Hitchcock na Mokotowie
Kilka dni temu, jako osoba zorganizowana, w przeddzień wizyty przyjaciół, którym chciałam podać szarlotkę, przygotowałam rozgotowane jabłka i szczelnie nakryty pokrywką garnek wystawiłam na balkon. Następnego ranka wyjrzałam na balkon, gdzie pokrywka leżała na podłodze, a na balustradzie siedziały dwa wielkie ptaszyska. Otworzyłam desperacko drzwi balkonowe i wtedy dwa giganty leniwie odleciały. Jabłka trzeba było wyrzucić, bo nie wiadomo, czy umaczały w garnku brudne dzioby. I dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że od wczesnej wiosny na naszym patio widuję tylko te czarne ptasie giganty,a ucichły mieszkające w krzaczkach śpiewające ptaszki. Sukces osadniczy odniosły po prostu silniejsze (i mniej sympatyczne) osobniki. Można by powiedzieć, że jak w ludzkim życiu.
Śpiewające maluchy nigdy nie chuliganiły, natomiast zwycięscy lokatorzy naszego patio uważają, że mają prawo do niekonwencjonalnych zachowań. Ta przygoda nauczyła mnie, że nie można wystawiać na balkon żadnych potraw nawet na krótko. Bo łakomy wróg czyha. Ten sam wróg rozgrzebuje ziemię w skrzynkach i obficie brudzi balkony.
A na koniec coś na zupełnie inny temat: dobra rada, jak przygotować stosunkowo szybki i doskonały obiad, który zadowoli smakoszy. Jest to ostatnio stała pozycja wśród mojego obiadowego repertuaru.
Półmisek pełen smaku(proporcje na 2 osoby)
Kilka ziemniaków, batat, 2-3 ząbki czosnku, pół czerwonej papryki, marchewka, pietruszka, pół niedużej cukinii, 2 łyżki oleju, sól, pieprz, szczypta ziół prowansalskich, ew. kilka listków ulubionego świeżego ziółka.
Jako mięsny dodatek: pół piersi kurczęcej lub 2 porcje doprawionego mielonego mięsa.
Najpierw myjemy starannie ziemniaki i kroimy na paski (jak frytki);bataty, pietruszkę i marchew obieramy i kroimy także w paski. Cukinię kroimy w plasterki, czosnek na kawałeczki i wszystko razem mieszamy z olejem, solą, pieprzem i ziołami, po czym wykładamy na wyłożoną papierem do pieczenia blachę. Wszystko razem wstawiamy do piekarnika i pieczemy w temperaturze 200 st C. Mięso z piersi kurczęcej także skrapiamy olejem i doprawiamy solą oraz pieprzem lub formujemy kotlety z mielonego. Po 10 minutach pieczenia warzyw układamy na blasze także mięso. Wszystko razem pieczemy, aż ziemniaki i pozostałe warzywa zaczną się rumienić.
Można tę potrawę piec na dużym żaroodpornym półmisku, ale jeśli pieczemy ją na niezbyt pięknej blaszce, warto rozłożyć na niej papier do pieczenia, z którego potem łatwo zsunąć gotowe danie na półmisek lub talerze. A spróbować naprawdę warto. Smacznego.
Komentarze
Dzień dobry 🙂
kawa
Brawo Irek!
Pamiętam „Alfred Hitchock przedstawia..”
Tymczasem podrzucam wspomnienia z czasów, kiedy to z Kanady latało się na Targi Książki. To se ne wrati…
https://photos.app.goo.gl/PXUgTvrIkJ9JMIVt1
Ale w sercu ciągle maj!
Moja madagaskarska przygoda
Madagaskar, trochę przypadkiem rzucona propozycja zamiast niechcianej przeze mnie Malezji w zeszłym roku.
Długa podróż po idiotycznej trasie, bo przez Sztokholm, Addis Abebę do Antananarivy, prawie 24 godziny. Wita nas super przewodniczka Claudia, ozdabia nasze walizki własnoręcznie zrobionymi na szydełku różami, by łatwo je było rozpoznać w dalszej podróży. Trochę czasu zajmuje nam wymiana pieniędzy, ładujemy się do busika i jedziemy do hotelu, w sumie niedaleko od lotniska. Jeszcze jakiś posiłek i padamy nieludzko zmęczeni po podróży.
Następnego dnia po wczesnym śniadaniu wyruszamy do Andasibe, 140 km – 5 godzin jazdy. Drogi na Madagaskarze są okropne, dziura na dziurze, dziurą pogania. Kto tamtędy nie jechał, ten tego nie zrozumie. Zatrzymujemy się na lunch i próbujemy madagaskarskie wino. Próba wypada fatalnie, ten kraj musi się nauczyć robić wino, ale jedzenie jest dobre.
Po drodze zatrzymujemy się w Exotic Park in Marozevo , gdzie są kameleony, żaby, węże, nietoperze i jakieś zwierzaczki przypominające nasze jeże.
Docieramy do Hotelu Mantadia, kolacja, wieczorny spacer wzdłuż drogi gdzie spotkaliśmy „mysie” lemury, malutkie, tylko oczka im się świecą na czerwono w światłach latarek. Tych zwierzątek na zdjęciach nie ma.
Rankiem kolejnego dnia spacer po parku Analamazaotra, na drzewach urzędują duże lemury Indri i na dodatek mają szczególny głos.
Potem wizyta wyspie lemurów Vakona i tam spotykamy różne lemury: tańczące, brązowe, bambusowe. Jeden głaszcze koleżankę po ręce, drugi przebiega po plecach kolegi.
Rankiem wracamy do stolicy. Po południu zwiedzamy Tanę (skrócona nazwa Antananarivy) .
Następnego dnia krótki lot do Morondavy. Meldujemy się w hotelu i wyruszamy rikszami na zwiedzanie miasta. To trzecie pod względem wielkości miasto tej wyspy. Ludność to głównie rybacy. Idziemy na targ, a potem spacerujemy plażą. Widać budynki zniszczone przez cyklon.
Kolejnego dnia wyruszamy samochodami terenowymi w stronę baobabów, pojawiają się najpierw samotne olbrzymy, a potem więcej! Aleja Baobabów w słońcu i dalsza podróż do Kirindy Dry Forest Reserve. Nocny spacer znowu mysie lemury, różne gekony, iguany …
Rankiem oglądamy ptaki na dawnych stawach hodowlanych krewetek, a potem salinę i przypatrujemy się produkcji soli.
Wracamy do baobabów, by obejrzeć je o zachodzie słońca. Dowiadujemy się, że właśnie skasowano nam jutrzejszy lot, ale dobra wiadomość jest taka, że mamy transport samochodowy, 650 km po tych drogach. Następnego dnia w samochodzie 11 godzin, kolejnego jeszcze 5. Musimy się spieszyć, bo po południu mamy samolot na Nosy Be, gdzie mamy spędzić 4 dni w hotelu przy plaży.
To tak w telegraficznym skrócie nasza podróż i trochę zdjęć.
https://photos.app.goo.gl/ZJqBkBfZBKgfQcWMA
No, to jest reportaż z podróży!
Chciałam poczytać o wrażeniach – zgadza się!
Moim następnym miejscem do odwiedzenia byłaby (będzie?) Reunion, no ale nikt ze mną nie chce lecieć (podobnie jak na Kiribati).
Wy mieliście wycieczkę zorganizowaną, my lecieliśmy na głupa, jak zwykle, no ale udało się…Im mniej oczekiwań, tym mniej rozczarowań.
Co do wina, to nie ich wina 😉 Nie ta kultura, nie ten kraj świata, Francuzi im nie zaszczepili tradycji, chociaż gleby i klimat pewnie by sprzyjały…
Kraj jest piękny geograficznie, ale gospodarczo leży, niestety 🙁
Jest też „daleko od szosy”, stety lub niestety…
Dość wypełniony czas zwiedzania Madagaskaru, Małgosiu. Wyczerpujące niewątpliwie podróże, ale za to jakie wspaniałości Was oczekiwały.
Baobaby wyglądają jak kolumny pozbawione bazy lecz z solidnym trzonem zakończonym uliścioną głowicą, podtrzymującą błekit nieba.
To jeżopodobne zwierzątko to Echinops Telfairi (po ichniemu „tandraka”). Ich najbliższymi krewnymi są ryjówki wydrowe oraz bardzo rzadkie krety złote.
Lemury wyglądają rozkosznie, szczególnie czarno-biały Wari oraz Katta z puszystym czarno-białym ogonem. Ciekawa jestem czy bardzo płochliwe.
Czemu to zaniechano hodowli krewetek?
Dzięki piękne za fotoreportaż wzbogacony wideo.
Alicjo, zwykle jeździmy na wycieczki zorganizowane, to biuro organizuje je specjalnie dla nas. Pani przewodnik, przemiła kobieta, to był pierwszy raz kiedy taka osoba nam towarzyszyła, zwykle jest tylko przewodnik-kierowca. I dobrze się stało, bo mielibyśmy wielki kłopot z tym odwołanym lotem, a tak zobaczyliśmy kawał kraju, mieliśmy załatwiony po drodze nocleg. Zresztą nie trafiliśmy na niemiłych ludzi.
A czy trafiliście na innych turystów?
Na początku tygodnia upiekłam „najwspanialszą szarlotkę” Piotra. Już „ni ma”. Na szczęście przygody z rozgotowanymi jabłkami uniknęłam, zaś sama przygoda Gospodyni przypomniała mi czasy mego dziecięstwa.
Lodówki wówczas były rarytasem, do tego gabarytowo małym rarytasem i większość gospodyń wystawiała garnki na zewnątrz. Szczególnie zimą w okresie przedświątecznym.
Zasadą było przewiązanie sznurka pomiędzy uchwytami garnka i pokrywką coby ta ostatnia nie spadła podczas wiatru, czy też zbytniej ciekawości ptaszyn.
Bunia tak robiła stawiając mięsiwa i bigos na schodkach przed spiżarnią mającą dodatkowe wyjście na zewnątrz. Lodówka ukróciła ów precedens.
Pochwalę się: upiekłam bagietkę – no 4-ry bagietki – po raz pierwszy i wyszły wspaniałe. Do tego przygotowanie pochłonęło niewiele pracy i czasu spędzonego w kuchni. Stąd nazwa przepisu: „5-ci minutowa bagietka”. I rzeczywiście, kika minut przygotowania ciasta do wyrośnięcia, kilka minut przygotowania do pieczenia i … voilà!. Gotowe.
Jedynie czas rośnięcia ciasta to 8 do 10 godzin. Ale przy tym nie trzeba stać. Wieczorem wymieszałam składniki, przykryłam i zostawiłam do rośnięcia. Rano ukształtowałam bagietki i buch! do nagrzanego piekarnika. Po 25-ciu minutach śniadanko z chrupiącymi świeżymi bagietkami gotowe.
Wielcem dumna z siebie. Dotychczasowe przepisy odstraszały mnie ilością czynności, czekania i praktycznie poświęcenia kilku godzin przy wypieku. Znaleziony kilka dni temu przepis zainspirował do eksperymenu i okazał się „strzałem w dziesiątkę”.
Rzadko kiedy w podróżach trafia się na niemiłych ludzi – wyjątek stanowi Barcelona i historia z opłaconym online wejściem do Sagrady. Nie robiłabym rabanu gdyby nie to, że specjalnie, i że sobie wymarzyłam… i tak dalej. W końcu kawał świata się leci, żeby…
Sprawa w toku – z tym biletem do Sagrady i tak dalej. A było wezwać kierownika od tych trzech chłopaków… (mądra Polka po szkodzie!). To nie chodzi o te 33 euro, tylko dlaczego, dlaczego, dlaczego?! Jedna starsza pani…
Co Wy na ostatnie poluzowanie zasad pisowni języka polskiego? Żaden luz – przyklepali tylko to, co od dawna już hulało. Dobże, rze zostawili podstawowe zasady ortografii 😉
p.s.
Co Wy na takie? To u naszego najbliższego ogrodnika , którego mijam po drodze do sklepu.
https://photos.app.goo.gl/jyRZBfkGriUnihHj8
Echidno,
po raz kolejny jutro będę robić makaron+pieczarki+ sery różne, jest to znakomity przepis na obiady wegetarians, a jutro zaproszon jest dawny personel naszej Mrusi.
https://photos.app.goo.gl/uc7WJnry62iE29rC8
Z serów różnych (na jutro) jest międz innymi ostry cheddar z jalapeno!
Norman Davies (po polsku) o moim ukochanym mieście:
https://youtu.be/66oSg6hdnb4?si=yp_JC_wtgdBZAI2Z
Evo, oczywiście, ciągle natykaliśmy się na tą samą wycieczkę Japończyków, sporo Włochów ,ale raczej na Nosy Be, oczywiście Francuzi, brak bariery językowej.
Francuzi,
(pardon nasz ulubiony Francuz, Alain 🙂 ) ciągle myślą, że cały świat posługuje się językiem francuskim . Nie zauważyli, że świat przestawił się na o wiele prostszy język angielski. Owszem, byłe kolonie.
No kurde… a mogliśmy tam wprowadzić język polski dzięki królowi Madagaskaru, niejakiemu Beniowskiemu!
https://www.google.com/search?client=firefox-b-lm&q=polski+kr%C3%B3l+madagaskaru&si=ACC90nzhFW-fOieS-I060ZQl1KsOj-zUIRX-XHA-Wzo913mz4dCk1JIFKgQBV7_wnKsdOt1DArAdXXKp97ZuYfIxPk-wr0XoOwUjLmFcrsGXEmPPwP1y0Qc%3D&ictx=1&ved=2ahUKEwj_usDL8ZeGAxXPLzQIHUMADYoQ_coHegQIFhAB
„Brak bariery językowej” – a jakże, dwaj panowie w windzie pardą i mesje, a po chwili – skąd pan? Z Warszawy, a my też Polacy – to dlaczego mówimy po francusku?!
Ilu mamy laureatów pokojowej nagrody Nobla?
Ano dwóch.
https://www.google.com/search?client=firefox-b-lm&q=j%C3%B3zef+rotblat
Ale do tego drugiego, a raczej pierwszego, dopiero niedawno się przyznajemy. Bo niby nasz, ale nie nasz tak całkiem.
Polecam film „Oppenheimer” – warto obejrzeć. Warto.
Moja o wiele lat siostra obchodzi jutro (u mnie) urodziny. W związku z tym poprosiłam AI o wiersz na tę okazję. Oto, co wyszło:
Twoje imię słodko brzmi,
Jak wiosenne kwiaty wśród pól zieleni,
Twoja dusza jak anioł w snów krainie.
Twoje oczy jak błękitne niebo,
Promienieją jak słońca blask,
Twój uśmiech jak kwiatów pełna kosztowna grządka,
Danuto, jak jaśmin wśród suchej trawki.
Twoje serce jak szmaragd skryty,
Czyste, pełne miłości tajemniczej,
Twoja siła jak orzeł w niebie szybujący,
Danuto, niech zawsze płynie twoja kraina szczęśliwa.
To urodziny, nie imieniny, ale sztuczna inteligencja nie wybiera 😉
*o wiele lat młodsza siostra
Dzień dobry 🙂
kawa
Echidno, dziękuję za podpowiedź w sprawie tych „jeżopodobnych”.
Lemury wywołują uśmiech na mojej twarzy, jak je widzę. Sympatyczne zwierzątka.
O baobabach istnieje taka malgaska przypowieść:
Jak Bóg stwarzał drzewa, to baobaby strasznie się pyszniły swoją pięknością, uważały się za najpiękniejsze. Bóg je upomniał, by się nie wywyższały. Ponieważ nie posłuchały, Bóg je ukarał, odwracają je do góry nogami.
Z krewetkami to oczywiście jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Interes był bardzo dochodowy, no to nałożyli takie podatki, że przestał się opłacać.
Teraz przyjeżdżają tam ornitolodzy oglądać ptaki.
https://podroze.onet.pl/ciekawe/spakowalem-mala-walizke-i-z-tysiacem-dolarow-od-taty-wsiadlem-do-samolotu/eq6wfgq
Dzień dobry Blogu,
Ciut inne klimaty: https://www.eryniawtrasie.eu/54607
Małgosiu, gratuluję podróży na Madagaskar. Jedno z miejsc na mojej długiej liście do zobaczenia 🙂
Ewo, a ja Wam zazdroszczę Gruzji, od dawna chciałbym tam pojechać.
Małgosiu,
Tym razem ograniczyliśmy się do Batumi i okolic, bo trafiliśmy na prawosławną Paschę – wszystko zamknięte, za to wszyscy się odwiedzają. Z innej beczki, to już nie ta Gruzja, co 10 lat temu, i wszędzie pełno Rosjan.
i bardzo dobrze że „wszędzie pełno Rosjan.”
Można przypuszczać że nie dojdzie tam do majdanu (burdelu na ukrainie)
W większości krajów afrykańskich język rosyjski widocznych jest nie tylko na ekranach monitorów w bankach. Europejczycy przez dziesięciolecia pokazali że nie potrafią tam nic zrobić i się wycofali.
A tak swoją drogą 🙂 to w Polsce, nie że coraz mniej wstążeczek żółtoniebieskich, tylko jedynie gdzieniegdzie wyblakłe, wtopione w szarość codziennego życia.
Euforia opadła?
A może w końcu dotarło do wielu osób ze tamtejsza kultura odbiega całkowicie od europejskiej.
Bandera to człowiek odpowiedzialny za zagładę setek tysięcy nie tylko Żydów jest tam nadal bohaterem narodowym.
W Belgii samotny ukrainiec otrzymuje na rękę ponad 1250 EUR miesięcznie za to, że tam jest.
Życzę bardzo wielu samotnym europejczykom takich dochodów
Nie powiedziałabym, że „bardzo dobrze że, wszędzie pełno Rosjan”, zwłaszcza, że często traktują Gruzinów jako obywateli drugiej kategorii w ich własnym kraju, o czym usłyszeliśmy w rozmowach z Gruzinami. Jako, że Daro jest nauczycielką, wspomniała, że Rosjanie nawet nie widzą potrzeby nauki języka gruzińskiego ani siebie ani swoich dzieci, chodzących przecież do gruzińskich szkół. Traktują ten kraj jak kolonię. Co do Majdanu, to chyba przegapiłeś ostatnie protesty w Tbilisi oraz ich przyczynę.
Na koniec, gdyby nie rosyjska „operacja specjalna” na Ukrainie, nie byłoby problemu z zasiłkami dla samotnych Ukraińców. Jeszcze jedno, Bandera przeszkadza, ale rozbiory Polski, Sybir, Stalin i na koniec Katyń już nie przeszkadzają?
I wcale mnie to nie dziwi że ” Rosjanie nawet nie widzą potrzeby nauki języka gruzińskiego ani siebie ani swoich dzieci …”
Gdybym tam mieszkał też bym o to nie dbał i nie zabiegał.
Bo niby z jakiej okazji.
Podobnie jest i z językiem francuskim o którym Alicja wspominała.
Z jakiej okazji się uczyć ichniejszego języka skoro oni już dzisiaj zapomnieli jak smakowała Rosja w napoleońskich czasach.
Na podobny deficyt pamięci z powodu uszkodzenia mózgu chorują dzisiaj Niemcy.
Tam powstają nawet paradoksalne twierdzenia, że ostatnią światową wywołali Rosjanie.
Austriacy uważają Bethovena za swojego a Hitlera za Niemca.
Po-pier-do-li-ło się !
Niczego nie przegapiłem. A tym co nie potrafią łączyć jednego z drugim proponuję się zagłębić nie w literaturę turystyczną lecz w podpisywane dawniej umowy, nie tylko międzypaństwowe.
Gratulacji chyba nie potrzeba, żeby lecieć na Madagaskar?
Wystarczą chęci i forsa.
Gruzja jest bliżej Polski niż Madagaskar 🙂
Poczytajcie co wyżej podesłałam – artykuł o emigracji do Kanady. Rozśmieszył mnie, ale zdałam sobie sprawę z tego, że myśmy emigrowali na innych zasadach i dawno temu. Nie ma się co chandryczyć o duperele.
Ewa,
historia jest historią – albo ktoś ją zna, albo nie. Wszystko, co wymieniłaś (rozbiory itd.) przeciętny Polak powinien znać. A zwłaszcza Katyń i „Smoleńska tragedia”, którą od lat karmi wiadomo, kto. Mam nadzieję, że to już koniec.
https://photos.app.goo.gl/zoe54WQwTrjJLNZZ7
po rewolucji.
masz rację i jej nie masz. Wszystko zależy od punktu widzenia/siedzenia i tak dalej.
„Gdybym tam mieszkał też bym o to nie dbał i nie zabiegał. Bo niby z jakiej okazji” – może dlatego, by chociaż dzieci ukończyły szkołę i miały szanse na dalszą edukację? Poza tym, decydujesz się na przeprowadzkę, z rodziną do innego kraju i masz wywalone na język, kulturę i wszystko co ten kraj sobą prezentuje? Fakt, „kultura” rosyjska zdecydowanie bardziej ci pasuje.
Cierpisz na chroniczny brak argumentów i próbujesz zastąpić je wstrętnymi insuacjami.
Nie po raz pierwszy.
Zatem, nie mam ochoty dalej rozmawiać z kimś, kto zdecydowanie lepiej wie co mi pasuje i próbuje za wszelką cenę wywoływać stres w rozmowie.
Nie jest mi po drodze z taką filozofią.
po rewolucji,
to nie rozmawiaj. Rzadko bywasz na blogu, a jak bywasz, to
” Cierpisz na chroniczny brak argumentów i próbujesz zastąpić je wstrętnymi insuacjami.
Nie po raz pierwszy.
Zatem, nie mam ochoty dalej rozmawiać z kimś, kto zdecydowanie lepiej wie co mi pasuje i próbuje za wszelką cenę wywoływać stres w rozmowie.
Nie jest mi po drodze z taką filozofią.”
Hmmmmm…..
„po rewolucji” zjawia się tylko raz na jakiś czas, po to, żeby nakrzyczeć i namieszać.
Ewę znamy od lat i jej relacje z wycieczek tu i tam.
Beethovena zostaw w spokoju.
Eva47- a zatem Twój wieczór w operze był niezwykle udany, to super!
Małgosiu- z przyjemnością przeczytałam i obejrzałam Twoją relację z Madagaskaru. Jak większość z nas znam lemury tylko z ZOO.
Alicjo- Francuzi, w tym Alain też 🙂 już od dawna wiedzą, że świat nie posługuje się w obecnych czasach językiem francuskim, tym niemniej nadal lubią jeździć tam, gdzie ludność zna dobrze ten język. Myślę, że to całkiem zrozumiałe. Wśród rodziny i znajomych Osobistego Wędkarza mniej więcej połowa osób zna dobrze angielski, jako że ten język był czy jest niezbędny w ich pracy. Alain pracował w dużej firmie współpracującej z fabrykami i biurami na całym świecie i wystarczyło, iż na zebraniu, które odbywało się w jej głównej siedzibie we Francji (!) pojawił choćby jeden Amerykanin czy Anglik, by już całe zebranie odbywało się po angielsku. Moja Szanowna Druga Połowa też musiała nauczyć się angielskiego z powodów zawodowych. W obecnych, emeryckich czasach znajomość angielskiego(o czym wszyscy doskonale wiemy) przydaje się w podróżach.
Od kilku dni mamy kłopoty z internetem na nadbużańskich włościach, interweniowałam już dwa razy. Chwilami wydaje się, że już wszystko działa jak należy po czym znowu czkawka. Miejmy nadzieję, że w końcu wszystko wróci do normy i że będę mogła spokojnie obejrzeć i przeczytać relację Ewy.
Dobry wieczór 🙂
wieczorna kawa
Ewo,
opis pierwszej części podróży i relacja fotograficzna nie nastrajają optymistycznie. Dalej pewnie będzie już tylko lepiej.
Wszystkie relacje z podróży – Alicji, Danuśki, Małgosi – przeczytane i obejrzane.
Danuśka,
trafiłaś już na jakieś grzyby na spacerze w lesie? Pytam, bo niedawno Irek pokazywał okazałego maślaka, a wczoraj rano podczas spaceru z kijkami znalazłam trzy borowiki, w tym dwa bardzo okazałe. Rosły blisko drogi pod wysokimi sosnami. Myślałam, że to kamienie, a tu taka niespodzianka. Nawet je potem zważyłam – 63 dag. Jeden usmażony, dwa ususzone.
Co roku suszę też pokrzywę, której u nas rośnie bardzo dużo. Kiedyś z pokrzywy smażyłam raz czy dwa placki, ale nie mam ochoty powtarzać eksperymentu.
Danuśko,
Pracuję z Francuzami i mogę potwierdzić, że jak już mówią po angielsku, to robią to bardzo dobrze (pomijając akcent – siła wyższa).
Krystyno,
Kolejny wpis jest jeszcze gorszy, ale potem już było w porządku: https://www.eryniawtrasie.eu/54657
Dzień dobry 🙂
kawa
Ewo-zawsze podziwiam Wasze wyprawy samochodowe na drugi koniec Europy.
Nawet podróże po Unii Europejskiej bez granic i celników są na dłuższą metę dosyć męczące, no ale coś za coś. Do samolotu nie da zabrać się tych wszystkich bagaży, które możemy wrzucić do samochodu.
Z drugiej strony wyprawa samolotowa na Madagaskar via Sztokholm to też wyzwanie 🙂
Krystyno-u nas o grzybach można jedynie pomarzyć- susza! Nie podało już od kilku tygodni i nadal się nie zanosi. Alain otrzymał zdjęcia od swojej owerniackiej kuzynki, na których widnieją stosy pięknych kurek. Tylko pozazdrościć, ale w Owernii padało ostatnio dużo i często.
Wymyśliłam dzisiaj nowy sos do szparagów- majonez, jogurt grecki, pesto czosnkowo-koperkowe. Bardzo nam smakowało, szparagi były tym razem białe.
Danuśko,
Kwestia przyzwyczajenia, choć muszę przyznać, że przejście w Sarpi nadwyrężyło naszą cierpliwość. Za to poranek był już piękny: https://www.eryniawtrasie.eu/54667
Nie przepadam za lotami z przesiadkami, bo zawsze się boję, że albo samolot się spóźni, albo bagaż nie doleci. Już to przerabiałam na delegacjach…
Podróże, grzyby, kawa, zdjęcia, opowieści, przepisy, trochę polityki i historii – blog w pełnej krasie 🙂
Też wolę małe, śpiewające ptaszki niż czarne kraczące ptaszory, wyjadające desery. Potrawa pani Basi odnotowana. I wielka prośba do Echidny o pięciominutowy przepis na bagietki. 🙂
Ewo – pamiętam jak miło wspominaliście poprzednią podróż przez Turcję do Gruzji. Ciekawe ile wpływu mają zmiany geopolityczne i umocnienie konserwatywnych rządów w Turcji? Podziwiam Was bardzo.
Małgosiu – lot rzeczywiście pokręcony, ale zatarty przez piękno Madagaskaru. Zdjęcia obejrzę w domu.
Danusi też zazdroszczę. Tej podróży przez francuskie miasteczka i wsie. Może kiedyś się uda też tak pojeździć po Francji.
Krystyno – czy masz zdjęcia grzybów? 🙂 popatrzyłabym chociaż. U nas, w lesie, sucho, nawet po ostatnim deszczu.
W niedzielę wróciłam z wyprawy do Czeskiej i Saksońskiej Szwajcarii. Moja kondycja po zimie jest kiepska, nie mam wielkiego lęku wysokości, lecz za dużą wyobraźnię 😉 , ale udało mi się przejść kilka dosyć trudnych szlaków po skałach i skałkach, z drabinkami, łańcuchami i milionem schodów. 😀 widokie wspaniałe! Zwłaszcza z Malerweg. No i ceny! Wydaliśmy, za całość, dużo mniej niż za podobny okres w Polsce.
Asiu,
Powiedziałabym raczej, że to kwestia wpływu wysoce pro-rosyjskiego rządu Bidziny Ivaniszwiliego – bilionera i oligarchy, który się dorobił majątku w Rosji. Na pozostałych przejściach tureckich (z Bułgarią), takich cyrków nie było.
WIdziałam Twoje zdjęcia na FB – też jest czego zazdrościć. 🙂
Ciąg dalszy o Gruzji: https://www.eryniawtrasie.eu/54732
Asiu,
byłaś w pięknym miejscu. Obejrzałam zdjęcia i filmiki z trasy Malerweg/ jest ich sporo w necie/.Rzeczywiście widoki są wspaniałe.
Nie zrobiłam zdjęć grzybom, ale choć bardzo mnie ucieszyły, to miałam kłopot z doniesieniem ich do domu. Zazwyczaj mam w kieszeni jakiś woreczek, tym razem jednak nie byłam przygotowana. W lasach jest sucho i te trzy prawdziwki to była jednorazowa niespodzianka. Mam jeszcze spory zapas ususzonych ubiegłorocznych podgrzybków, więc do nowych nie śpieszy mi się.
Teraz cieszę się truskawkami. Są już trochę tańsze/ ok. 15 zł za kg/ i bardzo smaczne. Niczego nie wymyślam i jem je bez dodatków.
My właśnie dzisiaj spróbowaliśmy na śniadanie świeżo usmażoną konfiturę z truskawek i rabarbaru. Ten lekki, rabarbarowy, kwaskowy posmak jest bardzo przyjemny.
Asiu-podziwiam Twoją kondycję, też widziałam zdjęcia na FB z tej pięknej wyprawy, może zamieścisz choć kilka na blogu?
Wybrałyśmy się dzisiaj z moją nadbużańską sąsiadką na małą wycieczkę w najbliższe okolice. Odwiedziłyśmy Muzeum Norwida w organizacji:
https://muzeumnorwida.com/info/zawartosc/17
Jeszcze sporo pracy zanim muzeum zostanie otwarte. W tej chwili rozpoczęło się zaledwie składanie ofert na przetarg dotyczący remontu zabytkowego dworu, jako że tenże wygląda zdecydowanie gorzej niż na zdjęciu. Park i okolica jest bardzo malownicza i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś opowiem Wam o wizycie w tym miejscu.
Przy okazji zajrzałyśmy do pałacu w Ślężanach, który jest teraz własnością prywatną i służy przede wszystkim psychiatrom spotykającym się tam na szkoleniach i konferencjach: https://palacslezany.pl/
Widok na Bug z pałacowego ogrodu bardzo piękny.
Moja kondycja jest… 😀 na szczęście to nie była Orla Perć.
Trochę zdjęć. I z Czech i z Niemiec.
https://photos.app.goo.gl/rd4FiWn74yPEyQ8j6
Ewa,
z zakamarków pamięci wygrzebałam taką muzyczną ilustrację do Twoich ostatnich zdjęć:
https://www.youtube.com/watch?v=ugvqN-_IoI0
Kulinarnie – jako że jesteśmy otwarci na wszelkie jarzyny i owoce, zakupiliśmy wczoraj owoc drzewa chlebowego. Poczytałam, że można to ugotować albo upiec. Albo jakieś czipsy z tego zrobić.
Sztuką jest rozkrojenie tego owocu – jest cholernie, ale to cholernie twarde. Przekroiłam na dwie połówki, z wielkim trudem, i poszedłszy na łatwiznę ugotowałam w osolonej wodzie, jak ziemniaki się soli. Trzeba pół godziny+, żeby zmiękły akuratnie te połówki. Spróbowaliśmy – słodsze, niż ziemniaki i dość nijakie. Co gorsza, nawet nasze wszystkojedzące chipmunki pogardziły wykwintnym jedzeniem… no, może nie wykwintnym, ale egzotycznym.
https://photos.app.goo.gl/yCa1QZz7Rzt13eY28
Dzień dobry 🙂
kawa
Asiu-dzięki za piękne zdjęcia, super wyprawa!
Alicjo-poczytałam przy okazji o tym, jak można przygotować owoce chlebowca. Sposobów jest sporo, ale Twoja uwaga o tym, że trudny w obróbce trochę zniechęcająca. U nas nie ma ich w sklepach, a poza tym obecnie jest tak wielki wybór warzyw i owoców, że koniecznie trzeba korzystać z tego niesłychanego bogactwa.
Irku-jesteś niezrównany 🙂
Wczoraj rozmawialiśmy z sąsiadami o kuchni żydowskiej, a dzisiaj umówiliśmy się na degustację dania pt. cymes: https://kuron.com.pl/artykuly/przepisy/salatki/cymes-z-marchewki-kuchnia-zydowska/
Teraz w sklepach i na targach są młode (takie w miarę młode…) marchewki zatem to danie powinno być bardzo smaczne.
ewa – ach przygodo! Zapamiętasz Sarpię nie tylko z deszczowej pogody.
Na pocieszenie mogę Ci powiedziec, że lata, lata temu, na lotnisku Okęcie celniczka omal mnie nie „zapuszkowała” bo miałam dwa ręczniki kąpielowe i kilka (w/g niej ZA DUŻO!) par fig. Że o dwóch kostiumach kąpielowych nie wspomnę.
A na deser takowych wspominek – na przejściu granicznym w czasie gdy MUR jeszcze stał, Wombatowa paczka papierosów powędrowała do rtg. Bez żartów, naprawdę. I odczekać musieliśmy niewąsko.
Asiu – służę uprzejmie
5 minutowa bagietka; przepis na jedną bagietkę
Składniki:
▪ 250 g mąki chlebowej*1
▪ Ćwierć łyżeczki suszonych drożdży
▪ 3/4 łyżeczki do herbaty soli
▪ 1/2 łyżeczki do herbaty cukru
▪ 175 ml chłodnej wody
Wykonanie:
▪ Do miski wsypać mąkę i sól, wymieszać
▪ Dodać drożdże i wymieszać (sól nie powinna spaść na drożdże dlatego wsypywać drożdże dopiero po wymieszaniu soli z mąką)
▪ Wlać wodę i wymieszać łyżką lub trzonkiem od drewnianej łyżki, aż powstanie “kula” ( około 2 minut) naokoło “mieszadełka”, oskrobać z ciasta
▪ Przykryć folią plastikową i odstawić na 8 -10 godzin*2
▪ Po tym czasie włączyć piekarnik nastawiony na 250º oraz przygotować blachę pokrywając ją papierem do pieczenia
▪ Używając półokrągłego skrobaka do ciast*3 (dough scraper), wyrośnięte ciasto przełożyć delikatnie na dobrze podsypaną mąką stolnicę, dużą deskę lub blat (w zależności gdzie bagietka będzie kształtowana)
▪ Delikatnie, bez wyrabiania ciasta, naciągnąć kształt bagietki i przełożyć na blachę po przekątnej – długość bagietki ma być prawie taka jak przekątna blachy
▪ Nożyczkami naciąć bagietkę po lekkim skosie (około 6-ciu nacięć)
▪ N dół piekarnika wstawić niewielką ilość wody w naczynku, można zamiast tego skropić papier na blasze uważając by nie zamoczyć bagietki
▪ Wstawić do nagrzanego piekarnika
▪ Piec przez 20-25 minut*4 w temperaturze 250 stopni Celsjusza
*1 — mąka chlebowa biała, typ 850 albo mąka pszenna chlebowa lub orkiszowa
*2 — najlepiej przygotować ciasto wieczorem by rano, po upieczeniu mieć świeżą bagietkę
*3 — taki jak ten: https://sklep.technica.pl/skrobka-plastikowa-125×97-mm-stalgast-501125khttps://sklep.technica.pl/skrobka-plastikowa-125×97-mm-stalgast-501125
*4 — Czas pieczenia uzależniony jest od typu piekarnika
link *4 niestety nie działa (???), spróbuj tego: https://www.gastrosilesia.pl/skrobka-polipropylenowa-strychowka-elastyczna-wym-x-cm-zolta-thermohauser-,18,2,34423
to był link do nr *3, skrobki – wielce użyteczny gadżet. Częścią półokrągłą doskonale wybiera się surowe ciasto, farsze tp, część prosta dzieli i jednocześnie ułatwia przybranie kształtu
Wyprawa Asiu wspaniała.
Podobne metalowe stopnie – omalże drabinowe – są w Górach Grampians (Grampians National Park) położonych ok. 255 km od Melbourne:
https://www.youtube.com/watch?v=P8y8xBeGRSQ
Echidno,
Mnie raz – zupełnie nieświadomie- udało się przemycić w torebce Opinela, a torebla przeszłą przez skaner. Zorientowałam się dopiero po przekroczeniu granicy ;-).
Wracając do wyjazdu, pobyt w Gruzji był inny niż do tej pory – Pascha (wszystko zamknięte + przedłużone ferie budżetówki), deszcz, nieciekawa sytuacja polityczna. Więcej rozmawialiśmy niż zwiedzaliśmy. Zupełnie inaczej patrzy się na protesty w Tbilisi z dystansu 3000km, a inaczej w gruzińskim domu. Kolejny wpis dopiero w niedzielę, bo mamy też trochę domowych zaległości.
Ewa,
jak najbardziej – jest rwnie stosowna piosenka na tę wyprawę powyżej, a ja jestem tak wiekowa, że dobrze ją pamiętam, często puszczaną w radiu. W znakomitym wykonaniu. Ta pani ma obecnie ponad 90 lat i za tamtych czasów cieszyła się wielką (nomen omen…), Sławą… wykonawczyni wielu, wielu przebojów. Dzisiaj takich nie sieją…
https://www.youtube.com/watch?v=BNxx4itPJFI
+równie
Dzięki Alicjo!
A przy okazji – wydawałoby się, że historia czegoś człowieka uczy.
Gdzie tam, historia niestety się powtarza, tylko w innym wymiarze, ma inne środki do wywierania nacisku, do wywierania wpływów, do zabijania innych ludzi, a giną najczęściej kobiety i dzieci – tak dbają o swoje rodziny panowie. Bo to panowie są u sterów, czyż nie?
Ludzie nie potrafią dojść ze sobą do porozumienia. Zwykli ludzie – owszem, ale ludzie władzy nie, nigdy. Gdzie nie chodzi o pieniądze, to chodzi o władzę, a ta pieniądze przyniesie.
Nudzą się, nie mają co robić, trzeba walić sąsiada (i nie tylko).
A może by ich tak zagonić do kuchni, do garów?! Do pieluch i tych innych fajnych rzeczy, które wiążą się z wychowywaniem narybku? Do zwykłej, upierdliwej codziennej roboty, które według niedawnego ministra edukacji są wpisane w tak zwane „cnoty niewieście”? Ja przeżyłam 26 lat w tak zwanej komunie, ale takich bzdur nikt mi do głowy nie wtłaczał. Natomiast „komuna bis” prezia, wespół w zespół z Kościołem, to dopiero było zjawisko.
Ulało mi się… Bo miało być tak pięknie. A jest jak zwykle.
Irku 🙂
Echidno – dziękuję za przepis.
Pada, burza przeszła bokiem.
Tam gdzie byliśmy pada częściej, więc otaczała nas bujna, wspaniała majowa zieleń. Łąki, kwiaty, kwiatki i kwiatuszki. Mnóstwo śpiewających kosów.
Kulinarnie – w „naszej” restauracji, którą prowadzą właściciele apartamentów dominowała kuchnia czeska. Domowa. Olbrzymie porcje w niskiej cenie. Jedliśmy i smażony ser z sosem tatarskim i zupę gulaszową, ragout z sarny i gulasz z daniela z knedlikami. I rybę z ziemniakami z masełkiem i młodą cebulką. Plus piwo, oczywiście. Najczęściej braliśmy jedną zupę i jedno drugie danie, które zjadaliśmy wspólnie, a i tak byliśmy najedzeni, a nawet przejedzeni. 😀 Zestaw: zupa gulaszowa, gulasz z daniela z knedlikami, dwa duże ciemne budvary: 50 zł
Dwa drugie dania: ragout i ryba (dwa kawałki) z dodatkami + dwa piwa: 74 zł
Trudne czasy,,.
🙁
Dzień dobry 🙂
kawa
Irek jak zwykle – kropka nad i 😉
Przerabiając prasówkę z rana, rzucił mi się w oko taki artykuł z gazeta.pl
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177342,31002088,wzial-klucz-z-recepcji-hotelu-i-zgwalcil-matke-trojki.html#s=BoxWeekSl-1-1
Zwłaszcza to zwróciło moją uwagę:
„Pozwała również sieć hoteli i moteli Howard Johnson Motor Lodges Inc. za to, że nie zapewniła jej „bezpiecznego pokoju”. I wygrała – 2,5 mln dolarów, wówczas „jedno z największych odszkodowań w sprawach o gwałt” (pieniądze dostał również mąż Francis, Joseph Garzilla, 150 tys. dolarów za – uwaga – „utratę usług żony”). Po ogłoszeniu wyroku Francis przyznała, że dostaje listy od kobiet, które padły ofiarą napaści w motelach w całym kraju.”
To było *dawno i nieprawda*, ale „utrata usług żony” bardzo by się wpisywała w te o czym powyżej. Usługi żony 🙄
Mąż nic nie musi, żadne usługi, odszkodowanie zawsze dostanie, żona to jego własność. Tę panią też pamiętam…
https://www.youtube.com/watch?v=sccTzpFfPaE
Niewiele się zmieniło od tmtych czasów.
Danuśka – jak smakował cymes z marchewki?
Przyznam szczerze, że wszelakie eksperymenty z nieznanymi daniami jakich głównym składnikiem jest marchewka, przeszły mi po zrobieniu (lat temu wiele) pizzy marchwiowej. Po upieczeniu wyglądała wspaniale, zapach też przyjemny. Niestety pierwszy kęs zaprzeczył wstępnym doznaniom. Oficjalnie, wraz z Wombatem wrzuciliśmy do kosza.
Mam nadzieję, że degustacja nowego przepisu przebiegała Wam przeciwnie niż nasza pizza marchwiowa.
Echidna,
dzisiaj powtórka z rozrywki, czyli *echidnowy makaron* 🙂
Moi goście (wegetarianie zwłaszcza) nie mogą się nadziękować, jakie smakowite – a ja, że nie wymaga stania przy kuchni.
https://photos.app.goo.gl/6uSkLtta6t8Nh3cC7
Państwu zaś przypominam, że 14 lat temu było tak:
https://photos.app.goo.gl/PXUgTvrIkJ9JMIVt1
Oraz że właśnie odbywają się doroczne… i tak dalej.
Co do marchewkowych, to trzeba pamiętać, że onaż słodkawa…
p.s.
Patrząc na zdjęcia z prawie dokładnie 14 lat – trochę nas odeszło od tego stołu, niektórzy niestety na zawsze 🙁
Jam mam troszkę późniejsze zdjęcia
https://photos.app.goo.gl/g876onz6ewVFiViLA
Łezka się w oku kręci.
Cymes – jeśli ktoś lubi marchewkę duszoną na słodko, to pewnie cymes będzie mu smakował, o ile lubi też cynamon. Gotuję często taką marchewkę/ przeważnie z groszkiem/, bo mój mąż bardzo ją lubi, ja robię wtedy dla siebie jakąś surówkę, bo nie przepadam za marchewką w takiej postaci. Lubię utartą z dodatkiem jabłka.
I bardzo smaczne ciasto marchewkowe.
A wczoraj i dziś było leczo.
Małgosiu,
to są wasze zjazdy, a ja przypomniałam ten nasz międzynarodowy. Z okazji Dnia Książki. Przypominam, teraz są Dni Książki.
Krystyna – marchweka z groszkiem jak najbardziej. Doskonale pasuje do kotletów mielonych. Ale przygotowana prosto, niewymyślnie: gotowany groszek + pokrojona w kostkę marchewka, również ugotowana. To zielono-pomarańczowe towarzystwo fruuu… na patelnię z rozpuszczonym masełkiem. Pus odrobina soli i cukru śladowe ilości. Na koniec nieco mąki, wymieszać i dodatek gotowy.
Albo surowa marchewka starta na tarce odużych otworach, kapusta kiszona, niewielka cebulka lub pół też starta na tarce, oliwka i cukier, ot i surówka gotowa.
Cynamonu „nie prowadzę” zatem marchewkowy cymes nie zagości w mym jadłospisie.
Alicjo – cieszę się że danie przypadło do gustu.
Echidno,
od pierwszego kuchcenia! I zachęcam wszystkich, żeby spróbowali, bo warto!
Piszę to nie po raz pierwszy… i nie po raz pierwszy zamieszczam to zdjęcie (powyżej)
Z cynamonem mam takie same relacje – omijam wielkim łukiem. Ze mną się nie zgaga (nie poprawiać!)
Groszek może być z puszki (nawiązując do powyżej), marchewka też zresztą, po co gotować, jak już jest w sklepie 😉
Łezka się w oku… Małgosiu 🙁
A pamiętacie, jak Pyra zorganizowała nasz pierwszy bal, pardon, Zjazd? Proszęż (nie poprawiać!) bardzo:
https://photos.app.goo.gl/srBdxjEqQg7GonN59
https://photos.app.goo.gl/q8vzwReVA8QT5YcCA
Dzień Matki.
Dzień dobry 🙂
kawa
Tym razem krótko: https://www.eryniawtrasie.eu/54793
Echidno- cymes bardzo wszystkim smakował, ale zrobiliśmy w wersji „na bogato” tzn. z marchewką, ziemniakami, fasolką flageoletką, śliwkami suszonymi i rodzynkami. Dodaliśmy, rzecz jasna, cynamon, a przy okazji gałkę muszkatołową. Akurat całe towarzystwo lubi te przyprawy. Przeczytaliśmy w internecie kilka przepisów na cymes i okazało się, że w zasadzie do marchewki można dodać różne warzywa.
Co do marchewki to, tak jak Krystyna, nie przepadam za marchewką z groszkiem. Latorośl zjadła po raz pierwszy ten jarzynowy dodatek na koloniach i po powrocie zapytała mnie, dlaczego robię takich warzyw, odpowiedź już znacie.
A w kwestii groszku to zdecydowanie smaczniejszy jest groszek mrożony niż ten z puszki zatem, jeśli macie wybór to proponuję, abyście kupowali ten drugi.
Dzisiaj odwiedziłam bazar na Ursynowie, który ma tę ogromną zaletę, iż jest czynny w niedzielę. Na bazarze ruch wokół stoisk kwiatowych, królują piwonie w cenie 4 złotych za gałązkę.
Wraz z Łatoroślą świętowałyśmy Dzień Matki już wczoraj. Byłyśmy na koncercie muzyki filmowej w parku na Agrykoli. Wszyscy z niepokojem spoglądali w niebo, jako że chmury burzowe nadchodziły z wolna nad Warszawę. Udało się! Burza rozpoczęła się po koncercie, kiedy wpadłyśmy na drobne co nieco do: https://rozdroze.pl/ Dzisiaj w ramach dalszego świętowania przewidziana rodzinna kolacyjka.
Ja na szczęście nigdy nie jeździłam na kolonie, pasałam krówkę, jak to na wsi bywało – teraz spróbujcie się rozejrzeć, czy gdzieś na wsi znajdziecie krowę…
Jerzor jeździł na kolonie, zamiast do mnie, zaledwie 8 km dalej zajrzeć… i do dzisiaj wspomina obowiązkowe poobiednie spanie nie, nie z łezką w oku, naprzeciwko wręcz!
Irek,
bardzo mi pasuje punkt 4 na tym kubku 😉
Z tymi krowami to nie żartuję, rozpoznacie mnie na pewno:
https://photos.app.goo.gl/RsWfuCcvs7zHTtHd6
A Minka była rzeczywiście rekordzistką, w porywach dawała ok. 36 litrów mleka dziennie. W porywach, powtarzam.
Danuśka – groszek konserwowy jedynie do sałatki warzywnej. To ja bo każdy ma swoje preferencje. Mrożony i surowy do innych dań, przystawek itp.
A Wasz cymez rzeczywiście na bogato. Flagoletka to też fasola (ino inna), nieprawdaż?
Taka krowa co 35 litrów mleka na dzień daje do niczego innego się nie nadaje.
Byk powinien otrzymać odszkodowanie za utrate krowich usług.
Na kolonie letnie jeździły tylko dzieci, których rodzice pracowali w dużych zakładach pracy. Moi w takich nie pracowali, więc nie miałam szans na letnie wyjazdy. Niektórzy mają bardzo dobre wspomnienia z kolonii.
Świetny film dziś obejrzałam- włoski ” Jutro będzie nasze” : https://kinomuranow.pl/film/jutro-bedzie-nasze. Bardzo polecam, choć pewnie można go zobaczyć tylko w niektórych kinach. Dawno nie widziałam tak wciągającego filmu.
Dzień dobry 🙂
kawa
Ten znakomity film o którym pisze Krystyna widziałam już na początku kwietnia. Też polecam.
Właśnie jutro wybieram się na ten film.
Nie samym Batumi człowiek żyje: https://www.eryniawtrasie.eu/54844
Dzień dobry 🙂
kawa
ewa
27 MAJA 2024 18:51
Nie samym…
Bardzo interesujące, szczególnie dla takich osób jak ja którzy nie otwierali tego linka
po rewolucji,
kolejnych też nie otwieraj, wezmę na klatę tę niepowetowaną stratę.
No to bardzo uważaj z tym braniem na klatę by nie uległy zdeformowaniu cycki.
Było nie było, to właśnie one są ostatecznym dowodem na to, że faceci potrafią skupić się jednocześnie na dwóch rzeczach na raz.
Ale może to nie jest ten przypadek.
Mój biust, nie twój problem. Jedyną rzeczą jaką dowiodłeś, jest twoje chamstwo. Pomyliłeś miejsca – tu nikomu takimi tekstami nie zaimponujesz.
No, to jest kolejny bardzo interesujący wywód, który nie ma najmniejszego przełożenia w rzeczywistości.
Po raz kolejny zastepujesz dowody przypisywaniem mi
niezgodnych z prawdą pewnych postępków i myśli.
Po raz kolejny próbujesz odwracać kota ogonem, nudzisz. Bez odbioru.
Ależ nie.
Tylko do kolejnego interesującego wpisu i linka którego otworzyć nie ma potrzeby.
UWAGA: NIE OTWIERAJ
https://www.eryniawtrasie.eu/54857 – Park dendrologiczny Bidziny Iwaniszwiliego
Co do mnie to wszystkie sznureczki od Ewy zawsze otwieram i czytam z wielką przyjemnością, o czym już niejednokrotnie pisałam. Zafascynowały mnie opowieści kulinarne i przygotowania wielkanocne. To świetnie, że mogliście w tym wszystkim uczestniczyć.
Po rewolucji-a może masz jakąś ciekawą historię do opowiedzenia? A może czasem mógłbyś napisać coś miłego i pozytywnego? Myślę, że każdy ma trochę takich historii w zanadrzu.
„Jutro będzie lepiej” obejrzany i w pełni zgadzam się z opiniami Krystyny i Ewy.
