Chleb nasz powszedni

Bieżąca historia dostarcza nam powodów do ekstremalnych zdziwień,
Mało co ostatnimi czasy zaskoczyło mnie jednak tak bardzo, jak
wiadomość, że na wpół gotowe pieczywo będziemy sprowadzać z
…Chin. Pewnie są powody cenowe, które przemawiają na korzyść
takiego rozwiązania, jednak produkt, który jak mało co wiąże się z
naszym ”tu i teraz” powinien, wydawałoby się, powstawać jak najbliżej,
na miejscu.
Od kilku już lat, jadąc drogą Warszawa – Wyszków mijam fabrykę
pieczywa, z której wywozi się całe tony gotowych do wypieczenia w
sklepach chlebów i bułek. I już to wydawało mi się bardzo dziwaczne, że
chrupiące pieczywo powstaje w wielkich przemysłowych halach, co jest
zaprzeczeniem całej historii piekarstwa. A teraz jeszcze to! Pewnie więc
stoją za tym poważne argumenty ekonomiczne, bo innych nie
dostrzegam.
Już kilkaset lat temu polscy snobistyczni bogacze sprowadzali transporty
ostryg, które pewnie nie zawsze im smakowały, ale stanowiły dowód
statusu. Sprowadzanie z Chin pieczywa, oprócz tego, że brzmi
dziwacznie, pewnie nie będzie oznaczało niczego ważnego dla snobów.
Nawet pewnie, jak bawełniane chińskie t- shirty , chleby i bułki wejdą po
prostu na nasz rynek ciesząc co najmniej podobnym smakiem i
konkurencyjną ceną. O tempora!
A teraz z innej całkiem beczki. Czy nie dziwicie się, przynajmniej ci
którzy się interesują tym problemem, że czas, kiedy pojawiają się w
lasach grzyby, przeniósł się na późną jesień. Koniec października, jako
czas obfitych grzybowych żniw to niezwykła zmiana. Ale dobrze że
wreszcie są. Suche lato i należycie mokra i ciepła jesień dały świetne
rezultaty. Mamy pewność, że nie trzeba będzie oszczędzać tego
pachnącego kuchennego skarbu ani na wigilię, ani w inne zimowe dni.
Grzybiarze mają pełne ręce roboty a amatorzy grzybowych przysmaków
wielką smakowitą frajdę. Czasami nawet do przesytu. Ale te
wspaniałości nie trwają długo. Trzeba zatem się pospieszyć i wymyślać
lub przypominać sobie różne grzybowe dania.
Oto zupa z gąsek, prośnianek, zielonek (niepotrzebne skreślić)
To starodawna, tradycyjna jesienna potrawa. Nazywano ją nawet
rosołem grzybowym, bo od pierwszej niemal chwili w garnku powstaje
niezrównany, esencjonalny smak. Różny od innych grzybowych zup.

Zupa z gąsek nie wymaga nawet włoszczyzny, wystarczą pokrojone,
pracowicie uprzednio umyte grzyby, posiekana cebula, dobra sól
(używam kwiatu solnego; nie przesadzam: ten smak jest naprawdę inny!)
i nieco dobrej śmietany, ew. szczypta pieprzu. W moim domu rodzinnym
do tej zupy jadało się zacierki. Ale jak brakuje czasu, ten dodatek nie jest
niezbędny. A dobra zupa to jest to. Smacznego!