Co się dzieje?
Przede wszystkim dzieje się pandemia, która zmienia postrzeganie wielu spraw, a właściwie zmieniła zupełnie nasze życie. Nad każdą decyzją, przyjemnością i przygodą wisi ponure widmo maseczki i śladowego strachu: a nuż? Ale nie narzekajmy, bo mimo strachu pełne są turystyczne szlaki, pensjonaty i hotele oraz restauracje, knajpy i knajpki, sklepy, sklepiki i galerie handlowe. Inna sprawa, czy jest to roztropne. Ale o tym niechaj deliberują inni. Nas obchodzi przecież najpowszechniejsza i najdostępniejsza przyjemność: jedzenie. No i może jeszcze czytanie. Tak, tak, zwłaszcza czytanie o jedzeniu.
Nikogo pewnie nie zdziwi, że zaprezentuję najnowszą smakowitą lekturę, której premiera odbyła się w poprzedni wtorek. Bowiem jednym z guru w dziedzinie smaków autorki był Piotr. Jego spotkania z czytelnikami, jego książki i gawędy, osobiste rozmowy .Oto leży przede mną grubaśny tom opowieści o jedzeniu i wszystkim wokół niego: „Umami” Joanny Brodzik. Tak, wiem, znamy wszyscy Joannę Brodzik z zupełnie innej dziedziny. Ta doskonała, popularna i urodziwa aktorka nie mogąc w ciężkich czasach epidemicznego zamknięcia spotykać się twarzą w twarz z publicznością znalazła inną formę tak zwanej wypowiedzi twórczej.
Wchodzimy więc do kuchni autorki, siadamy wraz z nią przy stole, szukamy w odległej historii (także rodzinnej) smaków i fascynujących zdarzeń, które tworzą naszą współczesną kulturę stołu.
Książek kulinarnych powstało w ostatnim czasie dość sporo. Jednak ta ma szczególny walor: jest wynikiem myślenia o domowym, pełnym ciepła życiu rodzinnym, które nie sposób wyobrazić sobie bez wspólnych posiłków, gotowania i smakowania, gromadzenia się przy stole pokoleń, choćby tylko przywoływanych przez wdzięczną pamięć. Cieszę się, że przy rodzinnym stole Pani Joanny znalazło się miejsce dla wspomnienia o Piotrze. I dobrze, że to dobra książka. Oto przepis, który bez wiedzy autorki kradnę wprost z książki. Jesteście więc współwinnymi w przestępstwie naruszenia praw autorskich. A co tam, ale jakie to smakowite!
Komentarze
Irku – jaka niezwykła kawa
Jak rzadko teraz spotykają się rodziny wielopokoleniowe przy jednym stole. I bardzo rzadko wspólnie gotują. I to nie tylko przez pandemię. Moi młodsi koledzy z pracy nie gotują obiadów, ich żony również. Przywożą zakupione w szkolnych stołówkach dania, korzystają z „pudełek”, jedzą w restauracjach lub fast foodach. W weekendy odwiedzają rodziców i teściów. Czyli przyjeżdżają na gotowe. Dzieci jedzą w przedszkolach i szkołach. Wiadomo, wszystko się zmienia. Szkoda tylko, że nie zaznają tej radości wynikającej ze wspólnego przygotowania posiłku.
Hmm, przypomniało mi się, że moja babcia też niechętnie dopuszczała nas do prac kuchennych. 🙂 😀
Uważała, że sama zrobi wszystko dokładniej, szybciej i nie nabałagani. Moi rodzice swoim wnuczkom, gdy były małe, pozwalali na każdą pomoc, nawet tą najbardziej niezdarną. I to przyniosło efekty. Dziewczyny lubią eksperymentować i bawią się w kuchni.
Zgadzam się z Asią, wspólne rodzinne gotowanie jest w zaniku. Może jeszcze, gdy wnuki a raczej wnuczki mieszkają w pobliżu dziadków, jest to możliwe. Moje wnuki nie wykazują żadnych skłonności do zajęć kulinarnych, co na razie mnie w ogóle nie martwi. Myślę, że z wiekiem przyjdzie większe zainteresowanie.
W świątecznych okolicznościach synowa przywozi niektóre swoje potrawy, a jeśli spotkanie jest u młodych, ja coś przywożę po wcześniejszym uzgodnieniu.
Książka Joanny Brodzik ukazała się w dobrym czasie, może to być ciekawy prezent pod choinkę. Przepisy mogą się przydać, ale ważne są też opowieści.
Moje wnuki dla odmiany chętnie pomagają swoim rodzicom w kuchni. Mam nawet taki filmik jak wnuk obiera warzywa , a wnuczka komentuje , że brat zostanie kucharzem. Chętnie uczestniczą w pieczeniu ciast, pierniczków, wycinają, a potem je zdobią.
Chodzi o to, że nic się nie dzieje i ponad dwa lata są „w plecy”, jak to się mówi. Przynajmniej u nas. Uznaliśmy, że wszelkie podróżowanie w takiej sytuacji jest nierozsądne, a co do wypadów jednodniowych w pobliską przyrodę, po niemal 40 latach zamieszkania tutaj mamy opanowane do wypęku, nie tylko sami jeżdżąc, ale i obwożąc przyjezdnych gości.
Uznaliśmy za rozsądne unikać tłumów, byliśmy parę razy u znajomych z okolicy, kilka razy znajomi z okolicy dalszej czy bliższej byli u nas. Może to zbytek ostrożności, nie wiem. Syna z synową widzieliśmy ostatnio dwa lata temu na śœięta – krótko. Video-konferencje były, ale to nie to. Do niedawna granica z USA była zamknięta, tylko uzasadnione podróże. Międzykontynentalne mnie nie interesują ze względu na wszelkie utrudnienia, przepisy, odległości, maski przyrośnięte do twarzy przez wiele godzin.
Brak podróży to w naszym przypadku największy brak, z jakim się mierzymy od 2 lat i nie wiadomo jeszcze, jak długo to potrwa. Ratunek – dla mnie książki i prawie codzienny „obchód”, ale idzie zimno i na pewno nie będę już taka skora do wychodzenia bez względu na pogodę. 16-ta, a już zapada zmierzch… Jest to sytuacja wyjątkowo depresyjnogenna, że tak się wyrażę.
Jedynym pocieszeniem jest fakt, że nie mamy dzieci ani wnuków w wieku szkolnym 😉
Oczywiście, czasy się zmieniają, nie ma już domów (albo jest ich bardzo niewiele) gdzie kilka pokoleń mieszka razem i ma szansę wspólnie gotować i wspólnie jadać posiłki. Tak, jak pisze Asia, wiele osób korzysta ze stołówek, zamawia jedzenie na mieście, coraz częściej czasu i ochoty brak na wspólne gotowanie i siedzenie przy stole. Moim zdaniem nie znaczy to jednak, że młodzi nie zainteresują w jakimś momencie swojego życia kuchnią i dobrej jakości, domowym jedzeniem. Czyż te wszystkie blogi kulinarne, prowadzone najczęściej przez młode osoby nie są dowodem na to, że ludzie chcą i interesują się smacznym i wartościowym jedzeniem i że chętnie wspominają babcine przepisy? Chyba po prostu w życiu wielu osób przychodzi moment, że diety pudełkowe i innego rodzaju jedzenie zamawiane przez telefon i internet przestają być atrakcyjne i że stara, dobra domowa kuchnia okazuje się być najlepsza na świecie. Swego czasu obserwowałam również moje młodsze koleżanki z pracy, które czasami miały jednak ochotę ugotować w niedzielę zwyczajny rosół i zrobić buraczki wedle przepisu swojej mamy czy też babci, bo takich buraczków nikt nie robił lepiej 🙂
Ja również z moimi koleżankami jadałam w pracy pizzę, naleśniki z naleśnikarni czy też kebab od „Turka” w pobliżu. Do dzisiaj, od czasu do czasu, zamawiam gotową, gorącą pizzę(najchętniej od Sycylijczyka w Wyszkowie!) i zajadam się sushi, którego sama nie przygotowałam, ale poza tym lubię gotować i jak obserwuję moja Latorośl również, chociaż nie zawsze towarzyszyła mi w kuchni.
11c, pada.
Dzisiaj zupełnie mnie zmiotło, zmarła moja najbliższa i najlepsza przyjaciółka, jeszcze z ławy szkolnej i przez prawie pół wieku utrzymywałyśmy kontakt, będąc w Polsce zawsze bywałam u niej we Wrocławiu. Nie była to sprawa nagła, ale galopująca, chociaż nikt nie przewidywał, że tak się zakończy. Na samym początku bywała na blogu, ale przestała twierdząc, że właściwie nie ma nic do napisania (no tak, polonistka przecież!). Jest mi potwornie źle.
Alicjo-wyrazy współczucia z powodu śmierci Twojej przyjaciółki. To prawda, takie wiadomości kompletnie ścinają z nóg.
Alicjo, bardzo współczuję.
Były sobie siostry trzy, bo Alicja (też Alicja…) była moją trzecią siostrą, a przy okazji zaprzyjaźniona z moimi dwiema siostrami. Wydelegowałyśmy na pogrzeb (w sobotę) najbliżej mieszkającą i najmłodszą.
Właśnie się dowiedziałam, że ta najmłodsza niedawno wyszła z koronawirusa, chociaż była podwójnie zaszczepiona, od kiedy tylko szczepionki były w zasięgu.