Kłótnia kobiet na podwórku to chyba jedna z najlepszych scen tego filmu 🙂
Danuśko 🙂
Przyznaję, że ten wyjazd był nietypowy, bo nie pojechaliśmy tyle do Gruzji, ile do Daro. W założeniu mieliśmy tam być do poniedziałku, może wtorku, ale spróbujcie się wyswobodzić z objęć gruzińskiej gościnności… 😉
Drobny skok w bok: https://www.eryniawtrasie.eu/54895
Dzień dobry 🙂
kawa
Ciut adżarskiego interioru: https://www.eryniawtrasie.eu/54974
Po Azerbejdżanie obejrzałam coś innego, Jerzor trafił na to i mi podesłał – otóż lat temu ze czterdzieści pracował przez chwilę tamże, a tu koleś sobie spokojnie, spacerkiem zwiedza:
https://youtu.be/2rDBQ9PP8Wc?si=bU74zJOkIvqa1hpp
Totalna egzotyka, przy czym Jerzor mówi, że nic się nie zmieniło. Kto chce, niech zerknie, jest to bardzo ciekawe:
Kto tego jeszcze nie wie, to niech się dowie, że wszystkie sznureczki do Eryniowych i W. wypraw można znaleźć na ich stronie.
https://www.eryniawtrasie.eu/
Dzień dobry 🙂
kawa
Mój maj
https://photos.app.goo.gl/2BTUmWsbx4dpMoGF6
Odrobina maja w Gryzji https://www.eryniawtrasie.eu/54974
Dalszy ciąg przygód piechura – autostopowicza w Nigerii, nie wiem, jak Wam, ale mnie się to bardzo podoba. Chciałoby się tak… w drogę!
https://www.youtube.com/watch?v=fE6O69SybKg
Jak skończę to oglądać, przerzucę się na foto-podróż Ewy i W. po Gruzji 😉
Bardziej to sobie cenię, niż reportaże profesjonalistów. Osobiste wrażenia. Bez cenzury.
Przy okazji…
https://photos.app.goo.gl/yMkoxD4pF4GpCFAW8
Dzień dobry 🙂
kawa
Testing…
https://photos.app.goo.gl/S2dTapccStsVVhkd7
Dzień dobry, to podrzucam wpis najnowszy: https://www.eryniawtrasie.eu/54981
Prawdziwa uczta w krainie wina (i nie tylko!). Dobrze, że jestem po śniadaniu!
No i widać, że maj szaleje…
U nas ciepły czerwiec już, czas zasuwa do przodu.
Przeplatam fotorelacje Ewy z Gruzji opowieściami Kierownika z Nigerii. Nie wiem, czy chciałabym tak wędrować – o wiele lepiej mi się to ogląda, siedząc wygodnie w fotelu 😉
No ale ma Kierownik zdrowie, młody jest…
https://youtu.be/L-iSEuL_HLI?si=Bfz08CPmLoiVLzdE
Przy okazji odwiedzin u siostry i szwagra wspominali oni także swoje wrażenia z wycieczki do Gruzji kilka lat temu. Wiele opisów podobnych do tych przedstawionych przez Ewę i W. Do kolendry obecnej przy wszystkich posiłkach nie mogli się przyzwyczaić, ale tak słodkich malin jak tam nigdy wcześniej ani później nie jedli i wspaniałych winogron.
W tym roku pory roku mocno przyspieszyły i na Mazurach zakwitły już lipy. Kwitnie też czarny bez , więc widać jak bardzo rozpowszechniona jest ta roślina. Co roku suszę trochę kwiatostanów.
Dzień dobry 🙂
kawa
Krystyno,
Też mam przesyt kolendry 😉
Lipy już kwitną od pewnego czasu, pachną upojnie!
No cóż, mi tam kolendra smakuje.
Ma bardzo aromatyczny zapach który bardzo mocno przypomina płyn do umywania naczyń. Mam go zawsze pod ręką. I właśnie kiedy brakuje mi świeżej kolendry to polewam płynem potrawe. Tych niuansów smakowych między ziółkiem a płynem mało kto jest w stanie wyłapać podczas spożywania posiłku.
Ale cóż, za komuny nie było kolendry i czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci.
Zdaje się że należy mieć to w genach by aromat tak znakomitego zielska doceniać ponad nać pietruszki.
U mnie kwitnie wszystko, ale lipy jeszcze nie. Pewnie będą o czasie.
Widzę, że kolendrę omija sporo ludzi – ja też, nie wspominając o J. (tym bardziej!), kolendra jest bardzo aromatyczna i łatwo z nią przesadzić.
Trafiłam na bardzo dobre „czytadło” Kristin Hannah i polecam zwolenniczkom jej prozy – otóż wydana w lutym tego roku książka „Kobiety”. Rzecz dzieje się przede wszystkim w latach 1966-1972 i przypomina o tym, co się działo na świecie w tamtych czasachDobrze sobie było przypomnieć te czasy, nastroje i tak dalej. W każdym razie – nie odłożyłam, dopóki nie skończyłam.
Przez Goderdzi do Turcji: https://www.eryniawtrasie.eu/55049
No, tamtejsze drogi to wyzwanie! Ale Drakul dał radę 😉
Dzień dobry 🙂
kawa
Zaczynamy zwiedzać Turcję: https://www.eryniawtrasie.eu/54929
Kawa – prima sort!
Zapraszam na śniadanie z kotem https://www.eryniawtrasie.eu/55114
Kotek, który nadstawia brzuszek do głaskania to kotek, który ma całkowite zaufanie do głaskacza 😉
Z półki księgarskiej – zdaje się, że doczekaliśmy się niezłej autorki „kryminalistki”, Małgorzata Sobczak się zwie. Wczoraj przeczytałam, że na Netflixie rekordy popularności bije film na podstawie jej książki „Kolory zła: czerwień” (ze znakomitą obsadą) i postanowiłam zakupić książkę. Nie wiem, jak film (ale jak bije rekordy wśród międzynarodowej publiczności, to musi być dobry!), ale książka jest znakomicie napisana, nie odłożyłam, aż skończyłam i właśnie zakupiłam następne 3 z tej serii. Polecam miłośnikom kryminałów.
I następny, ponoć już przedostatni odcinek z Nigerii, potem Kamerun 😉
https://youtu.be/6C70rriuIMo?si=WHRBOFu0Fbu6RjXu
Dzień dobry 🙂
kawa
Alicjo,
Dzięki za kryminalne polecajki. W międzyczasie podróżujemy po wschodniej Turcji: https://www.eryniawtrasie.eu/55182
O kurdę… to prawie 350zł za te hotelowe gwiazdki! Ciekawa jestem, czy warto by było…
Pogoda nie zawsze sprzyja w podróży, no ale to nie równik. Góry spore.
Kryminały kryminałami, ale wyżej „promowałam” „Kobiety” – naprawdę warto przeczytać. Po wojnie w Wietnamie miało już wojen nie być – i co? Niestety, jak się jedna kończy, to druga zaczyna gdzieś, bo nie ma to, jak wojenny biznes, na tym zarabia się fortuny.
Danuśka chyba znowu gdzieś się szlaja po świecie albo odpoczywa nad bugiem.
Acha – u mnie też lipy nie wytrzymały do lipca 😯
*Bugiem
Alicjo,
Zamiast trzech dni u Daro, spędziliśmy tydzień. Byliśmy do przodu z budżetem, więc zaszaleliśmy. Hotel był bardzo wygodny i kameralny, śniadanie bardzo smaczne, a kot hotelowy to cudo.
https://photos.app.goo.gl/KxfPSbTtf2qnLv3y5
Ja mam dla kotów miękkie serce, wiadomo. Wiem, że nie wybiorę się w strony (czasu brak…), gdzie Wy się szlajacie i doceniam Wasze relacje z podróży.
Świat jest piękny!
Louis Armstrong – What A Wonderful World
https://adamczewski.blog.polityka.pl/2008/09/08/i-po-zjezdzie/
Dzień dobry 🙂
kawa
Alicjo,
Czyżby jaśmin?
No to zapraszam na ciąg dalszy: https://www.eryniawtrasie.eu/55213
To jaśmin, mam nadzieję, że ten pachnący. Zdziwiłam się bardzo i rozczarowałam, gdy kiedyś trafiłam na jaśmin bez zapachu. Okazuje się, że są także piwonie bez pięknego zapachu. Dziwne, bo jaśmin i piwonie kojarzą się właśnie z zapachem.
Moje ciemnoróżowe piwonie pachną intensywnie.
Ewo,
wspaniałe są te wodospady i możliwość oglądania ich z bliskiej odległości; wprawdzie ta kładka jest dość długa, ale chyba przeszłabym nią.
Koty tureckie,jak widać, stają się popularne, bo i ten kot hotelowy, i ten pokazywany w relacjach telewizyjnych, gdy wędruje przez scenę przed grającą orkiestrą w Stambule.
Van muzeum przypomina mi Muzeum Złota w Limie, Peru…
Nie wolno było robić zdjęć, ale dla chcącego nic trudnego… tak dobrze te zdjęcia ukryłam, że znaleźć nie mogę 😯
Tak jest, jaśmin! I pachniał jaśminowo. To przy mojej drodze „za róg”.
Ale znalazłam!
https://photos.app.goo.gl/Q7Z1uDaQW7PVqs9P9
I jest tego więcej pod:
https://photos.app.goo.gl/pV1J5Uaym4kPwDc8A
Muzeum Złota pod koniec galerii zdjęć (jest tego trochę…bo zdjęcia robię dla siebie).
A wspominając Museo del Oro… no, to koniecznie przypominam 😉
https://photos.app.goo.gl/8xHE57mZv3P63fn67
Jerzor co rusz mi podsyła różne kulinarne odkrycia. Niedawno o tym, jak dobra jest kapusta kiszona i zrobiony z niej kapuśniak. Kapusta kiszona w kapuśniaku traci bardzo wiele na zawartych w niej witaminach i tak dalej, ja uwielbiam surówkę z kapusty kiszonej i gości ona na naszym stole często (właśnie dzisiaj robię).
Aczkolwiek kapuśniak jako taki też gotuję, zwłaszcza zimową porą!
Ale Jerzor nie wie, że ja takie sprawy mam w małym palcu, to się „po prostu wie”.
A tu, wiedząc, że ja kawy nie pijam (tylko w podróży lub u znajomych kawoszy) podesłał mi takie coś. Może komuś z Was się przyda?
https://pysznosci.pl/oto-sekret-szczuplych-sylwetek-greczynek-pija-kawe-z-dodatkiem-ktory-pobudza-jelita,7035960488987392a
Kładką, a raczej takim wiszącym mostem, chybotającym się nad przepaścią, nie przeszłam (w Pd.Afryce, Tsitsikamma Park). Wydaje mi się, że ani Jadzi, ani Jerzoru też nie uśmiechało się to przejście, ale zwalono to na mnie, najgłośniej protestującą.
I najpierwszą głoszącą swój sprzeciw.
Finał na kortach Roland Garros – wspaniały! I Jasmine Paolini też zaznaczyła swoje polskie korzenie, pod koniec swojej mowy podziękowała po polsku. Babcia w Łodzi, Jaśmina jeździ tam dość często, tylko „wstydzi się mówić po polsku”, bo boi się popełnić błąd. Jakbym Maćka słyszała…
https://www.sport.pl/tenis/7,64987,31043126,sceny-po-finale-rolanda-garrosa-rywalka-swiatek-nagle-zaczela.html#s=amtp_pnHP_gallery_button
No dobra… pora wstawić piękny schab do pieca, mam dzisiaj gościa, kajtowca. Jerz oczywiście na rowerze, para w gwizdek i przypomniał mi o schabie, zanim wyjechał 🙄
https://www.youtube.com/watch?v=P5nSQXb6qnM
Świetny film dzisiaj obejrzałam (dzięki Wojtkowi kitowcowi)- „1766 rok” czy jakos tak . Polecam!
Dzień dobry 🙂
kawa
Herbata!
https://photos.app.goo.gl/iSpCh7xKxnEycDQy6
Irku, kawa bardzo a propos 😉
Alicjo, Jasmine Paolini jeździła na wakacje do Polski jak była mała. Teraz, w związku z tenisem, nie ma już na to czasu, ale coś z polskiego pamięta.
Krystyno, koty w Van są bardzo popularne, a nawet można wpaść do nich z wizytą: https://www.eryniawtrasie.eu/55263
Tak, tak, właśnie wróciłam z podróży i jeśli powiem, że po Gruzji to Ewa uśmiechnie się szeroko i radośnie 🙂 Przynajmmniej tak sądzę…
Ewo, podzielam wiele Twoich spostrzeżeń i cieszę się, że miałam okazję dowiedzieć się tak dużo o tym kraju z Twojego blogu. Po skromnych 10 dniach spędzonych w Gruzji moja wiedza o tamtejszych rubieżach jest bardzo skromna, ale wystarczyło tak niewiele czasu, by polubić ten kraj.
https://www.youtube.com/watch?v=GMz9ZRA7UHI
Danuśko,
Nie pomyliłaś się. Czekam zatem na Twoje wrażenia 🙂
Ja też!
Nie ma bardziej zamkniętego kraju na świecie (i ignorancję na tenże świat- a co nas to obchodzi!) niż tenkraj:
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177344,31039503,w-szwajcarii-czas-musi-dojrzec-o-dwutygodniowych-urlopach.html#s=BoxWeekSl-1-2
Dobry wywiad. Jak jestem w Polsce, to mam duszę na ramieniu ze strachu przed kierowcami – BMW, Audi prowadzi szybkościowo…no co, mam tyle koni mechanicznych, to trzeba wykorzystać! Jestem za bardzo zaostrzonymi przepisami ,pijany czy nie, ale mi o szybkość chodzi, ja niezwyczajna… tutaj nie słyszę ryku silników nawet na autostradzie. Ci Kanadyjczycy inni jacyś czy co?
Wiedzą, że jak przekroczą, to kaplica… łącznie z odebraniem samochodu.
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,31025513,bywaja-osoby-ktore-w-drogowce-nie-wytrzymuja-psychicznie-nawet.html#s=BoxWeekSl-2-2
https://www.authentikcanada.com/ca-en/faq/highway-code-canada
U Was sezon wakcyjny na rozbiegu, u nas odwrotnie – zima.
Ewy oraz Danuśki wyprawy do Gruzji zapoczątkowały letnie „odloty” do miejsc znanych i nieznanych.
A ja „oddaje się” domowemu przetwórstwu. Zrobiłam syrop z cytryn, taki mało słodki. Z 6 kg obranych cytryn wyszło 3.3 litra. Nasze cytryny Meyer są wyjątkowo soczyste, stąd takie proporcje. 2 kg czeka w kąpieli wodnej na zamarynowanie w soli morskiej.
Z syropem jest czasochłonna robótka. Z uwagi na gorzkość skórki obieram cytryny i przekrojone na pół wyciskam praską do cytryn podobną do tej: https://www.portform.pl/product-pol-4716-Reczny-wyciskacz-do-cytryn-LIMON-zolty-wyciskarka-praska-do-soku-z-cytryny.html.
Dzięki temu otrzymuję czysty skok pozbawiony specyficznej goryczki. Sokowirówki nie używam z uwagi na pestki jakie też niestety są gorzkie.
A na krzaku żółci się jeszcze sporo owoców…
Echidno,
oprócz wiadomego makaronu wg. Twojego przepisu (od zawsze tu polecam) mam też kiszone cytryny. Co parę miesięcy to robię, 3-4 cytryny i to wystarczy. Do ryb dodatek znakomity oraz na przykład do sosików sałatowych.Aromat niesamowity!
https://photos.app.goo.gl/V28jwV8q1i9NP7fQA
Ciekawi mnie, jak rozpoznać cytryny bezpestkowe. U nas reguła – jak są tanie, to pestek od cholery…
To raczej gatunki Alicjo. Nasze – Meyer – to hybryda mandarynki i cytryny. Zatem są słodsze niż normalne cytryny, soczyste oraz charakteryzują się cienką skórką i niewielką ilością pestek. My do ogródka kupiliśmy odmianę karłowatą. Łatwiej zbierać, bez konieczności zabawy w „małpę” na drabinie. Na co uskarżają się sąsiedzi zza płotu.
Wracając do Twojej „zagwostki”: podejrzewam, że podobnie jak winogrona powinny być oznakowane w sklepie jako bezpestkowe.
Poszukałam u nas i znalazłam: https://www.delicious.com.au/food-files/in-season/article/seedless-lemons-hit-australian-supermarkets/y8dgj78l
Aby mieć pewność, poszperaj w necie na Waszym rynku. Pewnie coś znajdziesz.
Dzień dobry 🙂
kawa
Irek jak zwykle w punkt.
A wiecie, że nasze Gruzinki faktycznie wciskały sok z cytryny do kawy? Raz spróbowałam, ten sok w jakiś sposób zneutralizował goryczkę kawy.
Tymczasem w Turcji: https://www.eryniawtrasie.eu/55324
Przypomniał mi się sok z cytryny wszechobecny w Meksyku i dodawany np. też do piwa! W Gruzji zaskoczyły nas cytryny w kolorze pomarańczowym, które w pierwszej chwili wzięliśmy za pomarańcze.
A co do soków wszelakich to sok ze świeżo wyciskanych granatów, który można kupić prawie na każdym rogu ulicy to jedna z większych przyjemności podróżowania po gruzińskich rubieżach. Ogólnie rzecz biorąc wszystko co związane z kuchnią i biesiadą to wielki atut tego kraju. Jeśli macie macie ochotę poczytać więcej na ten temat, chociaż z relacji Ewy wiemy już praktycznie wszystko 🙂 to proszę uprzejmie: https://tiny.pl/d1pch
Krajobrazy wspaniałe, a Górna Swanetia i Megrelia były naszą wisienką na torcie.
Kierowca taksówki, który częstuje Cię własnej roboty czaczą czyli destylatem z winogron! Oj, to nie zdarza się w wielu krajach 🙂
Co do minusów to widmo komunizmu czyli jeśli państwowe to niczyje i o to nie dbam, nadal bardzo obecne- zaniedbane przystanki, drogi nie do końca zbudowane z rozgrzebanym poboczem, smutne blokowiska i sypiące się fasady budynków, ponure sprzedawczynie w sklepach…trochę tego było. Tym niemniej na pewno warto pojechać do Gruzji zanim turyści nie zadepczą tamtejszych, pięknych okoliczności przyrody. Zdjęcia oczywiście będą, ale wiele tych widoków znacie już z podróży Ewy i Witka.
Wędrowaliśmy po Gruzji z pięcioosobową grupą przyjaciół, a naszą przewodniczką była Polka mieszkająca w tym kraju od dwunastu lat. Wspaniała dziewczyna, prowadzi Bar „Warszawa” w Tbilisi. Anię poznaliśmy dzięki układom przyjacielsko-towarzyskim. Opowiadała nam wiele o swoich początkach w Gruzji i o tym, jak zmienia się ten kraj i były to bardzo ciekawe historie.
Oj tak, Gruzja bardzo się zmieniła. Jestem bardzo ciekawa zdjęć, bo moje mogą być już nieaktualne 😉
W Meksyku, a także wyżej, u nas, popularny jest dodatek limonki do piwa – z cytryną się nie spotkałam (w tej chwili popijam Łomżę, bez dodatków).
Owszem, podobno są australijskie cytryny bezpestkowe w kanadyjskich sklepach, ale nie w mojej wsi, niestety…
Mnie nie przeszkadzają pestki, jak jest ich 1-3, ale raz mi się zdarzyło, że cała cytryna była zapestkowana do straszliwie, same pestki!
Idę zajrzeć, co tam podrzuciła Ewa i Danuśka…
Bo Irek jak walnął cytryną w kawę, to aż rozchlapał naokoło!
Tak, chodzi oczywiście o limonkę do piwa.
Danuśko, takie właśnie cytryny rosły w ogrodzie u Daro. Co ciekawe, na drzewie jednocześnie były kwiaty i owoce.
https://photos.app.goo.gl/WAgSRQ1cNgptrBhG9
Dzień dobry 🙂
kawa
Dzień dobry blogu,
Tymczasem na południu: https://www.eryniawtrasie.eu/55362
ewa,
drzewka (bo małe) cytrynowe znane są z tego że przez cały rok kwitną i owocują jednocześnie. Gdzieś czytałam że dawniej morscy podróżnicy z Italii zabierali na pokład cytrynowe drzewka żeby mieć vitaminę c . Teraz też mają je na statkach ale pewnie bardziej dla ozdoby po podróże już nie takie długie.
A tego nie wiedziałam. Dzięki Eva!
Ewo-w swoich tureckich opowieściach wspominasz o mięcie. W Gruzji odkryliśmy jej kolejne, bardzo smaczne zastosowanie: suszona mięta wymieszana z twarogiem. Skoro można jeść ser ze szczypiorkiem to dlaczego nie z miętą? Nam ten pomysł niezwykle się podobał.
Wymieniłam dzisiaj kilka wiadomości z Żabą i spójrzcie, proszę, w jaki sposób nasza Koleżanka została uhonorowana i doceniona 🙂
https://photos.app.goo.gl/chrDuNDjy4Dkf95k7
My blogowicze-zjazdowicze też dobrze wiemy, że Żaba ma serce na dłoni.
Żaba była na spotkaniu absolwentów swojej uczelni, a teraz zajmuje się, jak co roku o tej porze, przetworami. Na ostatnim zdjęciu są truskawki zasypane cukrem.
W Gruzji były do kupienia na bazarach i ulicznych stoiskach morwy zarówno białe, jak i ciemne. Ostatni raz jadłam je w latach dziecięcych, jako że drzewa morwowe rosły w Warszawie, na placu Leńskiego (obecnie Hallera) przed naszym domem.
Danuśko,
Przekaż Żabie gratulacje, uściski i serdeczności.
Tak, zetknęłam się z tym innym zastosowaniem mięty. A próbowałaś może zawijane plastry bakłażana z sosem orzechowym silnie doprawionym czosnkiem? https://pl.wikipedia.org/wiki/Badridżani Ja uwielbiam w wersji ortodoksyjnej, ale w polskich knajpach kastrują sos z czosnku.
Pogratulujemy Starej Żabie osobiście!
Eva47,
ja z kolei gdzieś czytałam, że aby nie dopuścić do szkorbutu i braku witaminy c w ogóle, marynarze bez dostępu do cytrusów zabierali ze sobą spory zapas cebuli.
Myślę, że cytrusy wygrywają z cebulą, jeśli chodzi o efekty zapachowe 😉
Turcja archeologicznie: https://www.eryniawtrasie.eu/55409
Tak, Ewo, próbowałam i był to kulinarny przebój naszej gruzińskiej eskapady. Zamawialiśmy je praktycznie wszędzie, gdzie figurowały w jadłospisie. Smakowały wszystkim uczestnikom wyprawy, w przyszłym tygodniu planuję wykonać je osobiście dla gości, którzy już niedługo zawitają na nadbużańskie włości.
https://www.jadlonomia.com/przepisy/gruzinskie-bakazany/
Wszyscy zakochali się też od pierwszego wejrzenia w chaczapuri adżarskim. Przyznam, iż znałam już to danie z gruzińskich restauracji w Warszawie, ale tam smakowało jeszcze lepiej 🙂 https://www.mniammniam.com/obrazki/chaczapuri2.jpg
Danuśko,
Jeślli chodzi o chaczapuri adżarskie (adżaruli), to Daro kładła kawałki sera na brzegu ciasta i dookoła tego zawijała rancik. To była wersja wypasiona.
A propos waszej przewodniczki, nie miała ona czasem na początku pobytu w Gruzji plażowego baru w Gonio?
Ewo-chyba nie, prowadziła natomiast sezonowy bar w Batumi, który był otwarty przez trzy letnie miesiące w roku.
Zatem kto ma ochotę na gruzińską biesiadę 🙂
https://photos.app.goo.gl/HraWTU9HqYcyhoVF9
Danuśko,
Gonio jest właściwie na przedmieściach Batumi. Jeżeli był to bar plażowy, to wiem o kogo chodzi.
Oglądam czasem w telewizji program o Polakach mieszkających za granicą. Oczywiście także w Gruzji. Pamiętam panią z Tbilisi, która jest przewodniczką głównie dla polskich turystów. Pewnie nie ona jedna.
Morwę , tak jak Danuśka, pamiętam z dzieciństwa, smak niezbyt wyrazisty. Nigdy nie widziałam jej w sprzedaży.
Jeśli chodzi o przysmaki o egzotycznym pochodzeniu, to ostatnio przypomnieliśmy sobie po latach zapomnienia chałwę i bardzo nam smakuje.
Dziś przy okazji spaceru leśną ścieżką znaleźliśmy kilka prawdziwków, ale nie tych szlachetnych tylko żółtoporych i ceglastoporych. Te ostatnie są podobne do borowika szatańskiego, ale są jak najbardziej jadalne. Na razie zastanawiam się, co z nimi zrobię. Pewnie ususzę.
Tu już końcówka Nigerii, w drodze do Kamerunu.
https://youtu.be/vZyJz9lM8z4?si=Agpxef_58AomXlEf
Dobrze, że do tych zdjęć z Gruzji/Turcji przygotowuję się – najpierw coś jem. Ale i tak jak widzę te wspaniałości na stole, to…
Morwy jadłam różnego rodzaju, u nas w „poniemieckim” sadzie były białe, czerwone i czarne, duże zresztą. Te czerwone to były takie koloru burgunda. Wszystkie bardzo dobre.
Dzień dobry 🙂
kawa
Morwa biała rosła nam latami w ogrodzie, aż pewnego dnia załatwiła ją burza.
Tymczasem zapraszam do Divriği: https://www.eryniawtrasie.eu/55438
Ewo-to nie był bar plażowy, przejeżdżaliśmy nawet obok tego miejsca, jest położone w samym Batumi. Oprócz naszej przewodniczki Ani poznaliśmy jeszcze jedną Polkę mieszkającą w Gruzji od kilku lat, a w degustacji win towarzyszył nam kolejny rodak-Tomek, który mieszka w Batumi i organizuje różne wyprawy i wydarzenia dla Polaków odwiedzających ten kraj. Miło było spotkać tę sympatyczną trójkę młodych ludzi zakochanych w Gruzji.
Krystyno- zamiast suszyć grzyby będę suszyć kwiaty lipy, właśnie przed chwilą wypełniłam nimi cały koszyk. Grzybów niestety nie mamy żadnych 🙁
Pojawiły się już jagody, ale są bardzo drobne, co jednak niektórym wcale nie przeszkadza w zbieraniu.
Danuśka,
moje grzyby musiałam wyrzucić, bo największy okaz – borowik żółtopory jest niejadalny. Mam zwyczaj próbowania surowych grzybów, a ten okazał się gorzkawy w smaku. A taki był ładny. Z niewielką resztą grzybów nie chciało mi się bawić i też powędrowały do kosza z ” zielonym”.
Pobliska młoda lipa w tym roku nie ma kwiatów. Ususzyłam trochę pokrzywy, skrzypu i kwiatów czarnego bzu.
Pożgnanie z Turcją: https://www.eryniawtrasie.eu/55442
Dzień dobry 🙂
kawa
krystyna – jeden grzyb i to w dodatku podtruwający „jestestwo” wewnętrzne miał absolutną rację bytu by wylądować w koszu: https://www.ekologia.pl/grzyby/borowik-zoltopory/
Nora bene – podany link to całkiem niezły atlas grzybów
Pewnie wspominałam jak „bendonc młodom nastolatkom” wraz z przyjacielem Taty wybraliśmy się do lasu na grzyby i by dać pohasać psom. Zebraliśmy 2 duże, półokrągłe, wiklinowe kosze prawdziwków na jakich wysyp trafiliśmy. Z naszej radości wiele nie pozostało: Babcia wszystkie wyrzuciła. Czyste, zdrowe, dorodne szatany!
errata: powinno być rzecz jasna notabene
Ewa,
dzięki za Gruzję i Turcję – zawsze to lepiej pooglądać oczami znajomych, jeśli się nie wybiera człowiek, a mnie to ominie, bo czasu braknie, a i siły już nie te. No i nie po drodze… Jerzor odkrył, że wiek zaczyna być zaporą, jeśli chodzi o wypożyczenie samochodu. Ha! Zdziwił się, ale można się było tego spodziewać.
Echidna,
dobrze, że Babcia czuwała! Jak mam jakieś malutkie podejrzenie do grzyba, nie tykam. Znam się na kilku i to wystarczy – nie znam się na jakichś gąskach i tym podobnych, jedynie prawdziwki, maślaki, kurki, kozaki (vel koźlarze) i rydze, oraz oczywiście pieczarki i purchawki olbrzymie. Te ostatnie są znakomite, ale zdarzyło się tylko raz, że pojawiła się jedna taka u sąsiada na łące. O, i jeszcze bardzo rzadkie u nas smardze! Trafiły się u nas na ogródku kilka razy.
A w tym roku minęło nam (2 tygodnie temu) 30 lat, od kiedy w tym miejscu mieszkamy. Oraz 42 lata minie w październiku, jak osiedliliśmy się w tym kraju – i do tego w tym samym mieście. Ludzie w Ameryce Pn. są bardzo mobilni – jadą zazwyczaj tam, gdzie jest nowa, lepsza praca. Vide Maciek… i tak zawędrował do Oregonu. Co gorsza (czy lepsza?) w wieku 44 lat poszedł na pół-emeryturę, czyli pracuje na pół gwizdka 😯
Podobno go na to stać. Hobby – dendrologia, a bonsai w szczególności. A Jennifer układa ikebany (chodzi na kursy). Ona też wybiórczo, kiedy ochota, bierze prace na zlecenie (programuje, chociaż z wykształcenia jest… filozofką 😉 ). O nas się nie martwcie, powiedzieli. No i my to wiemy, ale rodzic nigdy nie przestanie się martwić o dzieci. Bo świat jest nieprzewidywalny, coraz bardziej, niestety…
Tempora…
W tym wypadku nie sprawdza się Kisiela „każdemu to, na czym mu mniej zależy”.
No ale kiedy to było!
Alicjo,
Cała przyjemność po naszej stronie 😉
A po mojej tym bardziejsza !
Tym razem nie skok w bok, a rzut beretem: https://www.eryniawtrasie.eu/55522
ewa,
Też z dużą przyjemnością przeczytałam Twoje relacje z podróży do Gruzji i Turcji. Przy okazji zajrzałam na stronę do Chrzanowa gdzie piszesz o ziemniakach po cabańsku. Przypomniało mi się że na Śląsku, w Beskidach też przyrządzaliśmy takie, nazywało się to poprostu „pieczonka”. Taki żeliwny ponadstuletni garnek jeszcze mam, czasem piekę w nim chleb. Dziękuję
Alicja,
zazdroszczę Ci adresu. Nie dlatego że w Kanadzie, tylko że ten sam.
Ja też jestem tutaj 40 lat ale w kolejnym już czwartym mieście. W Europie też się ludzie przemieszczają ,jak muszą za pracą, albo jak chcą i ich na to stać.
Ja mieszkam blisko córki i wnuków, syn za następną granicą. Pozdrawiam
Eva,
Zgadza się, gdzie indziej są pieczonki. Ziemniaki po cabańsku charakteryzują się tym, że do gara dokłada się buraki, dla koloru.
Eva47,
ja jestem starej daty – zgadza się, teraz ludzie są mobilni wszędzie na świecie. W Polsce też. A kiedyś było tak, że dom rodzinny z dziada pradziada i tak dalej…
Ewa,
„pieczonkę” znam, zaprezentował nam koleś z Górnego Śląska. Nie miał gara żeliwnego, ale obrazowo przedstawił, jak to powinno być zrobione. Kto by się w to bawił teraz, w epoce szybkowarów i tym podobnych 🙄
Alicjo,
Toż to zawsze były spędy rodzinne na min. 10 osób przy porządnym ognisku. Wspólne obieranie ziemniaków, krojenie warzyw i kiełbasy, wykładanie dna gara skórami od boczku a boków plastrami boczku i napełnianie warstwami. Potem postawić to w ognisku i wspólny ślinotok przy pięknym zapachu dochodzącym z wiadomego miejsca. Szybkowar nie odda tej atmosfery.
Ewa,
masz rację!
Ale czasy się zmieniają, jak to śpiewał Bob Dylan sto lat temu.
https://www.youtube.com/watch?v=90WD_ats6eE
Dzień dobry 🙂
kawa
Irku, mam taką kawiarkę 😉
Nam deszcz jest pisany: https://www.eryniawtrasie.eu/55544
A myśmy wczoraj mieli takie klimaty – jak ktoś przyjedzie, to wtedy można się wybrać „na wieś”. Jerzor pogardził, jego strata, został w domu.
Wczoraj były imieniny Jolanty, Jolinek niestety, już nas nie odwiedza…
https://photos.app.goo.gl/b4rBG8ghsYR1s3cb8
A teraz lecę śledzić boginię zemsty w trasie 😉
Alicjo,
W ładnym miejscu mieszkasz 🙂
Już o tym pisałam – pierwsza stolica Kanady!
To jest naprawdę fajne miejsce, Osiecka by powiedziała „ujutne”, i tak dalej.
Zbudowane na sylurskich wapieniach. Ja jestem podróżniczką, ale trzy miejsca na świecie są dla mnie ważne – Bartniki, Wrocław i Kingston. Więcej tego tu, lata temu zrobione zdjęcia tego miasta, centrum nie zmienia się i tak powinno być!
https://photos.app.goo.gl/QWqhcsZmCtFG2Wsy6
Limestone – kamień wapienny.
https://www.youtube.com/watch?v=ZDGudWVhjaU
Bardzo stare, ale jare 😉
Alicjo,
Przy Witku, mającym ciągotki geologiczne, wiem co to znaczy limestone 😉
Tymczasem duże dzieci świętują Dzień Dziecka: https://www.eryniawtrasie.eu/55593
Dzień dobry 🙂
kawa
Ewa,
bardzo godnie uczciliście Dzień Dziecka 🙂
Alicjo,
Staraliśmy się bardzo 😉
NIe samym winem człowiek żyje: https://www.eryniawtrasie.eu/55606
irku – trafiłeś dzisiejszą kawą w „dziesiątkę”. Tak jak owe ptaszydło, z rana oczy w słup i wzrok wbity w poranną kawusię. Po pierwszych „gulach” nieco rozbudzona dopełniłam poranny rytuał i cokolwiek przytomniejszym wzrokiem popatrzyłam na świat.
Opowieści Ewy o morawskich winach, zamkach i klasztorach, jak zawsze, bardzo ciekawe. Kiedy ostatnio wracaliśmy samochodem z południa Europy i zatrzymaliśmy się tylko na jedną noc w Mikulovie to obiecaliśmy sobie, że wrócimy w ten okolice, bo i wina dobre, i urokliwych miejsc do zwiedzania nie brak. Może się uda jesienią…?
Póki co cieszymy się tym wszystkim, co przynosi początek lata-gotujemy szparagi, fasolkę szparagową oraz bób i przyrządzamy na różne sposoby. Ostatnio zrobiliśmy prostą sałatkę z ziemniaków, pomidorów i bobu. Wszystko potraktowane winegretem i posypane świeżym koperkiem. Cóż więcej potrzeba do szczęścia w upalne, letnie wieczory….? Odpowiedź jest prosta: do owej sałatki potrzebny jest jeszcze kieliszek, chłodnego, białego wina 🙂
Pierwsze partie ogórków małosolnych już zjedzone, a kolejne czekają właściwy moment.
A propos gruzińskich wypraw Ewy i W. – oto stosowny przepis:
https://haps.pl/Haps/7,167251,31056527,nie-ma-na-swiecie-lepszych-plackow-jak-zrobic-gruzinskie-chaczapuri.html#s=BoxOpImg6
Danuśko,
Oboje z Witkiem doszliśmy do wniosku, że będziemy sobie pomału dawkować Morawy. Powolne delektowanie się tym regionem, to jest to 🙂
Alicjo,
Ciut dyskutowałabym z tym przepisem na chaczapuri adżaruli. Daro rozwałkowywała ciasto na prostokąt, przy dwóch dłuższych brzegach kładła kawałki sera, zawijała rant i dopiero zaszczypywała krótsze końcówki, tworząc kształt łódki. Jak ktoś słusznie zauważył w komentarzach, jako dodaje się dopiero na 3 minuty przed wyjęciem z pieca, bo białko ma być ścięte, ale żółtko wciąż płynne.
*jajko, nie „jako”.
Pożegnanie z Morawami: https://www.eryniawtrasie.eu/55763
Wkleiłam ten przepis, bo akurat zbieg okoliczności – czytałam gazetę i tam był. Ja nie dyskutuję, bo w gruzińskiej restauracji byłam ze dwa razy we Wrocławiu i tam wszystko, co podali, było znakomite.
We Wrocławiu jest kilka gruzińskich restauracji i nawet gruzińska piekarnia, ale ostatnio tam nie byłam. Nie omieszkam w tym roku zajrzeć do którejś!
U nas od soboty sauna. No cóż, lato rozpoczyna się jutro…
Z Kierownikiem wędrujemy z Nigerii do Kamerunu:
https://youtu.be/mRu8Ypl2Xn4?si=p02uF5KzWnW5cubX
Wpadł mi w ręce dobry francuski kryminał – „Bielszy odcień bieli” Bernarda Miniera. Polecam, bo naprawdę świetnie napisany i wciąga. Ale ostrzegam – dość mroczny!
Poszukałam sobie na Google Earth okoliczności przyrody (Pireneje).
Właśnie zauważyłam, że to jest cała seria…będzie co czytać!
Tak, kryminały Miniera są znane, zdaje się nawet powstały filmy na ich podstawie.
Dzień dobry 🙂
kawa
Irek jak zwykle bardzo a propos 🙂
Ja raczej przy herbacie – a od paru dni najchętniej przy wodzie z cytryną.
Mnie dopiero teraz wpadły w ręce kryminały Miniera, bo przyzwyczaiłam się raczej sięgać na półkę skandynawską, jeśli chodzi o ten gatunek.
No, Minier to nie są komedie kryminalne – naprzeciwko wręcz 😉
Zmarł Donald Sutherland… nasz ci on, Kanadyjczyk, o czym Amerykanie nie wspomnieli oczywiście. Pierwszy film z nim widziałam lata temu, „Parszywa dwunastka”, a później „Złoto dla zuchwałych”. Oba niezłe filmy, ze świetną obsadą.
No i potem wiele innych. Wraz z wiekiem Donald robił się coraz bardziej przystojny, pamiętam że w młodych latach aparycją raczej nie zachwycał. Świetny aktor.
Dla Alicji wraz z najlepszymi życzeniami z okazji imienin 🙂
https://tiny.pl/djv8t
Alicjo- wielu ciekawych lektur, jeszcze trochę udanych podróży ( pomimo, że już trochę się zaczynasz z nimi żegnać), ale przede wszystkim zdrowia!
Gdyby ktoś miał jeszcze ochotę powędrować po Gruzji to zapraszam.
Na początek stolica i okolice:
https://photos.app.goo.gl/Y5J1FNbxhdSweCdp8
Potem Batumi i nie tylko…
https://photos.app.goo.gl/PDdVp9yhnLt5HWnC6
A na koniec niemała podróż przez kraj i wspaniały Kaukaz:
https://photos.app.goo.gl/ETNjd63qVK1FaME69
Danuśko,
Tbilisi wypiękniało przez te wszystkie lata, zaś Batumi się „zdubaizowało”. Cieszę się, że mieliście piękną pogodę 🙂
A Mestia nic się nie zmieniła. Cafe Leila wciąż istnieje?
Ewo-tak, pogoda spisała się na medal. A Dubaj w Batumi podobno podoba się Rosjanom… W Mestii w Cafe Leila wypiliśmy dobrą kawę 🙂 Mieliśmy tam iść na kolację, ale rozsądnie uznaliśmy, że trzeba najpierw dojeść różne resztki z poprzedniego dnia. W hotelu mieliśmy do dyspozycji lodówkę i taras z dużym stołem zatem mogliśmy się wygodnie rozłożyć z naszymi wiktuałami.
Danuśka,
dziękuję za kwiatki z Twojej rabatki 🙂
Przekaż też serdeczne życzenia swojej Latorośli!
Alicjo,
Serdeczności imieninowe 🙂
Alicjo,
Kielich czerwonego na Twoje imieniny!
Jeśli mogę sobie czegoś życzyć – to Gruzji!
Zrobiłyście świetną reklamę, Szanowne Panie! Na jednym ze zdjęć z wesela (Danuścyne zdjęcia, środkowy sznureczek) – panie eleganckie, w szpilkach, panowie też garnitury jak trza i… adidasy 😯 🙂
Z braku gruzińskiej restauracji w Kingston ( 😯 ) wybieramy się na kolację do greckiej.
Ewa,
niby się zdubaizowało, ale jednak charakter ma i na pewno o zabytki tam dbają.
Dziękuję raz jeszcze – za wycieczkę i za życzenia
Co prawda to tutejsza Georgia, ale warto przypomnieć:
https://www.youtube.com/watch?v=fRgWBN8yt_E
O, Pepegor! Powitać! Dzięki za życzenia.
Alicjo, wszystkiego najlepszego!
Dzięki 🙂
Jerzor powiada, że za jedną piątą tego, co wydał na nasz obiad w greckiej restauacji
(ok.70$), to ja bym zrobiła lepiej, bogaciej i tak dalej. Prawda. Ale chodziło o to, żeby wyjść i żebym ja nic nie musiała. On tego nie łapie od 50 lat.
Prosz bardzo, dzisiaj mamy tak zwany Truskawkowy Księżyc, pełnia, więc mam spanie z głowy.
Chyba, że dopiję resztkę mojego ulubionego wina – Primitivo z Puglii 😉
https://photos.app.goo.gl/KMcDV77ZPFcYY9wD9
O , i przypomniała mi się stosowna piosenka 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=8111SVB3QUE
OK… lepsza wersja:)
https://www.youtube.com/watch?v=gudDmgr1H3o
Też miałam takiego męża.
Ja ciągle mam od 50 lat! 🙄
Jak to on nazywa, „uzupełniamy się”. W moim wieku (70) nie jestem gotowa na zmiany. Ale to nie znaczy, że nie narzekam 😉
Przypomniał mi się film sprzed lat (bez związku z powyższym), znalazłam na youtube i zaraz zamierzam obejrzeć po raz wtóry. Nie trzeba znać żadnego języka – a nie jest to film niemy! Polecam bardzo!
https://www.youtube.com/watch?v=OYabWTVOMzk
Alicjo-życzenia dla Latorośli przekazane, dziękujemy.
Latorośl od wczoraj wraz liczną grupą znajomych odtwarza słowiańskie zwyczaje związane z Nocą Kupały. Miła okazja do spotkania i zabawy na łonie natury.
https://www.naszeszlaki.pl/archives/41398
Natomiast ja pod wpływem gruzińskich klimatów dzielnie i osobiście zrobiłam popularną gruzińską przekąskę czyli roladki z bakłażana z farszem orzechowym:
Przeczytałam w internecie różne przepisy i wykonałam własną wersję z oliwą, czosnkiem i zieloną pietruszką.
https://www.youtube.com/watch?v=HtUH9z_Oey8
Kamerunu ciąg dalszy – dobrze, że ktoś to za mnie robi 🙂
Młody facet, obserwacje z jego punktu widzenia. Oglądacie to?
https://www.youtube.com/watch?v=GhDw1sRgxlk
Alicjo,
trochę spóźnione życzenia imieninowe – dużo zdrowia!
Film z godz. 15.38 u nas jest niestety niedostępny.
Truskawki jeszcze są w sprzedaży, chociaż coraz droższe. Dziś pierwszy i pewnie ostatni raz w tym sezonie upiekłam biszkopt z truskawkami. I pewnie dlatego tak bardzo nam smakował.
Owoców w sklepach w bród , jest nawet agrest, ale mnie najbardziej cieszą wiśnie.
Pogoda na imprezy pod chmurką dziś nie dopisała, bo cały dzień był pochmurny i deszczowy/ deszcz akurat bardzo mnie cieszy, choć mógł padać nocą/, ale wieczorem widziałam kilka ognisk w sąsiednich miejscowościach. Truskawkowy księżyc przykryty gęstymi chmurami.
Dzień dobry 🙂
kawa
„Puszcza Białowieska na granicy Polski z Białorusią” – tak zaczyna się trzeci tom serii powieściowej Bernarda Miniera „Nie gaś światła”. Dopiero jestem na 10% książki, więc ciekawa jestem, co ta puszcza ma „do robienia” z akcją rozwijającą się w okolicach Tuluzy, ale przy okazji dowiedziałam się, że Puszcza Białowieska jest jedynym w Europie ocalałym skrawkiem pradawnego Lasu Hercyńskiego, który według naukowców po ostatnim zlodowaceniu pokrywał cały kontynent europejski.
Ot, ciekawostka!
U nas też mokro wczoraj i dzisiaj, w dodatku straszą burzami… 22c
Sprawdziłam w katalogach bibliotek, z których korzystam, że jest tam sporo książek Miniera, więc i na niego przyjdzie czas. Ostatnio polubiłam książki Andrea Camilleri. Trochę późno, bo autor od dawna jest znany, ale nic straconego.
Z orzechów włoskich można przygotować nalewki zdrowotne. A właśnie jest dobra pora, bo orzechy powinny być miękkie i łatwe do pokrojenia. Dobre i łatwe przepisy a także sposób użycia podaje Pan Tabletka na swoim blogu: https://pantabletka.pl/nalewka-z-orzecha-wloskiego-na-zoladek-niestrawnosc-przepis/ Tylko trzeba dobrze zabezpieczyć dłonie.
To bardzo ciekawy i pożyteczny blog.
Krystyno,
Na podstawie książek Camillierego również postały filmy, powinny być dostępne na Netflixie.
Krystyna,
Dziękuję za przypomnienie o nalewce orzechowej. Sąsiad ma dwa drzewa orzechów włoskich. Zerwę kilka orzechów aby zrobić nalewkę. Jestem bardzo ciekawa. Jako alkohol użyje wódkę z braku spirytusu. Dziękuję za przypomnienie bo teraz jest sezon na zerwanie orzechów na nalewkę.
U nas jest już w połowie sezon na Copper River Salmon. Łosoś z rzeki na Alasce. Wczoraj cena była $12.99 za fun wagi fileta. To jest droga ryba, ale smak jest wyśmienity i raz w roku można sobie spróbować. Mieszkańcy US kupią te rybę w Costco. Jestem pewna że Copper River Salmon jest w sklepach w British Columbia i innych miejscach w Kanadzie.
Kiedy cena zejdzie poniżej $10.00 uwędzę te filety w domowej wedzarce. My to robimy na zewnątrz ale wiem że istnieją domowe wędzarki.
Posadziłam sadzonki cebuli odmiana Walla Walla. Bardzo smaczna cebula nazwana od miasteczka w WA o tej samej nazwie.
W tym roku mamy problem z małżami, krewetkami i ostrygami. Wybrzeże od OR do WA jest zamknięte do zbierania seafood. Takie zakazy są od czasu do czasu ale w tym roku ten zakaz jest o wiele dłuższy i na większym obszarze wybrzeża.
Trucizna powoduje paralytic poisoning. To nikogo nie zabije ale powoduje problemy żołądkowe.
Czekamy aby zjeść miejscowe małże i krewetki. Na razie jest “sit and wait” 🙁
Tu jest artykuł na ten temat i szczegółowe informacje.
https://www.knkx.org/environment/2024-06-10/what-to-know-about-the-paralytic-shellfish-poisoning-in-pacific-northwest
Tymczasem smacznego przy konsumpcji innych smakołyków. 🙂
Puszcza Białowieska pojawiła się jeszcze raz w środku książki – jednym zdaniem. żę „znowu przyśniła mu się Puszcza Białowieska”.
Pora na „Noc” – tom 4 serii. Chyba jest 8 pozycji w serii, ale widzę, że na piątym tomie polska edycja się kończy (pewnie reszta w tłumaczeniu 😉 )
Camillieri już dawno „przerobiony”.
Wczoraj spagetti z sosem własnym, dzisiaj powtórka z rozrywki. A i to część sosu zamrożona, bo przecież nie ma sensu robić mało, jak można dużo 😉
J. zakupił szparagi i mam zamiar zaryzykować i sprawdzić, czy alergia trzyma się mocno, czy już minęła…
Alicjo,
prawdopodobnie Bernard Minier był w Polsce i odwiedził Puszczę Białowieską, bo przecież jest ona jedną z ważniejszych atrakcji turystycznych w naszym kraju. Na mnie zrobiła duże wrażenie, więc może i Minier zachwycił się nią.
Orca,
do nalewki orzechowej nada się jak najbardziej wódka. Moja nalewka ma już kilka lat, bo jakoś niewiele jej używamy.
Dziś w programie kulinarnym była mowa o konfiturze z zielonych włoskich orzechów jako dodatku do lodów i innych deserów. Pewnie ma ciekawy smak, ale takich rzeczy nie bardzo chce mi się robić.
Ewo,
dziękuję za podpowiedź. Sprawdziłam Netflix i znalazłam ” Kształt wody”. Od tej książki zaczęłam czytać Camilleriego.
Krystyna,
Dziękuję za zachętę. Wódki u nas jest duży wybór. Made in Poland, France, Sweden i oczywiscie miejscowe. Największy wybor alkoholu jest w sklepach Total Wine.
O konfiturze z orzechów tylko poczytam…
W 4 tomie znowu wątek Puszczy Białowieskiej. Mroczny – otóż ścigany przez wszystkie tomy morderca zakopał się na jakiś czas w Puszczy Białowieskiej i tam gdzieś w jakiejś chatce załatwił niecnie kilka Polek.
Nigdy nie byłam w tamtych okolicach – na Mazurach owszem, obóz harcerski nad fajnym jeziorem w lesie, w okolicach Pasymia, a konkretnie Elganowo, taka mała (wtedy, pół wieku temu!) wioska. Sprawdziłam – nadal niewielka, za to nad jeziorem tłoczno…
Dzień dobry 🙂
kawa
Zawsze chętnie czytam Wasze czytelnicze podpowiedzi, bo nie jest łatwo przedrzeć się przez te ogromne ilości tytułów wydawanych w obecnych czasach zatem każda sugestia jest bardzo cenna.
Zainspirowana przepisami na nalewkę orzechową podrzuconymi przez Krystynę zebrałam wczoraj orzechy w zaprzyjaźnionym ogrodzie, a dzisiaj są już w piwnicy zalane stosownymi procentami. Zrobiłam wersję z dodatkiem cukru trzcinowego.
Tę nalewkę już dobrze znamy od wielu lat i wiemy, że jest rzeczywiście skuteczna przy problemach żołądkowych. Zebrałam też przy okazji czerwone porzeczki, trochę agrestu i jeżyn. Owoce będziemy podjadać na surowo albo używać do mlecznych koktajli.
Co do moich obecnych lektur to czytam w tej chwili: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5088906/tylko-one-polska-sztuka-bez-mezczyzn
Sylwia Zientek jest już nam znana z „Polek na Montparnassie” i dalej drąży podobny temat. Warto zajrzeć również do tej książki.
