Dziecięcy obyczaj ciekawy jest nadzwyczaj
Wśród książek dotyczących obyczajów kulinarnych w dawnej Polsce wyróżnia się zdecydowanie dzieło Elżbiety Kaweckiej zatytułowane „W salonie i w kuchni”. Zaglądam do tej książki często i za każdym razem znajduję rozdziały bardzo interesujące a nawet inspirujące. Teraz gdy sam zajmuję się tematem: jak nauczyć dzieci smaku polskiej kuchni z wielką ciekawością przeczytałem ponownie fragmenty poświęcone dziecięcemu menu w Polsce XIX-wiecznej. I przyznać musze, że niełatwo było być dzieckiem i nie nabrać obrzydzenia do jedzenia.
„Dzieci do lat siedmiu, a nieraz i dziesięciu nie tylko, że nie były dopuszczane do wspólnego stołu z rodzicami, ale też otrzymywały inne potrawy niż dorośli. Panowało wówczas powszechne przekonanie, że przeznaczone dla nich pożywienie powinno być jak najbardziej jednostajne, wszelka bowiem odmiana, a już broń Boże podanie dzieciom jakichś owoców, może doprowadzić tylko do zgubnych skutków.
Henrieta Błędowska podkreśla z dumą, że siostrzeniec jej aż do siedmiu lat niezmiennie dostawał na śniadanie kaszkę, na obiad rosół, skrzydełko pieczonej kury i szpinak, na kolację zaś kleik lub naleśniki. Nigdy nie kosztował cukierków lub konfitur, nie mówiąc już o takich używkach jak herbata i kawa.
Włodzimierz Czetwertyński wspominając swoją młodość pisze: „w latach pierwszego dzieciństwa nie dostawaliśmy wcale mięsa. Babka moja, zawsze się o nasze zdrowie obawiając, dozwalała nam tylko kaszki, zacierki i innych podobnych potraw.” We dworze w Mizoczy na Wołyniu w latach czterdziestych starannie wypisane na papierze i przybite na ścianie w dziecinnym pokoju menu posiłków dzieci ustalone było raz na zawsze, na wszystkie dni tygodnia niezależnie od pory roku. Szczególnie niepopularna wśród dzieci była „obrzydliwa semulinka” – jakaś specjalna drobna kaszka podawana z masłem zawsze w piątki. Oczywiście i tu nie dawano dzieciom prawdziwej kawy ani herbaty, dostawały natomiast polewkę z grzanego piwa ze śmietaną, kawę upaloną z żołędzi, napar bratków z mlekiem „dla oczyszczenia krwi”. Z jarzyn karmiono je gotowaną marchwią, uważaną za pożywie?nie specjalnie zdrowe. W drodze łaski jednak pozwalano dzieciom, gdy były bardzo grzeczne, zgłosić się pod koniec obiadu dorosłych – po deser.
Nieocenione Archiwum Gospodarcze z Wilanowa przynosi wiadomości o pożywieniu kolejnych pokoleń małych Potockich w latach 1811-1854. Dzieci na obiad karmiono niezmiennie rosołem z wermiszelem, kaszą lub „aux clusquit”, czyli z kluskami, jak pięknie z francuska pisała ten wyraz osoba prowadząca rachunki. Dostawały jedną lub dwie potrawy mięsne {drób, cielęcinę), z jarzyn jedynie szpinak lub marchewkę, na deser zaś nic lub najwyżej kompot ze śliwek i gruszek, których to owoców (suszonych?) musiało być w wilanowskiej spiżarni bez liku, gdyż kompot z nich serwowano niezależnie od pory roku. W drugiej połowie wieku czasem jako deser pojawiają się też ?jabłka naturalne”, a więc zapewne surowe. Na kolację podawano również rosół, przeważnie z chlebem, kaszę z masłem lub jakąś potrawę z jajek, a czasem i piwną polewkę.”
I tylko ta piwna polewka poprawiła nieco wizerunek losu polskich smarkaczy zmuszanych do zajadania kaszek i papek, podczas gdy ich rodzice i starsze rodzeństwo pałaszowali bażanty, ostrygi, faszerowane szczupaki i polędwice po angielsku.
Przy innej okazji zajmę się dzisiejszym losem dziatwy za polskim stołem.
Komentarze
Mamy olimpiadę, więc pozostając w sportowych klimatach, uprzejmie donoszę (sic!), że wszystkie miejsca na pudle, naszego badawczego przedwsięwzięcia, zajęli PANOWIE!!! BRAWO 🙂
Jotko,
Wieczorem po pracy obiecuję dołączyć.
Na razie muszę się wyłączyć.
To monotonne żywienie dzieci przetrwało chyba długo, bo dzieciństwo, w końcu XX-wieczne, Eustachego Sapiehy i Wojciecha Jaruzelskiego we wspomnieniach jest b.podobne. I w wypadku potomka kilku magnackich rodów i syna skromnego hreczkosieja, śniadanie to nieodmiennie kasza na mleku i chleb żytni z masłem i powidłami ( w ramach rodzicielskich restrykcji można czasem było zabrać na 2 dni powidło). Co więcej podobnie jadali dorośli na 1-sze śniadanie, wczesne na wsi; dopiero kiedy wracano z kościoła, z konnej przejażdżki albo kontrolnego wyjazdu w pole, podawano obfite 2-gie sniadanie i to raczej dla dorosłych.
Witam serdecznie i słonecznie – cesarska 😀
Gospodarzu, biedne dzieciaki, to dlatego w starych powieściach są fragmenty o tym, że dzieci często odwiedzały kuchnie i zawsze dostawały jakiś smakołyk. To też nie ma się co dziwić, że przy tak monotonnym odżywaniu, dawne pokolenia krócej żyły niż współczesne.
Jotko, moje usprawiedliwienie jest zamieszczone we wczorajszym wpisie o 22:49 😀
Miłego dnia życzę – ja będę miała taki (chyba, że następny zamek zastrajkuje 😉 )
😆 😆 😆
Dzień dobry … 🙂 … u nas też słoneczko …
Margola zapraszamy serdecznie i cieszymy się z nowego dzidziusia blogowego … 🙂 ….
jotka to prawdziwa dyplomatka … chwali panów bo to łasuchy na komplementy … 😀
Semulinka to kasza manna, jak przypuszczam.
Jadłospis śniadaniowy mojego dzieciństwa to też kaszki, grysiki, kluseczki i zacierki na mleku… Jadłam bez sarkania i nadal lubię. W wieku szkolnym i nastoletnim – grzanki z chleba i jaja sadzone lub jajecznica , czasem na boczku, skwarkach lub szynce, kakao. Jadłabym do dziś, gdyby mi ktoś tak podawał pod nos, jak moja Mama.
Nie wiem, co teraz jedzą na śniadanie polskie dzieci i czy to jest zdrowsze i lepiej smakuje, ale wiem, że w czasach mojego dzieciństwa nikt nie przychodził do szkoły bez pierwszego śniadania i bez kanapek na drugie.
Warzywa na obiad to była głównie marchewka, latem z groszkiem, buraczki, kapusta, kalafior i nowości (za pośrednictwem Przekroju) – skorzonera, brokuły, kabaczki. Nigdy nie było szpinaku 😯 Zaczęłam go jeść jako dorosła i nigdy nie pojęłam, jak można tego nie lubić 😯
Moje dziecko od początku najbardziej lubiło gotowaną i przetartą marchewkę z ziemniakiem, mięsa nie chciało jeść w pierwszym roku życia kompletnie i od 14 roku nie je go znowu. Szpinak bardzo lubi, inne warzywa zaakceptowała z wiekiem. Jabłko surowe, utarte, czasem z bananem i sokiem z pomarańczy dostawała jako niemowlę, bo tak radzili fachowcy 😉 Dzisiaj widzę, jak rumuńska matka karmi swego półrocznego potomka przeżuwając za niego mięso i spaghetti… 😯
Dzień dobry Szampaństwu,
ja tylko sprawdzam, co dzisiaj przy stole i idę dospać. Zerknęłam w okno, nasypało na biało i dalej sypie 🙄
Zadania jeszcze nie odrobiłam, ale cały dzień przede mną.
Jotko,
w archiwach jest Panalulkowy „Rok w Burgenlandii”, może Ci się przyda do tej pracy, nie wiem, czy czytałaś:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Teksty/Rok_w_Burgenlandii/
Mnie w dzieciństwie torturowano płatkami owsianymi, mlekiem z kożuchem, pomidorową z ryżem, wszystkiego tego szczerze nienawidziłam, zimową porą dochodził tran
Zgago,
widziałam Twoje „usprawiedliwienie” 😉 napisz tak szybko, jak tylko będziesz mogła 😀
Jolinku,
wiem, że panowie lubią komplementy, ale to nie dyplomacja tylko podanie „autentycznych faktów” – trzy pierwsze odpowiedzi przyszły od panów, w tym pierwszy od naszego Gospodarza, nie chce być inaczej 😆
Nemo,
nigdy nie paliłam, więc nie musiałam w czasie palenia modlić się o zdrowe płuca 😉 niestety zdarza mi się w czasie objadania, modlić się o piękną figurę 😕 jak widać na głupotę nie ma lekarstwa 😳
Alicjo,
dzięki, jasne że się przyda, a antałek dopiero po napisaniu i wydaniu książki 😎
Współczesne dzieci jedzą na śniadanie parówki. Czasem coś na mleku. głównie chrupki w czekoladzie. Albo nie jedzą wogóle śniadania. Trzymają linię. Potem jest baton albo chipsy. Szkoda gadać 🙁
Zapomniałem napisać o dmuchanych bułkach z margalyno i nutellli. Szkoda gadać 🙁
Pada deszcz, paskudnie, jedna piesa nie daje się wystawic za drzwi, za to druga nie chce do domu.
Margola uzmysłowiła mi, że już nie ma sie co posuwać i ścieśniać, tylko po prostu trzeba rozsunąć stół i to dość znacznie, bo stołowników (biesiadowiczów, w dużej części literackich) przybywa, a jak się na dłużej zasiada, to trzeba siedzieć wygodnie.
Moja Babcia, której dziecistwo przypadało na koniec XIX wieku, niezwykle lubiła mięso pod wszelkimi postaciami i to zapewne od kiedy zaczęła raczkować, bo wciąż żywe są opowieści, jak Babcia w czasie proszonego obiadu wpełzła pod stół i ciągnąc gościa za nogawkę, błagalnie prosiła: „gościu, mięska!”
a swoją młodszą kuzynkę deprawowała, namawiając: „Chodź, Zosiu, zjemy Belusiowi ontróbkę” – Beluś był grymaśnym maltańczykiem babci Babci (mojej pra-prababci) i jadał smażone kurze wątróbki (coś jak Radek, który jednak nad wątróbkami nie grymasi).
Ja sama pamiętam, ze czasami dla dzieci – przy większych rodzinnych okazjach – nakrywano osobny stół, nieco niższy. Mówiło się na niego „folwark”. Jedzenie jednak było takie samo jak na „dorosłym” stole. Po części wynikało to też ze szczupłości miejsca.
Normalne obiady – codzienne na ogół, a niedzielne zawsze- jedliśmy całą rodziną, wymagane było odpowiednie zachowanie, a za grymaszenie lub złe zachowanie, karą było jedzenie osobno w dziecinnym pokoju.
Obiad był trzydaniowy, zawsze z deserem.
Mój Synuś rąbał wszystko, co mu dali, a jako, że rodzina za mlecznymi zupami nie przepadała, normalne śniadanie to był serek albo jajko i mleko. Bliźniaczki z chwilą odstawiewnia butelki przestały pić mleko – w kubku mleko było nieważne. Biedna Matka nieźle się natrudziła parząc kawę zbożową mlekiem, gotując kakao albo obmyślając mleczne desery, byle szkrabom pod rozmaitymi pretekstami owo mleko wcisnąć. Zupy mleczne to było przedszkole, a potem kolonie – tam jadły, bo wszyscy jedli – bez entuzjazmu, ale jadły (o jogurtach nikt wtedy nie słyszał). Kiedy teraz myślę o diecie moich dzieci, to na pierwszy plan wysuwają się niemowlęce zupki przecierane z marchewki, groszku, kawałka ziemniaka, selera, gotowane na cielęcinie (Staś) albo dorszu czy kurczaku(dziewczynki – cielęciny już nie było). Ania nie chciała za Chiny Ludowe soku z marchwi – pluła nim na odległość imponującą, banany znaliśmy z fotografii, zostawały jabłka, truskawki i poziomki. Klasyczna kolacja moich córek w wieku 2-3 lat, to był serek homogenizowany (1 na dwie) z utartym żółtkiem i owocami + pół kromki chleba z masłem. Na obiad zjadały to samo, co cała rodzina, może z wyłączeniem niektórych potraw. Do póścia do przedszkola jadły właściwie wszystko, potem od innych dzieci nauczyły się, że sledź jest niedobry, szpinak trujący, a każde włókienko tłuszczu w mięsie, grozi katastrofą.
Jotko,
modlenie się o ładną figurę w trakcie jedzenia może świadczyć o silnej wierze 😎
Ja jestem niestety nastawiona bardzo sceptycznie. Gdyby Opatrzność rzeczywiście była wszechmogąca, to te wszystkie kalorie lądowałyby w biuście, a nie w talii 🙁
moje dzieci to niejadki … syn wyrósł z tego w wieku 11 lat a córkę nauczył jeść wiele potraw dopiero jej mąż … zmuszaliśmy dzieciaki do jedzenia śniadania bo kanapki były systematycznie wyrzucane albo znajdowaliśmy coś śmierdzącego za książkami … wnuczka niby je wszystko ale chyba po rodzicach nie lubi koperku i natki (w przedszkolu prawie rok trwało by jej nie dawali posypek bo wtedy nic nie zjadła) … ale lubi po mamie naleśniki, kluski i pierogi … na szczęście lubi owoce i prawie wszystkie zupy … no i dobre mięsko z grilla …
…. pamiętam jak, któregoś ranka budziłam córkę do przedszkola a dziecko spuchnięte z jednej strony … wystraszona, że to świnka oglądam ją … a tu się okazało, że dziecko kolację w buzi trzyma … jak ona to zrobiła nie wiem do dzisiaj …
Ależ dziędobry. Na rubieży szara szmata zakrywa wszystko. Psice wyszły, zrobiły komuś awanturę przez płot, a teraz śpią. Mniejsza wlazła do mojego łóżka, ale wygląda milusio jak Śpiący Staś Wyspiańskiego i szkoda mi ją zrzucać. Tak się rozpuszcza kundle. Wstyd.
Biedne te dzieci były, oj biedne. Ja z dzieciństwa pamiętam ogólnie, że było smacznie, choć czasami bardzo ubogo. Obrzydlistwa pojawiały się na koloniach – ze słodką, letnią i kożuszastą mleczną zupą na czele. Ja mleko mogę tylko zimne z lodówki, incydentalnie zupę – ale to musi być gorące prosto z ognia, na słono i bez kożucha, bo mnie zemgli.
W biednych latach smakołykiem był chleb z masłem posypany cukrem. Albo ogórek z cukrem. Albo z solą. Albo mama kręciła kogel-mogel, z dodatkiem kakao był najlepszy.
Mój syn w dzieciństwie mógłby jeść wyłącznie pomidorową z makaronem. 🙂
Miś ma rację. Przynajmniej z reklam wynikałoby, że najlepszym, co może nieletniego obywatela spotkać w porze śniadania, jest chleb/bułka z nutellą, albo serem typu topiony wyrób seropodobny w plasterkach, albo supersłodzone płatki śniadaniowe o smaku miodu albo czekolady.
