Małe jest smaczne
Ostatni rok zabrał nam i to: spacery po mieście stały się najpierw niebezpieczne (Covid!), potem bezsensowne, miasto bowiem przygasło i to w wyraźny sposób; nie było co oglądać, nie było okazji do przypadkowych spotkań z dawno niewidzianymi znajomymi. Trochę zapomnieliśmy, że miejskie włóczęgi to miły sposób na spędzenie wolnej chwili. Często wystarczy kwadrans, aby popatrzeć wokół siebie.
Kilka dni temu zdarzyło mi się połazić chwilę w okolicach placu Zbawiciela, wczoraj zaś po ulicach i uliczkach Żoliborza. Co za wrażenia. Wbrew epidemicznym perspektywom wróciło życie.
Plac Zbawiciel był, od kilku już lat,miejscem kojarzącym się z modną Charlotte, gdzie tłumy okupowały krzesła i stołki, także na zewnątrz lokalu. Teraz Charlotte ma filię, a także wyszła już nawet na jezdnię, a w okolicy przybyło sporo małych maleńkich i większych lokalików, cała Mokotowska i ulice poboczne roją się od miejsc, w których jedzenie i napoje są pretekstem do pogadania, spotkania, po prostu „bycia” wśród ludzi.
Co do Żoliborza, dzielnica ta zawsze odznaczała się unikalnym własnym klimatem, było to zawsze miasto w mieście. Nastrój małych uliczek, fakt, że każdy, kto tu zamieszkał stawał się żoliborzaninem, co brzmi dumnie, gorącym patriotą lokalnym, ale także rytm życia dzielnicy, wszystko to odróżniało tę część miasta od bliskiego przecież Śródmieścia, bardziej anonimowego i pospiesznego.
Po okresie pandemicznego zamknięcia Żoliborz ukazał mi się jako część miasta, która buzuje życiem. Po pierwsze mnogość sklepów ,lokalików, ”dziurek”, gdzie można kupić dobrą żywność, przy okazji zamienić kilka słów ze sprzedawcą, bo to najczęściej sąsiad, ale najważniejsze jest to, że w większości tych sklepików można kupić coś gotowego na wynos. Żoliborskie sklepiki maja dania i danka, które można wziąć do domu, a niekiedy zjeść na miejscu. Dla osób zapracowanych i małych rodzin owe dania na wynos są, myślę, doskonałym pomysłem. Każdego dnia świeżo gotowane, zmieniające się, jak w domu, potrawy są groźną konkurencją dla kupowanych w dużych sklepach, pakowanych próżniowo, fabrycznych dań z hipermarketów! Ceny są przy tym rozsądne.
Pewnie pomysł na małe sklepiki, które oferują nie tylko produkty ale i przygotowane z nich dania będzie się rozszerzać. Bo jest dobry i praktyczny. Jednak na razie, my, mieszkający z dala od Żoliborza, musimy sobie jakoś dawać radę. Oto mój pomysł na obiadowe danie w 20 minut.
Gulasz z kurczaka dla jednej osoby
Niewielka połówka piersi z kurczaka, pół łyżeczki mąki, pół łyżeczki masła, łyżka oliwy (lub oleju z pestek winogron), sól, pieprz, szczypta ulubionego ziółka, mały ząbek czosnku, 2 łyżki śmietany 12 lub 9 proc.
Pierś z kurczaka kroimy w kostkę, posypujemy mąką, solą i pieprzem, po czym obsmażamy na oliwie lub oleju z masłem. Dodajemy rozdrobniony czosnek i ziółko, śmietanę i 1-2 łyżki wody; powoli dusimy kilkanaście minut, aż sos zgęstnieje.
W czasie kiedy nasz gulasz się gotuje, mamy czas na ugotowanie ryżu lub makaronu oraz przygotowanie sosu do jakiejkolwiek zielonej sałaty. No i szybko zasiadamy do stołu i zjadamy to proste danie ze smakiem.
Komentarze
Dzień dobry po powrocie,
Primo, Danuśko – najlepszego!
Secundo, Małgosiu, mogłyśmy sobie pomachać, z naszego hotelu Kefalonia była na wyciagnięcie ręki.
Tertio, Zante/ Zakinthos bardzo, bardzo lubię. Malutka wyspa, do objeżdzenia po obwodzie w trzy godziny, a ile do zobaczenia (i zjedzenia). Napchałam się do wypęku pomidorami, serami, oliwa, chlebem z malutkich piekarń, rybami, owocami morza i jagnięcina. W spodnie mundurowe mam nadzieję się jutro wcisnę.
Chleb maczany w prawdziwej oliwie, lekko posypany sola i oregano tygrysy bardzo, bardzo lubia. I paszteciki/ zakuski z feta i szpinakiem też. I wino się poprawiło.
Jolly , z mojego hotelu też miałam widok na Zakinthos 🙂
Jolly, bedzie trudno wrocic do kuchni angielskiej po greckich smakolykach.
Inny smak maja pomidory i ogorki ktore dojrzewaly na sloncu a inny ze szklarni.
Elupe,
Masz rację. Co roku mamy w ogrodzie kilka krzaczków pomidorów – Mamusia przysyła nasiona z Polska. W tym roku lato było tak marne, że nawet te nie miały smaku. Dodam jeszcze, że jeżyny kwaśne i niedojrzałe.
Małgosiu, nasz hotel jest w Planos/ Tsivili, a wasz?
Nasz hotel był przy plaży Xi
Trochę wspomnień z Kefalonii
Zdjęcia
https://photos.app.goo.gl/FydnYsBruWMs9t627
Kefalonia to wyspa nieduża 780 km kw, mocno górzysta, dla nieoświadczonych kierowców trudna bo pełna serpentyn, najwyższa góra Enos 1626 m , prawie na szczyt można podjechać autem , a tam jak się nie jest akurat w chmurze roztaczają się piękne widoki. Mieszkaliśmy niedaleko Lixouri, drugiej co do wielkości miejscowości. Ze stołecznym Argostoli łączy doskonale działające połączenie promowe, co pół godziny otwiera się brzuch statku , boczkiem przemykają się ludzie, środkiem samochody, autobusy, ciężarówki sprawnie ustawiane przez załogę ( podjedź 10 cm, przytul się do ściany). W 1953 roku wyspę nawiedziło bardzo silne trzęsienie ziemi, które zmiotło z jej powierzchni wszystkie miejscowości oprócz jednej, Fiskardo na północy, malowniczego, bardzo snobistycznego portu jachtowego.
Mieszkaliśmy 8 km od Lixouri, taksówki 10 E , warto był tam podjechać, bo jedna z tawern serwowała rewelacyjne kleftiko z jagnięciny.
Wakacje były z biurem podróży , a ono na miejscu organizowało wycieczki, z których skorzystaliśmy „Skarby Kefalonii” i „Wyprawę na Itakę” oraz inne. Żeby popłynąć na Itakę, a mieszkaliśmy na południu Półwyspu Paliki , trzeba było się przeprawić przez góry na drugą stronę wyspy do miejscowości Sami , gdzie z portu odchodziły 2 razy dziennie promy na Itakę. Żeby zdążyć na ten poranny prom musieliśmy wyjechać z hotelu o godzinie 6:30. To była jedyna taka wczesna pobudka.
Na Itakę płynie się „chwilę” bo jest bardzo blisko. Tam znowu czekają nas górki i solidne serpentyny co dla autobusu stanowi niezłe wyzwanie i pokonywanie ich na kilka razy, ale kierowcy doskonale znają te niewielkie wyspy i każdy zakręt. Z Itaką nierozerwalnie związany jest mit o Odyseuszu i w czasie wycieczki oczywiście słyszy się całą historię. W stolicy wysepki Vathy wypiliśmy pyszny sok z wyciskanych pomarańczy ( zresztą piliśmy go przy każdej możliwej okazji) i dojedliśmy śniadanie. W miasteczku jest mnóstwo rzeźb związanych z mitem. Potem znów pojechaliśmy w góry zwiedzać bardzo popularne wśród Grekokatolików kościoły, do jednego z nich(Katharon) w sierpniu odbywają się pielgrzymki, często nocą by zdążyć na rano, a droga prowadzi ostro pod górę. Dla wyspiarzy , którzy wszędzie jeżdżą samochodami stanowi to duże wyzwanie. Nasza przewodniczka i namówieni przez nią polscy turyści pokonywali tę trasę jako pierwsi. Była jeszcze plaża z białymi kamyczkami i posiłek w Kioni nad śliczną zatoką. Prom i wieczorny powrót do hotelu.
Dwa dni później wynajęliśmy samochód i pierwsza nasza wyprawa prowadziła na najwyższy szczyt Kefalonii Einos.
Prom z Lixouri do Argostoli, a potem wjazd prawie na szczyt. Robert akurat bardzo lubi jazdę serpentynami więc mógł się wyżyć. Niestety pogoda nie okazała się łaskawa, po wjeździe na górę , stwierdziliśmy że jesteśmy w chmurze, co oczywiście zniweczyło szansę na oszałamiające widoki, które podobno stamtąd się roztaczają. Chmury trochę w końcu przerzedziły i opadły , ale pozostał niedosyt.
Wracając zatrzymaliśmy w sympatycznej tawernie na obiad, trafiliśmy do chyba najlepszej winiarni na wyspie, zafundowaliśmy sobie degustację ich 8 win i chociaż połowa nie była z naszej bajki ( ale i tak dobra) kupiliśmy parę butelek, część została jeszcze skonsumowana w hotelu, a 3 przyjechały z nami do kraju. Koleżanka zaciągnęła nas do oglądania skał Cyklopów i próbowaliśmy zobaczyć Kastro, ale było już zamknięte.
Następnego dnia Robert nurkował w Ag. Effimia , a ja z przyjaciółmi włóczyłam się po tej miejscowości. Piliśmy kawę jak Grecy, to znaczy bardzo powoli, za nami kawiarni siedział wianuszek pań a w środku pop, zawzięcie dyskutowali. Patrzyliśmy jak z portu wyruszają jachty, pospacerowaliśmy, zrobiliśmy małe zakupy dla naszych wnuków. Właściciel firmy nurkowej polecił nam rybną restaurację na lunch i rzeczywiście jedzenie było doskonałe.
Najedzeni wyruszyliśmy na północ do jedynej ocalałej z trzęsienia ziemi miejscowości Fiscardo. Wypasione jachty, drogie restauracje zajmujące całe nabrzeże i eleganccy klienci. Ale miasteczko ma swój klimat i warto było to zobaczyć.
Kolejny dzień to znów Kastro, tym razem z samego rana. Rozciągają się stamtąd ładne widoki. „Najlepiej zachowaną” częścią są mury i stanowisko artyleryjskie z II Wojny Światowej. Potem pojechaliśmy do Skali i do Poros. To miejscowości na południu głównego półwyspu, typowo turystyczne, z ładnymi, szerokimi plażami.
Drugą wycieczką z biura były Skarby Kefalonii : pospacerowaliśmy po stolicy Argostoli, byliśmy na kolejnej degustacji wina, te akurat zupełnie nie przypadły nam do gustu, ale znaleźli się inni chętni, w sklepiku kupiliśmy słoiczek miodu tymiankowego i chałwę, puszeczkę oliwy. Głównym punktem programu była Jaskinia Melissani , po której pływają łódki, po trzęsieniu ziemi sklepienie się zapadło, wnętrze jest dzięki temu ładnie oświetlone. W nadmorskiej tawernie Karavomilos zjedliśmy dobry obiad. Potem pospacerowaliśmy po malowniczym Assos, bardzo ciekawie położonym na przesmyku, a na koniec popatrzyliśmy z góry na plażę Myrtos. Po trzęsieniu ziemi w 2012 r droga na dół została uszkodzona i ciężkie auta nie mogą się nią poruszać.
Po niedzielnym lenistwie na plaży w poniedziałek wynajęliśmy w Lixouri motorową łódeczkę, popłynęliśmy na widzianą z hotelu bezludną wysepkę Vardiani, obejrzeliśmy ją sobie z bliska, a potem opłynęliśmy całą zatokę. Końcówka tego rejsu była mniej przyjemna, bo płynęliśmy pod falę i fontanny wody robiły nam prysznic, na szczęście było ciepło.
Ostatnie dwa dni odpoczywaliśmy i penetrowaliśmy okoliczne tawerny głównie Vardiani ( podobno jedną z najlepszych na Kefalonii), jedzenie i wino było tam rzeczywiście na tyle pyszne, że kolejnego dnia zamówiliśmy prawie to samo.
Mam nadzieję, że udało mi się posortować zdjęcia, bo aparat zrobił mi psikusa i miał ustawioną dziwną datę (24 września kiedy byliśmy już w Warszawie)
Jolly Rogers-dzięki i pomachanko (cytat z Jolinka).
Małgosiu-z przyjemnością obejrzałam Twoje zdjęcia i przeczytałam relację.
Wyspa rzeczywiście niewielka, ale nawet na małej wyspie na wakacjach jest co robić i jak wiadomo, są to same miłe zajęcia 🙂 To zabawne, że Jolly Rogers też była na tamtejszych rubieżach i praktycznie w tym samym czasie.
Kuchnia grecka nie na darmo jest lubiana i jadana na całym świecie, a obiady na Twoich zdjęciach wywołują uczucie głodu 🙂
Po wczorajszym rejsie statkiem wzdłuż zatoki Orosei doszłam do wniosku, że niektóre, niewielkie plaże na Sardynii, wciśnięte gdzieś między skały przypominają jako żywo te na Zakynthos.
Z małgosinej opowieści wynika, że snobistyczne, ale malownicze Fiskardo ma swój odpowiednik na Sardynii-snobistyczne i malownicze Porto Cervo 🙂
No cóż, na słonecznych wyspach dla każdego coś miłego…
Najbardziej podziwiam tych, którzy w pełnym słońcu wspinają się tutaj po górach albo pedałują pokonując duże wzniesienia i spore odległości.
O, rowerów na tych wysepkach właściwie nie widziałam, dwa razy tylko mijaliśmy samochodem masochistów próbujących podjechać pod górę i niewątpliwie byli to turyści.
Kuchnia grecka to magnes dla mnie, ale to musi być w tamtym klimacie, chociaż jak się nie ma co się lubi, to warszawskie greckie restauracje muszą tę tęsknotę zaspokoić.
Grecja, Grecja… („jakbyśmy wrócili do Polski, to w Grecji moglibyśmy być co drugi miesiąc, albo częściej…” – cytat z „wracacza”)
Tymczasem byliśmy w Ottawie u znajomych krakowiaków (górali nie było) i poznaniaków. Pogoda jak drut – pięknie, słonecznie, ale jesiennie rześko. Poznaniakom zawiozłam zakiszony barszcz, bo raz lata temu się popisałam i niestety, od tego czasu muszę 😉
Grecka kuchnia to też moja ulubiona, nie jestem pewna, czy tutejsze restauracje spełniają wymagania, pewnie nie, ale jak się nie ma… to się lubi, co się ma.
Frytki posypane oregano „dla naprzykładu” 😉
Tyle na zrazie, jutro niestety, już…
https://www.youtube.com/watch?v=17gNzSxTQwA
12c, słońce – …”nieśmiertelnik – żółty październik…” (J. Tuwim)
Obchodzimy:
Międzynarodowy Dzień Wegetarianizmu i Międzynarodowy Dzień Osób Starszych
Wczoraj i przedwczoraj wizyta w Ottawie u krakowiaków i poznaniaków, dzisiaj nasz ottawski warszawiak zapowiedział się z wizytą – przywozi szczupaka!
Byle częściej nas tak wizytował! Jutro mają być dobre wiatry na kajta na jeziorze w tych okolicach (jakieś 60km od nas na zachód). Tam są wydmy, ruchome zresztą 😉
Piękna okolica, a rzadko tam bywamy, nie wiem, dlaczego – rzut beretem od nas…
https://en.wikipedia.org/wiki/Sandbanks_Provincial_Park
Do szczupaka zrobię sałatę i może pieczone ziemniaki. Szczupaka będzie grillował zaprzyjaźniony wędkarz, ma wprawę!
p.s.
Cholera… czy my (o nas mówię, dwoje nas) zaliczamy się do osób starszych?
Starsi dzielą się na kilka grup/ mam gdzieś artykuł na ten temat/. Alicjo, Wy i my jesteśmy wśród młodych starych. 🙂 Chodzę co tydzień na pływalnię i niedawno na dwóch torach grupa starszych pań miała zajęcia z wodnego erobiku. I to były rzeczywiście starsze panie. Poczułam się przy nich naprawdę młodo. Panie miały trochę ruchu i dobrą zabawę. Podsłuchałam, że jeżdżą wspólnie na wycieczki, a ostatnio na grzyby. Pana w tej grupie nie było żadnego, a na pewno nie była to grupa feministyczna 🙂 Ale dowiedziałam się, organizowane są też zajęcia ruchowe tylko dla panów, którzy krępują się pań . Mąż koleżanki woli jechać dość daleko na takie zajęcia zamiast chodzić z nią tu na miejscu.
Gotuję bigos. Robię to przeważnie tylko raz do roku, co nie znaczy, że są to wielkie ilości. Bynajmniej, ale pracy i tak jest przy tym sporo. Teraz pozostało już tylko doglądanie garnka w piekarniku. Dopiero drugi dzień gotowania, ale mąż już dziś chce spróbować. To i dobrze, bo oceni, czego jeszcze brak.
A na obiad był barszcz ukraiński, którego nie da się ugotować mało, więc będzie i na jutro i jeszcze trochę zamrożę.
No to pocieszyłaś mnie, Krystyno, aczkolwiek poprawiłabym na „młodszych starszych”, a nie starych 😉
Przecież ustaliliśmy kiedyś, że starość zaczyna się po 90-tce, a po 60-tce starszość 😉
Panie zawsze były bardziej aktywne, niż panowie – i dlatego statystycznie żyją dłużej. Kobiety na pewno nabijają sporo kilometrów na nogach, choćby kręcąc się po domu!
Ano właśnie, panie niewątpliwie są bardziej aktywne, nawet nasz blog jest tego przykładem 🙂 Panie chętnie wychodzą z domu-do kina, do teatru, na wycieczki, na basen, spotkać się z koleżankami, a panowie…Wychodzą, jeśli uprawiają jakiś sport albo mają jakieś hobby: ryby, grzyby, brydż itp, a poza tym w pewnym wieku stają się domatorami. Tak przynajmniej wynika z moich obserwacji, chociaż, kto wie, może macie inne doświadczenia.
A teraz trochę sardyńskich podsumowań:
mit numer 1-na południu Włoch (czyli na wyspach też) uważaj na złodziei!
Na Sardynii miejscowi często zostawiają samochody z otwartymi oknami i nie zamykają swoich pojazdów na klucz.
Na plażach nikt nie prosi sąsiada o popilnowanie pozostawionych na piasku rzeczy w czasie, kiedy ich właściciel idzie popływać.
Być może Sardynia jest spokojniejsza i bezpieczniejsza niż np. Neapol…?
Mit numer 2-Włosi to podrywacze, żadna piękna dziewczyna nie przejdzie spokojnie ulicą. Widzieliśmy tu sporo pięknych dziewczyn, ale jakoś nikt nie gwizdał z zachwytu na ich widok. Sardynia to wyspa rybaków i pasterzy, może oni dziewczyn nie zaczepiają na ulicach…?
Chociaż muszę tu przyznać w sekrecie, iż raz(jeden, jedyny raz!)usłyszałam od mijającego mnie Włocha: ciao amore mio 🙂 Chi, chi…. W tym momencie nie czułam się żadną emerytką, ale super dziewczyną 😉 Osobisty Wędkarz plątał się w tym czasie gdzieś, parę metrów dalej.
Mit numer 3-jest ogromna różnica pomiędzy bogatą północą Włoch, a biednym południem. To nie jest mit, tak rzeczywiście jest. Na Sardynii są urocze, zadbane turystyczne miasteczka, ale widzieliśmy też wiele biednych i zaniedbanych, nieturystycznych miejscowości(podobne wrażenia mieliśmy z Sycylii). Północ Włoch to wspaniałe, bogate miasta i fantastyczne zabytki praktycznie na każdym kroku. Sardynia to przede wszystkim przepiękne krajobrazy i bardzo serdeczni ludzie.
Kilka dni temu zdarzyło mi się połazić chwilę w okolicach placu Zbawiciela, wczoraj zaś po ulicach i uliczkach Żoliborza. Co za wrażenia. Wbrew epidemicznym perspektywom wróciło życie.
Wszyscy się cieszymy, że na naszych podwórkach wraca normalność… 🙂
Skoro o Żoliborzu – kilka dni temu odsłuchałam kolejną (= nie pierwszą w tym gronie) pogawędkę panów J Kisielewskiego, J Olejniczaka i JJ Orlińskiego. Ten ostatni w pewnym momencie decyduje się ujawnić miastu i światu, gdzie konkretnie mieszka (że oprócz genialnego kontratenorowania jest to sprawny breakdancer – wiedziałam od zawsze… lecz że aż taki kaskader?!!!… 😮 )
…Noale skoro już ujawnił — jeśli kiedykolwiek przyjadę do stolycy na małą i smaczną wycieczunię*…
— to sobie może
połażę Żoliborzem
Bo jeśli nawet Orliński stamtąd… … … 😮
A, nagranie rzeczone (przesmaczne, choć małe nie jest 😉 ):
https://www.youtube.com/watch?v=TNHdA5NWJJc (od 36 minuty – chyba, że ktoś chce o muzyce, itp. 😀 )
____
*ostatnio bywałam regularnie w czasach studenckich… potem… hmmm, wpadłam na pogrzeb Kaczmarskiego… a potem się wybieramy jak gęsi do cieplic… a to opera by może jaka, a to inny koncercik, a to Kopernik, a to towarzysko… i tak się wybieramy od 10 lat… 😆
Małe jest piękne z konieczności – bo dużego zamrażary nie zmieszczą!!!
To nie jest takie małe, ale jest piękne i wrażenie robi 🙂
https://notesfrompoland.com/2021/09/28/polish-house-named-best-private-residence-at-international-architecture-awards/
Ja dzisiaj nabiłam kilkaset metrów, biegając aktywnie z odkurzaczem, a następnie udałam się Za Róg, gdzie nabyłam stosowne bąbelki (jutro szafir!) oraz dwie bagietki – zamiast wymyślać coś do tego szczupaka, będzie sałata grecka z fetą 😉 – i bagietki.
Co do artykułu powyżej – jak poczytać dalej, to pani Zbylut-Wiśniewska reklamuje moje ulubione miasteczko w Małopolsce – Lanckoronę 🙂
Co do domu, to napisano tam, że dom ma 362 metry kwadratowe i na pewno wystarczy dla czterech osób… No myślę! Nam wystarcza niecałe sto…
🙂
Kilka dni temu „na fejsach” sobie dowcipkowali, że nie… to nie kolejna nieruchomość Obajtka… nie ten gust… 🙂
No proszę, dziewczyny mogły sobie pomachać będąc na wakacjach. 🙂 Małgosiu, dziękuję za relację, a obie z Jolly spowodowałyście, że nabrałam ochoty na grecką kuchnię, której u nas brak.
Ewa sobie polatała w przestworzach. Moja wyobraźnia pracuje i już widzę jak Witek w przyszłym roku rezerwuje niespodziankę u Bransona lub Elona Muska, bo co zostaje po motolotni i szybowcu? 😀
Nasz prezes miał wreszcie tydzień urlopu i mogliśmy poszaleć kulinarnie. Były i szare kluski i sajgonki i tarta cukiniowa. Rozpusta. To wszystko zamiast zwykłych, codziennych kanapek.
A tak w ogóle to przez to co dzieje się na wschodniej granicy jestem bardzo przygnębiona. To co robi się z ludźmi i ludziom, także tym małym jest czymś tak strasznym, tak niepojętym… Podziwiam aktywistów, którzy starają się nieść pomoc i nagłaśniać to co się dzieje. Jest mi wstyd, że tak mało robię.
Danusko, po-po czasie, ale tym serdeczniej. Zyczenia wszelakiej pomyslnosci!
Nie, z tymi Wlochami to juz tak, ze nie podrywaja? Nie.., z reszta, sama mowisz, ze wszystko normalnie. Znaczy: spoko?
Na Sardynii nigdy, niesety, nie bylem. Wyglada niestety na to, ze tez nie bede. Szkoda wlasciwie. Moj kontakt z Sardynia ogranicza sie jedynie do wloskiego filmu z konca lat 60-tych pod tytulem: Sprawa honorowa. W roli glownej nieodzalowany Ugo Tognazzi. Film warty obejrzenia jeszcze nawet dzis. Krecil to w latach 60-tych taki wloski Bareja*, bardzo udanie moim zdaniem. Pokazuje mianowicie, beznadziejne zacofanie niektorych regionow we Wloszech. Resztki wloskiego neorealizmu.
Nie zajade juz raczej na Sardynie. Faktem jest, ze wszelkie zasoby jakie mialem inwestowalismy w podroze do Polski po tym, jak stalem sie szczesliwym malzonkiem mojej Polki Lilianny. Trzy lata temu bylismy w Polsce na weselu, w szerszym pojeciu, rodzinnym i reperkursje tego wydarzenia skutkuja tym, ze nie mamy juz ochoty wybierac sie tam w ogole.
No, ale Polska pozostaje, bo jest blog!
Dodam tylko, ze mimo tych rodzinnych tamtych, blogowe kontakty pozostana nam cenne
Asiu,
dzisiaj dostałam taką pocztę:
„Dziś panstwo prezydentostwo propagowało sadzenie drzew, nawet niemota się ciut produkowała na tle lasu. A duda rzekł między innymi, że las gromadzi dwutlenek węgla… Rozumiem że gromadzi na ciężkie czasy gdyby dwutlenku wegla zabrakło. Mniejsza o to, impreza była leśna, napowietrzna, zdrowa, troche drzewek posadzono. Do innego lasu dziś wywalono mniejsze i większe dzieci oraz towarzyszących im dorosłych. Ja wiem, wszyscy wiemy, że granica to granica, nie wolno tak sobie przełazić. No to trzeba dopilnować żeby nikt nie przełaził a jak juz sie komus udało to trudno, są procedury sprawdzające. Szkoda słów.
Gawiedź katolska zadowolona, widac po sondazach, kaczorom urosło.”
Jasne – nikt się publicznie nie przyzna do tego, że jest za tym, by wypychać wszelkich „obcych”.
A tymczasem „długopis” podpisał ustawę o podwyżce pensji sobie i samorządowcom. No i Juratę remontuje, bo w starej ramocie źle mu się wypoczywa. Kraba nie ma kto nadmuchać 🙄
Przepraszam za tę wstawkę, ale… ulało się.
Przedwczoraj (środa) był Międzynarodowy Dzień Kawy – jak jedziemy gdzieś, to ja chętnie na postojach piję kawę. Nie wiedzieliśmy, że taki wyjątkowy dzień, ale jak zwykle Jerzor stanął w kolejce po kawę, a ja w kolejce po frytki (w domu nie robię, w podróży zawsze kupuję!). Darmowa kawa osłodziła mi zdziwienie, że za porcję frytek (New York Fries) zapłaciłam ponad 6$ – nie, nie była to jakaś niesamowita porcja, najeść się tym nie najadłam, lekko posolone one ci były. Nigdy w życiu, Jerzor mnie namówił! A było w McDonalds zakupić…
Dla kawiarzy:
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,150723,27609378,piec-filizanek-kawy-dziennie-nie-trzeba-unosic-brwi-w-zdziwieniu.html
Duże smaczniejsze!
https://photos.app.goo.gl/umSVCpqTBc4Hy4Lu7
Aparat mi zdechł (wybaczta jakość foto – bateria ledwo dychała…), ale takie szczupaczysko wylądowało wczoraj na naszym stole, zostało zgrillowane i zjedzone, 1.5kg!
Na trzy osoby – całkiem zacnie i wcale nie było za dużo!
Ładny szczupaczek i wierzę , że smaczny.
My dziś dojadamy, a na jutro planuję befsztyki z polędwicy.
My (tu w Kanadzie, nad jednym z Wielkich Jezior!!!) jesteśmy „nauczeni” jedzenia ryb morskich i przeważnie mrożonych.
Ryby z jezior nie są polecane między innymi dlatego, że Wielkie Jeziora, jako droga wodna dla wszelkiego rodzaju statków, są podobno paskudnie zatrute. To jest chyba jakiś mit (Danuśka jako obalająca mity potrzebna!), bo swego czasu przypłynęły na którymś z tych statków tak zwane „zebra mussles” i one oczyściły nasze wody jeziorne… ale mit pozostał!
Szczupak został złowiony na Ottawa River, a rzeka rządzi się innymi prawami, niż wody stojące. Dzisiaj też będziemy coś dojadać, chociaż ze szczupaczyska nie została nawet przysłowiowa ość 🙂
A Wojtek się martwił, czy damy radę… chyba zażartował!
Dzisiaj szafirowo – 45 lat w okowach małżeńskich. Niestety, małżonek na podpowiedź, że może by tak malutki szafirek, oczko w pierścionku… kobieto! Szafiry są drogie jak diamenty prawie, bo to ta sama rodzina, korund i tak dalej – jakbym nie wiedziała 🙄
Ale zaproponować mógł – taktownie bym odmówiła 😉
To zaledwie tylko kilka z moich zbiorów… nie mam tyle szyj i dekoltów, żeby to prezentować 🙂
https://photos.app.goo.gl/PPaBAh7BZqPgKjVC7
To Wam życzę Alicjo przynajmniej dębowych godów w zdrowiu i pogodzie ducha!
Małgosiu,
dobra podpowiedź – dąb możemy zasadzić, może doczekamy? 😉
Doszliśmy do wniosku, że nam nie warto się już rozwodzić. Mnie na pewno żaden facet już nie zechce, a Jerzor nie jest taki bogaty, żeby jakaś młodsza rzuciła się na niego dla pieniędzy 😉
Wczoraj przy szampanie zastanawialiśmy się, co nas właściwie trzyma razem (mniej więcej 48 lat) – Wojtek był świadkiem tych wynurzeń. Jerzor powiedział, że właściwie nic.
Ja – że lubimy podróże i wiele realizowaliśmy między innymi dlatego, że ja trzymam kontakty z ludźmi, których lubię – Ameryka Południowa, Afryka , Polska i Europa w ogóle, nie wspomnę o Was, blogowisko „na jedzonym”, jak to Jerzor zwie tę naszą bandę.
Ja czytam – Jerzor nie, on się uczy języków. Tak powiedział. „Bo jak pojedziemy do Japonii… ” – byliśmy, mnie tak daleko już się nie chce jechać/lecieć, wiele godzin w samolocie…
Ja czytam od kiedy się nauczyłam czytać. On natomiast jeździ na rowerze, odkąd… nie pamiętam. Jego rower kosztuje więcej, niż konstytucja przewiduje, mały mercedes, ale na dziwki i inny hazard nie wydaje, to niech ta 😉
Manufaktura łódzka 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=ZTYSAl9Npqw
p.s.
https://www.insider.com/james-bond-actors-ranked-from-worst-to-best-daniel-craig-2021-9
Dla mnie najlepszy był Roger Moore, wszyscy inni 5 kilometrów za nim. Albo jeszcze dalej. Daniel Craig? Nie wypowiem się….
Stosowny duet:
https://www.youtube.com/watch?v=9rpyzlyGTg4&list=RD9rpyzlyGTg4&start_radio=1
Alicjo-wszystkiego najlepszego na kolejne lata w małżeńskich okowach!
