roku chociaz przyznaje ze najwiecej uwagi poswiecam sliwkom wegierkom (Italian plums) ktorych na drzewie nie brakuje.
Mamy rowniez drzewo pełne żółtych sliwek o prostej nazwie yellow plums. 🙂
https://www.crushpixel.com/static12/preview2/stock-photo-ripe-yellow-plums-on-the-fruit-tree-903499.jpg
Znajomi I sasiedzi zbieraja ile chca I jeszcze zostaje dla saren ktore same zrywaja sliwki kazdego rodzaju razem z gałęziami 🙁
Te “yellow plums“ sa bardzo soczyste. Nie znam polskiej nazwa. Dla wygody zrobilam z nich purée I zamrozilam w malych paczkach.
Wegierki jeszcze potrzebuja troche czasu.
Ewo – najlepszego !
Wirtualny prezent od Danuśki znakomity, zwłaszcza w podróży na Węgry.
Danuśka mnie ubiegła, bo także od razu przypomniały mi się konfitury Żaby, nie tylko z moreli, ale też konfitura grecka i mirabelki w syropie.
Pomyślałam też o węgierkach u Orki i przepisie ze starej książki od Asi. Ja też czekam na dojrzałe węgierki. W ubiegłym roku zrobiłam je bez cukru i były bardzo słodkie.
Orca,
zastanawiałam się nad tymi żółtymi śliwkami. Wyglądają na mirabelki, bo renklody są większe.
Sto lat Ewie 🙂
Mirabelki, bo dosłownie oblepiają gałęzie, a i liście podobne. Z mirabelek najwspanialsze są kompoty, warto zagotować i mieć je na przyszłe upalne lato – są bardzo ożeźwiające. Wspaniały aromat. A owoce – żadnemu z kompotu nie przepuszczę!
Dzisiaj obiad proszony u Rogera, ludzie powoli się skrzykują na towarzyskie spotkania. I tak nam zostało tylko miesiąc kalendarzowego lata 🙁
Trochę zmarnowanego, bo jednak zawsze gdzieś bywamy, a i też gościmy.
23c, słońce, wczoraj była potworna ulewa.
To dobra chwila, aby przypomnieć historię o śliwkach i panu Rudolfie opowiedzianą kilka lat temu przez Orkę/ 4.09. godz. 5.45/ : https://adamczewski.blog.polityka.pl/2014/09/03/zurek-na-medal/#comment-511765
Orco, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.
Do kompletu jeszcze to : https://adamczewski.blog.polityka.pl/2015/08/13/najbardziej-lubie-sorbety/
/ 13.08. godz. 21.13 i 21.58/ .
Krystyna,
Sama z przyjemnoscia wspomne te wizyte. 🙂
Krystyna,
Rowniez nie dodaje cukru do wegierek.
Te zolte sa dosyc duze, wielkosci malych kiwi jesli to jest dobre porownanie. ?
Jeszcze jedno o “berries” ktore tu rosna. W maju sa bardzo poszukiwane I wysoko cenione przez zabieraczy male owoce o nazwie Himalayan berries. Bardzo smaczne a miejsca gdzie rosna (przewaznie na gorskich terenach) sa trzymane w tajmnicy przez tych ktorzy je znaleźli.
Danuśka,
napracowałaś się, zwłaszcza przy gołąbkach/ musiały być w ilościach/, ale to miło być docenioną. W dodatku zapracowałaś na dobrą opinię o polskiej kuchni.
Ja natomiast dziś nie popisałam się i przypaliłam trochę ciasto biszkoptowe. Miało być z truskawkami, ale mnie przypomniało się już po sezonie. Wprawdzie widziałam w sklepie koszyk z truskawkami, ale dla mnie już nie wystarczyło. Chciałam kupić śliwki, ale były tak twarde, że można byłoby nimi nabić komuś guza. Kupiłam więc soczyste nektarynki. Piekłam w naczyniu żarood…..m. I jakoś tak się stało, że spód się trochę przypalił. Ale to było tylko dla nas, więc odcięłam spaleniznę. Poza tym ciasto było bardzo smaczne i zostało jeszcze na jutro.
Krystyno-to nie ja gotowałam w tym domu i nie ja zapracowałam na dobrą opinię o polskiej kuchni. Gotowali gospodarze, którzy nas wszystkich zaprosili. To są pasjonaci gotowania i tak, jak Żaba, przyzwyczajeni do szykowania posiłków dla licznych gości. Moja rola ograniczała się do nakrywania czy też sprzątania ze stołu i uruchamiania zmywarki 🙂
Wpadki też się zdarzały, raz gospodarz zagadał się z gośćmi i wręcz spalił część szaszłyków z kiełbasy.
Podkuchenna też jest ważna 🙂
Orca,
berries to chyba nasz rokitnik. W mojej okolicy niestety nie rośnie. Ale można kupić gotowy dżem z rokitnika. Tutaj zdjęcie i informacje o właściwościach: https://www.medonet.pl/zdrowie,rokitnik-i-jego-wlasciwosci,artykul,1725431.html
Piszesz, że żółte śliwki są dość duże. To może być jakaś odmiana mirabelek, albo w ogóle inna odmiana śliwek. Mirabelki, nawet dojrzałe, mają smak kwaskowaty.
W każdym razie wyglądają bardzo ładnie.
Ewo, jeszcze ja dołączam do wszystkich życzeń dla Ciebie. Internet w kratkę, raz jest, a częściej gdzieś się ulatnia. Stąd spóźnienie 🙂
Echidno, dzięki za uroczy wierszyk na okoliczność leśnego pichcenia 🙂
Wielka burza z wielkim deszczem nas nawiedziła wieczorowo nocną porą. Poranek rześki, bardzo przyjemnie!
Korzystając z rześkiego poranka wyruszyliśmy na rowerową eskapadę. Jako, że nasze trasy prowadzą przez las nie odmówiliśmy sobie przyjemności sprawdzenia czy czasem, gdzieś po drodze nie zawieruszyły się jakieś grzyby. Otóż nie, grzybów żadnych nie było. Po powrocie z rowerowej wycieczki spotkałam jedną z moich ulubionych sąsiadek, która właśnie wróciła zachwycona z wycieczki na Morawy. Pogawędziłyśmy zatem o tamtejszych winach i zamkach. Ewa, miałaby oczywiście cały worek opowieści na ten temat 🙂
A jeśli macie ochotę powędrować po prawie bieszczadzkich szlakach to zapraszam. To była nasza kolejna, już nawet nie wiem która, wycieczka w tamte odległe rubieże. Zatem nie odwiedzaliśmy już zbyt wielu drewnianych cerkwi, czy też sławnych miejscowości(przecież wszyscy pamiętamy”Deszcz w Cisnej” Ewy Prońko). Ot, włóczyliśmy się niespiesznie to tu, to tam.
Bardzo lubimy owe okolice-widoki piękne, San i pstrągi kuszące, a kuchnia, obyczaje i religie to całe mnóstwo pasjonujących opowieści:
https://photos.app.goo.gl/B1z17cTW8PedrwfSA
I jeszcze słów parę o kuchni Podkarpacia. Z moją sąsiadką pochodzącą z Rzeszowa omówiłyśmy sprawę gołąbków z ziemniakami. Są podobno dwie szkoły: farsz z ugotowanych ziemniaków oraz drugi z ziemniaków surowych, utartych, jak na placki ziemniaczane. I w jednym, i w drugim przypadku dodajemy jajko, cebulę i skwarki z boczku, słoniny lub też w wersji wegetariańskiej grzyby-suszone i wcześniej namoczone albo też świeże, przesmażone na patelni.
To danie jest również znane na Lubelszczyźnie i myślę, że Irek wie coś na ten temat. Powyższe gołąbki zaleca podawać się z sosem grzybowym.
O lampce godnego, czerwonego wina nawet nie wspomnę. Jest oczywistą oczywistością, że w takim towarzystwie wszystkie gołąbki na całym świecie smakują zdecydowanie lepiej 🙂
Danusiu, dzięki za miłą fotograficzną podróż. Piwniczka kolegi budzi mój podziw i lekką zazdrość. Myślę że sandacz w innym zestawieniu warzywnym mógłby lepiej uwypuklić swój smak, chociaż placki z cukinii bardzo lubię.
Przypominam znakomitą, pomorską wersję gołąbków od Tereski Pomorskiej:
Duża kapusta, najlepiej włoska (savoy), ugotować ledwo-ledwo, obrać delikatnie z liści.
– Micha podgotowanej (ale nie do końca!) kaszy gryczanej
-3 starte ziemniaki
-jajko
– jedna cebula, pokrojona w drobną kostkę, przesmażona na maśle
-kilka grzybów suszonych, dzień wcześniej namoczonych i ugotowanych w małej ilości wody drobno pokroić.
Pomieszać wszystkie składniki, dodać sól i sporo pieprzu, zawijać w liście i zapiec w naczyniu, podlewając rosołkiem, a jeszcze lepiej na spód naczynia położyć plastry boczku.
Wersja z grzybami należy do wykwintnych i warto poświęcić przygarść!
Muszę to zilustrować w wersji google albums… bo tu strona działa tylko jak wi fi nie wifi….
http://aalicja.dyns.cx/news/Gotuj_sie/Przepisy/12.WARZYWNIE/Golabki_Teresy_z_Pomorza/
Krystyna,
Z wielka przyjemnoscia przeczytalam komentarze do ktorych zamiescilas link. Niezapomniana Pyra I wszyscy inni na blogu. Mile wspomnienia.
Nareszcie dowiedzialam sie jak sie nazywaja te zolte sliwki w naszym ogrodzie. Wiele osob tu zamieszkalych ma drzewo z tymi sliwkami I kazdy je nazywa yellow plums. Okazuje sie ze te sliwki nazywaja sie Golden Japan 🙂
Mirabelki były wielkości mniej więcej czereśni. Pyszne, kwaśne!
Popatrzyłam i poczytałam na Golden Japan – wynika z tego, że to gigantyczne mirabelki 🙂
Coś w tym stylu.
Alicja,
One rzeczywiscie sa duze. Ja ich rozmiar porownuje do malych kiwi.
A smak? Bo mirabelki zawsze są po kwaskowatej stronie…
To może być rzadka w Polsce odmiana śliwy japońskiej żółta Alaska. Opis Orki zgadza się z opisem tej odmiany: https://www.drzewkakarlowe.pl/product-zul-66886-Polkarlowa-Sliwa-japonska-Zolta-Afaska-Mrozoodporna-START-PACK-R.html
Danuśka,
z przyjemnością oglądałam zdjęcia z ostatniej wyprawy.
Ta oryginalna roślina nie jest mi niestety znana.
Grzybów w lesie nie ma, a jeśli zdarzą się, to są robaczywe. Jeśli we wrześniu porządnie nie popada, to obejdziemy się smakiem. Na szczęście mam zapas suszonych i marynowanych z ubiegłego roku .
Ale gdyby gdzieś przypadkiem obrodziły kanie, to nadmiar można zamarynować podobnie jak śledzie. Przepis znalazłam, przeglądając blogowe archiwum. Podaje go Pyra za jakimś tygodnikiem. Kapelusze grzybów trzeba podzielić na mniejsze kawałki, panierować i usmażyć, po czym ułożyć w słoiku i zalać zalewą jak do śledzi smażonych. Cukier w zalewie sugeruje się zastąpić miodem/ choć pewnie nic się nie stanie jak tego nie zrobimy/. O cebulce Pyra nie wspomina. Po 3 dniach są podobno doskonałe.
Dobry wieczór 🙂
co do gołąbków to nie znam wersji ziemniaczanej. Jadłem za to przepyszne w wersji podlaskiej czyli z kaszą gryczaną i grzybami. Przepis podobny do tego podanego przez Alicję, ale jest bez ziemniaków. Podstawowe różnice to dużo grzybów, 4 jaja ugotowane na twardo + 1 jajo surowe, pół łyżeczki mielonego kminku, 2 ząbki czosnku, gałka muszkatołowa. Proporcje na 1 główkę kapusty włoskiej.
Kochani,
Bardzo dziękuję za życzenia i za zestaw winno-piknikowy 😉 A propos prezentu, Witek poszalał: https://www.eryniawtrasie.eu/38262
Danuśko,
Z przyjemnością poczytałam o Twoich wojażach jak i pooglądałam zdjęcia. Szczerze przyznaję, że Czechy mamy dramatycznie niedooglądne, tak więc Morawy jeszcze przed nami. Ale są już na liście od paru lat.
Asiu, co prawda dwa dni po terminie, ale i tak wysyłam moc życzeń i serdeczności 🙂
Dziękuję za Wasze miłe komentarze dotyczące relacji i zdjęć z naszej ostatniej wyprawy.
Orco=a czy te śliwki to nie są czasem żółte renklody? Przy okazji znalazłam ciekawy przepis na dżem renklodowo-jabłkowy:
https://aleksandraseghi.com/2014/07/13/dzem-z-zoltej-renklody-i-jablek/
Ewo-Witek ma ułańską fantazję! Zresztą, od kiedy czytam Wasze opisy podróży to jestem o tym przekonana 🙂 Gratuluję Ci odwagi, bo nie wszyscy pofrunęliby w przestworza na takim sprzęcie. Ja natomiast stojąc mocno na ziemi lubię oglądać unoszących się powietrzu para- czy motolotniarzy, to piękny spektakl.
Jako, że rower nie jest przewidziany do latania to pewnie siadam za chwilę na siodełko i ruszam na drobne zakupy.
W lesie już kwitną wrzosy, znak, że jesień zbliża się dużymi krokami. Okazuje się, że wrzosowa herbata ma same zalety:
https://www.werandacountry.pl/blizej-natury/w-zgodzie-z-natura/wrzosowa-herbatka-na-trawienie
Dochodzę do wniosku, że mamy na Mazowszu klimat śródziemnomorski 🙂 Lawenda oraz bazylia rosną na potęgę, a zielona pietruszka i koperek dziwnie rachityczne.
Przy okazji naszej ostatniej eskapady pooglądałam uprawy zieleniny u naszych gospodarzy-koperek, pietruszka, seler i pomidory koktajlowe do pozazdroszczenia.
U nich ziemia gliniasta, a u nas mazowieckie piaski, które trzeba byłoby zapewne szczodrze nawozić.
Danuśko,
Ja po prostu nie miałam czasu na to, by się przestraszyć. O istocie niespodzianki dowiedziałam się na kwadrans przed… 😉
Sauna, ale wybieram się do wsi w celach połażenia tu i tam oraz podsłuchania, co słychać. Nie byłam od ubiegłego roku. Poza tym można tu uświerknąć z nudów, książka, spacer za Róg po piwo, znowu książka i ewentualne domowe leniwe robótki.
Nasi znajomi, u których przedwczoraj byliśmy na obiedzie, mają tak samo, czują się w zawieszeniu. Zwiedzanie pobliskich okoliczności jest mało podniecające, co mieliśmy zwiedzić, to już wziedziliśmy dawno temu. I nie tak dawno też.
Dziwny, dziwny to rok bez większych czy mniejszych podróży.
Wczoraj pierwszy raz zeobiłam naprawdę dobry coleslaw (z przepisu w internecie) i wreszcie mi wyszedł znakomity sos do tej kapusty. W roli głównej oprócz majonezu i maślanki spora łycha musztardy dijon!
ps. Żadnych lotni ani takich! Ale innym zazdroszczę….
Natomiast w Polsce zwiedzanie miast i miasteczek, których dawno się nie odwiedzało jest bardzo ciekawe, bo wszystkie te miejsca zmieniły się bardzo na korzyść. Zadbane rynki i ryneczki(nie zawsze wybrukowane, są też takie gdzie jest dużo zieleni), sympatyczne kawiarnie, obowiązkowa fontanna i ławeczka lub też postać bez ławeczki związana z danym miastem oraz koniecznie wiadomy papież przed prawie każdym kościołem 😉 Żarty żartami, ale kraj nam wypiękniał, chociaż oczywiście jest jeszcze sporo do zrobienia.
Ostatnio, dzięki funduszom unijnym, powstaje dużo terenów rekreacyjnych, ścieżek rowerowych itp… Jeśli wyrzucą nas z Unii będzie trudniej, ale nasi polityczni ulubieńcy zadbają na pewno o nowe mundurki szkolne:
https://i.pinimg.com/originals/a7/1b/8e/a71b8e7b9f16566f09e31cb3e82268e1.jpg
Młode Pyry mają, jak sądzę, nawał pracy przygotowując się nowego roku szkolnego.
Ewo,
W. chyba był pewien, że sprawi Ci przyjemność tym prezentem. Ciekawa jestem, czy ta ” maszyna latająca” mocno hałasuje. Może i bym się zdecydowała na taką powietrzną eskapadę przy dobrej pogodzie i z doświadczonym lotniarzem. Nie zarzekam się, że nigdy w życiu…
Danuśko,
mam nadzieję, że rynki, przy których rosną drzewa są już po rewitalizacji, a nie że czekają na topór, czyli piłę mechaniczną. Czytałam jakiś czas temu o rynku we Włodawie, gdzie projekt rewitalizacyjny zakładał całkowite wycięcie drzewostanu. Wszystko było już zatwierdzone, ale tamtejsi społecznicy podjęli walkę o ocalenie drzew. Mam nadzieję, że skutecznie.
Koperek i pietruszka nie lubią spiekoty, a tej nie brakowało tego lata.
Danuska,
Dzieki za nazwe sliwek “żółte renklody”.
Kiedy okazalo sie ze nasze sliwki maja w nazwie Japan pomyslalam o sliwkach ume i słony przysmak o nazwie umeboshi. Sliwki o nazwie ume rosna w wielu miejscach w CA. Na poczatku 20 wieku osadnicy z Japoni posadzili duzo drzew sliwek ume. W sklepach japonskich mozna kupic umeboshi albo zrobic w domu z malych, zoltych sliwek. Przepisy sa powszechnie dostepne. 🙂
Żadne żarty – praktycznie co roku przejeżdżąmy od lat jakieś 3000+km po Polsce, naokoło prawie, wiele miejsc stale odwiedzamy, a inne przy okazji. I zawsze podkreślam, że coraz lepiej, że to czy tamto się poprawiło, coś odrestaurowano, jakąś drogę wyremontowano itd. I bardzo często przy tym charakterystyczny znaczek:
https://photos.app.goo.gl/hdQamoaeFyhD2x1SA
Tam akurat bywam prawie co roku i mam okazję obserwować postępy prac. Ten Pałac to ogromny projekt, jeszcze na wiele lat…Ale ja dobrze pamiętam zdewastowaną zupełnie ruinę, w której nie było jednego okna, często framug, o drzwiach i sprzętach nie wspominając, zruinowane schody pałacowe, taras, wielki park z altanami, zarośla wszędzie… A teraz jest wreszcie co pokazać (wiem, powtarzam się…):
https://photos.app.goo.gl/Y8RTxdARmMMUY3eU6
I tak jest w całej Polsce – wspomniane ścieżki, pomoc w odnawianiu starych centrów miast i miasteczek i tym podobnych, lista jest długa. Jak nas wyrzucą z UE, to nawet nie myślę, co będzie. Ale bądźmy optymistami!
W tym roku „objazd” odpada raczej definitywnie 🙁
Kiszona rzodkiewka z selerem naciowym – rewelacja, radzę spróbować chociaż raz.
Ja zrobiłam według przepisu z sieci:
https://marcepanowykacik.blogspot.com/2016/07/kiszona-rzodkiewka-z-selerem-naciowym.html
Zrobiłam jeden słoik 0.7, taki po ogórkach kiszonych kupnych – wzięłam 4 łodygi selera i resztę rzodkiewka, rzodkiewka powinna być duża i dość grubo plasterkowana. Moja uwaga jest taka, że wystarczyłoby 3 łodygi selera, bo on jest dość dominujący smakowo, a ja wolałabym więcej rzodkiewki w tej kiszonce.
Taki słoik przygotowuje się w 20 minut ze wszystkim, dodać przyprawy, zalać gorącą solanką i zakręcić słoik, potrząsnąć kilka razy (jak każą w przepisie).
Od ubiegłego poniedziałku stał sobie w cieniu i cieple, dzisiaj otworzyłam, spróbowałam i polecam! Roboty niewiele, a zawsze jakaś odmiana. Przy tym sama dobroć, jak każda kiszonka 🙂
Ewie urodzinowo
na kurchanie, przy kościele
zdjęć powstało Twoich wiele
Kłocko, Rodów, Oleśnica
do wędrówek masz „big” wica
a co zwiedzisz, co się dowiesz
to dokładnie nam opowiesz
z życzeniami się spóźniłam
bo swój truchcik spowolniłam
lecz życzenia me serdeczne
chociaż ciutkę poświąteczne
lotnią, w aucie, na rowerze
nowych szlaków życzę szczerze
©echidna
🙂 🙂 🙂
Dołączam się pod życzenia Echidny, bo lepiej napisać nie umiem , stolata Ewa raz jeszcze, poświątecznie nieco, ale jak tu się nie podczepić pod taki poem 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=ON4FsHPa2XU
Alicjo,
czy seler naciowy kiszony z rzodkiewką traci swój specyficzny aromat? Nie lubię go na surowo, natomiast odpowiada mi gotowany albo duszony.
Dawno nie piekłam chlebka z siemienia lnianego. Kiedy mnóstwo osób zabrało się za chlebowe wypieki, mnie zupełnie się odechciało piec. To jest zresztą chleb tylko dla mnie. Ale dziś naszła mnie wena i chlebek jest gotowy. Część zamrożę.
Mam wreszcie porządną maskę, czyli taką, przez którą mogę dość swobodnie oddychać. To jest maska FFP2 z filtrem KN 95. W sklepie przebywam przeważnie 10 – 15 minut, a więc dość krótko, ale w zwykłej maseczce materiałowej było mi duszno. I taki to powód do zadowolenia…
Ide sobie na kolacje do znajomych. Mialo to byc spotkanie aby omowic nasza wyprawe do Lizbony. Wyjazd sie rozmyl, ale kolacje zjemy i bedziemy szukac gdzie pojechac w przyszlym roku.
Nie bedzie galaretki z jezyn w tym roku. Cos sie stalo z krzakiem, owoce nie dojrzewaja i usychaja na krzaku. Szkoda, w ubieglym roku mialam chyba 10 sloiczkow. Teraz czekam na wegierki.
Krystyno,
w tej kiszonce z rzodkiewką był pół-na pół („jedno wtę, drugie wtę, pół na pól…”) i jak lubię seler naciowy, wydało mi się to za dużo, że za bardzo go czuć.
Ale nie odrzucałabym go w tej kiszonce zupełnie, bo daje to „coś”. Jak masz ochotę na zrobienie tej kiszonki, to dałabym najwyżej dwa (ja dałam cztery laski). Metoda prób i błędów. Jerzoru akurat bardzo smakuje takie, jakie jest. Mnie też, ale pomyślałam, że troszkę dominuje ten seler. Dodałam też 4 ząbki czosnku, a nie jeden, jak w przepisie.
elapa
26 sierpnia 2020
17:24
Cos sie stalo z krzakiem
Coś się stało z tym latem 🙁
Jeżyny potrzebują dużo wody i mniej słońca w okresie dojrzewania.
Yurek, moje w tym roku mialy duzo slonca i malo wody. Po bardzo wilgotnej jesieni i zimie bylismy zadowoleni majac duzo slonca i malo deszczu. Trudno.
krystyna
26 sierpnia 2020
17:13
Ciesze sie Krystyno, ze w takich warunkach bede Cie, mogl ew, obiac i pocalowac!
Szkoda, ze w najblizszym czasie jakos sie na to nie zanosi i, kto wie, jakie warunki beda jeszcze kiedys do spelnienia.
Sciskam mimo to!
Dzisiaj chodno, więc wykorzystałam ukiszone buraki z poprzedniego nastawu na sok i ugotowałam z nich barszcz ukraiński na kotlecie schabowym z kością 😯
Właśnie wygnałam Jerzora do sklepu po śmietanę i puszkę fasoli, bo gdybym wczoraj o barszczu myślała, to bym namoczyła pięknego jaśka. Fasola puszkowa może być.
Do totalnego zakwaszenia i zaczerwienienia użyję ukiszonego barszczu. Wystarczy dobra szklanka. To się robi po odstawieniu zupy z ognia, nie zagotowuje już.
Tymczasem wczoraj nastawiłam nowy zakwas, bo u mnie to znika codziennie, dobry napój po rowerowym rejsie na przykład – regeneracja! No i znakomity, orzeźwiający napój w ogóle. O bombie witaminowej nie wspominam…
Pepegor,
Wirtualnie, ale na razie wyboru nie ma, też ściskanko w Waszą stronę, chociaż ściskasz tylko Krystynę! A my to co – pies?! No! 😉 😉 😉
Pepegor,
też ściskam Cię wirtualnie 🙂
Alicjo,
mnie można uściskać, bo mam dobrą maskę , taką z numerami 🙂
W ubiegłym roku szykowaliśmy się już do zjazdu w Żabich Błotach. Miło powspominać.
Nie ma dobrych masek – jest tylko racjonalne zachowanie, moim zdaniem. Pewnie, że maska pomaga, ale dystans trzeba trzymać 😉
Myślę, że na długo zapomnimy o „niedzwiadkach”, a nawet o podawaniu ręki.
Miło powspominać, a mnie na nasz krótki pobyt w Żabich z Teresą Pomorską i Jerzorem wysiadł był (okazało się po czasie) aparat foto 🙁
Ale nie traćmy ducha, jeszcze wrócą dobre dni! I jaka taka normalność…
Se wspominam trochę…z łezką…z różnych okoliczności przyrody zeszłorocznej…
https://photos.app.goo.gl/oRizxMYhAapyiY7z8
https://photos.app.goo.gl/XcQEV6cGkQRxKf89A
Jeszcze trochę Ewy…
https://www.youtube.com/watch?v=V_UI8i5ddb0
Dedykacja dla Pepegora… jak poczyta obsadę, to będzie wiedział, o co mi chodzi 😉
https://www.youtube.com/watch?v=NXDb1ZrCrGY
Ot i „przyjemności”wiejskiego życia-pół dnia bez prądu z powodu burzy.
Życie nam uratowały dwa palniki na gaz oraz czytnik elektroniczny. Wprawdzie całe wieki ludzie czytali przy świecach, ale w dzisiejszych czasach człowiek się zastanawia, jak to było możliwe?
Dzisiaj jestem umówiona z sąsiadką na wspólne lepienie ruskich pierogów, bo na cztery ręce zawsze szybciej i łatwiej. Będę też smażyć fuczki, o których już kiedyś na blogu wspominałam:
https://www.zlotaproporcja.pl/2016/01/18/fuczki-bieszczadzkie-placki-z-kiszonej-kapusty/
Wieczorem przewidziana babska, wegetariańska kolacyjka.
Do mnie burza dopiero idzie, za jakąś godzinę będzie według radaru, może szybciej. Na razie zaczyna kropić. Na dzisiaj mam wczorajszy barszcz ukraiński, ale zanotowałam fuczki na jutro, kapustę kiszoną mam.
Poza tym spać nie mogę, a już wpół do szóstej – wszystkiego spałam 2 godziny, a tu jeszcze zbliżą się burza 🙄
Danuśka sama na włościach?
Czytniki są fajne , ale muszą być wcześniej naładowane 🙁
Świat bez prądu zamiera, jest wiele filmów katastroficznych opartych na tym motywie. U nas wczoraj bardzo mocno wiało i padało, ale nie grzmiało. Przed domem mam brzozy, które są już wysokie, a tak je zginało, że gałęzie miałam na wysokości okien.
Właśnie wczoraj wyrzuciłem że spiżarni kilkadziesiąt słoików z zaprawami z 2013 i 2014 roku. Wiosną wycięliśmy dwie duże mirabelki , jedną śliwę. Z czterech pozostałych śliwek udało się zebrać kilka garści do zjedzenia. Resztę zjadły różne owady lub zarazy. Trochę pożytku miałem z czereśni, brzoskwiń i jabłek . Nawet wiśnie na wiśniówkę musiałem zebrać u sąsiadów. Chciałem uniknąć oprysków ale się nie dało lecz i one niewiele pomogły.
Dwa 240-litrowe kubły z robaczywymi i nadgnilymi jabłkami i śliwkami już wyjechały a jeszcze nazbiera się na trzeci. A dawniej nie pryskalem i miałem mnóstwo owoców dla siebie i znajomych
Wspominałyście Fuczki, a czy wiecie, że można je zrobić nie tylko z kapusty kiszonej? https://jagnaniedzielska.pl/2020/04/29/przepis-zero-waste-fuczki/
Przetworów nie robię, a jeśli już, to w małych ilościach i dość szybko zjadamy. Wymówką jest brak miejsca do przechowywania 🙂
Echidno,
Na taki poemat wart byo poczekać!
Alicjo, dziękuję 🙂
Krystyno – i owszem, Witek był pewien że mi się to spodoba, bo lataliśmy już samolotem ultralekkim, zaliczyliśmy 1,5 km tyrolkę w Dolomitach Lukańskich. Motoparalotnia hałasuje, ale dostajesz w pakiecie kask z wygłuszającymi słuchawkami, tak więc nie ma problemu. Polecam, bo przezycie kapitalne a widoki pyszne 🙂
A propos szkodników – na początku czerwca oglądałam gruszę w ogrodzie u kuzynki męża. Miała bardzo dużo owoców i wyglądała całkiem zdrowo. Niedawno znów tam byłam. Wszystkie liście w żółtych plamach/ to jakaś rdza/, a gruszek nie ma. Jeśli jakiś szkodnik wprowadzi się na roślinę, trudno się go pozbyć.
Wczoraj poczytałam sobie o ubiegłorocznym zjeździe i natrafiłam na przepis na ciasto Inki/ drożdżowe ze śliwkami/, które wszystkim bardzo smakowało. To jedno z tych, gdzie składniki wrzuca się do miski do wyrośnięcia, a dopiero potem miesza. W wykonaniu Inki było znakomite, dlatego je zanotowałam. I zamierzam upiec .
https://adamczewski.blog.polityka.pl/2019/08/29/strach-sie-bac/
/ 3.09. 19. godz. 10.36/
Małgosiu-czytnik był, dzięki Bogu, naładowany! Alain miał też naładowany komputer i mógł oglądać swoje filmy sensacyjne z rezerw na dysku zewnętrznym.
Jesteśmy na włościach oboje, Alain słabuje żoładkowo i jest od rana wyalienowany, Szkoda, bo miał w planach wpaść do sąsiada.
Fuczki i pierogi gotowe:
https://photos.app.goo.gl/RjFYWCH1tunpnGQf7
Przewidziane są jeszcze dwie lekkie zupy niespodzianki.
Salso-owszem, owszem, można te placki zrobić również ze słodkiej kapusty.
Następnym razem wypróbuję taką właśnie wersję.
Danuśka, pozdrowienia i życzenia zdrowia dla Alaina.
Fuczek nie jadłam, ale myślę, że te z kiszonej kapusty powinny być bardziej zdecydowane w smaku, a ja takie wolę.
Alainowi zdrowia życzymy – przy okazji, chińska metoda na dolegliwości żołądkowe (sprawdzona!) – korzeń imbiru, ze 2-3 cm pokroić cienko i zaparzyć z miętą.
Dolegliwości takie jak nudności, niestrawność i tym podobne mijają szybko.
Ja też jestem za fuczkami z kapustą kiszoną, a ponieważ mam trochę grzybów suszonych, zamierzam dodać do tej kapusty trochę, ugotowawszy je wcześniej. Zdam sprawę, jak wyszło, ale to jutro dopiero.
Dzisiaj wróciłam z zakupów i jestem szczęśliwa, bo u Japonki kupiłam szklany czajnik (1.2 l) do zaparzania herbaty owocowej. Na czarną mam osobny czajnik, też szklany, ale z pokrywką stalową i takimż pojemnikiem na herbatę, zakupiłam parę dni temu. Jakoś tak się zdarzyło, że obydwa załatwiłam prawie jednocześnie – temu do owocowej utrąciłam dziubek, a lagostinie do czarnej uszkodziłam całość, bo zawadziłam czymś cięższym . Teraz mam „części zamienne” do obu, dwie pokrywki i dwa naczynia na zaparzanie 😉
Wreszcie miałam okazję się polansować z moją przepiękną parasolką, co to ją kiedyś tu prezentowałam, bo od wczesnego ranka pada, a momentami lało tak, że nawet nie wyszliśmy z domu.
Kasejot,
przyjmij wyrazy, co ja bym dała za drzewo wiśni! Że już o mirabelkach nie wspomnę…Nie mam warunków na drzewa owocowe, bo dookoła pełno leśnych drzew (mieszane z przewagą liściastych) i las. Za dużo cienia i gleba nie taka.
U mnie nawet porzeczki szlag trafia , a jak nie trafia, to mi chipmunki opędzlują owoce 🙁
Z chłopem zakupy robić… miał być skaner i czytnik, i niby już wybrany wczoraj, a w sklepie doszedł do wniosku, że właściwie to jeszcze raz rozejrzy się na sieci 🙄
Z tego wszystkiego kupiłam tylko zszywki do zszywacza dość wszechstronnego, bo nie tylko papier i nie tylko zszywa, ale i wbija w drewno i takie-tam.
Miałam zszywki, ale o numer większe, niż maszyna. Po powrocie do domu okazało się, że już kiedyś miałam ten pomysł, bo obok tych dużych znalazłam pudełko właściwych. Tłumaczy mnie tylko fakt, że ostatni raz używałam zszywacza kilkanaście lat temu i mogłam zapomnieć…
A czytnik mam czym zapełniać, oj mam! Muszę zrobić sobie listę.
Trend na jesień: skarpetki do szpilek i sneakersów. Jak je nosić?
Więcej: https://www.plotek.pl/plotek/7,154484,26245799,trend-na-jesien-skarpetki-do-szpilek-i-sneakersow-jak-je-nosic.html#do_w=56&do_v=90&do_a=324&s=BoxNPrzeImg20
Przeczytałam tylko tytuł i mam odpowiedź – skarpetki najlepiej nosić na uszach!
Swoją drogą, zauważyłam z pewną ulgą, że skarpetki wracają, od jakiegoś czasu bowiem modnie było nie nosić, lub jakieś takie, które nie wystawały z butów. Dla mnie to taki sam koszmar modowy, jak dla panów obcisłe, rajtuzowe niemal dżinsy. To chyba jeszcze trwa…koszmar! Panowie kochani, noście normalne spodnie, dżinsy, ale normalne! Mogą być w każdy deseń, byle nie spodnie-legginsy!
Alicjo, a dlaczego nie mozna ubierać tego, co się lubi i chce? Dlaczego jest to nazywane przez Ciebie „nienormalne”?
Oraz co to są sneakersy – to po polsku?
Magdaleno, sama jestem ciekawa jak po polsku nazywają się sneakersy? Adidasy? Masz jakiś pomysł?
Magdaleno,
ależ każdy może się ubierać w to, co lubi 🙂
Ale moim zdaniem faceci w legginsach wyglądają tragicznie – mogę mieć taką opinię? Mogę! Nawet wolno mi ją wyrazić, zakazu nie ma.
„Sneakersy” wzięłam z tytyłu artykułu – celowo 😉
Cały ten wpis od początku:
„Trend na jesień: skarpetki do szpilek i sneakersów. Jak je nosić?
Więcej: https://www.plotek.pl/plotek/7,154484,26245799,trend-na-jesien-skarpetki-do-szpilek-i-sneakersow-jak-je-nosic.html#do_w=56&do_v=90&do_a=324&s=BoxNPrzeImg20” – jest tytułem artykułu.
Po mojemu sneakersy to są trampki, tenisówki – tego typu obuwie. Ale, jak sama podkreśliłaś parę razy, język się zmienia 😉
Dla mnie i tak pozostaną trampki, bo jestem starej daty. Przy okazji – niedawno wpadło mi w oko inne słowo z modowej branży – kuloty.
Okazało się, że to takie luźne spodnie damskie 3/4 długości, galoty po prostu 😉
Plotko newsy, traktujmy z odpowiednim dystansem i nie dajmy się tak bardzo wpuszczać. Dla mnie czytanie tego to strata czasu.
To ja zrobię mały product placement.
Polskie firmy które mają słoiki z idealnie odchodzącymi nalepkami:
Krakus, Międzychód oraz lidlowe „Mięsne przysmaki” i dżemy „premium”.
Słoik wkładam do większego naczynia, zalewam wrzątkiem, po 5 minutach nalepka pływa sobie osobno a na słoiku ani śladu kleju.
Za to niedawno kupiłam słoiczki w supermarkecie, bo tych z odzysku zabrakło a tu taaaaakie cudowne pomidory śliwkowe az proszą o przerobienie na passatę. I mam 10 eleganckich słoików z łatą kleju w jednym miejscu. Już sie w tym miejscu kurz przykleja. Skandal.
Magdalena- kiedyś sie mówiło „cichobiegi”.
W sumie znaczenie zbliżone do sneakersów, bo to od „sneak” – skradać się.
Alicja – a co powiesz na trend „boyfriend”?
Ja rozumiem ze to ma wyglądać jakby dziewczyna założyła spodnie swojego chłopaka i stąd ten worek w miejscu pupy.
No ok. Piękne nie jest, ale za młodu tez nosiłam okropne ciuchy (lata 80-te miały swój przydział koszmarków, te poduchy na ramionach szczególnie).
Ale niedawno zobaczył w sklepie internetowym z ciuchami spodnie boyfriend w wersji męskiej…
Chwilowo nie wiem co o tym myśleć.
MaddyOfEsi,
też mi przyszły do głowy (podczas mycia głowy!) cichobiegi 🙂
I to by się zgadzało!
A ze spodniami rzeczywiście coś dziwnego się dzieje, za podarte bym grosza nie dała, ani nie założyła, choćby mi dopłacali, ale rozumiem młodzież. „Za moich czasów” wycierusy były wielce modne, a od tego już blisko do dziurawych 😉 Wtedy naszywało się łaty. Najdziwniejsze dla mnie to spodnie z krokiem w okolicy kolan, no i te męskie dżinsowe leginsy. Panowie prezentują się w nich paskudnie (jak na mój gust). A ja mam jeszcze dżinsy „dzwony”! Wróciły do łask na początku tego wieku, zakupiłam we Wrocławiu i jakiś czas nosiłam, zanim tutaj dotarły. Odłożone już od kilku lat w szafie – i to był błąd!
Bo jak mierzyłam ostatnio, to jakby się zwęziły w pasie…a gdybym nosiła, może nie dopuściłabym do takiego zapuszczenia (się…).
Poduch w ramionach nie nosiłam, bo jestem i tak szeroka w tym punkcie, ale miałam (i mam do dzisiaj) piękny płaszcz rozkloszowany lekko i z kontrafałdą z tyłu, dość długi, z poduchami, które wyciągnęłam. Paryski szyk z lat 80-tych, elegancja-Francja, jeszcze się może przydać 😉
W gruncie rzeczy moda się powtarza, wraca w nieco ulepszonej albo zmienionej nieco wersji. Facet w garniturze (i skarpetki w butach!) to absolutny klasyk i nie ma faceta, który by się źle prezentował w dobrze dobranym do sylwetki garniturze. Oczywiście także do odpowiedniej okazji…
W garderobie Jerzora garnitur nie istnieje. Dawno-dawno temu jeden był, ale się zbył i do tej pory nie udało mi się go namówić, żeby choćby jakaś porządna marynarka…
Wyczytałam, że sneakersy to takie obuwie pomiędzy trampkami a adidasami z dość grubymi podeszwami.
Moda się zmienia, więc ta skarpetkowa także. Akurat te wysokie skarpetki to dobre dla młodych i ta moda szybko przeminie. Ale w męskich skarpetkach pojawił się trend, który bardzo mi się podoba, a mianowicie skarpetki kolorowe i w różne wzory. Pasują nie tylko młodym ale i całkiem dojrzałym na nieformalne okazje. To nawet nie jest żadna ekstrawagancja, ale lekkie ożywienie stroju. Wśród tych kolorowych jest też wersja dwóch różnych skarpetek w jednej parze. Różnych, ale nie tak całkiem, bo np. jedna skarpetka ma palce i piętę w kolorze szarym, resztę w chabrowym. Druga ma na odwrót, czyli pięta i palce chabrowe, reszta szara, a obydwie ozdobione są wzorkami w postaci różnych instrumentów. To naprawdę wygląda dobrze.
Skarpetki, które nie wystają z butów są bardzo przydatne latem, do zamkniętego obuwia, dla komfortu stóp i damskich, i męskich.
Spodni z dziurami, czyli w stylu łachmaniarskim, jak go nazywam, nie lubię i gdybym teraz była młoda, na pewno nie nosiłabym ich. Ale gusty są różne.
Te nabyłam w ubiegłym roku w Warszawie, bardzo stosowne 😉
https://photos.app.goo.gl/2fy9MhiaYDwXG8qm7
Nie tyle o modzie, co o zawartości damskiej szafy 🙂
https://linkd.pl/rdpf
Przyznam szczerze, że w moje szafie jest również kilka wieszaków z ubraniami pod hasłem „może jeszcze schudnę…”
Tak, jak Krystynie, mnie też podoba mi się ów trend z kolorowymi skarpetkami.
Zresztą nie muszą być kolorowe, mogą być po prostu zabawne:
https://linkd.pl/rd24
No właśnie, skarpetki znalezione przeze mnie w internecie są w stylu tych, które kupiła Alicja 🙂
Danuśka, jak Alain się czuje?
Mam takie skarpetki jak Alicja, a kilka par rozprowadziłam po paniach w rodzinie 🙂
Ja kupiłabym ich więcej, ale to była ostatnia para (w Rossmanie przy hotelu), też z myślą o prezentach dla przyjaciółek. Niestety.
Ja też lubię skarpetki kolorowe – u mężczyzn kolorowe skarpetki, takie mniej stonowane, zawsze mi się kojarzą z „bikiniarzem” Tyrmandem 😉
Potem dopiero trzeba było czekać na Niemena, który przynajmniej jak dla mnie wprowadził spodnie w kwiatki . W sprzedaży nie było, wybór materiałów też nie był powalający, więc zakupiłyśmy materiał na zasłony okienne w kwiatki. I w dodatku uszyłyśmy je w rękach, żeby mama nie widziała, tylko została postawiona przed faktem dokonanym. Wzruszyła tylko ramionami, przecież maszyna do szycia była w domu!
Jeszcze wracając do skarpetek czy podkolanówek do szpilek – dla mnie nie dość, że wygląda obciachowo (już takie rzeczy widziałam w mojej młodości!), to jeszcze optycznie skraca nogę.
A przecież po to zakładamy szpilki, żeby nogę wydłużyć 😯
Do szpilek tylko eleganckie cienkie rajstopy, najlepiej czarne 😉
Moda przemija, moda powraca, a mnie bawi fakt cen spodni typu jeans, tych z dziurami. Wysnuliśmy wraz z Wombatem wniosek: im więcej dziur, tym cena wyższa.
Z odzieniem jak z potrawami. Każdy nosi / konsumuje co lubi.
W przypadku spożywania obowiązują pewne zasady. Np: do posiłku nie siada się w kostiumie kąpielowym, nie siorbie, nie ćmoka, nie dłubie w zębach bądź (o zgrozo!) w nosie, że o najprostszych wspomnę.
Moda niby też ma swe reguły lecz wszelka fantazja i ekstrawagancja nie jest wykluczana. Wręcz przeciwnie. Problem, moim skromym zdaniem, polega na nieumiejętnym doborze oferowanych – czytaj najmodniejszych – fasonów oraz kolorystyki stroju.
Niby szata nie zdobi człowieka lecz w wielu przypadkach może oszpecić figurę modnisi/modnisia.
Plus – najwspanialej prezentujący się strój na szczupłej i wysmukłej modelce, na dziewczynie czy kobiecie „wagi ciężkiej” będzie wyglądał, najgrzeczniej mówiąc, nieciekawie.
Moda męska na garnitury i marynarki jak z młodszego czy szczuplejszego i niższego brata niekoniecznie przypada mi do gustu.
Danuśka – bikiniarze! Kolorowe skarpetki Sing Sing (w paski) MUSOWO!
https://londynek.net/newslajt/article?jdnews_id=19697
http://www.muzeum.szczecinek.pl/assets/files/swiat-bez-dzinsow.pdf
Świetny ten standardowy układ szafy 🙂
Ja na szczęście za dużo nie mam, bo jestem małowychodna i naprawdę niewiele mi potrzeba. I niestety, nie lubię wyrzucać rzeczy, które ze mnie nie spadają.
Ostatnio z przykrością zauważyłam dwie mikroskopijne dziurki na mojej dość spranej już podkoszulce Pink Floyd. Służyła mi jakieś 10-11 lat, ale to chyba dlatego, że made in England, a nie in China. Weszłam na stronę internetową PF i znalazłam w ich sklepiku identyczną. Zamiaruję zamówić!
Od jakiegoś czasu próbuję unikać zakupu czegokolwiek „made in China” i mam chyba rację. Szklany czajniczek do parzenia herbaty Lagostina, który kupiłam lata temu, aż go uszkodziłam, był made in Italy. Teraz made in China – dziubek wyraźnie przekrzywiony w prawo… Nie wymieniałam, bo to niewielki kłopot, ale zanotowałam w rozumie, że następnym razem otworzyć i sprawdzić, co za kota kupuję. Szklany czajnik u Japonki na owocową herbatę ona sama najpierw rozpakowała i sprawdziła, też made in China, ale perfekcyjnie wykonany.
Chłopcy na rowerach, a ja już zrobiłam swoje prawie 6km per pedes po piwo dla nich. I dla siebie – w końcu się umęczyłam!
Echidna,
ale w artykule nie wspomnieli o „naczelnym polskim bikiniarzu” epoki, Tyrmandzie!
Fotki świetne! Szkoda, że ja z mojej młodości mam mało zdjęć i to bez żadnych szałów modowych, ale w latach 60-tych(pod koniec) spodnie w kwiatki na wsi były ewenementem 😉
MaddyOfEsi
28 sierpnia 2020
12:37
Spróbuj te słoiki potraktować octem, zalej wodą z octem i niech się moczą, najlepiej przez noc. Następnie umyj- zdrap klej za pomocą zwykłego druciaka. Można też pomóc sobie jakimś proszkiem typu javox, jak już nic nie pomaga.
Ja zawsze mam słoiki z odzysku w ten sposób, zauważyłam też, że niektóre firmy już nie robią etykietek przyklejonych do końca świata.
Ostatnie sto lat w modzie w dużym skrócie:
https://www.youtube.com/watch?v=M4z90wlwYs8&feature=youtu.be
Lubię modę lat 20-tych:
https://polki.pl/foto/4_3_LARGE/moda-lat-20-2400353.jpg
Małgosiu-dziękuję, Alain ma się lepiej.
Jeszcze inny sposób na słoiki, posmarować miejsca z resztkami kleju olejem i pozostawić przynajmniej na godzinę. Po tym czasie wytrzeć zgniecionym ręcznikiem papierowym, ślady powinny ustąpić, umyć z dodatkiem płynu do zmywania i już 🙂 albo można też spróbować zmywaczem do paznokci.
Danusiu, cieszę się.
Klej ze słoików dobrze usuwa zmywacz do paznokci.
Na tę modę lat 20-30 to przydałaby się ona figura, najlepiej smukła i wysoka 😉
Tu mi się przypomniał film „Wielki Gatsby”, oglądał ktoś? Ale nie ten nowy, z Leo di Caprio, tylko Robert Redford i Mia Farrow… Klimaty z tamtych lat w sam raz,
Nowej wersji nie oglądałam, bo jednak Leo to nie Redford i wolałabym nie porównywać doskonałego filmu z jakąś drugą wersją.
Leo dla mnie był świetny w roli Howarda Hugesa w filmie The Aviator ( Lotnik? – nie znam polskiego tytułu), oraz Catch me if you can (Złap mnie, jeśli potrafisz).
Nie, nie oglądałam „Tytanika” i nie zamierzam 😉
https://www.youtube.com/watch?v=6LyC_6n0ZHg&list=RDUG3r2_QOfRg&index=3&frags=pl%2Cwn
Alicjo – widocznie nie otworzyłaś pierwszego linku ropoczynającego się wspomnieniem o Leopoldzie Tyrmand, pisarzu, dziennikarzu oraz propagatorze jazzu,dzierżącego tytuł pierwszego bikiniarza PRL-u (cytując arykuł).
Miniony tydzień rozpczęłam od pieczenia chleba. Na pierwszy ogień poszedł odkryty na internecie przepis na chleb bez zakwasu, pieczony w naczyniu żaro-od-por-nym. Zachęcona głosami zachwytu spróbowałam. Totalna klapa! Chleb wyszedł plascaty z zakalcem pośrodku. Skończyło się na zjedzeniu końcówek oraz pięknie wypieczonej skórki. Upiekłam kolejny. Też bez zakwasu lecz tym razem pieczony tradycyjnie, na blasze. Sukces! Dziś kolej na beigel (bajgele).
Blogowa telepatia kulinarna działa!.
O pieczeniu chleba wspominała Krystyna, zaś Alicja o barszczu na zakwasie buraczanym.
W tygodniu z buraków wyczarowałam trzy obiady. Co prawda barszcz ugotowałam na wywarze z warzyw (bez kapusty) i wędzonej golonce. Czysty barszczyk z krokietami mięsnymi podałam najpierw. Ugotowane buraczki, po starciu i podsmażeniu na patelni, stanowiły doskonały dodatek do pieczeni wieprzowej. Zubożony barszcz ukraiński – jedynie z fasolą i ziemniakami oraz zabielony śmietaną – zakończył buraczkowe kulinarne szaleństwo.
Ot do czego prowadzi pośpiech! Oczywiście miało być: bagel (bajgle)
Echidno, chyba dalej się spieszysz 🙂 , bo to „bajgiel” a jak ich dużo to rzeczywiście bajgle 😀
Ja też miałam buraczany tydzień, bo z zakiszonych buraków (a sok już zlany do butelek) ugotowałam barszcz ukraiński, taki, jak się okazało, na 3 dni jedzenia, chociaż połowę zamroziłam z 5-litrowego gara…
Buraki były już z drugiego nastawu, więc do wykorzystania w jakiejś sałatce, co podkreślam, ale sama tak jeszcze nie wykorzystałam, bo trzeba to jakoś odpowiednio przyprawić, powinnam pogrzebać w internecie.
Fuczek wczoraj nie było, bo barszcz… ale za to mam już ugotowane te parę grzybków suszonych (podgrzybki ci one są), co to chcę je dodać do kiszonej kapusty, z której potem wyfuczkuję.
Danuśce dziękuję za podsunięcie pomysłu, zanim jeszcze spróbowałam, ale sam przepis aż się uśmiecha 🙂
Echidno,
w sprawie Tyrmanda – możliwe, że nie zajrzałam do pierwszego artykułu, ale to nie tłumaczy, że w tym drugim go nie było jako naczelnego bikiniarza 👿
Dla mnie jego „Dziennik 1954” jest swego rodzaju „przewodnikiem po Tyrmandzie”
świetnie napisany i autobiograficzny (he he, mój rocznik ’54!).
To warto przeczytać, bo wyznania osobiste, ja mam zboczenie na auto i inne biografie 😉
Podobnie jak wątki autobiograficzne można znaleźć w „Filipie” (też polecam mocno i gorąco!), bo poza wymienionymi wyżej książkami mam tylko „Złego”, któren to świetny kryminał warsiawskich powojennych dni jest, i to niedościgniony!
Zaraz zajrzę do tego pierwszego sznureczka, który podałaś wyżej-wyżej. A potem może dośpię, jak się uda…
Echidna,
zanim tekst, to ja oglądałam zdjęcia! Tera doczytawszy…
„Danuśka – bikiniarze! Kolorowe skarpetki Sing Sing (w paski) MUSOWO!
https://londynek.net/newslajt/article?jdnews_id=19697”
Korzę się…
Ale książki polecam nadal, zwłaszcza „Rok 1954”. Ja się dopiero urodziłam, a on już w tych skarpetkach siał zgorszenie publiczne 👿
Jedna z moich ulubionych scen z „Titanica”:
https://www.youtube.com/watch?v=erAQ9LkftwA
Ten żywiołowy taniec to może dobry pomysł na dzisiejszą, pochmurną pogodę?
A czy znacie bajgle jerozolimskie?
https://linkd.pl/rdrz
Ja właśnie je odkryłam, lubię te kulinarne podróże 🙂
He he… a propos sznureczka wrzuconego przez Danuśkę.
Patrzcie na Leo – rozjaśniane pasemka na „plerezie” (ulubione słowo Pyry, kiedy komentowała sprawy zaczesek i fryzur męskich) czy co? 😉
Oj. Kota zaopiekowana, dostała „puchę mokrego” i wreszcie mogę iść dospać!
MałgosiuW – tak zapamiętałam: bagel lub historycznie beigel (moja pomyłka baigel zamiast beigel.
Zarówno ta jak i Twoja wersja poprawne. Ponoć.
Jak zwał tak zwał – wyszły wspaniałe!
A ja błysnęłam dziś kulinarnie pierogami z pieczoną papryką. Nadzienie doprawiłam papryczką chili, czosnkiem i imbirem, ciut cynamonu 🙂 dla szybkości, a i nieco z lenistwa pierogi zrobiłam okrągłe, czyli nadzienie zlepialam między dwoma krążkami ciasta.
…errata, nadzienie było z pieczonej dyni a nie papryki 🙂
Salsa,
to jest pomysł w sam raz dla mnie, dzięki 🙂
Ale dzisiaj fuczki.
Dla mnie papryka brzmi w sam raz! No ale pomylić dynię z papryką 🙄
Alicjo, ten się nie myli, kto nic nie robi 🙂 a wszystko z pośpiechu żeby się pochwalić osiągnięciem 😀
Salsa,
co racja, to racja 🙂
W przepisie na kiedyś-kiedyś pierogi z papryką etc. stanowczo wykreślam cynamon oczywiście 🙂 Tak w ogóle to jedyna przyprawa, której nie znoszę. W niczym!
A tu trafiłam na ciekawy artykuł, bo sami wiemy, że to najwspanialsza rzecz i nie wiem, czy ktokolwiek robi takie kanapki (nie mylić z sandwiczami!) jak Polki, po prostu góóóóóra kanapek i już jest jedzenie. I to nawet z niczego!
https://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,26226694,trzeba-umiec-i-wiedziec-wiele-rzeczy-by-ja-zrobic-fascynujaca.html
e… to ja mylę kanapkę z tartinkami! Bo miałam na myśli – jak goście, to góra kanapek przeróżnych, ale na małej kromeczce chleba, takiej na najwyżej trzy ugryzy…
Ja tak robię, jak czasem mam gości nie na obiad, znajomym Kanadyjczykom się to bardzo podoba, bo nic nie trzeba kombinować na talerzu, tylko gotowca do ręki i zjadać!
Kanapki królowały na niegdysiejszych prywatkach. Im mniejsze tym lepsze, komponowało się rozmaite pasty dla smaku i dekoracji. Chleb pumpernikiel był świetnym urozmaiceniem i ułatwiał atrakcyjne kompozycje. Później nastał czas rozmaitych sałatek i kombinacji z makaronem, czy ryżem. No i wreszcie nastał czas pizzy, którą często robiło się w trakcie przyjęcia rozdzielając role wśród uczestników. Tu można zanucić „gdzie się podziały tamte prywatki…”
Czasami oglądamy filmiki dziewczyny, która mieszka w Polsce już parę lat, przez jakiś czas mieszkała w Warszawie, a teraz w mniejszej miejscowości, bodajże uczy języka. Muszę poszukać na jej temat jakichś wieści (gdzieś muszą w sieci być!), pierwszy raz mi się trafiło, że jest polskie tłumaczenie, to Wam podsyłam. Ktoś jej to tłumaczenie zrobił z dobroci serca, więc pomijam niektóre rażące błędy ortograficzne 😉
To jest opowiadane z humorem, a nie ze złośliwością, weźcie to pod uwagę!
https://youtu.be/FcKpSq_AEdU
Mogę podesłać też inne, ale już bez tłumaczenia, uśmiałam się po pachy słuchając
„Wybieram się na randkę…” (w domyśle – z Polakiem)
https://youtu.be/LoutxK1J8ww
Ciekawe, bo zawsze ciekawe jest, jak nas Polaków widzą inni i co ich zaskakuje.
Ano właśnie….
https://www.youtube.com/watch?v=oJTL_CstQwM
Fuczki są wpisane w „lubimy to”!
„Przygotowanie posiłku zajmuje kobietm większość dnia, właściwie cały czas. Bo musi ona ranowyruszyć na poszukiwanie drewna. Drzewa nigdzie nie ma, zostało dawno wytrzebione i szukanie jakichś szczap, odłamków i patyków w sawannie jest zajęciem uciążliwym, zajmującym mnóstwo czasu. Kiedy kobieta przyniesie wreszcie wiązkę drewna, musi znowu wyruszyć z domu, aby przydźwigać banię wody. W Abdallah Wallo woda jest blisko, ale gdzie indziej często trzeba iść po nią kilometrami., a w porze suszy czekać godzinami, zanim przywiezie ją cysterna. Mając opał i wodę, można zacząć gotować ryż. Nie zawsze: najpierw musi kupić go na rynku, rzadko ma w domu tyle pieniędzy, aby zrobić z niego zapas. I na to wszystko przychodzi pora południa, godziny takiego upału, że wszystko ustaje, drętwieje, zamiera. Zastyga również krzątanina wokół ogniska i garnczków . Cała wieś o tej porze pustoszeje, uchodzi z niej życie”.
(R.Kapuściński – „Heban”)
Czytam tę książkę już drugi raz, ale tym razem bardzo powoli. Potwierdza się to, co ja o Afryce myślę, o jej rdzennych mieszkańcach. Kobieta jest tą, która podtrzymuje życie, a facet może sobie siedzieć obok i nic nie robić.
Moje obserwacje po podróży na Madagaskar, gdzie wokół chat krzątały się kobiety, a facet po prostu sobie siedział.
Pamiętam, że mnie to bardzo poruszyło, a Nowy skomentował „a może on był głodny”? No to dlaczego nie ruszył tyłka w poszukiwaniu żywności???
Kapuściński w swoich zapiskach podkreśla, może nawet nieświadomie, że o utrzymanie rodziny troszczą się kobiety i dzieci (dzieci szukają i przynoszą wodę etc). A faceci po prostu sobie są.
Moje uwagi może nieważne, bo tu i tam byłam krótko, ale zauważyłam to właśnie – kobiety coś robią, a faceci sobie siedzą obok chaty i być może marzą o jeszcze lepszym świecie. Nie wiem, nie znam się, ale moje spostrzeżenia były podobne, jak Kapusty. Nawet o tym nie myśląc, tylko notując, co widzę i o czym to świadczy.
https://photos.app.goo.gl/1mwm7z2XCUg6UBN97
Skoro było o kanapkach i było o buraczkach to zaproponuję dwa w jednym 🙂
https://smakowity.pl/przepis/kanapki-z-hummusem-buraczkowym-i-awokado
Bardzo efektowne kolorystycznie, prawda?
A w nawiązaniu do reportaży Kapuścińskiego i rozważań Alicji ciekawy artykuł na temat rolnictwa w Afryce:
https://krytykapolityczna.pl/gospodarka/rolnictwo-w-afryce-kobiety-pracuja-mezczyzni-dziela-zyski/
Z moich senegalskich obserwacji również wynika, że tamtejsze kobiety pracują ciężko w domu, wokół domu oraz w polu. Mężczyźni absolutnie nie w włączają się do pomocy w pracach domowych natomiast zarabiają i pracują poza domem często wykonując pracę, która w Europie jest w dużym stopniu sfeminizowana (nauczyciel, pielęgniarz, kelner, sprzedawca w sklepie itp). Problemem jest wysokie bezrobocie-w Senegalu około 20 procent.
Bo „uni – te menszczyzny” – drzewiej polowali, co było zajęciem nader niebezpiecznym i czasochłonnym. Kobiety zaś uprawialy, gotowały i „gieneralnie” dbały o rodzinę, a dzieci pomagały w miarę możliwości.
Strudzony polowaniem pan mąż przepoczywał w cieniu – ileż to wysiłku kosztuje by z myśliwego nie przeobrazić się w ofiarę – to i odpoczynek zapracowany! I tak im pewnie zostało.
/proszę to potraktować z usmiechem na twarzy/
Wczoraj świętowaliśmy 90 urodziny naszego sąsiada pszczelarza. Imprezę udało się zorganizować w ogrodzie, z którego roztacza się wspaniały widok na nadbużańskie łąki. Oj, ma jubilat szczęście z tym widokiem i może to również dzięki temu jest w tak znakomitej formie 🙂 Kulinarnym clou programu był boeuf Stroganow, który oczywiście wszyscy nazywali Strogonowem. W tej chwili to danie już rzadko pojawia się na przyjęciach więc tym bardziej sprawiło nam wszystkim ogromną przyjemność. Muszę też opowiedzieć o torcie urodzinowym, który wykonała jedna z sąsiadek: biszkopt kawowy został przełożony kisielem wiśniowym domowej roboty(dwie warstwy) oraz jedną warstwą bitej śmietany.
Całość oblana rzeczoną śmietaną i ozdobiona borówkami amerykańskimi.
Tort był puszysty, lekki i odrobinę kwaskowy z racji wiśniowych składników.
Został pochłonięty do ostatniego okruszka! Wykonawczyni skromnie, acz radośnie przyjmowała liczne gratulacje. Pytaliśmy o proporcje na ów kisiel wiśniowy, ale nie otrzymaliśmy precyzyjnej odpowiedzi, bo kisiel został ugotowany „na oko”.
Imprezę dopełnił wieczorny, malarski wręcz widok na łąki, które tuż przed zachodem słońca pokryły się kołderką mgieł. Nad całością świecił intensywnie księżyc, wprawdzie jeszcze nie w pełni, ale dostojny i elegancki, jak na takie ważne urodziny przystało 🙂
To wszystko prawda echidna, ale niektórym „unym” tak zostało – rozmawiałam z Jerzorem na ten temat niedawno. A nawet się kłóciłam! Niestety, sama zawiniłam, bo nie przyszło mi do głowy, że przecież ja też chciałabym odwalić swoje 8 godzin, a potem niech mnie ktoś obsługuje, jak ja to bezwiednie robiłam przez lata. Zdziwił się, ale przyznał mi rację.
Przychodził z pracy, obiad pod nos, potem na rowerek (2-3 godzinki), albo jeśli aura nie sprzyjała to komputer, książka i tym podobne przyjemności. Natomiast wszystko dookoła „robiło się samo”.
Widziałam, jak to funkcjonuje u naszych Młodych – o czym już zresztą wspominałam. Wszystko robią razem, śmiałam się, że gdyby był jeden ziemniak do obrania, to podzieliliby go na pół 🙂
Ale ciągle – czytając „Heban” serce się kraje. Kapuściński obnaża wszystkie boleści Afryki, nie ukrywając też roli, jaką odegrali w niej Europejczycy. Wywozili złoto i diamenty tonami, a poza tym, co najgorsze moim zdaniem, handlowali ludźmi.
Oj. Wprowadziłam chyba minorowy nastrój. Ale czasami dobrze pogadać na ciężkie tematy w dobrym towarzystwie.
Dzisiaj przychodzi Lisa (tzn. Jerzor ją przywiezie), nie widzieliśmy się od początków marca!!! Zaprosilibyśmy ją wcześniej, ale ona ciągle się bała, że może podłapać zarazę. Tym razem już sama nalegała, że wystarczy, trzeba się spotkać!
Dla poprawy humoru nasz cudowny Marian 🙂
https://www.dailymotion.com/video/x22mayp
Nawałnica nad nami, leje i grzmi.
Ignacego uwielbiam! Tym razem wykład na poziomie uniwersyteckim, jak zwykle znakomity:
https://www.youtube.com/watch?v=ifFcGJJgpgI
Danuśka,
ładnie opisałaś wczorajsze przyjęcie. I kulinarnie, i krajobrazowo. Pamiętam, że na pierwszym zjeździe mazowieckim zaszliśmy na posesję sąsiada i pamiętam widok na Bug. A wieczór z księżycem będzie na pewno niezapomniany. Czas biegnie, każdemu lat przybywa. Mój Tata, gdyby żył, dziś skończyłby 100 lat. A żył tylko 70 lat, z mojej dzisiejszej perspektywy stanowczo za krótko. ” Być na chodzie” w wieku 90 lat, tak jak wczorajszy jubilat, to wielkie szczęście dane niewielu. Wśród moich znajomych jest taki tylko jeden.
Boeuf Stroganow to rzeczywiście już danie prawie zapomniane, a niegdyś elegancka potrawa. Też go lubiłam, ale nawet nie pamiętam, kiedy jadłam. Z nazwą już nic się nie zrobi.
Boeuf Stroganow robiłam z miesiąc temu, a zwykle jak zostanie mi polędwica po befsztykach.
Moja rodzina nie jest niestety długowieczna, rzadko kto przekroczył 70 lat, wyjątkiem była moja Mama , która zmarła w wieku 80 lat, niestety ostatnie 10 lat Jej życia było dla mnie bardzo trudne. Tak jak pisze Krystyna 90 lat w dobrym zdrowiu to nadal rzadkość, tylko pogratulować Jubilatowi.
Mam nadzieję, że Danuśka przetrwała nawałnicę, a może u Niej nie było tak źle. W Warszawie zalane tunele, pozrywane sieci tramwajowe, powalone drzewa. Rzeczywiście lało i wiało spektakularnie.
Mój Tata dożył 70 lat, dokładnie tydzeń więcej (rocznik ’26) . Mama 84, ale podobnie jak Mama Małgosi, ostatnie 4 lata to koszmar dla rodziny, a i dla niej wcześniej, kiedy zaczęła kojarzyć, że „coś się dzieje nie tak”.
Lisa ma dokładnie tyle lat, ile miałaby moja Mama (’32), ale umysł ma jak brzytwa, tylko ciało się rozpada. Cośmy się nagadali, tośmy – i o czym? Polityka przede wszystkim. Mniej więcej jak zwykle, ale teraz jakby więcej, bo przecież przed telewizorem więcej, niż zwykle i tak dalej.
Lubimy Lisę. Jest z nią o czym pogadać i nawet jak się nie zgadzamy w czymś, to nam nie przeszkadza, bo przecież nie musimy mieć jednakowych, a nawet zbliżonych poglądów na wszystkie sprawy!
Konkluzja – świat się kręci, mimo że od wieków każda generacja powiada, że koniec świata tuż-tuż. E tam. My przeminiemy, a świat nadal się będzie kręcił, bo ci po nas zawsze coś wymyślą, żeby świat zbawić w ten czy inny sposób.
Małgosiu-u nas nawałnica nie poczyniła żadnych szkód, chociaż błyskawice szalały na wszystkie strony. Całe niebo nad Bugiem było rozświetlone i migotające niczym ekran popsutego telewizora. Za chwilę planujemy sprawdzić, czy po tych ostatnich deszczach urosły już jakieś grzyby, bo przecież pada już od kilku dni.
Wśród rodzin naszych tutejszych sąsiadów mamy jeszcze dwie starsze panie w znakomitej formie-jedna ma 93, a druga 96 lat. Oby nam się trafiła taka właśnie starość!
Pamiętacie powiedzenie „złota jesień życia”. No więc właśnie, oby! Lisa na swoją jesień narzeka, bo ma bardzo wiele dolegliwości natury fizycznej. W związku z tym zna wszystkich lekarzy każdej specjalności w naszej niemałej przecież wsi.
Podejrzewam, że niektórzy lekarze się przed nią ukrywają – Lisa jest biegła w internecie i zazwyczaj ona wie lepiej niż lekarze, co jej jest oraz czym i jak należy to leczyć.
Skumbrie w tomacie – chcieliście mieć doinformowanego pacjenta, no to go macie 😉
Dowcip prawie na temat 🙂
Mąż do żony: chyba mam zawał, zadzwoń po karetkę!
Żona: mam rozładowany telefon, jaki jest pin do twojego?
Mąż: dobra, jakoś rozchodzę…
I jeszcze a propos losu afrykańskiej, chociaż nie tylko afrykańskiej kobiety:
-Zygmunt, dlaczego ja mam zawsze tyle do roboty w domu???
-Śpisz w nocy to ci się zbiera…
Grzybów nie ma, ale znowu pada. Może w końcu urosną….?
U mnie na ogródku grzybów zatrzęsienie, ale nawet pies sąsiada ich nie tyka.
Zdecydowanie chłodniej się zrobiło.
Dobrze Danusiu, że dopisuje Ci humor. Tu to nawet nie deszcz a gęsta mżawka, wyjątkowo szary dzień jak zimowy. A z grzybami to ciekawostka , nie jest tak sucho, całkiem ciepło a ich nie ma 🙁
Grzybów nie ma, za to w sklepach, jak co roku pod koniec sierpnia, bożenarodzeniowe pierniki i inne wypieki i słodycze. Na dworze upał.
U mnie nie było takich opadów jak w środkowej i południowej Polsce, więc tym bardziej nie można spodziewać się grzybów. Wczoraj wybraliśmy się z wnukami do lasu, ale spacerowo, wędrując starą brukowaną leśną drogą. Grzybów nie szukaliśmy, tylko sprawdziliśmy miejsce, gdzie w ubiegłym roku trafił się wysyp prawdziwków amerykańskich. Żadnych grzybów nie było. Moim zdaniem to jeszcze za wcześnie.
Dostałam sporo młodych buraków z ładnymi liśćmi i jutro będzie botwinka. Sporo liści pokroiłam i zamroziłam na potem.
Chłopcy byli u nas od soboty do dzisiejszego popołudnia i wykończyli mnie swoją aktywnością.
Oj, Krystyno coś wiem na temat aktywności wnuków i choć byliśmy na wakacjach tylko z całkiem spokojną wnuczką to i tak śmieliśmy się z mężem , że potrzebujemy wypoczynku po tych wakacjach. Wnuk jest wulkanem energii ,z którego nie można spuścić oka nawet na sekundę.