śniadania z dzieciństwa, które pamiętam pozytywnie: jajecznica na maśle, jajka na miękko, słaba herbata z cytryną, kanapki z pomidorem i cebulą;
śniadania z dzieciństwa traumatyczne: ryż na mleku, rzadka owsianka, zupa mleczna z makaronem lub kluskami lanymi – mleko lubię bardzo, ale nie w takiej skoszmaryzowanej postaci 😉
Nigdy nie jadłam słodkiej zupy mlecznej. W domu to się nigdy nie nazywało „zupa” tylko było zacierkami na mleku, lanymi kluskami na mleku, płatkami owsianymi na mleku itd. Zawsze gorące i solone wedle uznania. Tylko kasza manna, gęsta, najlepiej z gruzełkami (im większe tym lepsze 😉 ) jadana była z cukrem i cynamonem.
O mojej awersji do ciepłego mleka „prosto od krowy” już tu pisałam, ale mleko kwaśne i biały ser lubiłam zawsze. Miłość do sera ze śmietaną, szczypiorkiem i rzodkiewkami z ogrodu została mi do dzisiaj 🙂
Och te zupy mleczne na koloniach i zapach spalonego
mleka roznoszący się dookoła 🙁 A najgorsze były płatki
owsiane na mleku. Nie lubię do tej pory !
Co do mojej córki to była niejadkiem,ale jak poszła
do szkoły to jej przeszło. Dzisiaj wspominamy z już tylko ze śmiechem
nasze wakacje we Władysławowie,kiedy to trzyletnia Ala jadła
od rana do wieczora tylko chleb z masłem i dżemem oraz
popijała jogurty.
Pamietam dość jednostajne śniadania w domu rodzinnym. Najczęściej kasza manna na mleku, najczęściej dość gęsta. Dobrze, gdy była posypana cukrem i kakao. Ale to się dało jeść w przeciwieństwie do kluseczek z kaszki dodawanych do rosołu.
Ratunkiem były wizyty u ciotek, które adaptowały obowiązkowe dania do moich upodobań. Np. ciocia Hela obowiązkową tygodniową norme jajek podawała w tortach. Ciocia Pola w napoleonkach. W domu rodzinnym czasem rodzice miękli i pozwlali na jajka w koglu-moglu, w wyjątkowych przypadkach z mikroskopijnym dodatkiem czerwonego wina.
Ale przypominam najjaśniejsze momenty dość ponurej dziecięcej diety.
Jeszcze o magdalenkach. Madeleine Paulmier jest przywoływana w wielu źródłach, ale rozmaicie umiejscowiają ją w czasie i przestrzeni. U leszczyńskiego, ale i sto lat później na innych dworach.
Np.: Madeleine Paulmier est une jeune servante de la marquise Perrotin de Baumont qui, selon une tradition lorraine, serait ? l’origine au XVIIe si?cle de la recette de la madeleine, gâteau nommé ? ce titre par son prénom
Być może powyżej mamy do czynia tylko z przypadkowym błędem pominięcia jednej kreski. W tym samym źródle francuskim piszą o ewentualności narodzenia magdalenek w 1755 roku na dworze Stanisława Leszczyńskiego. Inne piszą o Madeleine Paulmier jako kucharce dziewiętnastowiecznej, ale trudno znaleźć ją w innym kontekście niż autorstwo magdalenek.
Zapach przypalonego mleka na koloniach przypomniala mi w tej chwili Danuska. Tam ale nauczylem sie tez pic mleko przez zeby, z powodu kozucha. Wiem, ze wiecznie chodzilem tam glodny i bulka na sniadanie i kolacje nie wystarczaly – a byly to takie duze, nie to co teraz. Jadlem wlasciwie wszystko, ale oprocz tego kozucha nie cierpialem jeszcze przetluszczonego, przerosnietego miesa i po dzien dzisiejszy, jak mi sie taki kawalek przez nieuwage trafi, to musze sie naprawde skoncentrowac, aby nie podpasc przy stole.
Jak moj wiele starszy brat poszedl w 1954 do wojska, to mama zaplakala nad jednym z listow w ktorym prosil, aby mu przyslac w paczce wedzonki, albo i zwyklej sloniny. Byla przerazona, bo zdawalo jej sie, ze tam dokonuja gwaltu na jej synku. On zwykle przy stole wyciagal na brzeg taleza wszystko, co nie pasowalo do normy, a tluszcze juz w ogole. Dziwakiem kulinarnym pozostal do dzisiaj i byly zawsze przejscia, jak dorastajacy synowie zaczeli sami eksperymentowac w kuchni, a on odmawial jedzenia tego tlumaczac sie np tak: Ja przeciez nie mam nic przeciwko pomidorom albo innym warzywom, ja lubie zjesc kawalek porzadnego miesa, ale musi to byc wymieszane wszystko razem?
Zyczac wszystkim milego dnia jeszcze,
pepegor
O to, to. Zapomniałam przy okropnościach kolonijnych napisać o zapachu przypalonego mleka i mokrej, jakby ugotowanej ściery.
Jak już mowa o magdalenkach, muszę wystąpić w obronie jednego z najlepszych pisarzy francuskich i w ogóle światowych. Liczba tomów może zniechęcać. Trudność w przebrnięciu pierwszego bywa naturalna. Nie zawsze ma się nastrój czy koncentrację pozwalającą właściwie odbierać słowo pisane. Ale jak już się wgłębi, trudno siuę oderwać i kończy się ostatni tom z największym żalem. Nie zawiera ta powieść może największych mądrości życiowych podanych wprost. Ale zdolność autora do budowania niepowtarzalnej atmosfery i niesamowity wręcz zmysł obserwacyjny przekładający się na fantastyczne opisy postaci i ich zachowania w określonychj momentach. Np. porównanie barona de Charlusa szukającego doznań erotycznych do pszczoły dobierającej się do kwiatu w moim tutaj ujęciu brzmi bardzo banalnie, jednak opis tego w powieści jest po prostu fantastyczny. Ile osób zainteresowało się bliżej Vermeerem po przeczytaniu opisu „Czytającej list” włożonego przez Prousta w usta Swanna.
Wracając jeszcze raz do magdalenki – jej opis służy nie tyle sprawie samego herbatnika co skojarzeniom, jakie wywołuje. I w przywoływaniu podobnych skojarzeń Proust jest mistrzem wielkim. Ale przede wszystkim jest fenomenalnym konstruktorem. Tomy powieści tworzą wielką, logiczną konstrukcję,
Zresztą konstrukcja powieści porównywana była do konstrukcji gotyckiej katedry. Czytałem o tym u Boya, ale teraz nie jestem pewien, czy ta analogia nasunęła się Boyowi czy też była pomysłem samego Prousta, który starał się tego trzymać pisząc.
Wreszcie Proust powinien być bliski wszystkim miłośnikom malarstwa, które jest co rusz przywoływane. Przywołuje wielu najsławniejszych malarzy, ale pojawiają się i mniej powszechnie znani, choć wielcy, jak np. Luini, leonardysta mediolański, którego najwięcej można zobaczyć w Lugano. Jego zadziwiające freski pokrywają cały sufit i filary kościoła Santa Maria degli Angelli.
Nudzę bardziej pewnie niż sama powieść, ale tych, którzy nie przebrnęli, zachęcam do ponownej próby.
Nisiu, dobrze przypomniałaś. Ten zapach gotowanej ściery towarzyszył nieodzownie koloniom i domom wczasowym.
Stanisławie, ależ ta powieść absolutnie nie nudzi, i na tyle jest całoscią, że nie jestem w stanie powiedzieć, co zawiera kazdy jej tom.
mnie z dzieciństwa tylko jedna awersja pozostała … buraczki jako ćwikła lub z zasmażką na ciepło … ojciec mnie zmuszał do jedzenia … barszczyk zawsze lubiłam i lubię … zmuszali mnie też do jedzenia marchewki z zasmażką i długo nie jadłam .. ale na jakimś obiedzie proszonym spróbowałam i znowu lubię … bardzo długo nie lubiłam rosołu i tzw. sztuki mięsa bo 4 razy w tygodniu było to na stołówce szkolnej … teraz już jem z apetytem … nie lubię zupy rybnej i grzybowej i nie wiem dlaczego … może jakieś złe zapachy z dzieciństwa … bo ryby uwielbiam a sosik grzybowy i marynowane grzybki to pycha …
Nie tyle do katedry narzuca się podobieństwo wielkich powieści XX-wiecznych, co do fresku zamykającego Wszechświat na niewielkiej przestrzeni. Tak pisał Mann „Czarodziejską górę”, Proust przywoływany tu cykl powieściowy, Munthe, Graves – w każdym razie ja to tak odbieram. W końcu ta literatura ukształtowała jakoś 2-3 pokolenia Europejczyków. Dzisiaj wystarcza komiks.
to chyba mit z tym komiksem … nie taki popularny i niektóre są kultowe … 😀
Gęste bryje zasmażkowe, które w charakterze sosów, zup i jarzynek spożywało się w punktach zbiorowego żywienia (stołówki szkolne, kolonijne, wczasowe) spowodowały u mnie taką awersję, że prawie niczego nie zasmażam. Błeeee… A jeśli już, to minimalnie, żeby tej mąki nie było widać, słychać ani czuć.
Jolinek ma rację. Milo Manara np. Polecam prace dr. Szyłaka w tym temacie osadzone. Jeśli mówilibyśmy o specyficznym medium współczesności, to raczej… blogi i portale społecznościowe.
Moimi wrogami porównywalnymi do zasmażki, gotowanej ściery i słodkiej, letniej mlecznej zupy są komiksy zamiast powieści i niekończące się telenowele (Juliusz Machulski, mój ulubiony reżyser, nazywa je przepięknie gliździorami). Jedno niszczy język, a drugie prócz tego zaprzecza jakiejkolwiek sztuce konstrukcji.
O, telenowele też. Zapomniałem o nich, bo nie posiadam telewizora.
Zresztą komiks jest sztuką wizualną, słowa są niekoniecznym dodatkiem. Osobiście dojrzewam do pozbierania kolekcji Rosińskiego 😉
Nikt mi nie przetłumaczy, że „Desperate Housewives”, „The Sopranos”, „Simpsons” i „Blackadder” to gliździory 🙄
Ja nie fiem, ja nie ficiałem 🙂
Ale myślę, że Nisi najbardziej mogło chodzić o polskie wynalazki w tym temacie, przedstawiające życie Państwa Przeciętnych Bezprzemyśleniowych, dzień po dniu, ze szczegółami.
Może. Nie ficiałam 😉
http://img349.imageshack.us/img349/2899/nicnie4fs.jpg 😉
Był chłop z cielęciną. Tym razem syn chłopa, choć dotąd dostawcą był teść, bardzo akuratny. Młody przyniósł 7 kg mięsa, ale rachunek oraz obiecaną wątróbkę i serce dla kotów załadował do auta dziadka, który pojechał do stolicy 🙁
Młodsza poleciała do Inki, do szpitala. Wracając ma kupic jedzonkowy prezent dla jamnika : nasz pies ma dzisiaj urodziny, kończy 2 lata. Wydoroślał – nie musi już wychodzić natychmiast po obudzeniu, nie zjada kapci, skarpetka może bezpiecznie spaść z krzesła (a nawet majtki). Jedyne, co jeszcze wzbudza entuzjastyczny odruch natychmiastowego gryzienia, to butelki typu pet; obojętnie czy puste, czy pełne. Butelki więc są przed psem chowane. Doszedł także do wniosku, że śpi się we własnym koszyku wygodniej, niż u starszej pani pod kołdrą. Owszem, rano do mnie wskakuje, ale wyłacznie po to, żeby mnie z betów wyrzucić. Pani przeszkadza małemu psu na wielkim posłaniu.
Nemo-czy Twój chłop cielęcinowy dostarcza też grasicę cielęcą ?
Do grasicy mam stosunek nabożny – nigdy nie udało mi się jej
kupić, a zatem nigdy jej sama nie przyrządzałam, natomiast
bardzo ją lubię.
Jadałam swego czasu u mojej koleżnki w sosie holenderskim,
a ostatnio podczas wakacji we Francji w sosie śmietanowym
ze smardzami. Jakież to było pyszne ! To była kolacja walentynkowa 🙂
I w ten oto miły sposób wymiotłam wspomnienie kolonijnych,
przypalonych,okropnych płatków owsianych.
Pyro-nasz Piksel też gryzie z upodobaniem butelki PET,
ale tylko puste i już zgniecione.
Bardzo lubię płatki owsiane 🙂 Na słodko 🙂
Moje ulubione śniadanie dzieciństwa to poszarpana na kawałki bułka, oczywiście w mleku. Na słodko 😆
Patrz, Nemo, jaka poprawność w tej Szwajcarii – u nas to wciąż baba z cielęciną, u nas w domu zwana babiszon-cielęciszon, była też babiszon-śmietaniszon, głównie z jajami.
Na śniadanie była kanapka i zimne mleko do picia. Albo kasza manna lub owsianka na gęsto z masłem. Na kolację mogła być też kanapki albo kasza gryczana ze skwarkami z boczku i z kwaśnym mlekiem. Biały ser z nowalijkami. Uwielbiam jajka, ale miałam pod wydział, bo skaza białkowa (przeszła!!!).Ciepłe mleko piję jedynie jak jestem chora, koniecznie bez kożuchów (teraz to nie trudno).
Na kolonie nie jeździłam, a na postkuroniowych i postwalterowskich obozach harcerskich nie było zupy mlecznej, hip, hip, hurra!
Na marginesie: najlepszą kaszę mannę jaką jadłam w życiu to gotuje mąż Eski.
Pluszaku, ja nie uważam Prousta za nudziarstwo, wręcz przeciwnie. Nawiązałem tylko do paru wcześniejszych wypowiedzi. Natomiast, o ile na ogół zgadzam się z Nemo, to w tym przypadku zgadzam się tylko częściowo. Na pewno większość wymienionych seriali nie stanowi tasiemcowych telenoweli. Ale „Desperate Housewives” znane w Polsce jako „Gotowe na wszystko” nie budzą mego entuzjazmu. Czarna Żmija jest nierówna. Są odcinki po prostu znakomite i są całkiem płaskie. Nie badałem tego, ale mam wrażenie, że, jak to w serialach, nie wszystkie odcinki robili ci sami autorzy. Mogę się mylić. Ale niektóre są super.
Jak człowieczek już zaczyna padać na „mołdę”, to nic go nie postawi do pionu tak jak Wasze wpisy. Znów się uchachałam niczym norka, co spowodowało powrót sił witalnych.
Z Waszych wspomnień z dzieciństwa wynika jedno, że jestem jakowyś nietypowiec, bo NIGDY mi nie smakowały w domu zupy mleczne i kawa zbożowa. Jak moja Mama po raz „enty” próbowała mi je przyrządzić – mnie oczywiście znowu nie smakowały, to zapytałam; dlaczego smakują mi akurat te potrawy tylko w przedszkolu, szkole, na koloniach no i potem na wczasach. Mama chwilkę pomyślała i rzekła, że pewnie dlatego, że w nich woda była zabielana mlekiem a w domu jest tylko mleko. 😉
Nawiasem mówiąc i ja w czasach kartkowych próbowałam sama sobie robić kawę zbożową i po drugiej próbie zrezygnowałam. Natomiast kawa Inka bardzo mi smakowała. A i jeszcze jedno lubiliście napój zrobiony z łusek kakaowych ? Ja uwielbiałam i to robiony przez Mamę 😉
W Blackadder najbardziej podoba mi się umiejętność wykorzystania Atkinsona w humorze najwyższego lotu, czemu potrafi on sprostać bez problemu. Szkoda, że tak często jest wykorzystywany do „żenujących dowcipów prowadzącego”, jak określa to we własnym wykonaniu Majewski.