Znalazłam całkiem skromny 😉 acz elegancki biżutek na rzeczoną rocznicę: https://tiny.pl/9rc3z
Ach, Roger Moore, któraż z nas się w nim nie kochała…
Były już sardyńskie podsumowania, a na deser drugi i jednocześnie ostatni fotoreportaż: https://photos.app.goo.gl/pWQ9oyHrEwdo3g2B6
Bardzo ciekawy jest sardyński folklor oraz zwyczaje związane z karnawałem, tudzież z różnymi innymi świętami, jako że mieszkańcy wyspy chętnie i często świętują. Z przyjemnością pojechałabym znowu na Sardynię, by zobaczyć, na przykład, karnawałowe zabawy.
A poniżej artykuł o Orgosolo i historii jego murali:
https://duze-podroze.pl/orgosolo/
Danuśka,
no proszę, jaka piękna okowa szafirowa 🙂
Dziękujemy za życzenia!
Bardzo mi się podobają te wszelkie malowanki, szydełkowe ozdoby (świetny pomysł!), kwiaty, stoliczki, kwietniki… Bardzo to wszystko pomysłowe – nie trzeba wiele, żeby ulica była niezwykła i miała swój klimat.
Wczoraj w Beskidzie Małym, dziś pod samym-ci (małym 😉 ) Chrzanowem byliśmy! 🙂
Tu i tu cudnie, pogoda… — hmmm, takie lato to ja naprawdę lubię ❗ 😀 —
…pod Chrzanowem mogliby mądrzej znakować i lepiej przechadzać, ale niektórzy się ruszają „przy niedzieli” i tam, a jeśli aktywnych mniej, to tyz piknie (cisza i spokój w chaszczach gdzie ścieżki nie widać 😀 )…
…słowem weekend bardzo na plus!
https://basiaacappella.wordpress.com/2021/10/03/pieszych-wycieczek-zadaja/
Smacznych typowo-jesiennych (czyli ostrych) widoków nie ma z powodu dużego zaparowania gór mniejszych i większych tudzież terenów pod nimi – tu na południu nie dowierzamy, iż w skali kraju mieliśmy właśnie najb. suchy wrzesień od 1982 (który doskonale pamiętam i w jego suchotę jak najbardziej wierzę…)
Danusiu, zachęcasz swoimi zdjęciami do odwiedzenia Sardynii.
Basiu ACappello macie ładne okolice do spacerów. Kolorowa jesień jest miła dla oka.
Byłam wczoraj na najnowszym Bondzie, nie powala, ale akcja jest szybka, strzelanki trochę jak z gier video. Klasyka Bondowa warto obejrzeć , bo ciekawe jest zakończenie.
Pojawiło się również nowe miejsce na restauracyjnej mapie Warszawy – właśnie otwarto Browary Warszawskie. Z opisu wynika że będzie to zagłębie lokali gastronomicznych i oczywiście piwnych bo to Browary. Odwiedziliśmy grecką restaurację Mykonos, żeby powspominać wakacje. Nie mieliśmy rezerwacji, a to błąd bo był pełno, dużo imprez wieloosobowych, dużo dzieci. Z zaciekawieniem patrzyliśmy jak bardzo wcześni nastolatkowie wcinali kalmary, wyciskając na nie sok z cytryny jak prawdziwi znawcy kuchni greckiej. Po pół godzinie dostaliśmy stolik w zagłębiu przyjęciowym. Postawiliśmy na dużo przekąsek i to był dobry wybór. Mają dobrą kawę i fajne desery. Podsumowując – chętnie tam wrócimy. Okazuje się, że to już sieć greckich restauracji bo byliśmy kiedyś w El Greco, jest jeszcze Paros, a nimi wszystkimi zarządza szef kuchni Grek Theodoros Vogdanos.
Kalmary bardzo lubię. Z ciekawości zajrzałam do menu Mykonos – smażone kalmary podawane są z jakimś sosem/ chyba na bazie pomidorów/ i cytryną. Dla mnie sos raczej nie, ale sok z cytryny owszem, choć do tej pory jadałam kalmary bez dodatków i też były doskonałe. Na Wybrzeżu kalmary znane były od dawna, bo jadłam je już w drugiej połowie lat 70.
W sobotę i niedzielę były u nas wnuki, w ciągu roku szkolnego okazje do spotkań są rzadsze. Ich rodzice mogli spokojnie spędzić trochę czasu – odwiedzili Gdańsk i kilka muzeów na Starym Mieście. Na ulicach pełno turystów, w muzeach pustawo.
My też nabraliśmy ochoty na dawno nieodwiedzany Gdańsk, ale w ciągu tygodnia,
choć i wtedy turystów nie brakuje.
A cappelli nie od dzisiaj zazdroszczę około krakowskich rubieży, które są zdecydowanie bardziej malownicze niż mazowieckie niziny. Na studiach miałam koleżankę, której rodzice, z racji służbowych obowiązków, przenieśli się kilka lat wcześniej z Krakowa do Warszawy i stale z rozrzewnieniem wspominali wycieczki po małopolskich okolicznościach przyrody.
Małgosiu-może kiedyś wybierzemy się razem obejrzeć sardyńskie, karnawałowe szaleństwa 🙂
https://wakacjenasardynii.pl/blog/karnawal-na-sardynii
Najrozsądniej byłoby oczywiście zaplanować tego rodzaju podróż w pocovidowych czasach.
Krystyno-co do muzeów to w odwiedzonym przez nas Muzeum Folkoru w sardyńskim Nuoro byliśmy jedynymi turystami, co jest bardzo komfortową sytuacją.
Danusiu, z wielką chęcią obejrzę z Tobą karnawał na Sardynii . A ta zaraza mogłaby już odpuścić. Mam nadzieję, że szczepienia i leki, o których coraz więcej się słyszy ograniczą zacznie jej zasięg.
12c, pochmurno…
Zawsze mówiłam, że wina francuskie jadą na przeterminowanej opinii, a winiarnie z innych stron świata po prostu się starają.
https://www.euronews.com/travel/2021/10/01/this-country-just-won-the-award-for-world-s-best-wine-three-years-in-a-row
Dla mnie Argentyna i Chile to najwyższa półka – 600 zawodowych somelierów ze świata potwierdza :).
Oto – ich zdaniem – pierwsza dziesiątka najlepszych winiarni (pierwsze miejsce po raz trzeci z rzędu:
*Zuccardi Valle de Uco (Argentina)
*Marqués de Riscal (Spain)
*Chateau Margaux (France)
*Bodega Garzón (Uruguay)
*Montes (Chile)
*Antinori nel Chianti Classico (Italy)
*Catena Zapata (Argentina)
*Viña VIK (Chile)
*González Byass-Bodegas Tío Pepe (Spain)
*Creation (South Africa).
Na końcu i tak się to sprowadza do tego, co nam smakuje i na co nas stać, ale dobrze znać opinie ekspertów 😉
Alicjo, ale to nie wina sa oceniane tylko miejsca do ogladania jak sie wino robi („the best places to taste and learn about wine and grape cultivation, as well as the architecture of the wineries, their restaurants and hotels”)
Kuchnia grecka nalezy do moich ulubionych – smakuje najlepiej latem i w okolicznosciach morskich/plazowych.
U mnie pogoda bardzo jesienna, a na obiad lazanki z kapusta.
Małgosiu, Danuśko 😀 😀
— tak, lokalnie jest w czym wybierać, lecz… apetyt rośnie w miarę jedzenia…
…i ma się ochotę na dalej (np. na jakąś pustelnię przeczarowną na trzeciej wyspie Adriatyku [wspominki jutro ])
… i ma się niedosyty (że np. Słowacja AD 2021 niedopieszczona niemożebnie, a już ten wulkaniczny masyw Pol’ana to wcześniej wybuchnie – co ostatnio w modzie – niż go zdepczemy choć trochę…
…i ma się planów zawsze dziesięć razy więcej, niż możliwości…
Co nie jest najgorszym ze stanów ducha 🙂
A capello,
w Twoich okolicach jest winnica Srebrna Góra. Dawno, dawno temu w początkach blogowych bywała u Owczarka w Budzie niejaka Jaguś. Oto ona:
https://sukces.rp.pl/kuchnia/art17730261-agnieszka-wyrobek-rousseau-sekret-win-spod-krakowa
Piszę o winnicy srebrnogórskiej (w pobliżu klasztoru kamedułów, widocznego z dala), bo trochę śledziłam drogę zawodową Jagusi i jeszcze parę lat temu była tam „kierownikiem produkcji”. Jest to największa podobno winnica w Polsce:
https://winnicasrebrnagora.pl/o-winnicy/
Pewności nie mam, czy Jaguś tam jeszcze pracuje, ale na pewno są to piękne tereny, gdzie można się wybrać na wycieczkę 🙂 Zdecydowanie interesująca osoba, trochę korespondowałyśmy ze sobą, ale jest to osoba zabiegana – kiedy pisywała u Owczarka, mieszkała jeszcze we Francji, nazwisko po mężu. Ale w końcu – góralko, czy ci nie żal? I wróciła – wina ze Srebrnej Góry piłam parę lat temu w Sopocie!
GosiaB,
miejsca miejscami, restauracje restauracjami, ale wino nie może być byle jakie!
Każda winnica, w której byliśmy w Chile czy Argentynie miała restaurację, pewnie i hotel, ale myśmy gnali przed siebie. Nie sądzę, żebyśmy byli w jakichś wyjątkowych miejscach, ale w tych krajach poślednie wino to jest po prostu niemożliwość! Podobnie RPA – zatrzymaliśmy się tylko w kilku, w jednej pogadaliśmy z właścicielką, zakupiliśmy wina tu i tam i z przyjemnością wypiliśmy wieczorem.
Takie zachcianki są na pewno kosztowne, a na tym nam najmniej zależy i pieniędzy szkoda. Wstyd powiedzieć…. nigdy nie byliśmy w winnicach Rejonu Niagary, na pewno mają dobre wina i jakieś przybytki typu restauracje czy co tam, ale jak wyżej – to są fanaberie nie dla nas. W naszych okolicach (Prince Edward County) jest sporo winiarni, pojeździliśmy, stwierdziliśmy, że w sklepie lepszy wybór i wina ze świata, a tańsze i nawet lepsze.
GosiaB,
Ty masz blisko rejon Niagary – zwiedzałaś choćby z ciekawości?
Winnice w okolicach Niagary zwiedzalismy ladnych pare lat temu, i duzo sie zmienilo od tego czasu; niedawno bylismy w jednej z nich uczcic specjalna okazje – wiekszosc tych miejsc teraz ma restauracje, nie wiem jak z noclegami, ale jest urocze Niagara-on-the-Lake albo rodzinne B&Bs gdzie mozna sie zatrzymac. Mozna wybrac sie na wlasna reke albo na zorganizowana wycieczke (nie ma problemu kto ma prowadzic samochod). Obie opcje nie sa tanie.
Niektore winnice organizuja probowanie win w polaczeniu z wybranymi potrawami/produktami (wine and food pairing) – co jest bardzo ciekawe: https://wineriesofniagaraonthelake.com/experiences/detail/taste-the-season
Bylismy za to niedawno na probowaniu win, piwa i trunkow z jablek (cydr, likier i brandy)w Quebec, Eastern Townships. Odnosze wrazenie ze ostatnio wszedzie wszyscy robia wino i warza piwo.
Wino z Quebecu jest mi znane od dawna, bo mamy znajomych i często jeździliśmy, Montreal, okolice Sherbrook oraz Sainte-Agathe-des-Monts.
Trzeba przyznać, że tamtejsze wina są znakomite – no ale w Ontario, przynajmniej w moich krzakach, ich nie uświadczysz. Podobnie jak win z British Columbii… może się coś zmieniło, ale chyba nadal są jakieś dziwne przepisy mięðzyprowincjonalnego eksportu-importu? W takim małym sklepie jak mój Za Rogiem tych win nie uświadczysz.
Dzięki za wskazówki – jak wiadomo, jeśli coś jest blisko, to zawsze „mamy czas, żeby to zwiedzić” : )
Niagara-on-the- Lake jest tutejszy rzut beretem, raptem 400km z groszem lub bez, zawsze tam jeźðzimy z odwiedzającymi nas z Europy, ale żę blisko z lotniska, jedziemy tam najpierw, a nasi goście padają po wielogodzinnym locie i chcą „do domu!”. A potem jest tyle tego, że za chwilę wylatują i też nie ma czasu ogarnąć.
Kilka razy byliśmy specjalnie, ale jak podkreśliłaś, tania impreza to nie jest i dla kilku osób, zwłaszcza jak należałoby fundować choćby dobę… Musi wystarczyć dzienna wyprawa na 5-6 godzin, dojazdu nie licząc.
Alicjo 😀 wydaje mi się, iż gdy przed-ostatnio sprawdzałam*, nazwisko realowej odpowiedniczki Jagusi „od Owczarka” figurowało prominentniej na stronkach winnicy, niż obecnie:
https://winnicasrebrnagora.pl/o-winnicy/
— Może miała obiekt pod swą fachową kuratelą na etapie zakładania, a potem przeszła do innych wyzwań… gdziekolwiek w świecie szerokim?…
_____
*a często sobie przypominam o niej, gdy tamtędy chodzimy
Nb, z wielką dumą ogłaszam, iż ta znajomość
https://www.facebook.com/wojciech.giebuta/posts/4682917615091625
(realowa, choć dziś niemal wszystko przechodzi w/na lajki i mesendżery 😉 )
…liczy sobie dokładnie 30 lat! 😎
https://czaswina.pl/produkt/kuchnia-i-wino/
A capello,
podałam ten sznurek ze Srebrną Górą, ale wcześniej ten chyba obecny, gdzie Jaguś operuje:
https://sukces.rp.pl/kuchnia/art17730261-agnieszka-wyrobek-rousseau-sekret-win-spod-krakowa
Wynika z tego, że się przeniosła …
„Po powrocie do własnej Winnicy Wieliczka zaś – jak sama powtarza – rozmawia z drożdżami. W 2013 roku postanowiła wrócić do założonego jeszcze przez jej dziadka gospodarstwa w Myślenicach. Szukając najlepszego miejsca pod winnicę z partnerem – utalentowanym winiarzem, ekologiem i leśnikiem Piotrem Jaskółą – zdecydowała się na dzierżawę 15-hektarowej działki pod Pawlikowicami. Winnica Wieliczka wzięła nazwę od historycznego solnego miasta, od którego oddalona jest zaledwie o trzy kilometry. Wystarczy dziesięć minut jazdy samochodem, aby dostać się tu z Krakowa i z ponurych podmiejskich blokowisk przenieść się w malowniczą, pagórkowatą krainę.”
Agnieszka Wyrobek Rousseau jest jedna – i w dodatku enolog 🙂
Ten artykuł jest dość spory i niefortunnie poprzedzielany reklamami… Ale tam, jak wynika z artykułu i mapy – też rzut beretem.
Wczoraj był, jak co roku 4 października Światowy Dzień Zwierząt i pomyślałam sobie, jakie to smutne, że Mrusisko właśnie w taki Dzień nas opuściło. Cały czas ją wspominałam i do tej pory nie mogę zasnąć, dlatego klepię dobrze po północy. Herbatkę z melisy wypiłam, dobranoc i dzień dobry!
https://photos.app.goo.gl/Ykx4ZCXCKkYQNSE67
Dzień się zaczął trochę chłodnawo, 15c – idąc na obchód, ubrałam dżinsy długie i kurtkę dżinsową. Po 2 km wyszło słońce… Wróciłam zlana potem, bo zrobiłam zakupy i nie miałam już gdzie pomieścić kurtki.
Zakupiłam żeberka wieprzowe i skrzydełka kurczacze, bo skoro tak zimno było, nic nie robi tak dobrze jak krupnik! Porozdzielałam mięsny towar na 6 różnych zup na bazie lekkiego wywaru rosołowego, zamroziłam, a jedną „bazę” zużywam na ten właśnie krupnik. Jerzor wyczytał prognozy pogodowe – przez najbliższe 2 tygodnie ma być u nas lato! Już jest… 19c.
Chłe chłe chłe…
facebook padł, podniósł się, ale trwoga wśród użytkowników instagramera, facebooka i tak dalej była wielka, jak donoszą internetowe media. Tak to bywa, jak wszystko jest skupione w jednym koszyku, jak awaria, to na pełny gwizdek.
Tytuł wiadomości w gazeta.pl rano był taki:
„Straż Graniczna jeździ samochodem po Nowaku”.
Moje pierwsze skojarzenie było – rozciągnęli tego Nowaka na szosie i jeżdżą po nim tam i z powrotem 😯
Inna często używana przez reporterów fraza to ” Jechał po alkoholu”.
Rozumiem, że wylał na ulicę beczkę rumu, whiskey, wódy i tak sobie po tym alkoholu jeździł… 🙄
https://avanti24.pl/newsy/7,176333,27651079,eve-jobs-debiutuje-na-wybiegu-podczas-paryskiego-tygodnia-mody.html#do_w=57&do_v=67&do_st=RS&do_sid=330&do_a=330&s=BoxOpLink
W „pakiecie” odcinek „The Simpsons” (w Paryżu, na wybiegu!).
Byłam na spacerze z kijkami, dobrze, że nie wystraszyłyśmy się deszczu, który niespodziewanie pojawił się na początku i przeczekałyśmy go pod drzewem. Tak jak lubię ten las wiosną z nieśmiałą zielenią, tak teraz mieniący się kolorami też pięknie wygląda. Po ostatnich silniejszych wiatrach sporo liści jest już na ziemi i chodzi jak po miękkich, barwnych dywanach.
Do Nowego! – ponieważ lubisz dobrą muzykę, zachęcam bardzo do posłuchania fragmentów przesłuchań konkursu chopinowskiego, który zaczął się przed paroma dniami. To jest odtrutka na wszystkie bolączki ciała i duszy (przynajmniej mojej). Młodzi ludzie przyjeżdżają z najdalszych zakątków świata, dużo jest nastolatków i grają tak cudownie Chopina, że trudno uwierzyć w ich wiek. Mnie to bardzo wzrusza, że jadą na koniec świata, żeby pokazać nam co jest w życiu wartościowe. Serdeczności. Nana
To może przy okazji warto przypomnieć laurata konkursu chopinowskiego z roku 2005, który od tamtego czasu zrobił światową karierę:
https://www.youtube.com/watch?v=8sblAhm1SnI
Na nadbużańskich rubieżach wszystkie plagi jednocześnie: podczas naszej nieobecności ogród został przeorany przez nornice. Poza tym, jak zwykle o tej porze roku, mamy wysyp azjatyckich biedronek:
https://natemat.pl/376735,inwazja-biedronek-azjatyckich-w-pazdzierniku-jak-wygladaja-czy-sa-grozne
Natomiast podczas leśnych spacerów nie sposób opędzić się od mini latających pajączków. Nie wiem, jak nazywają się te owady (Irek na pewno wie!), ale atakują jesienią na leśnych ścieżkach. Być może Małgosia też doświadcza ich obecności podczas swoich spacerów z kijkami. Jest ich dużo, ale na szczęście nie gryzą.
Przy okazji sprawdziliśmy, czy sezon grzybowy trwa nadal i okazuje się, że owszem trwa. Zbiory skromne, ale trafiło się kilka koźlarzy oraz garść kurek. Na kolację przewidziane zatem risotto grzybowe 🙂
Danusiu – mój sąsiad, prawie. Można powiedzieć, że zza płotu. Pamiętam go jak miał ok. 8 – 10 lat i jeżdził na rowerze. Przed konkursem przygotowywał się, grając przy otwartym oknie, więc mieliśmy darmowe koncerty. Chociaż nie wszyscy byli wtedy z tego zadowoleni. 🙂
Grzybów, w tym roku, u nas nie było i nie ma. W lesie sucho, noce były ostatnio chłodne. Byliśmy 10 dni temu. Zebraliśmy łącznie, czery osoby, nieduże wiaderko. Głównie podgrzybki, 2 kanie, 1 maślaka.
Danusiu, na szczęście nie spotkałam latających pajączków. Komary odpuściły.
Dobry wieczór 🙂
Danapola, co do latających pajączków to na pewno nie wiem. Ale mogą to być strzyżaki , takie latające kleszcze. Upierdliwe, ale nie tak groźne, jak te właściwe kleszcze. Na wszelki wypadek proponuję koniaczek
Irku-dziękuję! Bardzo możliwe, że to strzyżaki, chociaż z opisów i ze zdjęć, jakie obejrzałam w internecie wynika, że są brązowe, a te przed którymi usiłowaliśmy się mało skutecznie bronić były czarne.
Co by nie mówić, koniaczek oczywiście dobry wszystko 😉
Asiu-tak, czytałam, że urodził się w Nakle. Czy dobrze zrozumiałam, iż był i jest nadal Twoim sąsiadem?
20c, słońce, ptaszki śpiewają, kanadyjskie gęsi szykują się do odlotów na południe…
żadnych owadów, kolorki coraz piękniejsze…
Na obiad wczorajszy sążnisty krupnik i tortille z zawiniętą w nie sałatą wielowarzywną. Obowiązkowo salsa do tego!
Koniaczek jest dobry na wszystko, ale ja właśnie wróciłam z obchodu (6km dzisiaj), bo pogoda krótkorękawkowa i szortowa, trzeba korzystać! Przyjdą słoty i będziemy wspominać adios pomidory 🙄
Plagi nas omijają – biedronki nieliczne, latających pajączków też nie ma w lasach. Za to zwykłych kleszczy jak zwykle nie brakowało w tym sezonie, osobiście zaliczyłam 13 sztuk, ale bez konsekwencji.
Danuśka,
to dziwne, że nornice o tej porze roku sieją takie zniszczenie. U mnie po jednej z bardzo śnieżnych zim pozostawiły labirynt korytarzy. No ale nie znam dobrze zwyczajów nornic.
Grzyby ciągle można znaleźć, nawet ich nie szukając. Dziś na spacerze nad jeziorem nie zbaczałam ze ścieżek, ale i tak trafiłam na maślaki i prawdziwka. Będą na jutro do ryżu, a dziś były wczoraj zebrane – z makaronem. Myślę, że to już końcówka, bo w lasach jest sucho.
W lesie widziałam pięknie przebarwione dęby czerwone, naprawdę robią wrażenie pośród zieleni i żółci.
Danusiu – sąsiadem nie bezpośrednim 🙂 mieszkał w bloku niedaleko naszego domu. Jego rodzice nadal mają to mieszkanie, ale sam pianista ma teraz dom pod Bydgoszczą. Zresztą on podobno rzadko w nim bywa, bo koncertuje przez większość roku. Teraz już nie, ale parę lat temu odwiedzały nasze miasto zorganizowane grupy młodych Japonek, które poruszały się ustaloną trasą: od bloku, w którym wtedy mieszkał, do liceum, które kończył i kościół, w którym jako dziecko grał na organach od czasu do czasu.
Mój październik z ostatnich dni – no i bougenvillea, kwitnąca jak durna 😉
https://photos.app.goo.gl/s77kJdhzoHwrQGNq9
p.s.
Kolory dopiero się zaczynają….
Nana Mi 14:08,
Dziękuję!
Od dawna nikt tak sympatycznie się do mnie nie zwrócił.
Śledzę Konkurs na ile mi czas pozwala chociażby podczytując blog Pani Szwarcman, której wiedza muzyczna jest dla mnie absolutnie nieosiągalnym szczytem.
Na coraz bardziej strapioną mą duszę zażywam czasami muzycznych kropelek, niekoniecznie Chopena, ale jego też nie omijam.
Jak wiesz tutaj bywam bardzo, bardzo rzadko i wątpię by to się miało wkrótce zmienić. W każdym razie dziękuję Ci za ten wpis
Nowy
Literacka Nagroda Nobla 2021 przyznana. Wygrywa Abdulrazak Gurnah – sprawdzam, ale nie widzę tłumaczeń jego książek na język polski. Wiecie coś?
Jeśli nie ma, to może teraz ktoś się za to weźmie…
4 hours ago — Dotychczas żadna z jego książek nie została przetłumaczona na język polski. Aha. Czekamy!
Dzisiaj mija 39 lat, jak wylądowaliśmy na lotnisku Mirabel w Montrealu, pamiętam, że było 17c, dzisiaj – sprawdziłam, jest 21c!
Lecieliśmy samolotem DC 10 – nazwano go „latającą trumną”, bo miał sporo wypadków – to był mój pierwszy długi lot (wcześniej małym DC 8 chyba z wiednia do Zurychu) – mój błędnik dostał kręćka i przez trzy dni chodziłam „marynarskim krokiem” , a nigdy nic takiego nie działo się na pokładzie żaglowca czy jachtu).
Z lotniska zawieziono nas do hotelu, tam dali nam wspaniałą kolację i wygodny pokój w hotelu, a rano zawieziono na stację kolejową i wysłano do Kingston. W Kingston spotkał się z nami przedstawiciel do spraw emigracji oraz rodzina Polaków, którzy też nas pięknie przywitali i zaoferowali nam swoje usługi. Odwieziono nas do Rideau Motel, który już nie istnieje (jest jakaś mini-shopping plaza), na drugi dzień po nas w tym motelu zamieszkali też K. z Poznania (potem okazało się, żę Tomek chodził do jednej klasy w ogólniaku z moimi dwoma kuzynami, Poznaniakami).
A propos, do Montrealu lecieliśmy z Zurychu (a tam przylecieliśmy z Wiednia) i leciał z nami wtedy Jarek B. i Zyga W. Ale poznaliśmy się dopiero w tym motelu, bo oni też tam zostali skierowani. Na drugi dzień po przyjeździe K. obejrzałam malutkiego Mateuszka, nie pamiętam, ile miał wtedy miesięcy, mniej niż pół roku chyba. Znalazłam mu dwa pierwsze, wybijające się dolne jedynki (zęby). Tomek poczuł się w obowiązku postawić butelkę wódki, którą to butelkę wypiliśmy wspólnie – ile nas tam było.
W tym motelu mieszkaliśmy do końca października, zanim „pan od emigracji” znalazł dla nas odpowiednie mieszkanie – na Russell Str.
Zanim, po niemal 11 miesiącach, znalazła się dla Jerzora praca (w zawodzie!), chodziliśmy na kursy języka, mieszkanie opłacało nam biuro d/s emigrantów, skromne bo skromne, ale zakupili nam najpotrzebniejsze sprzęty i dostawaliśmy raz na miesiąc pewną sumę, za którą można było się wyżywić i zakupić najpotrzebniejsze rzeczy do ubrania. Ale w to byliśmy zaopatrzeni już w Austrii.
Ja prawie od razu przystąpiłam do tego, co umiem najlepiej – dzierganie dla właścicielki sklepu z wełną. A potem przez 4 miesiące pracowałam jako sprzątaczka w kilku bankach – dobra, „czysta” wbrew nazwie robota. A reszta to historia. Piszę o tym między innymi dlatego, że w latach ’81-82 (do czasu wprowadzenia stanu wojennego wyjechało z Polski ponad milion osób. Nie wiem, kogo wtedy było stać na normalną emigrację, większość, a prawdopodobnie wszyscy deklarowali status uciekiniera i starało się o azyl polityczny, który na pewno zdecydowanej większości nie przysługiwał. Ale otrzymaliśmy go bez wielkich starań. Prawdą jest, że nas dokładnie sprawdzano, dlatego tyle czasu siedzieliśmy w Austrii. Były osoby, którym odmówiono, ale osobiście nie znałam takich. Piszę o tym nie tylko z okazji rocznicy, ale też dlatego, żę nie rozumiem, jak „tolerancyjna Polska” może tolerować to, co się dzieje na granicy z Białorusią.
Zapomniał wół??? Najpierw trzeba zaopiekować się tymi ludźmi, to nieważne, że ktoś nimi manipuluje – a potem podjąć kroki dyplomatyczne z carem Białorusi i tym drugim z Rosji. Najważniejsi są ludzie. Ich „emigracja” a nasza – to wielka przepaść.
p.s.
Przypomniało mi się nazwisko „pana od emigracji” w Kingston te lata temu – Mr. Cook, James Cook.
Tak jak wielki podróżnik James Cook, żeglarz, odkrywca, między innymi Kiritimati Island. W owych czasach trzeba było mieć niesamowitą odwagę, żeby wyruszać w nieznane, zwłaszcza po morzach i oceanach. Od dziesiątków lat wyruszamy w przestrzeń kosmiczną – też nie bez katastrof. Raczej nie ma wyjścia, jak eksplorować, bo człowiek ciekawski jest, chce wiedzieć, co jest za rogiem…
Słońce, 16c (10:00), ma być 20c w południe. Iście cesarska pogoda, jak by to określił Pan Lulek.
Dzisiaj założyłam „liczydło” na rękę tuż po wstaniu z łóżka i oblucjach – zamierzam sprzątać weekendowo, t.j. odkurzać, pobiegać ze ścierą i tak dalej, ciekawa jestem, ile się traci przy tym kalorii i ile w rzeczywistości się człowiek przy takich czynnościach nabiega.
Chłop natomiast pojechał na zjazd kumpli z pracy, emerytowanych zresztą. Panowie zbierają się w parku, w „zdrowotnych” okolicznościach, ktoś tam przywozi kawę, inny tutejsze pączki – dawno się nie widzieli, bo porozjeżdżali się po całej Kanadzie, a teraz z okazji Święta Dziękczynienia, które tu jest tak samo ważne jak Boże Narodzenie, a może ważniejsze – zjechali się na stare śmieci.
No to lecę ogarniać moje okoliczności chałupy….
Wczoraj popołudniową porą, wespół w zespół z kuzynką Magdą udałyśmy się greckimi śladami Małgosi i wylądowałyśmy w restauracji: http://mykonos-restauracja.pl/menuu/
Jeśli Małgosia uważa, że jakieś miejsce jest warte kulinarnej uwagi to po prostu tak jest i można udać się tam „w ciemno” 🙂
Zamówiłyśmy trzy gorące, wegetariańskie przekąski figurujące w karcie: cypryjskie pierożki(domyślacie się, kto pochłonął pratycznie wszystkie 😉 ), bakłażana w godziwym towarzystwie oraz boczniaki. To była bardzo smakowita uczta, a towarzyszyło jej domowe, białe wino o cytrusowych smakach, które starym, dobrym zwyczajem zamówiłyśmy w karafce.
Nawet w środku tygodnia, pod wieczór, w restauracji zrobiło się gwarno i tłoczno, co świadczy dobrze o warszawskiej publice 🙂 a przede wszystkim o jakości potraw w tym miejscu. Miejsce też ciekawe-dawna robotnicza Wola, która zmieniła się w dosyć krótkim czasie w dzielnicę nowoczesnych biurowców i wieżowców.
Małgosiu-odkrywaj, proszę, dalej ciekawe miejsca na kulinarnej mapie Warszawy, Twoja wiedza przydaje się innym, a może przydać się też na jakiś mini czy maxi blogowy zjazd 🙂
W sprawie sytuacji na granicy z Białorusią nie chcę zabierać głosu, ale krótko mówiąc to co się tam dzieje jest po prostu nie do zaakceptowania, a kolejne pomysły typu budowa „bardzo poważnej zapory”wołają o pomstę do nieba.
Dzisiaj jesteśmy znowu na nadbużańskich włościach i jako, że powiało chłodem ogrzewamy się za pomocą naszego pieca kominkowego. Ogień buzuje wesoło, a my postawiliśmy na piecu garnek z perliczką. Ptaszysko dusi się w rosole z dodatkiem tradycyjnych warzyw i przypraw. Wszystko będzie sobie tak pyrkało przez kilka godzin. Pożyjemy, zobaczymy, to taki perliczkowy eksperyment.
Jak pech to pech – obleciałam chałupę z odkurzaczem, chciałam sprawdzić – ile wylatałam. Bateria padła! Więc następnym piątkiem sprawdzę, bo jeszcze mam trochę do oblatywania.
Perliczki mieliśmy sto lat temu w domu, Mama gotowała rosół, a resztę chyba przypiekała na patelni, pewnie na smalcu albo maśle, nie pamiętam. Nie pamiętam też smaku, ale to było tak dawno… i które dziecko zapamiętywało smaki?