Ja wprawdzie występuję jedynie w roli „przyszywanej” babci i na dodatek zdarza się to dosyć rzadko, ale potwierdzam, że tydzień opieki nad pełnymi życia wnuczętami wymaga tygodnia wypoczynku w ciszy i spokoju 🙂
Rok szkolny się rozpoczął, wprawdzie nie wszędzie i na dodatek z wieloma problemami:
-To nie jest maseczka, w której poszedłeś rano do szkoły…
-Nie, ta jest o wiele fajniejsza. Wymieniłem się z Jaśkiem, a Jasiek wymienił się z
Matim…
a Jolinka nadal nie ma 🙁 🙁 🙁
Brakuje Jolinka, oj brakuje 🙁 Jolinku prosimy wróć !
Oczywiście brak Jolinka, ale że Jolinkowi nie brak kontaktu z nami?
Zaczęłam wypiekać ciasta że śliwkami, takie z połowy porcji, ale za to z dodatkiem kawałków jabłka, które wtykam między śliwki. Lubię jak jest więcej owoców niż ciasta. I to połączenie bardzo nam smakuje. W planie mam jeszcze śliwki upieczone pod kruszonką, ale czy to się uda?
W krajach Azji południowo-wschodniej maseczki są powszechne, szczególnie w miastach. U nas do niedawna była to domena szpitali. Nie wiem jak to się skończy w szkołach, ale patrząc na nonszalancki stosunek do maseczek bardzo wielu osób, nie może być dobrze. Z drugiej strony coraz więcej autorytetów medycznych twierdzi, że z korona wirusami mamy do czynienia od wielu lat i ten obecny nie jest czymś szczególnym. W sezonie grypowym nikt jak dotąd nie zmuszał ludzi do ich noszenia.
Początek roku szkolnego.
Młody przyjrzał się dzisiaj pociągowi, w którym ludzie, upchani jak sardynki, w większości byli bez maseczek.
W mieście, do południa, dziki tłok i jak wyżej.
Salso-też stosuję patent śliwki i jabłka. Im więcej owoców tym lepiej, bo ciasto jest bardziej wilgotne. Sprawozdaj o dokonaniach z kruszonką!
A propos maseczek 😉
https://linkd.pl/9mfe
Są dwie nacje, które kochają rozmawiać o jedzeniu: Francuzi i Włosi. Jako, że ja też należę do tych, którzy chętnie na ten temat rozmawiają i czytają zamówiłam właśnie tę książkę. Tym razem w wersji papierowej, by móc w pełni docenić zdjęcia, które się w niej znajdują:
https://www.wydawnictwoalbatros.com/ksiazki/sekrety-wloskiej-kuchni/
Wydaje mi się, że to będzie bardzo ciekawa lektura, bo to opowieść nie tylko o jedzeniu. Jakiś czas temu w „Wysokich Obcasach” był wywiad z autorką i Krystyna na pewno też go czytała 🙂
Danuska, cztery lata temu siedzielismy przy stole w Berlinie. Nas bylo szescioro, obok siedzieli Wlosi. Zgadnij o czym zarowno Wlosi jak i Francuzi rozmawiali ?
Wszyscy jedli i rozmawiali kto gdzie jadl dobry posilek zarowno w Berlinie jak i w swoim kraju. Na moja uwage wszyscy sie rozesmieli. Mowie troche po wlosku wiec rozumialam o czym mowili. Wole takie rozmowy niz klotnie na temat polityki czy religii.
Danusiu, już szukam książki 🙂
A propos maseczek kupiłam sobie właśnie dziś maseczki kolorowe 🙂
Danuśko, też czytałam o tej książce i też mam na nią chrapkę 🙂 tu też ciekawy wywiad z autorką https://kukbuk.pl/artykuly/sekrety-wloskiej-kuchni/
Do śliwek pod kruszonką jeszcze się nie przymierzyłam, sprawozdam oczywiście…
… sypnęło mi się „też” razy trzy, przesadziłam ździebko 🙂
Elapa,
rozmowy to rozmowy, a kłótnie to kłótnie – na temat jedzenia też można się kłócić 😉
Wilgoć w powietrzu i pochmurno, będzie padać.
Koniec lata za 3 tygodnie i niby to lato było, upalne, słoneczne, trochę deszczu, ale po raz pierwszy takie bezwyjazdowe i tak, jakby go nie było.
A za chwilę jesień i listopad 🙁
Fasolka „piękny jaś” po bretońsku.
Danuśka,
wywiad, o którym wspominasz, ukazał się w Wysokich Obcasach Extra, a ja czytam te zwykłe, cotygodniowe. Ale przeczytałam wywiad podesłany przez Salsę. Tematy kulinarne u nas rzeczywiście nie są zbyt popularne, bo albo są uważane za mało poważne albo nie ma się nic do powiedzenia, co często zdarza się panom.
Dzieci raczej nie lubią fasolki po bretońsku, przynajmniej na razie. Starszy wnuk lubi sam sos z bułką, pomyślałam więc, że następnym razem zrobię tego sosu więcej i zamrożę go bez fasolki specjalnie dla niego.
A dziś powtórka z botwinki.
Dziś dzień deszczowy, ale rano jeszcze padało umiarkowanie i z przerwami, więc odbyłam długi spacer z koleżanką. Potem kawa u niej w domu. Skorzystałam też z zaproszenia na maliny prosto z krzaków. Borówek już nie było, a jeżyny dopiero dojrzewają. Rozpadało się na dobre, kiedy wróciłam do domu.
U nas zdecydowana większość mieszkańców nosi maski, ale oczywiście nie wszyscy. Wiem, że były kontrole policji w niektórych sklepach i posypały się mandaty.
Mnie podoba się podejście Szwecji do pandemii, ale co sprawdza się w Szwecji, raczej nie sprawdzi się w Polsce. Nagminnie nie przestrzega się dystansu między ludźmi. Moje nowe maseczki, które wydawały mi się takie dobre do oddychania, w użytkowaniu okazały się wcale nie takie komfortowe. Trudno, gorzej mają ci, którzy muszą pracować w maskach.
Ja też nie przepadałam za fasolką po „bretońsku”, więc zmodyfikowałam popularny przepis po swojemu, kingstońsku 😉
– jasiek ugotować wg. przepisu (ja używam „pięknego jasia”, 400gr opakowanie).
– posiekaną dużą cebulę i 3-4 ząbki czosnku ( drobno posiekane) przesmażąm na oleju do zeszklenia.
– przesmażone wyjmuję z patelni, wrzucam pokrojoną w kostkę kiełbasę, jest to dość chuda kiełbasa szynkowego typu. Podsmażąm ją do lekkiego zrumienienia.
– zagotowuję 1/2 l wody, dodaję sporą szczyptę papryczki chili, majeranek, bazylię, kminek, sól i pieprz, kostkę rosołową.
– w tym wywarze rozbełtuję puszkę (300ml) koncentratu pomidorowego, jak trzeba, dodaję jeszcze trochę wody. Doprawiam szklanką kwaśnej śmietany.
– łączę sos z kiełbasą i dodaję do gara wcześniej ugotowanego pięknego jasia.
Jest tego sporo, jak dla nas – na dwa dni, a może więcej, zależy od apetytu.
Mój sos jest dość ostry (chili) i zawadza smakiem o jedzenie śródziemnomorskie, bo majeranek i sporo bazylii (mam świeżej od zarąbania!), lubię też dużo czosnku . Gdzieś wyczytałam, że warto dodać rozmarynu i tymianku, ale nie chciałam za dużo kombinować z ziołami.
Z artykułu w dzisiejszej „Polityce”:
„Szwecja, ze względu na swoje odmienne niż w innych krajach podejście do pandemii, cały czas budzi ogromne zainteresowanie. Czy jej władze sanitarne miały rację, m.in. nie nakazując ludziom noszenia maseczek, a wydając niemal wyłącznie zalecenia zamiast administracyjnych nakazów i zakazów, czy też fatalnie się pomyliły? Na odpowiedzi przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale agencja Reutersa poinformowała w ubiegłym tygodniu o danych dotyczących liczby zgonów za pierwsze półrocze roku: odnotowano ich 51 405. Okazało się, że to o 10 proc. więcej, niż wynosi średnia z ostatnich pięciu lat.
Na razie zatem wygląda na to, że Szwecja płaci dość wysoką cenę za swoją politykę wobec pandemii. Kraj ten znajduje się obecnie na ósmym miejscu pod względem liczby zgonów z powodu Covid-19 przypadających na milion mieszkańców – wynosi ona 574 i jest ponad dziesięć razy większa niż np. w Polsce (przynajmniej według oficjalnych statystyk).
Tak, ale ta liczba zgonów jest na poziomie Włoch, USA , Brazylii czyli ok. 0,06 procent całej populacji. Restrykcje jak widać niewiele dają.
Ten wywiad podrzucony przez Salsę wydaje mi się nawet ciekawszy 🙂 niż ten, który przeczytałam w „Wysokich Obcasach”.
I jeszcze o maseczkach dla wszystkich:
https://d-pt.ppstatic.pl/k/r/1/19/d2/5ec3bd83a0b45_p.jpg?1591602963
i dla polityków:
https://d-pt.ppstatic.pl/k/r/1/44/b5/5ec3bd8d7d1fb_p.jpg?1591602963
Uznaliśmy, że dzisiejsza pogoda jest znakomita na spacery i na zwiedzanie. Pojechaliśmy zatem do Zegrza, by obejrzeć tamtejszy park i pałac:
http://www.jezioro.zegrzynskie.pl/pl/pr/Zegrze-Palac-Krasinskich
Pałac jest rzeczywiście pięknie położony w miejscu, gdzie Narew zamienia się w Jezioro Zegrzyńskie. Nad jeziorem cokolwiek wiało zatem rozgrzaliśmy się gorącą herbatą. We wrześniu oprócz roku szkolnego rozpoczyna się też sezon konferencyjny i w pałacu odbywała się już jakaś konferencja. Porzuciliśmy zatem czym prędzej konferencyjną publiczność i udaliśmy się na ryby do: https://zlotyokon.pl/
Na ogół wpadamy do „Złotego Lina”, który jest położony bliżej naszej wsi. Obie knajpy mają bardzo podobne menu oparte, rzecz jasna, na rybach.
Tym razem spróbowaliśmy faszerowanego szczupaka w galarecie oraz tatara ze śledzia, a Osobisty Wędkarz uparł się, by skosztować kerguleny, bo nazwa tej ryby brzmiała dla niego niezwykle tajemniczo… Nam kergulena kojarzy się chyba przede wszystkim z głęboką komuną, kiedy była to jedna z nielicznych ryb, którą można było kupić na obiad. Kergulena została wysmażona trochę za mocno i cokolwiek przesuszona, co wyznaliśmy pani kelnerce. W ramach rekompensaty i przeprosin otrzymaliśmy słoiczek okonków w marynacie. Sympatyczny gest, tym bardziej, że pozostałe dania pochwaliliśmy szczerze i z uśmiechem na ustach.
Teraz idę zbierać aronie z kolejnego, zaprzyjaźnionego krzaka.
Danuśka,
z tą taśmą dla polityków to bym się nie zgodziła. Przecież to kabaret za darmo! Oni i tak „zrobio, co chco”, więc nich mówią! I pomyśleć, że moje pokolenie myślało, że jak nastała „normalność”, to już nie będzie się z kogo i z czego nabijać. Co prawda ten śmiech jest gorzkawy, ale my przyzwyczajeni…
Kergulena niczego sobie ryba, ale ja przepadam zawsze za każdą słodkowodną, najlepiej dopiero co złowioną 😉
Okonki w marynacie! Okonki w ogóle! Uwielbiam, , bo poza szczupakiem okoń dla mnie to fantastyczna rybka.
Dzisiaj hot dogi z parówkami z polskiego sklepu (znakomite!) – parówki w bagietce. To jest to, co tygrysy też lubią od czasu do czasu.
Wszyscy śpią?
Danuśka,
co zrobisz z tej aronii – konfiturę, czy nalewkę?
Moja aronia nie obrodziła w tym roku, ale co nieco zebrałam. I to zerwane co nieco miało poleżeć sobie i dojrzeć. Ale zaczęło szybko pleśnieć i musiałam je wyrzucić.
I tyle było pożytku z dużego krzaka.
Mam za to jeszcze trochę mirabelek i właśnie robię z nich dżem. Dobrze, że tylko trochę, bo usuwanie pestek z mirabelek nie należy do przyjemnych zajęć. Może takie monotonne czynności kogoś uspokajają, mnie wręcz przeciwnie.
Rodzice mieli kiedyś działkę, na której jedynym drzewem była potężna, stara mirabelka. Co roku był problem co z tym zrobić. Mama dość szybko wpadła na pomysł by zagotować te mirabelki aż zmiękną, a potem przetrzeć je przez durszlak, taki do makaronu ze sporymi dziurkami . Dżem może nie był elegancki, ale tak samo smaczny, a pracy znacznie mniej 🙂
Z mirabelek zdarzało mi się robić kompoty, ale kwaskowe mocno z natury, wymagały sporo cukru. Dziś kompoty u nas w niełasce, pijany głównie wodę, to i mirabelki odeszły w zapomnienie.
…pijamy wodę…
Nie pamiętam czy już zachwalałam sposób na fasolkę szparagową, zaczerpnięty chyba od Nemo. Otóż podgotowaną krótko fasolkę pozbawiam wody, natomiast dodaję kawałek masła i posiekany czosnek, sól i duszę chwilę pod przykryciem, na małym ogniu, potrząsając garnkiem od czasu do czasu. Bardzo smaczne 🙂
Salso-albo bez przykrycia, dodatki jak wyżej plus zielona pietruszka. Smażyć aż będzie miękka i lekko przyrumieniona.
Krystyno-tym razem aronia tylko na nalewkę. Owoce na dorodnym krzaku zostały podzielone na dwa domy zatem w sumie nie było ich zbyt dużo,
Mirabelki w różnych, sąsiedzkich ogrodach pięknie kwitły wiosną, ale owoców nie ma wcale, chyba z powodu przymrozków…?
Jest też problem z orzechami włoskimi, dwóch sąsiadów ma ogromne orzechowe drzewa, ale w tym roku chorują-zarówno liście jak i owoce mają ciemne plamy.
Z rowerowego wypadu do lasu przywieźliśmy jeden okaz 🙂
https://photos.app.goo.gl/oCti3FuLoLFndWK48
Siedziuń sosnowy zwany szmaciakiem gałęzistym, kozią brodą, a we Francji kalafiorem 🙂 Kiedyś pod ochroną, od kilku lat można już zbierać. Alain zna ten grzyb ze swoich owerniackich lasów, do jego przygotowania stosujemy zatem najlepszy pod słońcem przepis mojej teściowej 🙂 : najpierw zblanszować, pokroić na niewielkie kawałki i zapiec pod beszamelem. Po zblanszowaniu można też po prostu przesmażyć z czosnkiem na patelni.
O takiego grzyba nie widziałam, ale pewnie bym go nie tknęła.
Ja tez bym go nie tknela.
U mnie mirabelki nie rosna a w sklepie sa po 6, 7 €. Za ta cene bede miala 2 kg wegierek. W przyszlym tygodniu kupie 5 kg aby zrobic powidla.
MałgosiaW,
ja bym tknęła, gdybym się znała na grzybach ponad to, co się znam. A znam się na tych pieciu czy siedmiu i tego się trzymam. Tknęłabym, gdyby ktoś znajomy podał mi potrawę, bo przecież ten ktoś, zakładam, nie chciałby mnie otruć 🙂
Kiedyś tutaj podrzuciłam artykuł na temat, że grzyby można w Polsce zbierać cały rok, nawet w zimie.
No dobra, można, tylko po co? Bo przecież chodzi o smak i aromat.
https://photos.app.goo.gl/6SuiYXxiBEq5HK6o6
ps. Grzyby to jest przede wszystkim błonnik, poza smakiem i aromatem. Błonnik możemy znaleźć w innych roślinach. I dlatego kochamy grzyby szlachetne 🙂
Bo mają smak i aromat!
Nigdy w życiu nie nazbierałam tyle grzybów, jak w Austrii (tak, wiem, powtarzam się!). Zbierało się tylko szlachetne do suszenia, a kurek na kolację dla kilkunastu osób było od zarąbania 200 metrów od miejsca, gdzie mieszkaliśmy.
Jakby mi go podali to pewnie bym zjadła, dużo już dziwactw jadłam, ale sama nie znam się na grzybach, więc nie miałabym pojęcia, że to jest jadalne.
Szmaciaki spotykałam w okolicznych lasach, ale bardzo rzadko. Jeden był wielkości dużego kalafiora. Wtedy niewiele o nich widziałam, ale nawet gdybym wiedziała, to i tak zostawiłabym je w lesie. Gdyby było ich wiele, to może bym się skusiła.
Salso,
tak jak Ty z fasolką, ja robię z mieszanymi warzywami- kalafior, brokuł, fasolka, cebula plus zielenina. Szybko, smacznie i zdrowo.
Elapa,
cena mirabelek nieproporcjonalna do smaku. Moje były za darmo. Węgierki są już dość słodkie, ale spokojnie można jeszcze poczekać. W ubiegłym roku powidła lekko zblendowałam, ale jednak wolę takie z kawałeczkami owoców.
Jest mi okropnie na duszy w tym roku. Między innymi dlatego, że nie spotkałam się z Wami, co to co roku, albo raz na jakiś czas i tak dalej. Od lat był to rytuał, Zjazdy Łasuchów.
Jak sobie pomyślę o tym, to płaczę. Rzewnymi łzami, ale w samotności. Jerzor ma to samo chyba, ale nigdy się nie przyzna. Twardziel taki 🙄
Alicjo-ten rok jest rzeczywiście smutny bez Zjazdu Łasuchów, mnie też brakuje spotkań i pogaduszek ze Zjazdowiczami na „żywo”, że już nie wspomnę o oprawie kulinarnej naszych spotkań. Koronawirus niestety namieszał w wielu dziedzinach naszego życia 🙁
Po wczorajszej kolacji ze szmaciakiem w roli głównej żyjemy oboje 🙂 W rezultacie po zblanszowaniu kawałki grzyba przesmażyłam na patelni z czosnkiem, potem dodałam śmietanę i podałam z makaronowymi kokardkami.
A jak ten dziwny grzyb smakował, czy choć trochę w nim smaku grzyba?
U mnie dzisiaj boczniaki, do tego fasolka szparagowa na sposób ostatnio opisywany. No i pomidory, objadam się nimi na zmianę z ogórkami kiszonymi.
Zainspirowana przez Alicję zrobiłam słój rzodkiewek do zakwaszenia. Wyglądają malowniczo, a co wyjdzie, zobaczymy 🙂
One nieco zbledną, te rzodkiewki, ale naprawdę są znakomite. U mnie już „wyszły”, trzeba znowu nastawić. Zakisiłam też kolorową cukinię, owszem, atrakcyjnie wygląda, zakisiła się, ale się rozlatuje, jest miękka, a nie – jak podawałam pani od przepisu, chrupka. Podejrzewałam, że tak może się zdarzyć, bo cukinia z natury nie jest twarda, a co dopiero pokrojona, choćby w duże plastry. Jak kisić, to w całości, albo twarde, jak rzodkiewka czy buraki.
Alicjo, wiem, ze kilka razy podawalas juz przepis na kiszenie czerwonych burakow . Mozesz powtorzyc jeszcze raz przepis. Dotychczas podchodzilam do tego z rezerwa, ale teraz zrobie.
Na kolacje mam reszte tabulé i robie zapiekanke z bagetki, polozylam plaster szynki, liscie basylii, plasterki pomidorow, plastry mozzarelli i skropilam olejem.
Jutro zrobie fasolke szparagowa z przepisu Salsy.
Bardzo prosto:
-Buraki umyć, obrać cienko, pokroić w cząstki
– przyprawy: czosnek (najlepiej dużo!) chrzan, pieprz czarny w ziarnach no i przegotowana „solanka”, czyli woda z solą, tylko konieczne jest, żeby to była sól KAMIENNA, nie jodowana. Zamiast chrzanu mogą być liście chrzanowe.
Ja kiszę w 4-litrowym słoju, trzeba pamiętać, żeby buraki przycisnąć czumś, aby nie wypływały.
Sól jodowana u mnie się nigdy nie sprawdziła, kiszonka zamiast się ukisić, to spleśniała 🙁
U mnie buraki na okrągło latem, bo dwaj panowie cykliści jak zajeżdżają po tych stu czy ilu tam kilometrach, to ich stawia na nogi! Bomba witaminowa!
Ponadto, zawsze nastawiam drugi zalew, czyli zalewam buraki przegotowaną solanką, trzeciego nie warto robić, bo jest zbyt „cienki”.
A ukiszone buraki już po wszystkim używam do ugotowania barszczu 🙂
Elapa, cieszę się 🙂
Alicjo, te rzodkiewki w słoju należy trzymać odkryte (tylko obciążone) do czasu ukiszenia? Bo najpierw zakręciłam pokrywkę, po namyśle jednak ją zdjęłam. Ale pewności nie mam…
Alicjo, dziekuje za przepis. Mam maly problem z chrzanem. Bede go musiala szukac, nie przypominam sobie abym u nas widziala chrzan ( u nas raifort )
Kiedys kupilam w sklepie bio, ale to bylo purée w sloiczku.
Szmaciaka Danuski ogladalem z sentymentem.
U mnie zwykle zesmazony z jajkiem, na sniadanie. Przygoda jest jednak gwarantowana przy czyszczeniu. Z zakamarkow wylaza zwykle najrozniejsze zwierzatka. Raz mialem stonoge dluga na pare dobrych centymetrow! Wiem gdzie u nas ich szukac, jednak w ostatnich latach juz nie zbieralem, bo wymieraja. Nic to nie pomaga, bo nawet jak zostawilem, to w krotce w tym miejscu nie bylo juz sladu po grzybie. Ktos inny zabral. Ostatnio tam nie zbieralem, bo trzecie lato takie suche, ze o grzybach mowy nie ma. Chodzilem sprawdzac (inne miejsca), kiedy troche popadalo, ale poza paroma purchawkami nie bylo nic. Teraz troche pada, zobacze, wybiore sie w tygodniu.
W ogrodku mam dwa starsze drzewa, jedno z nich to grusza bera, drugie to jablon. O ile ostatnie jeszcze nie dojrzale i moga poczekac, o tyle z bera trzeba cos zrobic, bo dojrzewaja, a nie poleza. Rozdaje wiec po pare sztuk, z tych dojrzalych, co nie wygladaja na robaczywe, a te ktore trzeba wykrawac jemy na bierzaco, ale przede wszystkim susze. Nie latwe to kiedy juz ociekaja sokiem, lecz potem suche – sa znakomite!
Salso-tak, szmaciak vel kozia broda ma smak grzybów i lekko orzechowy posmaczek. Jutro nasi przyjaciele wpadają na degustację tej przyrodniczej ciekawostki.
Elapa=po chrzan w korzeniu będziesz musiała być może wybrać się do Alzacji 🙂
Byliśmy dzisiaj w sklepie ogrodniczym, prawie wszyscy kupowali wrzoście lub wrzosy. Te rośliny są teraz proponowane w bardzo wielu kolorach zatem można sobie wykombinować dowolną kompozycję:
https://dchrs.com.pl/wp-content/uploads/2018/08/20180828_084709.jpg
Też się przymierzam do alicjowych rzodkiewek. Kiedyś chyba również Irek opowiadał nam o tych rzodkiewkowych kiszonkach.
Elapa,
nie przejmuj się brakiem chrzanu/ też pamiętam, że we Francji nie jest popularny/. Bez niego zakwas też się uda. Przepisów na zakwas jest wiele, różnią się szczegółami. Przepis Alicji jest sprawdzony, ale możesz zobaczyć, jak to robi np. Karol Okrasa : https://www.youtube.com/watch?v=PaGPDChauww
My też zahaczyliśmy dziś o sklep ogrodniczy i zakupiliśmy ręczny wertykulator do wykorzystania na wiosnę do wyczyszczenia naszych niewielkich trawników.
Suszenie owoców to dobry pomysł, no bo co robić z tyloma gruszkami.
A w sklepach obfitość dyniowa, od małych ozdobnych do wielkich. Mnie najbardziej podobały się zielonkawe piżmowe i Nelsona.
Pamiętam, że kiedyś Orca pokazywała nam zdjęcia z targu.
Krystyna,
Wywołałaś mnie 🙂 Tu sa zdjecia z jesiennej farmy
https://get.google.com/albumarchive/112949968625505040842/album/AF1QipP51hOT_pYBxebANDJXTm5y74JXD1b3ZY1DPC61/AF1QipNsTyLsru7rtas1yoRrdf5wOdzS_ull4yY0NFLs
Na Alasce warzywa osiagaja duze rozmiary. To z powodu dlugich slonecznych dni. Jedna kapuste czesto trzeba przewozic taczka.
Ten grzyb kozia broda po angielsku nazywa sie cauliflower mushroom czyli grzyb-kalafior.
Ten grzyb jest wysoko ceniony (smak I cena) w kuchniach azjatyckich. U nas jest popularny wśród znawcow grzybow I dostepny w sklepach azjatyckich lub w lesie przewaznie u podstawy lisciastych drzew.
Kilka zdjec warzyw na Alasce.
https://www.amusingplanet.com/2015/10/alaskas-giant-vegetables.html
We wszytskich tego rodzaju kiszonkach Cgzrzan nie tylko dodaje smaku, ale również podtrzymuje twardość ogórków czy czego tam zakiszonego.
W cukinii nie podtrzymał 🙁
U nas też można kupić wiele odmian dyni, dla przypomnienia: https://lokalnyrolnik.pl/blog/dynia-krolowa-jesieni-rodzaje-i-odmiany-dyni/
Warto obejrzeć filmik na końcu tekstu, na którym pani opowiada jaka dynia do czego w kuchni się nada.
CHRZAN!
To brak lampki przy komputrze, a od lat, to znaczy odkąd ją Jerzor zaaresztował do siebie przy łózku…(ciąg dalszy jest znany)
W tym sklepie rowniez prowadzonym przez farme mozna kupic owoce I warzywa w kartonach (nie na wage). To jest wygodne dla osob ktore nie maja danych owocow w ogrodzie I chca zrobic przetwory.
Na jednym zdjeciu sa kartony jablek I gruszek. Ale w sezonie sa pomidory, zukinia I inne.
Tu rowniez mozna kupic seafood zlapany przez pracownikow farmy I wedzone lososie wlasnej produkcji.
https://get.google.com/albumarchive/112949968625505040842/album/AF1QipPPEZ6EHgUo6unMBeGQx6bZ5NDmcdpUGSnuJfRY/AF1QipM2QCV5gWiZf3Wo5lkLdG86sFJtHtvOzYnyYfDL
Alicjo,
w Twoim przepisie nie ma skórki z chleba razowego. A ja właśnie zabieram się do nastawienia buraków na zakwas, a nie mam ani okruszka chleba razowego. Można się bez tego obejść? Nie planowałam jeszcze robić soku, ale dostałam sporo buraków od początkujących działkowców z Kaszub, którym wszystko wspaniale rośnie bez żadnych wspomagaczy. Tak więc buraki są idealne i w zasadzie mogłyby jeszcze poczekać aż kupię coś razowego.
Dostałam też kolejną dużą cukinię i jarmuż. Powoli zagospodaruję. Zawrót głowy od tego urodzaju. W tej sytuacji dynie muszą poczekać.
Ale to nic w porównaniu z warzywami z Alaski 🙂
Jak się do nich zabrać? Być może uprawiane są specjalnie na konkursy, ale szkoda byłoby ich nie wykorzystać kulinarnie.
Przeglądam różne przepisy i w większości nie ma skórek chleba razowego.
MOŻNA! Pies drapał skórkę, skórka tylko przyspiesza, a jak jej nie ma, to i tak się zakwasi. Grunt to dobrze czymś przycisnąć i trzymać w ciemnym, ciepłym miejscu!
Krystyna,
Rozmiar I smak warzyw uprawianych niedaleko Anchorage to rezultat okolo 19 godzin slonca dziennie w krotkim okresie wzrostu warzyw. Warzywa sa nie tylko duze ale rowniez słodsze od takich samych warzyw uprawianych w miejscach na poludnie kraju (na przyklad California) gdzie slonce na niebie jest 15 godzin I krocej. To jest naukowo opisane w artykule zalaczonym do zdjęc. Fotosynteza I inne procesy. Zainteresowani moga skorzystac z google translator.
Warzywa ktore najbardziej “korzystaja” z takich warunkow to kapusta, brokuly, kalafior, brukselki, ziemniaki, buraki, marchew, szpinak, sałata I kilka innych.
O ile rozumiem te warzywa nie sa chodowane przy pomocy “wspomagaczy” 🙂
Orca, z przyjemnością pooglądałam tę cuda przyrody. Dynie z natury lubią być duże i ciężkie, ale żeby aż tak 🙂 , że nie wspomnę o kapuście i innych…
Dzisiaj odbyła się degustacja moich zakwaszonych rzodkiewek. Bardzo smaczne, jędrne i w śmiesznie różowym kolorze. Spróbujcie koniecznie 🙂
Już postanowione, najbliższy zakup rzodkiewek zostanie przeznaczony do kiszenia!
Na zdjęciach Orci najbardziej podoba mi się dynia w paski 🙂 Delicata Squash.
Szmaciak gałęzisty vel kozia broda zwany też kalafiorem zyskał wczoraj uznanie zaproszonych gości. Grzybowe danie zostało wymiecione do ostatniego okruszka.
Nasz kolega obdarował nas bardzo porządnym polskim białym winem odmiany Solaris: https://www.marekkondrat.pl/blog/nasz-solaris-narodowy-o-szczepach-uprawianych-w-polsce
i dopełniło ono znakomicie tę szmaciakową degustację.
Dzisiaj zajrzeliśmy na chwilę do lasu, bo jak wieść niesie pojawiły się borowiki,
ale po weekendowym najeździe grzybiarzy udało nam się znaleźć tylko jedną kanię i kurek sztuk dwie.
Mnie też poniosło dziś do lasu, ale w celach spacerowo – poznawczych. Poznawczych, bo nasz las/ należący do Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego/ jest wprawdzie dość rozległy, choć nie na tyle, żeby się w nim zagubić, bo z każdej strony wyjdzie się na jakąś drogę; ale leśnych dróg i dróżek jest tak dużo, że jeszcze wszystkich nie poznałam. Wędruję w towarzystwie koleżanki i dziś ja wykazałam lepszą orientację w terenie. Chciałyśmy sprawdzić, czy jest już żurawina. I chyba jest, bo w bardzo podmokłym miejscu widziałyśmy” kogoś zbierającego coś”. Tam mogła rosnąć tylko żurawina, bo na pewno nie grzyby. Ale nie miałyśmy kaloszy, więc wchodzenie w takie miejsce byłoby lekkomyślne.
Na żadne grzyby nie trafiłyśmy, na mokradłach rośnie za to sporo roślin zwanych bagnem/ są pod ochroną/.
Postanowiłam zaszczepić się przeciwko grypie. Nigdy tego jeszcze nie robiłam, ale argumenty lekarzy przekonały mnie. Nie wiadomo jednak, czy mi się to uda. Zapisałam się w aptece na szczepionkę, ale farmaceutka powiedziała, że nie ma gwarancji, czy uda mi się ją nabyć. Kolejka jest spora. Będę czekać, a tymczasem zamówiłam receptę. Z tym akurat żadnego problemu nie było, bo recepty są elektroniczne, a do mojej przychodni/ bardzo małej/ można dodzwonić się jest łatwo. Do tej pory szczepiło się zaledwie kilka procent populacji, więc i na ten sezon przygotowano odpowiednią ilość szczepionek. A tu chętnych jest o wiele więcej.
Danapola,
Delicata I kabocha to moj ulubiony squash. 🙂
Wróciliśmy ze wsi – w końcu długi weekend, trzeba się było ruszyć. Zjechali studenci – plan jest taki, że pierwsze dwa roczniki będą studiować zdalnie, zabroniono też juwenalii. Starsze roczniki przez to przechodzili swego czasu, a obawiano się, że pierwsze roczniki po prostu ominą zakaz i zrobią swoje.
W knajpach pełno, ale stoły porozstawiane bardzo mądrze. Wypiłam piwo. Ogródki knajpiane też działają, ale już pod jesień jakby, mają zabezpieczenia foliowe. Niby 23c, ale powiewa i jest pochmurno. Za jakiś tydzień z groszem okaże się, co przywieźli studenci ….
Słonecznie u nas, kupiłam nieśmiertelniki do ususzenia na zimowy bukiet. Jeszcze w planie zakup kilku doniczek wrzosów na działkę.
Marnie u nas wygląda sprawa szczepień, już nie można się dodzwonić do przychodni. Ciągle jestem w kolejce oczekujących na połączenie, czy dzwonię rano, czy o innej porze, dwunasta, w najlepszym razie…
Na grypę zaszczepiłam się po raz pierwszy w życiu w ubiegłym roku. Moja szczepionka ma działać przez dwa lata, biorę udział w jakimś eksperymentalnym programie.
Przesłałam dzisiaj serdeczne myśli w kierunku chmurki, z której obserwuje nas, jak sądzę nieustająco, Piotr. Myśli były oczywiście kulinarne i zatytułowane: carpaccio z prawdziwków. To danie kojarzy mi się przede wszystkim z osobą Piotra i prawdziwkami, które zbierał w swoim ogrodzie. W naszym ogrodzie te grzyby niestety nie rosną, ale w lesie za płotem BYŁY! Dwa kapelusze zjedliśmy na surowo krojąc w cienkie plasterki i traktując jedynie oliwą, solą i pieprzem. Chilijski Merlot z supermarketu w Wyszkowie, który otworzyliśmy z tej okazji nie był wprawdzie najwyższych lotów, ale pozwolił nam jednak wznieść stosowny toast 🙂
Te niegdysiejsze prawdziwki Gospodarza łatwo znaleźć w blogowym archiwum. Też pamiętam carpaccio.
Odwiedziłam dziś halę targową. Było trochę grzybów, zwracały uwagę wielkie kanie; one na pewno pochodzą z okolicznych lasów. Jest też żurawina. Z ciekawostek – zauważyłam kalafiory w kolorze pomarańczowym. Kiedyś widywałam zielone i fioletowe, ale pomarańczowych jeszcze nie. Kupiłam trochę ogórków kiszonych/ te z hali zawsze są jędrne i smaczne/ i tuszki śledziowe. Znudziły nam się te gotowe ze słoika, ale chyba jednak do nich wrócę, bo smażenie śledzi to nie jest przyjemne zajęcie. Ale już są usmażone/było ich ponad kilogram/ i teraz kolej na zalewę.
A buraki czekają na swoją kolej.
Pogoda wietrzna.
Tu mamy piękny majowy okaz w całości i podany na talerzu: https://adamczewski.blog.polityka.pl/2015/05/27/niespodziewany-grzyb-wyborczy/
Krystyno-dzięki za wyszukanie stosownego zdjęcia 🙂
Też nie widziałam jeszcze pomarańczowego kalafiora natomiast pamiętam, że spotykałam na francuskich bazarach kolorowe marchewki:
https://www.homegourmet.ch/modules/smartblog/images/27.jpg
Kucharze w restauracjach wyczarowują z nich malarskie kompozycje 🙂
Chłodnawo, dzisiaj wyraźnie poczułam jesień, chociaż kalendarzowa zaczyna się 22-go 👿
W garze papryki kolorowe, nadziewane ryżem i mięsem. Zrobiłam tego nadzienia tyle, że jutro będą gołąbki. Nic nie szkodzi, mogą być.
O prawdziwkach mogę sobie tylko pomarzyć i pooglądać na zdjęciach. Te z wiadomego ogrodu, z II Zjazdu Łasuchów na Kurpiach (Gospodarz dołożył…)
https://photos.app.goo.gl/k8MqKzjWHu7s5jne8
Jeżeli chodzi o szczepienia p/grypowe. Jako pracownik wodociągów i kanalizacji byłem szczepiony corocznie. W ubiegłym roku zrezygnowałem / będąc już na emeryturze / i w tym też rezygnuję. Zasady unikania wirusa , niezależnie od jego nazwy są te same. A nawet w tym roku staram się dodatkowo wyjątkowo. Chodzę w masce w miejscach publicznych, unikam zgromadzeń w ciasnych pomieszczeniach. O myciu rąk nie wspominam, bo to był standard nawet przed pandemią 🙂
Alicjo-jakoś nigdy nie mogłam się zdecydować, co lubię bardziej 🙂 gołąbki czy faszerowaną paprykę….
Życie w wiejskich okolicznościach przyrody nie jest usłane różami. Przeżywamy inwazję borsuków, które przeorały fragmenty trawników w kilku okolicznych ogrodach. Jeśli macie ochotę poczytać o borsuczych zwyczajach to znalazłam ciekawy artykuł na ten temat:
https://www.ekologia.pl/srodowisko/przyroda/borsuk-opis-wystepowanie-i-zdjęcia-zwierze-borsuk-ciekawostki,17447.html
Oczywiście nie zamierzamy wychodzić na barykady z powodu nagłej aktywności tych gryzoni w naszej okolicy. One były tu od zawsze i na długo przed nami.
W lesie ruch jak na Marszałkowskiej, wszyscy dookoła już wiedzą, że grzyby pojawiły się w dużych ilościach. Z poczty pantoflowej wiemy, że na warszawskich straganach ceny prawdziwków wahają się od 40 do 65 zł/kg.
No to już – na grzyby! Ja bym w domu nie usiedziała…
Skłaniam się ku papryce z ryżem i mięsem, a gołąbki raczej z kaszą gryczaną i grzybami, wg.przepisu Tereski Pomorskiej. Dawno już nie robiłam gołąbków z ryżem, więc ten farsz będzie akuratnie wykorzystany, zamiast znowu papryka.
Do gołąbków z ryżem zamiast sosu pomidorowego (nie przepadam), ostra salsa 🙂
Kapusta jak zwykle – włoska, tylko chłop musi dowieźć ze sklepu. Na razie chłopaki tradycyjnie w trasie rowerowej (robią dziennie 60-70km).
Tymczasem od wczoraj jesiennie, dzisiaj nawet chłodniej (15c) niż wczoraj, no i pochmurno.
Ja rowniez jestem zachecona kiszeniem warzyw wedlug przepisu Alicji. Kupilam buraki. Z zakupem korzeni chrzanu byl problem. Rowniez lisci. W sklepie farmerskim gdzie zwykle widzialam korzenie chrzanu I korzenie selera tym razem tego nie bylo. Te korzenie sa zwykle drogie tak jak wiele malo popularnych u nas produktow. Korzen chrzanu lub selera kosztuje zwykle $3.00 za funt wagi I wiecej.
Zapytalam w sklepie kiedy otrzymaja chrzanu. W odpowiedzi dowiedzialam sie ze chrzan teraz zrobil sie bardzo popularnym I poszukiwanym warzywem poniewaz zawiera duzo zwiazkow przeciwzapalnych. Przy obecnym braku szczepionki na covid ludzie probuja wszystko co wzmocni odpornosc organizmu.
Tak wiec korzen chrzanu bedzie na farmie za tydzien.
Zatrzymalam sie w sklepie spozywczym ktory rzadko odwiedzam. Wsrod warzyw lezaly korzenie chrzanu. Jeden korzen mial wystajace liscie. Kupilam ten korzen za sakramencka cene, poszukalam na youtube jak z tego zrobic rosnaca roslinę I chyba wszystko bedzie dobrze. 🙂
Uprawa jak cholera! Już 3 zostały zjedzone, a jeszcze ze 3-5 będą, podobno pojutrze ma się ocieplić.
https://photos.app.goo.gl/bUPxDtUpbtT5yzM99
U mnie jest cieplo a nawet bardzo cieplo to w garnku bulgoce letnie danie , la ratatouille. Bedzie na pare dni. Jutro jade do sklepu po wegierki i tam popatrze czy maja chrzan. Kiedys znajoma Polka dala mi korzen chrzanu i nawet ladnie rosl w ogrodku. Mialam w planach kiszenie ogorkow, tylko ogorki nie chcialy rosnac u mnie i po pewnym czasie wyrzucilam chrzan. Ja mam bardzo lekka reke do wyrzucania.
Elapa-zdecydowanie wolę lekką rękę do wyrzucania niż tę, która wyrzuca z trudem albo nie wyrzuca wcale. Mój ojciec nie wyrzucał niczego i gromadził pod hasłem „może się przyda”. Z mamą wyrzucałyśmy te różne „skarby” pod jego nieobecność, bo to był jedyny sposób, by uporządkować niektóre półki.
Alicjo-zaliczyliśmy dwa w jednym-rowerem przez las i przy okazji grzybowe przystanki. Sos z mieszanych grzybów na jutro już gotowy 🙂
Wreszcie nastawiłam buraki na zakwas, łącząc przepis Alicji i Karola Okrasy, czyli dodałam chrzan i czosnek, a także trochę ziaren kolendry i jabłko.
Gołąbki są w najbliższych planach, czyli na weekend. Paprykę faszerowaną bardzo lubię, ale nie wiem dlaczego rzadko ją przyrządzam. Nigdy nie trafiłam na nią w restauracjach czy barach. Szkoda.
Znalazłam na ogródku 4 kanie. Jutro będzie sos do gołąbków 🙂
Czytam już od kilku dni „Sekrety włoskiej kuchni” Eleny Kostioukovitch, wspominałam o tej książce jakiś czas temu. To bardzo ciekawa i nie tylko kulinarna podróż przez wszystkie włoskie regiony.
Przytoczę mały fragment tego, co na przykład o Toskanii pisał Goethe:
„Pierwsze co rzuca się w oczy w Toskanii, to piękny, wspaniały stan robót publicznych, dróg i mostów. Wszędzie widoczna jest ożywcza troska o porządek, solidność, o połączenie pożytecznego z pięknym. Natomiast Państwo Papieskie trwa chyba tylko dlatego, że ziemia nie chce go pochłonąć”.
Wszyscy, którzy podróżowali po Toskanii pamiętają zapewne tamtejszy chleb, który wydaje się bez smaku, bo jest pozbawiony soli. Dlaczego w ten właśnie sposób wypieka się od wieków chleb w tym regionie? „bo chleb pozbawiony smaku cudownie uwydatnia smak wędlin, koziego sera i szynek, które są tu wyśmienite.
Dobrze, że w dobie zarazy można podróżować choćby czytając podobne lektury.
Danuśka,
taką książką można się zaczytać i zapomnieć o jedzeniu. 🙂
Obejrzałam wczoraj filmik o tarcie z Saint Tropez / może niektórzy z Was także, bo pokazano go w jednej z telewizji śniadaniowej/. Trochę jestem zdziwiona jej popularnością/ ale chyba tylko regionalną/, bo jest to lekkie ciasto drożdżowe przełożone kremem maślano- budyniowym. Pewnie smaczne, ale nic nadzwyczajnego. Taki krem robię, a właściwie robiłam do metrowca, którego nie piekłam już kilka lat.
Tu opis, zdjęcia i historia tego wypieku: https://jeszczedalejnizpoludnie.blogspot.com/2017/10/la-tarte-tropezienne-sekretny-przepis.html
Czy blogowa opcja francuska zna tę tartę ?
Bretonska opcja nie jadla tej tarty i pewnie nie bedzie jadla. Nie przypominam sobie abym ja widziala w piekarni. U mnie kroluje far. Uciekam daleko jak widze w ciescie duzo masla, budyniu czy smietany. Sa male wyjatki, np wczoraj zjadlam la crème brulée. Lubie go i jem trzy, cztery razy w roku.
Opcja owerniacko-warszawska zna ten deser jedynie z telewizyjnych programów turystyczno-kulinarnych. W Saint Tropez byliśmy chyba jakieś 30 lat temu, na dodatek krótko i przelotem. Deser jest rzeczywiście specjalnością tego miasta i już 30 kilometrów dalej nie da się go skosztować, podobno jest bardzo smaczny.
Lazurowe Wybrzeże słynie z tart figowych, właśnie trwa tam sezon na te ciasta.
Menton, ostatnie miasto francuskie położone na śródziemnomorskim wybrzeżu, tuż przed granicą włoską jest natomiast stolicą cytryn i słynie z tarty cytrynowej, którą pieczemy również chętnie w Polsce 🙂 To może ktoś się skusi na mały podwieczorek? https://linkd.pl/9k97
Tarta cytrynowa tak. Pieke ja od czasu do czasu.
Festiwal grzybowy trwa, wczoraj wieczorem sąsiadka obdarowała mnie maślakami, bo uznała, że nie będzie ich przyrządzać. Zrobiłam kolejny sos i wrzuciłam do zamrażarki. Dzisiaj zadzwoniła do mnie o 7.15 mówiąc, że nie spała od 3 nad ranem, bo wydawało jej się, że wśród grzybów, które u mnie zostawiła były dwa podejrzane. Uspokoiłam ją, żadnych podejrzanych nie było i poprosiłam, by po tych wszystkich wrażeniach zrobiła sobie porządną, popołudniową drzemkę i zrezygnowała dzisiaj ze spaceru na grzyby 🙂
Pogoda wspaniała, za chwilę krótki wypad nad Zalew Zegrzyński.
Phi… u mnie rano było 10c, a teraz, lekko po południu 14c, ale to chyba tylko dlatego, że zaświeciło słońce. Zrobiłam swoje 6km, cykliści już trzecią godzinę gdzieś w drodze, zapowiedzieli, że dzisiaj im trzeba zrobić ileś tam na kółkach.
Ci to nie mają co robić!
Ja nic nie robię, gołąbki są. Wczoraj były parówki z polskiego sklepu w bagietce.
Poza tym czytam od początku do końca Kapuścińskiego, a mam 12 pozycji.
Ludzka bezmyślność nie zna granic, jeśli chodzi o pandemię. Ja mam o tyle dobrze, że nie bywam nigdzie, chyba, że muszę, a z lotu do Polski zrezygnowaliśmy z rozmysłem, bo po co się narażąć i ewentualnie innych. Nie mamy palącej potrzeby.
W Kingston była cisza długi czas, aż nagle pojawiły się 3 nowe przypadki. Powiedzmy – to się może zdarzyć, ale dziwi mnie przypadek pracownicy służby zdrowia, która przywlokła chorobę z wakacji gdzieś tam. Kto jak kto, ale ona powinna wiedzieć, jak zachować środki ostrożności. Coś poszło nie tak…
No i wrócili studenci, z całego świata zresztą. Mimo zakazu juwenaliów, zrobili sobie uliczne party, i narozrabiali jak co roku, a poza tym kampus sąsiaduje z publiczną plażą, którą na czas pandemii ogrodzono siatką i po prostu zamknięto. Ale co tam – trzech śmiałków poszło sobie popływać (może było więcej, ale przyłapano 3) i grozi im do 10 000$ kary za złamanie przepisów.
Ludzie mają już dosyć obostrzeń, na poniedziałek zapowiedziano w Toronto dzień palenia masek. Na pewno będą tłumy, ale czy to mądre?
Przypominam sobie, jaka byłam zdziwiona, kiedy byliśmy w Japonii i na ulicach sporo ludzi, w tym młodzi, chodzili w maskach, chociaż ja nie zauważyłam smogu ani żadnych takich, czym byłam swoją drogą zdziwiona. Ale należy podkreślić, że teraźniejsze samochody to już nie to, co kilkanaście lat temu.
https://photos.app.goo.gl/eXSkNRzszGUQpy4J6
Alicja,
Zrobilam buraki wedlug Twojego przepisu na kiszenie. Mam pytanie: ile dni to ma “pracowac” zanim bedzie gotowe?
Dzięki
Ma być w ciepłym, nie nasłonecznionym miejscu, im cieplej, tym szybciej zacznie fermentować. Po 3 dniach spróbój, czy jest kwaskowate, zazwyczaj 5 dni wystarczy, do tygodnia. Jak jest kwaśny, to trzeba zlać do butelek i wstawić do lodówki.
Koniecznie jeszcze raz zalać osoloną wodą!
Czasami pojawia się pleśń – ja zaglądam codziennie i jak tylko to widzę, to usuwam, żeby nie „rozrosła się”. Niektórzy uważąją, że powinno się cały nastaw wyrzucić, ale ja tego nie robię, bo pilnuję, żeby się „nie rozrosła”. Sok powinien przyjemnie pachnąć.
Orca,
jak tam w Twojej okolicy pożąry? Bo skądinąd wiem, że objęło to całe Wybrzeże Zachodnie, aż po nasze Vancouver. Młode w Portland też są w pogotowiu…
Alicja,
Dziekuje za instrukcje.
Pozary to zywiol ktory zniszczyl duze tereny, domy, czasami cale miasta. Wszystko w krotkim czasie. Wysokie temperatury, suche powietrze I wiatr. W WA dzisiaj niebo jest przykryte dymem. Wiekszosc tego dymu przywial w nocy wiatr z poludnia, czyli OR i pn. CA.
U nas najgorsze zagrozenie pozarem minelo. To co plonelo albo sie zupelnie spalilo albo zostalo ugaszone. Tylko trudno jest oddychac tym dymem. Tak ma byc przez caly weekend.
OR jest obecnie w najgorszej sytuacji. Jak chyba wiesz w wielu miejscach OR jest obowiazkowa ewakuacja.
Zniszczenia sa trudne do opisania w slowach. Na razie podano ze zginelo 20 osob razem w CA, OR i WA.
Cykliści wrócili, trasa poniżej:
https://photos.app.goo.gl/yoynqXMbC9CA6uwt8
Orca,
Maciek powiada, że trochę u nich przewiewniej i niebezpieczeństwo się oddaliło, co mi ulżyło trochę, bo znając tamte „okoliczności przyrody wiem, że było się czym martwić i ciągle zresztą jest.
A propos tej trasy – najdalszy odcinek na północ to posiadłość naszych znajomych, gdzie cykliści zatrzymali się na krótki popas. Ostatnio tak jeżdżą, po znajomych, którzy na zasłużoną emeryturę przenieśli się na wieś, a nawet wręcz do lasów i nad jeziora.
A Jolinek nas, że tak powiem, olała?
Bez słowa?
Jolinek, nie daj się prosić, po prostu „zabądź” z powrotem. To jest blog w Polityce, ale miał być z założenia mało polityczny, a najlepiej wcale.
https://www.onet.pl/film/onetfilm/marek-sekielski-otwarcie-o-uzaleznieniu-od-alkoholu-zrobil-ze-mnie-rosline/0ejtch9,681c1dfa
Hm. Dziennikarz śledczy ? Komu wierzyć? Roślina, a on nadal pisał? Możliwe, że będzie chciał coś odwołać, powołując się na, że musiał.
Nie lubię takich. Cienkie przepraszanko – byłem pijany…
Fuj.
Orca-wyrazy współczucia. Według doniesień naszej prasy sytuacja wygląda dramatycznie, poniżej artykuł o pożarach w Kalifornii i globalnym ociepleniu, które leży u ich źródła:
https://businessinsider.com.pl/wiadomosci/niszczace-pozary-w-kalifornii-i-zachodnich-stanach-usa-zdjecia/13hwryc
Bywają sytuacje, że kontakt z kelnerami jest bardzo sympatyczny i wczoraj taka właśnie historia nam się wydarzyła. Podczas naszej małej wycieczki nad jezioro Zegrzyńskie zatrzymaliśmy się na kawę oraz słodkie co nieco.
-Proponuję zamówić sernik, bo jest znakomity-mówi pani kelnerka
-W zasadzie dlaczego nie? To prosimy sernik i szarlotkę- odpowiadamy
-My pieczemy sami wszystkie ciasta i kiedy w kuchni jest babcia Ewa to zachęcam wszystkich klientów, by zamawiali sernik. Jej sernik jest boski, ale szarlotka to też dobry wybór-wyjaśnia pani kelnerka.
Fragment o babci Ewie podobał nam się najbardziej 🙂
I jedno i drugie ciasto było wyśmienite. Od kiedy znam smak szarlotki wypiekanej przez Małgosię to moje wymagania wobec szarlotek poszybowały w górę 🙂
Ta wczorajsza była godna stanąć w szranki z małgosiną.
Wspominana przeze mnie książka „Sekrety włoskiej kuchni” to grube tomiszcze i cały natłok informacji o kulturze, obyczajach i kuchni włoskiej. Aby spokojnie przetrawić te wszystkie wiadomości muszę sobie robić przerwy i wtedy sięgam do innej lektury „Tuwim wylękniony bluźnierca” Mariusza Urbanka. Wydaje mi się, że Alicja, która bardzo lubi biografie, zna tę książkę.
Już na dzień dobry jest przednia anegdota o tym, jak Tuwim pożegnał się ze światem:
„W kieszeni garnituru poety znaleziono serwetkę z którejś z zakopiańskich knajp z nagryzmolonym zdaniem: „Ze względów oszczędnościowych polecam zgasić światłość wiekuistą, która mi może będzie świecić”.
Danapola,
Dobrze jest opisana sytuacja z pozarami. Zagęszczenie dymu stało sie niebezpieczne. W gazecie jest takie zdjecie Space Needle. Moze byc tylko lepiej.
https://s.hdnux.com/photos/01/14/06/12/19948177/3/ratio3x2_900.jpg
Danuśka,
dzięki za zwrócenie mi uwagi na tę książkę, akurat tej nie mam (jeszcze!), ale pewnie zakupię, jak tylko będę… natomiast mam „Brzechwa nie dla dzieci”, co już wielokrotnie chyba na tych łamach polecałam.
Mariusz Urbanek niejedną książką się na moich półkach rozwala, że tak powiem 🙂
„Miłość, wódka, polityka” – to o Broniewskim, zapomnianym poecie, bo moja generacja kojarzy go z takim peerelowskim Majakowskim, a to był świetny poeta liryczny i erotyczny. Szkoda, że w szkole nam tego nie podawano, ale było jak było, cóż…
Myślę, że parszywie jest komuś wypominać, w jakich czasach się wychował i czego go uczyli w szkole – to tak nawiasem mówiąc, bo ta era już się skończyła, mamy te komputry, smartfony i tak dalej. Wszystko skrupulatnie zanotowane, a jeśli nie ogłoszone w sieci, to i tak gdzieś tam jest zapisane i to nie zginie.
Te czasy też przeminą, bo teraz jest już taki natłok informacji (pomijam plotki), że nie da się tego przerobić, nawet zawężając temat.
Rzecz ciekawa, lata temu narzekał już na to „Kapusta”, i przewidywał, że będzie gorzej, bo jak ktoś czytając wiadomości ma przesiać, co jest co, pogubi się i nie będzie wiedział, osochozi.
Teatr to dziwny,
teatr jedyny
Gdzie sens, gdzie treść,
czort jeden zna
Tam fortepiany i mandoliny
W szalonym tangu Anawa
Pani mi mówi -niemożliwe
Pani mi mówi – mnie się zdaje
Pani mi mówi – nie do wiary
Pani mi mówi – że to żart
Co jest możliwe to możliwe
Co mnie się zdaje to się zdaje
A pani nie wie co ja czuję
Gdy śpiewam tango Anawa….
(Marek Grechuta)
Całość można wyjutobować 🙂
Danuśka,
jeśli jeszcze nie próbowałaś połączenia grzybów i cukinii, to polecam. Sposoby przegotowania mogą być różne np. do podsmażonych plastrów cukinii dodajemy usmażone oddzielnie grzyby/ robiłam wersję z kurkami/. Całość można wzbogacić skwarkami z boczku i dowolną ilością zieleniny. Można dusić albo zapiec w piekarniku. Mnie to bardzo smakuje.
Twoja znajoma powinna odpocząć od grzybów, ale mania grzybowa jest bardzo silna – nie można minąć obojętnie rosnącego obok grzyba, więc trzeba omijać te rejony.
Z biografii napisanych przez Mariusza Urbanka przeczytałam tę o Kornelu Makuszyńskim. A Broniewski – ciekawa jestem, czy w ogóle młodzież szkolna wie o jego istnieniu. Myśmy przynajmniej czytali ” Bagnet na broń”.
Orca,
nie przetłumaczę, bo Maciek jest tak samo gaduła w piśmie jak ja, ale to jego sprawozdanie sprzed chwili:
We have been ready to evacuate since a few days before this began, with everything packed (passports, deeds, some clothes, cat stuff, water, etc — we used the quake emergency plan I learned in Red Cross training I had at work). On Thursday night alone there were 4 fires within a 2km radius of our house, one of them in the forest – for an hour we watched the alerts from the fire department asking for backup, and then they got it under control. Just total bananas chaos and easily the scariest week of my life. We have friends in some evacuation areas. An acquaintance that I met in February lost their tree farm and home and only got out with the clothes on their back and dogs as they had so little time to prepare (he and his wife’s tree farm was up in the mountains close to the bigger fires). There are 500,000 people on “level 1” (“get ready”) evacuation notice, 12% of the population. We are not included in that number and probably won’t be, as conditions are quickly improving risk-wise.
I should counter the scary sentiment and say that we both are in very good spirits now and that we had planned for this scenario for the last 4 years. It was a good “rehearsal” for any future accidents/quakes/etc. We will never panic if something like this ever reoccurs, we know that now. Very scary, but manageable if you have a plan and are subscribed to the city alert system.
Since Thursday night the wind dramatically died down and humidity increased back to normal levels. This was both good and bad.
Good because now the crews are making progress in defending the south side of the Portland metro from the very big fire down there (and elsewhere, some people could return home), and fires closest to our neighborhood (2 big ones to the west of us) have been contained. As a result fire departments from multiple cities are now able to combine their efforts more.
Bad because with almost no wind, the valleys have absolutely filled with smoke which is unable to climb over the mountains and leave. The very large mountain fires are still producing a lot of smoke that just tumbles down into the valleys to us. These fires happen every year, but normally the Pacific sends the smoke east. It’s just accumulating around us from now until late Sunday when the Pacific breeze (and rain!) returns. As of this moment, when I go outside even for 5 minutes to water my plants, I am covered in dust and fire smell when I come back in. My clothes, hair, etc. We have a special filter on our indoor air circulation fan that is keeping the house breathable.
The cats have no idea any of this is happening and are very pleased we’re in the house even more. Jen is doing very well with her freelancing work (programming) as well as a new business she has set up to sell career mentoring services to women, she is starting to see her first clients for that (remotely). My work is going very well too and very busy, as several of our clients are doing covid-19 work and biotech is a raging hot business right now. Everybody in the entire company got raises and we are hiring new people, new business is going very well, and we got a 100 million $ investment a couple months ago. We won an important contract with a very large UK research organization — covid, cancer, heart disease, you name it. Everyone I work with is working from home but more productive than we were in an office. Go figure…
Just really crazy “uneven” times overall. The good outweighs the bad by a wide margin.
Buraki kiszą się od środy i nabrały już głębokiego koloru i całkiem dobrego smaku. Dodałam /za Karolem Okrasą/ pokrojone w plastry jabłko. Powinnam je umieścić w środku pomiędzy plastrami buraków. Ponieważ pływają na wierzchu, obawiałam się, że mogą spleśnieć. Ale nie, wszystko jest w porządku, żadnej pleśni.
Słuszna była uwaga Alicji, żeby dać dużo czosnku; ja dałam trochę za mało.
Pogoda dziś piękna, więc było trochę porządków w ogródku – mocno przerzedziliśmy krzaki czarnej i czerwonej porzeczki. Zostały tylko młode pędy. Takie zwlekanie z usuwaniem starych pędów to błąd, ale mnie było żal każdej gałązki.
W skrócie – było niełatwo i nadal może być, ale jakoś ominęło ich bokiem, póki co.
Moja wyobraźnia pracowała, bo wiem, w jakich okolicznościach przyrody mieszkają i co się może zdarzyć.
„The cats have no idea any of this is happening and are very pleased we’re in the house even more” – koty nie wiedziały, o co chodzi i były zadowolone, że jesteśmy w domu częściej, niż zwykle”.
Krystyno,
jak już sok jest smakowity, to zlej do butelek, a do drugiego nastawu możesz dodać więcej czosnku, niektórzy radzą, żeby dodać całą główkę, bez obierania – wystarczy przekroić wpół.
Tymi pożarami przejmowałam się (i nadal przejmuję), ale wolałam nie zaklinać rzeczywistości i nie gadać o tym. To jest to, o czym się mówi teoretycznie, ale jak ktoś mówi o „global warming”, czyli o ocieplaniu się klimatu, to się nie wierzy, dopóki…
„Sad to say we have not been spared the worst of the smoke, AQI has been over 400 most of the week and is close to 500 as I write this (This is much worse than in California). For the last couple days there has been no sunrise, just dark orange all day — temperatures originally forecasted to be 34C ended up more like 17C due to the smoke layer. There was ash raining for a while, everything outside is coated in a layer of brown debris (good fertilizer for the soil, ironically…).”
Opuściłam, niechcący – w skrócie, przez ostatnie 2 dni nie było słońca, tylko ciemnopomarańczowy dzień, temperaturę przepowiadano na 34c, ale że słońca nie było, to było mniej więcej 17c. Pełno popiołu wokół, akurat deszcz pada – zmyje w ziemię, dobry nawóz!
Ano… ni ma!
https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/marian-falski-historia-autora-slynnego-elementarza/33jle0c,79cfc278
A propos elementarza, Ala ma kota.
Alicja,
Bardzo dobry reportaz z sytuacji w Portland. Dobrze ze syn I synowa jeszcze nie musza sie ewakuowac. My rzeczywiscie wszyscy zawsze jestesmy przygotowani na trzesienie ziemi czyli nagla sytuacje gdzie trzeba ratowac co jest najwazniejsze. Jest jedzenie (paczki z suchym jedzeniem) butelki wody, latarki I caly “Emergency kit “
Dzisiaj u nas nie widac nieba bo jest przykryte dymem.
Moge to porownac do sytuacji po wybuchu wulkanu St Helens. Zatrute powietrze I zmrok przez caly dzien. Po wybuchu St Helens bylo o tyle gorzej ze wszedzie byl pyl z kwarcu. Jesli to moge brac jako pocieszenie to jest lepiej.
https://www.youtube.com/watch?v=t4vJvy9X4SQ
🙂
Nie wiadomo ile jest ofiar. Duzo osob po prostu “brakuje”.
Tu jest jedna tragiczna historia. Okaze sie ze takich tragedi jest wiecej:
“ In northern Washington State this week, a young family were caught on the road in the flames.
They crashed their truck, took off on foot for the nearby river.
It was over a mile through invisible walls of superheated air, and by the time they reached the water they were both burned over 30% of their bodies, the baby was dead and she was experiencing a miscarriage from her 14-week pregnancy. They waded in the water for over a day before being rescued.”
Orca,
ja blisko geologii, więc zawsze o tym myślę, że COŚ się może zdarzyć na słynnym St. Andreas Fault (uskok), albo wybuchy wulkanów. Dlatego nie chciałabym tam mieszkać, aczkolwiek są to najpiękniejsze „okoliczności przyrody” na Ziemi, a swoje zjechałam i widziałam
… z tym, że właśnie na świecie jak się jedzie i podziwia to tu, to tam, to Zachodnie Wybrzeże Ameryki Północnej ma tego do zarąbania i jeszcze więcej.
Ale ja przeżyłam swego czasu tutaj w Kingston trzęsienie ziemi (w skali Richtera coś ponad 3). Jerzor spał, nieruchomy, a ja się zdziwiłam, bo nie spałam jeszcze, dlaczego łóżko się rusza… Ziemia robi swoje, kiedy chce, aczkolwiek pewne jej ruchy można przewidzieć. Mniej- więcej 🙂
Ale to, co nam Matka Ziemia może zrobić, to nic w porównaniu z tym, co robimy sobie sami i Matce Ziemi wbrew.
Ja na swoją obronę mam to, że dopóki nie jestem w podróży, to na tych czterech literach siedzę, a Jerzor też na rowerze wiecznie. Nie zatruwam.
Kupując cokolwiek, myślę o tym, żeby nie było opakowane w drażniące mnie plastiki, żeby… i tak dalej. Ekologiczniśmy są jak cholera, mam nadzieję, że obecne młode też o tym myślą.
Orca
12 września 2020
21:17
No właśnie – wydaje mi się, że ludzie lekceważą takie ostrzeżenia. Aż ich dopadnie, a wtedy może się okazać za późno. Przecież to są wiadomości codzienne i co chwilę. Nie można tego ignorować. Te świerki zapalają się jak zapałki, od byle czego, od rzuconego kiepa, od porzuconej butelki (soczewka!), od czegokolwiek.
„Przeszli przez kontrolę bezpieczeństwa, ale zbyt późno znaleźli się przy gacie, który był już zamknięty.”
Przepraszam, ale ja starej daty i „gacie” mnie się z czymś innym kojarzy 🙂
Gata też.
Artykuł dla takich matuzalemów, jak, z przeproszeniem, mła. Nie, że posiadałam $$$
Ale doskonale pamiętam ten klimat. We Wrocławiu, a i pewnie w każdym innym Wielkim Mieście, był hotel Novotel (teraz spsiały, ale ciągle kosztowny). Tam był pewex, nie, nie dla „lokalsów”, tylko dla tych, którzy tam chwilowo pomieszkiwali oraz dla pań sprzedajnych, z przeproszeniem, które tam urzędowały.
Ponieważ jedna z tych pań, która donosiła nam jako przyjaciołom na ten temat nie żyje od wielu lat, to potwierdzam, ale i zaprzeczam, bo nie wiem, co się tam działo poza rokiem ’81.
Do tego dodam, że paniom sprzedajnym z takich hoteli nie było łatwo – musiały być na usługach wiadomych służb. Panom obcokrajowcom korzystającym z usług takich pań jakoś nie przychodziło do głowy, że takie piękne i takie tanie. Ale też z drugiej strony, co mógł powiedzieć istotnego w miłosnym uścisku jakiś tam kierowca TIR-a z Włoch 🙄
Jaki pan, taki kram , na wszelki wypadek.
https://businessinsider.com.pl/firmy/pewexy-czyli-historia-chytrej-podmiany-importu-na-eksport/x84fv26
https://www.youtube.com/watch?v=RB5oJ1w7X7k&list=RDRB5oJ1w7X7k&start_radio=1&t=0
No popatrzcie… spuentował, o tym hotelu we Wrocławiu, mieście 😉
https://www.youtube.com/watch?v=cMP_PWUeB8U&list=RDRB5oJ1w7X7k&index=3
O, to musiał być hotel „Monopol”, we w śródmieściu 🙂
Mam od jakiegoś czasu wrażenie, że koleżeństwo się wypięło na blog, z powodów że tak powiem, politycznych. Jolinek, Nowy i pewnie parę innych osób.
Dziwi mnie cienka skóra, przecież to nie miało tak być.
https://www.youtube.com/watch?v=zFZK-qRM7k4
Myślę, że powody nieobecności wielu osób są różne, nie tylko polityczne. Wydaje mi się, że dla niektórych Koleżanek i Kolegów obecność na fejsie( jak mawiają młodzi) jest ciekawszą i przyjemniejszą formą wirtualnego kontaktu z innymi. Sądzę, że blog kulinarny z racji powtarzających się tematów stał się dla wielu dawnych uczestników naszych rozmów mało atrakcyjny, ale z drugiej to my stanowimy o atrakcyjności tego miejsca-im więcej uczestników, im więcej nowych wątków w dyskusji tym blog staje się ciekawszy. No cóż, nikogo jednak nie możemy zmusić, by się tutaj udzielał 🙁
Krystyno-łączyłam już cukinię z pieczarkami, ale z grzybami leśnymi jeszcze nie.
To na pewno dobry mariaż, bo cukinia jest delikatna w smaku i chętnie przyjmuje różnego rodzaju towarzystwo. Spróbuję, dzięki za podpowiedź.
Wróciłam z Dolnego Śląska. Byłam tam już trzeci raz, ale niezmiennie mnie zachwyca, wspaniałe krajobrazy, ładne budownictwo, w prawie każdej wsi jakiś pałacyk lub zamek. Jak bogaty musiał to być region, że tyle tam tego jest. Żal tylko, że tak niewiele z nich jest zadbanych a większość w ruinie.
Kulinarnie odkryliśmy wątróbki w sosie pomidorowym z pieczarkami i cebulą. Wyjątkowo smaczne zestawienie, chętnie poznałabym przepis.
Około 226 000 wyników, powodzenia.
https://www.google.com/search?client=firefox-b-d&q=w%C4%85tr%C3%B3bki+w+sosie+pomidorowym+z+pieczarkami+i+cebul%C4%85.
Też odnoszę wrażenie, że od pewnego czasu blog więdnie i zamiera. Kilka aktywnych osób to za mało. Nie piszą osoby, którym, jak mi się wydawało, zależało bardzo na utrzymaniu tego miejsca. Jakiekolwiek powody nimi kierowały, przykro mi, że tak się stało.
Małgosiu,
jakie miejscowości odwiedziliście tym razem?
Dziś wybraliśmy się do dawno nieodwiedzanego parku w Oliwie. Już po sezonie turystycznym, więc cicho i spokojnie. Oczywiście z tym ” cicho” przesadziłam, bo park położony jest przy głównej ulicy i to jest jedyna wada tego miejsca. Drzewa jeszcze zielone i jesieni nie widać.
Przypomniałam sobie o gołąbkach, więc były jedzone wczoraj i dziś; tradycyjne z mięsem i ryżem w sosie pomidorowym.
Zainspirowałam się Alicją i zrobiłam więcej farszu do planowanej papryki faszerowanej. Póki co poczeka w zamrażalniku.
Wątróbki jakoś nie kojarzyły mi się do tej pory z pomidorami, ale jak widać, niesłusznie.
Dziewczyny,
Aż się poczułam wywołana do tablicy. No nie wypinam się, podczytuję regularnie ale ile można komentować jeden wpis? Obawiam się, że blog nie zajmuje wysokiej pozycji na liście priorytetów Gospodyń…
Małgosiu,
Bo Dolny Śląsk można odwiedzać latami a i tak coś człowieka zaskoczy. Na wątróbkę z pomidorami jeszcze nie wpadłam. Podziel się zdjęciami, proszę.
Orca,
Trzymajcie się, powodzenia.
