Cytrusy i inne frykasy
Trzeba być osobą w średnim wieku, aby pamiętać, jakie puste były sklepy w okresie słusznie minionym. Czy młodsi mogą sobie wyobrazić, że puste półki były istotnie puste, a dostęp do popularnych i tanich na świecie produktów spożywczych zupełnie niemożliwy? Na przykład tanie na świecie i u nas oraz dostępne obecnie wszędzie cytrusy czy banany: wychowało się w Polsce kilka pokoleń, które nie widziały ich na oczy. Przypomina mi się scena sprzed lat, kiedy stanęłam w sklepie w kolejce za panią z 7-8 letnim chłopcem. Nudzące się dziecko patrzyło na pustawą witrynę i spostrzegło tam miskę pełną plastikowych pomarańczy i bananów. I wtedy zdumiony chłopczyk spytał: Mamo, a co to?
Minęło wiele lat, nawet w najmniejszym sklepiku w odległej części Polski kupić można, w umiarkowanej cenie, cytryny, pomarańcze i banany, a w wielkich hipermarketach, które znaleźć można także na zabitej deskami prowincji nawet najbardziej egzotyczne owoce, warzywa, produkty żywnościowe, które przybyły do nas z daleka, przebyły długą podróż statkiem, koleją czy ciężarówkami. To jest nowoczesność, z której się cieszymy i z której korzystamy pełnymi garściami, żeby nie powiedzieć pełną gębą. I właściwie od niedawna dopiero odzywają się głosy, mówiące o tym, że ów dobrobyt, obfitość i możliwość wyboru to jedno z niebezpieczeństw dla klimatu.
Od wieków ludzie uwielbiali to, co przybyło do nich z dala. Nie tylko artykuły trwałe, ale również żywność. Nie bez powodu śledzie zyskały popularność w całej Europie: można je było bez trudu przewozić, nie psuły się w drodze, a smakowały wybornie. W wieku XVIII magnaci znaleźli sposób, aby sprowadzać na swoje stoły pełne ostryg baryłki, które wożono, oczywiście możliwie szybko, konnymi wozami. Stanowiły ulubiony, a jakże prestiżowy przysmak. Południowe owoce wożono, ale i uprawiano w wymagających fachowości szklarniach, aby stół zdobiły i smakowały własne pomarańcze, cytryny czy ananasy.
My bez trudu kupujemy banany za 3 złote, pomarańcze niekiedy za 2, czyli taniej od rodzimych jabłek. Ja sama ostatnio odkryłam na nowo pyszny smak jabłek, które wprawdzie droższe od pomarańczy, ale smakują mi wybornie.
Cieszę się, kiedy widzę na stoisku owocowym wszystko to, co można oglądać w najdalszych zakątkach świata, kojarzące się z pełnią lata owoce w czasie siarczystych mrozów. Co więcej tort z granatem na zimowe urodziny uważam za najlepszy, babeczki z kremem i truskawkami, a także bogate sałatki i surówki smakują mi wybornie. Myślę, że smakują większości z nas, bo pojawiają się lekarskie opinie mówiące o tym, że odżywiamy się znacznie lepiej niż przed laty, kiedy sklepy oferowały mam wprawdzie jabłka, ale oprócz nich już tylko buraki, marchew i kapustę. Pewnie będziemy o tym problemie dyskutować przez najbliższe lata, jako o czymś ważnym. Z własnych wspomnień a także obecnych doświadczeń wiem, że stareńkie przepisy mogą być obecnie cool!
Na rodzinne obiady przygotowywałam dawniej pół kilo ugotowanych i zasmażanych buraków (przepraszam, ale konieczny jest dodatek cytryny!). Obecnie przygotowuję cały kilogram, bo wszyscy wcinają, aż uszy się trzęsą. A na ostatnim moim spotkaniu z (zaszczepionymi) przyjaciółmi była mało wytworna surówka z kiszonej kapusty z dodatkiem cukru trzcinowego i oleju z pestek winogron, jako dopełnienie smażonego na klarowanym maśle mazurskiego szczupaka. To było dobre! Zapewniam, że od czasu do czasu proekologiczne wykorzystanie rodzimych warzyw jest pełne smaku. I tylko trochę żal byłoby całkiem zrezygnować z awokado, włoskiej rukoli zimą, pestek granatu lub borówki amerykańskiej na lutowe urodziny.
Jednak bądźmy optymistami: może nie wylejemy dziecka z kąpielą i nie wrócimy do sytuacji jak z mojej początkowej anegdotki. A na razie -smacznego. Idę piec w piekarniku marchew i pietruszkę, które urosły na naszym, ekologicznie uprawianym polu.
Komentarze
Ale,niestety wszystko idzie w tym kierunku.
dlaczego „niestety”?
Po raz kolejny właściwi naukowcy objawili wyniki badań: człowiek powinien jeść to co znajdzie (wyhoduje, uprawi) w promieniu 100 kilometrów od miejsca swojego zamieszkania. W Polsce gdzie centralnym miejscem jest Warszawa można z dużą ilością dobrej woli przyjąć ok. 450 km.
Szanowne Panie – proszę nie sprowadzać zmian po transformacji do banalnej dostępności zagranicznych frykasów, na które sporą część społeczeństwa po prostu nie stać. Myślę, że zdrowych, smacznych rodzimych warzyw i owoców mamy w Polsce wystarczająco dużo żeby wykarmić społeczeństwo. Myślę też że propagowanie np. pomidorów w styczniu jest nieekologiczne mając na uwadze hodowlę, transport i warunki przetrzymywania.
Przeczytałam wpis z ciekawości – sama nie mam zmiłowania do gotowania stąd uwagi trochę niestrawne.
Pozdrawiam.
Od paru ładnych lat jadam awokado jedynie tam gdzie rośnie. W Andaluzji jakiś czas temu natrafiłem na fantastyczną królewską odmiane. Są tak pyszne ze nie odważę się na opis smaku.
Ale smak zaczyna mi przechodzić a może i nawet wychodzić bokiem. Szczególnie tutaj na Teneriffa gdzie przez pierwszy tydzień pobytu miałem kłopoty by zatankować do mobikla wodę 😛
Ten problem nie wynika z braku wody na wyspie. Ocean jest duży, głęboki i dosyc szeroki i pozyskanie wody z oceana jest już na dobrym poziomie.
I przez te początkowe problemy z wodą uświadomiłem sobie ze by uzyskać jeden kilogram awokado zużywa się średnio 1200 do 1500 litrów wody.
Mobilek z nami dwoma na pokładzie zużywa 100 litrów na trzy dni, kąpię się storage gdzie trzymam sprzęt pływający.
Za 100 litrów wody płacę 5 euro. Wcale nie narzekam ze to za dużo bądź dużo, tym bardziej ze w tej kwocie jest spuszczenie wszystkich nieczystości.
Ale kilogram awokado kosztuje 6 euro.
Kto dopłaca do awokado by mogło urosnąć. A do tego dochodzą jeszcze koszty transportu, często lotniczego.
A tak bardzo lubiłem awokado, teraz mogę jedynie pokazać 😛
żabko konajaca 🙂 wszystko wporzo?
Pisalam o avocado podczas pobytu w Hawaii. Tak jak pisze @bezdomny avocado sa roznego smaku. Sa rowniez roznego ksztaltu. Najczesciej sa podobne do ksztaltu duzej gruszki. Niektore sa okragle jak jablka. Smak jest rozny. Ale wszystkie bardzo smaczne. Moze to dlatego ze pochodza prosto z drzewa. Owocow na plantacji bylo tak duzo na galeziach i pod drzewami ze trudno bylo iść aby nie nadeptnac na miekki, dojrzaly owoc. Zapytalam wlasciciela plantacji czy moglabym kupic od niego kilka owocow. Powiedzial ze moge zebrac ile chce i nie chcial oplaty.
U nas w sklepie jeden avocado kosztuje $1.00 i więcej. Zapakowalam kilka owocow do torby I jedlismy bardzo smaczne avocado przez kilka dni. Z powodu zakazu przywozenia owocow I roslin na “mainland” nic nie moglam zabrac do samolotu. Po przyjezdzie do domu przez dlugi czas nie jadlam abocado kupionych w sklepie. Te z drzew i z pod drzew byly o wiele lepsze.
Jednym z wielu smacznych owocow jest apple banana. Apple banana jest mniejszy od tradycyjnego banana. Smak jest podobny do mieszanki ? apple and banana. Apple bananas sa tak smaczne ze od wtedy niechetnie jem “zwykle” banany. Apple bananas mozna czasami u nas kupic w sklepie gourmet.
Od czasu zmian w google moje zdjecia sa pomieszane. Znalazlam zdjecia z Hawaii. Jest tam kilka krzakow kawy. Niektore ponad 100 letnie. Kazdy krzak ma owoce w czerwonym I zielonym kolorze. Owoce rosna I dojrzewaja przez caly czas. Dojrzale (czerwone) owoce niestety trzeba zrywac recznie. Wszystkie owoce maja w srodku dwa nasiona (berry) ulozone obok siebie. Po uprazeniu mielimy je aby przygotowac kubek kawy. Czasami te dwa nasiona sa przypadkowo polaczone w jeden “berry”. To sie nazywa “peaberry”. Kawa zrobiona z peaberry ma intensywny smak a paczka peaberries jest bardzo droga. Te na zdjeciu kosztuja ponad $60.00.
Zdjecia sa podpisane.
https://get.google.com/albumarchive/112949968625505040842/album/AF1QipNygZxVkE9i9qu07h_o1IE-zkRKEgIVkPuc_Wxq/AF1QipOknl2QwinkwGkXWm8A8372_r5m8B3MsuwfkzQq
Tu jest muzyczna wycieczka wsrod roslin i owocow na wyspie Maui. Brother Iz wykonuje Somewhere over the rainbow i What a wonderful world.
https://get.google.com/albumarchive/110753834661547908902/album/AF1QipM7pU_q2IXuH1HNzFS3ZZ_D4lRNoc5QNwv_jDkO/AF1QipOgVZ7IFU-EH3JTBIYSGJ6gwr0gEwUeFDDHtilE
Dziękuję za troskę @bezdomny .
Ja także lubię wędrować i właśnie zatrzymałam się na blogu B.Guetta 🙂
Danuśko, Krystyno, Małgosiu 😀 😀 😀
Ooo, Bezdomny 😀
…Taaakkk, uwrażliwienie na zasoby i zużycia dobrej wody… – co my o tym wiemy, w tej naszej rzeczywistości „jak u Pana Boga za piecem” (nieprzesadnie gorącem…)!…
PS, dachy się – widzę – lekko zabieliły… dopiero, nie to, co w Piotrkowie… 🙂
Uzupełnię mój powyższy komentarzyk obrazkiem z plantacji truskawek na GCanaria – – > https://photos.app.goo.gl/xM1wqUB7bJNzthBo7
Gdzież, aż gdzież te dreszczyki emocji wywołane informacjami: „Statek z ładunkiem cytrusów zmierza już do nas Kuby. Nasi handlowcy zmobilizowani, solennie przyrzekają, że pierwsze ich dostawy pojawią się w sklepach jeszcze przed świętami.”
@mopus – twój sarkazm jest nie na miejscu, w czasach o których piszesz Polska spłacała długi:
„W całym powojennym okresie, począwszy od roku 1947 do roku 1975 ,Polska zawarła z 12 państwami umowy/układy odszkodowawcze za mienie i interesy cudzoziemskie, ocalałe i pozostałe po II wojnie światowej w Polsce ,a przejęte przez władze państwowe, powojennej Polski”
Szczegóły:
https://3obieg.pl/zaplacone-przez-polske-powojenne-odszkodowania-wobec-zachodu/
Sprowadzanie w tym okresie (do roku 1970 ) owoców cytrusowych i innych dóbr komercyjnych byłoby nieodpowiedzialne, tym bardziej że kraj cały czas był odbudowany – nie zapominaj że Polska była najbardziej zniszczonym i okradzionym z dóbr krajem w Europie.
„rence mi opadli”
Echidno, zdaje się, że nie tylko Tobie…
Spacer, nie padało, nawet świeciło czasem słońce, ale błoto spore, spodnie do prania. Kolejne drzewa padają , smutne to , bo ostatnio nie wiało za mocno. Jak chodzimy z koleżanką to często się zastanawiamy, kiedy coś na nas spadnie.
https://photos.app.goo.gl/mKuc7LMZGJjnW4Qz9
Słońce, zerowo. Na lewo od „chałupy Franka” robota wre i spodziewamy się, że lada dzień (tydzień?) będziemy mieć zabudowany widok na Zatokę 🙁
Niewiele spałam, bo źle mi się śpi ostatnio, ale za to przeczytałam prawie połowę książki – zbioru felietonów (Twój styl, Polityka) Agaty Passent „Klauzula zdumienia”.
Ależ ta kobieta ma ostry pazur i znakomite pióro – jakżeby inaczej – po takich rodzicach?! A i mąż przez osmozę…! Czytam jej blog w „Polityce”, ale felietonów z „Twojego stylu” nie znam. Polecam!
Alicjo-Agata Passent? No cóż, po prostu dobre geny 🙂
Krystyno-na pewno będziesz wiedziała, gdzie zrobiłam to zdjęcie:
https://photos.app.goo.gl/9g74miyXSwQ82N2S7
A propos filmów-co sądzisz o „Domu Guccich”?
Ja obejrzałam dzisiaj, film mi się podobał, chociaż trochę bym skróciła i podobnego zdania jest Tomasz Raczek. Nie przejmujcie się tym, iż na początku mówi na inny temat, ale to też ciekawe i moim zdaniem warto posłuchać:
https://www.youtube.com/watch?v=bMAo48Sb_kI
Danuśka,
przechodziłam tamtędy w sobotę przed seansem filmowym, czyli przed ” Kurierem francuskim”. Ale najpierw o filmie ” Dom Gucci”. To prawda, dwie i pół godziny to trochę za długo, tym bardziej że przed seansem prawie pół godziny pokazywano reklamy i zapowiedzi / to było w Multikinie w Rumi/. Już wcześniej/ ale po filmie/ obejrzałam i wysłuchałam wideorecenzję Tomasza Raczka i w zasadzie zgadzam się z jego oceną, ale ponieważ nie byłam w kinie baaardzo długo, mój entuzjazm tylko na tym zyskał. O samym aspekcie kryminalnym czytałam już dawno, ale ta wiedza nie przeszkadzała mi w odbiorze filmu. Wszystkie role rewelacyjne!
Na marginesie – sala kinowa zapełniona prawie całkowicie, chyba nie stosuje się tam żadnych limitów. Poza nami i kilkoma osobami wszyscy bez masek na twarzy.
To było w piątek, a w sobotę w rozpędzie kinowym wybraliśmy się na ” Kuriera francuskiego”/ to tylko cześć tytułu/. Znałam wcześniej film ” Kochankowie z księżyca” tego samego reżysera i to było zachętą. I w tym wypadku całkowicie zgadzam się z T. Raczkiem – to nie jest film dla każdego. Jedni się zachwycą, innych znudzi. Przed pójściem do kina warto posłuchać T. Raczka. Mnie film się podobał, ale chciałabym obejrzeć go jeszcze raz i dokładniej. Pewnie będzie okazja kiedyś w telewizji. W niedużej sali Gdyńskiego Centrum Filmowego liczba miejsc była ograniczona, zachowane były odległości między widzami, a wszyscy byli w maskach. Zupełnie inne warunki.
A u nas od wczoraj mamy piękną zimę, taką, o jakiej marzy się na święta. Ale idzie odwilż.
W tej części ” nie na temat” Tomasz Raczek wspomina o serialu ” Szpital New Amsterdam” na Netflixie. Właśnie mam zamiar go oglądać.
To w takim razie ja się nie przyznam na jakim filmie byłam w sobotę z koleżanką. 😉 ☺
Sala prawie zapełniona. Większość osób w maseczkach.
Padał śnieg, potem śnieg z deszczem, wszystko stopniało. Ma wiać od 3 rano.
Mogę żyć bez awokado, ale rukolę od czasu do czasu chętnie zjem. Dzisiaj na obiad była zupa śliwkowa z lanymi kluseczkami. Śliwki z pobliskich sadów.
proszę się nie załamywać, o wielu sprawach można myśleć mieszając zupę. Czasem nawet dojść tu:
https://guetta.blog.polityka.pl/2021/11/25/pokoj-przed-wojna/
——————————
O kobietach – godz. 4:46
Asiu-no nie, to niemożliwe! Blogowej bandzie się nie przyznasz na jakim byłaś filmie??? Przecież chodzimy do kina, a przynajmniej ja chodzę, na bardzo różne filmy. Stawiam albo na „Dziewczyny z Dubaju” albo na „Bo we mnie jest seks”.
Dzisiaj pół dnia zeszło nam na przetwórstwie dyniowym. Dynia była z tych ogromnych i do dzisiaj występowała w roli dekoracji przed wejściem do domu.
Roboty z taką ilością co niemiara, będą zapasy sosu oraz zupy dyniowej.
Na jutro przewidziany dyniowy gulasz z dodatkiem ciecierzycy, papryki i pomidorów. Upiekę też chyba dyniowe ciasto.
Danuska walczy z dynia a ja z jablkami. Jeszcze mam chyba na trzy garnki jablek na przecier.Nie moge juz wkladac do zamrazarki, bo mala i musze zostawic miejsce na rybe zabnice i na przegrzebki na swieta. Kiedys zamrozilam kawalki dyni na zupe, ale mi pozniej zupa miala dziwny smak.
A co do cytrusow to lubie je i chetnie kupuje. Pomarancze ktore jadlam w Jordanii mialy inny smak niz te kupione tutaj w sklepie. Avokado lubie i dosyc czesto jadam. Natomiast nie kupuje truskawek czy czeresni z drugiej polkuli jak sa przed swietami .
Danusiu – zgadłaś. To ten pierwszy wymieniony przez Ciebie ☺
„Bo we mnie jest seks” będzie wyświetlany w naszym kinie w tym tygodniu.
Dzisiaj wiało strasznie. Za to niebo, chmurzaste i piękne. I wschód słońca był wspaniały.
https://photos.app.goo.gl/mNKAxjgejwSE6dDB9
Piękne chmury Asiu, takie niepokojące.
Asiu 🙂
To niebo na Twoich zdjęciach to kolejny dowód na to, że natura maluje najwspanialsze obrazy.
To może jeszcze dorzucę kubek dobrej herbaty z widokiem:
https://tiny.pl/9dnjx
A propos herbaty-ostatnio piłam bardzo dobrą zimową herbatę w litewskiej sklepo-kawiarni ” Dziugas House” mieszczącej się tutaj:
https://tiny.pl/9dnp6
Pomysł na asortyment bardzo ciekawy-są różne odmiany sławnego litewskiego sera Dziugas oraz produkty, które ten ser zawierają, a jest w czym wybierać:
pierogi, musy, sosy, a nawet ciasta i desery z Dziugasem. Do herbaty, w ramach drobnej przegryzki, zamówiłam pieczony pierożek czyli kibin z grzybami i wiadomym serem. Kibiny były do wyboru z czterema czy pięcioma różnymi farszami.
8c, deszcze niespokojne i chmury w żądnym stopniu nie przypominają Asinych 🙁
Byłam w polskim sklepie, bo chciałam zakupić na drobne prezenty dla znajomych piękne, ozdobne świece w bożonarodzeniowym stylu, sama mam taką piękną kulę… a tymczasem nie ma i nie będzie, powiedziała pani sklepowa, zamówienie nie zostało zrealizowane z polskiej strony 🙁
Szkoda, bo to taki akuratny, niezobowiązujący świąteczny drobiazg 🙁
Ja mam taką kulę jak ta poniżej wieńca. Niedużą, a cieszy 🙂
https://photos.app.goo.gl/No4xqR2JMLNsicmH7
Orca,
wspaniała egzotyka hawajska robi wrażenie. Piękne stare drzewa pełne owoców. Chciałoby się tam być.
Asiu,
też domyślałam się, jaki to film. 🙂 Gdybym była młoda, pewnie obejrzałabym go. Poprzednie filmy reżyserki Marii Sadowskiej/ Sztuka kochania i Dzień Kobiet/ były dobre i cieszyły się powodzeniem.
Chmury bardzo malownicze.
Nasza dynia przemarzła i została wystawiona za posesję. Mam nadzieję, że zauważą ją sarny, bo wiem, że lubią dynie.
Narzekałam jesienią na owoce pigwowca, bo przetwarzanie ich jest uciążliwe. Ale teraz dodaję je do herbaty i herbatek ziołowych i popijam ze smakiem. Warto było się pomęczyć.
Krystyna,
Na pewno jestes ekspertem pigwowca. YouTube pokazuje prosta metode obierania pigwowca.
https://youtu.be/UFuEkq9uvdE
Ja tego nie probowalam robic, ale wyobrazam sobie piękny zapach.
Jesli chodzi o krojenie dyni w kostkę to kiedys to zrobilam. Potem w ocet I przyprawy. Bardzo smaczne ale duzo pracy.
W sezonie mozna kupic butternut squash pokrojony w kostke. To jest przydatne do zapiekanki mieszanych warzyw (squash, cebula, slodka papryka, sweet potato). Przypuszczam ze butternut squash bylby smaczny w occie z przyprawami.
Sama z przyjemnoscia ogladam zdjecia z Hawaii. Kiedy wymysla kamery ktore utrwalaja zapach (???) wtedy ten obraz bedzie pełniejszy. Po wyjsciu z samolotu jest w powietrzu zapach kwiatow. Szczegolnie plumeria, kwiat z ktorego jest robione lei (naszyjnik z kwiatow).
Tez bym chciala tam teraz byc 🙂 ten zapach kwiatow jest caly czas az do powrotu 🙂
Na wyspach nie ma jadowitych węży i żadnych innych jadowitych stworzen . !!!!
Zapomnialam…
Dzisiaj na obiad Velvet Devil Merlot z winnicy Charles Smith.
https://www.totalwine.com/wine/red-wine/merlot/charles-smith-velvet-devil-merlot/p/107407750
Okazalo sie ze stan Washington jest drugim po California najwiekszym producentem win w kraju.
Juz kiedys pisalam ze Charles Smith, Charles and Charles, produkuje moje ulubione wina.
-1c, słońce, Jerzor na rowerze.
Przeczytałam „w stylu alpejskim” (bez „zakładania obozu”) ciekawą książkę, poświęconą polskim wspinaczom, a napisaną przez Kanadyjkę, znawczynię tematu – Bernardette McDonald „Ucieczka na szczyt” („Freedom Climbers” – tytuł angielski).
Czyta się to jednym tchem – dziwi mnie tylko, że żaden autor/autorka polski nie wpadł na pomysł, a Kanadyjka i owszem. Może i lepiej, bo nikt nie może jej posądzić o stronniczość!).
