Dzień po dniu czyli podróż przez piękny kawałek Europy
No to ruszamy. Trochę zmęczeni ale i zadowoleni ze spotkania, które miało miejsce na skraju Puszczy Białej, pośród borowików, maślaków, jeżyn i innych smakołyków.
Dzień pierwszy:
Auto zapakowane już wieczorem więc rano, po śniadaniu, wsiadamy i startujemy. Jest godzina szósta. Pochmurno lecz bezdeszczowo. Na ulicach Warszawy ruch dopiero się zaczyna. Do Janek – ekspresowo. Cała gierkówka (czyli droga Warszawa – Katowice) przejezdna. Remont dopiero w okolicach Częstochowy ale też bez specjalnych utrudnień.
Grubo przed południem jesteśmy w Cieszynie. Włączamy GPS i pod dyktando pani, która każe nam: „jedź tą drogą przez następne sto kilometr” pędzimy autostradą obok Nowego Jiczina, Ołomuńca, Brna do Austrii. Po trzech kolejnych godzinach jesteśmy w pięknym miasteczku Poysdorf.
To królestwo białego wina – słynnego Gruner Veltliner. Kwaterujemy jak zwykle w hotelu Veltlin, pośród winnic i pól … golfowych. Znamy tutejszą kuchnię, która specjalizuje się w dziczyźnie. Polędwiczka z dzika w sosie z oliwek i pomidorów z podsmażanymi kopytkami to rarytas. Do tego veltliner z winnicy Ebenauer i można (po krótkim spacerze) kłaść się na odpoczynek.
Dzień drugi:
Start po lekkim śniadaniu, na które wybraliśmy ciepłe bułeczki z ziarnami słonecznika i kilka plasterków leberwurstu o niespotykanym gdzie indziej aromacie, a także kawałek sera i filiżankę kawy z mlekiem.
Nasza automatyczna przewodniczka wiedzie auto jak po sznurku przez Wiedeń (żadnego błądzenia, a szybkość niebywała, bo przez środek miasta prowadzi trasa szybkiego ruchu i autostrada) do Grazu, Klagenfurtu i Villach. Tu zaczynają się niebywałe widoki gór. W jednym miejscu wodospad, w innym krowy w kolorze beżowym na tle zielonej trawy, kudłate owce a czasem umykający jeleń.
Już w Ferrarze
Gdyby nie zmiana napisów łagodnie przechodzących w mowę Dantego można by nie zauważyć granicy. Ale już Udine, Mestre, Padova i dzisiejszy cel czyli Ferrara.
Najpierw do hotelu. Z marszu udaje się zakwaterować w Hotelu Europa czyli obok (przez jezdnię) Centro Storico – starej Ferrary. Na dodatek w pokoju sąsiednim sypiał przed dwoma stuleciami Giuseppe Verdi co udokumentowano zdjęciami. No i proszę, potwierdza się moja teza o ścisłych związkach muzyki i kuchni. Najpierw Verdi, a trochę później Adamczewscy.
Spacer po starym mieście jest rozkoszny. Wszędzie ruch, zapach kawy, wspaniałe sklepy i tłumy…rowerzystów. Chyba wszyscy mieszkańcy postanowili w ten środowy wieczór wybrać się na przejażdżkę.
Z naszego balkonu widok na Talamone i twierdzę
Przed zmierzchem staramy się znaleźć stół przy którym siądziemy do kolacji. Ristorante „I Sofisti” skusiła nas nazwą i stolikami przy ruchliwej jezdni w pobliżu przecudnej katedry. Dalsza część wieczoru przypominała wizytę w „Chłopskiej Zemście”. Co najmniej połowa wybieranych przez nas dań figurowała tylko w karcie. Na szczęście było niezawodne fritto misto i risotto con vongole. Wbrew regułom (choć prawdę rzekłszy nie są one już od pewnego czasu przestrzegane) wybraliśmy do tego nasze ulubione Chianti Nipozzano.
Śnił nam się potem Mistrz Giuseppe dyrygujący Traviatą.
Pierwsza kapiel ogladana przez fotografkę z góry
Dzień trzeci ( i ostatni pierwszego etapu podróży):
Z Ferrary przez Padwę, Florencję i Sienę pognaliśmy dalej na południowy zachód. Przecięliśmy na ukos całą Toskanię, by wylądować w Talamone. Przewodniczka z GPS dowiodła nas pod drzwi hotelu, a właściwie hoteliku, bo ten okrągły dwupiętrowy budyneczek liczył zaledwie dwadzieścia pokoi, stojącego pośród oleandrów, bugenvilli, figowców, palm. Błyskawiczne zakwaterowanie, rozpakowanie niezbędnych rzeczy i biegiem nad morze.
Z tym biegiem to oczywiście przesada. Dróżka z hotelowych trawników, na których stały leżaki dla miłośników (to my!) opalania wiodła niemal pionowo w dół, po wykutych w skale schodach. Do lustra wody spod hotelu jest co najmniej trzy piętra.
W porcie jachtowym tłok (na wodzie)
Pełne słońce, 33 st. C, a woda ciepła jak zupa (tylko mocno przesolona).
Kąpiel bez gumowych bucików niemożliwa ze względu na skaliste dno i liczne jeżowce.
Talamone, nad którym góruje ponure zamczysko a właściwie twierdza wybudowana przed wiekami w celu ochrony toskańskiego wybrzeża, ma nie więcej niż sześć uliczek. No może osiem. I tyleż knajpek. Każda świetna. Ale nas nos (mój oczywiście) doprowadził do najlepszej. „La Buca” czyli Dziura ma połowę stolików na ulicy pod zielona pergola i płóciennym daszkiem i drugą połowę wewnątrz. Jadaliśmy i tu, i tu. Do środka wpędziła nas niebywała burza z piorunami i wichrem starającym się porwać dania razem z talerzami.
Orbetello też ma swój urok
W „La Buca”, we „Flavii” i w „La Scesa” jadaliśmy ryby, rybki, małże, gamberi, scampi, polpo, aragosto i wszystko to popijaliśmy głownie winami z dość odległego (około godzina jazdy) Montalcino, bo tamtejsze brunello to nasz ulubiony napój.
Parę kolejnych dni pełnych słońca:
Po porcji porannego opalania i kąpieli, tuż przed sjestą poprzedzoną lekturą, zjadaliśmy małą przekąskę na balkonie pośród kwiatów bugenvilli, które nachalnie wpychały nas do pokoju. Na ogół był to plasterek sera lub prosciuto z zawiniętą w środku figą zerwaną z drzewa rosnącego obok. Do tego łyk…wody mineralnej.
Moja ulubiona restauracja w Sienie – Osteria La Logge
Przed kolacjami obowiązywały spacery: do twierdzy ( bo wysoko), do portu (bo droga w dół), na plac Garibaldiego (by popatrzeć na popiersie bohatera) lub po prostu wokół wsi (by poczytać cytaty z Dantego, który w „Boskiej komedii” wymienia Talamone a wdzięczni mieszkańcy uwiecznili te wersety na murach).
Zwiedziliśmy w okolicy dwa piękne miasteczka – Orbetello i Porto San Stefano. Podziwialiśmy zwierzynę (bawoły i jelenie) w Parco della Maremma gdzie wolno poruszać pieszo lub na rowerach. Kapaliśmy się w ciepłych siarkowych źródłach w nieodległej Saturni, do której wiodą drogi tak kręte i strome, że aż strach. Byliśmy oczywiście też w Sienie (104 km), by zjeść w najlepszym w tej części Europy lokalu, „Osteria Le Logge”, dania olśniewające. W mojej pamięci (na zawsze) zapisało się jagnię upieczone i duszone w sosie owocowym. Basia twierdzi, że jej bucatini było jeszcze lepsze.
Po zrobieniu zakupów (wino, oliwa, salame, peperoncino, tartuffi) i niezłym brązie nałożonym na oblicza, trzeba było ruszyć w drogę powrotną.
Wkrótce w Poysdorf będzie winobranie
Dzień dwunasty:
Z Talamone do Padwy droga minęła bez zmęczenia. Dopiero wędrowanie przez starą Padwę, po jej kościołach i placach dała się we znaki. Wylądowaliśmy więc w „Ristorante Vecchio Falconiere” czyli pod Starym Sokolnikiem, gdzie wypróbowaliśmy trzy rodzaje kluch: z makiem, tartym pecorino i w sosie ze smażonych leśnych owoców. Postaramy się to odtworzyć i podać przepisy, bo warto!
Dzień trzynasty:
Z Padwy droga do Poysdorfu. Tu znowu sen pośród winnic i pól golfowych ale dopiero po kolacji na której królowała rewelacyjna zupa dyniowa (szczyt sezonu dyniowego). Rano uzupełnienie bagażnika o stosowną liczbę Gruner Veltlinera i w drogę do domu.
Przejechaliśmy ponad cztery tysiące kilometrów. Poznaliśmy parę tuzinów nowych przepisów. Niemal drugie tyle ciekawych i sympatycznych ludzi (głównie smakoszy). Należy się więc nam teraz spokój i odpoczynek. A tu… praca i praca.
Komentarze
Dobrego, podroz piekna, warta tych czterech tysiecy kilometrow.
Poczytam w domu, teraz na zakonczenie pracy rzucilam okiem do Kawiarenki.
Pozdrawiam
E
eh.. a może ech..? niech będzie bravisimo!!
Przypominam, że jednak starsza z Pyr. To łotr mnie przymusowo odmładza.Piękna podróż, kolorowe wspomnienia, a i nam się nieco dzięki Autorowi dostało onego słoneczka włoskiego. Na smaki poczekamy. Sosy owocowe mnie interesują bardzo, od kiedy zrobiłam sos agrestowy do mięsa i wbrew polskim uprzedzeniom, okazał się bardzo dobry.
Na nadmiar pracy Waść nie narzekaj, bo po pierwsze – lubisz to, a po drugie gorzej, jak pracy brakuje.
Wspaniały fotoreportaż. Wyobrażam sobie szok temperaturowy po powrocie do domu, brrr.
Świeże figi własnoręcznie zerwane na przekąskę – tego zazdroszczę! 🙂
4 000 kilometrow!!! w dwa tygodnie!!! autem!!!!
ile to halasu wyprodukuja rury wydechowe takiego auta?
a ja to rozmyslam o urzadzeniu, ktore to przeksztalcaloby halas w cisze.
to będzie sensacja XXI wieku. a dzialac będzie podobnie …
o nie, wszystkich szczegolow nie ujawnie. wszedzie czyhaja na moje pomysly. tu taka zolta morda z usmiechem i przymrozonym okiem.
jak sie je robi?
ja jezdze roverem. gora. w dole poruszaja sie auta na trzech badz czterech pasach w jednym kierunku. czesto jest tak, ze oni wszyscy stoja. a ja dalej jade. mijam jedno skrzyzowanie a oni stoja. dojezdzam do nastepnego czerwonego swiatla, a oni dalej stoja. samotni mezczyzni i kobiety siedza w aucie i czekaja by pojechac dalej.
kierunek > miejsce pracy, o ktore sie obawiaja i nienawidza. ich twarze sa wyrazne, wyraznie nieszczesliwe.
kiedys mi ktos powiedzial ze jak pada deszcz i widzi cyklistow to im wspolczuje. a ja im przy kazdej pogodzie wspolczuje.
tak nemo. mieszkam w B. i wcale to nie jest be. inaczej nie byloby nas tutaj ponad 3 600 000 ludzi
a wiesz ze tu jest wiecej mostow niż w wenecji? ale to już inne story.
Alsa – świeże figi z krzaka zrywałam w sierpniu u Haneczki w ogrodzie. Pisałam nawet o tym na blogu. Krzew 4-letni i sukcesywnie 2-3 razy w tygodniu po ok 10 owoców można było zebrać. Owocował pierwszy raz i od razu obficie.
Eh, Gospodarzu 😉
z Ferrary do Sieny na południowy-wschód 😯 W takim razie jadąc w poniedziałek nad Adriatyk musimy dobrze zważać na kompas i kierować się na zachód, bo nigdy nie dojedziemy do Pana Lulka 😉
Kąpiele w Saturni to wielka przyjemność. Najlepiej jest się dobrze tam wymoczyć przed zwiedzaniem Rzymu. Ma się potem wiele miejsca wokół siebie, a skóra jest jedwabista w dotyku. Kostium kąpielowy z poliestru zapewni wspomnienia na długie lata uwalniając delikatny zapach piekła przy każdym kontakcie z wodą i słońcem. Dojazd do Saturni to faktycznie wyzwanie dla kierowcy (i pasażera).