Alicji – choć spóźnione lecz serdeczne życzenia
aby zdrówko dopisywało
pochmurnych dni było mało
radość w życiu często gościła
w Twym serduszku gniazdko wiła
dni tych dobrych niech przybywa
trosk i zmartwień zaś ubywa
Krystyno,
Tych filmów jest znacznie więcej: https://www.netflix.com/search?q=montalbano
Tak, Ewo, też po chwili zorientowałam się, że jest bardzo dużo tych filmów. Wystarczy na wiele miesięcy. Tylko dziwne, że sama nie wpadłam na pomysł przejrzenia Netflixa 🙂
Kawa Irka podana dziś w towarzystwie sękacza, to tak a propos Puszczy Białowieskiej.
Danuśka,
pierwsza książka Sylwii Zientek przeczytana, tę drugą też już znalazłam w bibliotece.
Dzięki, Echidna – dobre życzenia zawsze mile widziane 🙂
Nie wiem, jak robicie szparagi – ja zawsze z wody, polane usmażoną na maśle tartą bułką. Dzisiaj spróbowałam innego sposobu i bardzo polecam szparagi z patelni.
Wymyć, osuszyć, sól + pieprz, skropić oliwą z oliwek i rzucić to na rozgrzaną patelnię, dodać łyżkę masła. Obsmażać 5-6 minut i gorące podawać na stół. PYCHA!
A jutro się okaże, czy wstanę w swędzących plamach, czy zostanie mi to oszczędzone… szparagów nie jadłam już dobrych kilka lat.
p.s. Dla operacyjnej wygody szparagi przekroić na pół, krótszymi łatwiej żonglować.
Alicjo – wrzucić szparagi na dobrze osoloną, wrzącą wodę. Gotować 3 minuty, zblanszować. Na patelni rozgrzać 1-2 łyżkę/i masła, wrzucić szparagi osączone z wody i nieco osolić. W połowie 2-3 minutowego obsmażania – stać przy kuchence i pilnować co jakiś czas potrząsając patelnią – dodać przeciśnięty przez praską ząbek lub dwa czosnku i delikatnie wymieszać. Podawać wprost z patelni.
Tak samo można potraktować broccolini, marchewkę i fasolkę szparagową. Z tym, że marchew i fasolkę gotujemy kilka minut dłużej.
Przepisów i dodatków jest sporo, sposobów przygotowania i sprzętu kuchennego takowoż. Zaijane w boczek, smażone w cieście, w beztłuszczowych frytkownicach itp itd.
My osobiście lubimy te przygotowane wg powyższego przepisu.
My bardzo lubimy szparagi gotowane na parze, ostudzone i podane z sosem składającym się z : majonezu, jogurtu naturalnego, musztardy, drobno posiekanych jajek na twardo i dużej ilości koperku. Wszelkie inne sposoby też pyszne, na zdjęciu zapiekane z szynką i serem: https://tiny.pl/dpw7r Podobnie można przygotować fasolkę szparagową.
PYTANIE:
Do solanki na ogórki małosolne zawsze używałam ostudzonej przegotowanej wody.
Wczoraj wyczytałam, że powinna to być kranówa prosto z kranu, to gwarantuje chrupiące ogórki. Co Wy na to – jak robicie? Zaznaczam, że woda z mojego kranu nie jest chlorowana ani w żaden sposób niemile pachnąca.
Co do szparagów – niestety, zjadłam malutko, na spróbowanie, i reakcja nastąpiła, więc żegnam ozięble. Pozostaje fasolka szparagowa, brokuły, kalafiory i tak dalej. Dużo, ale szparagów szkoda…
Do solanki używam kranówy, ale sól rozpuszczam lekko ją podgrzewając bez gotowania. A wodę prosto z kranu piję już od 6 lat. Po operacji zaćmy, kiedy nie mogłem nosić ciężarów, przeszedłem na kranówkę. Oczywiście dotyczy do pewnych sprawdzonych wodociągów. Na wyjazdach dla pewności korzystam z wody butelkowanej.
Ceny w Kamerunie jak w Polsce…
https://youtu.be/YYpC3j2xK9I?si=m9Q4TfjoTAJS2EDy
Ja też piję kranówę – o ile się nie mylę, u nas woda jest ozononowana, mam znajomego w wodociągach, tak mi powiedział (wodę pobieramy z jez. Ontario).
Dzięki, Irek.
Pytanie – po co mam najpierw gotować szparagi a potem podsmażać, jak wystarczy ta druga operacja i wymaga tylko 5-6 minut?
Szukałam nieskomplikowanego przepisu, bo to inne z boczkiem, szynką itd. znam.
Ale z żalem dla siebie muszę skreślić z mojego jadłospisu (tylko dla J. oraz gości).
Dzień dobry 🙂
kawa
Irek,
już kiedyś chyba mi mówiłeś, jak ta roślina się nazywa, ale zapomniałam…
https://photos.app.goo.gl/1vceeHsR6eWzE2sb8
Alicjo,
to jest żmijowiec.
O, ładne imię!
Właśnie dzisiaj czytałam w gazecie o pladze żmij zygzakowatych na Dolnym Śląsku. Są pod ścisłą ochroną… a wciskają się do domów! Jak ścisła ochrona, to znaczy (chyba), że ich jest mało – a tu mowa o pladze…
Nie mam nic przeciwko żmijom, o ile trzymają się ode mnie z daleka! Tutaj nie występują, ale w okolicy Niagary grzechotnik pod nazwą massasauga rattlesnake, na preriach podobnie, no i w British Columbii ichni grzechotnik. Na moim ogródku przyłapałam kiedyś takiego, tupnęłam nogą i zwiał:
https://photos.app.goo.gl/jwe6mqouPsVstvD68
A ze żmiją zygzakowatą miałam nieprzyjemność w Polsce lat temu z 10, w lasach na Pomorzu Zachodnim. Już sięgałam po grzybka, a tu nagle widzę – podejrzany kijek…a to była żmija zastygła w ruchu, nie wiem, kto był bardziej przestraszony! Ja pierwsza odtrąbiłam odwrót.
https://photos.app.goo.gl/T42VL4QPZ7XrgeCw5
Wyczytałam, że roślina bardzo miododajna oraz może być stosowana jako odtrutka na jad żmij 😯
To chyba coś z medycyny ludowej? Ale ładna roślina, jest w mojej okolicy trochę po rowach i nieużytkach.
Dzień dobry 🙂
kawa
W temacie wody do kiszenia ogórków – ja sama nie robię już ogórków, nie mam dobrego miejsca do ich przechowywania, często psuły się, więc się zniechęciłam. Ale rozmawiałam dziś na ten temat z siostrą i koleżanką – obie przygotowują doskonałe ogórki. Używają wody z kranu, tak jak pisał Irek. Sól kamienna i ogórki ze sprawdzonego miejsca.
Ja robię tylko ogórki do bezpośredniego spożycia – małosolne w 4-litrowym słoju, ze dwa razy w ciągu lata.
U nas jeszcze nie ma ogórków odpowiednich do kiszenia – ja kupuję w sklepie.
Pamięta to ktoś?
https://www.google.com/search?client=firefox-b-d&q=%C5%BCyj+m%C3%B3j+%C5%9Bwiecie#fpstate=ive&vld=cid:08617aa8,vid:TiGhyoXpKsw,st:0
Osiecka…
https://www.youtube.com/watch?v=_9pfbgpYDsk
https://www.youtube.com/watch?v=kcNgzm29n98
https://www.youtube.com/watch?v=YPLHkhZ3Tq0
„dziewczyna o perłowych włosach”
Dzień dobry 🙂
kawa
https://www.youtube.com/watch?v=J4WwWTS4kAQ&t=133s
https://www.youtube.com/watch?v=FpV0rHSc4zw
🙂
Ja mam takie szklanki, jak na Irkowym zdjęciu. Półlitrowe, czyli tyle, ile mi potrzeba na pierwszą herbatę dnia.
Herbatę! 😉
W miniony weekend zorganizowaliśmy mini zjazd rodzinny, to znaczy kuzynostwo z Gdyni zawitało do Warszawy i odwiedziło nas też na nadbużańskich włościach. W ramach różnego rodzaju atrakcji mieliśmy niesłychane upały, gwałtowną burzę akurat w momencie, kiedy wychodziliśmy na miasto, bardzo udany wieczór w barze karaoke, a kulinarnie m.in. cukinie faszerowane mięsem z indyka i kaszą gryczaną duszone w sosie pomidorowym. Cukinie wykonałam osobiście i z pełnym zaangażowaniem 🙂 Muszę przyznać nieskromnie, iż wzbudziły powszechne uznanie. Natomiast osobom, które mają gdzieś w swoich okolicach cukiernię Sowy polecam serdecznie rożki czekoladowe z nadzieniem marcepanowym i odrobiną alkoholu. Rożki nabył w gdyńskiej cukierni jeden z kuzynów i będziemy mu za to dozgonnie wdzięczni, to czysta poezja!
Podczas kolejnej fali upałów pamiętajcie koniecznie o sałatce z arbuza, fety i czarnych oliwek. Czy dobrze kojarzę, iż to Jolly Rogers podpowiedziała nam swego czasu ów pomysł na powyższą sałatkę?
U nas Canada Day – najważniejsze święto państwowe. Nie pamiętam, kiedy było tak zimno 1 lipca, jak tu jestem 42 lata – chyba nigdy, zawsze były to dobrze rozpędzone już upały. Zaledwie 10c rano, teraz 22c, ale
Cierpią zwierzątka, bo od wczoraj już fajerwerki „prywatne” w ogródkach, a dzisiaj wieczorem będzie „państwowy” salut.
Sałatkę z arbuza robię od lat i o ile pamiętam, przepis podrzucił mi Wojtek z Ottawy. A, i jeszcze parę listków mięty (albo malutkie listki melisy). Ale dzisiaj nic dla ochłody, natomiast coś na rozgrzewkę by się przydało. Oj, zaskoczyła nas (negatywnie) pogoda…
Na obiad ryba, smażona.
Danuśka,
rożki czekoladowe z cukierni- kawiarni Sowa znam bardzo dobrze 🙂 Są jeszcze rożki kokosowe, ale wolę czekoladowe. Do kawy pozwalam sobie na jeden. Dodatkową zaletą jest to, że dobrze znoszą transport, więc nie dziwię się, że kuzynostwo je przywiozło znad morza.
Dobrze, że przypomniałaś o faszerowanych cukiniach, zrobię je wkrótce.
W naszych lasach pojawiły się kurki; zebraliśmy je blisko drogi przy lesie. Dla 2 osób w zupełności wystarczy.
Kuzyni Danuśki przybyli na Mazowsze, a ja spędziłam przedłużony weekend w Trójmieście. Pretekstem był poniedziałkowy koncert Diany Krall w Operze Leśnej. Udało nam się w międzyczasie wpaść na Molo w Sopocie, przejść się Monciakiem, odwiedzić Pana z Widelcem (jak moja siostra nazwała kiedyś Neptuna) w Gdańsku, zwiedzić tamtejsze Muzeum II Wojny Światowej i popłynąć na Westerplatte.
Koncert nam się podobał, chociaż mieliśmy nadzieję na więcej. Diana śpiewa, grając przy okazji na fortepianie, a towarzyszyło jej dwóch świetnych muzyków: wiolonczelista i genialny perkusista.
Krystyno- fani rożków czekoladowych łączcie się 🙂
Kurek ani żadnych innych grzybów niestety nadal u nas nie ma, ciągle za mało pada i wszyscy nad tym ubolewamy.
Małgosiu-Pan z Widelcem rozśmieszył mnie niezwykle i jeśli kiedyś będę z kimś rozmawiała o Neptunie to przytoczę ową nazwę 🙂
Przeczytałam podsumowanie koncertu Diany Krall na stronie Trójmiasta, a tam z kolei ciekawy pomysł na określenie głosu tej artystki:
https://kultura.trojmiasto.pl/Diana-Krall-w-Operze-Lesnej-2024-n190871.html
Nasza ci ona, Diana Krall.
Dzień dobry 🙂
kawa
A tak, jesli chodzi o pogode i wszystkie takie tam powiem, ze mlodym musze klarowac, ze wszystko to juz bylo.
A dlaczego: bo wczoraj, przedwczoraj – a i jutro najprawdopodobniej pojutrze – temperatury u nas ponizej, albo akurat wokol 20 C.
Mlodszym musze opowiadac, ze kiedy w moich czasach wakacyjnych, letnich bylo pare dni o temperaturze ponad 25 C, to sie o takich dniach pamietalo! A tak, to bylo jak leci. Byl taki lipiec (1958?) gdy dzien w dzien siedzielismy na stryszku z sianem, grali w karty i patrzylismy na szare strugi deszczu przez otwarta luke.
Nie jestem w zadym wypadku negacjonista klimatycznym, chodzi mi raczej o absurd pogodowy w ktorym sie znalezlismy.
Tu pada i pada od jakiegos roku. Tu pada tak jak zawsze tu, tzn dosc lagodnie, ale teraz juz ze skutkiem. U corki piwnice zalewa gdzies od sylwestra, a ziec musi wlasciwie bez przerwy usuwac wode z piwnicy.
Ziec wyglada niecierpliwie suszy!
Happy 4-th of July, Orca 😉
Rożki czekoladowe od Irka tak mi się spodobały, że odszukałam przepis, żeby go niedługo wykorzystać : https://niebonatalerzu.pl/2020/01/ciasteczka-orzechowe-rozki-z-czekolada.html
Mnie chłodny / chwilowo/ lipiec nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. Dzień był pochmurny, a teraz pada.
Bardzo wiele nowych budynków powstaje na podmokłych terenach. Widziałam zdjęcia z akcji tutejszych strażaków, którzy wypompowywali wodę z nowych osiedli domów szeregowych. Deweloperzy budują wszędzie, gdzie się da, a mieszkańcy mają potem kłopot.
Wspomnienia Pepegora jak zwykle świetne. W tamtych czasach dzieci najczęściej same organizowały sobie czas, a wakacje przeważnie spędzało się na miejscu z kolegami i koleżankami. Pomysłów nie brakowało, nawet na deszczowe dni.
Dla Małgosi : https://galeria.trojmiasto.pl/Diana-Krall,2,549682.html
Alicja,
Hot dogs, my neighbor. Yummy.
🙂
Jeszcze was czekają fajerwerki 🙂
Krystyna i Pepegor,
to były czasy, kiedy nie w każdym domu był telewizor, o „internetach” nie wspominając, bo to się nawet nie śniło. Ale daliśmy radę i z byle czego robiło się zabawę. Ja miałam mało sąsiadów, a do wsi daleko, ale właśnie przypomniało mi się, że z dwoma starszymi (w naszym wieku, bo było dwoje młodszych) sąsiadami grałyśmy z siostrą „w noża” i ja przeważnie wygrywałam – miałam bardzo precyzyjną rękę. Poza tym nieśmiertelna zabawa w chowanego, „w klasy” i inne takie, co nie potrzeba było nic, tylko wyobraźni trochę. Na deszczowe dni – warcaby!
Oraz książki.
Nie narzekam. Parafrazując Kisiela – każdemu to, w jakich czasach (i miejscach) się urodził.
Ciężki dzień – wilgoć i 30c, ale w domu jeszcze klimy nie włączaliśmy, bo spokojnie można znieść. Pewnie do jutra…
W prowincji Ontario trwoga, bo od jutra strajkuje nasz monopol spirytusowy – jak wiecie pewnie, bo już o tym wspominałam, jest to taki przedziwny kraj, a raczej prowincja, bo inne prowincje mają inaczej, że alkohol sprzedawany jest tylko w sklepach z alkoholem. Rząd prowincjonalny pod naciskiem obywateli oraz innych sklepów, spożywczych na przykład, chciał wprowadzić, żeby alkohol był dostępny w normalnych sklepach.
Na to tłuste koty z LCBO (to ten monopol) nie chcą się zgodzić, bo to oni dyktują ceny i są one takie same we wszystkich ichnich sklepach. A gdyby nie daj boże jakiś prywatny sklep, albo co gorsza sieć (np. spożywcza) mogła sprzedawać alkohol, i nie daj boże miałaby konkurencyjne ceny?! I tak jest odkąd pamiętam – zjeździłam ćwierć świata i nigdy nie spotkałam się z czymś takim, żeby w osiedlowym czy przydrożnym sklepie nie można było kupić butelki wina czy piwa, zawsze też jest wybór jakichś mocniejszych alkoholi. No więc bronią tych swoich wyłącznych sklepów jak niepodległości, a przecież sami mogliby na tym skorzystać, bo wybór mają spory, większy niż byłby w przeciętnym sklepie, i też mogliby żonglować cenami, być uczciwą konkurencją. Są co prawda sklepy z piwem (Beer Store) oraz lokalne „kioski” z winem ontaryjskim, one nie są zrzeszone w LCBO i nie strajkują, ale ontaryjskie wino… nie wypowiem się, poza tym droższe niż to sprowadzane z Australii na przykład.
Więc tutejsi rzucili się „do monopolu”, żeby zrobić zapasy whiskey i innych „twardych” alkoholi, a ja zakupiłam 3 butle australijskiego wina. Strajk ma trwać podobno 2 tygodnie, a „potem się zobaczy”.
W sklepie był facet, który dyskutował z personelem – „zmuszacie mnie do picia! Bym sobie kupił jedną butelkę, a tak to robię zapas i na pewno będę kuszony, żeby ten zapas wypić przed czasem!”
Coś w tym jest
A po drodze do rzeczonego sklepu spotkałam uroczą parkę, która nie zwracała uwagi na ruchliwą drogę obok, ale przede mną dała w długą 🙁
https://photos.app.goo.gl/w8svqFpEck8fvvhQ9
Dzień dobry 🙂
kawa
Kolejny dzień sauny.
Irek,
znam tutejszą nazwę i łacińską – jaki jest (o ile jest) polski odpowiednik? U nas rośnie to po rowach i przy ścieżkach prawie na niczym, na kamieniach niemalże.
https://photos.app.goo.gl/FnyDb2vpBJHmoUjH9
Alicjo , wygląda mi to na rozchodnik ostry.
Dzięki. To by nawet pasowało.
https://www.youtube.com/watch?v=jhat-xUQ6dw
Ten koncert oglądałam nazywo w tv naszej. Pamiętam jak dziś.
https://www.youtube.com/watch?v=h7szCWjaPeY
To był szczególny koncert. Wspaniały.
https://www.youtube.com/watch?v=L-JQ1q-13Ek
https://www.youtube.com/watch?v=u9Dg-g7t2l4
https://www.youtube.com/watch?v=bZolfKgW5Is
Dzień dobry 🙂
kawa
kawa
Herbata!
https://photos.app.goo.gl/cvX1gpwBSsFnhse66
Małe tygrysiątka nie wiedzą, że nie są gorylami 😉
https://x.com/AMAZlNGNATURE/status/1809777278164897861
I jeszcze coś. Skąd się wzięli Burgundowie? Nie zgadniecie 😉
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/2261761,1,fascynujacy-ksiazeta-burgundii-jacy-byli-tak-naprawde-ci-sredniowieczni-celebryci.read?src=mt
Jak to tak dzisiaj – bez kawy?! No to herbata…
https://photos.app.goo.gl/S62Wf3oJcUBmucwm8
Dzień dobry 🙂
kawa
Jaka piękna kawa 🙂
I smutno trochę, pożegnaliśmy się wczoraj z Tadeuszem Woźniakiem, a dzisiaj odszedł Jerzy Stuhr. Robi się pustawo wokół mojego pokolenia…
https://www.youtube.com/watch?v=J8SSEJGr264
Świetna książka Marty Sawickiej – Danielak „Oko tygrysa. O bestii, którą stworzył człowiek”.
Nie jest to beletrystyka – raczej książka podróżnicza (Indie), ale jest tam o wiele więcej niż relacja z podróży. Trudno się oderwać.
Jak fajnie jest odkrywać autorów, o których się wcześniej nie słyszało. Parafrazując Jerzego Stuhra – pisać każdy może… ale niektórzy robią to znakomicie!
Alicjo, dziękuję za podpowiedź. Sięgnę po „Oko tygrysa”. W tym roku byliśmy w Indiach – na północy. Tę część świata odwiedziliśmy po raz pierwszy. Wróciliśmy pełni wrażeń i świadomości własnej niewiedzy. Przed wyjazdem, żeby więcej widzieć i rozumieć, czytałam „Drogę do Indii” Forstera. Książka opisywana jako najlepiej przedstawiająca stosunki wewnętrzne sprzed uzyskania przez Indie niepodległości, dała mi historyczne tło. Brakuje mi jednak spojrzenia współczesnego, które pomoże mi lepiej zrozumieć to, co widziałam i zobaczyć to, czego nie widziałam.
Dzień dobry 🙂
kawa
Lena2,
sięgnij – nie pożałujesz! Ciekawa jestem Twoich wrażeń z podróży, może skrobniesz coś na ten temat?
Lena,
ciekawa jest książka Pauliny Wilk ” Lalki w ogniu” o współczesnych Indiach/ już tu kiedyś wspominana/ : https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4997559/lalki-w-ogniu .
U nas gorący lipiec, ale zdarzają się i chłodniejsze dni. Można podjechać do lasu i rozejrzeć się za kurkami. Tak też dziś zrobiliśmy. Kurki rosną po deszczach i nie trzeba wchodzić głębiej do lasu, wystarczył spacerek brzegiem i przez niecałą godzinę trochę ich nazbieraliśmy.
W sklepach zatrzęsienie wszelkich owoców, wszystkich nie da się spróbować. Cały czas są jeszcze truskawki, ale już bardzo drogie. Pojawiły się też śliwki. Przeważnie kupuję borówki amerykańskie, arbuza i wiśnie.
A ja, my, polnocnozachodnia Polske, po raz kolejny i zawsze z ochota, odwiedzilismy teraz wlasnie, Zabie Blota i okolice.
Gospodyni jak zawsze – wspaniala, a my, Inka, Lucjan i n.p. – wdzieczni za to, ze moglismy byc tam raz jeszcze.
Pozdrawiam Was wszystkich i – do mozliwego, jeszcze raz zobaczenia.
„Oko tygrysa” też jest świeżutka, bo tegoroczna i ostatnie zapiski są bodaj z grudnia 23 – autorka bywała tam trzy razy. Trafiłam na recenzję i zaciekawiła mnie, dlatego zakupiłam i jestem zachwycona. Wynotowałam, że autorka jest właścicielką restauracji, którą prowadzi wraz z mężem (kiedy nie podróżuje 😉 ) i w zwiążku z tym mam następną książkę na uwadze „Ambasada śledzia”.
Ale najpierw „Kapelusz cały w czereśniach” – historia rodziny Fallacich, którą oczywiście napisała Oriana Fallaci. Pamiętam jej dziennikarskie opowieści i zaangażowanie w sprawy tego świata, znakomite wywiady, zadziorność i niezłomną postawę w obronie swoich przekonań. Była także zaangażowana w sprawy polskie w latach 80-tych. Kontrowersyjna – ale wybitna. Ponad 800 stron… będzie co czytać!
Pepegor,
też się wkrótce wybieramy, jak co roku 🙂
W tamte i nie tylko tamte strony. Od kiedy znamy Starą Żabę, nigdy jej nie omijamy.
Po drodze nam, to prawda.
https://photos.app.goo.gl/YVnSYFNKvGVJurDW8
https://www.youtube.com/watch?v=UMVjToYOjbM
…i jeszcze to:
https://www.youtube.com/watch?v=1o4s1KVJaVA
https://www.youtube.com/watch?v=TLV4_xaYynY
Głośno!
No i to…
prawie nikt nie pisze, to ja jestem rozpasana 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=FOt3oQ_k008
Krystyna, dziękuję za „Lalki” . Dzięki Tobie i Alicji mam zaprogramowaną lekturę na najbliższy czas i nadzieję, że w głowie mi się poszerzy i utrwali. Tylko muszę zdobyć te książki. Alicjo, chętnie napiszę, bo wciąz jestem pełna wrażeń, a więc i pragnienia, by się nimi dzielić. Tyle, że chwilowo jestem w galopie, m.in. dlatego, że pojutrze wyjeżdzam nad polskie morze, na kilka dni, a wcześniej staram się zdążyć z różnymi zadaniami. Najtrudniejsze są wyścigi z drzewem mirabelki. Zrzuca owoce, dopingowana przez wiatr, a ja padam na kolana, zbieram je i zamieniam w konfitury. Od przybytku głowa nie boli, to prawda, ale wytrzymać tempo jest trudno.
Pozdrów polskie morze, Leno! Ja za miesiąc..
…a tymczasem:
Trzynastego w Szczebrzeszynie
chrząszcz się zaczął tarzać w trzcinie.
Wszczęli wrzask szczebrzeszynianie
– cóż ma znaczyć to tarzanie?!
Wezwać trzeba by lekarza!
Zamiast brzmieć, ten chrząszcz się tarza!
Wszak Szczebrzeszyn z tego słynie
że w nim zawsze chrząszcz BRZMI w trzcinie!
A chrząszcz odrzekł niezmieszany –
przyszedł wreszcie czas na zmiany,
drzewiej chrząszcze w trzcinach brzmiały,
teraz będą się tarzały!
(nie wiem, kto to napisał, właśnie dostałam w łapy).
Dla przypomnienia:
W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie
I Szczebrzeszyn z tego słynie.
Wół go pyta: „Panie chrząszczu,
Po co pan tak brzęczy w gąszczu?”
„Jak to – po co? To jest praca,
Każda praca się opłaca”.
A cóż za to pan dostaje?”
„Też pytanie! Wszystkie gaje,
Wszystkie trzciny po wsze czasy,
Łąki, pola oraz lasy,
Nawet rzeczki, nawet zdroje,
Wszystko to jest właśnie moje!”
Wół pomyślał: „Znakomicie,
Też rozpocznę takie życie”.
Wrócił do dom i wesoło
Zaczął brzęczeć pod stodołą
Po wolemu, tęgim basem.
A tu Maciek szedł tymczasem.
Jak nie wrzaśnie: „Cóż to znaczy?
Czemu to się wół próżniaczy?!”
„Jak to? Czyż ja nic nie robię?
Przecież właśnie brzęczę sobie!”
„Ja ci tu pobrzęczę, wole,
Dosyć tego! Jazda w pole!”
I dał taką mu robotę,
Że się wół oblewał potem.
Po robocie pobiegł w gąszcze.
„Już ja to na chrząszczu pomszczę!”
Lecz nie zastał chrząszcza w trzcinie,
Bo chrząszcz właśnie brzęczał w Pszczynie.
(Jan Brzechwa)
Chrząszcz brzmi w trzinie w Szczebrzeszynie
że przepiórki trzy
podpatrzyły jak raz w trzcinie
cietrzew wieprze wietrzył.
Wietrzył cietrzew wieprzy szereg
oraz otomanę,
która miała trzy z nóg czterech
powyłamywane.
(autor nieznany, pamiętam ten wierszyk z podstawówki)
CIETRZEW
Trzódka piegży drży na wietrze,
chrzęszczą w zbożu skrzydła chrząszczy,
wrzeszczy w deszczu cietrzew w swetrze
drepcząc w kółko pośród gąszczy.
ŻABA
Warzy żaba smar, pełen smaru gar,
z wnętrza gara bucha para, z pieca bucha żar,
smar jest w garze, gar na żarze,
wrze na żarze smar.
To a propos Żaby 🙂
Kto ciekawy i chce sobie język połamać, niech zajrzy na stronę, którą właśnie znalazłam:
https://spbieniowice.szkolnastrona.pl/index.php?c=page&id=110
Dzień dobry 🙂
kawa
https://g.pl/news/7,187452,31134249,te-ogromne-truskawki-sa-uznane-za-najdrozsze-na-swiecie-cene.html#do_w=399&do_v=1147&do_st=RS&do_sid=1799&do_a=1799&do_upid=1147_ti&do_utid=31134249&do_uvid=1720789112886&s=BoxOpImg11
W kwestii łamańców językowych to przeczytałam dzisiaj o najdłuższych nazwach miejscowości w Polsce i są to Sobienie Kiełczewskie Pierwsze oraz Przedmieście Szczebrzeszyńskie. Mamy też nazwy nazwy miejscowości, które imponują swoją długością i zamykają się w jednym słowie i są to np. Jazgarzewszczyzna czy Szymankowszczyzna. Ach ta polszczyzna, czyż nie mamy powodów powody do dumy 🙂
Co do żaru to bucha on ci u nas nie z pieca tylko z nieba. Kiedyś w poszukiwaniu słońca i ciepła wyruszaliśmy z Polski na południe Europy. Od kilku już lat należałoby wyruszać na północ, by znaleźć trochę ochłody.
Upały nie przeszkodziły nam jednak uczestniczyć w spotkaniu u Nowego, który podjął nas bardzo smakowicie daniami rodem z kuchni żydowskiej i przyrządził czulent oraz kugiel. Kuzynka Magda uzupełniła owo menu przynosząc knysze z farszem z ziemniaków i cebuli. Ciekawostką było też koszerne wino o smaku leśnych owoców, które w żydowskich domach podawane jest na aperitif. Jak dobrze wiecie(Nowy wspominał o tym niejednokrotnie na blogu) nasz kolega podczas długich lat spędzonych za oceanem miał okazję poznać dosyć dobrze dwie kuchnie- żydowską oraz meksykańską. O amerykańskiej nie wspominam, bo to oczywista oczywistość. Ta biesiada była bardzo miłą okazją do spotkania się z dawno niewidzianą Kocimiętką oraz jej Drugą Połową.
W miniony weekend spotkaliśmy się natomiast z nadbużańskimi sąsiadami, aby uczcić Święto Francji. To już nasza kilkuletnia tradycja i muszę przyznać, że wszyscy polubiliśmy to lipcowe rendez-vous. Były gruszki z serem pleśniowym i orzechami, rybna teryna, ratatouille, naleśniki na słodko oraz deser w kolorach francuskiej flagi. Kolor z lekka granatowy powstał dzięki dodatkowi jagód osobiście nazbieranych przez wykonawczynię tegoż deseru. W roli czerwieni cokolwiek zaróżowionej 🙂 wystąpił mus malinowo- porzeczkowy, a podstawą bieli był ser mascarpone, który wprawdzie wymyślili Włosi, ale machnęliśmy ręką na ów detal, bo przecież liczy się smak i dobre intencje.
Tradycyjnie ubraliśmy się w kolory jak wyżej, a stół udekorowany został podobnie.
Na co dzień popijamy wodę z cytryną i miętę dla ochłody, na spacer chodzimy jedynie o poranku, sąsiadów odwiedzamy wieczorem, a podczas zakupów najchętniej penetrujemy zawartość szaf i lad chłodniczych. No cóż, trzeba przeżyć, w tej chwili nasz nadbużański termometr wskazuje w 30 stopni w cieniu!
W ostatnich dniach przeszło wprawdzie kilka burz z ulewnymi deszczami, ale grzybów nadal nie ma.
Nie dostaję zawrotu głowy, ani też ślinka nie cieknie mi po brodzie czytając o japońskich odmianach truskawek. Za to z wielkim wzruszeniem wspominam smaki dwóch odmin truskawek: niewielkich „murzynków” oraz dużych, słodkich i soczystych „ananasów”. A jeśli jeszcze były prosto z krzaczka, nagrzane słońcem… Ech! Wspomnienia.
Danuśka – za gorąco? Zapraszmy do nas. Zimnica totalna, siecze deszcz wirujący w porywach zmiennego wiatru. I taka „przyjemna” aura ma utrzymywać się do końca tygodnia. Inna rzecz, że lipiec jest ponoć najzimniejszym miesiącem naszej zimy.
Ciepłe kurtki zakupione w polskim Timberlandzie doskonale zdają egzamin, a w domku wystarczy włączyć ogrzewanie i już nie straszna nam pogoda za oknami.
na upały, gdy słońce praży
każdy o napitku marzy
woda, soki, coca-cola
chcemy pić rodzinka woła
moja rada w taki czas:
herbatkę mocną parz
echidna © 2024
W Melbourne deszczowa zimnica,
a nad Bugiem skwarem dysząca okolica.
Herbatę parzyli już Anglicy w dalekich koloniach,
i pamiętamy, że herbata w upały to żadna agonia.
Pijali też dżiny z tonikiem i lodem,
ale to szofer do domu wracał
ich pięknym samochodem.
https://photos.app.goo.gl/MpLSoYSsrsyvmYUB7
Ze specjalną dedykacją dla Echidny 🙂 oraz tych nielicznych, ale tym bardziej cennych (!) Blogowiczów!
Wydawało mi się, że ten samochód stoi w prywatnym Muzeum Motoryzacji w Gdyni, ale tam jest brukowana kostka, a tu inna posadzka, więc nie jestem pewna. Byłam tam tuż po otwarciu muzeum, a więc dość dawno temu. W każdym razie w tym gdyńskim muzeum są i takie wspaniałe samochody jak ten na zdjęciu.
Jeśli chodzi o grzyby, to teraz raczej przeważnie kurki. Dziś właśnie jadłam risotto z kurkami osobiście zebranymi.
A niedawni skorzystałam z podpowiedzi Danuśki i zrobiłam cukinie faszerowane mielonym mięsem.
Truskawki „murzynki” to już chyba tylko wspomnienie. Od bardzo wielu lat nie widziałam ich w sprzedaży. Może uchowały się gdzieś u działkowiczów. A takie były pyszne.
Współczuje wam serdecznie z powodu tych koszmarnych upałów w Polsce i gdzie indziej. Moja wiedeńska rodzina też cierpi, tam bez klimatyzacji nie da się żyć ani tym bardziej pracować. Dlatego ja chwalę sobie mój północnonadmorski klimat. Tutaj też potrafi być bardzo gorąco ale z przerwami, pogoda jest na szczęście zmienna. Lubię ten nadmorski wiatr który chmury szybko przegania ale też nagania.
Jak jest upał to chętnie chodzę do kina. Ostatnio widziałam „Kind of Kindness” (nie wiem jak brzmi polski tytuł). Chciałabym ostrzec blogowych kinomanów, ten film jest CHORY. Wysiedziałam do końca tylko dlatego że na dworze było gorąco i bałam się wyjść. Poprzedni film tego reżysera, nagrodzony Oscarami „Poor things” bardzo mi się podobał.
Dziękuję Danuśce i Echidnie za piękne wierszyki!
Eva47 🙂
Dzięki za kinowe ostrzeżenie. W naszej dzielnicy smutna wiadomość dotycząca Multikina, które w sierpniu kończy swoją działalność i zostanie zburzone. Na jego miejscu powstanie blok mieszkalny z lokalami sklepowo-usługowymi na parterze.
Pobliskie centrum kultury podjęło rękawicę i będzie organizować wieczory filmowe bez reklam i bez pop cornu, co jest dobrą nowiną.
Krystyno- samochód na moim zdjęciu pochodzi ze zbiorów muzeum w Talmont-Saint-Hilare w Wandei. Wraz z Alainem lubimy oglądać wehikuły tego rodzaju, a szczególnie ciekawe są zjazdy czy też przejazdy ich pasjonatów często ubranych w stroje z epoki.
Dzień dobry Blogu,
zapraszam na spacer po Będzinie https://www.eryniawtrasie.eu/56511
Eva 47,
ten film, o którym piszesz ma polski tytuł ” Rodzaje życzliwości”. Owszem, znalazłam jedną recenzję napisaną w taki sposób, że nie bardzo wiadomo, jak autor ocenia film, ale albo przeoczyłam go, albo nie był w ogóle wyświetlany. Jak widać dobrze się stało.
Wiosną wybrałam się na film ” Spadająca gwiazda” zapowiadany jako komedia kryminalna, więc byłam pełna nadziei na dobrą rozrywkę. Wyszliśmy po kwadransie, bo film był dziwaczny.
Zainteresowana informacją o filmie „Kind of Kindness”, odszukałam recenzji w naszych mediach. I oto co znalazłam:
Krótkie fakty na temat „Kind of Kindness” („Rodzajów życzliwości”)
• Co: Przewrotne oraz kazuistyczne trzy opowieści reżysera „Poor Things” i „The Favourite”.
• Reżyser: Yorgos Lanthimos.
• Wykonawcy: Emma Stone, Jesse Plemons, Willem Dafoe, Margaret Qualley, Joe Alwyn.
• Film prawdopodobnie sprawi iż doświadczysz uczucia szaleństwa
ABC Entertainment /Michael Sun / 11 Jul 2024
Przed wielu laty byłam na seansie filmu Romama Polańskiego „Lokator” („The Tenant”). Z kina wyszłam jak po praniu mózgu. Zatem nie wiem czy jestem gotowa na uczucie szaleństwa po kolejnym filmie.
Uważam, że „Poor things” tegoż samego reżysera to obraz zawieszony pomiędzy surrealistyczną fantazją, groteską i czarną komedią jest filmem niezwykłym, okraszony wyborną grą aktorów, wspaniałą scenografią, doskonałymi zdjęciami oraz światłem.
Zabawny lecz również niepokojący. Szokujące, ale spontaniczny, swobodny i naturalny. Może jednak zaryzykuję…
Dzień dobry 🙂
kawa
Wróciłam z małych wojaży po Europie: Niemcy, Holandia, Belgia i Francja. Objedliśmy się ostrygami i mulami, nasyciliśmy oczy widokami Mont Saint Michelle i Saint-Malo.
Łasuchy w St.Malo już były… 12 lat temu?! 10 dni brakuje do okrągłej rocznicy! Czas leci…
https://photos.app.goo.gl/FAFHrkMY7DKJvWrt5
https://photos.app.goo.gl/HV9Kxa2JM5BodXkT8
Od jakiegoś czasu miałam problem z otwarciem blogowej strony. Dzisiaj się udało. Przeczytałma wpisy, zajrzałam na blog Ewy i Witka i z rozpędu przeczytałam: Będzin: kurki i zamek. 🙂
To chyba pod wpływem opowieści Krystyny o wyprawie do lasu.
Uczta u Nowego! Wyobrażam sobie jak było smacznie i sympatycznie. Z taką ekipą!
Podobnie w Żabich Błotach. 🙂
Ewo – Morawy! Krążę wokół tematu, nie wiem co wyjdzie. Dzięki za podpowiedź.
Z lektur – skończyłam książkę o Czerniowcach, teraz czytam Traumaland, przeplatając kryminałami.
W pracy gorąco. Biuro z oknem od południa, bez klimatyzacji. Oszczędności. 😀 Klimatyzację otrzymała księgowość, prezes i biura na parterze. Na piętrze bez chłodzenia zostały pokoje od północy i ja.
Przeczytałam*
Małgosiu,
chyba dobrze pamiętam, że rok temu też zwiedzaliście Francję, pływając barką. A teraz rejony nadmorskie.
Asiu,
to nie wyprawa, ale spacerek brzegiem lasu 🙂 ; bardzo przyjemny, bo chociaż dzień był gorący, to chodziliśmy w cieniu chłodzeni wiaterkiem od strony jeziora, raptem godzinę. Jutro planujemy powtórkę, bo mam ochotę na kurki.
Dziś pogoda była idealna, nie za gorąco, więc odwiedziliśmy park w Oliwie i było wspaniale. Takie widoki bardzo lubię.
Ewo,
na blog Podróże po kulturze natknęłam się kiedyś na stronie o moim rodzinnym mieście, bo autorka je także odwiedziła i opisała bardzo pozytywnie. Nie obyło się bez pewnych nieścisłości, ale dobrze oceniłam ten wpis. Tytuł blogu nie jest rzeczywiście zbyt fortunny, bo temat kultury raczej nie jest tam poruszany, no ale się rymuje 🙂 Będzina nigdy nie odwiedziłam, choć swego czasu bywałam w tamtym regionie.
Alicja wspomina spotkanie w St. Malo 12 lat temu, a mnie przypomniało się wydarzenie sprzed 10 lat – plener literacki na bulwarze nadmorskim w Gdyni z udziałem Piotra i Barbary Adamczewskich. Przeczytałam właśnie na trójmiejskim portalu, że po kilku latach wracają te spotkania literackie. Zdjęcia i filmik są z 2021 r., ale w 2014 roku miejsce wyglądało tak samo : https://kultura.trojmiasto.pl/Od-piatku-duza-impreza-dla-moli-ksiazkowych-w-Gdyni-n191424.html
Z tego spotkania mam książkę Piotra ” Jak smakuje pępek Wenus” z dedykacją.
Miałam też wtedy okazję spotkać piszącą tu od czasu do czasu Nanę .
Czas szybko mija.
Krystyno,
W kwestii Będzina fakty w zasadzie się zgadzają, tylko brak kontekstu i to nastawienie autorki… Podrzucam drugi wpis o Będzinie: https://www.eryniawtrasie.eu/56566
U nas lotniczy tydzień, w poniedziałem zawitały do nas dwa bombowce, weterani II Wojny Światowej. Od czasu do czasu robią taki oblot różnych miejsc na kontynencie, wystawa, a na koniec za 3 dni mały pokaz, co staruszkowie jeszcze z siebie mogą dać w powietrzu. Zdumiona byłam, jak cienka jest ta aluminiowa obudowa – jak nieco grubszy papier…
https://photos.app.goo.gl/pLJ8qy1dr8V9dNPw5
Eva,
„Poor things” przegapiłam, ale mam książkę. Do kina się przyzwyczajam powoli, ale na razie nic u nas nie widzę ciekawego w naszym Cineplex. Wszelkie sugestie mile widziane!
Ostatnio reklamują „Fly me to the moon”, komedia lekka, łatwa i przyjemna z doskonałą obsadą i chyba w przyszłym tygodniu się wybiorę.
Na obiad będzie świeżo złowiony przez kolegę kajtowca z Ottawy sandacz. Zrobię klasycznie , bo uważam, że taka świeża ryba jest najlepsza, w markecie takiej nie dostaniesz.
p.s.
W Kanadzie zawsze o tej porze roku zajadamy się słodką kukurydzą z wody + masełko i sól. Tutaj podaje się ją jako dodatek do obiadu, grilla (owinąć folią i upiec z poku na grillu), polecam.
Już drugi raz mi kwitnie w tym roku (kupiłam w maju czy wcześniej, nie pamiętam).
Na sterydach? 😉
https://photos.app.goo.gl/L69wh2vo94bu4bbP9
Dzień dobry 🙂
kawa
Pamiętam jak dziś, mojego Taty imieniny (najlepszego wszystkim Czesławom!), zjechali dziadkowie i była rodzinna impreza, gdzieś tam w tle Wawel2, wielki telewizor naonczas… i wtedy to była WIELKA SPRAWA, a moja babcia Janina powiedziała, że to niemożliwe. Ściema (wtedy jeszcze nie znano tego słowa) jakaś.
„Co jest możliwe, to możliwe
a co się zdaje to się zdaje…”
(Marek Grechuta – Tango Anawa”)
Postawiliśmy stopę na Księżycu, ale ciągle ulepszamy broń do zabijania bliźniego swego. Dziwny jest ten świat…. ale poniżej nie ta piosenka:
https://www.google.com/search?client=firefox-b-d&q=man+on+the+moon+song#fpstate=ive&vld=cid:a82f5c17,vid:dLxpNiF0YKs,st:0
…oraz niedoceniona, wspaniała Czesława:
https://www.youtube.com/watch?v=6slPFr1_1NA
Kawa od Irka od rana poprawia humor 🙂
Bardzo lubię utwory R.E.M., choć już nie grają od wielu lat.
A Violetta była jak najbardziej doceniana i niezwykle popularna, choć jej ekscentryczność a i pewnie zdrowie miały wpływ na taki a nie inny przebieg kariery.
Dziś przygotowałam boeuf stroganow, zupełnie już u mnie w domu zapomniany. A na kolację smażone kurki i borowiki . W piątek znów był mały zbiór kurek, ale już w innym miejscu niż poprzednio i dwa okazałe borowiki.
Ja myślę krystyna, że głównym problemem Jej kariery (od początku) był brak dobrego menadżera, co w owych czasach było rzadkością. Plus brak tzw pleców oraz innych „fajnych” znajomości w owym „światku”. A potem… poszła na żywioł z dewizą „ja wam jeszcze pokażę” wpadając w swoistą megalomanię.
Szkoda, bo Jej sopran koloraturowy, rozciągający się na cztery oktawy był wyjątkowy i niepowtarzalny.
Ostatnio Wombat nieco eksperymentuje z wołowiną. Upichcił wspaniały gulasz z pieczarkami i innymi dodatkami. Niby nic specjalnego lecz kolejność dodatków i ich wstępnego przygotowania odegrały znaczącą rolę w smaku dania.
krystyna, kiedyś wspomniałaś o zakupie wolnowaru. Czy nadal jesteś zainteresowana przepisami (sprawdzonymi) do owego ustrojstwa?
Ja też…R.E.M
Wojtek przywiózł sandacza i szczupaka, oraz takie dziwne ustrojstwo, z którego te ryby wyszły jak usmażone na patelni, ale bez żadnego tłuszczu 😯
Jutro podeślę zdjęcia.
Wojtek powiada, że to to robi wszystko… No dobra. Sprzedał mi sprzęt! To lubię.
Echinda,
też tak myślę. Czesława Gospodarek została wykorzystana przez wszystkich menago… niestety. Lewin Kłodzki – kilkanaście km od mojej chałupy. Nikt nie potrafił tego, nomen omen, zagospodarować. A ci którzy zagospodarowali, to dla siebie. Smutna historia…
echidno,
prawdę mówiąc, nie przypominam sobie moich ewentualnych zamiarów zakupu wolnowaru. Pamiętam, że pisaliśmy na blogu o zaletach wolnowaru; ma go moja koleżanka, ale chyba nie używa. Może chodziło o kogoś innego. W każdym razie nadal nie posiadam tego urządzenia.
Ale zaciekawiło mnie to, co piszesz o eksperymentach Wombata. Może podasz więcej szczegółów o tym gulaszu z pieczarkami. Co do pieczarek, to na pewno są one bardziej wyraziste w smaku niż świeże grzyby. Do wczorajszego/ i dzisiejszego/ boeuf stroganowa dodałam trochę pokrojonych świeżych borowików, ale potem ich smak nie był wyczuwalny. Pieczarki byłyby lepsze.
Sandacz to jedna ze smaczniejszych ryb. Jadłam tylko smażone. Pewnie, że ryba pieczona bez tłuszczu jest mniej kaloryczna, ale na przykład pieczony dorsz jest suchy i niezbyt smaczny, natomiast usmażony smakuje o wiele lepiej. Jutro na obiad będzie pstrąg tęczowy, jeszcze nie wiem, czy upieczony czy usmażony.
W taki gorący dzień jak dziś warto wybrać się do klimatyzowanego kina. W kinach studyjnych często wyświetlane są filmy o różnych malarzach i ich obrazach. Dziś obejrzałam ” Osobliwy świat Hieronymusa Boscha” – relację z wystawy jego obrazów z 2016 r.
Dobre podsumowanie ubiegłego stulecia:
https://www.youtube.com/watch?v=Yq7FKO5DlV0
No, czas najwyższy na zachowanie kawałeczka honoru. To moja polityczna wypowiedź na dzisiaj – ważna sprawa.
Dzięki za podpowiedź, Krystyna.
Na sieci widzę „Szaleństwo wyobraźni”.
W naszym kinie jest 10 scen , można oglądać 10 różnych filmów, ale zazwyczaj są to premiery filmowe. Jest też (było chyba) małe kino podobne do polskich kin dyskusyjnych, czyli takich, które wyświetlały kina niekoniecznie adresowane do wielkiej publiczności.
Przy okazji przypomniał mi się stary film z roku 1976 (tak, w kinach polskich za PRL puszczano premiery światowe, może nie w tym samym dniu, ale za miesiąc, powiedzmy.)
„Wszyscy ludzie prezydenta”
A tu najnowszy wywiad z Robertem:
https://www.youtube.com/watch?v=QwX-bQDsQ5Q
https://www.youtube.com/watch?v=zpotZUiKLbU
https://www.youtube.com/watch?v=9rpyzlyGTg4
Dzień dobry 🙂
kawa
Dorsz jest najlepszy wędzony! Masz rację, Krystyna – jest suchy i dlatego mi tak smakuje…Zawsze w Polsce sobie funduję, bo w naszej wsi mogę tylko kupić wędzoną makrelę w Baltic Deli, a i to nie zawsze.
Pojutrze mamy gości z Peru – ostatnio widzieliśmy się lata temu (2013). Wspaniałe wspomnienia… byliśmy tam nie pierwszy raz, Ricardo studiował na Queens University geologię i stąd się znamy, Jeden z synów mieszka w Montrealu.
https://photos.app.goo.gl/D51udbFAjxa3s1JX7
Alicji zazdroszczę świeżo złowionego sandacza, bo to znakomita ryba, jedna z najlepszych słodkowodnych, o czym już wspomniała wyżej Krystyna.
Z Krystyną chętnie pozbierałabym kurki, jako że u nas nieustająca grzybowa posucha. W akcie rozpaczy kupiliśmy trochę kurek na targu, by sobie przypomnieć jak wspaniale smakują.
Małgosiu-napisz, proszę, więcej o Waszej podróży, a poza tym jak zawsze czekamy na zdjęcia! Tym razem podróżowaliście samochodem?
Echidno- jestem już chyba od dwóch lat szczęśliwą posiadaczką wolnowaru i uważam, że to jeden z najlepszych zakupów do naszej kuchni.
W ramach wspominania niedawnej podróży po Gruzji udałam się z moimi koleżankami do: https://mala-gruzja.pl/, a karmią tu znakomicie! Na dodatek trafiłyśmy na bardzo sympatyczną kelnerkę, która dbała o nas z niezwykłą serdecznością.
Wczoraj byliśmy na grillu u naszych przyjaciół, a grill był praktyczny, bo ustawiony pośrodku stołu: https://tiny.pl/d4szk
Jakież to wygodne rozwiązanie- każdy może dorzucić i usmażyć to, co przygotowali wcześniej gospodarze. Były różne warzywa, dwa rodzaje mięs, kiełbaski, jednym słowem dla każdego coś dobrego 🙂
Ach, te internetowe historie:
Pewna pani zamieściła ogłoszenie:
„Sprzedam samochód marki Mercedes Benz, niewielki przebieg, cena 1 euro.”
Nikt nie odpowiedział na tę ofertę(podejrzewając rzecz jasna jakiś przekręt) oprócz jednego pana, który skontaktował się ze sprzedającą, przyjechał obejrzeć samochód i rzeczywiście kupił go za 1 euro. Zaintrygowany zadał jednak to bardzo nurtujące wszystkich pytanie- skąd ta niezwykle niska cena???
Pani odpowiedziała, iż mąż zaznaczył w testamencie, że pieniądze ze sprzedaży mercedesa należy przekazać jego sekretarce,…
Nigdy w Polsce się nie spotkałam z takimi śliwkami – tutaj występują pod nazwą „yellow plums” i okazuje się, że w Polsce też są i występują pod nazwą „żółte śliwki”.
https://photos.app.goo.gl/PaJmsR37312FwQga6
Ja też planuję odwiedzić jedną z kilku gruzińskich restauracji we Wrocławiu – mnie zaraziła Ewa ze swoimi opowieściami 😉
Kiedyś byłam w jednej, ale to było dość dawno temu.