Zaczęła od roku 1924 (!), ale skupiła się na dwóch ostatnich dekadach XX wieku, które określa absolutnym panowaniem polskich Gigantów Himalaistów, co jest prawdą – gdzie diabeł nie mógł, to Polak czy Polka potrafili. Znakomicie napisane, ale wcale nie na kolanach, zestawienie wszystkich ważnych wypraw, zarys tła historycznego i tak dalej – wymagało to gigantycznej pracy, ja mam całą półkę książek z wypraw itd. (jestem entuzjastką wspinaczki górskiej od czasów nastoletnich), więc mogę ocenić, ile w to włożyła wysiłku. Świetna rzecz do przeczytania dla wszystkich, nie tylko entuzjastów 😉
Na prezencik podchoinkowy zakupiłam duże, efektowne pudło nałęczowskiej śliwki w czekoladzie, jutro idziemy do Rogera i Kim, oni akurat to lubią. Ale szkoda, że nie ma tych świeczek…
Moje ulubione wina pochodzą z Chile, Argentyny i Portugalii – wina z lokalnych winnic są minimum dwa razy droższe, niż te z dalekich państw, więc nie bęðę ich wspierać (producentów), tym bardziej, że wcale nie są lepsze. Za to ideologii potrafią do tej produkcji dorobić, że ho-ho! Wina z wyżej wymienionych trzech państw piłam też u producentów i kupuję je w ciemno, zawsze dobre. Podobnie z winami południowoafrykańskimi, ale te są droższe, więc kupuję je rzadziej. Poza tym ja się przyzwyczajam do marki…
…dzisiaj do obiadu chilijskie Gato Negro, chłop twierdzi, że z półek wymiotło wina poludniowoamerykańskie…nie dowieźli?! Akurat za tym nie przepadam, ale też dawno nie piłam.
O polskich wspinaczach jest sporo książek. Ostatnio ukazała się książka o żonach wspinaczy : https://plejada.pl/wywiady/historie-zon-himalaistow-zawsze-mowi-ze-wroci/18vn8gn
Orca,
w filmiku pokazanym przez Ciebie obierane są owoce pigwy, czyli duże wielkości jabłka – mało pestek, prosta sprawa i nawet można obrać skórkę. A owoce pigwowca są małe i tu niestety pozostaje krojenie na 4 części i wybieranie pestek. Przeglądałam różne przepisy i nikt nie odkrył jakiegoś prostego sposobu na oczyszczenie.
A jarzębina czeka na dalsze działania ? 🙂 Nie ma co się śpieszyć.
Krystyno,
ja to wszystko wiem i sporo mam z tych książek i w papierze, a od jakiegoś czasu w kindlu , dlatego zauważam, że nikt nie zrobił takiej książki, która opisywałaby wszystko, co ważne i po kolei w polskim wydaniu himalaizmu. O to mi chodzi – takie podsumowanie.
Bernadette też pisze o żonach polskich himalaistów i spotkaniach z nimi, rozmowach i tak dalej. Świetna rzecz. Między innymi dlatego, że pisze to człowiek nieuwikłany w polskie „okoliczności tego i owego.
Krystyna,
Ja pamietalam ze Ty pracujesz z malymi owocami. Przypadkowo zajrzalam co pokazuje YouTube.
Jarzebina jeszcze czeka na zlanie I separacje od owocow. Zabiore sie za to wkrotce 🙂
Znam kilka osob ktore lubia wzpinaczke gorska. Jeden nawet jest przewodnikiem w Mount Rainier. Sama najwyzej weszlam na wysokosci okolo 3-4K metrow. Ale szlakiem. To nie wymagalo wspinaczki. Kilka razy pisalam ze lubie gory.
Ja też lubię góry, ale o wspinaczkach wolę czytać! Nawet już nie szlakiem – od prawie zawsze żyję na nizinach, a wyższe góry wymagają płuc jak miechy…i treningu! Swoje lata mam, niestety, co bardzo mnie denerwuje, świadomość tego faktu. Do czasu, aż umarła moja najbliższa przyjaciółka, niedawno, jakoś nie zdawałam sobie sprawy i nie myślałam o latach, które mijają i biją na liczniku. Teraz to widzę wyraziście.
Aconcagua w oddali…
https://photos.app.goo.gl/jXyD7aocizvPh33x6
Wspinać się wspinałam, ale byłam na wysokości 4673 mnpm , jak się nie przejdzie aklimatyzacji to nie jest to przyjemne, każdy ruch, schylenie się to ogromny wysiłek, głowa boli, brak oddechu.
Małgosia,
to bardzo wysoko! Podaj okoliczności przyrody – u stóp Aconcaguy było wysoko, ale to było zaledwie przedproże, chociaż zmianę wysokości było czuć. Nawet przejeżdżajc okoliczności wysokich gór samochodem. Pamiętam, jak jechaliśmy samochodem przez Independence Pass lata temu (Rocky Mountains) – tam na szczycie był parking, można było sobie zaparkować, podejść do napisu, że to 3690m npm… Chciałam podbiegnąć te 50 metrów i zatrzymało mnie zaraz za chwilę powietrze. Po prostu – nie podskakuj i nie biegnij… tu jest wysoko! Doszłam, ale z trudem .
Barbarom,
górnikom, geologom – wszystkiego najlepszego!
…tymczasem:
https://www.sport.pl/tenis/7,64987,27872097,iga-swiatek-nie-udaje-ze-to-nie-istnieje-psycholog-daria.html#s=BoxOpMT
Ja tam się nie znam, ale kiedyś tenis to była twarda rywalizacja. Iga wprowadziła do tej rywalizacji łzy. Rzekę wręcz. Bo jej nie wyszło, bo jej się nie udało, bo oh, jaka ona nieszczęśliwa… Nie chcę oglądać takich sportowców i tłumaczenia, że „ona nie udaje”. Na sportsmenkę po prostu się nie nadaje i tyle 🙄
Będąc sportowcem, wpisujesz się w rywalizację, raz przegrasz, raz wygrasz i tyle.
Tymczasem teraz sportowcy z wysokiej półki mają psychologów, lekarzy, wielką kasę i tak dalej – i płaczą?! Dziwne…
Co mnie obchodzi, jak Iga (czy ktokolwiek inny) przeżywa swoje porażki? Otóż nico, niech sobie te łzy podetrze biletami płatniczymi (bo czy wygrana, czy przegrana, na jej poziomie zawsze coś skapnie) gdzieś na zapleczu, a nie epatuje nimi publicznie, bo to jakoś niesportowe… OK, jestem starej daty i tak postrzegam sportowców. Twardziele i za to im płacą. Nie za publicznie wylewane łzy.
p.s. Kilimanjaro, ten szczyt 😉 Zgadłam?
Paru moich znajomych tam było – trasą bez wspinaczki, bo da się tam wejść turystycznie na piechotę… tako rzekli. Ja już nawet tak bym się nie wybrała, chyba, że by mnie wnosili, a i to wątpliwe, ze względu na wysokość i potrzebę aklimatyzacji.
Dobranoc!
Alicjo, to nie był szczyt to przełęcz prowadząca do Drogi Śmierci w Boliwii.
https://photos.app.goo.gl/aPmMr9nr7iFULnB48
GPS pokazywał 3 m więcej
https://photos.app.goo.gl/nYbxKFRbcFJ96fY79
Ja cwanie wpisałam wysokość w google i wskazało mi na Kilimanjaro 😉
A to nie było to i nie o to szło.
Jeśli chodzi o drogi i jazdy samochodem po nich, mam praktykę jako pasażer wpierający się nogami w podłogę samochodu myśląc, że w ten sposób wyhamuję…
Najwspanialsza droga – z Santiago de Chile do Mendozy. Dwa razy. W Grecji Perykles ostrzegał nas – na Peloponez nawet nie jedźcie, bo tam drogi karkołomne, nie dacie rady! Po Ameryce Południowej już nic nie wydaje się straszne – tylko mniejsze, bo na Peloponezie masz zakręt co 20 metrów albo i mniej, a na wspomnianej drodze w A.Pd. te zakręty owszem, wywijaste i niesamowite, ale skala większa i od jednego do drugiego da się rozpędzić. To znaczy nie bardzo, bo ruch jest spowolniony przez ciężarówy, jedna za drugą, a „wyprzedzanek” jest za mało. Fajnie to wygląda na GoogleEarth, w praktyce żołądek wykręca…
U nas popadują wielkie śnieżynki i zaraz znikają, +1c…
https://ripioturismo.com/travel-guide/chile/santiago-de-chile/crossing-the-andes-from-santiago-de-chile-to-mendoza/
Chyba najbardziej znanym na swiecie wulkanem w stanie WA jest St. Helens. Po erupcji korona wulkanu jest na wysokosci okolo 2.5 K metrow. Jest to popularny szlak. Po dojsciu do korony wulkanu mozna zobaczyc wnętrze I podziwiac widoki wulkanow Baker, Hood, Rainier a przy dobrej pogodzie Shasta w Californi.
Aby wejsc na St Helens trzeba wczesniej wykupic pozwolenie. Celem tego jest kontrolowanie ilosci osob na szlaku. Pozwolenia znikaja bardzo szybko. Turysci z calego swiata chca stanac na brzegu korony St Helens.
Kazdy w dobrej kondycji fizycznej moze wejsc na St. Helens. To nie wymaga specjalnych zdolnosci lub sprzetu. Wejscie I powrot trzeba zrobic w jeden dzien i zglosic powrot do pracownikow parku. Nie wolno zabierac namiotu aby tam spedzic noc (backpacking).
St. Helens to aktywny wulkan. W tej chwili jest bezpieczny dla turystow.
Na tym video turysci zabrali ze soba piwo 🙂
Oczywiscie tak jak w kazdym parku wszystkie odpady trzeba zapakowac do plecaka.
https://youtu.be/P5NxTRHOR6w
Barbarom w dniu ich święta wszystkiego najlepszego ! 🙂
Małgosiu,
pewnie masz w swoich zasobach jakieś zdjęcia zrobione na tej wysokości. Może je pokazywałaś, ale kiedy to było, więc warto zobaczyć tamte widoki, bo przecież chodzi głównie o widoki.
U nas dziś nastroje mikołajkowe, bo wczoraj przyjechały wnuki. Jakieś szaleństwo zakupowe zapanowało, bo parkingi zapełnione. Ale od razu znaleźliśmy miejsce i udaliśmy się do Empiku; szybkie zakupy upatrzonych prezentów i jeszcze książka dla koleżanki klasowej starszego wnuka na klasowe Mikołajki i powrót do domu.
Na szczęście koleżanka lubi czytać, więc nie było problemu z prezentem.
Mnie się podoba idea – wchodzisz/wjeżdżasz do Parku Narodowego albo jakiegoś rezerwatu przyrody – płać, bo to samo się nie utrzyma, a turyści by zadeptali. Ktoś musi obsłudze parku zapłacić, mimo wsparcia rządu.
O sprzątaniu po sobie nie wspominam, bo to mam we krwi.
Tutaj Mt.St. Helens – ale z innej górki, raczej nie docieramy w takie okolice, gdzie kolejki na kilometr. Raz nam się udało wjechać do Yellowstone – ale to było po sezonie i kolejki nie było, no i też nam się udało do Yosemite poza sezonem. Zwykle bilety warto podobno kupić via internet na konkretną datę, ale zaryzykowaliśmy.
https://photos.app.goo.gl/ob3qsfWY64mUuXG86
Mam gdzieś zdjęcie z samolotu nad St. Helens, ale chwilowo nie wiem, gdzie ono jest 🙄
Tam o wiele lepiej widać rozmiary wybuchu.
Barbarom – wszystkiego najlepszego i wielu słonecznych dni!
https://photos.app.goo.gl/59znfhhTPzF46PU99
https://youtu.be/oNMJFEEGjhg
https://youtu.be/cPtAuw9i-EY
https://youtu.be/iHDJ_xfW26Y
https://youtu.be/qt7w3TnhtkY
https://youtu.be/PArFuLQFI8U
Basiom i Barbarom zdrowia i pomyślności! Wszystkiego najlepszego!
Krystyno, to było podczas naszej podróży po Peru i Boliwii w 2013 roku. Większość czasu spędziliśmy wtedy na wysokościach ponad dwa tysiące npm . Ta wysokość prawie 4700 była chwilowa, wjechaliśmy i zjechaliśmy dość nisko. Jeśli masz ochotę wrócić to tych zdjęć to proszę tu jest link
https://photos.app.goo.gl/2uWBDskQdNi7vmK59
Dziękuję bardzo za życzenia 🙂 serdeczności dla moich imienniczek 🙂
Małgosiu, piękna wyprawa, wydaje się jakby wczoraj…
Ciekawe miejsca. Tu musiała być bardzo interesujaca wyprawa.
Oczywiscie to bylo do Małgosi 🙂
Małgosiu,
ja od zawsze miałam do Ciebie pretensje, że nie zamieszczałaś zdjęć z podróży, które to podróże zdarzało nam się powielać, ale nigdy nie wspomagałaś ich zdjęciami. Moim zdaniem – czy zdjęcia dobre czy nie (nie jestem z National Geographic!), ważna osobiste opowiadanie o miejscach, w których się było i notatki o tych miejscach.
W Peru byliśmy w tym samym czasie (2013 rok, my dwukrotnie)), ja pisałam o tym „na żywo na blogu”, a dopiero teraz dowiaduję się, że w tym samym roku byłaś.
Dziwi mnie to, serio – że nie dałaś żadnego znaku. Na blogu też – o ile pamiętam.
W 2013 roku byliśmy w A.Pd dwa razy, marzec i listopad. Pisałam o tym nie, żeby się chwalić, tylko żeby się podzielić wrażeniami.
Alicjo, pod koniec maja 2013 była moja relacja dzień po dniu z podróży i zdjęcia. Zajrzałam tam dziś. Google coś zmieniło i stare linki nie działają, dlatego dziś znowu to udostępniłam.
Piękne dzięki wszystkim
wykazującym dobre energie i wibracje 😉 w moim kierunku! 🙂 🙂 🙂
Pozdrowienia Barbórkowe dla Pani Redaktor i dla Barbary-Salsy! 🙂 🙂 🙂
*** * ***
Kraków ma na swoim obecnym obszarze nie tylko dość fajne „letniska”, lecz nawet faktyczne uzdrowiska z tradycjami i renomą.
Do i przez Swoszowice rowerowałam ongiś regularnie, lecz to było dawno – jeszcze przed formalnym wejściem naszem do UE.
Zaś Szan. Kompan był tam wczoraj po raz najpierwszy. —
Odkrywamy, odkrywamy i dalej odkrywamy najbliższe okolice, a atrakcji wciąż przybywa!!! 🙄 (Kosocice i Rajsko też nie ułomki… 🙂 )
https://basiaacappella.wordpress.com/2021/12/05/uzdrowisko-o-rzut-slabo-zamachnietym-kamieniem/
Małgosiu,
nie chcę się kłócić, ale ja codziennie od zawsze jak tylko miałam do sieci wejście, sprawdzałam, pisałam, czytałam – i serio, nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek cokolwiek nadawała w tamtym czasie z A.Pd.
Przecież zauważyłabym! Bo byliśmy chwilę przed, a potem chwilę po!
Po pierwsze i po drugie primo!
Po trzecie primo, rzadko dzieliłaś się zdjęciami ze swoich wypraw. Ale jakby co – odszczekam i odmiaukam nawet… 😉
A teraz proszę o link do zdjęć – bez tego nima anonima….
https://photos.app.goo.gl/arZ5MAWbTSSRMsg2A
https://photos.app.goo.gl/NjGhMmiD3A7hbMd48
Alicjo, ja nie robię sprawozdań w czasie podróży, Zwykle nie mam na to czasu. Natomiast jak wróciłam opisałam podróż.
Tu się zaczyna
https://adamczewski.blog.polityka.pl/2013/05/22/japonia-jest-pelna-slodyczy/#comment-401740
Linki do zdjęć tym poście nie działają, bo Google zmienił ścieżki dostępu.
…rozgrzewająca zima… 😎
A capello, ja też nie wiedziałam, że w Twojej okolicy są uzdrowiska.
Niezły zapas tych przypraw. Kminku rzadko używam, ale pamiętam, że moja Babcia lubiła takie kanapki z masłem i kminkiem.
Małgosiu,
na etapie solowym miałam na kminek słoiczek z najmniejszego możliwie miodu hotelowego 😉 – i czekał na dosypkę latami…
…Od czasów studenckich aż do niedawna, kiedy to zaczęło się od kupowania chleba kminkowego w Auchan. – Relatywnie nam smakował, aż wyszło na jaw, co można upiec samemu… noto i piekłam – już wczoraj wieczorem, gdy tylko się ów kilogram kminku ujawnił 😀
Kminku używam często, choć przez lata o nim nie pamiętałam. A przecież w dzieciństwie ser zgliwialy robiony w domu, zawsze był z kminkiem.
Jeszcze raz dziękuję za imieninowe serdeczności 🙂
Niedzielna kawa 😀 :
https://photos.app.goo.gl/DMqq43uzxpmHSsdC9
Asiu, kawa bardzo elegancka. A co to za ciasto, wygląda bardzo smakowicie?
Z olbrzymiego doskoku sredeczności imieninowe dla Baś, Basieniek, Basików i Barbar. W ten dziwaczny czas jaki nastał na świecie przede wszystkim życzę zdrowia. A i o dobrach doczesnych też pamiętam.Smakołyków w domku gotowanych, słońca i uśmiechu by łatwiej znieść obecny zawirowany czas, świetlanego spojrzenie w przyszłość, a teraźniejszością niechaj zaopiekuje się łaskawa Fortuna.
Gospodyni i Jej córce, z uśmiechem znad „najwspanialszej szarlotki”Piotra, gorące życzenia wszelkiej pomyślności z serdecznym podziękowaniem za kolejne wpisy.
Artylerzystom, markszajderom (Irek bedzie wiedzial) i kopidolom wszelakim
na „Barburke”: Wszystkiego najlepszego!
Barbarze Gospodyni, a´Capelli i Basiom na calym swiecie: Moje najserdeczniejsze zyczenia w tym dniu i wszelakiej pomyslnosci!
Pozno ale tym serdeczniej. Zagadka: gdzie moj wpis od wczoraj. Robilem na boku, bo ktos niespodziewanie nas odwiedzil, ale powinienem byl sprawdzic, czy wpis „odeszedl” czy tez co. Nie wiem co bylo.
Małgosiu – szarlotka. Wreszcie dorobiłam się kitchenaida 🙂 Dzisiaj pierwsza próba. Zrobienie kruchego ciasta zajęło 5 minut. Dłużej trwała aranżacja zdjęcia. 😀
Poszliśmy dzisiaj z Ewą do wedlowskiej Pijalni Czekolady, a tam miła niespodzianka. Stoliki tylko dla zaszczepionych, a przyjęcie zamówienia po okazaniu certyfikatu szczepień 🙂
Asiu-już sama nie wiem czy wolę szarlotkę, czy aranżację 🙂
Miałam wczoraj podobną przygodę, jak Pepegor: mój wpis wyparował gdzieś w kosmos. Nie skopiowałam i nie miałam czasu pisać raz jeszcze, a były tam również życzenia dla naszych Baś. Zatem dzisiaj spóźniona cokolwiek ściskam serdecznie naszą Gospodynię, Salsę oraz a cappellę oraz przesyłam całusy małgosinej wnuczce, bo to przecież nasza najmłodsza Basia.
Zajmowałam się wczoraj, między innymi, filtrowaniem nalewek i rzeczone zajęcie skończyło się eksperymentem aroniowo-pigwowym. Otóż ubiegłoroczna nalewka aroniowa wyszła za słodka, co stwierdziliśmy komisyjnie wraz z Osobistym Wędkarzem. Postanowiliśmy zatem potraktować ją zdecydowanym chlustem kwaskowej pigwówki i był to całkiem niezły pomysł.
Zdrowie naszych czwarto-grudniowych Solenizantek wznoszę więc powyższą nalewką!
Oprócz Barbar, górników i geologów świętowali wczoraj również zaprzyjaźnieni z nami Jubilaci-była ich trójka, a wśród nich kuzynka Magda. Jubilaci mieli urodziny w różnych listopadowych terminach, ale feta odbyła wczoraj. Imprezy odbywają się na zmianę w domach kolejnych świętujących, wczoraj spotkaliśmy się u kuzynki Magdy. Domyślacie się zatem, że mieliśmy na stole kolorowy asortyment różnych warzywnych, choć nie tylko warzywnych przekąsek. Jednym z przebojów były gruszki, a w zasadzie połówki gruszek zapieczone w piekarniku z dodatkiem sera pleśniowego i orzechów włoskich(w zagłębienie powstałe po wydrążeniu gniazda nasiennego wkładamy odrobinę sera i dorzucamy kawałek orzecha). Popijamy naszym ulubionym czerwonym lub białym winem. Prosto i pysznie 🙂
Irku-słyszę, że na takie rozwiązanie decydują się różne kawiarnie, restauracje oraz niektóre teatry czy sale koncertowe. To nie rząd narzuca takie wymogi, ale właściciele tych publicznych miejsc w trosce o zdrowie klientów oraz własnego personelu proszą o okazanie certyfikatów. Bardzo mnie to cieszy!
U mnie zerowo, słońce ledwo-ledwo…
Pepegor,
miło Cię widzieć 🙂 I czytać także samo zarówno, pamiętaj o tym!
Małgosiu,
czas na szybkie sprawozdanie z podróży zawsze się znajdzie, ale trzeba chcieć, albo mieć potrzebę – ja taką miałam, stąd moja namolność w temacie 😉
Plus moja wieczna bezsenność (z wiekiem się powiększająca), coś z tym czasem trzeba było robić, podczas gdy Jerzor spokojnie chrapał. A ja byłam pod wrażeniem i automatycznie dzieliłam się na gorąco z Wami. Co teraz sobie chwalę, bo mam zapiski choćby na tym blogu, co, gdzie kiedy i jak było.
Danapola,
przyklaskuję – chociaż nie jestem osobą „bywającą” (chyba, że na wakacjach w Polsce!), to uważam, że w trosce o bliźniego swego powinniśmy się szczepić choćby po to, żeby wzmocnić nasz system obronny, bo czymże obecne szczepionki są, wróg nie do końca rozpoznany. Przy czym dodaję – nasza generacja, a nawet generacja naszych dzieci (Maciek – czterdziecha +1) byliśmy przymusowo szczepieni na wszystkie choroby, jakie mogły nas dopaść, Maciek do dzisiaj ma „książeczkę zdrowia”, gdzie wypisane są wszystkie szczepienia od momentu, kiedy się narodził do czasu, kiedy wyjechaliśmy z Polski, czyli miał rok z groszem (Amerykanie z niedowierzaniem oglądali ten archaizm).
Wczoraj byliśmy u Kim i Rogera i tak wyszło przy okazji… doszłam do wniosku, że są dwie rzeczy, za które tzw. komunie należy się podziękowanie – ówczesna służba zdrowia oraz powszechny dostęp do nauki (tej wyższej zwłaszca, bezpłatne studia, stypendia i tak dalej). To ostatnie obróciło się „naprzeciwko” 😉
Ale to pierwsze należy docenić – wszystkie szczepienia obowiązkowe i nikt nie wymyślał teorii, co tam w nas się wszczepia (vide Edzia G. czy jakaś inna nawiedzona Viola K.). Doba internetu – każdy orze jak może, a jak nie „morze”, to też orze (ożesz ty! – 60 minut na godzinę, A. Zaorski).
Byliśmy raz u Kuzynki Magdy i do dzisiaj mam w oczach to miejsce – a na ścianach naszych trzy obrazy, ciągle bez ram, a w dodatku nasza chata jest taka „niewystawna”…
Chociaż na przykład mieszkanko Cichałów malutkie, obraz na obrazie siedzi i obrazem pogania, a wygląda to pięknie i interesująco!