MagosiaW,
no właśnie…tego mi brak! Czasami ten region jest nazywany „Zdolny Śląsk”. To jest trudna historia Ziem Zachodnich, albo, jak nas uczono, Ziem Odzyskanych.
Przypomina mi się piosenka „Szli na zachód osadnicy, szlakiem Wielkiej Niedźwiedzicy…”
Otóż ci osadnicy zostali przeniesieni ze wschodu na zachód, co wspaniale zostało pokazane w filmie „Sami swoi” Sylwestra Chęcińskiego. Zostali przeniesieni na te odzyskane ziemie, które przecież nie były ich, i siedzieli na walizkach, bo a nuż trzeba będzie wracać…
I nikt o to już nie dbał, co niby dostał w zamian. Ziemie zachodnie to jest właśnie to, ludzie wyrwani z czasów, gdzie mieszkali przez pokolenia i niepewni, ile im jeszcze przyjdzie czasu być na tym nowym „swoim”. Ja to dobrze pamiętam, opowieści ludzi, których już nie ma, ich dzieci już tej traumy nie przeżyli, oni się tam, czyli tu, na Ziemiach Zachodnich, urodzili i to jest ich Polska.
Przy czym zaznaczam, że my byliśmy w tej wsi tak zwane „centralskie gołębiarze”, z wyboru mój Tata się tam przeniósł spod krakowskiej wsi, i bardzo dobrze zrobił!
Ten cyklista, o którym wspominam czasami, że z Jerzorem jeździ, właśnie mi to uświadomił, że on i jego rodzina, z dziada pradziada zasiedzeni w takim Pułtusku czy gdzie tam, mają w sobie historie wielopokoleniowe, a historia mojej rodziny jest bardzo porwana, nie ma tej ciągłości.
Za moich czasów, lata 60-70, to dopiero na Zdolnym Śląsku zaczęło się coś rozwijać, ale jak zwykle historia wsadziła coś w szprychy tego koła i miasta typu Ząbkowice Śląskie, Paczków, Ziębice, Złoty Stok obumierają, bo to, co przejęliśmy „po Niemcu” (w Ziębicach na przykład Zakłady Przetwórstwa Owocowego)
już teraz się nie opłaca.
Jeśli byłaś w Kłodzku, MałgosiaW, to pewnie zauważyłaś, jakie to piękne miasto i centrum – ale to nie dlatego, że mieszkańcy zadbali, tylko tak zwana Powódź Tysiąclecia (1997) i Kłodzko spłynęło Nysą Kłodzką, chociaż to trudno sobie wyobrazić… a na odbudowę dała wredna UE, o czym mało kto pamięta oprócz takich jak ja na przykład, bo wiem, jak to wyglądało kiedyś. Ja czuję się stamtąd, z tych Ziem Odzyskanych, bo tam się urodziłam, to są moje „rodzinne strony”.
A tu jeszcze, żeby mnie podrażnić chyba, podesłała mi szwagierka moja ulubiona, a wielu zjazdowiczom znana Tereska Pomorska:
https://photos.app.goo.gl/espZRqMdMVBkfrpR7
ewa
13 września 2020
16:06
„…ale ile można komentować jeden wpis?”
To nie wiesz jeszcze, że wpis rzadko kiedy jest komentowany?! O wszystkim tutaj jest pozawpisowe 🙂
A propos wątróbki, to kojarzy mi się z jabłkami, ale Jerzor nie przepada. A tak w ogóle, to wątróbki kurczaczej nie widziałam w sklepach mniej więcej od roku 🙁
Ewa I zainteresowani,
Nauczylam sie nowy skrot ( acronym). AQI oznacza air quality index. Z 190 (w piatek) okreslany jako bardzo niebezpieczny do 120 (niebezpieczny). Kto by pomyslal ze przy 120, czyli teraz, czuje ze moge oddychac.
50 jest okreslany jako “dobry”.
Nadal widocznosc jest tylko na kilka metrow ale w powietrzu jest troche wilgoci.
Na innym blogu osoba pisze ze pozary spowodowaly anarchistyczne grupy. To nie jest prawda.
Ależ tam… wina Tuska, Orca! Albo Trumpa 😉
https://www.thewhig.com/news/local-news/returning-students-have-kept-city-police-busy
My też się zastanawialiśmy na tym daniem, ale okazało się znakomite, jedliśmy je dwa razy w różnych restauracjach, były trochę inne, ale oba świetne.
Tym razem naszą bazą był Pałac w Rząsinach. Właścicielka walczy dzielnie by go odrestaurować, ale przed nią jeszcze niewyobrażalny ogrom pracy.
W najbliższej okolicy były Gryfów Śląski i Lwówek. Potem
Zapora Pilchowicka, słynny most, Schronisko Perła Zachodu nad Jeziorem Modrym koło Siedlęcina, Jelenia Góra, Lubomierz (ten od Samych Swoich), Złotoryja, Bolesławiec, Wleń (był zalewany 150 razy), Świeradów Zdrój.
Pałace: Płakowice,Lenno, Brunów, Grodziec, resztki zamków Podskale i w Uboczu.
Zdjęcia niedługo będą, udało mi się wgrać je Google, muszę je jeszcze opisać.
Toście zwiedziliście! Prawie-prawie trasa dorocznych praktyk geologicznych w terenie, dla studentów! W okolicach Bolesławca Jerzor nadzorował swego czasu wydobywanie glinki kaolinowej na potrzeby znanych zakładów znanej bolesławieckiej ceramiki. Chyba każdy coś z tych wyrobów ma, ja też:
https://www.e-manufaktura.com/
Ale opuściliście Pałac Marianny Orańskiej w Kamieńcu Ząbkowickim 🙁
Tego Wam nie przebaczę!
Mieliśmy w planie wyjście obiadowe, ale na pytanie, czy wyjście, czy mam rozmrażąć schabowe, Jerzor wskazał schabowe 😯
Pogoda jest taka, że czarna noc listopadowa mogłaby iść o lepsze, żę tak powiem.
A podobno trzynastego nawet w grudniu jest wiosna! Od lat Jerzora urodziny obchodziliśmy w Polsce, a tu masz…
p.s.
Dlatego Wam nie wybaczę, bo co roku tam „nadzoruję” odbudowę, szczodrze współfinansowaną z UE, a na kark wzięła to sobie gmina Kamieniec Ząbkowicki, znając gminę, podziwiam, bo wiem, że tam jest biednie.
Pesymiści mówią, że jak się odbuduje, to zgłoszą się spadkobiercy Marianny… Niechta, ale szkoda byłoby, żeby taka pseudo bo pseudo, ale gotycka w zamyśle budowla miała się w perzynę obrócić. A mało brakowało!
https://photos.app.goo.gl/Y8RTxdARmMMUY3eU6
Alicjo, ale to nie ta okolica 🙂
A Jerzorowi Sto Lat i wszystkiego najlepszego!
…Małgosiu, toż to rzut beretem! No ale przyznaję, ja mam kłopot z odległościami, dla mnie 500km to 5 godzin jazdy, a 50km to już zupełnie można na piechotę 😉
Następną razą nie omińcie! Jerzor dziękuje za życzenia.
Trochę zdjęć
https://photos.app.goo.gl/6XqW4dbV9mcb23Zw6
Małgosiu,
serdecznie dziękuję, rozświetliły mi te zdjęcia dzisiejszy „listopadowy” dzień.
Jerzor nie rozpoznał „znaku” Bolesławca… a przecież mam taki imbryczek z osławionymi kółeczkami, biały w niebieskie…
Czekam na dalsze 😉
Koleżanki Warszawianki, mam dla Was zadanie, oto miejsce Waszego kolejnego spotkania, bo komu jak komu, ale Wam uwierzę!
https://noizz.pl/jedzenie/nobu-restauracja-roberta-de-niro-w-warszawie-recenzja/rd8s8hm
Wysłałam, zanim przeczytałam, a Jerzor natychmiast, podesławszy mi sznureczek (a ja Wam) pojechał mimo wrednej pogody do najbliższej „suszarni”, bo kotlety ciągle się rozmrażają, będą na nasz obiad, czyli kolację za parę godzin.
A suszi uwielbiamy swoją drogą… ten (powyżej) artykuł czytajcie po jedzeniu!!!
Alicjo, jakby to powiedzieć, to chyba nie nasza półka cenowa 🙁
Też tak myślę, ceny powalają, ale jednorazowe doświadczenie warto byłoby tej ceny.
W takich hotelach, będąc w Warszawie, też nie pomieszkujemy.
Ciekawa jestem, czy to się utrzyma, chociaż… znając polskie realia, ci przy grubym portfelu lubią się pokazać. To tak, jak w tym dowcipie o kupowaniu krawata – no co ty Wania, za 500?! Za rogiem sprzedawali za 1500!
Ale jestem ciekawa, jak to się potoczy. Zdjęcia takie, że…no właśnie, suszi nadjechało!
Małgosiu,
ciekawe miejsca odwiedziliście. Z tych na zdjęciach widziałam tylko Jelenią Górę.
Miasta i miasteczka zadbane i przeważnie ładnie odnowione. Znalazł się też niestety przykład betonowej rewitalizacji rynku, czyli zniszczenia ciekawego rynku z dużą ilością zieleni we Wleniu. Tutaj więcej na ten temat: http://wleninfo.pl/rynek-we-wleniu-kamienna-patelnia/
Ceramika bolesławicka zachwycająca. Gdybym miała wybrać coś dla siebie, miałabym wielki problem. Podoba mi się wszystko z wyjątkiem szklanego kieliszka na ceramicznej nóżce. Nie pasuje mi to połączenie.
Tak Krystyno, Wleń to przykład betonozy.
W Bolesławcu nie ma sklepów z ceramiką , trzeba jechać do sklepów przyfabrycznych na obrzeżach miasta. Ja mam parę salaterek stamtąd, moja siostra bardzo ją lubi i właśnie dla niej coś dokupowałam. Jak w większości małych miast życie zamiera po 17-tej, a ponieważ to było ostatnie miasto na trasie do odwiedzenia, byliśmy tam dość późno i trudno było znaleźć otwarty sklep przyfabryczny. Na szczęście w jednym ze sklepów właściciel otwierał go na telefon i skorzystałam z tego kupując siostrze dzbanuszek do mleka, bo stary stracił uszko.
Bardzo dobrze, jak panowie się starzeją. Urodziny, zaproponowałam że zapraszam do knajpy jaśniepańskiego wyboru, na co Pan nie bardzo, bo przecież moje schabowe są lepsze, a akurat w zamrażarce były dwa. Otóż za wielkie one były, on takich nie chciał, powinnam była z jednego zrobić cztery małe, no i dlaczego tego tłuszczyku nie poodkrawałam…
Nie dość, że pogoda wredna listopadowa wręcz, poza temperaturą, to jeszcze się nasłuchałam. I na co mi to było???
Ja się już napracowałam, nasprzątałam i nagotowałam.
Może, zasugerowałam, niech Jaśniepan poszuka sobie młodszej służącej? Stać go!
Kurczę, tak bardzo się starałam. Schabowe za grube! Powinnam je była rozbić cieniutko! Panierka nie taka („kotlet schabowy, panierowany” żeby Młynarskiego przytoczyć…) za mało, za dużo i tak dalej.
Ech….
https://www.youtube.com/watch?v=eB_U10J9fO8
🙂
W rocznicę urodzin: Julian Tuwim
KARTOFLE
Czujesz? Ogniskiem pachną te pogańskie lata,
Gdy iskrami trzaskały żagwie jałowcowe
I dym wełnistym kłębem za wiatrem ulatał,
I marszczyły się z żaru kartofle surowe.
Gdy zrudziałą gałęzią, iglastą i suchą,
Huknąć stos w łeb płomienny ‒ jakbyś w ogień cisnął
Worek żywych chrabąszczy! Takim sykiem prysnął,
Taką paniczną chmarą iskromiotu buchał.
I nigdy tak kartofel podany do stołu
Nie nęcił, jak ten właśnie, z przyswędem i węglem,
Łapczywie wytrącony patykiem-pocięglem
Z siwej, gorącej mąki leśnego popiołu.
Z dłoni go w dłoń przerzucać! dmuchać, bo gorący!
Parzy obłuskiwaną spieczoną łupiną!
Tknąć w sól z papierka! wchłonąć w usta chuchające,
Żeby się na skaczącym języku rozpłynął!
Łódkami się przez siwą Pilicę wracało,
Z prądem, wiatrem, pod wieczór, pod zorzę wiśniową,
W milczeniu, zamyśleniu, z gorejącą głową.
Tak się ogień, popioły i smutek poznało.
Zdążyłam przed północą.
Dobranoc…
Ja ten żar ogniskowego kartofla poczułam w dłoniach, czytając ten wiersz 🙂
Asia zawsze „leci” klasyką, a ja się zastanawiam – czy są jacyś współcześni, młodsi, kogo by wiersze człowiek śledził i czyje tomiki poezji kupował?
Stosowna piosenka:
https://www.youtube.com/watch?v=GiMQgvfYSks
List od Pani Ewy Tuwim, córki poety:
http://stowarzyszenieimpet.pl/308/
Wprawdzie lekko spóźniona, ale aromatyczna kawa/herbata dla Jerzora wraz z najlepszymi życzeniami urodzinowymi:
https://linkd.pl/9ezu
Do tuwimowego koszyka dorzucam jeszcze jedną anegdotę:
Pewien satyryk i autor tekstów publicystycznych, którego antysemickie poglądy były powszechnie znane na jednym z przyjęć dla literatów, wzniósłszy toast, powiedział co następuje: „nie ma literatury polskiej bez Adama Mickiewicza, nie ma Adama Mickiewicza, bez pana Tadeusza, nie ma Pana Tadeusza bez Jankiela, niech żyje Tuwim”. W odpowiedzi na to poeta wzniósł kielich i odrzekł: „nie ma literatury polskiej bez Adama Mickiewicza, nie ma Adama Mickiewicza bez pana Tadeusza, nie ma Pana Tadeusza bez Jankiela, nie ma Jankiela bez cymbałów, niech żyje Nowaczyński”
Po cichu
Po wielkiemu cichu
Idu sobie ku miastu na zwiadu
I idu, i patrzu
Na ulicach cichosza
Na chodnikach cichosza
Nie ma Mickiewicza
I nie ma Miłosza
Tu cichosza, tam cicho
Szaro, brudno i zima
Nie ma Słowackiego
I nie ma Tuwima
Na ulicach cichosza
Na chodnikach cichosza
Nie ma Mickiewicza
I nie ma Miłosza
Tu cichosza, tam cicho
Szaro, brudno i zima
Nie ma Słowackiego
I nie ma Tuwima
Po cichu
Po wielkiemu cichu
Idu sobie i idu, i idu
I patrzu, i widzu
W rękach, w głowach cichosza
W ustach, w oczach cichosza
Nie ma samozwańców
I nie ma rokoszan
Tu cichosza, tam cicho
Szaro, brudno i śnieży
Nie ma kosmonautów
I nie ma papieży
Na ulicach cichosza
Na chodnikach cichosza
Nie ma Mickiewicza
I nie ma Miłosza
Tu cichosza, tam cicho
Szaro, brudno i śnieży
Nie ma kosmonautów
I nie ma papieży
Tu cichosza, tam cicho
I w ogóle nic ni ma
Wiosna to czy lato
Jesień albo zima
(Grzegorz Turnau)
Małgosiu-moja obserwacja z podróży po Polsce jest podobna-życie na ulicach małych miasteczek zamiera wraz z zamknięciem sklepów o godz.17.00. Owszem na rynku jest otwarta jeszcze jakaś restauracja lub kawiarnia, a o godz.18.00 lub 19.00 otwierane są kościoły na wieczorne nabożeństwa. Ze zwiedzaniem kościołów w dzisiejszych czasach lekko nie jest 🙁 W niewielkich miastach czy też na wsiach kościoły są w ciągu dnia pozamykane. Owszem czasem zdarza się, że można zajrzeć do środka przez oszklone drzwi zabezpieczone dodatkowo kratą, ale nie jest to powszechna praktyka. To zjawisko nie dotyczy zresztą jedynie naszego kraju, gdzie indziej jest często podobnie, a wszystko z powodu kradzieży cennych przedmiotów czy obrazów, jakie znajdują się w tych przybytkach. Szkoda, na dodatek w czasie mszy czy nabożeństw kościołów nie należy zwiedzać.
Kiedyś w Bieszczadach udało nam się, zupełnie przez przypadek, trafić na Tydzień Otwartych Cerkwi, co to była za radość 🙂
Danusiu, jedyny kościół otwarty na naszej trasie to ten w Lwówku, była niedziela , po mszy. W naszej wsi kościół, do którego przeniesiono cenne rzeczy z ruiny innego średniowiecznego kościoła na cmentarzu był oczywiście na głucho zamknięty, msze są tam odprawiane 3 razy w tygodniu. Ksiądz dojeżdża, ale chyba nie ma w tym nic niezwykłego bo kościół jest w każdej wsi, a te się ciągną jedna za drugą, wiadomo że zaczyna się następna jak widać koleją wieżę.
Przepiękny dzień był dzisiaj, doskonały na wycieczki. Wybraliśmy się więc nad Zatokę Pucką – do Rewy. Trochę serferów było atrakcją dla nielicznych spacerowiczów i plażowiczów. Kawa była oczywiście z widokiem na wody zatoki i odległy ale widoczny Półwysep Helski. Była też ciekawostka ornitologiczna – pierwszy raz widziałam w naszym regionie ptaka orzechówkę. Bardzo dużo jest ich nad Morskim Okiem, u nas to raczej rzadkość.
Obiad też był w terenie, tym razem w ” Przystani na rybkę” na obrzeżach Rumi. Zgodziłam się na propozycję sympatycznej kelnerki, żeby dorsz był z pieca. Do tej pory jadłam dorsza smażonego. I jednak zostanę przy tej wersji, jest znacznie smaczniejsza/ jednak trochę tłuszczu poprawia smak/, ten z pieca jest trochę za suchy. Ale wokół było tak pięknie, że nie narzekałam.
Jestem, jestem!
Przepadłam dla świata, bo Młody przyleciał.
Blog czytam, wiem, co się dzieje na świecie (takich pożarów nawet nie próbuję sobie wyobrazić). Politycznie jestem na bieżąco. Za torbę z tęczą jeszcze nikt mnie nie zelżył.
Kulinarnie nie mam się czym pochwalić.
Wczoraj, wyjątkowo, zrobiłam to https://www.lekcjewkuchni.pl/2020/05/kurczak-po-wosku-z-patelni-italian.html dałam niej bulionu, wyostrzyłam papryczką chili, a kurczakiem był indyk. Zostało wymiecione.
A tak, to pichcę to, co Młody lubi najbardziej. Pomidory, ogórki, wszelkie warzywa pochłania w ilościach, bo mają smak i zapach. Poprosił o ukochaną sałatkę warzywną w permanencji, jutro robię czwartą. Znika trzecie brownie (pomiędzy keks, ciasto buraczane i sernik).
Z powodu różnych powodów nigdzie nie wyjeżdżaliśmy, poza krótkim wypadem do Inków. Oni byli u nas na kaniobraniu (dwa pełne wiadrzyska). W naszych lasach więcej ludzi niż grzybów. Na targu podgrzybki pierwszego sortu po 30 zł., borowików nie widziałam.
Aronia pracuje w nalewce, większość poszła do ludzi, bo ona od lat niezmordowanie i obficie owocuje. Węgierka w tym roku słabo, ale jak zwykle przepyszna, Młody objada. Zbieram maliny i jeżyny. Pigwę trzeba podpierać, jabłoń też. Jesienne porządki w natarciu. Roboty huk i jeszcze trochę.
Teraz znowu przepadnę, ale się objawię 🙂
Haneczko-jaki długi i sympatyczny wpis, oby jak najczęściej 🙂
Pozdrowienia dla Młodego!
Nasz dzisiejszy nadbużański spektakl:
https://photos.app.goo.gl/heAwqYn2pvfH4p1L6
Ojej, jaki długi post Haneczki 😀
Z przyjemnością obejrzałam wszystkie zdjęcia z Waszych podróży. Tym bardziej, że dłuższy urlop jeszcze przede mną i pewnie to będzie tylko Chandra Unyńska 😉 .
Wczoraj był Tuwim, dzisiaj Zuzanna Ginczanka:
ZAMIAST RÓŻOWEGO LISTU
Moje malutkie miasto ma zbyt wiele uliczek —
(nie mogę ciebie spotkać, choć co dnia wszystkie liczę).
Moje malutkie miasto ma uliczek za mało —
(nie ma w niej takiej jednej, by się dwoje spotkało).
Moje malutkie miasto mogło stać nad tysiącem,
które mają chodniki długo, długo idące,
a nad każdą by stało smukłych domów miliony
jak dynie pełne pestek drobiem ludzkim zmrowionych —
— a każda co dzień inna pełna twego kochania
mogła święto spotkania na tych domach wydzwaniać,
na tych domach ogromnych kolorowych klawiszach —
— — a my byśmy szli
wiecznie,
a w nas byłaby cisza.
Moje malutkie miasto mogło stać nad króciutką
tylko jedną jedyną, jak strumyczek wąziutką,
a uliczka ta mogła mieć dwa tylko domeczki
naprzeciwne radosne roześmiane dzwoneczki —
— moglibyśmy wyjść sobie w jakiś wieczór lub ranek
z naszych domów: śmieszyczek, radośnianek, wiośnianek
i od razu się spotkać sercodzwonnie dłońwdłońnie
i patrzeć sobie w oczy
wiecznie
wiecznie
dozgonnie.
Moje malutkie miasto ma zbyt mało uliczek
i zbyt wiele uliczek,
których nigdy nie zliczę.
Prawda, że to jest piękne: sercodzwonnie dłońwdłońnie 🙂
Jak miło widzieć i Asię (cudny wiersz) i Haneczkę (pozdrowienia dla Młodego)!
Małgosiu – kupiłam właśnie „Poezje zebrane” Zuzanny Ginczanki i jestem oczarowana.
Dla miłośników poezji oraz miłośników kotów (Magdaleno! 🙂 ) a również dla miłośników poezji, kotów i słów :- D
GRAMATYKA Zuzanna Ginczanka
(— a wrosnąć w słowa tak radośnie,
a pokochać słowa tak łatwo —
trzeba tylko wziąć je do ręki i obejrzeć jak burgund pod światło).
Przymiotniki przeciągają się jak koty
i jak koty są stworzone do pieszczot
miękkie koty ciepłe i potulne mruczą tkliwość andante i maesto.
Miękkie koty mają w oczach jeziora i ziel-topiel wodorostną na dnie.
Patrzę sennie w źrenice kocie
tajemnicze i szklane i zdradne.
Oto jest bryła i kształt, oto jest treść nieodzowna,
konkretność istoty rzeczy, materia wkuta w rzeczownik,
i nieruchomość świata i spokój martwot i stałość,
coś, co trwa wciąż i jest, słowo stężone w ciało.
Oto są proste stoły i twarde drewniane ławy,
oto są wątłe i mokre z tkanek roślinnych trawy,
oto jest rudy kościół, co w Bogu gotykiem sterczy,
i oto jest żylne tętnicze ludzkie najprostsze serce.
Zaś przysłówek to nagły cud
niespodzianka potartych krzesiw —
było coś nie wiadomo jak
a już teraz jest w skos i w poprzek
i oburącz oplata myśl i jest pewnie rzewnie i dobrze.
A zaimki to malutkie pokoiczki,
gdzie na oknach rosną małe doniczki.
Każdy kącik — to pamiątka po dawniej
a są tylko dla Ciebie i dla mnie.
Tu tajemną abrakadabrą
kwitną prawa miłosnych algebr:
Miłość ja — to ty, ty — to ja (równanie)
ja bez ciebie — ty beze mnie to zero.
My lubimy otuleni zmierzchami
w małych słowach jak w szufladkach szperać.
Ja to ty — ty to ja. Równanie.
A zaimki są tak tajne jak kwiaty,
jak malutkie, malutkie pokoiczki,
w których mieszkasz w tajemnicy przed światem
(— więc weź tylko słowo do ręki
i obejrzyj jak burgund pod światło,
a wrosnąć w słowa tak radośnie,
a pokochać słowa tak łatwo. — ).
Krystyno, zaraz zobacze co to ta: Orzechowka.
Ale, skoro ich wiele nad Morskim Okiem, to dlaczego by nie w takiej Krynicy Morskiej np, albo i nad Zatoka Pucka? Wsio rawno!
U nas tez byla na obiad przystan rybka. Kupilem dla nas po jednym swiezym sledziu i po jednej swiezej sardynce, usmazylem otoczywszy maka. Do tego kartofle w mundurkach i resztki wlasnej fasolki. Stwierdzilismy, ze sardynka smakowo jednak odbiega od sledzia, nie bylismy jednak zgodni co do tego, co smaczniejsze. Ja uwazam ze sardynka. Ryby jednak maja najszersza palete niuansow smakowych, jesli chodzi o miesiwa, lub temu podobnych.
W piatek rozejzalem sie za grzybami, bo troche popadalo, a na trawniku, przed domem jakies dwa rodzaje podgrzybkow rosnie. Nie znalazlem jednak niczego poza cala masa tzw zajaczkow, Te byly (jak zwykle) tak zarobaczone, ze starczylo raptem na bardzo przedluzona jajecznice na sniadanie. Ale, bede czuwal, bo jeszcze beda maslaki i – mam nadzieje – rydze, jak w podobnie suchym, zeszlym roku, mimo to.
Nie, gdzie moglbym sie rownac z Ginczanka, a z haneczkowym blokiem juz w ogole.
Posiedze sobie pod miotla
A, krystyno,
tej orzechowki chyba jeszcze nie widzialem na oczy,
Orca,
widze we wiadomosciach jakie tam u was pozary.
To straszne, wspolczoje, trzymajcie sie!
Pepegorze,
ja też zdziwiłam się widokiem orzechówki, ale dość długo chodziła po dachu budynku, gdzie mieści się restauracja w Rewie i mogłam dokładnie jej się przyjrzeć. Chyba te ptaki lubią bliskość wody, ale do tej pory nie widziałam ich nad zatoką.
Haneczka przyjemnie zapracowana z widokami na dalsze zapracowanie.
Sok z buraków udał się znakomicie, ale to chyba dzięki dobrym burakom wyhodowanym na kaszubskiej działce znajomych. Nawet sól jodowana im nie zaszkodziła. Tę sól sprawdziłam, jak już zalałam buraki – kłodawska kamienna, ale jodowana. Myślę, że ewentualna pleśń może być spowodowana tym, że warzywa były mocno nawożone.
Pepegor,
Dziekuje,
Trzymamy sie jak mozna. Trudno jest opisac co tu sie wydarzylo i nadaj sie dzieje. Zniszczenia, zatrute powietrze i wszystko czego jeszcze nie wiemy.
Moi też ledwo oddychają, powietrze zatrute do niemożliwości, wszędzie pełno popiołu. I tak mieli szczęście, mieszkają w lesie koło Portland. Paliło się w odległości mniej więcej 2km, a zaznaczam, że to lasy naokoło…Czekają na wiatr od Pacyfiku. Do nas chmury dymu dotrą pojutrze – taka siła jest tych pożarów.
Tymczasem od południa znad Zatoki Meksykańskiej dosięgnie mniej lub więcej huragan Sally, ociepli się, ale dzisiaj zapowiedzieli przymrozki i ściągnęłam z ogrodu doniczki z ziołami. Dla zabawy włożyłam w doniczkę kawałki imbiru i nawet mi rośnie 😉 Ale wiem, że w tym klimacie poza sezonową roślinką nie wykształci mi się korzeń jak należy.
Nie przypominam sobie bym czytał ładniejsze wspomnienie o Tuwimie, więc przeplotę z przepięknym słowem Pani Ginczanki
Agata Tuszyńska – Pisarka
10h ·
126 rocznica urodzin Juliana Tuwima
U mnie w domu mówiło się Tuwimem. Tomy jego wierszy, poematów, prozy, przekładów, humoresek, piosenek, listów i wspomnień, zajmują kilka półek mojej biblioteki. Obcuję z nim od lat. Coraz bardziej dotkliwie.
Tuwimem przesiąkłam od dziecka. Od “Abecadła” („W stanęło do góry dnem i udaje, że jest M”), przez “Lokomotywę” („pot z niej spływa, tłusta oliwa”) i supełki zapominalskiego Słonia Trąbalskiego, po rozterki Pani Słowikowej („bo Pan Słowik przed dziewiątą miał być na kolacji…”) I u nas wszystko stygło: zupa z muszek na wieczornej rosie, sześć komarów nadziewanych w konwaliowym sosie… i tort z wietrzyka też.
Tuwimiem nazywało się akacje i czarne irysy, mimozy, tuberozy i bzy, szczególnie bzy (A polski bez jak pachniał w maju. W Alejach i Ogrodzie Saskim, w koszach na rogu i w tramwaju…). Pomarańcze i mandarynki były jego, i “różowość” i złotowłose sny.
Tuwimem oswajało się miłość („Zamknij pamięć, bo idzie burza, Wiatr firanki nadyma. Idzie burza, niebo się zachmurza I patrzy moimi oczyma.”) i miłowanie („taki to już los mój będzie, takie to już… przywitanie, pożegnanie”). I bezdomne serce („co chcesz z nim zrób… na swoje zamień…”).
Tuwimem tańczyło się walca, „czy pamiętasz? – tajnym szeptem, żałobą. Czy pamiętasz jak z Tobą w ciemny las mego życia wkroczyłem…”
Tuwimem deklinowało się kochane imiona („jakże było memu życiu na imię?”), wyrażało żal („bezbrzeżny”) i tęsknoty („uparte”). I nade wszystko powtarzało się Tuwimem: „warto warto żyć… mgławo jest za oknami, zaraz listonosz zadzwoni… To my? ja i ty?”
Śpiewało się Tuwimem. Nie tylko z Hanką Ordonówną („Miłość ci wszystko wybaczy, na pierwszy znak”), ale i później z Ewą Demarczyk czy Czesławem Niemenem.
Tuwim jest dobry na ciszę wrześniową i rozmowę smutnie nieskończoną. Na jesień najsłodszą, najzłotszą, która nas cieniem zwiędłych drzew dotyka. I na wiarę, że “rozwiośnimy się…” Jeszcze i jeszcze.
O Tuwimie można nieskończenie, jak on o zieleni. I o słowach, które w jego poezji mają moc i smak, zapach i soczystość.
Nie dość słowo z widzenia znać. Trzeba
Wiedzieć, jaka wydała je gleba,
jak zalęgło się, rosło, pęczniało,
Nie – jak dźwięczy, ale jak dźwięczniało,
Nie – jak brzmi, ale jakim nabrzmieniem
Dojrzewało, zanim się imieniem,
czyli nazwą, wyrazem, rozpękło.
W dziejach wzrostu słowa – jego piękno.
“Bania z poezją” rozbiła się dla łódzkiego gimnazjalisty wcześnie. Zachęcony przez mistrza Leopolda Staffa zapełniał kolejne kajety zachłannie i żarliwie. – Taki młody i już poeta – miał powiedzieć do twórcy grupy poetyckiej Skamander, warszawski taksówkarz. Czyhanie na Boga, Sokrates tańczący, Siódma jesień… kolejne tomy wierszy torowały mu drogę na literacki Parnas wolnej Polski. Liryk, twórca kabaretowy, autor piosenek stawał się najbardzej popularną postacią międzywojennej Warszawy. Czuł się u siebie w bogatej ojczyźnie polszczyźnie, choć byli tacy, którzy usiłowali mu to miejsce odebrać. Dla antysemitów zawsze pozostał Żydem. “Tuwim nie pisze po polsku, lecz tylko w polskim języku (…) a jego duch szwargoce”. Nazywano go “gudłajskim Mickiewiczem” a wiersze wywodzono z “mściwego ducha Talmudu”.
Wojnę przeżył na emigracji. 17 września przekraczając granicę polsko rumuńską zerwał z drzewa liść, ostatni ślad ojczyzny. Zachowała się po nim jedynie koperta.
Jestem Polakiem – mówił o sobie Tuwim, bo tak mi się podoba. Bo brzoza i wierzba, bo Mickiewicz i Chopin. Nazywał siebie także Żydem Doloris Causa. „Ta ranga niechaj będzie udzielona polskiemu poecie przez naród, który go wyda. Nie za żadne zasługi, bo Ich przed wami nie mam. Będę to uważał za awans i najwyższa nagrodę za tych parę wierszy polskich, które może mnie przeżyją i pamięć o których związana będzie z moim imieniem – imieniem Żyda polskiego.”
Powstałe za oceanem “Kwiaty Polskie” nazywano arcydziełem.
Wrócił do Polski w 1947 jeszcze bardziej podobny do księżycowego ptaka. Prosił ocalałych o wieści “stamtąd”: powinienem wiedzieć, muszę wiedzieć, jak umierali. Jego starą matkę Niemcy wyrzucili z balkonu na otwocki bruk. W jej grobie – notował syn – został “trup mojego imienia”.
W grudniu 1953 pisał o śmierci Miłosiernej Dobrodziejce. I “odfrunął przez okno w Zakopanem” – jak powiedziała Izabela Czajka Stachowicz. Może lata teraz nad Giewontem (…) a potem wzbija się potężnym szumem skrzydeł wysoko, wysoko do słońca dniem, do gwiazd nocą i tak żyje tam najdziwniejszy z cudownych poetów.
Agata Tuszyńska – Pisarka
10h ·
126 rocznica urodzin Juliana Tuwima
U mnie w domu mówiło się Tuwimem. Tomy jego wierszy, poematów, prozy, przekładów, humoresek, piosenek, listów i wspomnień, zajmują kilka półek mojej biblioteki. Obcuję z nim od lat. Coraz bardziej dotkliwie.
Tuwimem przesiąkłam od dziecka. Od “Abecadła” („W stanęło do góry dnem i udaje, że jest M”), przez “Lokomotywę” („pot z niej spływa, tłusta oliwa”) i supełki zapominalskiego Słonia Trąbalskiego, po rozterki Pani Słowikowej („bo Pan Słowik przed dziewiątą miał być na kolacji…”) I u nas wszystko stygło: zupa z muszek na wieczornej rosie, sześć komarów nadziewanych w konwaliowym sosie… i tort z wietrzyka też.
Tuwimiem nazywało się akacje i czarne irysy, mimozy, tuberozy i bzy, szczególnie bzy (A polski bez jak pachniał w maju. W Alejach i Ogrodzie Saskim, w koszach na rogu i w tramwaju…). Pomarańcze i mandarynki były jego, i “różowość” i złotowłose sny.
Tuwimem oswajało się miłość („Zamknij pamięć, bo idzie burza, Wiatr firanki nadyma. Idzie burza, niebo się zachmurza I patrzy moimi oczyma.”) i miłowanie („taki to już los mój będzie, takie to już… przywitanie, pożegnanie”). I bezdomne serce („co chcesz z nim zrób… na swoje zamień…”).
Tuwimem tańczyło się walca, „czy pamiętasz? – tajnym szeptem, żałobą. Czy pamiętasz jak z Tobą w ciemny las mego życia wkroczyłem…”
Tuwimem deklinowało się kochane imiona („jakże było memu życiu na imię?”), wyrażało żal („bezbrzeżny”) i tęsknoty („uparte”). I nade wszystko powtarzało się Tuwimem: „warto warto żyć… mgławo jest za oknami, zaraz listonosz zadzwoni… To my? ja i ty?”
Śpiewało się Tuwimem. Nie tylko z Hanką Ordonówną („Miłość ci wszystko wybaczy, na pierwszy znak”), ale i później z Ewą Demarczyk czy Czesławem Niemenem.
Tuwim jest dobry na ciszę wrześniową i rozmowę smutnie nieskończoną. Na jesień najsłodszą, najzłotszą, która nas cieniem zwiędłych drzew dotyka. I na wiarę, że “rozwiośnimy się…” Jeszcze i jeszcze.
O Tuwimie można nieskończenie, jak on o zieleni. I o słowach, które w jego poezji mają moc i smak, zapach i soczystość.
Nie dość słowo z widzenia znać. Trzeba
Wiedzieć, jaka wydała je gleba,
jak zalęgło się, rosło, pęczniało,
Nie – jak dźwięczy, ale jak dźwięczniało,
Nie – jak brzmi, ale jakim nabrzmieniem
Dojrzewało, zanim się imieniem,
czyli nazwą, wyrazem, rozpękło.
W dziejach wzrostu słowa – jego piękno.
“Bania z poezją” rozbiła się dla łódzkiego gimnazjalisty wcześnie. Zachęcony przez mistrza Leopolda Staffa zapełniał kolejne kajety zachłannie i żarliwie. – Taki młody i już poeta – miał powiedzieć do twórcy grupy poetyckiej Skamander, warszawski taksówkarz. Czyhanie na Boga, Sokrates tańczący, Siódma jesień… kolejne tomy wierszy torowały mu drogę na literacki Parnas wolnej Polski. Liryk, twórca kabaretowy, autor piosenek stawał się najbardzej popularną postacią międzywojennej Warszawy. Czuł się u siebie w bogatej ojczyźnie polszczyźnie, choć byli tacy, którzy usiłowali mu to miejsce odebrać. Dla antysemitów zawsze pozostał Żydem. “Tuwim nie pisze po polsku, lecz tylko w polskim języku (…) a jego duch szwargoce”. Nazywano go “gudłajskim Mickiewiczem” a wiersze wywodzono z “mściwego ducha Talmudu”.
Wojnę przeżył na emigracji. 17 września przekraczając granicę polsko rumuńską zerwał z drzewa liść, ostatni ślad ojczyzny. Zachowała się po nim jedynie koperta.
Jestem Polakiem – mówił o sobie Tuwim, bo tak mi się podoba. Bo brzoza i wierzba, bo Mickiewicz i Chopin. Nazywał siebie także Żydem Doloris Causa. „Ta ranga niechaj będzie udzielona polskiemu poecie przez naród, który go wyda. Nie za żadne zasługi, bo Ich przed wami nie mam. Będę to uważał za awans i najwyższa nagrodę za tych parę wierszy polskich, które może mnie przeżyją i pamięć o których związana będzie z moim imieniem – imieniem Żyda polskiego.”
Powstałe za oceanem “Kwiaty Polskie” nazywano arcydziełem.
Wrócił do Polski w 1947 jeszcze bardziej podobny do księżycowego ptaka. Prosił ocalałych o wieści “stamtąd”: powinienem wiedzieć, muszę wiedzieć, jak umierali. Jego starą matkę Niemcy wyrzucili z balkonu na otwocki bruk. W jej grobie – notował syn – został “trup mojego imienia”.
W grudniu 1953 pisał o śmierci Miłosiernej Dobrodziejce. I “odfrunął przez okno w Zakopanem” – jak powiedziała Izabela Czajka Stachowicz. Może lata teraz nad Giewontem (…) a potem wzbija się potężnym szumem skrzydeł wysoko, wysoko do słońca dniem, do gwiazd nocą i tak żyje tam najdziwniejszy z cudownych poetów.
v
Nie wiem jak Wy lecz ja zauważyłam swoistą „rytmiczność” wśród bywalców Blogowej Kawiarenki.
Sezon wiosenno-letni i związane z nim wyjazdy-rozjazdy często objawiają się pustymi miejscami przy stole. Jesienna plucha i zimowe kaprysy zachęcają do kolejnych wirtualnych rozmów, dzielenia się potrawami przy wtórze muzyki uzupełnianej fotografiami z różnych stron Polski i świata.
Zaznaczam – nie twierdzę iż jest to reguła.
Są też inne powody nagłych krótszych bądź dłuższych nieobecności.
I każdy odmienny, indywidualny.
Nasz ostatni powrót z Polski nie był najszczęśliwszy. Dla naszego zdrowia. Najpierw ja, poźniej Wombat przeżywaliśmy perturbacje zdrowotne. Ja jakoś doszłam do normy, Wombat niestety nie. Wręcz przeciwnie.
Nie zawsze mam czas, ochotę i nastrój by współuczestniczyć żywo w dyskusjach Blogowej Braci.
pandemia deprymuje
chęci, ochotę wstrzymuje
lecz pamiętajcie: Blog potęgą jest i basta
od pierogów, zup, mięsiwa aż po ciasta
czasem głowa też się kiwa od win różnych
nalewek, szampana oraz piwa
zawrót głowy od kolorów
kwiatów, nieba i ogrodów
morza, góry, lasy, oceany
dzięki fotkom wszystko znamy
tutaj rynek, tam ławeczka
i udała się wycieczka
że kogoś dziś nie ma
to nie jest dylema
Pyra nie darmo mawiała: Blog potęgą jest i basta
ja dodam: Banda Blogowa to zżyta kulinarna kasta
Oj, Echidno!
Współczuję Wam obojgu.
Własne dolegliwości są niczym w porównaniu do troski o Bliskiego.
Uściskaj ode mnie delikatnie Wombata.
Echidno, trzymajcie się ciepło, zdrowia Wam życzę! U Was chyba zaczyna się wiosna?
Dzień dobry,
Czytam Was codziennie, niestety nie mam czasu pisać.
Właśnie wracam od Heleny – blog jest potęga.
Nie będę obiecywać częstszych komentarzy, ale postaram odzywać się regularnie.
Pozdrawiam serdecznie.
Jolly,
od TEJ Heleny?! Przynajmniej napisz, co u niej 🙂
U mnie zaczyna się zima, nie mimozami, a przymrozkami 🙁
2c było rano, a „przyziemnie” zero. Ale cykliści już na kółkach 🙄
Obiadowo barszcz ukraiński z pięknym jasiem fasolą.
Pozdrawiam i zapewniam, ze nie lekcewaze Blogu, tylko, powtarzajac za echidna, nie zawsze mam czas, ochote i nastroj, zeby cos napisac od siebie. Opieka nad bliska osoba i niepokoj, ktory szczegolnie w tym okresie pandemii mnie nie opuszcza, absorbuja caly moj czas. Ogladam Wasze piekne zdjecia i dzieki nim podrozuje a poezja podana przez Asie jest jak balsam. Jestem pod urokiem Zuzanny Ginczanki a Tuwim jest od dawna bliski mojemu sercu.
Nowy, piekny jest ten tekst Agaty Tuszynskiej, dziekuje.
Echidno, jak najlepszego zdrowia dla Was obojga.
Nowy – ja też dziękuję za tekst Agaty Tuszyńskiej.
Echidno – życzę zdrowia.
Alino – tak, ta proza życia, na dodatek w pandemii jest czasami przytłaczająca, ale postanowiłam „nie ozdabiać się rzewnowzdychliwie w beznadziejność twarzowo przezłotą.” 🙂
Jeszcze jeden piękny wiersz
Zuzanna Ginczanka
Przepis na prostotę życia
Brukom ulic się dziwić przez okna, liczyć wrony i łykać dzisiejszość,
wszystkie myśli odrzucać od siebie i zostawiać jedynie najmniejszą,
nie nazywać niczego słowami, nie wyplatać ze wzruszeń określeń,
nie wpisywać w zeszyty spostrzeżeń, definicji nie sączyć z uniesień. –
Nie ozdabiać się rzewnowzdychliwie w beznadziejność twarzowo przezłotą,
rozczochranych, cygańskich tęsknotek nie nazywać liliową tęsknotą,
nie przyjmować odwiedzin wspomnienia, które łzawi się zwykle półpłacząc,
nie hodować w doniczce miłości i nie skrapiać snów wonną rozpaczą. –
Łapać muchy i ziewać szeroko; nie odnawiać skończonych rozdziałów –
i nie zbierać kolekcji ze spleenów, autografów i zgasłych zapałów
– łykać ranki hałaśną radością i na dłoniach podawać im serce,
a wieczorem zasypiać w prostocie, jak w dziecinnej mięciutkiej kołderce.
1936 r.
Dziewczyny,
Zdrowia dla Bliskich a Wam sił i wytrwałości.
Jerzorowi – serdeczności.
Jerzor dziękuje za życzenia. Już nie pedałuje, a siedzi u mechanika z samochodem, bo wczoraj pewnemu kierowcy wymknęły się dwa kamyki spod kół i trzasnęły tak, że cała przednia szyba do wymiany 🙄
Łapię muchy i dokańczam rozdziały jeden po drugim 😉
Alicjo,
Od TEJ Heleny. Jest w świetnej formie.
Spotkanie było ogromna – przynamniej z mojej strony- przyjemnościa. Jej historie to materiał na niezwykle ciekawa ksiażkę. Nakarmiła mine do wypęku piersiami kaczymi, sałata, arbuzem i ciastem czekoladowym ze słonym karmelem. W gościńcu dostałam koktailowy stolik na kółkach i kwiaty . Chyba takich wizytujacych jak ja to lepiej nie mieć…
O tym, że historie Heleny to materiał na niejedną książkę, to wiadomo 🙂
Wiem, że prowadzi chyba blog na FB, ale ja bojkotuję FB.
Pisałam do niej bodaj w maju ub. roku na urodziny, ale się nie odezwała 🙁
Może zajrzy tu kiedyś?
W każdym razie dobrze słyszeć o niej 🙂
Dzień dobry,
Alinko, Asiu 🙂 🙂
Dzięki
JOLLY ROGERS,
specjalnie dla Ciebie/ ale polecam każdemu/ – może już to znasz, ale jeśli nie to koniecznie zapoznaj się z tym tekstem pożyczonym z Blogu Bobika/ oj, działo się kiedyś w Bobikowie! / To jest o TEJ Helenie https://www.blog-bobika.eu/?page_id=1551
Korzystając z pięknej pogody wybraliśmy się tym razem nad pełne morze, czyli do Białogóry. To około 50 km ode mnie, ale nigdy jeszcze tam nie byłam. Plaże nad zatoką nie mogą równać się z tymi nad „prawdziwym” morzem. Było wspaniale, wiał lekki wiatr, więc upał nie doskwierał. W tej sytuacji kawa w papierowym kubku i gofry jako dodatek jedynego wyboru nie zepsuły mi humoru. Po drodze na plażę/ trzeba przejść ponad kilometr przez las/ spotkaliśmy kilkoro grzybiarzy wracających już z grzybowym urobkiem – pełne wiaderka i kosze. Białogóra znana jest z grzybnych lasów, ale wydawało mi się, że jest za sucho na grzyby. W drodze powrotnej tuż przy drodze zebraliśmy grzyby do dwóch torebek foliowych/ to trzeba zawsze mieć przy sobie/, po przesypaniu – pół dużego kosza. Prawdziwki amerykańskie, niestety nie polskie borowiki, ale dobre i to. Jeszcze nie sprawdzałam, czy są zdrowe. Ale radość była wielka, zwłaszcza że niespodziewana.
Pepegorze,
nad plaży znów spotkała mnie niespodzianka – dwa biegusy https://pl.wikipedia.org/wiki/Biegus_zmienny#/media/Plik:Calidris_alpina_01.jpg
Kiedyś gniazdowały w Polsce, obecnie tylko przelotem.
Krystyna,
Dziekuje za link do Bobika o Helenie. Czasami czytam Blog Bobika ale ten utwor przeoczylam.
Co za talent!
Dorota Szwarcman poswiecila wpis Kindze kiedy nadszedl jej dzien.
Dzień dobry,
Krystyno, dziękuję za przypomnienie musicalu.
Bobika czytam regularnie i pamiętam zabawę z tworzeniem ‘Wiatraków’.
Poszłam na spacer z kijkami, było pochmurno, ciemno i wietrznie. I nagle wyszło słońce, las rozbłysnął , drzewa się wyodrębniły i nie były zieloną masą, pięknie filtrowały światło. Aż stanęłam pełna zachwytu.
Przyroda potrafi człowieka zachwycić. Lubię takie chwile.
Dziś przed południem pojechaliśmy do lasu, tym razem niedaleko nas. Na miejscu szok – cały parking i przylegające do niego drogi zastawione samochodami. Tylu grzybiarzy? Sprawa szybko się wyjaśniła – trwały tam właśnie zawody w biegach terenowych. Ale wszystko odbywało się spokojnie i bez hałasów. Grzybów było niestety niewiele; myślę, że już je wyzbierano.
Białogóra tak nam się spodobała, że jutro znów planujemy tam się wybrać, ale dość wcześnie. W planie zbieranie grzybów a potem drugie śniadanie w lesie.
Krystyno – zazdroszczę tego drugiego śniadania w lesie 🙂
My byliśmy na grzybobraniu w niedzielę. Pojechaliśmy późno, dopiero około 15, w lesie byliśmy niecałe 2 godziny. Grzybów było sporo, małe, zdrowe, schowane w mchu i wysokiej trawie. I mój coroczny koszmar – olbrzymie pajęczyny z pająkami rozpięte pomiędzy drzewami 🙂 Ściółka, mimo sporych opadów podczas tego lata, bardzo sucha. Z grzybów tylko podgrzybki, zwane u nas czarnymi łebkami. Część została zamarynowana, pozostałe suszą się i rodzice mają dwa obiady.
Ja zrobiłam chyba przedostatnie żniwa bazylii, pewnie mogłabym nią obdzielić brać blogową. Taka mała beczka, a sukcesywnie zbierana bazylia się odnawiała i mam tego od groma i ciut. Trochę zamroziłam, ale większość ususzyłam. Myślę, że jeszcze przed zimą zbiorę trochę.
Krystyno,
grzyby może i wyzbierano, ale jeszcze przynajmniej z miesiąc będą wyrastały nowe, więc nic straconego 🙂
A co do amerykańskiej odmiany wyczytałam tyle:
„Borowiki amerykańskie są jadalne, choć nie tak aromatyczne jak borowik szlachetny. Jednak ze względu na swój łagodny smak i grzybowy zapach są grzybem cenionym przez grzybiarzy. Owocniki są zdrowe, nigdy nie zarobaczywione, ponieważ nasze rodzime gatunki owadów żerujących na owocnikach grzybów nie znają tego gatunku i go nie kolonizują. Z borowika wysmukłego przygotowuje się marynaty, używa do zup i sosów, a także suszy. ”
Więcej tutaj:
https://beszamel.se.pl/grzyby/borowik-amerykanski-czyli-zlotak-wysmukly-opanowal-polskie-lasy-jak-wyglada-czy-mozna-go-jesc,20395/
Taki on amerykański, a u mnie nie ma 🙁
Małgosiu – Twój opis rozświetlonego lasu jest bardzo poetycki.
Asiu 😀
Julian Tuwim
W LESIE
Na twardych korzeniach ślisko,
Na mchu głęboko i miękko,
Mrowi się wściekłe mrowisko:
Kopiec drgający męką.
Przez drzewa miga drzewami,
Mokro i ciepło po deszczu,
Pachnie miękkimi grzybami,
Gałązki skrzypią-trzeszczą.
I wtem – jak z cebra – na świerki
Słońce chlusnęło, wylało,
I poszły ćwierki-przećwierki,
Zaświegotało, załkało…
Zatriotrulitreliło,
Frunęło śpiewem z wierzchołka,
Ptakom się w dziobkach sperliło
I niebem płuczą gardziołka!
Jarzeniem ocieka wszystko,
Lepko na korze pod ręką, –
– I wre rozwścieczone mrowisko:
Kopiec drgający męką.
1920 r.
Hop, hop, melduję się po powrocie z krótkiej, acz intensywnej wycieczki na Podlasie, a właściwie na jego południowe rubieże, które chwilami niektórzy zwą Lubelszczyzną. Po raz kolejny sprawdza się powiedzenie, że po pierwsze cudze chwalicie swego nie znacie i że pod latarnią najciemniej.
Przyznam szczerze, iż nie sądziłam, że w Radzyniu Podlaskim albo w Białej Podlaskiej bogate rody magnackie budowały siedziby godne pałacu znanego nam dobrze z Wilanowa. Zanim podrzucę zdjęcia z tejże podróży zobaczcie, proszę, internetowe widoki z Radzynia: https://navtur.pl/files/plc_pano/4090.jpg
oraz wspaniały pałac Radziwiłłów z Białej Podlaskiej:
https://static.polskieszlaki.pl/zdjecia/atrakcje/2017-10/pc278291.jpg
Po tej magnackiej uczcie podróżnicze ścieżki zaprowadziły nas na szlak wzdłuż Bugu i granicy z Białorusią, który z kolei rzuca na kolana z racji urody tamtejszych cerkwi i kościołów https://linkd.pl/a2sz
oraz śladów kultury tatarskiej i żydowskiej.
Cd opowieści podróżniczych nastąpi….
Jutro w planach mini zjazd warszawsko-ostrołęcki. Koleżanki Warszawianki udają się z pierwszą, ale na pewno nie ostatnią 🙂 wizytą do Misia Kurpiowskiego.
Malgosiu, tak ladnie to opisalas, ze sama sie zachwycilam 🙂
Krystyno, przeczytalam ten niezwykly tekst poswiecony Helenie i jestem pod wrazeniem. Jest ciekawy, zabawny i tyle w nim odnosnikow i historycznych i muzycznych, az w glowie sie kreci. Czy autorem jest jedna osoba?
Danusko, a Wy znow byliscie w drodze 🙂
A teraz spotkanie u Misia i stol suto zastawiony , mniam mniam
Alino-przyznaję, że należę do tych, którzy spokojnie w miejscu usiedzieć nie mogą, Ewa i Witek też z tej opcji 🙂 Zresztą tego rodzaju włóczykijów nie brak, jeden z takich wędrowców zagadnął do nas przy furcie tatarskiego cmentarza w Zastawku: http://www.polskaniezwykla.pl/web/place/6054,zastawek-cmentarze-tatarskie-(mizary).html
Spotkania w drodze są na ogół bardzo ciekawe i sprawiają, że porzucasz choć na chwilę swoje rutynowe myślenie i oceny. Nagle spotykasz kogoś kto ma w samochodzie świetny sprzęt fotograficzny, doskonałej jakości laptop i kto nocuje w samochodzie, na średnio wygodnym legowisku i to zapewne nie z braku pieniędzy, ale z wyboru” bo szkoda mi czasu na szukanie hoteli”. Myślisz sobie w duchu-ot, prawdziwy pasjonat podróży. Pogadaliśmy o tym co jeszcze warto zobaczyć i że na Podlasie można wracać wiele razy, bo to fascynujący region. Ów pasjonat nie dosyć, że wracał to przeprowadził się z południa Polski na dalekie, północno-wschodnie rubieże.
Danusiu – a Wilkowyje odwiedziliście? 😀 😀 😀
Pozdrowienia dla Marka. Czy Jolinek też jedzie do Ostrołęki?
Trochę poezji:
Wyjaśnienie II
Zuzanna Ginczanka
Żeby rzecz wyjaśnić wreszcie
tak czy owak, tak czy siak,
kiedy spytasz: «Czy mnie kochasz»?
powiem tobie: «Nie i tak».
Powiem tobie po namyśle,
nie na oślep, byle jak,
Mówiąc »Nie» — rzecz jasna skłamię,
by nie skłamać mówiąc «Tak».
Mówiąc: «Tak» zaś, skłamię po to,
by nie skłamać mówiąc: «Nie».
Mam nadzieję, że już teraz
nie zrozumiesz słów mych źle.
Tak, Jolinek się wybiera.
Alino,
przeoczyłaś uwagę techniczną zamieszczoną na początku tekstu o tym, że twórczy wkład Blogownictwa został wyróżniony kolorem niebieskim. Głównym autorem jest oczywiście Bobik, czyli niezapomniana Kinga Zygma, a pomagali jej zdolni blogowicze Bobikowa.
Świetny tekst, przypominam go sobie czasem dla poprawy humoru.
Asiu,
dla Ciebie leśne pajęczyny są koszmarem, a je podziwiam, choć omijam, żeby nie zniszczyć pracy pająków. Podobnie jak pajęczyny w ogródku. Obawiałabym się tylko dużych pająków, bo te potrafią ugryźć .
Czarne łebki to moje ulubione grzyby, ale dziś znaleźliśmy ich niewiele.
A prawdziwki amerykańskie rzeczywiście nie były robaczywe/ ani jeden/, choć wydaje mi się, że Irek kiedyś wspomniał, że już polskie robaczki zainteresowały się nimi.
Zimna noc się zapowiada, jest tylko + 7 st.C.
Asiu-Wilkowyje nadal pozostaną tylko w mojej filmowej pamięci 🙂
Odwiedziłyśmy natomiast Siedlce skąd już tylko rzut kamieniem do miejscowości Jeruzal, w której kręcono większość scen do tego filmu. Tym, którzy w latach 2006-2016 nie oglądali polskiej telewizji wyjaśnię, że rozmawiamy z Asią o serialu „Rancho”.
Czekam na przyjazd Małgosi, Jolinka i kuzynki Magdy, jako że do Ostrołęki wyruszamy z nadbużańskich włości.
Krystyno, rzeczywiscie, przegapilam te wstepna uwage a potem, czytajac , nie widzialam juz koloru czcionki…
Danusko & spolka, udanego dnia i pozdrowienia dla Marka.
Słoneczny, ale chłodny dzień, na razie 10c, cykliści w trasie.
Frakcja warszawska proszona jest o raport, co u Marka, którego tu nie było już sto lat. Nieładnie!
Rancho to ja raz na jakiś czas, jak bywałam w Polsce.
Na obiad omlet z pieczarkami, ale to się jeszcze może zmienić.
Miś w doskonałej formie, ale zapracowany po uszy. Spływają zamówienia na oprawę obrazów oraz na pisanie/malowanie ikon(podobno obie formy poprawne). Do przerobu całe kilogramy dyń i kabaczków, niektóre pomieszczenia domu i pracowni czekają na remont, ale nie da się wszystkiego od razu.
Ostrołęcki Mistrz Kulinarny ulepił z racji naszego przyjazdu cały stos pierogów z serem i przy okazji z tego samego ciasta przygotował makaron do rosołu. Piekarnik padł zatem Miś zakupił znakomite ciasta w najlepszej cukierni w okolicy. Zwizytowałyśmy bogatą bibliotekę książek i płyt oraz pospacerowałyśmy po ogrodzie, w którym rosną chyba wszystkie możliwe drzewa owocowe oraz jest zadbany warzywnik. Drzewa owocowe noszą imiona Tych co na Chmurce.
Małgosia, zgodnie z wieloletnią tradycją, przywiozła oczywiście szampana, którym wznieśliśmy toast za spotkanie. Telefonicznie dołączył do nas Sławek paryski, czym sprawił nam ogromną przyjemność. Przed wyjazdem, tak jak typowe warszawskie słoiki 🙂 zostałyśmy obdarowane licznymi przetworami oraz ogródkowymi płodami. Spotkanie zakończyłyśmy na nadbużańskich włościach wypijając rozgrzewającą herbatę i po kusztyczku nalewki jagodowej autorstwa piszącej te słowa. Ech, to był naprawdę piękny dzień….
Misiu, wielkie podziękowania za całokształt!!!
Zdjęcia niewątpliwie będą, ale znowu muszę zmagać się z techniką. Być może Małgosi uda się zamieścić fotoreportaż bez pokonywania internetowych biegów z przeszkodami.
Udało się zwyciężyć technikę podrzucam zatem kilka zdjęć z misiowo-kurpiowskich okoliczności przyrody:
https://photos.app.goo.gl/uEt2eQ1upGjSbxY96
Misiu, bardzo dziękujemy za wspaniała gościnę.
Pierogów na zdjęciach nie ma , bo zostały natychmiast zjedzone.
https://photos.app.goo.gl/fminSq8Dt7PfPLPx5
Fajnie jest u Misia. Pogodę mieliście śliczną. Drzewka owocowe rosną jak na drożdżach. Już czas zakupić dynie ozdobne, wszak jesień za pasem.
Wyprawa do lasu udała się bardzo – duży kosz i spore wiaderko zapełniły się różnymi grzybami, ale borowik szlachetny był tylko jeden. Nie szkodzi, i tak jestem zadowolona. Tylko teraz mam pełne ręce roboty; tak kończą się leśne przyjemności. Większość grzybów ususzę/ niestety suszarkę mam tylko jedną/, trochę zamarynuję. Na smażone nie ma specjalnie amatorów, trochę zjemy, ale zamrożę kilka porcji na potem. Leśne śniadanie było najprzyjemniejsze z tego wszystkiego. Przy leśnej drodze z Białogóry nad morze nadleśnictwo Choczewo zadbało o postawienie kilku zadaszonych wiat z solidnymi drewnianymi stołami i ławami. Wszystko nowe i porządne. Zebrałam też trochę owoców borówki leśnej, niewiele, ale wystarczy na 2-3 małe słoiczki konfitury do serów, tylko dodam gruszkę. Było też jeszcze sporo jagód, większość już przejrzałych, ale sporo całkiem dobrych. To chyba już koniec z grzybobraniem tej jesieni. Muszę obrobić się z tym, co mam, a końca nie widać.
Na naszej trasie widziałyśmy wielu sprzedawców grzybów, prawdziwków nie brakowało.
Zazdroszczę Warszawiankom mini zjazdu i Misia…
Krystyno, grzybiarz nie wie, co to nadmiar. Jeśli są, to musi i już. U nas, jak na razie, cieniutko.
Obejrzałem i przeczytałem wizytę u Misia. Super.
Małgosia – to pierwsze zdjęcie to rosół!
Ja pierniczę, ale bym zjadł!
Aż mną zatrzęsło!
U nas wczoraj też był rosół. Ja nie Miś – makaron sklepowy.
Dzisiaj, w konsekwencji, potrawka.
Brakuje mi Jolinka.
Echidno, jak Wombat?
Haneczko-Jolinek postanowiła, że jeszcze trochę odpocznie od komputera i od internetu.
Zastanawiam się, jak zagospodarować ogromniastego kabaczka z misiowego ogrodu.
Ratatuja na pewno, a druga część do zupy…..?
Dzień dobry, gościna u Misia wygląda przesympatycznie. Pozazdrościć 🙂
kawa
Koleżanki warszawskie, dzięki za relację i zdjęcia. Łatwiej sobie teraz wyobrazić, bo myślami byłam z Wami. Bardzo piękna wyprawa i takie miłe klimaty misiowe 🙂
Irku, sympatyczne nawiązanie…
Przede wszystkim dziękuję za serdeczności i życzenia powrotu do zdrowia. Wybaczcie, że nie imiennie.
Haneczko – nieco lepiej lecz to długotrwała sprawa, a Wombata delikatnie uściskałam. Z Wombatowym uśmiechem i podziękowaniem ku Tobie.
Misiowej gościny i gościńca tylko pozazdrościć. A kusztyczek na Danuśkowo-Alanowych włościach sama bym chętnie wychyliła.
Zamiast takich wspaniałości „potyrałam” nieco w ogrodzie i na trawnikach. Kilka dni temu ostro przetrzebiłam cytrynowy krzaczek i drzewko granatu. Jakie tam drzewko, drzewo nam wyrosło jakie przemieniłam… nie, nie w bonsai lecz zdecydowanie straciło na wysokości i rozłożystości.
A to jeszcze nie koniec wiosennych porządków. Niestety.
https://www.youtube.com/watch?v=bL1YcHGiYOg
„grzybiarz nie wie, co to nadmiar.” (z komentarza haneczki). Oj, prawda!
Na zdjęciach brakuje mi zdjęcia zbiorowego delegatów!
Bo zdjęcia Misiowej biblioteki, słoików i okoliczności Misiowego ogrodu oraz kuchni mieliśmy już okazję podziwiać, Misio nam podsyłał 😉
Mnie zainteresowały Misia ramy do obrazów. Do tej pory obrazy Kuzynki Magdy mam nieoprawione, bo jak poszłam do sklepu ramiarskiego, to doszłam do wniosku, że taniej by mi wyszło zaprosić Misia i sfinansować mu wyprawę na tę stronę Wielkiej Wody, niż u nich zamówić robotę…
Na Rynku w tym roku nie było czego szukać, zawsze w niedzielę bywał tutaj taki „pchli targ”, gdzie można było trafić na jakieś badziewne obrazy w ciekawych ramach, ale z okazji pandemii… i tak dalej 🙁
Danuśka,
moja Mama robiła kabaczki nadziewane ryżem i mięsem, jak na gołąbki – do tego sos pomidorowy. Nadziać, zapiec, byle nie za długo, tak tylko, żeby kabaczek lekko zmiękł. Nie natknęłam się tutaj na kabaczki, a cukinia trochę przymała…
My zrobiliśmy małą wycieczkę do pobliskiej pasieki, zakupiliśmy miodu trochę, dwa i pół kilograma. No i teraz wcinam miód gryczany. Mamy też „wielokwiatowy”, czy jak go nazwać. Nasza „pasieka” liczy obecnie ponad 1000 uli, rozstawionych na włościach okolicznych rolników, tych od pól gryczanych jest tu najmniej, więc miód odpowiednio droższy, ale i tak tani, 8$ za pół kg. Ten pierwszy – 10$ za kg.
W sklepie ten pierwszy kosztuje 15$ i w dodatku jest pasteryzowany. Co mi po pasteryzowanym miodzie?
Nie mam zdjęć, chociaż aparat noszę i przy pogodzie, ale była to wyprawa zwiadowcza, żeby zobaczyć, czy już pora wybrać się do okolicznych sadów po nasze ulubione jabłka. Bęðą za tydzień, powiadają sadownicy. Przy odpowiedniej pogodzie wybierzemy się tam za jakieś 10 dni. Oraz wstąpimy do okolicznych winiarni. Przyjemnego weekendu!
Piszecie o amerykanskich borowikach. Na tym zdjeciu I trzech nastepnych jest borowik ktory zbieram. Po angielsku “bolete”
Jestem ciekawa czy na tych czterech zdjeciach jest borowik amerykanski?
https://get.google.com/albumarchive/112949968625505040842/album/AF1QipNHqelZ7TjkZZUm_hYQlzchVFyOYYiNQ9tbcO5t/AF1QipMo22uEyHBkD7g5MuaqLsWfg4pJR_EE1Gmn6XvX
Miód pasteryzowany, nie słyszałam o takim 🙁
Małgosiu,
nie znam się na polskich miodach sklepowych (zawsze mieliśmy od znajomych, którzy mieli ule), ale u nas na tak zwany „raw” miód w sklepie nie natrafiłam, wszystkie są pasteryzowane (jest to zaznaczone na słoikach), u naszego pszczelarza też – miody niepasteryzowane są oznaczone jako „raw honey”.
Dla mnie miód pasteryzowany nie ma żadnej wartości, tak samo jak słodzenie gorącej herbaty miodem – miód traci wartość, jak się go podgrzeje powyżej 40c.
Jeśli słodzić napój, to lekko ciepły co najwyżej.
Orca,
ja się nie znam na prawdziwkach amerykańskich, dla mnie one wyglądają tak samo, jak polskie, z opisu wynika, że te amerykańskie są wysmukłe i mają dość wysoką nóżkę. Te, co pokazałaś na zdjęciu, to typowe prawdziwki, z charakterystyczną przysadzistą nóżką 🙂
Gdybym miała las pod ręką, tobym się pewnie wybrała, ale najbliższy las grzybowy to jakieś 100km z nakładem.
https://kobieta.onet.pl/wiadomosci/borowik-z-ameryki-jak-wyglada-czy-jest-jadalny/zskvtq8
Ja bym nie rozróżniła jednego od drugiego, patrząc na te zdjęcia… oczywiście wylądowałyby w moim koszyku!
Prawdziwie trujących grzybów jest mało, za to dużo jest niejadalnych. Wiki powiada o grzybach niejadalnych tyle:
„Grzyby niejadalne – grzyby, których owocniki dla człowieka nie są trujące, jednak nie nadają się do spożycia ze względu na nieprzyjemny smak, zapach, twardy miąższ, wielkość owocnika, ciężkostrawność lub inne czynniki powodujące nieprzydatność spożywczą danego gatunku grzyba.”
Orca, na Twoich zdjęciach są borowiki szlachetne . Tzw. amerykańskie prawdziwki , fachowa nazwa złotak wysmukły, wyglądają tak
Orca,
tak jak Alicja, uważam, że na zdjęciach są borowiki szlachetne, choć ten po lewej to może inna odmiana – ma ciemniejszy spód kapelusza. Wszystkie trzy są przepiękne.
” Grzybiarz nie wie, co to nadmiar” – to prawda . Otrzeźwienie następuje dopiero w domu. Jeszcze się nie obrobiłam, organizacyjnie się zdezorganizowałam 🙂 . W dodatku w środę kupiłam ładne węgierki i nimi też musiałam się zająć. Zrobiłam powidła. I upiekłam biszkopt ze śliwkami, ale to już drobiazg.
Rosół był wczoraj i dziś, a makaron sklepowy.
W miody jestem już zaopatrzona/ rzepakowy, gryczany i lipowy. Kuzynka męża pośredniczy w zakupach dla całej rodziny. Pasieka znajduje się na Pomorzu.
Oprawa obrazów jest dość droga także w Polsce, to zależy też od rodzaju oprawy. Więcej zapłaciłam za oprawę niż za same obrazy młodych twórców. Ale ramy też są ważne.
Dziekuje za wyjasnienie o borowikach. Te na zdjeciach rosna wysoko w gorach na wysokosci okolo 2000 metrow . Kroje je I zamrazam.
Irek, nie widzialam jeszcze takiego grzyba ktory pokazales na zdjeciu. Na pewno gdzies rosna ale jeszcze nie widzialam.
Znamy kilka osob ktore regularnie w sezonie zbieraja grzyby. Jedni nawet wytresowali swojego psa aby zapachem wytropil trufle. U nas w gorach rosna czarne trufle. Ich pies poznaje zapach i kopie 🙂 Trufle rosna pod ziemia wiec trzeba je kopac. Tylko trzeba wiedziec gdzie 🙂
W tym roku mielismy duzo pozarow. Zwykle nastepnego roku wiosna na terenie spalonym przez pozary rosnie duzo grzybow o nazwie morel.
Bardzo smaczne i bardzo drogie grzyby.