Pamiętacie Mur Berliński? Padł w 1989 roku, w listopadzie, a myśmy jechali do Munster (Westfalia) w czerwcu 1990 roku. Był już prawie rozebrany, Maciek też pozbierał jakieś kawałki, do tej pory mamy w naszych zbiorach z minerałami ( 😉 ) ,
posprejowany z jednej strony…
Murów miało już nie być (no dobra, niech będzie ten słynny Chiński zabytek…), a tu masz… Ale myślę, że Jacek Kaczmarski ma rację. Mury runą, a ich budowniczy w historii kartach znajdą się po tej czarnej stronie.
https://www.youtube.com/watch?v=hwD6i9eOiYE
Danusiu miło mi, że Mykonos przypadł Wam do gustu, ja tam też chętnie wrócę, ale wcześniej zamówię stolik 🙂
A tak przypadkowo to dzisiaj spacerowałam z przewodniczką po Chłodnej, Krochmalnej i właśnie Browarach. Podobała się jej rewitalizacja Browarów zaprojektowana przez architektów z biura Jems. Faktycznie kompleks ten łączy stare budynki z nowymi, gdzie jest oczywiście sporo biur, ale też mieszkań i apartamentów na wynajem, a także barów i restauracji. Wewnątrz jest sporo zieleni, placów i placyków, są ławki i leżaki, budynki nie przytłaczają. Wszystko to ma służyć integracji.
W porównaniu z Koneserem na Pradze teren Browarów jest otwarty i dostępny z różnych stron. Koneser jest terenem zamkniętym, „od zawsze” ogrodzonym, co nie zmienia , że też jest ciekawym miejscem na mapie Warszawy, bardzo prężnie działającym z bogatym programem kulturalnym. Restauracje też oczywiście tam są i koleżanka weganka całkiem dobrze się tam żywi.
…i cykliści! To wczoraj, ale dzisiaj taka sama cesarska…
https://photos.app.goo.gl/boEiXxzWkCJzDwkR7
https://photos.app.goo.gl/hgnXB9w82mei32YS6
Tyle zostaje z murów, nawet tych najbardziej solidnych. Ten fragment ma wielkość pięści – a była to solidna zapora:
https://www.podrozepoeuropie.pl/mur-berlinski/
Chłop przywiózł ze „zjazdu” słoik domowych konfitur z jagód amerykańskich, które jeden z kolesi hoduje na swojej działce. Sam te konfitury smaży (dodaje pektynę) i robi tego takie ilości, że sprzedaje na targu. No proszę, geolog potrafi!
Tymczasem Jerzor – para w gwizdek, a raczej w koło… dzisiejsza cesarska:
https://photos.app.goo.gl/tHhTcQu5YZ8XcRL19
A propos, „licznik” pan J. wczoraj wyłączył i zapomniał włączyć. Ja nawet nie wiedziałam, że taka funkcja istnieje, bo zegarek ma „chodzić”!
Pan J. jeździ w barwach narodowych i z orzełkiem w stosownej koronie, a jakże, to oficjalna koszulka reprezentacji Polski, nie pamiętam, z którego roku – a dostał ją od byłego mistrza Polski w kolarstwie szosowym, Tadeusza Zawady.
Wracam ci ja do ściery i mietły… 🙄
Chyba sobie ABBĘ włączę, żeby mi się lepiej machało sprzętem…
Przykro jakoś tak…
raz na jakiś czas ktoś wpada, Nana mi – a dlaczego nie częściej?
Nowy bardzo rzadko podobno, napisał – ale jednak natychmiast wyłowił wpis Nana mi na blogu 🙂
Ciągle tu coś wpisuję, staram się podtrzymywać życie blogowe, ale za dużo tu mnie jest, od dawna. Przepraszam, że żyję. Blogiem. Ku pamięci Gospodarza, który znakomitym Gospodarzem był. I wszystkim, którzy życie blogow podtrzymują.
Owszem, mam życie poza życiem blogowym, sporo z Was zna nas!
https://photos.app.goo.gl/ALer2HCUHpZyUJPu2
Z łezką w oku…
Być może „pandemiczna niemoc”, Alicjo.
My siedzimy w izolacji dość „ścisłej”. Wiele osób popada w stany depresyjne z tego powodu. O czym głośno mówią w różnych formach mediowych. Trochę w tym przesady – np: sformułowania typu ” zwróćcie nam wolność” (czytaj: chcemy chodzić do pubu, restauracji, organizować domowe party itp) są raczej wykładnikiem nieprawidłowego pojęcia słowa „wolność”.
Fakt: sklepy – zamknięte, teatry – zamknięte, mecze bez publiczności – zgroza, itp itd.
Ale każdego to dotyka.
Ja niekoniecznie mam ostatnio czas i nastrój. Niestety nie najlepsze wieści z Polski plus telefoniczne załatwianie spraw z jednego końca świata na drugi, wyczerpują nie tylko czasowo.
https://photos.app.goo.gl/rbKKJmSMfHDzTb6k8
Obiad!
Hm. Napisałam przedtem, tuż po wpisie Echidny, a tu wcięło 🙄
Udałam się na ogródek, myśląc cię zno, co na obiad, gdyby Wojtek nie przywiózł ryby, a tu obiad objawił mi się w całej krasie – jak nie ryby, to grzyby!
Kanie jak namalowane, to jeszcze nie wszystkie! Trochę chyba ususzę…
Ale Wojtek chyba przywiezie szczupaka.
Piszesz echidno, że u was post ścisły – u na sklepy pootwierane, restauracje też, oczywiście stoły strategicznie porozstawiane i na dobrą sprawę tak moŋło być od samego początku, nawet przez chwilę było, ale potem zamknęli całkiem. Żeby ta zaraza sczezła wreszcie, tymczasem 2 lata w plecy i dalej liczymy…
We wsi i okolicy jest 23 przypadki, nie wymagające hospitalizacji. 88% ludzi jest podwójnie zaszczepionych, nieźle się zmobilizowaliśmy. No ale zaczął się rok studentów, to przywieźli co nieco…
„cię zno” – wykreślić, nie wiem, po co to…, korekta „mogło”. OK.
U mnie tez sa grzyby w ogrodku, podobne do pieczarek, ale nie zbieram. To znaczy zebralam i wyrzucilam razem ze skoszona trawa. To koszenie to moze juz ostatni raz w tym sezonie. Na obiad kupilam francuski bigos. Jutro bedzie egzotyczny obiad, curry z kurczaka i roznymi przyprawami. Na kolacje endiwy zapiekana w szynce i posypane serem.
Pogoda piekna.
elapa,
sprawdź koniecznie, czy to nie czubajka kania – pooglądaj zdjęcia w internecie i zwróć uwagę na bardzo charakterystyczną rzecz – taką „obrączkę” na nóżce, da się ją przesuwać. Kanie to naprawdę dobre grzyby!
Pytanie:
Co zawiera francuski bigos?
Aicjo-francuski, a dokładniej mówiąc alzacki bigos, bo to z tego regionu wywodzi się to danie zawiera duszoną w białym winie kiszoną kapustę, ziemniaki ugotowane w wodzie, serdelki i kiełbasy podane w całości oraz plaster boczku tudzież innej wieprzowiny. Oczywiście, jak w każdym tego rodzaju tradycyjnym przepisie, każda gospodyni i każda francuska restauracja ma swój jedyny i najlepszy na świecie 🙂 sposób na podanie tego specjału. Poniżej choucroute czyli francuski bigos w wydaniu chyba najbardziej popularnym:
https://www.clickandcommerce.fr/wp-content/uploads/5123E813-448A-4E41-B2C7-CE9EA5A32D5F.jpeg
Jest bialy a nie brazowy jak w Polsce. Mieso jest w duzych kawalkach, kielbasa, boczek , parowki ( jak do hot dogow ). Mnie powala ta ilosc miesa. Kupilam dwie porcje i bedziemy jedli przez cztery dni.
Alicjo, sprawdź dobrze. Ale te Twoje grzyby ze zdjęcia mało przypominają czubajki kanie. Moje wyglądają tak . Kapelusze są w brązowe łuski ciemniejsze od podłoża.
Alicjo oczywiście
U nas sytuacja zmienia się, jak w kalejdoskopie. Na jutrzejszy wieczór była zaplanowana kolacja razem z Młodymi i przewidziałam włoskie specjały.
Młodzi przeziębieni, popijają imbiry, miody i grzeją się pod ciepłą kordełką 😉
Zatem nie wracamy do Warszawy, zostajemy na włościach i szykujemy obiad na cztery osoby, ale w innym składzie.
Dzisiaj rano pierwszy przymrozek, wprawdzie słońce prawie natychmiast wszystko roztopiło, tym niemniej szyba samochodu była o siódmej rano pokryta szronem.
Wszelkie jadło/picio dajnie otwarte w systemie take away, plus stoliki na zewnątrz z dużymi prześwitami, co oznacza mniejszą ilość klientów.
Powiększono promień poruszania się w okolicach zamieszkania od pięciu do dziesięciu kilometrów. Sklepy tzw pierwszej potrzeby (w tym alkoholowe), zakłady usługowe (niezbędne) oraz sklepy buy/pay and pick-up czynne.
Pobity przez misto Melbourne rekord światowy – 252 dni zamknięcia – chluby nie dodaje, a męczy. Niestety.
kanie jak malowanie
dobre na obiad, dobre na śniadanie
szczupak przez Wojtka złowiony
będzie wkrótce przywieziony
bigos francuski to danie
przez Polkę w Paryżu podane
Echidno-współczuję tak długiego zamknięcia 🙁
U nas zagrożenie covidowe najwyższe tam, gdzie ludzie niechętnie się szczepią czyli we wschodniej i południowo-wschodniej Polsce.
Nie wiem czy mi wyszlo
Ostrożności nigdy nie za wiele, Irek.
Zerknij na to, chociaż fotki, jak to u mnie, od sasa do lasa, jedne w świetle żarówki, a druge w dziennym. Widać łuski? Widać! Widać obrączkę na nóżce? Widać. Dowodem na to, że to nie żądny jadowity jest wspaniały smak i że żyjemy 🙂 Zbieramy je od paru lat na naszym ogródku , być może polskie kanie różnią się trochę, ale to je to – kania czubajka 😉
https://photos.app.goo.gl/uUqxaDeCP46195W79
Aczkolwiek dziękuję za ostrzeżenie – nigdy za mało!
https://jagodzianka.com/2017/10/czubajka-kania-jak-jesc/
Alicjo, dla upewnienia się wrzuciłem Twoje zdjęcie w grupie „Grzyby, grzybiarze, grzybobranie”. Wszystkie opinie są jednoznaczne. TO NIE SĄ CZUBAJKI KANIE ANI JAKIEKOLWIEK CZUBAJKI !!! Prawdopodobnie to są jakieś pieczarki, na szczęście jadalne skoro żyjecie 🙂
Dzięki za troskę – bardzo możliwe, że kanadyjki takie, są naprawdę dobre.
Szkoda, że nie mogę przesłać do was w realu!
Pieczarki bardziej, bo innych niż hodowlane ze sklepu nie znam.
Dzięki za sugestie!
O rany! Irek 1 – w domu kanie hodujesz?
Danuśka – niechęć szczepienia to jedno, sprzeciw i brak akceptacji konieczności szczepienia – to, moim skromnym zdaniem, brak wyobraźni i totalny egoizm względem innych współobywateli.
Ale jak tu można prowadzić jakiekolwiek negocjacjie i uświadamianie, gdy:
„Leah Cushman jest gotowa stracić pracę pielęgniarki, zamiast się zaszczepić.
„Moje przekonania są religijne. Wierzę, że mój twórca obdarzył mnie systemem odpornościowym, który mnie chroni, a jeśli zachoruję, jest to akt Boży. Nie brałabym leku, który wpływa na układ odpornościowy” – powiedziała pani Cushman. Zaprzecza, by istniał jakikolwiek konflikt między tymi przekonaniami a obowiązkami związanymi z jej pracą.” (Aleem Maqbool, BBC News, Covid vaccine: Why these US workers won’t get jabbed, w: https://www.bbc.com/news/world-us-canada-58851205, dostęp: 10.10.2021)
PS
Nie zadałam sobie trudu przetłumaczenia tekstu. Wyręczył mnie Wujek G. Przypis ze źródła elektronicznego jak najbardziej prawidłoway.
https://www.youtube.com/watch?v=RdJwJ238jDM
(Dziś 30. rocznica śmierci Andrzeja Zauchy – naprzeciwko kamienicy, gdzie wówczas mieszkałam… )
Echidna, z hodowlą kani to wygląda tak. Jak znajdę w lesie młode kanie, to delikatnie je wykręcam i wstawiam w domu do słoika z wodą . Po 1 – 2 dniach rosną i rozwijają się na piękne okazy gotowe do smażenia 🙂
Irku,
bardzo możliwe, ale od lat je jadamy pod nazwą kanie, smakują jak kanie, pachną pdobnie – może one ci są kanadyjskie kanie? Mówią, że to dobre, ale ja bym się bała – poza jednym , bo próbowałam, otóż giant Puffball. Wyrosła nam kiedyś na ogródku.
Pokroić grubo, rzucić na masło, zezłocić. na końcu posolić.
https://www.inaturalist.org/guides/5510
Na wszelki zapadek wysłałam im zdjęcia i poprosiłam o ocenę. Powiem wam, że grzybobranie tutaj jest niemodne, przede wszystkim z tego względu, że nie mają tego we krwi jak my i z podejrzliwością podchodzą do gatunku.
https://photos.app.goo.gl/o2rMr3PkqFHLyz8c7
To mi się podoba 🙂
https://photos.app.goo.gl/FGbd2dm2h8rFyydH7
„”Pan Bóg stworzył Instagram dla mężczyzn, żeby weryfikowali, kim są kobiety. Instagram jest światem Matrixa. To jest jeden wielki Matrix. Ludzie muszą zrozumieć, że to, co widzisz na Instagramie, nie jest prawdziwe” – zaznaczył Marcin Gortat.”
O rany. Dobrze, że mnie tam nie ma 😉 Marcin Gortad wyjaśnił to sobie. wreszcie?
https://www.youtube.com/watch?v=5xdJS2bRSUQ
Byłam dzisiaj na dłuższym spacerze z kijkami na Łosiowych Błotach. Lato było mokre i nie bardzo można było się tam dostać. Jesienny las w słońcu od zawsze mnie zachwyca wiec spacer, choć dość długi ( ponad 10 km) był bardzo miły dla oka. Łosia niestety nie spotkałyśmy.
Ja z kolei przejechałam dzisiaj przez pół Warszawy i znalazłam się między innymi w okolicach parku Skaryszewskiego. Park, tak jak las, w jesiennych barwach cieszy oko. Natomiast smutna wiadomość jest taka, że na Francuskiej też niektóre lokale pozamykane, niestety nie przetrwały pandemii.
Oj, to żal, że się pozamykały, tworzyły klimat tej ulicy.
Kilka dni spędziłam na Mazurach głównie na łonie pięknej jesiennej przyrody. Cały czas było słonecznie, ale chłodno. Oczywiście gastronomią także byłam zainteresowana i miejsca, które kiedyś odwiedzałam, nadal mają się bardzo dobrze. Byłam m.in. w opisywanej kiedyś na blogu przez Piotra restauracji ” Pod Kłobukiem” w Małdytach/ przy drodze krajowej nr 7 pomiędzy Pasłękiem i Ostródą/. Mieści się ona w dawnej oficynie dworskiej/ dwór nie zachował się niestety/ i wystrój jest dostosowany do charakteru miejsca. Kuchnia jest bardzo smaczna . Panom smakowała czarnina i dania mięsne, panie wolały sałatki.
W małych miastach niekoniecznie można spodziewać się kulinarnych atrakcji, ale można być mile zaskoczonym. W Morągu np. bardzo smacznie można zjeść w
” Starej Piekarni”. A brownie należy do najlepszych, jakie jadłam.
W zapadłych miejscach wśród pól i lasów można znaleźć także miejsca ekskluzywne – ” Młyn Klekotki” na terenie dawnej osady młyńskiej to dziś hotel i spa a obok kilka hektarów pięknej przyrody – rzeczka, stawy, kilka dębów – olbrzymów. Można tam spędzić kilka dni, albo tylko zajechać na obiad, ale długi spacer jest tam obowiązkowy. Jest dużo informacji o tym miejscu w necie dla chętnych.
Powrót do domu przypomina o obowiązkach – dziś jeszcze czeka na mnie pilates.
Châteauneuf-du-Pape, Rhône, 2018 – takie przywiózł Wojtek, wychyliliśmy za zdrowie mojego siostrzeńca z Londynu, urodziny.
Dzień był piękny, myślę, że klimat zdecydowanie się ociepla (19c!)
A pamiętam, kiedy tu przyjechaliśmy 39 lat temu, bywały przymrozki! Ja wiem, że zima za rogiem, ale…
Czerninia to dla mnie, dla mnie! Dawno niejedzona, bo trzeba trafić…
Małgosiu,
to wszystko wróci, po prostu musi!
https://www.nytimes.com/2021/10/08/arts/music/mata-polish-rapper.html
Alicjo, nie wiem czy wróci. Obie najbardziej utytułowane restauracje w Warszawie Senses i Amaro są zamknięte od czasu kwarantanny. Żadna z nich nie zapowiada ponownego otwarcia. To nie tak, że to moja półka cenowa i chodziłam tam co tydzień, ale świadomość że takie też są była miła. Najlepiej mają się pizzerie, kebaby i „chińszczyzna” w wietnamskim wydaniu. „Sorry taki mamy klimat”.
Malgosiu-pizzerie, kebaby i „chińszczyzna”, tak jak piszesz, mają się znakomicie, chyba z dwóch powodów- bo tanie i zawsze działały w dużym stopniu na wynos.
Już kilka razy pisałam o tym, że podczas podróży po Polsce, w wielu małych miejscowościach jest to jedyna opcja na zjedzenie obiadu, a szkoda, bo człowiek chciałby spróbować lokalnej kuchni. Dobrze, że są miasteczka, o których pisze powyżej Krystyna, gdzie regionalne dania czekają na turystów. Wiadomo, Mazury mają turystyczne tradycje i tamtejsi kucharze już od dawna wiedzą, iż nie samą pizzą człek żyje 😉
Na regionalne potrawy można trafić w restauracjach przy turystycznych szlakach jak np. we wspomnianej restauracji ” Pod Kłobukiem”. Akurat tę restaurację odwiedzam w różnych porach roku i widzę, że menu poza stałymi pozycjami oferuje dania sezonowe i typowo regionalne. W małych miasteczkach na regionalizm nie ma raczej zapotrzebowania, a mieszkańcy chcą po prostu spróbować czegoś innego niż jedzą w domu albo mogą zamówić w pizzerii czy kebabie. A propos kebabów – zauważyłam, mijając jedno z takich miejsc, że nawet na prowincji przygotowują je fachowcy, a przynajmniej osoby znające ich smak z kraju rodzinnego, czyli obcokrajowcy z krajów arabskich.
Pogoda dziś w kratkę, ale właśnie świeci słońce, więc wybieram się na kijki.
No właśnie, Krystyno i to jest ciekawe, że w Polsce w małych, nieturystycznych albo mniej znanych miasteczkach nie ma zapotrzebowania na kuchnię regionalną. To nas odróżnia od Francji, Włoch czy Hiszpanii, gdzie bez problemu nawet w miejscu nie leżącym na turystycznym szlaku znajdziemy lokalne dania. Są często serwowane w niewielkich, rodzinnych restauracjach, a w cukierniach znajdziemy regionalne, słodkie przysmaki.
Zresztą wcale nie jestem do końca taka pewna, czy rzeczywiście w miejscowościach, o których wyżej piszemy nie ma zapotrzebowania na lokalną kuchnię. Może chodzi o to, że pizzeria czy kebabownia to biznes prostszy i tańszy w prowadzeniu? Nawet, jeśli ludzie znają np.babę ziemniaczaną z własnego domu to może chcieliby czasem porównać jej smak z tym w restauracji? Przecież każdy kucharz czy gospodyni domowa ma swoje sekretne dodatki i przyprawy albo z sentymentem przyrządza jakieś danie zgodnie ze starym, rodzinnym przepisem, który jest trochę inny niż przepis sąsiada.
Wydawało mi się, że Polska przedwojenna gastronomia była na zupełnie innym poziomie i była dostępna w zasadzie dla wszystkich. Wygląda na to , że mam rację. Było dużo tanich restauracji: gospód, karczm, zajazdów często właśnie we wsiach i małych miastach i to była kuchnia lokalna. Brak tego.
Ciekawy artykuł
https://kulinaria.trojmiasto.pl/Jemy-jak-przed-wojna-n154765.html
U nas wczoraj i dzisiaj zabrakło w sprzedaży takich potraw jak: pizza, kebab, sajgonki, kurczaki z rożna, a poza tym wieczorem nie było w sklepach bułek, parówek i frytek. Wykupione w dużym stopniu zostały tak zwane „zupki chińskie”.
I to wszystko z prozaicznego powodu: awarii gazu w mieście i okolicy. 😀
Gazu nie ma wciąż. Zniknął wczoraj o 6:30 rano.
Najtrudniejszą sytuację mają osoby z kuchenkami z palnikami i piekarnikiem gazowym, a także osoby ogrzewające gazem domy. Nie mają również ciepłej wody.
Znam ten ból Asiu. Wybuch gazu w gazowni Esso’s Longford w roku 1998, pozbawił Victorię gazu przez dni 10. W większości domów i mieszkań ciepła woda, ogrzewanie oraz kuchenki były „na gaz”. U nas również. Zmuszeni byliśmy nabyć mikrofalówke jaka do tej pory nie była nam potrzebna. Do gotowania oraz do grzania wody do mycia. Nauczyłam się wówczas nowej „sztuki kulinarnej” – przygotowania gorących posiłków w mikrofali. Ale przyznam szczerze, że za taką formą gotowania nie przepadam i nie stosuję. Do podgrzania i pieczenia ziemniaków tak lecz głównie stoi sobie „kuchenny ekranik” bezczynnie.
Brak gazu jest trudny w ponownym przywracaniu, to nie prąd pstryk i jest. Nigdy nie wiadomo czy odbiorcy zamknęli wszystkie zawory. Trzeba to robić stopniowo.
Mnie padł definitywnie piekarnik w kuchence, akurat jak miałam robić obiad. Nowa już zamówiona, stara miała prawie ćwierć wieku więc trudno się dziwić. Mam takie wrażenie , że ta następna tyle nie przeżyje.
Małgosiu, gazownicy sami zakręcali wszystkie zawory. Podobno niektóre osiedla mają już gaz. Nasza, obecna kuchenka, kilkuletnia, już dwa razy była popsuta. Musieliśmy wymienić górną grzałkę.
Echidno, mikrofalówki nie mamy. Mamy piekarnik na prąd, kuchenkę turystyczną na jeden palnik i czajnik elektryczny. Jakoś przeżyjemy.
Pamiętam, jak w czasie remontu kuchni zaprzęgliśmy ostro do pracy mikrofalówkę, jako że nie było innej możliwości gotowania. Od tamtego czasu Osobisty Wędkarz, kiedy zostaje sam na gospodarstwie najchętniej gotuje właśnie w ten sposób. W tej chwili gospodarzy samotnie na nadbużańskich rubieżach i właśnie sprawozdał, że dzisiaj upichcił w mikrofali ratatuję. Podobno bardzo smaczna 🙂
Co do mnie to najczęściej używam tego sprzętu do podgrzewania różnych dań.
Wracając do roku 1998 – myśmy wtedy wszystko mieli na gaz: wolno stojąca kuchnia z palnikami, grillem i piekarnikiem, ogrzewanie domu oraz ciepła woda. Tak było w większości domów i mieszkań w blokach (niekoniecznie wielopiętrowych).
Z uwagi na sytuację, ówczesny szef rządu stanu Victoria zarządził (nie jestem pewna czy to najlepsze określenie) obniżkę cen mikrofalówek, na jakie nastał ogromny popyt.
Obecnie płyta kuchenna z palnikami na gaz wbudowana jest w blat kuchenny nad szafkami. Piekarnik i grill są na prąd (osobnie umiejscowione w obudowanej wnęce nad którą znajduje się osobne zagłębienie na mikrofalówkę). Woda i ogrzewanie nadal na gaz. Ale czajnik, profilaktycznie, od lat posiadamy elektryczny.
Do naszych znajomych, którzy wszystko mają na prąd, w 10-cio dniowym okresie braku gazu, odbywały się regularne „pielgrzymki do prysznica”. Myśmy w nich nie uczestniczyli lecz wiem, że gospodarze byli już nieco zmęczeni takim stanem rzeczy. Odmówić jednak nie chcieli – bliźniemu trzeba pomóc w potrzebie.
Mam nadzieję Asiu, że wkrótce gazowa niedogodność czy usterka zostanie usunięta i wszyscy mieszkańcy będą mieli podłączony gaz.
Przez ostatnie kilka tygodni ogloszenia “glean” byly na przemian jablka i gruszki. Wczoraj dla odmiany byly orzechy włoskie (walnuts) i przepis na salatke z czerwonej kapusty i jablek.
Sweet and Sour Braised Cabbage with Apples
Ingredients:
1 head red cabbage, cored, thinly sliced
2 apples, peeled, cored and coarsely chopped
1 red onion, peeled, halved and thinly sliced
2 tablespoons olive oil
2 cloves garlic, peeled and minced
1 tablespoon sugar
2 tablespoons lemon juice
1/4 cup water
1 teaspoon salt
1/2 teaspoon pepper
Directions:
Heat the oil in a large skillet with a lid. Saute the onion and garlic for a few minutes. Add the cabbage and apples and sauté for 10 minutes. Add the sugar, lemon juice, water and seasonings. Cover and cook for about 10 minutes. The cabbage should be slightly soft. There should be very little liquid left. If too much remains, cook uncovered to let it evaporate.
Dzisiaj Dzień Nauczyciela i w sieci słodkie życzenia z tej okazji. Wprawdzie są one sprzed kilku lat, ale przecież jest nadal wielu belfrów, do których doskonale pasują:
https://photos.app.goo.gl/mg5dmVAdSDGSEdpt6
Zabawny pomysł i jaka doskonała orientacja w słodyczach.
Dołożę swoją cegiełkę w sprawie niespodziewanych awarii. Nie dotyczy wprawdzie spraw kuchennych, ale poniekąd kulinarnych. We wtorek wracaliśmy do domu z Mazur i od początku podróży w samochodzie nie działał piąty i szósty bieg. Nigdy w żadnym samochodzie nie było problemów ze skrzynią biegów i już roztaczaliśmy czarne scenariusze. Dopiero dziś był wolny termin w warsztacie, ale sprawa wyjaśniła się bardzo szybko. Przy jakichś linkach czy cięgnach tkwił kawałek bułki i blokował te dwa biegi. Podejrzana jest kuna. Mechanik nie bardzo wiedział, jak opisać rodzaj naprawy i napisał o usunięciu niedokończonego śniadania jakiegoś zwierzęcia/ prawdopodobnie kuny/ :). Ulżyło nam bardzo.
Mam nową kuchenkę, a już tęsknię za starą. Minutnik tak cichy , że w kuchni może go ktoś usłyszy, ale poza nią nikt. Stara kuchenka wyświetlała aktualną temperaturę piekarnika a ta nic. Trzy zalety: żeliwne ruszty, pasuje do wentylatora i zlewu (aluminium, ale to też wada, każda kropla widoczna) i zimne drzwi piekarnika. Będę coś więcej wiedzieć jak zacznę piec. Na razie wygrzewam piekarnik, zapach w kuchni jest mało przyjemy delikatnie mówiąc.
Krystyno-to rzeczywiście dosyć niecodzienna przygoda!
Małgosiu-jak się już pozbędziesz tego nieprzyjemnego zapachu z piekarnika to może na jakiś jesienny obiad upieczesz:
https://fajnegotowanie.pl/przepisy/kaczka-w-pomaranczach/
Danusiu, z pewnością będę piekła. Bedę musiała się uśmiechnąć do Magdy z prośbą o trochę zakwasu, bo mój padł, bo przez ten stary piekarnik przestałam piec chleby. Mam nadzieję, że ten nowy będzie przyzwoicie działał, bo jak nie … Małżonek się śmiał, że trzeba taką rewolucję robić chociaż co 5 lat.
Tak, tak, czas pieczenia chlebów nastał, a przynajmniej u mnie. Najchętniej stawiam ciasto do wyrośnięcia w pobliżu kominka lub kaloryfera i w związku z powyższym chleby piekę najchętniej w tak zwanym okresie grzewczym, czyli jesienno-zimowym.
Jako że zbliża się Święto Zmarłych to może ktoś będzie miał ochotę upiec meksykański pan de muerto:
https://www.everycakeyoubake.pl/2016/10/meksykanski-chleb-umarlych-pan-de-muerto.html
Ten chleb, a raczej słodka brioszka wygląda całkiem smakowicie. Ciekawe, czy Salsa potwierdzi moje przypuszczenia?
…a piekłam dzisiaj rano… — pszenno-żytni z kminkiem (na żytnim zakwasie)… x3
nie chwaląc się;-/ – znów sukces 🙄
No, Alicjo, zainspirowalas mnie ta kaczka. Bedzie w niedziele.
Kuchenki gazowej mi jakos brak. Bardzo bylo wygodne dozowanie ciepla, a przy tym malo klopotow z doborem patelni. Te z wybaluszonymi denkami dzialaly zawsze.
A mikrofala? Mam, i nie wyobrazam sobie byc bez. Kiedys probowalem gotowac dania glowne i owszem, zapiekanki wychodzily prawie tak jak w piekarniku. Dzis uzywamy tylko do odgrzewania.
A tak, grzybow niema, bylem przedwczoraj, nic, resztki z przed dwu tygodni.
Pięknie wyglądają chleby a capelli. A ten przekrojony pokazany jest na tle blaszki z ciastem, które wygląda mi na piernik.
U mnie też dziś pachnie ciastem; upiekłam pierniczki i ciasto cytrynowe. Ciasto na jutro i niedzielę do kawy, a pierniczki mogą spokojnie poleżeć dłużej w blaszanych pudełkach, choć nadają się do jedzenia już teraz.
Zgadzam się z opinią Pepegora o kuchenkach gazowych, ale mam elektryczną, bo gaz doprowadzono nam później.
Grzybów nie ma, bo noce były bardzo zimne, z przymrozkami. Ale już czas zakończyć te grzybowe sprawy.
Gaz już jest, Echidno 🙂 wszyscy zadowoleni.
Małgosiu, moja siostra ma ten sam problem z minutnikiem w nowej kuchence. Wymieniali w tym roku.
Pada deszcz. Czytam Greenpoint Ewy Winnickiej. Polska w pigułce, ale chyba takiej max. Na dużym obszarze jakim jest Polska to się jakoś rozmywa trochę, a tam jest skumulowane.
🙁
Krystyno 😀 – w tle jest murzynek (pardon, ciasto afro-polskie), który z powodu coraz obficiej dodawanych przypraw, faktycznie wyewoluował ostatnio w kierunku piernika. Tyle, że jest prostszy od jakiegokolwiek piernika, jaki znam, wręcz błyskawiczny.
U nas nie było opcji kuchenki gazowej, wyłącznie ogrzewanie czyli gaz w kotłowni i nie dalej.
Porządną mikrofalówkę uwzględniliśmy, a wśród jej trybów rozmrożeniowych uwielbiamy dwustopniowe odmrażanie połówek chlebów, takich jak wyżej pokazane, którego efektem są kromki niemal-jak-prosto-z pieca. O poranku — mniam!