Notatkę na boku robię – ta ściana dla ikon (Misio), ta dla Kuzynki Magdy…
https://www.youtube.com/watch?v=_FOL68SQU2g
…to jeszcze lepsze!
https://www.youtube.com/watch?v=E7YqGbtAE1Y
Przez cale lata do Barburki („u“ swiadome, roztrzasalismy sie tu na ten temat niejednokrotnie, aczkolwiek bez rezultatu) zblizalem sie z pewna atenacja. Dobrze opisal to zak53 na blogu Kowalczyka/Tanaki. W przeciwienstwie do niego, przepracowalem pare lat wiecej i na moich barkach spoczywala spora odpowiedzialnosc. Mialem szczescie i nic wiekszego sie w tym czasie stalo nawet, jesli o tym mozna by bylo trafnie opowiedziec ta, czy inna historie. Jednak, dlugie lata potem, kiedy juz bylem na zachodzie ten dzien zawsze mnie jakos wzruszal. Mialem szwagra, ktory przepracowal jakies 40 lat „na przodku“ tj tam, gdzie sie rzeczywiscie harowalo. I tak, zawsze mialem do kogos zadzwonic i to byl ten, ktory wiedzial o co chodzi. Coz, drugi raz, kiedy juz go niema wsrod nas. Dozyl 85 lat mimo tej harowy. Bez pylicy i innych tych roznych, na ktore umierali jego towarzysze. Prawdziwy fenomen, ciekawa byla by statystyka na temat, ilu takich jak on z takim stazem, dozylo tego wieku.
W piatek bylismy na trzecim szczepieniu.
Moja LP jakos jeszcze slabuje, u mnie natomiast wlasciwie nic, tak jak uprzednio. Gwoli jasnosci: u mnie 2 razy BionTec, a teraz moderna.
Jestesmy dobrej mysli i Wam zyczymy wszystkiego dobrego.
Alicjo, gwoli ścisłości moich relacji zdjęciowych było ponad 30. Zawsze są to sprawozdania po powrocie. Zdjęcia zwykle robię aparatem i nie mam sprzętu ze sobą by je zgrać. Nie ma we mnie przymusu by pokazać je natychmiast, chcę je przejrzeć i wybrać najbardziej adekwatne.
Chciałabym by zaszczepieni mieli jednak przywileje, chodzi przecież o nasze zdrowie a nawet życie. To co u nas się dzieje jest karygodne.
Nawzajem, Pepe 🙂
Ja przy boku mam geologa i sama swego czasu oparłam się o studia – moim najstarszym przyjacielem jest górnik, który jednego dnia nie przepracował pod ziemią (administracja), ale wszystkie przywileje należące się stamtąd czerpie bez żenady, bo „dają, to się bierze”. Stare, polskie myślenie, którego ja się pozbyłam 40 lat temu. Bo przecież praca górnika dołowego a administracja to dwie różne (bardzo!) sprawy.
My trzecie szczepienie za tydzień (chwilowo zabrakło szczepionek, każdych), moderna.
A propos restauracji etc – zamiast certyfikatów i takich tam, wystarczyłoby, o czym już pisałam dawno temu, po prostu rozstawić stoliki tak, aby był dystans odpowiedni, powiedzmy – działać na 1/3 gwizdka. U nas był jeszcze taki myk, żeby, wchodząc do restauracji, podać numer komóry (w moim wypadku – nie da się, nie posiadam 😉 ), zapisywali też godzinę wejścia – po to, żeby w razie draki powiadomić, że byliśmy w zagrożonym terenie. Teraz przypomniało mi się, że prawie 2 lata temu miałam operację na moją lewą rączkę… i już wtedy były covidove obostrzenia, najmniej widzialne w szpitalu 🙄
Przyzwyczaliśmy się do masek, przyrosły nam one do twarzy (przynajmniej tutaj), ta zaraza jak każda inna grypa się przewali przez nas – Natura wie, co robi!
Sursum corda, mimo wszystko 🙂
Małgosiu,
rozumiem – ale chodziło mi o relacje pisane, zresztą – nieważne, każdy ma swój sposób, we mnie też nie było „przymusu”, po prostu jestem ekstrawertyczką i to widać od początku istnienia blogu, środowisko, w które wlazłam na początku i mam nadzieję nie wyjść przez długi czas.
Ze sobą na nasze wycieczki zabierałam mały lap-top, aparat swoją drogą – i stąd te moje relacje podróżnicze (bezcenne teraz!), zdjęcia też były po powrocie.
A propos przywilejów zaszczepionych, ja jestem za, ale ja żyję w innym kraju. Tutaj wg. statystyk zaszczepionych jest 76% albo i więcej teraz – w Polsce podobno 53% (wygooglałam).
Ja się nie zastanawiam, co tam mi wstrzykują, na pewno jest to coś, co wspiera mój wewnętrzny system obronny. Puścić wszystko na żywioł też można, tylko… kto za to weźmie odpowiedzialność? Na pewno nie ten z Żoliborskiej.
Świetny felieton Tyma w „temacie Marioli”(W. Młynarski)
Alicjo, teoretycznie tak są ustawiane stoliki w restauracjach, ale niektóre są małe więc jest to fikcja, dla jednego czy dwóch stolików nie ma po co otwierać interesu. Są jeszcze kina, teatry, sklepy, komunikacja, szkoły, kościoły itd. Widzę w komunikacji, że ludzie mają w nosie obostrzenia masek brak, albo na brodzie. Kontroli nie spotkałam.
Natomiast dowiedziałam się dziś , że do znajomych we Francji przyleciała córka z Kanady z zaświadczeniem o szczepieniu i została potraktowana jak niezaszczepiona i wysłana na kwarantannę. Podobno Unia honoruje tylko europejskie paszporty. Sprawdź to gdybyś miała wybrać się do Europy
Małgosiu,
dziękuję za przypomnienie pięknej podróży. Pamiętam Twoją relację m.in. kulinarny szczegół – sok z żaby, brr…
Doskonale pamiętam, że zawsze opisywałaś swoje wrażenia po powrocie.
Danuśka,
dobry pomysł z połączeniem dwóch smaków, choć samego filtrowania bardzo nie lubię.
Asiu,
aranżacje kawowe coraz bardziej oryginalne, pomysłów Ci nie brakuje.
Filtrowanie nalewek mi nie wychodzi 🙁
p.s
a propos kminku, nie pierwszy raz. Otóż kminek jest absolutną koniecznością – dodatkiem do kapusty kiszonej, a także do wszystkich kapustnych, wzdymających i tak dalej. To nie jest moja teoria, jestem starsza cokolwiek, i wyniosłam taki przykaz z domu. Kminek nie jest inwazyjny, jeśli chodzi o jakieś potrawy. „Naprzeciwko wręcz” wspomaga smak.
Spróbujcie, a znajdziecie różnice 😉
Kminek wspomaga trawienie ciężkich potraw, lekkich też – tyle o tym. Stara wiejska kuchnia i przekazy z babci na córkę i tak dalej.
Kminek to taka przyprawa, która wzbudza emocje 🙂 jedni bardzo lubią i do tej grupy się zaliczam, a inni nie znoszą(znam kilka takich osób) i krzyczą”Broń Boże nie dodawaj kminku!”.
Sprawozdanie z Żabich Błot: Inka oraz Jurek(mąż Haneczki) wpadli do Żaby podczas ostatniego weekendu i przywieźli ostatnią tablicę z cyklu tych, które są umieszczone przy drzewach poświęconych Tym Co Na Chmurce. Wszystkie tablice zostały fachowo wykonane przez syna Haneczki, który zna się doskonale na tej robocie. Wielkie podziękowania dla całej ekipy zaangażowanej w sadzenie drzew oraz wykonanie i zamontowanie tablic.
Dołączam się do podziękowań za. Nie macie pojęcia, jak tęsknię za Żabimi Błotami i Szwagrostwem opodal… Już nie robię planów, co za parę miesięcy będzie czy nie będzie – po prostu wybieram się do Polski i już! Dwa lata niebycia to o dwa lata za dużo! A potem niech się wali i pali, zaszczepiona i zamaskowana – lecę! W końcu nie takie my ze szwagrem… 😉
Mam nadzieję, że do przyszłego lata jeszcze będę, bo jak się przekonuję coraz częściej, umykają na Chmurkę co rusz nie tylko z mojej półki. Ja tam się nie znam, ale pewnie Pyra z Haneczką wyrabiają tyle tej nalewki (wiśniowej – Pyra, aroniowej – Haneczka), że zdąży dojrzeć na czas 😉
Liczę też na Panalulkową gruszkówkę. Ale spieszyć się nie spieszę, bo wiem, że zawsze zdążę na tę Chmurkę. Już na nią zameldowała się Alsa, pisująca na tym blogu w 2008 roku (właśnie przeglądałam jakiś maj czy czerwiec…).
Było głośno, szumnie, bogato, a potem zostali tylko najodpo-rniejsi, czy mniej ambitni, czy jak nas nazwać… Przeglądając blogi latami do tyłu widzimy, ile tu się działo. I wtedy brak tych, co to na tę Chmurkę… ale przynajmniej ją dla nas urządzają, tę Chmurkę! (tak sobie wyobrażam!)
Ale się tych książek posypało…. właśnie czytam „Rodziny himalaistów” , a tu nowa odsłona:
https://www.onet.pl/kultura/onetkultura/rachela-berkowska-zycie-za-szczyt-polacy-w-himalajach-i-karakorum-fragment-ksiazki/nbsher7,681c1dfa
Cyniczna stara zołza jestem- tata zginął w górach, ale mogę na tym zrobić pieniądze, w końcu jestem porzuconym dzieckiem…
W „Rodzinach Himalaistów” najmniej mnie wzruszyła, a zdrowo wkurzyła opowieść o „Czapkinsie”, niezrównoważonym, nie bardzo wykształconym facecie, z uzależnieniami itd. którego pokochała zrównoważona, inaczej (wyżej) wykształcona kobieta i jeszcze sobie dzieci in vitro(!), bo inaczej się nie udawało. Że on był nieodpowiedzialny ekstremalnie, to jedna rzecz – ale że ona? No ale to jej wybór, czyta się jak fikcję, a to najprawdziwsza prawda. Świadomy wybór.
Oni wszyscy pokręceni – ich rodziny także, bo jakże mogłoby być inaczej? Specyficzne środowisko.
p.s.
Kminek w kapuście kiszonej zwłaszcza – obowiązkowo! Nawet go nie poczujecie, a brzuszek wam za to podziękuje 😉
Brokuły, kalafiory i różne takie – też! Oraz kapusta biała, poszatkowana z marchewką, sól, pieprz, oliwa i deczko kminku….
Nie wiem , czy powiedzieć dzień dobry, bo dobranoc sobie jeszcze nie mówię, czytam o tych rodzinach…
Ja też przyłączam się do podziękowań. Coraz więcej miejsc zajętych na tej ławeczce przez Tych Co Na Chmurce 🙁 Bardzo mi Ich brak.
Po tych ostatnich wieściach z Żabich Błot również zrobiło mi się smętnie na duszy.
To może poniższy wiersz Gałczyńskiego w świetnej interpretacji Urszuli Dudziak trochę poprawi nam nastrój:
https://www.youtube.com/watch?v=Pk3ndPk2OwU
Przy okazji musimy zapytać Żabę czy zna ten tę opowiastkę 🙂
Przy okazji musimy zapytać Żabę czy zna ten tę opowiastkę 🙂 Na pewno zna!
Sorki, jak mawiają małolaty, nie miałam zamiaru powtarzać dwa razy ostatniego zdania.
Zaraz zaraz… mamy grudzień, wybitnie depresyjny listopad za nami!
U mnie zwyczajna temperatura grudniowa, +9c i leje, czytam, że w Warszawie -2c, czyli przyzwoicie jak na zimę.
Z wiadomości – ciężarówka zderzyła się z samolotem 😯
Rzucam temat – święta tuż!
Otóż, skoro święta tuż, za chwilę, za dzień-dwa zabiorę się za lepienie uszek! W ilościach, powszechnie znanych, ale nie szkodzi przypomnieć:
https://photos.app.goo.gl/eSxNwBj9qbbdB4ZUA
Swego czasu bywało tak, że wystawiałam tackę na mróz i za pół godziny mogłam zgarniać do zamrażarki – na pewno nie na dzisiaj ten pomysł, nadal +9c! I leje…
Mam jeszcze skrzętnie schowane suszone grzyby z Polski, ale na wszelki-wielki zakupiłam torebeczkę w polskim sklepie, bo od przybytku….
Do prawdziwkowego suszu zawsze dodaję trochę pieczarek (bo robię w ilościach…), nie wiem jak wy, ale dla mnie same prawdziwki są nieco gorzkawe i zbyt esencjonalny mają smak. Pieczarki w niewielkiej ilości dodają i masy, i lekkości nadzieniu.
A teraz odkrycie Jerzora – do mojej surówki z białej kapusty + marchewka + dyżurne i chlust oliwy dodał łychę chrzanu. Spróbujcie!
Nie pożałujecie! (majonezu w takich surówkach nie używamy).
https://www.youtube.com/watch?v=My6vcdWmCrY
Myk z dodawaniem pieczarek do suszonych grzybów stosuje się w dwóch zaprzyjaźnionych z nami domach. W jednym jest to farsz do pierogów, czyli podobnie, jak u Alicji. W drugim domu ta grzybowa mieszanką jest podstawą wigilijnych kotletów, o których pisałam na blogu niejednokrotnie przy okazji Świąt, te kotlety są rewelacyjne!
Co do chrzanu to cierpię od wielu lat na poniższą przypadłość:
kupuję słoiczek na Wielkanoc, używam łyżeczkę lub dwie, po czym na śmierć zapominam o tej przyprawie. Nieszczęsny słoik stoi rok cały w lodówce i przy okazji kolejnej Wielkanocy zastanawiam się, czy nadal nadaje się do użycia. Czasem, a właściwie bardzo rzadko przypominam sobie o tym, że chrzan stoi w lodówce i dodaję odrobinę do jakiegoś sosu.
Może mogłabym zrzucić winę za ten stan rzeczy na Osobistego Wędkarza, który nie jest jakimś wielkim zwolennikiem chrzanu(chrzan w zasadzie lubią i używają przede wszystkim mieszkańcy Alzacji, pozostała część Francji niekoniecznie). Zrzucać winy jednakże nie zamierzam, przy okazji biję się w piersi i postaram się używać chrzan częściej.
Och! Muszę w końcu napisać o podróżach Małgosi, bo relacje i zdjęcia z tych podróży zamieszczane regularnie na blogu doskonale pamiętam. Może również dlatego, że Małgosia chętnie podróżuje w bardzo odległe krańce świata, a to jest zawsze bardzo ciekawe. Sprawozdania Alicji z „końca świata” też czytam z zainteresowaniem. Wszelakie podróże są ciekawe, przecież lektura blogu Ewy i Witka to czysta przyjemność 🙂 Pozdrowienia dla wszystkich bliżej czy dalej, częściej czy rzadziej podróżujących, którym pandemia popsuła różne plany.
O kotletach grzybowych warto pamiętać nie tylko przy okazji Wigilii/ ja niestety nie pamiętam/.
Z chrzanem i innymi sosami też mam podobnie jak Danuśka. Chrzan po dłuższym czasie ciemnieje i traci ostrość. Nadaje się tylko do wyrzucenia. Czasem dodaję go do jajek na twardo a także do ryb w galarecie – sam chrzan albo z dodatkiem śmietany czy jogurtu.
Korzystając z minusowej temperatury rozmroziłam zamrażarkę. Szuflady z zamrożonymi produktami wystawiłam na taras. Obiecałam sobie, że następna zamrażarka/ a na pewno nie obejdzie się bez wymiany/ będzie się rozmrażała sama. Chyba są takie.
Z produkcją uszek i pierogów ruszę w poniedziałek. Barszcz zakiszony, będzie też kapusta z grochem, o której przypomniałam sobie jakiś czas temu i teraz Jerzor się domaga. Przestałam natomiast robić bigos, nie wiem z jakich powodów…
W tym roku śœięta też okrojone, przyjedzie Wojtek z Ottawy, jak w ubiegłym roku – i tyle. Młodzież zapowiedziała się na drugą połowę lutego dopiero, bo jest ślub w rodzinie, więc tak będzie pasowało.
Poza tym jestem okropnie niedospana, co mnie bardzo męczy – nie zmrużyłam oka w nocy, a paradoks polega na tym, że im bardziej chce człowiek zasnąć, tym bardziej, mimo zmęczenia, nie może 🙁
Dobrze, że są książki, ale oczy niestety, też się męczą… Ostatnio skończyłam różne opowieśći o Himalajach, a teraz mam o klanie Kisielewskich. Tak, tych Kisielewskich 😉 Na razie Jan Augustyn, o którym cokolwiek więcej wiadomo (postać dziewiętnasotego wieku, dramaturg), a kończyć się bęðzie na Wacku, z tego co rozumiem. Książki Stefana K. już sto lat temu przeczytane… ale najlepsze z tego są jednak „Dzienniki”!
Lubię ostre, więc chrzan jest zawsze – kupuję w małych słoiczkach, żeby nie było przestojów. A buraczki z chrzanem – to jest to! I wtedy można na mniej lub bardziej ostro. Mam też chrzan w ogródku, ale… łatwiej kupić gotowy 😉
A, i oczywiście nieśmiertelna sałatka jarzynowa musi być w repertuarze świątecznym!
Ja używam też chrzanu do kanapek z wędliną (pieczoną), sosu chrzanowego do ryb albo sztuki mięsa. Zwykle zużywam dwa słoiczki rocznie.
Danusiu, ja również bardzo lubię Twoje opisy wojaży.
Ewę cenię za bardzo sympatyczny blog, pełen informacji, który może służyć za przewodnik. A także nieoczywiste kierunki podróży.
Dziś na obiad paszteciki z rosołem. Pogoda mroźna więc rosół jak znalazł.
Byłam dzisiaj w odwiedzinach u koleżanki, która była uprzejma złamać sobie nogę w śródstopiu i męczy się od kilku tygodni najpierw w gipsie, a teraz od pewnego czasu w ortezie. Kochani! stopa składa się z 26 kości połączonych ze sobą aparatem więzadłowo–stawowym, Całość tworzy 33 stawy, wzmocnione przez 107 więzadeł! Zatem jest co złamać lub też uszkodzić, co też mi się zdarzyło jakieś 15 czy też 16 lat temu.
Małżonek koleżanki stara się jak może, by wspomagać niedomagającą połowicę. Należy do mężczyzn, którzy w kuchni potrafią jedynie zaparzyć herbatę zatem kupuje na prawo i na lewo różne gotowe i całkiem smaczne dania. Dzisiaj na nasze babskie plotki zostawił w lodówce naleśniki z serem kupione w pobliskim sklepie. Naleśniki smakowały „jak u mamy” i wraz z koleżanką uznałyśmy, że zasadzie są jednak plusy 🙂 tej całej mało zabawnej sytuacji.
Ja też czasem kupuję gotowe naleśniki z serem na szybki obiad.
Paszteciki robiłam sama , bo akurat rosół był na giczy wołowej. Oboje zresztą lubimy zjeść takiego pustego naleśnika prosto z patelni. Nie wiem czy też tak macie że pierwszy naleśnik jest zwykle nie do końca udany?
Dzień dobry 🙂
kawa
Irku 🙂
Tak, Małgosiu, pierwszy naleśnik zawsze rozpadający się i poszarpany, jednym słowem byle jaki. Wczoraj też o tym rozmawiałyśmy z koleżanką. Wynika to, jeśli dobrze pamiętam, z faktu iż patelnia nie jest jeszcze wystarczająco rozgrzana. Z Twojego wpisu zrozumiałam, że wczorajsze paszteciki do rosołu to raczej krokiety czyli naleśniki panierowane i jeszcze raz obsmażone na patelni.
Smutno, brakuje Jolinka, naszej specjalistki od naleśników. Naszej Koleżanki brakuje zresztą nie tylko z tego powodu.
Danusie, to nie były krokiety. Po prostu nadziane i podsmażone bez panierowania na maśle.
Irek jak zwykle ma czasie, super naleśniki.
Kolejne wieści z Żabich Błot-sezon na konfitury kończy, jak zwykle jarzębina:
https://photos.app.goo.gl/4cb4tmkvihdvrnMTA
U Żaby, wiadomo, przetwórstwo w ilościach hurtowych, do rozdawania krewnym oraz znajomym królika 🙂
Do słoików powędrowała też konfitura grecka. Żaba uprzejmie sprawozdaje, że teraz w programie pasztety, w których znajdzie się również sarnina i dziczyzna.
Żaba hurtowo, ja w wersji mini, ale też co roku przygotowuję trochę przetworów z jarzębiny.
Nieudany pierwszy naleśnik to, jak widzę, dość powszechna przypadłość. Rzeczywiście wynika to z nie dość rozgrzanej patelni; w dodatku patelnie często są wypukłe w środkowej części i to też nie ułatwia smażenia. W końcu miałam dość problemów z naleśnikami i kupiłam patelnię do ich smażenia. Dawno powinnam to zrobić, ale zwlekałam bez powodu. Na płaskiej równej powierzchni naleśniki smażą się dobrze już od pierwszej sztuki. Muszę jednak oswoić się z taką patelnią, bo ma niski brzeg i trzeba ostrożnie ją przechylać przy nalewaniu ciasta. Starą patelnią było o wiele łatwiej operować.
Danuśka,
poznawanie anatomii na własnym przykładzie bywa z reguły bolesne i przykre.
Starania męża koleżanki trzeba doceniać, bo taka pomoc jest niezbędna. Ale domowy rosół ugotowany pod czujnym okiem żony też nie powinien być problemem. Chociaż w sklepach z garmażem można kupić i rosół.
Resztkę rosołu wykorzystałam do zrobienia zupy grzybowej ( z mrożonki Hortexu).
Od lat mam patelnie do naleśników, już drugi komplet. Ten drugi też już chyba powoli się kończy, bo właśnie przed pierwszym naleśnikiem muszę ją natłuścić i chociaż olej rozprowadzam pędzelkiem to i tak jest go trochę za dużo i ten pierwszy za bardzo się ślizga.
-5c (jak w Warszawie!), pada śnieg.
Naprzeciwko ekipa budowlana pracuje – jeden facet z odkurzaczem, takim jak do odkurzania suchych liści, gdzie trzeba to odkurzy, a reszta coś tam przybija, przestawia i tak dalej. Dom przed świętami będzie stał, na to się zanosi. I zniknie ostatni skrawek, przez który można było obserwować Zatokę.
Patelnia do naleśników powinna być osobna, używana tylko do – i wielkości dużego talerza. Nie mam specjalnej, ale zawsze kupuję „osobną” i mimo surowego zakazu używania (mam kilka innych patelni) kończy się na tym, że dziwnym trafem wchodzi w użycie do wszystkiego. Tak to jest, jak się chłopa dopuści do kuchni 🙄 Ale lepiej niech już coś zepsuje, niż miałby kuchnię omijać!
Ważne też, żeby była równo podgrzana (i mocno), ja mam kuchenkę elektryczną i dno patelni jest równe średnicą z największym palnikiem.
O właśnie – dawno nie było naleśników!
Gdzies czytalam, ze patelni do nalesnikow sie nie myje. Wystarczy wytrzec papierowa sciereczka.
Patelnie – juz bym powiedzial, ze zeby na nich zjadlem. Nieprawda, jeszcze nie, lecz zgrzytania nad tymi bylo niemalo.
Wydalem niemalo na przerozne patelnie w nadziei, ze dostane wreszcie te, na ktorej najdelikatniejsza wylewka, skorka, panierka czy tez cos, bedzie sie slizgala bez szkody dla matrerii ktora sie nia wyleje, czy tez nalozy, czy cokolwiek. Ktora bedzie mozna swobodnie ruszac cala, a objekty na niej beda „plywaly“ wedle woli kucharza. Dalem sobie z tym spokoj. Dzis uzywam tanie patelnie, przewaznie teflonowe i zmieniam wtedy, kiedy nie spelniaja juz moich oczekiwan.