Gawle,
wierzę w te mosty w B. bo byłam i widziałam, choć nie liczyłam. Wenecja prowadzi jednak pod względem liczby gondoli 😉 Ja też jeżdżę rowerem i wyprzedzam samochody, choć u nas nie ma świateł i na skrzyżowaniach robią ronda. Podobno w Austrii wprowadzili nowy znak drogowy – koniec ronda 😉
Pyro, chyba nie doczytałam o tych figach – w sierpniu miałam dużą przerwę w blogowaniu. Nie sądziłam, że w naszym klimacie dojrzewają figi. Brawo, Haneczka! Jeszcze tylko trzeba podgrzać morze i będzie druga Italia 😉
Alsa – żeby była u nas Italia bis trzeba oprócz morza podgrzać i kilku (?) osobników, żeby złudzenie było pełne
No to bierzmy się do roboty! 🙂
Wpisałem się przedwczoraj na naszym wielkim blogowisku, a Gospodarz juz byl zamiescil cos nowego. Powtarzam, bo sa tam m.in. podziekowania:
Bardzo dużo życzeń i gratulacji dla nas. Bardzo nam miło z tego powodu, a dzień wczorajszy rzeczywiście nadzwyczaj miło upłynął. Obiad w No 19 przy szkółce golfowej w Gdyni. Bardzo dobre jedzenie i niezbyt drogie, a do tego wino na lampki naprawdę dobre i tanie. Wybraliśmy ten lokal, bo to kilkaset metrów od domu. Reszta dnia urocza i pyszności jedzone oraz pite. Zaskoczeniem wino hiszpańskie cava z Novarry za 30 złotych bez etykiety tylko z nazwą wypisaną na zielono na butelce kupione w sklepie firmy prowadzonej przez Nowozelandczyka. Moim zdaniem nie ustępuje wiele Veuve Cliquot i to nie w najpopularniejszym wydaniu. Dobry aromat sera, rześki smak i błyskawicznie dobry humor. Zdecydowanie lepszy od oryginalnych szampanów z najniższej półki. A może to święto tak wpłynęło na odbiór smaków. Na inne tematy nie pisze, bo brak czasu. Chyba zajrze tu dopiero jutro.
Stanisław pisze:
2008-09-25 o godz. 09:01
Ale dopiszę jeszcze na temat wycieczki Młodszej Pyry. Piękna wycieczka, ale szkoda niektóre miejsca zwiedzć z przewodnikiem, który wszystko psuje na ogół. Capri to piękna wyspa z jedną z najpiękniejszych plaż Marina Piccola. O tej porze roku już plaża będzie pusta, bo w okolicach Sorrento sezon kończy się praktycznie w pierwszych dniach września, choć dla nas mógłby spokojnie trwać miesiąc dłużej. Hotele w większości czynne, ale pustawe i plaże puste. Do Lazurowej Groty męczą turystów wielogodzinnym oczekiwaniem na motorówkach, aż przyjdzie kolej na przesiadkę na łódź, która wpływa do groty. Turystów mnóstwo i interes motorówkowy się kręci. Tymczasem zdecydowanie lepiej dostać się autobusem do Anacapri i zejść piechotą (piękne widoki) szosą do groty i tam wsiąść bezpośrednio na łódź wpływającą do groty – bez żadnych kolejek. Może w końcu września kolejka motorówkowa nie będzie taka duża. Normalnie psuje ona całą zabawę. Poza tym koniecznie trzeba na Capri odbyć pieszą wyciećzkę do ruin pałacu Tyberiusza, a wycieczki z reguły tego nie robią. Zreszta, jak odbyć taką uroczą wycieczkę w trzydzieści osób? Ale w sumie marudze sobie, a wycieczka będzie na pewno cudowna.
Stanisławie – ponoć na Capri nie może być zorganizowanych grup i dlatego wszyscy dostają dzień wolny – każdy na wyspie robi co chce, byle zameldował się w porcie w porze powrotu na kontynent.
Pyro!
Jeżeli mamy na myśli tych samych osobników, to nawet przypiekanie żywym ogniem nie pomoże! 😉
A u nas wysyp żurawin; drogie, bo drogie ( 16zł/kg ), ale przepyszne! 🙂
Polskie wycieczki to temat sam w sobie. Chyba już trochę na ten temat wymienialiśmy się doświdczeniami (przykrymi). Z przejscia granicznego wlosko-austriackiego tez mam wspomnienie takie sobie. Oszczedzalismy srodki i na przeleczy Brenner przekroczyliśmy granice na drodze wloskiej ss12, a austriackiej 182. Znalismy te droge bardzo dobrze i wiedzielismy, ze z przyczepa campingowa jedzie sie nia niewiele gorzej niz autostrada. Pan policjant graniczny austriacki zyczyl nam przyjemnej podrozy z szerokim usmiechem. Po trzech kilometrach zaplacilismy slony mandat, bo po ostatniej naszej podrozy uznano droge 182 za niezdatna dla przyczep. Na granicy znaku zakazu nie bylo, ale zdaniem pana policjanta powinnismy wiedziec, a pan policjant graniczny nie mial obowiazku nas informowac.
Gospodarzom zazdroszcze. Tak dawno nie bylem w Padwie ani Ferrarze, a rzeczywiscie warto tam bywac. Podobno kaplica Scrovegni z freskami Giotta jest teraz trudno dostepna, ale ze św. Antonim zawsze warto się przywitać. I kosciol Eremitani w Padwie, gdzie pare fresków Montagni cudem ocalalo poprzez demontaz do konserwacji tuz przed zbombardowaniem.
Ale nazywanie potraw bez ich opisu, gdy sama nazwa taka smakowita, to troche nie fair. A brunello to chyba z Montalcino. Pare dni temu jeden z naszych wybitnych aktorow opowiadal w wywiadzie, ze zalowal pieniedzy na wspaniale wino i znalazl to samo Amarone de Montepulciano na lotnisku w Rzymie bardzo tanio i prawie, ze sie spoznil na samolot. A w Montepulciano jest Vino Nobile di Montepulciano, a Amarone de Valpolicella blisko Werony. Moja Pani obwiniala dziennikarza za przeinaczenie, a ja mysle, ze przejezyczyl sie sam aktor, bo ja tez chyba moglbym w rozmowie tak sie przejezyczyc. Inna rzecz, ze dziennikarz powinien sprawdzic, o czym interlokutor mowi. A w Montepulciano i Montalcino są jeszcze Rooso de M. Znacznie tańsze, ale bywają dobre, choć bywają i takie sobie przy tej samej cenie. A Nipozzano to wiadomo, jak wszystko od Frescobaldiego. A jeśli to riserva!
Jezeli na Capri jest dzien wolny, to wielki plus dla organizatorów albo miejscowych wladz. Osobiscie doradzam wlasnie spacer do willi Tyberiusza, wizyte w Marina Piccola i Anacapri, a stamtad spacer do Lazurowej Groty. Przereklamowana, ale trudno nie zaliczyc. Oczywiscie wsrod hoteli i gastronomii tez mozna pospacerowac i pojsc na dobry obiad, jezeli portfel pelny. Inaczej radzilbym raczej zjesc w Anacaprii. A organizator mi sie podoba, bo o ile pamietam sa groty w Czechach czyli chyba Macochy k/Brna. Malo polskich wycieczek tam zajezdza, a sa to jedne z ciekawszych jaskin, zwiedzane lodzia.
Aha, z Marina Piccola do Anacapri trzeba autobuse, bo to daleko i pod gore. Poza sezonem chyba potrzebna przesiadka, ale bilety godzinne [pozwalaja sie przesiadac. Z groty pod gore tez mozna zlapac autobus, ale teraz chyba jezdza rzadko. Woda powinna jeszcze byc dosc ciepla do kapieli w Marina Piccola, a to wielka frajda.
Andrzeju J – wyobraź sobie, że świeżych żurawin nigdy nie jadłam. Czytałam tylko o „klukwach” na Polesiu. Jedyne znane mi żurawiny, to gotowy dżem „żurawina do mięs”, rosyjski (pyszny) sok żurawinowy i farbowany wytwór Wiiar, czyli kisiel żurawinowy w proszku. Nie ma żurawin w mojej okolicy.
tak, prawda Be ma ponad 1000 mostow a przejazd statkiem rzecznym nie zastapi gadoli ale tez ma cos w sobie tak jak Be.
Be ma jeszcze ponad 130 000 psow i chyba odpowiednia ilosc drzew.
Gawle jakie trasy przejezdzasz roverem, nord, west, ost czy süd?
Moja babcia przywoziła co roku w listopadzie wiadro żurawin z torfowisk koło Torzymia. Od dzieciństwa nie widziałam świeżych (robiliśmy z nich kwas), ale 2 lata temu – kwitnące, na Roztoczu.
Stanisławie,
miejmy nadzieję, że Gospodarz nie trafił na fałszowane brunello z winogron merlot i cabernet sauvignon zamiast lokalnych sangiovese 😯 Z ostatniego rocznika 2003 (2004 trafi dopiero w styczniu do sprzedaży) zarekwirowano Frescobaldiemu 600 000 butelek 😎
Przeczytalam, fotografie obejrzalam. Wspaniala wyprawa, wspaniale miejsca, a ze troche burzy – to tak dla urozmaicenia, aby zbyt nudno nie bylo. I przy okazji kolejna przygoda z „fruwajaca” zastawa stolowa do pozniejszych wspominen.
Stanislawie –
Polskie wycieczki? Ja mysle, ze wszelkie grupowe wyjazdy, niezaleznie od przynaleznosci panstwowej maja to do siebie, ze wszystko szybko i na czas. „W prawo patrzec, w lewo patrzec, teraz obiad i zaraz do autobusu bo nie zdarzymy…”. Jest pewien plan do wykonania i trzeba go zrealizowac.
Przygladalam sie kiedys wycieczkom amerykanskim. Oj duzo by mozna na ten temat opowiadac.
A proza zycia jednych zmusza do wyjazdow grupowych, inni moga pozwolic sobie na samotne wypady, jeszcze inni… mozna mnozyc. Sam dobrze wiesz.
A te 4000 kilometrow w dwa tygodnie Panie Piotrze, to pestka przy australijskich odleglosciach. Ostatnio obwozac gosci zrobilismy krotki wypad poza Melbourne. Circa-about 1200 kilometrow w dwa dni. Liczac od wczesnego wyjazdu do wieczornego powrotu dnia nastepnego. Wliczajac w to nocleg, zwiedzanie, posilki i postoje by podziwiac faune, flore i widoki. I zaliczyc najwyzszy szczyt Grampians National Park.
Tak – odleglosci tutejsze…
Zycze udanego i pogodnego weekend’u
Pozdrowiatka od zwierzatka
Echidna
U nas żurawiny są dosyć pospolite, występują na torfowiskach w lasach sobiborskich i na bagiennych terenach Polesia lubelskiego. Jednak żeby colokwiek zebrać, trzeba „znać miejsca”; każdy zbieracz ma swoje.
Co jesień smażymy kilka słoików z mocnym postanowieniem, że to na zimowe, mroźne wieczory; ale to jest taka pychota do herbaty, że do zimy nie wytrzymuje(my). 🙂
Echidno, mały pikuś system zwiedzania grupowego. Dyskutując o polskich wycieczkach w różnych karajach mówiliśmy o tym, jak się za rodaków trzeba wstydzić słuchając języka, jakim się posługują.
Nemo, słyszałem o aferze z podmiana winogron, ale byłem wówczas daleko i dotarło do mnie, ze to chodziło o Frescobaldiego.
Stanislawie –
no dyc zrozumialam dobrze. Ci amerykanie o jakich wspomnialam nie byli lepsi i w slownictwie i w zachowaniu.
Pyro Sloneczko Poznanskie,
Wsadzilam gdzie numer telefonu, schowalam sama przed soba. Diabel przykryl ogonem.
Przeslij mi prosze via Email raz jeszcze. Przepraszam
E.
Frescobaldi, wielkie nazwisko. Niedawno oglądałem długi film BBC o rodzinach Antinori, Frescobaldi i Mondavi. Frescobaldi opowiadał, jak to etyka i sprawiane dobro liczą się bardziej od interesu. A cały film był poświęcony przejęciu wspaniałego supertoscana Ornellaia spod Livorno przez Frescobaldiego od Lodovivo Antinori (młodszy brat tego od Villa Antinori). Frescobaldi ostrzył sobie zęby od dawna, ale nie miał szans na bezpośrednie przejęcie. Lodovico brakowało kapitału i podpisał umowę z amerykańskim potentatem winnym Mondavi. Odsprzedał niegroźny udział w wninnicy i mogli razem zainwestowac w rozwoj. Trzeba bylo zainwestowac wiecej i Mondavi zaproponowal wykup udzialow do 60%, z czego po kilku latach Antinori miał 20% odkupic na zasadzie gentelman agreement. Prawie natychmiast Mondavi odsprzedał znaczna czesc udzialow Frescobaldiemu i Lodovico byl zmuszony odsprzedac reszte, bo nic juz tam nie mial do roboty. Tworcy filmu sugerowali, ze czla rzecz byla ulozona przez Frescobaldiego z Mondavim od poczatku.
Echidno, przykro to czytac. Wcale mnie nie cieszy, ze inni nam dorownuja.
A wracajac do Frescobaldiego, ciekawe jak to falszowane wino smakowalo. Wiadomo, ze brunello musi byc z sangiovese, jak i chianti, gdzie jednak mozna dodawac i inne szczepy w niewielkich ilosciach. Frescobaldi robi bardzo dobre i drogie wina z merlota i cabernet sauvignon. Z punktu widzenia rygorów DOC nie mówiąc o DOCG byla to zbrodnia, natomiast smak tego wina bardzo mnie interesuje.