Nawet by nie wiedziała, bo przeszła to lekko i myślała, że to jakieś drobne przeziębienie. Pani doktor wmawiała jej (telefonicznie), że to na pewno przeziębienie, bo „taka pora roku”, ale Dankę zastanowiło to, że straciła węch – synek zostawił rozkrojoną cebulę na stole, a tego zapachu Danka nie znosi i to ją zastanowiło. Nie w ciemię bita, zrobiła sobie test – i natychmiast samoizolowała się na 10 dni. Miała możliwość zawiadować firmą zdalnie, toteż wielkiego nieszczęścia nie było. A propos, w jej firmie zachorowało ponad 10 osób (wcześniej, niż ona), a jeden 42-letni „bohater”, co to się nie zaszczepił, bo jego się nic nie ima, leży od kilku dni pod respiratorem. Nie warto kozaczyć.
Niedawno czytałam, że można się „załapać” na chorobę mimo podwójnego szczepienia, teraz mam przykład pod ręką. Uważajcie na siebie. Ten wirus można przechodzić po szczepieniu jako mniejsze lub większe przeziębienie i niechcący przekazywać go dalej.
Dzięki za słowa wsparcia.
Dobry wieczór,
Alicjo, bardzo, bardzo współczuję.
Alicjo – miesiąc temu też przeżyłam odejście mojej Jedynej Przyjaciólki, siostry prawie. Boli. Serdecznie Ci współczuję.
Alicjo – od chwili wprowadzenia szczepionek wiadomo było, że nie są 100% zabezpieczeniem przed ewentualną chorobą. Nadal można zarazić się wirusem lecz – co najważniejsze – choroba przebiega lżej, bez powikłań zagrażających życiu i konieczności hospitalizacji. Niestety w przypadku choroby, czy to zaszczepieni czy nie, nadal rozsiewają „rojalistę”. Jak trafi na szczepieniowca – pół biedy, jak na zatwardziałego przeciwnika – problem gotowy. W przypadku innych chorób ………
Wagary! Początek drugiej klasy ogólniaka…
https://photos.app.goo.gl/FMbjWWzn3534o4zcA
Dla mnie był to pierwszy raz, jakoś nigdy nie miałam potrzeby wagarowania, bo musiałam dojeżdżać do szkoły i to wszystko zajmowało mi sporo czasu, rano wstań przed szóstą, na dworzec, po drodze z dworca zbudzić Alicję… Alicja mieszkała jakieś 5 minut od szkoły, a poza tym podobno była starą wagarowiczką jeszcze w podstawówce.
Wybrałyśmy się wtedy do Srebrnej Góry (z Ząbkowic Sląskich), złapałyśmy „stopa”, łatwo było, bo wtedy krążyły tam ciężarówki z tak zwanym kruszywem z wykopywanych stawów – żwir, piasek, te rzeczy. Wylądowałyśmy „na pace”, piasek wżarł się we wszystko, także zapakowane w papier śniadaniowy przez Babcię Marysię kanapki. Zgrzytał nam w zębach!
Ale co tam – byłyśmy młode i piękne, świat na nas czekał. Nasze drogi były inne, ale nigdy się nie rozeszły w sensie rozumienia się. Byłyśmy starsze i zawsze miałyśmy ze sobą kontakt. A teraz co?
Pogadać się nie da.
Wspomnienia, te na szczęście zostają… Alicjo, Echidno, współczuję bardzo.
Nawiązując do wpisu Gospodyni chciałam tu podrzucić kolejna, świeżo wydaną smakowitą książkę.
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4988819/kuchnia-towarzyska-i-uczuciowa
Anda Rottenberg i przyjaciele. Bardzo nietypowa książka, wzruszający zbiór przepisów, związanych z nimi wspomnień wielu znamienitych osób. Między innymi znalazłam serdeczne wspomnienie pani Andy o naszym Piotrze i przepis na zupę z topinamburu, który to przepis wycięła sobie z Polityki z 2012 r. (Murem za topinamburem)
…dodam tylko, że w książce są przepisy bezmięsne, ale ryby i owoce morza, tak 🙂
Alicjo, Echidno , wyrazy współczucia. Niestety ostatnio tych zgonów coraz więcej 🙁
kawa
Salso-cieszę się, że napisałaś o tej książce, bo w ten sposób mi o niej przypomniałaś. Kilka dni temu trafiłam gdzieś w internetach na jej omówienie i pomyślałam, że warto byłoby ją zamówić. Niestety sprawa uleciała mi z głowy, ale teraz natychmiast sprawdzę, gdzie jest do kupienia i zamówię. Dzięki!
Irku – od samego patrzenie dostałam palpitacji serca. Oczywiście pomyślawszy przedtem, że nie sposób powściągnąć oskomę na każdą kawę.
Salso, Irku – dziękuję.
Książka Andy Rottenberg zamówiona, oczywiście w wydaniu papierowym, bo tego rodzaju wydawnictwa trzeba mieć po prostu na półce. Ciasnota na półkach człeka ogranicza, ale trudno, damy radę!
Do mojego zamówienia dorzuciłam dwie powieści Guillaume Musso, którego chętnie czytam. Były w atrakcyjnej cenie 12,99 zł/szt.
Danusiu, cieszę się 🙂 też zapomniałam o tej książce i doznałam olśnienia przechodząc kolo Bonito, akurat mieli ją w sprzedaży od ręki. Sprawiłam więc sobie tę przyjemność. I od razu listopad zrobił się mniej szary…
Skoro o książkach – wspominałam niedawno o ” Kajś” Zbigniewa Rokity. Bardzo ją polecam – kupcie, wypożyczcie z biblioteki albo od znajomych, ale warto przeczytać. Niby o Śląsku wiemy sporo, a okazuje się, że wcale nie tak dużo, poczynając od sprawy granic tego regionu . Mnie ta książka przybliżyła śląskie sprawy. Bardzo wciągająca lektura.
Krystyno, pamiętam jak o tej książce pisałaś, a także jak interesująco mówiono o niej na uroczystości wręczania nagród Nike. Ciągle w planie, nie nadążam…
Zamówiłam polecane książki.
Dzisiejsza pogoda nie zachęcała do spacerów, mżawka i silny wiatr, chociaż jak na listopad było dosyć ciepło +11.
Media donoszą o koszmarnych powodziach w zachodniej Kanadzie. Pewnie Alicja jest na bieżąco.
3c, słońce, rower w ruchu, ja w bezruchu…
Kajś czeka, aż przeczytam kilka książek, które jeszcze mam w Kindlu – ostatnio fascynyjąca, chociaż o pretensjonalnym tytule, książka Kena Folletta – „Na skrzydłach orłów”. Nie jest to stricte dokument ani zbeletryzowana opowieść o tym, jak usiłowano z Iranu w ’78 roku wydostać dwóch pracowników jednej z firm Rossa Perot, których ówczesny rząd irański wtrącił do więzienia, bo tak im się chciało. Jestem dopiero w 40-tym procencie książki – wszystkie postaci i wszystkie wydarzenia są autentyczne, zaznacza autor i łatwo to sprawdzić. Ja mgliście pamiętam taką akcję, ale nie pamiętam, jak się zakończyła, więc nie zaglądam do wiki. Ross Perot – jego znakomicie pamiętam z kampanii prezydenckiej – myślę, że byłby dobrym prezydentem, znakomity facet.
Wracając do książek o Śląsku – Szczepan Twardoch się nasuwa i jego „Pokora”, a także „Król” i „Królestwo”, „Morfina”, przeczytałam też wywiad-rzekę z Khalidowem, Twardoch fascynuje się swiatem boksu. Poza tym cóż – ma świetne pióro.
Echidno,
to mniej więcej wiesz, jak się czuję i ja wiem, jak Ty.
Salso,
wspomnień jest tak wiele, że hej – ale wiadomo, serce boli. Za wcześnie się żegnać… Ale co poradzisz, jak wredna choroba się weźmie do roboty. Nasi blogowicze też odeszli od stołu za wcześnie, jak choćby haneczka, Placek i inni… Wszystkich zabrała choroba.
Irek,
dziękuję. Co do kawy – w takich ilościach nawet zapachniało…
Tak Małgosiu, koszmarne powodzie, ale to tak daleko ode mnie, że hej.
Stany też cierpią – coś się dzieje anormalnego od jakiegoś czasu, wszyscy to zauważamy globalnie, nawet na Saharze jakiś czas temu pojawił się śnieg…
Znakomite było niedawne wystąpienie Davida Attenborough, mojego bohatera, na ostatnim Cop26 summit. Staruszek od dawna to mówi, a ludzie jak zwykle – jakby nie było jutra. Ale myślę, niestety, że Natura sama sobie odbierze, co nam dała. I nas tu już nie będzie. Ostatnia książka niestrudzonego przyrodnika „Życie na naszej planecie”. W odróżnieniu od Grety Thunberg, on mówi o tych sprawach z wielkim zatroskaniem i wielką miłościś do Matki Natury. Greta potrafi tylko wszystkich ochrzaniać (grzeczny eufemizm), nie przebierając w słowach – śœietny artykuł w dzisiejszej „Polityce”.
*miłością do Matki Natury miało być 🙄
Dzisiaj makaroni z serami i pieczarkami według Echidny. Jak ktoś jeszcze nie robił, to niech spróbuje, cymes!