Temat na ogol dlugi. 50 lat temu, kiedy wyjechalismy do Niemiec, mama moja zabrala z soba mala patelenke, jakies 25 cm, na ktorej nadal robila wszystko tak, jak przedtem. Tu ja tez tu uzywala tak, ze nie moglem wyjsc z podziwu, jak jej placki ziemniaczanne „plywaly“ w niewielkiej ilosci tluszczu.
Zawodowy kucharz powiedzial mi kiedys, ze patelni nie nalezy szorowac. Musi wystarczyc wymycie ciepla woda przy uzyciu sody. To tez juz ponad 30 lat i mial na mysli ta sode, ktora mialo sie np, do zamoczenia prania.
Ta patelenka mojej mamy tez tak wygladala. Dno bylo czyste, blaszanno-czarne, ale brzegi byly pokryte spieczona skorupa tak, ze nawet nia moglem stwierdzic, czy patelenka byla kiedys emaliowana.
E, tam…
Sposób kiszenia buraków (ponoć niezawodny) trochę inny, niż mój, w słoiku zakręcanym – ponieważ mam jeszcze kilka, spróbuję, bo mnie zawsze dręczy to, że trzeba ciasno ułożyć, docisnąć, obciążyć…
Ale trzeba przepis przeczytać do końca, bo należy pilnować fermentacji dość uważnie. Sprawdzę.
https://www.gotujzdrowokolorowo.pl/2013/10/kiszenie-burakow-niezawodny-sposob.html
No i śledzie, śledzie muszą być na świątecznym stole – u mnie tradycyjnie marynowane w wytrawnej, ostrej zalewie.
Dzień dobry 🙂
kawa
-5c, pochmurnawo…5cm śniegu
Coś podejrzana mi ta kawa różowa… z czego ten kolorek?
Alicjo, to jest różowe latte 🙂
„Różowe latte powstało w Australii. Swój kolor zawdzięcza sokowi z buraka. Ma 0% kofeiny, za to kryje w sobie 100% zdrowia i jest w stanie dodać energii podobnie, jak prawdziwa kawa.
Składniki:
sok z 2 buraków
szklanka ciepłego mleka (najlepiej roślinnego)
szczypta cynamonu, lub tartego imbiru
łyżeczka miodu (opcjonalnie)
Sposób przygotowania:
Wystarczy za pomocą miksera połączyć ze sobą wszystkie składniki.
W smaku burak jest ledwie wyczuwalny. „Kawa” jest słodka, kremowa konsystencja przypomina czekoladę na gorąco. A do tego ten kolor…”
Acha! Wygląda interesująco. I pewnie nieźle smakuje.
A propos przepisów na sok z kiszonych buraków – przeglądałam kilka i niektórzy znawcy nakazują przed zlaniem do butelek podgrzać sok do 40c, żeby „zatrzymać fermentację”, a dopiero potem zlewać do butelek. Ja tam się nie znam, ale nigdy nie musiałam zatrzymywać fermentacji, ona zatrzymywała się sama… i nigdy mi butelki z sokiem nie wybuchały, nawet stojąc 2-4 miesiące w lodówce 🙄
To zdjęcie oraz przepis podrzucone przez Irka przypomniały mi opowieści Osobistego Wędkarza na temat napoju, który chętnie pijał w dzieciństwie czy też we wczesnej młodości: rzecz nazywała się bébé rose(różowy dzidziuś) albo soutien-gorge(stanik). Było to po prostu mleko wymieszane z syropem z granatów. Mamy przyrządzały ten prosty napój w domach, ale nie tylko. Ową szklankę z mlekiem w różowym kolorze podawano też w barach. Chłopaki po szkole wpadali zatem do baru na różowego dzidziusia 🙂 Ot, proste i zwykłe przyjemności na francuskiej prowincji serwowane dzieciom w dawnych czasach, czyli około 50-60 lat lat temu. Zresztą może nie tylko na prowincji? Trzeba by przepytać paryskich emerytów czy też pamiętają bébé rose.
Wybraliśmy się dzisiaj na pół dnia na nadbużańskie włości. Cicho wszędzie, pusto wszędzie, jedynie na śniegu mnóstwo śladów różnych zwierząt. Śniegu niewiele, im bliżej Warszawy tym mniej, ale po ostatnich przymrozkach na Bugu pojawiła się kra.
Ostatnie ogłoszenia internetowo-parafialne 😉
„W tym roku koniecznie trzeba przyjąć księdza po kolędzie. Być może przyjdzie z ofertą tanich działek, a żal by było przeoczyć.”
Oto Hiszpan, który nauczył się języka polskiego (znakomita wymowa!) i przedstawia problemy, jakie sprawiają liczebniki – dla nas to pestka, chociaż i tak nie wszystko!
Historyjka jest humorystycznie przedstawiona, z przykładami:
https://www.youtube.com/watch?v=Jx7lrlsVi0I
…bezspadkowe mienie pokościelne? Znowu? 😉
Piłam różową kawę mrożoną, z burakiem. W Krakowie.
https://photos.app.goo.gl/MtqKx38cd4Bq36QU8
A tu jeszcze o kolejnym pomyśle na kawę, tym razem w kolorze zielonym:
https://kobieta.interia.pl/kuchnia/news-brakuje-ci-energii-przyrzadz-kawe-z-awokado,nId,5680300
Jestem jednak za bardziej tradycyjną kawą na co dzień.
Szarość i te najkrótsze dni w roku wpędzają mnie w melancholię. U Echidny pełnia lata i pewnie nadmiar słońca. Oglądałam program kulinarny o przygotowaniach do Świąt w Australii. Przyjęcie odbywało się w ogrodzie, letnie stroje, dania inne, ale choinki podobne. Mamy jednak wdrukowane tradycje, śnieg, chłód , mak, grzyby, ryby.
Dzień dobry 🙂
tradycyjna kawa na co dzień
Przy pogodzie jaka mam to prosze raczej o garnuszek goracej herbaty.
Prosz bardzo – po lewej yunnan, po prawej „owoce leśne”, w czajniczkach zaparzone, proszę sobie nalać do filiżąnki (nie garnuszka!):
https://photos.app.goo.gl/aKoEqqZsV5G8ff327
3c, idzie wiosna!
Kawę wypiłam, chętnie poczęstuję się herbatą 🙂
Irku, trafiłeś w samo sedno. Jako, że wspólnie z Małgosią już niejednego pieca chleb wspólnie jadłyśmy 🙂 to wiem, że to to jest właśnie ulubiona małgosina kawa. Małgosiu, czy mam rację?
Specjalnie dla elapa zaparzyłam dzbanek dobrej herbaty:
https://tiny.pl/9fddf
a garnuszek do wyboru 🙂
https://lemurart.pl/12140-thickbox_default/garnuszek-dla-fotografa.jpg
Czytam teraz https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4991386/rosja-od-kuchni-jak-zbudowac-imperium-nozem-chochla-i-widelcem
Znakomita lektura, a wszystko dzięki Asi, która fejsbukowo oraz blogowo chyba też, zachęciła nas do wysłuchania wywiadu z autorem tej książki. Wysłuchałam i książkę natychmiast zamówiłam(o czym, jeśli dobrze pamiętam, napomknęłam na blogu).
Czyż opowieść o jajkach, które z ochotą jadał na śniadanie ostatni car Rosji, mimo iż stół uginał się od homarów i innych wytworności oraz o jajkach, które były również ulubionym jedzeniem Lenina nie jest przewrotnym chichotem historii?
Nadieżda Krupska podobno opowiadała-umiem ugotować trzy rzeczy:
jedno jajko, dwa jajka oraz trzy jajka( to były jajka sadzone).
Rozdział o Wielkim Głodzie na Ukrainie był przejmujący i poruszył mnie do głębi. Wieczorem będę czytać dalej i bardzo wszystkich zachęcam do tej fantastycznej lektury.
Herbaciana łajza minęlli z Alicją 🙂
Dziekuje za herbate. Wypilam juz dwa kubki. Przypomnialam sobie, ze mam swiateczne kubki i talerzyki. Czas aby je wyciagnac z szafki.
Pamietacie jak nazywala sie herbatach w dawnych czasach ? W sklepach byl chyba tylko jeden gatunek.
Ulung
Nie wiem dlaczego nie zakupiłam od razu, Zastanawiałam się przez chwilę skąd o niej wiem, ale nadrobiłam zaległości i już też mam „Rosję od kuchni”
Była też herbata Madras zapakowana w kartoniku w kolorze czerwonym .
Ulung nie pamiętam, Madras i te wszystkie chińskie popularne, Junan… jak najbardziej 🙂
O, Assam jeszcze… 💡
A propos frykasów strawy duchowej (=lekturowej) – jeden taki wciąż czyta o Cohenie… 🙂
Madras, Junan ( rzadkość i pożądanie), podobnie Assam. Pamiętam narzekania Babci, a przed wojną … Nie lubiła Ulunga.
Gołąbki wigilijne? Pierwsze słyszę, że takie są 😯
Ale takie gołąbki lubię pod nazwą „gołąbki Tereski Pomorskiej” i robię według Tereski przepisu, ale liście z kapusty włoskiej, bo nie mam liści kapusty kiszonej – jak rok temu kupiłam sporu gar kamienny do kiszenia kapusty, tak jeszcze kapustą ani niczym innym nie splamiłam 🙁
Czasami tak bywa – już nie „jutro”, ale pojutrze 😉
https://haps.pl/Haps/7,167251,27898269,golabki-wigilijne-przepis-tradycyjny-sa-obledne-wszystko.html#do_w=126&do_v=317&do_st=RS&do_sid=668&do_a=668&s=BoxLSMT
Assam, Ulung, Madras, Chińska, Indyjska, Gruzińska, Popularna, Granulowana (!) – pamiętacie granulowaną? Innych grzechów nie pamiętam, a zwłaszcza mojej obecnie najulubieńszej herbaty Junan. Pamiętam też, że znajomy przywoził „z Zachodu” herbatę z dodatkiem bergamotki (kupuję u naszej Japonki).
Wszystkie herbaty wyżej wybienione były sypkie, w liściach. Niechęć do herbaty w torebkach została mi do dzisiaj, nawet owocowe kupuję jako susz owocowy. Wyjątkiem są herbatki ziołowe, mogą być w torebkach 😉
No to pilam ulung. Przypominam sobie, ze duzego wyboru nie bylo.
Dzisiaj też spędziłam wieczór w kinie. Tym razem obejrzałyśmy z koleżankami: „Powrót do tamtych dni”. Przygnębiający film. Po wyjściu z kina długo dyskutowałyśmy o fabule. I o tym co chyba przez te 30 lat się zmieniło, a do czego niektórzy chcą wrócić. Pokazany jest toksyczny związek, rodzina z problemem alkoholowym, w której rodzice przerzucają odpowiedzialność za swoje życie na dziecko. Niedobrze jest gdy dorośli oczekują od dzieci podejmowania decyzji związanych z życiem całej rodziny.
7c! Ale nadal pochmurno.
Prawda, wyboru herbaty w tym zestawie co napisałam nie było na jednej półce razem, tylko się zmieniały co jakiś czas. W porywach ze 2 gatunki 😉
Zrobiłam obchód, zakupiłam piękną poinsetię (kojarzy mi się z Wyspą Wielkanocną, jako że tam w naturze rosły jako drzewa bądź przycinane, piękne żywopłoty, a w Polsce się mówi o gwieździe betlejemskiej), bo zeszłoroczną zmarnowałam. Dopiero w tym roku poczytałam o tym, jak ją pielęgnować, by przetrwała do przyszłego roku – warunki mam, ciemnawa piwniczna izba, zawsze chłodna…
Jak zaszłam do sklepu (ogólnospożywczy Za Rogiem), oniemiałam, bo wszędzie porozstawiane poinsetie, do wyboru, do koloru – białe, różowe, jakieś mieszanki w ciapki… ale jednak ta klasyczna czerwona to jest TO! No i skusiłam się, tym bardziej, że temperatura dodatnia i nie musiałam się bać, że mi przymarznie.
Dzisiaj kapuśniak z zamrażarki.
Pepegor,
rozważania na temat patelni doskonałe !
Gołąbki wigilijne – oczywiście, że są, jeśli gotuje się je tylko na Wigilię. Jadłam u mojej siostry/ przepis od jej teściowej z okolic Jarosławia/; pyszne. A jeśli przy innych okazjach, to są gołąbki z kaszą gryczaną i sosem grzybowym, albo ” gołąbki Tereski” 🙂
Dobrze pamiętałam herbatę Madras. Czerwone opakowanie jest na zdjęciach pokazanych przez a cappellę.
elapa,
Ty mieszkałaś w małym mieście, a w zwykłych sklepach spożywczych nie było w zasadzie żadnego wyboru herbat; jeden gatunek i to wszystko. W Gdyni były Delikatesy i tam bywał trochę większy wybór.
Dopiero zdjęcia przypomniały mi herbatę Popularną, jakoś wyparłam ją z pamięci, choć pewnie także ją piłam.
Dawno nie robiłam ryby po grecku, a oboje bardzo ją lubimy. Pracochłonne danie, ale nie wszystko da się zrobić w kwadrans. Degustacja będzie jutro.
Miałam już nie piec nic do świąt, ale proste ciasto drożdżowe na jutro i na niedzielę przyda się do kawy i do herbaty.
Prawie cały dzień prószył śnieg, mróz zelżał i jest ładna biała zima.
Krystyna,
piszesz:
„elapa,
Ty mieszkałaś w małym mieście, a w zwykłych sklepach spożywczych nie było w zasadzie żadnego wyboru herbat; jeden gatunek i to wszystko. W Gdyni były Delikatesy i tam bywał trochę większy wybór.”
No to co ja mam mówić, kiedy mieszkałam pierwsze 19 lat na malutkiej wsi, potem w miasteczku słynnym z kopalni złota (1973-76), a dopiero potem w wielkim mieście Wrocławiu?! To nie jest tak, że nic nie było do wyboru – o wybór nikt nie pytał, ważne było, że coś było (lata 60-te, chodziłam do sklepu z kartką, wypisaną przez Mamę), internetu wtedy nie było (!), telewizja w zalążkach, do wielkiego miasta się wybrać, to była wielka wyprawa…to skąd mieliśmy wiedzieć, ile jest rodzajów herbaty?!
Ale żadnego z tych okresów zamieszkania (i życia!) nie żałuję,
bo na pewno mam z tego powodu inne spojrzenie na świat, niż osoba zamieszkująca całe życie w jednym miejscu. Liczy się też styl życia w owych miejscach, malutka wieś, małe miasteczko, wielkie miasto – i ich wymogi, bo wyjazdy na wakacje to nie to samo, jak przemieszkać dekadę czy dwie ze wszystkimi tymi-tam.
Delikatesy poznałam dopiero we Wrocławiu… połowa lat 70-tych, dla mnie raczej ta druga, wcześniej z doskoku.
Teraz świat się zmienia o wiele szybciej, ale o wiele dokładniej można zanotować te zmiany. Internet!
Krystyno,
wierzę, że gołąbki wigilijne są, ale uwierz mi, że nie znam tego zwyczaju i pierwsze słyszę 😉
Ja swoje wigilijne zwyczaje, trochę różne od rodzinnych, rozszerzyłam o zwyczaje ludzi z różnych rejonów Polski, kiedy urządzaliśmy wspólnie Wigilię w Austrii ’81
W większym mieście, czyli Gdyni, zamieszkałam w wieku 23 lat; okresu studiów nie liczę; wychowałam się w bardzo małym mieście, więc dość dobrze znałam realia ówczesnego handlu i wszystkie niedostatki. Może stąd wynika moje zamiłowanie do prostych smaków.
A ta szersza miejska oferta handlowa, czyli np. towary na hali targowej była niby dostępna, ale nie dla każdego, bo zarobki mocno ograniczały apetyty.
Ta piosenka włóczy się za mną od trzech dni (jak mi coś wpadnie w ucho, to mi brzmi), przypadkiem natknęłam się na. Tego nie widziałam, bo w ’77 roku nie oglądałam, nie miałam tv i jakoś za tym nie tęskniłam.
Można sparafrazować na „pisać każdy może…” 😉
https://www.youtube.com/watch?v=ENvAmLuj5ko
Śpiewać każdy może,
Trochę lepiej, lub trochę gorzej,
Ale nie oto chodzi,
Jak co komu wychodzi.
Czasami człowiek musi,
Inaczej się udusi,
Uuu
Lubię piosenki, różne inne dźwięki
Szczególnie jak mnie co wzruszy
Rzuca mnie się na uszy.
Teraz będę już szczery
Wybrałem drogę kariery,
Kariery na estradzie,
Na pewno sobie poradzę.
Stoję przy mikrofonie,
Niech mnie który przegoni,
Różne sceny, brygady,
Już nie dadzą mi rady
Bo ja się wcale nie chwalę
Ja po prostu niestety mam talent.
Jak człowiek wierzy w siebie,
To cała reszta to betka,
Nie ma takiej rury na świecie,
Której nie można odetkać
Wejść na estradę i zostać,
Cała reszta to rzecz prosta.
A ja wiem co jest grane,
Dlatego tutaj zostanę,
Będę śpiewał piosenki
Będą klaskać panienki
Będą dawać mi kwiaty
Będę teraz bogaty
Bo ja się wcale nie chwalę
Ja niestety mam talent
Jak głos wydaje z siebie
Wszyscy są w siódmym niebie
Stoję przy mikrofonie,
Niech mnie który przegoni,
Wszystkie sceny, brygady,
Już nie dadzą mi rady
Nikt mnie tutaj nie kiwnie
Bo odczuje to dziwnie
Ja nikogo nie straszę,
Ja talentem niestety go gaszę.
Bardzo lubię piosenki,
I różne inne dźwięki
Szczególnie jak mnie co wzruszy
Rzuca mnie się na uszy
Ja znam ładne szlagiery
Pójdę drogą kariery
Mecyje – w Opolu zaśpiewałem!
(J. Stuhr)
I to było długo, długo nic, przed Martyniukiem. Ale teraz takie obowiązują standardy. Fortepian sięgnął bruku. Najgorzej (parafrazując Kisiela), że się tam urządza!
Idę dospać…
Ta piosenka Stuhra to była genialna satyra na kiepski poziom Opola, pamiętam, że jak On śpiewał to się popłakałam ze śmiechu.
Krystyno-ostatnio, z powodu pogrzebu, widziałam się z moją gdyńską rodziną.
Wspominaliśmy między innymi halę targową zarówno od strony kupujących, jak i sprzedających, bo mamy również takie wspomnienia.
Co do herbat to mnie też utkwiło w pamięci przede wszystkim czerwone pudełko z herbatą Madras. W obecnych czasach herbatę można zamówić nawet w tak niecodziennych opakowaniach: https://tiny.pl/9f5q3
Wrócę jeszcze raz do opowieści, jakie snuje Witold Szabłowski w „Rosji od kuchni”. Krasnoarmiejcy pijali herbatę z suszonej marchwi, dodawali do niej czasem mocno podejrzane suszone grzybki.
U nas dzisiaj popołudniowa czarna herbata bez żadnych ekscesów natomiast w bardzo smacznym towarzystwie ciasta drożdżowego z jabłkami. Po wielu latach odważyłam się znowu upiec ciasto z dodatkiem drożdży. Wyszło, wyrosło, jest pulchne i dzięki jabłkom lekko wilgotne.
Herbata zapakowana do butelki to pomysł oryginalny, ale dość ryzykowny. Coś mi się wydaje, że nie obejdzie się bez potrząsania butelką albo pomaganiem sobie patyczkiem. Mogłaby być butelka, ale z szerszym zakończeniem.
Danuśka,
a propos Wielkiego Głodu na Ukrainie – może oglądałaś znakomity film Agnieszki Holland ” Obywatel Jones” , który porusza ten temat. Jeśli nie, to bardzo polecam.
Wróciłam do starej metody pieczenia ciasta drożdżowego, czyli wyrabiania ręcznego. Próbowałam z dobrym skutkiem szybszej metody, czyli pozostawienia na noc w misce niewymieszanych składników, ale siła przyzwyczajenia wygrała.
Krystyna,
Przefiltrowalam owoce jarzębiny. Jaki piękny kolor tego płynu! Zapach i smak tez jest super przyyjemny. Zgodnie z instrukcja owoce zasypalam cukrem i zalalam woda.
Do filtrowania użylam “cheese cloth”. To mozna uzywac do robienia sera,( ktorego jeszcze nie robilam), i do robienia “almond milk” ktore czasami robię.
Juz teraz wydaje mi się ze jarzębiak bedzie “smaczny”. Dziekuje za instrukcje!!! Butelka z plynem I z owocami jest z powrotem w garazu na nastepne kilka miesiecy. 🙂
Teraz sa dwie butelki. Jedna z alkoholem, druga z owocami w cukrze.
🙂
Orca 🙂
Rzeczywiście kolor nalewki jest piękny. To pierwsze filtrowanie to właściwie tylko oddzielenie płynu od owoców, ważniejsze będzie to końcowe. Używam papierowych filtrów. Pamiętam, że Żaba, od której mam przepis, używała jakichś filtrów do mleka czy twarogu.
Jarzębiak na pewno będzie smaczny, chyba że ktoś nie lubi lekkiej goryczki charakterystycznej dla jarzębiny.
Krystyna,
Pomyslalam ze po drugim filtrowaniu te owoce mozna uzyc do deseru albo zrobic cukierki w czekoladzie. Co zrobilas z jarzebina po ukonczeniu? Az szkoda wyrzucic.
W tej chwili pomyslalam o keksie Twojego …. z jarzębina 🙂
“….Twojego przepisu….”
Z owocami był problem, bo stały chyba ze dwa lata i nie chciały się zepsuć. Trochę zużyłam do keksu, ale niewiele, bo jarzębina nie może dominować. W końcu wyrzuciłam. Ale pomysł na cukierki czekoladowe wydaje mi się bardzo dobry.
Krystyna,
Te “cheese cloth “ jest do robienia twarogu i sera. Dobrze wiedziec ze filtr papierowy (do kawy?) tez mozna uzyc.
MałgosiaW
11 grudnia 2021
14:57
Słowa tej piosenki można podpiąć pod inne okoliczności. „Dla naprzykładu” – pisać każdy może. Kupując książki teraz wiem, jak zakupić, żeby się nie męczyć. Przy okazji… natknęłam się na takie coś – i myślę (za Kisielem), chyba się urządzacie, bo (za Różewiczem z kolei) nasza mała stabilizacja wyciszyła inne oporniki. Historia kołem się toczy… ale ja już na jej krawędzi, że tak powiem.
https://photos.app.goo.gl/sKPWJBbt5aeo9GbeA
Alicjo, oczywiście. To jest po prostu bardzo dobry tekst Jonasza Kofty, a te się zwykle nie starzeją.
Do kolekcji potraw dziwnych , które jadłam dokładam kacze języczki. Była to przystawka serwowana w Zielonym Niedźwiedziu. Smaczne, ale raczej nie będę za tym daniem tęsknić.
O kurde balans!
https://www.ctvnews.ca/mobile/canada/holiday-liquor-shortages-a-real-concern-in-canada-authorities-warn-1.5703633
Dziwne zdjęcie…. bo w Montrealu, stolicy prowincji Quebec alkohol można kupić w byle sklepie (jak w krajach europejskich), natomiast w prowincji, którą ja zamieszkuję – są sklepy wydzielone, tak zwana monopolka i piwa/wina nie kupisz w byle sklepie, tylko w wydzielonych Beer Store (sklep piwny) albo LCBO sklepach monopolowych.