Bułka w gorącym mleku… mniam 😀 Tutaj czasem sobie robię cwibak (Zwieback) – takie gotowe rumiane grzaneczki dla chorych i rekonwalescentów – zalane gorącym mlekiem przypominają smak z dzieciństwa.
Danuśka,
takie delikatesy jak grasica, to chłop chyba zatrzymuje dla siebie lub teścia w mieście, jeśli przepisy w ogóle zezwalają 🙄 Następnym razem zapytam, co robią z móżdżkiem? Czy nadal przepisy (BSE) każą unicestwiać? W normalnej sprzedaży nie ma ani móżdżku, ani grasicy 🙁
Stanisławie,
mój Osobisty też był niechętny „Gotowym na wszystko” 🙄 Czy to o czymś świadczy? 😯
Jest więcej seriali, które lubiłam lub lubię oglądać np. „Six feet under”, „Sex and the City”, „Dexter”…
Ostatnio oglądam „In Treatment”.
I patrzcie, jak się ładnie różnimy!
😆
U mnie po obiedzie. Były sznycelki ze schabu duszone z cebulką i papryką, brokuły z migdałami, makaron.
A kasza manna, to było cudo ! Posypana cukrem, cynamonem i polana roztopionym masłem, mniam, mniam.
Sztuki mięsa nie cierpiałam, bo kojarzyła mi się nieodmiennie z rosołem. Najpierw rosół a na drugie „sztukamięs”, brrr. Ale ostatnio za nią zatęskniłam, aż się sama zdziwiłam. Natomiast wszelkie pulpeto-podobne w sosach szczypiorkowym, chrzanowym, koperkowym, to było „coś”. Zresztą to była jedyna forma „zieleniny”, którą w dzieciństwie zjadałam z chęcią w formie gotowanej. Mama na drugie śniadanie do szkoły, bardzo często robiła nam przeróżne pasty i to była pycha. A sery topione uwielbiałam – szczególnie „złoty ementaler”.
A i jeszcze jedna ulubiona w dzieciństwie „potrawa”; gorące kakao a do niego poszarpany rogalik – taki prawdziwy – nie dmuchany !
Muszę kończyć te cudowne wspomnienia i wrócić do współczesności, która już pachnie. 😀
Pogoda słoneczna, halny, śnieg znika na zboczach. Wczoraj po raz pierwszy od 85 dni temperatura powietrza w Helwecji przekroczyła +9 stopni. Informację tę podano we wszystkich serwisach informacyjnych 😯
Moje sniadania w dziecinstwie to byly glownie mleczne zupy i nie wspominam ich z rozewnieniem… wprost przeciwnie. A u babci jadalam pyszne jajecznice (babcia hodowala kurki) i kogle-mogle. To lubie sobie przypominac.
Danuśka, obecne przepisy chyba pozwalaja na rąbnięcie w zagrodzie cielaka do 6-ciu miesięcy. Nie wiem jak z podrobami, ale też chyba zostają w domu.
o grasicy i móżdżku nic nie ma
http://www.iwkowa.pl/przetargi/pozostale_przetargi/arimr/archiwum/2006/999979.pdf
Robię dzisiaj na obiad panierowane filety z mintaja (4 zostały w paczce kupionej w tamtym tygodniu przez Młodszą) i gotuję 6 podłużnych ziemniaków (takie jakieś śmieszne zostały kupione) potem pokroję wzdłuż na 4 części i przysmażę na oliwie. Nie mam surówki i nie wiem, co Młoda kupi – w ostateczności będzie papryka marynowana i ogórek konserwowy
Dziędąbry!
Lulek wyspany, Sławek doleciany… ja zmożony i padnięty nad ranem, ale już za…jący jak mały samochodzik, bo klient chce widzieć wyniki.
A plan, by popracować korzystając z ciszy nocnej, nie całkiem mi wyszedł, jako że Osobistą znienacka zaatakowała grypa żołądkowa w ostrej postaci i o północy trzeba było wezwać pomoc.
Nikt dzisiaj nie chce robić za discjockeya?
Więc ja podrzucę kawałek pasujący do wspomnień z nie zawsze słusznie minionych czasów:
sometime ago
Zgaga wspomniala rogalika z kakao. Pamietam zdziwienie, z jakim ogladalam Francuzow maczajacych croissants w ich kawie. Nidgy nie moglam sie do tego przekonac i wciaz wydaje mi sie to odrzucajace, te kawalki ciasta w kawie i slady tluszczu…
Alino,
polskie rogaliki nie były tłuste… Widok croissantów moczonych w czymkolwiek też mnie odrzuca 🙄
Żabo,
u nas w zagrodzie można „rąbnąć” co najwyżej kurę, królika lub indyka 🙄 Reszta jest zabijana przepisowo w licencjonowanej rzeźni.
Farfocle z magdalenki w szklance z herbatą też nie są apetyczne 🙄
Seks w wielkim mieście lubią oglądać na ogół miłośnicy Gotowych na wszystko. Zdecydowanie seriale te lepiej pasują Paniom niz panom. Prawdopodobnie Paniom łatwiej zrozumieć bohaterki. O ile pamiętam, Seks w wielkim mieście bardzo lubi Helena (kto tu bywa półtora roku lub dłużej, doskonale wie, o kogo chodzi).
Ja też oglądam niektóre seriale, szczególnie gdy jestem zmęczony, co się zdarza coraz częściej. Nasza przyjaciółka niedawno opowiedziała o pierwszym kryzysie małżeńskim jej córki, dwa miesiące po ślubie. Oglądała, po powrocie ze zdanego właśnie trudnego egzaminu, serial „Brzydula”, a małżonek wyłączył telewizor, bo takich bzdur się nie ogląda. Ponoć nie był to ulubiony serial, ale po egzaminie stanowił sposób na odreagowanie stresu. Dlatego dobrze jest się różnić ładnie, jak napisano wyżej. Ja w każdym razie nikomu nie wymawiam, że ogląda czy czyta, czego nie powinien. Czasami jednak delikatnie sugeruję, że można także i coś innego – konkretnego.
A ja się upieram, że magdalenka z bardzo dobrych składników nie jest zła. Herbatę można przefiltrować. Przyznaję, że w lipowej magdalenki bym nie maczał.
Dlatego proponowałam maczać magdalenkę w kakao,
farfocle mniej się rzucają w oczy 🙂
Ja już chyba trochę przy Osobistym sfrancuziałam –
jak sobie moczy tego croissanta w kawie,to mi to nie
przeszkadza.Jego croissant,jego kawa !
Serwetkę też trzeba mieć pod bokiem,bo na dodatek kawa
leje się po brodzie.
Znalezione: Jeśli się boisz utyć, wypij przed jedzeniem setkę. To usunie uczucie strachu.
Stanisławie,
nie marnuj energii na upór w sprawie magdalenek, bo nikt dotąd nie twierdził, że są złe, zwłaszcza te klasyczne, biszkoptowe.
Już widzę to filtrowanie herbaty po każdym zanurzeniu w niej nadgryzionej rozmoczonej magdalenki 🙄 😉
Jak się lubi maczanie, to przełknie się też herbatę z farfoclami 😉
Ja także należałam do tych dzieci ,którym na widok kożucha na mleku robiło się niedobrze .W domu nikt mnie nigdy nie zmuszał do żadnego jedzenia,trochę gorzej było w przedszkolu .
Haneczka i Nemo przypomniały o bułce pokruszonej w ciepłym mleku .Zupełnie o tej potrawie zapomniałam .Lubiłam ją ,bo tam nie było widać kożuchów.W niedzielę często mama gotowała wspominaną już tu kaszę manną na gęsto .Najlepsza była z sokiem malinowym . A co mi przeszkadza ,żeby np. jutro sobie ją ugotować na śniadanie ?
Klusek lanych nigdy nie jadłam ,chociaż /z pewnym obrzydzeniem /gotowałam je na prośbę męża i syna .A produktem numer 1 mojego dziecka był żółty ser .Nie wiem ,jak on przeżyłby dzieciństwo ,gdyby zabrakło sera .
U nas obyczaje kulinarne w domu się przenikają.
Osobisty się z kolei trochę spolonizował :
golonka bez mrożonej wódki mu nie smakuje !
Dobrze tylko,że golonki w wódce maczać się nie da.
Dobry croissant nie bardzo nadaje się do maczanie, bo i tak rozpływa się w ustach. Ale jest taka szkoła śniadaniowa we Francji, że pieczywo – bagietkę czy croissanta bez żadnych dodatków moczy się w kawie i błyskawicznie pochłania poświęcając na śniadanie około 0,5 minuty. Ale sa i inne szkoły. Podstawowa różnica to ilość kawy, a raczej napoju kawowego, bo kawy w proszku zazwyczaj podobna. Może być dobre esspresso albo duża miska słabej kawy. Ta szkoła traci od lat zwolenników, bo kiedyś wynikała z biedy. Nie stać było na dobrą kawę, a zła niezbyt smakowała przy dużej mocy. Dlatego kiepską kawę mocno rozcieńczano, a do tego mieszano z cykorią. Teraz to może brzmieć dziwacznie, ale jeszcze pamietam, że sporo ludzi tak piło jeszcze w latach 60-tych. Pierczywo właśnie moczono w kawie albo smarowano dżemem, wyjątkowo masłem.
To ja mogę zrobić za didżeja.
Wbrew pozorom to nasze chłopaki, ze Śląska..
http://www.youtube.com/watch?v=5NfhueDt41U&feature=related
He, he. Można poważnie wziąć pomysł filtrowania pomagdalenkowej herbaty? A golonkę chyba można maczać w wódce. W piwie macza się nagminnie w czasie gotowania. W piwie dobrze zapieka się skórka. Można i w wódce spróbować. Ale w kieliszku to już na pewno nie, a może szkoda.
Krystyno,
kasza manna z rodzynkami, zastudzona i polana sokiem malinowym lub konfiturą z poziomek… mniam 🙂
Danuśka,
jak się uprzeć, to wszystko się da maczać 😉
Nemo,
u mnie kalorie osadzają się równiutko niczym panierka na „całym człowieku”. Jest to wyjatkowo wredne i podstępne. Proporcje figury w zasadzie się nie zmieniają (he, he), tylko te cholerne ubrania kurczą się i kurczą bez opamiętania 👿
Ja też mannę na gęsto z masłem i kakao albo sokiem czy konfiturą wspominam bardzo miło. W domu najczęściej z kakao lub konfiturą, na koloniach z sokiem i to było jedyne smaczne jedzenie kolonijne.
A to oryginały.
http://www.youtube.com/watch?v=C-pGzCre7Po&feature=related
Dobre na schudnięcie…
Pamiętacie naszą dyskusję o kaszimannie?
Napływają kolejne „zadania domowe” i czytanie ich to prawdziwa frajda 🙂
Nowy wpadł na świetny pomysł: przysłał mi swój pierwszy wpis blogowy, jeżeli nie sprawi to zbytniego kłopotu pozostałym Blogowiczom, będe wdzięczna za przysłanie swojego pierwszego wpisu – niezaleznie od odpowiedzi, o która prosiłam 🙂
Bardzo proszę o informacje dotyczące:
– pseudonimu, jeżeli nie chcecie występować pod blogowym nickiem
– zaznaczenia tych fragmentów Waszych wypowiedzi, które nie moga być cytowane w publikacji
Ee, nie to się wkleiło. To jest lepsze. Zapraszamy do tańca!
http://www.youtube.com/watch?v=7i0gXTyX9ko&feature=related
Musiałam się nauczyć tolerancji telewizyjnej mając do pewnego czasu troje kibiców w domu…. Kiedy zapowiadał się szczególnie ważny mecz, szłam do mieszkającej w pobliżu koleżanki, prosząc o „azyl polityczny”. W domu tymczasem odchodziły dantejskie sceny – darł się sprawozdawca, ryczały trybuny, mąż krzyczał do trenera albo bramkarza, Staszek z Anią darli się, jak opętani.kiedyś w czasie meczu na Stadionie Śląskim Staś wskoczył na krzesło i głową rozwalił żarówkę i klosz w żyrandolu. Teraz z kibiców została tylko Ania, a sama rozrabiać przecież nie będzie. No i są w domu 2 aparaty – każdy ogląda to, co go interesuje (albo zgoła nie ogląda niczego)
Ukochana też sportu nie trawi. Wyjątek robi dla Kowalczyk.
Pozdrawiam do jutra
Nie ma (już od dawna) czegoś takiego, jak uniwersalny jadłospis polskich dzieci.
Bardzo wiele zależy od wychowania, domowych zwyczajów, „wypodróżowania” rodziny; troszkę od tradycji (często rezolutnie-świadomych i elokwentnie odtwarzanych na polskim czy historii) – zwłaszcza gdy babcia jest aktywnym członkiem rodziny i pracownikiem kuchni 😉
Nauczyciele, jeżdżący z dzieciakami na zielone szkoły i obozy naukowe przerzucają się czasem anegdotami, jak to jedni kupują czipsy, sprajty i sevenupy a inni udają reakcje wymiotne na widok tego „śmieciowego jedzenia i picia”.
Generalnie – dyskutuje się, wie się, co jest zdrowe (co modne – oczywiście też)… – małoletnia asertywność dietetyczno-stylowa na całego!…
🙂
Zgaga jadała kaszę manne polaną masłem i posypaną
cukrem i cynamonem.Moja Mama podwała w ten sam
sposób ryż na koalcję. Bardzo lubiłam to danie.
podawała
Pluszaku, to jest nas dwuch. Ja też nie używam.
Ja musiałem byc dobrym dzieckiem. Przed wojna podobno wchłaniałem wszystko. Szpinak ukochałem. Tato puszczał mi kreskówki z Marynarzem Szpinakiem (Popeye) Też chciałem byc taaaaki silny! Tran tak lubiłem, że raz wypiłem za szafą calą butelkę!
Widocznie przeczuwałem późniejszą mizerię w czasie wojny. Chleb z trocin, marmoladę buraczaną i margarynę w niedzielę…
Nemo! Uważaj, na Śląsku farfocle oznaczają coś zupełnie innego!
Straszne obyczaje, nie musialam jesc zup mlecznych, gdyz szybko wylozylam karmicielom, ze ja tego jesc nie bede i dostawalam omlety tzw. grzybki z pysznymi konfiturami, lubilam twarog i nowalijki, twarg pochodzil od sasiadki i nie zapomne go nigdy. Ale tak ogolnie to chyba bylismy rozpuszczeni nie bylo podzialu na dzieciecy stol i stol dla doroslych, czasami bylismy takim podzialem straszeni, a najwieksza kara bylo: skoro nie samkuje to prosze 10 zl. do lapy i prosze do knajpy, to byla najwieksza grozba.
Dorotolu – w domu tak, w domu nie dawali zupy i robili omlety grzybki z dżemikiem! Ale na koloniach – czytaj: w karnej kompanii – był wspólny stół. Czasami dał się zjeść tylko chleb z serem żółtym salami. Ścierą woniało zewsząd. Było strasznie, ach, strasznie!!! 😥
Przeleciałam się godzinkę na świeżym powietrzu. Pogoda raczej marcowa: słońce, porywisty wiatr, czarne chmury, a teraz deszcz 😯
Omlety-grzybki z konfiturami lubię do dzisiaj.
Cichalu,
nie znam śląskiego zbyt dokładnie 🙁
Cichalu! A na czym tatuś puszczał Ci kreskówki przed wojną? Na rzutniku?