Trudno zorientować się, jaka jest wielkość tych śliwek na zdjęciu. Mogą to być renklody, ale raczej nie; mirabelki można kupić na rynku od działkowców, bo są za delikatne, aby je przewozić daleko i w sklepach nie widuje się ich. Mogą to być takie śliwki jak te :https://erli.pl/produkt/sliwa-zolta-afaska-2-719,176608947?utm_source=skapiec.pl&utm_medium=referral&utm_term=CPC5&gad_source=1&gclid=EAIaIQobChMIoprQ9sC7hwMVu2RBAh2G9xg8EAQYAiABEgJbVfD_BwE
Na razie widziałam w sklepie tylko małe ciemne śliwki.
Danuśka,
podoba mi się ten grill. Tradycyjnego grilla na węgiel drzewny używamy bardzo rzadko, w tym roku w ogóle. Rozglądamy się za elektrycznym, ale w markecie nie było ani jednego. Czyżby były takie popularne ?
Krystyno,
to właśnie takie śliwki żółte, tylko moje sątroszkę czerwonawe. Wielkość… szkoda, że nie położyłam czegoś obok dla kontrastu, ale to nie problem, zaraz zrobię…
Kurze jajo jest dobrym wskaźnikiem:
https://photos.app.goo.gl/btdSVxpk5tVVxZwZ9
Przemyśliwam nad zakupem gara pod tytułem „air fryer”. Wojtek ma taki i w nim robił rybę w sobotę. Wyszła jak z patelni, pięknie zarumieniona, ale oczywiście to smażenie jest bez tłuszczu. To ustrojstwo ma wiele innych funkcju u dlatego mi się podoba. Wybrałam. 4.7 l W sam raz.
https://www.amazon.ca/dp/B0CJDGK6TV/ref=sspa_dk_hqp_detail_aax_0?sp_csd=d2lkZ2V0TmFtZT1zcF9ocXBfc2hhcmVk&th=1
Dzień dobry,
Podrzucam ostatni wpis z Będzina. Sama jestem zdziwiona, że tyle tego wyszło.
https://www.eryniawtrasie.eu/56781
Oj, zdołował mnie wygląd Będzina – słusznie podpowiadacie, że byyłby to dobry plan filmowy dla określonego rodzaju filmów, a przy tym możliwość, aczkolwiek bardzo słabiutka, wspomożenia kasy miejskiej. W czasach „wypraw pod Kraków” do Babci zwykle przejeżdżaliśmy przez Będzin albo inne pobliskie miasto regionu , nie sposób się połapać, gdzie się jedno kończy a drugie zaczyna… no i zamek w Będzinie pamiętam, charakterystyczny dla szlaku Orlich Gniazd.
Region Śląska węglem stał, zawsze był specyficzny jeśli chodzi o wygląd miast. Nie powalał. A teraz, jak widać, się dosłownie wali…aczkolwiek nie wszędzie, nie wszędzie!
Ewa,
a ja byłam i jestem zdziwiona jak przeczytałam zdanie o będzińskich Żydach, którzy „nie załapali się” na pogrom w synagodze i wylądowali w getcie.
Nie mogę uwierzyć że to napisałaś. Po jaką cholerę!
Eva47,
A zauważyłaś cudzysłów w tej wypowiedzi?
Ja tę wypowiedź przeczytałam jako gorzką konkluzję – bo ci Żydzi wyboru nie mieli, prawda? Czasem można źle odczytać intencje osoby, która coś pisze, bo w rozmowie inaczej to słychać, a i też można szybko dopowiedzieć, żeby było jasne, o co chodzi.
Nie mam wątpliwości, że Ewa nie miała żadnych złych intencji.
Tymczasem w dzisiejszej pazecie.pl znalazłam – dla kontrastu – artykuł o najpiękniejszej polskiej wsi, w której byłam wielokrotnie i może w tym roku się znów wybiorę, „odkryłam” ją chyba wcześniej, niż Robert Makłowicz 😉
I wiele razy tu wspominałam. Jest to miejsce, jak to mówią – klimatyczne…
https://g.pl/news/7,187455,31148024,wyniki-glosowania-nie-pozostawiaja-zadnych-watpliwosci-oto.html#do_w=254&do_v=1075&do_st=RS&do_sid=1223&do_a=1223&s=BoxLoCpImg4&do_upid=1075_ti&do_utid=31148024&do_uvid=1721593292632
I Marek Grechuta też kiedyś zabrał głos…
https://www.youtube.com/watch?v=26ob2IFEKZQ
A w pobliżu jest Kalwaria Zebrzydowska, też warta odwiedzenia.
*gazecie! (nie pazecie… 🙄 )
Oczywiście że zauważyłam cudzysłów, przecież go zacytowałam.
Evo,
Po co? Dla podkreślenia tragicznego losu tych, którym wydawało się że mają szczęście, bo uniknęli śmierci w pogromie.
Proste chłopskie jedzenie na upały, szybkie w robocie!
https://photos.app.goo.gl/E6j6NtfDCu1x7UzdA
-Kupić naleśniki „tortilla”.
– do miseczki wrzucić pokrojony w drobną kostkę pomidor, ogórek, cebula, czosnek drobno posiekany + dyżurne, wymieszać (taka szybka salsa).
– cieniutko pokroić plasterki 2-3 pieczarek
– na połowie tortilli rozłożyć kilka listków sałaty (romaine tutaj), położyć plasterki pieczarek, nałożyć salsę, dodać pokruszony ser feta (dużo! ja dałam za mało), posypać wszystko suchym oregano, zawinąć ciasno jak naleśnik i gotowe.
Całkiem o tym zapomniałam na parę lat, a to dobre, zwłaszcza w czasie upałów. Dodawałam też pokrojone w cienkie paseczki podsmażone kawałki piersi kurczaka, można tam dorzucić inne rzeczy. Jak mogłam zapomnieć o tortilli 😯
Ewa,
mnie chodziło tylko o, moim zdaniem, niewłaściwe użycie zwrotu „załapali się „.
To wszystko.
Eva, to był sarkazm. Wszystko.
Ewo-dzięki za spacer po Będzinie, takie nieoczywiste miejsca są też bardzo ciekawe. Myślę, że fotografowanie smutnych podwórek(chwilami przypominają te z warszawskiej Pragi) czy ponurych kamienic jest dużo trudniejsze niż robienie zdjęć tego co piękne i „rzuca na kolana”. Z wielkim zainteresowaniem obejrzałam Wasze zdjęcia.
My odwiedziliśmy natomiast niedawno park w Wyszkowie. Jest pięknie położony nad Bugiem, a w ostatnich latach miasto postarało się, by prezentował się jak najlepiej: https://wyszkow.pl/aktualnosci/978
Wczoraj zajrzeliśmy na targ w Wyszkowie, gdzie królują w tej chwili przede wszystkim borówki amerykańskie w cenie 14 zł/kg. Wiśnie i czereśnie chyba już się powoli kończą.
Alicjo- bardzo lubię wszelkie tortille, tacosy, naleśniki, pity i inne placki czy chlebki do nadziewania. Tak jak piszesz, to proste i szybkie jedzenie, a składniki, które służą za nadzienie daje się mnożyć w nieskończoność. Opróżnianie lodówki staje się przyjemnym zajęciem 🙂
Co prawda to prawda! To w sprawie opróżniania lodówki i szybkiego przyrządzania czegoś „na ząb”.
Takie dzielnice jak stary Będzin (bo tam w tle widać nowe bloki na sterydach) są chyba w każdym z dużych (i nie tylko) miast. We Wrocławiu również, trochę poza ślicznie odnowioną starówką – a dalej blokowiska, natomiast na obrzeżach dzielnice domków jednorodzinnych, niewysoka zabudowa szeregowa i tak dalej. Czyli jak wszędzie. Pamiętam Ewy zdjęcia z Giszowca – Katowice (zresztą, są do obejrzenia na ich stronie) i jak pięknie sobie poradzono z renowacją.
Co mnie boli, to wszędobylskie grafitti. Żeby to jeszcze jakieś ładne było, w stylu Banksa… Ale wychodzi na to, że nie da się tego wyplenić. Wszędobylskie – nie tylko w Polsce przecież…
Danuśko,
Masz rację co do fotografowania takich miejsc, a na dodatek ze smutną historią. To miał być jeden krótki wpis, ale jak zaczęłam czytać o historii miasta, to wyszły trzy. Mam nadzieję, że kolejne wpisy będą bardziej pogodne.
Alicjo,
Te nowe bloki na sterydach to osiedle Syberka. Nazwa nieprzypadkowa, gdyż wedle legendy był to punkt zborny, skąd wywożono ludzi na Sybir.
Danuśko, fajne te wyszkowskie wiewiórki!
Tak, pomysł z wiewiórkami rzeczywiście bardzo sympatyczny.
Dzień dobry 🙂
kawa
Irku, wiesz dobrze, że Cię kochamy 🙂
Z wiewiórami w Wyszkowie jest chyba podobnie, jak z krasnalami we Wrocławiu, z zachowaniem proporcji oczywiście, bo ostatnio doliczono się ponad 600 krasnali, czyli wychodząc na przechadzkę we Wrocławiu jest duża szansa, że się o krasnala potkniesz 😉
Krasnale wrocławskie rozpleniły się na dobre jakieś 20 lat temu, a wzięły się z lat 80-tych, symbol opozycyjnej Pomarańczowej Alternatywy, rysowany na murach.
Po wczorajszych dwóch burzach, które przeszły na południe i na północ od nas, tak jakby lżej się oddycha i temperatura zatrzymała się na 17c nad ranem i teraz (7:30), a docelowo ma być 21c. Tak trzymać!
Jak by nie Irek, to nie wiedzielibyśmy, że kolejny dzień się zaczął 😉
https://kultura.gazeta.pl/kultura/7,114528,31170565,szczepan-twardoch-ciezka-prace-to-mial-moj-dziadek-na-kopalni.html#s=BoxMMtTi
Cenię książki Twardocha, przeczytałam ich kilka, ale śmieszy mnie, a nawet wkurza, jak on się kryguje i przy okazji kreuje. Kogo to obchodzi:
„Bardzo nie lubię pisania. Jest to proces żmudny i męczący
– Nie lubię tego dlatego, że jest to po prostu męczące. Nie ośmieliłbym się jednak nazwać tego ciężką pracą. Ona jest oczywiście męcząca intelektualnie. Jak siedzę 10 godzin w biurze i klepię w ten śmieszny komputerek, to po 10 czy więcej godzinach jestem naprawdę wyczerpany. Czuję, jakbym miał glinę w mózgu.”
Akurat po nim nie spodziewałabym się wyznań dla „plotka”, a jednak. Męczy cię pisanie – nie pisz! Dobrzy pisarze piszą (albo nie), a nie wywnętrzają się dla czytelników tabloidów. Albo podobnych witryn. Zdenerwowałam się 😯
No właśnie zakupiłam „Powiedzmy że Piontek”. Twardoch chce wskrzesić Śląsk, którego już nie ma. Powodzenia! Moja teoria jest taka, że za Gierka połowa Śląska wyjechała do Niemiec, bo zyskała pozwolenie.
Poza tym byliśmy na lunchu, bo nasi przyjaciele z Peru zjechali (mają tu sporo znajomych i 2 dzieci oraz wnuki). Powspominaliśmy stare czasy. Peru w listopadzie, o ile coś po drodze nie wyskoczy. Dwa razy byliśmy w Peru i nigdy nie odwiedziliśmy Machu Pichu. Nie wcisnęliśmy się w kolejkę…
No więc tym razem Ricardo i Chela nam to zapewniają. Być w Peru i Machu Pichu nie widzieć to jak w Rzymie i papieża… No dobra.
Poza tym co za arogancja – „Gdyby, nie daj Bóg, jakaś moja książka stała się lekturą w szkole średniej, to nie zdałbym testu z jej znajomości”. No tak…”nie wiem, co napisałem”…
Nie ma chyba obawy, że się stanie lekturą. To jest literatura niełatwa. A pan Twardoch nie ma w sobie pokory – „Pokora” to moim zdaniem jedna z najlepszych jego książek.
Leniwi jesteście… wszystkim Annom najlepszego!
I troszkę Wam ponudzę o książce, którą czytam i zaśmiewam się do rozpuku od czasu do czasu, chociaż krew się leje i trup pada gęsto, jak to w czasach…
Ano właśnie. Zakupiłam kryminał Jakuba Szamałka, bo jest on jednym z lepszych „kryminalistów”, a chciałam poczytać coś lekkiego. I tu się zdziwiłam – rzecz się dzieje w Atenach w „zlotym wieku” za czasów króla Peryklesa (przełom V i IV wieku pne), a Perykles był znakomitym władcą, ojcem demokracji, chociaż pochodził z możnej arystokracji (poduczyłam się z historii).
Pałęta się tam w owym czasie Sokrates, który na biesiady męskie przychodził, ale zamiast popijać, jak wszyscy, to „przynudzał”. Oczywiście jak na kryminał przystało, morderstwo za morderstwem, w tamtych czasach zamordować kogoś to bułka z masłem. Jest też bohater, czyli detektyw, który bez wynalazków takich jak odciski palców i wszystkie te sztuczki dzisiejszej kryminalistyki rozwiązuje zagadki pod tytułem – kto zabił i dlaczego. Wyobrażam sobie tych starożytnych Greków w chitonach i himationach – to nosiły kobiety, ale występują w powieści szczątkowo, bo kobiety naonczas siedziały w chałupie i uskuteczniały cnoty niewieście, w odróżnieniu od cór Koryntu… No więc wyobrażam sobie ich wszystkich, spacerujących po agorze i używających współczesnego języka polskiego, a szczególnie słów powszechnie uważanych za wulgarne. Nawet Sokrates, jak się zdenerwował, to spokojnie rzucał k…ą. Efekt przekomiczny! Ale zamierzony przez Szamałka – nie kombinował, tylko użył języka, jaki zna. Od razu przychodzi mi na myśl starożytny Rzym i znakomita powieść H.Sienkiewicza „Quo vadis” – i koturnowy język, jakim zgodnie z wymogiem epoki Sienkiewicz używał.
Przeczytałam 65% pierwszego tomu „Złoty pył” – i polecam ten nieoczywisty (modne słowo!) kryminał 🙂
p.s.
Wtedy popijano od rana do wieczora wino pół na pół z wodą, a dopiero wieczorem wino mocne, nierozcieńczane.
Zakupiłam dzisiaj kaktusowate coś, ale nie u ogrodnika, tylko w spożywczaku i mam zagwozdkę, bo sukulent jest nie podpisany. Zdumiał mnie, takiego nie mam, więc natychmiast… może ktoś z Was wie, jak się to-to nazywa?
https://photos.app.goo.gl/rEf2VJA2kTBpJEcc8
*nie „uskuteczniały”, tylko ugruntowywały cnoty niewieście 🙄
To się nazywa kalanchoe laciniata.
Jurek,
latami się nie odzywasz, ale jak już coś powiesz, to powiesz 🙂
Dziękuję bardzo, wklepałam w google i dowiedziałam się, że owszem, mogę się spodziewać kwiatów, niezbyt spektakularnych, ale zawsze to. Mam inne kalanchoe, akurat kwitnie – kalanchoe Blossfeldiana, ma piękne, jaskrawoczerwone kwiatki.
W domu mam bugenvillę i hoyę carnosę, a poza tym same kaktusowate, co przy częstych wyjazdach jest bardzo praktyczne – wytrzymują długo bez wody.
Hoya i bugenvillea też, chociaż nie aż tak, jak kaktusowate.
Dzień dobry 🙂
kawa
Ha! Jest i o polskich cyklistach olimpijskich w Paryżu sto lat temu:
„Gdy Związek Kolarski postanowił, że będziemy brali udział w Olimpiadzie w 1924 roku w Paryżu, to w styczniu pojechało nas kilku na własny koszt na treningi do Francji. Tam od kolarzy zagranicznych – zawodowców – dowiedzieliśmy się, że oni trenują nad Morzem Śródziemnym i po górach, gdzie odbywa się Tour de France. Ulokowaliśmy się w Mentonie, blisko granicy włoskiej, w pensjonacie, który prowadził były oficer rosyjski. Z Włoch między innymi rowerami przywiozłem sobie rower szosowy, z wolnym trybikiem, był to pierwszy rower w Polsce z tym trybikiem.”
Reszta ciekawej historii i o medalu, który zdobyli tutaj:
https://www.sport.pl/igrzyska-olimpijskie/7,154863,31172623,zelazny-jozio-dostal-zloty-medal-posmiertnie-po-stu-latach.html#s=BoxMMtImg2
No prosz… rozpoczynam czterystkę 😉
Jak Wam się podobało otwarcie Olimpiady? Ja oglądałam migawki dziennikowe w naszej i amerykańskiej tv oraz doniesienia i zdjęcia prasowe. Francuzi ogarnęli wszystko i wszystkich, i to jest imponujące! Na pewno było to wspaniałe widowisko, a znając topografię miejsca, potrafię sobie wyobrazić barki ze sportowcami na Sekwanie (też kiedyś płynęłam…) i wszystko inne 🙂
No ale jak zawsze malkontenci się znaleźli. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy interpretować słów piosenki „Imagine” w sposób, w jaki ją interpretuje jakiś cieniutki komentator sportowy – nikomu z mojej generacji nie przyszłoby to do głowy.
„Nawoływanie do komunizmu…” – też coś! No ale frustraci tak mają – byle im pasowało do tezy.
Moje kalanchoe Blossfeldiana w pełnym rozkwicie:
https://photos.app.goo.gl/fB6nhsqsuUbbz9UKA
Dzień dobry 🙂
kawa
Alicjo, poruszasz niebezpieczny temat otwarcia Olimpiady. Strasznie to bylo nudne i politycznie (nad-)poprawne, Dla mnie najgorsze byly te panie w czerwonych sukniach, z obcietymi glowami i zakrwawionymi szyjami w oknach Conciergerie (niby takie Marie Antoniny); po prostu koszmar. No i jeszcze ten srebrzysty kon w Sekwanie czyli pierwszy jezdziec Apokalipsy. Na szczescie bylo mile 15 minut dzieki Celine Dion i plonacemu balonowi-zniczowi.
Jesli chodzi o wczesniej poruszany temat ryb to tez uwielbiam sandacza, choc kiedy dwa tygodnie temu wracalem LOT-em to dostalem swietnego dorsza z grilla.
Zaglądam tu czasami, przyznaję.
Danusia, dziękuję za wspomnienie spotkania w moich niskich progach. Mam nadzieję, że nie ostatnie nasze kulinarne spotkanie!
Nie wypowiadam się tutaj i czuję się z tym znacznie lepiej, ale czasami… No tak, czytając 3:59 – to tylko potwierdza słuszność mojej decyzji. Jezus, Maria! – mówiła najstarsza część mojej licznej rodziny, stare ciotki, babcia…
Rzadko zgadzam się ostatnio z Alicją, ale co do otwarcia Olimpiady – jak najbardziej.
Dla przypomnienia
https://www.youtube.com/watch?v=YkgkThdzX-8
Dzień dobry 🙂
kawa
Kemor,
kwestia spojrzenia – krwawe obrazki z historii, bo taka była historia i nie ma co jej pudrować, to historii szkodzi. W prasie święte oburzenie z powodu z powodu „Ostatniej wieczerzy”, a przecież na zdrowy rozum po co niby miałaby tam być „Ostatnia wieczerza”? W żaden sposób nie pasuje…nawet nie jest w Luwrze…
Będąc niedawno po lekturze z epoki (czasy Peryklesa, Sokratesa) skojarzyłam sobie to przedstawienie jako ukłon w stronę Greków, którzy Olimpiadę wymyślili i za tamtych czasów podobne bachanalia były z powodu celebrowania różnych wydarzeń. Ten „niebieski” odstawiał Dionizosa/Bachusa – a to bóg wina i dobrego jedzenia, a Francja winem płynie…
Podobało mi się też, że wszyscy zostali zaproszeni i włączeni do zabawy. To jest chyba bardzo w duchu francuskim 🙂
A schorowana Celine, nasza duma narodowa, dała z siebie wszystko!
p.s. Oczywiście każdy ma prawo do swojego sądu.
Kemor,
zapomniałam zapytać – gdzie bywałeś? Podejrzewam że w Polsce? Jak wrażenia?
Jako emeryt mam staly rytm: dwa miesiace tutaj i dwa miesiace w Europie.
No to masz śœietnie. My mamy 11 miesięcy tutaj (włączając w to krótsze wypady do Europy oraz gdzie indziej) oraz 1 miesiąc letnio-jesienny w Polsce.
Z wiekiem odechciewa mi się latać… te lotniska (dojazd do Toronto 300km), oczekiwania, bo na lot międzykontynentalny trzeba być wcześniej… długi lot – to już coraz gorzej znoszę.
Co z tym teleportingiem, chciałoby się zapytać…
Przyznam od razu, iż ceremonię otwarcia paryskich Igrzysk 2024 oglądałam tylko we fragmentach, jako że w tym czasie zwiedzałam południowo-zachodnie rubieże naszego kraju. Były też „skoki w bok” (cytat z Ewy) czyli na drugą stronę granicy, gdzie atrakcji nie brak. Wszystko zaczęło się od pomysłu, by w końcu obejrzeć to miejsce: https://parkmuzakowski.nid.pl/park/ i nareszcie się udało!
O parku i pałacu przeczytacie powyżej, a mnie wzruszyła historia księcia Hermanna von Pückler-Muskau, który mimo iż prowadził hulaszczy, pełen romansów tryb życia i zdradzał żonę na prawo i na lewo to jednak przez cały czas się z nią przyjaźnił. Nawet po rozwodzie opiekował się nią, kiedy poważnie zachorowała i towarzyszył jej aż do momentu, kiedy zmarła.
Oprócz pałacu i rozległych hektarów Parku Mużakowskiego obejrzeliśmy też dwa inne parki znajdujące się w pobliżu. Jednym z nich był Park Głazów, który okazał się bardzo ciekawym odkryciem:https://findlingspark-nochten.de/pl/
Zajrzeliśmy też do Zgorzelca(radosny, polski chaos, chociaż też zaczyna zmieniać się na lepsze) i położonego po drugiej stronie Nysy Łużyckiej:
https://www.saksonia.pl/miasta-regiony/miasta-miasteczka/najpiekniejsze-z-pieknych/goerlitz
To miasto to rzeczywiście perełka i jeśli kiedykolwiek będzie przekraczać polsko-niemiecką granicę w tym miejscu to zatrzymajcie się choć na chwilę, a na pewno nie pożałujecie.
Na deser zostawiliśmy sobie Bolesławiec i chociaż nie jestem wielką fanką tej ceramiki to mam jednak w domu dwa egzemplarze rzeczonej produkcji, bo akurat wzory delikatne i takie, które lubię. Samo miasto na pewno grzechu warte, jako że przez ostatnie lata wykonano ogromną pracę przy renowacji starówki i okolicznych ulic, a nawet podwórek.
Dodam jeszcze, iż w tamtejsze okolice można pojechać spokojnie nawet w środku lata, bo nie ma tu tłumów turystów. Są nad morzem, nad jeziorami i zapewne też w górach, ale w niemieckich czy też polsko-niemieckich, nadgranicznych parkach znajdziecie o tej porze roku spokój i ciszę. Już kilka lat temu zadano pytanie, dlaczego tu tak pusto: https://zbierajsie.pl/leknica-park-muzakowski/
Danuśka,
może dlatego, że nie ma tam specjalnych „atrakcji” typu aquapark, park linowy, czy choćby „śćieżka w chmurach” 😉
Parków na Donlym Śląsku jest sporo i tych z atrakcjami naturalnymi typu Góry Stołowe, Szczeliniec, czy choćby parki zdrojowe. Te pięknie przez Niemców zbudowane i przez Polaków na szczęście nie zdewastowane i ludzie raczej tam ciągną. No, chociażby taka kopalnia złota w Złotym Stoku! W sezonie jest sporo wycieczek, ale znowu nie tak, żeby się ustawiały kolejki. W Kamieńcu jest piękny pałac Marianny Orańskiej i wielohektarowy park z różnymi ciekawymi roślinami -pałac Marianny jest odbudowywany siłami mieszkańców gminy i dokłada się do tego UE, ja tam bywam co roku, śledzę postęp prac renowacyjnych. Wśród mieszkańców Kamieńca krąży anegdota, że jak już odbudują do końca, to pod wrotami zjawią się potomkowie rodu Marianny (mieszkają w Holandii) po odbiór klucza 😉
Co roku tam wpadam na inspekcję, żeby zobaczyć, jak to postępuje. Powoli, ale do przodu – i zachęcam każdego, kto będzie w tamtych okolicach, by wstąpił, bo warto.
Z kulinariów – maszyna, którą mi Wojtek polecił:
https://photos.app.goo.gl/LtbqTavoRLdcigMk6
została wypróbowana i oceniona jak najbardziej pozytywnie. Schab wyszedł rumiany:
https://photos.app.goo.gl/L2QUEU7ZSC4CNgnZA
Frytki też jak trzeba. W planach inne zastosowania tej maszyny – nie należy jej mylić z wolnowarem, przeciwnie.
Oto ta maszyna i jej zalety:
https://dom.wp.pl/jedno-urzadzenie-zastapi-kilka-sprzetow-agd-juz-od-300-zl-6825358959889344a
Pamiętacie jubileuszowy X Zjazd Łasuchów w Poznaniu w 2016 roku?
https://photos.app.goo.gl/eCANhohMWjUTWYod9
Trochę naszych już niestety, odeszło, przede wszystkim Gospodarz, zaraz potem Pyra, która nie doczekała Zjazdu, a chciała znowu być organizatorką… potem Placek, Nisia, i Pan Lulek. Jedni wcześniej, drudzy póżniej, ale odliczaliśmy listę obecności po 10 latach i wtedy w Poznaniu zapaliliśmy świeczki i piliśmy toast za tych, co na Chmurce…
https://photos.app.goo.gl/5PQqHR4E78bf52U77
Mam rodzinę w Poznaniu, której nigdy nie omijam, będąc w Polsce – na ten Zjazd zaprosiłam na lampkę szampana mojego kuzyna, majora WP w stanie spoczynku od 40 lat wtedy, pilota, a oni na emeryturę odchodzą wcześnie.
Tadeusz, zwany przeze mnie Generałem, obchodził wówczas 80-te urodziny i dzieci wykupiły mu w prezencie skok ze spadochronem, bo tak sobie wymarzył Generał. I za parę dni po tym spotkaniu zrealizował marzenie, a jakże!
Dzisiaj też zapalam świeczkę, bo Generał udał się w swój ostatni lot, tym razem bez powrotu. A jeszcze w ubiegłym roku umawialiśmy się na sierpień tegoroczny…
Generał był moim najukochańszym kuzynem, wspaniały, dobry człowiek, pełen poczucia humoru (pilotom oblatywaczom nowych wojskowych maszyn odrzutowych bardzo się przydaje!) znaliśmy się od pół wieku i jak tylko była okazja, odwiedzaliśmy się. U nas w Kanadzie była jego córka, którą chyba Nowy poznał u Cichalów, bo zawieźliśmy Marlenę do N.Y.
Kiedyś z Generałem odplątywaliśmy drzewo genealogiczne (mój Tata i Generał pochodzili z jednej podkrakowskiej wsi) i wyszło nam, że babka Generała i mojego Taty były siostrami po kądzieli. Dalekie pokrewieństwo, ale byliśmy sobie bardzo bliscy. Jak co roku, po drodze z Pomorza Zachodniego wstąpimy do Poznania, tylko Generała zabraknie…
Generał jest na pierwszych 2 zdjęciach z tamtego jubileuszowego Zjazdu, może ktoś z uczestników go pamięta – był krótko, wypił toast, trochę pogadał i wywlókł Jerzora na 20km spacer po Poznaniu (to była Generała codzienna rutyna).
A ja, obejrzawszy ceremonię w Paryżu, zatęskniłam za 1992r., gdy w Barcelonie wyszli na scenę Freddie Merkury i Montserrat Caballé. Tak po prostu.
Jak byłam w Barcelonie, to sobie znalazłam ten występ na youtube. Pamiętam to doskonale. No i przejeżdżaliśmy obok tego stadionu…
Freddie miał fantastyczny głos, z powodzeniem mógł być śpiewakiem operowym, na szczęście dla nas wybrał karierę rockmana 😉
https://www.youtube.com/watch?v=Y1fiOJDXA-E
test
Dobry wieczór 🙂
wieczorna kawa
Lo matko…
Irek..ja Cie brdzo proszę, tylko nie wicjce!
Alicjo, mam nadzieję, że pamiętasz Teatr Sensacji „Kobra” 😉
Jasne! Czwartkowa kobra!
Niestety, „starzy” (rodzice) zabraniali nam oglądać, to było od lat 18-tu…
https://www.youtube.com/watch?v=U6bhhuSMAPg
A propos…
Kończę właśnie trylogię Jakuba Szamałka (kryminalną, starożytną!) i bardzo polecam, a chętnym mogę podesłać (mam takie prawo) w formacie e-book.
Znakomicie wpleciony wątek kryminalny w starożytne czasy i przy okazji przypominamy sobie tamte czasy, kiedy to Sokrates i jemu podobni…
Świetna książka (książki trzy). Rzadko kiedy stawiam tak wysoką ocenę 😉
I to małolatowi… jak się dowiaduję z wiki… 🙄
https://pl.wikipedia.org/wiki/Jakub_Szama%C5%82ek
Alicjo,
” Kobrę” mogli oglądać wszyscy. Ograniczenia wiekowe obowiązywały tylko w kinach; w filmach dozwolonych od lat 16. można było spodziewać się różnych „nieprzyzwoitości”, a były też filmy od lat 18. Czwartkowe ” Kobry” oglądałam, będąc w szkole podstawowej. Twoi rodzice widocznie uznali, że są nieodpowiednie dla dzieci.
Żeby oderwać się od olimpijskich relacji/ oj, niewiele sukcesów, a coraz więcej rozczarowań/ wybraliśmy się do kina na angielskie ” Wredne liściki”- fabuła oparta na autentycznym zdarzeniu i znakomite aktorstwo.
Nam nie wolno było oglądać, rodzice cenzurowali, ale… dla chcącego nic trudnego, oglądałyśmy z drugiego pokoju przez szpary w drzwiach 😉
Dwa pokoje oddzielały od siebie czteroczęściowe, szklane drzwi, ale grube szkło było matowe, w jakieś wzorki w dodatku. Ale szpary były pomiędzy tymi tam…
Nie wolno nam było też oglądać „Alfred Hitchcock przedstawia”. Ale to też się dało obejść 😉
Olimpiada nie taka zła… w końcu już mamy 4 medale, a jeszcze to i owo może się zdarzyć. Bardzo mi żal Igi – wszyscy liczyli na więcej, presja niesamowita, ale ona jest młoda i ma przynajmniej 2 olimpiady (jak nie 3!) przed sobą.
No ale już ją podliczyli, ile to zarobiła… To są żadne pieniądze, bo ona na turniejach zarabia o wiele więcej, a poza tym trzeba wziąć pod uwagę, że musi opłacić swoją ekipę.
W naszych kinach (cineplex odeon) nic ciekawego, jakieś bajki dla dorosłych. Wredne liściki ubiegłoroczne i już dawno nie grają…
Wracam do Szamałka, niestety, za chwilę koniec 🙁
Ograniczenia wiekowe były podawane w telewizji, pamiętam to dokładnie, jak zapowiadał Suzin czy Edyta Wojtczak – i rodzice mogli się do tego stosować, albo nie. Do kina by nie wpuścili.
A pamiętacie, od ilu lat byli „Krzyżacy”? Otóż od 12. Serio. Stąd wiem, że raz na miesiąc przyjeżdżał do naszej szkoły na wsi pan z filmami i wyświetlał to i owo, i dopiero „starszaki” powyżej 4 klasy mogli oglądać. A jak wiadomo, pod Grunwaldem trup słał się gęsto, krew spływała hektolitrami i na dodatek gwałty i takie różne… a jak wypalano Jurandowi ze Spychowa oko, to…no właśnie.
Kilka lat temu znalazłam ten film na youtube i nadal robi wrażenie obrazami okrucieństwa. Znakomity film, nawiasem mówiąc.
Dzień dobry 🙂
kawa
Tak sobie myślę, że to rodzice określali co dzieci mogą oglądać. I kiedy. My po ósmej miałyśmy „zakładany szlaban” na TV. Pewnie, że czasami podglądało się przez szczelinę w niedomkniętych drzwiach. Lecz nie było to wygodne.
Pamiętam rownież iż podczas spożywania posiłków telewizor był wyłączony.
Nie to co teraz. Papu na talerzach, każdy bieże swój i gna do pokoju, posilając się w towarzystwie komputera.
„Wicked little letters” ( Wredne liściki) widzieliśmy. Podzielam zdanie krystyny.
Nie przypominam sobie sceny wypalania oka Jurandowi. Chyba jednak nie była aż tak krawawa Alicjo.
Po seansie filmu w kinie Atlanti usłyszałam za to komendarz chłopca: „eee tam, na amerykańskim to by napewno łeb ucieli”- nie odnośnie powyższej sceny lecz samej bitwy.
Errata;
Atlantic miało być
https://www.novekino.pl/kina/atlantic/o-nas.php
Echidna,
oj, były krwawe sceny, były! To zresztą zależy od wrażliwości. Scenę wypalania oka zapamiętałam właśnie z tego kina szkolnego lat temu sto. Amerykańskie kino bywa bardzo dosłowne, jeśli chodzi o krwawe sceny, czasem wystarczy mniej dosłowności, a i tak wyobraźnia robi swoje. No i mój ulubiony aktor Emil Karewicz jako Jagiełło… film robi wrażenie i jest bardzo dobrze zrobiony, a przecież to rok 1960…
Tak, po 20-tej był szlaban na tv, pod koniec podstawówki poniedziałkowy Teatr Telewizji, owszem. Z tego co ja pamiętam, spikerzy (Wojtczak, Susin) zapowiadali, od ilu lat jest film dozwolony, bo skąd rodzice mieliby się zorientować, czy pozwolić nam, czy nie? Wojtczak i Suzin… to była klasa! Ich głosy pamiętam doskonale do dziś
https://www.youtube.com/watch?v=4Aez0PJjdRQ
Pamiętam, że oglądałam Kobrę i Teatr Telewizji jako świeża nastolatka. Rodzice rzadko zakazywali oglądania czegoś, bo zwykle już smacznie spałam.
Natomiast, jako studentka miałam ciekawą przygodę w kinie, bo chciałam iść na Rzym Felliniego, który był od 18 lat i zapytano mnie o dowód osobisty, a ja zdziwiona powiedziałam, że mam legitymację studencką. Długo wyglądałam na młodszą niż w rzeczywistości.
Wróciłam zmęczona z greckich wojaży, towarzyszyły nam wnuki. Po raz trzeci Kreta, hotel na szczęście miał dużo basenów i różnych zjeżdżalni, co bawiło najmłodszych.
Telewizory do dnia dzisiejszego przeważnie stoją „w stołowym” i są włączone. Nawet u naszych znajomych Polaków tutaj – też, niestety. Kiedyś poprosiłam, żeby może wyłączyć, bo rozmawiać trudno… to gospodyni wyłączyła głos. To nie działa – nie wiem jak kogo, ale mnie rozprasza migający ekran przed oczami. Nigdy nie wstawiłam tv do salonu. Zresztą, poza dziennikiem jednym i drugim nie oglądamy…
Umilał mi życie w mojej „pracowni”, kiedy robiłam na drutach.
Telewizor w salonie, w którym stoi wygodna kanapa i fotele wydaje mi się zjawiskiem całkiem normalnym i wcale mnie nie dziwi. Zdecydowanie wolę takie rozwiązanie niż telewizor w sypialni, ale co kto lubi… Natomiast odbiornik który jest włączony podczas wizyty gości to, według mnie, brak szacunku dla owych gości, bo to przecież im powinniśmy poświęcać całą uwagę skoro zawitali w nasze progi. Przyznam, iż u wszystkich naszych znajomych telewizory są wyłączone podczas spotkań towarzyskich.
Wczoraj wieczorem, siedząc w wygodnym fotelu „w stołowym”, który u nas pełni funkcję zarówno jadalni (stół z krzesłami), jak i salonu (kanapa i fotele) obejrzałam film „Osławiona” (tytuł oryg. Notorious) czyli amerykański melodramat szpiegowski z 1946, nakręcony przez Alfreda Hitchcocka. Film oglądałam głównie dla dwójki wspaniałych aktorów czyli Ingrid Bergman i Cary Granta. Dzisiaj ich gra wydaje trochę sztuczna, ale tak grało się w owych czasach. A Cary Grant taki przystojny! Jakże miło było to sobie przypomnieć 🙂
Dzień dobry 🙂
kawa
Nareszcie! Są nareszcie grzyby! Zebraliśmy trochę kurek, choć nie można tych zbiorów nazwać prawdziwym grzybobraniem. Cóż, mała rzecz, ale jednak cieszy, bo tak długo wyczekiwana. Poza tym zebraliśmy sporo mirabelek, mamy „tajemne” miejsce gdzie dziko rosną. Zrobiłam kilka słoików konfitur oraz nastawiliśmy mirabelkówkę, lubimy lekko kwaskowy smak tych owoców.
Rozmawiałam z Żabą, niestety u nich, z racji wiosennych przymrozków, mirabelki w tym roku nie obrodziły.
Żaba brała udział w dużym spotkaniu towarzyskim, jakie odbyło się niedawno w sąsiednim Toporzyku. Powiedziała, iż było jej niezwykle miło, kiedy gospodarze spotkania wspominali nasze zjazdy i pobyty w toporzykowych włościach.
Może w końcu się uda i jeszcze kiedyś zajrzymy znowu w tamte okolice…
Irku 🙂
Podrzucam jeszcze trochę zdjęć przyrody 🙂 leśnej, nadbużańskiej:
https://photos.app.goo.gl/HVy9XUDYnGpwcQWA6
Niestety te ujęcia nie zawsze są dobrej jakości, aparat z samowyzwalaczem radzi sobie sam, bez naszej ingerencji. Tym niemniej te zdjęcia zawsze nas bardzo cieszą.
Może zainteresuje Was również fotoreportaż z parków niemieckich, ale też polsko-niemieckich, położonych tuż przy naszej granicy: https://photos.app.goo.gl/xYUue7hSnsG6p3Pm8
Irek jak zwykle tematycznie!
Danusiu, fajne macie odwiedziny, takie zwykle cieszą.
Parki koją oczy, piękne i niewątpliwie warte odwiedzenia.
Ci nocni goście nadbużańscy – co to?
Alicjo- to są kuny, one odwiedzają nas wszystkich dosyć regularnie. Czasem zabawiają się niestety również kablami samochodowymi, co kończy się unieruchomieniem czterech kółek.
U nas wczesną wiosną widziałam łasicę, taką zupełnie białą. Chyba jeszcze kamuflaż zimowy 😉
Chwilowo zrobiło się chłodniej, 23c. Kulinarnie bazylia nadaje się już do zbioru, krzak pomidora ma kilka owoców zielonych, koper wyrósł… trzeba tylko ogórki zakupić na małosolne.
Krystyna,
Zaczęłam drugi etap orzechówki. Orzechy zebrane na początku lipca, pokrojone, włożyłam do słoja wódki. Dzisiaj zlałam wódkę do dużej butelki a pokrojone orzechy zalałam woda z cukrem. Za 10 dni będzie ostatni etap.
Sąsiad jest zainteresowany Twoim przepisem na orzechówkę i też przygotował swoją butelkę.
Rok temu zrobił bardzo dobra nalewkę z śliwek z naszego drzewa. To są czerwone śliwki wielkości piłki Ping Pong. Bardzo soczyste i smaczne. Sarny i raccoons konkurują kto pierwszy zerwie owoce.
Glean w tym roku jest teraz na początku śliwek i jagód (blueberries). Czereśnie już się kończą. Rainier cherries (zolte), sweet cherries (czerwone) i pie cherries (wisnie).
Widziałam ogłoszenia na goji berries i na kwiaty lawendy.
Sezon na lawendę już się kończy. Przy obecnej suchej pogodzie lawenda szybko zakwitła i teraz przekwita. Odwiedziliśmy Purple Haze lavender farm i zjedliśmy lody lawendowe.
North Cascades highway (SR 20) jest zamknieta dla ruchu samochodów z powodu wildfires które tam były i nadal jest wysokie ryzyko pożarów. Znajomi przełożyli swoją wizytę na wrzesień. Jest zakaz palenia ognisk w całym stanie.
North Cascades to piękne miejsce gdzie jest jezioro Diablo Lake i najwyższy wodospad w kraju (z wyjątkiem Hawaii) o nazwie Colonial Creek Falls.
Czekam na ostatni etap orzechówki. 🙂
Oglądam Polska-USA siatkę… ale emocje!
Będą grać o złoto!!!!!!!!!!!!!!!
Z reguły nie oglądam, bo nie mam kanału sportowego, ale ponieważ grali Amerykanie, to takie ważne mecze lecą na kanałach amerykańskich na żywo, a ja mam kilka przez bliskie sąsiedztwo… W ogóle nie znam się na regułach gry w siatę, no ale nie o to chodzi, patrzyłam na wyniki, a tu do końca było gorąco! Poszedł jeden paznokieć… Emocje, emocje!
Przeczytane – znakomita książka o ratownikach alpejskich „Wrócimy po was. Historie alpejskie” Elżbiety Sieradzińskiej. Opowieści sięgają samych początków powstania „instytucji” ratownictwa górskiego (1907), czyta się to jak niezły kryminał, przy okazji dowiedziałam się o arcybarwnej postaci polskiego narciarza z Zakopanego (ksywa – Polski Diabeł), o którym w Chamonix do dzisiejszego dnia krążą legendy… Co za postać!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Henryk_M%C3%BCckenbrunn
W czytaniu – „Ja, Urbanator” – świetna autobiografia Michała Urbaniaka, w perspektywie – właśnie zakupiony „Z biegiem dni. Pamiętnik minionego roku” Jerzego Stuhra.
Wreszcie dorwałam ogórki i nastawiłam na małosolne. Nie są to idealne ogórki na oko, ale wybierać nie mogę – są, jakie są.
Dzień dobry 🙂
kawa
Ja w sprawie herbaty 😉
Dzisiaj postanowiłam dać szansę innym herbatom i zakupiłam u Japonki po 100gr. tych innych – Assam, Ceylon i Darjeeling. Przy okazji przypomniałam sobie, że sto lat temu to właśnie Darjeeling była moją ulubioną herbatą…
Z yunnan chyba zrezygnuję, jak i powoli eliminuję wszystkie produkty „made in China”. Może to paranoja, ale właśnie przeczytałam kolejny artykuł o tym, jak bardzo „wzbogacone” są chemią i zanieczyszczeniami podobnego typu produkty importowane z Chin. Herbata to produkt, którego używam codziennie, i to w ilościach. Czas na zmianę?
Dzisiejsza kawa Irka – przepiękna 🙂
Orca,
widzę, że prace nad orzechówką idą ku końcowi. Moja orzechówka jest już dość stara, bo z 2017 roku, ale smaku nie straciła. Rzadko ją piję, traktując w zasadzie jako lekarstwo. Nie planowałam w tym roku żadnych nowych nalewek, ale bardzo ładnie obrodziła aronia, więc część wykorzystam na nalewkę.
Danuśka,
cieszę się, że i u Was pokazały się grzyby. Ostatnio odpuściłam sobie wyjazdy do lasu, ale jutro chyba się wybiorę. Te dotychczasowe zbiory były niewielkie ale zupełnie wystarczające.
Mam jeszcze ubiegłoroczny dżem mirabelkowy, ale gdybym gdzieś natknęła się na mirabelki, pewnie bym się im nie oparła.
Krystyna,
Z ciekawości zmieszałam trochę płynu z orzechów i alkoholem razem z cukrowym płynem. Smakuje jak Jägermeister. 🙂
Całość zmieszam za kilka dni. Wtedy trzeba będzie długo czekać…
Bardzo dziękuję za przepis i za linki do starych komentarzy na blogu na temat orzechówki. 🙂
Dzień dobry 🙂
kawa
Kawa z fajnym widokiem. Dzięki Irku!
Przyjemna temperatura +24 i bezchmurne niebo, dobra pogoda na spacer z kijkami.
U nas jakieś popłuczyny huraganu Debby z południa, co od wczoraj oznacza deszcze z różną siła wiatru i ilością wody… Ale jest ciepło jak w Warszawie, +24c 😉
W czytaniu – Lot nad kukułczym gniazdem. Film oglądałam, ale książka to książka.
Pogoda niespacerowna…
Dziś po śniadaniu podjechaliśmy do lasu, tam gdzie ostatnio jeździmy i chodząc tylko w pobliżu leśnych dróg,nazbieraliśmy trochę kurek i sporo prawdziwków. Na miejscu nie sprawdzam, czy grzyby nie są robaczywe, bo po co psuć sobie przyjemność zbierania, a przecież głównie chodzi o przyjemność. W domu okazało się, że połowa pięknych prawdziwków jest robaczywa. Ale nie było żalu z tego powodu. Pierwszy raz znalazłam kozaki białawe, które wyglądały jak albinosy – białe jak śmietana. Potem nabrały barwy beżowej.
Ponieważ jutro mam zamiar zerwać aronię umytą przez wieczorny deszcz/ zanim zjedzą ją kosy/, poszukałam moich notatek z przepisem. Przy okazji trafiłam na przepis na ogórki Lucjana. Była o nich mowa już kilkakrotnie, ale nie zaszkodzi przypomnieć kolejny raz/ sama o nich zapomniałam/ : https://adamczewski.blog.polityka.pl/2017/09/08/spizarnia/
Warto przejrzeć komentarze nie tylko z sentymentu do piszących wtedy osób, ale i z powodu ciekawostek kulinarnych – kiszone rzodkiewki, zupa z liści rzodkiewek. Czysta przyjemność.
Kiszone rzodkiewki robiłam – bardzo dobre. Ale zazwyczaj nie pamięta się różnych ciekawych przepisów i od czasu do czasu warto spojrzeć w archiwa – zawsze coś się znajdzie!
Znalazłam okienko w deszczu i udałam się Za Róg, na wszelki wypadek uzbroiłam się w parasolkę – i dobrze, bo w połowie drogi znowu się rozpadało. Wstąpiłam do sklepiku mydło/powidło i kupiłam 3 zgrabne szklane pojemniki na moje 3 nowe herbaty. Product of PRC – umknęło mi, oczywiście Peoples Republic of China 🙄
Dopiero co czytałam „Ja, Urbanator” – dzisiaj zakupiłam nowy, ale „stary” (lata 60-te) kryminał retro Mariusza Czubaja „Około północy”. Zaczyna się pogrzebem Krzysztofa Komedy… i wszystkie postacie z Urbanatora tam występują , bo narrator jest kontrabasistą jazzowym, grywa w klubach typu Hybrydy i tak dalej, więc w tle znowu jazz.
Zgrabnie to napisane, nie powiem – ale co za zbieg okoliczności…
Byłam na spacerze z kijkami i już pod koniec, jak mijałyśmy poligon WAT-u, przemknęła przed nami i pognała przez tę wielką łąkę poligonu sarenka. Nawet nie zdążyłyśmy wyciągnąć telefonów z plecaków, żeby cyknąć zdjęcie. Z wielką gracją pobiegła i zniknęła w lesie. Piękny widok!
U mnie na ogródku świtem bladym albo zmierzchem wieczornym często pojawia się Pasztecik, czyli okoliczny królik (dla mnie zając…) i podjada na kolację koniczynkę. Od lat! To oczywiście nie ten sam Pasztecik, ale…
Już nawet nie zabieram ze sobą smarta na wieczorne „kółko”, czyli spacerek szybki 3km w cichej dzielnicy po sąsiedzku, bo tych pasztecików narobiło się w okolicy więcej, od czasu kiedy zabroniono u nas używania herbicydów na trawnikach. Myśmy NIGDY nie używali, bo co zielone, to zielone i już!
https://photos.app.goo.gl/K6WpiiThZTfGytWM7
Nie przychodzi do nas Józefina i jej potomstwo, bo od prawdziwego lasu oddziela nas pasmo autostrady i linia kolejowa wschód-zachód. Linia kolejowa bez zmian, ale autostrada jest coraz bardziej obciążona i nie do przejścia dla zwierzyny większego kalibru… I lat minęło trochę.
https://photos.app.goo.gl/aniWCAiRKTvw1MnG9
Nie zapomnę, jak Józefina przyszła którymś świtem bladym z Maleństwem, jakby w podzięce, że użyczyliśmy jej schronienia na ciężką zimę (a wtedy była wyjątkowo ciężka zima!) i ciężkie czasy, i podkarmialiśmy ją kapustą, sałatą i marchewką… Zjawiła się jak zjawa, a ja nie miałam aparatu pod ręką, a scena była prawie filmowa, w zwolnionym tempie…
Ponieważ jestem w wieku cokolwiek zaawansowanym (jak mawiała Pyra), pozwolę sobie stwierdzić, że nie zgadzam się na obrzucanie Maryli Rodowicz inwektywami typu – „pieszczoszka komuny”. I nie tylko jej. Roku urodzenia i czasów, w jakich przyszło żyć, się nie wybiera. Maryla nie była „pieszczochem”, Maryla była bardzo popularna, bo lubiliśmy jej piosenki, podobnie jak Grechutę lubiliśmy, Niemena i zespoły typu Breakout. I Tadeusza Woźniaka, Skaldów i tak dalej.
Odnoszę wrażenie, że dzisiejsze pokolenie wie lepiej o „moich” czasach, w których nawet ptaszki o nich nie śpiewały…
https://www.youtube.com/watch?v=wTjLZwpmufw
🙂
https://www.youtube.com/watch?v=TqQ1iNrYBRc
https://www.youtube.com/watch?v=kXIaTONGZ2Q
Dzień dobry 🙂
kawa
Jednak nie ma to jak yunnan. Broni się jeszcze assam, ale darjeeling i ceylon wypadły średnio w naszym prywatnym rankingu. Przyzwyczailiśmy się do mocnej w smaku herbaty, do sporej ilości garbnika, do ciemnego koloru. I do wyraźnego smaku.
Wszystkie herbaty parzyłam w takiej samej ilości, żeby było sprawiedliwie.
„Najcieńsza” w smaku jest darjeeling. I słomkowata w kolorze.
Trochę zdjęć z naszej podróży po Europie – Holandia, Belgia, Francja.
https://photos.app.goo.gl/xHEHxXy7PfJzuvYt8
Architektura belgijska zawsze robi na mnie wrażenie – jest koronkowa 😉
Odświeżyłam sobie widoki, które znam. Pięknie!