Liquor Control Board of Ontario – czyli nie ma tak, że na byle stacji benzynowej możesz sobie zakupić hop, szklankę piwa. O winie czy inkszych takichtam procentowych tym bardziej zapomnij. Jak jest w innych prowincjach kanadyjskich – nie wiem, podobno Alberta się uwolniła, ale dawno tam nie byłam, więc głowy nie dam. Nie wiem, czemu to służy (LCBO), ale monopol to jest monopol. Służy sobie.
MałgosiaW; 5 grudnia 2021; 22:25 – bo miała (ta córka koleżanki) jedynie zaświadczenie o szczepieniu. Trzeba też posiadać Międzynarodowy Paszport Covidowy gdzie podane są dane gdzie, kiedy i jakie szczepionki przyjęto. Podłączony jest (paszport ów) do paszportu podróżnego. Kwarantannę trzeba też odbyć (przepisy polskie) w przypadku gdy druga dawka szczepionki została wykonana przed upływem dwóch tygodni przed odlotem. Wiem, bowiem przerabialiśmy to 7 grudnia. I tu odpowiedź dla Alicji – na termometrze za oknem -2.5 stopnie, na trawnikach jakieś resztki śniegu i nadal mglisto, choć powoli kurtyna mgły podnosi się do góry.
Powód przylotu niestety nieradosny. Odezwę się wkrótce, choć kiedy to wkrótce nastąpi, nie mogę przewidzieć.
Niedzielna kawa:
https://photos.app.goo.gl/NAST55Kqz1epQg5B8
U mnie +2, ale to poranek (9:45), świeci słońce i według speców meteo ma być +5c
Jerzor szykuje rower….
Asiu, bardzo smakowita kawa. Z szarlotką?
Tu cały dzień pochmurno i mglisto -3.
Małgosiu, według przepisu to ciasto z jabłkami i kruszonką. 🙂 Moja rodzina myśli już, że zwariowałam, co tydzień coś piekę. Gdyby wiedzieli, że chodzi o zdjęcia.
Asiu, jestem pełna podziwu! Bo i ciasto musisz upiec, i wymyślić stylizację w przydomowym plenerze / dziś ławeczka zaśnieżona/.
Może są też inni chętni do pokazania swojej kawy? Przy okazji odciążylibyśmy trochę Asię 🙂
Krystyno-przecież nie będziemy robić Asi konkurencji 🙂
Asiu- bardzo polubiłam Twoje niedzielne kawy 🙂
Latorośl wraz z Ukochanym zaprosili nas dzisiaj na obiad. W roli dania głównego wystąpił dorsz w cieście francuskim. Efektowny i smaczny pomysł na podanie ryby. Dziecina zeznała, iż posiłkowała się tym przepisem:
https://ugotujmyto.pl/dorsz-w-porach-w-ciescie-francuskim/
Rzeczywiście efektowny pomysł na rybę, zanotowałam…
Takim dorszem zwabilem kawalek czasu temu przyjaciela mojej starszej wnuczki do ryby.
Pomysl, filet rybny zamknac w otoczce szlachetnego ciasta jest doskonaly, bo otwiera wszelkie aternatywy do prostego smazenia lub pieczenia. Mozna pod ta kolderke umiescic wlasciwie wszystko i w ten sposob tworzyc stale inne dania.
Dorsz w ciescie zadzialal tak, je z nami juz caly szereg innych rzeczy i ufa mojej kuchni co raz bardziej. Ale, granice jeszcze sa. Spora porcja bigosu, roboty mojej LP, podana na stole jego dosc licznej rodziny wywolala entuzjazm. Nie znaja takiej formy „bigos“, chociarz tutejsi zdaja sie byc utozsamiani z „kraut“ tak, jakby wymyslili kwaszona kapuste. Niemieckie dania z kwaszonej kapusty sa bardzo proste. Wnuczka Laura zapowiedziala tez ta strawe jako danie z kwaszonej kapusty. Natomiast to, co tworzy moja LP jest racze kreacja wielomiesna, a kapusta jest zredukowana do cytatu.
Luby wnuczki nadal jednak nie jest przekonany i nie przekonal sie jednak i potrawy nie ruszyl.
Ja nie jestem za zmuszaniem kogoś do jedzenia, ale uważam, że z grzeczności powinno się zjeść przynajmniej trochę, nawet jeśli czegoś nie lubimy. Tylko dzieci są usprawiedliwione z grymaszenia przy stole 😉
Wczoraj zapowiadała się szara-skisła pogoda, jaka często o tej porze roku panuje w okolicach smogowej misy smoczogrodzkiej… Tymczasem nieba dały świetlistą lampę z niewielkim mrozem — ruszyliśmy zanim było jasne, co dają 😆
https://basiaacappella.wordpress.com/2021/12/13/mialo-byc-szaro-buro-ponuro/
Przy okazji naprawdę fajnej wędrówki odhaczyliśmy trzy zaległości kulturowe (wszystkie zza ogrodzenia 😉 ) – zespół parkowo-dworski w Niegoszowicach, dom „z wieżyczką” w Rudawie, dokąd Staś Tarkowski przynosił o poranku mleko Henrykowi Sienkiewiczowi (w sierpniu 1908) oraz zespół parkowo-dworski „Prochownia” w Nawojowej Górze pod Krzeszowicami (nb, własność innych Domańskich, niż dom z wieżyczką – tam w grę wchodził podnajem od samej-ci autorki „Historii żółtej ciżemki”… jeśli ktoś nie czytał, na pewno kojarzy Radczynię z „Wesela”…)
Z ciekawych nieruchomości pozostało zerknięcie na słynny od września dom najpiękniejszy w świecie… w… okej, wyszukiwarki mówią ostatnio tylko o okolicach Dolinek Podkrakowskich… 🙄
…znów zapomnieliśmy zjechać i zajechać, zerknąć osobiście a nie na ekranie…*
PS, wybiórczo z ostatnich dni: piątek – szarlotka; sobota – murzynko-piernik; niedziela – chleby żytnie z czarnuszką; za chwilę – nastawienie śledzi… 😀
_____
* https://www.whitemad.pl/jednorodzinny-dom-w-malopolsce-zdobyl-tytul-najpiekniejszego-na-swiecie/
https://stylzycia.radiozet.pl/Dom/Najpiekniejszy-dom-swiata-znajduje-sie-w-Polsce-Zobacz-jak-wyglada-35028
PS’, w sobotę – pięć parków i cmentarz na wschodnich „peryferiach” Krakowa …znów „odkrywanie” dziedzictwa i rewaloryzacji jego (niedostatecznych, jak zawsze, ale…) 🙂
a cappello-przeglądając stronę o najpiękniejszym domu na świecie( dom rzeczywiście bardzo piękny) i skacząc po różnych innych artykułach, które są tej stronie do przeczytania znalazłam zupełnie przez przypadek ciekawą kawę:
https://www.whitemad.pl/kawka-pijaca-kawke-spoglada-z-muralu-promuje-przy-tym-czytelnictwo/
Irku-wiem, że jesteś naszym najlepszym baristą 🙂 zatem wybacz to moje dzisiejsze, wtrącone trzy grosze.
+6c, słońca pół na pół.
Jestem jak Krystyna Janda – kupuję bochenek chleba dla siebie (800gr) w polskim sklepie, jest pokrojony – i zamrażam. Kromki wyjmuję w miarę potrzeby, starcza mi na tydzień. Jerz preferuje chleb z niemieckiego wypieku, dla mnie on jest za suchy i tłusty jakby.
W planie śledzie świąteczne do zrobienia, a na obiad zupa z dyni z ryżem. Poza tym konieczny obchód, bo za dwa dni ma się zmienić pogoda – nadal ciepło (do 12c!), ale deszcze niespokojne. Tylko dwa dni mokre, a potem znowu słonecznawie.
Herbaciarze są tutaj zaniedbani nieco – czuję się winna, bo jako herbaciara powinnam się zająć tematem, więc zaczynam. Tej jeszcze nie próbowałam, ale zapytam Japonki, czy ma, wygląda cudnie i mam nadzieję, że równie cudnie smakuje:
https://photos.app.goo.gl/LcZiQeq6PuPorSev8
Danuśko 😀
W ostatnią sobotę łaziliśmy za kawkami po parku Lilii Wenedy a Szan. Kompan wspominał o nietypowych (zmutowanych genetycznie?) upierzeniach tych ptaków, jakie widział w realu i na ptakolubnych forach 🙂 — Szkoda, iż nie wiedzieliśmy, że zupełnie niedaleko terenów, po których wędrowaliśmy, na blokach Os. Na Kozłówce, powstała seria ptasich murali… 😎
https://www.whitemad.pl/kolejne-ptasie-murale-na-krakowskich-blokach-jest-ich-juz-niemal-20/
Danuśka, Twoje trzy kawowe groszy toż to na dzisiaj złoty dukat 🙂
Przepiękne te ptaki na murach. Wdzięczny temat. Kwiaty też byłyby wdzięcznym tematem. Oraz każde inne zwierzątko 😉
Irku 🙂
Bardzo lubię murale-ciekawie, kolorowo lub wesoło ożywiają miejską przestrzeń, choć nie tylko miejską, bo w małych miejscowościach też się zdarzają.
Poniżej artykuł o muralach w mojej dzielnicy:
https://www.morizon.pl/blog/wywiad-z-tworcami-warszawskich-murali/
Koło śpiącej syrenki przejeżdżam dosyć często.
Wczoraj wiadoma rocznica, nas już nie było od 2 miesięcy w kraju, wyjechaliśmy jak ponad milion podobnych.
Poczytałam dzieiaj jak co roku, kto tam co ma do powiedzenia… „bibułę roznosiłem”, „miałem13 lat…”, miałem 9 lat i pisałem na murach „brzytkie słowa”. Tak się chwala chłopaki z rządu. Z premierem na czele! No co – nosił bibułę!
Przepraszam za wtręt, ale za dużo poczytałam wspomnień z okazji 40 lecia. W końcu to było, konspira stan wojenny i w ogóle rzeczy, o których ja tylko mogę poczytać i posłuchać od tych, którzy to przeżyli. Cichy wtręcik…
Jutro będzie dobry dzień!
https://www.youtube.com/watch?v=Nuf34mg1M0k
Dobranoc….
Jarmarki świąteczne w Polsce, kupić nie kupić, pooglądać warto: https://tiny.pl/9fnf6
A zatem aż się prosi, by podać grzane wino 🙂
https://tiny.pl/9fnf2
Widziałam ten jarmark w Warszawie , który ciągnie się wzdłuż murów od Placu Zamkowego. Dużo ludzi się tam kręciło, ponieważ nie lubimy tłumów nie sprawdziłam co tam sprzedawano. Poszliśmy prosto na grzane wino. Mamy niedaleko ulubioną miejscówkę na grzańca.
Małgosiu-a gdzie jest Wasza ulubiona miejscówka na grzańca?
My chętnie pijemy grzane wino, kiedy przyjeżdżamy zimą do wyziębionej chaty nad Bugiem. Zanim dom się nagrzeje rozgrzewamy się właśnie tym napitkiem.
Danusiu, na ul. Piekarskiej. To jest chyba Restauracja Portretowa. Latem mają ogródek między murami. W czasach pandemii grzane wino jest głównie na wynos, w środku było pelno.
Nie ma to jak w domu.
https://www.youtube.com/watch?v=tebjshm7f_I&ab_channel=BruceSpringsteenVEVO
Racja yurek,
chcialo by sie tam byc z nimi.
yurek 🙂
„Słowo „nie wiem”, traktowane oczywiście poważnie, jest o wiele pojemniejsze niż „wiem”. „Wiem” jest kategoryczne i jednoznacznie zamknięte, a „nie wiem” jest otwarte na wiele rzeczy, których próbujemy dociec.”
W. Szymborska
Z wywiadu z Czesławem Mozilem (dzisiejsza Polityka):
„Skupię się nad tym, co mnie drażni. Sporo Polaków w Danii czy Anglii regularnie głosuje w polskich wyborach na PiS, a jednocześnie wcale nie chce, żeby tam, gdzie mieszkają, ograniczano wolności obywatelskie, likwidowano prawo do aborcji czy upolityczniano sądy. W Danii obowiązuje prawo, że jeśli ktoś dłużej niż pół roku przebywa poza krajem, traci prawa wyborcze. Tak powinno być też w Polsce. No, a swoją drogą wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego amerykańska Polonia tak licznie głosowała na Trumpa, który przecież brutalnie wykorzystywał polskich pracowników w swoich firmach.”
Dzień dobry 🙂
kawa
Irku 🙂
Pamiętam taką kawiarnię , gdzie wróble czyhały by ktoś na chwilę odstawił ciastko i się do niego dobrać. Nie bały się nawet osób siedzących przy stole.
+c5
Na rynku miasta Warszawy i na każdym rynku zawsze się pętają wróbelki pod parasolami ogródkow piwnych…
https://photos.google.com/share/AF1QipMokMdmD0TDohcPhf_wUT-oavMPpJ44UpndAhk740-kV3aZ3392fAqyHQgUH9MB3w?key=aTN1djBONzJobUdWN1M3ME9FNVFIVGIxVWI3OXRR
Jaka urocza kawa. 🙂 U nas od dwóch lat ponownie pojawiły się wróble. Szaleją w dzikim winie i w żywopłocie sąsiadów. Nie mają kropki, więc nie są to mazurki .
W Kazimierzu „U Dziwisza” wróble są zawsze przy herbacie i kawie 🙂
Koło mojego domu w żywopłocie też pojawiły się wróble w tym roku. Ta kawiarnia (sieciówka) była na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Miodowej .
O wróbelku
Wróbelek jest mała ptaszyna,
wróbelek istota niewielka,
on brzydką stonogę pochłania,
Lecz nikt nie popiera wróbelka
Więc wołam: Czyż nikt nie pamięta,
że wróbelek jest druh nasz szczery?!
………………………………………………..
kochajcie wróbelka, dziewczęta,
kochajcie do jasnej cholery!
Konstanty Ildefons Gałczyński
1947
Wróble lubią gęste żywopłoty lub inne bardzo gęste krzewy. Ciekawe, że widać je w miastach, a na wsiach lub w osiedlach podmiejskich zamieszkują mazurki. Do mnie mazurki przylatują do karmnika, dziś pierwszy raz tej zimy. Zwróciłam na nie uwagę, bo siedziały na kulkach dla ptaków i nie bardzo sobie z nimi radziły w przeciwieństwie do sikorek. Pojawiły się też trznadle. Śnieg już stopniał, na ulicach chlapa.
Zrobiłam dziś uszka do wigilijnego barszczu. Nawet dość szybko mi to poszło.
5c, popadywa, ale budowa zabudowywania naszego kątka, żebyśmy Zatokę widzieli, nadal trwa. Wczoraj z niechętką potraktowałam zewnętrzne okna, wierząc, że sądziad z prawie przeciwka nie będzie już przecinał bloczków granitowych na schody i inne obudowania.
https://photos.app.goo.gl/VfzR38s13RXrZcGcA
p.s.Mojej herbaty niebieskiej (wyżej, wyżej…. nikt nie skomentował 🙁
Łaj, łaj?
Za dziwna Alicjo ta herbatka w kolorze blue.
To nie jest „za dziwna herbata, to jest herbata mało znana, podejrzewam też, że dosyć droga. Kolor też jest naturalny:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Klitoria_ternate%C5%84ska
To nie jest dziwna herbata, to jest herbata bardzo bardzo, zanim ją tutaj wrzuciłam, przerobiłam lekcję:
„Ta niezwykła roślina uważana jest za lek, który znajduje zastosowanie w leczeniu depresji i stanów lękowych. Zaleca się jej spożywanie, by poprawić swoją pamięć oraz w nieprawidłowościach związanych z brakiem koncentracji.
No.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Klitoria_ternate%C5%84ska
Faktycznie zdrowa, nie jest tania mniej więcej 50zł/100g. Ja bym to raczej nazwała ziołem.
Herbata z definicji to rośliny rodzaju kamelia (Camellia).
Dzień dobry 🙂
kawa blue
Wole czarna.
Kupilam dzisiaj przegrzebki, mam juz rybe zabnice, perliczka chapon zamowiona.
Rybe kupilam tydzien temu a teraz cena poszybowala juz w gore. Reszte kupie w przyszlym tygodniu.
Zimno i niebo zaciagniete .
11c, ma by cieplej, i cosik ma spaść.
Kazałam przepatrzeć u Japonki względem tej niebieskiej, ja źle szypiam – a nuć mi się nada? Wszystkie herbaty poza herbatami nazywałabym ziołem, nawet te owocowe, ale – utarło się 🙄
Dzisiaj robię ciasto ma uszka i pierogo, farsz też…może i trochę poleje, a co!
Kupiam dokładnie to, co Irek zaserwował. Czego tam nie ma? proszek mleka kokosowego (nie znoszę, spirulina, butterfly pea powder (o to chodziło!) – zwie się Blue Mylk Latte – i generalnie jest do niczego. Oczywiście wypiję (23$), ale widzę, że Amazon ma szczyty susz za 10-15$m zakeży od wagi. Z dzisiejszych zajęć uzyskałam tyle, że zamoczyłam grzyby. Jak na wcześniejsze założenia – marnie….
Niebieska kawa wygląda jak atrament ze śmietaną. Owszem artystycznie prezentuje się ciekawie, aliści nie zachęca (mnie) do spróbowania. Pozostanę przy tradycyjnie czarnej, podobnie jak elapa.
Z konieczności potuptałam po Warszawie. Obrodziło „dzięciołów” w stolicy. Oj, obrodziło. A „dzięciołami” nazywam osobniki z maseczką na pyszczydle z pominięciem nosa. Po kiego diabła w ogóle je wkładają? Bo w komunikacji miejskiej i sklepach trzeba być „zamaskowanym”? A śmiech mnie bierze na powtarzające się anonsy o konieczności zachowania bezpiecznej odległości między pasażerami. W zatłoczonym autobusie???
Metro chwalę sobie bardzo. Szczególnie, że prawie pod domem mamy stację.
Ot, skrótowe obserwacje z ostatnich dni.
+4c, słońce, praca na budowie wre.
Zrobiłam farsz do pierogów z kapustą oraz do uszek. Wieczorem zrobię ciasto, a lepić będę (i mrozić) kiedy mi się laskawie zachce.
Herbata niebieska ma sporo bobrości (przerobiłam lekcję), ale ja ją chciałam samą, bez mleka kokosowego i spiruliny. No ale niech ta, wypiję ile jest.
Na razie idę zalec z książką, po południu zrobię obchód, jutro ma się zminusować 🙁
Witaj Echidno w Warszawie. Twoje obserwacje są takie jak moje. Komunikacja, sklepy pełne nosorożców , zdarzają się całkiem gołobrodzi. Na zwróconą uwagę reagują zwykle bardzo nerwowo.. Nawet miały być ograniczenia w ilości pasażerów, ale szybciutko się z tego wycofano pod wpływem „elektoratu”. I mamy to co mamy dzień w dzień ponad pół tysiąca zgonów z powodu Covid. Żadnych ograniczeń dla niezaszczepionych, bo lobby anty szczepionkowe jest bardzo silne. Och skończę bo można by tak długo dalej …
Wszystko to prawda, co piszą echidna i Małgosia, u nas jest podobnie. Nie wiem tylko, czy to jedynie ” elektorat” jest taki anty.
Kupiłam dziś ryby; ceny przyprawiają o zawrót głowy. Filet z karpia kosztuje 54 zł za kg, pstrąg patroszony 39 zł za kg. Nie kupowałam dużo, więc aż tak boleśnie nie było. Obyło się na szczęście bez kolejek, bo poszłam na zakupy rano.
W ubiegłym roku zrezygnowałam z karpia, ale teraz zrobię trochę w galarecie. Dla tych, którzy za karpiem nie przepadają, będzie pstrąg. Ja lubię obydwie ryby i w zasadzie mogłabym jeść przez całe święta tylko potrawy wigilijne.
Do ryb w galarecie przygotowuję sos chrzanowy, więc mały słoiczek chrzanu został już zakupiony.
Nie wiem jak będą wyglądały moje święta , bo właśnie zadzwonił syn , że wnuczka ma najprawdopodobniej wietrzną ospę . A ta jest zaraźliwa do przyschnięcia bąbelków, co trwa około dwóch tygodni. Wigilia miała być wspólna , pierwszy dzień u nas. Pewnie spędzimy święta tylko we dwoje.
Wydawało mi się, że wietrzną ospę przechodzą głównie dzieci w wieku przedszkolnym. Starszy wnuk chorował w wieku 5 lat/ chyba/, młodszy jeszcze nie, ale Małgosia uświadomiła mi, że wkrótce to się może wydarzyć.
Małgosiu,
to nieprzyjemna wiadomość, a wnuki będą niepocieszone, chociaż one jeszcze na pewno wierzą w Świętego Mikołaja, który zawsze potrafi doręczyć prezenty.
Mój syn chorował w wieku 10 lat, na dodatek po paru dniach dołączyła się różyczka, ciekawie wyglądała jego skóra miedzy pęcherzykami czerwone kropki. A ja w chwilę potem miałam półpasiec.
Wnuki nie wierzą w Św. Mikołaja.
Ja dostałam dziwny tlefon po powrocie z „obchodu” – „zdechniesz, zdechniesz zarazo”, po polsku, i tak mnie zatkało, zanim chłopaki wrócili z roweru, nie wcisnęłam tegotam, ale to i tak po nico. Te słowa były takie zakapiorske, grube.
Och jej. Zdechne to zdechne.
Jakie to przykre. Dopiero co umarła moja najbbliższa przyjaciółka.
Nie wiem, dlaczego mam „zychac’. I dlaczeg jestem zarazą. Dajcie zank, jakby co.
https://www.youtube.com/watch?v=fuMHHk27CEw
a poki co
https://www.youtube.com/watch?v=fuMHHk27CEw
Paskudny telefon, może to była pomyłka?
Byłam na spacerze z kijkami, pod koniec zaczęło padać. Ta szarość zaokienna jest smutna. Dramatycznie brakuje mi słońca.
-4c, śnieg…ponurawo
Alicjo,
usłyszeć taki tekst, nawet jeśli domyślamy się, że to wygłup, to przykre przeżycie. Zastanawiające, że ktoś mówił akurat po polsku. Nie wiem, jakie są techniczne możliwości ustalenia telefonującej osoby, ale policja mogłaby zażądać od operatora danych. Taka osoba czuje się bezkarna i przeważnie taka pozostaje.
Poruszyłam w rodzinie temat ospy wietrznej i okazało się, że mąż chorował na nią w wieku około 20 lat. Jakiś kolega przywiózł chorobę z domu do akademika i pozostali koledzy kolejno zarażali się.
Byłam dziś w kinie na filmie ” Szef roku”. To hiszpański kandydat do Oscara. Bardzo czarny humor. Tomaszowi Raczkowi także się podobał 🙂 /Można wysłuchać jego videorecenzji/.
Z filmowych zapowiedzi zainteresowali mnie ” Truflarze” – wiadomo, że życie zbieraczy trufli jest szczęśliwe. I nowy film Woody Allena – ” Hiszpański romans”. W tym wypadku muszę jednak poczytać recenzje, bo z Allenem bywa bardzo różnie – można się zachwycić, albo kompletnie rozczarować.
Teraz zabieram się za, lepić będę jutro.
https://www.youtube.com/watch?v=244V6cHvZko
Zastanawiam się, skąd ten telefon, bo u nas nie ma wielu Polaków, a jeśli, to tylko sympatyczni. Wrogów nie mamy….może to Mikołaj?
Zadzwoniliśmy do Tereski Pomorskiej, co to ją niektórzy z Was znają. Otóż nabyli psa, nie byle jaka rasa – Goniec Polski (jedna z niewielu, czystych polskich raz). Podobno 5 minut w domu nie wytrzyma, a zostawiony sam sobie na chwilę robi demolkę. Ja narzekałam, że Mrusińsko namwystrzępiło kanapy… ha!To mały pikuś!