Nb, gotowanie dla dwojga zajętych to jedno wielkie „małe jest smaczne”, z tym, iż porcje sosów/gulaszy… (do makaronów, kasz, ryżów, itd.), także zup, i wieeele innych dań robione są zawsze w wydaniu „minimum 4×2 — ergo zamrażarka to najważniejszy kuchenny cud świata, a „uaktualnienie” posiłku może się odbyć i mikrofalówką, i na płycie, jak kto woli…
A cappello-jako, że jestem zagorzałą zwolenniczką pierogów to na Twoich zdjęciach oczywiście dojrzałam również ten przysmak 🙂
A poza tym prośba-jeśli masz błyskawiczny przepis na murzynko-piernik to może podrzucisz? Szybkich i prostych przepisów nigdy nie za wiele.
Jednym z ulubionych przepisów w naszym domowym jadłospisie jest ryż z krewetkami i zielonym groszkiem (najlepiej mrożonym, a nie z puszki). Wczoraj oprócz czosnku, jakim zawsze traktuję to danie dorzuciłam też drobno pokrojony szczypiorek i to był całkiem dobry pomysł.
Dopadła mnie chęć na placki ziemniaczane. Jutro dzieciaki, wnuczek sobie zamówił mięsko z kostką i kwaśną zupę ( dla niewtajemniczonych chodzi o kotleciki jagnięce i zupę ogórkową). Kotleciki zaraz będę marynować, a baza do zupy już gotowa.
Od murzynka zaczęłam moje wypieki. Ciasto proste, ale nie obyło się początkowo bez przygód – a to zapomniałam dodać proszku do pieczenia, a to nie wysmarowałam formy. Błędy zostały wychwycone w porę, ale co się narobiłam to moje. Potem rozwinęłam się w tej dziedzinie i murzynek odszedł niesłusznie w zapomnienie.
A tutaj znalazłam blogowy przepis na murzynka : https://adamczewski.blog.polityka.pl/2008/01/11/murzynek-ciasto-dla-poczatkujacych-gospodyn/
Wydaje mi się, że także Pyra podawała kiedyś swój przepis na to ciasto.
A pamiętacie pieczenie w prodiżu ? Nie tylko ciast, ale i mięsa. Może u kogoś jest jeszcze ten sprzęt, ale to chyba już rzadkość. Ale był bardzo popularny, może dlatego że kuchenki gazowe/ a takie przeważały/ często zawodziły, a kupno nowej nie było wcale łatwe.
Ja sama nigdy prodiża nie miałam, ale Teściowa wszystko w nim piekła, bo gaz mieli z butli. Teraz jak padł mi piekarnik, to nawet małżonek zapytał, a ty nie masz prodiża?
Małgosiu,
widzę, że wnuczek jest bardzo konkretny kulinarnie, a to ułatwia sprawę.
Znalazłam jeszcze jeden przepis na murzynka. Dawno temu, czyli w 2011 r. pisywał na blogu Onufry i to jest jego przepis. Odnotowałam go na karteczce do wykorzystania : https://naszamiska.wordpress.com/2011/03/23/murzynek-gesty-twardy-wspanialy/
Przeglądając różne starsze przepisy, widzę, że często składnikiem jest margaryna. W nowszych zastąpiona jest masłem. Dawno odzwyczaiłam się od margaryn.
W przepisach Onufrego wśród składników nie podany jest cukier, który później pojawia się w przepisie. Jakoś margaryny do ciast mi nie pasowały, może jak się pokazały to coś z nimi robiłam, ale bardzo szybko mi przeszło.
Prodiż odziedziczony po mojej mamie przechowywałam dosyć długo w mojej kuchni, ale nigdy go nie używałam, bo do dyspozycji był zawsze piekarnik.
Potem przekazałam Latorośli, jako że był potrzebny na jakąś imprezę, a po imprezie rozpłynął się w niebycie 😉
Ja też, tak jak Krystyna, rozpoczynałam przygodę z ciastami murzynkiem. W tamtych, odległych czasach był to bardzo popularny przepis i chyba każda rodzina miała swoją wersję tego ciasta. Ten stary przepis jest chyba gdzieś jeszcze w moich szufladach, ale jestem ciekawa, jak to ciasto robi w dzisiejszych czasach a cappella.
Krystyno-dziękuję za murzynkowe sznureczki 🙂
Czy pamiętacie to stare opakowanie margaryny, którą w tamtych czasach reklamowano jako zdrowszą od masła:
https://i.pinimg.com/originals/ac/b6/0c/acb60c7906a991b7e7e30a4c20e86305.png
U nas powoli kończy się dobre – wczoraj jeszcze było 21c i ciepłe noce, ale zaczął się deszcz. Dzisiaj 17c i leje, ale ma się też ochłodzić.
Na śniadanie chleb z dżemem, który dostaliśmy od znajomego – z własnej hodowli borówki amerykańskiej. Sami ten dżem robią, owoce, cukier (nieprzesłodzony ten dżem!), sok z cytryny i pektyna. Pycha!
U nas jak ktoś nie ma własnej plantacji borówki to jej cena raczej nie pozwala na robienie dżemów.
Oswajam się z nową kuchenką, podwójny palnik do dużej patelni jest wygodny, bo równo nagrzewa, placki dobrze się smażyły, tylko dlaczego jest od zewnątrz, nic tylko kusi dzieci, żeby pociągnąć za rączkę. Widzę, że wszystkie kuchenki mają teraz ten układ, projektują to chyba ludzie którzy nie mają dzieci, albo brak im wyobraźni. Dajcie mi znać jak macie już dość moich narzekań na nową kuchenkę.
Narzekaj, ile chcesz, bo zawsze ktoś może skorzystać i uniknąć pomyłek albo coś w tym stylu.
Podobnie jak Pepegor, nie wyobrażam sobie życia bez mikrofali, aczkolwiek też nie gotuję, ale służy mi do odgrzewania, podgrzewania, rozmrażąnia szybkiego. Jerzor robi sobie zapiekanki z chleba i sera oraz różne takie.
Ale nie o tym chciałam… otóż kuchnia nasza to elektryczne takie coś, piekarnik jest w porządku, i tak mało piekę, żadnych szaleństw, termoobiegów etc. proste ustrojstwo, takie lubię, bo im większa technika, tym ja bardziej się gubię. Co sobie cenię, to rzecz nad kuchnią. Otóż Maciuś Złota Rączka poradził mi takie rozwiązanie (i zamontował):
https://photos.app.goo.gl/FnaiFAspJezwCRZG8
Na górze szafka, która zawsze się w kuchni przydaje na różne rzeczy. Do szafku Maciuś podmontował mikrofalę, która oprócz mikrofalstwa ma jeszcze jedną znakomitą rzecz – pochłaniacz zapachów. Maciuś umieścił to wszystko tak, żeby odległość od płyty kuchennej do krawędzimikrofali/pochłaniacza była optymalna, czyli żeby pochłaniacz pochłaniał wszystko, nawet zapach gotującej się kapusty! Ta odległość wynosi 35-40 cm góra przy tego rodzaju zestawie. I pochłania jak czort! Nawet nie jest głośny.
Podaję to na wszelki wypadek, może komuś się przyda mikrofala z pochłaniaczem, to produkcja Samsunga, coś w tym stylu, kapkę starszy jest mój model, ale te same funkcje. Na trzecim zdjęciu, tym od dołu, widać pochłaniacz – między nimi światełko – to jest naprawdę mocarny pochłaniacz! A kiedyś miałam taki okap, stary i właściwie tylko dla „nieozdoby”, bo był paskudny i słabo działał. Ale był w wyposażęniu kuchni, jak kupowaliśmy chałupę, więc…
https://www.samsung.com/ca/microwave-ovens/over-the-range/otr-flat-handle-me19r7041fs/
p.s.Tam jest trochę zdjęć na tej „fabrycznej” stronie, najlepiej pokazuje funkcję pochłaniacza któreś z kolejnych zdjęć, jak się zjedzie trochę w dół.
Oraz opinie – jak zwykle różne, ale większość pozytywna. My już mamy to ustrojstwo dobrych kilkanaście lat i działa.
<Danuśko, Krystyno 😀 😀
Szerzej wieczorem albo jutro*, teraz tylko wczorajsze PanaKantorowe Hucisko i słynne krzesło ze specjalną dedykacją dla teatromanki i kinomanki Krystyny:
https://basiaacappella.wordpress.com/2021/10/17/nieznane-chociaz-tak-bliskie/
____
*napisałam b. długi komentarz, którego wysyłkę kliknęłam w momencie ułamkowo-sekundowej przerwy w dostawie prądu (wpływa na pracę zewnętrznego internetu; w domu mamy już „podtrzymywacze”)… – i wcięło… 🙁
Uprzejmie donoszę, że sezon grzybowy w nadbużańskich lasach nie został jeszcze zamknięty. Dzisiaj wraz ze znajomymi, którzy odwiedzili nas na włościach udaliśmy się na niewinny spacer do lasu i od nitki do kłębka, czyli od pierwszego podgrzybka znalezionego tuż przy drodze, po kolejne grzyby zebrane w głębi lasu uzbierała się całkiem spora ilość. Wyszliśmy bez koszyka, ale uratował nas kaptur Alain’a, do którego wrzuciliśmy kolejne znaleziska. Zbiory pojechały do Warszawy w bagażniku naszych znajomych, jako że my jesteśmy zaopatrzeni w grzyby na cały rok, aż do kolejnego sezonu.
Razem z naszymi gośćmi skosztowaliśmy pastę z karczochów, której jeden słoik przywieźliśmy z sardyńskich wakacji. Pasta wystąpiła w roli drobnej przystawki i bardzo wszystkim smakowała. W naszych sklepach można bez trudu kupić serca karczochów zapakowane do słoików i zalane olejem. Myślę, że można by z nich wykonać, domowym sposobem, taki właśnie rodzaj karczochowej tapenady, ale może żal ich miksować…?
A cappello-bardzo ciekawy ten dom Kantora w Huciskach, przypomina trochę drewnianą architekturę kościelną z Podkarpacia.
Były dzieciaki, wnuczek zjadł ogórkową, wnuczką na uszko mówiła, że zjadła w domu rosół, bo za ogórkową nie przepada, ale oboje chętnie jedli kotleciki jagnięce, zresztą wszyscy chętnie to jedli. Do nich były pieczone ziemniaki, sałata z winegretem i brokuł. Na deser śliwki na cieście francuskim i winogrona. Piekarnik działa poprawnie ale nadal wydobywają się z niego techniczne zapachy.
a cepello,
dziękuję bardzo za miłą dedykację, piękne zdjęcia i oświecenie w temacie krzesła Kantora 🙂 . Przyznam, że nie wiedziałam o jego/ich istnieniu/ bo i we Wrocławiu/.
Przykre, że tak szybko przychodzi zapomnienie. Umarły artysta, umarła sztuka…
Zapamiętam to miejsce do odwiedzenie w przyszłości.
A w sprawach teatralnych, które ostatnio także nie mają się zbyt dobrze – niespodziewany akcent krakowski, czyli gościnny spektakl teatru Bakarah, który mogłam obejrzeć w Gdyni.
Dla zainteresowanych więcej informacji o krzesłach Kantora: http://kantorfoundation.pl/hucisko/krzeslo/
Z chęcią wybiorę się jeszcze do lasu, grzyby mile widziane, ale niekonieczne. Tymczasem wczoraj i dziś siedzę przykładnie w domu, wygrzewam się i łykam różności dla zdrowia, bo podziębiłam się trochę. I chciało mi się porządnie odpocząć. A do tego mam doskonałą lekturę; przypomniałam sobie o Pawle Huelle i wypożyczyłam jego ” Ulicę św. Ducha i inne historie”.
Małgosiu – może podpowiedź pomoże: aby szybko pozbyć się dziwnego zapachu wydobywającego się z nowego urządzenia, firma Bosch (i inne) zaleca przetarcie urządzenia wilgotną ściereczką i podgrzanie piekarnika na grzałce górnej/dolnej przez 30 minut w temperaturze 250°C. Jeśli zapach piekarnika utrzymuje się, powtórzyć proces.
Zapach nowego piekarnika powinien zniknąć po jednym lub dwóch cyklach ogrzewania.
9c. Łysy świeci, ale to jeszcze nie pełnia.
Pojechaliśmy na farmę po jabłka i dynię, niestety, renet jeszcze nie było, za tydzień pojedziemy. Dzień chłodny i co chwila padało, od czasu do czasu słońce.
Gęsi już przećwiczone do lotu na południe, ale część zawsze zostaje w okolicach elektrowni i zakładów Duponta, tam woda nigdy nie zamarza.
Jechaliśmy z sadów – jest ich kilka w okolicy, staliśmy w kilkuminutowym korku, bo gęsi zdecydowały się przekroczyć drogę, chyba na popas, bo wyszły z wody i z drugiej strony szosy była ładna trawka 🙂
Po południu przestało popadywać – po weekendzie zwijamy sprzęt…
https://photos.app.goo.gl/Fb1R6xCphau9Vekt9
Wczoraj przeczytałam niezły, galopujący wręcz kryminał J. Brown „Oszustka”, wszyscy wszystkich w nim oszukiwali, trup padł jeden, ale akcja była niezła. Polecam! Bardzo współczesny, nawet z niewielkim wątkiem polskim
Dzisiaj Ken Folley, też o oszustach, ale z branży artystycznej – o fałszerzach dzieł sztuki i nie tylko, trup nie pada, a akcja jest zabawna i wszystko polega na tym, kto kogo przechytrzy. „Skandal z Modiglianim” – również polecam.
A teraz Kazuo Ishiguro – „Klara i słońce”, jeszcze nie polecam, bo nie przeczytałam, ale bardzo mi się podobała książka „Okruchy dnia” i Ishiguro biorę w ciemno od tamtej pory. Coś z humoru:
https://photos.app.goo.gl/uBHTkLwSZR4ZevPg9
Krystyno 😀
Zważywszy, że nawet w latach największego hałasu wokół Kantora jego sztuka wydawała się nieco hermetyczna (nawet dla wielu miłośników Wajdy, Grzegorzewskiego, Swinarskiego, itd.) – stan pamięci i „ruchu idei” wokół (powiedzmy) twórcy i zjawiska Cricot 2 ma się dobrze… 🙂
– Powtórzę link culture.pl:
https://culture.pl/pl/artykul/dom-kantora-wirtualny-spacer-po-hucisku
Danuśko 😀 tak, Wielopole Skrzyńskie to wszak Podkarpacie. A o innych inspiracjach przy tworzeniu tego niezwykłego domu opowiada w/w tekst.
Jeśli o architekturze drewnianej: wczoraj — tropem drewnianego kościoła z Niegowici (gdzie posługiwał świeżo wyświęcony ks. Wojtyła) — znów pojechaliśmy pod Chrzanów… [link sobotni]
*** * ***
Mój murzynek (połowa porcji z przepisu koleżanki licealnej, dodatkowe zmniejszenie objętości cukru, za to szaleństwa przyprawowe, można z kokosem, dużą ilością skórki pomarańczowej i/lub chili… otrębami, etc., etc):
➡ rozpuszczam pół kostki masła (oryg. margaryna, przepis z lat 80. ;)) i niepełną szklankę cukru z pół szklanki mleka, kopiatą łychą kakao (dodaję dużo ostrej papryki, łyżeczkę kawy rozpuszczalnej, 15 zamaszystych krętów pieprzu, cynamon, gałkę muszk., nawet nieco pieprzu ziołowego… oczyw. szczyptę soli…)
➡ po przestudzeniu wmiksowuję 2 jajka i półtorej do dwóch szklanek mąki zmieszanej z łyżeczką dobrego proszku do pieczenia i półłyżeczką sody
➡ piekę ok. 50 min – termoobieg pierwsze 20min do pół godziny, potem góra-dół.
Murzynka poznałam późno (liceum), był czas, iż stosowałam jako bazę do różnych przekładańców, np. orzechowca z polewą kakaową. Ostatnio jest „powszednią” przegryzką poranną z dżemem lub innym orzeźwiającym zwieńczeniem nakładanym na bieżąco (stąd na dużej blasze wyglądać może „chudo”, ale i tak dałby się rozkroić do przełożenia), i jest mało słodki, za to mocno kakaowy.
Prodiż. Do akademika pożyczyłam od babci. Kształtu większej foremki keksowej. Pamiętam, że super wychodził w nim piernik z „udziałem” półopakowania miodu sztucznego (pamięta ktoś? 😀 ) – tyle, że pękał odgórnie, co zalepiałyśmy z przyjaciółką bardzo orzeźwiającym powidłem z zielonego agrestu, na całość szedł lukier… a pod drzwi pokoju szły sępy zwabione zapachem… 😆
W pierwszym mieszkaniu nie miałam inst. gazowej ani piekarnika, stąd ów prodiż przydawał się do różnych zapiekanek (kalafior, makarony, etc., etc.) – czasem stawiałam go na wyłączonej już, stygnącej płycie elektrycznej, bo problemem – jak to w prodiżu – było „dopieczenie” dołu… Ech, czasy… 🙂 🙂 🙂
Echidno, wygrzewałam piekarnik już pierwszego dnia, w mojej instrukcji też jest takie zalecenie, widać potrzeba trochę więcej czasu.
A cappello potem się pojawiły prodiże z grzaniem góra dół.
A cappello-dziękuję za przepis, baza trochę podobna do naszego rodzinnego murzynka, ale widzę, że rzeczywiście szalejesz z przyprawami 🙂
A teraz zupełnie nie na temat, ale ta wypowiedź zrobiła na mnie duże wrażenie i dlatego chciałabym się z Wami podzielić tym nagraniem. Być może nie jestem na bieżąco i wszystko już znacie od dawna. Tym niemniej sensownych wystąpień nigdy nie za wiele:
https://www.youtube.com/watch?v=_cl5iCt18iw&t=51s
To jest „oczywista oczywistość”, Danapola
Zimno (10c), ale chwilowo słonecznie, podobno jutro ma wrócić lato, ale tylko na jeden dzień. Dobre i to.
Wysiałam do doniczek bazylię i pietruszkę naciową, tę mocno powykręcaną – powinnam była zrobić to przynajmniej miesiąc temu, ale się zgapiłam, bo jesienią powiało dopiero parę dni temu. Zniosłam na parapet rozmaryn oraz tymianek.
No i tyle.
Zjadlam pierwsze pieczone kasztany. Wprawdzie najlepsze sa z placu Pigalle, ale moje, znalezione w lesie tez byly dobre.
U mnie babie lato sie chyba skonczylo i zaczelo padac ale jest cieplo. Na termometrz jeszcze 18 C Ponad godzine szykowalam farsz do baklazanow na jutro. Duzo jest przy tym pracy ale lubie to danie .
Ale się dzisiaj na spacerowałam 17,38 km (25144 kroki) najpierw kijki , a potem z wnukiem w nieudanym poszukiwaniu długich balonów. Przypomniała mi się Japonia z Danusią wtedy robiłyśmy podobne dystanse.
Obiadowo schab pieczony ze śliwką i mizeria.
Jutro idę się zaszczepić na grypę, a w listopadzie 3 dawka na Covid.
Elu, podobno te z Placu Pigalle są przereklamowane 🙂
Jak to?!
Sam J-23 mówił, że najlepsze – i ja mu wierzę, chociaż za kasztanami nie przepadam (dla mnie za mdłe).
Małgosiu,
gratulacje, mnie było stać na 2.5km. A małe dzieci potrafią z dorosłych wycisnąć wszystkie siły, dobrze, że i tak masz kondycję, bo ciągle chodzisz 🙂
Małgosiu, prodiż babci był „podstawowy”, lecz i tak znakomicie się „zamortyzował” (także „imprezowo”) przez te wszystkie lata — cześć jego pamięci! 😆
Danuśko, ostatnio liberalny dosyp ostrej papryki ląduje nawet w budyniu śmietankowym (o b. czekoladowym nie wspominając, oczywista oczywistość) 😀
Taaakkk – sportowo-wysiłkowo zorientowane bobasy potrafią wypróbować kondycję… sprinterską… maratońską… mentalną czasem też 😎
Tymczasem (wczesnymi porankami 😉 ) spokojnie wspominamy chorwackie wyspy i półwyspy. „Mały Dubrownik” podobał nam się bardziej, niż właściwy (trzy lata wcześniej)…
A cappello-może dlatego, że na Korczuli i w Korczuli trochę spokojniej, a Dubrownik zadeptany przez tłumy turystów?
Podrzucam zaległy przepis na konfiturę z papryki, nareszcie omówiłam dokładnie sprawę tego przepisu z moją sąsiadką:
-1 kg czerwonej papryki (oczywiście można zrobić z papryki w innym kolorze)
-50 dkg cukru
-sok z 1 dużej lub 2 małych cytryn
Paprykę oczyścić i pokroić na kawałki, a następnie przepuścić przez maszynkę do mięsa(duże oczka). Wrzucić do rondla, dodać sok z cytryny i cukier. Dusić do momentu, kiedy odparuje duża część wody, a papryka stanie się szklista.
Zostawić do następnego dnia i po podgrzaniu wlać gorącą konfiturę do słoików.
Nie potrzeba pasteryzować. Podawać do serów, pasztetów oraz do świeżej bułki z masłem też!
PS. A cappella na pewno dodałaby niemałą ilość ostrych przypraw 🙂
I jeszcze wczorajsze spotkanie z przyrodą:
https://photos.app.goo.gl/x5WWK97QVuiethNV7
17c, przepiękny dzień, bezchmurny lazur i w ogóle cudo!
Aż przykro pomyśleć, że za chwilę będzie listopad 🙁
Trochę się zrehabilitowałam i już nakręciłam 6km, a prawdopodobnie będzie więcej, bo jeszcze wieczorny spacer (może…)
Przepis zanotowałam – ja na pewno dorzucę jalapeno albo cuś ostrego!
Nastała pora przelotów kluczy gęsi. Wystarczy wyjść na zewnątrz i nadstawić ucha. Gęsi zresztą są na tyle głośne, że łatwo je usłyszeć. Dużo ich leci wieczorem i nocą. Lubię jesień m.in. z powodu tych ptaków, choć wolę ich przyloty.
Ranki są mgliste i pochmurne, dopiero potem przejaśnia się. Mam zamiar jutro wybrać się do lasu, jeszcze nie wiem którego, bo wybór jest spory. Na grzyby nie liczę, ale jeśli się trafią, to przecież ich nie zostawię.
Rano ugotuję fasolkę po bretońsku; już jest namoczona.
Konfiturę z papryki można zrobić także z niewielkiej ilości. Mnie też tam brakuje czegoś ostrego. Najpierw muszę rozprawić się z pigwowcem i borówką czerwoną kupioną w sklepie. Kupiłam niewiele, bo jest droga, ale też konfitury potrzebuję niewiele.
A murzynek na pewno doczeka się reaktywacji, choć może nie w takiej ostrej wersji jak u a capelli.
Prodiż w latach 70-tych (i nie tylko), to było wielce użyteczne „ustrojstwo”. Do mięs wszelakich i ciasta.
Ja, „bendonc młodom licealistkom”, upiekłam weń gęś całą. W do środka sporego ptaszyska wsadziłam różności: winogrona, morele, śliwki suszone, jabłko, gruszkę i coś tam jeszcze, czego już nie pamiętam. No, poszalałam na całego! Że zaś byłam kucharzem jak wiadomo z czego fisharmonia (lub trąba), było to wydarzenie i doniosłe, i smakowite – no cud, no ambrozja (drobiowa). Zapach – cudowny, mięsko – rozpływało się w ustach. A to dlatego, że nie znając realiów pieczenia drobiu w prodiżu, przesadziłam z czasem pieczenia. Co, jak się okazało, wyszło tylko gęsinie na dobre. A skórka – czy wspomniałam o skórce? Chrupiące szaleństwo!
Dużo, dużo później piekłam w prodiżu ciasta. Najwspanialsza, zdaniem rodziny i znajomych (że o swoim nie wspomnę), była szarlotka. Na dno wsypywałam cukier i podgrzewałam na palniku kuchenki gazowej do osiągnięcia złotawego karmelu. Po czym układałam pokrojone w szesnastki jabłka, kładąc na nie kruche ciasto. Jeszcze ciepłe wykładałam na talerz i cudownie skarmelizowaną galaretkę na jabłkach posypywałam niewielką ilością cukru pudru. NwG! (dla nieuświadomionych – Niebo w Gębie).
Typowy prodiż elektryczny, nieużywany czeka, grzecznie zapakowany w pudełko, w Warszawie.
Obecnie używam odpowiednika, czyli prodiża halogenowego lub jak podają kombiwara halogenowego. Zupełnie jak niegdysiejsze Koło Gospodyń Wiejskich (nie ubliżając tej wielce pożytecznej organizacji) – rozmraża i piecze zamrożone produkty, podgrzewa bez użycia tłuszczu, gotuje na parze, piecze mięsa i ciasta, grilluje, opieka pieczywo, robi grzanki, a nawet gotuje jajka.
Co prawda jeszcze nie piekłam ciast, ale kurczak, pieczenie wołowe lub cielęce w towarzystwie warzyw i ziemniaków. O tak!.
W zeszłym tygodniu był kurczak nadziewany marynowanymi w soli cytrynami. Polecam.
Prodiż pamiętam z końcówki lat 60-tych plus (bendonc jeszcze w podstawówce, a licealistkom zaraz potem), był bardzo użyteczny do wypiekania biszkoptów pod torty czy co tam. Miał wiele zastosowań, ale Mama tylko do wypieków używała prodiża.
Mieliśmy znakomitą kuchnię (kuchenkę?) jugosławiańskiej produkcji, bo tradycyjna kuchnia – piec kaflowy po remoncie chałupy był znikł. Trzeba przyznać, że ta elektryczna kuchnia była prosta w użyciu i nikt nie musiał trzymać ognia, zresztą nie było się tym komu zajmować – rodzice do pracy, dzieci w szkołach…
Ale na parterze była stara kaflowa kuchnia, „awaryjna”. Teraz takie „kopciuchy” jak stare, kaflowe kuchnie nie mają racji bytu, ale mogą być zmodernizowane! Albo służyć jako ozdoba.
Przed chwilą byłam z Budką Suflera w Aussielandzie (1993), jak koncertowali naonczas…(czytam Budka Suflera – Memu Miastu Na Do Widzenia. – Jarosław Sawic). Jestem stara rockendrollówa i jak to teraz się mawia – fanka tego zespołu, a jakże, byłam nawet kiedyś na koncercie w Toronto. Mam wszystkie ważne dyski – kiedyś miałam winylowe płyty, począwszy od pierwszej, chyba najlepszej – „Cień wielkiej góry”, ale Braciszek mi ją usmażył, wystawiając ją na mocno nagrzany parapet okienny… Broni się do dzisiejszego dnia, uważam. Dobranoc 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=-Yryq4DytYY
Znowu piękny dzień, na razie jest 17c, a dopiero przedpołudnie. Dzisiaj pełnia księżyca, Pełnia Myśliwych. Pod wieczór ma padać, ale może zdążę zobaczyć wschód księżyca. Polowanie na księżyc 😉
A propos – u nas też są grupki starszych pań, które wymachując kijkami, maszerują dziarsko moją trasą – a mówiłam, jak zbudujesz (chodnik porządny!), to przyjdą…
https://photos.app.goo.gl/muLSZPWXkKLWx6Ws8
Poza tym mój sklep Za Rogiem ubrał się stosownie do pory roku i tutaj wygląda to tak:
https://photos.app.goo.gl/q7JKt7YDfvSGDycD8
Dyń ci u nas do zarąbania! Jedną mam, zastanawiam się, czy nie zakupić drugiej, bo pulpa na zupę znakomicie zdała egzamin… a trochę mogłabym zamarynować.
Wczoraj „myk” mi pokazał, jak szybko i bezproblemowo ususzyć pestki – a pestki też są znakomite, chociaż poszliśmy na łatwiznę i kupujemy już obrane…
Instrukcja jak pokroic dynie, przygowowac puree I kilka przepisow.
Nie jest to jedyna instrukcja ale wydaje mi sie dobrze pokazana.
Posmarowac kawalki olejem avocado.
Piec w temp 400F przez 45-50 minutes
Usunac skore kiedy jest ciepla.
Upiec pestki.
Przygowac puree i osuszyc (drain) przez noc.
https://youtu.be/5NyB10VVZpE
Dla zainteresowanych chetnie przetlumacze szczgoly 🙂
Dobry pomysł, ja robię bez oleju i też wychodzi dobrze.
Osuszyć odnosi się chyba do pestek, a nie do puree 😉
Co do pestek, to „myk” był taki, żeby dokładnie pozbyć się wszelkich pozostałości dyni, wymyć na sitku, osuszyć papierowym lub innym ręcznikiem, rozłożyć na płaskiej formie do pieczenia ciasta i piec w temp.50c, co jakiś czas uchylając piekarnik, przez około godzinę.
Dzień przepiękny, zrobiłam 8000 kroków, co przekłada się na 6km. Ale dzosiaj zbierają się chmurki i ciekawa jestem, czy ten Księżyc Myśliwych bęðzie tak spektakularny, jak wczoraj:
https://photos.app.goo.gl/ppobRoWUsHfuTeYa6
To było jeszcze za widoku, za chwilę nabrał odpowiedniej barwy – im ciemniej, tym jaśniej 😉
Ale jakby co, to biorę statyw, bo utrzymanie teleobiektywu jest nieco trudne.
Mam tylko jedno miejsce naprzeciwko po skosie na lewo od domu Franka, skąd widać jezioro, ale tam budują dom i już doszło do poziomu drogi. Tydzień – a będzie po widoku…
https://photos.app.goo.gl/fDMPJqQ7YwBUDgCw6
Dzisiaj placki ziemniaczane!
Wrzesien spedzilem w Kanadzie, a od dwoch tygodni jestem ponownie w Starym Kraju. Przejrzalem wlasnie wszystkie komentarze i dolaczam do grona filohellenow. Gdyby nie covid to lato spedzilbym na Korfu umowiony z moim greckim sasiadem z Toronto. Moze sie uda w 2022? Na razie zas skorzystam z rekomendacji blogowiczek i przy najblizszej okazji pojde do restauracji „Mykonos”. Na razie zas wspomne, ze przypadkowo wszedlem do restauracji „Stara Kamienica” na ul. Widok, ktora ma uroczy mieszczansko-wiedenski wystroj i bardze smaczne jedzenie. Zaliczam tez uczty duchowe, bo to i konkurs chopinowski w Warszawie, gdzie za chwile bedzie gral drugi z kanadyjskich finalistow (i moj faworyt) Bruce Lui, no i piekna wystawa w Krakowie. Mam na mysli specjalna wystawe wszystkich arrasow wawelskich w rocznice ich zwrotu z Rosji (1921) i Kanady (1961). Przepiekna wystawa, ktora bardzo polecam. Krakow zas to niewatpliwie miasto magiczne i choc to pazdziernik to nadal sa tlumy turystow.
Kemor,
ja też śledzę Bruce’a Lee (Lui) i trzymam kciuki 🙂
Pozdrowienia z Kingston.
Kemor-a po dzisiejszym wieczorze, który spędziłyśmy razem z Basią Adamczewską i Koleżankami Warszawiankami tutaj https://baczewskich.rest/
polecamy Ci również tę restaurację. Wystrój w zupełnie innym stylu niż w „Starej Kamienicy” bo nowoczesny nadzwyczaj, ale też smaczne i elegancko.
Jadłyśmy wprawdzie tylko przekąski i desery tym niemniej byłyśmy zadowolone z naszych dań, Małgosia podrzuci prawdopodobnie stosowne zdjęcia.
W naszym gronie zabrakło Jolinka, ale mamy nadzieję, że nasza Koleżanka pojawi się na kolejnym spotkaniu. Ogromną przyjemność sprawiła nam rozmowa z dawno nie widzianą Basią Adamczewską.
Zjazd w mazurskiej leśniczówce, który nie odbył się w ubiegłym roku z powodu pandemii został wstępnie zaplanowany na czerwiec 2022 w tym samym, w wyżej wymienionym miejscu.