Małgosiu-fantastyczna podróż, przejechaliście pół Europy!
A Pavlova rzeczywiście zaskakująca 🙂
U nas skromnie i swojsko, tylko kilka dni na Mazurach, ale warto było, bo blisko i zawsze przyjemnie się wypoczywa w tamtych okolicach. Przy okazji zebraliśmy trochę maślaków, część zjedliśmy robiąc sos do makaronu, a część zamroziliśmy na później. Na Mazurach, za każdym razem, zastanawiają nas nazwy niektórych miejscowości. Tym razem doczytałam, że miejscowość Zgon nie ma nic wspólnego z umieraniem, chodziło o zganianie krów czy koni do wodopoju.
Natomiast sławna leśniczówka Pranie wzięła swoją nazwę od łąki, nad którą jest położona. Owa łąka, jak mawiali Mazurzy, „prała” czyli pokrywała się mgłą, dymiła.
Muzeum Gałczyńskiego w leśniczówce Pranie przeszło ostatnio metamorfozę i, zgodnie z duchem czasu, wykorzystuje też nowoczesne techniki, co oczywiście bardzo uatrakcyjnia zwiedzanie. A na zdjęciach poniżej nie tylko Gałczyński:
https://photos.app.goo.gl/wEHkgJugqmPvcA2v5
Dzień dobry 🙂
kawa
Małgosia zwiedziła bardzo piękne miejsca; byłam tylko w Brukseli i Amsterdamie, więc rozpoznałam te miasta.
Do Prania jeszcze nie dotarłam, bardziej znam zachodnią część Mazur i Warmię. Ale Danuśka zachęciła mnie do odwiedzenia tamtych rejonów.
A jak smakował gulasz z koźliny?
Miłośnikom książek z półki sensacja, kryminał polecam świetną pozycję w sam raz na wakacje – „Klucz do Rebeki” Kena Folleta.
Rzecz się dzieje w Egipcie podczas II Wojny Światowej – tło historyczne jak to u Folleta bywa, odmalowane perfekcyjnie i na tym tle szpiegowska (i nie tylko!) akcja zadyszkowa, a zwłaszcza pod koniec książki!
Przeczytałam dużo jego książek, ale ta jest lepsza, niż inne z tej kategorii. Polecam.
Poza tym sauna, czyli nihil novi…
Alicjo,
okazuje się, że ta książka stoi sobie spokojnie w tutejszej bibliotece, za rogiem. ” Igła” bardzo mi się podobała, więc sięgnę także po tę.
Przypomniałam sobie, że dawno temu widziałam w telewizji film/ albo serial/ nakręcony na podstawie ” Klucza do Rebeki”/ 1985 rok/.Fabuły oczywiście nie pamiętam, więc tym bardziej warto przeczytać książkę.
Jutro odwiedzą nas kuzyn męża z żoną. Trochę gorąco na kuchenne zajęcia, ale trudno, tym razem wolę obiad domowy. Dla panów przygotowałam wołowinę po burgundzku/ przepisów w necie jest dużo, ale mam zanotowany przepis blogowy, chyba od Aliny/. Ponieważ żona kuzyna nie może jeść mięsa , dla nas będą pieczone pstrągi i sałata. Ciasto ze śliwkami też domowe, ale proste i szybkie.
Krystyna.
warto! Mnie trzymało w blokach startowych. Świetna proza. O filmie nie miałam pojęcia.
Teraz wzięłam się za „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej – i niedawno czytane powieści Gabrieli Zapolskiej. Niewiele je różni, może styl Zapolskiej jest bardziej miodem ociekający i przede wszystkim romans, ale Orzeszkowa nie skupiała się na romansach.
a propos,
książki (he he! stare lektury!) ściągnęłam za darmo z mojej ulubionej księgarni internetowej.
Dobry wywiad…
https://www.youtube.com/watch?v=oX55yhNPkJE
Herbata!
https://photos.app.goo.gl/eqEs5WHxbS1V1Qvk7
Krystyno- Mazury piękne i ciekawe od każdej strony, a do leśniczówki Prane na pewno warto się wybrać https://lesniczowkapranie.art.pl/
Koźlina smaczna, delikatna w smaku trochę, jak cielęcina. Pierwszy raz spotkaliśmy to mięso w polskich jadłospisach. Zdarzyło nam się na nie trafić(może ze dwa razy…?) w restauracjach na południu Europy.
Rzeczywiście nastał czas na ciasta ze śliwkami i takowe przywieźli nam wczorajsi goście. Zostało jeszcze na dzisiaj, co nas cieszy, bo jest bardzo smaczne- wilgotne i lekko kwaskowe.
Kozie mięso widziałam w sklepie we Wiedniu, ale nie jadłam.
Nigdy nie byłam na Mazurach bo bałam się komarów , ale chętnie oglądam zdjęcia i reportaże.
Alain Delon nie żyje.
Tu, gdzie się gwiazdy zbiegły
w taką kapelę dużą,
domek z czerwonej cegly
rumieni się na wzgórzu:
to leśniczówka Pranie
nasze jesienne mieszkanie (…)
Konstanty Ildefons Gałczyński; W leśniczówce
Leśniczówka Pranie – byliśmy tam w roku 2009. Wombat został na schodach prowadzących do jeziora, ja zwiedziłam muzeum. Turystów – nul, tylko muzyka natury: szmer wiatru, ptasie nawoływania i plusk fal jeziora o jakim niejednokrotnie pisał Gałczyński.
Wspaniałe audytorium i scena do recytacji „Kroniki olsztyńskiej”. Mojej ulubionej.
(…)
II
Dobrze jest nad jeziorem
nawet porą deszczową.
Leśniczy wieczorem
lampę zapala naftową,
po chwili we wszystkich pokojach
naftowe lampy płoną,
a cienie od rogów jelenich
rozrastają się w nieskończoność.
……
A w tych borach olsztyńskich
dobrze z psami wędrować.
A w tych jarach olsztyńskich
sośnina i dąbrowa.
Tęcza mosty rozstania.
Jak Wenus pachnie szałwia.
Ptak siada na ramieniu.
Komar płacze w promieniu.
W dzień niebo się zaśmiewa,
a nocą się zagwieżdża,
gwiazdy w gniazda spadają.
Żal będzie stąd odjeżdżać.
……
VIII
Ze wszystkich kobiet świata
najpiękniejsza jest noc.
IX
Ona idzie, ona płynie, ona sunie
pod niebios ogromną bramą;
a wszystko jest piękne u niej,
a pachnie od niej wanilia i cynamon.
Z gór w doliny schodzi coraz głębiej,
a oczy ma piękne jak jastrzębie,
a nogi ma proste jak sosny.
Nadaremno się dziwisz i pytasz,
nie ma końca gwiaździsty korytarz,
nie ma kresu dla nocy miłosnej.
XII
Kiedy przez las sosnowy szedł,
pojąłem, że w nim jest coś z męskiej tragedii.
A kiedy w las liściasty wszedł,
to jakbym słyszał śmiech i flet,
jakbym wstąpił do pokoju kobiety.
XIII
Jeszcze tyle byłoby do pisania,
nie wystarczą tu żadne słowa:
o wiewiórkach, o bocianach,
o łąkach sfałdowanych jak suknia balowa,
o białych motylach jak listy latające,
o zieleniach śmiesznych pod świerkami,
o tych sztukach, które robi słońce,
gdy się zacznie bawić kolorami;
i gdy człowiek wejdzie w las, to nie wie,
czy ma lat pięćdziesiąt, czy dziewięć,
patrzy w las jak w śmieszny rysunek
i przeciera oślepłe oczy,
dzwonek leśny poznaje, ćmę płoszy
i na serce kładzie mech jak opatrunek.
Konstanty Ildefons Gałczyński; Kronika olsztyńska
Deser Pavlova pochodzi prawdopodobnie z Australii lub Nowej Zelandii na początku XX wieku i został nazwany na cześć rosyjskiej baletnicy Anny Pavlovej.
W formie okrągłego bloku pieczonej bezy, pavlova ma chrupiącą skórkę i miękkie, lekkie wnętrze. Najczęściej przybrany owocami i bitą śmietaną.
Tak w każdym razie twierdzą spierające się o pochodzenie nacje.
Natomiast w Sydney, w restauracji Bennelong podają Pavlovą kształtem nawiązując do Opery:
https://www.youtube.com/watch?v=tli_PFzNlJw
To tak w nawiązaniu do fotografii Małgosi z Jej ostatniej podróży.
Eva47- pamiętam krótki wypad na Mazury sprzed 20-25 lat(?), kiedy od komarów nie można było się opędzić, to było coś koszmarnego. Natomiast podczas naszego ostatniego wypadu, przez kilka dni zdarzył się może jeden albo dwa.
Nie było dzisiaj porannej, irkowej kawy, może nasz kolega wybrał się na jakieś wakacje? Niektórzy piją kawę również wieczorem i śpią po niej dobrze zatem z pewną taką nieśmiałością zaryzykuję 🙂 https://tiny.pl/d2rnq
Alain Delon borykał się z poważnymi problemami zdrowotnymi już od kilku lat. Odeszła kolejna, wielka legenda kina. Żal… https://tiny.pl/d2rnj
Spadła ilość komarów globalnie, co podobno nie jest faktem, z którego powinniśmy się cieszyć. Zauważyłam to już kilka lat temu, a przecież mieszkam w krzakach i nad wielką wodą. Słychać też narzekania na zmniejszającą się populację owadów w ogóle. Czy to nie nasza sprawka, różne pestycydy, herbicydy i tak dalej? Po owadach kolej na ptaki, które się owadami żywią…
Delon był bardzo ozdobnym mężczyzną, to mu trzeba przyznać…
Ostatnio w telewizji pokazywano sporo filmów z Delonem ; dobre filmy sensacyjne i dobre aktorstwo. Przypomniano też filmy z Belmondo.
Globalnie może komarów ubywa, ale lokalnie mają się świetnie. Wystarczy trochę zacienionych i zarośniętych miejsc. Obrzydziły mi niedawne grzybobranie.
Pewnie, że można omijać takie miejsca, ale ja lubię cień. Skończy się lato, nie będzie komarów.
Po obejrzeniu w tv dziennika z Francji – wielka retrospekcja filmów z Delonem. Owszem, był to „ozdobna męcizna”, aż nawet za ozdobny, ale terza w tym natłoku różnych ról rzuciło mi się w oczy, że w rzeczy samej „zimny drań”.
Komarzyce niestety, ugryzły mnie tego lata ze trzy, ale za to wyjątkowo dotkliwie, tak że to się jątrzyło i swędziało kilkanaście dni. Wredne są.
Ale bywało o wiele gorzej!
O komarach mowa… z Onetu:
„Czy wiesz, że na świecie żyją ponad 3 tysiące gatunków komarów? Tylko kilkaset z nich pije ludzką krew. Chociaż chęć całkowitego pozbycia się tych małych owadów momentami wydaje się kusząca, to ich całkowite wyeliminowanie mogłoby się okazać niebezpieczne dla całego ekosystemu. Bzyczące insekty stanowią ważną część wielu układów ekologicznych. Komary odpowiadają za zapylanie arktycznych roślin i są pożywieniem dla migrujących ptaków. Jak można przeczytać na Onecie, eksterminacja tych owadów mogłaby doprowadzić do wymarcia innych zwierząt oraz części flory.”
Całość:
https://www.onet.pl/styl-zycia/kb/kara-za-zabicie-komara-to-mowia-przepisy/9bczf0q,30bc1058
Krystyno-jak udała się wołowina po burgundzku? Czy gościom smakowała? Co do mnie to zdecydowanie wolę wołowinę duszoną lub pieczoną na różne sposoby niż w postaci mniej czy bardziej krwistych befsztyków.
Dwa dni temu udało mi się kupić okrągłe cukinie zatem zostały wydrążone i nadziane, ale tym razem farszem wegetariańskim na bazie czerwonej ciecierzycy.
Odezwała się do nas gospodyni z mazurskich wywczasów i wyśle nam przesyłkę z wędlinami z dziczyzny. Kosztowaliśmy je na miejscu i zachwycaliśmy się ich smakiem.
Danuśka,
wołowina udała się bardzo; dodałam do niej małe pieczarki a zamiast szalotek cebulki marynowane. I oczywiście potrawę należy dusić odpowiednio długo.
Ja także nie jem nawet najlepszych befsztyków ani innych dużych kawałków mięsa. Wolę je jako mały dodatek do potraw warzywnych.
Podczas naszego sobotniego obiadu przygotowałam także pieczone pstrągi, dla niejedzącej mięsa żony kuzyna i dla mnie. Były przepyszne. A wołowinę jedliśmy jeszcze w niedzielę.
Jeszcze o książkach : jakiś czas temu mowa była o książkach Idy Żmiejewskiej. Najpierw była seria Warszawianka, a potem autorka zaczęła pisać Zawieruchę. Kłopot z czytaniem był taki, że kolejne części były kontynuacją poprzedniej i należało je czytać po kolei, ale pomiędzy tomami następowała dość długa przerwa/ Ida Żmiejewska pisze starannie, więc niezbyt szybko/. I kiedy wydawano kolejny tom, niewiele pamiętało się z poprzedniej części. Ale wreszcie seria jest ukończona- 5 tomów i autorka zapewnia, że na tym się kończy. Można więc spokojnie wrócić do początków i przeczytać całość.
https://lubimyczytac.pl/cykl/35955/zawierucha
A tym, którzy nie czytali książek Idy Żmiejewskiej, polecałabym w pierwszej kolejności Warszawiankę.
Mnie użarła w czwartek jakaś muszka i do dziś mam gulwę i swędzi okropnie. Nie lubię tych latających wredot. Komarów nie ma, wyschły wszystkie kanałki, nawet ten, w którym dotąd zawsze była woda.
Danusiu, to miła i smaczna przesyłka.
Nad Warszawą przeszła potężna burza, już od dawna się na nią zbierało, duchota była okropna.
Rok bez Tokaju… https://www.eryniawtrasie.eu/56890
Dzień dobry 🙂
kawa
Irku, bardzo a propos ta kawa.
W końcu degustujemy: https://www.eryniawtrasie.eu/56943
Krótki skok na wegierską stronę: https://www.eryniawtrasie.eu/
Opowieści Ewy jak zawsze bardzo ciekawe, człowiek od razu ma ochotę popróbować te wina, wprawdzie niekoniecznie z rana 🙂 ale ogólnie tak i na pewno z przyjemnością. Piwnice nieco podobne do Gazdowskich znamy z Clermont-Ferrand. Tam jedna piwnica, z jednym wejściem, bez systemu podziemnych korytarzy należy do jednego właściciela. Trudno jest zostać właścicielem takiej piwniczki, bo na ogół należą od pokoleń do tej samej rodziny.
Złapało mnie jakieś paskudztwo, czuję się słaba i mam niewielką gorączkę. Z testu wyszło, że to nie jest covid, mam nadzieję, że wkrótce przejdzie.
Danuśko,
Wyleż i wylecz to paskudztwo, bo Mama Witka, z infekcji wirusowej, którą NB przywlekła ze szpitala (odwiedzała chorego), rozwinęła imponujące zapalenie płuc. Nie polecam.
To podrzucam jeszcze jedno, tym razem w Velkiej Trnie: https://www.eryniawtrasie.eu/56995.
Ewo,
” Krótki skok na węgierską stronę” z podanego linku jest niewykonalny, ale można tam wejść okrężną drogą co też uczyniłam.
Wczoraj doświadczyłam uroków zwiedzania w deszczu, w dodatku był to Park Etnograficzny, czyli skansen we Wdzydzach, a więc przeważnie zwiedzanie terenowe Bardzo ładne i ciekawe miejsce, blisko jeziora, ale padało mocno , więc zwiedzanie terenu odbyło się pobieżnie, o zejściu nad jezioro nie było mowy. Przypomniała mi się relacja Ewy z podróży do Gruzji w deszczowych okolicznościach na początku.
Danuśka,
kuruj się spokojnie. To wygląda na grypę. Zdrówka !
Danuśka, zdrówka, trzymaj się ciepło!
Danuśka, szybkiego powrotu do zdrowia życzę 🙂
Danuśka
choróbsko niech znika ekspresowo
byś poczuła się wnet zdrowo
sok z maliny z ciepłą wodą pijaj
i wirusy tak zabijaj
napar z lipy – to na poty
też przepędzi te huncwoty
echidna i Wombat</i)
Alicjo, gdzie zniknęłaś? Mam nadzieję iż wszystko u Ciebie, u Was toczy się spokojnym trybem.
Ja zapadłam jak niedźwiedź w „sen zimowy”, a pogoda wyjątkowo zachęcała do tego. Ostatnie tygodnie zimne, bardzo zimne i mokre. Dziś wreszcie nie tylko że zaświeciło radośnie słońce lecz i temperatura znacznie wzrosła. No i praca, praca, praca jaka doprowadziła do komputerowstrętu.
Wybieramy się na krótką i intensywną wyprawę w głąb lądu i na jego północne, nadoceaniczne kresy. Z uwagi na odległości przemieszczać się będziemy głównie Samolotami. Samochody wychodzą też w rachubę na zwiedzanie Parków Narodowych. Per pedes niewykluczone, a nawet powiedziałabym – zaplanowane.
Odezwę się po powrocie.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidno, piękniej i miłej podróży!
Północ Australii mnie ciągnie, bo Alice Springs można chyba zaliczyć za wyprawę w głąb 🙂
Kochani- dziękuję za życzenia i dobre słowo, a Echidnie i Wombatowi za ekspresowy wierszyk 🙂
Naszym Australijczykom życzę wspaniałej wyprawy. Myślę, że zdjęcia z Waszej wycieczki sprawiłyby przyjemność całemu Blogowemu Towarzystwu.
Stale ktoś ze znajomych wyrusza(właśnie teraz, po sezonie) na jakieś urlopy. U jednych w planach Mazury, u innych wizyta u kuzynów w Leżajsku, koleżanka wsiada w pociąg do Juraty, a starzy przyjaciele wzięli za cel Chorwację. Będzie miło posłuchać potem tych wszystkich opowieści.
Danuśka u nas odwrotnie – kończy się zima. A tegoroczna dała nam „do wiwatu”. 2-4 stopnie w nocy to już prawie mróz! A w rejonach jakie mamy na azymucie plusów aż nadto.
Trafiłaś „w dziesiątkę” Małgosiu. Alice Springs, a stamtąd samochodem do Ayers Rock. Bagatela – 438 km! W jedną stronę. Potem Darwin i tamtejsze okoliczności przyrody. A do każdej dalekoż. Średnio 350 – 200 km (w jedną stronę!).
Przepraszam za wytłuszczenie tekstu.
Echidno, wiem, wiem, bo też jechałam do Ayers Rock, ale to punkt obowiązkowy i warto go oglądać o świcie i o zachodzie słońca z lampką szampana w ręku 🙂 Mieliśmy tam fantastycznego przewodnika, który fundował nam takie atrakcje.
Alicja chyba podróżuje, a może już dotarła do Polski. Tak bywało co roku o tej porze.
Zgadza sie, jestesmy w okolicy starej zaby, czyli w Zachodnio-pomorskim. Nie mam mojego laptopa I pisze mi sie fatalnie na tym smartfonie, zanim przywykne to pewnie mina wakacje. Na dniach podskoczymy pewnie do zab ich blot.
Dzień dobry 🙂
kawa
No masz – mak zasiali czy co? Ja w podrozy, to mam wytlumaczenie jakie takie… Nadal na pomorzu, jeszcze dwa dni – malin tu od zarabania, wiec objadam sie na zapas, poza tym pogoda dopisuje, biesiadujemy z nowymi I starymi znajomymi, wczoraj byl dzien wloski kulinarnie (zrobilysmy z Tereska spaghetti), a towarzysko norweski , bo na obiedzie byli ludzie, ktorzy przemieszkali w Norwegii sporo lat. Co bedzie dzisiaj, to sie zobaczy. Pozdrowienia dla wszystkich znad jeziora bucierz!
Irek nie podal kawy! Ja juz herbate wypilam I odbylismy 3km. Spacer z Jerzorem. Wojo cwiczy , w zwiazku z czym czerwona kula na maszcie, co oznacza ostre strzelanie. I to slychac z daleka. Teraz siedzimy w altanie, popijajac lomze po spacerze, Teresa w pracy, szwagier z elektrykiem rozwiazuja jakies problemy, a ja wczoraj zaczelam I dzisiaj kontynuuje ksiazke „bralczyk o sobie”. Myslalam, ze to bedzie gledzenie starego profesora, cos w tym stylu… Alez pomylka! Bardzo polecam! Wszystkim – barwna opowiesc o wszystkim, co profesor przezyl, pelna humoru I zabawnych anegdot, no I dystans do siebie. To wszystko w formie wywiadu-rzeki. Polecam raz jeszcze ! Jutro planujemy zabie blota, ale najpierw musimy zadzwonic, zeby sie upewnic, ze ja zastaniemy. Tyle na zrazie znad jeziora bucierz – a co u was w krzakach?
Ja byłam w Lesie Bemowskim, krzaków tam też sporo. Świetna pogoda na kijki, lekki wiaterek. Spacer trochę dłuższy ok. 8 km.
W planie racuszki z jabłkami.
Tutaj jest malowniczo bardzo, ale spacer niedlugi, bo teren ograniczony przez wojo, badz co badz najwiekszy poligon w UE, a jeszcze ostre strzelanie… Mozna by powtorzyc te kilometry, ale to nudne, odkladamy na poludnie. Zamiast bralczykiem powinnam zajac sie malinami, bo obrodzily… Ale to potem.
P.s. kulinarnie powtorka z rozrywki, bo tego spaghetti narobilo nam sie dla kompanii wojska, a nie dla 6 osob… Wojo cwiczy strzelanie, wiec zjemy sami .
Krystyna,
Orzechówka robi się popularna mimo że jeszcze nie jest gotowa. 🙂
Kilka osób zapisało przepis na przyszły rok. To będzie dobry prezent na święta.
Pisałaś że Twoja orzechówka ma juz rok. Mam pytanie: czy jest polecany limit “wieku” orzechówki? Czy jeden rok to za długo?
Jest juz sezon na grzyby. Dosyć wysoko w górach (okolo 2K metry) w pobliżu jeziora widziałam kilka średniej wielkości szmaciakow (cauliflower mushroom). Nie zebralam ponieważ byłoby dosyć trudno zejść w dół na szlaku i nieść grzyby.
Telefon czasami pomaga przy rozpoznawaniu nazw roslin. W górach wzdłuż brzegu jeziora rosnie piękna roślina o nazwie “bear grass”.
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/7/79/Xerophyllum_tenax_-_Glacier_National_Park.jpg
Pisałam już o “skunk cabbage”, ładna żółta roślina o zapachu skunksa. Turyści z jakiegoś innego stanu byli zadowoleni, że telefon podał im nazwę tej ciekawej rośliny.
Ja dowiedziałam się, że ozdobna roślina w naszym ogrodzie nazywa się “torch lily”.
To samo dotyczy nazw zwierząt, ptaków i owadów. Bardzo przydatna “usługa”.
Zaczyna się sezon na niektóre odmiany jabłek. “Gravenstein” już sa w sezonie. 🙂
Pozdrawiam i dziękuję za wszystkie porady i informacje.
Orco- z doświadczeń wielu osób, które robią nalewki wynika, iż większość tego rodzaju alkoholi jest tym lepsza im dłużej stoi. Mam nadzieję, że Krystyna potwierdzi tę opinię. Próbowaliśmy niedawno orzechówkę sprzed 3 lat i była rewelacyjna.
Cieszę się, bo nareszcie namierzyłam dziko rosnący czarny bez. Owoce wydają się być już dojrzałe, w tym roku wszystko dojrzewa dużo wcześniej. Tym niemniej może warto jeszcze trochę poczekać…? Przepisów na nalewkę z owoców czarnego bzu w internecie co nie miara, zatem tylko przebierać i wybierać 🙂 Do tej nigdy nie robiliśmy w naszym domu tej nalewki, próbowaliśmy ją jedynie u znajomych i wiemy, że jest doskonała, już nie mówiąc o jej zdrowotnych właściwościach.
Nie serwuję chwilowo kawy. Wędruję. Ale po 1. września się zamelduję, co najmniej z kawą zbożową 🙂
Danapola,
Dziękuję za informacje. Tez przypuszczałam że alcohol im starszy tym lepszy. Z tą orzechówka będzie test cierpliwości. 🙂
Kiedyś na glean bylo ogłoszenie kwiatów bzu. Dowiedziałam się że niektórzy robią z tych kwiatów syrop. Nasz klimat sprzyja posadzeniu krzewu czarnego bzu. Niestety sarny to zniszczą od momentu kwiatów do owoców. Potrzebny jest wysoki płot.
Alicji życzę udanych spotkań rodzinnych i wielu aromatycznych herbat na polskich rubieżach 🙂 https://tiny.pl/zkmr75y5
Irkowi zaś wspaniałych fotograficznych ujęć i ciekawych wędrówek:
https://m.media-amazon.com/images/I/41dDoKqU+HL._AC_SY780_.jpg
Orco- z nalewkami przechodziliśmy już niejeden test cierpliwości i od razu przyznam, iż owej cierpliwości nam czasami brakowało 😉
Orca,
moja orzechówka jest dość stara, bo chyba z 2017 roku i ma się dobrze. Przeczytałam, że nalewki na alkoholu można przechowywać bezterminowo, więc nie trzeba śpieszyć się z jej spożyciem 🙂
Aktualnie nastawiona jest nalewka z aronii, bo mam własne owoce. I to tyle, a i tak nie wiem, kto to będzie pił.
Bez czarny łatwo wypatrzyć w czasie kwitnienia. Pamiętam, że chyba w maju jechaliśmy na Mazury i byłam zdziwiona, jak dużo jest krzaków czarnego bzu. Mam ususzone kwiatostany i trochę dżemu z ubiegłego roku. Przy okazji gotowania dżemu można odlać trochę soku .
Też często korzystam z rozpoznawania roślin przy pomocy telefonu. Niedawno w lesie natknęłam się na grzyb o nazwie świecznik/ lub świecznica/ rozgałęziony :
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Awiecznik_rozga%C5%82%C4%99ziony
Duży okaz wielkości sporego kalafiora. Takie ciekawostki cieszą, ale nigdy ich nie zrywam.
Danuśka,
obserwuj ten bez, bo w suche lato może szybko się zasuszyć, ale chyba nad Bugiem nie ma suszy.
Z Alicją czytamy tę samą lekturę, czyli ” Bralczyk. O sobie”. Zgadzam się z jej oceną, czyta się bardzo przyjemnie; książka wydana jest bardzo starannie i zawiera dużo fotografii.
A w piątek wybieram się do kina na zapowiadany od dawna francuski film ” Bulion i inne namiętności”.
Ja mam wersje elektroniczna tej ksiazki. Na jutro jestesmy umowieni ze Stara zaba I juz sie na to cieszymy! Irek jest usprawiedliwiony I wypijemy jutro „za wedrowca na szlaku” – dawno tego toastu nie bylo. Wracamy do bralczyka, juz koncze. Dobranoc!
Krystyna,
Ja często widzę te “świeczniki”. Nie wiedziałam że maja tak wdzięczna nazwę. Po angielsku to jest crown tipped coral, równie wdzięczna nazwa.
Jeszcze nie jadłam tych grzybów. Google pisze że są popularne w menu w niektórych regionach Indii. To znaczy, że nie są trujące. Spróbuje … 🙂
Krystyno- planuje zerwać owoce czarnego bzu nie później niż na początku przyszłego tygodnia. Myślę, że będą w dobrej formie 🙂
Susza nad Bugiem okrutna, mamy kolejną falę upałów i tak niski” poziom rzeki, jakiego nigdy do tej pory nie widziałam.
„Świecznik” trochę podobny do szmaciaka gałęzistego, o którym swego czasu rozmawialiśmy na blogu.
Zabawne, bo wstępnie też planowałam na jutro „Bulion i inne namiętności”, ale z powodów organizacyjno-technicznych wybierzemy się na ten film jednak dopiero za tydzień. Krystyno- opowiedz zatem koniecznie o swoich wrażeniach.
Jako, że mamy w tej chwili na termometrze 32 stopnie w cieniu to może ktoś miałby ochotę na miętę z cytryną? https://tiny.pl/qszqp5h8
Poznan. 34c. Miejsce Pyry, miejsce, ktorego nigdy nie omijamy, kiedy jestesmy w Polce. Niestety, General nie zaczekal, chociaz obiecal. Ale miejsce jest, jest Marlena, najulubiensza kuzynka I jej rodzina. Zostajemy na dwa dni. W domu przybyl krolik, a stary zolw ma sie dobrze. Ani jeden Ani drugi nie nadaje sie do przytulania. Zanosi sie na burze…
Wode z cytryna/limonka I mieta serwuja wszedzie, gdzie jestesmy – na szczescie w lodowce jest tez zimne piwo
Zimne piwo, to jest to!
A tak, pozdrawiam minizjazd na Zabich Blotach.
Danuśka,
film niespecjalnie mi się podobał. Dopiero dziś poczytałam recenzje pełne zachwytu, ale ja nie jestem zachwycona. Film jest za długi/2 godz. 15 min./. Skrócenie o pół godziny dobrze by mu zrobiło. Oglądałam go jak film o historii kuchni francuskiej arystokracji, bo to była kuchnia bardzo elitarna. Pokaz prawie dosłownego przygotowania niezwykłych potraw. To akurat było bardzo ciekawe, choć dzisiaj nikt już chyba tak nie gotuje. Całe życie postaci z filmu koncentruje się na gotowaniu i jedzeniu, wprawdzie bardzo wyrafinowanym, ale jednak tylko jedzeniu. Jest i wątek uczuciowy, dla mnie mało przekonujący.
Znacznie bardziej podobał mi się francuski ” Delicious”/ ” Palce lizać”/ o powstaniu pierwszej francuskiej restauracji, czy niedościgniona ” Uczta Babette”.
Ale film jest bardzo malowniczy, przyjemny dla oka, dobra gra aktorska. No i wiem już, jak wygląda turbot i co to jest sos burgundzki , jak klarowano i odtłuszczano bulion. W takim filmie oczywiście nie pokazuje się kuchni ” od kuchni”, czyli rozpalania w piecu, przynoszenia drewna, noszenia wody ze studni, mycia naczyń i szorowania wielkich garnków, mycia podług, takich mniej malowniczych czynności.
Danuśka,
powybrzydzałam, ale tym bardziej będę ciekawa, jak Ty odbierzesz ten film, bo nie jest moim celem zniechęcenie Cię.
Kiedy sie wypelnily dni I przyszlo ginac latem … Prosto do nieba czworkami szli zolnierze z Westerplatte… Wiersz stosowny do daty, 1 wrzesnia dzisiaj mamy.
Krystyna,
Twoja filmowa recenzja potwierdziła to co już wcześniej o tym filmie czytałam i słyszałam i dlatego do kina nie poszłam. Francuzi od lat produkują taśmowo różne łatwe, lekkie i przyjemne komedyjki o gotowaniu, o rodzinnych dramatach z córkami i kolorowymi zięciami, na które mnie osobiście szkoda czasu. Ale jak ktoś lubi? Proszę bardzo! Ostatnio podobały mi się 2 francuskie filmy , Nietykalni i Jeszcze dalej niż północ. Obydwa znakomite. Dawniej kochałam francuskie kino.
Zapomniałam o „Anatomii upadku”, znakomitym francuskim filmie nagrodzonym w Cannes. Ten też mi się podobał.
Eva47,
przeczytałam, że ” Bulion…” konkurował do Oscara z ” Anatomią upadku”, na szczęście przegrał. Też bardzo lubiłam kino francuskie. Od czasu do czasu trafiam w telewizji na starsze filmy francuskie i z przyjemnością je oglądam.
Dzień dobry 🙂
kawa
Krystyno- bardzo dziękuję za recenzję, a Twoje „wybrzydzanie” wcale mi nie przeszkadza. Do kina pójdę tak jak planowałam, jako że chętnie oglądam wszelakie filmy o gotowaniu, a poza tym lubię Juliette Binoche. Jak wiadomo gusty mamy różne, moje dwie koleżanki były oczarowane tym filmem. W cichości ducha myślę, że mnie też będzie się podobał 🙂
Wczoraj mieliśmy trochę przyjemności dla ducha i dla podniebienia podczas imprezy dożynkowej w naszych nadbużańskich okolicach. Tradycji stało się zadość- był dożynkowy korowód. przemówienia oficjeli, konkursy na najpiękniejszy wieniec dożynkowy i najlepsze ciasto, były występy zespołów ludowych i grup grających nie tylko disco polo 😉
Na dodatek pogoda, jak marzenie- ciepło, słonecznie, ale nie upalnie.
Irku,
trafiły Ci się może jakieś ciekawostki przyrodnicze ?
Wczoraj w Rzucewie nad Zatoką Pucką/ archeolodzy znaleźli tam ślady osady łowców fok/ przy molo można było obserwować narybek, chyba dorsza, ciągnący się wzdłuż mola pas może dwucentymetrowych rybek. Jest tam bardzo płytko, więc widoczność była dobra. A w pobliżu pływała jedna bardzo, jak na Bałtyk, duża ryba. Ryby w zatoce to niby rzecz zwyczajna, tak by się mogło wydawać, ale wcale tak nie jest i ten widok wywołał spore zainteresowanie spacerowiczów.
Danuśka,
też wolałabym, żeby film Ci się spodobał. Chodzę do kina dla spodziewanej przyjemności, ale nie zawsze tak bywa.
Krystyno, jeżeli chodzi o ciekawostki przyrodnicze, to najpiękniejsze były jelenie w kąpieli. 4 byki i jedna łania. Stałem jak zaczarowany 🙂 jelenie w kąpieli
Irku- wspaniałe spotkanie, fantastyczne zdjęcie, tylko pozazdrościć!
Z braku jeleni przypomnę biblijną Zuzannę, też w kąpieli 🙂
Zuzanna i starcy
Dwaj starcy ujrzeli
Zuzannę w kąpieli,
Chcieli postraszyć,
Ale czym nie mieli. . .
Jan Sztaudynger
Poniżej ciekawa opowieść motywie „Zuzanny w kąpieli” na przestrzeni wieków:
https://niezlasztuka.net/o-sztuce/zuzanna-i-starcy/
Irku,
wspaniały widok i niezapomniane przeżycie.
W pobliżu mojej miejscowości widziano / i sfotografowano/ niedawno łosia. Chyba przywędrował z Puszczy Darżlubskiej . A na co dzień łatwo jest spotkać dziki, które bardzo chętnie opuszczają tereny leśne i spacerują po mieście.
Dzień dobry 🙂
kawa
Ale dzika kawa! Super!
Na dobranoc obiecana kawa zbożowa 😉
Dobranoc. Tyle wrazen, a ipad zostawilam w Poznaniu na doladowanie. Kurier dzisiaj dostarczyl. Ogladalisny wlasnie mecz Polska – Szkocja, a nikt z nas nie jest kibicem…
No I wygrali!
547 komentarz to kapke za duzo – teraz rozumiem narzekania tych, ktorzy przewijaja na telefonie… Milosnikom biografii bardzo polecam autobiografie Artura Rubinsteina – moje mlode lata. Oj, wesoly to byl chlopak! Swietna lektura , wlasnie koncze.
Do zbożowej kawy Irka pasuje stara piosenka Wojciecha Młynarskiego ” Żniwna dziewczyna”: https://www.youtube.com/watch?v=K4INl1CGUDQ
Ten wpis niedługo będzie miał 4 miesiące, ale już przyzwyczaiłam się do niego 🙂
Ani w laptopie, ani w telefonie nie muszę przewijać komentarzy, bo klikam w te ostatnie. Pisanie w telefonie jest męczące i irytujące, więc unikam tego.
Dzień dobry 🙂
kawa
…wiecznych wypraw pod Krakow, nocnych rozmow rodakow… Pozdrowienia spod grodu Kraka!
Dzisiaj nocujemy w najprawdziwszym zamku w mosznej. Niestety, z powodu chytrosci Jerzora ( a chytry dwa razy traci!) mamy komnate chyba dla posledniejszych gosci, bo lazienka dla wszystkich, na korytarzu, a w komnacie przydalaby sie chocby mala umywalka… Tak to jest, kiedy Jerz robi rezerwacje (patrz Barcelona). Zamek jest obledny, a dzisiaj weekend, wiec byly imprezy, dzisiaj pod haslem Harry Potter. Masa mlodziezy, dzieci, przebierancy, widowiska typu swiatlo I dzwiek (fontanna podswietlana ), poezja po prostu! Niestety, zamkowa restauracja u mnie uzyskala 3 na skali 1-5. Jak mozna spieprzyc schabowego!? Dan mieli w karcie 8 (wiec plus) I 3 zupy, ale zup zabraklo o 19:30. A schabowy to podeszwa w panierce. I chyba przedwczorajszy. Rozumiem, ze szalony weekend, ale zobaczymy, jakie bedzie poniedzialkowe sniadanie…
P.s. do zamku dojechalismy po poludniu, tak ze ominal nas Harry Potter weekend. I dobrze!
Zamek w Mosznej wspominam miło, my jedliśmy tam jedynie obiad.
Ta budowla przypomina trochę zamek rodem z Disneylandu, co absolutnie mi nie przeszkadza, jako że takiej architektury też nie mamy w Polsce za wiele.
https://mosznazamek.pl/
Alicjo- skoro Jerzor oszczędza na każdym kroku to dlaczego Ty nie zajmiesz się osobiście rezerwacją hoteli? Ja robię to już od wielu lat i jeśli coś nie gra to mogę mieć pretensję jedynie do siebie. Poza tym to działa tak, jak wszystko w życiu-im masz większe doświadczenie tym popełniasz mniej błędów czyli im więcej rezerwujesz tym lepiej wiesz na co należy zwrócić uwagę.
Dzisiaj świętujemy imieniny Alaina i absolutnie nie piszę dlatego, abyście składali życzenia. Po prostu chciałam się pochwalić, iż z tej okazji przygotowałam pieczeń z polędwicy z dzika i rzeczona wyszła znakomicie 🙂 Najpierw obsmażyłam na maśle do zrumienienia, a potem dusiłam w moim garnku do wolnego gotowania w niskiej temperaturze ( 3 godziny duszenia!). Całość pyrkała w sosie z czerwonego wina, czosnku, odrobiny gorzkiej czekolady i kilku śliwek węgierek, jako że dodatek słodyczy łagodzi smak wytrawnego wina.
Dziczyznę podałam z towarzystwie kopytek oraz sałatki z różnokolorowych pomidorów. Mamy czas na dobre pomidory i trzeba korzystać do upadłego z tego dobrodziejstwa.
Poza tym uprzejmie donoszę , iż obejrzałam nareszcie: https://film.interia.pl/recenzje/news-to-najbardziej-zmyslowy-film-sezonu-poezja-obrazu-smaku-i-za,nId,7765491
Ten film to uczta dla dla ducha i dla ciała, chociaż oczywiście w kinie nie da się popróbować tych wszystkich dań, które są przyrządzane na ekranie.
Evo47- otóż nie jest to absolutnie ” łatwa, lekka i przyjemna komedyjka o gotowaniu”. To jest film, który pokazuje stosunek Francuzów do kuchni, a tenże jest poważny, bo dla tej nacji gotowanie i jedzenie to jedna z najważniejszych dziedzin w życiu. Dla mnie to było piękne przeżycie, bo też bardzo lubię gotować, tak jak bohaterowie tego filmu. To jest może zresztą klucz to zrozumienia „tego co autor miał na myśli”. Jeśli kochasz gotowanie oraz jeśli lubisz dzielić się tym, co przygotowałaś z innymi to myślę, że będziesz delektować się tym filmem.
Na marginesie dodam, iż wiem doskonale, że jesteśmy różni i lubimy różne filmy i….różne dania. Za to również cenię nasz blog 🙂
Danuśka,
masz rację, że ocena tego filmu zależy od podejścia do gotowania. Nie przepadam za gotowaniem, choć kiedyś robiłam to z większym entuzjazmem. Gotuję raczej proste potrawy niewymagające dużo czasu. Mogłabym częściej jeść poza domem, albo coś zamawiać do domu, ale mnie przeważnie bardziej smakuje to, co sama ugotuję, bo skoro już gotuję, to staram się robić to dobrze i smacznie. Dlatego film mnie nie zachwycił.
Ale mam pytanie : jest taka scena, kiedy do wielkiego gara z wrzątkiem Eugenia wkłada główki sałaty/ wyglądały na sałatę masłową/, po chwili wyjmowała je i wkładała do miski z zimną wodą z kostkami lodu, po czym układała je wokół górki cielęcej wcześniej już podpieczonej, a całość ponownie do piekarnika. Znasz taki sposób traktowania sałaty? Może to być całkiem ciekawe. I czy znasz inne pokazywane tam potrawy, np. turbota? To oczywiście dość dawna epoka, ale czy coś z dawnej kuchni pozostało w tej obecnej kuchni francuskiej ?
Opis pieczeni z polędwicy z dzika jest bardzo smakowity, a ja niedawno gotowałam wołowinę po burgundzku.
Krystyno- nigdy nie spotkałam się z powyższym sposobem traktowania sałaty tzn gotowanie, „wyżymanie” oraz pieczenie. Jadłam kiedyś u kogoś ugotowaną sałatę, ale ten sposób jej podania nie rzucił nas na kolana. Być może pieczenie poprawia jej smak. Wiem natomiast, że dobrzy kucharze zalecają, by zielone warzywa ( np. brokuły czy fasolkę szparagową) zanurzyć, po ugotowaniu, na chwilę w zimnej wodzie, bo ten zabieg sprawia, że ich kolor jest bardziej intensywny. Wiem z własnego doświadczenia, że tak się rzeczywiście dzieje.
Turbot pyrkający w mleku z cytryną też mnie zaskoczył, ale to może być całkiem dobry pomysł. U nas w mleku moczy się przecież solone śledzie oraz czasami…schab.
Myślę, że odziedziczyliśmy sporo przepisów we francuskiej( i nie tylko francuskiej kuchni) z dawnych czasów. Często je trochę upraszczamy, ale nadal np. dobry rosół gotujemy z kilku rodzajów mięs i sporej ilości włoszczyzny.
To w XIX wiecznej francuskiej kuchni wymyślono sosy takie jak majonez, beszamel czy sos holenderski. Szparagi z sosem holenderskim to pyszota 🙂
Dzień dobry 🙂
kawa
Danuśka,
serdecznie dziękuję za twoje osobiste wrażenia filmowe. Ją lubię kino od zawsze, cieszę się na nowości pofestiwalowe. Ten film obejrzeli moi przyjaciele kinomani zwabieni nagrodą za reżyserię i wyszli z kina rozczarowani, podobnie jak Krystyna.
Film był za długi, nie było żadnej akcji tylko gotowanie, zapachy, smaki i inne zmysły. Film w rzeczy samej bardzo francuski. To że Francuzi chętnie gotują, jedzą i rozmawiają o jedzeniu jest rzeczą powszechnie znaną. Wiadomo także że są na tym polu niezaprzeczalnymi mistrzami.
Beszamel i majonez też robię często, tylko że beszamel używam do włoskiego lasagne a majonez przerabiam na włoskie „vitello tonnato „, ale wszystko jedno, wymyślili Francuzi i chwała im za to.
Krystyna,
przy okazji filmu pytałaś o turbota. Ja robiłam turbota jeden raz w piekarniku wg jakiejś recepty z Internetu, bardzo był smaczny. Zaciekawiona waszym opisem zajrzałam do książki króla francuskich kucharzy Paula Bocuse. Otóż on każe turbota gotować w wodzie z mlekiem z dodatkiem plastrów cytryny i soli. Rybę zagotować, odszumować, i pyrkać na małym ogniu aż będzie dobra.
3 litry zimnej wody, szklanka mleka, 45g soli i 3 plasterki cytryny. Czas gotowania 15 minut na 1 kilogram.
Ja w mleku moczę filety z karpia przed smażeniem, smakują nadzwyczajnie.
Zajrzałam też do rozdziału o sałatach, znalazłam „laitues braisées „. Trzeba sałatę wrzucić do gorącej wody na 10 minut, potem wystraszyć w lodowatej, wyżymać i wsadzić do pieca. ☹️
Poniedzialkowe sniadanie w zamku moszna to bylo mistrzostwo swiata, nie omieszkalam zaznaczyc w karcie ocen. Zdjecia beda po powrocie. Dzisiaj bylismy w kopalni w Zlotym stoku, bo Jerz nigdy tam nie byl – ja bylam kilka lat temu ze swoja banda z geologii, a kopalnie dla zwiedzajacych uruchomiono nie tak dawno. Za naszych czasow chadzalo sie tam na wlasne ryzyko, bo sztolnie nie byly zabezpieczone I czesto zawalone skala. A chadzalo sie tam czesto, nasza ulubiona to Sztolnia Ksiazeca, zasypana jakies 10m od wejscia. W Sam raz aby sie schowac przed deszczem . Ale gornicy juz ja czyszcza do konca I w przyszlym Roku bedzie udostepniona w calosci do zwiedzania. Zrobilo sie chlodno I deszczowo… Tyle tego, jutro wroclaw, znowu! Z przyjemnoscia, Jak zawsze!
Eva47- jak to dobrze mieć pod ręką stosowną literaturę kulinarną! Dzięki za Twoje wyjaśnienia. Czy to Paul Bocuse zaglądał do XIX wiecznych przepisów czy też twórcy filmu zajrzeli do książki napisanej przez wielkiego mistrza ? Zapewne i jedno i drugie.
Ja natomiast zajrzałam przed chwilą do internetu i znalazłam niezły kąsek:
sławny Marie-Antoine Carême po japońsku i na dodatek w wersji elektronicznej 🙂
https://tiny.pl/c7qjsp17
Dzisiaj o 19.00 na łąkach nad Bugiem: https://photos.app.goo.gl/SyLDdDuW7cx1RUce9
Pikne!
Wlasnie spojrzalam na date I przypomnialam sobie, Jak to lata temu rozmawialam z kolega z Pensylvanii, rano, godzina 9 z groszami, a on do mnie – wlacz tv. Pierwszy samolot juz walnal w jedna wieze, a drugi zobaczylam na zywo, bo CNN natychmiast przekierowalo kamery.
Wroclaw – miasto spotkan . To oficjalny napis na koszulkach. Dobranoc!
Ze specjalną dedykacją dla Alicji herbata prosto z Wrocławia 🙂
https://tiny.pl/r1p55x4p
Wracam jeszcze, nie tyle do filmu „Bulion i inne namiętności” , ale do Juliette Binoche grającą tu główną rolę(obok czy też raczej wspólnie z Benoit Magimel).
Przy okazji filmu ukazały się wywiady z Juliette, w których przypomniała swoją polską babcię i niezwykły smak jej czerwonego barszczu.
Juliette Binoche, jak zapewne pamiętacie, współpracowała też z Krzysztofem Kieślowskim i zagrała w „Trzech Kolorach. Niebieski”. O otrzymanie tej roli mocno walczyła Cathrine Deneuve, która zaproponowała Kieślowskiemu, iż zagra za darmo, bez honorarium, bo tak bardzo zależało jej, by wystąpić w filmie naszego sławnego reżysera. Kieślowski nie przyjął tej propozycji, wiedział do dobrze, iż chce pracować z Juliette.
Juliette po raz pierwszy widzialam w filme Angielski Pacjent. Po sukcesie filmu byly liczne wywiady I niepytana, podkreslala swoje zwiazki z Polska. We wroclawiu strasznie leje I zrobilo sie zimno ..
Dobranoc!
Danuśka,
wspominałaś o czarnym bzie, coś z niego robiłaś, czy skończyło się na planach 🙂 U mnie często tak bywa. Dziś u nas były wspólne dalsze działania przy nalewce z aronii, czyli oddzielenie nalewu od owoców, które zostały zasypane cukrem.
Rozmawiałam wczoraj z siostrą, która nabyła 10 kg węgierek. Ale nie będzie robiła z nich żadnych przetworów tylko zamrozi je razem z pestkami w woreczkach. Zimą, kiedy ma ochotę na śliwki albo kompot, rozmraża porcję. Poprzedniej zimy zamroziła ich za mało. A węgierki są już bardzo dojrzałe i smaczne.
No i zaczął się już sezon dyniowy.
Ja też mrożę śliwki węgierki ale bez pestek. Łatwiej się je układa na cieście do pieczenia.
Juliette Binoche kojarzy mi się ze znakomitym filmem „Damage” with Jeremy Irons, grała też Teresę w filmie o lekkości bycia wg M.Kundery, tytułu nie pamiętam.
„Nieznosna lekkosc bytu” – tez ogladalam ten film. Leje… No coz, prawie jesien! Po ptasiemu odlatujemy do domu, spakowani I pelni wrazen. Kulinarnie – wczoraj zaliczylismy czeska knajpe – Drvny Kot czy jakos tak, bardzo dobre knedliki z gulaszem wolowym.
Drevny Kocur!
Dzień dobry 🙂
kawa
Ha ha! Dobra kawa nie jest zla.
My juz w blokach startowych, a tu Tusk przylecial do Wroclawia zlustrowac dzialania lokalnych wladz wzgledem przygotowan do ewentualnej powodzi – tu leje, ale rok 1997 dal niezapomniana nauczke I przygotowania byly juz od paru dni. Pogoda byla, ale sie zbyla… No coz…
Dalszy ciąg nalewki orzechowej od Krystyny.
Mija sezon na jabłka gravestein. Mam już chyba wystarczająca ilość apple sauce na zimę. Właścicielka farmy nie chce opłaty za jabłka. W podziękowaniu dałam jej butelkę nalewki orzechowej o której ona już wiedziała z moich opowiadań. Nalewka jeszcze “pracuje” ale bardzo jej to smakowało. Powiedziała że zrobi dla siebie w przyszłym roku. Dałam jej przepisz.
Właścicielka robi apply cider i applejack. Dała mi butelkę swojego domowego “Applejack”.
Applejack to wysoko procentowy napój z jabłek, którego tradycja sięga czasów osadnictwa.
Ten “Applejack” od właścicielki farmy był wyśmienity. Piszę “był” bo dosyć szybko wypiliśmy. Smakuje jak Calvados.
Orca,
o jabłkach grafsztynek, bo taka jest polska nazwa, można u nas tylko sobie poczytać; chyba nigdy nie widziałam ich w sprzedaży, a podobno należy do najsmaczniejszych odmian. Szkoda.
Jak widzę, popularyzujesz nalewkę orzechową z dobrym skutkiem 🙂
Cydr u nas jakoś mało popularny, choć łatwo go kupić. Tymczasem przygotowuję ocet jabłkowy; długo to trwa, ale muszę tylko codziennie zamieszać jabłka, więc robota niewielka. Kilka lat temu wyszedł mi bardzo dobry.