Powolutku….
https://photos.app.goo.gl/84bpdtxobygnLdSk9
bo: • ziemia się gniewa, a jej gniewu sama doświadczyłam 22 października podczas porannej kawy w ogródku. Nagle zerwał się wiatr bez wiatru wyginając drzewa, drewniane ogrodzenie pomiędzy sąsiadem falowało jak podczas sztormu, ławka wraz ze mną dostała gwałtownej febry, a donice niekoniecznie radośnie podskakiwały;
• Sir David Frederick Attenborough uświadamia, napomina ale niestety realnego i gotowego do wdrożenia pomysłu na to jak uchronić Niebieską Planetę nie posiada;
• Greta Thunberg od samego początku swych wystąpień nie porywała mnie. A pomysł uhonorowania jej nagrodą Nobla wybitnie naciągany poprawnością ………… /tu proszę wstawić odpowiednie słowo wedle osobistego uznania/. Greta grzmi, krzyczy, wyzywa lecz jakby zapomina, że populacja ludności świata obecnie wynosi 7.753 billionów, zaś w roku 1960 – 3.032 bilionów. Te liczby coś mówią. I jak na razie nie ma mądrch jak proces „samozagłady” powstrzymać.
Jakby mało mi było żalów i zmartwień…
Tydzień temu zdecydowałam, że żałoba po Mrusi musi minąć i trzeba mi kota, koniecznie. Napisałam do naszej Humane Society, zajmującej się kotami porzuconymi i wyraziłam chęć adopcji. Akurat była kotka jak Mrusia, dwulatka…
Złożyłam podanie, przy czym podanie to wielka ankieta, wiele pytań i tak dalej.
Głupia przyznałam się do tego, że miałam kota…
Pytań 120 i doszli do wniosku, że ja nie powinnam mieć kota, ponieważ z danych lekarza wet wynika, że była tylko raz szczepiona przeciw wściekliźnie (pan wet nigdy nam tego nie powiedział, a Mrusia była domowym kotem), a powinna być co roku, no i w czasie ostatniej wizytu u rzeczonego weta wyglądała, jak zaniedbany kot (neglected).
Wet, 40 lat doświadczenia, nie rozpoznał, że kot po prostu jest „na ostatnich nogach” i umiera ze starości?! Dał zastrzyk – nie wiem jaki, i to przedłużyło życie Mrusi na kilka dni.
Pani orzekła, że jako wredna baba, niezajmująca się kotem, już nigdy nie powinnam do nich składać prośby o przyjęcie (przecież nie za darmo!!!) kota, bo nie umiem się z kotem obchodzić i nie umiem kotu stworzyć domu.
Popłakałam się. Chciałam pomóc Humane Society, chciałam wziąć do domu kotkę, którą ktoś wyrzucił z domu. Nie za darmo!!!
Jakby tego było mało, pani z Humane Society zadzwoniła do mnie dzisiaj i jeszcze raz wyjaśniła, że nie, lepiej już nie składam do nich żadnych tam, bo jestem na czarnej liście. NIE NADAJĘ SIĘ! Czy z tego, co wiecie o mnie, rzeczywiście jestem wredotą, co nie znosi kotów?! Naprawdę, poczułam się tak, jakby mi ktoś w twarz napluł albo co 🙁
https://photos.app.goo.gl/ZaFc6Wj2cHm6xXHm9
Niech nas „dunder swisnie”, Alicjo!
Po tym co napisalas przypomnialem sobie: Najbardziej strzez sie Przyjaciol Zwierzat. Jakakolwiek miara, czy tez rozsadek nie na miejscu.
Oj, wydaje mi sie, ze powinnienem byl przeczytac najpierw to, co zostalo tu ostatnio przekazane.
Przepraszam, doczytam w kolejnosci.
Pepe,
chciałam wziąć zwierzątko niepotrzebne nikomu, oddane do schroniska – i tak mnie, cholera, potraktowano, jakbym chciała ich obrobić z kasy. Niech się walą!
Ja jeszcze o tym do tutejszej prasy napiszę, żebym tak zdrowa była! Na razie napisałam do nich, co o tym myślę. Bez opdowiedzi… oczywiście. Dobiorę im się do d…, bo jestem wściekła, tym bardziej, że ta pani do mnie zadzwoniła i określiła, kim jestem. A przecież zgodziłam się na to, żeby ktoś przyszedł do naszego domu, obejrzał warunki, wypytał nas… Ręce opadają.
Ilustracja
https://www.pictorem.com/2087/Dinner.html
mrówek do słonia: „a teraz cię zabiję!”
Słoń: „dlaczego?”
mrówek bijąc się w piersi jak w bęben: „bo takie są prawa buszu”
Nowy2 – nie, nie w bojowym natroju „jeztem” lecz prawda jest taka właśnie jak na załączonym przez Ciebie obrazku.
Roślinki chyba też czują.
Nasi zaprzyjaźnieni sąsiedzi podobnie mieli Alicjio. Z pieskiem. On już miał w przeszłości niejednego psa, ona kota, oboje jako małżeństwo – dwa koty. Po zejściu staruszków-pieściuszków, kolejne dwa kotki – podobnie jak poprzednio, ze schroniska.
Corocznie odbywali wizyty u weterynarza, odrobaczali, odpchlali, ząbki pupilkom czyścili, „prali bez odwirowania” i generalnie cackali się ze zwierzątkami.
A teraz za każdym razem spotykali odmowę. Bo to dzieci w domu, bo ogród za mały, bo koty w domu, bo ona chucherko itp banialuki.
No to kupili szczeniaka, z rodowodem. Rottweiler’a. I patrz – koty psa zaakceptowały, psiak żyje z nimi w komitywie, ona i dzieci nie mają problemów z wyprowadzaniem podrośniętego już (sporo) zwierzaka.
Ot kolejny przykład poprawności idącej w niekoniecznie dobrym kierunku.
Może ogłoszenie w miejscowej prasie „oddam kota w dobre ręce” pomoże? Chyba takowe u Was bywają?
Pamiętacie komentarze Pyry na temat poprawności politycznej i zresztą nie tylko politycznej? Świat chyba podąża w jakimś dziwnym kierunku, bo przecież, wydawałoby się, iż w życiu najważniejszy jest zdrowy rozsądek, ale okazuje się, że niekoniecznie. Podobną historię, ale tylko przez chwilę, miała Latorośl. Wymyśliła, że zaadoptuje psa ze schroniska, chciała zapewnić przyzwoite życie jakiemuś porzuconemu czworonogowi. Kiedy przeczytała formularze do wypełnienia uznała, że nie będzie walczyć z bezsensowną biurokracją i poszukała ogłoszeń w internecie. Bez trudu znalazła stosowny ananons: jakieś małżeństwo, z różnych życiowych powodów, chciało oddać swojego psa w dobre ręce. Pojechała, pogadała, zabrała do samochodu i Tosek jest do dzisiaj ulubieńcem całej naszej rodziny 🙂
Oczywiście rozumiem fakt, że schroniska dla zwierząt chcą uchronić się przed pochopnymi adopcjami pt: oj, jaki śliczny szczeniaczek! Tenże najpierw trafia do „cudownego domu”, ale po paru miesiącach się nudzi i ląduje gdzieś, w jakimś lesie przywiązany do drzewa lub po prostu porzucony.
Wszyscy czytaliśmy o takich historiach, ale to co opisała powyżej Alicja przekracza granice zdrowego rozsądku.
Papierologia wygląda tak:
https://kingstonhumanesociety.ca/adoption/getting-started/
I ja to rozumiem, niech ta. Trzy osoby mają poręczyć za mnie – Dzwonili do Briana, który piał peany na nasz temat, bo od niego dostaliśmy kota, a Brian u nas był częstym gościem i widział, że Mrusia nas kocha. Jest pytanie, czy pozwolilibyśmy pracownikom HS przyjść z wizytą i obadać warunki – proszę bardzo! Wyranie też zaznaczyłam, żę pod żądnym pozorem nie oddałamym kota z powrotem do schroniska.
Niestety, czymś podpadłam i pani, która do mnie zadzwoniła podkreśliła, że mam do nich nie zwracać się o żądne zwierzę (jestem na czarnej liście).
Oczywiście nie zostawiłam tak tego, napisałam, że nie podoba mi się działalność tego schroniska, a co do warunków, jakie kota u mnie czekają, to prosz bardzo, wysłałam zdjęcia.
https://photos.app.goo.gl/ZaFc6Wj2cHm6xXHm9
Chciał człowiek zabrać zwierzę, którego ktoś nie chciał, i to nie za darmo, tam się płaci, ale potraktowano mnie jak zołzę. Kotów jest sporo, mogę kupić w sklepie zoologicznym albo wziąć od kogoś, kto ma za dużo. Ale moim pierwszym odruchem był ten naturalny – weźmy kotka ze schroniska… Moja noga tam więcej nie postanie 👿
I naprawdę, nie rozumiem takiej polityki.
Byłam rano na spacerze, pogoda była świetna , piękne słońce i +12.
Nie mam zwierzątka w domu, ale moja koleżanka ma 6 kotów i dwa psy i one wszystkie są albo przygarnięte z ulicy, albo właśnie ze schroniska. Muszę z nią porozmawiać jak to wygląda . Na FB dość często pojawiają się anonse schronisk w sprawie adopcji zwierzaków, czy potem bronią dostępu do nich nie wiem. Nie rozumiem uporu pani w sprawie Alicji.