Potwierdzam karmią tam dobrze, chociaż niewiele próbowałyśmy
https://photos.app.goo.gl/eVFGhGFrEot3qyrF7
Jest elegancko, ale bez przesady. Latem widać mają ogródek, a ponieważ restauracja jest cofnięta od ulicy to może być tam przyjemnie.
W takich spotkaniach jedzenie jest tylko pretekstem , bo najważniejsze są oczywiście rozmowy. Bardzo się cieszę, że mogłyśmy się spotkać.
Dania wyglądają bardzo apetycznie. Ciekawią mnie szczególnie grzyby z patelni i to co do nich dodano. Wydaje mi się, że obok widzę większy kawałek mięsa/ryby/jakiegoś warzywa? Spacerowaliśmy dziś leśnymi drogami, nie wchodząc do lasu, ale i tak trochę grzybów znaleźliśmy, głównie maślaki. Przyrządzę je jutro.
Miła wiadomość o przyszłorocznym zjeździe.
Danie z grzybami było wegetariańskie, ale nie wiem co było tym większym kawałkiem, chyba też grzyb.
No dobra – a gdzie zbiorowa fotka uczestniczek tej uczty??? Już wiem – mnie tam nie było! Następną razą….
Łysy dzisiaj w pełni ( Księżyc Myśliwych), ale u mnie wschodził za chmurami, dopiero teraz się pojawił na wysokim niebie. Żadna atrakcja. Miał pokazać się o wschodzie!
O, przypomniała mi się taka piosenka o wschodzie, ale nie księżyca, spojrzyjcie na video…:
https://www.youtube.com/watch?v=wG4aYl8G5js
Ha!
„Bruce (Xiaoiu) Liu z Kanady został zwycięzcą XVIII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina.”
🙂 🙂 🙂
„Kanadyjczyk powiedział po ogłoszeniu wyników:
O mój boże, naprawdę nie wiem, co powiedzieć. To jest wspaniałe uczucie, stać tutaj, to była wielka przygoda z tymi wspaniałymi ludźmi grać w Filharmonii Narodowej w Warszawie… Na pewno szczęśliwa jest moja rodzina i moi przyjaciele, a ja naprawdę nie mam słów. To wielkie przeżycie i wielka radość móc uczestniczyć w tym wspaniałym, niezwykle prestiżowym wydarzeniu jakim jest Konkurs Chopinowski.”
Ja podsłuchiwałam koncerty, to wspaniałe przeżycie, chociaż w internecie. Ale nie potrafiłabym powiedzieć, kto lepiej grał… nie znam się na muzycznych niuansach.
Pamiętam, jak lata temu był u nas Krystian Zimerman i grał w uniwersyteckiej auli, to musiał być rok 1984, może ’85 .
Bez problemów uzyskałam po koncercie autograf, zamieniłam parę słów z Mistrzem – i ten autograf oddałam pewnej Kanadyjce, znajomej, która zakochana w twórczości Zimermana, ale nie śmiała po koncercie do niego podejść 😉
A sam koncert w Grand Hall był wspaniały – i Zimerman też był wspaniały, młody i tak skupiony nad klawiaturą… a jak pojechał po niej palcami, to wszyscy wstrzymali oddech!
Dziekuje za rekomendacje i dodaje Restauracje Baczewskich na ul. Szucha do listy. Co prawda moj syn byl w 2019 u Baczewskiego we Lwowie i sie rozczarowal, ale moze warszawska wersja bedzie lepsza.
Co do Bruce’a Liu to czekalem na werdykt jury do polnocy, ale w koncu usnalem i dopiero rano dowiedzialem sie o jego, dla mnie spodziewanym, sukcesie. No i mlody JJ z nagroda za VI miejsce. Na poprzednim konkursie Charles Richard-Hamelin zajal drugie miejse, a mlody Tony Yike byl szosty. Jednym slowem Kanada obrodzila pianistami. Interesuje mnie to dlatego, ze jestem czlonkiem Canadian Chopin Society. Czyli cos dla ducha i cos dla ciala.
Krystyno-tak, jak już wspomniała Małgosia, ten większy kawałek w owym daniu to była nóżka jakiegoś grzyba, ale nie wiemy jakiego. Grzybowe saute zamówiła kuzynka Magda. Ja natomiast zjadłam ze smakiem rybne krokiety, które podano w postaci kulek polanych sosem cytrynowym, całość ozdobiono zgrillowaną cebulą.
Restauracja nie należy do najtańszych, a na dodatek dookoła mieszczą się różne państwowe instytucje zatem klientela głównie służbowa, przynajmniej w środku tygodnia, zapewne podczas weekendu jest inaczej.
Wczoraj kuzynka Magda przypomniała nam, jak zdrowo i pożytecznie jest wysiewać różne ziarna na kiełki zatem dzisiaj zamiast wysiać….kupiłam gotowe kiełki w sklepie 😉
Też wybieram gotowe kiełki.
A potrawa z grzybów to mogły być np. boczniaki, bo to one przeważnie występują w daniach wegańskich.
Jutro przyjeżdżają wnuki i będą do niedzieli. Ich rodzice wybierają się do stolicy. Muszę przygotować się kulinarnie. Starszy już nie jest tak wybredny jak dawniej, ale młodszy jeszcze tak. Mam trochę zamrożonych pierogów; ugotuję rosół albo pomidorową. Mogę zrobić kluski śląskie z sosem. Zawsze można kupić frytki albo pizzę. Damy radę. Oby tylko pogodowe szaleństwo się uspokoiło.
Spędziłyśmy wczoraj bardzo miły wieczór. Rozmowom nie było końca i o ile jedzenie (moim wyborem był kawior z grillowanych bakłażanów, papryki i pomidorów, wspomnialysmy więc Helenę), zastawa, przypadły nam do gustu, to zapomnialysmy wymienić opinii o deserach. A jedzona była beza z mascarpone i sosem wiśniowym oraz znana nam z dawnych lat „wuzetka”. Moja beza niestety nie zachwycała. Do wyboru była jeszcze „napoleonka” 🙂
Nasze bezy były za twarde, sos wiśniowy do nich dobry
Co mojej wuzetki to była smaczna, bardzo czekoladowa, ale nie bardzo przypominała smakiem wuzetkę, którą pamiętam z dzieciństwa czy z młodości z puszystym, biszkoptowym ciastem i bitą śmietaną.
16c, chmury…
Kalimera 🙂
A ja zakupiłam książkę jednego z moich ulubionych pisarzy, Dionizosa Sturisa – „Kalimera. Grecka kuchnia radości”. Co prawda, wolałabym ją mieć w papierze, bo książki kucharskie powinny być zawsze pod ręką, ale na razie musi mi wystarczyć to, co jest. Dionizosa się wspaniale czyta.
Zrobiłam obchód, mimo groźby deszczu, ale parasolka się nie przydała.
Ciepło nadal (17c), ale jutro już ma być tylko 10c, tak jak dzisiaj w Warszawie 😉
Wcześniej przejrzałam „Kalimerę” i już widzę, że trzeba to w papierze, koniecznie!
Zauważyłam jeszcze jedną książkę, którą muszę kupić – „Nowe życie. Jak Polacy pomagali uciekinierom z Grecji”. Ciekawi mnie, bo ja też znałam ząbkowickich Greków – dzieci uciekinierów z lat 50-tych. Grecy mieli powodzenie wśród polskich dziewcząt, bo byli zazwyczaj bardzo przystojni, pamiętam, że ich matki bardzo źle patrzyli na związki grecko-polskie, wręcz zabraniały takich narzeczeństw, bo przecież za parę lat wrócą do Grecji… W większości przypadków tak się nie stało, starsi się przyzwyczaili, a młodsi założyli rodziny. W czasach kryzysu lat 80-tych nasz przyjaciel Perykles z żoną Polką wrócił do Grecji. No ale najlepiej tam nie jest… Za to pogoda wspaniała 🙂 Nawet w zimie da się żyć.
https://www.youtube.com/watch?v=k5jRcFMRX_U
https://www.youtube.com/watch?v=ZQ_8UPnbLoA
https://www.youtube.com/watch?v=P5nSQXb6qnM&list=RDMM&index=1
To chyba jakiś kabaret, albo jeszcze śpię?
https://kultura.gazeta.pl/kultura/7,114526,27718900,byly-zwyciezca-konkursu-chopinowskiego-zostal-zatrzymany-przez.html#s=BoxOpImg8
A to ciekawe Alicjo, czyżby najstarszy zawód świata był zakazany w Chinach?
Byłam na spacerze po Muranowie. Ciekawa jest geneza nazwy tej dzielnicy. Mieszkał tam w XVII w Szymon Bellotti , miał swój dwór , który nazwał od swojego ulubionego miasta Murano i właśnie od tego miasta pochodzi nazwa tej dzielnicy. Pogoda dziś bardzo wietrzna, ale przez ponad dwie godziny chodziłam i podziwiałam murale, których tam jest bardzo dużo, wymalowane są ściany wnętrza bram i garaże, a związane są przeważnie z osobami związanymi z tą częścią Warszawy.
Gotuję barszcz – zlałam sok do butelek i z kiszonych buraków robię jak zwykle barszcz ukraiński (trochę buraków zamrażam na tak zwane zaś). Ale gotowany barszcz, żeby miał piękny, buraczkowy kolor, musi był po ugotowaniu kapkę potraktowany prawdziwym sokiem. Po ugotowaniu – zaznaczam!
https://www.youtube.com/watch?v=u8X4npC3QNk
Małgosiu,
toteż czytając ten „donos”, zamyśliłam się …
Muranów kojarzy mi się z „niech się mury pną do góry”, a to ciekawe, co napisałaś… zaraz lecę do Murano! Ładne… w rejonie Verony…
Kiedy widzę zapłakaną Beatę K. (no , mógł sobie Sikorski dać na wstrzymanie swoją drogą) i wskazującą, kto stworzył „język nienawiści”, od razu stają mi przed oczami mordy zdradzieckie – wiadomego autorstwa. Przepraszam, ulało mi się.
Tymczasem barszcz wyszedł mniam-mniam! Tylko pięknego jaśka zabrakło, zastąpiłam inną fasolą.
Małgosiu, Alicjo-Bellotti urodził się na wyspie Murano, jednej z kilku wysp Laguny Weneckiej. Kształcił się w Wenecji, ale w rodzinnych stronach nie znalazł pracy i wyjechał „za chlebem” do Polski. Murano jest przepiękne i słynie ze wspaniałych wyrobów ze szkła. Z Murano do Werony to już trochę dłuższa wycieczka 🙂
Natomiast z Wenecji na wyspę Murano dotrzemy bez problemu wodnym tramwajem w ciągu niecałych 30 minut.
Małgosiu-może kiedyś z jakimś warszawskim przewodnikiem też uda mi się obejrzeć murale na Muranowie, już od kilku osób słyszałam, że są ciekawe i jest ich tam bardzo wiele.
Alicjo-Garou i Cugowski z Budką Suflera świetni! Dzięki za sznureczek.
Ciekawa ta historia z Muranowem. Oraz Bellotim 🙂
Jeśli chodzi o Budkę – dla mnie zawsze zostanie:
https://www.youtube.com/watch?v=-Yryq4DytYY
Pierwsza płyta, i nigdy jej nie przebili…. oczywiście w moim maleńkim rankingu.
Ciekawa rzecz, że Garou jest znany przede wszystkim w Quebecu. Niby zrozumiałe, ale dla mnie nie – niezrozumiałe dla mnie jest, dlaczego Quebec uważa się za wielce odrębną prowincję i tak dalej. Podobało mi się to:
https://www.youtube.com/watch?v=XfUq9b1XTa0
Quebec chciał wtedy pożegnać Kanadę i zrobić osobne państwo. Trudeau to wyśmiał – i słusznie…
2c!!! Oj, mrozik za pasem! Ale słońce świeci.
Tu o śledziach dobre rzeczy:
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,150723,27679482,niegdys-bywalec-salonow-obecnie-w-twoim-zasiegu-to.html
Śledzie bardzo lubię, ale najlepiej, jak je sama przyrządzę. Ponieważ w Baltic Deli nie było zwykłych śledzi, Jerzor zakupił 600gr słoik „Wiejskich śledzi marynowanych z cebulką” firmy Contimax. Nazwa powinna być inna – marynowana cebula (nie żadna tam „cebulka”!) z lekką domieszką śledzia. 11.99$. Cztery marniutkie, wątłe płaty śledziowe i ze trzy cebule, jak nie więcej 🙄
To jest, proszę państwa, jawna kpina. Nigdy więcej – i to jeszcze żeby dobre były! Za słodkie, jak zwykle. Wytłumaczyłam chłopu, że jak nie ma śledzi bez niczego, to niech nie kupuje, bo nie dość, że mało wytrawne, to jeszcze płaci się głównie za cebulę. No nic, trza rozpocząć jakąś działalność weekendową…
-1c, nad jeziorem czapa mgły (nieostry ten cień jest – czapa po prostu….).
Znaczy – ma się ku zimie 🙁
https://www.youtube.com/watch?v=cPNaPrSnjbI
Leniuchy! do roboty!
Nie wszystkie, ale prawie wszystkie liście opadły i za chwilę będziemy tęsknić za…
https://www.youtube.com/watch?v=N-aK6JnyFmk
Dzisiaj goście na obiad. Ogarnęłam wszystko i zaglądam na blog – a tu nikogo! Liście zamiatacie czy co?
https://www.youtube.com/watch?v=esyhF5ITB44&t=3s
😉
Ach, nam liście też zwiało, bo w czwartek i piątek bardzo mocno wiało.
Były wnuki na weekend, wczoraj poszliśmy z nimi do cyrku, niby im się podobało, ale nie wytrzymali jednak do końca.
Na dziś przenieśli sobie kąpiel , a moczyli się długo i tą metodą wymigali się od spaceru z nami przed południem, bo mieli mokre głowy. Dopiero po obiedzie rodzice wyciągnęli towarzystwo na przechadzkę.
Liście owszem grabiliśmy pomimo, iż zgodnie z najnowszymi trendami podobno nie należy tego robić( pamiętam ubiegłoroczne, blogowe rozważania na ten temat).My lubimy to jesienne zajęcie i uważamy, że to znakomita gimnastyka na świeżym powietrzu.
U nas też byli goście na obiedzie-przywieźli ze sobą gar zupy ze świeżych pomidorów, której smak został podkręcony tymiankiem i bazylią. Przytaskali również chleb własnej roboty i wyśmienitego pischingera. My wykonaliśmy sałatkę śledziowo-ziemniaczano-buraczaną oraz kurczaka w pomarańczach.
Wspólny spacer po lesie zakończył się kolejnymi zbiorami podgrzybków, które prezentują się niestety coraz gorzej, bo są mocno sponiewierane przez ślimaki.
Grzyby nie najważniejsze, spotkanie i popołudniowe 🙂 Polaków rozmowy to oczywiście największa przyjemność.
My nie grabimy – bierzemy pod kosiarkę trawy i tak je siekamy, że zostają w trawie posiekane i wzbogacają glebę. Coraz więcej sąsiadów tak właśnie robi.
Niestety, są i tacy, którzy korzystają z czegoś, co wygląda na odkurzacz, hałasuje okropnie i co robi? Otóż wydmuchuje te liście na drogę albo na posesję sąsiada….
A przecież to znakomity nawóz… rozdrobniony przez kosiarkę do trawy rozkłada się lepiej, polecam 😉
U mnie będzie barszcz ukraiński oraz kiełbaski z rożna, polskie kiełbaski. Do tego surówka z kapusty, a jakże.
Niestety, w Polsce takie koszenie trawy, jak opisuje Alicja, to rzadkość. Choć widziałam już u nas na dwóch posesjach małe płaskie kosiarki samobieżne, które chyba rozdrabniają skoszoną trawę. I w dodatku są bardzo ciche.
A spadające liście mogą stanowić życiowy problem i skutkować wystąpieniem do władz o wycięcie parku. Przeczytałam o tym w sobotniej GW i nie mogłam uwierzyć. No ale to prawda. Zajrzałam na stronę gminy Wilkowice k. Bielska Białej. Przeczytajcie sami. Najpierw załącznik nr 4/ treść petycji/, a następnie nr 3.
https://wilkowice.pl/ogloszenia/2021/10/ogloszenie-w-sprawie-petycji-dot-przebudowy-parku-wolnosci
Wójt Wilkowic postanowił nagłośnić żądania mieszkańców: – Mogliśmy zamieścić petycję w Biuletynie Informacji Publicznej, gdzie zagląda niewiele osób. Zdecydowaliśmy jednak opublikować ją na oficjalnym profilu gminy na Facebooku. Niech mieszkańcy wiedzą, czym musimy się zajmować- mówi wójt /GW/.
Wczoraj spotkałam sąsiadkę z mojej ulicy grabiącą liście. Na swojej posesji i przed nią ma bardzo dużo drzew, w tym większość liściastych, które sadziła wraz z mężem. Liści jest więc mnóstwo, ale sąsiadka grabi powoli ale systematycznie – 1-2 worki dziennie. I nie narzeka, bo lubi zieleń.
Danuśka,
bardzo porządni goście 🙂
A grzyby już się skończyły, dziś trafił się jeden robaczywy maślak i jeden mizerny podgrzybek. Ale nie szukaliśmy grzybów, tylko zabraliśmy wnuki na długi spacer wokół śródleśnego jeziorka Borowo. Pogoda dziś dopisała, wreszcie przestał wiać wiatr i świeciło słońce. Było sporo rodzin z dziećmi; chłopcy wyszaleli się na stromych stokach leśnych.
Wieczorem zabrali ich rodzice zadowoleni po pobycie w Warszawie, a my odpoczywamy.
Ja widuję w Polsce (jak jestem, a już 2 lata nie byłam 🙁 ) kosiarki do koszenia trawników, to widać. Dawno temu wynosiliśmy liście z ogródka do lasu, ale przecież to głupota i dodatkowa robota. Kosiarka kosi trawę i sieka liście wspaniale!I przy okazji uźyźnia glebę (trawnik).
Ja też od lat nie grabię liści, tylko rozdrabniam je kosiarką. Na wiosnę nie ma śladu po liściach 🙂
Liście spadają nadal 🙂 ale nie będziemy ich przecież grabić czy rozdrabniać kosiarką codziennie. Zawsze część liści zostanie na trawniku i albo rozwieje je wiatr albo w pewnym stopniu użyźnią glebę. A wczorajsze stosy liści ułożone wokół leśnych drzew za naszym płotem staną się być może kryjówkami dla jeży czy też innych drobnych zwierząt.
Czy pamiętacie, że z tortem waflowym przełożonym masą kakaową czyli pischingerem było podobnie jak z murzynkiem? Swego czasu była po prostu moda na ten deser i tego rodzaju wafle podawało się do kawy w wielu domach.
Osobisty Wędkarz odkrył pischingera w Polsce i jest to jedno z jego ulubionych ciast.
Z takimi czekamy…aż spadnie reszta. Ale stolik, parasol itd. już udały się do garazu na miejsce spoczynku. Siekanie liści maszyną – jak spadną ostatnie 😉
https://photos.app.goo.gl/GRpLJRDSEfCRE36b6
Wielki szok 🙄 Myślę, że ktokolwiek napisał książkę wartą nagrody – powinien ją dostać, bez względu na „gender” albo jego pomieszanie 😉
https://www.theglobeandmail.com/arts/books/article-female-spanish-author-carmen-mola-revealed-to-be-three-men/
Ja też! Zwłaszcza ten ze skwarkami, do smarowania chleba….
https://www.onet.pl/turystyka/onetpodroze/slynna-na-caly-swiat-kulinarna-bogini-poleca-polski-smalec/mfpfk6q,07640b54
Leje, wieje, pogoda łóżkowa. Książkowa – najlepiej z ciepłych miejsc, słonecznych….
Dzisiaj opowieść z cyklu nie miała baba kłopotu….
Latorośl pomieszkuje w naszym ursynowskim mieszkaniu, jako że u niej trwa remont łazienki. Ukochany Latorośli poplamił swoją kurtkę ropą. Oboje wpadli na pomysł, że kurtkę wypiorą w naszej pralce (ich odłączona i czeka w salonie na zakończenie remontu). Do kurtki dorzucili parę drobiazgów, co by wykorzystać optymalnie miejsce w pralce. Po zakończeniu prania okazało się, że nie dosyć, iż plama ropy pozostała na ubraniu to wszystko tą nieszczęsną ropą waniajet-pozostałe ubrania oraz PRALKA! Jako, że w dzisiejszych czasach wszelakie problemy rozwiązuje wujek gugiel zwrócili się do niego o pomoc i puścili „pranie” pralki na pusto najpierw z sodą oczyszczoną, a potem z octem.
Dzisiaj wróciliśmy do naszego domu na Ursynowie, ropą pachnie wszędzie!
Pootwierałam wszystkie okna, pralka nadal ma zapach sprzętu rodem z warsztatu samochodowego! Czy ktoś z Was ma jeszcze jakiś pomysł??? Może jeszcze spróbujemy pranie na pusto z sokiem z cytryny?
7c, leje, wieje, ciemno
Rzecz jest w zasadzie prosta – mam kopot, pytam na po pierwsze primo googla, co z problemem zrobić.
Teraz trzeba wietrzyć i wietrzyć, do skutku. Dobrze, że to nie zima jeszcze 😉
Jak pamiętam, jesteście kawosze, więc:
https://www.cleanipedia.com/pl/pranie/jak-usunac-plamy-oraz-zapach-oleju-i-benzyny-z-ubran.html
Nie miałam takiego problemu, znalazłam coś takiego
https://washerhouse.com/pl/zapah-benzina-iz-stiralnoj-mashiny/
Danuśka,
czy przypadkiem trochę ropy nie znalazło się na podłodze lub w innym miejscu mieszkania ? Nawet po wytarciu zapach pozostanie. Trochę to dziwne, żeby zapach z pralki był aż tak intensywny nawet po jej zamknięciu.
Rozważam teoretycznie, bo nie miałam do czynienia z taką sytuacją.
Z tym ubraniem jakoś damy radę, mam tylko nadzieję, że uda się w końcu pozbyć zapachu z pralki. Mam wrażenie, że ten zapach pozostał głównie na gumowej uszczelce, która zabezpiecza drzwiczki. No cóż, jak mawia Alicja-nie takie my ze szwagrem 😉 W każdym razie dziękuję Wam za podpowiedzi.
Krystyno-nie było żadnej plamy w mieszkaniu. Ten intensywny zapach wydziela się z otwartej pralki oraz z ubrań, ale ubrania pozostawiliśmy teraz na balkonie.
Męczę się z pigwowcem; kto czyścił te owoce, to wie, jak to jest. Niby niedużo, może z półtora kilo/ nawet nie zważyłam/, ale część owoców jest mała i to wydłubywanie pestek jest powolne i nudne. To jest dobre zajęcie na spotkanie towarzyskie, tak jak kiedyś darto pierze. No ale sama chciałam. Za to wczoraj bardzo szybko zrobiłam trochę konfitury z żurawiny. Trudno to nazwać konfiturą, bo dałam bardzo mało cukru; żurawina z upraw nie jest tak kwaśna jak leśna. Ta moja jest przewidziana do serów.
Na obiad pierogi z kapustą. Byłam na spacerze, potem na cmentarzu, razem prawie 15 km i 21 tys kroków.
Danuśka,
na niemieckiej stronie doczytałam,że żeby pozbyć się zapachu diesla z pralki trzeba zastosować preparat rozpuszczający tłuszcz, taki jaki ego używa się do czyszczenia zmywarek. Wrzucić do pralki prać godzinę w 60 stopni. Można to kupić u Rossmana. Powodzenia!
Małgosiu-15 km to już nie przelewki, gratulacje 🙂
Powtórzyliśmy kilka cykli płukania pralki na pusto-z proszkiem do prania, octem i w końcu ze środkiem zapachowym. Przy okazji wietrzyliśmy intensywnie całe mieszkanie łącznie z łazienką. Wygląda na to, że nareszcie pozbyliśmy się tego koszmarnego zapachu ropy również z pralki. Kurtka, która była źródłem tych wszystkich nieszczęść ma zostać powierzona fachowcom czyli zabrana do pralni.
Tak, jak Krystyna kupiłam trochę świeżej żurawiny-część zamrożę, a z części planuję zrobić kisiel. Za chwilę posprawdzam przepisy, wydaje mi się, iż nie jest to trudne zadanie. Co do wizyt na cmentarzach to pierwsza przewidziana jutro.
Eva47- łajza minelli 🙂 Dziękuję za cenną radę, może komuś przyda się w przyszłości, chociaż doprawdy nie życzę!
Imbir znamy i stosujemy dość powszechnie. Teraz zrobiłam syrop z imbiru z tego przepisu: https://pantabletka.pl/?s=syrop+z+imbiru . Obok jest przepis na syrop z cebuli, turbo rosół i inne ciekawe informacje.
To świetny blog i naprawdę warto go przejrzeć/choć pewnie niektórzy go znają/. Przepisy dla dzieci i dorosłych a także analiza różnych suplementów.
Pigwa oczyszczona w przerwach między innymi zajęciami. Będzie trochę dżemu i pigwowiec do herbaty – najpierw owoce zasypuję umiarkowanie cukrem, a kiedy puści odpowiednio dużo soku włożę go do słoiczków. Część zapasteryzuję, a trochę bez pasteryzacji może stać jakiś czas w lodówce.
W jednym z przepisów na marmoladę zalecano obranie owoców ze skórki. Może przy dużych pigwach jest to wykonalne, ale nie wierzę, że znajdą się masochiści obierający drobne owoce pigwowca.
Małgosiu,
gratuluję wytrwałości. Czy to są tylko kroki spacerowe, czy także domowe?
Wczoraj przeszłam ponad 15 tys. kroków, częściowo z koleżanką, połowa trasy w deszczu. Krzątaniny domowej nie liczę. Przeważnie jednak przekraczam niewiele ponad 10 tys.
Krystyno, głownie spacerowe 🙂 Takie wyniki jak dziś są raczej rzadkie , do spaceru z kijkami muszę coś dołożyć. Cmentarze w Warszawie są duże i mimo , że groby akurat mam w środku i przy głównej alei to jest to spory kawałek.
Byłam na Weselu Wojciecha Smarzowskiego. Film jest trudny, ale warty obejrzenia, do bólu prawdziwy, boję się jednak , że problemy współczesne są tylko liźnięte, że to wierzchołek góry lodowej. To jeden z filmów , które z pewnością zapadają w pamięć.
Małgosiu-właśnie dzisiaj przeglądałam repertuary kin i zastanawiałam się, kiedy będę miała więcej czasu, by wybrać się właśnie na ten film. W rezultacie zaplanowałam kinowy wypad na przyszły tydzień.
U nas były dzisiaj zajęcia w w podgrupach. Osobisty Wędkarz był na rybach nad Bugiem i tradycyjnie nic nie złowił, ale sprawozdał, że było przyjemnie. Natomiast my z Latoroślą, po odwiedzeniu cmentarza zrobiłyśmy mały, kulinarny wypad do Gruzji: http://www.gaumarjos.pl/o-nas/ To jest bardzo smakowite miejsce i jeśli dobrze pamiętam to byliśmy w tej restauracji już dobrych kilka lat temu w doborowym, blogowym towarzystwie 🙂
Młodzi ubiegły weekend spędzili w Warszawie. Przy okazji obejrzeli też ” Wesele”; bardzo im się podobało. Po seansie publiczność na stojąco oklaskiwała film. To była zwykła projekcja w normalnym kinie, a reakcja ludzi raczej niezwykła.
Drugi wieczór spędzili z kolei w Teatrze Nowym oglądając ” Odyseję. Historię dla Hollywoodu” Krzysztofa Warlikowskiego, też zachwyceni.
Odwlekam obejrzenie tego filmu.
Tymczasem moje potyczki z pigwowcem zmierzają ku zakończeniu.
Dowiedziałam się, że dziś w mojej miejscowości w wyznaczonym miejscu i czasie sprzedawane miały być węgierki w bardzo korzystnej cenie, ale w skrzynkach pięciokilowych. Zachowałam się przytomnie, policzyłam słoiczki z powidłami i zrezygnowałam z zakupu. Mąż oferował, że pojedzie sam, lecz stanowczo odmówiłam. Dość przetwarzania. Ale w sklepie można jeszcze kupić węgierki i kupuję po trochu, bo cały czas mi smakują.
Byłam tym razem na Powązkach, lubię ten cmentarz, jest taki klimatyczny. Rożnica w cenach kwiatów zadziwiająca bardzo podobne od 25 do 40 zł, zależny od stoiska.
Małgosiu-a może wybierzemy się razem na spacery z przewodnikiem po warszawskich cmentarzach:
6 listopada jest wycieczka po cmentarzu prawosławnym, a 7 listopada po cmentarzu żydowskim na ul. Okopowej.
Jeśli miałabyś ochotę to przekażę Ci bezpośrednio dokładniejsze namiary.
Ja spacerowałam dzisiaj po Placu Trzech Krzyży z przewodniczką o ogromnej wiedzy historycznej oraz wiedzy o Warszawie. Byłam pod wrażeniem jej znajomości przedmiotu,
Danusiu, chętnie się wybiorę 🙂
Ja też! Ale nie w tym roku 🙁
Jesień i tyle… i strachy na Halloween:
https://photos.app.goo.gl/iRnvbPSsGvJTcPMG6
7c i pada…
Dzisiaj byliśmy na dorocznym (ale jeszcze nie świątecznym!) śniadaniu w gronie, no, dorocznym, z tym że jedna z par jest na chorobowym od jakiegoś czasu i nie przybyła. Nie dość, że pogoda depresyjna, to jeszcze rozmowy przy stole – o tym, że właściwie trzeba już rezerwować miejsce w domu opieki, bo w tej chwili już jest lista czekających nań do 5 lat… Nie, nie żartuję, takie rozmowy przy stole śniadaniowym.
Tutaj nie ma tak, że rodzina się opiekuje starszyzną. Nie znam nikogo takiego, kto mieszka ze starszymi rodzicami i się nimi opiekuje, albo nawet nie mieszka, ale z doskoku jest, albo na telefon. Po prostu – idziesz do domu opieki, jak nie możesz sobie sam poradzić i to jest normalne. Przepraszam – znam jedną rodzinę, która mieszka z bardzo zniedołężniałym ojcem z początkami demencji, no ale to Polacy. Dla przeciętnego Kanadyjczyka rzecz nie do pomyślenia. Jesteś stary – to idź do poczekalni zwanej „dom opieki”. U nas w Kingston jest takich domów od groma, jedne jak Hilton, inne jak pośledniej jakości motel, ale są. Dzisiaj przy śniadaniowym stole uprzytomniłam sobie, dlaczego ich tyle jest…
A tu było ładnie i całkiem ciepło +14 c.
U nas takich domów opieki jak na lekarstwo, ceny księżycowe i raczej jest to traktowane jako zło konieczne. Ja zapowiedziałam rodzinie , żeby w razie czego szukały dla mnie odpowiedniego miejsca. Swoje przeszłam z Mamą i nie chcę tego dla innych.
Małgosiu,
jak wspomniałam – tutaj do wyboru, do koloru, jedne zwą się „retirement house” i są to domy dla ludzi, którzy po prostu rezygnują z domów, mieszkań, ale chcą, żeby mieć wszystko pod jednym dachem i być jako tako zaopiekowanymi. Oczywiście to kosztuje, ale wtedy sprzedajesz mieszkanie czy dom i masz na tę opiekę… Druga kategoria to „nursing home”, czyli dom opieki, kiedy już wymagasz rzeczywistej opieki w sporym znaczeniu – nie gotujesz, nie wychodzisz nigdzie, nie masz siły posprzątać i w ogóle już nie dajesz rady ogarniać spraw. W tych domach jest też wydzielona część dla chorych na demencję, alzheimera itd.