Nisiu, nie jezdzila na kolonie tylko na obozy harcerskie i jedno pyyyyyyyyyyyyyyyyszne danie to byla ( po tych wszystkich makabrach) raz jedyny kasza perlowa ze skwarkami, bylam tak wygladzona, ze byl to raj na zeimi.
Ludzie,
czy Wy za karę jeździliście na kolonie? Więcej niż raz?
Ja byłam raz, bo bardzo chciałam, pozazdrościłam innym dzieciom, bo z ich opowieści wnioskowałam, że to wspaniała sprawa. Chyba nie były szczere 🙄 Miałam wtedy 10 lat, kiedy się zawzięłam pojechać, no i pojechałam raz. I nigdy więcej 👿 Obozy harcerskie, biwaki – proszę bardzo, ale żadnej zsyłki na kolonie 😎
Kolonie to był mój pierwszy kontakt z kisielem do picia… I gremialnym odwszawianiem a priori 😯
nie lubilam tylko zup owocowych, taka strasza cytrynowa musielismy jesc drugiego dnia swiat niby w celach gastryczno antytluszczowych ale potem i tak byly ciezkie nastepne dania wiec do tej pory nie rozumiem tego zabiegu
Nisiu,
projektory filmowe bywały już przed wojną
Nemo moje harcerstwo bylo fajne, bylam nawet przyboczna! Bylo odkrywczo zabawowe a nie ideologiczne.
Moje też
Nemo – ja to wiem. Moje pytanie do Cichala nie jest złośliwe, ani naiwne. Prawie 40 lat pracowałam w telewizji i takie rzeczy zwyczajnie mnie interesują. Naprawdę ciekawi mnie, co wtedy było dostępne do użytku domowego, bo przecież nie projektor kinowy.
A więc Cichalu – zaspokój moją ciekawość, proszę! 😀
Moj byly hrcmirz/druch to jedyny nauczyciel z podstawowki, ktoremu sie klaniam i to nawet w pas i mowie mu, ze byl dobrym pedagogiem
przepraszam harcmistrz ale tez dziwnie wyglada to slowo
Na kolonie jeździłam, bo mnie mama wysyłała. Mogłam sobie protestować do uśmiechniętej śmierci.
O, o – jeszcze zupy owocowe ohydne i kisiel do picia – masakra. Do dzisiaj ta konsystencja jest dla mnie niemożliwa…
Dorotolu – kaszę perłową ze skwarkami uwielbiam od zawsze.
nie ide po okulary, skandal
Takie przedwojenne projektory filmowe ludzie miewali w domach.
Mój ojciec był kinooperatorem w takim wiejskim „Cinema Paradiso” w latach 1950/65 i w domu miał stary projektor, na którym robił nam prywatne seanse filmowe…
Witam,
Widac mialam duzo szczescia, bo jako dzieciak dostawalam to, co jedli dorosli 🙂 i nikt mi nie wmawial, ze mam cos jesc, bo to „zdrowe” (mialam dosc nie typowa mame). Jedyne co mi moja babcia dokladnie obrzydzila, to herbata z mlekiem – do tej pory mnie wstrzasa na sama mysl o tym barbarzynstwie.
Kolonijne zupy mleczne udawalo sie zawsze obejsc, a przedszkolne, te z makaronem, byly zawsze bardzo oczekiwane – nie jako jedzenie, ale zeby mozna bylo robakami z nich wylawianymi „strzelac” z lyzki do mniej lubianych kolezanek 🙂
Już tu kiedyś pisałam, że do ósmego roku życia byłam koszmarnym niejadkiem. Jak się urodziła moja siostra i w końcu przestali się mną tak przejmować to zaczęłam jeść. Zupy mleczne pamiętam tylko z przedszkola i do dziś ich nie lubię, jak muszę to zjem, ale nie owsiankę! Śniadania robiła mi babcia i były to głównie jakieś kanapki, jajka w różnej postaci i obowiązkowy kubek mleka! Gorącym mlekiem z masłem i miodem katowano mnie też jak miałam kaszel (a często miałam 🙁 ). Na koloniach byłam raz i chyba jedzenie było znośne, bo nie mam żadnych wspomnień kulinarnych 😯
Na koloniach byłem cztery razy, zawsze po miesiącu. Zawsze się przed tym broniłem, ale nic mi nie pomogło. Zawsze wydawało mi się, że zostałem oszukany i podstępnie pozbawiony połowy wakacji. Dzisiaj widzę to inaczej i uważam, że dobrze było, że pół wakacji spędziłem gdzie indziej, daleko od matczynego fartucha.
Jeśli natomiast chodzi o wyniesione kulinarne traumy, to wygląda na to, że nie było aż tak źle. Jak się zastanowię, to nie mogę już powiedzieć czym nas tam karmiono. Zapamiętałem tylko to mleko z kożuchem i te duże bułki, przeważnie ze smalcem, ale czasem też z żółtym serem.
A ja dziecinstwo wspominam milo kulinarnie i mi sie nigdy nie nudzilo jedzenie i nie pamietam zeby cos sie szczegolnie czesto powtarzalo. Rano sniadanko, pamietam kakao z bita piana. Do szkolu jakis owoc i kanapka w tornistrze. W przedszkolu ochyda mnie brala na obowiazek picia tranu i zagryzania slonym chlebkiem. Obiady byly urozmaicone i dobre. Zywila sie cala najblizsza rodzina u nas czyli dziennie z 15 osob co najmniej (dziadkowie, 4 corki z mezami i 5-ka najmlodszego pokolenia + gosposia i inni przypadkowi czesto zapraszani) . Gosposia co wtorek i piatek chodzila na rynek, poza normalnymi obowiazkami. Jedna z ciotek nie pracujaca szykowala obiad a raczej wydawala polecenia i sprawdzala a gosposia gotowala i pilnowala. Ciotka w miedzyczasie spotykala sie z kumami w kawiarni „Dorotka” na kaliskim rynku a ja czasem jak sie zalapalem dostawalem cwiartke lodow cassatte (tak sie pisze?) a panie sie zachwycaly jakie ladne dziecko 🙂 Potem rodzina schodzila sie miedzy 14-17 na obiad. W niedziele bardzo czesto byly rodzinne obiady. Czesto kaczka z rynku, zktorej oczywiscie robiono czernine. Dziadek uwielbial jego corki tez a ja juz niestety nie pamietam czy jadlem ale teraz nie lubie. Pozniej oczywiscie zrobilo sie inaczej. Kagieboszczak Jaruzel zafundowal (kontynuowal) Narodowi dietke kartkowa i kazdy mial pol kilo ochlapow miesnych na miesiac wiec trzeba bylo kombinowac czyli organizowac jedzenie. Baby byly rozne a to z nabialem a to z cielecina a i pyszny chleb wiejski znajomi gospodarze podrzucali choc to glownie na swieta. Jakos szlo ale coraz gorzej. Na deser papierosy albo 100gr produktu czekoladopodobnego. Razem to juz byla dla Wojtusia dekadencja. No, w kantynach nieco lepiej. Dbal ogrodnik o psiarnie. Pamietacie jak dzieci mogly sie obzerac pomaranczami (calym 1kg) na Swieta Bozego Narodzenia a w Nowy Rok zjesc po bananie? Zdobycze socjalizmu.
Chetnie bym zobaczyl przepisy kulinarne z tamtych czasow. Nie sztuka zrobic pyszne danie majac wszystkie skladniki. Wystarczy cierpliwosc, male doswiadczenie i trzymanie sie przepisu. Wtedy robiono pyszne dania nie majac prawie nic. Albo moze tylko wydawalo sie pyszne?…bo nie bylo do czego porownac. Sztuki mies tez nie lubilem. No to tyle wspomnien.
Obecnie mysle, ze sie poprawia. W Kanadzie przynajmniej. Wiecej dobrych restauracji, ludzie przywiazuja wiecej uwagi do smacznego jedzenia. Tylo ci nawiedzenie z tzw zdrowym (cala reszta to niezdrowe??) jedzeniem jeszcze mieszaja i psuja smak ale i to minie. Zwyczaju jedzenia razem niestety juz nie ma nawet w niedziele ale to ogolna polityka rozbijania rodziny i zastepowania jej panstwem (idee socjalizmu maja sie dobrze jak widac). Tego zal bo tradycje w ten spsob umieraja i dobre domowe jedzenie razem z nimi.
No to starczy tej epistoply. Przepraszam ze tak dlugo. Wracam do pracy 🙂
Piękna maszynka-okruszynka! Nemo, dzięki!
Kiciu, to co babcie nam dawały, to była tzw. bawarka, fuj. A zaryzykuj raz w życiu i zrób tak: ugotuj wodę świeżą w czajniku tak, żeby nie zaczęła bąblować, tylko wyłącz gaz na etapie „białego wrzenia” (moment przed dużymi bąblami). Wyparz porcelanowy dzbanek – ale nie taki mały dzbanuszek na esencję, a porządny dzbanek herbacianek. Wsyp herbatę: tyle łyżeczek, ile ma być filiżanek plus jedną na dzbanek. Zalej to tak, żeby woda pokryła herbatę. Poczekaj 3-4 minuty i dopełnij wodę. Powinna pojawić się taka charakterystyczna pianka – jeśli jej nie będzie, wylej wszystko do zlewu i rób od nowa… Pomieszaj łyżeczką (podobno musi być srebrna, mam taką, więc nie kombinowałam, robiłam jak kazali). Pianka ma opaść. I teraz: najpierw do filiżanki nalej mleko – nie za wiele, potem dopiero tę herbatę z dzbana. Słodzić szkoda.
Uwaga: trzeba naprawdę ściśle przestrzegać tych reguł, inaczej herbata nie będzie dobra. Zrobiona prawidłowo bije kawę mocą i smakiem. Pamiętaj – mleko najpierw!
Moi nas nigdy do niczego nie zmuszali. Co na stole, w spiżarni, w ogrodzie czy na ogródku – jest do jedzenia, nie chce bachor, to niech nie je, nikt nie ma czasu latać z łyżką i karmić „za tatusia, za mamusię”. Co do mnie, byłam wiecznie chudym głodomorem i pożerałam wszystko, a surowe jajka pochłaniałam z przyjemnością w ilościach, jakie mi się chciało.
Przysmaki najulubieńsze – chleb ze smalcem (koniecznie skwarki!), lekko posolony oraz chleb ze śmietaną i z cukrem. Śmietana oczywiście jak u Eski, można było kroić nożem. Uwielbiałam wszelkie podroby, za rosołowe żołądki, serca i wątróbki oddałabym wszystko, przy świniobiciu wszelkie nerki, móżdżki i te rzeczy – mniam!!! Odpadał kożuch na mleku, ale nie znam osoby, która by to uważała za przysmak. Poza tym nie przypominam sobie, żebym czegoś nie lubiła, a jedzenie nie było monotonne, bo mama chętnie eksperymentowała z mało popularnymi warzywami i w ogródku było bogato i rozmaicie. Do mniej więcej 20-go roku życia jedzenie było domowe i bardzo ekologiczne, no a potem to już różnie bywało.
W szkole podstawowej skutecznie zniechęcili mnie do mleka – kto miał pomysł, żeby dzieciom NA WSI serwować na dużej przerwie szklankę mleka, jak w każdym domu dostawały tyle mleka, ile się dało w nie wcisnąć?! Dlatego dzisiaj wolę maślankę i kefiry, kwaśne mleko itd.
W Kanadzie popularne śniadanie – wrzuca się bachory do samochodu rano, każdemu w łapę puszkę coli i batona, i podwozi się je do szkoły, jadąc do pracy. Niejednokrotnie byłam świadkiem. Potem zdziwienie, że społeczeństwo tłuściochów 🙄
Mleko zakladam prawdziwe czyli pelnostluste?
To o mleku to do Nisi i jej sposobu na herbate z mlekiem.
Nisiu, zieki za przepis, moze sie kiedys odwaze, na razie jeszcze wyraznie nie wyroslam z tego wspomnienia 🙂
ops, dzieki mialo byc
Alicjo: moja ciocia Ada lubiła kożuchy. Może dlatego, że przeszła Ravensbrueck… To była ta ciocia, która nam, dzieciom oddawała kruszonkę z placka. Potrafiła też nasmażyć na śniadanie górę schabowych saute i zachęcać do jedzenia: Jedz, Monisiu, dobre sznicelki, bez chlebka! Z lat biedy ciocia miała powiedzenie: Jedz, gęba, dalej będzie kiełbasa… Brało się to stąd, że na kromkę chleba kładła czasem tylko jeden plasterek kiełbasy, na samym jej końcu.
A jednak mimo biedy, nasz dom zawsze był wesołym domem, starsi cieszyli się tym, co jest, a nam dzieciom to się udzielało. Tyle jest rzeczy na świecie, którymi można się cieszyć – nawet w biedzie.
yyc: „Kagieboszczak Jaruzel zafundowal (kontynuowal) Narodowi dietke kartkowa”
???
Wprowadzenie systemu reglamentacji było jednym z żądań robotników strajkujących w sierpniu 1980 roku. Konkretnie: 13 punkt spośród 21 postulatów mówił:
„Wprowadzić na mięso i przetwory kartki – bony żywnościowe (do czasu opanowania sytuacji na rynku)”
…Bo wszyscy mamy równe żołądki
Mleko nie wiem jakie, yyc, dawno tej herbatki nie robiłam, bo dostawałam od niej hercklekotów (mocna jest jak piekło). Chyba zwykłe nawet, takie jak kiedyś było w butelkach. Tylko musi być podgrzane.
Kiciu – serdecznie namawiam: spróbuj. To nie ma nic wspólnego z tym, co Cię straszy od dzieciństwa! A jeśli lubisz herbatę, to myślę, że Ci się spodoba.
Kurczę, sama sobie narobiłam apetytu… Może strzelę jakiś betabloker, a potem herbatkę, lalala.
Moge odpowiedziec tylko na jedno pytanie.
Po wielu latach braku regularnmego kontaktu z Polska otrzymalem przypadkiem egzemplarz „Polityki” Nr 22(2606) ” dnia 2 czerwca 2007 z nadrukiem „Nowe chwyty reklamowe”. Tak sie zaczelo i trwa do dzisiaj. Egzemplarz ten oprawiony w ramki wisi na dzis na honorowym miejscu.
Wszystko z nudów Wysoki Aeropagu
Pan Lulek
Jeszcze o herbacie: naprawdę trzeba mieć czajnik nie elektryczny, tylko zwykły, i to bezgwizdkowy, tylko z możliwością podejrzenia tego „białego wrzenia”. Jak się woda przegotuje i zabąbluje, to pianki nie będzie, smaku też.
Taką herbatę pija się w Anglii i w nowozelandzkiej rodzinie naszego Geologa. Mleko podobno dlatego najpierw, by na filiżance nie osiadał brunatny osad z herbaty.
Herbata z mlekiem jest dobra pod warunkiem, że mleko jest gorące i nie UHT, a herbata dobra jakościowo.
Chiiiba sprawdzę to UHT… Ostatni raz, kiedy robiłam tę herbatę, mleko było zwykłe. Kwasiło się i można było z niego zrobić twarożek.
A może te małe cwane śmietanki do kawy, ale nie te w pojemniczkach jednorazowych, tylko w buteleczkach.
Tylko gdzie jest mój czajnik???
Nemo, tos mnie zalatwila – mleka nie UHT-ego na tej mojej prowincji nie uswiadczysz, a takiego „od krowy” nie zaryzykuje, znajac tutejsze statystyki krowiej gruzlicy i brucelozy 🙁 , a gotowac mleka nie bende – prendzej bym garnek na smieci ciepnela, niz go po gotowaniu mleka umyla – odruch wymiotny nie do opanowania !