To bardzo nieprzyjemna sprawa, wyobrażam sobie jak się Alicjo poczułaś. Moim zdaniem to karygodne zachowanie personelu schroniska. Jeśli mieli zastrzeżenia, należało je w sposób kulturalny zbadać i wyjaśnić. Jestem na świeżo po „maglu” adopcyjnym i od 3 miesięcy jest z nami Reksio, ok. pięcioletni terierek. Proces adopcji był rzeczywiście dość wymagający, począwszy od obszernej ankiety. Prócz rozmaitych danych dotyczących warunków mieszkaniowych, liczby osob, dzieci, innych zwierząt w domu, były dość szczegółowe pytania dotyczące sposobów postępowania w różnych potencjalnych (psich) sytuacjach, rozwiązywania problemów, konfliktów itp zdarzeń. Oczywiście pytano też o sposoby żywienia, opieki zdrowotnej, spacerów, itd. Rzeczywiście wypełnienie wymagało głębokiego zastanowienia i czasu, a personelowi schroniska pewne wyobrażenie osoby adoptującej. Po uzyskaniu akceptacji obowiązywały 3 spacery, najlepiej rodzinne, w towarzystwie wolontariusza ze schroniska. W planach była też wizyta sprawdzająca warunki domowe, ale zdaje się, że z powodu pandemii z tego zrezygnowano. Po adopcji przez 3 miesiące można jeszcze bezpłatnie korzystać z porad behawiorystów, czy wolontariuszy schroniska. Po tych wszystkich emocjonalnie wyczerpujących doświadczeniach odetchnęłam przywożąc do domu nowego członka rodziny, jest nam razem dobrze 🙂
Znalazłam w lokalnej prasie dział „Pets”, czyli koty, piesy i przeróżne krokodyle, tam będę zaglądać. Mrusię zakopaliśmy w ogródku – wiem, że nie wolno i dobrze, że nie padło to pytanie, bo pewnie zapłacilibyśmy karę. Podobno lekarz powinien stwierdzić śmierć, a następnie zutylizować zwierzątko za opłatą i powiesić u siebie tabliczkę pamiątkową…
Ja to w ogóle mam szczęście. Z jakiegoś powodu chciałam się zarejestrować na FB, chociaż przysięgałam, że ja ostatnia. Otóż FB mnie nie chce, bo utrzymuje, że mój adres internetowy nie działa. Ja mam jeden adres i codziennie otrzymuję pocztę, a oni mi wmawiają (i zmuszają!) żebym otworzyła drubie konto. Bujajcie się!
Kto wie, Alicjo, może to i dobrze… Mam na myśli FB. Jak już raz wejdziesz w ichni cybergświatek, nie ma zeń wyjścia.
Proces adopcji zwierząt podobny prawie wszędzie. Ankiety, wizyty domowe, wystawianie opini, przedadopcyjne wizyty w domach wybranego przyszłego rodzinnego pupilka, wspólne spacery pod czujnym okiem wolontariusza, opłaty, rozmowy i B. wie co jeszcze.
Opłaty – nie dziwię się, zwierzę potrzebuje papu, opieki weterynaryjnej, często leczenia itp. Dotacje państwowe, organizacji, sponsorów i osób prywatnych wspomagają działalność, ale koszty utrzymania niestety ciągle rosną.
Jest jeszcze tzw czynnik psychologiczny: zapłacisz – będziesz odpowiedzialny.
Jednak moim skromnym zdaniem proces adopcji zwierzęcia niebezpiecznie zbliża się do granicy lekkiej paranoi. I niestety odstrasza potencjalnych opiekunów i właścicieli.
Kawa niedzielna:
https://photos.app.goo.gl/rR6sVDnxGxwLR3gu9
Słodkie co nie co powstało na prośbę siostrzenic. 🙂
https://youtu.be/v576mA6ijj8
https://youtu.be/VWRrVIPuO0c
https://youtu.be/guvlRIQjdig
https://youtu.be/bpVT2vRSsSU
https://youtu.be/Az8xSQSbi2c
https://youtu.be/k62pFyYMqWc
https://youtu.be/bDpKE-LVCSo
https://youtu.be/Y7blr8Db_w4
https://youtu.be/Q4czsenHuq8
https://youtu.be/lgzm2BC1cNY
https://youtu.be/kgfsHfgMebw
https://youtu.be/BaCnMKiCkH4
Co się dzieje? — Dużo się dzieje! (Jak zwykle wtedy, gdy niedaleczko trwa listopadowa lampa, w porywach upalna, do tego z porannymi ozdobnikami!) 😀
https://basiaacappella.wordpress.com/2021/11/21/nienajgorsza-sobota-listopadowo-upalna-niedziela/
Nb, trzeba okryć róże; na końcówkę marszu maskuje się siebie… no prawie 🙂
A cappella spędziła, jak zawsze weekend, w plenerze, a ja obejrzałam dzisiaj ciekawy film dokumentalny o Modiglianim:
https://www.youtube.com/watch?v=4D5PctiIjTY
Warszawskie kino „Muranów”, o którym już chyba kilka razy wspominałam na blogu, regularnie zaprasza na spotkania z wielkimi artystami. Oto plany na najbliższą przyszłość:
https://kinomuranow.pl/cykle-filmowe/wielka-sztuka-w-kinie-muranow
Salsę i Nowego 🙂 zainteresuje być może opowieść o Fridzie i jej sztuce.
Asiu-muzyczny koncert zostawiam sobie na dobranoc 🙂
Dla Aliny najserdeczniejsze życzenia urodzinowe! Zdrowia i wszystkiego najlepszego.
Alinie:
https://www.youtube.com/watch?v=ZTYSAl9Npqw
https://www.youtube.com/watch?v=QATICdf7b-0
https://www.youtube.com/watch?v=QATICdf7b-0
https://www.youtube.com/watch?v=QATICdf7b-0
Alino, serdeczności urodzinowe, wszystkiego najlepszego 🙂
Alinie urodzinowo
dziś Alinie ślę życzenia
zdrowia, szczęścia, powodzenia
by Fortuna Ją spotkała
szczodrą ręką forsę dała
niechaj fala co „nadpłynie”
dużym łukiem Ją ominie
niechaj zniknie gdzieś w oddali
z wielkim hukiem się rozwali
zamiast kwiatów uśmiech miły
od piszącej w danej chwili
echidna©2021
Kwiaty też Alinie damy,
bo pod ręką róże mamy:
https://tiny.pl/9drzf
Uśmiech również przesyłamy,
oraz 100 lat zawołamy!
Alino-uściski!
Alino, zdrowia i radości życia 🙂
urodzinowa kawa 🙂
Alinko – wszystkiego najlepszego!!! 🙂
https://photos.app.goo.gl/k1ooiW4N7h3bgaCA6
https://youtu.be/a4dsAWFGiaE
https://youtu.be/rIzyIKEfGzw
https://youtu.be/HH95NQF33N4
https://youtu.be/PuSxN1mYwhE
https://youtu.be/m3fWCRvz5JA
Alino – wszystkiego najlepszego w okazji urodzin. Uściski 🙂
Asiu,
piękna stylizacja niedzielnej kawy ! A róże pewnie z własnego ogródka.
A capelli zazdroszczę przestrzeni i panoramicznych widoków. Wprawdzie trzeba się trochę potrudzić, żeby wejść na wyższe tereny/ to znaczy dla mnie byłby to jakiś trud/, ale podziwianie panoramy Tatr i na dodatek Gerlacha rekompensuje te trudy.
Dziś była całkiem dobra pogoda jak na listopad, bo bezwietrznie i trochę przetartego nieba, więc spacer był udany, choć bez żadnych atrakcji przyrodniczych.
Ja też byłam na spacerze , rano było pochmurno, ale potem się przejaśniło.
Na obiad leczo, korzystając z jeszcze w miarę taniej papryki i cukinii.
Odgrzewana wczorajsza ryba to nie jest najlepsze rozwiązanie, ale zostało jej sporo z wczoraj. Byli goście, wprawdzie tylko dwoje, ale zawsze lepiej przygotować się na większy apetyt. Panie jadły pstrąga, panowie golonki. Kupowanie pstrąga ze stawów hodowlanych gwarantuje świeżość, ale już wielkość ryb jest niespodzianką. Przeważnie są to osobniki niezbyt duże , ale tym razem były tylko bardzo duże, ważące 1,5 kg każdy. Zazwyczaj piekę ryby w całości, tym razem konieczne było podzielenie na kawałki. Kilka kawałków zamroziłam, pozostałe upiekłam z koperkiem i kawałkami cytryny ze słonej zalewy.
Cena mocno wzrosła od ostatnich zakupów, ale to nic dziwnego.
Krysiu.
oraz Wy wszyscy nieusłuchani 👿
Na każdą rybę polecam, zalecam i wręcz NAKAZUJĘ:
https://photos.app.goo.gl/jeqUzYEsFD19e8am9
Zasolić ze trzy, trzymać w lodówce i jak okazja się znajdzie, to działać! Zwierzątko z Down Under wie, co dobre! Choćby plastereczek, a choćby kilka kropli zalewy – ludziom opadną szczęki, nawet te sztuczne.
Spróbujcie, nic nie stracicie – trzy mocno wyszorowane cytryny ( może być płyn do naczyć!), sparzone, przekrojone prawie na ćwiartki (nie do końca) i po łyżce soli kamiennej do środka – następnie zalać wodą przegotowaną, przestudzoną jak na ogórki i dodać (albo nie, jak kto woli) przyprawy, które widać. A potem będziecie Echindzie dziękować do końca świata za taki dodatek dorybny. Jako i ja dziękuję.
Howq!
Wczorajszy też by zyskał!
https://photos.app.goo.gl/yBoNAgawX5D6jSL47
Alicjo, Krystyna napisała, że cytryna była ze słonej zalewy.