Krystyna,
Nie pamiętam gdzie pierwszy raz jadłam jabłka grafsztynek. Od wtedy to sa moje ulubione jabłka. Po ostatnim zbiorze dalam w prezencie znajomej karton tych jablek.
Jeśli u nas te jabłka są w sprzedaży to nie wiem gdzie. Nazwa jest znana, ale w sklepach tego nie ma. W ogłoszeniu “glean” natychmiast znikają.
Z żółtych śliwek zrobiłam “plum sauce”. Zamroziłam w indywidualnych paczkach.
Zimą wszystko lepiej smakuje 🙂
W przyszłym roku zrobię o wiele więcej orzechówki.
Ocet jabłkowy regularnie używam w sałatkach. Niektórzy polecają wypić łyżkę octu jabłkowego dziennie. Ja tego nie robię. Przypuszczam że domowy ocet jabłkowy jest smaczny. Na pewno lepszy od kupionego w sklepie.
Orca,
Grafsztynek to polska nazwa jabłek gravenstein.
Na dworze mokro, wieje silny wiatr, nieprzyjemnie.
U nas na północy Niemiec jabłka „gravenstein” można kupić na miejskich targach albo bezpośrednio u producenta. Podejrzewam że w północnej Polsce też te jabłka ktoś uprawia skoro można kupić drzewka w Internecie.
W supermarketach tych jabłek nie sprzedają bo nie nadają się do magazynowania i transportu .
Krystyno- okazało sie, że na naszych rubieżach czarny bez nadal niedojrzały.
Z daleka wydaje się, że wszystkie owoce są czarne, ale wystarczy zerwać jedną kiść, by się przekonać, że mniej więcej połowa owoców nie nadaje się jeszcze do „przeróbki”. Przeczytałam sporo ostrzeżeń o tym, by absolutnie nie zbierać niedojrzałych owoców zatem stosuję się grzecznie do tych informacji.
Na Mazowszu deszcze były zdecydowanie mniej intensywne niż w innych częściach Polski, Doniesienia z Dolnego Śląska (Czech i Niemiec) niestety tragiczne.
W naszej miejscowości otwarto niedawno niewielki sklep z domowymi wędlinami, można też w nim zamówić pieczoną golonkę oraz schab. Na międzysąsiedzkiej imprezie próbowaliśmy te specjały i wszyscy obecni uznali, iż właściciele sklepu znają się na rzeczy!
Co do deserów to ostatnio dwa razy pod rząd zrobiłam „Puchatkę Żaby”-raz z brzoskwiniami i raz ze śliwkami. Obie wersje zniknęły nie wiadomo kiedy 🙂
Danuśka,
dobrze, że przypomniałaś o puchatce Żaby. Ostatnio piekę kruche ciasto ze śliwkami, ale tam jest sporo masła.
Znalazłam zapisany odręcznie przepis na puchatkę, ale mam wątpliwości, bo tam jest tylko jedna szklanka mąki tortowej/ plus 5 jajek, 1 szkl. cukru, 1/2 szkl. oleju, 2 łyżeczki proszku/. Wiem, że to jest niskie ciasto, ale tej mąki jest chyba za mało.
Napisz , proszę, czy to jest właściwy przepis. A archiwum bloga nie potrafiłam go znaleźć.
Krystyno ja mam taki skopiowany przepis
PUCHATKA – Ciasto do różnych celów „Grażyny”, np owoców
5 jajek
1 szklanka mąki (ja używam tortowej) albo 2 szklanki wtedy jest gęstsze i owoce tak nie opadają
1 szklanka cukru
1/2 szklanki oleju (ja lubię słonecznikowy) lub 10 dag rozpuszczonego masła
2 łyżeczki proszku do pieczenia,
Owoce do wrzucenia: klasycznie rabarbar, ale ja robiłam też z jabłkami a nawet z brzoskwiniami z puszki
Jest to porcja na jedna blachę ca 40 x 25 cm, tortownicę, lub dwie keksówki
Zagrzać piekarnik, blachę posmarować i wysypać tartą bułką, albo wyłożyć papierem.
Całe jajka ubić z cukrem aż zbieleją, dodać mąkę z proszkiem i olej. Wszystko można mieszać mikserem. Ciasto jest rzadkie. Wlać do formy, wsypać rabarbar (czy co inne) i wstawić do pieca na około 50 minut. Ja zaczynam piec w około 200o a potem temperatura i tak spada do 180o. Czasem ciasto jest gotowe w trzy kwadranse a czasem i godzina mało.
Praktycznie jest wyłożyć formę papierem do pieczenia, jak się upiecze i wystygnie, odwrócić (z keksówką oczywiste), wyrzucić, odkleić papier. Piecze się w zależności od ilości ciasta, owoców i pieca od 30 minut do nawet godziny. Ja wstawiam na 180 stopni i potem skręcam na 160, bo mi zbytnio ciemnieje od góry.
Można jeść na ciepło z bitą śmietaną, lodami, sosem waniliowym – wszystko można.
Tak, Krystyno, mam ten sam przepis. Robię to ciasto w formie do tarty:
https://www.aledobre.pl/zdjecia/prod13646_max.jpg
i wychodzi w sam raz, to znaczy rośnie tylko do wysokości rantu. Nam odpowiada to, że jest mało ciasta i dużo owoców, bo tychże nie żałuję. Zmniejszyłam ilość cukru do 3/4 szklanki, a przy słodkich brzoskwiniach nawet do 1/2 szklanki.
Wzorem Małgosi mam już od dłuższego czasu wszystkie moje przepisy w komputerze, podzielone na poszczególne kategorie, w ten sposób wszystko jest łatwo znaleźć.
No i proszę, dzięki Małgosi wszystko jasne 🙂
Dobry wieczór Blogu,
Zapraszam do Brna: https://www.eryniawtrasie.eu/57231
Małgosiu, Danusiu,
bardzo dziękuję. Przepis mam zapisany prawidłowo choć skrótowo. Ta jedna szklanka mąki wydawała mi się zbyt małą ilością na dużą blachę/ bo 40 cm długości to dużo/.
Brno zostawiam na jutro. Byłam tam dekady temu, jeszcze za czasów PRL i niewiele pamiętam, więc tym chętniej przeczytam i obejrzę relację Ewy.
Mama Witka mieszka na Kozanowie we Wrocławiu. Dziś dzwoniliśmy do niej z propozycją dłuższego pobytu u nas. Oczywiście, odmówiła – mieszka na drugim piętrze, w 97r. zalało jej tylko piwnice, liczy na to, że i tym razem. Za to domagała się relacji z Brna, to co Jej mamy żałować?
Dzień dobry 🙂
kawa
Zapraszam na deszczowy spacer po Brnie https://www.eryniawtrasie.eu/57341
Ewo,
po obejrzeniu dwóch relacji stwierdzam, że rzeczywiście niewiele pamiętam z wizyty w Brnie. To nie była typowa wycieczka tylko coś w rodzaju ” wizyty młodzieży polskiej u młodzieży czechosłowackiej” i zwiedzania było tam niewiele. Ale na Waszych zdjęciach jest zabytek, który bardzo mi się podobał i zapadł mi w pamięć – kościół św. Józefa. W tamtym czasie z zewnątrz wyglądał porządnie.
I ten krokodyl gdzieś mi się plącze w pamięci.
Czekam na dalszy ciąg, może mniej deszczowy.
Krystyno,
Niestety trafiliśmy na początek niżu Boris, i potem było już tylko gorzej. Stąd nie zobaczyliśmy wszystkiego i już po cichu myślimy o powrocie w przyszłym roku. To miasto jest tego warte.
Ciąg dalszy czeskiego skoku w bok: https://www.eryniawtrasie.eu/57358
Znakomita biografia T. Boya – Zelenskiego „Blazen – wielkie maz. Opowiesc o Tadeuszu…”, napisana przez rownie znakomitego pisarza, Jozefa Hena. Polecam!
Jestem odcieta od mojego ulubionego komputera stacjonarnego, a na tym ustrojstwie niedobrze mi sie pisze I nie mam diakrytykow.
Ciąg dalszy Brna: https://www.eryniawtrasie.eu/57421
Test…
https://photos.app.goo.gl/VGNRc3FDRpJjXRHu7
Na koniec: https://www.eryniawtrasie.eu/57471
Alicjo, piękności…
Ewa,
to pozbierał kolega Maćka (było tego o wiele więcej!), znający się na grzybach – nie wiem, czy pisałam, że Amerykanie raczej nie są entuzjastami zbierania grzybów, może Orca coś na ten temat napisze. Lasy Oregonu obfitują w grzyby, tam zwykle jest wilgotno i rosną ci one po deszczu 😉
Ponieważ źródełko z Polski już mi wysycha, bo przecież sami wiecie, jak jest w tym roku, poproszę M. o udanie się w lasy Oregonu i zebrania dla matki sporej ilości, zasuszenia i przywiezienia w okolicy Bożego Narodzenia. Inaczej nie będzie uszek!
W moim słoju na suszone grzyby przeziera dno….
Pisałam kilka razy o zbieraniu i o kupowaniu grzybów. Kto się na grzybach zna ten zbiera lub kupuje w sklepie.
Wiosna w sklepie spożywczym są morel mushrooms. Bardzo smaczne grzyby. Jesienią są chanterelles. Przez cały rok w sklepie są maitake i shitake. Istnieją specjalne farmy (pomieszczenia) gdzie są uprawiane te grzyby. Jedne i drugie są bardzo smaczne.
W sklepach azjatyckich jest bardzo duży wybór grzybów.
Pisałam kiedyś że na trawniku przed budynkiem banku kilka osób, w tym ja, o tej porze roku zbiera porcini (borowik).
W górach rosną borowiki mutanty. Trzeba samemu zobaczyć aby porównać rozmiar tych grzybów.
Tak jak pisze Alicja. Wilgoć i łagodny klimat jest miejscem dla grzybów.
Jak mogłam zapomnieć? Cauliflower mushroom czyli szmaciak. W tym roku jeszcze nie znalazłam.
chanterelles – czyli nasze kurki, których z niczym nie da się pomylić 😉
https://photos.app.goo.gl/njnzrmhgi5YSnzFq9
Ani tych nie da się pomylić. Smardze, czyli morel mushrooms. U mnie na ogródku były, ale się zbyły 🙁
Orca,
porcini to nic innego, jak borowik szlachetny, czyli boletos, jak mawiają znawcy z Oregonu 😉
Dla mnie to prawdziwki 👿
W sklepach azjatyckich ( u mnie są dwa, a może i jeden tylko się ostał na drugim końcu miasta…) są różne grzyby, ale dla mnie są to tylko bezwonne wypełniacze – kiedyś moja synowa dostarczała mi takich, a i kiedyś byłam w torontońskim „chińskim rynku” i nie zachwyciłam się tym, co mieli do zaoferowania w sprawie grzybów. Zdecydowanie za dużo było tego. Zdecysowanie bezwonne wypełniacze.
Wracając do moich krzaków… jeszcze pojawiają się na ogródku kanie 😉
Chyba dzięki temu, że nigdy nie używaliśmy herbicydów, jeszcze zanim miasto to zabroniło. No i co z tego, że zabroniło? Po ogródkach-trawnikach bez skazy widać, kto się do tego stosuje…
https://photos.app.goo.gl/NVT3eybCEdBpE3wKA
*zdecydowanie bezwonne…
Paul Stamets to znany w całym kraju ekspert w temacie grzybow i ich wartościach leczniczych.
Jego publikacje i wyklady maja duże zainteresowanie i poparcie w środowisku medycznym.
Paul, między innymi, dużo mówi i pisze o grzybie turkey tail.
Jego farmy leczniczych grzybów w okolicach Olympia, WA są źródłem materiałów naukowych.
Paul Stamets ma honorowy tytuł PhD.
Zainteresowani znajdą dużo materiałów na jego temat na yt i w bibliotekach.
Paul Stamets,
https://youtu.be/uuL_faveAnw?feature=shared
https://www.youtube.com/watch?v=SToOIMzA3Gk
https://www.youtube.com/watch?v=uWC6ri0jOV0
!!!
Dzień dobry 🙂
kawa
Pierwsza jesienna kawa!
Wszyscy pewnie w podróży, a może na grzybach… Ja jestem po letnich wyprawach, z małą nadzieją na jesienne, ale teraz calkiem domowo. A w domu pora na śliwki – jedzenie i przetwarzanie. Przede wszystkim nie może zabraknąć powideł, bo są potrzebne do bożonarodzeniowego piernika i do karnawałowych pączków. Nie udaje mi się znaleźć „prawdziwych” węgierek, tzn. słodkich, ale nie za słodkich, z lekkim posmakiem niby-goryczy. Robię więc z takich, które są. Poza powidłami – marynuję połówki śliwek w occie i cukrze. A żeby nie było, że nie wychodzę z kuchni, to właśnie skończyłam kolejną książkę Grzegorza Piątka – nowe – zmienione- wydanie biografii prezydenta Starzyńskiego. Moim zdaniem, niezwykle ciekawa książka. Pokazuje nie tylko Starzyńskiego, ale i jego czasy, polityke, sposoby sprawowania władzy przez kolejne ekipy. Można powiedzieć, że odbrązawia bohatera, ale w moim odczuciu ten obraz, pełniejszy, niż znany mi wczesniej, nie pozbawia go wielkości . Książka jest napisana tak, że trudno mi było się od niej oderwać. Tak samo było zresztą z innymi ksiązkami tego autora, tj. biografią Pniewskiego i opowieścią o Warszawie – „Najlepsze miasto świata”.
Ja też właśnie skończyłam czytać książkę, od której się nie oderwałam – „Kairos” Macieja Siembiedy, jeszcze ciepła, autor skończył ją w połowie lipca tego roku. Jak to u Siembiedy – fikcja jest spłątana z wydarzeniami historycznymi, postacie fikcyjne z prawdziwymi i tak dalej. O tym, że znakomicie napisana, nawet nie wspominam, bo to już dawno ustaliłam. Bardzo polecam, jest to:
„Brawurowa, wielowątkowa powieść sensacyjno-historyczna o trudnej tożsamości, męstwie, honorze, zdradzie i zemście rozgrywająca się w ciągu czterdziestu lat …”
Biografie i autobiografie to jeden z moich ulubionych działów literatury i Starzyńskiego mam już w kolejce do czytania, toteż ucieszyła mnie ocena Leny2 – znaczy, będzie ciekawie.
Dobranoc – i dzień dobry 🙂
Lena2,
Grzegorza Piątka znam z ” Gdyni obiecanej”, świetnej książki nagrodzonej Paszportem Polityki i Nike czytelników. Szczególnie interesująca dla osób znających Gdynię. Poszukam książki o Stefanie Starzyńskim.
Grzybów niestety niewiele, a właściwie prawie wcale. Czytałam, że za kilka dni mają odbyć się mistrzostwa Polski w Grzybobraniu, gdzieś niedaleko Słupska.
A węgierek nie brakuje, więc zajadam się póki jeszcze są, a jutro upiekę znów kruche ciasto ze śliwkami. W zasadzie piekę rzadko, ale te węgierki mnie mobilizują. No i mamy sezon dyniowy. Kupiliśmy dwie wielkie dynie do ozdoby, nie wiem , ile ważyły, bo każda przekraczała 10 kg, a tylko tyle mogła zważyć waga.
A do jedzenia kupuję dynie w kawałkach.
U nas dyni ci od zarąbania (jak powiedziałaby Nisia…), ja mam jeszcze jeden pojemnik zamrożony na zupę dyniową z ubiegłego roku, więc …
W moich krzakach jest piękna jesień, wybrałam się na spacer po wsi onegdaj, tydzień temu, ale to jest wieś, nie moje bezpośrednie krzaki:
https://photos.app.goo.gl/qN2Nb18DnuDySFed7
Kulinarnie u mnie numer jeden jest pesto z mojej bazylii, no ale chyba dzisiaj zjedliśmy resztki…
Ale bazylię mam zamrożoną 😉 Całą masę.
Literacko i kulinarnie polecam wam kryminał kulinarny Toma Hillebranda – Diabelski owoc. Właśnie jestem mniej więcej 1/3 lektury – śmieszy, tumani przestrasza 😉
Tyle na tyle, wracam do tego diabelskiego owocka…
p.s
O grzybach pisano parę dni temu, niedawno, że gdzieś w Wielkopolsce, tu i tam – po deszczach wyskoczyły. Jak ja byłam – nigdzie nie pojawiły się 🙁
Jeszcze jedno – kto chce ten kulinarny kryminał, niech da mi znać, bo mogę podzielić się z trzema osobami i przesłać w formie ebook 😉
Alicjo, chętnie!
Minął sierpień, minął wrzesień.
Znów październik i ta jesień
Rozpostarła melancholii mglisty woal…
https://www.youtube.com/watch?v=BlxelewpCY4
Teraz nie musimy się martwić, że te słoneczka (pomidory) zajdą za nasz stół, bo jesień i zima – przecież zawsze są w sklepie! No może drewniane trochę i nie pachną tak jak zerwane z krzaka, albo kupione w sezonie na targu, ale są… 😉
Małgosiu,
poszło z plusem 😉
Alicjo, dostałam, bardzo dziękuję. Plusy dodatnie liczą się pozytywnie 🙂
No, u mnie dzis risotto z prawdziwkiem!
Wczoraj znalazlem pierwsze w tym roku grzyby. Niewiele tego co prawda, lecz w tym prawdziwek o kapeluczu srednicy 20 centymetrow.
Zazdraszczam prawdziwka!
I risotto też.
U mnie znowu makaron z pesto, bo zrobiło mi się tego a zrobiło 🙄
Nie mogę sobie wyobrazić zamrożenia ugotowanego makaronu (ma ktoś doświadczenia w tym względzie?), więc odsmażę i szlus, jedzenia się nie wyrzuca NIGDY, chyba, że się zepsuje.
Jutro leczo, bo od dawna mi się marzy, a składniki mam. Leczo robię zawsze według przepisu Tadeusza Olszańskiego z książki „Nobel dla papryki”, z tym, że ja zawsze dodaję więcej czosnku, niż konstytucja przewiduje, a pan Tadeusz w swoim przepisie nawet nie uwzględnia czosnku w spisie składników… 😉
Ale leczo jest znakomitą potrawą i dla wegetarian (bezmięsne, bezkiełbasiane też jest dobre!) i dla mięsożernych. Pan Tadeusz podpowiada też, że wszelkie mięsne skrawki, byle nie zaprawiane śmietaną czy podobnym sosom, nadają się do leczo podobnie, jak do bigosu.
Pogoda jak marzenie – 23c, zachmurzenie umiarkowane, jak powiedziałby Wicherek.
Czego i Wam wszystkim na weekend i nie tylko życzę 🙂
Zagadka – co to za miasto? W Polsce. Nagrodę wymyślę 😉
https://photos.app.goo.gl/CrBj44hLSht8nho68
Alicjo,
to chyba panorama Częstochowy. W zasadzie nie znam zupełnie tego miasta, przejazdy się nie liczą. Skupiłam się na najwyższej wieży, Wygląda na klasztor jasnogórski. Myślę, że wybrałaś do zagadki miasto powszechnie znane, więc może trafiłam.
Co do mrożenia makaronu, to zdarzyło mi się zamrozić, żeby nie wyrzucać. Ale makaron traci sprężystość i łamie się/ np. rurki/. Da się zjeść, ale nie polecam. Natomiast zamrażam czasem porcję rosołu z drobnym makaronem i to się sprawdza.
Wczoraj przypadkiem trafiłam przy drodze nad jeziorem na maślaki, nieduże i zdrowe. Wystarczyło na jedną porcję.
Podrzucam muzyczne wspomnienie z Live Aid 1986, które oglądałam na żywo – tutaj kompilacja występu mojego ulubionego i nieodżałowanego Freddiego…
https://www.youtube.com/watch?v=qn5HKutYqyA
Krystyno,
taka wieża, i w dodatku Krzywa Wieża, jest tylko w Ząbkowicach Śląskich 😉
Ale przyznaję, zagadka była trudna, bo wieżę trzeba było spostrzec, a w oko wpadał chyba ratusz. Do Częstochowy się nawet nie zbliżyłam – byłam tam tak dawno temu, że nawet nie pamiętam, kiedy. W każdym razie jakieś 50+ lat temu. I na pewno nie byłam w klasztorze, była wielka kolejka, a myśmy mieli przed sobą trochę drogi do przejechania.
ALE… oto co znalazłam:
https://www.youtube.com/watch?v=Saes-kh0NOo
To nie Hoffman nakręcił pierwszy „Ogniem i mieczem” 😉
Właśnie oglądam…
Trochę fotek z zamku w Mosznej:
https://photos.app.goo.gl/jFPBjR7BUBva7YNJ6
Ten „Diabelski owoc” to kulinarny kryminał, dość zabawny zresztą, i niestety, chce się jeść, czytając – ostrzegam! Cały czas restauracje, przyjątko, jedzenie że aż ślinka cieknie i takietam. Owszem, trup też pada, nie za gęsto, ale pada, no ale co to byłby za kryminał bez trupa? Teraz się zorientowałam, że trzeba było zacząć od innej książki Hillebranda, „Czerwone złoto”, która to książka była debiutem autora i zdaje się, że też kryminał kulinarny, w każdym razie bohater ten sam, kucharz z Luxemburga.
I to ponoć wybitny. Gwiazdki Michelina zastępują tutaj gwiazdki Gabina 😉
Pewnie będzie się to dobrze czytać, bo Diabelski owoc jest sprawnie napisany.
Przyjemnej niedzieli – u mnie zachmurzenie jest, ale 19c, a po południu ma być więcej. No i ma być słonecznie 🙂
Jeszcze wrócę do tych książek – można się sporo dowiedzieć różnych ciekawostek, na przykład jest bardzo ciekawy wykład o glutaminianie sodu. Są też ciekawe przepisy, aczkolwiek „na oko – na przykład udziec wołowy, marynowany dzień przed upieczeniem – dyżurne, cebula, czosnek, marchewka, liść laurowy, udziec tym obsypać, zalać piwem, przycisnąć deseczką i obciążyć ją, a następnego dnia upiec.
Myślę, że niejedną sztukę mięcha można tak zamarynować. Więcej grzechów nie pamiętam, nadal polecam tę książkę, w sam raz dla łasuchów!
„Czerwone złoto” T. Hillebranda pachnie Japonią i kucharz pada trupem już w pierwszym rozdziale 😯
Nie jest to chyba ryba fugu… idę czytać.
Dzień dobry 🙂
kawa
Alicjo, już wiem co będę czytać w najbliższym czasie. Dziękuję za podpowiedź – smakowitą.
Kotek też kawiarz? 😉
A nie, trzeba zacząć od „Diabelskiego owocu”, a dopiero potem „Czerwone złoto”.
No i niestety, może nie fugu, ale texodrotoksyna, na jedno wychodzi. Czego to się człowiek nie dowie, czytając kulinarny kryminał 😉
Pogoda cesarska…
Tetrodotoksyna 🙂
zaskoczony textem musialem
sorki z cieplosciami laczac
Nie tekstem, a błędem… to trudne słowo!
I przynajmniej dowodzi, że nie kopia/wklej 😉
Dzień dobry 🙂
kawa
Sobota.
Piękna pogoda, październik to chyba najpiękniejszy miesiąc, mieniący się kolorami liści. 8-go minie nam tu 42 lata, w tym samym miejscu…
Kulinarnie udka, a raczej – UDA (bo wielkie) indycze pieczone we „frajerze”. Zapowiedź, że niedługo Święto Dziękczynienia! 14-go, czyli indyk cały 🙄
Znowu wyczytałam w gazetach polskich, że grzybów u Was zatrzęsienie!
A więc:
Na ryby – w kaździuteńki wolny dzień
Na ryby – nad leniwą rzeczkę w cień
zabieramy sprzęt i starkę
a na drzwiach wieszamy kartkę
Nie wracamy aż we czwartek
zapuszczamy się pod Warkę
Na ryby – by zielony wdychać chłód
Na ryby – by odbiciem tykać wód
Jedną twarzą łyknąć z flaszy
Drugą z toni w niebo patrzyć
Na ryby… A można i na grzyby
Na grzyby – w aromatów pełen las
Na grzyby – przed wyjazdem
słuchaj sprawdźmy gaz
Weźmy czegoś parę kropel
A na drzwiach wywieśmy o tem
Że ruszyliśmy w sobotę
bo powzięlismy ochotę
Na grzyby – tu borowik a tam dzik
dzik, wściekły na mnie… ech…
pociągnijmy sobie łyk
nie musimy dużo łykać,
by się przestać lękać dzika
bo gdyby, gdyby łyk większy
to na lwy’by, a dlaczego nie na lwyby
na lwy’by – na gorący czarny ląd
na lwy’by – gdyby,
gdyby nieco bliżej stąd właśnie,
wziąłby człowiek amunicję
eksportową śliwowicję
drzwi opatrzyłby w inskrypcję:
„przedsięwzięto ekspedycję”
na lwy’by – patrzysz samiec,
wiec go trrrach a tu lwica – tonie w łzach
robi nam się strasznie głupio
bo ten lew już chyba trupio
więc czyby nie lepiej już na ryby
lub na grzyby albo na ryby
w każdym razie nie na lwy’by
a może na ryby w grzybach, duszone…
(Starsi Panowie Dwaj)
https://www.youtube.com/watch?v=dFttaXuC0BM
Owszem,
grzybów, wbrew niedawnym obawom, jest dużo. Ja zbieram je tylko podczas leśnych spacerów, nie zapuszczam się głębiej w las , żeby za dużo ich nie nazbierać, bo wprawdzie każdy grzyb to radość w lesie, ale potem w domu trzeba się tym zająć. A ja mam jeszcze mały zapas ubiegłoroczny, a i w tym roku trochę ususzyłam. Nie ma co szaleć, ale gdy kilka dni temu spotkaliśmy w lesie panią z siatką prawdziwków, pozazdrościłam jej bardzo. A tak to są różne grzyby, tylko nie trafiłam na opieńki i kanie. W mojej okolicy jest dużo lasów, więc jeździmy w rożne miejsca. Gdy są grzyby, wystarczy ich dla wszystkich chętnych.
Mnie cieszą jeszcze późne maliny, a takie właśnie mam, w tym roku bardzo obrodziły.
A propos Starszych Panów – w księgarni widziałam książkę ” Wszystkie piosenki Jeremiego Przybory” , nie jestem pewna, czy dobrze zapamiętałam tytuł, bo tylko zerknęłam na książkę, którą trzymała w ręku jakaś pani.
Późne maliny ma Tereska Pomorska, najadłam się do wypęku!Owocują długo.
Ale grzybów wtedy nie było 🙁
https://photos.app.goo.gl/ymr5yHCDYytrr77T9
Niedawno przez prasę przewaliła się dyskusja szeroko pojętego ogółu czytelników z tezą prof. Bralczyka na temat – czy zwierzęta zdychają, czy umierają? Profesor pozostał twardo przy swoim, że zdychają. Ja, równie twardo – że umierają.
Oto głos zza światów Wisławy Szymborskiej, właśnie się nań natknęłam:
Na polnej drodze leży martwy żuk.
Trzy pary nóżek złożył na brzuchu starannie.
Zamiast bezładu śmierci schludność i porządek.
Groza tego widoku jest umiarkowana, zakres
ściśle lokalny, od perzu do mięty.
Smutek się nie udziela.
Niebo jest błękitne.
Dla naszego spokoju śmiercią jakby płytszą
nie umierają ale zdychają zwierzęta
tracąc, chcemy w to wierzyć, mniej czucia i świata,
schodząc, jak nam się zdaje, z mniej tragicznej sceny.
Ich potulne duszyczki nie straszą nas nocą,
szanują dystans,
wiedzą co to mores.
I oto ten na drodze martwy żuk
w nieopłakanym stanie ku słońcu polśniewa.
Wystarczy o nim tyle pomyśleć co spojrzeć:
wygląda, że nie stało mu się nic ważnego.
Ważne związane jest podobno z nami.
Na życie tylko nasze, naszą tylko śmierć,
śmierć, która wymuszonym cieszy się pierwszeństwem.
Wisława Szymborska (Tom :Widziane z góry)
Korzystając z tego, że nikt mnie jeszcze z tego blogu nie wyrzucił, sam odszedłem, ale czytając ostatni wpis nie mogę powstrzymać się od pytania. Znam całą dyskusję Profesora. Kilka dni temu był Dzień Zwierząt, wszystkich zwierząt, sprowadzony na forach wszelakich do dnia kotków i piesków, o zwierzętach niemal wszyscy zapominają. To samo dotyczy tego umierania i zdychania. Czy kawałek świni na obiadowym talerzu należy do świni która umarła, czy zdechła? To samo dotyczy kawałka cielęciny z cielaczka siłą i batem oderwanym od matki, czy to cielątko zdechło czy umarło od ciosów człowieczego kata? A może wprowadzić jeszcze trzecie pojęcie – zostało brutalnie zapędzone do korytarza śmierci i tam zabite, potem odarte ze skóry, poćwiartowane i przyrządzone – w/g zasady – „zamiast bezładu śmierci schludność i porządek” – na talerzu, „groza tego widoku jest umiarkowana, zakres ściśle lokalny” – od talerza do ust. „Smutek się nie udziela. Niebo jest błękitne.”
Mała rocznica – 42 lata 🙂
https://photos.app.goo.gl/wgUV9oSGGmBxPtPn9
Dzień dobry 🙂
kawa
A gdzie herbata?!
Już się parzy… 😉
https://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/7,35771,31367128,przez-luki-w-prawie-podczas-powodzi-zginely-zwierzeta-jest.html?utm_source=mail&utm_medium=newsletter&utm_campaign=wroclaw&NLID=4b19350acc705d6d9366dacdafe519b940068bcce2f6e35c52d81f21b0dca36c
https://photos.app.goo.gl/jFPBjR7BUBva7YNJ6
We Wrocawiu na Rynku:
https://photos.app.goo.gl/PDfEsVpHA7HVvyTr7
…oraz takie rzeczy tu się sprzedaje 🙄
https://photos.app.goo.gl/dfnGTLgcbbVXCV677
Poznań:
https://photos.app.goo.gl/YLh4Y8JRAuTyAD8Y7
Zagadka 😉
https://photos.app.goo.gl/htFWEhGiip2rEpy18
We Wrocławiu królują Krasnale… wszędzie!
https://photos.app.goo.gl/jaKqxTXD8wW7qwrCA
https://photos.app.goo.gl/idUHAZFgR5gmbqdE7
https://photos.app.goo.gl/ixNXHviVyBVqLK9r7
https://photos.app.goo.gl/kp2A9ZzULECcYQMP9
Oprócz „Konspiry” nieopodal Placu Solnego we Wrocławiu, naszą ulubioną knajpą we Wrocławiu jest oczywiście „Pod Papugami”, na Rynku:
https://photos.app.goo.gl/L3W1MuHrcRetyVvN7
https://www.youtube.com/watch?v=d6MMHsCaQ20
🙂
A to oryginał – niestety, nie umiem się pozbyć namolnych reklam 🙁
https://www.google.com/search?client=firefox-b-d&q=youtube+niemen+pod+papugami#fpstate=ive&vld=cid:20942a33,vid:e_CxtZAytP0,st:0
„Pod papugami – utwór skomponowany na początku lat 60. XX w. przez prezentera radiowego Mateusza Święcickiego, do którego słowa napisali Bogusław Choiński i Jan Gałkowski. Pierwotnym wykonawcą był zespół Czerwono-Czarni z wokalistą Józefem Ledeckim, ale przebój ten zyskał popularność dzięki wykonaniom Czesława Niemena.”
https://photos.app.goo.gl/CW78cKGTsPCoJDhD8
Witam serdecznie Blogową Bandę po dłuższej nieobecności.
Podróż do centrum Australii oraz jej północnego „szczytu” była wielce udana choć wyczerpująca. Fotografie czekają by włożyć je do albumu. Czekają i jeszcze pewnie trochę pozostaną w „poczekalni” bowiem…
Po powrocie otrzymałam wiadomość o operacji na jaką miałam oczekiwać kilka miesięcy. Termin uległ skróceniu, a to wiązało się z dodatkowymi badaniami itp.
Jakby tego było mało cosik zrobiło mi się z okiem i przez dłuższy czas nie mogłam czytać i używać komputera. Stąd me milczenie.
A że już jutro idę do szpitala, zapewnie ma wizyta w Blogowej Kawiarence odwlecze się nieco.
Serdecznie pozdrawiam
echidna
Zdrowiej! Trzymamy kciuki.
Trzymam kciuki Echidno, dużo zdrowia!
Dzień dobry 🙂
Echidno , zdrowia
Kilka zdjęć u Starej Żaby. Coraz młodszej.
https://photos.app.goo.gl/Sc7AgCRe8mzU3TP27
Echidno- zdrowia i moc serdecznych uścisków!
Alicjo-dzięki za zdjęcia, a te z Żabich Błot niezwykle cenne. Nie jeździmy już do Żaby na zjazdy, ale przecież ciągle mamy w pamięci żabiną gościnność i tamtejsze piękne okolice.
Też melduję się po dłuższej nieobecności, u nas najczęściej to rezultat podróży i licznych spotkań rodzinnych i towarzyskich.
Po raz kolejny wędrowaliśmy po Francji ruszając samochodem z Warszawy i zatrzymując się w urokliwym niemieckim Plauen i nie mniej urokliwym francuskim Dole. Dotarliśmy nad cieple i lazurowe wybrzeże, gdzie w radosnej kompanii naszych przyjaciół spędziliśmy dwa tygodnie kąpiąc się w morzu, spacerując, zwiedzając i próbując lokalną kuchnię oraz tamtejsze wina.
Przyjaciele wrócili do kraju, a my odwiedziliśmy jeszcze rodzinę oraz… Alinę w burgundzkich okolicznościach przyrody. W planach była jeszcze kilkudniowa Alzacja, ale Osobisty Wędkarz zapadł cokolwiek na zdrowiu, bo przeziębieniowe wirusy krążą po Europie dosyć intensywnie. Wróciliśmy zatem grzecznie i rozsądnie w domowe pielesze. Jak ogólnie wiadomo, wszelkie przeziębienia najlepiej wyleżeć w cieple własnej kordełki 😉
My na szczęście jesteśmy u Starej, ale coraz młodszej Żaby dorocznie od lat, bo przecież dzieli nas ok.30 km od Szwagrostwa… I przejeżdżąjąc koło Toporzyka pamiętamy, że ktoś z bandy tam zwykł nocować 😉
Moja (nasza) znajomość zaczęła się z Ewą jeszcze przed zjazdami, mianowicie Ewa gdzieś zobaczyła w sieci moją działalność drucianą, zaczepiła mnie, a jak powiedziała, gdzie mieszka, to ja na to – spotkajmy się, bo my co roku bywamy w pobliżu! I od tej pory Tereska Pomorska, moja szwagierka, jest w kontakcie ze Starą Żabą, a my tam jesteśmy- za wyjątkiem pandemii, rok w rok.
Czy ktoś pamięta, jak zaczęły się zjazdy u Żaby? To było dawno i prawie nieprawda.
Nie wiem, czy wiecie (wiecie, pisałam o tym!), że Józef Giebułtowicz, ojciec Ewy, był autorem przekładu książki Karen Blixen – „Pożegnanie z Afryką”. Ojciec Ewy był dyplomatą, a miłość Ewy do koni to… tatuś jej kupił kucyka na 11-te urodziny i dziecko wsiąkło…
Stara Żaba ma „tylko” 15 koni teraz, a zazwyczaj miała 50 mniej więcej. Trochę, ale tylko trochę! narzeka na zdrowie, bo prawa dłoń po drobnym wypadku nie pracuje już najlepiej. ALE… patrząc na starsze zdjęcia myślę, że Stara Żaba młodnieje! Radzi sobie całkiem dobrze i nie ma w niej deka pesymizmu. I tak trzymać!
https://photos.app.goo.gl/FoYst1ARrZG9xhqW7
Tak wyglądały nasze skromne początki:
https://adamczewski.blog.polityka.pl/2006/08/31/napoleon-i-panienki/
…oraz nasz pierwszy bal. organizowany przez Pyrę, która chciała nas wszystkich poznać:
https://photos.app.goo.gl/EaYLxBukwzJqozT96
Ponieważ nikomu się nie chce nic pisać, to mnie tym bardziej. Blog nie będzie działał bez nas. Ja się staram, ale jak nie ma odzewu, to ręce mi opadają. Ja się nie „staram”, tylko przywiązałam się do blogu. Tak jak przywiązana była Pyra. I nie tylko ona.
Hm… Tyle na tyle. Bez blogu też przeżyję, ale żal mi .
Dzień dobry 🙂
kawa
Dzień dobry,
Widzę, że sezon grzybowy w pełni, na Kaszubach podobnie: https://www.eryniawtrasie.eu/57732
Ewo-gratuluję „urobku” i podrzucam grzyby zebrane przez siostrę Alaina tuż przed naszym przyjazdem: https://photos.app.goo.gl/tMCa8pq7iZdNLvKr8
Na ursynowskim bazarze mnóstwo podgrzybków w cenie 28 zł/kg.
W jesienny wieczór ziołowa herbata będzie jak znalazł 🙂 Czeka, już zaparzona:
https://tiny.pl/wm19_k8x
Ewo,
Kaszuby pięknie was przywitały. Takie zbiory to marzenie grzybiarza. Na tym pewnie się nie skończyło. Ciekawe są te szare mchy/ ?/. U nas ich nie widuję.
Francuskie prawdziwki też piękne, a kubek niezależnie od zawartości ma działanie rozweselające.
Ja też wróciłam z niedługiej podróży , po Lubelszczyźnie. Poza znanymi już wcześniej Kazimierzem Dolnym i Janowcem zwiedzaliśmy Puławy, Kozłówkę, Lublin, Nałęczów i Wojciechów/ z wieżą ariańską i muzeum kowalstwa/.
Wrażeń mnóstwo, w zasadzie tylko pozytywnych. Powoli odzyskuję siły, bo zwiedzanie może porządnie zmęczyć, zwłaszcza gdy nie odpuści się żadnej wieży i zamkowi.
Dzień dobry 🙂
kawa
Krystyno, w rzeczy samej https://www.eryniawtrasie.eu/57761
Danuśko, też piękne zbiory 🙂
Irku, kawa w punkt!
Dziś w nocy był pierwszy przymrozek, ale moje ostatnie maliny odmroziły się w ciągu dnia i mogłam je zerwać. To już resztki, choć gdyby były jeszcze ciepłe dni, to sporo by mogło dojrzeć.
Jutro przed południem chcemy wybrać się do lasu, może znajdą się jakieś drobne grzyby. Na takie zbiory jak Ewy i W. nie ma co liczyć i nawet nie chciałabym, ale może coś się znajdzie. Nasze okoliczne lasy, a jest ich sporo, są już przechodzone w każdą stronę, Parszczenica znajduje się w głębi Kaszub, a las na własnym terenie to jednak luksus, tylko pozazdrościć.
U nas jesiennie, nostalgicznie trochę – a mnie jest szkoda lata…
Pojechaliśmy jak co roku po jabłka do zaprzyjaźnionego sadu, tam zakupiłam 20kg szarej renety, mojego ulubionego jabłka, oraz 40kg empire, Jerzora ulubione.
Do świąt powinno wystarczyć 😉
Wczoraj zamarynowałam trochę małej, kolorowej papryki, dzisiaj czas na konfiturę z żurawiny. Do roboty!
A grzybów zazdroszczę niezawistnie…
Nie samymi grzybami człowiek żyje: https://www.eryniawtrasie.eu/57812
Z góry przepraszam za jakość zdjęć, ale część z nich była robiona komórką.
Ewo,
świetna relacja. To wspaniała promocja tej części Kaszub; szkoda, że nie dotrze do szerszej grupy odbiorców/ ale może się mylę/. Taki wypad na Kaszuby można sobie zorganizować nawet wtedy, gdy nie ma się zaprzyjaźnionego gospodarza. Kaszuby nie są obleganym rejonem, bo nie mają popularnych/ pospolitych/ atrakcji i to akurat jest także zaletą.
Przedpołudniowy wyjazd do lasu mimo silnego wiatru udał się bardzo dobrze, bo dotleniliśmy się porządnie i zebraliśmy kosz grzybów, głównie podgrzybków i zajączków, kilka kołpaków i jedną kurkę, prawdziwka ani jednego . Część suszę, te najmniejsze zostaną zamarynowane, reszta będzie usmażona. Może to było już ostatnie grzybobranie w tym roku.
Bez grzybów można się doskonale obejść, ale ich zbieranie daje tyle przyjemności…
Dzień dobry 🙂
kawa
Krystyno,
Z tym szerokim gronem odbiorców to mam mieszane odczucia: z jednej strony południowe Kaszuby są niedoceniane, ale są też puste, i to jest ich duża zaleta.
Wyskoczyliśmy jeszcze do Kościerzyny https://www.eryniawtrasie.eu/57895
Irku, z takiej filiżanki espresso smakuje bosko 🙂
Ja bez grzybów nie mogę się obejść!
Z Polski suszone prawdziwki i wszystkie inne, które dadzą się ususzyć – jak w słoju na grzyby (duży ci on jest!) mam poniżej połowy, to już się martwię! W tym roku nie przywiozłam, bo nie było 🙁 W słoju sporo poniżej…
A poza tym prawie zawsze mam pieczarki w lodówce, chętnie też kupuję okazyjnie inne grzyby, pojawiające się w tutejszych sklepach, ale nigdy nie są to grzyby z lasu – wszystkie pochodzą z hodowli. I nie jest to wielki wybór. Z parków okolicznych – może by i człek czegoś nazbierał, ale wynosić nie wolno, ani zbierać, ani żadnych takich 👿
Dzisiaj robię we frajerze (taki ci on „frajer”!) frytki z… brokułów! Brokuły źle się kojarzą (czasy II wojny), ale ostatnio przeczytałam artykuł, znalazłam przepisy i najbardziej spodobał mi się przepis na frytki właśnie we frajerze, posypane parmezanem. Mam spory brokuł, zaraz potnę stosownie i do dzieła!
Tymczasem dzisiejsze widoki tutejsze:
https://photos.app.goo.gl/74D6sLWj5j7BNygT6
https://photos.app.goo.gl/ddF1ytZVpd37Zp696
https://photos.app.goo.gl/zfiJETgUqdveogd18
Z aparatu, oczywiście 🙂
Ewa,
znawcy powiadają, że aparaty w telefonach są tak dobre, że lepsze niż jakieś tam aparaty. Ja ostatnio robię tylko tym ustrojstwem, tym bardziej, że nigdy nie ubiegałam się o miano fotografa roku gdziekolwiek – robiłam i robię zdjęcia dla siebie. I chciałam się nimi dzielić ze znajomymi. No ale… w ostateczności i tak kto chce, to ogląda 😉
Zupełnie nieważna jest dla mnie ocena jakości i tak dalej. Dla takiego podejścia mam odpowiedź – wyluzuj…
No dobra, idę robić te frytki…
Hm. Przepraszam – brukiew!
Tak mi ten brokuł do frajera nie pasował. Brukiew prędzej.
Na koniec: https://www.eryniawtrasie.eu/57916
Brokuł też może być zrobiony we frajerze, czemu nie 😉
Co do frytek z brukwi – zachwycona nie jestem, smakuje jak nieco podgotowana rzodkiewka, albo kiszonka z rzodkiewki. To już lepiej surówka – brukiew, marchewka, jabłko.
Szukając w przepisach pod tytułem „co zrobić z brukwią” znalazłam też przepis na placki typu placki ziemniaczane. Dokładnie taki sam przepis, jak na placki, z tym, że brukiew zetrzeć na „dużych oczkach”, co ja akurat robię a propos placków ziemniaczanych. Jakoś lepiej mi smakują.
Poza tym piękna złota jesień trwa, 15c i słoneczko. Nic, tylko korzystać!
Ciekawym dodatkiem do wyżej wspomnianej surówki (brukiew, marchew, jabłko) wydaje się łyżka chrzanu. To musi być dobre!
Brukiew widziałam dziś w pobliskim sklepie – 4,40 zł za kilogram. Jadłam kiedyś w restauracji zupę w brukwi na gęsinie, była bardzo dobra. Tymczasem kupiłam podłużne buraki na zakwas. Podobno są smaczniejsze/ wg mojej koleżanki/.
Ewo,
macie wspaniałe miejsce na wypoczynek, tylko pozazdrościć.
Myślę, że dla zakwasu buraczanego obojętne jest, jakie buraki, byle były czerwone!
Ja już niedługo nastawię – dobrym „mykiem” jest dodanie 2-3 łyżek kwasu z kiszonej kapusty, fermentacja następuje szybciej. No i sól kamienna, niejodowana!
„…a po nocy przychodzi dzień”
Ciekawy wywiad – ja wyrosłam z Budką.
https://www.youtube.com/watch?v=etgR961XepQ
… i zakupiłam wywiad-rzeka, „Śpiewanie mnie nie męczy”. Jestem w trakcie czytania, a podrzucam to (możliwe że się powtarzam…):
https://www.youtube.com/watch?v=OOtLKvsx1Jo
Znowu ja, namolna…
Poniższe słowa napisała Stara Żaba po zaledwie 5-tym Zjeździe Łasuchów, a od tamtego czasu było ich trochę…
„Jedno jest pewne. Koszulkę lidera wdziała Alicja i na razie nie musi jej zdejmować. No, chyba że też z ważnych powodów ;). Alicja jako jedyna była obecna na wszystkich dotychczasowych zjazdach, tego nikt poza nią już nie osiągnie.”
https://zabieblota.info/2011/09/03/v-zjazd-lasuchow/
Ano… czas goni! Przodem puszczamy drania, a i tak on zapieprza szybciej 🙄
A świat w krąg ci roztacza uroki swe i prosi, żeby brać
Na karuzeli życia pokręcisz się
Byleby tylko nie za wcześnie spaść
I chociaż czas pogania, śmiej się z tego drania
Ciebie na wiele jeszcze stać
Bo tak mówiąc szczerze, w życiu jak w pokerze
Jest zasada „karta – stół „, więc nie wbijaj w głowę
Żeś przeżył połowę, ale że dopiero pół!
No. Dobranoc!
Ewo- Twoje opowieści i kaszubskie zdjęcia przeczytałam i obejrzałam z wielką przyjemnością, jak zawsze zresztą 🙂 Kaszuby lubię od zawsze, a wszystko dzięki ciotce Ani z Gdyni (już kilka razy wspominałam o niej na blogu), która w kaszubskich okolicznościach przyrody, zwyczajach, kulturze itp… była wręcz zakochana.
Muzeum Akordeonu z Kościerzyny to chyba jedno z miejsc, jakie zapamiętuje się na długo, bo rzadko( a właściwie wcale) mamy okazję oglądać tego typu kolekcje. Ja w każdym razie zachowałam to miejsce w miłej pamięci.
A teraz drugi koniec Polski i wieści dla Alicji oraz wszystkich tych, którzy kochają Wrocław. W tym mieście bardzo ciekawa wystawa:
https://www.wroclaw.pl/kultura/american-dream-wojciech-fangor-wystawa-w-krupa-art-foundation-zdjecia
Nasi przyjaciele pojechali obejrzeć Fangora we Wrocławiu i przy okazji zwrócili uwagę na owo urzędowe pismo, które też można znaleźć na wystawie:
https://photos.app.goo.gl/Jxk8DpTnpthZrZVN7
W piwnicy, o której mowa w piśmie zamiast ziemniaków mieści się teraz Krupa Art Foundation. Sztuka zwyciężyła, baru mlecznego już nie ma. Alicja o tym, że bar mleczny zniknął z wrocławskiego rynku pisała na blogu już niejednokrotnie.
A jesień w Warszawie prawie jak w Kanadzie 🙂
https://photos.app.goo.gl/kq8yaznzBJVQzTHL8
Skoro jesień to czas na dynie nastał, a przy okazji mała porada kulinarna:
https://photos.app.goo.gl/jWXDJAfxbEgHMNpq9
Może macie też ochotę przeczytać wieści z Poznania?
https://www.mtp.pl/pl/aktualnosci/wystawa-the-mystery-of-banksy-a-genius-mind-po-raz-pierwszy-w-poznaniu/
Ha… szarłat zwisły! Miałam pytać Irka, bo u mnie w sąsiedztwie rośnie taki, tylko że jest biały 😯
Ale wyczytałam w wiadomym żródle, że tych szarłatowatych jest ok.70 różnych – przy tym ten z Danuścynego zdjęcia produkuje owocki, które się zjada. Ponoć pełne dobrości one są.
Oj, nie dla mnie Fangor, niestety, a chętnie zobaczyłabym na żywo te obrazy, bo jednak internet daje tylko posmak… Jest to teraz bodaj najbardziej „modny” (z braku innego określenia) polski współczesny malarz, bardzo rozpoznawalny styl. No, może oprócz epoki stalinizmu… Najbliżej mi do stałej wystawy Fangora w MoMA w Nowym Jorku. Trzeba będzie się kiedyś wybrać 🙂
A propos kanadyjskich kolorów października byłam właśnie na spacerze i przyjrzałam się drzewom – otóż mimo, że Jerzor narzekał, że to lato było mokre, to jednak niewystarczajaco mokre – przypomniał mi się nasz pobyt w Polsce w Warszawie, kiedy mieszkaliśmy nieopodal lotniska i codziennie dreptaliśmy do centrum. Była wtedy taka susza, że pod nogami szeleściły liście, które wcześnie opadły właśnie z powodu suszy.
A tu kawałek mojej dzisiejszej przechadzki:
https://photos.app.goo.gl/iGmccrxHQ56Youxi6
A propos wpisów Ewy – nigdy nie omijam, ponieważ mała szansa, żebym tam kiedykolwiek pojechała. Czas niestety, goni…
Krystyno, w rzeczy samej 🙂
Obrazy i rysunki Wojciecha Fangora można było oglądać dwa lata temu w Gdańsku w Muzeum Narodowym. Ekspozycja była chyba o wiele bardziej obszerna od tej wrocławskiej, bo zajęła wszystkie sale Pałacu Opatów, gdzie mieści się Oddział Sztuki Współczesnej. Pokazano także najwcześniejsze prace nastoletniego Fangora, obrazy realistyczne i oczywiście abstrakcje. To była najbardziej znacząca wystawa w ostatnich latach, bo niestety do Gdańska nie trafiają wielkie nazwiska.
Moja niedawna wycieczka w rejony Lublina także miała wątki malarskie. W muzeum na zamku można obejrzeć m.in. wystawę poświęconą twórczości Tamary Łempickiej. Chyba dobrze pamiętam, że Danuśka pisała o tej wystawie. A że niedawno czytałam książki o polskich malarkach, więc tym większa przyjemność z oglądania obrazów.
A dziś byłam w kinie na filmie ” Kulej. Dwie strony medalu”. Grają go już jakiś czas, a ja zastanawiałam się, czy warto się wybrać. Warto, dobrze się ogląda, główne role Jerzego Kuleja i jego żony Heleny są świetnie zagrane.