„Dość droga” to pojęcie dość relatywne. Najtańsza, prosta rama w tej pracowni to 120$ – niestety, kompletnie nie pasowała mi do żadnego obrazu. Poza tym uważam, że należałoby zabrać obraz ze sobą i pewnie artysta-ramiarz by poradził, co pasowałoby najlepiej. Na moje oko pasowałyby dość szerokie ramy grewniane, nawet kształt ich widzę, proste, ale dające pewną perspektywę „schodzenia w dół” do obrazu, ciemny brąz. Moje obrazy od Kuzynki Magdy są rozświetlone, bo ona tak właśnie pięknie maluje, dlatego ramy widzę ciemne, które by tę świetlistość jeszcze podkreśliły.
Poza tym u mnie w domu jest sporo elementów drewnianych (trochę boazerii oraz dwie belki u powały) jakoś musiałoby to współgrać.
Borowiki amerykańskie mogłabym czasami pomylić z naszym polskim koźlarzem, u nas w domu mówiło się na te grzyby kozak czerwony.
Najlepszy sezon grzybowy miałam w Austrii 1982r, z godzinnej wycieczki w las tuż-tuż za domem znosiłam 2 torby reklamówki samych prawdziwków i kozaków, a kurki były osobno co wieczór prawie pod piwo lub czerwone wino. No chyba, że nie chciało się nikomu pójść po nie do lasu! Ale była nas tam dość spora gromada i zawsze chętny się znalazł. Dla mnie nawet obróbka grzybów to radocha.
https://photos.app.goo.gl/CZzqtLPaXp3U8WTA9
Morele to u mnie na ogródku, po polsku smardze. Ale nie rosną co roku 🙁
Maciek pisze, że dopiero dzisiaj po raz pierwszy wyszli z domu, żeby pobiegać. Powiada, że po prostu dusili się przez 4 dni, tak okropne było powietrze, a mieszkają na obrzeżach Portland, w lesie…
Alicja,
Portland mial AQI (Air Quality Index) 450 dzien po dniu (I noc )przez caly tydzien. AQI 450 jest okreslany jako very hazardous. Problem w tym ze nie ma gdzi sie schowac. Siedzielismy w domu przez caly tydzien. Okna, drzwi zamkniete a za oknami dym. To bylo straszne. Dzisiaj u nas AQI jest 15. Poszlismy na spacer I nie pamietam kiedy tak głęboko wdychalam czyste powietrze z takim zadowoleniem I z wdziecznościa ze jest czyste.
Teraz pozostaly niesamowite zniszczenia.
Alicjo-delegaci, a raczej delegatki skromne i ciche 🙂 zatem nie chciały się fotografować… Miś zrobił nam, jak sądzę, profesjonalne zdjęcia, ale doprawdy nie wiem, kiedy będzie okazja je obejrzeć.
Co do kabaczków to słuszna podpowiedź. Czasem robię faszerowaną cukinię, ale nadal nie osiągnęłam tego idealnego smaku, który Alain zapamiętał z domu rodzinnego. No cóż, nie należy się zrażać tylko próbować dalej 🙂
Wybaczcie drobną dygresję polityczną:
„Norki zrobiły więcej dla obalenia PiS niż cała opozycja przez 5 lat.”
Tygodnik NIE, otrzymałam przed chwilą internetowo.
Spokojnie, rząd PiS jeszcze nie upadł.
Ramy czy obraz….
https://s-trojmiasto.pl/zdj/c/n/9/1495/3000×0/1495401.jpg
https://m.youtube.com/watch?v=jkLL40fpGIo
https://m.youtube.com/watch?v=UyaZmFGyuMg
https://m.youtube.com/watch?v=VqlwKBrrMXk
https://m.youtube.com/watch?v=ICX-1VGvUpY
https://m.youtube.com/watch?v=xBSuxSQQkFE
https://m.youtube.com/watch?v=yePF2JlIWk0
Orca
19 września 2020
21:06
Jak się domyślasz, te dane były mi znane. Młode biegają, a w takich warunkach tak jak mówisz – jakie tam bieganie, kiedy nawet w domu, z zamkniętymi oknami i klimatyzacją nie dało się wytrzymać. Ale dzisiaj już można biegać!
Cała ta sytuacja kojarzy mi się z Kochanowskiego – szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz – aż się zepsujesz!
O tym, że klimat się zmienia, słyszymy od lat, ale słyszymy tylko, dopóki sami tego nie doznamy. Właśnie zachodnie wybrzeże Ameryki Północnej się o tym przekonało w bolesny sposób. Nie tylko ono w ostatnich latach…
A propos biegania, dzisiaj rano założyłam na rękę prezent od Jerzora, taki cwany zegarek, co to mi liczy kroki, odległości, mierzy ciśnienie, puls i kilka innych dupereli tego typu. Wyliczyło mi to ustrojstwo, że z domu Za Róg i spowrotem jest 6850 moich kroków. Kalorii straciłam 450 🙄 Tylko tyle?!
Ciśnienie 128/85 – wzorowe! Zależało mi na mierzeniu ciśnienia, bo jak przed operacją łapy, na stole operacyjnym zobaczyłam na monitorze 270/110, to mi oczy słupem stanęły wręcz. Pani operatorka ustrojstwa wyjaśniła, że być może z wrażenia. No ale aż tak?!
Danuśka,
co racja to racja – ja nie widzę żadnej opozycji, niestety…KO nie ma żadnego poważnego polityka, każda partia (partyjka, chciałoby się powiedzieć) gra na własnego lidera. Do życi z takim czymś… nawet nie przepraszam za wtręt 🙁
Rzyci, ale to rz jest jeszcze bardziej bolesne, takie rżnięte wręcz… 🙄
Echidno, niech będzie po trochę, byle ku lepszemu.
Złotaka do ręki bym nie wzięła, obcy taki.
O pasteryzowanym miodzie pierwsze słyszę. Kupujemy u Fujarskich, po drodze do Żaby. Zjadam łyżkę gryczanego dziennie, znakomity.
Orca, nawet nie próbuję sobie tego wyobrazić.
Haneczko,
toż ja o tym – w Polsce nie kupowaliśmy miodu w sklepie, mieliśmy „od chłopa”. Tutaj w sklepie sieciowym nie ma innych, tylko pasteryzowane, słowo! Zajrzyjcie do swoich wielkich sieciówek i zobaczcie, co tam są za miody – zapewne takie, jakie w naszych sieciówkach! Bardzo proszę o sprawozdanie, serio.
Raw – czyli surowy, właśnie mi się słowo przypomniało…
„Zagłębie gryczane” w Polsce to Zachodniopomorskie, o czym wspominałam na blogu wiele razy, bo przejeżdżając co roku (tu zapłakiwam), widziałam wielkie pola „gryki jak śnieg biała”, co prawda w tym czasie, kiedy przejeżdżąliśmy, gryka już była dojrzewała…
Mnie miód gryczany bardzo smakowo pasuje, jest „wytrawny”, jak na miód. Następną razą, za jakieś 10 dni, udając się po jabłka kupowane w ilościach, też zakupię ów miód w ilościach, bo tam jeździmy w porze jesiennej.
W sklepach sieciowych (ani innych, o ile się orientuję) takich nie uświadczysz, i tu nawet o pasteryzacji nie mówię – po prostu nie ma wyboru.
Złotaka bym do ręki wzięła, bo nie wygląda mi na trującą wredotę, absolutnie. A nawet na niejadalną. Jak wspomniałam, pomylić mogłabym z koźlarzem.
Haneczko,
jeszcze raz przeczytałam i chyba aluzju poniałam 😉
„Złotaka do ręki bym nie wzięła, obcy taki.”
U nas czystosc powietrza (AQI) jest podawana razem z pogoda. Czyli temeperatura powietrza, szybkosc i kierunek wiatru, opady i AQI. Nigdy nie zwracalam uwagi na AQI. Czasami oglaszaja ze jest zakaz palenia drewna kiedy latem albo zima jest kilka słonecznych dni bez wiatru. Dopiero przy obecnych pożarach zaczełam sprawdzac AQI.
Jesli przy pogodzie nie macie tej informacji to w google napiszcie:
AQI Warszawa
lub
AQI Gdańsk
lub
AQI Poznań
lub jakiekolwiek inne miasto na świecie.
Index zmienia sie w ciagu dnia ale pozostaje w tej samej skali. Zwykle rano jest troche nizszy.
Najwazniejsze jak interpretowac AQI. Kolory, opis i index:
Green: Good 0 – 50
Yellow: Moderate 51 to 100
Orange: Unhealthy for Sensitive Groups 101 – 150
Red: Unhealthy 151 – 200
Purple : Very Unhealthy 201 – 300
Maroon: Hazardous 301 and higher
Dzień dobry!
To ja wasz coraz bardziej niepiśmienny Miś 🙂
Dziękuję za wizytę i prezenty ! Zapraszam każdego kto chciałby zanurzyć się w mojej piwnicy pełnej skarbów. Policzyłem naklejki na słoiki i wyszło, że zrobiłem prawie czterysta słoików – małych i dużych. Z głodu nie umrę i część Warszawy zdołam wyżywić 🙂
Pozdrawiam serdecznie!
A ja zapraszam do odwiedzenia naszych wschodnich rubieży. Zapewniam Was, że jest jest tam co podziwiać:
https://photos.app.goo.gl/d6oM4LeaSspPCxVv5
Nie musisz zapewniać… widać! Zupełnie nieznane mi klimaty, ale też Polska prawobrzeżna od Wisły jest nam mało znana, bo jakoś „nie po drodze” zawsze.
Misiu,
bywaj piśmienny od czasu do czasu 🙂
No proszę, uderz w stół, nożyce się odezwą! Swego czasu Pyra mówiła na blogu – kolejno odlicz! I towarzystwo chciał nie chciał odliczało 🙂
U nas temperatura jak w Warszawie (7c), ale dopiero co świta, więc jest nadzieja, że w południe będzie cieplej 😉
Wiersz, czternastoletniej wówczas, Zuzanny Ginczanki UCZTA WAKACYJNA ❤
Na talerzu szarym ziemi, malowanym w zieleń trawy,
Mam sałatkę, przyrządzoną z kwiatów wonnych i jaskrawych
I z naczynia w kształcie słońca, które formy swej nie zmieni,
Leje lato na nie ciepły i złocisty miód promieni.
W innej misie z szkła czarnego, niby nocnych chwil kryształy
Leży banan półksiężyca żółty, gruby i dojrzały;
Lipiec suto obsypuje wnet firmament półksiężyca
Cukrem gwiazdek, których pełna jest wszechświata cukiernica
Z przeźroczego dzbanu piję niebo z pianką chmur – oczyma;
Lokaj – lato na swej pracy złotą dynię słońca trzyma.
Wgryzam się zębami uczuć w kraśne jabłka dni czerwonych
I do kosza serca chowam skórki wspomnień już zjedzonych.
(Echa Szkolne, nr 1/21, 1 października 1931, s.2)
Przepraszam, telefon mi zmienił, nie zauważylam:
„Lato – lokaj na swej tacy” powinno być.
Danusiu – wschodnie rubieże są mi mało znane. Dziękuję ze relację i fotorelację, która jak zwykle jest zachętą do odwiedzenia tych terenów.
Misiu – nieustająco podziwiam – 400 słoików!!!
To prawda, wschodnie rubieże są mało znane, a tak bardzo ciekawe.
Warszawiacy jeżdżą na wakacje na Półwysep Helski, na Mazury i czasami na Roztocze. Komu przyjedzie do głowy, by zwiedzać Siedlce albo Radzyń Podlaski, a to przecież od nas rzut kamieniem. Czasem mamy w pracy kolegów, którzy pochodzą z tych okolic, ale nie jedziemy tam nawet na weekend.
Podczas naszej ostatniej podróży okazało się, że na przykład Siedlce to piękne i niegdyś bogate miasto. Swój rozwój w XVIII wieku zawdzięczało Aleksandrze z książąt Czartoryskich( primo voto księżna Sapieżyna, secundo voto księżna Ogińska). W okresie dwudziestolecia międzywojennego Siedlce były ośrodkiem handlu i rzemiosła oraz największym rynkiem pracy w regionie. Spadkiem po tych tłustych latach są eleganckie budynki użyteczności publicznej, w ostatnich latach wspaniale odnowione.
Natomiast smutnym przykładem miasta źle zarządzanego, gdzie króluje brzydota i architektoniczny chaos jest Włodawa. Potencjał ogromny-trzy religie i festiwal organizowany pod tym hasłem, ale asfalt na rynku nie remontowany chyba od Peerelu. Nawet w centrum byle jakie ulice oraz zaniedbane dawne, żydowskie jatki czyli tzw. Czworobok, a o tego rodzaju atrakcję turystyczną aż się prosi! Wygląda na to, że nie było tam do tej pory włodarzy z prawdziwego zdarzenia. Może Irek wie coś na ten temat, bo przecież do Lublina z Włodawy już niedaleko.
Są miasta i wsie, które doskonale wykorzystały europejskie dotacje, a są inne, które nie odnalazły się w nowej, a w zasadzie w żadnej rzeczywistości 🙁
Podczas zwiedzania niewielkiej miejscowości Hanna położonej nad dwoma rzekami Hanką i Bugiem, tuż przy białoruskiej granicy, miałyśmy okazję porozmawiać z tamtejszą panią wójtową, kobietą z pomysłami i z pasją. Do namalowania muralu na smutnej, szarej ścianie komendy policji potrafiła ściągnąć uznaną artystkę z Poznania. Można? Można!
Tutaj wiele ciekawych informacji o miodzie, także tym pasteryzowanym: https://nazastawiu.pl/blog/prawdziwy-miod-jak-rozpoznac-cz-2/
W sklepach widuję przeważnie miód w postaci ciekłej. W różnych programach kulinarnych używa się tylko miodu ciekłego, który ładnie spływa do potrawy. Z tym gęstym nie byłoby tak efektownie. To zapewne jest miód pasteryzowany, który ma smak i aromat jak ten niepasteryzowany, ale nie ma jego wartości odżywczych. Miód niepasteryzowany może fermentować/ miałam tak z rzepakowym, ale wystarczy nie napełniać słoików do pełna/. Ludziom podoba się ten ładny i lejący się, dlatego producenci dostosowują się do gustów. Na szczęście można kupić także ten niepasteryzowany.
Zdjęcia pooglądam później na spokojnie.
Krystyno – miód akacjowy długo pozostaje lejący.
Kupuję taki dla młodszej siostrzenicy, która sobie właśnie taki rzadki zażyczyła. Zakupy robię od kilku lat w tej samej pasiece u Państwa Orciuchów, koło Mroczy. Kupuję różne rodzaje, najbardziej lubię leśny, z leśnych malin.
https://www.miod-bartnik.pl/pl/c/Miod-akacjowy/86
Tu są nasi pszczelarze (można głębiej zajrzeć w galerię) oraz cała gama produktów miodnych, które oferują:
http://hoganshoney.ca/gallery/
Miód mają w stanie takim i siakim, różnorodny, wosk, cukierki, itp. a do tego dodali także lokalny produkt – syrop klonowy. Następnym razem zakupię miód jagodowy, z leśnych jagód. Miód lejący z czasem się „scukrza”, ale u nas raczej nie ma szans szybko znika, a teraz nawet tym bardziej, bo zagłębiłam się w sprawy miodowe i mam go w jeszcze głębszym poważaniu – w znaczeniu jak najbardziej dodatnim 🙂
A propos Danuścynej uwagi do wyjazdów dalszych raczej niż bliższych – no właśnie, taka tendencja jest, że rzut beretem to nie, bo zawadzi się o opłotki, a kuflem – to albo w górach, albo nad morzem, albo w Warszawie 😉
Ja mam dość dobrze spenetrowaną Kotlinę Kłodzką i w ogóle Polskę zachodnią aż po Szczecin, nieobca mi także Polska południowa, aczkolwiek na wschód od Krakowa to już nie 🙁
No i Warszawa da się lubić 🙂
Nasz zaprzyjaźniony cyklista (o właśnie, cykliści w trasie!) pochodzi z Płońska, notabene Miasta Królewskiego, więc ja kiedyś wybrałam się tam na wycieczkę z pomocą Google Earth – czy wiedzieliście, że na płońskim Rynku jest kamienica, w której urodził się i mieszkał jakiś czas Ben Gurion? Teraz mieści się tam (od lat zresztą) kawiarnia „Kaprys”.
https://photos.app.goo.gl/KnmUURGGsQJM4eLe6
Przemieszkiwał tam także Henryk Sienkiewicz („guwernerował”), zanim mu naród podarował Oblęgorek, a dwór Sienkiewicza jest w Poświętnem, naprawdę rzut beretem od Warszawy 🙂
I tak to jest – w Polsce, a w Europie w ogóle, za każdym rogiem znajdzie się coś ciekawego i kawałek historii z tym związanej. U nas natomiast rzut beretem to Ottawa (160km) i trochę ciekawej historii, nie wspominając o tym, że zanim Ottawa została tym, czym jest teraz, to Kingston było miastem królewskim. Teraz mamy taki klimat, że statua pierwszego premiera Kanady J.A.Macdonalda, która się mieści w parku jego imienia, jest chroniona strażą, bo nastały czasy obalania pomników ciemiężców, czyli tych, co zdobywali obce lądy. Rzeczą niewątpliwą jest fakt, że zdobywano te lądy w sposób okrutny dla rdzennej ludności, ale naród, który burzy pomniki historyczne, a do takich należy statua J.A.Macdonalda, źle robi, traci „historyczną pamięć”.
„Naród, który traci pamięć przestaje być Narodem – staje się jedynie zbiorem ludzi, czasowo zajmujących dane terytorium.”
Józef Piłsudski
Miod – jaki ciekawy temat!
Miod jest lejacy jezeli jest swiezo zebrany, natomiast gestnieje i krystalizuje sie im dluzej jest przechowywany. Wartosc odzywcza w obu przypadkach jest taka sama. Rowniez miod, ktory ktory zawiera wiecej fruktozy pozostaje plynny dluzej niz ten w ktorym jest przewaga glukozy, ktory jest rowniez gesciejszy.
Miod w naszych sklepach sieciowych nazywa sie po prostu „miod” bez pochodzenia, produkowany masowo w fabryce, zawiera zwykle miody z roznych stron swiata (czesto jest watpliwej jakosci) i moze tez zawierac rozne „ulepszacze” – dla mnie to jest po prostu plynny cukier. Ale jedzenie miodu na surowo jest tutaj malo popularne, a do pieczenia taki miod moze wystarcza. Ja zwykle kupuje miod w malych sklepach lub na farmers’ market – wtedy wiem skad ten miod jest.
Popularny tutaj jest miod manuka (z Nowej Zelandii) ze wzgledu na swoje wlasciwosci lecznicze- przeczytalam kiedys, ze NZ prodkuje rocznie 1,700 ton tego miodu, a na swiecie sprzedaje sie go rocznie 10,000 ton 🙂
Echidno – bardzo cieplo pozdrawiam!
Orca – ciesze sie ze u was juz troche lepiej. To straszna tragedia dotykajaca tylu ludzi, i takie ogromne straty.
Miód manuka jeśli nie z Nowej Zelandii lub Australii, to już nie jest prawdziwy miód manuka – krzewy manuka rosną tylko na Nowej Zelandii i w południowo-wschodniej Australii. Ale założę się, że odnajdą takie krzewy w Chinach 😉
Czytając o miodzie, jedno mnie zadziwiło, bo wcześniej nigdy o tym nie słyszałam – że miód „leczy” rany 😯
Bo ma właściwości antybakteryjne, więc to logiczne, ale nie przyszłoby mi do głowy okładać ranę miodem. Tani on ci nie jest….
https://www.amazon.ca/Pure-New-Zealand-Manuka-Honey/dp/B073P5RJ9D/ref=asc_df_B073P5RJ9D/?tag=googleshopc0c-20&linkCode=df0&hvadid=292962718457&hvpos=&hvnetw=g&hvrand=2145443585726579787&hvpone=&hvptwo=&hvqmt=&hvdev=c&hvdvcmdl=&hvlocint=&hvlocphy=9000715&hvtargid=pla-492016378460&psc=1
W Polsce ci, którzy preferują naturalne metody leczenia na rany stosują propolis:
https://www.medonet.pl/zdrowie,masc-propolisowa—zastosowanie–sposob-wykonania–opinie,artykul,1726706.html
Nasz sąsiad pszczelarz już zakończył sezon i stwierdził, że to był marny rok-miodu nie było za wiele, a spadziowego wcale. Józio ma około 20 uli i stoją zawsze w tym miejscu. Nasz sąsiad pochodzi z pszczelarskiej rodziny, bo pszczołami zajmował się jego ojciec i zajmuje się brat. Brat jest pszczelarzem podróżującym i np. wiosną, kiedy kwitną sady w okolicach Grójca i Warki wozi tam swoje ule,
Tak, ten miod jest bardzo drogi – malutki sloiczek $20+ . Pewnie stad taka intensywna produkcja 🙂
Gosia B i inni,
Dziekuje za dobre słowa.
Kiedys pisalam o miodzie z kwiatow o nazwie fireweed. Te kwiaty rosna na terenie Pacific Northwest i Alaska. Nawet kilka osob napisalo na blogu o miodzie fireweed honey robionym w Polsce I wysoko ocenianym ze wzgledu na zdrowotne skladniki. Czyli fireweed rowniez rosnie w Polsce.
Jak kupuje tylko miod gdzie na słoiku jest napis “raw” i najchętniej z kwiatow fireweed. “Raw” oznacza ze to jest “czysty “ miod i nic wiecej.
Jest u nas sezon na rajskie jabluszka (crab apples 🙂 )
Znalazlam w kuchni stary słoik z miodem z samej Australii (nie, nie manuka tylko eukaliptus). Wykorzystalam ten miod do zrobienia dżemu z tych malych I bardzo kwaśnych jabłek. Smakuje super i jeśli “wytrzyma” do Thanksgiving to bedzie bardzo dobre z pieczonym indykiem. Na razie podjadamy ten dżem bez żadnej okazji bo jest bardzo smaczny.
Orco – mam w ogrodzie dwa drzewka rajskiej jabłoni. Piszę drzewka, bo są one małe. To są dwa gatunki o różnych kolorach liści i różnej wielkości owoców. Nie robiłam z nich nigdy żadnych przetworów. Jabłuszka są małe: https://photos.app.goo.gl/BEx8ouvXNyBXG7hp9
Sklepy dziś zamknięte więc nie sprawdzę jak te miody wyglądają na sklepowych półkach, bo też bardzo rzadko taki kupuję , tylko do ciasta. Ale zerknę.
Oglądałam kiedyś ciekawy program o wędrownych pasiekach w USA. Pszczelarze zaczynają na południu, a potem przenoszą się coraz bardziej na północ, nie pamiętam już jakich roślin to dotyczyło, rzepaku albo zbóż. Niestety pszczoły po takim sezonie są wykończone i wcale nie chodzi tam o miód a o zapylanie.
Danusiu, sporo zwiedziłyście, podziwiam. Bardzo to ładnie wygląda na Twoich zdjęciach, aż zachęcasz by się tam wybrać.
Asia,
Moze cos z tego zrobisz? Jestem ciekawa. Ja przeszukalam internet I wybralam najmniej pracochlonny przepis. 🙂
Koło mojego domu też rośnie rajska jabłoń i właśnie teraz spadają z niej owoce, trzeba ostrożnie chodzić, żeby nie rozdeptać, albo się poślizgnąć.
Dobry wieczór, nie mogłam się powstrzymać, żeby nie podzielić się moim ulubionym przepisem na rajskie jabłuszka – konfitura z całych owoców i z ogonkami. Jest to przepis dla leniwych, bo takie lubię najbardziej. Jabłka smażone w syropie aż się zeszklą. Jest to bardzo smaczne, choć oczywiście trzeba obgryzać, bo niczego ze środka nie wycinam.
Miody kupuję tylko ze sprawdzonych źródeł i to prosto od pszczelarza. Używam go sporo. Wieczorem zalewam w kubku gorącą wodą po pół łyżeczki kurkumy, imbiru, pieprzu cayenne i cynamonu cejlońskiego. Jak przestygnie dodaję sok z 1/2 cytryny i łyżkę miodu. Zostawiam na noc po przykryciem i rano piję tę miksturę na dzień dobry 🙂
Lena2,
To jest przepis dla mnie 🙂
Irek,
Co za mikstura! Na pewno bardzo smaczna.
Się pochwalę naszym, dość nietypowym, bo z europejska wyglądającym Rynkiem 🙂
W niedziele odbywają się tu targi staroci, gdzie właśnie ramy do obrazów można trafić (albo i nie). To jest stare zdjęcie…
https://photos.app.goo.gl/vY21QdF2FjsUvb999
Lena2,
jak miło, że wpadłaś do nas 🙂
Ja bym tych jabłuszek nie obgryzała, tylko w całości zjadała, bo te nasionka w środku są tyci-tyci.
Irka przepis wspaniały, jak dla mnie to bez cynamonu, bo go nie za bardzo…
Dzisiaj wymyśliłam coś takiego, jako dodatek do sałaty greckiej albo wieloskładnikowej jakiejkolwiek:
-puszka czarnych oliwek
-kilka ząbków czosnku
-oliwa z oliwek
Czosnek drobniutko posiekać, wrzucić do, najlepiej słoika z oliwkami i dodać po uważaniu tyle oliwy, aby nimi zdrowo „omaścić” oliwki. Potrząsnąć słoikiem i gotowe. Tymi oliwkami traktować dowolną sałatę.
Roślina fireweed, o której pisze Orca to chyba wierzbówka , dość pospolita w Polsce: https://www.urzadzamy.pl/rosliny/byliny/wierzbowka-kiprzyca-aa-bMyK-LwCy-QPJ8.html
Asiu,
miodu akacjowego nie jadłam. Ograniczam się do tych rodzajów, które kupuję przez rodzinnych lub znajomych pośredników, więc nie wybrzydzam. Czasami dostanę też miodowy prezencik np. miód malinowy. Nie wiem jednak, czy jest to miód z kwiatów malin, czy wielokwiatowy z dodatkiem soku malinowego. Prawdę mówiąc, nie czułam smaku malin w tym produkcie.
Na zdjęciach obok rajskich jabłuszek widzę też dojrzałe owoce pigwowca. Moje krzaczki rozrastają się i też jest trochę owoców do zebrania.
Miksturę opisaną przez Irka, ale nieco zmodyfikowaną, też zażywam. Bez cynamonu, czasami z pieprzem/ jak nie zapomnę/ i z mniejszą ilością miodu- łyżka to dla mnie za słodko. Na pewno jest zdrowa, ale nie łudźmy się – jeśli staniemy na drodze zjadliwych bakterii czy wirusów, to żadne mikstury czy miód manuka nas przed nimi nie uchronią, ani hartowanie i zdrowy tryb życia. Jeśli komuś udaje się nie zachorować, to po prostu ma szczęście nie trafić na to niewidzialne zagrożenie.
A miód manuka rzeczywiście jest przereklamowany, albo ludzie spodziewają się po nim cudów. Znajome dzieci zażywające ten miód chorowały tak często jak inne.
Krystyno – tak, to owoce pigwowca. W tym miodzie leśnym też nie czuć malin, ale jest smaczny i taki aksamitny. 🙂
Od kilku lat piję jesienią inną miksturę: każdego ranka, przed pracą trzy łyżeczki pyłku pszczelego rozpuszczam w letniej wodzie z sokiem malinowym. Zawsze kupuję w mojej pasiece jedno opakowanie świeżego pyłku i zażywam do końca. W dni robocze 🙂 Potem robię przerwę do następnego roku. Zauważyłam, że rzadziej się przeziębiam, ale czy to na pewno zasługa pyłków? Nie wiem 🙂
Krystyna,
Masz racje. Fireweed to po polsku wierzbowka. Lubie te kwiaty. Przeczytalam o zaletach I jest ich długa lista. Zgadzam sie ze ani miod ani cudowne zioła nie dokonaja cudow.
O, to dobry pomysł – pieprz zamiast cynamonu!
Zastanawiałam się, do czego by tu ten pyłek pszczeli (nasi pszczelarze też go mają u siebie w ofercie), teraz wiem.
Wierzbówki u nas od zarąbania, nie wiedziałam, jak się nazywa ani po tutejszemu, ani po polsku.
Jeszcze dość nietypowy, piękny rynek w Portland, Oregon, bardzo pomysłowe „kwietniki” i doniczkowe uprawy ziół:
https://photos.app.goo.gl/2w4tq5SzjeuwxUfA9
Legendarny i najdroższy – miód Manuka.
W telegraficznym skrócie: Australia i Nowa Zelandia toczą roszczenia do termniu Manuka oraz spór kto jest jego prawnym właścicielem.
Bezsprzecznie Mānuka to słowo Maori – rodzimej ludności Nowej Zelandii – o korzeniach Proto-Austronezyjskiego słowa „nuka”. Zatem NZ rości sobie pierwszeństwo w nazewnictwie krzewu Leptospermum scoparium (znanego również pod nazwą Manuka) twierdząc, że jest on rdzenną roślnią Nowej Zelandii. A co za tym idzie pierszeństwa w produkcji miodu Manuka.
Lecz Australia kontratakując podaje iż w roku 1776 Johann Forster opisał krzew Leptospermums z rodziny Myrtaceae w pracy „Characteres Generum Plantarum”.
Głównym zaś argumentem jest fakt iż wraz z przybyciem pierwszych osadników, w roku 1882 pojawiły się pierwsze europejskie pszczoły. Co ciekawe, miało to miejsce prawie 20 lat przed przybyciem pszczół do Nowej Zelandii. Zatem Australia jest pierwotnym pszczelarzem miodu Manuka i do niej należy pierszeństwo terminologii.
Ponadto w Australii występuje 84 z 87 znanych na całym świecie gatunków Leptospermum, w tym gatunku Leptospermum Scoparium. W Nowej Zelandii występuje tylko jeden gatunek, przy czym gatunek ten NZ pochodzi z Australii (jak twierdzą specjaliści).
Niezależnie od sporów, Manuka zaliczany jest do najbardziej „bogatych” miodów. W tej materii nie wypowiadam się. Mogę jedynie dodać iż smakowity ci on jest.
A cena? Krzew jest bardzo rzadki, kwiaty otwarte są jedynie przez 12 dni, ule ustawiane bywają nawet w niedostępnych miejscach przez co zbieranie miodu jest utrudnione. Tradycyjny transport nie wystarca, w takich przypadkach helikoptery bywają jedynym rozwiązaniem. Co mieliśmy okazję obserwować podczas pobytu na Tasmanii.
Alicjo – czy wiesz, że Australia eksportuje pszczoły do Kanady?
Echidna 😯
To u nas latają aussie-bee?! 😯
No ale lot mają dłuuuuuugi, nie da się ukryć! Quantasem bliżej 🙂
Znakomita postać:
https://kobieta.gazeta.pl/kobieta/7,107881,26300495,nie-ma-kobiet-brzydkich-sa-tylko-leniwe-jak-helena-rubinstein.html#e=RelRecImg1
Dzień dobry , serdeczności urodzinowe dla Danuśki 🙂
kawa
Danusiu, wszystkiego najlepszego, niech szczęście uśmiecha się do Ciebie! Piękny dzień na obchody 🙂
Danusko, sciskam urodzinowo i zycze samych radosci.
Danuska, wszystkiego najlepszego !
Kochani- dziękuję bardzo 🙂
Pojechałam dzisiaj z rana rowerem do naszych tutejszych delikatesów w celu nabycia wina musującego (o szampanie w promieniu 60 km nie ma co marzyć).
W zasadzie nie planowałam żadnych obchodów, bo rocznica tak średnio interesująca i przecież nie będę stawać w szranki w sąsiadem, który świętował okrągłe 90 lat. Tym niemniej ta sama sąsiadka- ochotniczka, która zgłosiła się do wykonania tortu dla Józia-pszczelarza oznajmiła, że lubi robić to ciasto i dla mnie też zrobi! Zatem popołudniową porą, ci nieliczni, obecni na włościach w spokojny poniedziałek wpadają na drobny toast i jest to oczywiście bardzo miłe 🙂
Za chwilę przyjedzie też Latorośl z czego się bardzo cieszę, bo dziecka nie widziałam już od dosyć dawna.
Osobisty Wędkarz łowi ryby w Sabaudii, w pięknych okolicznościach przyrody, tuż przy granicy francusko-szwajcarskiej. W covidowych zawirowaniach pojechał sprawdzać urodę tamtejszych pstrągów samochodem, jako że z samolotami nieustające i niekoniecznie przyjemne niespodzianki.
Danuśko, dużo zdrowia i radości. Pięknych wrażeń i spełnienia skrytych marzeń. Ściskam urodzinowo.
Danuśko, najlepszego!
Urodzinowo Danuśce (na włościach)
choć sama świętuje
chór sąsiadów kibicuje
a na włości dziecię spieszy
na co Mama już się cieszy
u sąsiadki tort w „robocie”
a nad Bugiem kwiatów krocie
w bukiety się przybierają
„Sto Lat” Danuśce śpiewają
Blogowisko też się zbiera:
Alicja z filiżanką biedermeiera
Irek aromatyczną kawę przyniesie
Krystryna grzybów szuka po lesie
a co znajdzie to doniesie byśmy wspólnie upichcili
wirtualne danie grzybowe i Danuśkę zachwycili
miękkie moje są igiełki
szal uszyję z poranej mgiełki
Bugu nurt nań wyhawtuję
rzeczne błonia wyczaruję
rybka pluska gdzieś na fali
las widać hen, w dali
otul się w muślinu zwoje
zapomnij co smutki, niepokoje
niech mój dar Ci radość niesie
w domu, w ogrodzie, w lesie
a Fortuna, Pani dostojna
w podarunkach będzie hojna
©echidna
Sto lat! Uściski Urodzinowe i życzenia wszystkiego naj 🙂
+ lepszego i lepsiejszego 🙂
O Podlasiu było, jeszcze mały dodatek:
https://pasjawpodrozy.onet.pl/artykul/swieta-gora-grabarka-czyli-prawoslawna-jasn,49.html
Danusiu – wszystkiego najlepszego!!!
https://youtu.be/Bkbt4eDptpw
https://youtu.be/mhED7X7RbDU
https://youtu.be/v4HSR2wr7Dg
https://youtu.be/yRx75Ifr5kY
https://youtu.be/BwdifWxHKpg
https://youtu.be/yA5RyRIJY7E
DROGI Zuzanna Ginczanka
(…) 2. Zacisze
Za płotem szemrze o czymś
rozrosły jak baba jesion –
a ja mam niebieskie oczy
tonie słonecznych jezior –
wśród głuszy bobowej drzemie
ogrodu warzywna radość –
A ty masz oczy ciemne,
W które się można zapaść –
Boże! – masz oczy ciemne,
A ja mam oczy niebieskie…
będziemy mieli pewnie
cudowne szczęście jak dziecko. –
(5 grudnia 1933)
https://youtu.be/czF81wypiPE
https://youtu.be/fb2ZuM28e8c
https://youtu.be/Vv4YkII3Hqk
https://youtu.be/sva3WcgpA9Y
https://youtu.be/mEfrh4CvYvM
https://youtu.be/IP5RpXtd1uo
https://youtu.be/TwuLJMT63Lg
https://youtu.be/aPNamyvKSQ0
To taka duża dawka muzyki na koniec lata. 😉
https://youtu.be/6mLTkeDeg-4
Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać 😀
https://youtu.be/Xe0GYVAsvlg
https://youtu.be/Vq9jWAxUIEs
Danusiu i specjalnie dla Ciebie – grupa uroczych panów 😀
https://youtu.be/-mwtzO7uA0I
Stromae i jego niesamowite stroje 😀
https://youtu.be/pXF1njRwPeY
https://youtu.be/yl-o-kO2RdY
https://youtu.be/zeHWMnHrH3s
Danuśka,
dołączam się do wszystkich miłych życzeń 🙂
O Włodawie trochę czytałam: pierwszy projekt rewitalizacji rynku zakładał całkowitą likwidację okolicznej zieleni/ co wcale nie dziwi, bo to powszechna praktyka; architekci nie lubią drzew/. Ale miejscowi aktywiści poparci przez mieszkańców sprzeciwili się temu i powstaje nowy plan. To i różne problemy proceduralne i własnościowe spowodowało opóźnienie rewitalizacji.
Dziś też wybrałam się do lasu, ale nie na grzyby tylko na długi spacer w miejsca, do których jeszcze nie dotarliśmy. W lesie pustki, choć spotkaliśmy jednego grzybiarza optymistę z pustym koszykiem. A las malowniczy, najpierw świerkowo – sosnowy, potem bukowy; leśne strumyczki i miejsca, gdzie zwierzęta przychodzą do wodopoju. Droga z” kocich łbów”, jeszcze przedwojenna, ale w bardzo dobrym stanie. Ostatni letni spacer.
Danuska, wszystkiego najlepszego!
https://youtu.be/jqYxyd1iSNk
OOOoopps … nie ta piosenka!
Danuska, jeszcze raz: wszyskiego najlepszego!!
https://youtu.be/mIsnIt1p978
Gosiu – już widzę Danusię na parkiecie 🙂
Danuśka, tyle moich uścisków ile Twoich lat i jeszcze trochę na zaś 🙂
https://www.onet.pl/styl-zycia/aniaradzi/chcesz-zamrozic-grzyby-o-tym-musisz-pamietac/g28d7e2,30bc1058
Asiu 🙂
Obejrzalam w weekend film”On the Basis of Sex” – o wczesnych latach z biografii Ruth Bader Ginsburg. Coz za zyciorys, i wielka strata. Polecam – gra Felicity Jones.
Jeszcze raz bardzo dziękuję za Wasze życzenia, dedykacje muzyczne oraz Echdnie za uroczy wierszyk.
Tort udał się wyśmienicie, podobnie jak ten poprzedni na 90 urodziny sąsiada.
Przyjemność siedzenia w ogrodzie popsuły nam wprawdzie trochę komary, które chyba już się przyzwyczaiły do wszelkich psikaczy antyowadowych.
Latorośl wraca do Warszawy dzisiaj popołudniu zatem planujemy wykorzystać piękną pogodę na długi spacer po lesie. Toskowi te plany bardzo odpowiadają 🙂
ale „plama”, ale wstyd
błąd naprawię teraz w mig
już poprawiam, wszystko pruję
szal na nowo wyhaftuję
miękkie moje są igiełki
szal uszyty z ranej mgiełki
Bugu nurt nań wyhaftuję
rzeczne błonia wyczaruję
rybka pluska gdzieś na fali
las gdzieś widać, hen w oddali
Komary – uciążliwe owady, zepsuć mogą wszelkie przedwieczorne i wieczorne przyjemności. Choć w ciągu dnia też potrafią nielitościwie kąsać.
Komarzyce-paskudnice!
Lata, lata temu, będąc z Mamą w Pobierowie, na plażę przechodziłyśmy jedyną drogą, przez las. Tam dopiero szalały! W pełni dnia i przy przebijającym poprzez drzewa słońcu.
Na pocieszenie dodam Dnuśko, że i w naszym ogrodzie, niezależnie od pory dnia i pogody też bezlitośnie dokuczają. Zimą nie lecz od wiosny do późnej jesieni często macham łapkami by odgonić „żądlice”. Już zaczęły.
Dziś w bemowskim lasku też się nam naprzykrzały mimo zastosowanego teoretycznie najlepszego środka dostępnego na rynku. Spodnie mam pancerne, ale było na tyle ciepło, że pancerna koszula nie wchodziła w rachubę i machając kijami musiałam się oganiać. Przepiękna pogoda.
DZISIAJ OBCHODZIMY: Dzień Bez Samochodu i Początek Astronomicznej Jesieni 🙂
U kogo Jesień, u tego Jesień Alicjo.
Nam nastała 1-go Września Jaśnie Panująca Wiosna.
W ramach Dnia bez Samochodu cykliści przejechali swoje, a ja idę zrobić swoje 7 000 kroków, chociaż już zdążyłam się trochę po obejściu nachodzić.
U mnie dzien bez samochodu jest szesc razy w tygodniu tak mniej wiecej od marca. Tylko raz w tygodniu wieksze zakupy, a po te mniejsze zmuszam sie do chodzenia, bo przy 100 procentowej pracy z domu to mozna sie po jakims czasie w krzesle nie zmiescic.
A covid szaleje.
Alicjo-w artykułu poniżej wynika, że osoba, która chciałaby stracić na wadze powinna zrobić dziennie 15000 kroków. Ty masz znakomitą linię i nie potrzebujesz gubić żadnych kilogramów zatem owe 7000 wydają się być dla Ciebie w sam raz 🙂
https://zdrowie.wprost.pl/strefa-pacjenta/profilaktyka/10328605/ile-krokow-dziennie-trzeba-wykonac-zeby-nie-przybrac-na-wadze.html
Nie wiem, ile dzisiaj zrobiłam kroków, ale wieczorem z przyjemnością nareszcie usiadłam 🙂
Żona do męża 🙂
Kompromis, kochanie, to wspólne podejmowanie moich decyzji.
To samo u nas – rowerek i per pedes, chyba, że trzeba do wsi albo gdzieś tam podjechać lub pojechać dalej, ale to z rzadka. Najważniejsze, żeby nie zardzewieć – ćwiczyć to nie ja, jedyne co, to szybki chód, bo spacerowanie znoszę z trudem.
Jest ciepło i duszno. I piękna jesień, już sumaki zaczynają czerwienieć, klony powolutku, nawłoć kanadyjska na nieużytkach się nawłoci, czerwienieją dzikie wina na opłotkach.
Dana,
pies z wagą, ale o tę rdzę chodzi 🙂
No dziś powinnam schudnąć 18 000 kroków.
MałgosiuW., z czego miałabyś chudnąć?
Ćwiczę ponad godzinę, prawie codziennie. Jeżdżę na stacjonarnym. Chodzę. Jem ptaszkowo. Ważę 50. I nie mogę pozbyć się brzuszyska 🙁
Małgosiu,
to się dziś nachodziłaś. 18 tysięcy kroków to dużo, można się zmęczyć. Niedawno zmieniłam telefon. Ten nowy liczy kroki. Oczywiście nie noszę go ciągle przy sobie, ale zabieram, gdy wychodzę z domu. Najwięcej kroków zaliczam na trasach z kijkami – ok. 10 tys. Chodzenie po lesie i szukanie grzybów może być męczące, ale kroków z tego nie jest dużo. Codziennej krzątaniny domowej nie mierzę. Chodzenie to jedno, ale ćwiczenia też uważam za niezbędne, przynajmniej dla mnie.
Haneczko,
pomogłyby pewnie ćwiczenia na płaski brzuch. Musiałabyś poszukać w sieci. Ostatnio pani od pilatesu/ właśnie zaczęłam chodzić/ mówiła, że to dość częste u szczupłych osób. Trzeba wzmacniać mięśnie brzucha. Na razie mamy wyrobić sobie nawyk wciągania brzucha. Oprócz pilatesu, chodzę także na basen i jogę. Wyczerpująca jest tylko joga i nie przepadam za nią, ale za to czuję się po niej bardzo dobrze. No i jeszcze dwa razy w tygodniu kijki. Nigdy nie miałam zacięcia sportowego, ale nie chcę zardzewieć.
Chodziłam na gimnastykę (połączenie pilatesu i jogi), ale w zeszłym roku różne przypadłości mi to uniemożliwiły, a w tym wiadomo wirus unicestwił. Chodzę z kijkami jak się uda 3 razy w tygodniu. Basen miałam blisko, ale od lat nie działa, bo jak go wyremontowali to kogoś prąd poraził i tak stoi zamknięty. Brzuch wciągam , ale i tak sterczy.
Mam zegarek i telefon, liczą sobie kroki.
A ja od wczoraj mam kindla i zanosi się na to, że będę kanapkowała przed kominkiem jeszcze więcej niż zwykle, tym bardziej, że idzie zima 😯
Jedną książkę już przeczytałam, wyliczone było, że zajmie mi to osiem godzin z czymś i prawie tak zajęło. Jest to fajne ustrojstwo, nie da się ukryć, chociaż nie posiada zalet książki w „starożytnym” wydaniu, ale co tam – mam całą ścianę plus dostawki zabudowane półkami na książki drukowane, to zawsze się mogę do nich przytulić, jak mi będzie tęskno 😉
Basen mnie zbrzydził chlorem i oddziaływaniem tegoż na skórę. Parę lat chodziłam na godzinne pływanie w okresie zimowym, ale skórne skłonności atopowe się wzmocniły na tyle, że zrezygnowałam. Pływanie to mój najulubieńszy sport od czasów Bartnik, było nie było…
Z brzuchem ciężka sprawa w pewnym wieku, chyba żeby się katować jakimiś specjalnymi ćwiczeniami, po prostu mięśnie się lekutko rozluźniają w pewnych miejscach, a tłuszcz lubi się zbierać tam, gdzie się lubi 🙄
Byle nie rdzewieć, a reszta jakoś się tam… Niemniej jednak z ciekawością przyjrzałam się, co tam mój licznik wskazuje, i żeby nie było, że nic nie robię!
Jesień….
https://photos.app.goo.gl/DCAroWfMPVQyReYv8
Jednym na „dzień dobry”, innym na „dobranoc” kuriozalna, historyczno-nowożytna opowiastka z Florencji.
Mogę tylko głębko żałować, że nie wiedzieliśmy o tej ciekawostce przemierzając uliczki stolicy Taskanii.
Buchette del vino
Niewielkie, łukowate okienka w ścianach wielowiekowych budynków Florencji. Czym są? Nie wszyscy rdzenni mieszkańcy znają ich historię. Turyści przechodzący obok nie zwracają na nie uwagi (może i nas to spotkało?).
Buchette del vino – dosłownie okieno na wino – obecnie często zamurowane, jedynie okalająca je ceglana (kamienna?) rama świadczy o ich przeszłości. Niekiedy przekształcone zostały w skrzynki na listy zamykane drewnianymi lub metalowymi drzwiczkami. Jeszcze inne stanowią ramki dla wspólczesnych malowideł bądź pomysłowych krat.
Usytuowane bywały w pobliżu drzwi, na wysokości tułowia dorosłego człowieka.
Ich oryginalne przeznaczenie?
W wieku XV wielu arystokratów było właścicielami winnic w okolicach okalających miasto. Wino gromadzono w domowych piwnicach zaś „Buchette del vino” stanowiły formę sprzedaży przy zmniejszonej potrzebie kontaktu fizycznego.
Z biegiem czasu wzbogacono sprzedaż wina o inne produkty jak flasze z oliwą czy worki mąki. Co bardziej pomysłowi handlowali słonymi przekąskami jakie wpływały na wzmożenie pragnienia. Było to jednak niezgodne z prawem.
Podczas plagi (1629 – 1634/5) „buchette” pozwalały kontynuować działalność handlową izolując jednocześnie sprzedających od potencjalnych klientów dotkniętych plagą.
Obecnie okienka na wino przeżywają swe odrodzenie.
Właściciele barów we Florencji posiadający ożywili średniowieczne „okienka na wino” by bezpiecznie prowadzić sprzedaż wina, kawy, napojów orzeźwiających, a także gorących przekąsek, kanapek i słodkich wyrobów.
Pizzy nie mają w sym menu – za duża.
https://www.robbingheesling.com/shop/wine-doors-of-florence-exhibition-print-limited-edition-of-50
Och, przepraszam za wytłuszczenie. NIewygodne w czytaniu. Zamieszczam raz jeszcze
Buchette del vino
Niewielkie, łukowate okienka w ścianach wielowiekowych budynków Florencji. Czym są? Nie wszyscy rdzenni mieszkańcy znają ich historię. Turyści przechodzący obok nie zwracają na nie uwagi (może i nas to spotkało?).
Buchette del vino – dosłownie okieno na wino – obecnie często zamurowane, jedynie okalająca je ceglana (kamienna?) rama świadczy o ich przeszłości. Niekiedy przekształcone zostały w skrzynki na listy zamykane drewnianymi lub metalowymi drzwiczkami. Jeszcze inne stanowią ramki dla wspólczesnych malowideł bądź pomysłowych krat.
Usytuowane bywały w pobliżu drzwi, na wysokości tułowia dorosłego człowieka.
Ich oryginalne przeznaczenie?
W wieku XV wielu arystokratów było właścicielami winnic w okolicach okalających miasto. Wino gromadzono w domowych piwnicach zaś „Buchette del vino” stanowiły formę sprzedaży przy zmniejszonej potrzebie kontaktu fizycznego.
Z biegiem czasu wzbogacono sprzedaż wina o inne produkty jak flasze z oliwą czy worki mąki. Co bardziej pomysłowi handlowali słonymi przekąskami jakie wpływały na wzmożenie pragnienia. Było to jednak niezgodne z prawem.
Podczas plagi (1629 – 1634/5) „buchette” pozwalały kontynuować działalność handlową izolując jednocześnie sprzedających od potencjalnych klientów dotkniętych plagą.
Obecnie okienka na wino przeżywają swe odrodzenie.
Właściciele barów we Florencji posiadający ożywili średniowieczne „okienka na wino” by bezpiecznie prowadzić sprzedaż wina, kawy, napojów orzeźwiających, a także gorących przekąsek, kanapek i słodkich wyrobów.
Pizzy nie mają w sym menu – za duża.
https://www.robbingheesling.com/shop/wine-doors-of-florence-exhibition-print-limited-edition-of-50
errata:
swym menu
Gosia,
równie znakomity jest dokumentalny film „RBG”, wyprodukowany przez CNN.
Obejrzałam wczoraj na Amazon Prime.
Echidno-bardzo ciekawa ta informacja o okienkach na wino. Wysłałam do naszych przyjaciół, których córka studiuje we Florencji.
A tak przy okazji-zajrzyj do poczty!
Danuśka – zajrzałam. I jak na razie nic nie widzę. Teraz Ty sprawdź swoją.
O tych „oknach winnych” było gdzieś niedawno na onecie czy w gazecie, bo przy okazji pandemii przypomina się takie historyjki, jak to drzewiej bywało…
https://haps.pl/Haps/7,167709,26190883,wloscy-wlasciciele-winnic-cofneli-czas-do-serwowania-wina-wykorzystuja.html
Danapola
22 września 2020
19:59
Dla mnie wniosek prosty – aby nie przybrać na wadze wystarczy się nie obżerać ponad miarę 🙄
Ta „miara” dla mnie to jest moment, kiedy już nie czuję głodu, już mnie w żołądku nie ssie. Ponad miarę nie potrafię nic w siebie wcisnąć, staje mi w gardle.
Alicjo, to nie jest takie proste. Nigdy się nie objadałam, zostawiam jak nie mogę więcej. Jak byliśmy na kwarantannie zafundowaliśmy sobie dietę pudełkową. Ja wzięłam 1000 kalorii. Zadzwoniono do mnie, że to za mało, że to najwyżej dwa tygodnie itd. Mam wrażenie że ja sama jadłam mniej, bo często nie byłam w stanie zjeść wszystkiego z tych pudełek. A waga nie drgnęła.
Moja szkolna koleżanka kupowała odzież dwa numery mniejszą w celu zgubienia wagi. Wątpliwy sposób. Bardziej hmm… logicznym (?) wydaje się przetarowanie wagi. Z tym, że owa owca niekoniecznie będzie cała.
Ja mam odzież sprzed 20 lat w szafie, na przykład nierozciągliwe dżinsy. W talii brakuje mi jakieś 6-7 cm, żeby je dopiąć 😯
Dlaczego te centymetry nie przeniosły mi się na przykład na cztery litery, żeby je ładnie zaokrąglić?! Zawsze wiatr w plecy 🙁 tym bardziej, że te „dzwony” modne teraz znowu!
Małgosiu,
podobno dla kobiet pracujących (a która z nas nie pracuje, nawet emerytką będąc?!) zalecane są kalorie w ilości 1500 dziennie, gdzieś wyczytałam. Ja tam się nie znam, ale kalorie kaloriom nierówne, bo podobno są też „puste kalorie”.
Krystyno, kręgosłup mnie ogranicza.
Dostaliśmy od Inki kurzęcy pasztet z dodatkowo wmiksowaną cukinią. Bardzo dobry.
Cukinia ma tę zaletę, że można dodać ją do bardzo wielu potraw. Dostałam niedawno dużą cukinię i jem kombinacje z grzybami leśnymi. W lodówce są pieczarki, więc też pasują.
Każdy z nas jest trochę inny i ma inną przemianę materii. Kilka kilogramów więcej to nie problem, byle to było kilka a nie kilkanaście albo więcej.
Też dodaję do wielu, ale do pasztetu jeszcze nie.
haneczko – kalorie?
Kalorii nie liczę. Od lat bujam się pomiędzy 50-52 kg.
Moje bujanie trochę wyższe 😉 Szczęśliwi ci, co nie liczą kalorii, ale tak jak wyżej napisała Małgosia, to wszystkie nie jest takie proste-metabolizm, geny, charakter… wszystko ma wpływ na nasze kilogramy czy centymetry.
Danuska, wprawdzie znasz bardzo dobrze Owernie, ale jak sobie chcesz przypomniec tamtejszy krajobraz to na Franc 3 o 21h05 jest program o Owernii.
Nie bede pisala o kaloriach, bo jak napisala Danuska to nie jest takie proste. Nie jem wiecej, duzo chodze, uwazam co jem ale ostatnio spodnie zrobily sie odrobine przyciasne. Jeszcze nigdy tyle nie chodzilam co od polowy marca.
Chodzę ze względu na serce. Ruch mi bardzo dobrze robi na migotanie. Staram się codziennie przespacerować min. 10 000 kroków. Aktualna średnia dobowa 12 924 kroków.
https://www.youtube.com/watch?v=uS-F0D4JmHY&list=PL2G53LkqK-dAbdtMro1_gF_TZJDdDJLqs&index=6&ab_channel=JulietteGr%C3%A9co-Topic
Odeszla Juliette Greco
eva47 – dziekuje!
Obejrzalam trailer, ale musze pokombinowac zeby zobaczyc caly film (nie mam Amazon Prime).
Te moje 7 000 kroków to prawie 6 km (Za Róg, bez 200m). A reszta to domowe dreptanie – i naprawdę nie ma tego tak mało!
Zaraz nastawiam na kiszoną rzodkiewkę (jak nie próbowaliście, to żałujcie i spróbujcie!), a przed chwilą nastawiłam 3 cytryny na kiszenie – według przepisu Olgi Smile.
https://www.olgasmile.com/kiszone-cytryny.html
Oczywiście zmniejszyłam proporcje – jak wyjdzie, nadam. Poczytałam też, do czego się przydaje – jak dla mnie, pasuje mi sałatowy użytek. Chodziłam koło tego od dawna.
Juliette Greco pamiętam z polskiego radia. „Za moich czasów” piosenka francuska była obecna w polskim radiu, mimo burzy i naporu rocka w połowie lat 60-tych.
https://www.youtube.com/watch?v=PtXzVFYPkyc
Kiszone cytryny Echidna używała chyba do nadziewania pieczonego kurczaka.
Ja ostrożnie, zamiast mojego wielkiego słoja (4 l) do kiszenia buraków, wolę spróbować skromnie, tym bardziej, że z cenami cytryn różnie. Zdarzyło mi się kupić niedawno spore opakowanie, ze 30 cytryn za 5$, ale bywa czasami, że jedna za $…
Z opisu już sobie wyobrażam, że jako sałatkowy sosik akuratny byłby to użytek.
Olga pisze też, że chleb z masłem i ćwiartka takiej cytryny… 😉
Poza tym też inne użyteczności:
„To świetny dodatek do gulaszu, pieczeni, sosów. Są oszałamiająco mocno cytrynowe, jakby perfumowane. Zmysły szaleją normalnie, ślinianki pracują pełna parą. W kuchni marokańskiej takie kiszone cytryny używane są jako składnik tagine z kurczakiem lub jagnięciną. Ja duszę z nimi warzywa, są wtedy świeże, aromatyczne i wspaniałe. Albo ryż lub kaszę, z kuskusem świetnie się dogaduje, z sałatkami, sosami, owocami”.
Z kuskusem, bulgurem, ryżem też spróbuję.
Gosia B , eva47
Obejrzalam RBG. Nie wiedzialam ze ona mowi tak powoli I tak spokojnym tonem. Bardzo ciekawe zycie i ciekawa osobowosc.
https://www.youtube.com/watch?v=GiMQgvfYSks
https://youtu.be/rIzyIKEfGzw
MałgosiuW – nadal używam. Zarówno do nadziewania i smarowania z zewnątrz kurczaka, jak i do mięsiwa różnego. Do sałatek można dokładać odrobinę miąszu lub cienko pokrojonej skórki, po uprzednim oczyszczeniu z białego przy skórce. Przy sałatkach trzeba szalenie uważać – słone okrutnie. Najlepiej delikatnie przepłukać zimną wodą by usunąć nadmiar soli.
Przepis podany przez Alicję podobny jest do przepisu Marthy Stewart. Ilość cytryn jest inna. Martha podaje 8 cytryn do wypełnienia solą oraz około 24 na sok.
Kiedyś podawałam przepis na kiszenie (konserwowanie? przechowywanie?) cytryn z solą morską w stylu marokańskim. Przepis pochodzi od Hassana M’Souli, właściciela i szefa kuchni restauracji Out of Africa w Sydney. A raczej od jego mamy.
Przepis Hassana nie wymaga aż takiej ilości cytryn (na sok jedynie 1 cytryna plus wrzątek) lecz trzeba moczyć cytryny 3 dni zmieniając wodę.
Dodatkowym plusem jest czas przechowywania – Hassan twierdzi, że lata, mogę to poświadczyć. Trzymam słoje w chłodnym i ciemnym miejscu nawet dwa-trzy lata.
Juliette Gréco była już wiekową damą. Zakończyła karierę mając 89 lat czyli 4 lata temu.
https://www.youtube.com/watch?v=GEpaVG3As-c
Widziałam jedynie zapowiedź filmu o Ruth Bader Ginsburg. Choć to jedynie krótkie fragmenty wypowiedzi głównej bohaterki, wnioski mam podobne jak Orka. Bardzo wywarzone i przejrzyste wypowiedzi. Spokojny choć dość kategoryczny głos o ciepłym brzmieniu.
Echidna,
autorka przepisu, który podałam właśnie pisze o tym, że takie cytryny to konieczność w kuchni marokańskiej. Ciekawam, co z tego wyjdzie – użyłam sól kamienną czystą, bez dodatków, bo nie mam morskiej, to zresztą nie ma znaczenia.
Rzodkiewki już nastawione. W zamiarze – karmelizowana czerwona cebula.
No i czas pomyśleć o kiszeniu kapusty na zimę 🙂
Ja to chyba muszę powrócić do szkoły – wyważona wypowiedź, wyważona, albo jak kto woli: starannie przemyślana. Co przy stanowisku jakie Ruth Bader Ginsburg zajmowała raczej nie dziwi.
Alicja – po prostu chciałam podać pochodzenie przepisu. Oglądałam program z udziałem Hassana M’Souli, stąd też pochodzi przepis jaki stosuję od lat.
Kiszenia kapusty zaniechałam. Podziwiam Twoją wytrwałość w tej materii.
haneczko, już wyjaśniam mój chybiony żart: połączyłam wypowiedź Krystyny o cukinii jaką stosuje do prawie wszystkiego i wzmianką o ekstra kilogramach, z Twoim potwierdzeniem przy uwadze iż do pasztetu jeszcze nie dodawałaś. Stąd te kalorie (nie)dodawane do pasztetu.
Echidno, Antypodko przemiła, dodawaj mi i odejmuj co tylko chcesz 🙂
Namówiliście mnie. Wykonam owe cytryny jak tylko odzyskam prawą dłoń.
Pigwa zagospodarowana, są chętni a z pozostałej zrobię sok.
Elapa-dziękuję za telewizyjną podpowiedź, ale mamy ostatnio kolejne problemy z anteną do odbioru francuskich programów i w zasadzie wieczorami niczego nie da się obejrzeć. Fachowcy od anten z najbliższych, nadbużańskich okolic znają się na telewizjach kablowych, ale niekoniecznie na satelicie, który nadaje francuskie kanały. Wieczorem pozostają książki i internet, chociaż ten ostatni też bywa kapryśny.
Wczoraj, właściwie trochę przez przypadek, odkryłyśmy z moją sąsiadką bardzo ciekawe miejsce położone w odległości zaledwie 30 km od naszej wsi:
http://www.palacwchrzesnem.pl/historia
Czego to jeszcze człowiek nie znajdzie w najbliższej okolicy z powodu tej nieszczęsnej pandemii….?
Buraki, które prosto z ogrodowej grządki wyrwał i podarował nam Miś Kurpiowski nastawiłam na kiszenie sposobem Alicji. Dzisiaj degustacja 🙂
A cóż to Ci hanaeczko w łapinę-prawicę dolega?
A ja je zjadłam w postaci zupy botwinkowo podobnej.
Komary dziś wyjątkowo agresywne, to chyba z powodu zapowiadanej zmiany pogody, ale spacer zaliczony, las powoli staje się coraz bardziej jesienny.
Ano właśnie, haneczko – co z prawicą?
Echidna,
w ubiegłym roku zainwestowałam w porządny gar kamienny na kiszenie kapusty, więc dlatego muszę kontynuować 😉 Poza tym swoja zawsze lepsza.
O komarach w tym roku zupełnie zapomniałam, a przecież w naszych krzaczorach nadjeziornych zawsze dawały nam popalić i nie darmo siatki przeciwkomarowe są tutaj normą w domach i budynkach różnego rodzaju. Co się stało – pojęcia nie mam.
Za chwile robie ostatnie podchody do wegierek. Jak ich nie bedzie w sklepie to nie bede miala powidel w tym roku. W Polsce bylo duzo wegierek w tym roku ?
Na targu kupilam bardzo ladne kurki i na kolacje bedzie omlet z owymi kurkami.
Elape nie wiem czy dużo, ale są w sprzedaży wszędzie, nawet w supermarketach.
Najpierw lewica, teraz prawica. Takie pypcie mi wyrosły na środkowych palcach. Niegroźne, ale boleściwe. Chirurg wyciął i za 4-5 dni będę jak nowa. Takie drobiazgi przyplątują się, żeby człowiek się nie zanudził.
Nasza węgierka dała malutko, wszystko poszło na żywca. Na targu śliwek mnóstwo.
Komarów u nas dziwnie mało, a przecież jezioro bliziutko.
Kiwi Inków, po raz pierwszy od zawsze, ma robalki. W zaprzyjaźnionym ogrodniczym też czegoś takiego jeszcze nie widzieli. Wrzucili w słoik, z ciekawości co się z tego ulęgnie.
Z leśnego spaceru 1 borowik, 1 podgrzybek, 4 kanie i 2 muchomory czerwone.
Solone cytryny zrobie i jestem bardzo ciekawa.
Pamietacie nasze pozary? Okazalo sie ze wino z winnic pokrytych dymem straci swoj smak. Dym zmienil na niekorzysc smak owocow . Część winogron jest wyrzucona.
Na pewno znacie wina z CA, ale OR i WA rowniez produkuja super wino. Kiedys pisalam o naszym ulubionym Cabernet Sauvignon z winnicy Charles and Charles w WA.
Kilka zdjec z winnic pokrytych dymem.
http://komonews.com/news/local/wildfires-taint-west-coast-vineyards-with-taste-of-smoke-09-24-2020
Znany mieszkaniec WA, urodzony w Yakima ma swoja winnice niedaleko Yakima i produkuje swoje wino. Firma nazywa sie Pursued by bear.
Kyle MacLachlan prezentuje swoje wino.
https://www.pursuedbybearwine.com/
Cytryny wg przepisu podanego przez echidnę robiłam kilka razy . Można je długo przechowywać. Najlepiej w słoikach litrowych.
Tutaj przepis od echidny:
https://adamczewski.blog.polityka.pl/2016/05/30/lzy-sziwy/
To jest przepis z 17 czerwca 2016 r. godz. 16.59.
O znakomitych winach Oregonu przekonywałam się 3 lata temu. Zdołaliśmy być tylko w dwóch przybytkach winiarskich, ale za to zakupiliśmy zapas do domu.
Szkoda, że tegoroczne winogrona pójdą na marne… ale ptaki się objedzą! Chociaż nie wiadomo, czy one też nie są wybredne.
U nas znowu piękny jesienny dzień i 20c. Oby jak najdłużej!
https://photos.app.goo.gl/1H375wsztqKMb1vQ7
Krystyna,
Dziekuje 🙂
Haneczko-pozdrawiam Twoją prawicę i lewicę. Życzę, aby goiło się szybko i skutecznie.
Orca-winnic i ich właścicieli żal okrutnie 🙁 Powodzie, pożary, huragany to niestety wiele dramatów różnego rodzaju…
Alicjo-sok z buraków tym razem udany! Zniechęciłam się po poprzedniej próbie, jakiś rok czy dwa lata temu, bo nastaw spleśniał, Teraz bez niespodzianek, wiadomo buraki z pewnego źródła 🙂
-Mosze, jak sądzisz, kiedy zniosą obowiązek noszenia maseczek?
-Abram, ja cię błagam, poważni ludzie zainwestowali poważne pieniądze! Jak zarobią swoje to zniosą.
Dana,
rzecz w tym, że w owych kiszonkach ważne jest, by buraki, cukinia czy co tam kisimy, były dokładnie zakryte solanką, żeby nic ponad jej powierzchnię nie wystawało. Tako rzeczą specjaliści od kiszonek. Teraz pilnuję i nic się nie dzieje.
7 080 kroków zrobione, pogoda aż się prosiła o wyjście. Dzisiaj na obiad parówki z polskiego sklepu w bagietce, taki hot dog. Mam ćwikłę z polskiego sklepu, ale jest za słodka i za mało chrzanowa, Muszę wykopać trochę mojego i dodać, żeby to miało jakieś kopyto.
Misio to musi mieć hektary tych upraw 😉
Dla tego faceta gotowam zapisać się na instagram 🙂
https://noizz.pl/ekologia/swiat-ma-klopoty-94-letni-david-attenborough-zalozyl-instagrama-i-zdobyl-milion-fanow/h0w084r
Japońskich rekordów nie pobiłam , ale zrobiłam ponad 22400 kroków, ok 15 km.
Byliśmy dziś ze znajomymi na bardzo sympatycznym , komediowym spektaklu „Poślubieni, pogubieni” wystawianym w miejscu, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam, a jest na Ochocie, w Osadzie. Restauracja ta, która mieści się w ogromnym namiocie, a ma też piękny ogródek, ma aspiracje by na scenie, która tam jest, wystawiać raz w miesiącu spektakl teatralny. Dzisiejsze przedstawienie było rewelacyjne, wszyscy bawili się znakomicie. Byliśmy tam ciut wcześniej by trochę się pożywić. Jedzenie nie było wyszukane, tym niemniej kiełbasa z grilla ze świeżą bagietką były miłą odmianą od naszych dietetycznych dań.
Mniej więcej 20-30km trasy dzienne były na rajdach harcerskich latem każdego weekendu, i to z plecakami!
Ale wtedy człowiek miał wczesne lata nastoletnie i energia go roznosiła. Zwykłe pepegi dały radę 😉
Tymczasem, boso, ale w ostrogach:
https://photos.app.goo.gl/13VCtWydfccjY84aA
A propos Danuśki żartobliwy wpis:
„-Mosze, jak sądzisz, kiedy zniosą obowiązek noszenia maseczek?
-Abram, ja cię błagam, poważni ludzie zainwestowali poważne pieniądze! Jak zarobią swoje to zniosą.”
Zastanawiam się, dlaczego ludzkość rzuciła się robić testy, gremialnie. Ja nie poczuwałam się, że powinnam. Dopóki nie czuje się symptomów, po jaką cholerę się badać?! A jak się czuje symptomy, to przeleżeć w łóżku jak grypę, chyba, że dzieje się coś ponad to. Ręce opadają, jak widać kolejki kilometrowe po robienie testów. Choryś, to poproś o test, czy to zwykłe przeziębienie, czy grypa, czy ta nowa cholera. I tak na nią leku nie ma 🙄
Żydowska penicylina* i spokojne odchorowanie swego.
Alicjo, problem z tym, że większość nie ma objawów a zaraża niestety.
Jakim cudem Ty nie podłapałaś zarazy od Roberta?
Tyle o tym wiemy, co o grypie, a nawet jeszcze mniej. Drażni mnie chaos wokół tego, nikt nic nie wie, a polecenia wydawane co rusz. To już dawno powinno było się przewalić, ale „dzięki” różnym obostrzeniom, zastrzeżeniom, obostrzeniom trwa i trwa. To jest zaraza, która się pojawiła i z nami zostanie. Trzeba ją po prostu przepracować, a najpierw przeżyć. Podobno najbardziej na zarazę podatni są seniorzy – do których i ja już się zaliczam 🙄
Podobno to młode wilki i wilczyce są najbardziej odpo-rne i to oni zarażają staruszków, sami nie chorując. PODOBNO… a tak naprawdę mało wiemy na ten temat. Pożyjemy, zobaczymy 😉
Dobry wieczór/dzień dobry. Znowu zajrzałem na blog i widzę, że zostały same panie. Z przyjemnoscią czytam sprawozdania z podróży po różnych zakatkach Polski. Po zwiedzeniu wielu krajów na różnych kontynentach doszedłem do wniosku, że gdy przejdę na emeryture, to czas bede dzielił miedzy Kanadę i Europę. Czas objechac polskie miasteczka, posiedziec w Grecji i we Włoszech, no i spędzic miesiąc albo dwa w Wiedniu i Warszawie. Tyle, że przede wszystkim trzeba być zdrowym, no i dobrze i zdrowo się odżywiac, o co niełatwo, bo widzę na blogu różne ciekawe przepisy, niekoniecznie dietetyczne. Mimo epidemii LOT lata do Toronto 5 razy w tygodniu i jak słyszę ma sporo pasażerów ( w maseczkach).
Witaj kemor,
Pamietam Twoje wizyty na blogu 🙂
Ciekawe plany na przyszłość. Życzę powodzenia.