Ja jestem trochę ogłupiana oststnie parę dni – cięzko mi przejść nad śmiercią mojej najbliższej przyjaciółki. Wybaczcie.
Słona zalewa jest z tego, że te cytryny rozkrajasz na 4, tam łygę soli kamiennej w każdą cytrynę rozkrojoną , zalewasz i czekasz ze 3 miesiące. I jest to znakomite.
Alicjo,
cytryny były, bo Twoje zdjęcia łososia przypomniały mi/ i Danuśce także/, żeby je przygotować .Tyle że moje mają dopiero ze trzy tygodnie, ale i tak dodały smaku.
🙂
Przyznajcie, że takie cytryny to świetna sprawa! i nawet parę kropli zalewy do sałaty – cymes! Dobrze, że mamy nasze Zwierzątko po drugiej stronie globu i podpowie to i owo 🙂
Życie nie stawia pytań,
życie po prostu jest…
Czasem zębami zgrzyta,
a czasem łasi się jak pies.
A Ty, który wszystko wiesz,
znasz wszystkie kwasy i zasady,
powiedz nam jak to jest
po tamtej stronie lady.
A Ty, który wszystko znasz,
terminy święta i zagłady,
powiedz nam jak jest tam,
po tamtej stronie lady?
Czy się tam sieje zboże,
czy się po prostu trwa
może tam mają (morze)
i czy jest taki ktoś jak ja.
Życie nie daje nagród,
życie nie daje wiz,
życie to trochę szabru
i bardzo rzadko czysty zysk.
A Ty, który wszystko wiesz,
znasz wszystkie kwasy i zasady,
powiedz nam jak to jest
po tamtej stronie lady.
A Ty, który wszystko znasz,
terminy święta i zagłady,
powiedz nam jak jest tam,
po tamtej stronie lady?
(A. Osiecka)
Cholera, mój świat sięe wali czy co???
Wyobrażacie sobie, że ja tutaj, po drugiej stronie oceanu mam jej książki? MAM!
https://www.plotek.pl/plotek/7,166796,27832067,cudem-uniknela-straszliwego-losu-byla-wyrocznia-dla-tysiecy.html#s=BoxOpMT
Pierwsza wiadomość, którą nadałabym Alicji…
Myślę, że wredny artykuł o niej napisali. Teraźniejsi ciągle szukają haków na tych, którzy żyli w tamtych czasach. Ludzie, którzy nie potrafili pisać, odzywają się teraz – po śmierci. Że Siesicka zabrała im miejsce. No jasny orzeł – Siesicka była świetną pisarką dla takich nastolatej jak ja – a jeśli Joanna Siedlecka (wiem, kto to jest straciłam szacunek) czy jakaś inna tak pisać nie umiała – to trudno.
Teraz czekam, kto zacznie grzebać przy grobie Moniki…
Pamiętam, jak zmarł Kapuściński i Piotr Adamczewski zaraz do mnie napisał – nie zdziw się Alicjo…. Nie nie zdziwiłam się, do dzisiejszego dnia słyszę od ludzi, którzy wiedzą lepiej. Przykro.
Kariery Siesickiej nikt nie musiał wspomagać – myśmy, moje pokolenie, ją czytały!!!
Czytałam dawno temu Siesicką, potem chyba odziedziczyła ją siostra.
Mżawka i szarość za oknem działa na mnie nasennie i obezwładniająco. Dobrze, że leczo nie można zrobić mało, to obiad był szybki do zrobienia.
U mnie słońce, ale marne zero. Tak jest, Siesicka i Snopkiewicz to zdecydowane bardzo popularne autorki mojego pokolenia i pewnie parę jeszcze by się znalazło, w klasie (babskiej!) krążyła lista, kto po kim czyta! Dodam Musierowicz,
Jurgielewiczową i bodaj Auderską. I nic mnie nie obchodzi, co kto na kogo wysiągnie z parcianego worka i do jakiego lustra przystawi. Dla mnie się liczy książka.
Być może, że przeczytałam coś tych autorek, ale już nie pamiętam. I nie, żebym je lekceważyła, ale autorki były tak bardzo poczytne, nakłady książek niby duże, ale chętnych jeszcze więcej. Trudno było kupić dobre książki, a wypożyczyć też niełatwo. W ten sposób ominęła mnie zupełnie Musierowicz, czego trochę żałuję, bo przeczytałam fragmenty w Świecie Młodych, które kupował syn w podstawówce . On tego nie czytał, a ja przy okazji zobaczyłam jak pisze M. Musierowicz. Ale już było za późno na młodzieżowe lektury.
Z ciekawości sprawdziłam, czy książki Siesickiej, Snopkiewicz i Musierowicz są obecne w bibliotekach i czy są wypożyczane. Moje ” badania” ograniczyłam do biblioteki w Rumi, która ma dość obszerne zbiory i e-katalog. No i słabo to wygląda. Jest wprawdzie tylko jedna książka pani Snopkiewicz/ dostępna/, ale za to aż 39 pozycji Krystyny Siesickiej/ w sumie egzemplarzy jest znacznie więcej/. Co z tego, skoro wszystkie leżą na półkach w kilku filiach w mieście. Sprawdziłam każdą pozycję. Książek M. Musierowicz jest ponad dwa razy więcej i o dziwo kilka jest wypożyczonych : Feblik, Kłamczucha, Kwiat kalafiora i coś jeszcze.
I tak to dziś wygląda. Ale widzę, że to dotyczy także innych autorów. Teraz czyta się głównie książki świeżo wydawane, a wydaje się ich mnóstwo. To mnie także dotyczy.
Och Alicjo, polowanie na czarownice nadal „w modzie”.
Alan Alexander Milne – wiadomo jaki Kubuś*; Julian Tuwim – Bambo co z nami nie chodził do szkoły; teraz po raz kolejny Adaśko Mickiewicz – „Dziady” w reżyserii Mai Kleczewskiej w Teatrze im. Juliusza Słowackiego.
• Jeden jakiś niedoubrany (Oryginalnie Kubuś to była dziewczynka – Christopher Robin, syn AA Milne nazwał swojego pluszowego niedźwiadka Winnie od imienia samicy czarnego niedźwiedzia o imieniu Winnie z londyńskiego ZOO);
• drugi miał nieszczęście urodzić się pod palącym słońcem Afryki;
• inscenizację dzieła Mickiewicza pani kurator Barbara Nowak oceniła: „…haniebne jest używanie działa wieszcza A. Mickiewicza dla celów politycznej walki współczesnej opozycji antyrządowej z polską racją stanu”(„Dziady” solą w oku kolejnego reżimu, blog Daniela Passenta, Polityka).
Pippi Langstrump też miała nieszczęście „podpaść” unijnej pani minister. Bajki braci Grimm ponoć oczekują na unijną „egzekucję” (o ile już się nie odbyła).
Listy-śmisty do jakich każdy ma dostęp via Internet, oceny kto był/jest/odpokutował za swoje grzechy nawróceniem na właściwą i jedynie poprawną drogę (niepotrzebne skreślić), ten – be, tamten – cacy, innemu wystarczy pogrozić paluszkiem, jeszcze innego za pomocą „magicznej różdżki” ustawić do jedynego słusznego pionu…
Przykłady z literatury czy realnego życia można mnożyć, mnożyć, mnożyć…
cd poprzedniej myśli:
…i tak sobie żyjemy w świecie absurdu i ogłupiającej, paranoidalnej poprawności. Powoli zachaczamy o czarny humor na granicy bezradności i rozpaczy. No, może aż tak tragicznie jeszcze nie jest lecz pewnie Friedrich Nietzsche, Joseph Heller, Brunon Schulz, George Orwell i inni by tego nie wymyślili.
Upps… coż za ortograficzny faux pas!!!
oczywiście zaHaczamy
Danuśko, Krystyno 😀 😀
(Dokładniej – kawałeczek jednego z weekendowych dni. Na rozliczne i różnorodne zatrudnienia rozwojowo-kulturalne, kulinarne, towarzyskie, …) zostało troszkę czasu… 🙂 )
Ach, Siesicka! Oczywiście, że czytałyśmy, wszystkie koleżanki z klasy czytały 🙂
Krystyna słusznie zauważyła, że dzisiaj czytamy głównie to, co jest na bieżąco wydawane, Pamiętam, że swego czasu usiłowałam zainteresować Latorośl „Anią z Zielonego Wzgórza”, jedną z ulubionych książek mojego dzieciństwa, ale moja dziecina nie była skłonna zainteresować się tą lekturą.
Echidno-dzięki za opowieść o Winnie i nieznaną mi historię tego imienia. Przy okazji muszę zapytać jedną z koleżanek mojej Latorośli (dzisiaj dorosłą kobietę), czy wie skąd wzięło się to imię. W dziecięcych czasach owa koleżanka była wielką entuzjastką Kubusia Puchatka i w związku z tym łatwo było kupować jej prezenty, jako że koszulek, ręczników, piórników itp z Kubusiem nie brakowało.
Drodzy Blogowicze, dziekuje bardzo serdecznie za pamiec i zyczenia.
Moze jeszcze dzisiaj wygospodaruje czas, zeby Was poczytac i wysluchac muzyki.
Dziekuje.
„Dziady” to już dyżurny temat prawie każdej ekipy – już samo to świadczy o dziele doskonałym 😉
Podobnie jak Twoja Alicja, Danuśko, nigdy nie sięgnęłam po Anię z Zielonego Wzgórza oraz Alicję z Krainy Czarów.