Tylko po co Marianowi pies myśliwski, skoro już nie poluje od paru lat? Przyzwyczajenie….
Ciasto zrobione – jutro lepienie.
HA!Nagle okazało się (słucham ) , że Kingston jest centrum covidu. No pacz pani, pacz, ponad 4445 zarażonych 😯
A było tak pięknie…
Woody Allena nie cierpię, podobnie jak jego filmów. Neurotyków nie cierpię. A poza tym jest to pedofil i coś w rodzaju Wildsteina, tylko jeszcze się ze wszystkiego nie rozliczył. Nie rozumiem, jak piękne kobiety typu Mia Farrow i Diane Keaton uwielbiały taką kreaturę 🙄
https://www.youtube.com/watch?v=UG3r2_QOfRg&list=RDGMEMQ1dJ7wXfLlqCjwV0xfSNbA&index=4
https://www.youtube.com/watch?v=WLFyeh-rB-E
Agnieszka. O.
Wiadomo
Kochani-pozdrawiamy z okolic Toul nad Mozelą. Pogoda, jak na tę porę roku znakomita. Gościmy u naszych zaprzyjaźnionych Francuzów. Pani domu serwuje co rusz regionalne czyli lotaryńskie specjalności. Jedliśmy już różnego rodzaju mięsne, obiadowe tarty, a wczoraj gulasz z dodatkiem miodu i niewielkiej ilości piernikowego ciasta. Podczas duszenia mięsa ciasto rozpada się kompletnie i zagęszcza sos dodając doń trochę goździkowo-cynamonowych smaków. To był jeden z najlepszych wołowych gulaszy, jakie jadłam w swoim życiu. Podstawą gulaszu były wołowe policzki.
Och, wołowe policzki, też były pyszne w nieodżałowanej restauracji Casa Krike zaprzyjaźnionego Hiszpana, w ciemnym sosie , rozpływające się w ustach.
Piernik jest używany w wielu przepisach, ale rzadko mam odpowiedni w domu.
Też zastanawiam się, czy to może być dowolny piernik. W domu dysponuję tylko pierniczkami, nie są zbyt słodkie i bez żadnych dekoracji, więc w razie potrzeby mogę je wykorzystać.
Tymczasem dziś wybraliśmy się na obiad do restauracji rybnej. Tam są także jakieś dania mięsne, ale nawet nie zaglądam do tej części karty, nastawiam się tylko na rybę. Jadłam halibuta, mąż mało oryginalnie – łososia. Daniem dnia był szczupak.
Po drodze zajechaliśmy do Lidla na małe zakupy/ dziś niedziela handlowa/, zerknęłam na ryby. Były płaty karpia o wiele tańsze niż te, które kupowałam u nas.
U nas atmosfera świąteczna, i owszem, 3-5 zdjęcie dzisiejsze, jest słońce i jest śnieg oraz -5c Choince też nic nie zbywa 😉 (fot,2)
https://photos.app.goo.gl/qM96SmZZktUig3e17
Poza tym od paru godzin usiłuję się zmusić do rozpoczęcia lepienia już to pierogów, już to uszek – mam zrobione nadzienie do jednego i drugiego, ciasto od wczoraj leżakuje w lodówce, i za cholerę ochoty do ostatniego etapu. Co robić, jak się nie chce nic robić?!
Czytam wasze komentarze i nie mogę się nadziwić. Krystyna była wczoraj w kinie, dzisiaj w restauracji, Danuśka w podróży?! U nas, w Niemczech, wszystko zamknięte. W niedzielę na ulicach głównie demonstranci.
W tygodniu można kupić w sklepach spożywczych specjalne pierniki do sosów.
Jak się nie ma można użyć słodkiego piernika bez lukru i czekolady.
Eva47,
prawieś mi z ust wyjęła – bo od ponad dwóch lat ja tylko Za Róg i z powrotem, byłam także w Ottawie ze 3 razy, w bardzo małym i wyszczepionym towarzystwie.
I z wyrzutkami na sumieniu, bo a nuż na jakiejś stacji benzynowej podłapię i przeniosę…
Statystki mówią swoje – my się szczepimy (ponad 80%) i jak każą nie szwendać się bez potrzeby, to się nie szwendamy, odbijemy sobie kiedyś…
Ponieważ nagle w Kingston znowu wyskoczyło wysoko (przyjezdni na ferie???) znowu obostrzenia i tak dalej. Maski przyrosły nam do twarzy…
Przerwa w lepieniu uszek minęła, teraz pierogi…
Alicjo, Evo, sytuacja w kraju jest taka, że ważna jest KAŻDA chwila zapomnienia. I ja Krystynie, Danusi w ogóle się nie dziwię. Święta mi się rypły i chętnie poleciałabym do Siostry, ale nawet zaszczepieni muszą robić testy, no i nie wiem czy bilety w tym okresie w ogóle są dostępne. Najchętniej wybyłabym na Wyspy Hula-Gula ( ktoś to jeszcze pamięta?).
Władza tak boi się swojego elektoratu, że unika się jakichkolwiek obostrzeń. Dlatego restauracje właściwie mogą być pełne jeśli klienci okażą certyfikaty szczepienia, reszta działa niby na pół gwizdka, ale w Sylwestra hulaj dusza piekła nie ma.
Małgosiu,
codziennie odprawiam krajową prasę, a poza tym mam konferencje z rodziną i przyjaciółmi. Wydaje mi się, że tutaj nie upolitycznia się tej sprawy – pandemia jest i już, trza sobie z nią radzić.
Pamiętam Wyspy Hula Gula Marii Czubaszek…. program III… , nawet byłam… 😉 (tak nazywałam Kiribati)
O ile się orientuję, można latać tu i tam, tylko trzeba mieć świeże testy zrobione w ciągu 78 godzin przed wylotem. Nasz znajomy (podwójnie zaszczepiony przed wylotem!), bywszy w Warszawie, zapłacił 475zł za test, wracając do Kanady, a lecąc stąd – powównywalnie, jakieś 150$. To jest ciężka sprawa, wielogodzinna wyprawa, a ja jakoś dziwnie nie młodnieję 😯
Na całym świecie ludzie mają dość i dla nich też ważna jest każda chwila zapomnienia, że czasy są złe…
https://www.youtube.com/watch?v=fuMHHk27CEw
My już praktycznie od czasu „nastania” pandemii nigdzie się nie ruszamy bez potrzeby, a fruwanie w ogóle odpada, chociaż przecież można z ostrożna… Bez wyraźnej potrzeby nie muszę, przecież kiedyś musi to się skończyć. A im mniej będziemy się przenosić, tym szybciej to się skończy. Wszyscy (znajomi) jesteśmy poszczepieni (to też są wymogi latania), ale i tak możemy niechcący zarazę roznosić.
Pani Ziemia chyba obraziła się na naszą rozpasankę podróżniczą i dała na stop.
Na dzień dzisiejszy uszka i pierogi z kapustą i grzybami zrobione, zamrożone,
barszcz zakiszony i te rzeczy.
Jeszcze nadejdą dobrze czasy, zobaczycie!
Alicjo, doskonale wiem, że jesteś dobrze zorientowana co się w kraju dzieje, ale nie mieszkasz TU. To jest jednak inna perspektywa. Tu wszystko jest polityką, a nie powinno być. TVN, ciąże, Covid, religia. A społeczeństwo nieprzemakalne, kocha władze i jest ślepe.
Małgosiu,
nie mieszkam TAM. Dokładnie wiem, co myślisz. Jakie to przykre, bo przcież mogło być inaczej. Nie mieszkam TAM, ale czuję, co się dzieje. Wredna baba wyszukuję i czytam. Boli mnie. A mogło być normalnie.
Małgosiu,
nie zamierzałam czepiać się Krystyny i Danuśki osobiście, zdziwił mnie tylko ten brak obostrzeń w Polsce. Epidemia szaleje w całej Europie i nie tylko. Zachodnie kraje się zamykają, kina i teatry zamknięte, restaurację praktycznie też, sylwester odwołany. Wielu ludzi umiera, setki każdego dnia, Polska już na zaszczytnym drugim miejscu . Ale obostrzeń nie ma, życie dalej się toczy w kierunku świąt.
Wyobrażam sobie jak ciężko żyje się normalnym ludziom w tym kraju obecnie.
Kilka dni temu obejrzałam film dokumentalny o demontażu demokracji w Polsce.
To jest przerażające i mnie osobiście też boli.
W Polsce mało kto myśli, co to znaczy być społeczeństwem obywatelskim – jak są nakazy, zakazy, należy ich przestrzegać dla dobra nie tylko swojego, ale także przede wszystkim dla dobra innych. I niemal powszechna duma z tego, że „my Polacy mamy w sobie ten wspóczynnik odporności”, znaczy – jak nam każą, to my nie, bo „tak mamy”. Nie ze wszystkiego da się wyślizgać tak, jak z pandemii.
Ja to porównuję (bo populacja taka sama) z Kanadą i porównuję statystyki – niestety, na niekorzyść Polski. Dokładnie połowa.
Nikt nie chce wziąć odpowiedzialności za to, co się roznosi, nikt z oficieli, a skoro nikt, to nikt.
Ja sobie daję „na wstrzymanie” już od ponad 2 lat, tak samo moi znajomi, moje bachory (to w serdecznym kontekście!) z Portland, nie mówiąc już o tym, że wszyscy zaszczepieni i cholera, kosmici nami pogardzili 🙁
Oj, Małgosiu…. wszystko ze wszystkim powiązane, jak piszesz. W glowie mi się nie mieści, że można naprawdę tyle wiedzieć w dzisiejszych czasach, i tak dać się „zdurnieć”. Jeżeli wiedzę z gazet internetowych przyjmuje się na tak zwaną „wiarę”
to, jak mawia Stara Krowa – nic pan nie zrobisz…
Mnie już coraz mniej zależy, zwłaszcza odkąd zmarła moja Przyjaciółka Alicja. Nie ma z kim pogadać skrótami. A zresztą, niech młodsi urządzają sobie świat.
Nasi już w taką ekstremę poszli, że żadnych dzieci (tu im przyroda pomogła), przyroda i tak dalej, kwiatki, lasy sadzić itd.
Nie wiem, jak za 40 lat będzie ten świat wyglądał, ale z tego „tryndu” wynika, że siedź na d… i zwiedzaj świat z pomocą GoogleEarth!
Ja tego śladu węglowego trochę zostawiłam na Ziemi… trochę przepraszam, a trochę dziękuję, bo nigdy nie jeździłam inaczej, jak w celach poznawczych, z „wycieczko”. Chociaż to na jedno wychodzi….
https://www.youtube.com/watch?v=fuMHHk27CEw
https://photos.app.goo.gl/6Ju0vLWJy0PpDvvr2
Dla przykładu, otwieram dzisiaj gazetę, a tam rzuca się na mnie tytuł:
https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103085,27934941,na-podhalu-sie-nie-szczepia-bo-nikt-ich-do-tego-nie-zacheca.html#s=BoxOpImg5
Do cholery, pandemia szaleje od dwóch lat i jeszcze ludzi trzeba zachęcać? Bo:
„- Przykre jest to, że każdego dnia wokół nas umiera tylu mieszkańców Podhala – mówi Agata Wojtowicz z Tatrzańskiej Izby Gospodarczej. Wskazuje, że lokalne władze nie robią nic, żeby to zmienić. A, jak podpowiada, można byłoby zaprosić do takiej akcji znanych Podhalan i Podhalanki. – Nie widzę takiego działania ani ze strony władz żadnej gminy, ani z jakiejkolwiek innej instytucji – punktowała w rozmowie z TOK FM.
– Potrzebujemy tutaj wsparcia Kościoła. Nawet takie jedno słowo na każdej mszy – dodała. Tłumaczyła, że na Podhalu Kościół jest ogromnym autorytetem. – My wszyscy jesteśmy tutaj wierzący. Wiara odgrywa dla nas ogromne znaczenie i rola duchownych byłaby ogromna – stwierdziła Wojtowicz.”
Idzie się do punktu szczepień i się szczepi, nie czekając na proboszcza czy samego Pana Boga!
Podobno na Podhalu zaczęli się szczepić, bo część z nich pracuje w Niemczech, a tam bez paszportu covidowego nic nie załatwisz, pracodawca nie wpuści do pracy.
Nie chcę ciągnąć politycznych tematów więc nie będę się wypowiadać na temat stosunku Kościoła do szczepień (nóż się w kieszeni otwiera).
W uzupełnieniu
https://www.dziennikwschodni.pl/krasnystaw/w-kosciele-strefa-wolna-od-rezimu-sanitarnego-proboszcz-zapraszal-wszystkich-bez-maski-bez-testu-bez-paszportu,n,1000300425.html
Miedzy innymi o tym myślałam Irku pisząc swój wcześniejszy tekst.
Małgosiu,
podpisuję się pod wszystkim, co napisałaś wczoraj i dziś.
Zdecydowana większość znajomych, a rodzina w całości jest zaszczepiona także trzecią dawką. My doszczepimy się zaraz po świętach, wcześniej były problemy katarowo – grypowe. Tym razem na spokojnie i w pobliskiej miejscowości.
Rozmawiałam dziś z siostrą o przygotowaniach świątecznych. Niestety/ to mój pogląd,/ jej bliscy przyzwyczaili się, że to ona urządza Wigilię i obiad świąteczny, a młodzi nie kwapią się do przejęcia pałeczki.
Ale skoro jest jak jest, to siostra tradycyjnie przygotowuje m.in. gołąbki z kaszy gryczanej z sosem grzybowym. Właśnie dostała od swojej szwagierki ukiszone liście kapusty. U nich na Wigilię są także pierogi ruskie.
Ja na razie rozpisałam sobie na kartce, co mam zrobić którego dnia. Póki co mam wolne. Obiadowo – rosół.
Wróciła zima i przynajmniej widoki za oknem cieszą.
Wczoraj wystawiono mi skierowanie na trzecią dawkę. I dzisiaj się zaszczepiłam. W punkcie szczepień, jednym z trzech w naszym mieście, spora kolejka. I tak jest codziennie. W naszej części kraju ilość osób zaszczepionych jest większa. W pracy jest to ok. 80 %.
Z prac świątecznych: uszka zamrożone, pierniki upieczone.
Dwa dzisiejsze zdjęcia sarenek. Uwaga: potrzebna jest lupa 😀
https://photos.app.goo.gl/8PX1qKoqzjNbiR98A
Moje szczepienie odbędzie się w aptece.
Asiu,
zima do Was jeszcze nie wróciła, na tle śniegu sarenki byłyby lepiej widoczne. Ale i tak to zawsze miły widok.
Wiem od siostry, że na Mazurach też już biało od wczoraj.
Widziałam sarenki bez lupy 🙂
U mnie też dziś na obiad rosół. Robię pasztet, dusi się mięso. Kupiłam piwo i zrobię tez piernik. Uszka zawsze robię w Wigilię.
My byliśmy zaszczepieni po raz trzeci na początku listopada.
+1c, słońce, śnieg leży.
U nas trzecia dawka w lutym, bo ma upłynąć pół roku od poprzedniej. Czekamy.
80 uszek, 80 pierogów z kapustą i grzybami, 3 litry barszczu zakiszonego.
Z kiszonych buraków zalecają sałatkę – zetrzeć na dużych okach razem z jabłkiem albo i dwoma. Sól, pieprz, jedna część z majonezen, a druga z dodatkiem przesmażonej cebuli. Jedna i druga dobra. Resztę buraków z kiszonki zamrozić na zupę.
…oraz śledzie zamarynowane. Jeszcze sałatka jarzynowa została do zrobienia, szczupak już rozfiletowany przypłynie w piątek. Rosołu nie ma – uszek i barszczu na kompanię wojska, ale że mam grzyby, to na drugi dzień zrobię grzybową. Może. Wypieki z Toronto, w śladowych ilościach.
Oczywiście nie może się obyć bez niedogodności – czy jest hydraulik na pokładzie?!
Octu i sody próbowałam do utraty siły w rękach, ale to jakaś grubsza sprawa, trzeba Maciusia Złotęj Rączki…
Malgosiu, nawet z lupa sarenek tu nie widze, lecz piwo, to owszem. Pytanie tylko: jakie? U mnie ostatnio tylko budziejowicki Budwar (aby nie reklamowac tu czegokolwiek).
A tak, koronowo wszystko w okol i – jakos to leci. Patrze w telewizor i slysze co raz to nowsze obostrzenia. Jest tak jakos, jakby to sie wszystko na nowo zaczynalo, to jest tak, jak rok temu. Corka traci zupelnie rezon i przeklina. Nie dziwota, ma salon kosmetyczny. A inni? Jak zapytam: cobys zrobila? wkurw – wiadomo, nikt i tak nie wie co lepsze.
A w kraju? Pewnie tak jak w ubieglym wrzesniu nad Baltykiem, jak juz tez napisalem. Wchodzilismy do lokalu z zalozonymi maskami tylko po to, aby popsuc dobre samopoczucie calej reszcie.
Poza tym, przygotowania swiateczne w calym toku.
Trzymajcie sie!
Pepegorze,
sarenki stoją przy lewym drzewie, po obu jego stronach.
Małgosiu,
już wcześniej piekłaś piernik na piwie? Piwo jasne czy ciemne? Widzę w necie przepisy z piwem, wydają się niezbyt trudne.
Ja tradycyjnie piekę makowce, czekam z tym do czwartku. A sałatkę przygotowuję dopiero w Wigilię.
Te zdjęcia można powiększyć, wtedy widać wyraźnie.
Tak Krystyno , piekę od lat, ten przepis znalazła moja Mama, piwo ciemne, nie gorzkie.
Podawałam już, ale może jeszcze się przyda:
PIERNIK NA PIWIE IRENY GUMOWSKIEJ
Potrafi przetrwać 2-3 tygodnie, kiedy jest posmarowany czekoladową glazurą i zawinięty w papier pergaminowy i serwetkę.
Do miski kładziemy 15 dag margaryny miękkiej ( teraz raczej masła)j, wsypujemy 35-40 dag cukru i wbijamy 5-6 całych jaj, miksujemy. Rozpuszczamy 35 dag miodu, miksujemy, dolewamy szklankę piwa słodowego (ciemnego, ale nie gorzkiego), półtorej torebki przyprawy do pierników oraz 75 dag mąki wymieszanej z 3 łyżeczkami proszku do pieczenia. Na koniec bakalie obtoczone w mące ziemniaczanej (rodzynki, skórka, orzechy włoskie, figi, daktyle, migdały). Piec w 2 natłuszczonych (wyłożonych pergaminem i wysypanych bułką) blachach keksowych w temperaturze 180 C przez godzinę. Po wystudzeniu polać polewą.
Dziękuję, Małgosiu.
Zapisałam ten przepis na oddzielnej kartce, więc już mi nie umknie. Podoba mi się solidna ilość przyprawy do pierników i bakalii. I prosty sposób wykonania.
Dziekuje Asi za sarenki, wreszcie zobaczylem!
A tak, wszystkim dobrego dnia i owocnych przygotowan swiatecznych!
Drobne szwendanie po Lotaryngii zakończone i dotarliśmy w rodzinne strony Osobistego Wędkarza czyli w owerniackie klimaty. Klimaty są zresztą z lekka zimowe-niewielki mróz, słońce i trochę śniegu czyli pogoda sprzyjająca spacerom. Samochodowa trasa, jaką mieliśmy do pokonania to ponad 1800 km zatem trudno było nie zatrzymać się gdzieś po drodze. Lotaryngia wydawała się być całkiem dobrym rozwiązaniem, a spacer w towarzystwie naszych znajomych po jednym z najpiękniejszych placów Europy był strzałem w dziesiątkę:
https://www.nancy-tourisme.fr/en/discover-nancy/place-stanislas-and-the-unesco-world-heritage-site/
W Nancy oraz w najbliższych okolicach duch Stanisława Leszczyńskiego wszechobecny-jego imieniem nazwane są restauracje, hotele, ciasteczka itp…
To miłe, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy człowiek wolałby się nie przyznawać z jakiego kraju pochodzi 🙁
Dom alainowej siostry już częściowo udekorowany, ale choinka pojawi się dopiero jutro. Świąteczne dania zaplanowane, o szczegółach opowiem w stosownym czasie.
Danusiu, jak pisałaś z okolic Toul to pomyślałam, że zajrzycie do Nancy bo to dwa kroki. Ładne są francuskie miasta i miasteczka, cieszą oczy.
Pasztet upieczony, pierniki stygną, biorę się za śledzie. Jutro makowce.
Danuśka,
ciekawa jestem tych kulinarnych relacji, bo francuskie święta i potrawy są zupełnie inne od polskich. Widać to choćby z opowiadań Elape.
Przy okazji odświeżyłam sobie trochę historii i nie dziwię się, że król Stanisław Leszczyński jest tak dobrze upamiętniony w Nancy.
Zerowo i pochmurno tutaj.
Mamy znajomych w Nancy – koleś był rok na Queens na geologii i robił jakieś post-doktoranckie studia. Raz spędzaliśmy z nimi Wigilię, przyrządzili rybę w ichni sposób. Była niebywale słona – taka mieszanka ryby z ziemniakami, zapiekanka, coś w tym rodzaju.
Słoność (niezamierzoną!) rozpuszczaliśmy białym winem w ilościach 🙂
Parę lat po powrocie do Francji odwiedzili nas… ale kontakt się urwał naturalnie.
Ja tam czekam na osobiste fotki Danuśki z podróży – to lepsze, niż najlepsze foldery!
U mnie warzywa na sałatkę ugotowane, jutro się za to zabiorę.
Przy okazji, smutno bo smutno, ale:
https://photos.app.goo.gl/HkfzXpugU9C9hDqE7
p.s.
Tadeusza Rossa wspominam jako wesołka, satyryka – a ten wiersz napisał miesiąc przed śmiercią. Piękna liryka, tkliwa dynamika…
-10c, śnieg wymiotło, słonecznie jedno w tę, drugie w tę, pół na pół…
Jerzor pojechał z kartką na prawie ostatnie zakupy (jutro bagietki), ja natomiast jak zwykle ze ścierą i mietłą … bardziej ze ścierą, bo mam trochę szkła kolorowego i trzeba to odkurzyć na świeżo. Sałatkę jarzynową pokroję wieczorem.
Z prezentów rezygnujemy – ja sobie kupuję książki w publio.pl , a Jerzor co tam chce, czyli chyba nic.
A poza tym dość przygnębiająco jest, bo to drugi rok cholernej pandemii i końca nie widać, poza tym śmierć najbliższej Przyjaciółki… z dzieciakami znowu telekonferencja… nie nastraja mnie to najlepiej. Ale jak to Stara Żaba mówi, parafrazuję z pamięci: Padłaś? Powstań! Otrzep koronę i zasuwaj dalej!
Covid covidem, a ja sie pochwale, ze juz trzeci raz w tym roku jestem w Polsce, a po drodze spedzilem nawet kilka dni w Wiedniu. Niestety wiedenska gastronomia byla w lockdownie do niedzieli, wiec aby zjesc cos porzadnego musialem jechac do Baden, gdzie kawiarnie i restauracje otwarto juz 17 grudnia. Za to wiedenskie sale koncertowe i muzea byly jak najbardziej otwarte i obejrzalem bez wielkich tlumow piekna wystawe Tycjana, a wlasciwie wylacznie przedstawienie kobiety przez Tycjana. Zawsze slyszalem o „tycjanowskich wlosach” czyli takich ciemnorudych, miedzianych, a tymczasem najpierw byly dwie blondynki (Belle Veneziane), a potem same jasno rude i do tego „rubensowskich” ksztaltow. W poniedzialek zas doczekalem sie otwarcia kawiarn i w jeden dzien zaliczylem cztery lokale. Sniadanie wiedenskie w Cafe Museum, kawa z ciastkiem w Cafe Sperl, obiad w Cafe Schwarzenber, deser w Cafe Landtmann. Mam przy sobie dluga liste kawiarn do odwiedzenia w styczniu.