Dotąd wydawało mi się, że pojawienie się pianki na herbacie świadczy o tym, że woda jest nieprzegotowana (z boilera 😯 ) i napawało mnie odrazą i nieufnością. Fakt, że taka herbata ma inny smak, ale czy lepszy? 🙄 Wszystko kwestia smaku 😉
Niektóre herbaty powinno się parzyć wodą o temp. 90 st. ale jednak przegotowaną.
Kicia, bez fanatyzmu. Mleko wystarczy podgrzać, to i mycie garnka nie będzie bolało, wodą potokniesz i bydzie.
Kicia,
no to spróbuj z UHT, są ludzie, którym smakuje 🙂
Zwykłe mleko podgrzać do 70 st. i już gruźlica zabita 😎
No prosze sami robotnicy chcieli. Oczywiscie oni tez byli odpowiedzialni za caly ten bardak i braki. Zapomnialem.
Kartki w latach 50-tych tez robotnicy wprawadzili a pozniej na cukier w latach 70-tych na rzadanie zapewne wprowadzono tych z Radomia i Ursusa. W latach 50-tych szczegolnie kiedy pracownikowi UB przypadalo 6-cie krotnie wiecj przydzialow kartkowych niz pracownikom uspoleczionych zakladow pracy. Dla peqwnych grup spolecznych nie bylo w ogole kartek. Niech zdychaja wrogowie systemy.
W latach 80-tych mialo to byc przejsciowe remedium dla przejsciowych klopotow. Jak bylo wiemy. No nic dosc o tym.
Na lunch rybka po grecku na obiad mielone w sosie pieczarkowym na kolacje jeszcze niewiadoma.
A kto bierze wodę z bojlera do herbaty? Świeża musi być, ew. przefiltrowana. Ugotowana w specjalnym czajniku, do niczego innego nie służącym. Smak jest, oczywiście, sprawą indywidualną. „Białe wrzenie” to jest początkowy etap, ale jednak gotowania się wody. Bakterie już idą się bujać. Oczywiście, każdy pije co lubi. 😆
No, to chyba jestem wybrykiem natury 😆
Lubię zupy mleczne i uwielbiam kożuch na mleku. Z dzieciństwa pamiętam, jak pilnowałam , żeby mama tego kożucha nie zebrała z przegotowanego mleka.
🙂 ok, gleboka noca spróbuje – jak mi pódzie, to zaleglym lekturom to dobrze zrobi 🙂 ; czajnik jest, srebrne lyzeczki tyz, ino odwagi nieco jeszcze pozbieram 🙂
*pójdzie, a teraz „lece” szukac nowej klawaiatury, bo ta juz zupelnie wysiada – cztery razy ten sam klawisz musze dusic i tez nie zawsze sie udaje 🙁
Nisiu,
taką herbatę z pianką podają w niektórych lokalach i barach, gdzie „wrzątek” produkowany jest przez maszynę robiącą kawę i produkującą parę do podgrzewania mleka. Albo przynoszona jest gdzieś z zaplecza, pewnie z kranu z gorącą wodą. Zdarzyło mi się to w kilku krajach, głównie takich, gdzie zamawiający herbatę obdarzani są pełnym politowania spojrzeniem, ale także w Polsce 🙄
Na pierwszy rzut oka woda wygląda na gorącą, choć raz musiałam reklamować, bo nie miała więcej jak 50 st. Woreczek z herbatą podawany jest osobno, po zanurzeniu pojawia się pianka 🙁
Dlatego mi się źle kojarzy 🙄
Haliczku,
kożuch też lubiłam, ale tylko taki gruby i przyrumieniony. Nie lubiłam takiego, który dopiero się tworzył w kubku 🙁
Wszystko przez Jotkę – ja też przystąpiłam do badań
naukowych ! Przeprowadziłam studia porównawcze
kulinarnych wspomnień z dzieciństwa Osobistego oraz naszych
polskich rozkoszy i koszmarów podawanych przez mamy czy babcie.
A to przecież z troską o zdrowy rozwój potomstwa.
Otóż pychotą zapamiętaną z chłopięcych czasów
jest bagietka z masłem posypana utartą czekoladą,no
bo kiedyś nie było nutelli ! Takie to bywały francuskie
podwieczorki 🙂 Czasem babcia Osobistego robiła je tuż
przed kolacją,co niezbyt pochwalała rzecz jasna jego mama.
Natomiast dziecięcą udręką Osobistego był:
deser na bazie mleka i ryżu oraz zupa z nieprzetartych
porów wijących się na talerzu.Od kiedy rodzina nabyła
mikser i pory,czy też inne jarzyny były zmieniane w zupy-
kremy koszmar jedzenia zup minął bezpowrotnie.
Nemo, w filiżance herbaty, o której mówię, nie ma żadnej pianki. Panka pojawia się w dzbanku po zalaniu esencji wodą – ale to nie jest to białe paskudztwo przypominające wody w kanale portowym, które pływa w szklance po zalaniu herbaty niedogotowaną wodą. To całkiem apetyczna pianka herbaciana. Po to się ją miesza srebrną (podobno koniecznie) łyżeczka, żeby opadła na dno. Podawana herbata ma piękny kolor i jest krystalicznie czysta i przejrzysta. Pachnąca i smaczna. Wiem, jaki smak masz na myśli, pisząc o niedogotowanej wodzie. Zapewniam Cię, że woda, która osiągnęła to mityczne „białe wrzenie” JEST ugotowana. A nie przegotowana. Tylko trzeba tego pilnować, podobnie jak proporcji, wyparzonych naczyń, tej srebrnej łyżeczki (może być złota podobno albo i platynowa, a jak sądzę, z nowoczesnych stopów też – po prostu przepis jest stary, z czasów, kiedy oprócz srebrnych były łyżeczki z metalu oddającego żelazisty smak herbacie) itd.
Przy niewielu rzeczach się upieram, ale taką herbatę robiłam swego czasu wiele razy i była świetna.
Haliczku, to masz koleżankę 😆 moja Starsza też uwielbiała wyjadać kożuchy, zbierała od Młodszej, na spodeczku posypywała je cukrem i …. ja odwracałam wzrok. Owsiankę obydwie uwielbiały (ja tylko na koloniach w wczasach).
Ja jeździłam co roku na kolonie i ryczałam z tęsknoty przez dwie pierwsze noce a ostatnie dwie ryczałyśmy wszystkie z żalu, że już trzeba wracać. Dopiero ostatnie kolonie były koszmarne, choć dzięki nim polubiłam masło 😀
Ze smaków dzieciństwa pamiętam także to , co wielu tutaj wspominało, tzn smalec ze skwarkami i cebulką posolony; pycha. (Żadna z moich córek nie dała się namówić na ten smakołyk 😆 ) Chleb ze śmietaną posypaną cukrem, ale tylko u babci na wsi. A i jeszcze pamiętam, że uwielbiałam jeść cebulę jak jabłko obficie posypując ją solą. Skąd mi się to wzięło, nie mam zielonego pojęcia.
Dzisiaj jest Dzień Przyjaciela –
pozdrawiam wszystkich przyjaciół, no i sprawa toastu chyba jasna?
Nisiu,
taka pianka, jak opisujesz, tworzy się chyba zawsze (nie sprawdzam za każdym razem) w czajniczku, w którym parzę moją codzienną herbatę, ale jej nigdy nie mieszałam 🙁 Może zacznę? Ja jednak preferuję herbatę nie za mocną i z cytryną. Jak są młodzi, to zagrzewają mleko i piją taką angielską herbatę albo parzą czaj.
Przypomniała mi się ostatnia podróż do Anglii i śniadanie na farmie, gdzie nocowaliśmy. Osobisty zażyczył sobie kawy, a ja herbaty i to była właśnie taka mocna, że piłam raczej mleko farbowane herbatą 😉
To mamy tak samo, z tą cebulą. Poza tym kromucha przypieczona na blasze pieca kuchennego, na to smalcu i na przykład posiekany czosnek… mmmmm….
yyc,
na wsi oczywiście mleko pełnotłuste, nikt innego nie pijał i kalorii nie liczył 🙂
Jutro zaparze sobie herbate sposobem Nisi, z mlekiem. Pamietam smak takiej herbaty z mojego peirwszego wyjazdu za granice, do Londynu, dawno temu.
Podobnie jak Malgosia i Pepegor, nie mam zlych wspomnien z wyjazdow na kolonie. Moze dlatego, ze odkrywalam nasz Baltyckie Morze i wszystko inne nie mialo wiekszego znaczenia.
Czemu Pyra milczy? I nie odpowiada? Ktoś wie?
Alicjo no tak mysle. Pytalem dlatego, ze teraz sa te rozne 0% czy 1% taka woda biala wiec mysle, ze pewnie trzeba 3.2% czyli tzw pelnotluste albo jak u nas nazywaja „homo milk” zeby herbata z mlekiem mogla jakos smakowac. Tez sobie czasem robie i z regoly dwa razy mocniejsza od normalnej a normalnie pije czarna.
Pyra odzywała się rano – może Młoda okupuje maszynę?
Kartki po wojnie były w całej Europie, a nawet w USA (tam tylko na benzynę i na cukier) Dość długo również w UK. Pisze o tym m.in B.Arzt i Meissner – nawet ludzie hodujący kury zjadali tylko przydziałową ilość jajek tygodniowo, i wodę do wanny kąpielowej lali tylko do wyznaczonej linii – społeczeństwo obywatelskie. Polacy kombinowali, jak zawsze. I YYC „kartki Jaruzelskie” najmniejsze opiewały na 2,5 kg mięsa i wyrobów mięsnych, dla górników i innej arystokracji 4 kg
Pyra miała zajęcia i Synuś przyszedł w gości niespodziewanie. A na co i komu mam odpowiedzieć? Nie widzę pytania….
Wiem Pyro zylismy dostatnio i szczesliwie. Tylko bylismy spoleczenstwem nieobywatelskim. Zamiast sluchac wladzy ktora wiedziala zawsze lepiej to my tylko tatara i schaboszczaki. A wanny byly w kazdym mieszkaniu polskim zas Polacy zaslyneli w swiecie z ciaglego sie kapania. Warta niemal wyschla od tego mycia 🙂
Kartki w 51 wprowadzono 6 lat po zakonczeniu wojny i mialy glownie za zadanie uderzyc w obcych klasowo. Jak to porownywac do sytuacji w czasie wojny nie wiem?
W poczcie Pyro.
A u mnie w domu pochłaniamy herbatę litrami. Może niektórzy miłośnicy dobrej herbaty będą zgorszeni, ale ja zaparzam herbatę w ekspresie takim zwykłym przelewowym. To co wsypuję to mieszanka granulowanej czarnej herbaty indyjskiej i liściastego earl grey`a ( 1:1 ). Po zaparzeniu wciskam do dzbanka 1/4 cytryny, posłodzona w całości (wszyscy domownicy słodzą) w dzbanku 1,5 litra. Idzie jak woda 😆 Każdy z domowników który bierze ostatnią porcję nastawia następną. Tak się przyzwyczailiśmy i dobrze nam z tym 😀 Nie jest chyba taka zła skoro zięć po kilku miesiącach wspólnego zamieszkiwania, (a uznawał tylko wodę mineralną) po zamieszkaniu na własnym gospodarstwie zakupił ekspres i uprawia ten sam proceder
Ja nie przepadam za herbatą z mlekiem, piłam kilka razy w dzieciństwie. Moja herbata wygląda jak kawa, bo lubię mocną, ma mieć odpowiedni kolor i aromat.
Mam taką miarkę-sitko do parzenia. Króluje yunnan i lapsang, ale nie gardzę innymi. Pierwsza herbata zazwyczaj jakaś ziołowa względnie roiboos, ale niekoniecznie.
Mokro u mnie, +6C, pochmurno i śnieg topnieje. I wieje od yyc strony 😉
Taki proceder herbaciany mogę uskuteczniać tylko w domu, w pracy pijałam herbatki ziołowe albo nawet miętową. Pod wpływem tego bloga zainteresowałam się imbirem, zakupiłam herbatę imbirową i zakochałam się w niej 😆 Niestety w domu taka herbatka nie przejdzie 🙁
Wszystko jest pojęciem względnym. Owszem, jak wszystkich uwierały mnie kartki na żarcie w stanie wojennym (zresztą bez przesady, nie przywiązywaliśmy do tego aż tak wielkiej wagi, bo już kiedyś przerabialiśmy biedę). Ale na takie przedstawienia jakie wtedy grały teatry – wielkoobsadowe, z porządną scenografią, kostiumami, rozmachem – teraz ich zwyczajnie nie stać. Książki wydawano w wielkich nakładach i były one tanie. Pisarze chętnie kreują się na ofiary, ale mieli się zupełnie nieźle. Aktorzy, reżyserzy i inni artyści tworzyli wielkie rzeczy. Scenografia Kosińskiego do „Króla Edypa” w operze warta jest wspomnienia. Kartki, moim zdaniem, nie. W wolnej Polsce z rodzeństwa mojej mamy tylko ona miała wyższe wykształcenie, bo była chrześniaczką pana dziedzica. Moje pokolenie kształciło się jak chciało, wszyscy mają studia. Czy naprawdę niesłuszne? Ja tam jestem za szukaniem pozytywów, a nie za nieskończonym adorowaniem cieni przeszłości. Uważam, że mam do tego prawo, bo swój styropian przerobiłam, kiedy była pora.
I już ani słowa nie mruknę o polityce. Ten blog jest taki sympatyczny właśnie dlatego, że apolityczny… 😆
Alicjo u mnie slonce, niebo niebieskie jak habry i jakies plusy. Zadnego wiatru. Pogoda jak w Whistler w TV ostnimi dniami byla (jest?) tylko nieco chlodniej. Bialo jednak nadal bo sniegu napadalo nieco i sie zamrozilo w nocy i trzyma. Ogolnie wiec przepieknie jest. I te gory na horyzoncie. Palce lizac. Tylko jelenia brak na pierwszym planie i mozna by obrazy malowac.
Haliczku, ja tę herbatę już tylko wspominam rzewnie. Pijam torebkowego Liptona (horror) z sokiem malinowym. Kiedyś zaczęłam w przeziębieniu, a że stale mi coś jest…
Ale kawę lubię z ekspresu ciśnieniowego. Mój mały Krupsio właśnie zdechł, muszę znaleźć nowy. Wszystkie są za duże do mojej mikroskopijnej kuchni…
a111 – ci dopiero kodzik! 😆
Piotrze – znalazłam, odpisałam.
Nie Calgarczyku; nie żyliśmy syto i zamożnie i nikt nie ma zamiaru temu przeczyć. O absolutnym mistrzostwie świata w pomysłowości naszych gospodyń już tutaj pisaliśmy wielokrotnie. Tylko proporcje lepiej zachować. Było piekielnie trudno ale nie było głodno. Bo ja, Sławku pamiętam głodne, wojenne dzieciństwo.
Iszczio raz, Pyro!