Liczba ludzi robiacych testy wzrosla odkad skonczyly sie wakacje i otwarte zostaly szkoly, z roznych przyczyn: bo wynik testu jest potrzebny w pracy (coraz wiecej roznych miejsc jest otwartych), bo odwiedzaja starszych rodzicow, bo mieli kontakt z kims zarazonym, bo maja symptomy, itp, itd. Rowniez dlatego, ze jest duzo „false negatives” (ludzie powtarzaja testy) – test robiony za wczesnie po kontakcie z kims zarazonym (np. 1-3 dni po) jest testem zmarnowanym, bo rzadko pokazuje prawdziwy obraz.
Dobrze, ze sie testuja – im wiecej tym lepiej, pod warunkiem ze nie blokuje/opoznia to mozliwosci testow dla tych najbardziej potrzebujacych. U mlodych osob wirus pozostawia czasem powazne dlugotrwale problemy, glownie natury neurologicznej i kognitywnej. Narazeni sa wszyscy – a njbardziej ci ktorzy spedzaja czas w otoczeniu duzej liczby innych ludzi. I nie sa to staruszkowie …
Jesli liczby zachorowan beda dalej rosly tak dynamicznie, to strach myslec co bedzie w listopadzie.
W listopadzie śnieg się kładzie…
Witaj kemor.
Nie wyobrażam sobie lotu (nawet LOTem!) w masce z Toronto do Warszawy (8 godzin), a jeszcze przedtem jakieś 2 godziny na lotnisku przed/po odprawie, i jeszcze trochę w tejże na lotnisku w Warszawie. Dobrze, że nie mam musu lecieć, chociaż nie powiem, pandemia wytrąciła mnie z dorocznego rytmu.
Naspacerowałam się za to po Polsce z pomocą zdjęć Danuśki, a najwięcej za pomocą Google Earth. No trudno – jak się nie ma, co się lubi, to i tak dużo się ma, w końcu się okazuje 😉
Na szczęście nie można się chorobami zarażać przez internet!
Same panie na blogu?
Bo panowie są albo leniwi, albo nie mają nic do powiedzenia, albo są też inne powody. Ja jestem od samego początku przyspawana i niestety, tak chyba zostanie.
„Dietetyczne” przepisy na blogu?! Toż to nie blog „dietetyków”, tylko Blog Łasuchów! Ostatnio o kiszonkach prawię, bo na nie przyszedł czas. A także pora na Telesfora u mnie – dobranoc 🙂
Hej Panie wojażujące drzewiej po Japonii. Czy tak Was kulinarnie (i nie tylko) fetowano w Kraju Kwitnącej Wiśni?
https://www.youtube.com/watch?v=5qVMIKCn_Cs
Echidno, nie przypominam sobie takiego spektaklu.
Kulinarny perkusista 😆
Mam zagwozdkę.
Dostaliśmy w prezencie włoszczyznę:
makaron pappardelle (w życiu takiego nie widziałam)
puszkę pomidorów
słoiczek filetów anchois w oleju słonecznikowym
Ile rybki wrzucić do sosu?
Zwykle wrzuca się kilka filecików, one się rozpadają i dodają smaku.
Echidno-super ten japoński perkusista 🙂
Haneczko-Małgosia już wyjaśniła, 3-4 fileciki i nie więcej. Chodzi właśnie o ten smaczek i oby nie przedobrzyć, bo będzie za słone!
Możesz spokojnie mnie zaprosić na ten obiad, to jedno z moich ulubionych dań:
https://www.kwestiasmaku.com/przepis/spaghetti-alla-puttanesca
Zamiast spaghetti pappardelle i też będzie pyszne, chociaż prawdziwy Włoch ma, z całą pewnością(!) inne zdanie na ten temat.
Dzisiaj rannym świtem wybrałam się na niewielki spacer:
https://photos.app.goo.gl/yM7MDzCQVTC3m5x37
Bardzo lubię określenie rannym świtem 🙂 chociaż oczywiście wieczornych ani popołudniowych świtów nie ma.
Bardzo kolorowy ten Twój spacer Danusiu. Szkoda, że nie jestem rannym ptaszkiem.
Małgosiu-chciałam przede wszystkim sfotografować wschód słońca, ale nie bardzo się dało, bo słońce schowało się za wielkimi drzewami . Aby zrobić przyzwoite zdjęcia tego rodzaju mój spacer musi być dużo dalszy i muszę wstać dużo wcześniej.
Może kiedyś się uda…..
Dziękuję 🙂
Zrobię według przepisu, mam wszystko oprócz natki.
Zapytam bardzo cichutko. Ten makaron jest bardzo długi. Łamać nie wolno? Włochów w okolicy nie ma, może się nie dowiedzą.
Nasz wnnobluszcz jeszcze nie czerwienieje. Dawno nie widziałam tutaj wiewiórki.
Haneczko-zrób, jak Ci w duszy gra. W zasadzie nie należy łamać, bo długi makaron łatwiej owinąć wokół widelca. Ja z tych co łamią wiele zasad, czym wyprowadzam z równowagi Osobistego Wędkarza. Dla Francuzów czy Włochów pewne kulinarne przykazania są święte i broń Boże nie przestrzegać! Im więcej rozmawiam z Alainem na ten temat tym bardziej rozumiem, dlaczego te zasady są ważne i niepodważalne, Zdarza się jednak tak, że moja rozchełstana dusza( i podniebienie) podpowiadają mi potajemnie: rób po swojemu….a przede wszystkim wykorzystaj to co masz w lodówce!
A niech tam, nie połamię.
Dżdżysto się zrobiło, ale nadal ciepło. Może grzyby się objawią.
Ja ostatnio dostałam takie danie, to makaron pocięłam na talerzu. Te grube wstążki ciężko nawinąć na widelec i na dodatek taka cała nie mieści mi się na raz.
To jest tak zwany blady świt, po prostu 😉
Piękna kania czubajka, muszę się rozejrzeć po swoim obejściu. Nasze wiewióry nie są tak nachalnie czerwone 😉
Wielkie czarne, szare oraz nieco mniejsze brązowe, agresywna zaraza:
https://photos.app.goo.gl/bRKCWZeDb71yoEjn8
A Włochom się mieści? Wątpię. Pewnie tną albo odgryzają.
Krzaczory przydrożne takie, dzikie wino też czerwone mocno:
https://photos.app.goo.gl/bRKCWZeDb71yoEjn8
Oraz, jak już wspominałam, klonami jesień się zaczyna…
https://photos.app.goo.gl/2o93VQTKkn4voq7LA
To z wczoraj, błękitne niebo i w ogóle lato, a dzisiaj termometr wskazuje 14c i niebo szarawe.
Ja zawijam makaron, jeśli to spagetti, capellini czy „w tej podobie”, wstążki bym połamała, ale nie używam raczej.
A propos świętych kulinarnych nakazów, też jestem giętka 😉
Przypomniało mi się, że Alain nie lubi cebuli. Mam kolegę, który nie znosi dodatku cebuli do sałatki jarzynowej – wiecie, ta z przewagą ziemniaków oraz wszystkich gotowanych warzyw itd. A niech „se” nie znosi… ja podawałam z cebulą i zajadał. Poradziłam Halinie, żeby dodawała, tylko tak, by nie widział. No i zajada i jakoś tej cebuli nie wyczuwa. Tak samo jak jaśniepan Jerzor na wstępie naszej znajomości zapowiedział, że koperku nienawidzi… Koperku trudno na ziemniakach nie zauważyć… Po 46 latach wspólnego jadania nawet nie zauważył, kiedy pokochał koperek. Bywają ludzie, którzy coś wymuszają tylko po to, by czuli kontrolę nad czymś, niech to będzie cebula w sałatce czy koperek na ziemniakach 🙄
Krystyna i inni ktorzy kisza cytryny wedlug przepisu @echidna,
Nie zauwazylam w przepisie aby wycisnać sok z kilku cytryn. Czy coś przeoczylam, czy tak ma byc, czyli bez soku z kilku cytryn?
Dzieki
Tu jest ten przepis:
“ Skladniki:
– 8 cytryn
– sol morska (byle NIE jodowana)
– 6 ziaren kardamonu
– 3 listki laurowe
– 3 male straczki ostrej papryczki (eye chillies)
– 1 duzy sloik (najlepiej typu wek, metalowe nakretki wchodza w korozje z sola)
Przygotowanie:
– po dokladnym umyciu cytryn bardzo delikatnie pocieramy skorke na drobnej tarce by otworzyc pory i wkladamy cytryny do miski zalewajac ZIMNA woda
– nastepnego dnia zmieniamy wode (taki zabieg usuwa gorzkosc skorki)
– trzeciego dnia wylwamy wode i ostrym nozem nacinamy cytryny na 4 cwiartki do okolo polowy wysokosci cytryn, do srodka sypiemy sol – pelna lyzeczke od herbaty i ukladamy w sloju dodajac liscie bobkowe, ziarna kardamou i chilli
– zalewamy wrzatkiem i zamykamy sloik (nie trzeba pasteryzowac)
– odstawiamy w ciemne i chlodne miejce na dni 40
Po 40 dniach mozna uzywac np do
– smarowania mies
– przyrzadzania zaprawy/marynaty do mies
– nadziewania drobiu (uzyskujac delikatne, wilgotne pieczyste o interesujacym smaku)
– do salatek (po uprzednim odcieciu skorki – sam miasz drobno posiekany nadaje niecodziennej swiezosci i aromatu)
– w daniach z kuskus
– jako przekaski do piwa (jesli za slone mozna przeplukac zimna woda).”
Orca,
cytryny przygotowałam wg tego przepisu, czyli bez dodawania soku z cytryn. W innych przepisach mowa jest o soku. Przepis od echidny podobał mi się właśnie z powodu swej prostoty. Bardzo nie lubię wyciskania cytryn, zwłaszcza twardych.
Danuśka,
czy kania została zerwana? Pigwowiec jest Twój czy sąsiadów?
A propos cebuli – niedawno rozmawiałam z wnukiem na szkolne tematy. Pozmieniało się się sporo, bo w czwartej klasie są nowe przedmioty i nauczyciele. Z powodu pandemii świetlica szkolna dostępna jest tylko dla klas 1-3, a wnuk bardzo lubił tam przebywać. No i przestał korzystać ze szkolnej stołówki, bo czasowo mu nie pasowało, a poza tym od początku nie lubił szkolnych obiadów, choć gotowane są na miejscu. Pytany o konkrety stwierdził, że do wszystkiego dodawana była cebula w dużych ilościach, a on cebuli nie lubi. Pewnie przesadza, ale i u mnie w domu wyszukuje widoczne drobinki cebuli. A poza tym szkoda mu długiej przerwy na jedzenie, kiedy można poszaleć z kolegami na boisku.
Ale sałatkę jarzynową/ z cebulą/ bardzo lubi.
Dla jednej osoby z rodziny oddzielam trochę sałatki i dodaję do niej cebulę sparzoną wrzątkiem, bo surowa jej szkodzi.
Krystyna,
Dziekuję. Tez wolę proste przepisy 🙂
Steków w Japonii nie jadaliśmy, zajadaliśmy się sushi. Raz jeden jedliśmy w restauracji coś wieprzowego i niestety, było to niejadalne, w połowie tłuszcz.
A propos pożarów w Oregonie, Maciek doniósł, że spaliła się wieś Mehama, gdzie jego znajomi mieszkali. Stracili dom oraz biznes, mieli ogrodnictwo, specjalizujące się w drzewkach bonsai. Maciek też tym się ostatnio zajmuje, nawet jakieś kursy na ten temat brał – kupował też drzewka u tych znajomych. Część drzewek na szczęście ocalała, jedzie tam w niedzielę, pomóc przy zagospodarowaniu tego, obiecał porobić zdjęcia.
O pożarach myślę z wielkim lękiem. Tutaj wszystkie domy to drewniana konstrukcja i wszystko się pali migiem, do gołej ziemi. W razie draki nie ma czasu na nic, tylko natychmiast uciekać. Znam tylko dwa domy w Kingston, które są murowane – ten na przeciwko, po drugiej stronie drogi oraz bliźniak obok, oba zbudował ś.p.Frank. Kilka lat temu w drugiej połowie bliźniaka jakiś narkoman (jak wyszło potem na jaw) niechcący wzniecił pożar. Spalił się dobytek oraz drewniane „oprzyrządowanie” domu (i kotek się nadpalił 🙁 , ale przeżył!), ale dzięki temu, że był murowany, ogień nie przeskoczył na drugą połowę i na nas.
Niby nic cennego w tym domku nie ma, ale stracić wszystko to musi być straszna rzecz. Te drobiazgi gromadzone przez lata, rzeczy osobiste, książki itd…
Sól nie musi być morska, może by zwykła, kamienna – byle bez dodatków.
Ja wycisnęłam sok z dwóch cytryn dodatkowych, ale że było za mało, uzupełniłam przegotowaną wodą tak, aby cytryny były przykryte płynem. Tych przepisów jest kilka, ja korzystałam z tego:
https://www.olgasmile.com/kiszone-cytryny.html
Dałam wszystko oprócz cynamonu, a z chwilowego braku ostrej papryki dodałam pół łyżeczki suszonego chili. Na początek wystarczy mi te 3, zobaczymy, może się rozbujam 😉
Ja mam ustrojstwo do wyciskania cytryn (dokładnie jak na zdjęciu, tylko czerwona) – inaczej bym nie poradziła, a i soku sporo się marnuje. Kosztuje grosze i na pewno jest w każdym sklepie ze sprzętem AGD, warto mieć takie gizmo. Kroisz cutrynę na pół, nabijasz i okręcasz, aż cały sok będzie wyciśnięty. Użycie siły całkiem niewielkie.
https://allegro.pl/oferta/wyciskacz-wyciskarka-do-cytrusow-cytryny-pojemnik-9245488691
Krystyno-na tych zdjęciach nie ma chyba nic mojego. Pigwowiec, róże, grzyby wszystko fotografowałam przez płot u sąsiadów, do tego widok na łąki w jesiennej mgle, które można oglądać ze ścieżki spacerowej. Zatem kania nadal rośnie u sąsiadów i pewno się zmarnuje 🙁 bo oni bardzo rzadko przyjeżdżają. Na dodatek w tym ogrodzie rosną jeszcze inne kanie, póki co są niewielkie i nie otworzyły kapeluszy.
Alicjo-z tą cebulą u Alaina to nie tylko sprawa smaku. Osobisty Wędkarz choruje po zjedzeniu cebuli, czego byłam świadkiem już niejednokrotnie zatem wiem, że nie mogę jej przemycać, bo to się źle dla niego kończy. Tę samą przypadłość ma koleżanka, z którą odbyłam podróż na Podlasie. Pani kelnerka zaklinała, że w zamówionym przez nią daniu cebuli nie ma, a jednak była i koleżanka lekko zaniemogła. Cebuli, dzięki Bogu, nie było za wiele. To jest kwestia osłabionej trzustki lub/i wątroby.
Żeby nie było, że jesień jest tylko u sąsiadów :- ) to podrzucam kupione przeze mnie wczoraj kwiaty:
https://photos.app.goo.gl/4dpi8zFk7RSNqm547
Jakie wesołe kompozycje.
Ustrojstwo do wyciskania cytryn posiadam, nawet elektryczne, ale mimo to nie lubię tej czynności. Sok do porannej mikstury z kurkumą wyciska mąż.
W przepisie na cytryny po marokańsku od echidny w ogóle nie ma cynamonu; jest za to kardamon. Od jakiegoś czasu lubię dodawać ziarna kardamonu do herbaty.
Przygotowuję dziś zrazy zawijane z dziczyzny. Cebula oczywiście też jest, więc to danie nie dla każdego.
Danuśka, jak wiesz świty to moja ulubiona pora. Staram się być na wybranym miejscu około 15 min. przed świtem . Ale to zawsze loteria. Przyjeżdżasz i jest szaro
7280 kroków, dzień tak piękny, że po prostu szkoda lata.
Irek jest wysoki i jego kroki na pewno więcej wybijają kilometrów 😉
Pytanie do Irka – czy ja dobrze widzę i myślę, że to jest żywokost? Nigdy tutaj nie widziałam, a ostatnio wyrósł sobie na mojej ścieżce obok chodnika…
https://photos.app.goo.gl/ShJ8HHdwSJ3GLRZw9
To wygląda na bujny okaz wężowca.
A żywokost ma inne liście i fioletowe kwiaty. U nas dość popularny. https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%BBywokost_lekarski#/media/Plik:Symphytum_officinale_01.jpg
Dana,
a to inna sprawa, rzeczywiste chorobowe tłumaczenie na pewne rośliny. Ja mówiłam o czym innym. A ja na przykład nabyłam parę lat temu nie wiadomo skąd uczulenia na szparagi, które kocham. „Szparadur plamisty” trzymał się parę ładnych dni i swędział okropnie, nie mówiąc o czerwonych placach wręcz. Po kilku podchodach okazało się, że to jest właśnie to i z bólem serca wyrzekłam się warzywka.
Ja znam żywokost polski, ale obchodziłam tę roślinę z tej i z tamtej strony i tylko z żywokostem mi się kojarzył, jeśli w ogóle z czymś.
Kwiaty żywokostu się wysysało z nektaru 😉
Wężowiec, powiadasz? Zaraz zerknę… wiki pokazuje sansewerię (też mam, bardzo bujny okaz i raz przepięknie kwitła!) oraz jakieś miejscowości o tej nazwie.
A! Żmijowiec! I chyba już kiedyś roztrząsaliśmy ten temat. Ten mój to jest mały krzaczek, nie taki piękny i wysoki jak te ze zdjęcia w wiki… ale może się rozwinie?
Dzięki 🙂
No jasne, że żmijowiec. Moja pomyłka.
Żywokost znam dopiero od kilkunastu lat. W programie ogrodniczym polecano go jako odżywkę do roślin kwitnących/ posiekaną roślinę zalać wodą tak jak pokrzywę/. Pachnie nieładnie, więc pojemnik lepiej umieścić w odległym miejscu.
Ja żywokost pamiętam z dzieciństwa, bom z Bartnik i rosło tego pełno wokół, oraz innych ziół, i pamiętam właśnie to wysysanie nektaru. Z tego co pamiętam, Herbapol skupował, bo to roślina bardzo przydatna w ziołolecznictwie. Jako małolaty pozbawione stałego dochodu, kombinowałyśmy z Baśką, żeby może zioła zbierać i sprzedawać, ale na kombinowaniu się skończyło 🙄
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1972762,1,tokarczuk-nie-bedzie-honorowa-obywatelka-dolnego-slaska.read?src=mt
Brawo Olga!
Odnośnie przepisu na cytryny konserwowane w soli.
Przygotowane cytryny, pojedyńczo nadkrawam na dużym talerzu i łyżeczką wsypuję uprzednio przygotowaną w miseczce sól. Podczas krojenia wiadomo – nieco soku wycieka. Sól też się rozsypuje.
Tak przygotowaną cytrynę wkładam od razu do słoja i zabieram się za następną.
Kiedy słój jest pełny (cytryny są upchane ściśle) dorzucam ziarna kardamonu, listki bobkowe i ostrą papryczkę. Z talerza wlewam skok wyciekły z cytryn wraz z rozsypaną solą. Po czym zalewam wrzątkiem.Zamykam słój i voilà! Gotowe.
W niektórych przepisach na cytryny konserwowane w soli w stylu marokańskim, dodawany jest sok z jednej cytryny.
Ja korzystam od lat z tego samego przepisu, bez ekstra soku.
Niezależnie od podających przepis, ten w marokańskim stylu, każdy mówi o dodawaniu soli morskiej.
errata:
sok wyciekły z cytryn
Danuśka – nadburzańskie błonia z woalem mgiełki. Poranny raban budzących się ptaków. Może szczekanie psa w oddali. Łegi świtem mają w sobie tyle uroku.
Echidna,
Zrobilam cytryny zgodnie z instrukcja. Jedno co zmienie to rozmiar słoika. Moj słoik jest za duzy I cytryny wypłyneły kiedy wlałam wodę.
Kupie mniejszy słoik, zrobie to jeszcze raz i wtedy “upcham” cytryny. Te dzisiejsze plywaja jak piłki w wodzie. 🙁
Alicjo – na nienawiść, tępotę i głupotę nie ma lekarstwa. Ostre słowa lecz niestety prawdziwe.
Kto widzial film RBG na pewno pamieta trenera ktory spedzil wiele lat trzymajac RBG w dobrej kondycji fizycznej. Na filmie RBG robiła pompki.
Dzisiaj jej trener stanał przy trumnie z jej ciałem I zrobił trzy pompki.
https://youtu.be/ezLLfr5odkA
Orca – no tak, zapomniałam w przepisie podać, że cytryny muszą być upchane w słoiku.
Orka filmu nie widziałam lecz w zwiastunie jest krótki fragment robiącej pompki Ruth Bader Ginsburg. I komentarz dwóch pań słusznej postury: „RGB robi kilka pompek trzy razy w tygodni, a ja jak uklęknę to trudno mi wstać”.
Echidna,
To moja wina z pływajacymi cytrynami. Teraz już wiem. Na pewno będa dobre do indyka na święta.
Te pompki…. 🙂
Dzień dobry 🙂 kawa
P.S. Żmijowiec 🙂
echidna
26 września 2020
2:00
Jest to prawda. Ja popieram naszą noblistkę i myślę, że cała ta sprawa to po prostu wredna prowokacja.
Wszystko, co kisimy, musi być upchane i dociśnięte! To porada kulinarna 😉
Cykliści w trasie…piękna pogoda, 20c, a jest dopiero względne rano, dziesiąta z czymś tam.
https://photos.app.goo.gl/1y4cep1GBjLjY7hA6
O RBG mam wiadomości po kokardy. Dlaczego za jej życia tak jej nie wielbili, jak teraz?! (Orca, bierz pod uwagę, że wiadomości telewizyjne mamy te same, co u Ciebie!).
A tak w ogóle pandemia chciała czy nie chciała, stała się narzędziem do walki politycznej, tak w Polsce, jak i w USA (bo wybory w listopadzie)
Ohydna hipokryzja, ale tak było, jest i będzie, bo już rosną nowi i gotowi pod przewodnictwem niejakiego Bosaka, ale w ostrogach i uskrzydlonego w dodatku.
Niech ja lepiej udam się w celu farbowania siwizny do łazienki…
To lepsze! Przy okazji widać, jak postępują roboty drogowe w naszych okolicznościach przyrody 😉
https://photos.app.goo.gl/s5jBnEVVeyGz1uEa7
Przepraszam, że pytam , ale pytanie samo się nasuwa – czy ten facet jest na jakichś prochach, coś zażywa, czy popija? „Uchodźców” na siłę się produkuje czy co???
https://photos.app.goo.gl/e8osCaiDYAQ142N3A
Chwilę wcześniej był w ogródku i z papieżem się ściskał, martwiąc się o światowy pokój, bo taka myśl mu też czasami przyświeca. Tak a propos uchodźców… wstyd, doprawdy wstyd. W bywszych latach uchodźców z Polski przygarniał świat, nie zadając pytań. Rozumiem, że Polska to nie kraj emigrantów, a zresztą kto w TAKIEJ Polsce chciałby się zatrzymać… z nadętym prezydętem, który chyba nie powinien się wypowiadać publicznie, bo niby uczy się, ciągle uczy, ale marny z niego uczeń.
Malutka Austria była miejscem, w którym zatrzymywano się na chwilę i udawano się dalej w świat. Tam był (i może nadal jest, nie wiem) obóz dla uchodźców. Przejściowy. Polska mogłaby być takim chwilowym miejscem zatrzymania dla tych, którzy szukają swojego miejsca w świecie. Przecież nikt o zdrowym rozumie nie osiedli się w Polsce, kraju kseno/homo i tak dalej.
przepraszam za polityczny wtręt, no ale ulało mi się 🙁
Trudno, żeby się nie ulewało, Alicjo.
Byłam dziś znowu na spacerze z kijkami i znalazłam 3 maślaki, rosły sobie przy drodze. Tylko co z nimi zrobić? Trochę ich mało.
Małgosiu, obierz ze skórki i ususz. Do krupniku jak znalazł 🙂
Właśnie odnalazłam swojego bezpośredniego przodka 1735 roku, ciekawe czy się uda dalej sięgnąć.
Irku już się suszą, dziękuję za podpowiedź.
Małgosiu, a jak to szukasz, przodków?
Ja się zatrzymuję na zdjęciu z roku chyba ( patrząc na Mamę) 1935. Dalej nic ni ma…
I już teraz ni ma kogo zapytać. Chwała mi, że zeskanowałam stary rodzinny album. Nikt do niego i tak nie zagląda oprócz mnie, ale dyski mają, a album jest w rodzinnym domu. Też nikt do niego nie zagląda, bo jest pod ręką. Blisko.
https://photos.app.goo.gl/WMXUuytx8edGUgco8
O to mi chodziło. 🙄
Ale i tamte fotki są w temacie uchodźców jak najbardziej, mogę na ten temat wiele napisać, jak serdeczni byli dla nas mieszkańcy tej małej miejscowości.
https://photos.app.goo.gl/uQW3T8fytgRZBDsk8
Pora umierać….
https://businessinsider.com.pl/wiadomosci/browar-zamkowy-w-cieszynie-do-zamkniecia-lub-sprzedania-marek-jakubiak-sklada/km8fd5m
„Funkcjonariusze, jak to mają w zwyczaju, pojawili się w siedzibach piłkarskiej centrali, wojewódzkich związków oraz kilku mieszkaniach prywatnych działaczy bladym świtem, sprawiając wrażenie, że sprawa jest niezwykle poważna i niecierpiąca zwłoki.”
A mówiałm, blady świt 🙂
Zajączek od dobrych ludzi z małej miejscowości w Austrii ciagle jest z nami! Towarzyszy Mrusi…
https://photos.app.goo.gl/R6QCE8WWTGvuvRY99
Małgosiu,
ciekawa jestem, jakie imię nosił przodek, czym się zajmował i czy też związany był z Warszawą? To naprawdę daleka historia.
Szukam tego przez stronę MyHeritage, a miał na imię Johann Ernst , urodzony koło Krynicy Morskiej w protestanckiej rodzinie. Nie wiem czym się zajmował, dzieli nas 8 pokoleń, jest przodkiem mojej Babci od strony ojca. W rodzinie chodziły opowieści o przodkach ze Szwajcarii.
Maciek szukał kiedyś przez DNA i aż się zadziwił, że przodków ma w Szwecji między innymi 😯
a także Tatarów i jakichś tam Węgrów. Kazałam się historii Polski pouczyć, przecież tych wojsk się przez nasze tereny przelewało a przelewało 😉
W Szwecji swoją drogą mamy rodzinę, ale to raczej ekspansja współczesna z Krakowa 🙂
Ja nie mam takich zaczepień, ale gdybym miała, tobym szukała. Jest coś ciekawego w tym, skąd się wywodzimy i kto w tym ciągu rodzinnym jest. Niestety, wiejskie rodziny nie trzymały się rodzinnych, nawet tych parafialnych zapisków w księdze.
Z rodzinnego zdjęcia powyżej znałam tę malutką dziewczynkę (Mama) oraz dziadka obok niej, pamiętam też jak przez mgłę Pradziadka (ten z wąsami), natomiast Prababcia zmarła, zanim ją zdążyłam poznać. Myślę, że jestem do niej podobna 😉
MyHeritage również proponuje badania DNA, nawet to nie są jakieś duże pieniądze.
Małgosiu-wyniki Twoich poszukiwań bardzo interesujące. Ciekawe, czego jeszcze uda Ci się dowiedzieć.
Dzisiaj bladym świtem 😉 lepiej było poleżeć pod ciepłą kordełką 🙂 niż wychodzić na spacery, zaczęła się deszczowa jesień. A propos jesieni-chciałabym kiedyś zobaczyć tę piękną i kolorową, z kanadyjskimi klonami, które tak wspaniale się przebarwiają. W dzisiejszych czasach trudno jednak cokolwiek planować….
W naszych lasach wysyp sitarzy https://linkd.pl/ad49
Są miejsca, gdzie rosną masowo i właściwie nie wiadomo, z której strony zacząć zbierać. Nie wszyscy zresztą lubią i zbierają te grzyby, moim zdaniem sos z sitarzy jest bardzo smaczny.
Wczoraj sok z kiszonych buraków okazał się hitem szczególnie dla kolegi, który był kierowcą i nie mógł cieszyć się winem do obiadu.
Alicjo-Twój pradziadek wygląda na człowieka, któremu lepiej się nie sprzeciwiać 😉
Z opowieści rodzinnych wynika, że to był bardzo łagodny i dobrotliwy człowiek. Ja go widziałam tylko raz, miałam wtedy 2 lata i pamiętam go jak przez mgłę – ale pamiętam.
Ciepło u nas (19c), chociaż pochmurno.Wczoraj zamówiłam w Publio 3 książki, między innymi najnowszą Twardocha „Pokora”.
Jakoś zupełnie bezboleśnie przeszłam na czytnika – już zresztą nie miałabym miejsca na papierowe książki.
Dzisiaj idziemy do Lisy na kawę i wino. Samotność jej doskwiera, a z poruszaniem się ma coraz większe problemy.
Pogoda barowa, 11 stopni i pada, szarość. Kocyk i książka, kawka i szarlotka.
Żałuję, że nie mam takich zdjęć jak Alicja, pradziadków nie dane mi było poznać. Moje wnuki mają jeszcze troje pradziadków.
haneczko,
jak udało się włoskie danie z papardelle?
Sitarze uchodzą za mniej smaczne grzyby, ale ja je zbieram. Przeważnie łączę je z innymi grzybami. Nie podoba mi się tylko to, że bardzo ciemnieją po obróbce termicznej.
Od piątku mamy trochę deszczu. Jest dość ciepło, więc mam jeszcze nadzieję, że trochę grzybów urośnie.
Ot, ciekawostka kulinarna:
https://www.onet.pl/informacje/histmag/15-prawdziwych-staropolskich-potraw-ktore-warto-przypomniec/38z6k3y,30bc1058
…I jeszcze takie coś:
https://www.onet.pl/styl-zycia/fabrykasily/opuncja-ma-nam-wiele-do-zaoferowania-jakie-sa-jej-wlasciwosci/8erljq2,30bc1058
U mnie po drodze jest u dalszych sąsiadów, ale chyba te owoce nie dojrzewają, bo są zielone do tej pory, a zaraz będzie zima.
Hm. Teraz się przyjrzałam bliżej i coś mi tam czerwienieje z lekka… a tak! Opuntia humifusa ma też jadalne owoce! Jak to się stało, że do tej pory nie zauważyłam tego? Przecież często przechodzę obok…
https://photos.app.goo.gl/mwNRXCWyb98WLdLA9
Wczoraj deszcz zaaresztował nas w domu przez cały, długi dzień zatem dzisiaj już od rannego, bladego świtu 🙂 chwyciliśmy koszyki i hop do lasu!
Takiej obfitości niejadalnych grzybów nie widziałam już od dawna, rosły wszędzie i różnego rodzaju. Sitarze nadal oczywiście obecne, ale nasiąknięte wodą po niedzielnych opadach i nie kusiły tym razem zbyt mocno. Wróciliśmy z kurkami i dwoma garściami podgrzybków Koszyk ozdobiony został prawdziwkiem sztuk jeden! Nikogo nie zaskoczę, jeśli powiem, że dzisiaj na kolację makaronowe wstążki z sosem grzybowym 🙂
Krystyno, wyszło bardzo smakowicie. Makaron kroiliśmy.
U nas był słonecznie ciepły dzień, który, po wizycie u okulistki, słabo widziałam.
Haneczko Dziecię już wyjechało?
Podrzucam ostatnio otrzymane dowcipy internetowe. Oczywiście jest ze wszelkich miar prawdopodobne, że Wy znacie je już od dawna:
Kobieta jest bezbronna tylko wtedy, gdy schnie jej lakier na paznokciach.
Mąż do żony:
-Od 17 lat cokolwiek powiem, ty mnie zawsze poprawiasz.
Żona do męża:
-Od 18 lat, kochanie.
Z powodu epidemii listonosze będą pracować w domu. Przeczytają listy i jeśli będzie w nich coś ciekawego, zadzwonią i opowiedzą.
Uwielbiam wesela!
Panna młoda udaje, że jest dziewicą, pan młody udaje, że znalazł właśnie tę jedyną, a rodzice obu stron udają, że się lubią….
Tylko goście są szczerzy, przyszli pić i piją!
Wyjechało, Małgosiu 🙁 , ale było 🙂
23c
Kolorowo coraz bardziej. Pojechaliśmy w teren, zakupiliśmy 12kg jabłek oraz 1kg miodu gryczanego. Kupiłam też plaster miodu, a co 🙂
Jeszcze nie wiem, do czego się przyda, ale od czego internet?
Zakupiłam też sporą dynię i za jakiś czas zrobię w zalewie octowej. Na razie niech zdobi obejście.
Danusiu, lubię Twoje dowcipy, tych akurat nie znałam 🙂
Zawsze mieliśmy ciepłą piwnicę, bo idzie przez rura grzewcza, a jeszcze ocieplili nam fundamenty. Żadnych przetworów ani tym bardziej owoców nie ma sensu w niej trzymać.
Alicja uczciła należycie światowy dzień jabłka.
Zamiast jabłek dokupiłam węgierek na powidła. Są dość słodkie, więc może obejdą się bez cukru. Ale musu jabłkowego też trochę przygotuję.
Danuśka,
zabawne te dowcipy 🙂
Nie mogę przekonać Jerzora, że nasza piwnica jest akuratna na przetrzymywanie jabłek dłuższy czas. Jest chłodna. Ale „tam myszy myszkują”. Od tego są, żeby myszkowały, nie słyszałam, żeby jabłka były przysmakiem myszy, a poza tym mam spore, wysokie plastikowe wiadro, akuratne na to, żeby te jabłka tam włożyć.Piwnica jest tylko od tego, by wykorzystywać ją jako pralnię – prawda, pralka i suszarka gdzie indziej by się nie pomieściła, ale co za problem, żeby przechowywać tam jabłka?
Poza tym myszy nie myszkują, bo są tam dwie łapki 👿
Co roku przemawiam jak do rozumnego człowieka – i nic. Myszy w piwnicy, też coś 🙄
A to trafiliśmy z tym śœiętem 🙂
Jeszcze pewnie tam nie raz wpadniemy przed zimą, ja bym chciała kupić renety.
Dzień dobry 🙂
Alicjo, przypomnij mi jak kisisz buraki. Mam zamiar tej jesieni zacząć i chętnie skorzystam z doświadczeń.
Jesienią woła tak tato-:
Renato, ach cóż ty na to,
że złote i szare renety
są lepsze od sukni z żorżety!
Renata zaś tak mu rzecze:
tato-tak świetnie się składa,
że suknię bardzo bym chciała,
i mama już przecież ją obiecała.
O szarej i złotej renecie
Renato nie śpiewał wcale
ale szarlotki zajadał
na polskiej kuchni chwałę!
https://www.youtube.com/watch?v=BqlJwMFtMCs
Jeśli dowcipy Wam się podobały to dzisiaj może ten 🙂
https://img22.dmty.pl//uploads/202009/1601107852_v6uzwb_600.jpg
Rozmawiałam z Żabą, która w ramach troski o zdrowie i o odpowiednie wyniki schudła 10 kg. Sąsiedzi mówią, że się „wylaszczyła” czytaj- laska z Żaby że hej!
Nasza Koleżanka nagotowała cały gar żuru oraz napiekła ciast w ilościach, wszystko na imprezę, która miała się odbyć, ale się nie odbyła z powodu załamania pogody. Żur zamrożony, ciasta rozdane.
Utalentowany syn Haneczki wykuł pięć tablic z imionami Tych Co Na Chmurce, które zostaną umieszczone pod stosownymi drzewami u Żaby. Na szóstą tablicę panalulkową nie starczyło mu czasu. W stosownym momencie na pewno zostanie uzupełniona. Robota jest wykonana pięknie, elegancko i bardzo profesjonalnie.
Haneezko-wielkie podziękowania dla Młodego!
Irek,
z przyjemnością.
– dowolną ilość buraków obrać, pokroić w cząstki i ułożyć ciasno w słoju (ja robię w 4-litrowym), dodać kilka ząbków czosnku (ja daję całą główkę), zalać solanką (przegotowana woda plus sól kamienna).
Solanka musi przykrywać buraki, ja do słoja wkładam jeszcze mniejsze szklane naczynie (szklanka, pasujący słoik) z paroma kamykami dla obciążenia, żeby buraki nie wypływały. Postawić w ciepłym miejscu, z daleka od słońca. Po 3-4 dniach już powinien ładnie pachnieć i właściwie jest gotowy, ale ja trzymam tydzień – potem zlewam sok i ponownie zalewam solanką.
Z mojego 4-litrowego słoja wychodzi mi z tych dwóch nastawów 3 litry z plusem soku. Po zlaniu do butelek trzymam w lodówce.
Nie na długo, bo znika biegiem, cykliści po „przebiegu” mają spust!
Danuśka,
dzięki za dobre wieści od Żaby.
Tabliczki to dobry pomysł. Podziękowania dla haneczki i Młodego.
W zasadzie nie zamraża się ciasta, ale wypraktykowałam to z konieczności i okazuje się, że takie odmrożone ciasto wcale nie jest złe/ biszkopt i drożdżowe ze śliwkami/.
Żałuję, że nie zachowałam żadnego starego aparatu telefonicznego. Nie było na to miejsca, a teraz byłby to ciekawy gadżet. W ogóle nie mam aparatu stacjonarnego.
Mój sok z buraków, choć smaczny, nie bardzo ma wzięcie. Wolę buraczki w postaci stałej.
Czy te buraki z kiszenia można jeszcze jakoś wykorzystać?
Dziś był wypasiony obiad: kotleciki jagnięce , pure ziemniaczane i tzatziki, kieliszek czerwonego wina. Nie było żadnej specjalnej okazji, były po prostu te kotleciki do zjedzenia.
Można – jako podstawę na barszcz ukraiński albo w ogóle na barszcz, poza tym można z nich zrobić różne sałatki, kilka przepisów poniżej, a jest ich w sieci jeszcze więcej.
https://fajnyogrod.pl/porady/salatka-z-kiszonych-burakow-5-prostych-sprawdzonych-przepisow/
Mój telefon stacjonarny ma dobrze ponad 30 lat, a wcześniej miałam taki, w którym numer się wykręcało. Nie pamiętam, co się z nim stało, ale piękny był, czerwony i można go było powiesić na ścianie 😉
Ja za to nie mam komórki i nie pali mi się. SmartPhone mi wystarczy.
Małgosiu,
smaczny obiad dziś przygotowałaś.
Jeśli chodzi o ziemniaki gotowane, to dla siebie zawsze zostawiam takie w kawałkach, dla męża są utłuczone.
Odeszło się już od obiadów dwu- lub trzydaniowych, ale na szkolnych stołówkach takie jeszcze obowiązują. Czytałam, że planuje się zmianę w tym zakresie i dzieci będą jadły jeden zbilansowany posiłek. To chyba dobry pomysł.
Buraki z kiszenia można dodać do barszczu ukraińskiego, ale wtedy powinno się, moim zdaniem, dodać trochę koncentratu buraczanego dla smaku i koloru.
Buraki z mojego ostatniego kiszenia musiałam wyrzucić, bo po drugim zalaniu solanką z solą morską/ to chyba był błąd/ od razu pojawiła się delikatna pleśń, której stopniowo przybywało. Pierwszy nastaw wyszedł idealny/ z solą kłodawską jodowaną/. Teraz kupiłam już na zapas specjalna sól do przetworów.
Smartfon to u nas telefon komórkowy i komputer w jednym.
Owszem – ale jak go wyłączę, to się do mnie nikt nie dodzwoni 😉
Mnie to pasuje – zwłaszcza komputer, jak jestem na wyjeździe. Poczytać można, napisać można, pocztę odebrać i wysłać, zdjęcie zrobić i jeszcze kilka innych funkcji.
Krystyna,
specjaliści mówią inaczej, że do kiszonek powinno się dodawać solankę z soli kamiennej NIEJODOWANEJ. Mnie kiszonki pleśniały, dopóki się o tym nie dowiedziałam i nie zakupiłam czystą sól niejodowaną, kamienną, tutaj zwana „pickling salt”. O soli morskiej nie wiem, nie dodawałam do niczego i nie kupuję.
Kiedy zaczyna się zbierać pleśń, należy ją szybko delikatnie zebrać i uważąć, bu nie pojawiła się ponownie, nie dać jej narosnąć. Mnie się tak zdarzyło, ale to chyba dlatego, że buraki nie były dociśnięte i jeden kawałek wystawał poza sok.
Co mówią mądrzy w temacie:
„Przede wszystkim sól powinna być niejodowana. Jod hamuje bowiem proces fermentacji i jest jednym z podejrzanych o rozmiękczanie kiszonych ogórków. Warto wiedzieć, że w Polsce każda sól sprzedawana w opakowaniach do 1 kg musi mieć obowiązkowo dodany jod. Można jednak kupić opakowanie 2-3 kg bez jodu – sól się nie psuje i taki zapas można przechować długo, stosując do wszystkiego.
Sól kamienna zasadniczo różni się od warzonej. Kamienna zawiera kilkadziesiąt różnych pierwiastków i minerałów ważnych w diecie. Sól warzona to praktycznie czysty chlorek sodu i poza słonym smakiem nie daje żadnych korzyści. Jest jednak lubiana przez przemysłowych kucharzy – łatwo rozpuszcza się w wodzie, nie pozostawia osadu.
Co z solą morską, która przebojem wkroczyła na nasze stoły? Biorąc pod uwagę duże zanieczyszczenie mórz w wielu miejscach, należy się zastanowić, czy pozyskiwanie soli z mórz i oceanów w ogóle ma sens… Wszak sól kamienna to tak naprawdę także sól morska – tyle że pochodząca z odległych okresów geologicznych, gdy człowieka nie było jeszcze nawet w planach – jest to zatem sól niezanieczyszczona działaniami naszej wspaniałej cywilizacji. Przykładowo nasza polska sól kłodawska pochodzi z permu, ostatniego okresu ery paleozoicznej, a więc – przypomnijmy wiadomości z lekcji geografii – sprzed około 280 mln lat. Sól wielicka pochodzi z miocenu i ma „tylko” 14 mln lat – przy kłodawskiej może więc uchodzić za młodzieniaszka (ale nadal nieskalanego cywilizacją). Z kolei sól himalajska wydobywana w Pakistanie ma ponoć 800 mln lat. Tak czy owak, wszystkie te liczby budzą szacunek!
Sól kamienna ma więc dla nas, kiszących i dbających o zdrowie, szereg zalet:
• wspomaga proces kiszenia,
• zawiera szereg pierwiastków śladowych i minerałów niezbędnych dla zdrowia,
• nie zawiera zanieczyszczeń pochodzenia antropogenicznego.
Więcej tutaj:
http://kiszonki.blogspot.com/2017/02/jaka-sol-do-kiszenia.html
Alicjo, dzięki. Już przy najbliższym targu zakupię buraczki z pewnego źródła i w sobotę nastawiam. Oczywiście oprócz soku mam zamiar jeść te buraczki w surówkach 🙂
🙂
Na dobrego dnia początek wirtualna wędrówka po Royal Botanic Gardens w Melbourne.
https://www.youtube.com/watch?v=tN114sVe6mI
Echidna,
Dziekuje za spacer po pieknym ogrodzie 🙂
Echidno, piękny macie ten ogród botaniczny, wygląda na duży i wspaniale zagospodarowany.
W Melbourne pięknie, a w Polsce warto pojechać do Dobrzycy:
https://www.youtube.com/watch?v=ERq7GcRSYWY
Pamiętacie, jak Nisia chętnie kupowała rośliny do swojego ogrodu właśnie w Hortulusie, bo ich sklep jest, jak wieść niesie, doskonale zaopatrzony.
Ja dzisiaj na trochę w Warszawie i ogrodniczo uporządkowałam co nieco pelargonie na balkonie.
Dożyliśmy czasów, kiedy lekarz nas nie przyjmie, ponieważ możemy być chorzy…
Szumowski miał koronawirusa dziś rano, ale już nie ma. Przepisał go na żonę.
-Rabbi, chcę żyć wiecznie. Czy to możliwe?
-Ożeń się!
-I będę żył wiecznie?
-Nie, ale pragnienie minie.
Ogrody, niezależnie gdzie, bywają przepiękne. Ileż to pracy i wysiłku kosztuje by były zadbane.
Danuśka – ba, pytanie tylko kiedy? Pojechać do Dobrzycy.
Mała część Nisinego ogródka, trochę trawnika musi być na wybieg dla piesków, a wszystko dookoła jest nautykane przede wszystkim różami, któtych odmian jest niezliczona wprost ilość.
https://photos.app.goo.gl/msz9E2vhH9R6gHL67
Wielka ilość tych roślin pochodzi z ogrodnictwa Pana Wojtka z Podjuch (drugi od lewej), którenże to Pan Wojtek sprowadzał dla Nisi różności, a także raz na tydzień wysyłał szwadron swoich stażystek do ogarnięcia tej gęstwiny, a on sam od czasu do czasu wpadał na inspekcję:
https://photos.app.goo.gl/6QEQhkiCspJvfy9BA
Mnie zadziwiało, jak na takim małym ogródku mieściło się tyle tego. Utrzymać to w porządku z powodu dużego zagęszczenia (a róże są kolczaste!) to nie lada sztuka!
Poza tym z młodości mile wspominam palmiarnię w Poznaniu.
Odwiedziłam arboretum w Kórniku, leśne w Wirtach k. Starogardu Gdańskiego i najpiękniejsze w Wojsławicach k. Wrocławia. Wszystkie jesienią, a chciałoby się zobaczyć je o każdej porze roku. I jeszcze prywatne arboretum w Gołubiu na Pomorzu.
Koniec ze śliwkami- powidła usmażone, a właściwie upieczone, bo po wstępnym podgotowaniu wstawiłam garnek do piekarnika. Mam jeszcze trochę własnej pigwy, którą też trzeba się zająć, ale jest tego niewiele.
Pamiętam zdjęcia z ogródka Nisi, ale chyba poznikały z archiwum.
https://wszczecinie.pl/aktualnosci,wiemy_jak_bedzie_wygladal_szwajowy_ogrod_literacki,id-29540.html
Tu jest sporo zdjęć:
https://www.monikaszwaja.pl/
https://www.grzyby.pl/atlas-grzybow-przyrodnika.htm
„Kim była Monika Szwaja”. Nisia jest. Inaczej, ale jest.
Krystyno, chętnie wyślę Ci pigwę.
Nasze lasy nas nie rozpieszczają – trzy zmęczone życiem podgrzybki.
Danusko, imieninowo sciskam Cie serdecznie i pozdrawiam Blogowiczow.
Danusko, nogi same chodza w taki rytm 🙂
https://youtu.be/4bB5xL577r4
Danusiu, zdrowia i pomyślności! Ściskam serdecznie!
Najlepszego dla Danuśki 🙂
Haneczko,
ja też poproszę pigwę!
Danusiu, niech Ci się szczęści, wszystkiego najlepszego!
gdy Danuśki imieniny
zdrowia, szczęścia Jej życzymy
czy w Warszawie, czy w podróży
niech Jej zdrówko zawsze służy
na włościach niech kwitną kwiatki
a sarny nie włażą w rabatki
grzyby w lesie liczne kuszą
polne kwiatki wonią durzą
czy to słońce, czy to plucha
nie traci swego pogodnego ducha
©echidna
Wiele razy próbowałam zrobić klasyczne angielskie scone – bułeczki. Raz wyszły plascate jak naleśniki, choć w smaku całkiem, całkiem.
Innym razem niby wyrośnięte, ale coś nie było tak jak być powinno.
Wiele przepisów „przerobiłam” lecz niekoniecznie byłam zadowolona z efektu końcowego.
W ostatnią sobotę spróbowałom po raz n-ty. Utrafiłam!!! To jest to co niekoniecznie tygrysy lecz niewątpliwie echidna i Wombat lubią.
Przepis prosty i szybki w wykonaniu.
Dla zainteresownych podaję, niezainteresowanych zachęcam. Naprawdę wspaniałe. Jako dodatek do popołudniowej kawy, albo wręcz na śniadanko.
Proszę nie być przerażonym długością przepisu, bardzo dokładnie, krok po kroku podałam etapy.
Składniki:
• 350 g mąki samorosnącej
• 1 łyżeczka proszku do pieczenia
• ¼ łyżeczki soli
• 85 g masła pociętego w kawałki (małe sześciany)
• 3 łyżki miałkiego, białego cukru
• 175 ml mleka (ciepłe lecz nie gorące)
• 1 łyżeczka ekstraktu wanilii
• 1-2 łyżki soku z cytryny
• 1 jajko (do posmarowania)
• dżem/konfitura wraz z bitą śmietaną
• wykrawacz do ciastek o średnicy 5 cm – najtańszy jaki znalazłam dostępny: https://www.ikea.com/pl/pl/p/laettbakad-wykrawacz-ciastek-kpl-5-szt-srebrny-90480161/
Wykonanie:
• rozgrzać piekarnik do 220°
• do miski przesiać mąkę wraz z proszkiem do pieczenia, dodać sól; wymieszać kuchenną szpatułka metalową lub silikonową
• szpatułką zrobić wgłębienie w wymieszanej z proszkiem i solą mące i wrzucić pocięte masło ( w braku szpatułki można używać szerokiego noża)
• palcami rozcierać masło z mąką aż powstaną grudki przypominające grubą bułkę tartą, dodać cukier i wymieszać delikatnie
• podgrzać mleko w garnuszku – NIE GOTOWAĆ! – lub w mikrofalówce przez 25-30 sekund, dodać ekstrakt wanilii oraz sok z cytryny i wymieszać
• do piekarnika włożyć blachę niczym nie oprószoną lub posmarowaną
• wlewać stopniowo mleko z dodatkami do miski delikatnie mieszając wszystkie składniki szpatułką lub nożem, nie wyrabiać ciasta długo! lecz do połączenia składników
• gdy wszystkie składniki stanowią połączoną masę – nieważne że lekko gruzowatą, wyłożyć ciasto na podsypaną mąką powierzchnię (stolnica, deska, blat) i bardzo delikatnie rozklepać po czym złożyć przeciwległe boki do środka; powtórzyć czynność kolejne dwa razy
• rozklepać ciasto delikatnie dłońmi na wysokość 4 cm i wykrawaczem ciastek (średnica 5 cm) maczanym za każdym razem w mące, wykrawać scones, wyjąć dołem z foremki na dłoń i odłożyć delikatnie na bok
• pozostałe ciasto ,gdy już nie można wykrawać skones, delikatnie połączyć i powtarzać proces wykrawania aż do zużycia całego ciasta
• wyjąć blachę z piekarnika
• posmarować wszystkie scones rozbitym jajkiem i delikatnie ułożyć na gorącej blasze
• piec 10 minut aż wyrosną a wierzch będzie złoty
• podawać na ciepło lub zimne z dżemem albo konfiturami oraz bitą śmietaną
• można zamrozić kiedy są zimne; wówczas, po wyjęciu z zamrażalnika rozmrozić w mikrofalówce i włożyć na kilka minut do nagrzanego piekarnika (140°-160°)
Wskazówki:
• dodając sok z cytryny do mleka zakwaszamy je, lekko kwaśna mieszanka wzmacnia spulchniacze w mące oraz proszku do pieczenia
• Ciasto należy lekko klepać a nie ugniatać by scones nie były twarde lecz lekkie i puszyste
Serdeczności imieninowe dla Danuśki 🙂
Danuśka Słoneczko 🙂 Echidna tak się spisała, że nic więcej dodać nie mogę 🙂
Alicjo, chętnie, ale one nie przeżyją Kałuży.
Echidno, co to jest mąka samorosnąca? Pierwsze słyszę.
Kochani- dziękuję bardzo serdecznie za życzenia.
Przy dzisiejszej pogodzie chętnie częstuję wszystkich chętnych rozgrzewającą pigwówką, pierwszy kieliszek już nalany 🙂 https://linkd.pl/kuks
W ramach świętowania udaliśmy się z Alainem do nieznanej nam do tej pory karczmy: http://podstrzecha.net.pl/menu/
Oczywiście bardzo mnie kusiły pierogi z farszem z gęsi, ale stanęło w rezultacie na plackach ziemniaczanych z sosem kurkowym. Jak to w oberżach tego rodzaju porcja ogromna, w zasadzie na dwie osoby. Osobisty Wędkarz spróbował sandacza z patelni, który był usmażony bez zarzutu. Na pierogi przyjedziemy innym razem.
Latorośl upiekła wyśmienity sernik, który składa się z czterech warstw-kruchego ciasta, masy serowo-budyniowej z brzoskwiniami oraz ubitych białek pokrytych kruszonką. Już po wyjęciu z piekarnika ciasto prezentowało się imponująco, smak naprawdę boski.
Alino-po tym obiedzie i serniku na deser powinnam tańczyć całą noc!
haneczko – taka co to ma w sobie proszek do pieczenia:
http://polskiemlyny.pl/produkt/maka-samorosnaca/
I Jeszcze haneczko: można ją kupić w sklepach lub on-line (to drugie bardziej prawdopodobne) albo zrobić w domu:
https://www.kuchniadoroty.pl/przepis/maka-samorosnaca
bardzo popularna w krajach anglosaskich (i zapewnie nie tylko) – self rasing flour czyli mąka samorosnąca
Danuśka – imieninowe uściski ! 🙂
Haneczko,
dziękuję bardzo, ale nie rób sobie fatygi z pigwą. Koleżanka właśnie zaoferowała mi część swoich zbiorów.
Udało mi się też zerwać trochę owoców czarnego bzu. Jutro się za to zabiorę.
Zaczęłam pisać o mące samorosnącej i zawiesił mi się komputer. A sprawa została już wyjaśniona. Też nigdy o takiej nie słyszałam, zresztą nic w tym dziwnego, bo aż takich ułatwień nie wymagam.
Co do wielkości porcji w restauracjach, to wolę porcję za małą niż za dużą. A najlepiej byłoby, gdyby były różne wielkości. Czasami tak się zdarza.
No trudno, obejdę się. Tutaj nie natknęłam się na pigwę.
Fatyga żadna, Krystyno. Dobrze, że masz pigwową koleżankę.
Echidno, ile skunksów wychodzi z z tej ilości mąki?
Danusiu – wszystkiego najlepszego! 🙂
https://youtu.be/WLKBOJ9jyQg
https://youtu.be/5fE4_8b0490
https://youtu.be/WvJutbKvOuU
https://youtu.be/Bbaz_T6BN3g
https://youtu.be/7HHBFkdHyRU
https://youtu.be/B3JcHWCA-VA
https://youtu.be/j4Uy1GNge18
https://youtu.be/qvsA4S0rtm8
https://youtu.be/9Yky2TsCcyw
https://youtu.be/OFNxG0gJJaU
https://youtu.be/TQujwk1vcuM
https://youtu.be/-FM6KmpvfMk
Ja też nie znam się na takiej mące, pewnie dlatego, że nie piekę, jedynie kilka razy do roku moje najłatwiejsze ciasto z owocami ( jutro będę piekła, bo goście!).
Kupuję mąkę „all purpose”, czyli do wszystkiego, ciasta, pierogi i inne użyteczności.
Danuśka,
urodziny ma się raz do roku i należy sobie pozwolić na używanie 🙂
Na używanie bez wyrzutów sumienia i umartwiania się potem – sznureczki od Asi powinny załatwić sprawę 🙂
O psiakość… IMIENINOWE!
Ale nic to, życzenia pozostają jak należy, toast w rozsądnych u nas godzinach, jeszcze musimy podjechać do sklepu, chociaż ja już swoje kilometry zrobiłam w niecnych celach i na toast mamy potrugalskie, moje ulubione:
https://www.lcbo.com/webapp/wcs/stores/servlet/en/lcbo/red-wine-14001/porta-6-lisboa-vr-427377#.X3YuZC57mt0
Jest dobre, a poza tym ma piękną naklejkę 🙂
Zanim co – Twoje zdrowie!
https://www.polityka.pl/fotoreportaze/1973034,1,nieznany-fotoreportaz-ryszarda-kapuscinskiego-z-konina.read
haneczka
1 października 2020
8:49
„Kim była Monika Szwaja”. Nisia jest. Inaczej, ale jest.”
Tak to jest, że w czasie przeszłym się mówi/pisze o tych, co odeszli.
Nasi są Na Chmurce i zawsze z nami, dopóki ich wspominamy. Są tuż, przy nas.
Czasami prawie słyszę, co na komentarz taki czy śmaki odpowiedziałby ktoś z Tych, co Na Chmurce. Och jej…czas jak rzeka…
https://www.youtube.com/watch?v=9HdR6d2KO4o
haneczko
Odpowiadam dopiero teraz, bowiem wczoraj grzecznie podreptałam spać.
Z podanej w przepisie ilości mąki zrobiłam 8 scones (bułeczek jak kto woli) używając wykrawacza do ciastek o średnicy 5 cm. Najtańszy (w Polsce), co wcale nie znaczy że gorszy, znalazłam w IKEA. Sklepy on-line mają, moim skromnym zdaniem, ceny z sufitu oscylujące pomiędzy 180 – 70 złociszy.
Mąkę samorosnącą używam nie z lenistwa lecz prozaicznego powodu: przepisy tutejsze jak i angielskie (amerykańszczańskie także) podają właśnie tę mąkę.
Nie wiem jakiej ilości proszku do pieczenia dodać do mąki normalnej.
By uniknąć zakalca, niewyrośnięcia ciasta lub, o zgrozo!, ostrego posmaku proszku w wyrobie, ułatwiam sobie życie stosując składniki podawane w przepisach.
Wczoraj szukając w/w mąki odnalazłam producenta oraz sklepy gdzie można ją kupić. Robiłam to jednak na chybcika i stwierdziwszy, że jest dostępna zakończyłam poszukiwania.
Dziś sprawdziłam dokładniej.
Wychodzi na to, że w Polsce jedynie firma Polskie Młyny oferuje mąkę samorosnącą. Ale cena jest powalająca – 48 zł za kilogram.
Poszperałam w Internecie i znalazłam kilka przepisów na domowe przygotowanie mąki. Ten ze strony brunetkawkuchni.com jest najsensowniejszy.
Składniki na kilogram mąki samo-rosnącej:
1kg mąki pszennej
6 łyżeczek proszku do pieczenia
1 łyżeczka soli
Wykonanie:
Wszystkie składniki zmieszaj dokładnie. Przechowuj w suchym i chłodnym miejscu.
Troszkę przydługa odpowiedź, ale myślę że sumienna i dokładna.
Wymieniony wyżej producent ma ceny wszystkich produktów „zaporowe”.
Pytanie: dlaczego?
Echidna, cena jest za 10 kg, ale niestety właśnie tyle trzeba kupić. U nas chyba nie jest popularna , bo we wszystkich sklepach pojawia się informacja „brak”.
Dziękuję, Echidno. Jedziemy teraz do Błot, po powrocie będę się przymierzać.
Haneczko, szczęśliwej podróży i pokłońcie się proszę i pozdrówcie Panią na Błotach.
Jeszcze raz bardzo dziękuję za życzenia, toasty oraz Asi za dawkę wspaniałej muzyki. Do większości z tych artystów będę na pewno wracać w długie jesienne wieczory.
Byliśmy na ponad godzinnym spacerze po lesie i oczywiście wróciliśmy z niewielkim koszykiem grzybów. Trudno nie korzystać z grzybowego sezonu, kiedy las za płotem. Mamy znowu pod opieką Toska, który uwielbia spacery i radośnie bawi się wszelakimi patykami. To jeszcze bardzo młody pies zatem rozpiera go energia. Teraz czas na rozgrzewającą herbatę:
https://pliki.portalspozywczy.pl/i/07/99/92/079992_r0_940.jpg
Haneczko – udanej żabobłotnej wyprawy i pozdrów dziedziczkę od nas.
MałgosiuW – chyba nie bardzo zrozumiałam co producent ma na myśli w:
https://www.skleppm.pl/pl/p/Maka-Szymanowska-Samorosnaca-TYP-480-10-szt./66
na górze, przy nazwie podano 10 sztuk; na dole pod opisem: masa netto 1kg. Troszkę to mylące lecz dzięki Twojej uwadze „załapałam”. Czasami potrafię być „niegramotna”.
Jednym słowem sprzedaż omalże hurtowa. Co jest nieopłacalne przy informacji produktu, że „Data minimalnej trwałości 5 miesięcy”.
Na szczęście zawsze można skorzystać z domowego sposobu.
I ciekawostka z Melbourne.
W sercu miasta, rodzina sokołów powiększyła się o trzy puszyste kuleczki. Mama pilnuje drobiazgu, obowiązkiem taty jest żywienie ptasiej latorośli przez kolejne 5 tygodni.
https://www.youtube.com/watch?v=kVBIZMcjNKU
Trzeba powrócić do -4.02 aby podziwiać pierzaste maleńtwa.
Opps… raczej -3.58
Co tam Melbourne… ja od paru dobrych lat, jak sobie przypomnę, to podglądam te:
http://webcam.peregrinus.pl/pl/warszawa-pkin-podglad-z-warszawy
Odrabiam rano jak zwykle prasówkę. Wymiękłam… dospać już nie dośpię, bo może mi się przyśnić epoka kamienia łupanego i jej przyjemności mocno wątpliwe… a tego bym nie chciała:
https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,26361580,przemyslaw-czarnek-tak-widzi-role-kobiety-ma-rodzic-dzieci.html#do_w=57&do_v=67&do_a=330&s=BoxOpLink
Jakby co, to my obchodzimy dzisiaj (tajemnicze mickiewiczowskie) 44.
Ano. Stuknęło. Jaskiniowiec nowożytny jeszcze śpi, niepomny tej daty. Niech sobie pośpi, zanim sobie uświadomi …
Wczoraj obejrzeliśmy film „Dzięcioł” (1971) – nie wiem dlaczego Jaśniepan się uparł, że to jest „coś”. No dobra… w końcu KTT, czyli nie byle kto napisał scenariusz, a i nie byle kto reżyserował, w dodatku cała plejada znakomitych aktorów tam występowała w malutkich scenkach, zwykle żenująco głupiutkich. Główną rolę grał niestety, Wiesław Gołas. On nie do takich ról…
Jedynie Irena Kwiatkowska zasługuje na chwilową uwagę, monolog Policjantki na Służbie, jak to Kobieta Pracująca, no ale do Czterdziestolatka scenariusz też pisał KTT.
Alicjo, serdeczne życzenia dla Was, długich lat życia w zdrowiu i radości,
codziennej pogody ducha i kolejnych jubileuszy.
Dwa dni temu miałam okazję rozmawiać z nauczycielką matematyki z warszawskiego liceum. O obecnym ministrze edukacji w zasadzie wolała się nie wypowiadać. Jedyna uwaga jaką usłyszałam na temat tej kolejnej „dobrej zmiany” była następująca: teraz będziemy tęsknić za Anną Zalewską, a jeszcze niedawno wydawało się, że nic gorszego nie może nas spotkać niż ta pani minister”.
Swego czasu w „Trójce” (świeć Panie nad jej duszą!) lubiłam słuchać gawęd Andrzeja Kruszewicza na temat ptaków. Te ciekawe opowieści można nadal znaleźć na stronie Polskiego Radia: https://www.polskieradio.pl/9/5389,Doktor-Kruszewicz-w-Trojce
Wszystkiego najlepszego dla Alicji i Jerzora!
44 rocznica ślubu to podobno bursztynowa.
Alicjo-wiem, że wolisz czerwone wino od nalewek, ale gdybyś, przez przypadek, miała wśród swoich zbiorów jakieś nieoszlifowane bursztyny to możesz nastawić nalewkę bursztynową. Jest oczywiście dobra na wszystko 🙂
https://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/apteczka/nalewka-bursztynowa-wlasciwosci-zdrowotne-aa-TXRW-mSSj-p1Tv.html
Mam i swego czasu nastawiałam, ale to już było-minęło. Sporą garść takich bursztynów nazbieranych o poranku po sztormie miałam od siostry. Zrobiłam według przepisu i zalałam ponownie, ale tylko „dwa zalewy” powinno się robić.
Bursztyn po tych zalewkach stracił blask, ale nadal mam w szklanym dzbanuszku.
A propos…
https://kobieta.onet.pl/szanuj-ministra-swego-mozesz-miec-gorszego-komentarze-nt-nowego-ministra-edukacji/cr28lkd
Co do rocznicy, to wyszłam za mąż dla pieniędzy. Jako studiująca żona żołnierza – („załapał się” na SOR – szkoła oficerów rezerwy, w tamtych latach obowiązkowa dla facetów po studiach) otrzymywałam stypendium, wtedy dosyć znaczne, ale sumy nie pamiętam, w każdym razie mogłam wynajmować we Wrocławiu tyci-tyci pokoik za całe 800 zł. Na tak zwane życie i papierosy już nie wystarczyło. Ale od czego kochająca rodzina, a poza tym temi własnemi ręcami dorabiałam na drutach na zajęciach 😉
Wtedy studiowałam bibliotekoznawstwo, chwilowo zresztą (rok), zajęcia były tak nudne, że nie mam wyrzutów na sumieniu, co ja porabiałam na zajęciach poza tym, czym powinnam się zajmować.
Ponieważ od dziecka byłam zagorzałą czytelniczką, pomyślałam, że jako bibliotekarka będę siedzieć w bibliotece i czytać po kokardy. Rzeczywistość taka mogłaby być, gdybym była bibliotekarką w sennej miejscowości na rubieżach, ale nie we Wrocławiu, gdzie miałam praktykę bodaj tygodniową w bibliotece miejskiej. Wtedy ludzie jeszcze czytali i to był młyn. Ale dobiły mnie zajęcia z tak zwanego katalogowania. To jest to, co ja nazywam matematyką książek. Obejrzyjcie książkę i te wszystkie rzeczy powypisywane na kartach naokołookładkowych. Rozumiecie coś z tego? No właśnie. A bibliotekarz musi rozumieć i skatalogować, zanim wciągnie książkę do katalogu. Wredna robota!
Pan mąż zjechał naonczas z jednostki wojskowej (Toruń, bo przecież wtedy zołnierzy wysyłało się jak najdalej od rodziny!) w mundurze i bez przepustki, bo szef mu powiedział – wyślę pocztą, akurat kogoś do podpisu zabrakło…
Facet w mundurze naonczas był narażon na patrole WSW (wojskowa Sużba Wewnętrzna) i wylegitymowanie. Bez przepustki w najlepszym wypadku było skierowanie do kompanii karnej w Orzyszu i powrót do zwyczajnej służby wojskowej, a nie jakieś tam SOR-y. W tamtych czasach WSW patrolowało duże dworce kolejowe, jak na przykład dworzec Wrocław, gdzie ich zawsze było od groma.
Jakoś jednak to szczęście ominęło nieszczęśliwca, a mój Tata w samochodzie wiozącym nas do ślubu poczynił następującą uwagę – Jurek, teraz tylko WSW może cię uratować!
Niestety, WSW nie miało zwyczaju patrolować terenów poza wielkie metropolie…
Dziękujemy za życzenia 🙂
Jestem fanką czytania i bibliotek od zawsze ( a co najmniej od 6. roku życia)! Mam taką refleksję – przed kilkoma dekadami biblioteka w małej miejscowości była miejscem wypożyczania książek, czytelnią i ewentualnie miejscem pogawędek towarzyskich, miłych spotkań przy okazji zwrotu/wypożyczenia książek. Dziś nadal (o ile nie została zlikwidowana…) biblioteka spełnia te funkcje i jeszcze wiele więcej! W mojej lokalnej bibliotece fantastycznie funkcjonuje świetlica dla dzieci, z grami planszowymi (również do wypożyczenia do domu), zajęciami manualnymi, stołem bilardowym i tenisowym. Dzisiejsza biblioteka pod względem tego, co oferuje jest nawet lepsza od tej sprzed dekad. Dla mnie biblioteka to miejsce dostępu do nowości czytelniczych. Nie jestem w stanie ich wszystkich zakupić, a czytać lubię i jestem ciekawa młodego pokolenia pisarzy. Podoba mi się też bezpłatny (w ramach karty czytelniczej) dostęp do internetu, który wiele placówek oferuje. Niech żyją biblioteki!
Nie miałam nigdy w planach pracy w bibliotece. Natomiast jako dziecko wyobrażałam sobie, że praca w kiosku „Ruchu” musi byc ekscytująca – ten dostęp do prasy codziennej i kolorowej :)) czytelniczy kalejdoskop i raj
Alicjo – myślę, że ten utwór, pasuje do dzisiejszej Rocznicy 🙂
https://youtu.be/tS8QxRqLeQs
Linku – 😀 dla mnie kiosk Ruchu też był rajem.
Ja w planach miałam dziennikarstwo (takie jak Kapuściński!), ale mi to nie wyszło – po pierwsze zawaliłam matematykę ustną na maturze (wtedy był obowiązkowy egzamin pisemny, który ściągnęłam od Zosi, dla której napisałam dosłownie esej z j. polskiego) oraz ustny.
Zosia siedziała za mną na maturze, dlatego pisemne nam łatwo poszły, wymieniłyśmy się papierami po prostu w odpowiednim momencie…
No i było po moich studiach polonistycznych… i bardzo dobrze się stało! Mam koleżanki polonistki, bywałam na wykładach (wstęp wolny) i mi się odechciało.
Chwilowo. Następnego roku uparcie na tę polonistykę. Egzamin ustny z historii – tematu do końca życia nie zapomnę, „współpraca między Polską a Związkiem Radzieckim w dziedzinie kultury”.
Zatkało mnie, wstałam i wyszłam, a pan asystent wybiegł za mną i krzyczał, żebym wracała, bo przecież pisemny zdałam bardzo dobrze… wystarczy wodę lać! A tego to ja akurat nie umiem, chociaż na pewno na pisemnym bym potrafiła.
Jak z Grocholi, powiedział Jerzor, któremu zacytowałam kawałek z książki rzeczonej autorki.
W zastępstwie poszłam na tak zwane studium bibliotekarskie, które już nie istnieje, no ale wtedy aby przetrwać… było. Przetrwałam i groza mnie objęła, co to ja chciałam robić 😯
W ramach szokowania samej siebie, a zwłaszcza Jerzora, któren o niczym nie wiedząc w kamaszach bywszy, zdecydowałam, że geologia to jest to!