Jesli chodzi o doswiadczenia z podrozy to wszedzie byly te meczace kontrole szczepien, na szczescie tuz przed wylotem z Toronto udalo mi sie dostac trzecia dawke szczepionki wiec w styczniu powinienem byc ponownie wpuszczonym do Austrii bez testow i kwarantan. Odpuscilem sobie jednak podroz do Egiptu. W Warszawie na razie podjadam glownie kuchnie azjatycka, bo od jutra zaczyna sie tradycyjne „polskie jadlo”. Moja pierwsza Wigilia w Polsce od 45 lat! No i pierwszy raz bede gosciem i nic nie musze przygotowywac, najwyzej doloze butelke „Gruener Veltliner” i pudelko Mozartkugeln z Wiednia oraz syrop klonowy z Kanady. Bardzo to wygodne, choc dosyc niezwykle uczucie. W kazdym razie zycze wszystkim na tym blogu Wesolych, a przede wszystkim Zdowych, Zdrowych Swiat.
Dorzuce jeszcze swoje trzy grosze do blogowej dyskusji o szczepieniach. Otoz jestem w mniejszosci, bo sprzeciwiam sie przesladowaniom osob niezaszczepionych. Koniecznosc ciaglych szczepien przypominajacych (Izrael juz szykuje czwarta dawke) wskazuje, ze szczepienie nie jest jakas superochrona. Wiadomo tez, ze osoby szczepione rowniez roznosza wirusa Covidu. Nie do konca ufam firmom farmaceutycznym (wielkie pieniadze z dosyc eksperymentalnych szczepionek) oraz rzadom (nadmierna kontrola obywateli), Do tego medialna histeria. Czesto sprawdzam covidowe statyski na stronie Worldometers i widze np. w W. Brytanii bylo wczoraj 106 000 nowych zachorowan, a 140 osob zmarlo (czyli 0.139% – nawet nie jeden procent, tylko 14 promili!). Mimo wszystko zaszczepilem sie, ale rozumiem osoboy, ktore tego nie chca robic.
Baw się dobrze, Kemor – w Toronto okołozerowo i ma padać śnieg, w Kingston słońce i -6c . Wesołych i pogodnych Świąt w dobrym towarzystwie, 45 lat tego wymaga 🙂
A ja dalej ze ścierą i mietłą… słońce niestety, wydobywa, co we wszystkich kątach siedzi…
Osoby, które nie chcą się szczepić ryzykują swoim życiem, bo twarde dane mówią, że szczepienie w ogromnym stopniu chroni przed ciężkim zachorowaniem i śmiercią. I to właśnie dane z Wielkiej Brytanii to potwierdzają, bo mimo ogromnej liczby zachorowań śmiertelność jest mniej więcej pięć razy mniejsza niż Polsce, ale tam jest zaszczepionych prawie 85% społeczeństwa.
Zazdroszczę Kemorowi obejrzenia wspaniałej wystawy. Zobaczyłam krótką prezentację obrazów, są piękne, ale bezpośredni kontakt to inne przeżycie.
Przed świętami w zasadzie tylko jeden dzień jest bardzo pracowity, dzisiejszy. W dodatku późno wstałam, potem odwiedził nas gość z życzeniami, a wieczorem musiałam wyjść na spacer zaczerpnąć świeżego powietrza. I prace przeciągnęły się do późna. Gość przywiózł nam prawdziwy delikates – świeżo wędzonego węgorza. Dawno nie jadłam węgorza, bo jest go niewiele i jest bardzo drogi, ale naprawdę dobry jest bardzo świeży, a o takiego trudno.
Makowce w tym roku udały się nadzwyczaj dobrze, przynajmniej wizualnie. Nie popękały i są ładnie zaokrąglone. Myślę, że ciasto było odpowiedniej grubości i nie za duża przestrzeń między ciastem a papierem do pieczenia.
Od jakiegoś czasu co roku wracam do wiersza Mirka Kovala Kowalewskiego, jak się domyślacie, poświęcony naszej blogowej Koleżance Nisi. Brak już więcej stałych bywalców i o Nich w Wigilię pomyślimy.
Przed Wigilią….
„Jak co roku idą Święta!
Bombki, woły i jagnięta,
Dziecię, szopka i królowie,
Gwiazda, trąby, aniołowie,
„Cicha noc” na całym świecie,
Karp już śni o galarecie,
Już prezenty całe w stosach
Aż po sufit! Pod niebiosa!
Czysty obrus i firanki,
Mak, rodzynki i łazanki.
Już choinka z kąta zerka!
Wielkie żarcie i pasterka!
Wszyscy wszystkim ślą życzenia:
Wszego szczęścia i spełnienia!
I tu łza skądś nagle w oku:
Przecież trzeba jak co roku
Przyjaciołom, te najszczersze
Ot! życzenia skrobnąć wierszem…
Coś dziś słone me wierszyki!
– K…..!!!!! Tak mi brak Moniki!!!! ”
Mirek Koval Kowalewski, grudzień 2015
Radosnych,
wypełnionych ulubionymi zajęciami i aktywnościami,
nade wszystko zdrowych
Świąt Bożego Narodzenia
życzę Paniom Autorkom z Bliskimi
oraz Gościom Blogu „Gotuj się!”
🙂 🙂 🙂
Małgosiu! 🙂 🙂 🙂 ❗
…Jednak…
[ https://www.worldometers.info/coronavirus/
23rd Dec 2021:
UK: 119789 (new cases) , 147 (new deaths)
Poland: 17156 (new cases) 616 (new deaths)
Israel: 1745 (new cases) 2 (new deaths)
…elementarna interpretacja danych… choć uwzględnienie kilku czynników, plus opinii medyków (zarówno epidemiologów widzących broad picture, jak i przeciążonych od prawie dwóch lat lekarzy i pielęgniarek „frontowych”) …nie zaszkodzą… … …
Jeszcze w aspekcie szczepionek:
Wczoraj wpadla sasiadka ktorej co dopiero skonczyla sie 14-to dniowa kwarantanna. Rozmawialismy o roznosciach, jak to przed swietami. Wokolkoronowych aspektow, czy nawet aluzji nie jednak moglo zabraknac. Zwawa 50-cio latka poleciala w koncu niezaszczepiona, mimo ostrzezen ze wszystkich stron, do Petresburga i – w tydzien po powrocie lekarz potwierdzil u niej sars-cov. A, ze kondycji jest najwyrazniej niezlej, to przechorowala korone w domu, bez pomocy lekarskiej. I, dobrze tak. Co mi jednak pozostalo z tej rozmowy w „kosciach“ i tam michodzi to uwaga, ze dzwonili jakoby do niej ludzie i prosili o to, aby pozwolila do niej wpasc z „wizyta“, aby sie zarazic, aby wyniescc zakazenie! Potem zaczela wymieniac osoby w okol niej, ktore i my po czesci znamy i z ktorymi sie z czasami kontaktujemy, ktore tez juz podobno przechodzily chorobe i dobrze sie znowu maja. Wiecie, ze przez chwile czulem jak na zlym amerykanskim horrorze, gdzie to w malym miasteczku, wiadomo co, coraz wiecej ludzi tez juz „jest“, a caly ogol jeszcze o niczym nie wie. Czy macie pojecie o tym, jakiego mozna miec pierdla przed glupim zastrzykiem? Kolezanka z pracy gdzie pracuje tez jeszcze moja LP, Polka, fizjoterapeutka, tez 50-tka, jak ta sasiadka, jako jedyna z zespolu nie jest jeszcze zaszczepiona. Miala wczoraj ustalony termin na pierwsza dawke i jak tylko uslyszala o dolegliwosciach na jakie skarzy sie moja LP po trzeciej dawce, zaraz dala sobie spokoj z tym terminem. Ona sie boi zastrzyku i tyle, a szef grozi niezmiennie zwolnieniem, jak zarowka marki osram i nie spelnia.
Nie, zebym nie znal ani jednego tutejszego “Niemca“ co sie wykreca przed szczepieniem, ale wsrod Polakow jest ich naprawde „od groma“, a wsrod tych z ruskimi konotacjami to juz chyba wiekszosc. Zastanawiajace.
Gospodyniom i Blogowisku milych Swiat.
Chetnie przylacze sie do powyzej.
Dziś imieniny obchodzą Ewy. Zatem wszystkiego dobrego życzę Ewie i Żabie – niech Was omijają wszelkie przykrości.
Wesołe święta skończyły się zanim jeszcze się zaczęły. A miało być tak sympatycznie. Oczywiście za sprawą covida. Rano syn powiadomił mnie, że starszy wnuk ma wynik pozytywny. Wprawdzie już w małym stopniu, ale jednak. Wnuk, lat 11 miał przyjąć szczepionkę, ale zanim to było możliwe dla jego wieku, przeziębił się i miał lekką grypę; tak to zostało ocenione przez rodziców. Siedział w domu, potem była nauka zdalna, z nikim postronnym nie kontaktował się. Dopiero dziś syn zrobił mu domowy test . Najpewniej zarażenie nastąpiło w szkole.
No i efekt jest taki, że nie spotykamy się ani dziś ani jutro, jak to było planowane. Chłopak może jeszcze zaraża, może nie,lepiej jednak nie ryzykować.
No ale prezenty zostaną doręczone i jeszcze coś z tego, co przygotowałam do jedzenia. Wszyscy jednak jesteśmy trochę zasmuceni, ale z drugiej strony ludzie mają o wiele gorsze powodu do zmartwień.
zdrowych Świąt 🙂
W obecnych okolicznościach wirusowych życzenia ZDROWYCH Świąt są oczywiście najważniejsze zatem życzę zdrowia i smakowitych Świąt naszym Gospodyniom oraz wszystkim Blogowiczom. Podrzucam kilka świątecznych migawek z naszych peregrynacji oraz zdjęcie miasteczka, w którym spędzamy ten świąteczny czas: https://photos.app.goo.gl/EbYm92PDc38KDfhG7
No to Krystyno jedziemy na jednym wózku. Robert zaraz jedzie zawieźć prezenty i jedzenie.
Ewom-pomyślności! https://tiny.pl/95w8n
Gospodyniom i Blogowiczom życzę zdrowych, miłych, pełnych ciepła Świąt!
Ewom – dużo zdrowia, pomyślności i spełnienia marzeń!
Ewie Cichalewskiej, Starej Żabie, Evie47 oraz wszystkim Ewom podczytującym – najlepszego 🙂
Adamom także wszystkiego najlepszego – ale się nie ujawnili jeszcze… 😉
Przykre to u Krystyny i Malgosi, mimo to: wszystkiego dobrego, a zdrowia przede wszystkim!
My gotowi do startu. Zupy, kompot, kapusta itd spakowane, ryba sprawiona na blasze tak, ze tylko do pieca z nia. Prezenty w torbach wiec, tylko rusza c.
Zycze Wam zdrowych Swiat i pogody ducha.
Ewom, imieninowe usciski!
Znowu takie dziwne Święta, ani radosne, ani bardzo smutne, bo staramy się chyba wszyscy chociaż trochę zachować optymizm. Niech będą spokojne, niech chorzy szybko wyzdrowieją.
Moje życzenia dla Was:
https://photos.app.goo.gl/AN3cnwQ3rndjuyFV9
Trzeba kliknąć w głośniczek w prawym górnym rogu. krótkie.
Widok z mojego okna w pracy w zimowy poranek. Gwiazdor przemknął jak kometa 🙂
We wtorek przyjęłam trzecią dawkę i chociaż znowu odczuwałam lekkie objawy grypowe przez noc i całą środę, to nie żałuję.
Uważam, że należy podzielić się darmowymi szczepionkami z biedniejszymi regionami świata.
Ewom – wszystkiego co najlepsze, a zwłaszcza zdrowia.
https://youtu.be/abZ4pH5ATy8
https://youtu.be/oq2Xjfmzu4Q
https://youtu.be/-sy3aHAGA2E
https://www.youtube.com/watch?v=71EMoa5JB6A
Zdrowych, radosnych Świat kochani!
Ewom- najlepszego.
Też życzę wszystkim blogowiczom zdrowych i, mimo wszystko, przyjemnych Świąt. Za imieninowe dziękuję.
Kolację wigilijną jadłam z moją wiedeńską rodziną per skype. Dobrze że mamy takie możliwości.
Dzisiaj świeci słońce, -6.
Dzień dobry 🙂
kawa
eva 47 – dla Ciebie indywidualne, choć spóźnione najlepsze życzenia imieninowe. 🙂
W przedświątecznym kołowrotku zagapiłam się nieładnie.
Technika pokazuje swoje dobre strony i daje namiastkę bezpośredniego kontaktu. Też korzystałam z tych możliwości.
Takiej pięknej zimy w czasie świąt dawno nie było. Byliśmy na spacerze nad jeziorem. Prawie całe zamarznięte.
Asiu,
bardzo ładna i pomysłowa pocztówka świąteczna. Zima dotarła już chyba wszędzie. A ten widok z okna zmienia się wraz z porami roku.
Przed świętami wypożyczyłam z biblioteki polecaną przez Ciebie książkę „Wymazana granica” Tomasza Grzywaczewskiego. / Mogliśmy obejrzeć wywiad z autorem/. Zabieram się do czytania.
My wczoraj też łączyliśmy się dla odmiany WhatsApp -em z dzieciakami, akurat rozpakowywali prezenty 🙂
Było klasycznie , choć nie dla wszystkich, uszka , grzybowa, karp bardzo smaczny (odstany w długiej kolejce), sałatka, śledzie, piernik, makowiec krucho-drożdżowy ( przepis kiedyś podany przez Pyrę) , makowa gwiazda mojej Synowej ( efektowna i smaczna).
Dziś pieczona pierś gęsi z ziemniakami i mizerią. Dzień Leniwca!
Małgosiu, a przypomniałabyś przepis Pyry? Może być zdjęcie przepisu, żebyś nie musiała wszystkiego przepisywać.
Krystyno, mam w pracy piękny widok z okna na nadrzeczne łąki. Z pasącymi się sarnami. W czwartek sarny były czujnie obserwowane przez lisa. Często nie mogę się powstrzymać i robię sobie krótkie przerwy na zrobienie zdjęć. Inni schodzą na papierosa, ja fotografuję 🙂
Dzisiaj jak zwykle bez typowego obiadu. Po prostu głodni jedli uszka popijając barszczem, karpie, kanapki z szynką taty. Z ciast upiekłam sernik i z Niną pierniki, a tata roladę Nemo.
Na Wigilii była moja siostra z rodziną. Wszyscy jesteśmy zaszczepieni. Młode na razie dwiema dawkami.
Dzisiaj miałam ochotę obejrzeć coś lekkiego i z pięknymi widokami. Dlatego wybór padł na całą serię z Romans TV 😀 „Stół w Prowansji” – 4 odcinki. Były gaje oliwne, morze, flamingi, lawenda, urocze miasteczko, oberża, pola słoneczników. I Francuzi mówiący: danke i bitte
Pepegorze – jaką rybę przyrządziłeś?
https://www.youtube.com/watch?v=fuMHHk27CEw
https://www.youtube.com/watch?v=esyhF5ITB44
https://www.youtube.com/watch?v=YkgkThdzX-8
Dawno temu Old Sachmo mówił:
https://www.youtube.com/watch?v=2nGKqH26xlg
Asiu, co do ryb wigilyjnych to powiem krotko, ze to sprawa co raz bardziej zawiklana, wiec co raz dluzsza.
Also: Z tych na wigilii obecnych tylko my, oboje starsi (drudzy starsi sa gdzie indziej), oraz corka z zieciem obstaja na karpiu. Obie wnuczki sa natomiast wychowane sa na filetach lososiowych i podobnych. Tych sie domagaja na zasadzie: niema innego wyjscia. Ja tym razem chcialem zaproponowac cos nowego i odkrylem cos takiego:
Labrus bergylta.
Nie wiem jak to nazwac po polsku, bo polska wiki tez juz nie dziala jak kiedys i nie moge podac jakiegos linku.
Asiu, zrobilem tez pare zdjec lecz nie wiem juz od dawna, jak to umiescic.
Bardzo szkoda, bo to ta substancja, ktora nas jednoczy
Ten labrus to wargacz kniazik – tak podaje wiki. Nazwa zupełnie mi nieznana; może w handlu występuje pod prostszą nazwą, a może u nas w ogóle nie jest dostępna.
Trafna ocena Pepegora – jeśli karp, to jedzą go starsi, a młodzi łososia.
Dawniej mówiono, że karp ma zapach mulisty. Może kiedyś tak było, ale uważam, że to bardzo smaczna i delikatna ryba; nie mowy o mulistym smaku czy zapachu.
Nawet udało mi się zebrać trochę łusek karpiowych na finansową pomyślność w Nowym Roku , ale obawiam się, że na obecną inflację łuski nie pomogą 😉
Poszukałam w necie gwiazdy makowej, o której pisze Małgosia. Wygląda niezwykle efektownie, ale ja przyzwyczaiłam się do tradycyjnych makowców i chyba przy nich pozostanę, bo raz, że piekę niewiele, a dwa, że mam już wprawę w ich pieczeniu. Tym razem rodzynki namoczyłam w alkoholu/ resztki nalewki z dzikiej róży i wiśniowej/. Moczyły się ponad dobę, aż wchłonęły cały alkohol. I to się czuje .
W tym roku po raz pierwszy do zupy grzybowej użyłam samych borowików, bo udało mi się uciułać wystarczającą ilość. Sporo tej jesieni chodziliśmy po lasach, ale prawdziwki to była rzadkość. Zużyłam wszystkie. Ale doceniam też wyrazisty smak podgrzybków.
Pepegorze, wstawianie zdjęć nie jest takie skomplikowane. Oczywiście najprostsze jest wtedy, kiedy zdjęcia są w telefonie i na blog wchodzisz również w smartfonie.
Zdjęcia masz w galerii lub w aplikacji „google pictures”. Najłatwiej udostępnić właśnie ze zdjęć google. Zaznaczasz zdjęcie i klikasz na udostępnij, wybierasz: utwórz link. Po ukazaniu się informacji: link został skopiowany wklejasz go na blog.
Napisałam to wszystko i zauważyłam, że to jednak za pierwszym razem może być skomplikowane. 🙂
Najlepiej jest pokazać całą tę operację. Może któraś z wnuczek pomoże?
A tu kilka ostatnuch zdjęć z mojego okna w biurze:
https://photos.app.goo.gl/nnWrFDxuEpfxn8TP6
W czasach przed coroną robiłam dla wnuków filety z suma. Smakuje podobnie jak karp i nie ma ości.
W tym roku jadłam suma sama.
Asiu, podam link, bo ja mam wydruk na papierze, przepis jest identyczny jak na mojej kartce
https://www.cincin.cc/index.php?showtopic=17106
Próbowałam to odnaleźć w archiwum blogu, ale nie znalazłam, podobny przepis na makowiec podawał Gospodarz.
To przepis Gospodarza
https://adamczewski.blog.polityka.pl/2009/09/27/bardzo-latwy-makowiec/
https://www.youtube.com/watch?v=t99KH0TR-J4&list=RDu9Dg-g7t2l4&index=2
choć Wigilja poza nami
my spieszymy z życzeniami
by ostatni Dzień Swiąteczny
zdrowy był i dla Was serdeczny
zaś Nowy Rok, co niebawem nastanie,
w darze przyniósł szczęście na powitanie
szczęście, zdrówko, spokój wkoło
rozpogodził każde czoło
echidna i wombat©2021
Ewom – choć nieco spóźnione – serdeczne życzenia pomyślności wszelakiej.
Alicjo – wtrące swoje trzy grosze do zagadninia „mieszkam w innym kraju lecz uważnie śledzę sytuację w mym rodzinnym, a także mam kontakt z rodziną i przyjacółmi”.
Mamy podobną sytuację: też nie jesteśmy obojętni na wydarzenia i sytuację krajową. Śledzimy uważnie co dzieje się w Ojczyźnie i na świecie, kontakty z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi pozwalają nam na pewną ocenę widzianą oczami innych. Ale jest to ich ocena (niejednokrotnie różna), a co za tym idzie stronnicza, kierowana osobistymi względami, obawami oraz uprzedzeniami w ocenie faktów. Zatem pomaga zroumieć pewne sprawy lecz nie daje pełnego obrazu i – moim skromnym zdaniem – nie mogę kategorycznie stwierdzić: wiem, rozumiem.
Jesteśmy w Polsce i nagle mogę skonfrontować pewne opinie, porównać politykę wewnętrzną obu naszych krajów, a także zachowanie ludzi. Jest to nieco powierzchowne i do pełnego zagłębienia tematu jest nam daleko, niemniej jednak wiele rzeczy i zachowań dziwi. Ot choćby noszenie maseczek. Powinny osłaniać nos i usta lecz spora grupa ludzi nosi je w sposób wybitnie nieprawidłowy – usta w połowie odsłonięte, nos na wierzchu. A komunikaty o prawidłowej ochronie płyną z głośników niemalże do zanudzenia – mówię o komunikacji miejskiej: tramwaje, autobusy, metro.
Szczepionki? Nie zgadzam się z opinią, że wybór szczepić czy nie jest osobisty. Jeśli już, jest to osobista beztroska wobec innych – najbliższych oraz obcych z ulicy, sklepu, komunikacji, pracy etc. Żadna firma farmaceutyczna nie obiecywała 100% zabezpieczenia szczepionką przed Covidem lecz zapewniała o lżejszym przechodzeniu choroby w przypadku zakażenia. Czego doskonały przykład podała
a cappella 24 grudnia 2021 8:11. Nic dodać nic ująć.
Nasz przylot do Polski nie był radosny. Niestety wielce przykrą koniecznością. Zatem przygotowania do tradycyjnej Wigilii ograniczyłam do ryby w galarecie, ryby smażonej, barszczu oraz kupnych lecz jakże wspaniałych marynowanych delikatnie śledzi. Całość zawieźliśmy do organizatorów i gospodarzy wigilijnej wieczerzy, którzy zapewnili resztę postnych przysmaków.
Pozdrawiam wszystkich świątecznie
echidna
Dzień dobry 🙂
kawa
Małgosiu – dziękuję.
Irkowi również za pasującą kawę z odpowiednim ciastem. 😀
pepegorowy „leszcz”:
https://fr.wikipedia.org/wiki/Vieille_commun
uwazana za oscista, w smaku b. pozytywna, w kolorach teczy, wyjatkowo pracochlonna przy skrobaniu, niektore plemiona 🙂 uzywaja do tego muszli z przegrzebkow, poza tym udanych Swiat
https://fr.wikipedia.org/wiki/Vieille_commune
chyba lepiej
dla jaj dodam, ze gdyby ja spolszczyc, nazywalaby sie Pospolita Stara
No proszę dawno niewidziany Sławek – wszystkiego najlepszego!
Pojechaliśmy do Lipkowa na spacer. Pogoda słoneczna, -6, śnieg przykrył wszystko na biało. Ogromna pusta polana, gdzie grywaliśmy z synem w piłkę i robiliśmy grilla pod chmurką, zmieniła się nie do poznania. Powstały wiaty ze stolikami i ławami, miejscami na grilla na obrzeżach. Jest plac zabaw dla dzieci. Pozytywna zmiana
Slawek, stary rybiarzu!