Stanisławie,
otóż producenci fałszywego brunello DOCG (!) tłumaczyli się, że dodatek merlota i sauvignon łagodzi smak wina, zmiękczając je i wygładzając, co niby preferują konsumenci w USA 🙄 Być może to wino było nawet lepsze w smaku, zwłaszcza dla laików, ale na pewno tańsze w produkcji. Co do machinacji z winnicami, to mafia winna nie przebiera w środkach 😉 Lodovico miał pewnie kiepskiego avvocato 🙁
Witajcie,
Jeżeli przy fałszowaniu wina chodziło tylko o wykorzystanie innych odmian to nie byłoby wielkiej sprawy. Znalazłem informację z kwietnia, która mnie przeraziła:
http://www.tvn24.pl/12692,1544768,wiadomosc.html
Tu chodziło o fałszowanie wina przy pomocy nawozów i kwasu solnego. Chyba chodzi o to samo bo pojawia się motyw zarekwirowanych 600 tys butelek.
Ja osobiście już rozpocząłem zbiór winogron 2 tygodnie temu, jutro druga, większa tura. Z racji ilości trunek się robi w beczce 120L a potem przy pomocy paru podstawowych praw fizyki i chemii zrobię z tego coś bardziej skoncentrowanego 😉 zgodnie z zawołaniem rycerzy Jedi „Mocy przybywaj” 😉
Wino do spożycia raczej wolę kupić, ostatnio przypadło mi do gustu cabernet sauvignon shiraz marki Kumala.
Kiedys była afera z kwasem siarkowym w winie austriackiem (mam nadzieje, że nie Veltiner), z włoskimi kilka razy. Ale Frescobaldi, jak i Antinori, to rody arystokratyczne wytwarzające wino od wielu setek lat.
Frescobaldiego znam tylko Girolamo 😉 Ponoć nie ma pewności, czy był ze słynnym rodem spokrewniony:
http://en.wikipedia.org/wiki/Girolamo_Frescobaldi
http://www.youtube.com/watch?v=ZOmcWXn2cKY
W Austrii byla istotnie afera winna przed kilkudziesieciu laty. Polegala na tym, ze do wina dodawano glikol. Ponoc poprawialo smak. Powstalo nawet zawolanie „zum Wohl mit Glikol”. Oznacza to mniej wiecej. Na zdrowie z glikolem.
Wydalo sie w krótkim czasie i posypaly sie wyroki. Najwyzszy wymiar byl 12 lat na sztywno czyli pelna odsiadka bez mozliwosci wystepowania o zlagodzenie wymiaru za dobre sprawowanie. Kontrole sa bardzo ostre i robione bez zapowiedzi. To samo dotyczy gorzaly. Kontrolowane sa butelki czyli gotowy produkt. Ostatnio zreszta, po aferach z podrabianiem serów wloskich i drozyzna szaleje spozywcza obyczajówka.
To samo dotyczy równiez kontroli jakosci wody i innych napitków.
Moja niemiecka czesc rodziny zawsze wyjezdza z walówkami produktów prosto od biologicznego rolnika, po wczesniejszej, starannej degustacji i zapoznaniu sie przebiegiem produkcji.
Pan Lulek
Girolamo Frescobaldiego też można fałszować… 😉
Pyra zjadła sobie resztę wczorajszych podgrzybków, tym razem z jajkiem i jest pełniutka pozytywnych uczuc do całego świata Właśnie rozmawiaółam z koleżanką, kt5órej syn zabrał nas na grzyby tydzień temu. Wstępnie umówiłyśmy się na wyprawę do lasu za tydzień, w sobotę.
Z dzisiejszej relacji Gospodarza (ktora sobie zreszta poczytuje wielokrotnie, bo ma uroczy nastroj spokojnego letniego wypoczynku, bardzo mi odpowiadajacy) wylowie: gumowe buciki i zupe dyniowa
buciki zabrzmialy mi dziecinstwem, tak moja babcia mawiala, np. na wycieczki turystyczne trzeba miec porzadne, dobrze zawiazane buciki.
Babcia byla ze Lwowa i te buciki tak mi stamtad zabrzmialy.
Zupa dyniowa – po prostu czekam na kolejny wpis z przepisami – ciekawe jak ja przyrzadzaja w innych zakatkach swiata.
No i jeszcze z wczorajszego – uwaga o brzydkim zachowaniu i jezyku.
Ponoc polski jezyk dla obcokrajowcow brzmi agresywnie, jakbysmy sie klocili (nigdy mi to do glowy nie przyszlo) – moze mowimy za szybko, za glosno, nerwowo, moze samo szeleszczenie jezyka nie jest przyjemne. A jak do tego doda sie jeszcze brzydkie wyrazy ….
gawle, ze rower moze wyprzedzic samochody to pryszcz ale wyobraz sobie cos takiego:
Lazurowe Wybrzeze, korek samochodow na waskiej uliczce w jednym z miasteczek. Po trotuarze pomalenku idzie elegancka, starsza (mocno) pani z laseczka i pieskiem. My stoimy, ona nas pomalenku wyprzedza, poruszamy sie docieramy do nastepnego skrzyzowania, pani pomalenku z laseczka i pieskiem nas bierze, no i tak przez jakies 20 minut. Na mecie byla pierwsza!
Wando TX, dopiero dzisiaj obejrzałem sobie Kamę (z kapustą) i muszę przyznać – the girl’s attractive! 😎 Jej wegetariańskie upodobania w ogóle mi nie przeszkadzają, bo gdybyśmy jedli z jednej miski. to więcej dobrego zostałoby dla mnie. Przekaż jej ode mnie serdeczne pozdrowienia! 🙂
Bobiku – przekaze, Kama sie ucieszy.
Pawle, afera z kwasem solnym i innymi chemikaliami dotyczyła win w cenie 2 euro za litr. Dyskutowaliśmy o tym wiosną. Fałszowanie win DOGC to inna półka cenowa. To tak jak robić parmezan z polskiego mleka i sprzedawać jako reggiano.
Czy coś mi się zdaje, czy ktoś dziś pytał jak się robi taką mordkę z przymrużonym okiem?
To jest bardzo proste – naciska się średnik a następnie nawias prawy. Do mordki bardzo rozchachranej naciska się dwukropek a potem D i już.
Najtrudniej jest zrobić mordkę czarną, kudłatą, ale moi psi rodzice próbowali tak długo, aż im się udało. 😀
Osobiście nie lubię zupy z dyni, ale wiem, że nasza polsko – włoska Marialka robi jakiś ponoć pyszny, dyniowy krem, zupę na ostro, wytrawną, wzbogaconą „Scieżką” śmietany – kremówki. Jak już pisałam, Marialka się właśnie remontuje, ale w przyszłym tygodniu już przepisy będzie mogła podać
Moja zupa z dyni
Dynię pokrojoną w kawałki ugotować do miękkości w bulionie warzywnym, dodać pół łyżeczki curry, zmiksować, dodać śmietanki, ewentualnie przyprawić solą i pieprzem. Na suchej patelni przyrumienić bułkę pokrojoną w drobną kostkę, dodać łyżeczkę masła i wcisnąć ząbek czosnku, zamieszać i zdjąć z ognia. Podawać zupę posypaną grzaneczkami, osobno podać tarty parmezan. Zupa powinna mieć konsystencję kremu. To zależy od odmiany dyni i od ilości bulionu.
Dyniowa zupa zarejestrowana i bedzie wyprobowana. Dzieki.
Zupa z dyni dobrze znosi dodatek imbiru i cherry wytrawnego. Wedlug mnie, najlepsza na zupe jest dynia muskatowa lub hokkaido.
podczas gotowania w wywarze mozna dodac zmielone, poprzednio upieczone kasztany no i oczywiscie imbir a nawet winko biale, potem smietanka i jak kto chce z grzankami lub bez
W zasadzie solidaryzuję się z Pyrą w sprawie zupy dyniowej – nie lubię, ale jak już muszę ją zjeść (zupę, nie Pyrę), to bardzo ułatwia mi to dodatek oleju z pestek dyni, który uwielbiam pasjami.
Ale cherry bym do zup nie dodawał, nawet wytrawnego. Za to sherry jak najbardziej. 🙂
Nie pisałam nic o winku białym, ale też czasem dodaję. Ja prawie do wszystkiego dodaję jakieś winko 😎
Curry mam z Mauritiusa, przywiezione przez szwagra i tylko tego curry używam, co miałam ze sklepu – wyrzuciłam.
Bobiku, oczywiscie masz racje 🙂 tylko sherry!
Czy zupa z curry to to samo co zupa z kury? 😀
Teraz opiszę jakiej zupy z dyni szczególnie nie lubię, choć uwielbiał ją mój Osobisty, więc gotowałam:
Dynie pokrojoną w kosteczkę rozgotować w osolonej wodzie. Zmiksować, albo przefasować przez sitko. Zalać mlekiem (ok 50%/%50) Z surowych, utartych ziemniaków starannie odcisnąć sok, dodać pół jajka, 2 łyżki mąki i sól. W rękach kręcić małe , ziemniaczane kulki i gotować je w zupie do wypłynięcia. Podać. To jest poznańska „zupa z korbola z kulonkami”
o słodkie drzewo! /krzyknęła pietruszka/ czego to ludziska nie zjedzą..
prawdę piszac to mój gust kulinarny jest trochę prostolinijny, zupy z dyni chyba bym nie zjadła ale kto wie. może smaczniejsza by była z tymi kulkami ziemniaczanym..
ale fajny kod eeee
zawsze do szału doprowadzałam otoczenie sposobem jedzenia , teraz sie staram ale mało dań mi smakuje. bardzo lubie jednak jak Wy sobie dogadzacie smakowo -wirtualnie
lubię gruszki i pomidory. przykro mi że nie mogę tutejszych blogowiczów uraczyc jakimś super przepisem na ślimaki albo żaby np.
Bry!
22C i lekko zamglone słońce, przez parę dni ma być ciepło, liczę na dojrzewanie pomidorów i bardzo proszę wstrzymać wszelkie zakusy na przymrozki (to apel „to the Man Upstairs”).
Dojrzewają pózne maliny, w jednym miejscu pod sosną jest ich tyle, że rozważam ocet Heleny. Jakoś im pasuje to miejsce, bo w dwóch innych miejscach są całkiem rachityczne.
Lubię dynię w occie, pasjami! Wchodzi każda ilość. Zupę z dyni chyba jadłam, ale widocznie nie zostawiła na mnie żadnego wrażenia, skoro nie zapamiętałam.
Bonnie robi coś z dyni do indyka na Thanksgiving, taką gęstą pastę. Byłaby dobra, gdyby ją doprawić jakoś, ale Bonnie nie używa zadnych przypraw do niczego – każdy musi sobie sam dosolić i dopieprzyć, nawet dochrzanić czy co tam. O ziołach mowy nie ma. Trochę mi to przeszkadza, bo jednak doprawiać należy w trakcie gotowania, żeby się to i owo pożeniło. Ziemniaki posolone na talerzu to nie to, nie mówiąc już o mięsach i innych inszościach. No ale to nie moje gary, to w nich nie mieszam, tylko dziękuję za ucztę! Tylko tutaj obgaduję 😯
No ale rozmawiamy o obyczajach kulinarnych, nie? 😉
Gospodarstwa podróż rzetelnie opisana i obfotografowana, trzeba by to kiedyś objechać.
A czy ktoś ma przepis na takie frutti di mare, jak na czwartym z kolei zdjęciu gospodarza? 😆 Ja podejrzewam, że ten owoc morza najbardziej lubi dodatek białego wina, ale może ktoś ma jeszcze inne pomysły… 😀
a szczypior to niech pisze i nie ma mi za złe. żartowałam. ja swój ten w doniczce obciełam żeby podrósł i dlatego pytałam.
Ja pamiętam z dzieciństwa jakąś bryję z dyni z mlekiem i ryżem 😯 Dla mnie definicja mdłego jedzenia 🙁
Ale kompot z dyni (twarde, pomarańczowe, prawie przezroczyste kawałeczki) z cukrem, cytryną i goździkami kocham do dziś i wolę od ananasa z puszki. Ananas tylko świeży i dobrze dojrzały przed zbiorem.
I jeszcze chałwa z prażonych pestek dyni ubijanych z cukrem w moździerzu…
ja nie mam pomysłu . kiedys jadłam te mare ale jak guma było i nie chce więcej.
lubie proste dania. malo przetworzone. kiedyś jak zjadłam chamburgera wiadomo skąd to malo nie umarłam. taka moja uroda . ale juz nie bede o tym pisać tylko czytać
Gruszko, chyba tego szczególnego mare porządnie sobie nie obejrzałaś. Na pewno by Ci się spodobał! 🙂
Pomidory!!! Dzień bez pomidora to dzień stracony!
Ku zgorszeniu niektórych kulinarnie poprawnych jem je na okrągło cały rok, a nie tylko sezonowo. A niech się gorszą 😉
Gruchy też są wspaniałe. W tym roku kupiłam gdzieś w okolicach podwarszawskich, grzechem byłoby nie zatrzymać się przy drodze i nie kupić od ogrodników.