Ja mam w pamięci naszego sąsiada, Franka – nie miał tutaj bezpośredniej rodziny, jedynie bratanicę w Słowenii. Poznaliśmy ją, bo kiedyś tutaj była. Bratanica nie chciała tu przyjechać i wziąć spadek po wuju, a wierz mi, to nie było byle co, dom zbudowany przez Franka, nad jeziorem, wielki – teraz wart ze dwa miliony albo i więcej. Własność państwa, skoro się nikt nie zgłosił. Frank miał niezłą emeryturę i odkąd zaniemógł, państwo się nim zajmowało, przejmując tę emeryturę. Dlatego Frank był w takim Hiltonie, a nie gorszej kategorii hotelu, o motelu nie wspominając. Tutaj wszyscy starość sobie planują – absolutnie nie oczekują od progenitury niczego na starość, to jest taki amerykański praktyczny wymysł, bo jeśli dzieci są rozrzucone po całym kontynencie, to wiadomo – nie są w stanie zająć się rodzicami na starość.
Ceny nie są z księżyca, zazwyczaj każdy ma jakąś emeryturę, dom… i to przejmują te zakłady, „hiltony” czy inne, które się tobą mają zająć.
W Polsce ciągle jest ta „instytucja rodzinna”, ale bywa, że nie da się tego ogarnąć – ja na pewno pisałam tutaj, jak to było z moją Mamą i jak trudno było mi namówić siostrę, która z Mamą mieszkała, że tuż obok, 15km dalej jest ośrodek, który się Mamą zajmie profesjonalnie, a Danka będzie mogła tam wpadać kiedykolwiek 24/7, bo jest zmotoryzowana i sprawdzać, co się dzieje („ale co ludzie powiedzą?!).
Z wielkim trudem dała się na to namówić (Danka – nie Mama, która już od dobrych 2 lat nikogo nie rozpoznawała), i działało to na tych zasadach, że Mamy niemała jak na tamte czasy emerytura została przekierowana do ośrodka, a różnicę dopłacaliśmy my. Zamykało się to mniej więcej w sumie 4 600zł. na miesiąc.
Danka swoje z Mamą przeszła, ja też się raz zaofiarowałam zostać i zająć tydzień czy dwa, ale to nie jest robota dla nieprofesjonalistów, jeśli w grę wchodzi alzheimer plus parkinsons…. Fizycznie jest to też potężne wyzwanie.
Zakładam, że umrę w marszu bezkijkowym, ale jak wiadomo, PB podsłuchuje i się
śmieje z naszych planów 😉
Będzie co będzie, a na razie śni mi się Rzym na tydzień, a potem zmienił mi się sen na Barcelonę, też tydzień, też w listopadzie. Sny snami – co wyjdzie, to wyjdzie 😉
Mam poczucie zasuwającego czasu i tego, że przyspiesza coraz bardziej. Nikt mi nie wmówi, że czas to constans 👿
Dobranoc 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=0oVD-57Tr60
A zatem dzisiaj kawa w Rzymie (nieustajaco w zastepstwie Irka):
https://tiny.pl/9wlkq
U nas herbata na nadbuzanskich wlosciach z widokiem na sojki spacerujace po trawniku i rozgladajace sie za pozywieniem, a interesujace znaleziska trafiaja sie nawet dosyc czesto.
Wybaczcie brak polskich znakow, korzystam z komputera Osobstego Wedkarza.
Dzisiejsza pogoda w Rzymie i w Warszawie bardzo podobna-piekne slonce, Rzym 19 stopni, Warszawa 16. W Polsce nie bardzo wiadomo cieszyc sie czy martwic sucha i sloneczna pogoda o tej porze roku, poziom Bugu i Wisly bardzo niski.
Dzisiaj rzeczywiście jest ładnie i coraz cieplej, ale prognoza pokazuje już deszcz od wtorku i chłodniej 9-11 stopni. Pamiętam jak na 1 listopada wyciągało się z szaf zimowe stroje i na cmentarzach oprócz zapachu zniczy królowała woń naftaliny.
Wróciłam właśnie z Cmentarza Ewangelickiego, byłam tam z synem umówiona wcześnie bo na 8:30. Pusto, druga brama zamknięta, dopiero jak wychodziliśmy coś zaczęło się dziać.
Kawa z widokiem super.
Rzym , Paryż , Barcelona to miasta , które mają to „COŚ” , do których chętnie się wraca i odkrywa na nowo.
Danuśka,
cieszmy się tą ładną pogodą, bo na pewno nie potrwa długo. Nie pamiętam, aby o tej porze roku było tak ciepło. To prawda, dawniej na 1 listopada przechodziło się na ubiory zimowe i był to jak najbardziej odpowiedni czas. Nosiło się te wtedy różne futra.
Korzystam z pogody w scenerii parkowej, leśnej i trochę cmentarnej. Na jednym cmentarzu byliśmy późnym wieczorem w piątek. Już był mocno oświetlony zniczami, a że teren jest bardzo pofalowany, widoki były kolorowe. Ludzie chyba coraz bardziej rozkładają odwiedziny na cmentarzach na kilka dni. Dziś jeszcze wybieramy się na drugi duży cmentarz, wieczorem nie spodziewam się tłoku.
W ubiegłym roku towarzyszyły nam wnuki, ale nie był to dobry pomysł. Jedno dziecko owszem, ale dwójka myśli tylko o zabawie i gonitwach z latarkami.
Spacery z przewodnikiem są coraz bardziej popularne także w mniejszych miastach. To dobry pomysł, bo często to co bliskie, jest mało znane. Wczoraj wybraliśmy się właśnie w takie nieodległe miejsce, o którym wiem od niedawna. To rezerwat wodny Pełcznica obejmujący śródleśne jeziora lobeliowe. Tutaj krótki film z tego miejsca nakręcony wiosną ubiegłego roku https://www.youtube.com/watch?v=mazHs98rscE
Jesienią jest tam jeszcze ładniej . Na razie zobaczyliśmy dwa jeziorka, w planie dalsze wyprawy. Pięknych miejsc u nas nie brakuje, ale to jest wyjątkowe.
Ptaków już niewiele, pozostały kaczki na wodami i oczywiście sójki, sroki i sikorki.
Dla przypomnienia:
nasi Niezastąpieni, na chmurce ucztujący:
Pan Piotr – 12.03.2016
Pyra – 27.03.2016
Placek – 13.02.2016
Nisia – 22.11.2015
Eska – 13.01.2018
Haneczka – 05.08.2021
Pan Lulek – 2011? Proszę Was o uzupełnienie, nie mogę znaleźć dokładnej daty.
Krystyno – piękne są te jeziorka lobeliowe. Podobne są również w Borach Tucholskich. Czytałam, że ponieważ lobelia jest trująca, to brakuje w nich żywych istot takich jak ryby, ślimaki i inne wodne żyjątka.
Wczoraj byliśmy na cmentarzu, na którym są pochowani rodzice i dwie siostry mojego taty. Dzisiaj obeszliśmy groby bliskich mojej mamy i znajomych na naszym cmentarzu. Pogoda piękna, bardzo dużo ludzi. Jutro pójdę w południe, na chwilę. Mam nadzieję, że jeszcze nie będzie padać. Nasz cmentarz jest położony na tarasach, bo to teren morenowy. Z góry roztacza się piękny widok. Gdy byłam dzieckiem lubiłam, gdy wieczorem wchodziliśmy po schodach do góry. Tam, na szczycie, stoi mała baszta prochowa, z figurą Jezusa na górze. Widok był oszałamiający, zwłaszcza gdy jeszcze były na drzewach kolorowe, podświetlone przez znicze, liście. Te setki migoczących światełek. Ze zniczy woskowych jeszcze. Teraz nie ma takiego efektu. Po nawałnicy cmentarz wygląda inaczej. Szkoda tych drzew, które zniszczył wiatr. Nowych nie posadzono. A były to i platany i różowe kasztanowce i lipy i klony.
Trochę jesieni:
https://photos.app.goo.gl/rx4mf26sNPLwLbuU8
Asiu, Pan Lulek zmarł 12.03.2011
Ładne niebo Asiu tej jesieni.
Tak, Małgosiu. I wschodzie i o zachodzie słońca. Piękne, z chmurkami, albo zamglone.
Przeglądałam wpisy z 2010 i 2011 roku i jakoś ominęłam datę śmierci Pana Lulka. Dziękuję za uzupełnienie.
13c, mokrawo. pochmurno.
Dzisiaj robię pulpę z dyni – do zamrożenia na zupy. Październik, łącznie z ostatnim dniem dzisiejszym minął tak (i do niedawna całkiem ciepły!):
https://photos.app.goo.gl/s77kJdhzoHwrQGNq9
Andrzej Zaorski nie żyje 🙁
Chciałoby się powiedzieć – ale kino, fajny film wczoraj widziałem…
Dziś przypadkiem trafiłam w telewizji na jeden z odcinków serialu ” Lalka”, w którym Andrzej Zaorski grał rolę młodego wynalazcy Ochockiego. Serial zrealizowano w 1977 r. i tylko nieliczni aktorzy jeszcze żyją. A cała obsada była wspaniała.
Asiu,
rozpoznałam na Twoich zdjęciach wschody słońca po czerwonym i różowym kolorze. Wczoraj mąż jechał rano do warsztatu wymienić opony na zimowe i po drodze widział piękny wschód słońca. Sprawdziłam opis zdjęć i zgadza się 🙂
Poszukałam też zdjęć wieży prochowej na cmentarzu w Nakle. Rzeczywiście ciekawy obiekt i ładnie położony, choć jak na kaplicę to niezbyt praktycznie. A może tylko takie sprawia wrażenie.
Krystyno – tam była kaplica tylko przez jakiś czas. Jak pamiętam to nigdy nic się w niej nie odbywało. Młodzież spotykała się tam aby pić alkohol. Teraz obiekt jest zamknięty.
https://photos.app.goo.gl/tuiZM4rx6vMvJvSWA
Dzień dobry 🙂
kawa
O ciekawych cmentarzach na świecie:
https://www.radiozet.pl/Podroze/Najbardziej-zadziwiajace-cmentarze-swiata
Asiu-Żaba odwiedziła dzisiaj grób Eski i skorygowała informację, którą przesłała nam wcześniej: Eska zmarła 11.01.2019.
Dziękuję za to przypomniałaś nam te wszystkie daty.
https://tiny.pl/9wnbc
Dzień dobry 🙂
kawa
Nostalgiczna kawa. Chętnie bym się napiła.
Na niebie już pojawiły się chmurki, w prognozie deszcz po południu .
U nas nadal słonecznie i kolorowo, ale zimno (7c).
Na obiad ryż z warzywami i kurczaczym mięsem z udek.
Pada, pada.
Na obiad rosół z makaronem i pieczone uda indycze z jabłkiem i żurawiną
Danusiu, dziękuję.
U nas pada od rana. Szaro, ponuro, listopadowo.
Moja niedzielna kawa: https://photos.app.goo.gl/PcHY2oeyXMJSEQTPA
W słońcu 🙂
A właśnie! Zapomniałam wspomnieć o jesiennych klimatach Asi – taki zachód słońca zwiastuje mocne wiatry! Łodzie już na spoczynek chyba? U nas większość już w „suchych dokach”, na zimę nikt nie zostawia w portach (mamy ich kilka).
Wbrew chęci wybrałam się na obchód, głównie dlatego, że Jerzor mnie wypchał.
W tamtą stronę wiał silny wiatr, ale z powrotem było lekko 😉
Tego wiatru nie widać na fali, ale był!
https://photos.app.goo.gl/QAmTrtNyydYUXWmB8
Za 3 minuty od tej pierwszej fotki zrobiło się tak:
https://photos.app.goo.gl/QUi79Sb9pdHSwp7g7
To jest południe (od wschodu), reszta nieba to był piękny lazur! Ale wiatr wiał tak, że wiadomo było, nas te chmury nie zahaczą. Kiedy wracałam, nie było śladu po chmurach. No cóż… jesień.
Asia,
z kawy to ja bym chętnie to obok kawy…rurki z kremem?
„To, że ludzie umierają, to jest biologia.” (Marek Suski)
Dobrze wiedzieć, na cholerę ludzkości lekarze! Coś się dzieje, po prostu umieraj, bo to jest biologia.
WRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRR!!!!!!!!!!!!!!!!!
Rurki ze śmietaną. Domowe, z ciasta francuskiego.
Tym bardziej bym zjadła, ze śmietaną 🙂
Ale nie mam dla kogo robić. Pan J. słodkości lubi i dlatego wyprasza sobie, bo by jadł ile wlezie. Ja nie przepadam, ale czasem bym coś… 😉 Takie rurki na przykład!
Dzień dobry 🙂
herbata
Irek,
jak najbardziej, wreszcie herbata 🙂
Ale u mnie od rana, a „five o’clock” to ostatnia czarna herbata, potem już tylko owocowa. I pierwsza też owocowa, żeby nie rzucać ciężkich garbników żołądkowi na dzień dobry 😉 Bo herbatę pijam mocną.
Dzisiaj tylko 3c, a rano było -1c i jezioro parowało tak, że horyzont zniknął, ba! jezioro znikło!
Na obiad to co wczoraj, tylko trzeba ugotować ryż (kurczaka w sosie zostało na drugi obiad). Na deser – dowolna ilość jabłek.
Na sen – lektura „Duma i uprzedzenie” autorstwa Jane Austen. Nie przypominam sobie, kiedy czytałam coś równie nudniejszego 🙄
No ale takie życie wiedli wtedy ludzie nieco wyżej urodzeni w siedemnastowiecznej Anglii, jeśli wierzyć (a czemu by nie) Jane Austen i jej przekazowi. Zmyliła mnie popularność filmu. Za „Rozważną i romantyczną” już się nie wezmę, ale tę skończę, bo w końcu kupiłam, więc należy zjeść tę żabę 😉
Asine rurki rzeczywiście bardzo kuszące 🙂 W naszych wiejskich delikatesach mamy również wyśmienite rurki z bitą śmietaną. Bardzo możliwe, że już kiedyś o nich pisałam, bo od czasu czasu dajemy się skusić i kupujemy je na deser. Rurki są zrobione z kruchego ciasta i oprócz bitej śmietany jest w nich niewielki dodatek karmelu, można kupić też odmianę polaną czekoladą.
Wczoraj ulegliśmy natomiast innej pokusie-znakomity sprzedawca na targu w Wyszkowie(właściwy człowiek na właściwym miejscu) namówił nas na kupno kremu czekoladowego o smaku pomarańczowym. Krem nie ma nic wspólnego z nutellą, jest zrobiony z naturalnych i zdrowych składników. Przy okazji opowiedział nam historię jednej ze swoich klientek, która po przyjściu do domu słoik otworzyła i zjadła w całości w ciągu 40 minut(objętość słoika 300g). Opowieść zakończył filozoficznym stwierdzeniem, iż radość jedzenia może zakończyć się nieposkromionym łakomstwem, ale przecież każdy jest osobiście odpowiedzialny za swoje zdrowie oraz centymetry w biodrach.
Zresztą co tam słoik kremu czekoladowego! Podczas Salonów Czekolady (nie tak dawno takie targi miały miejsce też w Warszawie) jedną z dosyć ekstrawaganckich atrakcji jest pokaz mody sukien, w których czekolada jest ważną lub wręcz podstawową materią:
https://tiny.pl/9wvmp lub https://tiny.pl/9wvg5
Nie wiem, czy podczas czekoladowego salonu w Warszawie prezentuje się takie suknie, ale w Nowym Jorku, Paryżu czy Zurichu odbywają się tego rodzaju pokazy.
Smakowite te suknie, szczególnie pierwsza 🙂
A więcej tutaj:
https://weddedwonderland.com/these-dresses-are-all-made-of-chocolate/
…a tu jeszcze więcej, i stosownie długi sznureczek, bo nie umiem skracać 🙁
https://www.google.com/search?sxsrf=AOaemvJwgl5VwNtHF7zUkErXecuKR77-JQ:1635958385653&source=univ&tbm=isch&q=haute+couture+made+from+chocolate&client=firefox-b-d&fir=rU2j7QCdcil9FM%252CXBg_NT96-gKnVM%252C_%253Bd5p2yU21-1q2vM%252C8BF4bdctrqXw9M%252C_%253BUDGxVOV2b0FqUM%252CY0fR_50jSklk0M%252C_%253BOXoDvwfAjIiwjM%252CbYfBg_-mdr8kHM%252C_%253BXaSddxeKgDtWYM%252COSsrDErf6Q6w9M%252C_%253Ba5ja9T36O5O2BM%252CdhhOovq5BovFiM%252C_%253BpFuxfuxmKOnQqM%252CFlcu5vwaXzGamM%252C_%253B61XneQMGVq9YhM%252CFlcu5vwaXzGamM%252C_%253B4InT-L58LaihpM%252CJNNsKwIp0ACb0M%252C_%253BGHOkokIPPSbC-M%252CP3tjT3NnJ14JDM%252C_&usg=AI4_-kQnOV2MjsjiZqf1K_EP1UwpbhxXfw&sa=X&ved=2ahUKEwi28sXz0_zzAhWglmoFHS8vBVwQjJkEegQIBRAC&biw=1300&bih=536&dpr=1
Zastanawiam się nad trwałością takich sukien, czy nie spływają z modelek 🙂
Chyba pokazy odbywają się przy obniżonej temperaturze 😉
Myślę, że większym wyzwaniem jest „montowanie” takich sukien na modelkach – wyobrażam sobie, że poszczególne większe elementy są jakoś ze sobą łączone już na modelce, bo przecież zwyczajnie ubrać się tego nie da! Na pewno są smakowite – a piękne, jak widać na zdjęciach.
Prawdę mówiąc, mam bardzo mieszane odczucia, patrząc na te suknie. Tyle inwencji, pracy, nie mówiąc o produktach, na kilka dni czy godzin. A takiej noszonej czekolady pewnie nie powinno się jeść.
U mnie dziś zupełnie inne smaki. Kupiłam surowe małe śledzie, które usmażone leżą teraz w słodko – kwaśnej zalewie z cebulą. A solone filety wymoczone i pokrojone na małe kawałki zostały zalane olejem rzepakowym plus przyprawy i cebula. Takie jesienne jedzenie.
Krystyna,
reklama dźwignią handlu 🙂 To w sprawie ubraniowo-czekoladowego szaleństwa.
Znowu nabrałam ochoty na śledzie – jak jutro będą w Baltic Deli te w lekkiej zalewie solankowej + olej ( tylko takie bywają, ale są OK), to kupię i zrobię rolmopsy!
Dzień dobry 🙂
kawa
gil na ogrodowej jarzębinie
Przepiękny gil!
Piękny gil i wspaniałe zdjęcie, a kawa też niezła 🙂
Co do tych sukien z czekolady to również mam mieszane uczucia-z jednej strony podziwiam kunszt i wyobraźnię cukierników i projektantów, ale z drugiej strony to jednak ektrawancja która, jak już napisałyście powyżej, nie nadaje się ani do jedzenia ani do noszenia.
Kiedyś oglądałam reportaż z przygotowań do takiego pokazu i rzeczywiście cukierniknicy używają sekretnych sztuczek, by czekolada nie rozpłynęła się w świetle reflektorów.
U nas zajęcia dosyć przyziemne-Osobisty Wedkarz znowu zajęty robotami stolarskimi a ja smażę konfiturę z aronii, która cierpliwie czekała na zbiory w ogrodzie u sąsiada.
Dziewczyny i Chłopaki, nowa restauracja do obadania w Warszawie 😉
No, ja bym w kolejce nie stanęła…opinie mało entuzjastyczne. Na oko dla mnie sam budynek robi wrażenie – świetny! Czego w restauracjach nie znoszę, to ekranów telewizyjnych, obojętnie czy to sport, czy pokaz mody. Jest to bardzo rozpraszające, ale popularne, niestety. Nie ma rozmowy przy stole, tylko gapienie się w ekran 🙄 Unikam. Ale akurat ten pomysł ma sens, bo rozumiem, że dwa środkowe piętra są stricte restauracyjne, bez tv?
https://www.onet.pl/sport/onetsport/tlumy-przed-knajpa-roberta-lewandowskiego-znamy-menu-i-ceny-w-nines/r4edt1r,d87b6cc4
p.s.
A nie – nie doczytałam! „Nawet w toalecie jest nagłośnienie, żeby każdy słyszał mecz” 😉
W Rzeszowie pospolite ruszenie w pozytywnym sensie – kotek utknął w rurze ciepłowniczej i całe miasto na czele z prezydentem i pod jego kierownictwem rzuciło się na ratunek. Szukają go od tygodnia 🙁
https://www.onet.pl/informacje/onetrzeszow/rzeszow-kot-utknal-w-rurze-cieplowniczej-szukaja-go-dziesiatki-osob/gstn10l,79cfc278
Kot został ostatecznie wydobyty po ok. 10 dniach i dochodzi do siebie.
Danuśka,
jestem mile zdziwiona, że aronia utrzymała się do tej pory. Czyżby nie było u Was kosów? ” Moje” kosy miały taki apetyt, że dawno musiałam zerwać owoce. Trochę zachowało się na końcach gałązek, gdzie ptaki nie mogły usiąść i te owoce mogły spokojnie dojrzeć. I dopiero w październiku były słodkie. Takie właśnie nadają się na przetwory.
Krystyna,
“ usmażone leżą teraz w słodko – kwaśnej zalewie z cebulą. A solone filety wymoczone i pokrojone na małe kawałki zostały zalane olejem rzepakowym plus przyprawy i cebula.”
Torturujesz 🙂
Takie smazone slodko kwasne sledzie mozna kupic w niemieckim sklepie. Sledzie w kazdej innej postaci rowniez.
Bardzo smaczne!
O, to teraz jestem na bieżąco. Dzięki za wiadomość, Krystyna 🙂
Z kosami to ja mam przeprawę co roku (porzeczki!), ale siatka ochronna pomaga. One mają zwyczaj rzucać się całą zgrają na krzaki i zebrać wszystko, co się da! W tym roku udało mi się zebrać, zanim one wyczyściły – siatka siatką, ale one potrafią podejść spod spodu, pod siatką. Na pocieszenie zostawiłam im trochę, niech ta…
Przepis na kiszone cytryny podawało nam Zwierzątko z Australii, ja skorzystałam i mam jeszcze jeden słoik z trzema cytrynami, ale zakiszę niebawem nowy.
Natomiast o kiszonych burakach to ja co roku…
https://gotowanie.onet.pl/przepisy/domowy-hit-na-odpornosc-dziala-jak-naturalny-antybiotyk/sls6nyp
Orca,
smażone filety śledziowe w zalewie są oczywiście dostępne w sklepach i czasem je kupuję, bo nie lubię smażenia i zapachów z nim związanych/ pochłaniacz nigdy nie pochłonie tych zapachów, a kuchenka jest opryskana olejem z patelni/. Ale jednak te domowe są bardzo smaczne , poza tym wybieram małe śledzie/ już oczyszczone/ i smażę je w całości. Co nie znaczy, że za jakiś czas nie kupię znów słoika z gotowym daniem. Dziś na obiad były właśnie te śledzie z ugotowanymi ziemniakami.
Kupiłam też śledzie w sosie tatarskim/ za kilka dni zjemy je z ziemniakami w mundurkach/ i trochę wędzonego łososia. Z łososiem mam problemy, bo ten ze sklepu nie ma dobrej opinii, ale skąd wezmę inny ? Zawsze wtedy przypominają się te dzikie łososie z amerykańskich rzek.
Alicjo,
ta zgraja ptaków to mogą byś też szpaki, bo one lubią gromadnie obsiadać drzewa owocowe. Z moich obserwacji wynika, że kosy są indywidualistami i kłócą się z innymi kosami, które podchodzą do ich pokarmu. Kosom wybaczam ich żarłoczność, bo wiosną pięknie śpiewają, godzinami siedząc na czubkach drzew.
Oczywiście też zostawiam im sporo owoców, a część krzewów i drzewek sadzonych było pod kątem ptaków – jarzębina, jarząb szwedzki, irgi.
Siatek nie zakładam, ale znajomi z cenniejszymi owocami/ borówka amerykańska/ to robią. Ptaki wykorzystują każdą dziurę, żeby dostać się do owoców.
A porzeczki są lubiane także przez sikorki; zjadają nawet zielone owoce.
Krystyna,
Te sledzie brzmia smakowicie. Juz kiedys pisalam ze u nas sledzie sa sprzedawane w przystani jako przyneta na łososie.
O lososiach pisalam wiele razy i nie mam nic nowego na ten temat 🙂
Te ktore wędzilam podczas majowych upałow wyszly ok. Ale tylko ok. Losos trzeba wedzic przynajmniej 6 godzin. Ja to skrocilam, bo o 10 rano bylo za goraco aby stac na dworzu obok wędzarki.
U nas w sklepie sa sledzie w occie I bialym winie z cebula. Pokrojone na male kawalki dlatego latwe do ulozenia na talerzu jako przekaska. Sprowadzane z Canada. Bardzo smaczne
U nas jest sezon na rozne dynie, squash i gourds.
Gourds sluza do ozdoby stołu lub domu.
Tu jest przyklad bardzo dejoracyjne swan gourd. Nazwa od podobienstwa do łabędzia
https://parkseed.com/images/xxl/00903-pk-p1.jpg
Do konsumpcji najbardziej lubie kabocha squash.
https://www.etsy.com/listing/1042193346/10-kabocha-squash-seeds-japan-pumpkin
Kabocha po upieczeniu pokrojona w kawalki, dla dekoracji razem ze skora (shell), jest bardzo smaczna jako przystawka do bialego miesa lub do ryby. Z kabocha mozna zrobic smaczna zupe/krem i serwowac w pustej “shell” po squash.
Oh, masz rację – szpaki!!! Gapa ze mnie…
Owszem, śledzie (a ‚la matjas) były w Baltic Deli, mam prawie pół kg. U mnie zalewa wytrawna, dodaję małą łyżeczkę cukru tylko dla podkreślenia smaku. Reszta jak u Krystyny.
Dziś na obiad łosoś, potraktowany kiszoną cytryną i upieczony w stosownym naczyniu z dodatkiem soku z kiszonych cytryn.
https://photos.app.goo.gl/sohAZKJbhAjezjz36
Krystyno- kosów ci u nas dostatek i sąsiedzi, którzy mają w swoich ogrodach borówki amerykanskie chowają swoje krzewy pod siatkami, by móc zebrać owoce. Wygląda jednak na to, że mazowiecko- nadbuzanskie kosy nie jadają aronii 😉 Z własnych doświadczeń wiemy, że mnóstwo ptaków ( w tym oczywiście kosy też) kocha czereśnie i te pozostawiamy im co roku do dyspozycji. Ptasi apetyt na czereśnie to sprawa powszechnie znana.
Krystyna,
Jarzebiak wedlug Twojego przepisu “pracuje” w ciemnym miejscu. W grudniu zleje nalew i zasypie owoce cukrem. Z braku spirytusu metoda z wódka. 🙂
“ krystyna
18 SIERPNIA 2021
20:46
Irku – wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
A zdjęcie świetne!
To fakt, że Polacy jedzą dużo mięsa; nie orientuję się, jak wyglądamy na tle innych nacji. 61 kg rocznie, czyli niecałe 17 deko dziennie – dla wielu to nawet za mało. Ale i tak powoli sytuacja poprawia się.
Zainteresowanym przypomnę przepis na jarzębiak: 1,7 kg przemrożonej jarzębiny wsypać do słoja o pojemności 4 l / są takie słoje do ogórków kiszonych/ i zalać spirytusem do pełna. Odstawić na 3 miesiące w ciemne miejsce. Po tym czasie zlać nalew, a owoce zalać syropem z 1 litra wody i 0,4 kg cukru. Znów odstawić, aż cukier rozpuści się całkowicie, można od czasu do czasu wstrząsać. Potem zlać syrop i połączyć z nalewem. I trzeba czekać cierpliwie, próbując od czasu do czasu.
Trunek jest szlachetny w smaku.
Z braku odpowiedniej wielkości słoja lub ilości spirytusu/ nie pamiętam, ale ponad 1,5 l/ można zmniejszyć proporcje i użyć słoika o pojemności 2 l. Można by też spróbować zalać owoce mocną wódką, a później nie robić syropu tylko zasypać owoce cukrem. Spirytus nie zawsze jest dostępny, a poza tym jest dość drogi, więc można sprawdzić wersję z wódką.”
Dzień dobry 🙂
kawa
Kawa z jarzębiną, Irek jak zwykle w temacie.
-3c, ciemno jeszcze…
U mnie nowa herbatka:
https://www.allecco.pl/herbatka-bio-aronia-i-malina-100-g.html
5.50$ u nas, w polskim (?) leclerc 12.99 zł, a tu ceny różne (ciekawa rozpiętość):
https://www.ceneo.pl/93256835
To ciekawe, jak magicznie na cenę (i popyt zapewne!) działa magiczne słówko -bio albo -eko. Ściema, ale co tam… Właśnie czytałam niedawno artykuł na ten temat.
Bio-baju, będziesz w eko-raju 😉
Nastał czas herbatki z korzenia imbiru (posiekanego drobno) i cytryny. Może być z miodkiem (nie mylić z Miodkiem Janem!) dla zdrowotności większej.
Orca,
myślałam niedawno o Twojej nalewce 🙂
Przy okazji przypomnę/ choć już kilka razy o tym pisałam/, że przepis pochodzi od Żaby, a pierwszy jarzębiak wg tego przepisu, który degustowałam, był dziełem haneczki. Był tak dobry, że potem sama go zrobiłam. Dużo zależy od tego, czy owoce są w pełni dojrzałe, czy lato było słoneczne.
Na moim drzewku są jeszcze czerwone grona, niedługo zjedzą je kosy.
Obejrzałam wczoraj łososia Alicji przygotowanego do pieczenia ; wyglądał tak apetycznie w towarzystwie cytryn, że postanowiłam zrobić cytryny z solą. Niestety nie ekologiczne, ale trudno.
Krystyna,
Jestem bardzo ciekawa domowego jarzebiaku. Wedlug przepisu będzie gotowy wiosna.
🙂
U mnie oprocz ptakow owoce na gałęziach razem z gałęziami objadaja sarny 🙁
Ja też mam nieekologiczne cytryny, ale smakują dobrze 😉
Wyszorowałam tylko porządnie – zrobiłam w dwóch małych słoikach, tak na 3-4 cytryny. Jest to naprawdę przebój w kuchni (lodówce), a do ryby wręcz niezbędny!
A gdzie nasze Zwierzątko? u niej późna wiosna, więc pewnie się napawa…
https://photos.app.goo.gl/WTHzxjsPGZKvhmXs7
Czerwone to papryczka chili oraz czerwony pieprz (biały też był w składzie).
p.s.Pod łososia potraktowanego cytryną kiszoną położyłam liście pora.
Blog potęgą jest i basta, jak mawiała Pyra. Zgadnijcie dlaczego kupiłam dzisiaj cytryny? Oczywiście będę kisić 🙂
Poza tym zakończyłam działalność aroniową i zabrałam się za pigwy(te małe, drobne). Już miałam nie zbierać więcej tych owoców, ale sąsiad uznał, że szkoda by zostały na krzaku, a on zbierać nie planuje. Zatem, aby mieć jak najmniej roboty przekroiłam je jedynie na pół i z pestkami wrzuciłam do garnka. Dodałam wody i nie za wiele cukru, tak by pozostawić ów lekko kwaskowy smak. Postawiłam na piecu kominkowym na kilka długich godzin. Kiedy owoce zmiękły i zamieniły się w pulpę przetarłam całość przez sito. Teraz tę gładką masę jeszcze trochę podduszę, by lekko zgęstniała. Mojej eksperymentalnej, pigwowej konfitury nie wyjdzie zbyt wiele(może 2-3 słoiki), ale sądzę, że będzie całkiem smacznym dodatkiem do śniadań lub kolacji.