Zapominasz Nisiu, ze drukowano tylko to na co wladza pozwalala. Dziennikarzom i pisarzom mialo sie dobrze ale tez zaplacili cene za nieco lepsze zycie i male przywileje. Jesli to mial byc ideal pracy tworczej to jest to chyba jakies nieporozumienie. Dlatego teraz tak uparcie zwalczaja IPN. Sami najlepiej wiedza co siedzi w aktach. Byli tez tacy ktorzy nie dali sie skorumpowac i o druku mogli zapomniec. Teatry utrzymywalo panstwo ale poza Warszawa i Krakowem a zwlaszcza poza tymi aktorami ktorzy nie zalapali sie do TV czy filmu reszta zyla miernie i tworczo sie specjalnie nie rozwijala. Moj kolega Jacek Chmielnik po sukcecie Vabanku zrezygnowal z kolejnych rol filmowych bo mu w Krakowie powiedzieli, ze ma grac w teatrze w ktorym byl zatrudniony albo straci mieszkanie ktore mu teatr zapewnil. Wlasne mieszkanie bylo wtedy marzeniem zwlaszcza dla mlodej pary oczekujacej dziecka i Jacek rezygnowal z kolejnych rol filmowych. Takie to byly czasy. Teatry sie utrzymaja jak na calym swiecie jesli beda wystawialy dla ludzi a nie dla siebie czego zreszta sa dowody w Polsce niejedne. Ile talentow zmarnowano nie dopuszczajac zbuntowanych nie dowiemy sie nigdy. Mozna wymagac od panstwa zeby wiecej przeznaczalo na sztuke tylko kto i jak ma to dzielic? Filmowcy chca pieniadze za robienie filmow ktorych nikt nie oglada. Autorzy drukowania ksiazek ktorych nikt nie czyta. Wielka scenografia, wielkie przedstawienia…szkoda, ze nigdy tym nie podbilismy swiata. Polscy operatorzy filmowi zaslyneli w Hollywood nie w Lodzi.
Pamietac nie musimy nic. Osiagniecia w PRL byly na przekor raczej niz dzieki PRL-owi.
Już nie mogę czytać o tych ofiarach PRL-u, pisarzach sprostytuowanych i skorumpowanych przez system i dzielnych opornikach kanałami roznoszących bibułę i na znak protestu ignorujących zasady ortografii 🙄 Niektórzy tak się przejęli, że im do dzisiaj zostało 😎 A z ówczesnego kartkowego niedożywienia została im obsesja i fiksacja na tle steków i pieczeni…
Na niwie herbacianej też odnieśliśmy pewne sukcesy.
Osobisty,który niegdyś nie pijał w ogóle herbaty,co jest
zjawiskiem częstym wśród Francuzów teraz pija ją chętnie.
Mamy tylko odmienne wymagania co do jej smaku-
dla mnie mocna i wyrazista,a dla niego cieniutka i często
nie czarna,ale ziołowa lub czerwona.
O właśnie idę zaparzyć porządną herbatę.Może zrobię
eksperyment z tym mlekiem,tak jak sugeruje Nisia ?
Do tej pory polska bawarka to nie był mój ulubiony napój,ale
herbata z mlekiem po angielsku…..Zobaczymy !
Alino- ja w zasadzie też lubiłam kolonie,nie podobały mi się
tylko zupy mleczne i to spalone mleko,ale zupy można było
ominąć i pożywić się tylko chlebem z dżemem.
Na kolację był wczorajszy żurek. Wychowałam się w PRL-u, więc jedzenie szanuję i nie wyrzucam. Żurek nabrał jakby lepszego smaku, zwłaszcza że dodałam trochę bulionu warzywnego, czosnku i majeranku. Zbliżył się bardzo do moich wyobrażeń o dobrym żurku 😉
Nemo – trzymam dla Ciebie butelkę najlepszej nalewki. Może zanajdzie się okazja do wspólnego wypicia albo przynajmniej prześlę na adres Siostry, kiedy będziesz w Kraju. Za tych kombatantów wypijemy
Ja siedze cicho choc mi sie noz w kieszonce otwiera….
Dorotolu, co Cię tak zdenerwowało? Ja idę teraz szykować kolację, ale potem mi napisz.
Doroto,
masz telewizor? O 21:00 na 3SAT pokazują „In Treatment”. Znasz to?
Pyro,
dziękuję bardzo. Może latem?
Pyro 19:07, Nemo 19:37; 19,41, mam takie samo zdanie jak Wy 🙂
Dziecko, dopieszcza jutrzejszy wykład, to mogę trochę posiedzieć z Wami 🙂
Dzisiaj za wszystkich malkontentów ze mna na czele. Ten nie lubil mleka, tamten uwielbial kozuszki. Ktos inny mial czajnik w którym cala para szla w gwizdek.
Ponadto wypijmy za wiosne i wszystkie wychodzace z ziemi piorki. Powtarzam jeszcze raz wyraznie: piorki.
Toast !
Pan Lulek
Niech się nazywa, że jest kulinarnie, o kaloriach przecież:
Dla porównania:
racje żywnościowe w Austrii w pierwszych miesiącach po wojnie wynosiły między 600 a 800 kalorii. W roku 1947 wynosiły 1550 do 1700 kalorii, czyli mniej niż w Polsce na przedwiośniu 1946.
Dopiero Plan Marshalla od roku 1948 przyniósł poprawę na 2100 kalorii dziennie. Kartki na żywność zniesiono całkowicie dopiero w 1953 r.
Biedę i głód pamiętają tu wszyscy starsi ludzie. Również niektórzy Habsburgowie.
Czy ktoś może mnie oświecić, jak polskie Bony M (plus mąka, kasza, masło etc.) lat osiemdziesiątych przekładały się na kalorie?
Panie Lulku, dziękuję, lecę po mojego Lecha 😉 Zupełnie zapomniałam, że „trza” toast spełnić.
Tylko intrygują mnie „piórki (piorki)” wychodzące z ziemi, czyżby u Pana już się młoda trawka pokazała ?
O polityce już nie mogę, bo mnie mgli, ale o Chmielniku – czemu nie? Oczywiście, nie zagrał już w żadnym filmie. Po Vabankach, gdzie był świetny: Zaproszenie, Nad Niemnem, Kingsajz, Między ustami a brzegiem pucharu, Bliskie spotkania z wesołym diabłem, Kolory kochania. Seriale: Ile jest życia, Polskie drogi, Nad Niemnem, Przyjaciel wesołego diabła, Na dobre i na złe (1 odc.), Lokatorzy, Kiepscy, Samo życie, Marszałek Piłsudski, Rodzina zastępcza, Warto kochać, Szanse finanse.
Tak właśnie wygląda rzetelność narzekań na PRL. Chmielnik nie grał w filmach, bo go teatr zglajszachtował.
A co się tyczy mieszkania. Jestem wydawcą. Gdyby pisarz dostał ode mnie mieszkanie służbowe i nagle przestał dla mnie pracować, a zaczął np. dla Świata Książki, to zaproponowałabym, żeby mieszkanie postawił mu ten, dla kogo on pracuje. Mieszkania przy teatrach na ogół były przeznaczone dla aktorów pracujących w tych teatrach. Jeśli któryś uciekał do filmu, trzeba było ściągać innego do grania. Wtedy stawało się potrzebne to mieszkanie.
Operatorów filmowych mieliśmy genialnych zawsze. A że karierę światową się robi w Hollywood, a nie w Hollyłódź – toż Stany Zjednoczone generalnie większe i bogatsze od Polski.
Uciekam, bo mnie jednak polityka wessie…
Dobranoc asekuracyjne!
Wprawdzie nie wiem, co to piorki, ale dziś na skraju lasu zobaczyłam pierwszą przylaszczkę 🙂 Może być?
Zdrowie Pana Lulka i żeby nikomu para nie szła w gwizdek 😀
3sat to ja chetnie ogladam, dzieki za tipp
No to i ja dodam swoje trzy grosze, jako dziecko epoki kryzysowej. Kożuchy z mleka uwielbiałam, ale tylko takie świeże i cienkie (na porannym kakao były najlepsze…), potem gdy twardniały, to już mi tak nie podchodziły. Śniadanie wakacyjne u babci – całe mieszkanie pachniało gotowaną kawą zbożową, dostawałyśmy ją z mlekiem pełnym przegotowanym, do tego bułka i różne pyszności w rodzaju jajka, pomidorów, cebuli, ogórków, miodu… Do tego najchętniej „Czterej pancerni i pies”, ja kochałam się w Janku, kuzynka w Grigoriju. Mój mąż jest brunetem z wąsikiem, jej platynowym blondynkiem o twarzy dziecka. To tak dla dodania kolorytu. Śniadanie powszednie przed szkołą, to był najczęściej grysik, ale tu byłam wybredna: musiał być świeżo ugotowany i bardzo rzadki, ciepły i posłodzony. Czasem płatki na mleku. Ewentualnie zacierki, jeśli o 5.30 rano przyjeżdżała babcia wyprawiać nas do szkoły, gdy mama wychodziła na 6, a tato był na nocnej zmianie. Zacierki niestety były zmorą, ale zjadałam. Choć dziś wspominam je z dużym sentymentem, przede wszystkim z uwagi na pamięć kochanej Babci Czesi.
Na zimowiskach, na które jeździłam, poranna zupa mleczna była koszmarną, gęstą, zimną bryją. Ja, która z apetytem na co dzień jadałam zupy mleczne, nie mogłam na nią patrzeć. Za to obozy harcerskie, dyżury w kuchni, pyszne cokolwiek-by-nie-dali (jak człowiek przegoniony i przegłodzony na świeżym powietrzu, to i na apetyt nie narzeka)? Miałam wspaniałe, przedwojenne harcerstwo , oparte na przedwojennych wartościach, w latach 80. Kto by uwierzył. W Nowej Hucie.
Moja mama potrafiła zrobić dwa obiady dla czteroosobowej rodziny z jednego kurczaka. Kuchnię tamtych lat pamiętam jako niezwykle urozmaiconą, choć nie mieliśmy zanadto dostępu do ?czarnego rynku?, a i w portfelach raczej było szczupło. Jak one to robiły, moja mama i babcia? Pozostanie ich słodką tajemnicą. Mama do dziś robi ?coś z niczego?, ja jestem już zepsutą yuppiską. Zdałam się na gotującego męża i bez pudła mogę przewidzieć jedno z czterech dań, które będzie na obiadokolację (bądź obiad, acz teraz w ciąży spędzanej domowo znajduję więcej czasu na pichcenie, i mam z tego kupę radości).
Pozdrawiam obie strony kuli ziemskiej.
Panie Lulku- mieliśmy też wznieść toast za przyjaciół,
Alicja nam uświadomiła,że dzisiaj Dzień Przyjaciela.
A zatem za nasz przyjacielski blog i za naszych przyjaciół
poza blogowych też ! Nawet jeśli bywają wśród nich malkontenci.
Dzisiejsza dyskusja o cieniach PRLu nie zmąci,mam nadzieję,
naszej przyjacielskiej biesiady.
PaOlOre, nie mam zielonego pojęcia, ja wiem tylko tyle, że jakoś na głód nie narzekałam ani przy pierwszych kartkach ani przy drugich, czego już nie mogę powiedzieć o latach „90”, kiedy trzeba było wykształcić dzieci za jedną śmieszną pensyjkę + marne alimenty. Wtedy nie jeden raz mi burczało. Ale i tak jestem szczęśliwa, że mi się udało i moje dzieci teraz mają okazję korzystać z pełni wolności – bez żadnych ideologicznych sosów i wiecznego odgrzewania zaszłości (kulinarnie – jak to mówi Alicja). Jak na kuchnię środkowoeuropejską, to i tak mieliśmy najlepszą. 😉
Moja siostra po 16 latach pobytu w Anglii przyjęła zwyczaj rozpoczynania dnia od mocnej herbaty z mlekiem i jak przyjeżdża do Polski dalej go kultywuje. Ale rytuału opisanego przez Nisię nie zaobserwowałam. Natomiast uczestniczyłam kiedyś w kursie informatycznym, gdzie prowadzący rozpoczął
wykład od opisu jak robi herbatę. Było tam o starannym myciu dzbanka, wycieraniu specjalną, wyprasowaną ściereczką, wyparzaniu, sypaniu dokładnie odmierzonej ilości wyselekcjonowanej herbaty, zalewaniu „białym wrzątkiem”, a potem rozlewaniu naparu do porcelanowych filiżanek oczywiście. Miał to być przepis na pisanie dobrego programu komputerowego 🙂
PaOlOre,
szkoda czasu i atłasu na przeliczanie kalorii 🙄
Jak pisze margola, jajek, pomidorów, mleka, białego sera, owoców nikt nie racjonował, ceny były dostępne i nikt nie głodował 😉 Pamiętam tylko pretensje mojej siostry o wyjedzenie kaszanki jej psu, bo dla nas miała zamrożone steki 🙄
A w naszym baraku zawsze było najweselej w całym obozie… socjalistycznym.
Naprawdę uciekam.
😆
Po wojnie dzieci w Kościelisku jadły skrzyp polny i polowały na kwiczoły.
Góralskie powiedzenie:
Koniec chleba – początek wody.
Danuśko, dzięki za przypomnienie 😀 Zdrowie wszystkich przyjaciół !
no nie Austriacy tez chyba, ze masz Zgago piszac srodokowoeuropejska na mysli blok, bo srodkowoeuropejscy sa byle Richtig Feine… i Austria tez
Wspominałam tu kiedyś, że odwiedzając rodzinę w latach 80. również otrzymywałam kartki (na siebie i Osobistego), bo wojewoda lubuski uznał, że przecież musimy coś jeść, zwłaszcza że obowiązywała nas wymiana dewiz za każdy dzień pobytu w PRL 🙄 Kartki na alkohol i papierosy wzbudziły nasze największe zdumienie 😯
Ja to dzisiaj nie miałem nawet na chleb. Musiałem z konieczności jeść parmezan, kabanosy i pić włoskie wino.
Jednym słowem : Kryzys.
Szkoda gadać.
W ciagu pieciu lat po Vabanku zagral w jednym filmie. Tak a propos rzetelnosci. Widze, ze dla ciebie sytuacja w ktorej ktos komus „daje” mieszkanie jest normalna. Na calym swiecie wyobraz sobie ludzie wynajmuja mieszkania kiedy i gdzie chca. Teatry aktorom nie „daja” mieszkan tylko im placa. System sie jednak opieral na benefitach bo tylko tak mozna uzalezniac. No ale to widze dla ciebie normalna sytuacja. Sprawy mieszkaniowe decydowaly o podejmowanych decyzjach co dla ciebie jest tez normalna sytuacja. W PRL-u moze tak. W normalnym swiecie to brzmi jak kiepski zart.
Margolu (czy Margola?), Twoje trzy grosze sa bardzo sympatyczne, pozdrowienia 😉
Jakoś nie mogę sobie skojarzyć polskich artystów odnoszących sukcesy w Hollywood, którzy uprzednio nie mieliby za sobą znaczącego dorobku w PRL. Dzięki wykształceniu w peerelu oczywiście oraz słynnej polskiej szkole filmowej.
Kto? Polański? Wajda? Kamiński? Kilar?
No, może z wyjątkiem Poli Negri, bo załapała się na kino nieme, w którym peerel z wiadomych względów nie miał zbyt wiele do powiedzenia…
Ale zawsze chętnie dowiem się czegoś nowego 😉
Nisiu, to bardzo wielka pociecha, ze bylismy najweselszym barakiem. Bardzo wielka. Czasem nawet dali talon na samochod zeby bylo mozna po tym wesolym baraku pojezdzic.
Witajcie ponownie,
Przyznaję się bez bicia: zup mlecznych i gorącego mleka nie cierpię. Na koloniach mama upraszała wychowawczynie by zwalniały mnie z przykrego obowiązku jedzenia tego świństwa. Natomiast zimne mleko, kwaśne mleko, sery wszelakiego typu i jogurty są MNIAM!
Jotko,
Zadanie odrobione.
Nemo,
A propos żurku, ponoć bardzo dobry wychodzi na wywarze z gotowanej szynki…
Za przyjaciół!