Też lubię kompot i dynię marynowaną, słodko – kwaśną. Pięknie wygląda szczególnie jeżeli łyżeczką wytnie się dyniowe kulki. Marynata wymaga sporej ilości cynamonu i kilku goździków.
hihi teraz jest fee1 . ta szczęka to ma poczucie humoru
gotowanie wymaga cierpliwości a przede wszystkim czasu. wprawdzie umiem gotować ale wszystko jest jakies osobne. zupa to; osobno woda , osobno jarzyny, osobno przyprawy.
Mama zwróciła mi właśnie uwagę, że Gospodarza o 19.16 napisałem małą literą. To nie przez brak szacunku, tylko przez szczeniaczy brak koncentracji. 🙁
bobiku! jam mało rzeczy nieobejrzałam. musze się pilnować , bo macie tendencję szukania podtekstu we wszystkim. proszę mnie czytać jednoznacznie
Gruszko,
gumowate mare to za długo gotowane mare.
Bobiku,
to mare na czwartym zdjęciu trochę jeszcze niedosmażone 😉
ja musze pisać małymi literami bo niewygodnie bardzo dużymi. BOBIKU!
sama widzisz Alicjo jak ważne jest właściwe przygotowanie jedzenia. takie mare gumowate raz na zawsze mnie ostręczyło od tegoż i koniec.
… zle sie wyraziłam, otóż gumowate mare jest po prostu za długo poddawane obróbce cieplnej, już to gotowane, już to podsmażane, czy też jakikolwiek inny sposób 😉
Mojej Mamy dynia marynowana nie była słodko-kwaśna, tylko kwaśno-pieprzna. Taka lubię 🙂
Do tej pasty Bonnie ja bym dodała przede wszystkim soli, pieprzu i trochę soku z cytryny.
wiele razy widziałam jak zmienia się skóra, włosy i samopoczucie w trakcie odpowiedniej diety a może raczej napiszę potocznie, jedzenia. to niesamowite jak wazne jest to co jemy. nie jestem zwolennikiem żadnej konkretnej diety, chociaz mam tendencje do tycia. uważne jedzenie to polowa sukcesu, jezeli chodzi o zdrowie.
marynaty to jest to!!! dobrej nocki zyczę Wszystkim i snów o Toskani..
Alicjo, ale wyobraź sobie to mare na zdjęciu jeszcze trochę podpieczone, w towarzystwie figi zawiniętej prościutko, Montepulciano alla polacca i paru źdźbeł Traviaty! Zazdrość zbiera, że nie dla nas takie specjały… 😉
Mare w końcu się pochwaliło, że się jednak podpiekło 😉
Bo na Zjezdzie to mare było białe, jakby dopiero co z ciupy wyszło, takiej ciupy bez spacerniaka nawet.
Jak to nie dla nas – jak się zawezmiemy, to odwiedzimy Italię, Bobiku! I też będziemy się moczyć (o bucikach nie zapomnieć!), i te figi rwać i zawijać w prostituto, ale ja spróbuję innych win, bo Montepulciano u nas na półkach do wyboru, a że tanie, to najczęściej je kupujemy. Z Traviatą miałabym problem – już nie travię 😯
Pyry też mają w domu 2 butelczyny Montepulciano i 2 wina portugalskiego (różowe, lekko musujące i czerwone), dwa likiery, 2 gatunki whisky, 2 koniaki i 1 calwados tudzież resztę absyntu , jest jeszcze butelka nalewki truskawkowej i nalewki aroniowe, które dopiero dojrzewają, nalewka orzechowa w tym samym stanie, nalew na jeżynach (mało), a na zrobienie czeka dzika róża i tarnina (nie miał kto zebrać. mOżE UDA MI SIę KUPIć I to już pełny stan naszej „piwniczki”
A ja tam lubię zupę z dyni jako danie śniadaniowe. Moje obie babcie robiły. Dynia jest zdrowa zwłaszcza dla cukrzyków, a jedna z babć jest diabetykiem. Podgotowane kawałki w małej ilości osolonej b. lekko wodzie, rozgniecione, zalane mlekiem. Gdy się trochę pogotują, dorzuca sie zacierki i gotuje do miękkości. Potem ew. posłodzić do smaku lub zostawić takie lekko osolone.
Zainteresowanym – http://teledyski.onet.pl/10173,3981321,teledyski.html .
Małgosiu, jakby to danie było dobre na cukrzycę to byłoby już po cukrzycy? Czy o samą dynię szło?
Tereso S.,
Małgosia nie napisała, że dynia leczy cukrzycę;)
Cukrzycy muszą uważać, co jedzą, dynia prawdopodobnie nie koliduje z dietą cukrzyków.
Ale nie o tym chciałam. Napisałam pod adresem Teresy na blogu taka mini-recenzję z 70-ciu stron „Obywatelki”, bo może lepiej na gorąco, i porwało mi ten wpis w kosmos. Użyłam słowa , chyba zakazanego przez Łotra 😯
Ja to odtworzę, ale nieco pózniej i postaram się okpić Łotra 🙂
Rozmaite, w tym wspaniałe dyniowe przepisy:
http://pumpkin.pl/przepisy.htm
Najbardziej ulubioną moją potrawą jest galia z dyni (danie z Azerbejdżanu). Pyszota!
Gruszko,
skóra, włosy i samopoczucie zmieniają się chyba najbardziej pod wpływem hormonów, potem dopiero jedzenia, witamin i takich tam. Jak organizm jest zdrowy i dostanie co mu potrzeba tj. odpowiednie odżywianie, dużo ruchu na świeżym powietrzu i mało stresu, to taki organizm jest przyjemny do oglądania 😉 Moim zdaniem.
Piekę placek z jagodami na jutro, a właściwie dzisiaj.
zaraz przepatrzę. Pumpkin pie nie lubię, a to tradycyjnie na Thanksgiving, na szczęście nikt nie zmusza…
Właściwie dynia jest bardzo wszechstronna, można na słodko, kwaśno, pieprznie i jak tam jeszcze. Dla mnie marynowana przebija wszystko, ale to „wszystko” z dyni, co zdążylam zjeść, to zaledwie z 5 dań, albo i cztery. Dzięki za sznureczek, w tym pumpkinowym kraju jak nic sie przyda, to wręcz darmo rozdają przy drogach, tyle tego.
No i żurawina, to osobny rozdział, nie miałam dzisiaj czasu, zeby napisać o tym – nieodzowny dodatek do „thanksgivingowego” turka, pardon, indyka. Prosta galaretka, kilka minut gotowania z dowolną iloscią cukru (ja daję mało). W Pn. Ameryce Zurawine uprawia się, na skalę przemysłową, cały rok jest dostepna, jak nie świeża (zawsze gdzieś jest swieża na tym kontynencie), to mrożona. O walorach nie muszę rozprawiać, ja uwielbiam soki, a Jerzor co rusz domaga się dżemu, który przypomina mu dżemy wiśniowe. Cos w tym jest.
Jeszcze o dyni – Panowie powinni zajadać pestki z dyni, bo to dobrze robi na prostatę (nie żarty!) i zaznaczam, że nie leczy, a zapobiega temu i owemu 😉
Jakis czas temu temu zrobilam zapiekanke z dyni. Dynia ugotowana (a moze upieczona?) przetarta – ale, co tez ja do niej dodalam? Nie pamietam, bo to byl eksperyment. Na pewno sol i pieprz; maslo; moze jajka? tarty parmezan? Pamietam tylko, ze bylo to dobre…..Potem przerzucilam sie na zapiekanke ze slodkich ziemniakow, bo tez ladnie wyglada, ale mniej roboty. Moze w tym roku okolo Thanksgiving znow zaeksperymentuje i wtedy napisze.
Mysle tez o zupie dyniowo-warzywnej podanej w malych wydrazonych dynkach.
I jeszcze jedno – sklep Trader’s Joe rowniez w okolicach Thanksgiving sprzedaje lody o smaku dyniowym. Calkiem dobre!
Dzień dobry.
W nawiązaniu do wpisu Małgosi (21:54) – ja już kiedyś doczytałam się ,że substacje wyktyte w dyni mogą zastąpić lub znacząco obniżyc dzienną dawkę insuliny u chorych na cukrzycę , regenerując przy tym uszkodzone przez cukrzycę komórki trzustki.
A do Pyry (19:01) mam pytanie :
ile tych ziemniaków potrzeba na kulki do dyniowej zupy ?
Grażyno – niedużo tych pyrek trzeba. Tak ze 3 większe, bo i tak kulanek wyjdzie z tego sporo. Czy zauważyłaś moją prośbę do Ciebie na zakończenie naszej 1000 – wpisowej epopei?
Dzień dobry, dynia jak dynia, ale te dodatki. Jakoby gdyby nie towarzysząca cukrzycy drożdżyca/grzybica cukrzycy nie przepadaliby za słodzeniem a i mączeniem czego się da. Moja znajoma, której dramat tu wspominałam okazała się mieć mocno rozwiniętą cukrzycę (cukier 500 !) i grzybicę, która wyszła jej na wierzch zajmując znaczną (200 cm2) powierzchnię skóry.
Wszystko dlatego, że lekarze z którymi miała do czynienia przez pierwsze 3 tygodnie zapaści zdrowotnej mieli się za jasnowidzów (albo oszczędzali na badaniach jak i oględzinach chorej dla zysku i w pieniądzu, i w czasie) w sprywatyzowanej już opiece zdrowotnej na poziomie podstawowym (lekarz rodzinny, inaczej – pierwszego kontaktu). W drugim szpitalu robiono badania, tyle że nie takie jak były potrzebne (sztampa?).
Teraz już jest lepiej (trzeci szpital, chyba od czterech tygodni, w drugim była kilka godzin i ją odprawiono do domu, z pierwszego po może godzinie przewieziono do drugiego), ale ponoć pół roku nie starczy (wiem od lekarza) by te trzy tygodnie odrobić. Lepiej na siebie uważać, czyli jednak się trochę uczyć, żeby nie być bezbronnym i bezradnym wobec każdego zawirowania jakie się zdarzy bo w obliczu ignorancji cierpi się nad konieczność. Znajoma doświadczyła najgorszego.
A w nawiązaniu do wpisu Gospodarza zauważę, że podróż ze wszech miar atrakcyjna a nasa makowa nadaje się również do naleśników (robiłam), oraz że mak może być więcej niż jest być wykorzystywany.
Pozdrawiam wszystkich Państwa. Teresa
Widzę, że wszyscy zajęci poważną robotą albo wyjazdami poza miasto, to i Pyra zajmie się odgruzowaniem mieszkania co nie co i pomyśli co by tu sobie dzisiaj ugotować. Może zresztą niczego gotować nie będzie, a odgrzeje sobie resztę bigosu. Na zjedzenie czekają też ostatnie malinowe pomidory. Pewnie z nich będzie sałatka na kolację. Zupełnie nie rozumiem skąd mi się codziennie zbiera piaskownica na podłodze – obuwie zmieniam, nie mieszkam na parterze, żadne dzieciaki w trampkach po mieszkaniu się nie pętają, Radek ma łapki wycierane po spacerze, a piasku jak na Saharze./ Rośnie w domu, czy jak?
Wina z Montepulciano sa dostepne na calym swiecie w umiarkowanych cenach. Wszystko dlatego, ze tamtejsi winiarze zalozyli przed laty spóldzielnie produkcyjna czyli tak zwany kolchoz. Zrobili zrzutke ziemi, maszyn i umiejetnosci. Po kilku latach pracy jak na swoim wyszli na swoje i teraz sa winna potega na skale swiatowa.
Bylem, widzialem, jadlem i pilem. Niechaj mi nikt nie wciska kitu o przewadze swieta 1 Maja nad rocznica Rewolucji Pazdziernikowej.
Pan Lulek
Uwaga, Uwaga.
Pyra właśnie została prababką po raz drugi.Tym razem urodził się dziedzic nazwiska, nadzieja rodu – Allan , syn Łukasza. Wredny wnuczek nie zadzwonił – wiadomość dostałam od Młodszej z Florencji.
Hura, hura, gratulacje Pyro! A Dziedzicowi zdrowia, mądrości i ciepła Rodziców życzę.
Pyro, to jesteś Praprapyrą!!! Gratuluję kolejnej gałązki, też bym chciała 🙁
Haneczko – doczekasz się. Prędko zleci, a narazie jesteś zbyt smarkata na takie dostojeństwo
Allan… żeby tylko z tego jakiś Poe nie wyszedł 😯
Wszystkiego najlepszego prawnuczkowi i prababci! 😀
Doroto – kilka dni temu używałam sobie na „modnych” rodzicach, którzy dzieciom modne imiona nadają… To, że ja sobie poużywałam, to nie znaczy, że moi potomkowie rozumniejsi.