Moim wyborem nr.1 zawsze pozostanie „Fizia Pończoszanka” oraz „Dzieci z Bullerbyn”.
W czasach przedszkolnych czytałam „Klechdy sezamowe” (Leśmian!), „Na jagody” i tym podobne bajdy, przeważnie pięknie ilustrowane.
A propos literatury współczesnej, zauważyłam, że teraz „pisać każdy może, jeden lepiej, drugi gorzej” i faktycznie na półkach księgarskich znajduje się cała masa chłamu, celują w tym niestety, panie (panowie są za leniwi chyba…). Parę razy się nacięłam, ale od jakiegoś czasu pilnie wczytuję się w opis książki, a jeśli znajdę – to chętnie w recenzje, ile tylko ich znajdę, bo to przecież sprawa gustu. Okładki też wiele mówią o książce – najbardziej zniechęcają mnie okładki romansów. On piękny jak młody bóg, a ona jak zwycięzczyni konkursu Miss Universum… spleceni w uścisku, wymieniają ogniste pocałunki, o spojrzeniach nie mówiąc…. ach, ach…
Na szczęście trochę dobra też jest – i jest co czytać.
Tak, na pewno jest co czytać!
Już dosyć dawno temu rozmawialiśmy na blogu o świetnych książkach Mariusza Szczygła zatem może zainteresuje Was ten wywiad:
https://youtu.be/Vda_Ui7aRhQ
Ja po wysłuchaniu tej rozmowy lubię Szczygła jeszcze bardziej 🙂
😯 😯 😯 !
https://toronto.ctvnews.ca/mobile/walmart-pulls-children-s-toy-off-its-website-that-swears-and-sings-in-polish-about-doing-cocaine-1.5678364
Chodzi o to, że między innymi kaktusik śpiewa po polsku (oprócz dwóch innych języków) i chiński producent użył piosenki polskiego rapera Cypisa – a tam sporo wulgaryzmów, zachęta do używki zwanej kok-ainą i tym podobne depresyjne kawałki. Babcia zszokowana – Cypis też, ale Cypis przynajmniej zamierza puścić Chińczyków w skarpetkach i pewnie wygranym będzie on. Natomiast Wallmart pewnie straci, bo musi wycofać zabawkę… Ładna mi zabawka! 🙄
Nie podali dosłownie, co jest grane i śpiewane, bo pewnie na wizję się nie nadaje…
https://youtu.be/iHDJ_xfW26Y
https://youtu.be/qWHGo2ZwNY0
https://youtu.be/h8Bc2L-7wew
Spotkanie z Witoldem Szabłowskim:
https://fb.me/e/11GcGndTx
Rosja od kuchni.
Transmisja rozpocznie się o 20:00
Zdaje się, że Dziady mają to do siebie, że prawie zawsze wiąże się nowa premiera z niezadowoleniem władzy – pamiętacie, jak Dejmek wystawiał w Narodowym w Warszawie? Oj, działo się!
Teraz zanosi się na to, że Słowacki (teatr, rzecz jasna) będzie wystawiał Mickiewicza z powodzeniem, bo bilety wykupione 🙂
Nie ma lepszej reklamy niż niezadowolenie władzy – z bólem przerabialiśmy w szkole te Dziady, ale zdaje się, że należy zrobić powtórkę i z należną uwagą jeszcze raz po ponad pół wieku przeczytać. Ciekawa jestem, czy oburzeni ministrowie czytali….
Asiu, dziękuję, bardzo ciekawy i sympatyczny wywiad. Książka też wygląda na bardzo ciekawą.
Alicjo , masz rację, warto zerknąć jeszcze raz do Dziadów, bo w szkole to było zakuj i zapomnij. Z 1968 roku niewiele pamiętam, tyle że brat cioteczny Ojca został wyrzucony ze studiów na Politechnice, niepokój rodziców i dziadków. Zniknął mój kolega z ławki.
…i nawet z mojej maleńkiej wsi dwoje nauczycieli, małżeństwo, mieszkali w lecznicy zwierząt (on wet, ona nauczycielka). Wyjechali po cichutku, bez pożegnania, po prostu znikli.
Z Dziadami chyba wszyscy mieli problem – moim zdaniem za młodzi byliśmy, a nauczyciele też chyba nie za bardzo wiedzieli, jak to „przerabiać”. Chyba wrócę do lektury!
Pogodny dzień, ale rześki tylko 5 stopni i wredny wiaterek.
Na obiad makaron z białym serem i skwarkami.
Slonce swieci , ale wieje wredny nie wiaterek tylko wiatr.
Na obiad borek, dla mnie z pieczarkami i serem a dla Bernarda z algami.
Czytalam Sloneczniki i Zapalke jak bylam podlotkiem. Ciekawe ksiazki w dawnych czasach bylo trudno kupic. Pamietam, ze w moim rodzinnym miasteczku lezala na wystawie ksiazka ” Przemowienia Chruszczowa po hiszpansku ” ! Ciekawe czy ktos ja kupil. Ostatnim razem jak bylam w tej ksiegarni to 3/4 bylo przeznaczone na zabawki. Denerwowalo mnie tez, ze nie moge wziac ksiazki do reki i poczytac o czym ona jest. Jak chcialam cos kupic to mialam podac tytul. Wyszlam bez zadnej ksiazki co mi sie rzadko zdarza. We Wroclawiu juz bylo inaczej.
A bo Wrocław to Wrocław, a nie nasze zapyziałe (niestety) rodzinne miasto (rodzinne rozumiem przez miejsce urodzenia i chwilowego zamieszkania). Też tam byłam i też mogłam kupić cuda na patyku, ale książki już nie. Dzięki za księgarnie internetowe!
W ogóle w małych miejscowościach właściwie nie ma gdzie kupić książek, a kiedyś właśnie zdarzało się, że „na prowincji” trafiały się rzeczy, których trudno było szukać w mieście wojewódzkim. Empiki były w formie klubu książki i prasy, można było poczytać prasę, szczególnie zagraniczną, napić się kawy czy herbaty – teraz jest tam mydło i powidło, a książek jak na lekarstwo 🙁
He he he… podać tytuł książki, którą chce się kupić? Raz w życiu zdarzyło mi się to – chciałam wejść do księgarni w Hawanie, żeby obczaić, czy są tam jakieś hiszpańskie wydania polskich książek i co w ogóle tam dają – drzwi były uchylone, ale wejścia bronił sznurek konopny, a pani broniąca wejścia (sznurka!) zapytała, co chcę kupić. Powiedziałam, że nie wiem, dlatego chciałam przejrzeć, co mają na półkach. Nielzia!
Tego fenomenu nie mogę w żaden sposób wytłumaczyć….
Jutro czarny piątek, dziś Polityka proponuje prenumeratę 50% taniej. Zakupiłam dwuletni pakiet.
Przeczytałam świetny artykuł Dariusza Chętkowskiego w ostatniej „Polityce” o Dziadach w ostatnim wydaniu teatralnym – nie oglądałam z oczywistych względów (minister edukacji i nauki też nie oglądał, ale wyraził opinię, że dziadowskie te Dziady…), ale z artykułów prasowych i Dariusza Chętkowskiego wynika, że Konrad to Konradka.
Podoba mi się taka przemiana – jest bardzo aktualna! I to jest solą w oku ministra oraz pewnej kuratorki…
Też skorzystałam z okazji – opcja dwuletnia bardzo kusząca!
Dziwi mnie nieustająco Black Friday w Polsce, ale ma to swoje dobre strony 🙂
Jankesom – smacznego dzisiejszego indyka, my obchodzimy Thanksgiving w drugi poniedziałek października, takie tutejsze dożynki, zawsze wcześniej, niż Amerykanie. A Black Friday przekroczył (nielegalnie?) z dobrodziejstwem sąsiedztwa 😉
Dla mnie to dzwonek ostrzegawczy – unikać centrów handlowych!
Dzień dobry 🙂
kawa
Czego to ludzie nie wymyślą! Dzisiaj Światowy Dzień Ciast 🙂
Ciast to pieniądz-taką złotą myśl ukuli natychmiast radiowi słuchacze.
A ja przy tej okazji zaczęłam się zastanawiać, jakie ciasta zapadły mi najbardziej w pamięć i ułożyłam taką niewielką listę:
-placek drożdżowy moje babci, jedno z pięknych i smakowitych wspomnień z dzieciństwa
-tort orzechowy mojej przyjaciółki ze studiów. Pierwszy raz podany w czasach studenckich i wypiekany do dzisiaj, ale już niezwykle rzadko. Orzechy z własnego ogrodu.
-tort ananasowy bardzo dawnej koleżanki z pracy. Koleżanka upiekła ten tort na pożegnalne spotkanie z racji odejścia na emeryturę. Ja rozpoczynałam dopiero moją zawodową karierę. Tort był lekki i nie za słodki, w przeciwieństwie do wielu tych, które w tamtych czasach jadaliśmy „u cioci na imieninach”.
-oraz oczywiście tort Żaby! Pojawił się po niedzielnym śniadaniu we wrześniu 2017. Jak to Żaba-piekła w środku nocy, by koniecznie zdążyć podać nam te delicje przed zakończeniem zjazdu:
https://photos.app.goo.gl/BUYJS4vBmMT2cobk9
Na mojej liście znalazły się przede wszystkim torty, jak na prawdziwego łasucha przystało 🙂 Ciekawa jestem, jakie ciasta pozostały na długie lata w Waszej pamięci? A może macie zupełnie nowe i absolutnie rewelacyjne odkrycia?