Westchnęłam smętnie i melancholijnie na wspomnienie haneczkowych nalewek, bo Haneczka była mistrzynią nie tylko jarzębiaku.
A propos kiszenia cytryn, ja gdzieś tam zapisałam, żeby „zalać solanką, jak ogórki kiszone”. WODĄ przegotowaną zalać, wszak one solą i tak są potraktowane!!!
Przy okazji – one wcale nie są przesolone, chociaż wydawałoby się, że łycha soli kamiennej w każdą cytrynę to dużo. Akuratnie!
Myślę, że eksperymentalna pigwa wyjdzie – ciekawam tylko, czy pestki jej nie zaszkodzą. Zrobiłam dzisiaj obchód i jest po prostu pięknie, mimo nieśmiałych 7c.
U bardzo dalszego sąsiada masa opadłych jabłek, pewnie to zostawią, jak co roku.
Ja bym nie darowała i choćby calvados (hehe…) z nich zrobiła, o innych rzeczach nie wspominając. Podejrzewam, że ta jabłoń zaplątała się tam przez pomyłkę, pewnie miał być „crabapple”, czyli ozdobne rajskie jabłuszka. Nie znam tych dalszych sąsiadów, więc nie śmiem pytać, ale wiem, że w paru ubiegłych latach poszło na zmarnowanie 🙁
Tymczasem takie kobierce u mnie:
https://photos.app.goo.gl/PXAcW6YNxPm3q9ox5
…a tak wygląda koniec października u Młodych, widok na ulicę. Też mają kolorowo!
https://photos.app.goo.gl/w1JwfcMSoafJMmeb6
Pyry nalewki wiśniowej z pierwszego Zjazdu Łasuchów w Kórniku nie zapomnę… 😉
Wy też sobie powspominajcie, choćby okoliczności…
https://photos.app.goo.gl/srBdxjEqQg7GonN59
Mnie też wydawało się, że to już koniec z pigwowcem, ale trochę zielonych owoców odłożyłam, aby dojrzały i właśnie sobie o nich przypomniałam. Trochę dojrzały, ale zaczęły wysychać, więc oczyściłam je, pokroiłam drobno i zasypałam cukrem. Za kilka dni przełożę do małych słoików. I to już naprawdę będzie koniec. Na szczęście nie mam sąsiadów z nadmiarem owoców 🙂
Z nalewek haneczki znam także tarninówkę i żenichę.
Za cytryny zabiorę się jutro, ale to niewiele pracy.
Upiekłam jeszcze jabłecznik na sobotę i niedzielę, ale utrudniłam sobie pracę – na na ciasto układam jabłka pokrojone w ósemki/ wcześniej obrane/ a na to jeszcze mus jabłkowy, który też musiałam zrobić, bo nie mam w zapasie. Nie mam, bo nie miałam czasu, żeby go zrobić i w dodatku zapasteryzować słoiki. W zasadzie nie pasteryzuję owocowych przetworów, ale w ubiegłym roku wszystkie słoiczki z musem jabłkowym zepsuły się, więc uznałam, że jednak pasteryzacja jest potrzebna.
O masz!
Na wieczór zjeżdża do nas szczupak z Ottawy, jutro u nas mają być dobre wiatry dla wędkarza/kitekarza z Ottawy. Prawdopodobie szczupaka jutro zrobimy na grillu, a dzisiaj ogórkowa! Oraz inne dobre rzeczy.
Zawsze miło widzieć i gościć Wojtka, choćby wpadł po drodze, niezapowiedziaszy się wcześniej.
https://photos.app.goo.gl/ot2Mkfut54EfZRTt9
A propos nalewek…
https://photos.app.goo.gl/P4W7VppZJ8ecA2Yg9
Dzisiejsze spotkanie w ogrodzie – grubodziób
Irek,
co to jest za krzak? Już bezlistny, a ptaki go nie ruszają – czyżby owoce były trujące?
Gruby piękny 🙂
https://photos.app.goo.gl/KrXd32JkwXWPV2Tb6
Alicjo, ze zdjęcia wynika że to chyba owoce tzw. dzikiego wina czyli winobluszcza. Myślę, że ptaki wcześniej czy później ale się do niego dobiorą 🙂
Mnie też wydaje się, że to dzikie wino z charakterystycznymi małymi owocami.
U mnie grubodzioby przylatują do karmnika dopiero zimą i to taką z mrozem i śniegiem. Bardzo je lubię, wyróżniają się wielkością i ubarwieniem.
Cytryny już w słoiku, zmieściło się sześć.
https://www.youtube.com/watch?v=4cqPwPcK-ws
😉
Zwierzątka mojej siostry. Jak pies z kotem….
https://photos.app.goo.gl/fPGQUaxcKit5wF949
Dzikie wino, dzikie plącze….
https://www.youtube.com/watch?v=4cqPwPcK-ws
p.s. W tle obraz – Pasja. W Krakowie. Sto lat temu widziałam. Teraz chyba nie ma?
Na południu listopadowe babie lato, ponadto w powietrzu piąta rocznica Leonarda Cohena… ➡ Ciekawa ksiażka została przeczytana w temacie… nie tylko tremy sceniczno-estradowej… 🙂
https://basiaacappella.wordpress.com/2021/11/07/grac-do-lustra/
Basiu,
o Cohenie piszesz (powtarzasz) obiegowe bzdury. Ja bywałam na koncertach oraz przeczytałam książkę – nie o Cohenie, ale przez niego napisaną, akurat wtedy pomieszkiwał w moim mieście, dawno temu.
https://photos.app.goo.gl/aWEG8VRsHUg5BTCX6
Cohen nie był „zwierzęciem estradowym”, ale nie bał się publiczności. Na jego koncertach (byłam na dwóch) panowała specyficzna atmosfera – atmosfera skupienia. Ja byłam na ostatniej jego trasie objazdowej. Dzięki za przypomnienie!
https://www.youtube.com/watch?v=svitEEpI07E
To tak a propos…
„Leonard Cohen was born in the Montreal suburb of Westmount, Quebec on September 21, 1934. His Lithuanian-born mother, Marsha („Masha”) Klonitsky (1905–1978),[3][4] was the daughter of a Talmudic writer, Rabbi Solomon Klonitsky-Kline, and emigrated to Canada in 1927.[5][6] His paternal grandfather, whose family had moved from Poland to Canada” 😉
Nasz ci on był! Jedyny aktor, który mógłby zagrać w filmie Cohena – Dustin Hofman.
Dzień dobry 🙂
kawa
Alicjo – w takich (i podobnych) przypadkach jesteś niezawodna! 😐 😀 😀 😀
Nb, to wpis gościnny… – też wyraźnie zaznaczone na samej górze (jego… niedługiego… 😆 )
I moja kawa jesienna, niedzielna 🙂 :
https://photos.app.goo.gl/ZbRxfezosQAh3YoY8
I trochę muzyki do tej kawy:
https://youtu.be/_GjzyTEaN5c
@Alicjo:
Czuję się wywołany do tablicy, bo to ja napisałem tekścik na blog Basi. No cóż, stosunek Cohena do publiczności był… złożony. I przeczytawszy książkę Leila Leibovitza nadal nie wiem, jak to było tak do końca. Leibovitz zaczyna od festiwalu na wyspie Wight w 1970 roku, gdzie zaczynały się zamieszki wśród publiczności. Cohen wyszedł na to na scenę, zupełnie ignorując grozę sytuacji, zaczął gadać do słuchaczy jak do dzieci i ich „zahipnotyzował” — publiczność się uspokoiła i festiwal zakończył się szczęśliwie. (BTW. Leibovitz pisze, że podobnie Cohen działał na Alexa, syna Marianny Ihlen — mieszkanie z małym dzieckiem mu nie przeszkadzało, bo sam jego głos je uspokajał…)
Ale Leibovitz pisze też o koncercie w Berlinie Zachodnim, który skończył się przed czasem, bo Cohenowi puściły nerwy i zaczął obrażać słuchaczy. (OK, to mogła być polityka, bo Cohen utożsamiał się z Żydami i ich przeżyciami — np. chętnie występował dla żołnierzy izraelskich w czasie wojny… bodaj Jom Kipur.)
To o czym pisałem, to oprócz problemów studyjnych Cohena, było załamanie po serii koncertów na początku lat 90-tych. To tej popularności (i ówczesnych wymogów estradowych) Cohen „nie wytrzymał”. Dlatego też powrót do koncertowania w XXI wieku, wzbudził zdziwienie. Ale w XXI wieku, Cohen już problemów nie miał.
Pak4,
ja nie czytam Basi bloga, tylko zareagowałam na wpis Basi tutaj. Cohen nie budził zdziwienia tutaj, wracając do koncertowania w XXI wieku. Pani, która zawiadowała jego finansami, wyczyściła kasę do czysta – taka to proza życia. A żyć trzeba. Mimo załamań. Dla mnie Cohen pozostanie Cohenem takim, jakim go znam – przez piosenki. Myślę, że Nobel literacki należał się bardziej jemu, niż Dylanowi, ale to tylko moja opinia 😉
https://www.youtube.com/watch?v=JTTC_fD598A
9c, słońce – prawie jak w Warszawie!
Warszawa
10°
W TV5 wiadomości z Warszawy. Krzyk kobiet usłyszał świat.
9-10 stopni zależy gdzie spojrzeć, ale słońca ani śladu, mignęło rano, potem mżyło, a teraz ciemna szarość i od rana bardzo zimny wiatr, który skutecznie obniża temperaturę.
Krupnik i gulasz jagnięcy na obiad.
O pogodzie u mnie szkoda mówić!
Asiu,
czy to ciastko to muffinka, bo niby trochę podobna ale nie do końca ? Całość wygląda pięknie 🙂 .
Zabawny teledysk i wykonanie piosenki . Vito Bambino już znam i bardzo go lubię, ale Szymona Komasy jeszcze nie znałam. Niezwykle utalentowany, a przy tym ma niesamowity urok osobisty.
Krystyno – to brownie, potem wycięłam okrągłą foremką ten kształt, żeby lepiej na zdjęciu wyglądało 😀
https://youtu.be/_LfP6PVEZos
https://youtu.be/wmtNYF-O5TA
https://youtu.be/0pqfeisK5N8
https://youtu.be/rm6F9ODaZFU
https://youtu.be/XnO4L297dbA
https://youtu.be/GVmXErbt4O8
Szymon Komasa pochodzi chyba ze slynnego klanu Komasów.
A tu moja ulubiona wersja tej piosenki i wspaniały teledysk. Vito Bambino, chyba już kiedyś tu umieściłam:
https://youtu.be/8kcQ-04OrfI
Kaśka Sochacka:
https://youtu.be/cPtAuw9i-EY
I Ralf Kaminski:
https://youtu.be/FXkhLrIGAAA
Jakże aktualne słowa… już wtedy Louis mówił o tym, jak zatruwamy Ziemię.
https://www.youtube.com/watch?v=2nGKqH26xlg
Asiu,
ale nie można ominąć oryginalnego wykonania 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=lOZv-HYWkmc
Asiu-dziękuję za te wszystkie muzyczne odkrycia, bo dla mnie to były ciekawe nowości.
My z Małgosią też ruszyłyśmy dzisiaj odkrywać nieznane, ale nie była to wyprawa muzyczna. Adres Warszawa, ul. Okopowa 49/51:
http://cmentarze-zydowskie.pl/warszawa.html
Obok murów tego cmentarza na pewno przejeżdżali niejednokrotnie prawie wszyscy warszawiacy, ja również wiele razy. Nareszcie zdarzyła się okazja, by zajrzeć za te mury i posłuchać opowieści o żydowskich zwyczajach pogrzebowych, o historii tego miejsca i o sławnych lub mniej sławnych osobach tam pochowanych. Dzisiaj zwiedzałyśmy to miejsce z przewodnikiem i w grupie okolo 20 osób, ale planuję pospacerować po tym cmentarzu samotnie, jedynie w towarzystwie aparatu fotograficznego. Muszę przyznać, że dzisiejszy listopadowy dzień z żółtymi liśćmi, które ścieliły się na ścieżkach pośród starych macew oraz nagrobków w różnorakich stylach stanowił niezwykłą, malarską oprawę tego miejsca.
W Warszawie jest jeszcze drugi żydowski cmentarz-na północnym krańcu miasta czyli na Bródnie, ale na tym cmentarzu już od dawna nie odbywają się żadne pochówki. Na Okopowej jest dużo historii i trochę współczesności w postaci nowych nagrobków, które pojawiają się tutaj nadal.
Kiedyś-kiedyś koleżanka Warszawianka wiedząc, że mamy jeden dzień na Warszawę, zaofiarowała się jako przewodnik po Warszawie. Starczyło jej tego oprowadzania na Cmentarz Wojskowy. Owszem, zapaliłam świeczkę Baczyńskiemu i zadumaliśmy się przy lapidarium przed Niemenem. Ale Warszawy nie zobaczyliśmy, nie wystarczyło czasu…
Dzień dobry 🙂
kawa
Stare Miasto w Lublinie w porannym słońcu W tym domu na pierwszym planie urodziła się Beata Kozidrak.
Kawa Irku nie otwiera się. Przynajmniej u mnie.
Czy i w dniu urodzin pani Beaty kamienica prezentowała się równie wspaniele?
Alicjo, melduję że jestem. A nieczęsto odzywam się, bowiem to nie tylko natłok codziennych zajęć lecz przede wszystkim wieści z Polski jakie mnie przybiły. A to nie nastraja do miłych pogawędek przy stole.
W odstępie kilku miesięcy odeszły po niespodziewanej i krótkiej chorobie (tej „co tyłem chodzi”) dwie bliskie mi osoby. Moja Jedyna, Najszczersza Przyjaciółka oraz zaprzyjaźniona ex żona mego najbliższego kuzyna. Dwie wspaniałe osoby, pełne ciepła, optymizmu i radości życia. Ciężko.
W najbliższej rodzinie też nielekko i też powiązane jest to z chorobami. Zaś załatwianie spraw w Polsce via telefon jest wyczerpujące i pochłania mnóstwo czasu. Przy czym różnice czasowe sprawiają, że siedzimy po nocach. Co wyczerpuje niestety.
Obiecywać nic nie chcę lecz postaram się wpadać częściej.
Serdecznie Was pozdrawiam
echidna
Echidno współczuję.
Kawa chyba pita w jednym z nowych wieżowców koło Pałacu.
Kamienica bardzo piękna, a w tym słońcu wyjątkowa.
Dżdżysta szarość za oknem z oszołamiającą temperaturą 8 stopni.
Obiadowo powtórka z rozrywki.
Wczoraj w końcu wróciłam do pieczenia swojego chleba i muszę przyznać, że mi go brakowało. Nowa kuchenka piecze dobrze tylko ten brak wyświetlania temperatury i jej nastawianie ciągle mnie bardzo irytuje. Nie wiem czy się przyzwyczaję.
@Alicjo:
Nikt nie twierdzi, że wyczyszczenie konta Cohena nie wpłynęło na jego powrót na scenę — oczywiste, że wpłynęło. Ale że końcówka jego życia była tak aktywna i nie przypłacał tego leczeniem — to też znak jakiejś zmiany w nim samym.
Oj Echidno, tak mi przykro…. tym bardziej, że moja najbliżśza przyjaciółka zaniemogła ciężko, i to na wielu frontach. Od lekarza do lekarza, od badania do badanie i tak dalej…Chorowanie w ogóle jest wrednym zajęciem, a w Polsce chyba szczególnie… U nas słoneczne 7c, ale ma być cieplej, dopiero poranek.
To jeszcze raz z kawą . Mam nadzieję, że teraz się otworzy.
Irku u mnie otwierało się bez problemu. Jak teraz spojrzałam dokładniej to chyba widok z Hotelu InterContinental.
U mnie ani jedno ani drugie się nie otworzyło 🙁
Ale temperatura wskazuje 12c, nie pada, pora ruszyć na obchód. Jeszcze wiele dni przed nami, kiedy nie będzie się chciało wyjść w słotę i zamieć…
Pierwsza kawa nie otworzyła się, druga oraz poranny Lublin pokazały się od razu – w laptopie. W smartfonie wszystko pokazało się od razu.
Zrobiło się zimno, zaledwie 1 st. +, ale przynajmniej nie pada.
Bardzo ciekawy spacer po Cmentarzu Żydowskim, a link do strony cmentarza obszerny; fotografie z czasów wojny wstrząsające.
Zrobiłam obchód, ale było dość ponuro, całkowite zachmurzenie (ale 12c).
Jerzor gdzieś wyczytał, że jakiś facet zrobił za jednym zamachem 100 000 kroków.
Jak dla mnie, moje 7 200 wystarczą 🙂
Wracając do cmentarzy – dobrze mam zwiedzony ten.
https://photos.app.goo.gl/svpkDyguqiMVnETQA
Mieszkałyśmy obok, wymyśliłyśmy sobie drogę na skróty, żeby dojść do centrum i… zgubiłyśmy się zupełnie! A tu pustki… w końcu spotkałyśmy parę starszych ludzi, oni też za bardzo nie wiedzieli, gdzie najbliższa brama, ale w końcu znaleźliśmy skrzyżowanie i mapę.
https://photos.app.goo.gl/B4pbT2iJFh9QerGX6
https://getpocket.com/explore/item/the-polish-phrase-that-will-help-you-through-tough-times?utm_source=pocket-newtab
„Jakoś to będzie…”
Echidno-bardzo smutne są te wieści od Ciebie, współczuję i ściskam Cię bardzo serdecznie.
Alicjo- co do warszawskich cmentarzy to na ulicy Powązkowskiej mamy:
Stare Powązki oraz Powązki Wojskowe, czyli dwa, duże i warte odwiedzenia cmentarze: https://modanamazowsze.pl/powazki-stare-i-wojskowe-polskie-panteony/
Z tego co napisałaś powyżej wynika, że odwiedziłaś obydwa cmentarze jako, że
Czesław Niemien jest pochowany na Starych Powązkach:
https://tiny.pl/9crlv
a Kamil Baczyński na Powązkach Wojskowych:
http://images.polskaniezwykla.pl/user/item/240797.jpg
Racja. Ale przyznam się, nie to było moim celem.
Niechta… od tamtego czasu uznałam, że zwiedzam po własnemu uważaniu. Na zwiedzanie cmentarzy mam jeszcze sporo czasu. Myślę 😉
9c, słońce, ale ma szanse być 12c (zapowiadają), w ub. roku było +13c. Ciepłe te listopady ostatnio… Co gotujemy?
Na razie nie mam pomysłu…
A tu tylko 2 stopnie i ponurość, już niewidoczna bo jest ciemno.
13c w południe, idę na obchód – a na obiad będą placki ziemniaczane. Tyle zdołałam wymyśleć.
Proponuję – rzecz się dzieje w Szampanii i to powinno wystarczyć, można też przeczytać recenzję. Polecam (książkę, mniejsza o recenzję).
https://nakanapie.pl/recenzje/zona-winiarza-zona-winiarza
Dobrze się czyta, znam.
Podobnie jak „Dom przy ulicy Amelie”
Całkiem dobre czytadła.
Tymcazsem zdębiałam…
https://www.ofeminin.pl/swiat-kobiet/to-dla-nas-wazne/anijednejwiecej-tak-wlasciciel-foodtrucka-z-raciborza-promuje-kanapki/909qfw6
„Prawda jest taka, że nikt sobie nie wykupił praw do tego hasła. Nie trzeba kolesiowi zaraz psuć biznesu. Nie wiadomo, co miał na myśli”.
Widocznie jest bezmyślny, ostatnia szara komórka zwiała… Ale założę się, że wielu kolesi będzie tego kolesia chciało obejrzeć. 11-go ważna data. Założę się, że narodowcy nają już dobrze podkute buty. Żeby się moje słowo w nic obróciło.
Od dwóch dni mam problemy z połączeniem się z gazeta.pl (a od wielu lat działało bez zarzutu). Wy też?
Alicjo, weszłam specjalnie na stronę gazeta.pl chodzi bez zarzutu, bardzo rzadko z niej korzystam, zwykle z Wyborczej , ale tam chyba trzeba być prenumeratorem.
Sprzed chwili, 10c
https://photos.app.goo.gl/uc3w9ezYkZyxUYoHA
Małgosiu,
u wszystkich działa, u mnie się zbiesiło – ale fakt, że nie prenumeruję Wyborczej nie powinien przeszkadzać… u Jerzora na przykład działa 🙄
Gazeta.pl i Wyborcza.pl to dwa różne portale. Nie tak dawno w Agorze się pokłócili i chcieli zrobić jeden portal zamiast dwóch. Ci z Wyborczej postawili weto i zapowiedzieli, że nie będą więcej współpracować z Gazeta.pl i przekazywać im materiałów, bo Wyborcza to poważna gazeta ze sprawdzonymi materiałami, a gazeta.pl idzie w stronę niesprawdzonych plotek, reklam itd. Będąc prenumeratorką Gazety Wyborczej niechcący musiałam śledzić ten zatarg.
No tak – ja prenumeruje tylko „Polityke”, a na gazeta.pl spogladalam po to, zeby sie zorientowac w dzisiejszych sprawach (onet.pl tez to robi). Tylko zdumialo mnie, ze u Jerza jest, a u mnie nie. Zwazywszy, ze cos majstrowal przy komputerze i przy okazji zlikwidowal ogonki (on nie uzywa, bo nie pisze), to chyba jego sprawka 😉
A propos porannych widokow – juz niedlugo, bo fundament i pierwsze pietro domu podciagniete na poziom drogi, za chwile stanie drugie pietro i zagrodzi widok. Tak wiec z dwoch stron domu Franka zabudowano mi widok na Zatoke… Nie stac mnie bylo, ponad 600 tys. kazda strona 🙁
Ale zostal mi las za moim domem, a to strefa miejska (park), nie do sprzedania!
Dzień dobry 🙂
kawa
Irku, dzięki, kawa z rogalem marcińskim to najlepsza kawa w dniu dzisiejszym 🙂
I myślę, że 11 listopad w Poznaniu to jeden z najprzyjemniejszych pomysłów na spędzenie tego Święta, co chętnie wspominamy wraz z Osobistym Wędkarzem.
Sławną paradę oglądaliśmy już dobrych kilka lat temu.
https://tiny.pl/9c1h6
W miniony poniedziałek spontanicznie i żywiołowo zorganizowaliśmy podróż w innym kierunku, ruszyliśmy do Kazimierza, tego Dolnego nad Wisłą, bo miejscowości czy też dzielnic o tej nazwie w Polsce nie brakuje:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kazimierz
Kazimierz Dolny to jeden z ulubionych kierunków na krótkie wypady mieszkańców Warszawy czy też Lublina (i tu jeszcze raz pozdrowienia dla Irka). Nie dziwota, bo miasteczko raz okolice są urodziwe i nie nudzić się tu nie sposób. Z własnych doświadczeń wiemy, że do Kazimierza nie należy jeździć w długie wiosenne czy też letnie weekendy, ani też podczas wakacji…no chyba, że lubimy tłumy i nie straszne nam trudy związane np. ze znalezieniem wolnego stolika w restauracji. Ale Kazimierz w listopadzie, przed długim weekendem i przy pięknej słonecznej pogodzie to zupełnie inna bajka. Miasteczko jest ciche i senne, czasem na rynku pojawiają się na dwa kwadranse szkolne wycieczki i pospiesznie znikają. Część kawiarni i restauracji jest nieczynna, część muzeów jest w remoncie, ale nie ma żadnych problemów, by znaleźć przytulne miejsce, w którym rozgrzejemy się zimową herbatą, grzanym winem czy też zjemy obiad.
O tej porze jednak czas na pierwsze czy też drugie śniadanie, a te jedliśmy w najsławniejszej piekarni Kazimierza:
http://www.piekarnia.sarzynski.com.pl/
Piekarnia jest w obecnych czasach zarówno sklepem, jak i kawiarnią. Rano serwuje albo gotowe zestawy śniadaniowe albo możemy tu zamówić do kawy dowolne drożdżówki czy też inne ciastka, że o sławnych kogutach nie wspomnę!
W tej chwili są już w sprzedaży koguty z piernika, bo Święta za …..43 dni, jeśli nie pomyliłam się w moich obliczeniach 🙂
Ciąg dalszy nastąpi, fotoreportaż w przygotowaniu.
…bo miasteczko oraz okolice są urodziwe i nudzić się tu nie sposób….
Zgadza się, Kazimierz Dolny w dzień roboczy / no ostatecznie w sobotę / to wspaniałe miejsce 🙂
Rogali niestety nie mam, a może to i dobrze bo choć smaczne to są bardzo kaloryczne.
Te miasta na południowym wschodzie Kazimierz, Sandomierz, Zamość, Starówka Lublina to w tej chwili perełki, miło je odwiedzać.
Byłam na spacerze z kijkami , pogoda wspaniała, złote dywany z liści pięknie wyglądały w słońcu. Pokazał nam się dzięcioł na drzewie niedaleko, zwrócił na siebie uwagę charakterystycznym stukaniem .
Być może będę dziś jadła rogala marcińskiego, bo jedziemy na obiad do młodych, a synowa już dwa razy piekła takie rogale. I były znakomite. Może i teraz upiecze, choć to wyrób pracochłonny.
Ale rogale pod rożnymi nazwami można kupić w cukierniach. U Sowy w listopadzie są np. rogale bydgoskie, też niezłe.
U nas niestety pochmurno.
U mnie dopiero 3c, ale słońce, więc będzie ciepło około południa.
Wczoraj zakupiłam kilka książek Kena Folletta, między innymi jego pierwszą książkę „Igła”. Od niej zaczęłam, bo dwie ostatnie już przeczytałam – pamiętam, że oglądałam film z Donaldem Sutherlandem dawno temu… Jak zaczęłam tę „Igłę”, to siedziałam jak na szpilkach (he he!) prawie do rana, bo nie dało się odłożyć. Z filmu nie pamiętam wiele, ale zupełnie nie przystaje mi do treści książki. Akcja tak wartka, że książkę czyta się z zadyszką.
Dzień zapowiada się pięknie, czego i Wam życzę – pięknego dnia!
Mglisty, szary dzień i moja kawa:
https://photos.app.goo.gl/o7ewTzg2mweapPPL8
https://youtu.be/vUF4-9YRfnU
https://youtu.be/hRxJyq2J54c
https://youtu.be/yANkvBM3Eu0
U mnie słońce, herbata oraz ostatnie liście, co się jeszcze trzymają drzewa:
https://photos.app.goo.gl/Bh1CHmk9YCCvEGqz7
https://youtu.be/n1aUAL3TlJc
https://youtu.be/brvin2wqmaQ
https://youtu.be/lW4xc3gP5zU
https://youtu.be/kbQvbbsgrYY
https://youtu.be/6OU6a29dy1s
https://youtu.be/4GihWYZ0FHU
https://youtu.be/59LlOnwJkGw
https://youtu.be/S2bSmkiEwXs
https://youtu.be/PumLjLN9fzw
Bo jego książki czyta się jednym tchem Alicjo.
A Ty tak w tłumaczeniu na rodzimy czy w oryginale poczytujesz?
Dzień z gatunku „Zapamiętaj i zachowaj na czarną godzinę”
https://basiaacappella.wordpress.com/2021/11/11/chelmy-ze-skawinek/
Odświętna szarlotka (jabłkowo-brzoskwiniowa) już zjedzona (nieeestety… ale jutro upiecze się makowiec 😎 )… kominek płonie (i szumią knieje 🙂 ); w aucie i nie tylko od pięciu dni nowa ABBA… (jeszcze tekst nie zawsze ładnie wchodzi w synkopy lecz wszystko na najlepszej drodze – singing along, ma się rozumieć 😉 )
Cuuudnie jest!!!
https://www.youtube.com/watch?v=YDJZlPTFol8
W tłumaczeniu – chyba nic w tym złego, mam nadzieję? Czyta mi się o wiele szybciej, bo jednak język rodzimy przyszedł naturalnie, chociaż czasami zgrzytam na tłumacza, bo bywa, że robi to „od kalki” i paskudnie.
Jak mam wybór, zawsze wybieram w języku polskim, po co mam się męczyć 😉
Książki kupuję w publio.pl, czytam na kindlu. No więc właśnie – skoro jednym tchem, to zakupiłam hurtem 8 pierwszych, a mam (przeczytałam)”Upadek gigantów”, „Zima świata”, „Krawędź wieczności” i „Skandal z Modiglianim”. Resztę też zakupię. Tymczasem już pojawiła się nowa, „Nigdy”.
Nowa ABBA! Oj, jakby zechcieli ruszyć z koncertami – na sto procent bym się wybrała! Żaden zespół muzyczny nie miał takiej „harmonii”, jak oni.
Zamiast rogali marcińskich będziemy jedli pączki z Baltic Deli. Też dobre!
Rogali marcińskich nie było; zastąpił je tort marciński upieczony wspólnie przez młodych. Na biszkoptach z paczki jest masa z mielonego białego maku z bakaliami, a na niej warstwa masy serowej/ chyba mascarpone/. I jeszcze polewa oraz pokruszone orzeszki. Bardzo smaczny, ale nastawiałam się raczej na rogale. A na obiad było danie francuskie, czyli kurczak w winie wykonany dokładnie wg przepisu. Aż szkoda, że tak rzadko podaje się kurczaka w tej wersji, bo smakuje zupełnie inaczej niż pieczony. W każdym razie postanowiłam, że nie zapomnę o tym przepisie.
Po raz pierwszy w historii, jak kupujemy pączki w Baltic Deli, dzisiejsze były chyba tygodniowe. Ale zjedliśmy, trudno, czasem się zdarza taka wpadka.
Krystyna,
przepis na kurczaka w winie? Dziękuję z góry 🙂
a capello,
piękna wycieczka w jesiennym słońcu. Oglądam zawsze Twoje zdjęcia i zrobione przez PAK-a. Te same miejsca i widoki, a jednak trochę inne ujęcia, zbliżenia, kolory.
Asiu,
dziękuję za ciekawą muzykę. Często czytam komentarze pod poszczególnymi piosenkami i przyznam, że jest to bardzo przyjemna lektura, bo komentarze są bardzo pozytywne, często wręcz entuzjastyczne. Widać, jak ważna dla ludzi jest dobra muzyka.
Alicjo,
przepis był z ” Kuchni francuskiej”, ale taki jak ten : https://www.kwestiasmaku.com/przepis/coq-au-vin-kurczak-w-winie
Można tylko dłużej dusić kurczaka niż 50 min.
ABBA?
Nie wiem nawet, co mozna tam konkretnie zobaczyc, bo ich samych przecie nie. A posluchac? Do dzis tego wszedzie pelno, wiec co.
Nigdy za nimi nie przepadalem, ale – to zupelnie inna historia.
Chcialem sie natomiast podzielic obserwacja tzw dnia dzisiejszego w okol mnie. Otoz, wspominalem tu niejednokrotnie, ze chodze co srode na wieczorowe zajecia sportowe: 45 min gimnastyki, a drugie tyle siatkowki. Korona pokrecila nam ta stala przyjemnosc, ale korzystamy jak mozemy, tak jak jest dozwolone. Teraz kolejna, czwarta fala w pelni i kolejne obawy o zamkniecie.
Lecz teraz o szczegolach: jest nas w pelnym skladzie 14 panow miedzy 62 a 84 rokiem zycia i do tego trenerka, lat 71 i – w doskonalej formie. O ile my, mezczyzni jestesmy bez wyjatku w pelni zaszczepieni, o tyle ona nalezy do tzw koronasceptykow i jest naturalnie niezaszczepiona (to wszystko nie ma sensu, to glupota). Zbywalismy to dotychczas wzruszaniem ramion ale teraz nie mozny dluzej, bo zanosi sie na zaostrzenia polegajace na tym, ze trzeba bedzie dochowac zaostrzone rygory, min tzw 2G (ge-impft; genesen, tzn: zaszczepiony, wyzdrowialy), zastrzezone grzywna do 25.000 euro. W rezultacie negatywny test juz nie wystarczy aby uczestniczyc. Zgodzilismy sie w koncu na to, ze ona bierze przerwe na trzy tygodnie (ona: mam nadzieje, ze wszystko sie wyjasni, uspokoi i wszyscy znormalnieja) a my trenujemy na razie sami. Byly glosy, aby rozejzec sie za nowa.