Pewnie i tak bedzie z niewgo Alek, Aleczek. Pyro – gratuluje! 🙂
Zajrzalam na strone o daniach z dyni podana przez Dorote z Sasiedztwa, calkiem ciekawa. Moim ulubionym szybkim daniem jest dynia gotowana na parze, potem robi sie z tego puree z dodatkiem masla, a dla smaku dodaje sie, oprocz soli i pieprzu, troche (tylko dla zapachu, a nie slodkosci) syropu klonowego, albo brazowego cukru, i po pol lyzeczki startej skorki z cytryny i (albo) limonki. Wychodzi danie lekkie, eleganckie, i szybkie w wykonaniu. Podapatrzylam je w jednej z okolicznych restauracji, i spytalam sie ich o przepis. Podobnie placek kruchy z nadzieniem z dyni robi sie zupelnie inny, gdy doda sie do nadzienia nieco startej skorki pomaranczowej, a zmniejszy nieco ilosc przypraw korzennych.
PS Tereso, kapusta sie udala i zyskala uznanie znajomych. Przepis zastosowalam w calosci, wlacznie z mierzeniem czasu gotowania przy pomocy sredniej dlugosci rozmowy przez telefon. A co jedzenia szpitalnego, to nawet tutaj nie jest wiele lepiej, bo chociaz czasem lepiej wyglada, to kiedys dietetyczka szpitalna przyznala mi, ze nawet pieczone ziemniaki pochodza z puszki, i tylko potem sa „dopiekane w kuchni szpitalnej”.
Smarkata! Toż ja z papierka prawie półwieczna! Matrona się pra pra znalazła! Aż tu słyszę jak chichoczesz 😆
Bry!
Szaro-buro, a miało być słonecznie, na szczęście zimno nie jest. Tylko ma padać 🙁
Pyro,
obrastasz prawnukami! Według zwyczajów kanadyjskich (pn. amerykańskich w ogóle) babcia-prababcia powinna dziergać skarpetki dla takich szkrabów. Jakby co, pomogę 🙂
Alicjo – po Pyrowym dzierganiu populacja Pyrlandii zmniejszyła by się o połowę. Ze śmiechu, chichotu i ryków. Na drutach umiem oddzielnie – albo samo prawo, albo samo lewo – razem ni hu, hu – wszystko mi się myli, bo nie rozpoznaję , co na drucie siedzi. Kiedyś umiałam szydełkować ale dzisiaj już oczy do bani. I o jakich skarpetkach tu mowa? Ty nic nie pomożesz, chyba, że sama udziergasz. A młodzi i tak nie docenią.
Jak nie docenią, to nie wiedzą, co tracą. Ja swojemu siostrzeńcostwu z zapałem dziergałam i było to bardzo kolorowe towarzystwo, Ewa i Gabik. Wtedy pruło sie stare i przerabiało na nowe, juz o tym klepałam nieraz, ze chciałam jak najbardziej kolorowo, a nie brąz-beż.
A potem dziergałam dla Maćka. Skarpetki ostatnio dla koleżanki Ulli z Niemiec, niby nic, ale siedziałysmy, popijałysmy wino, rozmawiałysmy, a mnie druty i wełna latały w rękach. Teraz trochę trudniej by latały (choroba zawodowa), ale jakby co, potrafię 🙂
To zrobiłam 2 lata temu dla zaprzyjaznionego dzieciątka. Niestety, wyrósł 🙁
Przyda sie nastepnemu? 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Works/New_works/kids_stuff/hpim3388.jpg
Mnie by się przydało! Takie pompony znakomicie się szarpie i tarmosi, zwłaszcza jak ktoś z drugiej strony trzyma za czapkę. Można sobie przy tym straszliwie warczeć i udawać bardzo groźnego psa! 😀
Jak ludzki szczeniaczek Allan trochę podrośnie, to możemy się pobawić razem. A na razie życzę słoneczka wesołego jemu, rodzicom, dziadkom i Prapyrze! 🙂
Alicja – prześliczne. Byłabym skłonna zostać matką po raz kolejny żeby dostać dla malca coś takiego. Niestety – widoków na to żadnych
Bobik,
nie ma sprawy, mogę taki pompon zrobić, nawet obustronny, to znaczy dwa połączone sznurkiem 🙂
Oj, ponuro i popaduje 🙁
Jerzor poleciał biegać mimo wszystko, jak kto chce sie katować, to nie zabraniam. Niech ta.
Nic nie gotuję, idziemy w gosci, relacja potem!
do nemo… jak zwykle masz rację ale ja nie o takich czynnikach pisałam. hormony tak i jeszcze raz tak. miałam na mysli czynniki zewnetrzne. wiem to z doswiadczenia i eksperymentów /że tak napiszę ogólnie./ co do dyni, to nie rosnie ona u nas więc może dlatego jest mi obca. podobnie jak to, że nie mieszkam nad morzem a z ryb lubię śedzie marynowane. i wydalo się . Nie jestem obywatelem świata.
Gdzie wszystkich dzisiaj nosi? Kto pił ze mną toast za nowego Człowieka (czka)? Alicja w gościach, Haneczka ma pewnie gości w domu, bo to Michała, a więc sukcesora, Lulek pewnie odpoczywa po produkcji produktów, a gdzie reszta? Magdalena, PaOLOre, Antek? Nirrod też zamilkła i Iżyk w milczeniu podziwia Walonki…
To ja zajrzę za godzinę, bo pogadać nie ma z kim.
A poszczekać z kimś to nie łaska? 😀
Obwąchuję właśnie butelkę bordeaux superieur, która stoi na stole. Jakbym tak za nowego ludzkiego szczeniaczka z niej polizał, to rodzice chyba nie mogliby mi mieć za złe, prawda? 😆
Zadnych pretensji, Bobiku. Pyra wzniosła kieliszkiem likieru, bo dla jednej osoby butelka wina to trochę dużo.
Po zapewnieniu Pyry, że awantury nie będzie, wzniosłem od razu trzy toasty. Trzeba korzytać z okazji! Potrójne zdrowie Młodego! 😀
Bobiku,za Paula Newmana , za Jego sztukę, urok i filmy – też wypijmy.
Pochwalony wieczorowo poro, prababciu 😉
Czym madame zapija malutkie zdrówko malutkiego pyraczka? Winko czy szampanik z kartofelków?
Gniewalem sie na tego durnia wordpresa (ze moze przeprosi i odda) ale on cierpliwszy ode mnie. Nic. zara cus tu naklepam. No toc, ze na walów – a niby na kogo. Haneczku, ty zadzwon dla wszelkiego wypadku do curaska – od tygodnia tu nie pada. To chyba najstraszliwsza w historii tego kraju susza!
Pisz, Iżyku, a ja na 15 minut z kolega Bobika się przelecę. Od 3 dni budzę go o 23.00 i hajda – na trawniki. Nie ma mowy, eby mnie targał po plenerach o 3.00 w nocy, jak Anię. Zrobi, co ma zrobić i do 7.30 rano prześpi.
Tak trzymać, Pyro! Młodzieży młodszej ode mnie należy się drobne przeczołganie! 😀
No to za Newmana! 🙁
Hej Pyro!
Gratulacje dla Ciebie i najlepsze życzenia dla Maluszka 🙂
U mnie dziś było ogniście i piromańsko. Pogoda dopisała i 30 grotołazów z dziećmi i psami plus 6 chłopów z piłami łańcuchowymi, siekierami i widłami odkrzaczało górską halę aż do zapadnięcia ciemności. Ogień buzował w 16 wielkich ogniskach, a my pachniemy, jak szynki uwędzone w olchowym dymie 😉 Osobisty powiedział, że jesteśmy nieźle zakonserwowani 😯 Placek z jagodami zniknął momentalnie. Zrobiłam ciasto z kardamonem, jak na te szwedzkie ślimaki, połowę rozwałkowałam cienko, wyłożyłam blachę, posypałam jagodami, a te poprószyłam cukrem i cynamonem i przykryłam drugą, rozwałkowaną połową ciasta. Po upieczeniu polukrowałam lukrem z cukru pudru, soku z cytryny i kirschu. Jutro zrobię taki sam na imprezę pożegnalną tego kolegi, który emigruje do Tajlandii.
Już wróciłam. Radek jeszcze się tłucze po domu, już bez uprzęży, jak to do spania na noc. A wtsaje o tej 23.00 bez grymasów. Cichowołam „Radek” i trzymam smycz. Błyskawqicznie jest przy mnie i pozwala sobie przypiąć. Na dworze też jest pełen wigoru ale juz nie robi awantur, że nie chce do domu. Wraca spokojnie. Za 10 minut ędzie spał.
Nemo, to ile tych placków musiało być dla takiej gromady męskiej ( o żonach, dzieciach i psach nie wspominając)?
Dla psów tych placków w ogóle nie musiało być. Wystarczyłby zwykły kawałek kiełbachy, albo i najordynarniejsza lebera. 😀
Iżyku zasuszony, u córaska trochę pokapało, ale ona nad samiutkim morzem. Klep, bo Twoje klepanka to balsam dla duszy.
Pyro, nasz sukcesor padł obżarty ukochaną sałatką warzyną. A ja, zamiast zbierać siły na jutro, popijam za Newmana.
Nemo, czy Ty jesteś do zdarcia? Bo wychodzi mi, że to niemożliwe 😯
A Pyra jest zmęczona i chętnie się położy.Dobranoc.
Haneczko,
jestem do zdarcia jak najbardziej, np. głos mam od tego dymu i gadania kompletnie zdarty 🙁 Od poniedziałku zacznę się regenerować 😉
Pyro,
placek był na jedną dużą blachę 42×40 cm i nie miał za zadanie nasycić tych wszystkich ludzi, ale tradycji stało się zadość i każdy dostał po sporym kawałku. Poza tym był kociołek zupy i każdy miał swoje zapasy do jedzenia i picia. Swoją drogą zanosiło się na znacznie mniej osób, organizator skarżył się na liczne rezygnacje, ale jak poinformował w internecie, że będzie placek z jagodami… Było 30 osób różnej płci, a dzieciaki całkiem małe (1-5 lat) psy nie dostały ciasta, bo to niezdrowo. 2 lata temu zrobiłam dwie takie blachy i niosłam je z pomocą kolegi godzinę marszu pod górę 😯 tym razem było bliżej, ale też pod górę i jeszcze był bród (szeroki potok bez kładki).
Dobranoc Pyro, ja Ci odpowiem bo jak zwykle nie mogę spać. Gratulacje z okazji pojawienia sie nowego czlowieczka na planecie Ziemia. Oby slońce rozświetlało mu bużkę zawsze a uśmiech był wiernym towarzyszem. I niech spotyka tylko życzliwych ludzi a drogi którymi bedzie chodził prowdziły Go do celu. Dobranoc.
Widzé, ze sobota. Czyli ze od wczoraj do pojutrza rana jeden wielki „babski wieczór”! A ja tu chcialem o waznych sprawach. Waznych, bo méskich, wiéc nie dla Bobika!
Co to jest „Browning”, sié pytam. A nawet, dla dramaturgii powtórzé – BROWNING. Hé?
Kapitan.
Juz widzé, jak nemo wzrokiem przelata pólki z ksiázkami. Przelata oczywisnie w pamiéci, bo gdzie tam teraz leciec po ciemaku 4 piétra w dól, na prawo, grodzie wodo- i zaroszczelno-odporne odmykac i w sekcji BOR – BRO szukac ksiázek o jakims „Browning”. Karabin? Nieee… To dla naszego nema byloby za latwe. To napweno jest jakas droga czésc do jej zamrazarki. A moze to ten smieszny sport, co trzeba lód przed jadácym garnkiem zamiatac?
Gospodarz. Ten jest latwo przewidywalny. Wlasniesmy zjedli (czy juz mówilem, ze to ja najwiécej zjadlem?) najwspanialsze na swiecie szprotki, jakie tego dnia udalo nam sié kupic (czy juz mówilem, ze to Basia kupila?) w Pultusku, gdy wlasnie mialem odbic flaszké na trawienie. Flaszka byla kupiona specjalnie na te szprotki. Przedni trunek. Za to tylnie rybki. Specjalnie dzwigalem az z samej Kapui-Nowej Gwinei. No i wlasnie ten Browning – mozna otworzyc i winko i konserwe tez sie nim da rozlupac. Tylko myc trzeba starannie, bo szprotki nie sá z pierwszego tloczenia?
A.Szysz. Browning, to o tym kazdy wie, ze to jest marka na ryby. Wédki, kolowrotki, sprzét i akcesoria. Mozna nawet szczypor tym przystrzyc pod mrágowem. Z pawlem, gawlem, a moze i z szawlem.
Nirrod to nie ma o takich rzeczach pojécia, ale jak jej polder wróci, to sié dowie, co to ten browning i jak sié to rozpija w biurze.
Zupelnie co innego Alicja! Ta nie tylko wie co (nie „co”, tylko „kto”!) to jest ten browning, ale ze razem z jerzorem krécá. A ostatrim razem jak u nich byl, to altanké w ogrodzie polamal i zaraz tu wam podam sznureczek, tylko najpierw sié dospié!
Helena (gdyby byla) toby zaraz lekko, wiotko i POtoczyscie, ze ostatni raz z Robertem browningiem rozmawiala jakos tak w lutym ’56 albo ’68… A moze 13 grudnia? POwiedzial, zeby zadzwonila, ale R. dala znac C. ze G. idzie do B. razem z M., wiec niech L. sié od P., bo H. ma go w D. Wiersze? Ach, te jego wiersze. No dobrze, bobiku, skoro prosisz, to zacytujé z pamiéci ale najpierw niech mi naprawiá dach.