Ponieważ Jerzor wtedy (i teraz chyba też) twierdził, że geologia to nie jest kierunek dla kobiet. No to ja ci pokażę!!! Do zdawania była geografia (mój konik!) oraz chemia i ta cholerna matematyka do wyboru. On był w woju, a ja zakuwałam matematykę przy pomocy męża przyjaciółki, któren był dr. asystentem na politechnice i orientował się, jakie pytania na egzaminach mogą być, to nic, że geologia mieściła się w ramach uniwersytetu. Matematyka była na szczęście pisemna.
Ta kariera zakończyła się dla mnie po roku, bo egzaminu z matematyki, a zwłaszcza z chemii nie da się przeskoczyć. Ale co pożyłam, to pożyłam, a praktyki geologiczne w terenie po kres życia będę wspominać, przyjaźnie wtedy zawiązanie są do tych pór (we wrześniu ub. doku byłam na Zjeźðzie w Wierzchowicach, o czym tutaj już wspominałam).
Ale do sedna – otóż wtedy było tak, że aby wstąpić do ekskluzywnego towarzystwa dziennikarzy, trzeba było mieć zrobione jakiekolwiek studia. I wtedy można było się starać przyjęcie do podyplomowego Studium Dziennikarskiego.
Teraz byle łapciuch może być dziennikarzem, ale wtedy było jak było.
Linek, wyobrażęnia a wyobrażenia 🙂
Kiosk Ruchu pamiętam, ale za moich czasów prasy kolorowej nie było. Kobieta i życie, Przyjaciółka i tak dalej – żadne kolory. Młoda jesteś, to nie pamiętasz – kolory zaczęły się dopiero w latach 80-tych.
Biblioteka na pewno się zmieniła, ale ja już z niej nie korzystam od lat, za daleko i nie mam potrzeby. Teraz mam kindle, co już zupełnie mnie pogrążyło i na nic nie mam czasu 🙄
Linek, kioski Ruchu kojarza mi sie tylko z teczkami, do ktorych pani kioskarka odkladala zamowione czasopisma. Nie zamowione – nie bylo szans zeby dostac dzien pozniej po dostawie, szczegolnie poczytne tytuly. Potem to jakos znormalnialo.
W mojej bibliotece nie bylam jeszcze odkad sie otworzyla niedawno, po dlugiej przerwie. Przyzwyczailam sie do „wypozyczania” ksiazek i filmow elektronicznie, na 3 tygodnie ksiazki, filmy na tydzien albo 3 dni.
Alicja – zatem zaczęłam się równolegle z prasą kolorową w kioskach „Ruchu” 😉
GosiaB – ja spędzam dużo czasu „w internetach”, sporo seriali nagrywam i hurtem oglądam w wolnym czasie, mam też czytnik elektroniczny (dawno nieużywany), a jednak nadal lubię papierową prasę i książki. Zauważyłam jedną niekorzystną zmianę – patrzę nieraz na książkę „objętościowo” i mam wrażenie że nie będę mieć czasu na lekturę albo że za długo ona potrwa a tym czasie… coś innego mi ucieknie. Czytam sprawnie, szybko, z przyjemnością, to chyba kwestia rozpraszaczy – tv, internet, administrowanie życiem codziennym.
Nie zaglądałam tu od wieków. Zajrzałam dzisiaj, a tu jubileusz.
Wszystkiego najlepszego dla Was, Alicjo.
Wczoraj byliśmy z Jagodowym we Wrocławiu.
Pogoda kiepska więc nie zdecydowaliśmy się na spacer po ukochanym mieście.
Po załatwieniu spraw służbowych szybko wróciliśmy do domu.
Byłam z wnuczką w zeszłym roku w bibliotece na przedstawieniu. Często tam chodziła ze swoją mamą i była doskonale zorientowana. Miłe, przyjazne dzieciom miejsce.
Ja sama z bibliotek raczej nie korzystam, mam bardzo dużo swoich książek, bo mam tę wadę, że książki lubię tylko nowe. To się zaczęło od podręczników szkolnych, żyłam w czasach kiedy z powodu ogólnych braków trzeba je było obowiązkowo odsprzedawać, bo nowych było za mało. Ja walczyłam o nowe, natomiast moje bardzo dobrze się odsprzedawały bo były w idealnym stanie, co wcale nie znaczy, że z nich nie korzystałam. Czytam tak, że wyglądają na nowe. Teraz bardzo rzadko kupuję książki papierowe, po prostu brak mi na nie miejsca, tylko od lat kupuję elektroniczne. Nie mam klasycznego czytnika, używam tabletu, ma większy ekran.
Dobry wieczór,
Danuśko, spóźnione, najszczersze imieninowe najlepszego!
Alicjo, mam nadzieję, że Jerzor docenia co na 44 plus lat!
Linek, ja mialam na mysli filmy i ksiazki z zasobow biblioteki, ktore moge sobie sciagnac na tablet albo robic „streaming”. Oszczedza mi to chodzenie do biblioteki, a praktycznie wszystkie nowe tytuly sa dostepne w wersji papierowej i elektronicznej. Z tym sciaganiem z internetu to mama mieszane uczucia 9prawa autorskie). To co lubie w wersji papierowej to czasopisma i periodyki, szczegolnie kolorowe wydania.
Doczytalam do tylu: najlepsze zyczenia dla Alicji i danuski.
No coz – oprocz czytania do tylu, trzeba jeszcze czytac co sie napisalo … przepraszam za literowki.
Jolly Rogers-bardzo dziękuję 🙂
Z różnych bibliotek, w których bywałam zapamiętałam najlepiej bibliotekę wydziału, na którym studiowałam. Powód, dla którego pamiętam ją tak dobrze jest prosty-przez kilka lat studiów książki wypożyczało się bardzo często i bardzo regularnie. Za każdym razem, kiedy przychodziłam do tej biblioteki myślałam sobie w duchu, że nigdy nie chciałabym pracować w takich warunkach. Panowała tam niewyobrażalna ciasnota, książki leżały wszędzie i było zadziwiające, jak panie bibliotekarki odnajdywały się w tym pozornym bałaganie.
Dzisiaj zazdroszczę studentom UW wspaniałego gmachu biblioteki:
https://www.buw.uw.edu.pl/o-nas/budynek-i-ogrod/
Biblioteka romanistyki mieści się nadal w tym samym budynku, co wydział romanistyki, czyli na ul. Oboźnej (tak, jak za moich czasów). Ze zdjęć zamieszczonych w internecie zorientowałam się, że warunki w niej panujące zmieniły się zdecydowanie na lepsze.
Kiedy tylko jestem na Ursynowie z zainteresowaniem śledzę spotkania organizowane przez Ursynotekę, najbliższe wydaje się być bardzo ciekawe:
https://ursynoteka.pl/index.php/wydarzenie/ukrainki/
Od bardzo wielu lat, tak Małgosia, książek nie wypożyczam, ale kupuję, ostatnio przede wszystkim w wersji elektronicznej.
Gosiu-też teraz doczytałam i dziękuję za życzenia!
A tutaj jest co poogladac
https://kultura.onet.pl/wiadomosci/oto-najpiekniejsze-biblioteki-na-swiecie/92c963k
Danuska, z opoznieniem wszystkiego najlepszego !
Od trzech dni mam Dziecko w domu i tym samym wiecej gotuje i pieke a pogadac tez trzeba. Od dwoch dni szaleje nad naszymi glowami Alex, pierwsza wichura w tym sezonie, leje i wieje. To jest nic w porownaniu z tym co sie stalo na poludniu Francji.
Kiedys marzylam aby pracowac w bibliotece, myslalam, ze bede mogla spedzic czas na czytaniu. Zglosilam sie jako pomoc w bibliotece szkolnej i szybko to mi przeszlo.
Jak jezdzilam z wizyta do Mamy to zawsze bieglam rano do kiosku po gazety, lubilam to miejsce. Tam mozna bylo kupic pelno rzeczy. Wracam do kuchni. Wczoraj zrobilam farsz na pierogi z miesem i kapusta a dzisiaj przy pomocy corki bedzimy lepic. Ciasto robie sama wg. przepisu Piotra.
Elapa,
to miałaś tak jak ja z tym „będę bibliotekarką, to się naczytam do wypęku” 😉
U mnie na książki papierowe już nie ma miejsca (chociaż…znalazłoby się!), a lubię dotknąć papieru i po prostu tak sobie czytać. Owszem, od 10 dni czy jakoś tak mam czytnik (kindle), ale to nie jest to samo, co książka papierowa. Ale świat się zmienia…
jest to wygodne, zakupuję i mam!
Pisarzom chyba obojętne, jakie medium, byle ich książki czytać 🙂
Dla pamięci:
W 2021 roku Międzynarodowy Dzień Pisarzy przypada na 3 marca (środa). 3 marca obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Pisarzy na całym świecie. Święto zostało ustanowione w 1986 roku przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Pisarzy (PEN Club).
Elapa-dziękuję bardzo za życzenia. Zazdraszczam pierogów!
Obserwuję czasem pana kioskarza na naszym ursynowskim osiedlu i mam wrażenie, że znakomicie wykorzystuje miejsce, w którym pracuje, bo czyta ile może. Kiedy tylko nie ma klientów czyta prasę, którą ma do wyboru, do koloru. W dzisiejszych czasach ma też do koloru 😉
To ciekawe, że w artykule, który podrzuciła nam Gosia jest też biblioteka z Rumii, którą Krystyna zna zapewne bardzo dobrze. Na tle tych różnych wspaniałych, historycznych wnętrz albo super nowoczesnych budowli, zaprojektowanych przez wielkich architektów biblioteka z Rumii prezentuje się nader skromnie. Doceniono zapewne jej inne zalety.
Danuśka,
biblioteka w Rumi to skala małego miasta/ ok. 45 tys./. Powstała w pomieszczeniach czynnego dworca kolejowego, miejscu dość obskurnym, które przy tej okazji też zostało wyremontowane. Nagród otrzymała sporo. Tutaj więcej na ten temat: https://www.bibliotekarumia.pl/nagrody/
Żałuję, że obiekt powstał już po mojej wyprowadzce z Rumi. Zaglądam tam czasem, ale nie korzystam z ciekawej oferty kulturalnej/ spotkania z pisarzami, wystawy itp./
Koszula bliższa ciału, więc teraz jestem bywalczynią biblioteki w mojej miejscowości. Tak jak Małgosia, lubię nowe książki i takie przeważnie wypożyczam. Często jestem pierwszą czytelniczką.
W czasach licealnych też zgłosiłam się do pomocy w bibliotece, a głównym powodem była możliwość swobodnego dostępu do książek, choć nie powiem – zajmowałam się solidnie pracą biblioteczną. Ale bibliotekarką zostać nie chciałam.
Biblioteka w Rumi ma bardzo dobrą nazwę – była stacja w nowej odsłonie 🙂
Tam się mogłabym skupić w czytelni i coś poczytać, te pozostałe biblioteki są przepiękne i do podziwiania.
http://www.biblioteka.zabkowiceslaskie.pl/
Powyższa biblioteka mieści się w Ratuszu, a tuż przy wejściu mieściła się malutka salka czytelnicza, gdzie często wysiadywałam, kiedy miałam do pociągu wolne 2-3 godziny. Wystrój taki sobie, ale przytulne miejsce. Ja z kolei zajmowałam się biblioteką szkolną w szkole podstawowej, pan kierownik dał mi do niej klucze i raz w tygodniu wypożyczałam książki, czyli praktykę miałam 😉
Pan kierownik zlecił mi kiedyś porządkowanie księgozbioru i pamiętam, że były tam jeszcze książki z niesłusznych lat stalinowskich, kazał mi je odłożyć „na przemiał”, a ja miałam opory, bo jakże to… Ale pan kierownik był stanowczy i powiedział – dziecko, tego nie czytaj!
Nie czytałam, książki zniknęły, a dopiero po latach zrozumiałam, dlaczego „tego się nie czyta”. Po latach zrozumiałam też, dlaczego polonista z Warszawy został „zesłany” (z własnej woli) na południowo-zachodnie rubieże do maleńkiej wioski, gdzie diabeł mówił dobranoc.
Alicjo,
masz rację- te przepiękne biblioteki są do podziwiania,są zbyt piękne, aby skupić się na książkach. Ale każdą chciałabym zobaczyć. Z polskich bibliotek widziałam Bibliotekę Śląską w Katowicach, niedługo po jej otwarciu, a była to chyba jedna z pierwszych jeśli nie pierwsza tak nowoczesna.
W czasie mojego bibliotecznego wolontariatu/ wtedy to słowo było u nas nieznane/, wypatrzyłam na jednym z regałów niewielką książeczkę nie tyle” niesłuszną”, co raczej nieodpowiednią dla licealistki, a mianowicie opowiadania markiza de Sade. Skąd taka książka w szkolnej bibliotece w końcówce lat 60.- trudno powiedzieć. O autorze było co nieco wiadomo. Opowiadania były chyba trzy; treść dwóch zapamiętałam. Ale nie zachwiały one moją psychiką, ot, poczytałam o dziwnych rzeczach i tyle.
Nie wiem, czy lubicie świeże figi. Właśnie pojawiły się w naszych sklepach. Kiedy kilka lat temu zaczęłam je zauważać, niezbyt mi smakowały, ale teraz bardzo je w domu lubimy, zwłaszcza w towarzystwie serów.
Pojawiły się też chipsy z jabłek, bez żadnych dodatków. Pyszne.
Zaplanowałam sobie jutrzejszą niedzielę. Mieliśmy jechać do Sopotu do Państwowej Galerii Sztuki/ jest tam ciekawa wystawa malarstwa polskiego ze zbiorów prywatnych/, potem miał być spacer alejką wzdłuż plaży i kawa w jednej z kawiarni przy plaży. Skończyło się na planach, bo w Sopocie strefę żółtą zmieniono na czerwoną – zamknięte zostały wszystkie obiekty kulturalne, a we wszystkich miejscach publicznych trzeba nosić maski na twarzy. Na razie na tydzień. Wybierzemy się więc do Orłowa na spacer po plaży i lesie. Tam na razie obowiązuje jeszcze strefa żółta i można oddychać świeżym powietrzem bez masek. Póki co, bo i tam sytuacja jest, jak to się mówi, dynamiczna. Z tego co wiem, to sopoccy emeryci – wycieczkowicze przywieźli wirusa do miasta.
Lubie figi i ostatnio jem je dosyc czesto. Sa z Turcji ale widzialam tez z Hiszpanii. Nawet u Lidla mozna je kupic. W tym roku sa po przystepnej cenie. W moich okolicach tez mozna spotkac drzewa figowe. Niektore maja dobre owoce. Rosna tylko zielone. Jak mieszkalam w Finistère to mielismy w ogrodzie drzewo figowe. Bylo bardzo duzo owocow na drzewie ale nie dojrzewaly. A szkoda.
Finistere… w książce Nisi „Matka wszystkich lalek”.
Figi jadłam w Kalifornii ostatnio (2017), prosto z drzewa. Mamy dwa drzewka figowe, wytrzymały zimę, na zimę powinniśmy byli wykpać je z ziemi i w piwnicy przetrzymać. No i stało się, zamarzły, obcięłam je do ziemi – i w tym roku o dziwo odbiły! Ale tak na pół metra. U nas nie ma słońca, niestety i nawet jak miały owoce, to nigdy nie zdążyły dojrzeć, a poza tym chipmunki je opęðzlowały, zanim co.
Dostałam 4 drzewka figowe od hodowcy, kumpla o polsko-słowackich korzeniach.
Dwa sobie zostawiłam, a dwa dałam znajomym, którzy mają wielki oszklony ganek, zimą ogrzewany. No i oni się doczekali fig, a my – figę z makiem 😉
Ale nie wykopuję ich, niech sobie rosną.
https://photos.app.goo.gl/18JqTazEPee8bZDH7
ps. Swieżę figi są fioletowe z wierzchu, a w środku czerwone. A tu mój imbir… gdyby miał głęboką donicę, to wykształciłby się korzeń. Przesadzę do większej donicy.
https://photos.app.goo.gl/UWvBkfZ7gGKhuqnSA
Ciekawy artykuł:
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/rynek/1972834,1,kuchenni-rewolucjonisci.read
Przeczytałam i już „słyszę” komentarz Pyry, dla której mięcho to była podstawa w kuchni.
Wszelkie sztucznie wyprodukowane zamienniki są moim zdaniem tylko tym – zamiennikami, mającymi udawać coś, czym nie są. Jestem mięsożerna i rybożerna z latami coraz mniej, ale czasami ten kotlet schabowy panierowany… albo kurczę blade. Nie wspominając o okazyjnym kabanosku…
Milenialsy, jak się ich nazywa, faktycznie zorientowali się, że coś jest nie tak, ale po pierwsze, drugie i trzecie jest nas nieco za dużo na tym świecie, mamy swoje ulubione zabawki, z których nie zrezygnujemy, samochody i tak dalej. Świat się zmienia niemal z dnia na dzień. Ja podchodzę do tego zgodnie z sentencją Stefanii Grodzieńskiej – już nic nie muszę 🙂
Niech się młodsi martwią, niech sobie hodują roślinne ryby (ha! ciekawam smaku…), ja sobie steka nie odmówię, a i tak jem go kilka razy do roku, kiedy jest okazja u znajomych. Ciekawa jestem, co szanowne blogowisko myśli na ten temat.
Oglądamy dziennik belgijski (TV5) – zdjęcia z powodzi przypominają zdjęcia z pamiętnej Powodzi Tysiąclecia na Dolnym Śląsku 1997, Kłodzko zwłaszcza. Tam też nikt się tego nie spodziewał. Straszne obrazy walących się domów, serce boli.
To nie są tak zwane „tereny zalewowe”, przez stulecia nic takiego tam się nie działo.
Haneczka, która gości teraz w Żabich Błotach przesłała mi zdjęcia drzew oraz właśnie umieszczonych pod nimi tablic, które przypominają nam Tych Co na Chmurce. Zamieszczam poniżej zdjęcie zaangażowanej w tę robotę ekipy oraz, póki co, tylko dwa drzewa- jedno poświęcone Pyrze, a drugie Piotrowi. Kiedy wszystkie prace zostaną ukończone (łącznie z brakującą jeszcze tablicą panalulkową) otrzymamy na pewno kompletny fotoreportaż z żabich rubieży:
https://photos.app.goo.gl/kYaASaTgXsKziqZa6
Wielkie podziękowania dla haneczkowej rodziny oraz dla Żaby za tę ciężką, ale piękną robotę! Na zdjęciu jest chyba też zaprzyjaźniony sąsiad Leszek.
Alicjo-dojrzałe figi występują w różnych kolorach, od jasnozielonego do prawie czarnego, jest wiele odmian tych owoców:
https://zywienie.abczdrowie.pl/figi-charakterystyka-wartosci-odzywcze-jak-jesc-wlasciwosci-lecznicze
Mrusia nam umarła 🙁 🙁 🙁
https://photos.app.goo.gl/ZaFc6Wj2cHm6xXHm9
Alicjo, wielki żal. Co się jej stało?
Parę dni temu zaniemogła – ani jeść, ani pić, ani cokolwiek, brak ruchu, a przecież to nie ona. Codziennie do weta, a on kombinował, co jej może być, bo przecież kot nie wskaże łapką, co i gdzie go boli. Po badaniach krwi i tak dalej wyszło, że jest jakiś stan zapalny, ale nie wiadomo gdzie. Gdzieś w okolicach kręgosłupa, bo najpierw sparaliżowało jej tylne łapki. Nie mogła chodzić, ciągnęła je za sobą. Po zastrzykach jakby się jej polepszyło, ale nie na długo. Coś mnie tknęło nad ranem, a tu Mrusia na swej ulubionej poduszce przed kominkiem… tylko dziwnie nieruchoma.
Przecież to nie czas dla niej… miała nie więcej niż 13 lat.
DZISIAJ OBCHODZIMY: Międzynarodowy Dzień Zwierząt
Danuśka,
dzięki za zdjęcia. Tabliczki wyglądają na bardzo solidne. Teren jest ogrodzony, a siatki chronią drzewka przed zającami. Pyra ma lipę, a Piotr chyba dąb. W Żabich Błotach jeszcze zielono. A u nas od południa lekki deszczyk.
Alicja,
Współczuję. Jest mi bardzo przykro z powodu śmierci Mrusi.
Alicjo, Jerzor,
Bardzo, bardzo mi przykro. Współczuje i pomilczę z Wami.
Alicjo, Wspolczuje! Przykro i zal, tylko Wam zdjecia zostaly …
Smutna wiadomość o Mrusi. Współczuję 🙁
Żal Mrusi 🙁 Naszych czworonożnych przyjaciół już się trochę zebrało w hadesowych niebytach.
U nas dzisiaj winobranie. W ogrodzie u sąsiada zebraliśmy ciemne, małe winogrona. Są w tym roku bardzo aromatyczne, przetworzyłam na sok, który w tej chwili się pasteryzuje.
No i dobrze, że chociaż zdjęcia zostały. Mrusisko przez te 7 lat jak była z nami, dała nam sporo radości, i była, wydaje mi się, szczęśliwym kotem. Wbrew wszelkim przepisom pochowaliśmy ją w ogródku, zawiniętą w jej ulubiony jasieczek poduszkowy.
Nigdy więcej zwierzątka domowego – to nie na moje zdrowie.
piękna ta inicjatywa w Żabich Błotach
Alicja – smutna sprawa… szkoda Mrusi…
Myślę, że nasze blogowe zwierzątka przyjęły Mrusię na swoją Zwierzęcą Chmurkę i jest to myśl pocieszająca. Jest tam Piksel ( pewnie się dogadają jak pies z kotem 😉 ), jest Nisina Becia i Szanta (mam nadzieję, że Rumik jeszcze żyje, co do kota Salomona mam wątpliwości, bo był wiekowy), Rudolf Piotra (może prowadzi ichni blog?), Żabowe Krótkie i wiele innych naszych znajomych zwierzątek. Całkiem niezła zgraja.
Przestaję smędzić.
Nasza Aura też tam jest i pierwszy Szary.
Młody napisał, że teraz mogą zarastać i pokrywać się mchem, wrastać w otoczenie.
Nie wiem czy pamietacie Panstwo MIODZIA. Czytam Was i jestem na biezaco. Wstrzasnela mna smierc Mrusi.
Alicjo, bardzo, ale to bardzo Wam wspolczuje !!!
Wiem jak to boli i jak dlugo ma sie wrazenie, z ciagle lasi sie do naszych nog. Nie mam doswiadczenia z kotami ale psy takze potrafia nas pozostawic w wielkim smutku.
Pozdrawiam Was serdecznie.
Bede do Was czasem zagladac….
Pamiętacie. Dzięki za słowa współczucia. Boli bardzo.
Alicjo, tak mi przykro, współczuję. Mam też za sobą podobne szmuteczki. I choć w takich chwilach człowiek myśli – nigdy więcej, to jednak serce mięknie i przytula kolejnego czworonoga. U mnie pieski 🙂
Alicjo, smutna wiadomosc, wspolczuje. Wiem, jak bardzo byliscie przywiazani do Mruczki. My 3 lata temu pozegnalismy Toma, ktory byl z nami przez 15 lat. To byl pies syna, ktory ma teraz pare, Mashke i Mirka, ktore przywozi do nas od czasu do czasu i ktorymî opiekuje sie zawsze z radoscia.
Alicjo – dołączam do wszystkich ciepłych słów po stracie Mrusi.
Przepraszam, Mrusia ( nie Mruczka).
Ciąg dalszy nie najlepszych wiadomości:
wczoraj mieliśmy na nadbużańskich rubieżach popołudniową burzę. W zasadzie nie trwała zbyt długo, poprzedzał ją bardzo silny wiatr. Po burzy wielu naszych sąsiadów wracało do domu, bo jak zwykle w poniedziałek musieli być w pracy. Okazało się, że wichura powaliła w lesie liczne drzewa, a jedno z nich spadło w poprzek drogi, którą dojeżdżamy wszyscy na nasze włości. Uprzedziliśmy oczywiście odpowiednie służby, tym niemniej kilka osób zmitrężyło sporo czasu szukając objazdów. Dzisiaj byliśmy w lesie na rowerowej przejażdżce i byliśmy zaskoczeni ilością powalonych drzew. Od rana słyszymy z daleka pracujących drwali, którzy porządkują ten wielki, leśny teren.
Dobra wiadomość jest taka, że nikomu nic się nie stało.
Na poprawę humoru mam mix tanecznych rytmów. Ci którzy słuchają tylko ambitnej muzyki z najwyższych półek mogą nie otwierać tego sznureczka:
https://www.youtube.com/watch?v=p-rSdt0aFuw
Alicjo – smutna wiadomość… też współczuję.
Danusiu – nas tym razem wichura i burza ominęły. Za to mamy problemy z wirusem. Ognisko w jednym zakładzie z sąsiedniej gminy, w kościele, i małe w szkołach. Mnóstwo ludzi na kwarantannie. Pracuję w firmie, która musi pracować bez przerwy dlatego boimy się o to by pracownicy nie trafili na kwarantannę. Na razie nie jesteśmy w kolorowych strefach, ale kto wie co będzie dalej…
No nic, w pracy stwierdziliśmy, że pewnie nas to i tak nie ominie. Nawet jak będziemy uważać. Większość pracowników nie może pracować zdalnie.
A taneczne rytmy poprawiają humor, zwłaszcza mnie, lubiącej, ale kiepsko tańczącej. 😀
Asiu-niestety wirus nie odpuszcza 🙁 W Warszawie też niewesoło.
Wczoraj winobranie, dzisiaj pigwobranie. Każdy, kto obierał te małe, twarde owoce wie, co to za przyjemność! Wrrr! Tym razem robiliśmy to na tarasie, który po zakończeniu naszych działań był w całości do posprzątania. Pigwy już zasypane cukrem, jutro trzeba będzie nabyć spirytus.
Danusko, swietne nagranie tego tanecznego przegladu i tancerze wysmienici.
Bedzie wiec pigwowa nalewka. Rzeczywiscie, obieranie tych owocow to niezle wyzwanie.
Trochę francuskiego rrrrrrrrr 🙂
https://youtu.be/vidms75z17s
https://youtu.be/vqO_EKz1R4Y
https://youtu.be/7ss-xmvLGFw
Nad Warszawą przetoczyła się solidna burza, nie wiem czy Danuśka nie ma wczorajszej powtórki z rozrywki.
U nas leje. A jutro przed południem ma świecić słońce. Ale ma być tylko 15 stopni.
https://youtu.be/4jFlsKiJimU
Myślę, że konfitury czas skończyć 😉
Tak, też myślę, że czas przetworów się kończy.
Asiu, też tak myślę.
Owoce pigwowca drobno pokroję i dodam trochę cukru. Mogą postać jakiś czas w lodówce, ale dla pewności wolę je zapasteryzować w małych słoiczkach. Do herbaty i herbatek ziołowych .
Wirus nawiedza także naszą miejscowość – ognisko było w szkole i kościele. Ale szkoła znów czynna.
Od początku września czekam na szczepionkę przeciwko grypie i raczej już się nie doczekam.
Nad Bugiem wczoraj było burzowo, u nas spokojny deszczyk, który ustąpił pod wieczór, a zachodzące słońce, granatowe chmury i tęcza stworzyły przepiękne widoki .
https://www.onet.pl/styl-zycia/dompelenpomyslow/krolowa-jesiennego-stolu-pieczona-dynia/9dh6llx,30bc1058
Nie tak szybko.
Jeszcze dżem z kiwi od Inków. Potem nalewkowo pigwowce, jarzębina, tarnina, może dereń. Wino z winogron i róży. Ufff
Echidno, wycinarkę 5 cm nabyłam, ale ważniejsze jest jak się miewa Wombat?
Jolinku, bardzo mocno mi Ciebie brakuje.
Rodzice są już zaszczepieni. Chociaż trudno było zdobyć szczepionki. W kolejce od początku wakacji. Dla teściowej mojej siostry już nie wystarczyło. W tym roku zakisiłam ogórki, zrobiłam ogórki w zalewie musztardowej, a tata zajął się powidłami. W sobotę upiekłam rogaliki z topielca, z powidłami właśnie. Zrobiłam również paszteciki z farszem z kurczaka z pieczarkami, cebulą, pietruszką, marchewką i selerem. Dodałam, dzięki podpowiedzi Haneczki, cukinię.
Staram się urozmaicić drugie śniadania zabierane do pracy, bo zwykłe kanapki już mi się znudziły.
Na dobranoc Zuzanna Ginczanka – Fraszki z pamiętnika
Do pana, który zwykł mnie pytać:
„Z kim pani flirtuje?”
Gdyby mnie częściej pan widywał,
To wszystko widziałby pan jaśniej
I może wreszcie by pan spostrzegł,
Że z nikim innym, z panem właśnie.
Asiu, cukinia to pomysł Inki. Ja tylko podałam dalej.
Ginczanka urzekła mnie już wcześniej. Dziękuję za nieznane mi urzekania.
Ginczanka to też dla mnie urzekające odkrycie.
Byłam na spacerze z kijkami, po wczorajszym deszczu było wilgotno, sosny mocno pachniały, można było głęboko odetchnąć.
Co do konfitur to te, które są tytułem ostatniego wpisu naszej Gospodyni na pewno warto byłoby zakończyć. Hop, hop, Redakcjo! Hop, hop, Droga Basiu! Nowy wpis bardzo by nam się przydał, przewijanie kilkuset komentarzy w telefonie to ciężka praca!
Co do konfitur w naszych kuchniach to trochę przetwórstwa, tak jak pisze Haneczka, jeszcze zostało. U mnie dzisiaj konfiturowy eksperyment, jako że wrzuciłam do rondla podgotowane i przetarte winogrona, jabłko, śliwki, resztkę dżemu malinowego pozostawionego smętnie w lodówce oraz dobrą garść aronii, która poniewierała się jeszcze na krzakach. Całość popyrkała zgodnie na małym ogniu i już trafiła do słoików. Melanżyk ten nie jest za słodki(cukru dodałam, jak na lekarstwo), ma lekki aroniowy posmak i myślę, że będzie dobry do serów i do pasztetów. Jutro nasi goście będą mieli okazję wypowiedzieć się na ten temat.
Małgosiu-wczorajsza burza, mimo iż trwała zdecydowanie dłużej niż poprzednia nie narobiła żadnych szkód. Przy okazji okazało się, że dzielnemu Toskowi żadne burze nie straszne!
Dzięki Asi odkrywam często piękną muzykę i bywa, że poezję też.
Asiu-nie żałuj nam tych odkryć!
Zdrada Zuzanna Ginczanka
Nie upilnuje mnie nikt.
Grzech z zamszu i nietoperzy
zawisł na strychach strachu półmysią głową w dół
O zmierzchu wymknę się z wieży, z warownej ucieknę wieży,
przez cięcie ostrych os,
przez zasiek zatrutych ziół —
Ciężko powstaną z rumowisk tłoczące turnie przykazań,
dwadzieścia piekieł Wedy,
płomienie,
wycie
i świst,
noc fanatyczna zagrozi, zakamienuje gwiazdami.
Rtęcią wyślizgnę się z palców.
Nie upilnuje mnie nic.
Ty w wilka się zmienisz, ja w pliszkę,
ty w orła, jak w kręte dziwy
nieprzeniknionym zamysłem uprzedzę każdy twój pościg.
Nie upilnuje mnie świat,
o luby — o drogi — o miły,
jeśli nie zechcę
sama
słodkiej majowej
wierności.
Jestem pewna, że po obejrzeniu tego filmu będziecie mieli bajecznie kolorowe sny 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=bbEyD4hUbo4
Stroje z tego pokazu są rzeczywiście bajecznie kolorowe i pięknie się wpisały w scenerię Florencji. Szkoda że nie zobaczymy ich na naszych ulicach.
Probowalam odszukac przepis Piotra, risotto z gruszka i serem gorgonzala i nie udalo mi sie. Moze mi ktos pomoze .
Czy to nie to
https://adamczewski.blog.polityka.pl/2013/04/03/risotto-z-gorgonzola-i-gruszka-wg-tessy/
Malgosiu, dziekuje : W rubryce szukaj wystukalam risotto …. i nic nie bylo. Jak to robisz, Malgosiu ?
Ela, właśnie tak 🙂
Pamiętaj, że w składnikach brak cebuli, która jest później w przepisie.
elapa,
w rubryce ” szukaj” jest kółko, ale nie klikamy w nie, bo pokazuje się na nim krzyżyk, a nie poszukiwany przepis. Trzeba wcisnąć enter. Ja też miałam taki problem, ale chyba GosiaB podpowiedziała, jak postępować.
Krystyno, napisalam risotto z gruszka i gorgonzola , wcisnelam enter i wyskoczyl napis abym sprobowala inne zdanie.
Ja wpisałam tylko risotto.
Szkoda, że ta jesień jest tak jakoś mało kolorowa.
Wszędzie ostatnio podają recepty na zwiększenie odporności. Najbardziej podoba mi się ta: minimum 20 minut głośnego śmiechu dziennie. Z wielką ochotą wcielam tę radę w życie. Przyznam się Wam, że chyba nigdy się tyle nie śmiałam, co teraz, w mojej obecnej pracy. Mimo całej, pandemicznej i politycznej sytuacji.
Oczywiście przygnębienie też się pojawia. Niestety… Na razie nie znaleźliśmy się w kolorowej strefie. Rodzice życzą sobie dalszych wizyt wnuczek. Młode nadal chodzą do swoich szkół.
Trochę muzyki:
https://youtu.be/2ZtjTkHrK0M
https://youtu.be/9Yky2TsCcyw
https://youtu.be/sIaT8Jl2zpI
https://youtu.be/WHnSfNRFDqo
https://youtu.be/tLmW80oBJCE
https://youtu.be/3oxuUkZ7zrw
Jeżeli jakaś piosenka już była, to przepraszam 🙂
https://youtu.be/N-EL2e47bsw
Przy tej można nawet potańczyć 🙂
https://youtu.be/Xe0GYVAsvlg
https://youtu.be/nEaBADPgdRQ
Warszawa zmierza wielkimi krokami do żółtej niestety.
elapa,
ja także wpisałam tylko risotto.
Niestety w strefie żółtej od najbliższej soboty obowiązywać będzie nakaz noszenia masek we wszystkich miejscach publicznych. I to jest dość dotkliwe.
Z tym śmiechem to prawda, tylko powodów brakuje.
Dawno, dawno temu, kiedy syn chodził do przedszkola, odbywało się spotkanie rodziców. W części towarzyskiej jeden z panów opowiadał różne dykteryjki i dowcipy. Wszyscy siedzący na niskich krzesełkach pokładali się ze śmiechu. Trwało to na pewno dłużej niż pół godziny i następnego dnia od tego śmiechu bolały mnie mięśnie głowy. Niestety, nigdy potem to się nie powtórzyło.
Asiu,
to dobrze, że masz w pracy dobre towarzystwo i wesołe momenty. W ogóle w towarzystwie na ogół jest weselej.
Odkryłam sposób na wyleczenie się z wszelkich dolegliwości.
Należy, w tym osobliwym czasie, pójść do lekarza i odczekać ponad dwie godziny na wizytę. Miałam co robić, czytałam „Politykę”. Poczekalnia zajęta do ostatniego miejsca. Uwolniona od szwów pomyślałam, że niech mi wyrasta co chce, odpuszczam.
Nie winię lekarzy. Ludzi multum, ich mało. Mój operował, stąd poślizg. Tak czy siak odpadam.
Nabycie słoika typu wek na 8 cytryn okazało się być wyzwaniem. Kontynuuję poszukiwania.
Nalewki z pigwy, malin i jeżyn nastawione. Z wiśni zlane.
O polityce zmilczę. Z polityką, w jej właściwym rozumieniu, nie ma to nic wspólnego.
Krystyno, bingo ! znalazlam. Dziekuje.
Haneczko-pomyślnej rekonwalescencji i jak najmniej spotkań z lekarzami!
To prawda, że w towarzystwie weselej, ale innego zdania są wiewiórki. Nie lubią na swojej drodze wiewiórkowej konkurencji. Zbierają i gromadzą teraz orzechy na zimę, co chwila przebiegają przez ogród, co z przyjemnością obserwujemy. Z niektórych zakopanych przez nie orzechów wyrosną wiosną małe sadzonki. No cóż, trzeba będzie po prostu je usunąć (te sadzonki, nie wiewiórki).
38 lat w Kingston.
Pogoda cesarska, chociaż jesienna, 38 lat temu też kolory nas witały.
Haneczko,
po co Ci 8 cytryn?
A propos wyszukiwania – ja wpisałam „risotto + Gotuj się”
Chcę zrobić cytryny Echidny.
Ja robiłam kiszone cytryny w dwóch litrowych słoikach typu wek/ a może weck?/. Tak jest nawet bardziej poręcznie. Chyba trudno będzie znaleźć słoik dwulitrowy.
Ja zrobiłam 3 cytryny w takim słoiku, w jakim mi się akuratnie zmieściły. Z dwóch, które mi się nie zmieściły, wycisnęłam sok i dodałam do zalewy, dopełniając ździebko przegotowaną wodą. Jak wyjdzie, że to lubią tygrysice, to zrobię więcej 😉
Pachnie znakomicie, żeby nie powiedzieć – oszałamiająco.
Litowych wek też nie ma. Wszystko na zakrętki albo w dziwnych kształtach, nie do upchania. Cierpliwość to moje drugie imię, znajdę.
Żaba zrobiła na Hubertusa kosmiczne ilości żurku i bigosu. Do tego wielka locha , mniejszy baran, wielkie torty. Ta kobieta nie wie, co to detal. Powtarzam to jej przy każdej rozmowie.
Echidno, nie milcz tak straszliwie. Co z Wombatem?
Haneczko,
litrowe słoiki wek po miodzie ze sklepu dostałam od kogoś z rodziny.
Żaba ma rozmach. Tylko że to kosztuje dużo czasu i pracy.
Ona to kocha. Taka Żaba i już
haneczko – dziękuję, ździebko lepiej.
odnośnie weków:
https://www.garneczki.pl/produkty/sloiki-typu-wek,555
lub w sklepie ogrodniczym (? – to oznak zdziwienia):
https://www.sklepogrodniczy.pl/sloiki-na-przetwory/
albo:
https://taniesloiki.pl/3-sloiki
Dostępne również w Leroy Merlin, świat-agd (on-line) i oczywiście w IKEA, te najtańsze.
Właściwie jak masz problem z zakupem, możesz użyć słoika typu Twist. Po zużyciu cytryn raczej nie nadaje się do ponownego użytku – sól nie lubi metali. Żre je pasjami. Ze złości.
Weki?
Ja wzięłam słoik po ogórkach kozackich (słoik typu twist!), 750ml, tam upchnęłam 3 cytryny przekrojone jak w przepisie i nafaszerowane solą kuchenną, i tak jak wyżej.
Czy wyrzucacie słoiki twist-off po kupnej kapuście czy czymś tam?
Ja nigdy. Przecież one mogą mieć długie życie! Chyba, że się zakrętałka spieprzy, albo szkło, no to trudno…
Wystarczy je tylko dobrze umyć w roztworze sody, żeby się pozbyć zapachów.
Ole’!
p.s.A co za problem z proporcjami? Przecież wszystko można sobie przeliczyć na większe-mniejsze słoiki 🙄
Echidno, o ogrodniczych nie pomyślałam.
Małych wek też nie ma.
Żaba bigos, to ja też bigos. Narobiła mi apetytu swoimi czterema garnkami.
Bigos jeszcze nie, ale na jutro będą uda indycze z żurawiną.
Bardzo lubię bigos, ale nie można go zrobić mało, a nie ma kto jeść całego gara, to mnie zniechęca.
MałgosiuW – można przecież zamrozić. Ja tak przynajmniej robię. Gotuję w największym garnku. Część (niewielką) zostawiam w lodówce. Resztę pakuję w pudełka i wkładam do zamrażalnika. Doskonałe dla niespodziewanych gości lub gdy z różnych przyczyn nie mam obiadu. Z pudełka na patelnię lub do małego rondelka, do tego ziemniaki i obiad gotowy.
Wczoraj organiczna, bo szczaw z ogródka, „szczawna” zupa z jajkiem i ziemniakami. Dziś reszta zupy oraz ostatnie zamrożone ruskie pierogi.
Czasami zastanawim się cobyśmy bez lodówek robili. Zima nie taka jak przed laty – pamiętacie rodzaj koszyczków na parapetach, głównie kuchennych okien, w których zimą można było zobaczyć kolekcję różnokolorowych garnków?
Z dzieciństwa pamiętam naszą spiżarnię w której zimą było wręcz lodowato. A i tak Bunia wieszała zająca, by skruszał, na zewnątrz. No, ale wtedy były mrozy co się zowie.
Moi cioteczni Dziadkowie posiadali całkiem sporą posiadłość letnią pod Warszawą. Obok domku była piwnica. Właściwie widoczny był niewielki wzgórek z drzwiami, bowiem piwnica była zbudowana w głąb. Trzy spore pomieszczenia, każde z nich kilka stopni niżej. W ostatnim latem leżały bloki lodu.
haneczko – wspaniałe tablice przy drzewach naszych odeszłych blogowych Przyjaciół, a pomysł na przyszłość tablic godny podziwu.
Danuśka – sny, z niewiadomych przyczyn, wcale nie były kolorowe. Teledysk zaś bajeczny. Przegląd mody i przebojów sprzed lat w połączeniu z tańcem rozświetlił pandemiczny letarg.
Z bigosem robię tak, jak Echidna.
Powtórzę Młodemu 🙂
Na razie mąż nie dopomina się o bigos, więc ja też się nie wyrywam z propozycjami. Ale w sezonie jesienno- zimowym raz lub dwa razy bigos gotuję. Oczywiście sporo zamrażam w porcjach na jeden raz.
Przypomniałam sobie o galaretce z kurczaka i właśnie przygotowuję. A że z rosołu zostało sporo warzyw zrobię też trochę sałatki jarzynowej, z dodatkiem tylko dwóch ziemniaków. A na jutro i niedzielę będzie pieczeń z udźca dzika/ remanenty zamrażarkowe/. Niby wszystkiego niewiele, ale pracy sporo. Nie mam entuzjazmu Żaby, a w dodatku różne lektury czekają.
Za radą Asi wzmacniałam dziś odporność śmiechem. Intuicja pokierowała mnie na blog Bobika do ” sproślików literackich”. Przeczytałam tylko część twórczości Nisi, Bobika,Markota / z małym dodatkiem innych osób/ i zaśmiewałam się do łez. Wam też polecam tę receptę.
Właśnie zauważyłam we wpisie Asi i moim, że słowo odporność jest już dozwolone.
Rzeczywiście porno już jest dozwolone 😀
A nam w pracy od wczoraj już nie jest tak wesoło, staramy się śmiać nadal, ale bardzo się boimy. Nasz szef i gminny szef są niestety czasami bardzo niefrasobliwi. Teraz czekamy w nerwach co się wydarzy. Trafimy na kwarantannę czy nie trafimy?
Jesteśmy teraz przez kilka dni w Warszawie i Latorośl zrobiła nam kulinarną niespodziankę. Zostawiła dla nas w lodówce trochę bigosu zrobionego przez znajomych. Bigos bardzo smaczny, zjedliśmy dzisiaj z przyjemnością razem z francuskimi znajomymi, którzy u nas goszczą. Wczoraj Francuzi zachwycali się pierogami z mięsem, linem w śmietanie oraz filetami z okoni, które zjedliśmy w naszej ulubionej restauracji w Wierzbicy. Dzisiaj kolacja w wykonaniu naszego kolegi, mam zakaz wchodzenia do kuchni. W ramach zwiedzania Warszawy i okolic odwiedziliśmy na razie Wilanów i tężnię w Konstancinie, jutro Stare Miasto i Łazienki. Jesienne kolory dodają uroku wszelkim spacerom.
Ja nie kupuję słoików – recykling! Zbieram wszystkie po dżemach, kapustach i ogórkach kiszonych i innych dobrach zasłoikowanych. Wam też radzę.
Ale mam też 3 4-litrowe słoje, w których kiszę buraki.
Niektóre z tych słoików, na przykład po ogórkach kiszonych kozackich, są bardzo ozdobne, łatwo też odkleić od nich nalepkę.
Z bigosem robię tak jak echidna, zresztą nie tylko z bigosem – zupy gotuję w garze 5 l
i potem dzielę na porcje 2 osobowe, zamrażąm.
Z rozrywek dnia dzisiejszego – spędziłam 3 godziny w szpitalu, bo Jerzor miał operację na kataraktę. Operacja trwała 15 minut, ale całe pierepałki przed…
Byłam jako osoba towarzysząca. Siedzieć 3 godziny w masce na twarzy to zdecydowanie nie to, co lubią tygrysice, dlatego czapka z głowy tym, którzy muszą, i to cały dzień w pracy. Na pewno można się przyzwyczaić, ale jak nie muszę, to nie jestem przyzwyczajona.
W prasie wyczytałam wiadomość jak z Orwella – „Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze”. I jest to wiadomość polityczna.
https://youtu.be/6EyPVbGMC2Y
https://youtu.be/WZ8p_qwRCwc
https://youtu.be/yuLR4aILd3w
haneczko,
słoiki wek widziałam właśnie w Auchan i Agata Meble.
Wiedziałam, po prostu wiedziałam… 🙁
Co się stało, Asia?
Nasz szef miał dzisiaj test, bo burmistrz okazał się pozytywny. We wtorek byli razem w Warszawie, w środę w pracy, od czwartku w łóżkach. No, jest po prostu super. 🙁 Ale zarazili się pewnie wcześniej. Spotykali się ze wszystkimi. Wiosną można było prowadzić telekonferencje, teraz im się znudziły. Przygotowuję się psychicznie na kwarantannę i liczę, że na tym się skończy. Ale kto to wie…
Asiu,
niefrasobliwość jest dość powszechna, ale od niektórych osób oczekujemy większej samodyscypliny. Przykład idzie z góry. Ja nadal nie znam osoby zarażonej, ale mój mąż zna już kilka, choć na szczęście nie miał z nimi ostatnio kontaktu. Osoby te dość swobodnie odnosiły się do zasad bezpieczeństwa. Ale były też przypadki zakażenia od małych dzieci. Różnie to bywa.
Mam nadzieję, że u Ciebie skończy się na kwarantannie.
haneczko,
jeszcze o tych słoikach, bo poprzednio pisałam z telefonu, więc lakonicznie.
W Auchan widziałam słoiki takie właśnie na ok. 6 cytryn. Jakiś klient za mną wykładał je na ladę.
Bardzo ładne słoiki o różnej pojemności widziałam w sklepie Agata Meble, ale w Twoim mieście nie ma chyba tego sklepu. Natomiast warto zajrzeć do Black Red White do działu ze szkłem; tam też mogą być.
O Ikei nie wspominam, bo u Ciebie jej nie ma, Poza tym to sklep bardzo oblężony; nie jeżdżę tam, bo szkoda mi czasu i nerwów.
Dziękuję, Krystyno. BRW u nas jest.
Asiu, trzymam kciuki.
Asiu – współczuć tylko możemy sobie, że wśród nas są osoby beztroskie, lekkomyślne i nieodpowiedzialne. Bezmyślne zachowanie i – chyba mogę powiedzieć – swoisty egoizm niekiedy kończy się tragicznie dla innych. Mówię to generalnie, bo i u nas „płaskoziemni” zagrażają innym. A skutki nie dają na siebie czekać…
Życzyć Ci tylko mogę by Twojego szefa wędrujące „królestwo” ominęło, a jeśli nie, by na kwarantannie się skończyło.
Alicjo – pozdrowienia dla Jerzora. Pewnie jest chwilowo unieruchomiony i wielu rzeczy nie może wykonywać.
U nas (stan Victoria) wszyscy i wszędzie muszą nosić maseczki. Niewątpliwe na niewygodę i niedogodności z tego powodu najbardziej narażony jest sektor medyczny. Co przy zmęczeniu wywołanym pracą przy pacjentach i psychicznym obciążeniu związanym z odpowiedzialnością, dodatkowo potęguje zmęczenie.
Ciężki zawód i szkoda, że przez niejednego niedoceniany.
PS do poprzedniego
astmatycy, osoby o schorzeniach płucnych itp nie muszą nosić maseczek lecz muszą posiadać przy sobie pisemne potwierdzenie tego faktu.
Również podczas jazdy na rowerze czy bieganiu, można zdejmować maseczki. Choć muszę przyznać, że niejednokrotnie widziałam rowerzystów w maseczkach. Także osoby uprawiające bieg.
Pozytywy: Wygrała Iga Świątek, mamy 20c, Jerzor wreszcie zobaczył kolory i zamiast na rowerze (nie wolno!), siedzi przed telewizorem i widzi, co ogląda.
Co do niefrasobliwości, to właśnie czytając wiadomości na Onecie czy gazeta.pl widzimy rozliczne przykłady idące z góry, łącznie z tradycyjnym spędem rządowych ministrów na żenującym już widowisku kolejnej „miesięcznicy”. Wszyscy ze zbolałymi spojrzeniami. Hipokryzja najwyżśzej próby.
Asiu,
będzie dobrze, życzę Ci z dwojga złego izolacji, nie tej drugiej, chorobowej opcji.
Asiu, wiem, że to trudne, bo przeszłam przez to w marcu, ale da się przeżyć. Utrudnia życie okropnie, nawet śmieci nie można wyrzucić. Nas nikt nie kontrolował, bo nikt nas na tą kwarantannę nie wpisał, do Sanepidu nie można było się dodzwonić. Koleżanka musiała, bo było jej potrzebne zaświadczenie do pracy. Nie wiem jak to działa teraz, to były początki.
Małgosiu – koleżanka teraz skończyła tygodniową kwarantannę bo jej córka miała pozytywną koleżankę w klasie. Córka koleżanki miała zrobiony test po 4 dniach i okazał się negatywny. Śmieci odbiera specjalna ekipa. Moi koledzy z pracy. Odpowiednio przygotowani. Na razie odbywało się to raz w tygodniu Ale w piątek mieliśmy już ok. 150 punktów, z których trzeba odebrać worki dostarczane przez straż miejską. Myślę, że teraz będą musieli odbierać te odpady w ciągu 2 dni. Najgorsze jest to, że w biurze szef miał kontakt z prawie każdą osobą. On raczej na pewno będzie miał pozytywny wynik. I kwarantanna mnie nie ominie. Najważniejsze by koledzy z innych działów nic nie złapali. Firma musi funkcjonować. Na szczęście działy mają siedziby w różnych miejscach. U nas wirus szaleje i można się zarazić w różnych miejscach. Przed chwilą mój szwagier dowiedział się, że jeden z jego uczniów ma pozytywny wynik.
Dziękuję za słowa wsparcia 🙂 . Jestem tak bardzo zdenerwowana. Koleżanki też. Jedna z nich, z nerwów, poczuła się źle. No nic, jest jak jest.
Ten wiersz Zuzanny Ginczanki pasuje jak ulał do mojego nastroju. 🙂
SPLEEN
Potłukłabym na drobne szkło pobladłych markiz główki,
Rozbiłabym na miłość drzazg brzuchate osramówki,
skopałabym lustrzaność tafl, aż pękłyby z odklaskiem.
deptałabym na żwir i piach czerepy luster z trzaskiem,
aniołki połamałabym o szklanych, lśniących szafkach –
– a potem klęłabym: u-uch! jak klnie się w mięsnych jatkach!
Stanęłabym i klęłabym psią krwią – cholerą jasną
pod boki bym ujęła się: niech czarci w pysk was trzasną!
Lecz pardonnez moi messieurs et vous, madame kochana –
Nie zrobię tego, Boże broń, wszak jestem wychowana –
Ne vous craignez pas, mademoiselle, cnotliwy kwiat w sukience,
pozwolę sobie, permettez? – na mały spleen – nic więcej.
Na samotność minioność naniżę – –
Zmieszam karty przeszłości – jak gracze – –
I przeżegnam się smętkiem – jak krzyżem:
– wszystko mogło być przecie inaczej – –
– będę śniła o szarych godzinach –
Jednostajnych etiudach, jak „Czerny” –
– będę miłość wyblakłą wspominać –
białe ręce – kamee na czerni – –
(26 stycznia 1933)
https://youtu.be/20TcnsWrLvI
U nas długi weekend – święto Dziękczynienia w poniedziałek, jedno z 3 najważniejszych świąt w Kanadzie. Zwykle wielkie zjazdy rodzinno-przyjacielskie i tradycyjny indyk. W tym roku żadnych takich, poproszono o pozostanie w domach i rezygnacja z wielkich imprez (do 10 osób). Na rogatkach miast stoją patrole policyjne i zawracają ludzi z drogi, o ile nie jest to wyjazd konieczny i na piśmie dowiedziony, że taki właśnie jest. Generalnie ludzie raczej się stosują do obostrzeń, ale zawsze znajdą się tacy, co to uważąją, że nic ich się nie ima.
Zakupiłam dwa udziska indycze i dwie piersi kurczacze, bo indycza pierś była zdecydowanie za wielka. Mądrze też (tak mi się wydaje) zakupiłam plastikowe worki do pieczenia, co bardzo upraszcza cały proces. Pierwszy raz taki Thanksgiving – 38 lat temu obchodziliśmy w przyjaznym domu osiadłych tu Polaków, a my byliśmy dopiero co przyjezdni.
Indyk był ( nawet zapomniałam i niechcący się wpisałam w tradycję Dnia Dziękczynienia), ale go jadły dzieci a my gęś bo jej części udało mi się niespodziewanie nabyć. Reszta indyka poszła na wynos. Był pieczony z jabłkami i żurawiną. Jako zupę zrobiłam krupnik, który dzieci zjadły z apetytem. Nie wiem jak będzie z dalszymi kontaktami, dzieci pracują zdalnie, ale wnuki urzędują w przedszkolu. Zobaczymy.
Parę lat temu…
https://photos.app.goo.gl/nkpBgs4P26rXcH4z6
https://photos.app.goo.gl/iwtMj6KNvfE3Lz2u6
Asiu, zycze Ci wytrwalosci i przy okazji dziekuje za Pomme i jej bardzo udane wykonanie piosenki F. Hardy.
Asiu, kciukotrzymanie włączone. Będzie dobrze 🙂
Danuśko,
Na pokaz we Florencji się nie załapałam 😉 , ale tych kilka drobiażdżków (1:30 min z Twojego filmu) miałam okazję zobaczyć na własne oczy – wciąż były wystawiane w gablotach na dziedzińcu Palazzo Vecchio. Pokaz imponujący. Niestety Ogrody Boboli nie są już tak kolorowe. Jesień idzie…
Asiu,
Życzę siły, cierpliwości i zdrowia!
Wybaczcie, że nie wszystko komentuję, ale przez ponad dwa tygodnie odcięłam się od internetu i mam sporo zaległości do nadrobienia.
Alicja,
Dziekuje za cierpliwość w przekonaniu mnie do kiszenia burakow. Juz nie zjem barszczu z koncentratu. A buraki wykorzystuje w sałatce z feta.
Echidna,
Solone cytryny czekaja w słoju.
Asia,
Pozdrawiam serdecznie i zycze powrotu do zdrowia.
Orca,
cieszę się 🙂
Ja wczoraj nastawiłam kolejny słój, bo to już robię taśmowo, a przez całe lato Cykliści po trasie doceniali, co znaczy szklanka zimnego soku z buraków!
Pogoda cesarska, chociaż chłodno, 11c.
Bardzo kolorowo, aż szkoda, że za chwilę to wszystko opadnie 🙁
Asiu-trzymam kciuki, by wszystko dobrze się zakończyło!
Alicjo-pozdrowienia dla Jerzora! Niech oko goi się dobrze i niech rower stoi w garażu jak najkrócej.
Co do indyka to też wystąpił na jednym z naszych ostatnich obiadów w towarzystwie grzyba, o którym niedawno rozmawialiśmy-szmatławca gałęzistego, całkiem udany mariaż.
A propos mariaży-nasz zaprzyjaźniony Francuz zachęcał nas bardzo do spróbowania następującego połączenia: śledź, utarty seler korzeniowy oraz majonez. Kiedy tylko nadarzy się okazja spróbujemy.
Tak się porobiło, że zagnało nas znowu w około bieszczadzkie okolice. Droga minęła w siąpiącym deszczu i w jesiennej szarości. Po przyjeździe na miejsce gospodarze podjęli nas zupą z rydzów, co było bardzo przyjemnym i smakowitym akcentem dzisiejszego dnia. Jutro zaplanowana wyprawa na grzyby, na poniedziałek prognozy nie przewidują deszczu.
Żartujesz sobie, Danuśka…
rower w garażu?! Rower zawsze w przedpokoju, bo przecież bandyci mogą rower ukraść!!! Przeboje z rowerem były u Nisi lata temu, gdy po raz pierwszy zajechaliśmy, a Jerzor próbował swój rowerowy rolls royce wprowadzić na Nisiowe salony, a miejsca tam było ledwie co. Bo mu ukradną! Na Nisine – ale kto, co i po co – nie szło chłopu wytłumaczyć, bo kto się tam na Nisinych rubieżach Puszczy Bukowej szwendał…Ale Nisia postawiła na swoim i rower wylądował w garażu, do którego to garażu otrzymał Cyklista klucze.
Niestety, teraz przez parę dni musi jazdę odpuścić, bo nie wolno się pochylać, ani żadnej rzeczy, która jego jest, co najwyżej spacer (właśnie uskutecznia).
A propos śledzia – ten solony? Bo ja wyobrażam sobie taki mariaż, tylko zamiast majonezu, dałabym kapkę oliwy z oliwek.
Danuśka,
tymi rydzami to mnie dobijasz 🙁
To był maj, pachniała Saska Kępa…
https://photos.app.goo.gl/PXUgTvrIkJ9JMIVt1
Były też i takie Zjazdy, o tej porze roku (po kolorach rozpoznać można).
Cholera by tego wirusa….
https://photos.app.goo.gl/FTVPENo5H48Utcf39
Zerknęłam na podany wyżej sznureczek…2011 rok?!
Czas leci…
Nisia
18 maja 2010
22:24
Objuczon worem pierniczków,
z kiełbas zapasem na lata,
wyruszał Miś na wędrówkę,
bo cosik go pchało do świata…
I poszedł przez pola i łąki,
przez góry wysokie i lasy,
a co się ździebko zasapał,
to zjadał kąseczek kiełbasy…
Wreszcie przywiodły go nogi
na brzeg Kanału Lamansza,
przysiadł więc Misio na skale,
pierniczkiem sobie zakansza…
Na statek go wzięli skrzydlaty,
więc ciągnął fały i brasy.
Co fał – to kromka pierniczka,
co bras – to kęsek kiełbasy…
I płynął Misio nasz dzielny
przez morza i oceany,
a z każdą morską milą
sakwojaż miał MNIEJ wypchany.
Dopłynął wreszcie do portu
w kraju dalekim cholernie,
zajrzał do swego kuferka
i zdziwił się niepomiernie.
Rozejrzał się podejrzliwie
po marynarskim kubryku.
Ktoś zeżarł moją kiełbaskę!
Dobrał się ktoś do pierników!
Na diabła mi pusty kufer?!
Miś zimnym oblał się potem!
Zapłatę wziął za swe trudy
i wrócił do Polski LOT-em…
Morał z powiastki tej będzie
głęboki jak morskie odmęty:
gdy w długą podróż wyruszasz,
bierz NIEJADALNE prezenty!
Dobrze by było gdyby wirus poszedł sobie w diabły!
Danusia, dobrze chyba wybrała region, bo tam dziś raczej nie pada, chociaż nie wiem czy nie zacznie, patrząc na mapy pogodowe.
Późno, bo późno, ale biorę się za śliwki na powidła.
U nas też dziś nie padało, ale było ;ponuro i zimno. Rano było zaledwie + 3 st.C. To za zimno na grzyby. Zresztą grzybobranie w Białogórze zapewniło mi wystarczające zapasy.
Kupiłam dziś trochę węgierek do zjedzenia, nie były zbyt słodkie i na powidła raczej nie nadawałyby się. Tak więc na powidła nie jest jeszcze za późno.
Została mi tylko pigwa, a właściwie pigwowiec. Nie mogę się za nią zabrać, a tymczasem odkryłam 3 słoiczki pigwy ubiegłorocznej, pasteryzowanej.
Warszawskie wspomnienia bardzo miłe.
Jakiś średnik zaplątał się bez potrzeby w pierwszym zdaniu.
Zwykle śliwki o tej porze były dojrzalsze i miały leciutko pomarszczoną końcówkę, te są piękne i mam wrażenie, że z chłodni niestety.
Asiu, trzymaj sie cieplo i badz dobrej mysli. No i badz dalej bardzo ostrozna, i staraj sie przekonac innych w Twoim otoczeniu do tego samego. Niestety, czasem najtrudniej jest naklonic ludzi do zdroworozsadkowych zachowan.
U mnie dzis ladny dzien, spacerowy, choc bez slonca. Piekne kolory z drzew spadly na ziemie po wczorajszym wietrze. Roze w ogrodzie uparcie kwitna dalej.
Obiad dzis swiateczny bo to swieto dziekczynienia (Happy Thanksgiving, Alicjo!). Bedzie zupa z pieczonej papryki, kacze uda i ziemniaki dauphinoise, wszystko w wykonaniu mlodziezy, ja dokladam sie salata z zorawina i nasionami, maz otwiera butelke wina; dosc sprawiedliwy podzial pracy. Po raz pierwszy siadziemy do stolu w takim malym gronie.
Happy Thanksgiving, GosiaB 🙂
U nas też ponurawo, bo pochmurno. I całkiem skromnie przy stole, 2 osoby. Właśnie zabieram się za dwa uda indycze. Zupy nie przewiduję, chociaż myślałam o dyniowej, ale musiałabym całą dynię oporządzić – jutro lub pojutrze zamarynuję.
Happy Thanksgiving wszystkim świętującym!
Tu też bardzo ponuro i deszczowo, chłodno tylko +7.
Happy Thanksgiving, Neighbors 🙂
Dziękuję 🙂
Orca,
a co Amerykanie dzisiaj obchodzą? Zdaje się, że Columbus Day jest mocno problematyczny w dzisiejszych czasach…
Alicja,
Indigenous Peoples Day. W niektorych stanach Columbus Day juz nie jest obchodzony. Columbus Day jest swietem federalnym czyli na caly kraj. Zmiana federalnego swieta jest bardziej skomplikowana. Dlatego pojedyncze stany i miasta ustanowiły te zmiane.
Kontekst napisze przy innej okazji.
No, kontekst znam – jak wiesz, media amerykańskie są u nas dostępne i oglądamy programy informacyjne.
Dla chetnych, przepis na pieczony delicata squash.
Video
https://youtu.be/e2Oxg9pawgs
Przepis:
– 1 duzy delicata squash
– 1 łyżka oliwy (ja używam avocado oil)
– 1 łyzeczka soli
– cayenne pepper ( w proszku) do smaku (pół łyzeczki)
Rozgrzac piec do C230. (F 450)
Przekroic wzdłuż na dwie połowy delicata squash.
Łyżka usunać pestki. Można zatrzymac kilka pestek do zasadzenia w przyszłym roku.
Pokroic na małe kawalki (pokazane na video)
Wrzucic do duzej miski, wsypac sól, cayenne pepper, wlać olej i wymieszac.
Ułożyc na blasze ( ja kłade papier – parchment paper).
Ja piekę 20 minut. Pokrojone kawalki zmieniaja kolor na lekko brazowy po obu stronach. Nie muszę przekładać jak na video.
Upieczone kawałki jeść ze skóra ( jest bardzo miękka po upieczeniu).
Wynik jest bardzo smaczny.
Na video jest pokazany “dip” z majonezu I z przyprawami. Ja tego nie robię ale na pewno ten “dip” jest smaczny z hinduskim smakiem.
Przypuszczam ze z braku delicata squash mozna wykorzystac inny squash. Musi byc pokrojony na waskie części. Spaghetti squash do tego się nie nadaje. Ale butternut, acorn, kabocha squash wyjdzie bardzo dobrze.
Smacznego
Witam powakacyjnie: https://www.eryniawtrasie.eu/38361
Raport z rubieży podkarpackich
Zaczęło padać i ma być szaro, buro i deszczowo do końca tygodnia. W tej sytuacji kto wie, czy nawet już jutro nie wyekspediujemy się do Warszawy.
Grzybobranie bardzo udane i ciekawe, bo rosną tu grzyby, których nie ma na Mazowszu takie jak kolczaki i borowiki ceglastopore. Nasz kolega nazbierał cały kosz rydzów, bo zna dobrze tutejsze rydzowe miejsca.
Rydze po uduszeniu trafiły do zamrażarki, kolczaki potraktowaliśmy, tak jak kurki czyli zostały przesmażone na maśle, a czerwone borowiki suszą się na piecu. W domu, w którym mieszkamy jest, oprócz nowoczesnej kuchni elektrycznej, tradycyjny piec opalany drzewem.
Sprawozdanie Ewy przeczytam i pooglądam na spokojnie po powrocie w domowe pielesze.
Orca,
najbardziej lubię właśnie dynię pieczoną, ale też wersję szybszą – z patelni. Wprawdzie dynia nie jest wtedy tak ładnie podpieczona, ale przyprawiona smakuje też bardzo dobrze.
Ewa,
taki detoks internetowy to ja rozumiem. Piękne miejsca, a przygód urozmaicających wyprawę, jak zwykle Wam nie brakuje.
Danuśka,
kolczaki chyba u nas nie rosną, choć muszę je zapamiętać, bo może kiedyś się na nie natknę.
Pogoda chyba wszędzie nie dopisuje, a pamiętam, że moje październikowe wyjazdy na południe Polski zawsze były pogodowo udane. Zimna ta jesień. Jutro ma być gorzej.
Wyjątkowo ponure dni mamy, leje, wieje i zimno. Dlatego dobrze, że Orca przypomniała o dyniach, nie dość, że radosny, słoneczny kolor (przynajmniej niektóre), to można z nich wyczarować sporo smacznych potraw. Ja również najbardziej lubię pieczone, podobnym do Orki sposobem. Przerabiam je później na zupę, jarzynkę, itp. Robiłam też pierogi z dynią pieczoną i serem feta.
Wspomnienie włoskich wakacji Ewy również przyjemne, takie przedłużenie lata. Skoda tylko, że Danuśce pogoda pokrzyżowała wypad. Ale grzybobranie pocieszeniem bardzo miłym 🙂
Dzisiaj natrafiłam na ciekawy filmik o domowym kiszeniu kapusty w małych ilościach, które łatwo przechować bez spiżarni czy chłodnej piwnicy. Ciekawe były kompozycje smakowe, np. kapusta z dodatkiem gruszki, albo jabłka, czy buraczka i czosnku. Mam zamiar podjąć wyzwanie 🙂
Asiu, pozdrawiam serdecznie i kciuki również trzymam!
Jeszcze dodam, że jak już o dyniach mowa, to zawsze miło wspominam nasze z Orką rozmowy nt ciast dyniowych i składnikach przypraw podnoszących ich smak. Zwykle właśnie w okolicach Dnia Dziękczynienia, kiedy to ciasto uświetnia menu. Coś jeszcze było na temat batatów, ale może to Orca pamięta? Zakupiłam je ostatnio, ale nic wykwintnego nie przychodzi mi do głowy, gotuję na parze, pokrojone w grubszą kostkę, jako jarzynkę.
Bardzo smaczne są bataty pieczone potraktowane dyżurnymi, ziołami typu prowansalskie i oliwą. Są świetnym dodatkiem do różnych dań.
A tu pomysł Heleny na bataty
https://adamczewski.blog.polityka.pl/2008/04/11/wino-w-garnku-i-inne-dziwnosci/#comment-57747
Kiedyś ukisiłam słoik kapusty kiszonej z buraczkami, całkiem pasuje. Oglądałam taki program (polski) na youtube i tam pani pokazywała, z czym kisi kapustę.
W małych ilościach, w słoikach litrowych czy coś w tym rodzaju. Między innymi z buraczkami, inny słoik – z pomidorami , z marchewką i jabłkami i jeszcze jakieś kombinacje. Ja kisząc zawsze dodaję marchewkę i możliwie najkwaśniejsze jabłka, jakie mam w domu pod ręką. Kiedyś dodałam też sporą garść żurawiny – pasuje i ładnie się prezentuje.
Ciepło (16c) i wyszło słońce po południu. A dni coraz krótsze…
Tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=TrGlPnJ3HpY
Alicjo, to właśnie ten filmik, zabiera trochę czasu, ale jeśli ktoś zainteresowany, to warto.
Małgosiu 🙂
Tak się domyśliłam, że może o to chodzić 😉
Ja zwykle przyrzadzam dynie tak jak na filmie podanym przez Orce, to jest chyba najszybszy i najsmaczniejszy sposob, nie znosze tylko krojenia, ani dyni ani slodkich ziemniakow, bo wysiada mi nadgarstek. Tej dyni „delicata” nie widzialam u mnie w sklepie, ale rozejrze sie. Sa podobne, ale duzo mniejsze, sprzedawane jako dekoracja.
Salso, jak juz ugotujesz te slodkie ziemniaki (duza kostka, dosc krotko gotowane bo inaczej robi sie ciapaja), mozesz dodac pokrojona w drobna kostke czerwona cebule, garsc rodzynek lub suszonych zurawin, pestki z dyni lub slonecznika (niesolone). To trzeba delikatnie wymieszac i polac oliwa i swiezo wycisnietym sokiem z cytryny. Dobre do mies pieczonych (np. indyka czy kury), smaczne i zdrowe – przepis dostalam od znajomej dietetyczki. Ja lubie nawet na zimno. No i pieczone frytki ze slodkich ziemniakow z odrobina chili, podane z aioli sa przepyszne (mozna przed pieczeniem obtoczyc lekko bardzo w skrobi kukurydzianej/ziemniaczanej, wtedy robi sie chrupiaca skorka).
Na temat dyni i squash.