Jak kto był artystą w PRL-u to mu nawet do głowy nie przychodziło kelnerować między angażami jak koledzy w Hollywood. Kto w tamtych czasach słyszał o stałych etatach teatralnych na Zachodzie?
Jacek Chmielnik
* 1981 ? Vabank, jako Moks
* 1984 ? Vabank II czyli riposta, jako Moks
* 1985 ? Zaproszenie
* 1986 ? Nad Niemnem, jako Zygmunt Korczyński
* 1987 ? Kingsajz, jako Olgierd „Olo” Jedlina
* 1987 ? Między ustami a brzegiem pucharu, jako Hrabia Wentzel
* 1988 ? Bliskie spotkania z wesołym diabłem, jako Makary Mak
* 1988 ? Kolory kochania
Seriale
* 1974 ? Ile jest życia
* 1976 ? Polskie drogi (odcinek 7.)
* 1986 ? Nad Niemnem
* 1988 ? Przyjaciele wesołego diabła
Dorotol, chodziło o kuchnię jako taką. Już kiedyś pisałam, że mamy bardzo urozmaiconą kuchnię, pod tym względem czerpali nasi przodkowie pełnymi garściami. Wprowadzali na nasze stoły potrawy z wielu zakątków Europy (oczywiście od sąsiadów najwięcej) i jest w czym wybierać. Myślę, że Gospodarz by mógł to nawet detalicznie udowodnić.
Skrzyp polny zawiera dużo krzemu – to dlatego góralki mają takie piękne warkocze i jak mają po dwa, to górale mają się czym dzielić 😉
Kwiczoły nie wiem, na co są dobre, pewnie na zapełnienie żołądka.
Zdaje mi się, że w czasach, kiedy jest trudno i ogólnie cienko, wyzwala się w nas wena twórcza. Potwierdza to moja kuma Halina, z którą wyczarowywałyśmy niejeden wystawny obiad i nigdy tak kulinarnie nie byłyśmy zaangażowane, i autentycznie chciało nam się, jak w końcu lat 70-tych i poczatkach 80-tych, aż do wyjazdu. Inna rzecz, że obydwie nie pracowałyśmy, zajmując się dzieckami, więc miałyśmy czas. I jeszcze jedno udogodnienie… matka z dzieckiem miała pierwszeństwo w kolejkach, co nie było do pogardzenia 🙂
Dzisiaj zgniłozachodnio u mnie – black tiger krewetki w sosie czosnkowym, bagietka, sałata grecka (jak Jerz nie zapomni o fecie), jakieś wino, dla mnie czerwone, bo lubię.
Kiedy ja Jotce wreszcie odpowiem na pytania, pogubiłam się w obliczeniach, bo komputer w domu jest od czasów… niepamiętnych, a internet w zasadzie zanim jeszcze wszedł w szeroką publikę (a już był na uniwersytecie na przykład). Muszę uściślić.
Dodam więcej,
moja rodzina pochodzi ze wsi. Moi rodzice po wojnie należeli do pierwszego „rocznika” osób które miały okazję kształcić się w liceum ogólnokształcącym i zdać maturę (lata 50-te).
W wolnej przedwojennej Polsce taki „awans” ponoć należał do rzadkości…
Ewo,
tak się tym żurkiem rozochociłam (mam jeszcze zakwas), że wyjęłam mrożoną szynkę z wiadomej świnki i jutro ugotuję. Dzięki za sugestię 😀
Szynkę wyjęłam oczywiście z zamrażarki, nie ze świnki 😉
Nie jestem zwolennikiem PRL-u, bo zrujnowal i wsadzil do wiezienia mojego ojca ale Pawel Wiednski z ta szkola filmowa ma racje, ile panstwowych pieniedzy poszlo na wyksztalcenie tych ludzi, za darmo, ile tasmy i sprzetu bylo stawiane do dyspozycji za darmo, ktore panstwo zachodnie robilo cos podobnego, ile z tych dziel zrobionych za panstwowe pieniadze, szlo na poly nie dlatego, ze cenzura tylko dla tego, ze bylo sknocone, a ile z tych ludzi po otrzymaniu takiego prezentu wyksztalceniowego przepadlo na zachodzie, bo cenzorowi mozna bylo czasami wytlumaczyc, ze jest komunistycznym chamem i film puscil ale chamowi na zachodzie, zleceniodawcy kierujacym sie kosztami nie mailo sie nawet okazji cos wytlumaczyc, bo on mogl sobie znalez innego wykonawce.
Alicjo, dziękuję. Może być i Margola, i Margolu (pewnie poprawniej to drugie), natomiast „Margolo”, co czasem się zdarza, wolę nie 🙂
O, błogi czasie, gdy internet był tylko na uniwersytetach i w placówkach kulturalnych… O czysty, inteligentny usenecie, o inteligentna, merytoryczna dyskusjo! Nawet nie wiecie, z jaką przyjemnością odnajduję tutaj, wśród Was, ten klimat sprzed komentarzy na Onecie 🙂
Ja, przyznam szczerze, mimo wielkiego sentymentu do dzieciństwa, PRL-u nie wspominam najlepiej. Ale ja jestem córka opornika, to cóż, może geny. Jednak moimżywiołem jest świat i języki obce, których nigdy w życiu nie nauczyłabym się tu bez tego otwarcia na swiat, jakie nastąpiło akurat w latach moich licealnych. No i moje dziecię zamknięte byłoby pewnie w kręgu niereglamentowanych jaj z białym serem (czego i dziś mu nie skąpię, a nawet nieco narzucam), a o ukochanych krewetkach tygrysich to by i w cenzurowanym internecie pewnie nie poczytał. po co rozbudzać potrzeby, których nie da się spełnić.
Pamiętam na przykład taką noc, gdy moja mama wylądowała w spzitalu z żółtaczką, był listopad, a my z siostra okutane w co się da nocowałyśmy z tatą w zaporożcu w kolejce po opony. Bo gdyby pojechał się zająć nami w domu, jak Pan Bóg przykazał, to byśmy się pewnie kiedyś zabili w tych łysych wielokrotnie bieżnikowanych. W kolejce staliśmy trzy dni. Ciocia dowoziła zupę w termosie. Owszem, bardzo egzotyczne wspomnienie, ale czy koniecznie wspaniałe, to nie wiem. Chyba wolę wspominać jedyną w życiu egzotyczną wyprawę do Peru 😉
Nemo,
a ta szynka na żurek nie powinna być wędzona?
Nemo,
Jak jeszcze szynka z wiadomej świnki spotkała się wcześniej z wędzarnią to powinno wyjsć cacy 🙂
Choć, oddajmy sprawiedliwość, nikt z mojej rodziny, w tym ja, nie wykształciłby się i nie wybił z ludu, gdyby nie zdobycze socjalizmu. Muszę to dodać dla dziejowej sprawiedliwości.
Misiu (20:25) … biedaku Ty… ja Tobie serdecznie współczuję! Było wpaść z tym kabanosem i parmezanem (i winem, bo u mnie jeszcze nie dowiezli) do mnie, ja mam chleb 😉
Oczywiscie szkoly konczyli w PRL-u i co? Jesli dobrze pamietam to sami artysci desperacko dystansowali sie od tego PRL-u do ktorego wy ich teraz tak bardzo przypisujecie. Zawieszano przedstawienia, zeby nie wspomniec slynnych „Dziadow” innych nigdy nie dopuszczajac do wystawienia. Ale wedlug was artysci robili co chcieli a cenzury oczywiscie nie bylo. Bylo cacy. W gazetach i tygodnikach cenzura pozwalala zamieszczac kazde zdjecie kazdy artykul. Tfuu cenzury przeciez nie bylo. To taki wymysl propagandowy neonazistow z RFN.
No ale nic to. Skoro tak usilnie bronicie systemu to mnie nic do tego. Moze jeszcze wroci socjalizm do kraju ku waszemu zadowolniu. Beda znowuz talony na malego fiata. Internet sie skonczy taki jakim go teraz znacie. Paszporty beda wydawane a jakze wybranym albo za lapowke albo po znajomosciach. Kartki wroca i bedziecie mieli swoje kalorie wyliczone przez instytut masowego zywienia. PGR-y odzyskaja ziemie kiedys zagrabiona pozniej nieopacznie zwrocona. Wroca PEWEXY i eksport wewnetrzny. Kantyny sie zapelnia miesiwem, sklepy miesne krylem. Macie racje to byl naprawde wspanialy i do tego jakze wesoly system. Urzednicy odzyskaja wladze. I bedziecie pisac prosby do organow…. Zycze wam z calego serca spelnienia waszych marzen i za to wypije dzisiaj kieliszek ale juz po pracy 🙂
yyc co Cię ugryzło …. dyskusja bez sensu … każdy ma swoją rację i niech tak zostanie kochani przyjaciele …
jotko połowę zrobiłam jutro druga połowa …
yyc, czy coś złego się stało, że tak się złościsz ? Tyle lat żyjesz na tym świecie a jeszcze nie wiesz, że on nie jest czarno – biały ? Nikt tu nie napisał, że wielbi były ustrój, ale przypomnę Ci tylko dzięki komu go mieliśmy. To Twój wielbiony wolny świat przehandlował naszą wolność obściskując się w Jałcie ze Stalinem !
I mam nadzieję, że to mój wpis będzie ostatnim historyczno- rozliczeniowym wpisem.
yyc…
a co to za kolka Cię dzisiaj sparła? Kto tu broni PRL-u? Ja to czytam jako po prostu wspominki, co komu przypomni się, a nie żadne – jak świetnie wtedy było!
Przecież nie do każdego wspomnienia musimy dodawać litry goryczy, te rachunki to już dawno mamy za sobą i wszyscy są zadowoleni, że DAWNO za sobą. Ale ja bądz co bądz przeżyłam 28 moich pięknych lat w PRL-u i nie mam zamiaru udawać, że nie bywało pięknie – młodość jest piękna nawet w najgorszych czasach. Daleko nie szukając, młodość wielu z naszych rodziców przypadła na czasy wojenne i tuż po. Nie bardzo mamy wpływ na rzeczywistość, w której dane nam jest żyć, bierze się, co jest.
YYC,
Wybacz, ale twój wpis odebrałam jako bardzo agresywny. I zupełnie nie wiem czym sobie na to zasłużyliśmy.
Przypuszczam że nikt z tu obecnych nie miał zamiaru gloryfokować PRL-u, tylko zwrócić uwagę że za tego ustroju zdarzały się również pozytywne rzeczy. Choć nie było ich za wiele. Z całą pewnością nikt nie tęskni za kartkami, PGR-ami ograniczeniami w podróżach i jedynie słuszną władzą. Co nie zmienia faktu, że moi rodzice wściekając się na miniony ustrój przyznają, że dzięki PRL-owi zdobyli darmowe a solidne wykształcenie.
A co do urzędników, wcale nie jestem przekonana że są lepsi.
Jeżeli źle odczytałam twoje intencje – przepraszam.
Kulinarnie – moje ptaki, te z podwórka i lasu, niekumate jakieś. Na sznurze od wieszania bielizny powiesiłam żarło dla nich (w czerwonej siatce, zapakowane firmowo), a one ślepe czy co – dwa tygodnie to wisi i nikt nie tyka. Nawet wiewióry, które zawsze pierwsze i po sznurze dają radę , w tym roku też nie ruszaja tego. Jakieś plotki o kaloriach rozniosły się między ptactwem, czy co?
W zeszłym roku schodziło żarełko szybko i co rusz trzeba było wieszać nowe 🙄
byłam dzisiaj z wnuczką na spacerku i wiosnę się czuje w powietrzu … 🙂
ja też umiem z jednego kurczaka zrobić dwa obiady na 4 osoby i jeszcze małą przystawkę w postaci galaretki z kurczaka … właściwie to ja nawet lubię tak kombinować jak trzeba zrobić coś z niczego … pamiętam, że najładniejsze swetry mi wychodziły jak musiałam główkować co tu zrobić jak mi motka wełny zabrakło a dokupić nie można było …
Alicjo, może ta budowa je odstrasza ?
Wpadłam na takie cudeńko ;
http://www.youtube.com/watch?v=AxfYdEfVbD0&feature=related
Oj nieprecyzyjnie napisalem. Przepraszam. Tym co tesknia zycze. Reszcie bym oczywiscie wspolczul. Zreszta z czysto pragmatycznego punktu widzenia to mnie byloby na reke. Jezdzilbym byl sobie do Polski za pol darmo albo jeszcze taniej. Wlasciwie powinno mi zalezec na powrocie do bylego.
A kulinarnie to bym rodzinie paczki wysylal 🙂
Ewo pito tutaj nie tak dawno zdrowie Wojtka Jaruzelskiego. Nikt nic nie mowil wiec mysle sa za…. Czemu teraz takie zdziwienie?
A ja dzisiaj przypomniałam sobie jeszcze inny smak dzieciństwa – bryndzę.
Naczytałam się dzisiaj w pracy waszych wpisów i robiąc zakupy po pracy „rzuciła mi się w oczy” właśnie bryndza. Przypomniał mi się zakopiański sklep z tzw. garmażerką „Baca” gdzie za czasów mojej młodości była właśnie sprzedawana. Kiedyś skusiłam się na bryndzę z „Krakowskiego Kredensu”, ale to nie jest już to 🙁 Dzisiejsza bryndza była zdecydowanie lepsza
yyc a Ty sie gdzie wyksztalciles i za czyje pieniadze, ja owszem tutaj ale kelnerzylam kazde wakacje, bylam dzielna i przedsiebiorcza, az nastala globalna demokracja i znalazlam sie w klasie spauperyzowanych inteligentow, na ktorych wyje i wsymiewa sie tzw. lud i rzadzi wypisz wymaluj taka sama glupota i pogarda dla ludzi jak za czasow komuny z jedna jedyna roznica, ze komuna starala sie ten wyjacy i rechoczacy lud wyslac do teatru czy do kina, nie mowiac o tanich ksiazkach i dostepie do nauki jak kto chcial.
A, to z Monserat Caballo!
Na budowie cicho, ptaki latają, ale chyba faktycznie się odchudzają 😯
Ptaki ptakami, ale jak już wiewióry się wypięły, to podejrzane, bo to są okropne żarłoki. Też trzymają linię?
yyc, czemu zdziwienie, Ty o to pytasz ? Jakoś nie zauważyłam elaboratów na ten temat a pić na kulinarnym blogu można za kogo się chce a zapomniałeś, że to nie na tym blogu pisze się elaboraty polityczne ?
Jeśli chciałeś wszystkim popsuć humor, to się ciesz, bo prawie Ci się udało – prawie, bo mnie nie popsułeś.
http://www.youtube.com/watch?v=C-pGzCre7Po&feature=related
Zgago, cudeńko! Uwielbiam to miasto! Jest niesamowite!
yyc nie przesadzaj … jeśli Ty coś napiszesz a ja przez grzeczność nic nie napiszę czy to oznacza, że się z Tobą zgadzam …
idę … nie lubie tych zawirowań na blogu …
Nemo, a mówiłam, ze zurek musi się przegryźć.
Jolinek51…
z tymi kłębkami wełny to najszczersza prawda – w moim przypadku przydało mi się że hej, jeśli chodzi o karierę zawodową. Nie darmo istnieje powiedzenie – potrzeba matką wynalazków, albo odkrywczynią ukrytych talentów, które w innych warunkach mogłyby się w ogóle nie ujawnić.