Pan Lulek. Pan Lulek wlasnie podrózowal koleja war.-wied. z Gdyni Glównej Towarowej. Zajác musial caly wagon WARS-u ze wzglédu na kadlub, który wiózl do Poznania, do przymiarki, do silnika, do Cegielskiego. Tam poznal… No tak, przeciez go znamy! A na koncu byl ten caly Browning i ze se z okna postrzelali.
Tere fere, moi drodzy. Nie macie pojécia co co jest browning, a janie tylko wiem, ale i uzywam. Ba! Nawet stosujé! Bo browning, trzeba wam wiedziec, jest nie tylko ze identyczny z naturalnym, ale nawet od naturalnego troché identyczniejszy.
Smacznego!
http://www.britsuperstore.com/acatalog/Crosse_and_Blaackwell.html
Iżyku, 😆 😆
to Ty sosy tym farbujesz? 😯
Mój ojciec chadzał z tym na polowania, stryj miał Winchestera.
Karmelizowany cukier i skrobia 🙄 I sos wygląda, jak… wygląda 😉
Má kapité
Jak odpowiem „nie”, to bédzie grzech, a jak odpowiem „tak”… To zbrodnia? No to poproszé o inny zestaw pytan 😉
O sosach, o tutejszych sosach, to mozna caly rozdzial napisac, a farbowanie nie jest wcale jakims specjalnym wynaturzeniem. Sá gorsze dewiacje. Do domuuuu…
Chciałam, to mam. Pójdę spać z niemą (dom śpi) kolką ze śmiechu. Dobranoc.
Iżyku,
jak Ty nas znasz 😯 Uśmiałam się do łez, aż mi resztki dymu z pęcherzyków plucnych wykaszlało 😆 A oni wszyscy śpią i nie wiedzą, co ich rano czeka, rozpuk jak nic 😎
Dobry wieczór.
Wróciliśmy. Gościliśmy u Helenki, mojej dawnej szefowej, a tak w ogóle przyjaciółki. Obchodziliśmy (troche przedwcześnie, bo rodzina zjechała z odległych miejsc ) Rosh Hashanah, czyli żydowski Nowy Rok.
Nikt nie wiedział, który to rok w końcu jest, a ja zanim poszłam, pogooglałam i dowiedziałam się, że to już 5769 rok. No i wyszło, że ja wiem lepiej, niż ci, którzy powinni wiedzieć 😉
Jeść nie dali, bo to trzeba pościć czy jakoś tak, ale słodkości było sporo (nie moja półka), wina też nie, za to szampana „do zerzyganio”, jak mawiają Krakusy. Tyle, że bąbelki po kilku lampkach mnożą się w gardle, toteż niewiele poszło. Dawno się nie widziałam z Leolą (córka Helenki, mieszka w Atlancie), nagadałyśmy się, jakby internetu nie było 😯
Bardzo miły podwieczór wsród starych przyjaciół.
zara zara…
ja zawsze na posterunku do ho-ho, a za mną jeszcze Wanda TX, że nie wspomnę o australijskim zwierzątku!
rozpuk był do bezdechu, trza było w plecy walnąć, żeby wskoczyc na tory.
Iżyku,
sobie wypraszam wciskanie ściemy – nie mam żadnej altanki w ogrodzie! To nie ja!!!
Ale jakby co… to mogę z łuku strzelać, tylko proszę wskazać cel 😉
Byle duży, bo już oko nie to sokole, niestety.
Pyro,
przyznaję się bez bicia, że zrobiłam wariację na temat Twojego pasztetu. Na dno tortownicy położyłam warstwę kartofli puree, na to dałam uduszone kurki, polałam śmietanką, przyłożylam resztą kartofli, posypałam ziołami i zapiekałam przez 10 minut w temperaturze 250 stopni. W towarzystwie focacii – tzn. gotowego ciasta, które posypałam rozmarynem i tymiankiem oraz położyłam na nim kapary, kawałki suszonych pomidorów i grilowanej papryki.
Puchalo – no i tak trzeba. Przepisy to tylko osnowa, a my i tak „wariujemy” jak nam fantazja, zawartość lodówki i schowka z garami pozwolą.
Alicja przewidziała i Haneczka miała rację – spłakałam się ze śmiechu po Iżykowym czytaniu. Tylko mi brakuje jeszcze komentarza Sławka do tego wszystkiego. To dopiero byłaby zabawa.
Dzień dobry!!
Pyro (8;29-wczorajszy wpis), ja zauważyłam i przecież odpowiedziałam na Twoją prośbę . Spójrz na ten mój wpis : http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=576 .
I zatelefonuj do mnie późnym popłudniem , gdy nadal nie będziesz miała tych plików. Na pewno możesz na mnie liczyć.
Wszystkim życzę udanej niedzieli. U nas sympatycznie i mglisto po angielsku , ja k w tej piosence – „gdy wyciągnąłeś palców pięć , to tylko trzy widziałeś”..pamiętacie 🙂 ???
Jeszcze raz wklejam link mojego wpisu do Pyry z 25 września
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=576#comment-86325
Grażyno – nie zauważyłam wcześniej. Gdybyś mogła, to i bez telefonu wrzuć płytkę w kopertę i wyślij. Mój analfabetyzm ma wiele wspólnego z mitycznym przesądem o niemożności. Ani nie ma, a jak wróci, to nie będzie miała dla mnie czasu. Pójdę z płytką do punktu ksero i wydrukuję sobie książczynę.
Pyro,
Gratulacje ! Niech prawnuczek rośnie zdrowo. A nawiązując do komentarza Doroty z Sąsiedztwa z godz. 15.09- jest jeszcze np. Alain Delon 😉 😀
Alicjo,
Dzieła twych rąk są piękne. Myślę, że tego typu wyroby wracają do mody. W tamtym roku furorę robiły komplety szalik+ czapka ozdabiane kwiatkami. Pół miasta je nosiło w różnych wersjach kolorystycznych. A ażurowe czapeczki na lato? W sprzedaży od chyba ośmiu lat? 🙂 Moja mama robi swetry dla swych wnuków i zarówno wnuczek jak i wnuczka uwielbiają je bo są kolorowe i oryginalne. Starszy wnuk, tzw. młodsza młodzież, nie pieje tak z zachwytu 😉
Szwagier przegrał mi książkę na płytę. Wspaniała!!!! Dzięki.
Niedzielny poranek i wszyscy zbożnie zajęci, albo „wyjechani”. Pyra duma nad obiadem. Radek ma niedzielne wątróbki, jego seniorka zje kawałek rozgrzanego prosiaka imprezowego z chrzanem, piklami i sałatką pomidorowo -paprykową. Deseru nie będzie. Są winogrona białe, wielkie (za wielkie). Wczoraj się psiak dopraszał, kiedy Pyra jadła owoce. Dostał w sumie trzy kulki, ale okazało się, że nie zjadł żadnej. Potraktował je jak mini piłeczki i poroznosił po trawniku.Zadzwoniła Ryba już ze stałej bazy wycieczkowej. Apartamenty czyste i wygodne, miejscowość urokliwa z widokiem na Wyspy Liparyjskie, ale do morza mają 2,5 km. Zamówiłam sobie u córek 3-4 gorzkie pomarańczki (alkoholowo myślę). Już ub. roku pytałam o nie na blogu i wtedy Helena mi powiedziała, że sezon na nie jest jesienią. Więc właśnie teraz.
Iżyku, jestes psychologiem ? Swietnie wszystkich opisałeś. Porechotałam sobie nieżle . Mam zmartwienie z tymi Hawajami , bo kiedys pokazywali w tv że jest tam pełno żabek i taki roba jazgot że trudno wytrzymać. Musze to jednak przemyśleć. Nie mam nic do rechotania ale żeby az tak…
Melduję się z szychty 🙁 Codziennie po pracy chodzimy z panem mężem na leśny spacer. Bez tego zapomniałabym do czego służą nogi. Jeszcze trochę, a bedę miała odciski na zadku 🙁
Ukrzesłowiona haneczka.
Dzień dobry wszystkim!
U mnie pakowanie, drobne naprawy, poszukiwania znikniętego śpiwora itd. W kuchni rośnie ciasto na placek z jagodami, Osobisty w kwaśnym humorze, bo pogoda jak drut, a my musimy do stolicy 😯 A ja mam kod baca, czy to znaczy, że mam zostać w górach i nie jechać nad żadne morze? Jutro na początek 4-5 przełęczy, każda powyżej 2000 m, a najwyższa – Umbrail 2501 m.
Haneczko – dość trudno o odciski na siedzeniu. Mówi Ci to kobieta siedząca od kilku lat na czterech literach. A Ty siedzisz na dodatek z Chinczykami, czyli z cierpliwymi ale i mobilnymi osobnikami.
Nemo – toż kumpel emigruje do Azji, a dokąd Wy się wybieracie z Osobistym?
No to Ci pomogę gruszeczko z ogonkiem, byś się nie zmęczyła przemyśleniami o żabnych wariacjach
wariant damski:
on leży, jemu leży, a ona rechocze
wariant męski:
on leży, jemu stoi, a ona nie kuma
Tu jest pięknie gdzie jestem. Świeżą bryzę ogrzewa planeta słońce. Mam nadzieje ze te wszystkie faktory odpowiednio połączę i po zejściu z wody jeden z powyższych wariantów będzie możliwy. Przeciem nie Entenrich.
Pyro, mama dowiedziała się kiedyś od nieludzkiego lekarza, że winogrona potrafią doprowadzić u psów do zatruć nawet śmiertelnych. Nie u wszystkich, tylko u tych, które jakiegoś tam enzymu nie mają, czy też mają za dużo (zginęło w mrokach niepamięci). W każdym razie mama woli nie sprawdzać, do której grupy ja należę i winogron nie daje mi nawet do zabawy. 🙁
Wyobraźcie sobie kod bbee – tak właśnie pomyślałam o zabawie Radka winogronami po rewelacjach Bobika. Nie miałam pojęcia0. Dzięki za ostrzeżenie. Dobrze, że nie lubi.
Pyro,
kumpel emigruje do Tajlandii, ale nie nad morze 🙁 tylko w jakieś tajskie zadupie na granicy z Laosem i niedaleko Mekongu. Tam latem jest 38-40 stopni i wilgotno, a w nocy nie chłodniej 😯
My zaś z Osobistym jedziemy do Polski przez kilka wysp chorwackich i Swiętego Michała 😉
Nemo – gdybyście zahaczyli o Pyrlandię , a nie tylko o południowe kresy, to wpadnijcie na kawę.
Czytając rakiem doszedłem do Iżyka i rzeczywiście mnie pękło 😆
Czy pękanie przed południem jest zdrowe? 😯
Warto było już z rana odpalić komputer…powitać wszystkich!!
Przeczytać Iżyka i sturlać sie pod stół!!
Ja tak pięknie nie potrafię, ale opiszę Wam sytuację która mogłaby być
fragmentem scenariusza jekiegoś medyczno-komediowego serialu.
Rzecz się działa kilka dni temu, więc już bądz co bądż w XXI wieku.
Szpital w Warszawie, stolicy europejskiego kraju średniej wielkości.
Miałem przykrą konieczność skorzystania z pomocy lekarskiej, szpital, ostry dyżur. Pani doktór odynuje prześwietlenie. Jadę windą, 3 piętro, korytarz, jest pracownia RTG. Na korytarzy przechwytuje mnie akurat przechodząca kobieta w białym fartuchu, pyta co i po co, prosi czekać bo pani doktór wyszła na chwilę. Czekam studiując wiszące na ścianach plakaty o tematyce medycznej. Wraca pani , proszą mnie do pracowni….pani doktór mówi…wie pan… mamy pewien problem z aparatem…troszkę jest niesprawny…ale jak pan nam pomoże to damy radę!! O, już czuję że to prześwietlenie to będzie coś fajnego….tlumaczą już mi obydwie, ta druga pani to technik Rtg, że popsuty, robi zdjęcia, ale padła mechanika, głowica fotografująca utknęła w miejscu jak widać i nie można jej ani podnieść, ani opuścic. Przymierzam się do aparatu i wychodzi na to że w tej pozycji mogą mi zrobić foto dwunastnicy, a ja mam do obcykania przełyk!! Ja więc dzielnie proponuję że może przykucnę, panie z radością akceptują mój pomysł. Zdejmuję więc co mam na górze do zdjęcia, operam się o aparaturę, uginam kolana i szukamy właściwej pozycji..panie obserwują mnie już przez oko obiektywu…troszkę niżej….oooo, za bardzoo, o tak proszę zostać, dostaję w lewą dłon kubek z kontrastem, prawą podpieram się o jakiś fragment aparata, nogi zgjęte pod katem 100 stopni, zaczerpuję tego kitu z kubeczka, broda do góry, drobna korekcja wysokości, dobrze…..bez ruchu proszę..bzzzzzyyyk…pooszłoooo jesst!!!