Aby ulatwic odpowiedzi bede uzywala nazwy „dynia” (pumpkin) kiedy pisze o pomaranczowej kuli. Najpopularniejsze sa ozdobne dynie, ktore juz od kilku dni sa przed domami i przed sklepami. Jest jeszcze kilka innych ozdobnych dyn (pumpkin), Na przyklad w bialym kolorze, i o nietypowych ksztaltach. Na pewno wszystkie sa smaczne ale mniej popularne w kuchni od „sugar pumpkin”.
Sugar pumpkin: wnetrze sugar pumpkin w postaci pumpkin puree jest uzywane do pieczenia „pumpkin pie”, bardzo popularne ciasto o ktorym wczesniej pisze Salsa. Moim zdaniem lepiej jest kupic puszke „pumpkin puree” i upiec ciasto niz robic to puree z sugar pumpkin. Duzo pracy a efekt, czyli puree, jest takie samo. Pumpkin puree jest czesto organiczne i bez zadnych smakowych dodatkow. Dla ulatwienia, na puszce jest przspis na pumkin pie.
Dynie ( po polsku) o ktorych bede pisala nazywaja sie po angielsku „squash”.
GosiaB
U nas w sklepach spozywczych sa przewaznie sprzedawane dynie. Squash, w tym delicata, jest sprzedawany w sklepach farmerskich. To, o czym piszesz (mala delicata) to moze byc gourd. Ozdobny i bardzo ladny „owoc’ ? czesto ukladany na stole swiatecznym jako dekoracja.
Squash przyrzadzam pieczony. W tym rowniez slodkie ziemnianki.
Kiedy robie zupe z butternut squash, wtedy pieke pokrojone kawalki. Po upieczeniu wybieram miekkie wnetrze i robie z tego zupe/krem.
Zawsze trzymam nasiona – czasami aby posadzic w nastepnym roku, czasami jako ozdoba do zupy. Ostanio przeczytalam o „pumpkin butter” czyli pasta z obranych i upieczonych nasion squash lub pumpkin zrobione w mikserze (Vita-mix) w ten sam sposob jak „almond butter”. Jeszcze nie robilam „pumpkin butter”. Do tego chyba kupie paczke obranych nasion.
Przepis na zapiekanke z warzyw i squash o ktorej wczesniej pisze Salsa. Wydaje mi sie ze brakujace skladniki mozna uzupelnic wieksza iloscia dostepnych warzyw.
Skladniki:
1 butternut squash
2 red bell peppers (czerwona papryka). Nasiona usuniete. Papryka pokrojona w kostke
1 sweet potato pokrojony w kostke
3 Yukon gold potatoes (odmiana bardzo smacznego ziemniaka) pokrojony w kostke
1 red onion (czerwona cebula)
1 zucchini pokrojony w kostke
1 lyzka pokrojonego swiezego tymianku
1 lyzka pokrojonego swiezego rosemaryn
1/4 szklanki olive oil
2 lyzki balsamic vinegar
sol, pieprz, galka muszkatolowa
Instrukcja
1. Rozgrzac piec do temp C 245 (F 475).
2. W duzej misce wymieszac pokrojone warzywa
3. W malej misce wymieszac tymianek, rozmaryn. oliwe, vinegar, sol, pieprz, nutmeg
4. Wylac zawartosc malej miski do duzej miski z warzywami. Dokladnie wymieszac. Wylozyc zawartosc rowno w duzym naczyniu do pieczenia (roasting pan).
5. Piec 45-50 minut mieszajac co 10 minut az warzywa beda miekkie i brazowe.
Smacznego
To jest nasze tradycyjne danie na obiad Thanksgiving. Indyk i reszta robi rodzina gdzie zawsze jest obiad. W tym roku zabiore cytryny wedlug przepisu @Echidna.
Krystyna,
Jeszcze nie probowalam dyni pieczonej na patelni. Ciekawe i tak jak piszesz na pewno szybsze. Sprobuje nastepnym razem.
GosiaB, Orca, dziękuję za tyle ciekawostek i przepisów, wykorzystam z przyjemnością 🙂 Dynie zdobywają u nas coraz większą popularność, choć znane są przecież od dawna. Nie widziałam jednak w sklepach tej masy dyniowej. Kupowałam ją często mieszkając w Meksyku i tam właśnie nauczyłam się piec ciasta. Być może ktoś sprowadza te puszki, ale się nie natknęłam. Nauczyłam się jednak piec dynie i zrobienie z nich puree czy innej potrawy nie jest problemem.
No i te bataty, zaszaleję sobie 🙂
…zadziwia mnie jednak wysoka temperatura w jakiej pieczecie. Zwykle piekarnik nastawiam na 180 C i cały proces trwa ok. 30 do 45 min. Używam termoobiegu, to przyspiesza.
Idę dospać, jak mawia Alicja. Deszcz nieustająco bębni o parapety 🙂
Salsa,
O temperaturach :
Ja pieke w nizszej temp I dluzej az warzywa beda miekkie. Skopiowalam temp oryginalnego przepisu.
Tak wyglada puszka pumpkin puree. Cena jest nieludzka I nie wiem dlaczego. Ja za taka puszke place max $3.00 w zaleznosci od sklepu.
https://www.amazon.com/Farmers-Market-Organic-Pumpkin-Packaging/dp/B000HDI5O8
Moja pomylka. Cena jest za 12 puszek. Uffff
Palcem mozna przejść na tylny obraz puszki z purée. Tam jest przepis na pumpkin pie. Prosty przepis na bardzo proste ciasto. Ale jakie smaczne!
Osobno trzeba przygotowac “pie shell” o srednicy okolo 23 cm (9 inches).
Mam nadzieje ze zrobilam Wam apetyt na dynie I squash. Zalety dietetyczne sa bardzo duze a smak super 🙂
Orca, dzięki! Kompletnie zapomniałam o cytowanym tu wielokrotnie blogu Bea w kuchni, z którego wielokrotnie korzystaliśmy doceniając cenne rady dotyczące przetworów, pasteryzacji itp. ale też że względu na coroczny festiwal dyni i kopalnię przepisów, np. http://www.beawkuchni.com/category/dynia-festiwal-dyni Może ktoś jeszcze skorzysta. Szkoda, że autorka już nie pisze.
Zwyczaj dekorowania dyniami okien, ogrodów czy też skrawka trawnika przed furtkami lub bramami staje się w Polsce co raz bardziej popularny. Takie importowane zwyczaje bardzo mi się podobają, bo upiększają przestrzeń wokół nas. Nasza znajoma Francuzka zadała mi natomiast dzisiaj pytanie czy w Polsce nie ma przepisów regulujących wygląd domów. Po kilku podróżach to tu, to tam oczywiście zauważyła, że owszem mamy sporo ładnych domów, ale każdy buduje po swojemu i harmonii w otaczającej nas architekturze brak 🙁 Trochę ciężko było mi wyjaśnić ten fenomen, bo na nasz chaos budowlany nakłada się wiele czynników, w tym różne zaszłości historyczne, polityczne i gospodarcze oczywiście też.
Kiedy człowiek podróżuje po francuskich, hiszpańskich czy włoskich miasteczkach cieszy go widok harmonii i jednorodności w architekturze. W takiej Francji przepisy budowlane narzucają nawet wygląd dachu i wyliczają surowce z jakich może być wykonany. O haśle „wolność Tomku w swoim domku” można zapomnieć, a na pewno nie ma wolności w sprawie zewnętrznego wyglądu domu. Każdy region ma swoje budowlane tradycje i wymagania. W Polsce staramy się ostatnio trochę ograniczać radosną twórczość, ale pracy w tej dziedzinie zostało jeszcze bardzo wiele.
https://thumbs.dreamstime.com/z/brzydka-architektura-w-polska-102441313.jpg
Danusiu, pytanie znajomej Francuzki, całkiem zasadne. Rzeczywiście wystarczy przekroczyć zachodnią granicę i od razu zaskakuje nas ład architektoniczny. Może dlatego tak bardzo rzucają się w oczy u nas, skądinąd ładne dolnośląskie miasteczka, gdzie strasznym zgrzytem są na przykład rynki, a tam jedna pierzeja z zupełnie innej bajki. Aż zęby bolą jak się na to patrzy. Zresztą nie trzeba tak daleko szukać, wystarczy spojrzeć co się działo i dzieje dalej niestety w Warszawie.
Nie ja jedna myślę lubię patrzeć nie tylko na wielkie europejskie stolice, ale przede wszystkim małe miejscowości we Francji, Włoszech, Anglii … Są po prostu miłe dla oka. Król Jordanii nakazał by domy w Ammanie były białe i takie są
Najbrzydsze ze wszystkiego są chyba tak zwane „gierkówki”, wyrastające jak grzyby po deszczu w latach 70-tych. Ohydne płaskodache kloce – teraz zauważyłam, że wiele z nich upiększa się, stawiając spadzisty dach i to już jakoś wygląda. W ubiegłym roku zadziwił mnie taki koszmarek w przyjemnym Kamieńcu Ząbkowickim, który swój słynny pałac Marianny Orańskiej już ma… czyżby ktoś pozazdrościł???
https://photos.app.goo.gl/4nDFixaeKUxqiB228
Podobny pałac jest w Ziębicach, przy wjeździe od Przeworna.
Tymczasem w Przewornie na przykład, które jest sporą wsią gminną, poza starymi poniemieckimi domami i, czego się nie dało uniknąć, kilkunastoma gierkówkami, osiedla są bardziej urbanistycznie zaplanowane, co nie znaczy, że wszystkie domy jednakowe, ale w podobnym stylu. No i kilka nieszczęsnych po-pegeerowskich bloków, tego też się nie dało uniknąć, bo ludzie musieli gdzieś mieszkać, głównie pracownicy PGR i innych instytucji związanych z rolnictwem.
Tu akurat wywolaliscie mnie do tablicy!
W koncu, obrabialem te dzialke przez ostatnich 25 lat mojego zycia zawodowego.
To, co juz stalo, tego nie dalo sie ruszyc, lecz istnialo instrumentarium, ktore we wszystkich Landach mozna bylo zastosowac, aby wplynac na to co ma zostac zbudowane. To zalezalo wylacznie od ambicji gminy, ktora przedstawiala plan zabudowy (bardziej szczegolowa czesc planu zagospodarowania terenu jaki przewiduje polski stopien dokladnosci). Jako pracownik zarzadu powiatowego i „ochroniarz“ zabytkow mialem zawsze okazje „zajac stanowisko“. Ambitniejsze gminy ustalaly rzeczywiscie kolor dachowek, kolor fasad, ale byly tez takie, co mialy szczegolnie gospo- liberalnych burmistrzow, co jakiekolwiek przepisy w tym kierunku zdecydowanie odrzucaly.
Mysle, ze polska przypadlosc to mieszanka typu: wolnoc Tomku… i taniej to zawsze lepiej.
Pamietacie „Wrzask przestrzeni” tu, w POLITYCE, albo artykuly, felietony Ziemowita Szczerka?
Temat jak rzeka i w dodatku bardzo frustrujący. Ale zdarzają się przebłyski mądrego myślenia o architekturze, np. w Tczewie. Miejsce niereprezentacyjne, obok dworca kolejowego, ale dzięki temu zauważalne : https://polska-org.pl/7325536,foto.html?idEntity=7329538 Nie o lokomotywę tu chodzi, ale lepszego zdjęcia nie znalazłam. Domy po prawej strony zbudowane zostały przed II wojną. Te po lewej stronie zostały zbudowane kilka lat temu. W tym samym stylu, kolorze, wielkości. Niby tylko zwykłe domy mieszkalne, ale tworzą harmonijną całość. Zauważyłam je, wracając z Poznania/ chyba z naszego zjazdu albo pogrzebu Pyry/ i byłam pod wrażeniem.
To bardzo miło Pepegorze , że dałeś się wywołać! Mam nadzieję, że wszytko u Ciebie w porządku.
Krystyno – Tczew to mało ciekawe miasto, jedynie bulwary nad Wisłą są ładne a zwłaszcza widok na zabytkowy piękny most, który miał być już dawno odnawiany – tak przynajmniej obiecywał każdy przewodniczący wszystkich przewodniczących. Na obiecankach się skończyło. Przy ulicy, która biegnie przed bulwarami odnawiane są stylowo stare domy i te rzeczywiście robią wrażenie. Nana
Dynie ze szkła
Bardzo popularne o tej porze roku sa wystawy i różne wydarzenia przedstawiajace dynie wykonane ze szkla. Największe zainteresowanie jest dyniami wykonanymi ręcznie przez artystow w specjalnych piecach.
Jest tak duzy wybór miejsc więc nie moglam się zdecydować na jedno miejsce.
Dynie ze szkła sa prezentowane w mezeum lub ułożone w parkach wzdłuż alejek.
https://www.google.com/search?q=great%20glass%20pumpkin%20patch&tbm=isch&tbs=rimg:CWBBlyESiZ6JYXZ0aHCcGo_1r&client=safari&hl=en-US&sa=X&ved=0CBIQuIIBahcKEwjg8bLB-rbsAhUAAAAAHQAAAAAQBw&biw=375&bih=548
Nana Mi,
Tczewa nie znam, poza wspaniałym zabytkowym mostem nad Wisłą. Kiedyś jeździłam pociągiem na trasie do Olsztyna i podziwiałam ten most. Mam szczególny sentyment do starej architektury poprzemysłowej, która często popada w ruinę, bo nie ma pomysłu ma jej wykorzystanie.
Nasz rejon objęty będzie czerwoną strefą. Nie wygląda to dobrze, a w skuteczność niektórych obostrzeń nie bardzo wierzę.
Orco-niekóre z tych szklanych dyń są bardzo piękne, dzięki za zdjęcia.
Podczas naszego, właśnie zakończonego wypadu na Podkarpacie odwiedziliśmy po raz kolejny Krosno i wspaniały sklep ze szkłem, który mieści się przy Centrum Dziedzictwa Szkła. Nie było w nim dyń, ale z racji zbliżającego się Halloween były różne, dziwne straszydła wykonane oczywiście z wiadomego surowca. Kupowanie straszydeł nie wydawało nam się sensowne, nabyliśmy zwyczajnie i po prostu maselniczkę, która przyda nam się na nadbużańskich włościach.
I jeszcze ciekawostka zarówno szklana, jak i architektoniczna, bo o architekturze rozmawialiśmy przecież zaledwie wczoraj:
https://www.whitemad.pl/szklany-biurowiec-ktory-wyglada-jak-wiejska-chata-poznajcie-glass-farm/
Gdyby ktoś z Was wybierał się kiedyś do Sanoka to polecam sklep firmowy Mlekovity. Po pierwsze ceny twardych żółtych serów są średnio niższe o 10 złotych za kilogram w porównaniu do tych w Warszawie, a poza tym mają swojej ofercie świetny ser pleśniowy, który można kupić w większych ilościach i zamrozić w niewielkich kawałkach. Ciekawe są też propozycje dotyczące goudy-występuje z dodatkiem czarnuszki i kolendry, obydwie znakomite.
Co do grzybów to psim swędem trafiły nam się jeszcze opienki nazbierane w zaprzyjaźnionym ogrodzie! Kopytka z sosem z opieniek to super kolacja!
Czy pamiętacie ziołomiody? Kiedyś były do kupienia w wielu sklepach. Trafiliśmy do tej pasieki i mieliśmy problem z wyborem:
http://pasiekabieszczadzka.pl/ziolomiody-gdzie-kupic-sprzedaz-z-pasieki-w-bieszczadach/
W Sanoku jest też w Muzeum Historycznym Galeria Obrazów Zbigniewa Beksińskiego – największa tego typu galeria, bo wszystkie prace, które po nim zostały, przekazano miastu Sanok, skąd pochodził Beksiński. Bardzo wiele prac sprzedał lub nawet rozdał, bo malował bardzo dużo. Bardzo podobają mi się jego dość mroczne prace, ale do Sanoka nie dotarłam jeszcze, niestety.
Krosna nie odwiedzam – jestem szkłoholik, a przecież już nie mam miejsca na to. Krosna mam sporo w formie szkła użytkowego – szklanki, dzbanki, kieliszki niestety mi wyszły, ale już nie kupuję, mam tylko 4 szampanki i 4 do martini (prezent – nie pijamy martini).
Na szklaną chatę – biurowiec też zwróciłam uwagę.
Szklane dynie bardzo fajne, myślę, że to typowo amerykańska miłość do dyni, chyba nigdzie na śœiecie tak dyni nie poważąją, jak na tym kontynencie. Są nawet mistrzostwa na wyhodowanie największej:
https://time.com/5410698/largest-pumpkin-north-america-history/
Co z takim kolosem robić???
Ja jutro będę marynować moją, swoje waży (jutro zważę), no ale to maleńki pikuś..
Do wszelkich grzybów w sosie zawsze pasują wszelkie kasze, ja najchętniej używam gryczanej i to zrobię po jutrzejszym pięknym jasiu „po bretońsku” 😉
Pamiętam, że były , ale jakoś w moim domu nie były popularne. Nie wiedziałam, że tak się robi. Myślałam że te miody to z pyłek zebrany z uprawianych i kwitnących ziółek.
Dynie w occie sa bardzo smaczne. Zrobilam papryke w occie. Teraz pora na dynie w occie. !
Jest wiersz I piosenka dla dzieci o ??? dyni :). Wszystkie dzieci I dorosli to znaja . Zanim postanowilam opublikowac te piosenke na blogu troche sie zastanowilam o czym jest piosenka
“Peter, Peter, pumpkin eater.
Had a wife and couldn’t keep her.
He put her in a pumpkin shell
and there he kept her very well.”
Dopiero pierwszy raz zastanowilam sie nad znaczeniem slow tego wiersza.
Niezawodny google wyjasnil pochodzenie słów tego wiersza. Ta historia bardziej nadaje sie na Halloween niz na Thanksgiving.
Google pisze ze angielski król (? Edward ?) zamurowal swoja niesubordynowana żone w murach zamku gdzie zmarła z głodu. Co za historia 🙁 🙁 🙁
Tu jest piosenka
Peter, Peter….
https://youtu.be/LmMzAcTD2k0
Bardzo lubie szklo dekoracyjne – szczegolnie przezroczyste i mleczne, choc wole to pierwsze wlasnie z Krosna, ktore mozna dostac tutaj tez.
Kolorowe szklo jest piekne, choc chyba wole je ogladac na wystawie czy w studio/pracowni. W moim regionie jest kilka takich pracowni wyrabiajacych szklo artystyczne, zwykle jednoosobowych. Raz w roku, zwykle we wrzesniu, organizowane jest „art studio tour” – warsztaty szkla, pracownie malarzy i artystow (ceramika, bizuteria, rzezba) otwieraja sie dla publicznosci. Zwykle spedzalismy cala sobote jezdzac lub chodzac od studia do studia, ogladajac prace artystow, rozmawiajac z nimi, czasem cos kupujac. Nie w tym roku, niestety …
Jesli chodzi o brzydote zabudowy miejskiej, to chyba nic nie pobije miast na tym kontynencie. Teraz juz przywyklam, ale jak pierwszy raz zobaczylam polska ulice w Toronto, to mi mina zrzedla.
Orca,
https://tytus.edu.pl/2020/03/23/uwieziona-ksiezniczka-dlaczego-jerzy-i-odcial-swoja-zone-od-swiata/
GosiaB,
mam tak samo w temacie zabudowy, ale to dotyczy raczej starych dzielnic, starej zabudowy. Ronceswólka też mnie powaliła, ale już dawno tam nie byłam, podobno tamta dzielnica się zmienia, bo już rzut beretem od centrum. Podobno od jakiegoś czasu chałupy są wykupywane i rewitalizowane na bogato.
U nas też w tym roku Art Studio Tour nie istnieje… lata temu ja w tym kiedyś też brałam udział.
Krystyno – Właśnie w takim budynku charakterystycznym dla architektury przemysłowej (bodaj zakłady metalowe kiedyś) zorganizowane jest Muzeum Wisły. Dawniej dość ponury budynek wewnątrz, po remoncie zyskał nowoczesne i ciekawe wnętrze. W jednej z dużych sal na parterze świetnie gra się koncerty. A co dzieje się z Asią? Serdeczności. Nana
Dla wszystkich, którzy interesują się architekturą:
Wtorek, 27 października 2020 o 18:30
Organizator: Galeria Sztuki Wozownia
Zabytki polskiej transformacji, czyli jak kapitalizm zmienił architekturę
wykład on-line Anny Cymer
Facebookowy fanpage i kanał YouTube Galerii Sztuki Wozownia
Lata 90. to czas narodzin pierwszych przedsiębiorstw handlowych, ulokowanych najczęściej na łóżkach polowych czy w kolorowych budkach, ale z tamtą epoką kojarzymy także nowe biurowce o charakterystycznych, biało-niebieskich elewacjach. Pierwsza dekada polskiego kapitalizmu przyniosła jednak więcej zmian w architekturze i urbanistyce: pojawiły się obiekty o nieznanych wcześniej funkcjach, ewolucję przeszło projektowanie miejskich przestrzeni. Jakie realizacje lat 90. godne są uwagi? Które z nich warto znać?
Informację o tym wydarzeniu znalazłam na fejsbuku dzięki naszej bardzo rzadko odzywającej się na blogu Kocimiętce.
Kocimiętko-pozdrowienia!
Co do Sanoka to tym razem zachęcałam jedynie do odwiedzenia mleczarni.
Jest to miasto, w którym oprócz malarstwa Beksińskiego można obejrzeć też znakomitą kolekcję ikon, obydwie wystawy są prezentowane na terenie sanockiego zamku. Rozmawialiśmy już na ten temat jakiś czas temu na blogu. Jeśli dobrze pamiętam to Sanok odwiedziła też swego czasu Krystyna. Będąc na tamtejszych rubieżach trzeba również zajrzeć do: http://skansen.mblsanok.pl/indexokno.php
Dzisiaj proza życia-z racji przebitej opony odwiedzaliśmy wulkanizatora oraz krawcową, u której pozostawiliśmy do skrócenia za długie spodnie.
16 września obchodzimy Światowy Dzień Żywności.
Więcej: https://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,26394373,bylam-w-tym-jednym-procencie-polakow-i-bylo-mi-wstyd-jak-przestalam.html
Asiu,
odezwij się, jeśli możesz. Niepokoimy się o Ciebie.
Danuśka,
Sanok wspominam mile. Choć był to październik, to pogoda letnia, a wody w Sanie bardzo mało. Skansen jest bardzo ciekawy, ale nie oglądałam wnętrz obiektów, bo zwiedzać można je tylko z przewodnikiem.
Koniec z pigwą – wreszcie trafiła do słoiczków, które pasteryzowałam.
I odwiedziłam wreszcie fryzjerkę, bo do czapki wolę krótsze włosy.
Choć staram się nie marnować żywności i dobrze mi to wychodzi, to nie da się uniknąć grzechów. Dość często okazuje się, że w opakowaniu małych pomidorów niektóre są nadgniłe albo po kilku dniach psują się mandarynki. Ale też zdarza się, że kupuję maślankę, a potem nie mam na nią ochoty, a ona stoi i czeka, aż mocno się przeterminuje.
To święto nie jest zbyt nagłaśniane, bo w ciągu dnia nie usłyszałam o nim ani w radiu, ani w telewizji, a problem jest ważny.
W Sanoku odbywały się zawsze w zimie (w przerwie semestralnej) świetnie zorganizowane międzynarodowe kursy mistrzowskie dla pianistów (Międzynarodowe Forum Pianistyczne): lekcje, wykłady a także wspaniałe koncerty, na które zapraszani byli najciekawsi instrumentaliści z kilkunastu krajów Europy. O ile się nie mylę ostatnio współorganizatorem była również Ukraina; oczywiście można było korzystać z wystaw w miejscowych muzeach. Małe miasto a bardzo prężnie działa w sferze kultury. Wiem, że są plany na przyszły rok ale czas pokaże czy będzie możliwa organizacja. Nana
Może sam Dzień Żywności nie jest jakoś specjalnie popularny, ale akcja „zero waste” jest teraz bardzo upowszechniana na wszystkich programach kulinarnych: nie obierać, korzystać z różnych naci, ogonków od koperku itd. Też mi zdarza marnować, choć nie wątpliwie zwracam na to coraz większą uwagę.
Każdemu się zdarza… Ja wszystko, co nie zużywam, kompostuję – i to idzie na użyźnianie ogródka. A kupujemy rzeczywiście tyle, ile jesteśmy w stanie zjeść, co już od dawien dawna było rutyną.
Jestem, jestem. Zestresowana i zmęczona. Szef jest pozytywny. Leży już dziewiąty dzień, w domu, poprawy nie widać. Bardzo osłabiony, z gorączką i bolącymi mięśniami. Sanepid chciał aby podał osoby, z którymi przebywał co najmniej 15 minut twarzą w twarz w zamkniętym pomieszczeniu. No to nas nie zgłosił. Profilaktycznie zostaliśmy w domu przez parę dni. Na szczęście nikt z nas nie ma objawów. Ale to nie znaczy, że nie jesteśmy zarażeni. Część osób pracuje zdalnie. Jedna z koleżanek trafiła na kwarantannę, bo jej teść okazał się pozytywny. Teść od czterech lat leży w łóżku. Dokładnie nie wiadomo gdzie się zaraził. Najprawdopodobniej w szpitalu. Poczuł się źle, zabrano go do naszego szpitala, skąd przewieziono go do szpitala w mieście wojewódzkim. Jednak przed północą przywieziono go z powrotem do domu. Po kilku dniach znowu poczuł się gorzej i trafił do naszego szpitala, zrobiono mu test, okazał się pozytywny, po dwóch dniach przewieziono go do szpitala zakaźnego, okazało się, że ma już sepsę. Ze szpitala zadzwoniono z pytaniem czy mogą podać mu osocze ozdrowieńców. Niestety pan wczoraj zmarł. Cała rodzina jest na kwarantannie. Szwagierka koleżanki jest pozytywna, zaraziła się pewnie od ojca, mąż koleżanki nadal czeka na test, wynik testu teściowej wyszedł niejednoznacznie i będzie powtórzony. Teściowa została sama, na kwarantannie, w mieszkaniu i nikt nie może do niej przyjść. Pogrzeb ma się odbyć w poniedziałek i być może nikogo z najbliższych na nim nie będzie. Po prostu tragedia. Bali się poinformować teściową o śmierci męża. Przez telefon?
Od środy chodzę do pracy. Na naszym piętrze są dwie osoby, siedzimy w maseczkach w swoich pokojach. Nasz powiat od jutra też jest w czerwonej strefie.
Dużo osób chorych, mnóstwo na kwarantannie.
Małe miasto – wielki pomysł! Nie wiedziałam, że coś takiego tam istnieje – to chyba od niedawna:
https://podroze.onet.pl/polska/dolnoslaskie/park-miniatur-minieuroland-klodzko-makiety-zabytkow-ogrod-zwiedzanie-z-dziecmi-dojazd/13e11sf#slajd-22
Asiu,
przygnębiające są te informacje. U nas, a przynajmniej w moim otoczeniu, znajomych i rodziny na razie nie jest źle. Ale atmosfera się udziela.
Trzymaj się!
Asiu, bez pocieszeń. Ciężki czas, a nadchodzi jeszcze gorszy.
Już Cię musnęło, oby nie bardziej.
Trzymam.
Próba…
http://67.193.154.34/
Ok, wyszło.
Porównuję teraz wielką Kanadę i Polskę, gdzie z pewnością zapanować nad wirusem to są zupełnie inne obszary. Zupełnie inne. Mamy dużo przestrzeni…
Ale porównywalne ździebko są obszary wielkich miast i takich wsi kochanych, jak moja wieś, niegdyś pierwsza stolica Kanady.
Haneczko,
ciężkie czasy są i tutaj zapowiadane, gorsze też, i niekoniecznie to jest wina Tuska czy Trumpa.
Armagedon 😯
Przeczołga się po nas ta pandemia, jak wszelkie bywsze grypy i z nami zostanie, przepoczwarzając się w cokolwiek innego.
Lat temu trochę nie mieliśmy internetu, nie mieliśmy takich możliwości przemieszczania się z miejsca na miejsce, jak teraz mamy – no to mamy co mamy.
Samiśmy sobie.
ps. Ze względu na wzgląd nie wygłupialiśmy się i odpuściliśmy doroczną wizytę w Polsce. Zdumiewa mnie frywolność, z jaką się do tego podchodzi w Polsce, podróżując po Europie w strefach zagrożonych, a co tam… przeżyjemy, możemy i tak dalej.
To nie jest takie proste, Alicjo. Jest kilka różnych przyczyn wzrostu zachorowań. Było wiadomo, że wirus będzie krążył. Przede wszystkim zawiedli rządzący. Wszyscy wiemy jak. Nie będę o tym pisała.
Kwarantanna, wyszukiwanie powiązań między zarażającymi, a osobami mającymi z nimi kontakt nie działa tak jak powinno. Nadal trzeba liczyć na rozsądek ludzi. Sanepidy, a teraz lekarze pierwszego kontaktu są przeciążeni. Przepływ informacji za wolny. Przez wakacje te instytucje nie zostały odpowiednio przygotowane. Decyzję są wydawane czasami zupełnie bezsensownie. Ludzie nie wiedzą co robić. Wczoraj na przykład dzwonił pan i pytał co ma teraz robić ze śmieciami. My odbieramy śmieci od osób na kwarantannie dwa razy w tygodniu. Ten pan choruje, jego żona miała negatywny wynik i ponieważ kwarantanna jej się skończyła wróciła do pracy. On ma jeszcze objawy i przedłużono mu izolację. Pan zapytał czy śmieci może już normalnie wyrzucać do pojemnika, bo przecież żona też różne rzeczy zabiera ze sobą z domu i wyrzuca opakowania w pracy. Kazałam mu nadal gromadzić odpady w specjalnych workach. To właśnie pokazuje jaki panuje chaos. Tych przykładów jest mnóstwo. Moja siostra i szwagier pracują w szkole. To co dzieje się w szkołach to następna długa historia. Zapadają sprzeczne decyzje. Jeżeli dziecko w klasie okaże się pozytywne to albo cała klasa wraz z rodzinami trafia na kwarantannę albo tylko na nauczanie zdalne.
Zresztą na pewno o tym wszystkim wiecie.
I piosenka, żeby nie było zbyt ponuro: https://youtu.be/TbMeXghMYpI
Alicjo,
Jeżeli masz mnie na myśli, właśnie ze względu na koronę wakacje wybraliśmy kraj, gdzie liczba chorych była porównywalna do tej w Polsce, przy większej liczbie mieszkańców i testowaniu bezobjawowych. Że nie wspomnę o kilkukrotnie wyższej liczbie wykonywanych testów na milion mieszkańców. Do tego Włosi dużo bardziej restrykcyjnie podchodzą do wymogu noszenia maseczek i dezynfekcji rąk niż w Polsce. Wielu Włochów i turystów nosiło maseczki na zewnątrz nawet wtedy, gdy nie było to obowiązkowe, a jedynie zalecane. W każdym hotelu i wielu restauracjach notowano nasz numer telefonu i e-mail na wypadek wykrycia zakażenia, tak by móc nas uprzedzić jak najszybciej o konieczności kwarantanny i kontaktu z lekarzem. Tak więc sądzę, że wakacje tam były znacząco bezpieczniejsze od tych na polskim wybrzeżu w lipcu i sierpniu. Wiadomo, najbezpieczniej w ogóle nigdzie nie wyjeżdżać i zostać w domu, tylko jak długo tak można? Jeszcze jedno, któregoś wieczora oglądaliśmy we włoskich lokalnych wiadomościach informację o dziennych zakażeniach: w Toskanii odnotowano 101 chorych, z czego 75% bezobjawowych.
Ewo – nie musisz się tłumaczyć. Jeżeli zachowujesz dystans, dezynfekujesz ręce i nosisz maseczkę, jedziesz swoim samochodem to jakie masz przeciwwskazania do podróży? Część znajomych i kolegów z firmy podróżowała podobnie jak Wy. Chociaż najczęściej w kraju. Szef urlop spędził w domu i wielu znajomych również. To nie podróże jako takie są przyczyną tego niekontrolowanego wzrostu zachorowań. Tylko niefrasobliwe zachowanie niektórych ludzi i decyzje naszych rządzących. Brak testów, wyszukiwania powiązań, nie przygotowanie i brak dofinansowania szpitali, sanepidu, oświaty. Lekceważenie zagrożenia przez władze. Sprzeczne decyzje i tak dalej.
Asiu,
Pracuję z domu od połowy marca, codziennie widuję rodziców – oboje są po osiemdziesiątce, w grupie ryzyka. Nie pozwoliłabym sobie na niefrasobliwe zachowanie, mając choćby Ich na względzie.
Ewo – przecież napisałam, że nie Was mam na myśli. Może źle się wyraziłam. I nie uważam, że podróże z takim zabezpieczeniem to coś złego. Wręcz przeciwnie. Należy nadal spełniać marzenia tylko być przy tym bardzo ostrożnym. Niefrasobliwe są nadal nasze władze i część społeczeństwa wciąż lekceważąca zagrożenie. Jesteśmy już w czerwonej strefie, A w sklepach nadal brak dystansu, ludzi dużo i maseczki pod brodą.
Asiu 🙂
Tymczasem zapraszam na spacer do Sieny: https://www.eryniawtrasie.eu/38438
Jestem po lekturze książki ” Co nas/ nie/ zabije ” Jennifer Wright https://www.znak.com.pl/ksiazka/co-nas-nie-zabije-najwieksze-plagi-w-historii-ludzkosci-jennifer-wright-169024 / z biblioteki/. Niby wiemy o tych minionych plagach, ale warto zagłębić się w szczegóły.
Na dole linku są też recenzje czytelników i wywiad z autorką.
A Sienie dżuma przeszkodziła w powstaniu największego kościoła; w źródłach historycznych są pewnie dane o stratach w ludziach.
Krystyno,
W marcu odświeżyłam sobie „Dżumę” Camusa oraz zapoznałam się z „Zarazą” Jerzego Ambroziewicza o całkiem niedawnej epidemii ospy (bodajże 1963r.) we Wrocławiu. Teściowa zna te czasy z autopsji – przypadkiem zamknięto ich razem z weselem i opowiadała, że podobno przez miesiąc orkiestra im przygrywała 😉 A na poważnie, patrząc na to co się wyczynia teraz w Polsce, dochodzę do wniosku że PRL znacznie lepiej poradził sobie z epidemią, pomimo braków w zaopatrzeniu oraz lekarzy .
http://wokolfaktu.pl/zaraza-jerzego-ambroziewicza-portret-wroclawia-zmagajacego-sie-epidemia-czarnej-ospy/
Nikogo nie mam na myśli, tylko siebie – nie wyobrażam sobie siebie w samolocie 8 godzin, choćby nie wiem jak daleko rozsadzona od innej osoby, w masce na twarzy.
Niemiłe to wyobrażenie, ale gdybym musiała, tobym się poddała…
Co innego jest podróżować w swoim towarzystwie, a co innego w przypadkowym, na jaki los zdał w samolocie.
Co do epidemii ospy we Wrocławiu sama ją, mniej więcej, przeżyłam, a nasza znajoma dosłownie, bo była zarażona, ale przeżyła, jej mąż zmarł…
Pamiętam doskonale te czasy – mieliśmy jechać jak zwykle pod Kraków do Babci, a tu czas zarazy. Pojechaliśmy, ale wcześniej szczepienia, zaświadczenia i po drodze krętej wtedy, bo nie było tej, co teraz szybkobieżnej w 2 godziny… no więc co rusz milicja zatrzymywała i sprawdzała, czy mamy stosowne papiery, żeby się poruszać poza przestrzeń. Wtedy w przestrzeni poruszało się zaledwie parę samochodów, a zamiast teraźniejszych MOP-ów spożywało się w przygodnym na trasie lasku to, co Mama przygotowała – jajka na twardo, upieczoną kurę i tym podobne przysmaki.
https://photos.app.goo.gl/4CgkqKXVLWD5ZSBw6
A skąd samochód w tamtych czasach? Weterynarz może dużo nie zarabiał (w każdym razie technik), ale pojazd mieć musiał, żeby ogarnąć teren, który mu przynależał. A był to teren spory i na wszelkie wypadki.
We wrocławskiej epidemii ospy zapisała się pani Alicja Surowiec (jeszcze nie czytałam sznureczka od ewy, ale pewnie jest wspomniana), która rozeznała się szybko, w czym rzecz i dlatego zostały powzięte środki zapobiegawcze.
Ospa a ten dzisiejszy wirus to nieco inna „ciężkość”. Ospy czarnej już nie ma, a z tym chyba musimy jakoś żyć, jak z grypą, która od czasu do czasu nas dopada – i tu nie mówię o jakimś przeziębieniu, tylko o chorobie, wirusie.
Udaję się do poczytania artykułu podrzuconego przez Ewę.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Alicja_Surowiec
To jest prawdziwa bohaterka owych czasów, ale wszechobecnych teraz mediów szelkiego rodzaju nie było naokoło…
Mimo wszystko to ona była bohaterką tamtych czasów, a wsznureczku podrzuconym przez Ewę nie ma na jej temat słowa. Może w książce.
Alicjo,
Osiem godzin w maseczce?! Chyba bym się udusiła i to bez względu na towarzystwo. Nie wyobrażam sobie lotów międzykontynentalnych w tej sytuacji.
Teściowa co prawda samochodu nie miała, ale jak tylko zamieszkała w Sobótce, podobno zaraz założono jej telefon – położna musiała być dostępna.
p.s.Dodam, że nasza znajoma którą los dotknął w czasie epidemii ospy we Wrocławiu akurat tam mieszkała – u nas na Bartnikach i w okolicy nikt się z tym nie zetknął, ale na pewno całe województwo wrocławskie było objęte zakazami, nakazami i tak dalej, gdybym się nie poruszała wtedy po obszarze „z Bartnik pod Kraków!”, to być może nie zauważyłabym tego. Trudno to sobie wyobrazić, internet istniał w wyobrażeniu futurystów naonczas… a telewizja dopiero wchodziła pod strzechy. Wolniutko…
My pracujemy 8 godzin w maseczkach, można się przyzwyczaić. Zresztą Magdalena już wiosną pisała, że pracują w maskach.
Asia,
pewnie masz rację, można się przyzwyczaić, ale chyba w odpowiednim wieku. Ja już jestem za stara na takie numery. I tak loty samolotowe są dla mnie wystarczająco stresującą sytuacją…
Jeśli chodzi o loty międzykontynentalne, na lotnisku trzeba się zameldować 2 godziny przed odlotem i na lotnisku też trzeba mieć maskę. No właśnie 🙄
Z Danuśką przeżyłyśmy 12 godzin w samolocie na trasie Tokio-Warszawa, na szczęście bez maseczek. Kostki miałam opuchnięte, ale z innego powodu, po 20 km w górę i w dół dziennie przez 3 tygodnie. Mimo wszystko wspominam tą naszą podróż z wielkim sentymentem.
Dziewczyny,
Podziwiam i współczuję tych maseczek. Ja po ostatniej, styczniowej infekcji z przytupem dochodziłam do siebie przez dwa miesiące, a nadal gdy tylko zakrywam nos, mam wrażenie, że się duszę. Nie wiem, czy przypadkiem nie zaliczyliśmy korony z Witkiem wcześniej, bo oboje nas zaraził znajomy, który w marcu przyznał, że 10 dni przed swoją chorobą miał bliższy kontakt z Chińczykami, tyle że nikt wtedy o COVID-19 nie słyszał.
krystyna
17 października 2020
17:29
No właśnie. Plagi ludzkości bez danych statystycznych mówią niewiele. A przecież grypa dziesiątkowała ludzi nie tak dawno, bo w XX wieku zaledwie.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Pandemia_grypy_hiszpanki
Teraz wszyscy się martwią koronawirusem, a że grypa zbiera sobie na boku swoje żniwo (według statystyk 2 razy tyle co covid), to nikt nie zauważa. Grypa jest tak wredna, że za każdym razem ma inne przepoczwarzenie i szczepionka zeszłoroczna na nią nie działa tak, jak powinna.
Co pozostaje? Nie da się wytępić, trzeba przyjąć do wiadomości i nauczyć się z tym żyć. Chyba Matka Ziemia daje nam do zrozumienia, że jest nas ciut za dużo. I jesteśmy roszczeniowi, nie umiemy o siebie zadbać. Choćby ten artykuł o wyrzucaniu jedzenia – a przecież 2/3 ludzkości głoduje… drugie tyle cierpi z powodu braku wody. Nie myślimy o tym, kiedy myjemy rano zęby pod otwartym kranem, prawda? Ja już od jakiegoś czasu myślę. Moje dziecko, stare już teraz, przyniosło mi pewne rzeczy ze szkoły – jak myjesz naczynia, to myjesz w (u nas) zlewie z płynem do mycia naczyń, a potem spłukujesz osobno, możliwie szybko. Ponieważ do tej pory nie dorobiłam się maszyny do mycia naczyń, i pewnie nie dorobię się, bo dla 2 osób… to stosuję się do zaleceń.
https://youtu.be/oC_ffV–tcE
https://youtu.be/mqokRsCibrY
https://youtu.be/nNL_K-kVTEg
MałgosiaW
17 października 2020
19:29
Nie przebijesz mnie – 13 godzin do Tokio, a lecieliśmy ze Stanów, bo tak nam wtedy pasował wylot (Chicago), więc tam też trzeba było dolecieć 1.5 godziny…
Dojechać z Kingston na Pearson International to też ponad 3 godziny jazdy samochodem. Teraz na tak zwaną starość ma się czas na podróże, ale ciało protestuje, energii coraz bardziej brak. Cholera jasna!
To jest ten problem – latając, nie możesz sobie pobiegać w międzyczasie i ograniczonej przestrzeni, niestety.
Alicjo-dzięki za artykuł o marnowaniu/nie marnowaniu żywności. Podrzuciłam Latorośli, która jeszcze sporo musi się nauczyć w tej dziedzinie.
Dzisiaj cały dzień zabawa z grzybami. Jedno grzybobranie przed południem i drugie grzybobranie(pod hasłem-możemy wyjdziemy się przejść)popołudniu.
Kurki nadal dopisują, jest sporo maślaków, udało się też znaleźć trochę koźlarzy.
https://photos.app.goo.gl/IciO6AjHsksLvnKi2
Teraz tyle się napodróżuję, co za pomocą Google Earth, ale to i tak dużo. Polski tegorocznej w kalendarzu dorocznym brak, bardzo brak, ale jak nie ma wyraźnej potrzeby, to sobie odpuszczamy. Dzięki za internet i te inne komunikatory dzięki internetowi oczywiście…
W internecie tekstów o pandemii i związanych z nią obostrzeniach nie brak:
„Cholera ludzie! Tak trudno zrozumieć nowe ograniczenia? To proste i logiczne. Np. strefa żółta. Nie wolno ćwiczyć na siłowni, bo to skrajnie nieodpowiedzialne i niebezpieczne. Dlatego zamiast ćwiczeń warto iść coś zjeść. Bo jeść w każdej knajpie można, na spokojnie i bez maseczki. No chyba, że ktoś chciałby zjeść na ulicy, to mu nie wolno, bo jedzenie na ulicy jest skrajnie nieodpowiedzialne i niebezpieczne. W knajpie wolno, na ulicy nie. Proste i logiczne. Ale pamiętajmy, że i w knajpie robi się niebezpiecznie, lecz tylko po godz. 21:00. Wtedy wyłącznie na wynos. Byle NIE na ulicy. Za to na ulicy w zgromadzeniu (bez jedzenia!) może uczestniczyć max 25 osób. No chyba, że pójdą do kościoła, to wtedy ile dusza zapragnie, bo jak kościół duży to może być nawet 50 lub 100, trzeba se policzyć. W kościele na mszy 1 osoba na 4 m2. No chyba, że to nie jest msza tylko mecz. To wtedy nawet na stadionie, na powietrzu – ZERO. Absolutne zero, bo to skrajnie nieodpowiedzialne i niebezpieczne. No chyba, że to nie jest mecz na stadionie, tylko przedstawienie w teatrze. To wtedy można przyjść, ale na 25% miejsc. Co innego dzieciaki z podstawówki. One to wszystkie mogą przychodzić, siedzieć w klasach i ganiać się po korytarzach na przerwach. Ile chcą, każdego dnia. No chyba, że to nie jest podstawówka, tylko liceum lub studia. Uuu, to wtedy się nie zaleca, bo to skrajnie nieodpowiedzialne i niebezpieczne. Kilkadziesiąt dzieci w klasie w podstawówce – tak. Kilkudziesięciu licealistów klasie w liceum – nie. Kilkudziesięciu studentów w auli na uczelni – nie. Proste i logiczne. No i jak wesele to tylko 20 osób, na dodatek bez wywijania do Zenka na parkiecie, bo to skrajnie nieodpowiedzialne i niebezpieczne. Chyba, że wesele zrobicie sobie w Biedronce czy Lidlu, to wtedy można. Tam to wszystko można!”
Małgosiu, Alicjo-żadnych podróży samolotowych w maseczce sobie nie wyobrażam.
Asiu-nadal trzymam kciuki!
Planowałyśmy w niewielkim, blogowym gronie podróż na pólnocno-wschodnie rubieże. Odłożyłyśmy nasze plany na lepsze czasy, bo zaraza szaleje, a na dodatek jesienne szarugi skłaniają raczej do siedzenia pod ciepłą kordełką 🙂
Wśród naszych przyjaciół jeden przypadek covidowy. Młoda osoba, nauczycielka w szkole podstawowej złapała wirusa w pracy. Od tygodnia choruje w domu, w tej chwili już czuje się trochę lepiej.
U nas knajpy otwarte, ale zrobiono tak, aby stolik od stolika był daleko na tyle, żeby te przestrzenne nakazy odległości były utrzymane. Ma to sens, bo ludzie sami z siebie się nie zastosują.
Uniwerek zamknięty, szkolnictwo zdalne chyba, w tych czasach wszyscy tutaj mają laptopy i takie tam…
Wesele w Polsce… to jest dopiero ale okazja do zaoszczędzenia wydatków! Byle potencjalni goście nadesali koperty nie tylko z życzeniami 🙂
Kościół w siłowni
https://sport.onet.pl/inne-sporty/koronawirus-krakowska-silownia-zmienila-sie-w-sklep-i-kosciol-nie-mamy-wyjscia/nh5659z
🙄
Małgosiu,
Inna siłownia, mająca instruktorów z odpowiednimi uprawnieniami, zaproponowała swoim klientom rehabilitację zamiast zwyczajnych zajęć.
Walczą o przeżycie.
Byłam tydzień temu w teatrze. Trzy godziny w masce na twarzy/ spektakl plus dojście z parkingu i oczekiwanie/ – to bardzo męczące. Nie miałam jeszcze wtedy plastikowej osłonki na nos i usta, która na takie okazje się nadaje, bo do sklepu moim zdaniem raczej nie. Mogło być tylko 25% widzów, czyli co drugi rząd był pusty, a w tych zajętych widzowie byli rozsadzeni, czyli tak naprawdę to pustki na widowni.
Grypę przechodziłam na początku marca tego roku. Jestem pewna, że zaraziłam się od wnuków, bo obydwaj chorowali, syn także. U wnuka chorowała połowa klasy, a niektóre dzieci były wcześniej z rodzicami we Włoszech. Wyglądało mi to na zwykłą grypę, ale zbieżność czasowa była.
Krystyno,
Miałam gorączkę tylko trzy dni (i tyle dostałam zwolnienia) ale dusiłam się i nie spałam przez bite pięć dni. Problemy z zatokami miałam jeszcze przez miesiąc, kaszlałam do połowy marca. W pracy w tym czasie poległ cały zespół. W efekcie przez kilka tygodni chodziliśmy do pracy z reklamówkami leków i wymienialiśmy się z kolegami syropami. Takiej infekcji nie miałam nigdy wcześniej. U Witka było podobnie, tyle że dwa i pół tygodnia po mnie.
Tak,
haneczka ma rację. Można sobie żartować z tych pomysłów, ale sprawa jest poważna.
Już wiem, że na basen nie będę mogła jeździć. Nie wiem jeszcze, czy będą mogły odbywać się moje zajęcia z jogi i pilatesu na terenie szkoły. Jeśli nie, to obie instruktorki stracą dodatkowe źródło dochodów.
Danuśka,
zapalona z Ciebie grzybiarka, ale las masz pod bokiem. U nas noce są już zimne/ teraz tylko + 2 st. C/, więc chyba za zimno na grzyby.
Ewo,
to rzeczywiście mogła być korona. Opis objawów i skutków może na to wskazywać. U mnie sprawa trwała krótko, wystarczyły 2 tabletki gripeksu i bardzo szybko doszłam do siebie.
We wrześniu dopadł mnie katar, po latach nieobecności. Żadnych innych odstępstw od normy u nas nie było, co o niczym nie świadczy, zważywszy ruchliwą kontaktowo pracę pana męża, także w szpitalach.
U nas wiosną był chyba jeden czy dwa przypadki potwierdzone. U osób, które wróciły z Włoch. Za to teraz wirus hula. W urzędach, firmach, szkołach. Tylko jedna podstawówka przeszła w całości na zdalne nauczanie. W pozostałych szkołach są to pojedyńcze klasy. Nikt w tej chwili nie wie czy nie trafi na kwarantannę. Ja mojej pracy nie mogę wykonywać zdalnie. Widzę, że koledzy też nie chcą pracować w domach. Na razie wymieniają się. Panowie z działu technicznego jak zwykle się buntują. „Jak pracujemy w jednej brygadzie nie musimy mieć maseczek. Nawet policjanci to przyznali.” Oczywiście ostatecznie zakładają maski, ale ile przy tym namarudzą. 🙂
W tym satyrycznym komentarzu, który przytoczyłam jest trochę prawdy, bo przepisy dotyczące obostrzeń nie są spójne. Ogólnie sytuacja oczywiście nie jest do śmiechu. Powodów do radości nie mają ani ci, którzy chorują, ani służba zdrowia, ani ci wszyscy, którym zawaliły się biznesy.
Zwykła grypa czy grypa, czy zwyczajne przeziębienie – oto jest pytanie.
Sprawa jest poważna, a mnie się wydaje na podstawie sprawozdań prasowych (onet, gazeta.pl, Polityka,pl), że niepoważnie nią się zajęto, od niejakiego szumowiny jako ministra zdrowia począwszy.
Czytając to wszystko mam wrażenie, że w Polsce panuje chaos, nikt tego nie stara się ogarnąć, a już ostatnie „wystarczy jeść dwa jabka dziennie”… Ludzie, w jakim my świecie żyjemy?!
https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103085,26401013,stanislaw-karczewski-o-sposobach-walki-z-covid-19-sugeruje.html
Nie wiem, jak GosiaB to widzi, ale ja widzę to tak, że nie ma tu paniki.
Wszystko odbywa się według zaleceń. Jerzor chodzi do szpitala na te swoje wymiany soczewek, bo katarakta, ja byłam na wyciąganie szwów dawno temu i jeszcze wtedy myślałam, że we wrześniu, może nawet pod koniec jakby co, do Polski… Ale już nie planuję.
Granica ze Stanami zamknięta i kto wie, kiedy będzie otwarta, może nawet Boże Narodzenie spędzimy sami, i nawet Mrusia się od tego niecnie wykręciła 🙁
Może nam miała za złe zeszłoroczne…
https://photos.app.goo.gl/6u441mPiwqn4KCK47
Bądźmy dobrej myśli, mimo wszystko. I pozwólmy sobie na odrobinę humoru. Ja cierpię na deficyt ostatnio, a poza tym dopadły mnie wredne reumatyczne nerwobóle i od tygodnia prawie nie mogę chodzić. Z leżenim też jest kłopot, bo już żaden dowolny bok nie działa, tylko ewentualnie plecy. Nie na długo, bom przywykła do dowolnego boku 🙄
Krystyno-zapalonym grzybiarzem jest głównie Alain, ja jestem osobą towarzyszącą, która lubi chodzić po lesie i też czasem coś znajdzie 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=MufUrcQ8–o
Córasek donosi, że w Wielkiej B. idiotyzmy mają się świetnie, ale nie ma takiego dramatu na onkologiach i innych, jak u nas.
Kupiliśmy, dopóki jeszcze są i to w normalnej cenie, maseczki, rękawiczki, kombinezony i płyny do dezynfekcji. Ale już zdążyliśmy sporo wydać. Jest to obecnie duży wydatek dla firm. W naszej spółce przed pandemią też kupowaliśmy te rzeczy, ale nie w takich ilościach. Ekipa odbierająca śmieci od osób przebywających na kwarantannie musi być odpowiednio wyposażona. Teraz jeżdżą dwa razy w tygodniu, za chwilę może częściej. Koledzy ze śmieciarek też teraz muszą być dodatkowo zabezpieczeni. Inne działy też. A koleżanki z księgowości szukają dodatkowych pieniędzy.
Wychylam toast ziołową herbatą za zdrowie wszystkich piszących i czytających!
Alicjo-oby te reumatyzmy przestały Cię nareszcie nękać!
Nie przestaną. Reumatyczne zapalenie stawów miałam w wieku lat 19 (o matko! całkiem niedawno przecież…) i to zostaje na całe życie, popłuczyny. I tak się ze mną się wzgędnie łagodnie obeszła, a teraz uświadomiłam sobie, że to jest choroba tak zwana współistniejąca!
Ale jak przychodzi załamanie pogody albo Mars czy Księżyc ( dobrze, że jest i go jednak nie ukradli!) za blisko Ziemi, to mi daje popalić w kościach. Nie daję się.
Środki przeciwbólowe mają to do siebie, że można się na nie uodpor-nić. Nie dałam im tej szansy – biorę raz na wielki czas, jaki właśnie nadszedł. Kilka aspiryn pomaga. Póki co. A potem przejdzie… albo i nie. Trzeba zajrzeć w metrykę…albo lepiej nie 🙂
SKS się kłania.
Alicjo, wspolczuje – tutajszy klimat niestety niesluzy, a teraz robi sie akurat zimniej i wilgotniej … moze advil lepszy bo przeciwzapalny? Moj lekarz zartuje, ze jest tylko jedno lekarstwo: Arizona, sucha i ciepla 🙂
Faktycznie, pare dni temu bylo zjawisko tzw. „Mars opposition” ( nie mam pojecia jak to jest po polsku), z nieprawdopodobnym widokiem Marsa, akurat bylismy na wieczornym spacerze, i podziwialismy.
Bylam dzis w moim supermarkecie i policzylam wszystkie rodzaje dyni w sprzedazy: jedenascie! Zdziwilam sie bardzo, bo nigdy tego wczesniej nie zauwazylam. Orca, widzialam tez „delikata” – kupilam jedna sztuke, dosc duza, na sprobowanie.
Troche kolorowej jesieni – https://youtu.be/ZEMCeymW1Ow
Wreszcie przypomniałam sobie, jak się nazywało swego czasu (końcówka PRL) modne warzywo, dyniowate, a u nas pełno tego w różnych formach:
https://www.ekologia.pl/styl-zycia/zdrowa-zywnosc/patison-warzywo-wlasciwosci-witaminy-i-wartosci-odzywcze-patisona,21242.html
GosiaB,
Twój lekarz ma rację, suchy wyżynny klimat, ale i tak ten, który mam pod nosem jest dla mnie względnie łaskawy. Zniosłam 38 lat, zniosę i więcej, tym bardziej że jak stare drzewo, przesadzanie zniosłabym jeszcze gorzej. Aspiryna na razie wystarczy, nie ma jak wierzba 😉
To prawda, u nas raczej nie ma paniki. Moze inaczej, nie ma paniki poza duzymi osrodkami miejskimi, typu Toronto, Montreal, i okolice. Ale ogolnie ludzie przestrzegaja obostrzen bo wiedza ze nie ma innej opcji. Najmniej przestrzegajaca grupa sa mlodzi dorosli np. studenci, ktorzy po prostu nie moga sobie odmowic imprezowania czy jezdzenia tu i tam… Uczelnie sa online, szkoly podstawowe daja do wyboru: online albo hybrydowo, praca – wszystkie chyba prace zlokalizowane w biurze sa zdalne, wszystko inne na pol gwizdka. Bary i restauracje latem byly oblozone, szczegolnie patio, teraz nie wiem. Ale nie ma imprez zbiorowych, koncertow, przedstawien, o ktorych czytam ze zdziwieniem, ze odbywaja sie w Polsce. W wiekszosci ludzie sie zaparkowali w domach/mieszkaniach. Nie sadze zeby gdzies jezdzili dalej na wakacje, ja w kazdym badz razie nie znam ani jednej takiej osoby, granica z USA dalej zamknieta az do odwolania. Prawie wszyscy (zawsze sie znajdzie jakis milosnik teorii konspiracyjnych) raczej rozumieja ze trzeba ograniczyc kontakty z innymi w miare mozliwosci bo to jest jedyny sposob zeby zapanowac nad rozprzestrzenianiem sie wirusa. I ze nie jest to histeria, a zdrowy rozsadek. Narzekaja, ale sie podporzadkowuja. Mysle, ze wazne jest tez ze caly czas podkreslane jest dobro ogolu i jak wazne jest by myslec o innych, szczegolnie tych slabszych i jakie konsekwencje moga nasze dzialania miec na innych.
Inna sprawa to skutki ekonomiczne, niestety, najwyzsza cene zaplaca wlasciciele malych firm, punktow uslug wszelakich, restauracji, bo te miejsca pierwsze sa zamykane gdy liczby zakazen rosna.
Z tego co widze, w Polsce panuje chyba kompletny chaos i boje sie ze sytuacja chyba sie powoli wymyka temu nieudolnemu rzadowi z rak. Wsrod moich najblizszych jest kilka zakazen potwierdzonych testem ( w sumie 8 osob, z roznych stron), glownie spowodowanych praca (szpital, szkola) plus zakazenia od domownikow – wszystko w tym tygodniu. Starsze osoby mieszkajace osobne i wychadzace sporadycznie naprawde gdy musza, musialy sie wiec zarazic od przypadkowych osob, moze nawet bezobjawowych.
Mysle, ze punkt widzenia troche zalezy jak bardzo skutki tej pandemii dotykaja nas osobiscie.
Czytam ostatnie wiadomości na onecie – no tak, pomylić zyski ze stratami to naprawdę wielka sztuka tego, kto przygotował zarzuty…
GosiaB,
wychodzi na to, że mamy podobny punkt widzenia.
Grupa MoCarta dobra na każdą pogodę i na pandemię też! Uwielbiam ich 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=-8jLJpZRulg
Asia,
Wspolczuje z powodu stresu I innych problemow zwiazanych z covid.
GosiaB,
Jestem ciekawa jak zrobisz delicata I czy bedzie smakowalo.
Dodam wiecej jesiennych kolorow. Żurawiny (cranberries) lubia rosnac wzdluz brzegu oceanu. Na zdjeciach jedna z licznych farm na polwyspie Long Beach.
Sos zurawinowy jest bardzo smaczny z pieczonym indykiem.
http://komonews.com/news/local/photos-vibrant-wash-state-cranberries-harvested-before-thanksgiving
Zdjecia pokazuja metode uprawiania I zbierania zurawiny z specjnych zagłębionych miejsc (bogs). Kiedy zurawiny dojrzeja wtedy specjalna maszyna odrywa owoce z krzakow. Nastepnie całe zagłebienie jest wypelniane woda. Oberwane owoce wyplywaja na powierzchnie wody I sa przesunięte do pojemnikow.
Żurawina uprawiana w ten sposob jest uzywana do przetwórstwa (soki, galaretki, …)
Żurawina sprzedawana w paczkach jest zrywana z krzakow ręcznie . Owoce nie pływaja w wodzie. Taka zurawine kupuje do robienia sosu do indyka.
Farmerzy wymyślili urzadzenia do zrywania zurawiny z krzaka (bez wody) aby ułatwic proces. To urzadzenie jest zainspirowane obserwowaniem niedzwiedzi zrywajacych jagody. Niedzwiedz ma dlugie pazury. Cała łapę umieszcza pod krzakiem jagód. Nastepnie przesuwa łapę do siebie I wyjada z łapy zerwane jagody. Czasami można obserwowac niedzwiedzia ktory zrywa jagody jednoczesnie dwoma łapami.
Tak wyglada urzadzenie do zrywania zurawin “na sucho”, czyli bez wody. Z wygladu przpomina powiekszona łapę niedzwiedzia. Stad nazwa: bear claw.
https://get.google.com/albumarchive/112949968625505040842/album/AF1QipN_buN3bvuCEkMIY5w84gCxikSdXSFRHkzchfIW/AF1QipPUkCysDIXluXx0OMF2yMWxR0U8RR5vuBuoJ6R6
Ewo-poczytałam nareszcie Twoje włoskie opowieści. Powspominałam z rozrzewnieniem Toskanię, którą jak słusznie napisałaś, należy smakować niespiesznie. Pochichotałam (pamiętacie, Pyra lubiła chichotać) czytając o Waszym noclegu w klasztorze i czekam na ciąg dalszy 🙂
Orco-oglądałam kiedyś reportaż o Kanadzie i tamtejszych zbiorach żurawiny. To było bardzo ciekawe, wtedy dowiedziałam się, że Kanada jest potęgą w produkcji tych owoców. Przy okazji przypomniał mi się pyszny kisiel żurawinowy, który nasz przyjaciel robi raz do roku, jako jeden z wigilijnych deserów.
W Polsce też chyba uprawia się żurawinę, bo te duże owoce, które można kupić w sklepach na pewno nie rosną w lesie. Te leśne są mniejsze. I nawet trafiłam w lesie na bagienko z żurawiną i zbieraczy, ale nie miałam odwagi tam wejść, zwłaszcza że nie miałam kaloszy. Nazbierałam natomiast trochę borówki czerwonej, czyli brusznicy przy okazji grzybobrania. Brusznica rośnie w lasach iglastych lub mieszanych. Tutaj jasno podane są różnice pomiędzy żurawiną a brusznicą: https://www.youtube.com/watch?v=25ZFyQvlX3A
W sklepach można kupić słoiczki z brusznicą lub żurawiną/ nie zauważyłam żadnej różnicy pomiędzy nimi/, ale są to przetwory o żelowatej konsystencji. Wolę wersję domową. Do pasztetu i serów idealna.
Jak się leci samolotem w okolicach Vancouver, to widać olbrzymie, czerwone pola żurawinowe, gdzieś mam zdjęcia…
Zurawina nie wymaga wiele, żeby ją przerobić na konfiturę – wystarczy zasypać jakąś tam ilością cukru (ja zawsze daję mniej, niż w przepisach)i kapkę wody na rozpęd i właściwie po pół godzinie jest gotowe, pektyny tyle tam, że samo się śœietnie żeluje.
Znakomita konfitura nie tylko dla indyka, ale i innych ptaków, a nawet do wieprzowiny (schab). Do chleba takżę pasuje jako dżem.
Piękny dzień, 15c i ciepło, chociaż słońce ledwie-ledwie, przeważnie pochmurno.
Na obiad kasza gryczana i sos grzybowy z pieczarkami, jako gość zjawia się nasz zaprzyjaźniony kajter/surfiarz z Ottawy, Wojtek.
Byliśmy po jabłka, zakupiłam cały wielki kosz mojej ulubionej złotej renety oraz inne jabłka.
Danuśko,
Toż ciąg dalszy poklasztorny już jest, a jutro będzie kolejny wpis: https://www.eryniawtrasie.eu/38438
Orco,
Żurawinę wraz z jabłkami używam do faszerowania gęsi, poźnojesienną porą. Zdarza mi się też użyć wersji: jabłka + śliwki wędzone lub jabłka, rodzynki i orzechy włoskie.
Zbieraliśmy grzyby (niestety, sporo robaczywych) i tarninę na wiadomo co.
Toskania była zaplanowana z Młodymi w tym roku. Wyszło, jak nie wyszło.
Leśnej żurawiny jeszcze nie jadłam I nie jestem pewna czy widziałam. Rzeczywiscie British Columbia słynie z uprawy żurawiny. W naszych sklepach jest miejscowa żurawina. Z BC dostajemy do sklepow grzyby “chanterelle” kurki.
Podoba mi sie pomysl nadziewania gęsi zurawina z jablkami. W tym roku możliwe ze Thanksgiving będzie na dystans czyli zakaz spotkan rodzinnych. Tak bylo na Wielkanoc. W kazdym domu robilismy jakies swiateczne danie i zjedlismy “razem” wirtualnie patrzac na siebie I rozmawiajac przez FaceTime. Jesli tak bedzie na Thanksgiving w domu upieczemy indyka . Mniam, mniam. I będziemy mieli resztki przez kilka dni 🙂
W IKEA jest lingonberry dzem. Bardzo smaczny i pasuje do indyka. The
Ja juz kupilam duza paczke swiezych zurawin ktore czekaja na indyka, ziemniaki I sos 🙂
Śliwki wędzone, hmmmm. Przy nastepnym wędzeniu łososia uwędzę kilka śliwek.
Prunes???
Dlugo bylam przekonana ze zurawina musi rosnac w wodzie, co nie jest prawda. Kilka razy widzialam zbiory zurawiny na Cape Cod, MA.
Na polnoc od Toronto, 2 godz. jazdy, jest „centrum” zurawinowe (Bala, Muskoka). Przez okres kilku tygodni, za odpowiednio drobna oplata, mozna sie ubrac w gumowe spodenki po pachy i wejsc do takiej uprawy zurawin, zalanej woda, z piekna czerwona zurawina na powierzchni, zeby zrobic sobie zdjecie do insta story 🙂
GosiaB,
Woda służy do zebrania zerwanej żurawiny. To sie nazywa “wet pick” . Zbieranie z krzaka nazywa sie dry pick. Nie chce sie wymadrzac. Tez o tym nie wiedzialam az pojechalam na farme aby zobaczyc jak sie zbiera zurawine. Tam rowniez dowiedzialam sie o “bear claw”.
Pyra, kiedy to zobaczyla napisala ze jest to znane w polskich lasach do zbierania jagód.
Lubię żurawinę i wszelkie z niej konfitury, aczkolwiek najbardziej lubię żurawinę suszoną, która w wersji sklepowej jest jak dla mnie nieco przesłodzona.
Kajter już się zapowiedział, że za 15 minut bęðzie, trza mi zastawiać stół.
Czerwone pola od lewej to właśnie uprawa żurawiny w okolicach Vancouver. Wielkie ci one są!
https://photos.app.goo.gl/1G9bDNsAvzcWEkmz5
Więcej:
https://photos.app.goo.gl/1xC4Y1ib7dnEJsAc6
I jeszcze rzut z samolotu na Rocky Mountains, lecąc z Vancouver do Toronto:
https://photos.app.goo.gl/2PYVeFPWeAXCZ2Gz8
Super te zdjecia upraw zurawiny, Alicjo.
Bardzo dobry jest chleb z zurawina, orzechami i jakims pestkami, nie za bardzo pamietam jakimi.
U nas premier powiedzial: poswiecmy Thanksgiving, zebysmy mogli usiasc razem do stolu na Boze Narodzenie. Thanksgiving bylo w bardzo malym gronie i niestety, mam coraz mniejsza nadzieje na pelny dom ludzi na nastepne swieta …
🙁 🙁 🙁
Wojciech Pszoniak.
https://www.youtube.com/watch?v=BvNJ1RpYjsI
Odchodzą legendy, smutno 🙁
Sieneńskie Contrady: https://www.eryniawtrasie.eu/38519
Jesiennie i pochmurno. Ale sobie człowiek przynajmniej połaził nieco po włoskich okolicznościach Sieny 😉
Już nie na wnuczka czy wnusię, ale na przykład dzisiaj z rana zadzwoniła pani i oświadczyła, że zjawi się u nas dwóch panów z ogrzewnictwa w celu sprawdzenia naszego boilera do wody (wypożyczony, płacimy za niego).
Przy czym pani poprosiła o adres (nie wiedziała, do kogo dzwoni???). Nie doczekała się, a nadto usłyszała, że żądnych dwóch panów sobie nie życzymy i poszczujemy ich bardzo słymi psami, gdyby się zjawili. Na tym koniec rozmowy – sytuacja jak z Orwella, ktoś mi tu przyjdzie sprawdzać moje urządzenia grzewcze…
I jak raz czytam właśnie ostrzeżenie przed takimi „inspektorami”…
https://www.kingstonist.com/news/utilities-kingston-warns-customers-of-water-heater-inspection-calls/
*żadnych
Oj, pomyslowi sa ci oszusci … trzeba byc czujnym. Do mnie kiedys ktos dzwonil niby z rzadu, ze nie zaplacilam podatku i wezma mnie do sadu, he he. To oszustwo akurat bylo dosc glosne w calej Kanadzie, duzo ludzi sie nabralo.
Dynia delicata polecana przez Orce (Orke?) okazala sie sukcesem – bardzo smaczna, a najbardziej mi sie podoba ze nie trzeba obierac ze skorki. Smak ma bardziej wyrazisty niz butternut squash, ktora smakuje jak slodkie ziemniaki. Zrobilam wedlug tego przepisu: https://www.myrecipes.com/recipe/red-onions-delicata-squash, ( pieczona delicata i czerwona cebula) miod zastapilam syropem klonowym. Swietnie pasowala do marynowanych i pieczonych kurzych piersi.
Pomysłowi, owszem. Ja mam zasadę, że jak bank czy inna instytucja do mnie dzwoni, to w ogóle nie rozmawiam – a już zwłaszcza jak zaczynają się pytania o dane osobowe.
Tego rodzaju instytucje wysyłają pismo lub zapraszają na rozmowę. Ale sporo osób, zaskoczonych i przy okazji zastraszonych daje się na to nabierać.
Miałam się dzisiaj zabrać za marynowanie dyni i pojechać do sklepu po kapustę do kiszenia. Nie wykonałam ani jednego, ani drugiego 🙁
Odłożyłam, i nie wiem, czy na jutro, czy na późniejszy czas.
Robi się chłodniej 🙁
GosiaB,
Ciesze sie ze smakowala Tobie delicata. Sprobuje przepis z cebula.