Dziękuję za kolejne odpowiedzi 🙂 czekam z wielkim zainteresowaniem na następne 🙂
Wróciłam z bardzo ciekawego spotkania zakończonego kolacją. Kolacja, jak kolacja – ja zjadłam smacznego łososia, ale deser 🙄
takiego sernika – puch i niebo w gębie – w sosie malinowym, w życiu nie jadłam 😆 nawet nie pamiętałam o tym żeby się w trakcie jedzenia modlić o dobrą figurę 😉 niestety poplamiłam sobie białą koszulę sosem malinowym
Bryndzę jadłam raz czy dwa w życiu i nawet sobie smaku nie kojarzę (musiało być to daaaaawno!).
Żabo,
święta prawda z tym przegryzieniem, nie myślałam tylko, że to powinna być doba 😉
Ewo, Haliczku,
szynka oczywiście uwędzona w prawdziwym dymie, surowa, zapakowana próżniowo i zamrożona.
Jotka,
śliniaczek noś i przy pogodzie 🙂
A propos śliniaczka, nie zapomnę, jak rok temu w eleganckiej restauracji w Johanesburgu kelner usiłował Jerzoru założyć śliniaczek, bo Jerzor zamówił jakieś sosiste danie mięsne. Żebyście widzieli minę Jerzora i jak się żachnął, a kelner zgłupiał, bo podobno to normalka, że jak niebezpieczna potrawa w sporej ilości sosu, to zakłada się gościowi śliniaczek 😯
Koniec końców, kelner dał za wygraną, a Jerzor oczywiście poplamił koszulę 🙄
Tutaj to biedny człowiek zawsze moze liczyc na dobrą radę, zyczliwość i wsparcie 😈
Mam poważną zaległość. Nie przywitałam Margoli, już się poprawiam 😀
Upiekłam dzisiaj, z inspiracji Gospodarza, pierś indyczą w ziółkach, z ananasem. Pyszota 😀
Kochani, jaką bryndzę jadłam dzięki Gienowi Brzuchomówcy, to mucha nie siada!!!! Ale my tu w naszym zapyziałym miasteczku z tradycjami mamy Nowy i Stary Kleparz, a na tychże Kleparzach (czyli placach handlowych) tak zwane Baby. I te Baby mają czasem brynzdę, że mucha nie siada, prawdziwą owczą, szczypiącą w język, albo złagodzoną krowim mlekiem mieszaną. Tu jeszcze napomknę o instytucji, która się przewinęła w komentarzach, mianowicie Pani Jajkowej, która z koszem na plecach przemierzała nasze osiedla robotnicze we wczesnych latach siedemdziesiątych, oferując i mleko, i twaróg domowy, i jajka, i bryndzę takoż. Pani Jajkowa nie miałaby pewnie szans w zetknięciu z Unią Europejską i jej prostymi bananami oraz winniczkami w charakterze ryb, a szkoda….
Jotko, nie bój nic nie tylko biedny, bogaty też 😆 😆
No to idę za Nisi „ciosem” :
http://www.youtube.com/watch?v=NnTq52YXXzc&feature=related
Która to książka Remarqa (Kramera)? Scena z jedzeniem raków w restauracji – każdy z klientów dostaje peleryne – prześcieradło, raki w ogromnym stosie na misie, obok gorące masło. Kiedyś kochałam te książki. Ja sobie często coś zabrudzę, czymś się poleję, taka moja niezgrabność jakaś. Inna sprawa, że bywałam w życiu szczupła, nawet chuda, ale biust miałam zawsze okazały – no i kap sok, sos, kawa na ową ozdobę damskiej osoby. Wszyscy mieli w rodzinie nadzieję, że mi z wiekiem przejdzie, ale skąd.
Jotko, pierz ubrania w zimnej wodzie – nie będą się kurczyć!
Pyro,
to biust z wiekiem przechodzi? 😯
…tylko nie wiem, czym wywabisz te plamy z sosu malinowego.
Ja kiedyś wypróbowałam wywabianie wina czerwonego natychmiastowym polaniem białym winem, z tym, że po tym zabiegu natychmiast pod kran i spłukujemy wodą, a potem pierzemy.
Jak nie wywabisz, to najwyżej… pójdziesz latem wytarzać się w malinowym chruśniaku i dorobisz ciekawy wzorek na całej bluzce, będzie awangardowo i trwale 🙂
Margolu, ostatni raz do kamienicy, w której mieszkaliśmy Pani Jajkowo-Śmietanowo-Serowo-Masłowa (ileż ta Pani musiała mieć mężów 😉 ) zajrzała pod koniec lat „60”. I to był ostatni raz, gdy miałam okazję zjeść porządne – prawdziwe, kwaśne mleko.
Swieże plamy z owoców, wina, soków wywabia się mydłem galasowym (z żółcią wołową).
Oj, żółci wołowej to jest dość!
Ja tam wierzę, że się ludzkość opamięta i ludzkość przywróci Panią Jajkową 🙂 Albo uczyni toNiewidzialna Ręka Rynku.
Haneczko, dzieuję za przywitanie.
Nemo, toż biust z wiekiem robi się taki bardziej mniej lub więcej. Pewna zaawansowana w latach felietonistka z Pólnocnej Ameryki rozbawiła mnie kiedyś do łez stwierdzeniem, ze nie może się doczekać lata, zeby chodzić bez stanika, bo jej się zmarszczki na twarzy prostują 😀
Taki biust z czasem z powodzeniem może robić za sliniaczek (i proszę się nie urażać, żarty na temat biustu należą do moich ulubionych, nie na darmo mówią na mnie Gośka-Sprośka)
A plamy z czerwonego wina posypuje się (póki świeże) solą
Ja się skaleczę!!
Kupiłam sobie dzisiaj taką bajerancką wyrzynarke i jeszcze bardziej frymuśną wkrętarkę, i jeszcze dzieki blogowi znalazła się moja pilarka!
I wierteł sobie kupiłam nowych, i nową metrówkę, i… wpuścić babę do sklepu…
I jeszcze wnuczce chomika na miejsce tego, co kocica zeżarła, bo Józek klatki nie zamknął.
Nie dziwota, ze do domu dotarłam przed ósmą.
A tu konie nakarmione, spokój, cisza.
oddam się teraz czytaniu instrukcji do powyższych maszyn…
Żivot je cudo!
Swieże plamy mogą być zaschnięte, ale nie prane już w mydle lub proszku. Plamy pozostałe po wypraniu wywabi najwyżej chlor lub silna woda utleniona (na białym).
Gośka-Sprośka,
dzięki za uspokojenie (Pyrze też nie przeszedł, choć rodzina miała nadzieję 🙄 ), bo nigdy na nadmiar nie narzekałam 😉
Ta Żaba, to jak mój śp. Pan. Kiedyś zaciągnęłam go do Praktikera, bo potrzebowałam cos tam, na czym się nie znam. W efekcie :
– kupiliśmy komplet wkrętaków (których nie potrzebowaliśmy)
– 3 śrubokręty dobrej jakości, potrzebne jak wyżej
– 5 brzeszczotów do piłek – uzyteczności jak wyżej, dwa razy chłop wracał między półki i natychmiast ginął
– nie kupiliśmy tego, po co pojechaliśmy, bo ja nie miałam cierpliwości na jego miłość do ajzolu.
Żaba nam się rozbisurmani zupełnie z tym nowym personelem. Przedtem miała czas na robotę i blog, a teraz to tylko bradziaży się po sklepach 🙄
Nemo – to nie biust miał mi przejść, tylko skłonność do paskudzenia po biuście
Już pisałam jak to starałam sie nie poplamić sosem pomidorowym jedząc makaron. Strasznie uważałam, jadłam wolno i ostrożnie, i byłam dokładnie w kropki, a rodowici Włosi w białych koszulach siorpali ten sos, i głośno wciągali makaron, jeszcze gadali, i gestykulowali, i żadnej plamki!
Żabo, stuknij tylko, co chcesz wyrzynać, wkręcać, „pilarkować” i wiercić ?
I już na wstępie ogłaszasz, że się skaleczysz ? To po co te zakupy, bez nich skaleczyłabyś się tańszym kosztem. 🙄 🙄 😉
Pyro,
tak czy siak, na jedno by wyszło 😉
Żabciu, bo to oni na Ciebie chlapali podstępnie!
Od jutra się biorę za drzwi od boksów, mam sprzęt – nie mam wymówki!
Żabo, nie pozostaje nam nic innego, tylko życzyć Ci powodzenia w pracy, za które oczywiście będziemy „tsimać” – choćby w myślach, ale wtedy można będzie więcej ich paluchów „potsimać”. 😀
Piotrze,
to teraz wiemy, do czego tę żółć możemy zużyc, plam ci przy stole bywa, a bywa 😉
Teraz tylko mydło galasowe dawać… ma kto?
errata – „tych” paluchów
Alicjo, można je kupić tu:
http://sklep.ekodzieciak.pl/mydlo-odplamiajace-galasowe-p-268.html
„Życzliwe” przyjaciółki blogowe uprzejmie informuję, że plamy już nie ma i nie będzie żadnego tarzania się w maliniaku, przynajmniej nie w garderobie 😆
posypałam dużą ilością soli i zalałam to wrzątkiem i poooszło 😯
a teraz udaję się z godnością na zasłużony odpoczynek, kolorowych snów, szczególnie dla Margoli, z którą się jeszcze nie przywitałam – jakby co margolu, to ja dysponuję na tym blogu prywatnym szezlongiem, zapraszam 😀
Gallseife – savon au fiel – Ox-gall Soap – mydło galasowe
U nas w każdej drogerii, a nawet w Migros.
„Życzliwe”? 😯
Jotko, nasza życzliwość nie jest udawana 😎 😉
Mnie tam w żółci nie do twarzy 🙄
Nisiu, Młoda Damo. Żądasz zaspokojenia. Z pewną taką nieśmiałością – wykonuję! Tato puszczał mi kreskówki na takim okrutnie hurgoczącym projektorku marki chyba Kodak.
Alicjo. Przygotuję Ci coś z bryndzą (jest w ruskim sklepie) Np awanturkę. A teraz UWAGA. Ogłaszam konkurs na przyszłą środę (3 marca) Kto pierwszy wejdzie na pokład s/y Cygneta w rozpoczynającym się Minizjeździeoceanicznym, dostanie książkę Jerzego Tarasiewicza. Ostatnia osoba dostanie nagrodę pocieszenia, też książkę, tylko mojego wydania.
Nagrody wręczy kapitan wedle uważania…
Dorotolu! Nie nerwujsja! Poproś gosposię, to Ci we wtorki i czwartki kupi coś na uspokojenie.
Jasne, nigdy w to nie wątpiłam, a te kreseczki przy słowie: życzliwe, to jakiś chochlik drukarski 😉
Cichalu, książkę już możesz mi wysłać, pierwsza wejdzie Alicja 😆
Jotko, bez garderoby ???? 😯
Cichalu, a jak ktoś myślami wejdzie pierwszy na pokład, to co dostanie ? 😉
Na dziś dość śmichów, chichów, trzeba iść spać.
Życzę wszystkim wiosennych snów i spokojnej nocy – w dalekich i bliskich stronach. 😀 😀
…a mówiłam… jotka rozpustna jest! Tylko w malinowym chruśniaku cokolwiek niebezpiecznie bez garderoby… no, są kolce 🙄
A, Kapitanie –
dla Ciebie mam odłożone obiecane i może jeszcze coś podwójnego znajdę. „Głowa” na for siur, Redliński… pewnie jeszcze coś znajdę.
Jestem jedną ze współautorek książki, ale nie jestem pewna, czy fachowa książka z dziedziny dziewiarstwa (z konkretnymi wzorami) by Cię interesowała (może na prezent dla kogoś, ajkiejś białogłowy?) – mam jeszcze jeden czy dwa egzemplarze autorskie 🙂
Cichalu! Uwielbiam Cię za tę inwokację! Za wiadomość o projektorku tyż.
Margollo, Margollo! Zrób raz wyjątek dla takiej formy, zmień jedną literkę i posłuchaj:
http://w355.wrzuta.pl/audio/02uTjrZjSl6/tadeusz_chyla_-_mariola_mariollo_mariollo
Pogadałam z Żabą, ona mi doskonale działa na nerwy i całokształt. Znacznie wspomożona i uśmiechnięta od ucha, idę teraz przygotować kuchnię do porannych zajęć, potem ablucje i podusia.
Do jutra.
Zgago, n ie śpij jesmcze, dla Ciebie też coś mam, skoro jesteś wielbicielką Fredzia M.!
http://www.youtube.com/watch?v=tgbNymZ7vqY
http://alicja.homelinux.com/news/M-5.jpg
Alicjo, jeśli dziewiarstwo ma coś wspólnego z dzieweczkami, to TAK! Jeśli nie, to może komuś lepiej posłuży.
Zgago! Wygrałaś! Proszę o adres, albo dam Alicji jeśli macie lepsze kontakty
A tak a propos dzisiejszego tematu i „dworu w Mizoczy na Wołyniu”, to moja babcia i mama często wspominały swoje podróże do Mizocza (mieszkała tam rodzina, zamordowana później przez banderowców), a i Jonasz Kofta urodził się w TYM Mizoczu 😎
To tak gwoli ścisłości 🙂
„Leży w malowniczej okolicy gór Dermańskich. 23 września 1761 r. król August III zezwolił na założenie miasta pod nazwą Wielki Mizocz i nadał mu prawo magdeburskie.”
Dla wszystkich blogowiczów najlepsze życzenia z okazji Dnia Przyjaciela. Jesteście wspaniali 😀
Szukałam czego innego, a znalazłam po drodze takie… knajpa na Rynku we Wrocławiu, zdjęcie sprzed 2 lat. Młodzież cokolwiek znużona… 😉
http://alicja.homelinux.com/news/0001.jpg
Alicjo, jesteś niesamowita 😆
Może ja bym tak spać poszła?
Och, Margole przoczylam – pozdrawaim (i do kata leze odpokutowac, ino kartofle z kominka wyciagne, bo sie zwegla)
Och, kartofelki z ognia… już wiem, co mi się za chwilę będzie śniło.
Dobranoc, Świecie.
Haneczko,
bożę się, że to przypadkiem zrobione zdjęcie, z Jerzorem pomykaliśmy na kolejne spotkanie z przyjaciółmi, a noc była już zaawansowana, a tu taka para smutasów, ja w tym wieku to się tarzałam w malinowym chruśniaku w Górach Złotych. Z wiadomo, kim 😎
O, i dyskoteka. To pasuje jak najbardziej do dzisiejszych naszych rozmów.
http://www.youtube.com/watch?v=CbeiXcRxZ4c
Taki kod pominąć?!
Zatchło mnie… wszystkim dobrych snów i spokojnej nocy 🙂
Jedynki rozrabiają 🙄
http://alicja.homelinux.com/news/Kod5.jpg
kod: 1967 Witam Blogowisko ! 😆
Ja tylko wpadłam, żeby Wam życzyć dobrego dnia i muszę się brać do roboty – obiad rodzinny o 12:00 a ja z robotą „w tyle”. 🙁
http://www.youtube.com/watch?v=30_kr5zCQ78
Cichalu, jesteś WSPANIAŁY 😀 Moje jestestwo podskakuje z radości 😆
Rany Julek, nie pamiętam kiedy ostatnio wstawałam o tak nieprzyzwoitej porze. 🙁
Żabo, będę „tsimać”, żeby Twoje wczorajsze zakupy nie zrobiły Ci krzywdy.
Do wieczora !!!
Zaznaczam, że nie będzie żadnych grzybków 😉
A zobacz to: http://www.hotfrog.pl/Firmy/INSTYTUT-IRL-KRAK%C3%93W/PORADNIK-%C5%BBYWIENIOWY-cz%C5%82owieka-w-XXI-wieku-11409