Myślę że już po zawodach, ale nie!! Teraz robimy lewy półprofil…..praca nogami, łyk, bezruch bzzzyyyykkk……prawy półprofil, zmiana pozycji, plecy w aparacie, nogi już lekko drżą ale dobrze jest, atmosfera sympatyczna, trzeci łyk, troszkę wyżej, nogi miękkie, broda wyżej przełykamy….bzzzyyyk….poszło!!!!
Panie krzyczą radośnie!!! Już, dziękujemy!! Ja też szczęśliwy, oblizuję sobie z ust to smakowie białe co dostałem do łykania , ubieram się i pytam co będzie jak się zdarzy lekko zniedołężniała staruszka lub staruszek…
Staruszków się nie prześwietla, tylko na stoł, narkoza i ogląda się oczami co tak w środku staruszka siedzi…….
Humor nam dopisuje, panie przpraszają mnie ze cztery razy za zaistniałą sytuację, ja jestem ubawiony. Tylko jeszcze wywołanie, opis i jestem wolny.
Pani doktór mówi że pan inżynier od sprzętu twierdzi że aparat pewnie się przegrzewa, bo ma swoje lata, i już mu się nie chce więc wychodząc z pracowni otwiera szeroko bedące naprzeciw aparata dwuskrzydłowe okno!!!!
Siadam sobie na korytarzu, słyszę stukot maszyny do pisania, pani wychodzi, mówi że jest medycznie ok i jeszcze tak od serca chwali że jak na tą całą sytuację to nam całkiem ładne zdjęcia wyszły!!
Czuję się szczęśliwy i radosny. 🙂
antku!
Takie opowiadanie koniecznie do kroniki rodzinnej!
Twoje wnuki będą miały kiedyś niezły ubaw, chociaż … jeżeli reforma służby zdrowia pójdzie dalej tak, jak idzie, to będą to mialy w realu. 😉
No ale te zdjęcia koniecznie do albumu! 🙂
M., skorzystam z Twego przepisu na dynię. Dania na parze robię w thermomixie sprawnie i wygodnie. Puree jeszcze w th nie próbowałam, ale właśnie nadarzy się dzięki Tobie okazja.
Pozdrawiam, Teresa
Pyro,
gratuluję prawnuka i życzę dziecku zdrowia !
Pyro,
dzięki za zaproszenie, ale ja nie wiem, czy my dotrzemy choćby do Wrocławia. To będzie takie zahaczenie o Górny i Dolny Sląsk, najwyżej.
A teraz prysznic i – zostawiając rozbabrane bagaże – do stolicy!
Antku, 😯
To mi przypomina opowiadanie Choromańskiego o pobieraniu krwi za pomocą nakłuwania żyły połówką stalówki (z kilkukrotnym nietrafieniem), ale to było w latach bodajże pięćdziesiątych 😯
Ciesze sie, Tereso, ze przepis sie przyda.
A tutaj link do artykulu Izyka, ktory w tlumaczeniu z polskiego na walonski, i z walonskiego na angielski, ma sie ukazac w pazdziernikowym wydaniu „Personality and Social Psychology Bulletin” (o osobowosci w internecie, na podstawie badan w Facebook, najwiekszym amerykanskim portalu spolecznosciowym);
http://www.physorg.com/news141308850.html
A Paula Newmana zal z wielu powodow, chocby z tego, ze propagowal zywnosc bez dodatkow chemicznych, jego najstarsza corka prowadzila firme z zywnoscia organiczna, a cale zyski z firmy (250 milionow dolarow) szly na dobroczynnosc, np. na obozy wakacyjne dla dzieci chorych na raka. Zas sam Newman najbardziej cenil nie swoje Oskary, ale to, ze go Nixon wstawil na swoja „liste wrogow”. Szkoda gdy odchodza ludzie tego formatu.
Antku – ogromnie spodobała mi się informacja, że staruszków się nie prześwietla, trzeba zajrzeć co maja w środku. Potwierdza się stara prawda, że jedyna fachowa diagnoza oparta jest o sekcję zwłok.
A teraz idę szukać psa. Poszedł ze mną na trawniki ok 11.30, godzinę bawił się w zasięu wzroku – a potem poszedł w „ważnych sprawach życiowych” i nie ma zamiaru wracać (albo nie umie) Daleko to ja nie zajdę, ale może kogoś zatrudnię. Zamknę łotra na całe popołudnie na balkonie i niech płacze.
Witam, witam.
Pyro gratuluje prawnuka. Toast wczoraj za niego wznioslam tarninowka.
Na pocieszenie link do historii imienia Allan. 😉
http://en.wikipedia.org/wiki/Alan_(name)
Izyku prawie ci sie udalo, prawie, tzn. gdybys pisal o „polderze”, to by sie zgadzalo. Co to browning to ja wiem od, niech policze, 17 lat. U Rodzicielki ta 17letnia butelka browningu jeszcze chyba stoi. Czy ulubiony by wiedzial co to za zaraza, to watpie.
Teraz wracam do porzadkowania domowej administracji. Niesamowite ile papierow mozna uzbierac w ciagu 4 lat.
Jak bede miala chwilke czasu, to wam opowiem o teorii powstania jezyka polskiego i o moim kliencie rasiscie.
glupi Lotrpress
http://pl.wikipedia.org/wiki/Alan
nemo !!!!!
Swiety Michal czeka i nie obcyndala sie jak Swiety Michal. Bedzie cos do jedzenia i picia. Miejscowego. Wdziecznosc za telefon kiedy odbedzie sie najazd dumnych Helvetów.
Moja wnuczka Agnieszka otrzymala zaproszenie od Tuski, do niej, do Kanady. W podróz przedslubna ze swoim chlopakiem. Teraz na mnie kolej gotowac sie z sakiewka a mój syn zbiera samolotowe kilometry dla mlodych ludzi. Oni wynajmuja sie na jesienne wykopki czyli zbieraja winogrona. Pewnie rusza w przyszlym roku w najdluzsza ze wszystkich dotychczasowych podrózy.
Wybory wygrane. Napewno. Wieczorem opublikuje wstepne wyniki a za tydzien beda znane ostateczne kiedy dojda wszyskie wyslane poczta kartki do glosowania. Najgorsze, ze nie bylo glosowania bez skreslen i trzeba bylo podejmowac decyzje na kogo.
Pan Lulek
Masz racje M. to była osobowość prawdziwego faceta. Nie podpierał się sexsymboliką.
Mi to się zawsze tacy podobają którzy wstawiają się za słabszych i szukają sprawiedliwości społecznej. Czytalem o nim wczoraj wieczorem. Wypiliśmy z przyjacielem lufę za Paula. Jasne, ze Newmanowi już nic nie pomoże, ale myślałem ze mi trochę będzie lepiej. Przeliczyłem się nie po raz ostatni.
Za to na wodzie bylo supercool.
M.. (13:37) podaje link do artykułu Izyka, który w tłumaczeniu z polskiego na walonski, i z walonskiego na angielski, ma sie ukazac w pazdziernikowym wydaniu ?Personality and Social Psychology Bulletin? . Przeczytałam wpis Iżyk a kilkakrotnie . [próbowałam to skojarzyć z linkiem podanym przez M.. i nic mi z tego nie wyszło. Czy ja mogę jeszcze raz ( nieśmiało) poprosić M o wytłumaczenie 🙂
Pyro jutro w ciągu dnia wyślę do Ciebie paczuszkę z tym nagraniem.
Nemo gdybyś jednak zmieniła plany pobytu w Polsce ,to podczepiam się pod prośbę Pyry i zapraszam do siebie na kawę w Poznaniu .
Już chciałam wkładać żałobę i szykowałam się do ucieczki z domu – bo jakże Młodsza wróci, a tu po psie tylko puste kąty. Jakaś para nastolatków odprowadziła go 15 minut temu aż z sąsiedniego osiedla – oddzielonego od mojego linią tramwajową i nasypem z wysokimi schodami. Na swoich krótkich łapach zrobił ok kilometra (nie licząc biegania tam i sam) Do domu darł, jak opętany. Wypił 2 miseczki wody i powarkiwał kiedy mu smażyłam watróbki. Zjadł 5 (więcej nie dałam) i pogardzoną wczoraj porcję twaqrogu z tymi watróbkami. Nie wiem – chyba skończy się na 15- metrowym sznurze przywiązanym do drzewa w moim mini parku. Ja chodzić nie mogę, a nie mam też możliwości szukania go codziennie
Kto pamięta gdzie jest przepis na kiszenie pomidorów? Brat ma 5 wiaderek zielonych i pyta, a ja nie wiem gdzie tego szukać. Pomóżecie?
Calusy dla wszystkich,
Pyra kochanie, widze, ze jestes Pyra Mlodsza, to ja tez znieniam nick na Tuska Mala. Mam wiele zaleglosci w czytaniu, wiec narazie zegnam.
Tuska Mala
Tuśka – ja się nie odmładzam, to Łotr mnie odmóładza, bo piszę z kompa Młodszej. Wszyscy wiedzą, że ja to ja.
Pyro,
odpowiadam z pamięci – daje się liście selera i czosnek (do tych zielonych pomidorów), a zalewa gorącą wodą z solą (łyżka soli na litr wody). Sama zrobiłam kilka takich trochę dojrzewających, bo u nas zielonych nie ma, ale jeszcze nie próbowałam.
Pyro,
dokładnie tak, jak się kisi ogórki, sprawdziłam w zeszłym roku przed wyjazdem, Helena mi powiedziała, że tak, jak kiszę ogórki. A więc:
koper
chrzan
liść porzeczki czarnej, wisni, dębu,
czosnek
gorczyca (ja przynajmniej daję)
osolona woda
Naukładać jak ogórcy, zalać przegotowaną, przestudzoną wodą i czekać, aż się ukisi (w ciepłym pomieszczeniu).
Są pyszne, sama sprawdziłam i zeżarłam co do jednego! Niekoniecznie wszystkie składniki są potrzebne, ja daję dużo chrzanu i czosnku, bo lubię.
Powodzenia!
Selera? Nie słyszałam, ja bym kapkę lubczyku dodała, bo akurat mam na ogródku, a to podobny, tylko intensywniejszy smak. I pewnie dodam, bo u mnie sporo pomidorów, nie zdążą chyba dojrzeć (nawet kwitną 😯 ). Jak zapowiedzą przymrozki, to będę kisić, trzeba ratować, co wyrosło!
W każdym razie ja gwarantuje swój przepis, bo wypróbowałam, a seler na pewno nie zaszkodzi – świetnie się komponuje z pomidorami w potrawach, prawda?
Dziękuję Dziewczyny. Tak mniej więcej mu powiedziałam, tylko o selerze nie wiedziałam. Osobiście nigdy nie robiłam, a teraz to nie mam zielonych pomidorów
Nasi Młodzi wczoraj odbierali mieszkanie pod względem stanu technicznego i ewentualnych usterek, czy wszystko zgodnie z planem i tak dalej. Przesłali kupę zdjęć, ale wybrałam tylko kilkanaście, tak orientacyjnie mniej więcej. Wielkie to nie jest, dwusypialniowe plus część kuchenno-jadalniano-salonowa, pralnia, łazienka, duży balkon. Na początek wystarczy – jak sobie przypomnę nasze piwniczne sublokatorki, a nawet mieszkanie w jednym pokoju z dzieckiem, wspólna kuchnia z innymi ludzmi, to ho-ho, jak tym młodym się powodzi. Klucze odbieraja w listopadzie.
Na satelitarnym zrzucie z GoogleEarth widać dopiero dziurę pod chałupę, to jest mniej więcej sprzed 2 lat.
Teraz juz tam wszystko zabudowane, blisko jeziora i samo centrum, juz bardziej się nie da – w cieniu CN Tower.
http://alicja.homelinux.com/news/Mieszkanie/
Pwnie, że to inny świat niż ten, w którym my zaczynaliśmy dorosłe życie. Ja po staremu staram się wyłapać najsłabsze strony, żeby wiedzieć co trzeba poprawić. Czy mi się wydaje, czy ta łazienka jest taka malutka? I obudowa kuchni wygląda na prowizorkę. Czy cały widoczny sprzęt AGD jest w cenie mieszkania? Podoba mi się salon z wielkimi oknami. Na dwie osoby (a nawet 4) jest tam dosyć miejsca. A najważniejsze – niech im tam będzie dobrze i ciepło w tym nowym mieszkaniu.
Czy tam w kuchni wisi kuchenka mikrofalowa nad kuchnią elektryczną ?
Łazienka jest standardowo mała, we wszystkich tego typu mieszkaniach – chyba, ze się kupuje bardziej luksusowe apartamenta. W sumie nie potrzeba wiekszej, bo przecież osobno jest pralnia. Ta wanna i reszta to też taki standardowy „wsad” z plastyku. Wszystko, co tam jest teraz (kuchnia, lodówka etc) to wyposażenie standardowe, wchodzące w cenę mieszkania. Mogli wydziwiać i zmieniać, ale to są osobne koszty, więc sie pochamowali. Tyle, że podłogę zmienili na takie udawane drewno (laminat), bo wszędzie standard to wykładzina – wykładzina została tylko w sypialniach. Mnie też podoba sie to przeszklenie – i to jest mieszkanie narożne, więc dodatkowo więcej światła.