Dawno temu przeczytałam „Pamiętnik Feliksa Stamma” – to była świetna opowieść o boksie, cokolwiek ktoś myśli o naparzaniu się facetów (teraz już i kobiet) na ringu.
Doskonale pamiętam Jerzego Kuleja i wielu innych z lat 60-70, bo mój Tata oglądał te mecze, jak tylko były w tv.
O filmie czytałam i pomyślałam sobie, to nie jest film o boksie jako takim, tylko o życiu…
Centralne stacje drugiej linii metra w Warszawie,
budowaej na Euro mają wystrój zrobiony właśnie przez Fangora .
Pogoda nadal cesarska, 23c u mnie na termometrze – no ale w 2019 było 26c!
Niemniej jednak 23c też robi wrażenie.
Na obiad mini-ziemniaki kolorowe z ziołami, pieczone we frajerze, do tego surówka jabłko-marchew-brukiew.
Dzień dobry 🙂
kawa
Trochę dłuższy weekend spędziliśmy z przyjaciółmi w Stambule, od piątku do wtorku. Dawno temu spędzaliśmy wakacje na południu Turcji, odwiedzając przy okazji Efez, Pamukkale, Kapadocję. Do stolicy było jednak za daleko. Bilety do głównych atrakcji zostały zakupione wcześniej, żeby uniknąć długich kolejek. Piątek i wtorek to były dni wyjazdowe więc poza spacerami i kolacją w hotelowej restauracji niewiele się działo. Sobotę spędziliśmy w Pałacu Topkapi, zwiedzanie trwało około 5 godzin, wyszliśmy stamtąd bardzo zmęczeni. Kolejny dzień to od 9-tej Agia Sofia, potem rejs po Bosforze, a na koniec Błękitny Meczet. Poniedziałek to Cysterny, Wielki Bazar i fragment akweduktu. Poza tym spacery promenadą nadmorską, bo mieliśmy do niej 5 minut z hotelu.
A tu trochę zdjęć z tego wyjazdu
https://photos.app.goo.gl/EijavDZ9CQSY3JQh7
U mnie nadal ciepło, ale szaty zdecydowanie jesienne. Pora sprzątać, „ogacić” co jest do ogacenia, przejrzeć instalację grzewczą, coś w piecu się nie sprawdza, ale za to kominek gazowy działa bez zarzutu, już podłączyliśmy…
Jabłka zakupione na zimę, konfitura z żórawiny zrobiona, okna jeszcze nieumyte… liści mnóstwo, ale jeszcze dużo ma opadnąć, więc nie pora na ich sprzątanie…
https://photos.app.goo.gl/CmLo1awsLHSqub2X7
Stambuł – kojarzy mi się z Orphamem Pamukiem i książką o tym samym tytule, którą dostałam od MałgosiW – jak ładnie się splata z dzisiejszymi zdjęciami 🙂
Skoro przy książkach, dzisiaj w publio.pl znalazłam wyjątkową okazję, (tylko dzisiaj!), dwutomowa biografia Jarosława Iwaszkiewicza – „Inne życie…” – co prawda mam wspomnienia jego wnuczki, ale to zupełnie co innego. na dwóch tomach oszczędza się równo 100zł. bo oryginalnie każdy tom kosztuje 63 zł z groszami, a dziśiaj płacimy 13 zł z groszami za każdy tom. Gratka dla miłośnika biografii! Jestem…
Małgosiu,
ciekawa wycieczka. Pogodę też mieliście ładną. Na zdjęciach nie widać tłumów, choć może to wynikać ze sposobu robienia zdjęć. Pamiętam, że jakiś czas temu Ewa i W. także zwiedzali m.in. te same miejsca i narzekali na tłumy turystów, ale w takich miastach tak jest chyba zawsze. Wnętrza robią wrażenie.
Krystyno, czy może słuchałaś recenzji Tomasza Raczka na temat filmu o Kuleju?
https://www.youtube.com/watch?v=7RgqXF0a9d0
Ja zawsze bardzo chętnie słucham tego, co Raczek ma do powiedzenia o filmach, które obejrzał, ale i tak dokonuję potem (albo przedtem czyli przed wysłuchaniem recenzji) własnych wyborów. Myślę, że robi tak wiele osób:-)
Razem z Małgosią powspominałam Stambuł, to jest rzeczywiście fascynujące miasto. Pamiętam opis wyprawy samochodowej do Stambułu Ewy i Witka, to był dopiero wyczyn! Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze kiedyś wrócić do Turcji, bo tak wiele jest tam do oglądania.
I jeszcze raz hop, hop Krystyno! Wiem, że jesteś osobą, która czyta blogowe wpisy uważnie. Już się nieraz przekonałam, że dużo pamiętasz z zamieszczanych przez nas komentarzy, a więc nic dziwnego, że moją wyprawę do Lublina i Łempicką też.
Chapeau bas, a poza tym to jest niezwykle miłe 🙂
W kwestii podróży dużych i małych to nareszcie odwiedziliśmy dzisiaj Pola Mokotowskie, o których wszyscy warszawiacy opowiadają, iż po rewitalizacji, modernizacji czy też po prostu po przebudowie prezentują się znakomicie.
https://www.bryla.pl/tak-zmienilo-sie-pole-mokotowskie-w-warszawie-staw-zamiast-betonowej-niecki-i-nowa-zielen
Park w jesiennych kolorach jest naprawdę grzechu wart, teraz trzeba będzie pomyśleć o tym, by wybrać się tam na spacer również wiosną.
https://photos.app.goo.gl/ewswZTQGSapt5Red6
…mimozami
https://photos.app.goo.gl/1jUpnUAwj7BeseA87
W tej chwili doczytałam dopiero wpis Krystyny z 20.09.
https://www.youtube.com/watch?v=HqaS-BBhNCQ
Danusiu,
wysłuchałam tylko fragmentu recenzji, może znajdę czas na resztę. Ostatnio jest tak niewiele filmów, na które mam ochotę się wybrać, że raczej nie doszukuję się ewentualnych wad. Ten film mógłby być trochę krótszy/ dwie i pół godziny/, ale nie nudziłam się, bo to jest film o czasach, które pamiętam, w prawdzie nie z perspektywy stolicy, ale z przekazów telewizyjnych. Film ubarwia pewnie losy bohaterów. W filmie jest scena, kiedy Jerzy Kulej daje żonie bukiet kwiatów na przeprosiny. W wywiadzie Helena Kulej mówi, że mąż nigdy nie przyniósł jej kwiatów. Ale to drobiazgi. Mnie zdziwiło niedopatrzenie / a może to było celowe/, że Helena Kulej nosi cały czas ten sam płaszcz, a akcja filmu rozgrywa się na przestrzeni ponad 4 lat. Moim zdaniem to dobry film biograficzny, a odtwórca głównej roli typowany był jako pewniak do nagrody za rolę męską, niestety nie otrzymał jej. Lubię recenzje Tomasza Raczka, ale niekiedy nasze oceny rozmijają się.
Danusiu,
lubelski Zamek obejrzeliśmy w całości, łącznie w wejściem na wieżę. O wystawie wiedziałam z Twoich wpisów, a że niedawno czytałam książki Sylwii Zientek – ” Polki na Montparnassie” i ” Tylko one. Polska sztuka bez mężczyzn”/ tę pierwszą też polecałaś/, więc nie mogłam ominąć tej wystawy. Bardzo mi się podobała. A na sąsiadującej wystawie malarstwa polskiego wypatrzyłam obraz Meli Muter i Alicji Halickiej/ obie malarki opisuje S. Zientek/.
A propos wycieczek – mam do Ciebie pytanie. Chyba w ubiegłym roku pokazywałaś zdjęcia z południowo- wschodniej Polski i na jednym z nich była piękna duża kamienica ” muzyczna” z malowidłami i rzeźbami instrumentów i grających postaci. Czy pamiętasz, jakie to było miasto, raczej nie Lublin, może Rzeszów ?
Krystyno, specjalnie wybraliśmy się w tym terminie, bo turystów jest podobno mniej. Nam się wydawało, że wciąż jest ich dużo, szczególnie patrząc na kolejki po bilety do Hagi Sofii o różnych porach dnia. Dlatego kupiliśmy je jeszcze przed wyjazdem. Było słonecznie, ale temperatura koło 15 stopni zwykle.
Hrabina Cosel.
Noce i dnie.
https://en.wikipedia.org/wiki/Jadwiga_Bara%C5%84ska
Rano doczekaliśmy się minusów, aż dwóch! Ale o 11 rano mamy już 12c i słoneczko.
Wracając do Jadwigi Barańskiej, gdyby Dąbrowska żyła dłużej i obejrzała wersję filmową „Nocy i dni” – przyznałaby, że kreacja Barbary Niechcic była szyta dokładnie na miarę aktorki, która ją grała.
W czytaniu „Notesy 1942-2016” Andrzeja Wajdy. Ktoś chętny?
Jest to kobyła (było nie było), w dodatku tylko w formacie pdf (ja jestem wyznawcą mobi), ale z pomocą koleżanki informatyczki z Wrocławia rozkminiłam to i przerobiłam na mobi 😉
Więcej grzechów nie pamiętam.
Dzień dobry 🙂
kawa
Krystyno- ot i zagwozdka! Kamienicy, o której piszesz jakoś w ogóle nie mogłam sobie przypomnieć zatem zajrzałam do moich zdjęć i przejrzałam całe mnóstwo albumów. To są rezultaty moich poszukiwań, ale Ty chyba miałaś na myśli zupełnie inne zdjęcie. Pytanie- jakie???
Na zdjęciach z Lublina znalazłam, w gronie wielu innych postaci, dwóch muzyków:
https://photos.app.goo.gl/Un8R5sV21FB4aGFg6
Jeden muzyk w Tbilisi, ale to nie jest południowo-wschodnia Polska
https://photos.app.goo.gl/JphGXNezwCU5ztEK9
Kapela Praska- Warszawa, Praga Północ, też nie ten kierunek i nie kamienica:
https://photos.app.goo.gl/W8xLBNa7UpLiAiFA9
Podobnie z muzykami przed filharmonią w Opolu:
https://photos.app.goo.gl/j9PbCDABymuRcmA36
W Rzeszowie nigdy nie byłam, ale planuję tę wyprawę już od jakiegoś czasu.
Po kawie Irka podam jeszcze dla blogowych herbaciarzy tenże napój w wersji muzycznej 🙂 https://tiny.pl/y6-13r75
W Zdjęciach Google jest bardzo przydatna funkcja wyszukiwania zdjęć po temacie czy też haśle. Możemy zatem wrzucić do naszych poszukiwań np. kamienica, muzycy, instrumenty itp itd… Też nie pomogło 🙁
Z nowości książkowych – Marek Fiedler (tak, wnuk TEGO Fiedlera!) – „Mała wielka Wyspa Wielkanocna”. Natentychmiast (copyright Nisia) zakupiłam, bo ciekawa jestem jego wrażeń.
Jedną z jego książek już przeczytałam parę lat temu – Elektrycznym samochodem przez Afrykę. Dobre reporterskie pióro.
Dla mnie szokiem było, że na kompletnym pustkowiu nagle spotykamy młodą parę, a ponieważ mówili po polsku, to my – dzień dobry i tak dalej. A potem jeszcze w Hanga Roa siedzimy w ogródku piwnym przy piwie, gadamy… o, to państwo są z Polski!
I przysiadła się do nas pewna dama, tym razem z Łodzi, przedsiębiorczyni na urlopie.
Polaków wszędzie się spotyka, ale Wyspa Wielkanocna nie jest aż takim oczywistym miejscem, że co rusz natykasz się na Polaka albo Polkę 😯
Danuśka,
też szukałam tego zdjęcia w Twoich albumach/ na razie przejrzałam cały 2023 rok/; nie wykluczam, że może to były zdjęcia kogoś innego. Jeszcze poszukam.
Tymczasem posłuchałam recenzji Tomasza Raczka o filmie ” Kulej…” i całkowicie zgadzam się z jego uwagami i oceną. Ale Tomasz Raczek jest poważnym recenzentem, kryteria oceny ma surowsze niż zwykły widz, a ja nie jestem aż tak surowa jak on, więc mimo niedostatków film podobał mi się. Wydaje mi się, że przed filmem warto ogólnie zapoznać się z tematem, a szczegółową recenzję poznać potem.
Na razie nie mam w planie żadnego filmu, ale w listopadzie będzie premiera „Simony” / o Simonie Kossak.
Krystyno- nasi znajomi zapowiedzieli, że już czekają niecierpliwie na premierę „Gladiatora 2” i proponowali, by się z nimi wybrać. Ten film, jak to się dzisiaj mówi „mnie nie kręci”, natomiast „Simonę” też chętnie obejrzę.
Co do Tomasza Raczka to zgadzam się z Tobą całkowicie, lubię go jednak posłuchać. Jako znawca tematu zwraca uwagę na rzeczy, których ja zapewne w ogóle bym nie zauważyła lub, które często w ogóle mi nie przeszkadzają, o czym też napisałaś powyżej.
Czyżbym znalazła kubek dla Krystyny i dla Tomasza Raczka 🙂 🙂 🙂
https://tiny.pl/877d986q
Co do spotkań z Polakami podczas różnorakich podróży to w czasie naszych ostatnich wakacji we Francji, kiedy wyszliśmy ze znajomymi pierwszego dnia, na pierwszy spacer po plaży to spotkaliśmy Polkę, która właśnie kończyła swój pobyt na wybrzeżu. Oczywiście rozumiem doskonale, że spotkanie z rodakami we Francji jest dużo bardziej prawdopodobne niż na Wyspie Wielkanocnej. Śmieliśmy się jedynie z tego, że spotkaliśmy ją od razu pierwszego dnia, a potem już tylko słyszeliśmy Niemców czy Czechów albo też widzieliśmy rejestracje ukraińskie, szwajcarskie i holenderskie.
Krystyna,
Zainspirowana nalewką orzechową zrobiłam nalewkę z gruszek. Sąsiad ma dwa rodzaje gruszek. Chyba comice i bosc. Pokroiłam w plastry, wlałam wódkę, dodałam goździki, anyż i zostawiłam w ciemnym pokoju. Za kilka tygodni przefiltruje, dodam cukier i reszta tak jak z orzechówką. 🙂
Glean w tym roku: te same tradycyjne owoce. Śliwki, jabłka, gruszki, maliny, borówki i cała reszka.
Ostatnio bylo ogłoszenie na migdały i orzechy włoskie.
W sklepach już są dynie i winter squash: spaghetti squash, delicata, butternut, kabocha i wszystkie inne. Bardzo smaczne.
Są również cranberries z czego robimy cranberry sauce. Bardzo smaczny dodatek do mięsa , szczególnie indyka. 🙂
Chyba kiedyś pokazałam te zdjęcie ze zbioru cranberries.
https://komonews.com/news/local/photos-vibrant-wash-state-cranberries-harvested-before-thanksgiving
To jest tak zwany wet pick. Krzaki rosną w specjalnym zagłębieniu. Kiedy jest pora na zbiory, owoce są maszynowo zrywane z krzaków. Następnie zagłębienie jest wypełnione wodą. Wtedy owoce wypływają na powierzchnię .
Przy pomocy specjalnych grabi i urządzeń owoce są zbierane do pojemników.
Cranberries zbierane w ten sposób (wet pick) są używane do przetwórstwa: soki, dżemy, przetwory w puszkach.
“Dry pick” polega na zrywaniu owoców bezpośrednio z krzaka. Jest to ręczna praca. Czasami przy pomocy urządzania o nazwie “bear claw”. Nie ma wody i przyjemnego dla oka widoku pływających owoców.
“Bear claw” jest inspirowany łapą (claw) niedźwiedzia. Niedźwiedź kiedy zrywa jagody przesuwa swoją łapę wzdłuż krzaka i wyjada zawartość łapy.
Owoce “dry pick” są pakowane w indywidualne paczki i jadą do sklepów.
Cranberries lubią rosnąć blisko brzegu oceanu.
Ilustracja do tego, o czym pisze Orca – te czerwone pola w lewym dolnym rogu to właśnie uprawy żórawiny, które widać z samolotu. Okolice Vancouver:
https://photos.app.goo.gl/zZgRjFkqHC7tBPWz7
Co roku robię. Znakomita nie tylko do mięs, ale i jako dodatek do kanapek, ja lubię na kanapce z twarogiem. Może być też łyżka do herbaty.
Dzień dobry 🙂
kawa
Irek 🙂
Na deser ciastko cranberry and brie
https://threelittleferns.com/wp-content/uploads/2017/11/homemade-cranberry-pastry.jpg
O tak! cammembert i brie pasuje – przekroić ser (kółko lub trójkącik) „na płasko”, rozsmarować trochę konfitury i lekko zapiec!
Nie zapominajcie też o nalewce z żurawiny!
https://polki.pl/przepisy/przetwory,nalewka-z-zurawiny-3-przepisy-na-zurawinowke,10439259,artykul.html
Bez żadnego nakładu pracy możemy kupić w aptece lub sklepie zielarskim sok żurawinowy, niesłodzony i nierozcieńczany wodą , więc bardzo kwaśny, za to bardzo zdrowy. To nie to co smaczna nalewka, ale czego nie robi się dla zdrowia. Czy zdrowie się odwdzięczy, to już inna sprawa 🙂
Byłam dziś na Bródnie, zapaliłam światełko Gospodarzowi.
Małgosiu- dziękuję w imieniu własnym, pozwałam sobie również podziękować w imieniu wszystkich blogowiczów,
Lato nam się przedłużyło, cały paźðziernik nas dopieszczało 20+ temperaturami i słońcem. Podobno dzisiaj to koniec laby, ostatnie ryczące dwudziestki 🙁
W czytaniu Jan Woleński, stały felietonista „Polityki”, którego zawsze czytam – „Wierzę w to, co potrafię zrozumieć”. Świetna lektura!
W ubiegłym roku, w lutowy śnieżny dzień zwiedzałam Cmentarz Wojskowy na Powązkach. To głównie na tym cmentarzu odbywają się już od wielu lat pogrzeby osób znanych czy też zasłużonych. Na moich zdjęciach jest oczywiście tylko niewielka część grobów osób znanych nam z czasów bliskich czy też bardziej odległych. Sentencja na nagrobku Tadeusza Plucińskiego wzbudza uśmiech na twarzy 🙂 https://photos.app.goo.gl/auzH4Adb8aQ3P4Mi8
A propos tejże sentencji- w sprzedaży jest książka Magdaleny Adaszewskiej pod tym właśnie tytułem.
Może dzisiaj warto przypomnieć sobie też dawne tradycje naszych słowiańskich przodków. W sumie obcowanie z Dziadami przypomina trochę obrzędy, które w ubiegłym roku oglądałyśmy razem z Małgosią w Meksyku.
https://www.naszeszlaki.pl/archives/44589
Oj, tak Danusiu to są niezapomniane wrażenia i jakże inne niż nasze obecne.
Dzięki za zdjęcia, Danuśka.
Przypadkiem wczoraj natknęłam się na książkę Marka Stelara „Krzywda” – w recenzji przeczytałam, że rzecz się dzieje w Nowym Warpnie…
I tu mi się natentychmiast pzypomniało, jak byłam w Nowym Warpnie z Nisią na pierogach jedynych na świecie, bo „to nieprawda, że jedynymi rybami jest łosoś i śledź, są także leszcze!” . Nisia wiedziała, co dobre i gdzie należy pojechać.
https://photos.app.goo.gl/aq9uU6T661ThPoTW9
oraz:
https://photos.app.goo.gl/aciTbaPqR7fKad6u6
W Nowym Warpnie jest też pomnik leszcza (można wygooglać).
Dzisiaj zapalam świeczkę wszystkim blogowiczom, którzy przenieśli się na
Chmurkę i oczywiście za chwilę wzniesiemy z Jerzorem toast – za Tych…
https://www.youtube.com/watch?v=WLFyeh-rB-E
Dzień dobry 🙂
kawa
Czas zatem przypomnieć Drzewa Pamięci z Żabich Błot. W tej chwili już pod wszystkim drzewami są tablice z imionami lub blogowymi ksywkami. Warto pamiętać, że tablice wykonał (chyba wszystkie?) syn Haneczki:
https://photos.app.goo.gl/QRZZ3Qr7gZuMvybo6
https://photos.app.goo.gl/U4iyaFcdjG11zFdj9
Prosz bardzo…
Kolejno – odlicz!
Tak, z naszej półki już biorą od dawna, takie jest życie – „póki życie trwa” . Tu pasuje to:
https://www.youtube.com/watch?v=xsBOOMlq8c4
Skoro przeczytałam „Krzywdę” Marka Stelara, to dokupiłam dwie inne, które są częścią trylogii. Nie są to „kryminały” sensu stricte – oparte o historie i osoby prawdziwe, mocno osadzone w Nowym Warpnie. Trochę mi przypomina książki Macieja Siembiedy, konstrukcyjnie.
Rzecz nawiązuje do czasów, kiedy Niemcy zmuszeni byli do wyboru – wyjeżdżasz czy zostajesz. Ja urodziłam się parę lat po wojnie na tzw. ziemiach odzyskanych i pamiętam tych, którzy zostali, bo nie chcieli opuszczać miejsca, gdzie z dziada pradziada.., oraz tych, których zmuszono do zostania, bo tylko oni znali się na obsłudze instalacji wodnych, cieplnych czy na przykład jak w Złotym Stoku – na urządzeniach kopalnianych. To nie były łatwe czasy i należy sobie życzyć, żeby nigdy się to nie powtórzyło.
Odkryłam dla siebie nowego autora, który ma dobre pióro oraz dobre historie do opowiedzenia! Polecam.
https://podroze.gazeta.pl/podroze/7,182655,31420979,skarb-dolnego-slaska-ukryty-w-sercu-uzdrowiska-to-jedyny-taki.html#do_w=399&do_v=1159&do_st=RS&do_sid=1725&do_a=1725&do_upid=1159_ti&do_utid=31420979&do_uvid=1730366748005&s=BoxOpImg6
MałgosiaW,
znalazłam coś, co dla przypomnienia Ci podsyłam. Przyznam szczerze, że to nie jest miejsce, które chciałabym ponownie odwiedzić…
https://www.youtube.com/watch?v=8HaXo9230n4
Na samiutkim końcu Hotel Louvre, gdzie mieszkaliśmy…
Alicjo, chętnie obejrzę w wolnej chwili.
Pamiętam, że wróciłaś rozczarowana stamtąd. My mamy bardzo miłe wspomnienia z Madagaskaru, może dlatego, że był to wyjazd zorganizowany i mieliśmy fantastyczną przewodniczkę. Gdzie było można, lecieliśmy samolotem i unikaliśmy fatalnych dróg. Chociaż, jak może pamiętasz, musieliśmy przejechać pół kraju jednak samochodami, bo skasowano nam lot, ale chociaż to było męczące, to w sumie byliśmy zadowoleni, bo obejrzeliśmy kraj od środka. Z naszego punktu widzenie to był bardzo intensywny, ale fajny wyjazd i miło go wspominamy, a lemury skradły nasze serca.
Nie tyle rozczarowana, ile po prostu uderzona rozmiarem biedy i beznadzei, chociaż nie powiem – ludzie roześmiani i sympatyczni.
My mieliśmy kierowcę (samochodu inaczej nie wypożyczą) i jechaliśmy główną drogą z Antananarivo do Toamasiny, to naprawdę za mało, ale jak wspomniałam – nie chcemy tam wracać, chociaż szkoda mi, że paru miejsc nie widzieliśmy. Kierowca spełniał rolę przewodnika/ochroniarza i wiedział, w jakich hotelach należy się zatrzymać. Nie moglibyśmy odbyć tej wycieczki jak zwykle po swojemu, bo nie jest to praktykowane – po prostu jest niebezpiecznie i kierowca nie krył tego. Zdjęcia robiłam głównie z samochodu, a i to prosił, żeby nie wystawiać ręki z aparatem za okno, bo mogę ten aparat stracić… Chciałam też zatrzymać się i potowarzyszyć orszakowi weselnemu, ale kierowca odradził. Jerzor uprzedzał, że jak zobaczę prawdziwą Afrykę (RPA się nie liczy – to cywilizacja!), to się zdziwię – on był pół roku w Nigerii, to znał podobne klimaty, ale nie aż takie, w końcu to jeden z najbiedniejszych krajów świata, a Nigeria, było nie było, ropą stoi. Lemury – toż to każdego uwiodą! Warto poświęcić dzień na ten park – kierowca orzekł, że dawno zostałyby zjedzone, gdyby nie park, poza nim i jeszcze innym parkiem, gdzie też byliśmy, żadnej zwierzyny nie uświadczysz „luzem”, na dziko. Podobnie zresztą w RPA – gdyby nie Kruger Park, też byłoby cienko ze zwierzyną… A propos, RPA bardzo polecam, jak jeszcze tam nie byliście, koniecznie umieście na liście! Z Kapsztadu do Kruger Parku – to najbardziej atrakcyjna trasa. Ja byłam zachwycona Kapsztadem, winnicami, jaskiniami Kango, Wielką Dziurą w Kimberley, no i Park – dech zapiera! A po drodze przepiękne widoki, drogi bardzo dobre, hotele-motele, restauracje i w ogóle, polecam. Nie wiem, jak teraz, ale nie było przesadnie drogo. Tylko jedna rzecz – ruch prawostronny, ale mieliśmy kierowcę 😉 I przewodniczkę.
Ale ten filmik jest właściwie tylko ze stolicy, mam nadzieję, że będą dalsze odcinki. Autor jest globtroterem i podobno często zamieszcza swoje filmowe relacje, Jerzor już obejrzał parę.
Alicjo, my ani przez chwile nie mieliśmy poczucia niebezpieczeństwa. Chodziliśmy po różnych miejscowościach, o różnych porach, nocą podglądając zwierzątka. W odróżnieniu od Kenii, gdzie kierowca nie chciał się zatrzymywać w Nairobi, a wyjeżdżając w nocy z parku towarzyszyło nam dwóch strażników z długą bronią.
Ja też nie miałam poczucia zagrożenia, ale jak miejscowy coś sugeruje, to się go raczej słucha. W Antananarivo sama spacerowałam po mieście, weszłam też z ciekawości do paru sklepów, trochę też razem spacerowaliśmy tu i tam. Miasto jak miasto – rozległe, pewnie ma swoje niezbyt bezpieczne zaułki, ale w centrum jak w każdym dużym mieście.
Obejrzałam ten filmik. Akcja rozgrywa się właściwie tylko nad rzeką. Tam nie byliśmy. Zresztą w stolicy spędziliśmy stosunkowo mało czasu, wracaliśmy tam, żeby się przesiadać. Madagaskar to jeden z najbiedniejszych krajów świata i to widać. Malgasze ze swoimi stosunkami rodzinnymi są na straconej pozycji, żaden ich osobisty biznes nie przetrwa.
Co by nie mówić w dzisiejszych czasach podróże do egzotycznych krajów czy też wolontariat w ośrodkach niosących pomoc ludziom w najbiedniejszych zakątkach świata w niczym nie przypominają tej opowieści:
https://pl.wikisource.org/wiki/O._Jan_Beyzym_T._J._i_Tr%C4%99dowaci_na_Madagaskarze/ca%C5%82o%C5%9B%C4%87
Dla poprawy nastroju trochę informacji o wanilii, z której słynie wyspa, o której rozmawiamy: https://ciekawostki.online/ciekawostki/590/o-wanilii/
Cynamon też!
Dzień dobry 🙂
kawa
„Strużki” – Maria Halber
Naprawdę dobra książka, napisana w świetnym stylu, dawno już na coś tak dobrego nie trafiłam. Przeczytałam jednym tchem, książka nie jest przesadnie gruba, w papierze 186 stron. Dla mnie odkrycie literackie. Polecam.
Skoro nastał (przynajmniej w Warszawie) ponuro-pochmurny listopad to może czas, by odwiedzić okolice, gdzie na ogół jest ciepło i słonecznie:
https://photos.app.goo.gl/iAX85iR4iuJp6hM8A
W Saksonii, Burgundii, Owernii czy też w Alzacji nie zawsze świeci słońce, ale to miejsca, gdzie właściwie na każdym kroku jest coś ciekawego do obejrzenia:
https://photos.app.goo.gl/wDab5Cm4kLykGX7d9
Ach, Lazurowe Wybrzeże, dawno temu przejechaliśmy. Miło się wspomina.
Danuśka,
piękne zdjęcia i piękne miejsca; jest i miasto Aliny 🙂
A u mnie do wczoraj była piękna jesienna pogoda, dopiero dziś jest dość ponuro.
Zrobiłam śledzie z cebulką w oleju, a jutro będą pierogi z mięsem, kapustą i grzybami. Bardzo dawno ich nie robiłam.
Krystyno-dziękuję bardzo 🙂 To prawda, odwiedziliśmy dużo pięknych miejsc, a Clamecy czyli miasto Aliny też do nich należy. U naszej koleżanki spędziliśmy dwa dni i zjedliśmy „na mieście” dwa świetne obiady-raz był to kuskus w restauracji marokańskiej, a raz żabie udka w restauracji z menu do imentu francuskim .
Dzięki Alicji, która przesłała mi mailem sporo ciekawych książek ( niech żyją wersje elektroniczne!) mam zapewnioną lekturę na wiele, długich jesienno-zimowych wieczorów. Alicjo-dziękuję raz jeszcze 🙂
Chłe chłe… „nie za maco” dziekować,
ja chętnie podrzucam książki, którymi mogę się dzielić i wspierać czytelnictwo 😉
Dlatego też czasami piszę, co czytam i wygłaszam moje recenzje, bo może kogoś zainteresuje jakaś książka.
Francja zawsze wygląda jak z obrazka i chciałoby się ją bardziej pozwiedzać, niż było mi dane, ale zwykle to jest tak – czasu mało, limity finansowe też jakieś są, a w dodatku jesteśmy oskarżani o ten cholerny śład węglowy, podróżnicy…
Dla nas podróże już stają się naprawdę męczące (wiek!), ale póki dajemy radę, to podróżujemy, staramy się oszczędzać Matkę-Ziemię w inny sposób, redukując to, co tylko się da, klimatycznie. Jerzor przez lata jeździł na rowerze do pracy (15km w jedną stronę), o ile śniegi nie spadły i temperatura poniżej -5c.
Moja jesień sprzed 2 dni, szłam do fryzjera podciąć włosy:
https://photos.app.goo.gl/srqDLiytddp4xucK7
Zagadka – co to za jagódki?
Trochę te jagódki podobne do jagód goji.
Polska nazwa potoczna – „polska cytryna”, a inaczej berberys 😉
Zagadka – gdzie to?:
https://photos.app.goo.gl/iW2MeUSzuRGexde39
https://www.youtube.com/watch?v=b2et8Vpu7Ls
Kto widział ten film? Mnie umknął… 🙁 Podobno teraz wszedł w Polsce na ekrany.
Alicjo -Madagaskar i kawałek wschodniej Afryki?
Film „Prawdziwy ból” rzeczywiście pojawił się w naszych kinach, jeszcze nie widziałam, ale z chęcią wybiorę się w najbliższym czasie.
Zrobiłam dzisiaj pesto z różnych zielenin, które kupujemy często w dość sporych opakowaniach, a nie zawsze całość daje się podać od razu na obiad.
A zatem zmiksowałam te różne roszponki, rukole i liście szczawiu z oliwą, czosnkiem i dyżurnymi na gładki, gęsty sos. Polecam, znakomite do chleba i do makaronu.
Blisko – w dole Sahara i Nil, podróż z Madagaskaru do Paryża i potem do domu.
U mnie tego filmu jeszcze nie ma (czyli nie umknął mi!), grają już w Toronto – za jakiś tydzień będzie u nas. Też z chęcią się wybiorę 😉
Zaciekawiła mnie osoba twórcy tego filmu – proszę bardzo, stara się o obywatelstwo polskie! Przy okazji, niedawno byliśmy w polskim konsulacie w Ottawie, odebrać polskie paszporty, bo wymagały odnowienia. Przed nami stała kobieta około 30-40 lat, która dopytywała się, jak może uzyskać polskie obywatelstwo, bo jej dziadkowie byli Polakami. Nie jest to łatwa sprawa, bo trzeba udowodnić, że dziadkowie byli Polakami – należałoby pojechać do Polski, w odpowiednich urzędach zdobyć metryki urodzenia (nie odpisy – oryginały!) i tak dalej i tak dalej… Słuchałam tego i natychmiast wysłałam dziecku wiadomość – przedłuż paszport, nigdy nie wiesz, kiedy ci się przyda, a będąc obywatelem UE jesteś praktycznie obywatelem świata z dwoma innymi paszportami – kanadyjskim i amerykańskim.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Prawdziwy_b%C3%B3l
Chyba wybiorę się na ten film, a tymczasem wysłuchałam, co na jego temat ma do powiedzenia Tomasz Raczek. Jest przekonujący, ale zobaczę sama.
Tak czy siak – jak obejrzymy film, i tak mamy własne zdanie, podobnie jak recenzje książki. Kiedy jakiegoś autora sama „sprawdzę”, to kupuję w ciemno i wiem, że się nie zawiodę. Dlatego lubię i polecam każdemu Macieja Siembiedę.
Starszy facet, późno jako pisarz zaistniał na rynku, ale jest świetny pod każdym względem. Śledztwa historyczne – to jest to! Polecam.
https://www.youtube.com/watch?v=JGVOtZjtY-s
Dzień dobry 🙂
kawa
Irku-dzięki za stosowną, a przy okazji jakże elegancką kawę!
W kwestii dzisiejszego święta dorzucę jeszcze moje dwa grosze 🙂
https://photos.app.goo.gl/fYspf7Xj7CBgQk846
Małgosiu-czy upiekłaś dzisiaj tradycyjną gęsinę ? Pamiętam, że w ubiegłych latach serwowałaś 11 listopada to właśnie to mięso. Zwyczaj był najpierw porzucony i zapomniany w czasach nieboszczki komuny, a ostatnio powraca szczęśliwie na nasze stoły, o czym pisaliśmy już niejednokrotnie na blogu. https://www.o2.pl/informacje/gesina-na-sw-marcina-skad-wziela-sie-ta-tradycja-7091469809064896a
U nas była na obiad pieczona gęsia pierś. Dzięki Bogu( a raczej nie Bogu, tylko producentom drobiu!) w naszych sklepach można kupić tylko część gęsi, bo ptaszysko jest przecież wielkie, a biesiadnicy nie zawsze liczni.
Na deser jak widać na powyższym zdjęciu rogale „bydgoskie”, bo kupione u Sowy i tarteletki kajmakowe. Zwróćcie uwagę na drobny detal czekoladowy w tarteletce. Toż to sowa w całej swej delikatnej urodzie 🙂
Cukiernie Sowy pojawiły się w całej Polsce i mam wrażenie, że sława cukierni Bliklego jakoś przy nich gaśnie.
Sprostowanie: kawę/herbatę trzeba było dzisiaj zaparzyć sobie samemu, Irek podał jedynie filiżankę 🙂
Danusiu, oczywiście była gęsina w postaci pieczonego biustu i pieczonych również ziemniaków i jabłek. Rosół na początek, rogale (nie) Świętomarcińskie, bo na maśle i jajach, kupione w podpoznańskiej piekarni przez internet. A gęś rzeczywiście można teraz łatwiej dostać, moja była z Lidla. Mój podstawowy sklep Hala Wola miewa gęsinę we wrześniu, a listopadzie już nie, niestety.
Danuśka,
jak tylko spojrzałam na zdjęcie, od razu spostrzegłam znajomą sowę i rozpoznałam rogala bydgoskiego 🙂 Niedawno jedliśmy go na spółkę z mężem w cukierni Sowy. Te rogale będą w ofercie pewnie przez cały listopad. Oryginalne świętomarcińskie są chyba trochę większe. Cukiernie Sowa na Wybrzeżu funkcjonują od dawna i cieszą się niesłabnącą popularnością.
Od piątku miałam wnuków, więc musiałam się trochę przygotować kulinarnie. Były pierogi, drugiego dnia gulasz z kluskami śląskimi. Była też sałatka jarzynowa i oczywiście pierniczki, pochłaniane przez starszego. Chłopcom apetyt dopisuje, choć wcale tego po nich nie widać. Wszystko im smakowało. Ale na co dzień trudno byłoby gotować dla czworga, a co dopiero dla większej liczby osób. Teraz już mogę odpoczywać.
Serdecznie witam Blogową Bandę po długim milczeniu.
Powoli dochodzę do równowagi zdrowotnej aliści niemożność dłuższego siedzenia przy komputerze stopowała mą obecność w Blogowej Kawiarence.
Na szczęście mam to już poza sobą.
Obiecałam opowieść o naszym wyjeździe i choć z dużym opóźnieniem za jakie przepraszam, dotrzymuję słowa. Jednocześnie od razu uprzedzam iż będzie to opowieść w odcinkach Zatem zaczynam……
Część I – ULURU
Nasza wyprawa do Red Centre (Czerwone Centrum) oraz Top End of Australia („Górny koniec” Terytorium Północnego – tropikalnej oazy składającej się ze stolicy N. T., Darwin, Parku Narodowego Kakadu, krainy Arnhem oraz regionu Katherine) była dość krótka, intensywna i co za tym idzie wyczerpująca. Towarzystwo choć “padało na nos” zadowolone i oczarowane cudami natury.
Samoloty wielce przyczyniły się do “skrócenia” odległości pomiędzy Melbourne, Alice Springs, Darwin i lotu powrotnego z Darwin do Melbourne.
Część pierwszą wyprawy rozpoczęliśmy w Alice Springs, miasta położonego na odludziu, skąd samochodem (oczywiście wypożyczonym i odebranym z lotniska) przejechaliśmy 438 km do Uluru vel Ayers Rock. Rozległy teren obejmuje czerwoną pustynię, pasma górskie i główną atrakcję turystyczną – Uluru: masywny monolit skalny oraz święte miejsce Aborygenów. W pobliżu znajduje się Kata Tjuta, czyli Olgas, grupa 36 ogromnych kopuł skalnych w kolorze ochry.
Po prawie pięciogodzinnej jeździe, obejmującej również postoje, dojechaliśmy do naszej bazy wypadowej Outback Lodge skąd mogliśmy podziwiać położony 24.5 km dalej słynny “kamień”.
Następnego dnia, nieco poźniej niż zakładaliśmy, rozpoczęliśmy wyprawę wokół Uluru. Niewystarczająca ilość paliwa zmusiła nas do zmiany planu i godziny wyjazdu, albowiem położona obok ośrodka stacja benzynowa była czynna od godziny siódmej. Niedogodność owa wpłynęła na wydłużony czas wędrówki.Temperatura stopniowo wzrastała, by w okolicach południa wynosić 34 stopnie lecz w cieniu. A tego było niewiele. W sumie tuptaliśmy z Wombatem ponad cztery godziny w słońcu. Nasi towarzysze wybrali opcję jazdy samochodem i odwiedzenia tym środkiem lokomocji innych atrakcji i krajobrazów położonych w pobliżu.
Po powrocie do ośrodka krótki odpoczynek w basenie. Krótki, bowiem o 17:15 musieśmy stawić się w recepcji, skąd autobus zabrał nas na pustynię i obiad pod gwiazdami z widokiem na Uluru – A Night at Field of Light Dinner (Obiad w Nocy na Polu Światła).
Wieczór rozpoczął się się się od wygodnego odbioru z hotelu i przewozu na odległą pustynię z majestatycznym widokiem na Uluru. Gdy słońce zachodziło na horyzoncie przy muzyce didgeridoo*, podawano wykwintne kanapki i tartinki wraz z wyborem australijskich win i piw.
Wraz z zapadającą ciemnością, gdy kolorowe światła 50 000 szklanych kul delikatnie ożywiły pustynię, goście zaproszeni zostali do stołów na wyjątkowe, trzydaniowe menu w formie bufetu wzbogaconego smakami rodzimych gatunków przypraw.
Zaskoczyła nas nie tylko niecodzienna oprawa przy stolikach (jedna świeczka pośrodku ośmioosobowego, okrągłego stołu), gra na Didgeridoo*, lecz także pod koniec obiadu, gdy niebo rozświetliło się niezliczonymi gwiazdami, prelekcja rezydenat-astronoma omawiająca południowe nocne niebo.
Po obiedzie zwiedziliśmy instalację artystyczną na Polu Światła, którego ścieżki delikatnie lśniły rytmami kolorowego żaróweczek**.
Następnego dnia, o wschodzie słońca obserwowaliśmy zmianę kolorów Uluru. Bowiem jak wieść niesie, w zależności od pory dnia i oświetlenia monolit zmienia kolory swego oblicza. Potwierdzam.
Potem skok do samochodu i powrót do Alice Springs, nocleg oraz odlot do Darwin.
Ale to już opowieść na tzw “Ciąg Dalszy”.
* Didgeridoo – dmuchany instrument dęty, o konstrukcji drewnianej, używany przez Aborygenów z północnej Australii
https://www.youtube.com/watch?v=JEgXAu30yuY&ab_channel=BarryMartin
** Rozciągające się na obszarze siedmiu boisk piłkarskich Uluru Field of Light jest największą instalacją, jaką stworzył artysta Bruce Munro. Nosi nazwę Tili Wiru Tjuta Nyakutjaku (patrzenie na mnóstwo pięknych świateł) i składa się z ponad 50 000 świateł wnoszących kolor na pustynię.
Początkowo instalacja mająca być wystawą czasową, została przedłużona na czas nieokreślony.
Czas na obiecane fotografie:
https://photos.app.goo.gl/Kn7vNqidbYpmQfb87
Zapomniałam dodać, że fotografie są podisane z dość dokładnym opisem mijanych miejsc, co znacznie ułatwia orientację trasy wokół Uluru .
Echidno, powracają wspomnienia. Mam wrażenia, że nocowaliśmy na tym samym kempingu w domkach. O zachodzie pod Uluru piliśmy szampana, a o świcie kawkę.
Krystyno- na Ursynowie mamy teraz nawet dwie cukiernie Sowy i to jest bardzo dobra wiadomość. Pamiętam, że jeszcze jakiś czas temu nie było ich w ogóle w Warszawie, a w Gdyni moja kuzynka Ewa już od bardzo dawna, na większe i ważne imprezy kupowała ciasta czy torty jedynie u nich: https://www.cukierniasowa.pl/historia
Kuzynkę Ewę oraz oczywiście kuzynkę Magdę poznała spora część blogowego towarzystwa.
Echidno-wspaniała wyprawa, czekam niecierpliwie na ciąg dalszy Twoich opowieści i zdjęć.
To zawsze Asia przesyłała nam takie smaczki, ale Asi już dawno nie widzieliśmy na blogu i bardzo szkoda 🙁
Zatem pozwólcie, że prześlę propozycję śniadania z roku 1909. W dzisiejszych czasach uznalibyśmy ten posiłek na lunch, brunch, we Francji za dejeuner albo po prostu i zwyczajnie za obiad.
Śniadania skromne
Omlet z zieleniną
Zrazy a la nelson
Sery, owoce
lub
Jaja sadzone na szynce
Kotlety wieprzowe po irlandzku
Sery, owoce
lub
Jaja sadzone z bulionem
Antrykot, kartofle souffle
kalafior
Sery, owoce
Śniadanie wykwintne
Barszcz
Bulion w filiżankach
Paszteciki
Majonez z łososia
Filet saute z szampionami
Kurczęta
Sałata, kompot
Souflet morelowe
Intrygują mnie te kotlety wieprzowe po irlandzku oraz majonez z łososia, chociaż ten ostatni jestem w stanie, w jakimś stopniu, sobie wyobrazić.
Oczywiście wzruszyły mnie te francuskie naleciałości w kulinarnym języku z tamtej epoki, chociaż niektóre nazwy pozostały z nami do dzisiaj:
souffler- znaczyć dmuchać zatem danie, w którym jest dużo powietrza to suflet 🙂
Cytując te śniadania zachowałam oryginalną pisownię nie zawsze poprawną gramatycznie i logiczną.
Ale śniadania, chyba zaczynały się późno i trwały bardzo długo, no i raczej w domach możnowładców. Nie przypominam sobie, by Dziadkowie opowiadali o takich śniadaniach z wyjątkiem może Wielkanocy.
Dzień dobry 🙂
kawa
Irek oczywiście znalazł znakomite śniadaniowe zestawy.
Małgosiu- tak, to prawda. To propozycje dla tych, którzy bawili się do białego, a potem wstawali na śniadanie” świtkiem koło południa” 🙂
W Warszawie już od jakiegoś czasu mamy modę na jedzenie śniadań na mieście, szczególnie w dni wolne. Restauracji, które serwują ten posiłek przybywa, a niektóre podają śniadanie przez cały dzień i ten pomysł bardzo mi się podoba.
https://mowianamiescie.pl/artykuly/3328-knajpy-w-ktorych-zjesz-sniadanie-o-kazdej-porze-dnia
Z tego co słyszę i czytam to patent chyba rodem z Wiednia.
Uluru, o którym opowiada Echidna to chyba najsłynniejszy obiekt w Australii oprócz gmachu opery w Sidney. Ale widywałam tylko zdjęcia góry z oddali, a Echidna pokazała ją nam z bliska. Niesamowite i piękne.
Śniadanie na mieście zdarzyło mi się jeść chyba tylko raz . Jedyne zastrzeżenie, jakie mam, to że porcje są za duże. Na zdjęciu od Irka podoba mi się śniadanie na środkowej miseczce, to z awokado, choć zamiast tostów mógłby być ciemny chleb. Nie jestem niejadkiem, ale wolę mniejsze porcje śniadaniowe i obiadowe.
Kupiłam bilety na sobotę na ” Prawdziwy ból”.
Krystyno- to jest problem w wielu polskich, ale nie warszawskich restauracjach, że porcje są za duże. We wszelkich zajazdach przydrożnych jest np. zawsze” jadło dla drwala” i nazywam w ten sposób różnego rodzaju drugie dania. Dostajemy ogromny talerz z wielką ilością mięsa oraz różnych dodatków i oprócz ciężko pracującego drwala, nikt nie jest w stanie zjeść takiej porcji. Myślę, że wynika to trochę z naszej polskiej postawy „zastaw się, a postaw się” oraz z przekonania właścicieli restauracji, że jak klient dostanie dużą porcję to na pewno będzie zadowolony. Wydaje mi się, że klient byłby bardziej zadowolony, gdyby zamówił i otrzymał niewielką przekąskę, a potem mógł zjeść „normalnej” wielkości drugie danie i w ten sposób spróbował trochę więcej dań proponowanych w jadłospisie, Oczywiście zaraz powstaje pytanie, co to jest normalna porcja 😉
A propos śniadania z awokado. Mc Donald’s ma w swojej ofercie śniadaniowej znakomitą, moim zdaniem, kanapkę z tym właśnie dodatkiem:
https://mcdonalds.pl/nasze-menu/sniadania/mcmuffin-avocado/
Kiedyś wyjechałam bez śniadania, bladym świtem z Warszawy i po drodze zatrzymałam się, by zjeść co nieco. Ta kanapka była genialna i w rezultacie zjadłam aż dwie 🙂 Na usprawiedliwienie wyznam, iż są one niewielkich rozmiarów.
Krystyno- czekam na Twoją opinię o filmie.
W Warszawie problem w restauracjach jest często odwrotny- porcja niewielka za bardzo wysoką cenę. No cóż, składa się na to wiele przyczyn….
Taka też była moja intencja krystyno aby pokazać poszczególne etapy naszej wędrówki, a co za tym idzie „oblicze” monolitu.
Danuśka, nieco potrwa zanim ciąg dalszy nastąpi. Obecnie, po prawie pięciotygodniowy wyłączeniu z jakichkolwiek obowiązków mam sporo zaległej pracy.
MałgosiuW – to nie kemping, to całkiem spory ośrodek składający się z wielu szeregowych domków doskonale wyposażonych.
Plus restauracja, plus basen i takie tam inne dogodności. Wkoło oaza zieleni na pustynnym obszarze.
Początkową fotografię zrobiliśmy podczas podróży z Alice Springs do Uluru. Na jednym z parkingów turyści zatrzymali się na nocleg (wolno), a my zrobiliśmy sobie przerwę bowiem zmęczeni byliśmy okrutnie.
Echidno, to było już jakiś czas temu, a podróż też była długa. Z opisu, ten ośrodek wygląda podobnie, domki były fajne, restauracja też była. Nie wiem, ile podobnych miejsc jest w okolicy, zakładam, że nie dużo.
MałgosiuW – zbyt dużo to ich nie ma. Niektóre tańsze, inne droższe, a te luksusowe z prywatnymi balkonami z widokiem na Uluru oraz innymi luksusami mają ceny oszałamiające.
„Podiwaj se”:
https://www.google.com/travel/search?q=uluru%20accommodations&g2lb=4814050%2C4874190%2C4893075%2C4965990%2C4969803%2C10210991%2C72277293%2C72302247%2C72317059%2C72406588%2C72414906%2C72420596%2C72421566%2C72471280%2C72472051%2C72481459%2C72485658%2C72614662%2C72616120%2C72619927%2C72647020%2C72648289%2C72658035%2C72686036%2C72749231%2C72760082%2C72808078%2C72821155&hl=en-AU&gl=au&ssta=1&ts=CAESCAoCCAMKAggDGhwSGhIUCgcI6A8QCxgaEgcI6A8QCxgbGAEyAhAAKgcKBToDQVVE&qs=CAE4BkIJEWMKDS2bGQdnQgkRGS0akFoYIkZCCRFAb05dFUerXkIJESrJgGwpOWrzWlYyVKoBURABKhIiDmFjY29tbW9kYXRpb25zKAAyHxABIhsrxTqTtrHyiy-yrj8WmDoSaQO90Q0uODvQe9cyGBACIhR1bHVydSBhY2NvbW1vZGF0aW9ucw&ap=KigKEgn-h0YNE0Y5wBGtB91V215gQBISCWUkLTa-OTnAEa0H3a-dYGBAMABoAQ&ictx=111&ved=0CAAQ5JsGahgKEwi40Nzy0-CJAxUAAAAAHQAAAAAQoAM
Rozmawialiśmy swego czasu o książce „Chłopki”, którą w Polsce czytali już chyba wszyscy zainteresowani ciekawą i dobrą literaturą.
Teatr w Legnicy przygotował spektakl oparty na motywach zaczerpniętych z tej opowieści: https://tiny.pl/6kgky6dv
Dzisiaj nie było irkowej kawy to może ja w zastępstwie?
https://tiny.pl/7c38p3gd
Legnica daleko, ale może zdarzyć się, że wybiorę się znów w tamte rejony. Jeśli w pobliżu jest teatr, zawsze wybieram się na spektakl, ostatnio dwa razy w Lublinie.