–
Keks i makowiec mojej Babci. W keksie przepis mówił że różnych składników ma być tyle ile ważą jaja. Mieliśmy wtedy taką wagę szalkową więc takie ważenie było akurat łatwe. Gorzej jak trzeba było coś konkretnie zważyć , dobieranie odważników było fajną zabawą. Tort Żaby to mistrzostwo świata, poza konkurencją.
Kawa Irka przypomina , że te ciasta to dla pań o figurze baletnicy co nie dbają o figurę 🙂
Piernik mojej Mamy. Byl wspanialy. Od tortow zawsze trzymalam sie z daleka.
A tu tort Żaby z 2019 r. / nasz ostatni zjazd/ : https://photos.app.goo.gl/ffavpeuYaz2XGEtHA
Fotografia wykonana jest oczywiście przez Danuśkę. Tort jest identyczny jak ten z 2017 r. Naprawdę był pyszny.
Mile wspominam ciasto z jabłkami mojej Mamy. Pieczone było w prodiżu tylko z górną grzałką, więc Mama podpiekała je jeszcze na gazie, więc bywały emocje przy tej okazji.
Dla poprawy nastroju wybieram się dziś do kina na ” Dom Guccich”. Rano słyszałam skrajne opinie o tym filmie, wybrałam tę pozytywną.
Chciałam pokazać tylko zdjęcie tortu, tak jak Danuśka, ale chyba tego nie potrafię, więc pokazała się cały fotoreportaż.
Krystyno, tez wybieram sie na Gucciego, u mnie bedzie w przyszlym tygodniu. Recenzje jak u Ciebie, dwie rozne. W ubieglom niedziele bylam na francuskim Haute-Couture. Tez o pieknych strojach ale bez watka kriminalnego.
Pogoda okropna , jutro ma wiac wiatr 100 km na godz. i padac.
0c, ale obchód robiłam wczesnym popołudniem, wiał zachodnio-północny wiatr, niezbyt silny, ale mroźnawy, a jak wracałam, to rachityczne płatki śniegu padały, 5 na metr kwadratowy.
Takie coś wynalazłam:
https://www.youtube.com/watch?v=aHZEGhbwqCY
ehm…
po kiego licha rozgrzebuje się sprawy typu – był Słowacki czy nie był gejem?
Czy lubił trójkąty Mickiewicz, czy Norwid był (wpisz co chcesz) – czy pani która analizuje listy Słowackiego naprawdę nie ma nic do roboty, tylko lansować się na pytaniach tego typu – był czy nie był?!
Czy to jest naukowa rozprawa, czy po prostu wredny lans?!
Myślałam, że dzieło Autora to jest to. E tam! Zbadać ich seksualność! Bo TO jest ważne! Najważniejsze wręcz!
Cholera mnie bierze…
…i przy okazji, czasy były inne, przypominam sobie – i mam „w papierze”, listy K.K.Baczńskiego do matki i jego wiele wierszy poświęconych matce. No i na tym jakaś „znawczyni” mogłaby też coś wymyśleć i napisać o, bo ja wiem? niezwykłym związku z matką? (dobra, ożenił się z Basią Drapczyńską, ale… ta matka?)
No ale co tam… ani jeden ani drugi się nie obroni. A musi?!
Do matki
Autorem wiersza jest Krzysztof Kamil Baczyński
Matko! czy są gdzieś jeszcze te ciche godziny
snów o sławie, zwycięstwie i życiu-bezklęsce,
marzone i zaklęte: z Bogiem, sławą, synem.
Matko! czy są gdzieś jeszcze te jasne godziny?
Godziny… zgonów, życia podeptane butem,
rozbite na minuty i sekundy bólu,
w ostrza broni i walki potrzebą przekute,
ciążące z krokiem naprzód ołowianą kulą.
Były dni – rozpalone szczęściem niezmierzonym,
były dni – zachlapane błotem lilie białe,
były dni – jak perłami usiane korony,
były dni ciche, smutne, nijakie, nieśmiałe.
Ty zawsze jesteś we mnie, trwasz we mnie krwiopłynem
i trwasz tak ziemsko, jednak nadczasowo…
Jak Chrystus cudze przyjmująca winy
i cudze krzyże niosąca nad głową.
Nad nami miłość żywa, bo bogata, wieczna,
nie zakwitła na rwanych rozognieniem ranach,
miłość jak przystań spokojna, bliskością bezpieczna
i jedyna wzajemna bez rany poznana…
Dla mnie to jest egzaltowany młody nadwrażliwiec, kto nie zna biografii, to niech wygoogla. I co w tym złego, że wyraża miłość do matki – przecież ona była jego ostoją życia w dzieciństwie i młodych latach.
Szukanie „śladów” gejostwa czy lesbijstwa wśród twórców, którzy już dawno nie żyją brzydzi mnie. NO I CO Z TEGO?! No i po co to?
Kto chciał, to o tym wyraźnie mówił, kto nie – to nie. Bo nie da się ukryć – ciąhle się wytyka palcem i wymyśla (znawcy literatury!) – bo on/ona był gejem i dlatego tak pisał/pisała, teraz należałoby politycznie dodać – pisało!
Się zeźliłam.
I co Ci z tego Alicjo przyszło? Nerów nieco i tyle. Kubuś P., Bambo, że o poważnych sprawach nie wspomnę i inne takie „wymyślidła” jeszcze Cię nie uodporniły?
Smaki ciast mego dzieciństwa Danuśko to marzenia i nostalgiczne wspomnienia kuchni i Buni cuda w sztuce cukierniczej wyprawiającej.
Na przykład ptysie-łabądki. W tamtym czasie nikt w cukierniach jeszcze ich nie sprzedawał. Puszyste nadzienie z kremu śmietankowego i wynurzająca sie zeń długa szyja z dziobkiem. Albo delikatny i zwiewny jak sen o lekkiej mgiełce, tort biszkoptowy z subtelnym w smaku, aksamitnym kremem. Makowce, do których mak ukręcała Bunia w przedwojennej makutrze, dodając powoli miód z najprawdziwszej leśnej pasieki. Że o mazurkach wszelkiego rodzaju, sernikach lekkich jak puch, przepysznych pączków z różanym nadzieniem i lukrem jakiego mimo starań nigdy nie udało mi się odtworzyć…
Nie mogę nie wspomnić o ciasteczkach, tych kruchych, półkruchych, z nadzieniem lub bez, ani też o jedwabnych leguminach i rozpływającym się w ustach „ptasim mleczkiem”. Pierniki, keksy, babki wielkanocne, ciasta drożdżowe z kruszonką lub bez, jabłeczniki, rogaliki z nadzieniem, ciasto francuskie na wszelakie sposoby. Me ukochane faworki lekkie jak piórko, kruche i cieniutkie jak świeży lód. Legumina z kaszki mannej w kształcie półkuli, polana sokiem wiśniowym i udekorowana kandyzowanymi wiśniami…
I o czym należy wspomnieć, a o czym wszyscy wiemy, nie było wówczas robotów, mikserów i innego, ułatwiającego pracę sprzętu. Makutra, trzepaczka, drewniana pałka do ucierania były podstawami przygotowania ciast i nadzień łącznie z kremami.
Pisanie o seksualności dawnych artystów ma też swoje pozytywne strony. Może to być taka forma edukacji społeczeństwa. Pokazuje, że osoby LGBT nie pojawiły się znikąd, że to nie kaprys czy ideologia jak twierdzi wielu naszych polityków i przedstawicieli krk. To byli, są i będą ludzie tacy jak wszyscy. I nie mamy ich tolerować, a traktować jak wszystkich. Akceptować różność.
Młodym ludziom LGBT jest nadal bardzo trudno dorastać w naszym kraju. Czytałam o powstających hostelach dla osób, których rodziny nie akceptują.
Zresztą, na nowo pisane biografie można czytać lub nie. To temat na długą dyskusję.
A ciasta dzieciństwa? Jest ich wiele: tort z kremem kakaowym, dzieło babci. Czarny sernik, karpatka, tort ambasador mojej mamy, rogaliki z powidłami, ciasteczka ze skwarek, pieczone pierogi z musem jabłkowym. I wiele, wiele innych. 😀
Echidno,
nico mi nie przyszło oprócz zdziwienia wielkiego, że ludzie się tym zajmują. ale na tym to polega, bo kiedy wreszcie się dziwić przestanę, to znaczy, że mnie nie ma.
(świetny tekst Jonasza Kofty):
https://www.youtube.com/watch?v=kKGil4xtMPo
(p.s.Tę piosenkę Maryla nagrywała w „bratniej” NRD, wsłuchajcie się w chórki….)
Asiu,
ależ tam gadasz głupoty 🙄
Przecież prof. Jan Duda (ojczulek obecnego prezydenta) zapowiedział, że jak kichnie na niewinną owieczkę gej albo nie daj boże lesba, to ta owieczka może załapać homoseksualność! To gadajo profesory, z „ujota”, więc chyba trza im wierzyć?
Z praktyki wiem, że niejeden gej i lesbijka na mnie kichnęła, a system immunologiczny stał na straży, bóg nie dopuścił 🙄
Ale wydawałoby się, że w dzisiejszym świecie już to wiemy, zjedliśmy wszystkie rozumy i kogo dzisiaj dziwi ktoś niewpisujący się w gromadę heteroseksualnych?