Jennifer marzyła o granitowym blacie w kuchni, ale wymiękła, jak zobaczyła cenę. Wybrała imitację. W zasadzie kuchnia to najdroższe pomieszczenie w typowym domu. Porzadne szafki i w ogóle porzadne wyposażenie kosztuje krocie. Ja bym zrezygnowała ze stali nierdzewnej nad kuchennym blatem – każde chlapnięcie wodą na tym widać. Zauważ, że to rzeczywiscie jest malutkie – jest pojedynczy zlew w kuchni. No ale gdzie drugi zmieścić?! Wystarczy im na poczatek 😉
Tak, Grażyno – mikrofala razem z wyciagiem , ja też mam coś takiego i bardzo sobie chwalę – mikrofala do rozmrażania czy podgrzania czegoś bardzo się przydaje, a wyciąg – wiadomo!
Alicjo – latami miałam podwójny zlew i przy większym remoncie powiedziałam „stop!” i nigdy więcej. Być może są lepsze gospodynie, które potrzebują obydwu komór zlewu itp. U mnie, niestety, uzywany był jeden basen, a drugi był wiecznie brudny , bo między kuchenką a zlewem było tylko 40 cm blatu, czyli stanowczo za mało i co i rusz to się coś z szafki zgarniało do tego zlewu, to jakieś gary tam czekały na mycie, to coś się odsączało. Zlikwidowałam odstojniki do naczyń i wprowadziłam zlew 1-komorowy, zamiast drugiej komory jest rodzaj metalowego blatu – odsączalnika. Myje się naczyia, chwilę leżą na tym metalowym, wyciera się i chowa. Zadnych stacji postojowych Duży dwukomorowy zlew mogłabym mieć tylko w wielkiej kuchni.
Prosze bardzo, Grazyno, choc to zart anglojezyczny – link jest do artykulu o tym jak osobowosc wyraza sie w internecie, czyli to, co Izyk zrobil swietnie po polsku, a potem to przetlumaczono na jezyk naukowy, i wyszlo na to samo, acz dluzszymi slowami… Wiecej teraz tlumaczyc nie moge, bo to srodek niedzieli, i wlasnie po trzech dniach deszczu wyszlo slonce.
Stanowczo nie powinnam pić wina w biały dzień 🙁 albo w mniejszych ilościach 😯 Impreza pożegnalna (piękna, huczna i trochę smutna, jak pogrzeb z żywym nieboszczykiem) odbyła się w centrum osiedlowym pośrodku dzielnicy, gdzie mieszka Puchala. Pomyślałam – jestem blisko, skorzystam z okazji i się przedstawię. Znaleźliśmy właściwy dom i właściwe piętro i nacisnęliśmy dzwonek. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, że na pytanie nieufnego pana: A kim państwo właściwie są? – odpowiedziałam: Swiadkowie Jehowy 😯 Więcej nie zdążyłam powiedzieć, bo drzwi się zatrzasnęły i na ponowny dzwonek już nikt nie zareagował 🙁
Puchalu,
to byliśmy my. Powinnam się właściwie wpisać u Pani Paradowskiej pod tematem „Głupio wyszło” 🙁
Proszę, zajrzyj do Twojej skrzynki na dole, zostawiliśmy coś dla Ciebie. Pozdrowienia dla cerbera 😉
Alicjo,
Młodzi będą mieli psa?
Bo czemu będzie służyć przypodłogowe okienko w sypialni, widoczne na foto nr 7?
Nie jest to przecież wyjście na balkon.
A może to jest wypełz awaryjny 😉
Już to wyjaśniłam w mailu do Nemo, ale napiszę i tu: do nas naprawdę przychodzą świadkowie Jehowy, którzy mówią po polsku. Szukają na dole polsko brzmiących nazwisk, czekają, żeby z kimś wejść do środka i dzwonią już do drzwi mieszkania. Dlatego jesteśmy trochę uczuleni akurat na ten temat.
Ale Nemo już wie, gdzie mieszkam i mam nadzieję, że się spotkamy.
Komunikat dla Nemo (drogowy) z Sieny do Talamone to na południowy zachód (ale mnie zawsze ciągnie na wschód).
Dla Stanisława wiadomość winna: brunello jest oczywiście z Montalcino. Ale Montepulciano też jest piękne.
Te wszystkie sypki są spowodowane zmianą temperatury na zewnątrz i obniżeniem poziomu alkoholu we krwi.
Jutro będzie lepiej. Wróciliśmy ze wsi. Są zdjęcia i opisy. Wieś ocalała.
„Mój Kapitanie, już wieczór,
mój Kapitanie…
Więc jakie wino weźmiemy na pożegnanie?
Więc jakie wino weźmiemy, jak nie czerwone, za wszystkie nasze marzenia te niespełnione.
Weźmiemy wino czerwone, dodamy rumu
i kilka gorzkich gożdzików
kwiatu piołunu”
Sława Przybylska to śpiewała, pewnie przewidywała, że Nemo….
Puchalo – musisz sobie zakonotować, że większość z nas ma nadal szczeniackie poczucie humoru. Wiekowa Pyra też.
Hi, hi, to już wiem, co ja robię w tym towarzystwie 😆
Pyro, czy Radek nie ma takiej smyczy, którą daje się wyciągać i wciągać? Moja ma po wyciągnięciu tak na oko 10 metrów i odkąd się zrobiłem bardzo uciekliwy, tylko na takiej jestem wyprowadzany. No, chyba że na polach zbierze się jakieś ciekawe psie towarzystwo, wtedy mnie spuszczają, bo wiadomo, że nie będzie mi się opłacało uciec. Ale te 10m do porządnego obwąchania okolicy właściwie wystarcza.
Bobik – na takiej właśnie smyczy jest wyprowadzany (5 m) i nie w tym kłopot tylko w tym, że ja nie mogę chodzić, a psiak potrzebuje się wybiegać. Nie ma mowy, żebym mogła z nim chodzić choćby pół godziny. Dochodzę do 2 kolejnej ławeczki i szlus. Za 5 minut mogę przejść następne 50 m. Tak się nie da, więc go spuszczam. Efekt od tygodnia jest paskudny, a dzisiaj to już przegiął zupełnie. Od jutra staram się o długi, miękki sznurek – dowiązany do smyczy i zaczepiony o drzewo da mu jakieś 30 m średnicy wybiegu. Trudno.
a mnie powiodlo dzisiaj na koncowke wystawy w Be, urzadzonej w starym, przdwojennym kinie, w rownie starym gmachu, gmach ten bedzie przerobiony na pasaz zakupowy, bo wiadomo nie ma lepszej podniety jak robienie zakupow.
http://picasaweb.google.de/moragowaty/WystawaWBe#5251160296126555778
z pod moraga,
fajna wystawa, dzięki za obrazki 🙂 Ciekawe, czy gaweł też to widział? On by miał dużo bliżej.
Puchalu,
Osobisty bardzo się ucieszył, że wygląda na Szwajcara, który wspina się w górach 🙂 Jak ja wyglądałam, to nawet nie pytam, bo pewnie jak typowa polska misjonarka 🙁
Zainteresowanym – http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=36&w=32664646 .
A ja na koniec dnia mam nienajlepszą wiadomość – otóż most nad fosą do zamku w Kórniku będze od jutra zamknięty, bo się wali ponoć. 200 lat przetrzymał od ostatniej przebudowy, a teraz zagraża życiu ludzkiemu i rurze gazowej (!) Muzeum nie ma takich pieniędzy, żeby wyremontować, w planach konserwatorskich tego nie ma, a zamknąć trzeba. Dyrekcja się martwi, bo mniej turystów, to mniej kasy, a starodruki muszą mieć stałą temperature i wilgotność (stąd ta rura gazowa) Kto zapłaci rachunki za gaz? Do Zamku trzeba będzie wchodzić drewnianym mostem przez Arboretum – rzecz w tym, że Arboretum to PAN, a nie Biblioteka Kórnicka rządząca Zamkiem . Arboretum pobiera swoje 4 złote za wejście. I co? Wizyta w Zamku nie dość, że utrudniona, to jeszcze 2 razy droższa?. Tak się cicho zastanawiam, czy nie zrobić kolejnego Zjazdu w Kórniku i nakłaść nieco rozumu zarządzającym do głowy z tej okazji.
O węglowodanach, zainteresowanym – http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=36&w=34661031 .
Jedno z praw Murphy’ego:
” Wszystko co dobre jest nielegalne, niemoralne albo powoduje tycie.”
M (19:39) dziękuję.
Alicjo pomysł z tą mikrofalówką nad kuchenką – jest znakomity i wszystko wskazuje na to ,że zastosuję to w naszej kuchni – jako ,że wkrótce ją zamierzamy remontować .
Tereso (22:52) przeczytałam link. Jestem bardzo zaskoczona tezami autorki. Nie udało mi się odkryć kim ona jest i na ile wiarygodne są te informacje.
Bobiku a smycz mojego psiaka ma nie więcej niż półtora metra , trzymam ją w dwóch dłoniach , na wyprostowanych , opuszczonaych rękach i nauczyliśmy się razem chodzić w jednym rytmie , równym krokiem.Psiak mnie nie wyprzedza , nawet gdy na chwilę przystanę.To jednak wymagało bardzo wielu godzin współnych marszów i zachęcania do równego kroku ( dobrym słowem i smakołykiem).
Pyro już mam nagranego CD dla Ciebie. Jutro muszę zdobyć kopertę z „folowymi bąbelkami”
Dobranoc.
Nie wiem, Meem, gdzie sié odbédzie III wszechswiatowy ale nie odpuszczé! Noł łej! (az se nawet „ł” z twojego „stałá” skopiowalem).
Kapitan ze Straznicá w réku 🙂 Juz to widzé, jak od drzwi do drzwi z kociá wiará 🙂 Usmialem sié jak foka. skád w ogóle taki pomysl taki cudaczny cokolwiek?
Chcialem tylko poinformowac (za browningowe uprzejmosci dziékujemy), ze jutro zostané dopuszczony. Do misterium. Nie bédzie to moze zara jakies eleusis, ale to jednak cos. Rozumiecie chyba – walowie i walonki powiedzá (ba!-pokazá nawet!) polakowi, jak sié zupé gotuje! To…, to jest…, ja nie wiem… Jakby uczyc Masaja krasc krowy,czy jak?! No, bez smichów, bo dotychczasowe doswiadczenia na polu naukowym, to sá takie raczej, ze zlego slowa nie powiem, tylko dobrze ze te cholery polskiej mowy nie rozumiom!! Sié lékam, zeby ta kuchenna Wielka tajemnica Wiary nie byla jakás Trzeciá tajemnicá bolesná. Jutro bedzie misterium celtyckiego gotowania! Jutro izyk posiádzie sekret wazenia narodowej polewki co sié po ichniemu nazywa…”kał”. No, co ja poradzé?! Taka nazwa!* Czy to zupa sié zupa zawsze musi nazywac? Zresztá my tez „záb-zupé zébowá” mamy i nikt sié nie smieje.
No wiéc jutro izyk sié dowie jak kału… nagotowac 🙂 Boze, co to za naród jajeczny, ci walowie 🙂 Mówiá, ze to najsmaczniejsza rzecz na zimé 🙂 Jutro wszystko wam opiszé, tylko odgonic mi dzieci od telewizora!
*Tak po prawdzie, to sié ta zupa „cowl” nazywa, ale to „l” jest prawie nieslyszalne.
Antoś,
toż to do wietrzenia okienko, wychodzi na balkon, ma siatkę przeciwkomarową jak każde inne otwieralne okno (u nas to mocne aluminium), w sypialni i w kuchnio – salonie te okienka wychodzą na balkon. Jedni maja na górze, drudzy na dole, ja tam nie wiem, która wersja lepsza, bo ja w ogóle mam starą chałupke i nie znam sie na nowinkach.
19-ta z groszem i już prawie ciemno – ja protestuję!!!
A kolory jesienne juz są, jakby deczko wcześnie w tym roku. Farmerzy powiadają – zima wcześnie, ma byc sniezno i mrozno. No ale lato miało byc gorace i suche, a było wręcz. Głupoty gadaja i tyle.
Podobno trzeba w dużej dyni, jeszcze rosnacej na grzadce, zrobic dziurke, wsypac cukru ile sie zmiesci, dziure zatkac. Zdaje się, że nawet może sama zarosnąć. Po pewnym czasie w dyni robi się alkoholowy napój dyniowy, coś na kształt cydru. Ciekawostka przyrodnicza. Nie sprawdze, bo nie mam dyni na grzadce. A gdybym nawet miala to i tak kucyki by ja zjadly, albo chociaz nadgryzly i sie upily.
Gruszko! ślimaki to se możesz smażyć, ale z żabami to się pohamuj!
„Ja na tle…” i „Moja żona na tle…”: genialne !
Stara Żabo 🙁
Pardąsik, ale mnie się przydarzyło parę lat temu… sama nie jadłam, Jerz kupił jakieś zamrożone. I zeżarł!
Podobno dobre były, ja nie tknęłam.
http://alicja.homelinux.com/news/Food/Frog_legs.jpg
p.s. Ja nie tknęłam w sensie próbowania, ale przyrzadziłam. Tak na czuja, bez przepisu konkretnego.