Kuchnia ze zdjęcia wygląda bardzo solidnie, ale rozpalanie, czyszczenie osmolonych garnków to były zajęcia absorbujące. To przypomina nam, jakie wygodne mamy obecnie życie.
Moje ” Chłopki” wędrują po znajomych.
Danusiu,
obejrzałam dziś ” Prawdziwy ból”. Niestety, film nie podobał mi się. Zakładam, że obejrzałaś recenzję Tomasza Raczka. Było tam sporo pozytywnych komentarzy o filmie, więc liczyłam, że może i mnie się spodoba. No cóż, zgadzam się całkowicie z panem Tomaszem, a mogłabym dodać od siebie jeszcze sporo uwag. Jest trochę dobrych scen, trochę humoru i na osłodę Lublin. Myślę, że młode osoby mogą ten film odbierać inaczej, ale dla mnie to, jak mówi T. Raczek , film wydmuszka, a emocje, które wywołał to głównie sporo irytacji.
Ale możesz przekonać się sama, bo ja jestem nieraz zbyt krytyczna.
Dzień dobry 🙂
kawa
Ja przeczytaam w ostatniej „Polityce” wywiad z rezyserem/aktorem „Prawdziwego bólu”, jutro się wybiorę, bo ciekawa jestem, jak ten projekt wyszedł.
Krystyno- dziękuję za Twoją opinię, zawsze bardzo cenną 🙂 Ciekawa jestem, co o tym filmie napisze Alicja. Ja chyba wybiorę się dopiero w przyszłym tygodniu.
Dzień dobry 🙂
kawa
Irku,
piękna ta filmowa kawa. Lubię ten film, czasem można go zobaczyć w telewizji.
Dziś rano lekko pośnieżyło.
Dzień dobry 🙂
„Kotlety wieprzowe duszone po irlandzku.
Przygotowane kotlety posolić i obsmażyć na maśle. Kilka oczyszczonych surowych marchwi, licząc na 1 kotlet 2 średnie marchewki, utrzeć na tarce; w rondelek włożyć marchew utartą i kotlety obsmażone, przekładając je warstwą surowej cebuli; kartofli surowych pokrajanych w ćwiartki lub plasterki. Podlać rosołem lub wodą, wsypać soli i pieprzu i dusić pod pokrywą na wolnym ogniu, tak długo aż kartofle i mięso będą miękkie. Jest to mało znana, ale smaczna potrawa.”
Przepis z książki Marii Norkowskiej: Najnowsza kuchnia wytworna i gospodarska : zawierająca 1032 przepisy gospodarskie z uwzględnieniem kuchni jarskiej z 1917 r. 😀
Marta Norkowska, nie Maria .
Czy słyszeliście o irańskim filmie: „Moje ulubione ciasto”, który wszedł w listopadzie do kin?
https://www.filmweb.pl/film/Moje+ulubione+ciasto-2024-10046687
Widziałam fragmenty i czytałam opinie. Myślę, że warto się wybrać.
Asiu- dzięki za rozwikłanie tajemnicy kotletów po irlandzku 🙂
O filmie „Moje ulubione ciasto” nic wcześniej nie słyszałam, rzeczywiście wygląda na interesujący.
Dzisiaj nareszcie, po dosyć długiej przerwie spotkałyśmy z Koleżankami Warszawiankami. Niestety w ostatniej chwili swoją obecność odwołała kuzynka Magda, której pies dosyć poważnie i nagle się rozchorował. Na spotkanie przybyły natomiast Salsa, Jolinek i Małgosia i jak się domyślacie tematów do rozmów nam nie brakowało. Umówiłyśmy się tutaj: https://www.narrestaurant.pl/
Zamówiłyśmy różne przekąski na ciepło i na zimno. Ciekawym odkryciem były np. drobno pokrojone marynowane buraki, potraktowane sosem jogurtowym i podane z orzechami włoskimi. Takie danie można by nawet podać na Wigilię.
Małgosiu-czy Twoje zdjęcie wyszło dobrze? Moje jest nieudane zatem nie będę zamieszczać.
Nowy- do naszych dań zamówiłyśmy butelkę Malbeca i to był strzał w dziesiątkę!
Danusiu, moje zdjęcie też nie jest najlepsze 🙁
A spotkanie było ogromnie miłe, szczególnie że bardzo dawno się nie widziałyśmy.
Asiu,
dziękuję za podpowiedź filmową. Ten film jest już wyświetlany, ale tylko w kinach studyjnych. Postaram się go obejrzeć. Wszystkie filmy irańskie, które widziałam bardzo mi się podobały.
Kotlety po irlandzku brzmią ciekawie. Można zrobić je zarówno w garnku czy naczyniu do zapiekania, ale też w kociołku dla większego towarzystwa.
W linku podanym przez Danuśkę można obejrzeć oferowane dania, w tym także sałatkę z buraków z orzechami, podobną do tej opisanej. Wszystko wygląda bardzo apetycznie i kolorowo. Wyobrażam sobie, jak miłe było to Wasze spotkanie.
Dzień dobry 🙂
kawa
Dzień dobry Blogu!
W poszukiwaniu uciekającego słońca: https://www.eryniawtrasie.eu/58080
My też w poszukiwaniu słońca, które owszem, świeciło codziennie, ale obowiązywał sweterek i jakaś kurtka, choćby dżinsowa.
https://photos.app.goo.gl/4jKGvPoDTifRfUVr7
Danuśka,
niestety (a może na szczęście?), zanim co, film zdjęli z ekranu 😯
Widocznie miał odpowiedniej frekwencji, żeby się utrzymać dłużej.
Ostatnio miałam maraton filmowy, pod rząd połknęłam 4 filmy – „Invictus” 2009, o Mandeli i jego miłości do rugby, znakomita rola Morgana Freemana, ale on mógłby nawet krzesło zagrać i byłby w tym wiarygodny).Prod.USA – Clint Eastwood i spółka, jako producenci.
„Osiem dni w sierpniu” – niemiecki, też niezły.
Argentyński ubiegłoroczny thriller „The extortion”, żeby oddać treść filmu jak najlepiej użyłabym „szantaż” w tłumaczeniu tytułu. Co prawda trup się ściele gęsto, jak to w Ameryce Południowej, ale akcja była niezła i występował w roli głównej mój od paru dni ulubiony aktor argentyński, Guillermo Francella.
Dzisiaj lub jutro wybiorę się na „Conclave”, bo naczytałam się recenzji ostatnio, dość pozytywnych, ale jak wiadomo, to nic specjalnego nie znaczy, zależy od recenzenta… Po 20 minutach wyłączyłam film – The Lennons, też argentyński,
2023 r. Co za chała…myślałby kto, że sobie chociaż musyki Beatlesów/Lennona posłucham, ależ skąd! Argentyńczycy mają specyficzne poczucie humoru… zresztą, to była w założeniu komedia, dla mnie totalny chaos i absurdalne kino.
Idę poczytać i obejrzeć, co tam Ewa i Witek nawywijali…
O, to Alicja w Rzymie!
Dorzucam Turcję archeologiczną: https://www.eryniawtrasie.eu/58089
Ewo,
chyba przez pomyłkę pominęłaś pierwszą część relacji ” Wielkie żarcie”, a jest ona bardzo ciekawa; w hotelu też przecież wiele się dzieje 🙂 Wasze podróże nigdy nie są nudne. Oczywiście do tej relacji można trafić cofając się z ” Side”.
Ani poszukiwania ciepła na wiosnę (kwiecień! druga połowa!) w Barcelonie mi się nie udały, ani jesienią (listopad) w Rzymie. Zmarzłam tu i tam. Ale com widziała tom widziała, niestety, czuję wielki niedosyt. Nic to. Zaraz idę do Watykanu, skonfrontować wrażenia kinowe z wrażeniami naocznymi.
Tutaj 11c!
Recenzja „Konklawe” będzie krótka – POLECAM!
Znakomity Ralph Fiennes, którego pamiętam z „Schindlers list” jako oprawcę itd…
Okazuje się, że słudzy boży, ci z najwyższej półki, też potrafią walczyć o władzę, a sam Watykan to jest przecież creme dela creme władzy KK, modlą się za biednych i głodnych tego świata, a zaraz potem przystępują do ucztowania, zadowoleni.
No ale my to wszystko wiemy. Po niedawnej wyprawie rzymskiej ładnie mi się scenografia wpisała.
Poczytałam o Waszych podróżach, co zawsze czynię z przyjemnością 🙂 Moja wczorajsza wyprawa była zdecydowanie krótsza, bo jedynie do Muzeum Narodowego, gdzie prawie do końca stycznia 2025 będzie królował Chełmoński.
Publiczność wali tłumnie, do kasy kolejki, a w internecie ograniczona pula biletów i z tego powodu (ale chyba nie tylko) wybuchła wczoraj jakaś mocno nieprzyjemna awantura.
Przyznam szczerze, że po obejrzeniu kolejnego, -nastego obrazu, na którym królują konie miałam lekki koński przesyt i kiedy w końcu dotarłam do sal, gdzie pokazano pejzaże odetchnęłam z ulgą. Koleżanka, z którą zwiedzałyśmy wystawę miała podobne odczucia. Na zamieszczonych poniżej trzech zdjęciach obejrzycie dwa obrazy, które podobały mi się najbardziej oraz….konie z Żabich Błot.
https://photos.app.goo.gl/6uoBGnweVECYyDRX8
Wieczorem zadzwoniłam bowiem do Żaby, bo przecież te zwierzęta kojarzą nam się przede wszystkim z naszą koleżanką i jej końską pasją. Wczoraj rano spadł w Żabich Błotach pierwszy śnieg i Żaba spojrzawszy przez okno na swoje konie cyknęła im zdjęcie.
Wystawa będzie podobno prezentowana od marca w Poznaniu i Żaba planuje wybrać się na nią obowiązkowo.
https://www.mnw.art.pl/wystawy/jozef-chelmonski,260.html
Alicjo,
Bardzo nam miło. Co do wielkiego żarcia, Witek zaparł się zapisać swoje hotelowe „all inkluzywne” wrażenia. Podróży w tym nie było. 😉
Podrzucam ciąg dalszy: https://www.eryniawtrasie.eu/58097
Ewa,
zawsze chętnie odbywam z Wami wycieczki, bo jest bardzo nikła szansa, że mnie rzuci w te strony, gdzie Wy bywacie.
Teraz krótko o Rzymie – jestem dość bywała w świecie i widziałam różne miejsca i miasta, ale Rzym mnie powalił na kolana, nie z powodu Watykanu i licznych świętych miejsc, ale z powodu ogromu. Nie wstępowaliśmy do żadnych muzeów, tylko łaziliśmy po mieście i nie mogliśmy się nałazić. Podobnie jak w Barcelonie, w pierwszy dzień wybraliśmy Hop-on-hop-off- Bus, bo taka wycieczka daje ogląd i pogląd (mimo oczywiście mapy zabytków), ale następnego dnia już dzielnie maszerowaliśmy, a że tym razem żadnych dojazdów, bo mieszkaliśmy w centrum, więc się fajnie chodziło. Według mego smart-zegarka zrobiliśmy per pedes prawie 80km przez te 7 dni. Moje nogi nie dziękują mi za to.
Naturalnie starożytność mi się kojarzy z Atenami, ale gdzie tam Atenom do Rzymu!
Rzym jest po prostu olbrzymi w sensie budowli, mnóstwa olbrzymich posągów na każdym kroku i w ogóle. Oczywiście listopad jest poza sezonem turystycznym, więc… roboty remontowe w pełnym biegu, De Trevi zasłonięta ( 👿 ), masa ogrodzeń remontowych, most Św. Anioła w remoncie i wszystkie posągi pozasłaniane, bo trzeba odnowić i tak dalej i tak dalej. Ale wrażeń i tak wystarczyło. Pusto na ulicach, tylko sporo samochodów zaparkowane. Mieszkaliśmy naprzeciwko Instytutu Goethego, hotel zajmował trzecie piętro, a poniżej mieszkania prywatne. Mury domiszcza na jakieś 70cm+ Pogoda mogła być lepsza, podobno miało być w tym tygodniu 20-23, ale było jak było, o 10c za mało.
Jedźcie do Rzymu, kto może – warto! Tylko podobno nie latem – wszyscy to mówią.
Dzień dobry 🙂
kawa
Alicjo,
W Rzymie byłam w latach 90′, więc czytam z zainteresowaniem.
W międzyczasie dorzucam kolejne skoki w bok: https://www.eryniawtrasie.eu/58253
Myślę, że Rzym z lat 90-tych nie różni się od tego dzisiejszego, ten Rzym w ścisłym znaczeniu starego Rzymu. Pan taksówkarz, wioząc nas na lotnisko Fiumicini objaśnił, że jak tylko turyści znikają w połowie pażdziernika z miasta, zaczyna się remont wszystkiego, co ma być wyremontowane, stąd te zasłony, płyty paździerzowe, rusztowania itd. Tam się nic nie zmienia, jedynie przeprowadza renowacje i konserwacje.
W sprawie „Konklawe” – jak zwykle książka okazuje się bardziej interesująca od filmu, ale obejrzawszy najpierw film, już nie muszę sobie wyobrażąć poszczególnych postaci 😉 Polecam i film, i książkę, albo jedno i drugie – idzie zima…
A propos zimy, podobno u nas też ma spaść śnieg, chyba nawet dzisiejszej nocy.
To może w uzupełnieniu alicjowych opowieści o Rzymie trochę o tamtejszej kuchni:
https://tiny.pl/p9krx_fn
Nam Rzym kojarzy się z ….pieczonymi kasztanami, bo tuż obok naszego hotelu było stoisko z tymże przysmakiem 🙂
Mistrzyni świata w spalaniu na węgiel pokrojonych w plasterki jabłek na susz – to ja.
Kilka jabłek zaczęło mi gnić, więc uratowałam to, co dobre, pokroiłam i na tacę, do piekarnika, troszkę podsuszyłam, wyłączyłam, za jakiś czas znowu itd. Już były prawie-prawie, ale jeszcze na chwilę… i wtedy tradycyjnie zadzwonił telefon. Powinnam przewidzieć, bo to już 3-ci raz mi się tak udało! Lepiej było dać te jabłka wiewiórom, wyjadłyby, co dobre. OSTATNI RAZ!
Pieczone kasztany? Nie widziałam (i nie przepadam…), natomiast podobały mi się często-gęsto już od wczesnego rana wystawione stoliki choćby dwa-3 przy knajpce, żeby można kawę i coś do kawy, albo przy sklepie z winami (nie od świtu!), żeby sobie przysiąść i napić się wina. Tak bez wielkich ceregieli i wykwintnej zastawy… i bez wielkiej kasy, bo samoobsługa 😉
https://photos.app.goo.gl/kKdyUpnuffMz5tg99
https://photos.app.goo.gl/CwoMz2j5tBmB3pEc7
Nie działa…
Co nie działa Alicjo? Twoje zdjęcia się wyświetlają.
Nie wyświetlają mi się zdjęcia od Danuśki, powyżej wyżej…
Danuśko, świetny artykuł. W ramach uzupełnienia podrzucam magazyn o tematyce śródziemnomorskiej, który wiele rady inspirował mnie do kolejnych podróży: https://lente-magazyn.com
Górskie wioski: https://www.eryniawtrasie.eu/58343
Ewa,
wy, Europejczycy, macie to wszystko pod bokiem (moja skala odległości jest inna 😉 ) i tego zazdroszczę, bo ja muszę się telepać przez ocean, chociaż latać nie lubię (bardzo!)
ALE… gdzie jak gdzie, to właśnie tam, w Europie jest natłok miejsc, które warto odwiedzić. Dlatego na Rzym poświęciliśmy tydzień, bez włażenia do muzeów i tak dalej. I tak mało tego łażenia, a co dopiero włażenia 🙄
p.s.
Włażenie w Rzymie kosztuje seriozne pieniądze, nawiasem mówiąc. Ale nie dlatego nie właziliśmy, po prostu za mało czasu. A i tak niedosyt z samego łażenia został, chociaż Rzym nie jest wielki łażeniowo.
https://photos.app.goo.gl/6SNAnN6Qbtnr2anF7
…bo wy, Europejczycy, macie to wszystko pod bokiem, nie to co my, np. Kanadyjczycy. U was za każdym rogiem może być zabytek, albo teatr, opera lub kino, a w Kanadzie to inaczej, to drugi co do wielkości kraj na świecie, więc nie myślcie sobie… Musicie poczytać trochę jak to za oceanem jest, bo nic nie wiecie. U nas za rogiem to tylko polski sklep z piwem i kiełbasą….
Dzień dobry 🙂
kawa
Ale śniadanie to tej kawy, chętnie bym spróbowała.
Nowy,
Aż tak daleko bym nie szła w interpretacji wypowiedzi Alicji.
Na koniec zapraszam do Alanyi.
https://www.eryniawtrasie.eu/58380
Ewa, to znaczy po prostu, że się różnimy. Ja bym poszedł jeszcze dalej, ale nie chcę na tym blogu.
Dzień dobry 🙂
kawa
Jeśli miałabym wybór to też, jak Małgosia, proszę o kawę niedzielną 🙂
Nowy- przykre jest jedynie to, że ostatnio na blogu się nie odzywasz, a jeśli już zabierasz głos to jedynie po to, by wbić kolejną szpilę Alicji. Nie zmienia to faktu, że lubię spędzać z Tobą czas przy stole, tym w realu. Jesteś bardzo miłym gospodarzem oraz współbiesiadnikiem, o czym przekonaliśmy się już wiele razy.
Ewa zwiedzała trzynastowieczną cytadelę w Turcji, a ja wybrałam się wczoraj do Cytadeli Warszawskiej. Pamiętam, że w czasach licealnych zwiedzaliśmy Muzeum X Pawilonu:, które się tutaj znajduje:
https://xpawilon.muzn.pl/pl/about/cytadelas-history/?v=33&host=xpawilon
Teraz moim celem było Muzeum Historii Polski i wystawa:
https://muzhp.pl/wystawy/1025-narodziny-krolestwa
Muzealne gmaszysko jest ogromne i powiedziałbym wręcz przytłaczające, tym bardziej iż dookoła jest wiele ogromnych, pustych przestrzeni. Gmach nie wzbudził mojego podziwu, a najciekawsze w tej wizycie były opowieści przewodniczki, jako że jedyną wystawą jaką w tej chwili można tam obejrzeć, zwiedzałam ze wspaniałą przewodniczką, pasjonatką swojego zawodu.
Po zwiedzaniu postanowiłam zajrzeć do tutejszego bistra, które kusiło „średniowieczną kuchnią”. Nie była ci ona za bardzo średniowieczna, jako że w ofercie był np. schabowy z kapustą, a na deser wuzetki. Zamówiłam pierogi z kaszą gryczaną i twarogiem, które zjadłam do końca jedynie dlatego, że byłam bardzo głodna. Miejmy nadzieję, że w 2026 roku, kiedy muzeum będzie funkcjonowało „pełną parą” otoczenie i wnętrza staną się bardziej przyjazne, a kuchnia ugotuje naprawdę smaczne pierogi 🙂
Danuśka,
mam cichą nadzieję, że wystawa obrazów Chełmońskiego dotrze także do Gdańska.
Wybieram się na film ” Moje ulubione ciasto”, ale wyświetlany jest tylko w jednym kinie i na jednym seansie o dziwnej godzinie 14.30- ani dla młodzieży, ani dla pracujących, a i dla emerytów spoza Gdyni . Może zmienią tę godzinę, a tymczasem obejrzałam film ” Simona Kossak”. Pokazuje zaledwie kilka lat z życia Simony Kossak, od napisania pacy magisterskiej do obrony doktoratu, a więc lata najbardziej burzliwe. Film ogląda się dobrze, ale najważniejsze dla mnie jest to, że przypomniano tę wspaniałą osobę/ młodzież pewnie w ogóle o nie nie wie/. Trochę starsze pokolenie pamięta jej niezapomniane radiowe gawędy przyrodnicze.
Nowy2
Nie daj się omotać tym, że to może być przykre. Bo nie jest.
Zdrowy rozsądek popchnął i napisałeś bardzo trafnie.
Brawo!
Nowy2
Naturalnie, wszyscy się różnimy. I całe szczęście bo inaczej nie byłoby żadnej dyskusji (tutaj niedozwolona)
Tutaj by istnieć, nie wolno mieć własnego zdania. Byś powtarzał frazesy byłoby wszystko ok!
A tak, pozostaje jedynie za rogiem budka z piwem z kiełbasą z rożna
Znowu polecam, ale naprawdę warto – „Do zobaczenia w zaświatach” Pierre’a Lemaitre, w 2013 roku Grand Prix Nagrody Goncourtów, ale o tym dowiedziałam się na końcu. Zdaje się, że mi przybył ciekawy autor, którego dotąd nie znałam.
Dzisiaj było proste, chłopskie jedzenie. Spagetti się gotowało, a obok na oliwie rozpołowione pomidorki koktailowe z kilkoma ząbkami czosnku, sól + pieprz.
Makaron na talerz, na to pomidorki, na to sporo startego parmezanu.
Pogodowo – lekkie przymrozki. I tak późno, jak na tę porę roku, ale nie narzekam!
Danuśka 9:32,
Tak już pewnie zostanie, że bywam tutaj bardzo rzadko. Jak zapewne wiesz przeniosłem się bardziej na FB, gdzie czuję się znacznie swobodniej, tam każdy temat jest OK, kulinarny również, między innymi. Oprócz polityki, którą żyję, znalazłem tam mnóstwo poezji, ostatnio znalazłem bardzo bliski mi blog Justyny Sobolewskiej, ale też inne, o których wie zawsze mi przyjazna Asia.
Niedługo będę w Polsce – odezwę się, jestem Wam winny rybę na szpinaku! Może znajdzie się okazja bym słowa dotrzymał.
po rewolucji 19:17
Gdybyś mógł wstrzymać się od jakichkolwiek komentarzy do moich wpisów, będę bardzo wdzięczny.
Nie życzę sobie też pouczania mnie w jakimkolwiek temacie. Z tego co wiem nauczycieli w Polsce bardzo brakuje, może tam byś się odnalazł.
Tym kończę jakąkolwiek wymianę zdań z Tobą.
kawa
Dzisiejsza pogoda, typowo listopadowa szaruga, domaga się rozgrzewającego krupniku z wkładką 😉
I tak będzie.
…a kawa z tą żółtą różą śliczna!
Nowy- rybę na szpinaku zawsze chętnie zjemy i jeszcze na dodatek w dobrym blogowym i około-blogowym towarzystwie 🙂
Plakat wyborczy z poprzednich wyborów prezydenckich, wykonany przez Jerzego Janiszewskiego (autora znaku graficznego Solidarności z roku 1980) znowu aktualny! https://tiny.pl/szwnw33v
Mam nadzieję, że Alicja nie będzie miała problemu z otwarciem sznureczka.
Już mi to podesłano 😉
Nowy 🙂
Ty …. temacie. 🙂
Gdybyś wciągnął w płuca maryśke, popił chłodnym piwem i odczekał trochę, mógłbyś coś milszego wpisać w komentarzu.
A tak, wyszło jak wyszło.
Bardzo brzydko.
I to wskazuje, że jesteś już tylko mieszanką smutku i złości.
Nie szukaj już szczęścia.
Nie ma szans byś był w stanie je odnaleźć, nawet okruszynek.
Szkoda sił
Ewa,
piękna ta turecka riviera… widoki… o kotach nie wspominam 😉
Jaskinie przypomniały mi Cango Caves w RPA. Ciekawe, czy porównywalne ogromem. Piękne kolory – i pięknie podświetlone!
Dzień dobry 🙂
kawa
W nocy na chwilę pobieliło, ale teraz pół na pół, listopadowo deszczy i śnieży. Na obiad mam w planie kaszankę z Baltic Deli. Poza tym chodzą za mną ruskie, możę w przyszłym tygodniu. No i czas powoli zabierać się za uszka… jak zwykle w ilościach.
Irek,
wczorajsza kawa już wystygła!
Ale jest popołudniowa herbata 🙂 a raczej to, co już w dużym stopniu wiemy o herbacie oraz to, co warto sobie od czasu do czasu przypomnieć:
https://demmers.pl/blog/ile-kofeiny-w-herbacie
U mnie od rana do wieczora…
No i siła przyzwyczajenia – czarna yunnan wygrywa w cuglach, mam też assam, ceylon i darjeeling, przy czym ta ostatnia była moją ulubioną za dawnych czasów – rozczarowałam się, bo to nie to, jest „słaba” w porównaniu z assam czy ceylon, też znane z dawnych czasów, no a yunnan jednak i kolor, i aromat. Mam też matchę, ale nie wkupiła się w moje łaski, podobnie jak żadna inna zielona herbata.
Torebek nie uznaję, ale jak nie ma nic innego, to wypiję. W Paryżu na lotnisku zamówiłam sobie herbatę rumiankową – była w przezroczystawej torebce i pięknie prezentowały się kwiatki zasuszonego rumianku 😉
Żeby nie było, piję też z rana herbatę owocową i też nie w torebkach, tylko najprawdziwszy susz owocowo-ziołowy. Polskiej firmy. Czarna porzeczka, żurawina, dzika róża – to nazwy herbat, w której przeważa dany owoc, a do tego suszone jabłka, czarny bez, jarzębina, kwiaty hibiskusa i tym podobne. Pyszne na dzień dobry i dobranoc!
Chciałam dziś kupić suszone jabłka, które dodaję do jesiennej herbaty rozgrzewającej/ plus suszone śliwki, kawałki pomarańczy, różne przyprawy/. Trudno je kupić w zwykłych sklepach, a na halę targową do Gdyni nie bardzo chciało mi się jechać. Ale w dużym supermarkecie je wypatrzyłam – paczka niby nie taka mała, ale dziwnie lekka; sprawdziłam – 35 gramów ! Może starczyłoby na dwie herbaty. Cena – 6 zł bez grosza, czyli za 35 dag trzeba by zapłacić prawie 60 zł. Nic dziwnego, że w herbaciarniach jesienna herbata jest bez jabłek. Kupiłam więc zwykłe jabłka i wyciągnęłam suszarkę. Będę miała własne suszone.
Dzień dobry 🙂
kawa
Kolejny uśmiech dla Irka 🙂
Krystyno-od razu tak pomyślałam, że skoro jesz i używasz sporo suszonych jabłek to chyba najlepiej samemu ususzyć.
Herbaciane gusty mam podobne do alicjowych- herbata czarna powinna być mocna i aromatyczna. Co do matchy to stoi na półce od czasu naszej podróży do Japonii i przyrządzam ją niezwykle rzadko. Zapewne jeszcze „pomieszka” u nas parę lat.
Lubię zamawiać zimowe herbaty „na mieście”, bo osoby, które je komponują mają dużo ciekawych pomysłów. Ostatnio podano nam herbatę w dosyć dużej, przezroczystej filiżance przykrytej przezroczystym spodeczkiem. W herbacie pływały już kawałki pomarańczy, cytryn i goździki natomiast na spodeczku postawiono dwa niewielkie kieliszki z miodem i wiśniówką. Każdy mógł doprawić herbatę wedle własnych upodobań.
Irka kawa zastępuje mi zepsuty ekspres i tęsknie na nią patrzę. Nic to, może niedługo będzie nowy.
Danusiu, gdzie taką fajną herbatkę „z prądem” piłaś? Moja matcha też jeszcze pokutuje na półce 🙂
Herbaciany gust też mam podobny do Alicjowych upodobań. Grube liście, czarna yunnan albo assam.
A to nam się gusta zbiegły 😉
Kawę mam dla gości, niestety rozpuszczalną, ale dobrego (ponoć) gatunku – Taster’s Choice, czyli dla smakoszy. Spodziewam się jednak, że taka kawa to jak dla mnie herbata z torebki…
Skończyłam właśnie czytać wywiad-rzekę Emilii Padoł z Jolantą Kwaśniewską. Nie,
nie ma tam nic o polityce. Nie ma plotek. Jest opowieść o tym, co można zrobić, kiedy ma się taką pozycję i kiedy ma się pomysły i kiedy się chce coś zrobić. Pro publico bono.
Jestem pełna szacunku dla byłej Pierwszej Damy za „Porozumienie bez Barier” i to, co stworzyła, stawiając bardzo wysoką poprzeczkę dla jej następczyń. Z artykułów tu i tam wiedziałam, że ta kobieta działała i nadal działa, ale jak to się zbierze do kupy… a Emilia Padoł, wytrawna dziennikarka, potrafiła zgarnąć wszystko. Polecam lekturę „Pierwsza dama. Jolanta Kwaśniewska w rozmowie z Emilią Padoł”. Warto!
Chętnie podeślę koleżankom, które znam osobiście, niech dadzą mi cynk na e-mail.
Dzień dobry 🙂
kawa
Małgosiu-tę herbatę piliśmy tutaj https://www.malybelgrad.pl/
To jest malutka knajpka położona trzy kroki od nas.
Natomiast wczoraj przy okazji zwiedzania wystawy o wielkiej modzie:
https://www.vogue.pl/a/wystawa-les-grandes-maisons-w-archicom-collection-gallery wypiłyśmy wraz z Latoroślą również zimową herbatę. Była nijaka, mimo iż z kawałkami pomarańczy, anyżem i cynamonem zatem nie polecamy. Do herbaty zamówiłyśmy kawałek tortu makowego z kremem cytrynowym i to była rewelacja!
https://browarywarszawskie.com.pl/dobro-dobro-cafe
Wystawy też nie polecamy, bardzo skromna, raczej bez wyrazu, do obejrzenia w niecałe dziesięć minut, jedyny plus to wejście gratis. Tym niemniej czas spędzony z Latoroślą bezcenny 🙂
A ja jeszcze ciągle mam herbatę od Haneczki – Dragon Breath, czyli Oddech Smoka, i nie chcecie znać jej składu 😉
Jest w szczelnym słoiku, coby nie zwietrzała.
Z lektur modowych polecam „Coco Chanel. Życie intymne” autorstwa Lisy Chaney. Polskie wydanie rok 2012, mam ją w papierze, ale zauważyłam, że pojawiły się jakieś nowe książki w temacie Marioli, pardon, Coco Chanel.
Dzisiaj Andrzeja – wszystkim Andrzejom najlepszego oczywiście 🙂
Oraz piosenka:
https://www.youtube.com/watch?v=TniEe4ay_0Y
Hibiskus się szykuje do…
https://photos.app.goo.gl/5xcvdcWqzYkRZPow6
Dzień dobry 🙂
kawa
Nikt się nie gotuje?
Ciąg dalszy – byłam na filmie „Gladiator II”. Na pierwszym nie byłam i nawet by mi do głowy nie przyszło, ale teraz poszłam, żeby sprawdzić, jak według twórców filmu wyglądał starożytny Rzym. Bardzo ładnie i krwawo, chociaż dymy i pożary nie pozwalały w pełni dojrzeć wspaniałych budowli. No owszem, troszeczkę. Ale nie uwierzę, że aby tych dwóch łobuzów – cesarzy ubawić (byli tacy, Karakalla i jego młodszy brat Septymiusz), do koloseum wpuszczono wodę morską, rekiny i jakieś statki płynące, a potem płonące, no dobra, niechby nawet tratwy… Nie ma takiej fizycznej możliwości. Film dobrze zrobiony pod względem obrazu filmowego. Ale też niczego innego nie powinnam się spodziewać, tylko bajki z lekką przesadą. Braciszkowie cesarzowie są przedstawieni jako lekutko na umyśle tąpnięci, a jak poczytałam potem, Karakalla ma zasługi przeróżne. Niemniej jednak nie chciałabym żyć w owych „ciekawych czasach”.
Tam jest pochowany Karakalla i wielu jego poprzedników.
https://photos.app.goo.gl/w9k6b7QA891SrsYL7
Alicja,
jak chcesz zobaczyć Rzym to obejrzyj sobie „Rzymskie wakacje” z 1953 roku.
Gospodyni
oraz wszystkim Barbarom, górnikom i geologom – najlepszego!
https://www.youtube.com/watch?v=w6t3iG0HUS8
Eva47,
widziałam, niejeden raz 😉 No i Gregory, moja filmowa miłość!
Ale to czarno-biała ramotka. Wydaje się, że żeby Rzym zobaczyć, to trzeba do Rzymu, na dłużej niż tydzień i tak wycyrklować, żeby jeszcze nie było tłumów i żeby ekipy remontowe już odsłoniły to i owo…
W czytaniu „Rzymska trylogia” Roberta Harrisa. Facet specjalizuje się w starożytności i umie zbudować fascynującą fikcję wokół faktów historycznych (jak w „Pompejach” i „Konklawe”).
Kurczacze udka posolić, popieprzyć, ułożyć we frajerze i piec ok. godziny – aż zrobią się przypieczone na złoto-brązowo. Sałata + ziemniaki = proste, chłopskie jedzenie.
Ja swoje trochę oskórowałam z tej tłustszej, podszytej tłuszczem skóry, resztę zostawiłam. ^0 minut i 8 udek upieczonych jak trza!
Dzień dobry 🙂
kawa
Staś Tym umarł :(((
Też,
tak jak wielu innych przed nim i po nim, którzy mają prawo do tego czynu.
Zgoda, każdy musi umrzeć.
Ale jednych śmierć nas bardziej obchodzi, bo znamy ich albo osobiście, albo z działalności takiej czy innej. Osobiście St. Tyma nie znałam, ale bardzo go lubiłam z jego działalności aktorsko-literacko-dziennikarskiej.
Felietonistycznej, niech będzie.
Szukanie dziury w całym . Poza tym śmierć nie jest „czynem”, chyba, że jest to śmierć samobójcza. Szukaj dalej…
Od dawna przestałem poprawiać innych, nawet jeżeli się mylą, tak jak i w tym przypadku.
…a mnie na tym nie zależy. Poprawiaj swoje życie, a nie moje przeżycia i to, co Ci nie pasuje, rewolucyjnie.
Już byli tu tacy poprawiacze, którzy wiedzieli lepiej, nie biorąc pod uwagę, że ktoś może mieć odmienne zdanie.
Ośmiel się i popraw, osochozi…
+7c – wiosna?
Poza tym czas pomyśleć o uszkach, pierogach itp. co to można je zrobić wcześniej i zamrozić. Dzisiaj okna, bo pogoda akuratna.
Okna to i my. Te od bocznej uliczki graniczącej ze skwerem. Wczoraj. Z konieczności. Jakieś małolaty obrzuciły okna jajkami. Dla zabawy. Bo innego powodu nie widzę.
Takie to harce dzisiejsza młodzież wyprawia.
okres świąteczny się nam zaczyna
na pogaduszki nikt czasu „ni ma”
zakupy, mycie i gotowanie
a przy okazji też większe pranie
Dzień dobry 🙂
kawa
Okna skończone (a mam ich sporo jak na taki mały domek), za oknami marznący deszcz. Na wszystko jest czas – spokojnie sobie podczytuję „Trylogię rzymską” Roberta Harrisa. Dzisiaj ryba na obiad, w towarzystwie sałaty z brukwi (ang. rutabaga), marchewki i jabłka.
Mam w nadmiarze buraki – w sklepie 4 średniej wielkości buraki luzem kosztowały tyle, ile spory wór buraków, więc Jerz wziął przytomnie wór. Nie narzekam – zawsze mam co z nimi zrobić.
Okno Irka ładne, ale u mnie dzisiaj niebo jak ścierka po wymyciu wyjątkowo brudnej podłogi, a o szyby faktycznie deszcz dzwoni – marznący.
Fasolka po bretońsku z „pięknego jasia”.
Nastrój zupełnie nieświąteczny, bo śniegu brakuje, mrozu także. Dziś rano gdzieś w oddali słychać było żurawie, widocznie nie miały ochoty odlecieć. Widziałam też wielki klucz gęsi lecących na zachód. Akurat byłam na balkonie, więc udało mi się trafić na taką atrakcję. A święta widać tylko w reklamach telewizyjnych już od połowy listopada. Ze świątecznych zakupów nabyłam kilka małych kawałków karpia, zrobię w galarecie, tylko dla mnie, bo w domu tylko ja to lubię. Nasi młodzi wyjeżdżają na całą przerwę świąteczną, spotykamy się więc na przedświątecznym obiedzie. Odwiedzimy też kuzynów, a poza tym mamy wolny czas na przyjemności. Tak więc gotowania i pieczenia będzie niewiele. Ale makowiec upiekę na pewno, będą też uszka i pierogi z kapustą i grzybami, to wszystko co bardzo lubię.
Fasolkę po bretońsku wolę z drobnej fasoli, bo wtedy potrawa jest bardziej zawiesista, za to barszcz ukraiński tylko z ” pięknym jasiem”.
U nas też nie ma śniegu i nie zapowiadają na święta – no cóż, nie pierwszy raz…
Roboty też minimalistycznie zaplanowane, no ale tradycyjne wigilijne potrawy muszą być. Młodzież nie przyjeżdża, więc Wigilię spędzimy z Brianem (mama z domu – Świątek!), już tradycyjnie, a dalsze świąteczne dni to się okaże; wrócił z Polski po paromiesięcznym pobycie Jerzora partner od jazdy rowerowej, więc pewnie się spotkamy na pogaduchy. Wojtek z Ottawy w Manilli i na święta wraca do rodziców do Warszawy, a razem tradycyjnie spędzimy w Ottawie Sylwestra. Takie luźne plany.
Skończyłam „Trylogię rzymską” Roberta Harrisa, już ją tutaj wychwalałam. Ostatni tom ma wymowny tutył „Dyktator”. Ameryki nie odkryję jeśli powiem, że polityka od zarania dziejów rządzi się określonymi prawami i nihil novi „w tym temacie”. Czytając o czasach rzymskich tuż przed naszą erą, a zwłaszcza o Juliuszu Cezarze, nie da się uniknąć pewnych współczesnych porównań z polityką polską. Co prawda Juliusz Cezar rozdawał państwową ziemie i chleb, żeby zyskać popleczników wśród ludu (motłochu, jak powiadał), którym głęboko pogardzał , ale dzisiejsi dyktatorzy też mają swoje łapówki dla ludu.
To nie było jedyne skojarzenie – otóż mistrzostwo w intrygach, skłócaniu wszystkich ze wszystkimi, wszelkie chwyty dozwolone w walce o władzę… do wyboru, do koloru.
I tak to się od wieków kręci, tylko osoby dramatu i didaskalia się zmieniają. Ale mechanizm ten sam.
Choinka jeszcze nie do końca ubrana:
https://photos.app.goo.gl/RWT9uUbWcNKKCBpx7
Dzień dobry 🙂
kawa
Kiedy jesteś w Afryce, a wokół słońce, sawanna, dzikie zwierzęta i kolorowe ptaki, a po powrocie do hotelu słyszysz z radia ustawionego w recepcji „Jingle bells”, tudzież inne świąteczne piosenki to czujesz jakiś dysonans i zastanawiasz się, czy Święta naprawdę już blisko i w zasadzie w jakim świecie się znajdujemy.
Takie pytanie stawialiśmy sobie podczas pobytu w Tanzanii , który właśnie zakończyliśmy. To była niezwykła podróż: z jednej strony do świata parków narodowych i żyjących w nich zwierząt oraz do świata afrykańskich plemion, które od wieków żyją w niezmienionym rytmie swoich obyczajów i tradycji.
Poniżej trochę na temat życia jednego z plemion, które odwiedziliśmy:
https://www.national-geographic.pl/ludzie/hadza/
Teraz przed nami świąteczne przygotowania, chociaż to, co wymaga najwięcej pracy czyli pierogi zrobiliśmy już przed wyjazdem i osiemdziesiąt sztuk ruskich czeka cierpliwie w zamrażalniku.
Wigilię organizują Młodzi, ale oczywiście wszyscy uczestniczą kulinarnie. My planujemy zrobienie m.in. sałatki śledziowej z dodatkiem utartego selera korzeniowego, orzechów włoskich i ananasów. Jedliśmy ten przysmak jakiś czas temu u znajomych i uznaliśmy, że zasługuje na premierę w wigilijnym jadłospisie.
Co do jadłospisów to zakończyłam niedawno lekturę jednej z powieści kulinarno-kryminalnej udostępnionej mi przez Alicję- „Diabelski owoc” Toma Hillenbranda.
Cóż za niecodzienne pomysły! Na przykład farsz do perliczki zrobiony cielęciny, boczku i gruszki. Kiedyś wypróbuję, chociaż szczegółów i proporcji w książce nie było, wystarczy jednak uruchomić wyobraźnię 🙂
Nastał czas na poszukiwanie i kupowanie prezentów zatem wspomnę o tanzanicie czyli szlachetnym kamieniu występującym jedynie w Tanzanii: https://tiny.pl/s5_d8g5v
Biżutki (cytat z Nisi) z tanzanitu pozostały w tanzańskich sklepach jubilerskich, bo ich ceny przyprawiają o zawrót głowy. Tym niemniej miło było je pooglądać.
Gdyby ktoś chciał zaszaleć i ulokować nadmiar gotówki w tej niewątpliwie pięknej biżuterii to sklepy internetowe kuszą 🙂
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,31544185,zalewal-wrzatkiem-kostke-rosolowa-zagryzal-bulka-mowil-ze.html#do_w=399&do_v=1159&do_st=RS&do_sid=1794&do_a=1794&do_upid=1159_ti&do_utid=31544185&do_uvid=1734112478825&s=BoxOpImg8
Podsyłam Wam powyżej fajny artykuł o … No właśnie. W Sopocie byłam raz i do dzisiaj żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia Pana Jacka Karykaturzysty oraz nie poprosiłam o zrobienie tejże – jest to dobry pretekst, żeby znowu odwiedzić Sopot! Byłam tam tylko raz w życiu. Dobę…
Niestety, tanzanitu nie mam, ale za to inne kamyki. Dobry pretekst, żeby się do Tanzanii wybrać i znaleźć kamień – gotowe biżutki muszą być drogie! Bo przeszły od znalezienia kamienia do sklepu jubilera. No i takie rzadkie, niestety…
https://photos.app.goo.gl/PPaBAh7BZqPgKjVC7
Dzień dobry 🙂
kawa
https://g.pl/news/7,187452,31507966,swieta-na-obczyznie-kanadyjskie-zwyczaje-obchodzenia-swiat.html#s=amtp_pnHP_gallery_button
To będą moje 42 święta w Kanadzie – niestety, wszystko wskazuje na to, że nie będzie tak biało, jak na tych zdjęciach z artykułu.
Kawa Klimtowa prawie 😉
Alicjo, bardzo zacna kolekcja. Ten tricolor to turmalin arbuzowy?
Danuśko, czekam z cierpliwością na tanzańską fotorelację, spodziewam się, że będzie po świętach?
Przyznaję szczerze, że kilka razy przymierzałam się do Afryki i pasowałam. Albo względy finansowe (niestety, dom 50+ to studnia bez dna), albo urlop przypadał mi na pory nieszczegolnie zachęcające pogodą. Może kiedyś…
Ewo, do Afryki trzeba się wybierać w porze suchej, czyli tak jak Danuśka teraz do końca lutego mniej więcej. Te bezkresne widoki sawanny, wschody i zachody słońca to dla Europejczyka obraz niedostępny. Ja również czekam na zdjęcia i opowieść. Kenia wzbudziła mój zachwyt, ale to Tanzania bardziej mi się podobała.
Ewo,
według naszych speców jest to turmalin melonowy od „watermelonu”, w odróżnieniu od innych melonów, na przykład żółtych. To chyba najcennieszy kryształ w mojej kolekcji. Za duży, żeby go oprawić i nosić na szyli, ale nie śmiałabym nic z niego wykrawać, jest piękny właśnie taki, jaki jest. Osoba, która go sprzedała Jerzoru lata temu (mineralog, zbieracz), chciała go ode mnie odkupić po paru latach za dziesięciokrotną sumę tego, co Jerzor zapłacił, ale nie ze mną te numery… to był prezent, a prezentów się nie sprzedaje. Najbardziej podoba mi się ten piękny kryształ górski z miejscowości Poland, „zanurzony” w zwyczajnym, ciemnoszarym riolicie, no ale ten kawał skały waży sobie sporo!
Diamenciki, nieco większe niż ziarna pszenicy, ktoś mi zwinął…i nawet domyślam się, kto, ale jako materiał jubilerski to jest niemal bezwartościowe, bo po oszlifowaniu sostałaby główka od szpilki i kto by się tego podjął. A więc pewnie jakiś mineralog przytulił sobie do kolekcji. A mógł zostawić ze dwa na pociechę 👿
Kiedyś-kiedyś zawieźliśmy kilka ciekawych kamyków do Muzeum Mineralogicznego przy Instytucie Geologicznym we Wrocławiu, jako podarek. Za rok czy dwa odwiedziliśmy instytucję i śladu po okazach nie było. Nie były to eksponaty cenne z punktu widzenia jubilerskiego, ale raczej naukowego. No i wyszły…
Jerzor na rowerze, podobno jutro też ma być pogoda rowerowa, a pojutrze jakieś minusy, i to podwójne! No cóż, zima kalendarzowa tuż…
Polecam też Afrykę Południową jako cel turystyczny. Co prawda ja tam byłam dzięki personalnym układom (koleżanka z ławy szkolnej przez 12 lat) i dzięki temu zwiedziliśmy sporo z personalną przewodniczką, ale jak ktoś będzie miał okazję…
Najbardziej podobały mi się jaskinie Kango, w okolicy Oudtshoorn, nie tak daleko od Przylądka Dobrej Nadziei. Zresztą, tam powodów do zachwytów nad przyrodą było wiele, a przejechaliśmy tylko 10 000km z groszem, wschodnim wybrzeżem i trochę środkiem. No i Kruger Park… I Kimberley z diamentami i wielką dziurą w ziemi…
https://photos.app.goo.gl/qHK3TRJVpd1iske47
Dzień dobry 🙂
kawa
Małgosiu-z tą porą suchą i deszczową też jest teraz trochę zawirowań, bo klimat wariuje wszędzie na świecie. W grudniu w zasadzie nie powinno padać, ale mieliśmy trzy ulewy w nocy, co okazało się plusem, bo na bezdrożach sawanny nie poruszaliśmy się tumanach kurzu. Trafił nam się również jeden deszcz w ciągu ostatniego dnia, ale akurat byliśmy wtedy na obiedzie.
Ewo-pierwsze fotorelacje już podrzucam!
Podobno w Tanzanii żyje 125 różnych plemion, my odwiedziliśmy tyko trzy, a na zdjęciach poniżej są przedstawiciele dwóch nielicznych społeczności. Do tego albumu dorzuciłam również trochę rozmaitości:
https://photos.app.goo.gl/nGjDZzbouzoQKhNQ6
I relacja z trzech parków narodowych, w tym z ikonicznego Serengeti:
https://photos.app.goo.gl/ita1BgJDQ9h3LD519
Nasza eskapada została zorganizowana przez francuskich „przyjaciół i znajomych królika”. Wszyscy uczestnicy znali się albo dobrze, albo dosyć luźno, a podczas takiej podróży okazji do zacieśniania więzów nie brakuje 🙂 Bardzo miłymi towarzyszami podróży byli nasi tanzańscy kierowcy-przewodnicy, władali płynnie angielskim, ale też francuskim, co w tejże grupie turystów było nieodzowne.
Natomiast z języka suahili zapamiętaliśmy przede wszystkim określenie „pole pole” co znaczy spokojnie, niespiesznie. To przecież podstawowa zasada życia w Afryce 🙂
Cd fotorelacji nastąpi…
Irku, jak zwykle kawa bardzo a propos 🙂
Zwierząt w tym Serengeti do licha i ciut, takie to pożyją (dopóki ich coś nie dopadnie!). Zieleń tak zielona, że aż nieprawdziwa. Zwierzęta wręcz nachalnie pozują 😉
Pierwsza część w wioskach plemiennych – bardzo ciekawa. To na pewno zasługa przewodnika, podejrzewam żę normalni włóczykije jak my pewnie nie mielibyśmy wstępu…
Dzięki za obszerną fotorelację.
…i na c.d.czekam 😉
Danapola
14 grudnia 2024
„Co do jadłospisów to zakończyłam niedawno lekturę jednej z powieści kulinarno-kryminalnej udostępnionej mi przez Alicję- „Diabelski owoc” Toma Hillenbranda.
Cóż za niecodzienne pomysły! Na przykład farsz do perliczki zrobiony cielęciny, boczku i gruszki. Kiedyś wypróbuję, chociaż szczegółów i proporcji w książce nie było, wystarczy jednak uruchomić wyobraźnię ”
To jest naprawdę dobry kryminał kulinarny 😉
Ja też zapisałam „w rozumie” parę przepisów kulinarnych i jak dla nas, Łasuchów, nie potrzebujemy dokładnych przepisów co do grama, ile czego trzeba.
p.s.
„Czerwone złoto jest równie kryminalnie i kulinarnie znakomite!
Alicjo-zgadzam się, zaczęłam już czytać „Czerwone złoto”.
Co do zwierząt w parkach narodowych to rzeczywiście czasem odnosi się wrażenie, że one lubią kiedy robi im się zdjęcia 🙂
Zarówno wjazd do parków narodowych, jak i spotkania z tamtejszymi plemionami nie byłyby możliwe bez kierowców-przewodników oraz bez ich samochodów terenowych.
Poniżej ostatnie dwa fotoreportaże czyli ptaki:
https://photos.app.goo.gl/5iaEQf9aWvLFvLip8
oraz Masajowie i trochę rozmaitości:
https://photos.app.goo.gl/JLAUWgjNhDrBfTnc9
Na deser garść ciekawostek na temat Masajów:
https://fajnepodroze.pl/masajowie-ciekawostki-informacje-fakty/
Oprócz piękna, którym Afryka nas zachwyca są sprawy, którymi nas przeraża:
https://www.europarl.europa.eu/topics/pl/article/20200206STO72031/okaleczanie-zenskich-narzadow-plciowych-dlaczego-sie-dzieje-jak-z-nim-walczyc
Nie tylko Afryka zachwyca i przeraża. Ten cytat z debaty w Parlamencie Europejskim że „Zawsze chodzi o kontrolę mężczyzn nad ciałami kobiet”, pasuje jak ulał do ostatnich wydarzeń we Francji i tego chorego procesu który się wczoraj zakończył. Myślę że dyskusje dopiero teraz się zaczynają.
eva47,
nie mogłabym się zgodzić bardziej z tym cytatem
” „Zawsze chodzi o kontrolę mężczyzn nad ciałami kobiet”. Ale przede wszystkim nad kontrolowaniem umysłów kobiet. Dla mnie (stara jestem) Indira Ghandi na po pierwsze primo. Oraz Benezir Butho. To były kobiety, które w świecie, gdzie kobiety nic nie znaczyły, znaczyły dużo w polityce.
Nie jestem feministką walczącą, ale od czasu do czasu walczę 😉 Bo facet, wychowany w Polsce, ok.70 lat, ciągle myśli, że jego zdanie jest ważne.
Ale to ja gotuję obiady i nie tylko – czyli… a czym ty mi zaimponujesz, facecie?!