A zdziwienie, a wręcz obrzydzenie bierze mi się z tego, że po setkach lat znajduje się ktoś, kto na przykład pisze pracę magisterską czy nie daj boże doktorską o wpływie czynnika homo takiego czy innego na twórczość.
„”Homo sum, humani nihil a me alienum puto”.
A jednak wszystko co jest inne i *mnie* się nie mieści w głowie trza wyplenić! Wsadzić na trzy zdrowaśki do pieca i wygnać na trzy strony świata, a co! Jedną stronę, tę czwartą zostawić dla jedynych sprawiedliwych, o!
-5c, słoneczko.
– Dzięcioła zielonego popodchodziliśmy pod Galerią Bronowice
– Zakupy zrobiliśmy na 2 tygodnie a nawet dalej
– Dotleniliśmy się piknie w Rezerwacie Doliny Szklarki i okolicach
– Wróciliśmy (z przeciwnego kierunku autostradą przemieszczało się wojsko: na północ?… na zachód?… na…?)
– Pyszny spóźniony lunch zjedliśmy
– Koła wymieniliśmy własnoręcznie na zimowe (on) a w tym samym czasie garaż i reszta domu dostały cudnego błysku (ona)
– Pizzę supermarketową „cztery sery” upiekliśmy (on) i ze smakiem wielkiem spałaszowaliśmy
– Siedzimy przez komputerami – szarlotkę, cukierki truflowe pojadając, kawę/herbatę popijając, zdjęcia przeglądając i żadnym ludziom niczego za złe nie mając… [pytanie brzmi wciąż „Co się dzieje?” 😉 ]
https://basiaacappella.wordpress.com/2021/11/27/rezerwat-doliny-szklarki-czyli-spod-brodla-jeszcze-inaczej/
Asiu, to było z 😉
Z uśmiechem przeczytałam o Wasze słodkie opowieści o ciastach zapamiętanych z
dziecięcych czy też młodzieńczych lat.
Echidnie już od dawna zazdroszczę Buni i jej talentów kulinarnych 🙂
A cappello-dzięcioła zielonego też lubimy podglądać. Chciałoby się rzec, że to ptak w kolorach rodem z egzotycznych krajów 🙂
My z Małgosią spędziliśmy natomiast kolorową sobotę, a w zasadzie sobotnie przedpołudnie w fabryce bombek w Piotrkowie Trybunalskim:
https://szklo-dekor.com/?lang=pl
Miałyśmy okazję obejrzeć cały proces produkcji począwszy od formierni, gdzie ze szklanych rurek wydmuchuje się odpowiednie kształty bombek, a na końcu podglądać pracę pań, które wprawną i artystyczną ręką bombki dekorują.
Niezłą zabawą były warsztaty dekorowania tych kolorowych kul. Każdy uczestnik mógł pomalować bombki w dowolne wzory i zabrać je ze sobą do domu. Od wczoraj mamy zatem w naszych domowych zbiorach cztery osobiście wykonane bombki. Uznałyśmy z Małgosią, że talentów dekoratorskich niestety nie mamy i kariera w fabryce „Szkło-Dekor” nam nie pisana.
Przy okazji zwiedziłyśmy Piotrków, a miasto jest dosyć ciekawe, jako że to kolebka polskiego parlamentaryzmu.
A dlaczego Piotrków i dlaczego Trybunalski poczytajcie poniżej:
https://www.piotrkow.pl/nasze-miasto-t70/historia-miasta-t196
Dzień dobry 🙂
kawa
Nawet nie wiedziałam, że Piotrków ma tak ciekawą historię. Bardzo sympatyczna wycieczka.
Kawa Irka z dzięciołem i to zielonym !
Wiem, Alicjo. 🙂
Czy będzie fotorelacja z Piotrkowa Trybunalskiego?
Dzisiejsza kawa 😀
https://photos.app.goo.gl/HK4fGYydfAdWtdNQ7
Asiu-a do dzisiejszej kawy drożdżówka własnej roboty? Z owocami?
Fotorelacja będzie, a właściwie już jest:
https://photos.app.goo.gl/JNwfWK7UezbEnq3a7
Z dżemem i serem oraz z kruszonką 😀
Zdjęcia zaraz obejrzę.
Setki bombek 🙂
Ciekawy jest ten Piotrków. Jadłyście w Re Formie?
Danuśka ma świetne pomysły turystyczne. W dodatku z Warszawy prawie wszędzie jest dość blisko. No, prawie wszędzie. Piotrków Trybunalski w obiektywie Danuśki prezentuje się bardzo ładnie.
a cappella,
bardzo malownicze tereny; te skały i skałki to przepiękne miejsca na wędrówki.
A bocian zielony to rarytas przyrodniczy. U nas chyba nie występuje, bo nigdy go nie widziałam. A myszołów choć popularny też zawsze cieszy oko.
Asiu,
zastanawiałam się, czy dziś też pokażesz nam niedzielną kawę i słodkie co nieco .
U mnie tym razem była szarlotka.
Szarlotkę też mam. Moja siostra upiekła w zeszłą sobotę, a ona piecze bardzo rzadko. 😉 Zdjęcia moje:
https://photos.app.goo.gl/L6HXzQDgo1Kn969FA
Zaproszenia Danusi nie należy odrzucać, więc bladym świtem, a właściwie jeszcze przed wschodem słońca wyruszyłam na spotkanie na Placu Bankowym. Wycieczkę prowadził znany nam przewodnik warszawski. Przez prawie całą drogę udzielał nam wyczerpujących informacji na temat naszej wycieczki. Pogoda początkowo była mało przyjemna padał mokry śnieg, wieżowce warszawskie tonęły do połowy we mgle. Za Warszawą przestało padać i jak przy drodze nie było ekranów pojawiał się bajkowy krajobraz przyprószonych śniegiem pól i drzew.
Szkło-Dekor urzęduje w części dawnej Huty Szkła Hortensja. Samo otoczenie sprawia dość przygnębiające wrażenie, bo są to popadające w ruinę budynki fabryczne. Oglądanie produkcji bombek cieszy się sporą popularnością , musieliśmy nawet chwilę poczekać aż poprzednia grupa szkolna zakończy zwiedzanie. W pomieszczeniu wydmuchiwania i formowania bombek poproszono nas o nie robienie zdjęć. Ja zrobiłam tylko trzy bombki, bo nie chciałam marnować kolejnych, dekorowanie to niestety nie moja bajka. Zapakowano nam naszą produkcję do pudełeczek. W sklepie prawie każdy uczestnik wycieczki wybrał sobie różne bombki. Nie były tanie, ale rzeczywiście ciekawie zdobione, a to wymaga mnóstwo pracy i umiejętności.
W Restauracji Staromiejskiej zjedliśmy obiad, a po nim dołączył do nas lokalny przewodnik i zaczęliśmy zwiedzanie miasta, dość pośpieszne bo słońce zachodzi przecież o 15:30.
Piotrków moim okiem
https://photos.app.goo.gl/8VK3jvTuW5HskLKR9
U mnie tak i -3c.
https://photos.app.goo.gl/juJ7UoBKK8TzZXQ2A
A do nas się wproszono na chwilę, córka LIsy (Lisa kolejny raz w szpitalu) oraz jej cyklista. Na szybko będą słodycze oraz dobre sery z bagietką – nasz ulubiony boursin oraz nieco spleśniały jakiś, lubimy takie. One Szwajcary, to się znają, a jak nie – to trudno, się poznają. Z lisą jest coraz gorzej, tam i z powrotem ze szpitala (teraz akurat z powrotem) wizyty bez potrzeby niewskazane i tak to się wlecze.
Pierwszy śnieg, któty na chwilę zaległ, chociaż ciągle pada, więc kto wie…
Nawiązująć do bombek – lata temu była w Ząbkowicach Śląskich tak zwana Spółdzielnia Inwalidów Jutrzenka – tamże wyrabiano bombki choinkowe przecudnej piękności oraz lufki od papierosów, bardzo wyrafinowane niektórę
Dzień dobry 🙂
kawa
Bombowa kawa.
W Piotrkowie były podobno 4 huty szkła, nie ma ani jednej. Niewiele ich zostało w całym kraju, raczej te co produkują szkło dla przemysłu. Zniknęły prawie wszystkie zakłady produkujące ceramikę i porcelanę, zostało tylko 7. Zalewa nas wszechobecna chińszczyzna 🙁
Danuśko, Krystyno, Małgosiu 😀 😀 😀
Fajny ten Piotrków!! 😎 😎
…Mam w sąsiedztwie (Domu rodzinnego) zdolniachę, która od lat i z powodzeniem wytwarza bombki* w zakładzie pracy, a gdy miała małe dzieci, to i „garażowo-piwnicznie” się zdarzyło widzieć… próbować dmuchać… napisy nanosić… 🙂
Cierpliwość, dobra pojemność płuc i dziecięcy trening na pisankach pomagają – a osoba owa w swych beztroskich latach śpiewała w naszym tamtejszym zespole… 😎
W niedzielę na Rynku Gł. widzieliśmy natomiast marki („Faberge” 😉 )… i ceny (120 za sztukę… znaczy za egzemplarz)… – dziękuję, postoję, zwłaszcza iż dziedzicznych „baniek” mamy tyle, że na kilka choinkek starczy… 😆
______
* Nie wiem, czy w tej konkretnej manufakturze: https://www.facebook.com/Morozko-786184744842239/ – …bo firma powstała na miejscu słynnej kiedyś na całą Polskę spółdzielni pracy rękodzieła artystycznego ewoluowała… pączkowała…