Ciekawe ze piszesz o wymianie honey/maple syrup. Ja robie to samo. Bardzo często.
Chyba nie muszę pisać skad pochodzi mój maple syrup 🙂
Marynowana dynia po meksykańsku
Składniki:
1,5 kg dyni,
1,5 szklanki octu,
8 łyżeczek oleju,
główka czosnku.
przyprawy: 3 łyżeczki chili w proszku, 3 szklanki cukru, 4 łyżeczki soli.
Zamiast chili w proszku możemy użyć świeżej papryczki.
Przygotowanie:
Dynię myjemy, obieramy, usuwamy nasiona i kroimy w paski.
Pokrojoną dynię zasypujemy solą i odstawiamy na 6 godzin.
Dodajemy pokrojoną chili z czosnkiem i mieszamy.
Do garnka dodajemy ocet, cukier, olej i gotujemy.
Gorącą zalewą zalewamy dynię i odstawiamy na noc.
Przekładamy dynię do słoików, zalewamy zalewą i pasteryzujemy 15 minut.
I taki przepis zastosują tygrysice, dynia z ostrym pazurem 🙂
…oraz stosowna konfitura, która być może zakończy temat konfitur, zanim dobrniemy do tysiąca komentarzy? To tylko mała sugestia…
Konfitura z dyni :
1 kg dyni
2 szklanki cukru
szczypta cynamonu
Pokrój miąższ dyni w kostkę. Zagotuj razem z niewielką ilością wody pod przykryciem – najlepiej na małym ogniu przez ok. 15 minut.
Zblenduj następnie dynię, dodaj cukier i cynamon. Zagotuj całość na małym ogniu i duś pod przykryciem ok. pół godziny – pamiętaj o regularnym mieszaniu!
Gorącą jeszcze konfiturę z dyni przełóż do wyparzonych słoików i zapasteryzuj. Gotowe!
Bardzo dużo cukru do tej dyni marynowanej, 3 szklanki rzeczywiście? Aż trudno mi to sobie wyobrazić.
Skonczylam ciężka 🙂 prace z marynowaniem papryki. W minionych latach robilam “cherry peppers” małe kulki czerwonej papryki.
W tym roku ułatwiłam proces. Zamiast cherry peppers gdzie wyjmowanie nasion zabiera duzo czasu, wybralam duza, czerwona papryke I pokroilam w kawałki.
Musialam sobie utrudnic ekspertment z papryka I postanowilam zrobic “pepper jelly”. Cos w rodzaju galaretki z kawalkami papryki. Smak słodko/kwaśny. I ostry, jeśli użyje ostra papryke. Pepper jelly to dobra przystawka do pieczonej ryby.
Planuje zrobic marynowana dynie. Miejscowy sklep Costco sprzedaje butternut squash pokrojony w kostki. To jest bardzo praktyczne do robienia zupy/krem. Ja wykorzystam te kostki do marynowania.
Zostaly jeszcze jabłka na apple sauce I koniec z marynowaniem w tym roku. Uffff
Ja też zauważyłam, że we wszystkich przepisach (dynia marynowana w occie itp.) zawsze daje się wielkie ilości cukru. Specjalnie przepatrzyłam kilkanaście przepisów. No, tyle cukru to ja nawet w domu nie mam!
Te 3 szklanki w meksykańskim przepisie to i tak mało w porównaniu z innymi przepisami…
Dzisiaj zupa ogórkowa.
Nigdy nie marynowałam dyni i ogólnie w marynatach nie mam zbyt wielkiego doświadczenia, ale pomyślałam, że może z tym cukrem chodzi o to, że on jest dobrym dobrym konserwantem….? W sumie na pewno można zmniejszyć jego ilość, ale wtedy słoiki ze stosowną zawartością bezpieczniej będzie pasteryzować, aby przez problemu się przechowały….?
Przyznam szczerze, że nie rozpoczęłam jeszcze sezonu dyniowego, nadal siedzę w grzybach. Dzisiaj kanie a la schabowe.
Osobisty Wędkarz nie wędkuje, nadal prowadzi roboty roboty stolarskie. Właśnie wzbogaciliśmy się o całkiem zgrabną półkę na czapki i szaliki, które do tej pory nie bardzo miały gdzie się podziać.
W nocy za płotem od strony lasu ruch, jak na Marszałkowskiej. Zdjęcia nie są najlepszej jakości, aparat robi je sam bez naszej pomocy. Warto było jednak się przekonać kto kręci się po okolicy 🙂
https://photos.app.goo.gl/r6D9txWYUctB2dHfA
Nie samą Sieną Toskania stoi:
https://www.eryniawtrasie.eu/38657
W tej dyniowej marynacie jest także inny konserwant – ocet! Ale ja i tak nie trzymam się dokładnie przepisu i zawsze ujmuję cukru. Z jakiegoś względu w dyniowych przepisach jest tego cukru całe mnóstwo. Spróbuję przy okazji przerobu, jak ona smakuje sama w sobie.
Jestem ciekawa tej konfitury, zrobię słoiczek albo dwa. Przy okazji mała uwaga – dynię pokrojoną w kostkę należy właściwie tylko zblanszować i zalać gorącą zalewą. Ja kiedyś zrobiłam bu-bu i prawie rozgotowałam, a potem mi wyszło takie coś rozciapane marynowane, do niczego nie nadające się…
Danuśka,
rozpoznaję jelonka, lisa i… na pierwszym i drugim zdjęciu borsuczek? Bo nie wygląda mi na lisa.
Alicjo, zdjęcia są podpisane.
Danusiu, ale fajne zdjęcia. Macie ustawioną pułapkę, na te zwierzątka?
U mnie w ogrodku i za plotem tez zycie ozywa w nocy. Kiedys nawet, gdy siedzielismy ze znajomymi przy stole poznym wieczorem, przespacerowal obok nas piekny skunks (a sa to bardzo urodziwe zwierzatka). Zamarlismy, a on (ona?) przeszedl jak gdyby nic, byl u siebie. Odwiedzaja nas tez oposy (te sa wyjatkowo malo urodziwe), szopy pracze, i kojoty (te juz za plotem). No i kroliki buszuja noca …
Marynowana dynie w sloiczkach kiedys kupilam w polskim sklepie, ale nie spotkala sie z entuzjazmem. Pewnie ta robiona w domu jest lepsza.
Zapomnialam dodac ze zdjecia zwierzat sa super!
Tak, zdjęcia są podpisane- kolejno pojawiły się kuna, borsuk, lis i sarniak zwany kozłem.
Małgosiu-czasem ustawiamy za płotem naszą fotograficzną „pułapkę”. Już kilka razy udało nam się sfotografować różne zwierzęta, ale po raz pierwszy zatrzymaliśmy w kadrze aż czwórkę nocnych marków 🙂 W zasadzie kuna i borsuk nie pojawiły się nocą, a już wieczorem, około godz.20.00.
Na dobranoc poczytam sobie toskańskie opowieści Ewy.
Dzięki Gosiu 🙂
Ewa,
Spojrzałam na termy z ciekawości jak to wyglada po Włoskiej stronie 🙂 U nas tez jest teren wulkaniczny I ogrzana woda gruntowa o zapachu siarki. Nie wiedzialam czego sie spodziewac przed obejrzeniem video. U nas termiczne stawy sa wśród lasów I gór. Zupelnie byłam zaskoczona widokiem zabytkowych budowli z których spływa woda. U nas oczywiscie takich zabytkow nie ma I nie będzie więc widok wody spływajacej wzdłuż zabytkowych uliczek zrobił na mnie duże wrażenie.
Orco,
Jeżeli chodzo same Cascate del Mulino, to woda spływa wodospadem obok starego młyna. Tam nie ma innych zabytków. Po tym przepływa przez trawertynowe baseniki, w których moczą się ludzie i dalej rozlewa się rzeką. jakiś kilometr wcześniej, tam gdzie wybija źródło, wybudowano luksusowy hotel-spa „Terme di Saturnia”, ale tam nas w tym roku nie widzieli i raczej nie zobaczą 😉 Co do gór, jakieś 30 km dalej znajduje się dawny wulkan – Monte Amiata, i to on jest sprawcą wszystkich źródeł termalnych w regionie. Wbrew pozorom, Toskania jest pagórkowato-górzysta a i lasy się zdarzają. W końcu w toskańskiej kuchni ważną rolę pełnią grzyby.
*jeżeli chodzi o – stanowczo nie powinnam zabierać się za pisanie przed kawą :-$
Tu jest video ktore pokazuje jak pokroic na kawałki I upiec duża, pomarnczowa dynie. (400F, 50 min) I zrobić z tego purée. Dalej pomysly co zrobic z tym puree jeśli od razu nie zjemy 🙂
Jest rowniez instrukcja jak obrac surowa (!) dynie przy pomocy “peeler”.
Dalej jest kilka ciekawych przepisow.
Angielski pomaga ale nie jest konieczny
https://youtu.be/5NyB10VVZpE
Dzisiaj jest pogoda na gorace źródła… Siedzac w takim źródle zapomina sie o niskiej temp powietrza, wietrze i deszczu 🙂
Orco,
Żebyś wiedziała. A dopiero jakie są wrażenia, gdy siedząc obserwuje się burzę z błyskawicami w oddali 🙂
Ewo-z Twoimi opowieściami o Toskanii jestem na bieżąco 🙂 Kiedy czytałam o befsztyku cielęcym, który W. pochłonął ze smakiem pomyślałam natychmiast o sławnym befsztyku po florencku. Kto wie, może wystąpi jeszcze w dalszym ciągu Twojego reportażu….W „Sekretach włoskiej kuchni” Elena Kostioukovitch przytacza następujący cytat z książki Giuseppe Prezzoliniego:
„A więc pokaż się befsztyku z rusztu, ukrojony z młodej wołowiny z kością. Przypominasz czerwoną, marmurową płytę z białym żyłkowaniem. Będziesz pieczony na mocnym ogniu węgli z zielonego dębu, aż odcisną się na tobie żelaza rusztu, a potem przyprawiony kroplami oliwy, solą, pieprzem i drobno posiekaną natką pietruszki. Wystąp bez wstydu, spoglądaj bez lęku w okrwawione oblicze rostbefu po angielsku i tej maskarady, jaką jest cotoletta alla milanese. Z pewnością nie wypadniesz źle w porównaniu z nimi.”
Rzeczywiście prawdziwi mięsożercy zachwycają się smakiem tego befsztyka, chluby kuchni toskańskiej. Kiedy podróżowaliśmy po Toskanii w towarzystwie naszych przyjaciół jeden z nich regularnie zamawiał bistecca alla fiorentina i wtedy pojawiało się przed nim co najmniej 450g mięsa, bo tego wymaga tradycja.
Elena Kostioukovitch w swojej książce wspomina też o pewnym ekscentryku, który założył w 1953 roku Partię Befsztyka. Na slogan partii wybrano „Lepszy befsztyk dziś niż imperium jutro” oraz „Zapewnić emeryturę i filiżankę czekolady wszystkim Włochom bez wyjątku”.
„Tedeschi (założyciel partii) proponował ograniczenie kampanii wyborczej do uroczystej loterii z obiadem i tańcami”.
Ten ostatni pomysł nie wydaje się taki zły 🙂
Toskańskie okoliczności:
https://www.eryniawtrasie.eu/38713
ewa
21 PAŹDZIERNIKA 2020
19:36
Albo dużo śniegu!!! Wtedy jest super ciepło i przyjemnie.
Danuśko,
Zarówno bistecca al vitello jak i fiorentinę al sangue wcinaliśmy oboje z wielką przyjemnością, o czym oczywiście będzie wkrótce mowa . Wybaczcie mi wegetarianie, ale Włosi mają za dobre mięso i za bardzo wiedzą co z nim zrobić, bym mogła zrezygnowac z tej przyjemności.
Orco,
Niestety opcji kąpieli termalnej w śnieżnej aurze jeszcze nie testowałam. Trzeba to będzie nadrobić. Tylko gdzie są te niegdysiejsze śniegi?
Ewa,
Piszesz ze pobliski wulkan utworzyl termiczne zrodla w Toskani. Pochodzenie Olympic Hot Springs jest troche inne. Wszystko zaczelo sie od walki o wladze miedzy dwoma smokami. Jeden smok jest z doliny rzeki Elwha, drugi z doliny rzeki Sol Duc.
Smoki walczyly miedzy soba przez wiele lat. Zaden nie mogl pokonac rywala. Po latach walki smoki przyznaly sie do porazki. Kazdy zaczolgal sie do swojej jamy w gorach i tam do dzisiaj wylewaja lzy upokorzenia. Te lzy to gorace zrodla Olympic Hot Springs.
Danuśko,
tak przy okazji, chyba już wiem, co kupić Witkowi na urodziny. Dziękuję za sugestię 😉
Orco,
toż wersja legendarna również istnieje: otóż Terme di Saturnia powstały w miejscu, w które uderzył piorun ciśnięty przez Jowisza podczas starcia z Saturnem. To się nazywa porządna awantura!
Errata: piorunem cisnął Saturn.
Ewa,
Bardziej wierzę w historię z piorunem niż z wulkanem. 🙂
I tego się trzymajmy 🙂
Ewo,
takie widoki wywołałyby u mnie euforię, ale tacy bywalcy jak W. mogą popaść w zblazowanie.
Poczytałam o sznyclu mediolańskim, który włoski autor określa mianem maskarady. To pewnie przez panierkę z jajka i bułki tartej. A jest podobny do schabowego, tyle że to kotlet cielęcy, a przyprawy dodaje się dopiero po usmażeniu.
Danuśka,
bliskość przyrody jest nieoceniona, choć borsuki, a zwłaszcza kuny mogą narobić sporo szkód, np. przegryźć kable w samochodzie.
Czy w waszym lesie są sowy?
Krystyno,
Witek też się po cichu zachwycał ale jako „prawdziwy mężczyzna” nie mógł tego oficjalnie przyznać 😉
E tam.
Prawdziwy mężczyzna może się do wszystkiego przyznać. Skąd się wziął ten mit o tak zwanym „prawdziwym męźczyźnie”? I co to w ogóle znaczy? Czyżby Jacek Lech?
https://www.youtube.com/watch?v=9qwiB6efiyw
He he he he….
Chciałam napisać o moich zwierzętach z lasu, ale mi wpis wcięło, może jutro się pozbieram, chociaż z rana świtem bladym o 8-mej mamy się stawić do szpitala na operację lewego oczka (katarakta) Jerzora.
Niestety… gorzej dla mnie, bo Jerzor już po operacji prawego oka zoczył, czego wcześniej nie dowidział. Ale przy okazji dostrzegł swoje zmarszczki 🙂
Lekarz pyta pacjentkę:
-Ile pani waży?
-W okularach 58 kg
-A bez okularów?
-A bez okularów nie mogę odczytać wyniku.
-Czy z bliska pani widzi?
-Widzę, panie doktorze.
-A z daleka?
-Ja? Spod Radomia.
Z pozdrowieniami dla Jerzora 🙂
Ewo-teraz będę umierała z ciekawości! Nie wiem, kiedy W. ma urodziny, a poza tym w stosownym momencie koniecznie napisz, jaki prezent wymyśliłaś.
Krystyno-tak, są u nas sowy, czasami słychać ich pohukiwanie.
Przy okazji różne sowie odgłosy na jutubce:
https://www.youtube.com/watch?v=MD-lKV5ll4w
Kiedyś, w jakimś hotelu w Polsce mieliśmy okazję pływać w zewnętrznym, ogrzewanym basenie w listopadowo-kolorowych okolicznościach przyrody. Oczywiście to nie to samo co wody termalne i śniegi dookoła, ale też było bardzo przyjemnie.
Natomiast japońskie źródła termalne cuchnące siarką będziemy z Małgosią pamiętać do końca życia 😉
Danusiu, ale chętnych do moczenia nie brakowało, nawet z naszej grupy 🙂
Wróciłam z kijków, pogoda świetna, spacer trochę dłuższy bo w Łosiowych Błotach pojawiło się błoto! Stoi woda, kiedy to napadało, dwa dnie temu nie było 🙁
Danuśko,
No ksiązkę wyżej wzmiankowanej Eleny K. a i może dorzucę coś Tessy Capponi-Borawskiej. Miałam pomysł na aktywności sportowe, ale przy takiej ilości zachorowań na koronę przełożę to na inną okazję. Strzeżonego, etc. Urodziny na początku listopada.
Alicjo i Krystyno,
Mężczyzna mężczyzną, ale sądzę że W. chwilowo zapchał się „bufor” na przyjmowanie pięknych widoków. Ja tak miewam z muzeami…
My zapychamy się kaniami.
Rosną w naszych lasach w ilościach zatrważających i nie chcą przestać.
Też już wróciłam z codziennego spaceru (bez kijków). Jest pięknie, cieplutko choć wietrznie.
Muzeów nie odwiedzam, bo szkoda czasu -natomiast okoliczności przyrody nigdy mi się nie przejadły.
Zwiedzanie muzeów odkładam na bliżej nieokreśloną wiekową starość.
Alicjo,
Tja, powiedz to Witkowi… próbowałam położyć temu tamę, się nie da.
Zwiedzanie muzeow i kosciolow bardzo lubie, choc trzeba uwazac zeby nie przedobrzyc. Uwielbiam galerie sztuki – moge spedzic caly dzien, albo i dwa …
Dzis pochmurno i pada, ale kolory lisci piekne.
Muzea i kościoły lubię umiarkowanie, jak Gosia znacznie bardziej wolę dobre galerie, w paru na szczęście już byłam, ale parę bym jeszcze odwiedziła, choćby i drugi raz.
Ciąg dalszy toskańskich wojaży:
https://www.eryniawtrasie.eu/38781
Bywają muzea, które są niezwykle ciekawe. Akurat ostatnio oglądałam program poświęcony muzeum w Roubaix( francuskie miasto położone w pobliżu granicy z Belgią). Zbiory sztuki są prezentowane w budynku, w którym w latach 30-tych mieścił się miejski basen. Muzeum cieszy się ogromnym zainteresowaniem zwiedzających: https://linkd.pl/ccs7 Sama bym je chętnie odwiedziła.
Z ostatnio odwiedzonych przeze mnie muzeów podobało mi to poświęcone Marii Dąbrowskiej, które mieści się w Russowie w okolicach Kalisza.
Zgadzam się z opinią, że muzea i kościoły trzeba sobie dawkować.
Dzisiaj, zapewne z racji ciepłej i słonecznej pogody, wysyp biedronek. Na łąkach pojawiły się mlecze!
Oj, byłe to nie były te azjatyckie biedronki, bo ich ugryzienia mogą być groźne. Podobno właśnie szukają miejsc na przezimowanie w naszych domach 🙁
https://www.onet.pl/informacje/gorzowianincom/inwazja-biedronek-azjatyckich-lekarze-ostrzegaja/j6nwwnh,30bc1058
Zmilczę, bo brakuje słów – również obelżywych – by wyrazić to, co się teraz dzieje w tym kraju…
Muzea czy galerie czesto tez maja bardzo atrakcyjne kawiarnie czy restauracje gdzie mozna napic sie kawy, zjesc lunch czy mala przekaske. Takim miejscem jest restauracja w Musée D’Orsay czy The Morris Room w V&A w Londynie, czasem to kawiarnia w ogrodzie. Warto odpuscic czesc zwiedzania, zeby posiedziec w takim miejscu – niezapomniane wrazenia.
A ze zwiedzaniem latwo przesadzic – kiedy pytam dzieci co pamietaja z wczesniejszych wakacji we Francji czy na polnocy Wloch, to mowia ze najbardziej pamietaja duza liczbe kosciolow.
Dostalam opakowania wielorazowego uzytku zrobione z wosku pszczelego.
Czy ktos kiedys takich uzywal? Ciekawa jestem wrazen.
W sensie woskowijki? https://www.ekoloco.pl/kategoria/woskowijki?gclid=Cj0KCQjw28T8BRDbARIsAEOMBcxkVuxnnA4E6YfOSjyg1lPDhs2-MmZ5Oglbq2E6CMczsHUJ_o09xlEaAvcmEALw_wcB
ewa, dziekuje, ale bardziej mi chodzi o czyjes doswiadczenie z uzywaniem (trwalosc, mycie).
ale ceny to sa wysokie na tej stronie, tak mi sie prznajmniej zdaje.
Nie, nie mam. Widziałem te woskowijki na jakichś targach. Co do mycia, na stronie jest taka informacja: Po użyciu wystarczy, że przemyjesz woskowijkę chłodną wodą i będzie gotowa do ponownego użycia. Jeśli po czasie Twoja woskowijka nieco wytrze się czy też wykruszy, to wystarczy żelazko i odrobina wosku, żeby ją w minutę odnowić.
Turysta mówiacy po francusku dotarł z Seattle do Olympic Hot Springs na polwyspie Olympic Peninsula. Dwa mosty samochodem i kilka przejsc przez rzekę Sol Duc. Wybral jeden z siedmiu stawów (“pools”), posiedzial w ciepłej wodzie I zadowolony wrócil przez snieg I deszcz do samochodu.
Temperatura wody jest od 110F i ponizej. Im mniejszy staw (“pool”) tym wyzsza temp wody.
Video trwa 10 minut
Voila
https://youtu.be/zWY_V__2ECQ
Zapraszam do San Miniato https://www.eryniawtrasie.eu/38787
Być może to dobry moment, by podać dyniowy koktail:
https://img.cuisineaz.com/660×660/2016-03-17/i38888-cocktail-halloween.jpg
Składniki:
-dynia
-sok pomarańczowy
-mleko kokosowe
-cynamon
oraz dekoracja z pokruszonych gwiazdek anyżu
Wracam z wegetariańskiej uczty u kuzynki Magdy. To co wygląda na mięsne frykadelki jest bezmięsną pyszotą. Niech żyje wegetariańska kuchnia Magdy!
https://photos.app.goo.gl/38xu73KMYkgYMFWQA
U Magdy zawsze jest pysznie!
6 kwietnia Gospodyni zamieściła wpis zatytułowany ” Chcę być o pół roku starsza”. No i jesteśmy wszyscy starsi o te pół roku, ale chyba większość z nas była na tyle lekkomyślna, że spodziewaliśmy się tylko lepszego. A jest jak jest i tak jak Ewie i pewnie wielu innym brak mi słów na cenzuralny komentarz.
Przechadzka po Parku Oliwskim to też nie jest lekarstwo, ale może trochę uspokoić :
https://galeria.trojmiasto.pl/-863549.html?id_watki=4350
Czytam różne rzeczy, ale ostatnio zupełnie przypadkiem przeczytałam książkę/ właściwie zbiór felietonów/ Katarzyny Nosowskiej. Sadziłam, że jest to pozycja dla młodszych kobiet, bo poleciła mi ją synowa, ale to książka dla wszystkich. Mądra i świetnie napisana. Jeśli traficie na nią w bibliotece albo u młodszych znajomych, to pożyczcie ją. Jest też dobra na prezent, który sami najpierw przeczytamy.
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4936706/powrot-z-bambuko
Krystyno, pamietam jej felietony w pismie Zwierciadlo.
Tutaj jest jej mala impresja na temat jesieni:
https://zwierciadlo.pl/zwierciadlo-ogolna/jesienia-pieknieje
Gazety polskie strach otwierac – ostatnie wiadomosci bardzo przygnebiajace. Na dodatek dynamika zwrostu liczby zachorowan jest, delikatnie mowiac, niepokojaca.
Ksiązki Nosowskiej nie mam (jeszcze), ale znam ją z innych online zamieszczonych wypowiedzi na youtube, wywiadów etc. To nie jest moja generacja, ale ciekawiło mnie zawsze, jak dają sobie radę ci młodsi.
GosiaB,
no właśnie. Ale robio co mogo…
Niejaka kaja godek (mała litera z rozmysłem) ma jeszcze lepsze podobno pomysły na to, żeby życie polskich kobiet umilić. ona – nadkobieta przeca…
U mnie jesień powoli, dzisiejszy dzień był przepiękny, zrobiliśmy te 7000 kroków Za Róg i cieszyliśmy się, że wreszcie chodnik jest na całej trasie, a teraz wyrównują drogę, prawie Marszałkowska w porywach! Niestety,
brak Prosiaczka, która zawsze nas wyglądała, jak wracaliśmy do domu.
https://photos.app.goo.gl/RJnwUyVf3SiaK8PaA
Oj, brak Prosiaczka 🙁
https://photos.app.goo.gl/gpdSiqvg78r4gWmG6
Czytam kolejne artykuły, komentarze i apele:
Jerzy Owsiak „Do Jarosława Kaczyńskiego.
Czy uważa Pan, że tysiące policjantów rozwiąże problem, który Pan stworzył w Polsce? Czy uważa Pan, że potraktowanie gazem łzawiącym głównie kobiet, które demonstrowały przed Pana domem, jest skuteczną na to odpowiedzią? Że tylko siłowa i coraz bardziej bezwzględna akcja policji da Panu poczucie, że problemu nie ma? Historia Polski jest naszpikowana podobnymi zdarzeniami i zawsze jest to kwestia czasu – takie działania kończą się klęską. Proszę o powstrzymanie tej eskalacji zła i nienawiści z pańskiej strony! Proszę ustąpić i wycofać się z polityki – przeprosić Polki i Polaków i zrobić wszystko, aby zakopać ten topór wojenny!”.
A poza tym:
https://linkd.pl/cdeu
Słów i sił już brak, idę na spacer mimo padającego deszczu.
Przed spacerem rozgrzewająca herbata:
https://linkd.pl/cde4
Danuśka dzielna, ja zrezygnowałam z kijków z powodu deszczu.
Słów brak , zostały tylko przekleństwa.
Komentarzy 1001
Poranna prasówka – przekleństw też jakby zabrakło…
Tekst tekstem, ale wideo warto obejrzeć:
https://noizz.pl/spoleczenstwo/te-zdjecia-pokazuja-skale-protestu-przeciwko-zaostrzeniu-prawa-aborcyjnego/60ptkkx
To nie jest człowiek z mojej bajki, ale pod tym się podpisuję https://www.youtube.com/watch?v=KUGqleZ4qGo
Alicja,
piękna ta kanadyjska jesień!
Orca,
Źródłą żródłami, ale ten mosteczek nad rzeczką z jednej deski z poręczą mnie rozczulił 😉
Haneczko, widziałam, jak nigdy dotąd to wystąpienie jest wyważone i rozsądne.
Bardzo mocny głos.
A jesień tutaj zawsze taka piękna i kolorowa… na przykład parę lat temu:
https://photos.app.goo.gl/1fx1fsyDqNxisdfv6
Wczoraj jak lato, dzisiaj niestety, już tylko 6c. Ale nadal pięknie.
ewa
24 PAŹDZIERNIKA 2020
15:31
W wielu miejscach jest to jedyne przejscie przez rzekę. Albo po kamieniach 🙂
Jak sie chyba domyslasz wiele razy przechodziłam przez tę deskę w drodze do goracych źródeł.
Alicja
24 PAŹDZIERNIKA 2020
2:49
“Oj, brak Prosiaczka “
🙁
Parafrazując Zofię Nałkowską:
„Kobieta i jej klika zgotowały Polkom ten los”.
Wyrok trybunału i niedawna sprawa „ustawy futerkowej” nasuwa zatrważające porównanie — władze bardziej dbają o zwierzątka niż o trzon społeczeństwa – KOBIETY.
Danuśka – celne słowa p. Owsiaka lecz niestety „perły przed ……”.
Orco,
Rozumie się samo przez się 🙂
Mój nastrój oddaje ten fragment wiersza Ginczanki:
SPLEEN Zuzanna Ginczanka
Potłukłabym na drobne szkło pobladłych markiz główki,
Rozbiłabym na miłość drzazg brzuchate osramówki,
skopałabym lustrzaność tafl, aż pękłyby z odklaskiem.
deptałabym na żwir i piach czerepy luster z trzaskiem,
aniołki połamałabym o szklanych, lśniących szafkach –
– a potem klęłabym: u-uch! jak klnie się w mięsnych jatkach!
Stanęłabym i klęłabym psią krwią – cholerą jasną
pod boki bym ujęła się: niech czarci w pysk was trzasną!
Lecz pardonnez moi messieurs et vous, madame kochana –
Nie zrobię tego, Boże broń, wszak jestem wychowana –
Ne vous craignez pas, mademoiselle, cnotliwy kwiat w sukience,
pozwolę sobie, permettez? – na mały spleen – nic więcej. (…)
Tylko, inaczej niż Zuzanna, chociaż też rzadko przeklinam, to ostatnio nie na mały spleen lecz na te cholery i inne takie sobie pozwalam. A co!!!
I podpisuję się pod hasłem „W………ć”!!!
Tak to jest, gdy trzeba odpowiednie dać rzeczy słowo.
Asia jak zwykle znalazła dobry wiersz.
https://photos.app.goo.gl/rv4xRzQKkUnfxJ9p7
Dla dobra i czystości języka ojczystego nie będę komentować.
Czystość języka zanieczyściła się od czasów dobrozmieńców, bo przecież słów brak.
Potrzebna podpora.
Przed snem trzeba się wyciszyć…
https://youtu.be/Ohi7AR_Xc_w
Wiem… podsyłałam, ale jeszcze raz nie zaszkodzi…
https://www.youtube.com/watch?v=6rAJWFICkQc&list=RD6rAJWFICkQc&start_radio=1
…oraz to:
https://www.youtube.com/watch?v=u9Dg-g7t2l4&list=RD6rAJWFICkQc&index=2
https://www.youtube.com/results?search_query=jesien+idzie+przez+park+klenczon
Poranek mglisty, nastroje wiadomo jakie zatem w ramach poprawiania humoru kolejna jesienna herbata: https://linkd.pl/cecr
Zainspirowana kulinarnymi pomysłami kuzynki Magdy zrobiłam wczoraj wegetariański pasztet z następującymi składnikami:
-1 puszka ciecierzycy
-1 szklanka podgotowanego kalafiora
-3 jajka
-1/2 szklanki bułki tartej
-2 ząbki czosnku
-przyprawa do pasztetu (gotowa mieszanka z torebki)+ dyżurne
Czosnek zeszkliłam na oliwie, dodałam warzywa, wszystko chwilę podsmażyłam
z dodatkiem przypraw. Całość zmiksowałam dodałam żółtka, ubitą pianę z białek oraz bułkę tartą. Włożyłam do niewielkiej keksówki i piekłam w temp.180 stopni około 20-25 minut. Ledwo skończyłam pieczenie (w domu pachniało smakowicie) wpadło do nas dwóch sąsiadów. Panowie zgodnie uznali, że sos paprykowo-pomidorowy, który otrzymałam na wynos od Magdy świetnie pasuje do tego dania. Bardzo lubimy nadbużańskie, improwizowane spotkania międzysąsiedzkie 🙂
Małgosiu-odbyliśmy konsultacje społeczne 🙂 na temat biedronek i rzeczywiście doszliśmy do wniosku, że te, które tak nagle i licznie się pojawiają to azjatyckie.
Okazuje się jednak, że nie taki diabeł straszny:
http://www.e-ogrodek.pl/a/biedronki-azjatyckie-jak-je-rozpoznac-i-czy-sa-zagrozeniem-19423.html
Danuśka,
nawet mi o tym nie mów! Zazdraszczam przedświtem! Mnie jest straszliwie brak tegorocznego wyjazdu do Polski … 🙁
Jak jesień idzie to z Grotowskim i Zwierzchowską:
https://www.youtube.com/watch?v=ONEPgqizrcQ
https://kobieta.onet.pl/mama-chorego-dziecka-do-prezes-tk-nie-slyszy-pani-syn-krzyczy-z-bolu/31jz8ts
Była już jesień toskańska i kanadyjska to może teraz trochę jesieni podkarpackiej i mazowieckiej?
https://photos.app.goo.gl/zbcJh9AdrwvUHnjQ7
https://kobieta.onet.pl/wiadomosci/mira-kubasinska-zycie-historia-kariera-dzieci-breakout-tadeusz-nalepa-zdjecia/bn6c4p1
Z kobietami nie wygrasz!
„NIKT! Ani biskup, ani Kaczyński, ani Przyłębska, ani Pawłowicz, ani obrońca księdza pedofila Piotrowicz nie mogą Wam mówić co dla Was najlepsze”.
Danapola,
ta jesień z Twojego zdjęcia prawie kanadyjska, tylko takich brzóz wysokich brak…
https://photos.app.goo.gl/DxkfrnaYaWUmsTRP8
ps.
skopiowałam to zdjęcie, żeby uzasadnić powyższą opinię, mam nadzieję, że się nie gniewasz?
Na odtrutkę Florencja https://www.eryniawtrasie.eu/38792
Ktoś poskładał kawałki muzyki, którą chyba wszyscy lubią – Morricone nikomu przedstawiać nie trzeba, a Giuseppe Tornatore jest moim ulubionym reżyserem włoskiego kina (Cinema Paradiso i The Legend of 1900, znakomite i „duszoszczypatielnyje” filmy). No i Monica Bellucci jako Malena…
https://www.youtube.com/watch?v=W-YD2Y8ojYE
Przypadkiem znalazłam… To już bliżej Orcy 😉
https://www.youtube.com/watch?v=yfoMqB0JMN4
Alicjo,
Filmy włoskie mają TEN klimat niespiesznego słonecznego południa…
Z innej beczki, czy ktoś wie co słychać u Gospodyń Bloga? Czy wszystko u Nich w porzadku, bo ponad dwa miesiące nie ma nowego wpisu…
GosiaB,
Po Twoim komentarzu o opakowaniach pokrytych woskiem dopiero ostatnio zwrocilam na to uwage. W moim ulubionym sklepie Trader Joe’s te opakowania sa na sprzedaz od kilku lat. Dopiero teraz przeczytalam dokladnie jak korzystac z tych opakowan. Pomyslalam ze to bedzie dobry prezent na swieta.
Jedno opakowanie to kilka kawalkow bawelny pokrytych woskiem. Inne opakowanie to male torby, rowniez pokryte woskiem do przechowywania swieżego jedzenia.
Jeszcze z tego nie korzystalam.
Dziekuje za zwrocenie na to uwagi.
Alicjo-oczywiście, że się nie gniewam, jesień jest piękna w wielu miejscach na świecie 🙂 My z powodu zarazy będziemy ją obserwować tak bacznie, jak nigdy dotąd 😉
Kuzynka Magda maluje teraz również jesienne pejzaże, które znajdują licznych nabywców.
Ewo-u naszych Gospodyń wszystko w porządku natomiast, kiedy doczekamy się nowego wpisu tego dokładnie nie wiem… Mam nadzieję, że ten dzień wkrótce nadejdzie….
Wieści w sprawie najmłodszego pokolenia rodziny Państwa Adamczewskich:
prawnuczka Barbary rośnie, jak na drożdżach i ma już roczek.
Wróciłam z blokady. Jak na nasze miasto było bardzo dużo ludzi. Głównie młodych, gniewnych. Licealistów (mamy kilka szkół średnich) i studentów bo mają zajęcia zdalne i przebywają w domach. Królowało hasło ….. … ulubione przez młodzież i najchętniej skandowane. Wszyscy w maseczkach. Wielu ludzi klaszczących z okien, z samochodów. Ekspedientki wychodzące ze sklepów z poparciem. Policja tylko pilnująca porządku, i blokująca przejazd samochodom. Rolnicy z transparentem, popierający kobiety. Nachodziliśmy się.
Asiu,
w Gdańsku i Gdyni to samo już od piątku tylko skala większa i z udziałem trąbiących samochodów. Wieści, zdjęcia i filmiki mam od moich młodych, którzy też się już mocno nachodzili. Oprócz obrońców praw kobiet są też protesty przedsiębiorców.
Dobrze, że i mniejsze miasta są aktywne.
W piątek wieczorem odwiedziliśmy Cmentarz Witomiński Gdyni. Byliśmy na trzech grobach odległych od siebie, a spotkaliśmy w sumie może 10 osób.
W sobotę , też wieczorem, pojechaliśmy z kolei na inny cmentarz, który choć należy do Gdyni, położony jest w sąsiedniej gminie. I znów pusto i spokojnie.
Za to podobno w słoneczną i ciepłą niedzielę cmentarze były oblężone.
1 listopada odwiedzimy tylko cmentarz wojenny.
Ciąg dalszy florenckich spacerów: https://www.eryniawtrasie.eu/38796
Krystyno – w środę strajk kobiet. Uprzedziłyśmy szefa, który stwierdził, że nas popiera. U nas organizatorki ukrywają tożsamość, bo już miały do czynienia z kulsonami w związku ze słowem „Konstytucja”, które to słowo bardzo oburzało posłów okropnej zmiany.
Danuśko,
Cieszę się, że Gospodynie całe i zdrowe.
Asiu 🙂
Uściślając – organizatorki rozmaitych protestów w mieście, nie ja 🙂
Młodzi są bardzo ważni. i dobrze, że ruszyli.
Moje pokolenie było zbywane (oj tam, oj tam) przy protestach sądowniczych, a prezes doskonale wiedział, dlaczego w pierwszej kolejności należy zabrać się za sądy. Może młodsi wreszcie też to zrozumieli.
Kuzynce Magdzie proszę przekazać moje serdeczności. Podziwiam, nie dosięgając w żadnej dziedzinie.
Gdyby ktoś pytał dlaczego Ci młodzi nie głosowali w wyborach to chciałabym zauważyć, że na Trzaskowskiego głosowało bardzo dużo młodzieży, A na dzisiejszych protestach jest bardzo dużo osób przed 18 rokiem życia. I co cieszy – widziałam sporo chłopców – licealistów. Na szczęście nie wszyscy wybierają skrajną prawicę.
Gospodynie sobie poszły Z przetworami dociągniemy do przyszłorocznych.
Brakuje mi bardzo porannych inspiracji Jolinka.
Mnie też brakuje Jolinka.
Powinnam już spać, bo idę na siódmą do pracy, ale wciąż patrzę na to co dzieje się teraz w Warszawie. Podobno ludzie budują barykady, pis ma naradę, a policja jest rozproszona. Może planują wprowadzić jakiś stan wyjątkowy. Już dzisiaj zapowiadali dalsze restrykcje. Jaro próbuje zrzucić odpowiedzialność na innych. Chyba nie spodziewał się, że zostanie głównym winowajcą i że to on będzie adresatem największej złości. A tu proszę: „cała Warszawa j…. Jarosława! Ach, ta młodzież 😉
Naprawdę myśli, że ludzie nie wiedzą, kto jest winien? Wulgaryzmy poszły w ruch, ale chyba sytuacja wymaga odpowiedniego słowa. Miarka się przebrała.
A mnie jeszcze dynia została do zamarynowania, jakoś mi kiepsko idzie mobilizacja kuchenna, tymczasem konfitury czas skończyć…
Jeszcze trochę, a śnieg spadnie.
Październik znowu nie zawiódł słońcem i kolorami, ale po dzisiejszym deszczu to już końcówka naszej jesieni:
https://photos.app.goo.gl/gpdSiqvg78r4gWmG6
Ja dziś też miałam jesienny spacer z kijkami z pięknymi widokami
https://photos.app.goo.gl/CcotFLV1d2BuNP9M9
Znajoma złota polska jesień 🙂
Dzisiaj rano było już 0c i jeszcze bardziej liść-opadowo. Tereska Pomorska pisze, że pada na twarz, jak i cała służba zdrowia w tych czasach. Zdaje się, że wszyscy jesteśmy już zmęczeni tym czekaniem pod tytułem „kiedy to się wreszcie skończy?”.
U Ciebie Alicjo więcej czerwieni na drzewach, u nas coś jej brak. Może trzeba jeszcze troszkę poczekać, albo ten Las Bemowski nie ma odpowiednich drzew.
Tę czerwień załatwiają przede wszystkim klony cukrowe (mój zakątek Ameryki północno wschodniej nimi stoi – syrop klonowy!). Ale już w Polsce coraz częściej można się na nie natknąć. A poza tym sumaki i inne krzaki 🙂
Moje spacery z kijkami musiałam przenieść na przedpołudnie, bo po godzinie 16 już jest mroczno. Przy okazji uzbierałam całkiem sporo podgrzybków. Nie miałam zamiaru szukać grzybów, ale wypatrzyłam jednego blisko ścieżki, a potem były następne. W kieszeni na wszelki wypadek noszę woreczek foliowy i mały nożyk. U nas jesień w odcieniach żółtych. W ogródkach są nieliczne klony palmowe/ ale to drzewka niewielkie/, trochę sumaków. Najpiękniej wygląda aronia o czerwonych liściach. Chociaż owoców w tym roku miała bardzo mało, to cieszy oczy wyglądem.
Co do jesieni to Żaba przysłała zdjęcie swojego wyjazdu z domu:
https://photos.app.goo.gl/edwSYaKphKaUiZoQA
Dzisiaj przyglądałam się znowu drzewom w naszym lesie, odcieni żółci i brązów najwięcej. Mamy też w pobliżu „aleję” akacjową, która nadal nie straciła zielonych kolorów.
Natomiast co do grzybów to w nadbużańskich okolicach stale kręci się znany dobrze niektórym z Was pewien zapalony grzybiarz 🙂
https://linkd.pl/du2k
W nas przy tuż ścieżkach najłatwiej wypatrzyć maślaki. Największą frajdę sprawiają nam te niewielkie, które nadają się w całości do zamarynowania.
Dzisiaj na kolację przewidziana zupa dyniowa, póki co podpiekam kawałki dyni w piekarniku. W radiu słyszałam wczoraj wypowiedź jakiegoś kucharza, który podpowiadał, by dodawać trochę dyni do ciasta drożdżowego oraz do sernika. Ciasta nie będą suche i uzyskamy ładny kolor.
Pozdrowienia dla grzybiarza 🙂
Zazdraszczam… ilekolwiek tych grzybów by nie było, zawsze to przyjemnie wyjść z koszykiem…
U Żaby zawsze podziwiałam stajnię/ tę po lewej stronie/ obrośniętą dzikim winem. Na tym tle robiliśmy pamiątkowe zdjęcia zjazdowe.
Akacja wiosną bardzo późno wypuszcza liście, natomiast jesienią najpóźniej je zrzuca.
Kurkumę do napoju cytrynowego przygotowuję sama, więc dziś suszę w piekarniku cienkie plasterki. Potem zostaną zmielone w młynku. Niektórzy właśnie kurkumę dodają dla bardziej intensywnego koloru. Ja nie zwracam uwagi na kolor ciasta. Natomiast pomysł z dodawaniem dyni postaram się zapamiętać.
Przy okazji przepisu na pumpkin pie podalam skladniki na pumpkin pie spice. Jest to mieszanka przypraw do pieczenia ciasta. Ta mieszanka jest sprzedawana w małych słoikach podobnych do sloikow z innymi przyprawami.
Lubie dodawac pumpkin pie spice do kubka kawy. Posypuje te przyprawy na czubek bitej smietany w kubku z kawa.
Skladniki pumpkin pie spice (wszystkie ususzone i utarte w starym młynku do kawy):
-cynamon
-imbir
-sucha skórka z cytryny
-gałka muszkatołowa
-goździki
-kardamon
Proporcje wedlug wlasnego wyboru
Tak wyglada sloik pumpkin pie spice z Trader Joe’s. Inne sklepy maja swoich dostawcow.
https://www.grocery.com/store/trader-joes-pumpkin-pie-spice-1-8oz
O wilku mowa… pierwszy śnieg! Co prawda mało, ale jednak prószy 🙁
Orca,
bardzo ciekawy i prosty przepis na mieszankę przypraw. Wszystkie składniki mam w domu. Ręczny młynek też, ale go nie używam. Wolę elektryczny, ale spróbuję i z ręcznym. Ciasta dyniowego nie piekę, ale tak jak Ty, lubię posypkę na mleczną piankę do kawy.
Komu się jeszcze nie znudziła Florencja: https://www.eryniawtrasie.eu/38798
Krystyna,
Ciesze sie, ze mozesz zastosowac te mieszanke przypraw. “Stary mlynek do kawy “ mam na mysli stary, elektryczny. Ręcznego nie mam. Mam dwa elektryczne młynki: Jeden do kawy, drugi do przypraw.
W Polsce mozna kupic paczki do przypraw do piernika. Tu to ciasto nie jest znane wiec paczki przypraw do piernika nie moge kupic. Robię sama. Dlatego mam drugi młynek do przypraw. 🙂
Ewa,
Wycieczka do Florencji za kilka godzin 🙂
Przypomnialo mi sie ze w Trader Joe’s w grudniu mozna kupic pierniki made in Germany. Bardzo popularne i szybko wszystkie sprzedane. Paczka wyglada w ten sposob:
https://www.germanshop24.com/seasonal-specials/christmas/weiss-weissella-gingerbreads-on-wafers-variety-7.05-oz/
Tutejszy „ginger bread” przypomina mi trochę polski piernik.
Ewa,
Zajrzalam do Fuoco Matto, miejsce gdzie zachwycalas sie siekanym miesem. Podoba mi sie prosta dekoracja wnętrz. Menu na pewno bylo super. 🙂
Alicja,
Tak jak piszesz, ginger bread jest podobny ale tylko podobny do piernika 🙂
Orko,
Menu też ale przede wszyskim atmosfera tworzona przez obsługę – bardzo kontaktowych, mówiących dobrze po angielsku i przede wszystkim bardzo przyjaznych ludzi.
Ewo-z zainteresowaniem zerknęłam na podrzuconą przez Ciebie stronę o Florencji i o Polakach z nią związanych.
W wiadomej książce przeczytałam o jeszcze jednej kulinarnej specjalności tego miasta-flakach po florencku. Są pokrojone w wąskie paski i gotowane z oliwą, przyprawami, pomidorami i bazylią. Jak dla nas to dosyć zaskakujące połączenie(myślę głównie o tej bazylii). Jest też wersja flaków gotowana w glinianym garnku z giczą cielęcą.
Piernikowe przyprawy, o które pisze Orca używane do ciasta dyniowego są popularnym składnikiem zimowych herbat serwowanych w Polsce przez różne kawiarnie. Przyprawy są dodawane do herbaty w kawałkach tak, by zostały na dnie czajniczka czy filiżanki po wypiciu napoju. Natomiast latem różne lokale proponują domowej roboty lemoniady. Te sezonowe napoje bardzo podobały się wszystkim Francuzom, którzy mieli okazję je z nami popróbować, ja też lubię ten zwyczaj. Póki co wszystkie przybytki gastronomiczne pozamykane podaję zatem herbatę wirtualną:
https://egaga.pl/wp-content/uploads/2014/12/zimowe-napoje-e1418637440698.jpg
Danuśko,
flaków po florencku nie jadłam, ale załapałam się na panino con lampredotto. Szczerze, utwierdziłam się w przekonaniu, że wolę tatara od flaków 😉
https://www.eryniawtrasie.eu/38802
czyli bułę z flakami: https://www.google.com/search?q=panino+con+lampredotto&client=opera&sxsrf=ALeKk01j_w0nF0yrMEcwCzAesUza2gmxXg:1603908527439&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=2ahUKEwiPtp7w8NfsAhXKGuwKHeGZD6QQ_AUoAXoECBoQAw&biw=1496&bih=686
Danapola,
Podoba mi sie wykorzystanie przypraw do herbaty. W sezonie mozna kupic paczki herbaty o smaku I aromacie “jesiennym”. Ale najbardziej podoba mi sie parzenie herbaty z kawałkami przypraw w naczyniu. Udekorowana filizanka jest super. !
Ewo-podzielam Twoje upodobania też wolę tatara od flaków.
Włosi mają bułę z flakami, a my mamy zupy podawane w chlebie 🙂
Wykorzystaliśmy słoneczne i ciepłe przedpołudnie na prace ogrodowe.
Teraz przeglądam dyniowe przepisy i znalazłam deser, który jest połączeniem włoskich smaków oraz dyni:
https://ilovebake.pl/2017/10/20/deser-z-dyni/
Przyprawy prawie jak u Orci 🙂
Wiem, że część z Was nie korzysta z FB, a ta piosenka krąży po fejsie chyba od wczoraj. Napisał i wykonuje ją licealista:
https://youtu.be/dJen3vZbHbU
Ja lubię jedno i drugie. Przyprawienie flaków to ważna rzecz – i bazylia wcale tam nie pasuje, natomiast majeranek jest niezbędny. Sama nie robię, bo nie mam gdzie kupić podstawy, czyli samych flaków, kupuję w polskim sklepie gotowe i zazwyczaj dopieprzam i dodaję jeszcze więcej majeranku, muszę przyznać, że są zawsze dobre, ale ja wolę ostrzejsze. No i flaki w bułce – pierwsze słyszę, bo znam tylko nasze flaki po polsku, jako gęsta zupa.
Kiedyś robiłam „flaki” z żołądków kurzych, też były dobre. Od miesięcy wielu-wielu nie znajduję w sklepach wątróbki kurzej, ciekawe, dlaczego.
O tatarze nie wspominam, bo wiadomo, co lubią tygrysice, ale jadam tylko w Polsce. Mięso na tatara bez trudu dostałabym u rzeźnika, żeby mieć pewność co do „najświeżości”, ale sobie tego trudu dla siebie samej nie zadaję 🙄
Mam śledzie matjasy – ale je zamarynuję, mam zamiar do zalewy octowej dodać nieco kiszonej cytryny, ciekawe, co z tego wyjdzie.
Danapola,
Podoba mi sie pomysl dodania mascarpone do puree. 🙂
Niektore dekoracje na Halloween maja maski: dynie w maskach, duchy, kościotrupy I wiele innych 🙂
Dziewczyny,
Bo panino con lampredotto jest traktowany jako włoski fast food.
Trippa alla fiorentina konsystencją bardziej przypomina polskie flaki. Smaków porównywać nie będę, bo nie próbowałam.
https://www.google.com/search?q=trippa+alla+fiorentina&tbm=isch&ved=2ahUKEwjBncuwm9rsAhWBhKQKHUpwDH8Q2-cCegQIABAA&oq=trippa+alla+fiorentina&gs_lcp=CgNpbWcQA1AAWABguG1oAHAAeACAAQCIAQCSAQCYAQCqAQtnd3Mtd2l6LWltZw&sclient=img&ei=sOyaX8GFCYGJkgXK4LH4Bw&bih=686&biw=1496&client=opera
Asiu,
Szczerze polecam włoską wołowinę. Ten tatar fantastycznie tam smakował. Że o bistecce nie wspomnę…
Ładnie wygląda ten deser Danuśki.
Tatara czasem robię w domu, ale wolę jeść w restauracjach.
Flaki czasem kupuję gotowe w słoiczkach i tylko je trochę doprawiam. Zwykle jest to danie „ratunkowe” jak wracamy , a lodówka świeci pustkami , wystarczy kupić pieczywo.
Wiem, że dynie są bardzo wdzięcznym warzywem, które można wykorzystać na setki różnych sposobów. Ja najbardziej lubię zupę krem z dyni dobrze doprawioną, chętnie z grzankami.
Ewo – 😀 ta włoska wołowina dla mnie to na uspokojenie? Zamiast melisy?
Tatar, bardzo chętnie, Toskania jeszcze bardziej. Tylko kiedy?
Widywałam w Warszawie w restauracjach lodówki z sezonowaną wołowiną i dania z tego mięsa były zwykle doskonałe. Bardzo mi brakuje targów jakie są we Włoszech czy Francji, ale także kultury sprzedaży , odpowiedniej ekspozycji, porcjowania, poradnictwa , doskonałej znajomości na mięsie sprzedawców. Uwielbiam angielskich
rzeźników i ich sklepy właśnie za ich profesjonalizm.
Asiu,
Jak pandemia ciut przycichnie. Toskańskie krajobrazy koją oczy, wołowina żołądek, a wino… mmm… Rozmarzyłam się 😉
Aaaaa…. pomyliłam Asię z Alicją. Ale Toskanię polecam każdemu 🙂
Do dyskusji o flakach dorzucam najsławniejsze flaki francuskie-trippes de Caen.
Są krojone w dużo większe kawałki niż nasze, duszone na gęsto i podawane w postaci drugiego dania: https://linkd.pl/ds7c
To jedno z nielicznych dań francuskiej kuchni, które nie przechodzi mi przez gardło.
Uuuu, raczej na sucho te flaki, też bym nie chciała ich jeść.
Aleksander Macedoński versus kobiety:
https://photos.app.goo.gl/Azd44Hs8BZN7ae7d9
Ponieważ lubię flaczki, więc chętnie spróbowałabym także tych włoskich a nawet francuskich, bo nie podejrzewam, że jakaś potrawa francuska może być niesmaczna. Mam w planach ugotowanie flaczków, ale niespieszno mi, bo jest z tym sporo zachodu nawet jak kupi się porcję pokrojonych. Pamiętam, jak Pyra pisała, że gotuje flaki tylko pod nieobecność Pyry Młodszej nieznoszącej specyficznego zapachu tego dania.
A jeśli chodzi o tatara, to bez trudu można kupić małe opakowanie/ chyba 25 dag/ zmielonej polędwicy wołowej. Wystarczy tylko dodać resztę.
Krystyno,
Tatara się sieka, nie mieli!
Oj, to to! W dawnych nie tak bardzo czasach tatar w knajpach był zawsze mielony, a teraz restauracje serwują siekanego, jak należy. Ostatni raz jadłam w restauracji hotelu Sangate w Warszawie, niedaleko lotniska. Pyszny, siekany, sporo dodatków na boku, grzybki marynowane, kapary, ogórek kiszony, cebula itd. Tak lubię!
Kultura restauracyjna jeśli chodzi o jedzenie, znacznie się podniosła, ale zdarza się niestety, i to często, że zamówiona lampka wina jest „wczorajsza”, ja wtedy protestuję.
Chłodno, 3c zaledwie, ale słońce świeci. Zgodnie z przewidywaniem na drzewach liści bardzo mało, wczorajszy wiatr załatwił, żeby na listopad liść naprawdę opadł.
Gdyby ktoś życzył sobie poczytać jeszcze o befsztyku tatarskim, a przy okazji o innych mięsach to proszę uprzejmie:
https://befsztykblog.wordpress.com/2018/02/06/tatar-wolowy-wszystko-co-powinniscie-wiedziec/
Ja zabieram się za chwilę za kolejny pasztet wegetariański-tym razem z dyni i czerwonej soczewicy, będę improwizować.
Dzisiaj nareszcie udało mi się sfotografować dzięcioła zielonego, który od pewnego czasu zagląda do naszego ogrodu. Jest bardzo płochliwy, robiłam zdjęcia przez okno, bo inaczej nie miałabym szans go uwiecznić. Na jednym z poniższych zdjęć jest również mysz, która wprosiła się do naszego garażu, całkiem miłe zwierzątko 🙂
https://photos.app.goo.gl/i22g7dsNjPyeQY7N8
Myszka urocza, ale najlepiej wygląda w naturze, niekoniecznie w domu. Dzięcioł piękny!
Małgosiu 🙂
Kot naszych sąsiadów przynosi czasem do domu myszy, które nadal są żywe, porzuca niedbale je w salonie. Po przyniesieniu upolowanej zwierzyny do domu już w ogóle się nią nie interesuje! Potem jest cały cyrk, by mysz znaleźć i wypuścić znowu na wolność.
No słyszałam o tych kotach, co zostawiają na progu, albo wnoszą. U moich dzieci w domu nie ma żadnych owadów, bardzo szybko znikają.
Pożegnanie z Florencją: https://www.eryniawtrasie.eu/38854
Koty domowe (te wychodzące) są najedzone – ale instynkt każe im polować! No i pochwalić się zdobyczą… Mysz po takim udanym kocim polowaniu jest już zazwyczaj mocno poturbowana, niestety. Wolę myszy na zewnątrz, ale one zawsze gdzieś się wcisną do piwnicy i przez jakiś czas mamy niestety, polowanie na nie, bo wychodzą stamtąd jakimś cudem na górę i jak to myszy – myszkują. Włażą na stół, na blat kuchenny, a to już nie jest miłe. Podobno jak kot jest w domu, to myszy się nie wprowadzają. Nieprawda! Nasza Mrusia była z nami 8 lat i rok w rok na jesieni myszy się wprowadzały do piwnicy i nocami podżerały Mrusi suche jedzenie z michy, co mnie budziło, a Mruśka spała w najlepsze! Wreszcie przeniosłam tę michę na wysokości i postawiłam w pobliżu Mrusinego wyrka, żeby miała baczenie na to. Ale i tak co roku to samo – wprowadzka na bezczelnego!
Razu jednego w biały dzień jakaś się odważyła wejść na górę i Mrusia miała używanie, ale mysz robiła kota w konia, ukrywając się w kaloryferach. Po jakichś 20 minutach zabawy Mrusi się znudziło…
Mojej kumy kotka przyniosła jej do domu ptaszka, na oko nieżywego. Ptaszek w pewnym momencie ożył i skoczył do góry pod sufit, osiadając na skrzydle wiatraka, pracującego na dość wolnych, ale nie za bardzo, obrotach. Niestety, spodobało mu się to, siedział sobie i z wiatrakiem obracał, aż wreszcie dał upust potrzebom fizjologicznym. Sufit, ściany – obryzgane!
https://photos.app.goo.gl/fY5ozVDZxsjdLCuL9
p.s.A myszka Danuśki urocza, dzięcioł przepiękny, ja tu takich nie widziałam, chociaż wszelakich innych jest sporo.
Danuśko,
Dzięcioł cudo!
Asiu , wczoraj o 16:36, dziekuje za nagranie mlodego Karola.
Dla Ciebie i wszystkich lubiacych francuska piosenke. Tu Francis Cabrel z ostatnio wydanej plyty
https://youtu.be/SI02ccwG92k
Mam bardzo duze zaleglosci w czytaniu blogu wiec przepraszam, ze nie komentuje innych wpisow.
Asia wpadla mi w oko 🙂
Dobry wieczór 🙂
Co do tatara, to polędwicę mielę grubo ręcznie. Mam jeszcze taką maszynkę na korbkę i wyciągam ją tylko na użytek tatara . Potem dodaję na około 30 dag zmielonej polędwicy 10 żółtek przepiórczych / białka oddzielam nad miseczką, to najbardziej pracochłonna część całej procedury / . Reszta dodatków wg uznania. Oczywiście dobra oliwa, cebula czerwona, marynowane kurki lub rydze, korniszony, sól, grubo mielony pieprz.
Tatar, u nas jest nazywany steak tartar. Kto lubi mięso ten lubi steak tartar. Ja nie wiedzialam ze to mięso jest siekane. Myślalam ze mielone. I tak zrobilam w domu: mielona surowa poledwica wolowa. Bardzo smaczne.
Ptaki lubie obserwowac. Nie przypominam sobie dzieciola w zielonym smokingu. Bardzo przystojny!
Dla zwolennikow ryb na tym video: filetowanie łososia zaraz po złapaniu. Po filetowaniu, wyrzucamy część wzdluż kości. Trzeba rowniez wyciac niektore kawalki fileta. Te kawałki ida do wody.
O tym doskonale wiedza mewy I walcza o kazdy skrawek miesa.
🙂
https://youtu.be/DUoU4B3NYPg
Irek,
taka maszynka do mięsa była u nas w Domu – na korbkę, ze zmiennymi nakładkami, w zależności od tego jak miało być zmielone/posiekane mięso. Poniemiecka ci ona była, znakomicie się sprawdzała.
To jest wyrafinowanie z tymi jajami przepiórczymi – czy mięso się z tymi zółtkami miesza, czy są obok, pierwsze słyszę o takim tatarze.
Dla mnie wystarczy posiekana polędwica wołowa, do tego żółtko kurze, a reszta przypraw na podorędziu.
Na moje usprawiedliwienie w sprawie tatara powiem tylko, że nie jem tego przysmaku z powodu surowego żółtka. Tak już mam, jajek na miękko też nie jem. Ale wydaje mi się, że to paczkowane mięso na tatara też jest chyba siekane. Ja tylko kroję wszystkie dodatki, a smakosz tatara sam przygotowuje sobie resztę.
Danuśka,
zielonego dzięcioła zazdroszczę. Czarnego widziałam kiedyś na Mierzei Wiślanej, zielonego nigdy.
Dobrze, że to myszka wprowadziła się do garażu, a nie kuna.
Podobno koty przynoszą swoje zdobycze do domu jako prezent.
https://photos.app.goo.gl/ADrR2sjNWPAFQh7D9
Alino – dziękuję za piękną piosenkę. 🙂
Tyle się dzieje. W środę strajkowałam, był to strajk włoski. 🙂 Byłam w pracy, bo kilka rzeczy naprawdę musiałam zrobić (z powodu pandemi), natomiast potem w ogóle nie pracowałam. Oczywiście znalazło się dwóch kolegów tym urażonych. Jak to? Strajkujesz?
Inny, aktywny działacz wiadomej partii i członek różnych organizacji religijnych, po pracy stał i bronił kościoła. Oczywiście, podczas środowego spaceru, zgodnie z zaleceniami, nasza pokojowa demonstracja omijała wiadome miejsca. 😉
No i Kolumbowie i Wojciechy zmarnowali tylko swój czas. 😀
Pozostali koledzy z pracy, nas popierają, ale lenistwo nie pozwala im robić tego czynnie. Ha ha.
O, przepraszam, jeden w poniedziałek z nami spacerował.
Za to licealiści i studenci uczestniczą w wydarzeniach z wielką ochotą.
https://photos.app.goo.gl/nAbWhujXM5sp5YPU6
Ta pani wie lepiej. Przepraszam, że przepraszam, ale ulewa mi się… pani rozprawia o wolności kobiet, które zachodzą w ciąże . Wolność ograniczona.Jak to się stało, że ona jeszcze nie ma dzieci??? Ale wie lepiej…
https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,26463996,emilewicz-o-protestach-ws-orzeczenia-tk-wolnosc-kobiety-konczy.html#e=RelRecImg5
Asia!
Popieram jak mogę! 🙂
Kupiłam sobie „właściwą” maseczkę z błyskawicą i będę w niej chodzić.
Dzień dobry 🙂
Alicja 30.10. / 21:54 / , wbijam żółtka do mięsa i mieszam.
kawa
Asiu,
U nas jedna koleżanka została oficjalnie przez zespół oddelegowana do strajku. Reszta musiała zostać, bo koniec miesiąca. Ciężko było ale nikt nie był urażony. Ludzie są wkurzeni.
Kasjerka w sklepie, widząc moją błyskawiczną torbę, powiedziała, że zamknięte cmentarze to odwet za nasz protest. NASZ.
Nie rozumie, że ci młodzi, obojętnie wiekiem czy duchem 🙂 , na ulicach protestują również dla niej…
Właśnie wróciliśm z okolic cmentarza – na ulicy pustki, w okolicy bramy policja i dwa stoiska z chryzantemami. Kupiliśmy kwiatki, jak przekwitną do wtorku, to pójdą do ogródka.
Irek 1
31 października 2020
8:01
wbijam żółtka do mięsa i mieszam
Pierwsze słyszę. Serio – chyba, że to Twoja osobista wersja tatara.
Ja chcę mieć mięso posiekane, w wersji knajpianej i żółtko w nim, a przyprawy obok.
Bardzo dużo ich, tych przypraw! Oraz maggi.
Haneczko,
to wszystko „bez was”, baby wściekłe! Gdybym tam była, to też bym protestowała, chociaż jako starsza kobita już od dawna nie jestem rozwojowa. Chyba cokolwiek się przelało.
https://photos.app.goo.gl/bZnNcpQqKRg5tWLR7
p.s.U nas -6c 🙁
Zaciekawiła mnie pani jadwiga emilewicz ( z małej litery), kto ona zacz, skoro powiada:
„Wolność kobiety kończy się w momencie, kiedy zachodzi w ciążę”.
Pochyli się nad projektem. To bardzo dobrze, że się pochyli. Wie o co chodzi. Zna się na rzeczy.
James Bond – ten Bond, nie żyje. Sean Connery. 90 lat – piękny wiek!
Aczkolwiek moim ulubionym Bondem był też już nieżyjący Roger Moore. Też piękny wiek, 89 lat, zanim się przeniósł na tamten świat z pięknej Szwajcarii.
Właśnie przeczytałam artykuł Martyny Bundy w „Polityce” – no dobra, kot może zostać 😉
A tu zebrałam takie tam różne – duch w narodzie nie ginie 🙂
https://photos.app.goo.gl/zoe54WQwTrjJLNZZ7
Lubiłam Sean’a Connery jako aktora, ale jego pogląd na przemoc wobec kobiet, zmniejszył moją sympatię do niego. Od wielu lat już nie występował, podobno cierpiał na Alzheimera.
Dla mnie Bond to był Roger Moore, potem ewentualnie Pierce Brosnan, a ten ostatni, Daniel Craig to zupełna pomyłka. Bond musi być super przystojny!
Nie znam poglądów Sean’a Connery, dopiero teraz się dowiaduję. Stara gwardia. Teraz nie śmiałby się tak wypowiadać, a jeśli, to przeciwnie wręcz. Facetom cokolwiek sklęsło w tych czasach… i bardzo dobrze!
„Widzę, że moja wypowiedź o ograniczeniu wolności kobiety wolnością dziecka wzbudza ogromne emocje. Kobiety w ciąży zmieniają nawyki żywieniowe, nie piją alkoholu – właśnie ze względu na dobro dziecka. To miałam na myśli mówiąc w Sprawdzam TVN24”
No masz… ograniczenie wolności w czasie ciąży sprowadza się do rezygnacji z picia alkoholu!
emilewicz to wie. Sama była w ciąży. Zmieniła nawyki żywieniowe i przestała pić.
Czy to jest „Właśnie leci kabarecik” czy co?
Dziewczyny, kasjerka jak najbardziej solidaryzowała się. Nasz protest, czyli jej, mój i innych.
Haneczko – bardzo przepraszam panią kasjerkę. Źle zrozumiałam twój wpis. Tak, to jest NASZ protest. Kobiet, mężczyzn, wszystkich, którzy go popierają. 🙂
Asiu, byłam niepreyzyjna.
Alicjo, żebyż to kabarecik! Absurdalnie ponura rzeczywistość.
Nadal jestem nieprecyzyjna.
Haneczko,
precyzyjnaś. Ja już za długo żyję w normalnym kraju i nie pojmuję, dlaczego tak panowie (przede wszystkim) spieprzyli to, co im się dostało do rąk w 1989 roku.
Tak jest – to kobiety powinny wziąć się za rządy!
Minus niejaka beatka jedna i druga, oraz kilka innych paprotek prezesa, ze szczególnym wyróżnieniem „odkrycia towarzyskiego”.
Trzymam kciuki za kobiety! W sumie dobrze się stało, że zostały sprowokowane.
Alicjo, ja przygotowuję tatara dla wszystkich domowników. Na talerz dostają już gotowca ze wszystkimi składnikami. A więc nie ma już zabawy, że żółtko obok, zwłaszcza przy żółtkach przepiórczych. Jadłem tatara w restauracji / Kardamon w Lublinie / właśnie z żółtkami przepiórczymi. Było ich 2 na 10 dag mięsa. Kelner przy nas przygotował tak tatara, czyli wbił żółtka do tatara, dopytywał co do innych przypraw. Zostawił trochę dla ewentualnego dodania. W domu właśnie tak robię tatara. Zwiększyłem tylko ilość żółtek przepiórczych / 10 na 30 dag mięsa / , komponuję całość.
Rysunek mojej siostry:
https://photos.app.goo.gl/SazSgV9eyq3LH3C37
Irek,
to rozumiem, ale ja mówię o restauracyjnych tatarach. Są takie i siakie. Ja nie robię, dla siebie. Jem w Polsce – i zawsze te tatary są znakomite, restauracyjne 🙂
https://photos.app.goo.gl/gpdSiqvg78r4gWmG6
Asia,
rozumiem. Tutaj nie ma takiej tradycji. Pewnie Meksyk trochę.
Ładna jesień u Ciebie Alicjo.
To walka o życie.
Meksyk?
Masz zdolną siostrę, Asiu.
Małgosiu,
ta piękna jesień była i się zbyła 🙁
Liść ostatni już spadł…
https://photos.app.goo.gl/gpdSiqvg78r4gWmG6
Dziękuję, ja zawsze czytałam, a ona rysowała 😀
To miało być to o tatarze 😉
https://photos.app.goo.gl/fjiQh9pXdEhV2fL69
Oraz, wspominając, zawsze z łezką w oku…cholerka, to było 10 lat temu?!
https://photos.app.goo.gl/PXUgTvrIkJ9JMIVt1
https://photos.app.goo.gl/CM4M1CzhJ6nrDUJJ6
https://photos.app.goo.gl/msZ2G2PCMX6dq9138
Dodatki do tatara w wykonaniu naszego kolegi. Wersja, którą nazwałabym polsko-śródziemnomorską 🙂 Oprócz cebuli, korniszonów i marynowanych grzybów są też oliwki w dwóch kolorach:
https://photos.app.goo.gl/n3D54KPmxt4LZEz28
Żaba przesłała mi zdjęcie swojej tegorocznej dyni:
https://photos.app.goo.gl/h9hSey158bHMYeFs6
Brawa dla Żaby!
Wśród bardzo wielu memów, rysynków i filmików, które ostatnio otrzymuję (sporo z nich zebrała w swoim albumie Alicja) bardzo spodobał mi się poniższy:
https://photos.app.goo.gl/qPMLTRbk5GmVZLAT9
Asiu-gratulacje dla Twojej siostry! Niech wena jej nie opuszcza, wygląda na to, że będzie miała jeszcze sporo możliwości, by wykazać się swoim talentem.
Alicjo, albumy oba – cudo.
Danuśko, bardzo podoba mi się talerz z dodatkami do tatara.
Tymczasem na trasie: https://www.eryniawtrasie.eu/39265
Dynia Żaby bardzo na czasie.
Dodatki do tatara ciekawe i pięknie podane.
Asiu stanowicie z Siostrą zgrany duet, Ty czytasz Ona ilustruje!
Małgosiu – 🙂
Dynia Żaby wspaniała.
Ewo – dziękuję za wszystkie relacje podróżnicze, bo u mnie na razie to „dream now, travel leter. Niestety. Brak samochodu jednak ogranicza.
Jest nowy wpis 🙂