Asiu, dziekuje za porade, jak bedzie wnuczka to wyprobujemy.
Sławku-pozdrowienia! Jak to dobrze, że czasem „leszcz” pod tytułem Pospolita Stara wywoła Cię do tablicy 🙂
Kulinarne sprawozdanie ze świątecznych biesiad w alainowej rodzinie:
po pierwsze w każdym francuskim domu szanującym tradycje są pewne obowiązkowe dania i należą do nich:
ostrygi, foie gras i buche de Noel-deser w postaci bożonarodzeniowego polana. Foie gras czyli kacza wątroba została przygotowana domowym sposobem w następujący sposób: najpierw zasypana solą, pieprzem i cukrem i z lekka podlana koniakiem. Tak przygotowana spędziła 12 godzin w lodówce, potem została opłukana i upieczona w kąpieli wodnej. Po upieczeniu i podaniu na stół prezentowała się tak: https://tiny.pl/95cvv
Zapomniałam zrobić zdjęcia zatem to powyższe podrzucam z internetu. Fła grasy podano z kromkami ciasta piernikowego.
Dania główne bywają różne- często jesto to indyk z kasztanami i to właśnie ptaszysko jedliśmy wczoraj na obiad. Natomiast w Wigilię na stole znalazła się grasica cielęca ze smardzami zawinięta w ciasto francuskie. Danie wykwintne i znakomite, rzecz jasna nie dla wegetarian. Z dań lekkich i do wykonania w polskich warunkach godna polecenia jest kolorowa sałatka składająca się z pokrojonych w drobną kostkę: krewetek, awokado oraz mango, do której można podać albo majonez albo sos koktajlowy. Ta sałatka towarzyszyła plastrom gravlaxa. Na deser 24 i 25 grudnia skosztowaliśmy w sumie trzy różne buches de Noel- o smaku waniliowym, orzechowym i kasztanowym. Dla mnie numerem jeden było ciasto orzechowe. Jak widać na zdjęciach wszystkie desery zostały zakupione w cukierni i przyrządzone przez zawodowych cukierników:
https://photos.app.goo.gl/5YgmPYwNTbQ4YtK29
Przygotowanie francuskich Świąt nie wymaga w zasadzie żadnych długich i męczących prac kuchennych, wiele dań i deserów zamawia się wcześniej w stosownych sklepach. Należy jedynie odebrać je i ewentualnie podgrzać lub otworzyć(ostrygi). U nas własnym sumptem upieczono indyka i foie gras.
Obowiązkowym zakupem są też czekoladki świąteczne- papillottes de Noel:
https://tiny.pl/95czl
Wczesny wieczór, wróciliśmy od Lisy. Lisa (urodzona w Norymberdze) jest rocznikiem wybornym (1932), jak moja ś.p. Mama.
Zabroniła przyjeżdżać do siebie wnuczce (Szwajcaria), drugiej wnuczce (Kalifornia) oraz córce z Florydy, także samo z całym rodzinnym interesem. Sprawę postawiła jasno – jestem stara, schorowana, nie potrzebuję wielkiego ruchu wokół mnie, a zwłaszcza wnucząt i prawnucząt, które cholera wie, co mogą przyciągnąć ze sobą, a ja chcę jeszcze chwilę pożyć.
Zaprosiła nas i spędziliśmy ładne kilka godzin, wspominając stare, dobre czasy, kiedy jeszcze nasz sąsiad Frank żył (ten z naprzeciwka) i kiedy spotykaliśmy się co rusz przy niejednej butelce wina. Frank jako rodowity Słoweńczyk spod Triestu znał się na winach i na murarce…
Ej, czasy…
Wyjeżdżaliśmy z domu – padał deszcz, wracaliśmy w marznącej mżawsze, a teraz lekutko śnieg popadywa.
echidna
26 grudnia 2021
9:56
Alicjo – wtrące swoje trzy grosze do zagadninia „mieszkam w innym kraju lecz uważnie śledzę sytuację w mym rodzinnym, a także mam kontakt z rodziną i przyjacółmi”.
Mamy podobną sytuację: też nie jesteśmy obojętni na wydarzenia i sytuację krajową. Śledzimy uważnie co dzieje się w Ojczyźnie i na świecie, kontakty z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi pozwalają nam na pewną ocenę widzianą oczami innych. Ale jest to ich ocena (niejednokrotnie różna), a co za tym idzie stronnicza, kierowana osobistymi względami, obawami oraz uprzedzeniami w ocenie faktów. Zatem pomaga zroumieć pewne sprawy lecz nie daje pełnego obrazu i – moim skromnym zdaniem – nie mogę kategorycznie stwierdzić: wiem, rozumiem.
—————-
Ja kategorycznie stwierdzam, że mam prawo do własnego zdania i liczę się z tym, że inni mogą się ze mną nie zgadzać. Mieć inny ogląd i pogląd…Polityczna poprawność wpędza nas w swego rodzaju fałszerstwo, bo każdy boi się wyrazić własne zdanie i już naprawdę nie wiadomo, co kto myśli. Nie o to chodzi, żeby kogoś obrażać – chodzi o to, żeby wyrażać swe uczucia prawdziwe, a nie chodzić na skorupkach od jajek, jak tu mówią. Ja nie muszę się z nikim zgadzać, ani nikt ze mną – co za nudny byłby to świat! Przy okazji – jeśli kogoś obraziłam, to przepraszam!
A propos obrażania, ciekawi mnie zdanie „obraziłeś/łaś moje uczucia”, najczęściej w kontekście „uczucia religijne”. Co to w ogóle znaczy – obrazić czyjeś uczucia, takie czy inne? W Polsce ludzie idą z tymi obrażonymi uczuciami do sądu – a co!
Moje uczucia nie mają prawa się obrażać – co najwyżej mogę nie zgadzać się z adwersarzem 😉
„Asia
24 grudnia 2021
22:53
We wtorek przyjęłam trzecią dawkę i chociaż znowu odczuwałam lekkie objawy grypowe przez noc i całą środę, to nie żałuję.
Uważam, że należy podzielić się darmowymi szczepionkami z biedniejszymi regionami świata.”
Popieram, my czekamy do lutego na trzecią dawkę, dobrze wiedzieć, że możemy oczekiwać jakichś reakcji – ja po drugiej dawce czułam się trochę niepewnie, ale wiedziałam, co się może dziać.
Moje zdrowie moim zdrowiem, ale nie chcę narażać innych. Chociaż… prawdę mówiąc, i tak niewiele się udzielamy towarzysko. Nie zazdroszczę ludziom, którzy pracują z ludźmi, nauczyciele, pracownicy ochrony zdrowia i tak dalej. I tak nadal nie wiemy, jak sobie radzić z zarazą – na wszelki wypadek wszystko, co nam polecają, bierzemy.
A poza tym – obyśmy zdrowi byli!
Echindzie pogodnego pobytu w Polsce, mimo (jak wspominałaś) niezbyt radosnych okoliczności.
Sławkowi,
dawno nie widzianemu pomachanko 🙂
A gdzie podziewa się Misio???
…i mały peesik… 😉
https://www.youtube.com/watch?v=t99KH0TR-J4&list=RDu9Dg-g7t2l4&index=3
Większy peesik po przeczytaniu artykułu Ewy Wilk w „Polityce”…
„Gdy w styczniu 2019 r. pytano Polaków, co jest najważniejsze w ich życiu, pierwsza piątka wskazań wyglądała tak: rodzina, zdrowie, spokój, PRZYJACIELE (45 proc. respondentów), szacunek innych ludzi. To samo pytanie niespełna dwa lata później – pod koniec 2020 r.; pierwsza piątka wartości: zdrowie, rodzina, stabilna praca, bezpieczeństwo finansowe, spokój. Przyjaźń znalazła się w okolicach 30. miejsca, wskazał na nią 1 proc. pytanych!”
Hmmmmm… gdzie są wszyscy przyjaciele moi? O przyjaźń trzeba dbać.
https://www.youtube.com/watch?v=P5nSQXb6qnM
„Definicja
Najbardziej bodaj znany we współczesnych naukach społecznych „przyjaźniolog” Robin Dunbar, brytyjski antropolog, oxfordzki profesor, twórca tzw. liczby Dunbara (maksymalna liczba przyjaciół jednego człowieka to 150 osób), autor wydanej właśnie w Polsce książki „Przyjaciele”, proponuje definicję przyjaźni nader użyteczną: „przyjaciele to wszystkie osoby, do których nie zawahalibyśmy się podejść, gdybyśmy zobaczyli je o 3 nad ranem w poczekalni lotniska w Hongkongu”.
Nie zgadzam się z taką definicją „przyjaźni”- znajomość a przyjaźń to dwie bardzo różne sprawy. Niedawno, jak wiecie, straciłam Przyjaciółkę. Jak to się czuje? Ano tak, jakby połowy ciebie ubyło. Czytasz książkę i już do Alicji II nie zadzwonisz, żeby pogadać o problemie, „niebieska linia” nie istnieje. I dlatego, bywa, nie mogę spać, ale potrafię wyobrazić sobie te nasze rozmowy o czymkolwiek. Przyjaźń na wieki? No, w końcu trwała ponad pół wieku… odkąd zasiadłyśmy razem w tej samej ławce szkolnej 1 września 1969 roku.
„Na pierwszym miejscu jest przyjaźń. Bo w każdym ludzkim życiu jest tyle nieszczęścia, bólu, cierpienia, załamań, niepowodzeń, że bardzo trudno zmagać się z nimi samemu. Nikt nie może uniknąć w życiu niepowodzeń. Zawiedzionych ambicji, aspiracji, marzeń, cierpień zawinionych lub niezawinionych.(…) I musimy je znosić. A to nam przychodzi łatwiej, kiedy mamy przyjaciół”.
(Leszek Kołakowski)
Dodam, że blog „Jedzony” (Jerza określenie) jest dla mnie blogiem Przyjaciół.
Serdecznie Was wszystkich ściskam i pozdrawiam (Jerz też, pochrapując…)
Oj Alicjo, Alicjo – „czytaj Pani między wiersze”. Nie neguję bynajmniej Twojego zdania. Wtrąciłam owe „trzy grosze” podejmując temat poruszony przez Ciebie około 20-go grudnia, przedstawiając swój punkt widzenia kierowany do wszystkich uczestników uczty przy Blogowym Stole.
Poprawnośc polityczna? Ta hybryda przekroczyła już chyba granice zdrowego rozsądku robiąc zamieszanie omalże we wszystkich dziedzinach życia. I niestety zakreśla coraz szersze kręgi wciągając w swój upiorny taniec coraz więcej nacji.
Danuśka pięknie spędza Święta – odmienne od tradycyjnego polskiego menu świąteczne, urokliwe miejsca jakie zwiedzili wspólnie z Osobistym Wędkarzem – dziękuję za fotorelację i łagodniejszy (jak mniemam) klimat.
Serdecznie współczuję Krystynie i Małgosi za tak niespodziewany przewrót w wigilijnych planach, a wnukom rychłego powrotu do przedcowidowego stanu.
Echidno, dziękuję, w naszym przypadku przewrót spowodowała wietrzna ospa u wnuczki.
Danusine sprawozdanie kulinarne bardzo smakowite, sprawdziłam przepis na buches de Noel, dość skomplikowany, na pewno smaczny, ale za dużo tego zjeść chyba się nie da 🙂
Robię gulasz wołowy z warzywami (przegląd lodówki), właśnie się dusi w piekarniku w żeliwnym casserole ( niedawno kupiłam) . Do tego będzie kasza gryczana.
U mnie swieta byly bez ostryg i bûche, nikt w rodzinie za tym nie przepada. Jak zaczelismy swietowac u nas w domu to zamiast bûche kupowalam egzotyczne owoce a od trzech lat robie Pavlova. Foie gras, wedzony losos i duzy krab z majonezem domowej roboty. Kraba jedlismy przez dwa dni. Perliczka zostala upieczona ale nikt juz nie jadl, przeskoczylismy sery i Dziecko zabralo sie za deser. Na drugi dzien mielismy to samo, bo wszystkiego zostalo. 24 kolacja byla podlana winem a 25 wypilismy po kieliszku szampana na konto przyszlych urodzin corki. Urodzila sie 1 stycznia.
Jak byla rodzina Bernarda to dania byly tradycyjne. Corka przygotowal jak to sie tutaj nazywa verrine. W duzej szklance na dnie byl drobno pokrojony avocado , spryskany cytryna i olejem, nastepna warstwa to drobno posiekany losos wedzony, pozniej spora lyzka bialego owczego sera. Przykryte kielkami i posypane pestkami granatu. Ladnie to wygladalo i bylo dobre.
Spory kawalek perliczki i zakupione sery Dziecko zabralo ze soba. Sobie zostawilam jeden kozli ser a Bernard serow nie jada.
Echidno,
staram się, staram, ale co wyczytam, to wyczytam 😉
No i już po świętach…u nas minusowo -8c, śniegu centymetr. Chociaż co roku obiecuję sobie, że tym razem to naprawdę mało przygotuję jedzenia… zawsze jest za dużo. Na szczęście większość da się zamrozić.
Czytałam Alicjo, że troszkę dalej od Ciebie było -51 i zamknięto trasy narciarskie. U nas teraz -9 , śniegu nieco więcej, ale idzie odwilż.
Aż tak źle to nie ma 😉
https://weather.gc.ca/canada_e.html
To było dzisiejszej nocy, teraz widzę „tylko” – 38
https://wydarzenia.interia.pl/zagranica/news-ekstremalne-mrozy-w-kanadzie-temperatura-ponizej-50-stopni,nId,5732819
To nieco dalej ode mnie – aż mi się zimno zrobiło! U nas w telewizorni leci Bond (James Bond!) ze Scorupco, więc jednym okiem rzucam na tv, a drugim spaceruję po Monaco. Pani Scorupco biega w szpilkach oczywiście, wredni Ruscy strzelają, Bond demoluje czołgiem chyba St. Petersburg, nie wiem, który to Bond, bo włączyliśmy w środku akcji, ale dzieje się, że ho-ho!Brosnan w czołgu – cudo! Poprawił sobie krawat i gotowy do walki! Aha – Golden Eye. W dodatku francuskojęzyczna wersja… Scorupco w pełnym makijażu, wybuchy, pali się – a oni tacy piękni, jakby się do opery wybierali. Brosnan jest w porządku jako Bond, ale jak dla mnie – nikt nie pobił Rogera Moore’a. Samolot się rozwalił, a oni wyszli z płonącego wraku bez jednego draśnięcia 😯
@Bezdomny:
https://www.theguardian.com/world/2021/dec/28/other-surfers-respect-me-the-92-year-old-still-riding-waves-in-new-zealand 😎
…albo…
https://www.theguardian.com/sport/2021/nov/11/julia-hurricane-hawkins-100m-sprinter-105-year-old-louisiana-world-record
Serce się cieszy, dusza raduje!… 🙂 🙂 🙂
My nadal w świątecznej atmosferze, jako że wybraliśmy się dzisiaj do pobliskiego miasteczka obejrzeć szopki. Są obecne w zasadzie wszędzie-na ulicach, w zaułkach, w witrynach sklepów oraz na specjalnej wystawie w domu kultury. Mieszkańcy Viverols, bo tym miasteczku piszę, prezentują swoje szopki od 16 lat, a w ich przygotowaniu uczestniczą osoby od lat 7 do 87! Zwiedzających nie było zbyt wielu, zapewne podczas weekendu jest więcej osób. Ciekawa jest ta tradycja związana z szopkami we Francji, kraju laickim, gdzie kościoły puste i zdecydowana większość społeczeństwa to ateiści. W każdym francuskim domu szopka (oczywiście oprócz choinki) jest obowiązkowym elementem wystroju świątecznego wnętrza. Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że tradycja ustawiania szopek w domach sięga czasów wojen religijnych, kiedy katolikom zabroniono przygotowywać szopki w kościołach. Postanowili zatem ustawiać w domach małe figurki-santons de Provence(tradycja narodziła się w Prowansji), które tradycyjnie zaludniają szopki. Santons (nazwa pochodzi od prowansalskiego słowa santoun, czyli mali święci), prezentują charakterystyczne dla regionu postaci, często w tradycyjnych strojach regionalnych lub związanych z uprawianym zawodem-pasterz z owcami, handlarka, rybak itp… obowiązkowo Święta Rodzina i Trzej Królowie. Wyobraźnia wykonawców szopek nie zna granic, bo np. Maryja i Józef z butelek po winie to pomysł odważny i niecodzienny 🙂 W Polsce obraziłby zapewne czyjeś uczucia religijne! https://photos.app.goo.gl/RtUDoig1nsfEZCpt9
Z wywodem na Alicji na temat tych nieszczęsnych, obrażonych uczuć religijnych zgadzam się całkowicie.
Małgosiu-rozmyślałam jeszcze o buche de Noel i pomyślałam, że ten deser to w sumie rodzaj tortu, ale nie w postaci blatów przełożonych masą dowolnego pomysłu, ale postaci rolady, w którą zawinęliśmy nasz krem. Podstawą buche, tak jak w torcie, jest ciasto biszkoptowe, które przed nałożeniem masy też zwilżamy kawą, rumem, koniakiem, czy co tam mamy pod ręką i tak jak w torcie kremy mogą być bardzo różne. W dzisiejszych czasach oczywiście wszyscy starają się, by krem był lekki i jak najmniej tuczący 🙂
Przy okazji buche de Noel dosyć nietypowa: https://tiny.pl/955b9
Ładne i sympatyczne są te szopki, tak inne od krakowskich.
Obejrzałam zdjęcia Buche, niektóre mają nawet odchodzące konary od głównego „pnia”.
Nasze ciasta już się skończyły, pasztet powędrował do zamrażarki. Może jeszcze małe szaleństwo na Sylwestra.
Krystyno, Małgosiu-jak tam zdrowie Waszych wnucząt?
Wnuk jest już zdrowy. Wyglądało to na początku jak lekka grypa, po której pozostał katar. I gdyby nie plany wyjazdowe nie wiedzieliby, że to był covid. Wyjazd nie odbył się, przy okazji nastąpiły różne perypetie/ nie wiązane z wnukiem/. Święta więc dla całej rodziny nie były wcale spokojne. Było sporo miłych chwil, ale dostaliśmy też bardzo smutne wiadomości/ tak jak niedawno Alicja/.
Myślę, że bardzo wiele osób chorych na covid nie wie o tym. Lekarze nie zawsze widzą potrzebę skierowania na testy, w końcu nadal istnieje przeziębienie i tradycyjna grypa. Testy bez skierowania zaś nie są bezpłatne.
Wczoraj przyjęłam trzecią uzupełniającą trzecią dawkę szczepionki. Lekarz/ a może farmaceuta, bo to było w aptece/ twierdzi, że rzadko zdarza się osoba zgłaszająca się po pierwszą dawkę. Przeważają chętni na trzecią dawkę.
Danuśka,
pamiętam zdjęcia buche de Noel, które rzeczywiście przypominały polano. I takie podobały mi się najbardziej. Ale cukiernicy mają wciąż nowe pomysły.
Szopki są urocze i zabawne. Podoba mi się szopka korkowa i panna choinka.
Danusiu, syn mówił, że wnuczka ciągle ze stanem podgorączkowym , wyszli nawet wczoraj i dziś na sanki w jakieś nieuczęszczane miejsce, bo chociaż ona czuje się dobrze, to nie wszystkie pęcherzyki już przyschły i ciągle może zarażać.
https://www.youtube.com/watch?v=tUagQHrNCfg&ab_channel=T.SaefullohChannel
Czy to nie Międzynarodowy Dzień Całowania dzisiaj? Gdzieś mi tak mignęło w prasie, a tu jeszcze yurek podsyła stosowną piosenkę 😉
U mnie +2c, a na zachód ode mnie, dość daleko, temperatury dochodzą do dawno nie widzianych -55c 😯
Jak zwykle Alberta prowadzi w rankingu najzimniejszej prowincji.
W czytaniu „Angela Merkel” Arkadiusza Stempina – wciągająca lektura, nawet nie podejrzewałam, że taka ciekawa będzie.
Krystyna,
wyrazy współczucia. Żaden czas nie jest dobry na takie wiadomości, ale czas okołoświąteczny najmniej się na to nadaje 🙁
Obejrzałam dziś film ” Truflarze”, dokument fabularyzowany. Występują/grają samych siebie czterej starsi zbieracze trufli i oczywiście ich psy. Można też obejrzeć różne okazy trufli, takie prosto z ziemi i oczyszczone. Jest także potrawa z ich dodatkiem, czyli jajka sadzone otoczone jakimś żółtym sosem/ może rozpuszczonym masłem albo serem, bo nazwano to danie jajka z fondu/ i posypane płatkami trufli.
Niestety, nie miałam jeszcze okazji jeść albo choć powąchać trufli. A wąchania jest w tym filmie sporo.
Film ogląda się z wielką przyjemnością. Polecam.
Kina są u nas otwarte. Sala kinowa niewielka, widzów też niewielu, bo to był południowy seans. Po raz pierwszy musiałam pokazać paszport kovidowy.
Czas na tańce już niebawem,
https://www.youtube.com/watch?v=OZGn1nvfNko&list=RDMM&index=2&ab_channel=TheMagikRat
Krystyno, tez nie jadlam i nie wachalam. Cena zaporowa. Kilka dni temu pokazali w TV zbieranie i pozniej sprzedaz.
Dobrych kilka lat temu ogladalam wystawe szopek na zamku w Trévarez ( Danuska byla tam z Alainem w czasie ostatniego pobytu w Bretanii ). W gazecie bylo ogloszenie , ze sa tez szopki z Polski to pojechalismy. Z Polski byly tylko trzy, reszta robiona chyba przez dzieci. Bardzo lubie zwiedzac piekny ogrod w Trévarez , szczegolnie w maja jak kwitna kamelie i moje ulubione azalie.
Zdarzało mi się wąchać i jadać trufle przy okazji jakichś dań w restauracjach, były dobrze wkomponowane do całości. Widuję w sklepach oliwy truflowe.
W filmie wymieniano także ceny trufli. Nie wiem, czy to była aukcja czy giełda, ale okazy trufli prezentowane były bardzo elegancko na paterze z aksamitną poduszką. Podano cenę – 4.500 euro za kilogram. Z kolei cena oferowana zbieraczowi przez handlarza wynosiła ok. 1.500 euro za kg. Oczywiście żaden zbieracz nie sprzedawał kilograma trufli, tylko 2-3 grzyby, czyli ok. 30 dag.
No to ospy ciąg dalszy teraz wnuczek dołączył.
+2c, pochmurnawo.
Tak to jest z chorobami wieku dziecięcego – jedno zaczyna i następne w kolejce.
Robię sałatkę jarzynową, bo zrobiłam michę na święta, ale nie zdążyłam zjeść i znikła 🙄
A bardzo lubię.
Taki ranking – Polska na 43 miejscu (a Jerzor wciąż „wraca”).
https://www.usnews.com/news/best-countries/overall-rankings
Też znikła sałatka i zrobię zaraz nową, ale mniejszą.
Małgosiu,
to było do przewidzenia . Lepiej, że oboje teraz odchorują, no ale na razie jest pewnie kłopot z opieką.
Nowej sałatki nie robię, aż tak sałatkowa nie jestem. Ale upiekę keks i trochę zabiorę do młodych na noworoczny podwieczorek. Synowa piecze różne ciasta, te tradycyjne i różne nowości, ale keksu nie, choć ma zapisany przepis w księdze przepisów.
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, szampańskiego Sylwestra.