Nb, jeden z naszych oznajmil swojej wnuczce, ktora rownierz sie nie chce sie zaszczepic, aby ich nie odwiedzala dopoki tego nie ureguluje.
Poza tym: wszystko w porzadku.
Pepegorze,
ponieważ kilka dni temu zaczęłam czytać książkę o Śląsku, od razu pomyślałam, że na pewno zainteresuje także Ciebie. To ” Kajś” Zbigniewa Rokity :
https://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/kajs?gclid=EAIaIQobChMIjv2-o5SR9AIVRDcYCh3wdwF_EAAYASAAEgLwG_D_BwE
Słusznie została nagrodzona nagrodą Nike.
Wypożyczyłam ją w bibliotece. Może będziesz miał okazję zdobyć ją, bo to naprawdę ciekawa pozycja.
W Polsce rzadko trzeba okazywać potwierdzenie szczepienia, może w sanatoriach czy wycieczkach zbiorowych. Ostatnio policjanci zaczynają sprawdzać, czy ludzie w sklepach noszą maski, bo było z tym coraz gorzej.
Pepegor,
ABBA w latach 70-tych (druga połowa) to była muzyka do TAŃCZENIA!!!
ABBA dla mnie i Jerzora to było to! Świetna muzyka do tańczenia – i taką nadal jest, nic w tym złego 😉
Ja dbam o swoje zdrowie oraz o zdrowie współbraci i dlatego się szczepię, chociaż rzadko bywam między ludźmi. Nie wiem, czy to działa i zadziała, będzie mnie chroniło, ale na wszelki wypadek… Młodym się wydaje, że ich nic nie ruszy. Oby.
Maciek, urodzony w Polsce (1980) miał robione wszystkie szczepienia obowiązkowe tuż po urodzeniu i potem, do prawie 2 lat, jak wyjechaliśmy. Przytomnie zabrałam ze sobą jego „książeczkę zdrowia”, gdzie miał wpisane wszystkie szczepienia – gruźlica, polio, ospa wietrzna, chyba odra… wiele innych, których nie pamiętam. Nasz lekarz rodzinny, który to obejrzał, zdumiał się i zadziwił. Uważał, że to był znakomity program i na pewno jesteśmy bardziej odpo-rni na różne zarazy, niż ci, co się nie szczepili na nic, albo na niewiele chorób. Lepiej dmuchać na zimne.
Ja dodatkowo w wieku małolatowym szczepiona przeciw ospie czarnej – było takie ognisko latem 1963 r
https://pl.wikipedia.org/wiki/Epidemia_ospy_we_Wroc%C5%82awiu
Wszyscy byli szczepieni w województwie Wrocławskim, a nie tylko we Wrocławiu, już wspominałam o tym – wyruszaliśmy akurat do Babci pod Kraków i musieliśmy mieć zaświadczenie o szczepieniu. Na trasie ok.200km byliśmy wielokrotnie zatrzymywani przez patrole milicyjne, żeby okazać zaświadczenia. Wolę tak, niż się narażać, tym bardziej, że jestem niestety, coraz starsza.
Maseczki w Polsce?
We wrzesniu, nad Baltykiem wchodzilismy do lokali, do sklepow z maseczkami. Mialem wrazenie, ze robimy to tylko jeszcze dlatego, aby zepsuc dobre samopoczucie calej reszcie co tam byla bez tychze.
Krystyno, tam kupilem sobie „Pokore” Twardocha, to tez o Gornym Slasku, Alicja potwierdzi. Mam stale jeszcze „w obrobce”, bo najpierw wypozyczylem komus, a teraz zaczalem. Owszem, potwierdzam opinie Alicji – dobre!
„Kajs” wezme sobie pod uwage, bo sposob w jaki opowiada sie teraz o tych stronach jest jednak inny niz kiedykolwiek, a to mnie ciekawi.
Krystyno dalej,
ten kurczak w winie, to byl jeden z pierwszych przepisow kiedy mierzylem sie z kuchnia francuska, a to juz dziesiatki lat temu. Nie wyczytalem, czy jest przewidziane obranie miesa z kosci.
Nb, butelka wina plus brandy: Sos musi byc znakomity!
Przychylam się entuzjastycznie do oceny krystyny, kurczak Coq- au-vin jest doskonały.
Ja, lata temu (sprawdziłam, dokładnie pięć) skorzystałam z przepisu Jacques’a Reymond. Polecam. NwG! (no już wiecie – Niebo w Gębie!).
Oto przepis jaki wszedł do naszego jadłospisu:
COQ AU VIN
/przepis Jacques’a Reymond – Food Safari SBS Australia/
UWAGA – do gotowania dania należy używać bardzo dużego rondla lub casserole
Składniki na marynatę:
• kurczak pocięty na 6 porcji (około 1.6 kg) – kuperek, wiadomo, odciąć
• butelka czerwonego wina – najlepiej Pinot Noir
• 50 ml oleju roślinnego
• 1 mały buraczek
• 2 marchewki
• 2 małe cebulki
• 2 łodyżki selera
• 6-7 ząbków czosnku
• 1 łyżeczka czarnego pieprzu grubo mielonego
• 3 gałązek świeżego tymianku (lub 3 łyżeczek suczonego)
• 2 łyżeczki cukru
• 3 liście bobkowe
• 2-3 łyżki masła
• mąka
• opcjonalnie – wątróbka kurza (dobrze posiekana i dodana pod koniec gotowania do zagęszczenia sosu)
Przygotowanie
• Kurczaka po dokładnym umyciu pokroić na 6 porcji i odstawić;
• Pokroić w średniej wielkości kostkę (czosnek obranć ze skórki) warzywa;
• Rozgrzać olej na dużej patelni lub w dużym garnku (by zmieścić 2 litry płynu),
• Wrzucić pokrojone warzywa i podpiec na złoty kolor. Dodać przyprawy, cukier, pół butelki wina i doprowadzić do wrzenia;
• Ostudzić;
• W dużej misce ułożyć kawałki kurczaka, zalać zimną marynatą (wraz z warzywami), docisnąć talerzem i włożyć do lodówki na noc;
• Następnego dnia wyjąć z marynaty kurczaka, odsączyć i osuszyć papierowym ręcznikiem. Oprószyć mąką, przyprawić solą i pieprzem i wrzucić na rozgrzany na dużej patelni olej (jeszcze lepiej w dużym casserole). Podsmażyć na złoty kolor.
W innym naczyniu podgrzać marynatę. Gdy kurczak ładnie się podpiecze podlać gorącą marynatą wraz z warzywami, przykryć pokrywką i zostawić na małym ogniu na 35 minut. Opcjonalnie można dodać wątróbkę kurzą do zagęszczenia sosu.
• W międzyczasie przygotować przybranie “Babuni”
Składniki “przybrania Babuni”:
• 6 małych szalotkek (karmelizowane – “A”)
• 20 dkg małych pieczarek (przygotować jak podano w punkcie “B”)
• 10 dkg boczku wędzonego
• 1 łyżka cukru
• 1 łyżka masła
• pietruszka do przybrania
A – karmelizowane szalotki: na maśle podgrzewać całe ząbki obranych szalotek aż zbrązowieją. Dodać cukier i szczyptę soli, delikatnie zamieszać i trzymać na małym ogniu do chwli gdy skórka uzyska szklistą powłokę. Odstawić z ognia.
B – Oczyszczone główki pieczarek obsmażyć wraz z pokrojonym w kostkę bekonem pod koniec dodając karmelizowane szalotki.
Podawać danie na dużym półmisku lub w naczyniu w jakim było przygotowane. Przed samym podaniem na wierzchu i po bokach rozrzucić przybranie Babuni i posypać posiekaną pietruszką.
Podawać z bagietką (najlepiej), ale i inne opcje wedle smaku i gustu niewykluczone.
Miałam okazję wysłuchać fragmentów nowych piosenek reaktywowanego jedynie w tym celu zespołu „ABBA”. No coż, mnie na kolana nie powaliło. Troszkę jakby monotematyczne muzycznie. I mym skromnym zdaniem bez niegdysiejszego „wica”.
Alicjo – tak „siem tylko zapytawszy”.
„Igła” – Czytelnik 1981 Wydanie I – wielce sfatygowana, stoi grzecznie na półeczce. Sfatygowana, bowiem przez wiele rąk przeszła swego czasu. Teraz to już prawie zabytek, nikomu nie pożyczam!
Zaś nieopodal „The Pillars of the Earth”, „Night Over Water” i jeszcze kilka innych. Wszystkich nie zaposiadam lecz powoli kompletuję.
Coq au vin czyli kogut w winie, a w dzisiejszych czasach przede wszystkim kurczak w winie to jedno ze sztandarowych dań kuchni francuskiej 🙂
Z tym daniem związana jest opowieść o Wercyngetoryksie czyli galijskim wodzu, przywódcy powstania Galów przeciwko wojskom Juliusza Cezara.
Wedle legendy podczas wojen przeciwko armii rzymskiej Wercyngetoryks posłał Cezarowi koguta, ptaka będącego symbolem cech galijskich bojowników czyli waleczności i odwagi. Juliusz Cezar zaprosił wodza Galów do swojego namiotu i podał nieszczęsnego koguta na obiad, by upokorzyć Wercyngetoryksa.
Tyle legenda, sławny galijski wódz ma dzisiaj we Francji dwa swoje pomniki: jeden w Alise-Saint-Mer (starożytna Alezja, gdzie odbyła się bitwa Gałów przeciwko legionom Juliusz Cezara), a drugi w Clermont-Ferrand.
Sam przepis na koguta przepadł na długie wieki w pomroce dziejów, aż znowu pojawił się na francuskich, a dokładniej mówiąc na burgundzkich stołach na początku XX wieku. Koguta najczęściej zastępuje się kurczakiem, jako że mięso tego ostatniego jest mniej suche i mniej twarde. Przepis na kurczaka w winie jest podobny do przepisu na wołowinę po burgundzku. Jak ze wszystkimi tego rodzaju przepisami każda gospodyni ma swoje sekrety. Zamiast czerwonego używa się też często białego wina.
U mnie nie ma coq au vin ale jest blanquette de veau ktora jem juz trzeci i ostatni dzien. Koguta w winie jeszcze nie robilam, nawet go nie widze w sklepie. Tak jak pisze Danuska kurczak zajal miejsce koguta.
Jablon obrodzila w tym roku i robie przecier jablkowy. Sporo pudelek zamrozonych i codziennie jak nie przecier na deser to tarta jablkowa.
Wczoraj byla piekna pogoda a dzisiaj z nieba leci mzawka.
Ela, chyba jestem za leniwa, żeby zrobić Twoja potrawę
https://www.rozkoszny.pl/blanquette-de-veau-cielecina-po-francusku/
Malgosiu, moj przepis jest troche inny, nie ma szalwii ani selera. Brak tez fasolki i szparag.Jak sie mieso dusi lekko z jarzynami to czyszcze pieczarki. Na koncu dodaje smietane z cytryna. Jak wyzej napisala Danuska kazda gospodyni ma swoje sekrety. U mnie ktos podal przepis babci.
Mnie trochę martwi to zlewanie, gotowanie, odcedzanie. Czy pierwszą wodę od mięsa wylać? Czy użyć jej ponownie? Zasmażka i żółtko ze śmietaną , które mi się zawsze warzy. Myślę, że danie jest bardzo dobre i podziwiam zawsze osoby, które potrafią się trzymać skomplikowanych przepisów.
Dzień dobry,
Alicjo, paczka drugiej świeżości do mikrofalówki na 15-20 sekund, z doświadczenia wiem, że pomaga.
Autorów angielskich wolę czytać w oryginale.
Niestety, zawód tłumacza – a Polska miała ich doskonałych – zszedł na psy.
Malgosiu, nic nie zlewam i nie odcedzam. Woda ktora zalewam mieso zostaje do konca. Tym razem nie dalam zoltek a smietane i sok z cytryny daje tuz przed podaniem. U mnie to danie jest na kilka razy i dlatego smietane dodaje przed podaniem. W przepisie pisze, ze jak sie doda smietane to juz nie gotowac tylko podgrzac.
Aby Ci ulatwic zycie to proponuje blanquette de Limoux, chcialam dodac zdjecie ale mi nie wychodzi. Stuknij blanquette de Limoux. Na zdrowie !
kawa Jak pracowałem, łatwiej było rano wstawić kawę. Jako emeryt się nie wyrabiam 😉
Do wiosny co raz bliżej. Wczoraj w lesie pojawiły się pierwsze zawilce
10c, mokro 🙁 Ale przestało padać.
Nie wiem, jakich tłumaczy mieliśmy kiedyś, wiem tylko o Macieju Słomczyńskim (Joe Alex dla czytelników kryminałów. Szekspira i Joyce’a 😉 ), że podobno był niezrównany. Niezła książka o nim – „Nie mogłem być inny”, autorstwa jego córki, Małgorzaty Słomczyńskiej-Pierzchalskiej, polecam.
Ale jeśli ktoś tłumaczy „how are you” na „jak się czujesz”, to mi się śmiać chce – nie zręczniej byłoby „jak się masz” ? 😉 Zwyczajna kalka, automat.
Albo „see you later” – „do później”, zamiast po prostu – „do zobaczenia”.
Kłopot pewnie w tym, że teraz są automatyczni tłumacze, wrzucasz tekst – i masz przetłumaczone, najwyżej to i owo się poprawi, uładzi, a co umknie, to trudno.
Jak wspomniałam, lepiej mi się czyta po polsku, a zresztą czytam przede wszystkim polskie książki. W kryminałach świetni są Skandynawowie, mroczni bardzo, ale Follett im nie ustępuje, moim zdaniem, ma swój styl – akcja galopka 😉
„Kajś, kajsik, gdziesik, cosik” – występuje także w okolicach Krakowa (okolice Słomnik – dokładniej).
Echidna,
niczego nowego się po ABBIE nie spodziewałam, tylko właśnie ich stylu, ale przyznam (podobnie jak Ty), że wolę starą ABBĘ. Może jakby ją na 15 sekund wstawić do mikrofalówki (Jolly 😉 ), toby była nawet lepsza 🙂
W dzisiejszej prasie rzucił mi się w oczy tytuł:
„Cały kraj wstrzymał oddech. Kontuzja „Lewego” i krytyka selekcjonera”
Też wstrzymałam oddech 😉
Jeśli zabielam śmietaną, czy to sos czy zupę, zawsze po odstawieniu z ognia i niech kilka minut postoi.
Kliknęłam, co poleca elapa – u nas cena przystępna….
a opis wręcz dech zapiera 😉 Zachęca mnie to, że jest „extra dry”, czyli wybitnie wytrawne.
https://www.lcbo.com/webapp/wcs/stores/servlet/en/lcbo/white-14005003-1/j-laurens-le-moulin-brut-blanquette-de-limoux-180323#.YY6MeyVOmt0
Słońce jednak się przebiło przez chmury, hurrrra! Idę na obchód.
O właśnie – u nas zawilców brak, wiosną czy jesienią, po prostu nie występują.
Czyżbyś serwował Ararat z kawą? Dla mnie też bez kawy 😉 Czekoladka może być.
Lecę, póki jest słońce – marne bo marne, ale zawsze to coś.
Irku-emeryci tak mają, grafik napięty praktycznie każdego dnia 🙂
U nas w ogrodzie też trochę wiosny-zakwitła prymulka, sztuk jeden.
Opowieści kazimierskich cd
Smaczny obiad zjedliśmy tutaj:
https://restauracja-ufryzjera.pl/
Osobisty Wędkarz zamówił pstrąga z patelni, co absolutnie mnie nie zdziwiło 🙂 a ja zjadłam cymes (marchewka duszona z miodem i bakaliami) oraz pierogi z gęsim mięsem, bo przecież nadszedł czas na gęsinę! Cymes bardzo mi smakował i postanowiłam wprowadzić taką marchewkę do naszego domowego jadłospisu.
Ta w wersji kucharza z restauracji jw. była lekko potraktowana sokiem z cytryny.
Na rynku wszystkie wycieczki obowiązkowo zatrzymują się przed pięknymi kamieniczkami, ale nie tylko….Jednego z barów dzielnie pilnuje pies Werniks:
https://tiny.pl/9cpnv
I na koniec fotograficzne podsumowanie:
https://photos.app.goo.gl/wFdKR9fk4iihYgKV6
Danusiu – piękny jest Kazimierz na Twoich zdjęciach. Bardzo udana wycieczka.
Kazimierz to takie moje, na razie, niespełnione marzenie.
Irku – Twoja dzisiejsza kawa jest taka jesienna – rozgrzewająca. 😀
Asiu-dziękuję! Marzenia się spełniają…czasem im trzeba tylko trochę dopomóc 🙂
Od kiedy wybudowano drogę ekspresową Warszawa-Lublin podróż do Kazimierza jest dla warszawiaków szybka i przyjemna, z Nakła niestety trochę dalej.
Wedle gospodarza naszej kwatery najlepiej przyjechać tu w kwietniu-jeszcze nie ma zbyt wielu turystów, a dni już długie oraz często ciepłe i słoneczne.
Począwszy od weekendu majowego do końca lata miasto jest oblegane przez tłumy turystów.
Danusiu, śliczny ten Kazimierz widziany Twoim okiem. Byłam tam kiedyś , dawno temu, może pora tam wrócić w kwietniu 🙂
Jestem zaszczepiona trzecią dawką.
Z Kazimierzem zawsze kojarzy mi się film ” Dwa księżyce” Andrzeja Barańskiego tam właśnie nakręcony, ale akcja toczy się w 1930 r. Fragmenty filmu, które można obejrzeć na youtubie są niestety słabej jakości. Czasami w telewizji film jest powtarzany.
Listopadowa wycieczka/ kwietniowa pewnie także/ ma tę dodatkową zaletę, że na rynku nie ma tzw. ogródków i liczne parasole nie zasłaniają widoków.
Piękne zdjęcia, Danuśko. Masz dobre oko 🙂
Nie byłam tam dość dawno.
https://youtu.be/R70CxiHiSRM
https://youtu.be/bGk7TdBr1yo
https://youtu.be/A9DG2Dvc-Lo
Kazimierz w planach, a nigdy po drodze 🙁
U nas o trzeciej dawce dopiero rozmawiają, ale spodziewam się, że któregoś dnia skrzykną się i pójdziemy po igiełkę.
Zmarła moja stara znajoma z Polski – stara dość, bo 95 lat, rówieśniczka mojego Taty.
2 lata temu miałyśmy ciężką rozmowę, bo politykowałyśmy (Pani T. uwielbiała takie rozmowy!). Zdaniem Pani T. najlepiej było przed wojną i obecny rząd coś takiego właśnie chciałby przywrócić. Mój Tata był z biednej, podkrakowskiej wsi i bardzo sobie cenił, że po wojnie mógł uzupełnić edukację, a nawet ją pociągnąć dalej.
Pani T. pochodziła „zza Buga” i nawet jakieś włości tam straciła (tzn. jej rodzice). Dwa światy, dwa różne punkty widzenia. Ale Pani T. też się nie dała, zrobiła szybko jakiś kurs i została kierowniczką sklepu miejscowego GS.
Tak się złożyło, że gdzie moi rodzice się przeprowadzili, tam i Pani T. z rodziną 🙂
Była oczytana i interesowała się wszystkim. Fajnie nam się rozmawiało, bez względu na pewne różnice poglądów.
https://youtu.be/CuRtd80aG7E
https://youtu.be/x6DLk8UunNw
https://youtu.be/sQab2GpkhVk
https://youtu.be/ZdRaCfZoUzI
https://youtu.be/9VzUDsLq5U4
https://youtu.be/X7LTXfLgCgo
Tego bruta(la), co proponowała elapa, nie znalazłam Za Rogiem – tam tylko górna półka, dom perignony (160$) i wdówki klikotki (też najmarniej stówa)..
Ale nasz sklepik jest mały, więc mały wybór.
Zniesmaczona, wybrałam grenache/syrah „Marius”, całkiem dobre czerwone z Langwedocji. Ale w okolicach Nowego Roku pomyślę, jak nie zapomnę, bo będziemy szukać czegoś, czym by odbić bąbelki 😉
Tymczaem takie się bezzeceństwa dzieją:
https://photos.app.goo.gl/Wt6fiuCNV6LntvcU6
Krystyno-jak oczywiście wiesz, ten film został nakręcony na podstawie powieści Marii Kuncewiczowej. Tutaj można zwiedzić wirtualnie Dom Kuncewiczów w Kazimierzu i poczytać co nieco o historii domu i o losach właścicieli:
https://artsandculture.google.com/story/oAXRhipKiMv8iw
Alicjo-Kanada jesienią(koniecznie jesienią!) nieustająco w planach, a plany…no cóż, może kiedyś uda się zrealizować.
A może ktoś miałby ochotę na poranną herbatę „U Dziwisza”?
http://wkazimierzudolnym.pl/herbaciarnia-u-dziwisza.html
Krystyno-gapa ze mnie paskudna. Dziękuję za miłe słowa za temat zdjęć.
Co do parasoli, które zasłaniają widok na piękną przestrzeń na zabytkowych rynkach i placach to problem nie tylko Kazimierza, ale wielu innych miast i miasteczek, w tym rynku Starego Miasta w Warszawie też 🙁
Z drugiej strony chętnie siadamy w słoneczne dni pod tymi parasolami zatem gdzie jest zloty środek?
https://rynek.warszawa.pl/wp-content/uploads/2018/05/rynek-warszawa-2.jpg
Krystyno, (piękna wycieczka w jesiennym słońcu. Oglądam zawsze Twoje zdjęcia i zrobione przez PAK-a. Te same miejsca i widoki, a jednak trochę inne ujęcia, zbliżenia, kolory.) — dziękujemy!! 😀 😀
Dziś było super-mega!!! I więcej, niż ostatnio (równowartość 27 km*)… i dalej, do Zawoi… i ucieczka od mgły w niesamowite słońce. Zapraszamy Ciebie i wszystkich zainteresowanych!!!
https://basiaacappella.wordpress.com/2021/11/13/zawoja-mosorny-polica-niepokonane-slonce/
____
*lecz wciąż się mieści w „małe jest smaczne” — średnie wycieczki wciąż mi się liczą od 30-35 punktów GOT-owskich… a duże?… – chyba od 50-ciu… nie trzeba spuszczać z tonu, nie trzeba przekalibrowywać optyki… not just yet… 😆
Z Kazimierzem zostalem zwiazany losowo, bo moja „lepsza polowa“ , ktora wprowadzilem tu kolokwialnie jako LP, przezyla powazna czesc swojego zycia, tzn na tzw Powislu. To, w tamtejszym zrozumieniu lezy od Kazimierza troche wyzej biegu Wisly. Jego sercem zdaje sie byc Gmina Wilkow, ktora tu wielokrotnie cytowalem, np z okazji katastrowalnej powodzi w maju 2010 roku.
Do Kazimierza z tamtad to niewqiele wiecej niz 30 km, moge wiec powiedziec, ze przez 30-pare lat mialem dosyc okazji byc w Kazimierzu, o kazdej porze roku i tez przy okazji eventow takich, jak np festiwal filmowy. Wiem jaki to miejsce ma urok.
A filmow bylo wiecej niz „Dwa ksiezyce“. Byly np „Male dramaty!“, gdzie mozna bylo przez chwile
zobaczyc prawa pierzeje rynku tam, gdzie potem powstal ten brutal w postaci hotelu.
Do zobaczenia w Kazimierzu!
5c, pochmurno i ciemno już. Nie był to dzień zachęcający do jakiejś aktywności fizycznej, szaro, buro i ponuro… W dodatku jestem zaniepokojona zdrowiem mojej przyjaciółki, której odmówiono szpitala, bo jest obłożony pacjentami covidowymi…
Syn wynajął pielegniarkę, która w domu przeprowadza dość skomplikowane sprawy typu kroplówki, ale nie te zwykłe, tylko jakieś tam oczyszczające. Z przyjaciółką już od dawna (miesiąc?) nie mam kontaktu. Co gorsza, wszystko jest na ostrzu…
Jak nie urok, to przemarsz wojsk 🙁
Nagle mi sponurowiał ten listopad 🙁
Na oboad był sążnisty krupnik.
Krystyna,
Pisalas o łapaniu łososia. U nas sa duze opady deszczu. Rzeka Skokomish jak zwykle zalała drogę i łososie jak zwykle płyna przez drogę. Ktoś próbuje złapać łososia z samochodu 🙂
https://youtu.be/n_j2KkF9teE
Szaro, chłodno… na rozgrzewkę 😀 :
https://photos.app.goo.gl/NgtFtBmH1d76xmZe7
Asiu, jeśli dobrze widzę to jest fondant au chocolat! Uwielbiam!
Właśnie sprawdziłam ile kilometrów miałabym do pokonania, by spróbować:
337,6 km, co się przekłada na 3 godz 19 minut jazdy samochodem.
Wpadnę następnym razem, ale daj znać wcześniej, że planujesz ten deser 🙂
Danusiu, nie, to nie jest fondant au chocolat 😀
To są ciasteczka czekoladowe na maślance, miękkie w środku i chrupiące na zewnątrz, z kawałkami czekolady. Piekłyśmy wczoraj z Niną. To co niby wypływa z nich to taki myk, aby podkręcić zdjęcie. 🙂 Są polane syropem z trzciny cukrowej.
Asiu, niech Ci będzie! Jakby co, też przyjadę 🙂
Zobacz, wybór jest większy 😀
https://photos.app.goo.gl/47bP9TzisEGKQczF6
6c, pochmurno
Orca,
niesamowite zdjęcia, ale łososie są bardzo uparte i zmierzają tam, gdzie chcą 🙂
Były dzieciaki, powtórka z rozrywki czyli jagnięcina ( kotleciki i comber) , pieczone ziemniaki, buraczki i surówki. Towarzystwo to lubi, dostali trochę na wynos. Zrobione proste ciasto z jabłkami zniknęło błyskawicznie.
Alicja,
Tak jest kazdego roku podczas ulewnych deszczow . The Skokomish zalewa droge. Na dodatek to jest 101 a nie jakaś boczna droga .
Probowano rozne rozwiazania lacznie z mostem przez droge. Na razie lososie migruja przez droge kiedy Skokomish wyplywa ponad swoj poziom.
Nie znam przepisow lapania ryb plynacych droga nie rzeka. 🙂
Te łososie – właśnie nie wiem, czy one zmierzają ku rzece. Mam nadzieję, że tak i że nie zginą w kałużach na poboczach.
Asiu,
ciasteczka wyglądają tak pysznie, że mam ochotę je upiec. Podaj, proszę, przepis lub link do przepisu. Zamierzałam zapytać, jak długo takie ciasteczka mogą leżeć, ale szybko doszłam do wniosku, że to pytanie zupełnie bez sensu 🙂 .
Krystyno, pytanie rzeczywiście nie ma sensu, jeżeli Twoi chłopcy lubią czekoladę i ciastka 😀
A tu przepis:
https://www.mojewypieki.com/przepis/miekkie-ciastka-czekoladowe-na-maslance
Piekłyśmy już wiele razy, szybko się robi i zawsze się udają.
Najlepiej nakładać po małej łyżeczce ciasta, nie dużej łyżce. Piekłam 8 minut. Do masy dodałam posiekaną czekoladę gorzką 50 %, można bardziej gorzką lub mleczną. Co kto lubi. Dzieci wolą mleczną. Nina wreszcie wybrała tę 50 %. 😉
Asiu,
dziękuję bardzo. Na pewno wykorzystam przepis.
krystyna
14 LISTOPADA 2021
19:32
Mam nadzieje ze lososie znaja drogę do domu 🙂
Dzień dobry 🙂
kawa
Wykrakałam… pojawił się wczoraj wieczorem, po cichutku…no i jeszcze nie w takiej ilości, żeby poruszyć odpowiednie służby, dzisiaj na pewno zwarte i gotowe….Ale na drzewach, krzaczkach i trawnikach już zalega lekutko…
https://photos.app.goo.gl/Gz2eLTHs1FMN5Mp5A
Asiu-dziękuję za wszystkie słodkości na zdjęciach i za zaproszenie 🙂 Chi, chi 🙂
Przepis też odnotowałam, bardzo kuszący.
Widzę, że nie musisz chodzić na kursy fotografii kulinarnej, bo myki na podkręcanie zdjęć już znasz. Natomiast kawa na zdjęciu Irka już wymaga trochę większych umiejętności fotograficznych, ale za chwilę i takie sztuczki z całą pewnością opanujesz!
Jedni fotografują z ze znawstwem kulinaria, a inni taniec:
http://www.nycdanceproject.com/
Alicjo-aby do wiosny, przyjdzie, jak co roku za kilka miesięcy 🙂
Dla kontrastu trochę zieloności i czerwoności, dzięcioły odwiedzają nas dosyć regularnie: https://photos.app.goo.gl/VtfssNNVzApq5dkG7
Piękny dzięcioł! Lubię te ptaszki.
Kawa Irka bardzo dynamiczna, z pewnością zaleje ciasteczka.
Szary dzień, 6 stopni. Na obiad rosół z wkładką. Na deser przypadkowo kupiony rogal świętomarciński.
Wnuczek uwielbia Lorda Wadera i tych złych. Rozpłakał się jak w filmie zostali pokonani. Na zbliżające się jego urodziny dostanie odpowiedni strój. Przyda się na karnawał.
Rosół z wkładką u nas wystarcza za cały obiad. Wtedy deser mile widziany, np. kisiel.
Rosół daje całkiem szerokie możliwości kulinarne, bo to i pomidorowa na drugi dzień albo baza do innej zupy, i mięso na pierogi i ewentualnie warzywa do sałatki.
Obecna sytuacja usunęła z przedszkoli wszelkie uroczystości z udziałem rodziców i dziadków. Bardzo mi tego szkoda. Może zostaną jakieś imprezy tylko dla dzieci, kiedy mogłyby się przebrać za ulubione postaci.
Tymczasem rodzice cieszą się, jeśli przedszkole jest czynne.
U starszego wnuka zarządzono naukę zdalną przez tydzień. Oby nie na dłużej.
Wnuczka w zeszłym tygodniu też miała naukę zdalną w zerówce. Syn się śmieje, że zabraknie w domu komputerów jak wnuk trafi do szkoły.
2c, Łysy za 2 dni w pełni będzie, ale już daje po patrzałkach.
Będzie przymrozek.
Poza tym barszcz ukraiński z zamrażarki, Ken Follett przy kominku i liści coraz mniej…
Dzień dobry 🙂
kawa
5c, pochmurno.
Paruje pięknie, żeby jeszcze emitowało zapach! Bo kto nie lubi zapachu kawy!
Na razie początek dnia – w planie jakieś zakupy spożywczo-kosmetyczne, Jerzor już w blokach startowych na rower, jeszcze mu zostało 120km do jakichś równych tysiąców km. , kiedyś robił do 10 000km w roku, teraz dyskretnie nie pytam… 😉
Jest nowy wpis.
U nas kulinarna przygoda ze śliwkami. Jak już wspominałam jakiś czas temu, owszem kupuję śliwki węgierki, bo to owoce sezonowe, ale jakoś marnie idzie nam ich jedzenie. Wrzuciliśmy zatem sporą garść tych owoców (pozbawionych pestek i przekrojonych na pół) do rondla, w którym dusiły się polędwiczki wieprzowe. Odrobina cynamonu, sosu sojowego i miodu wzmocniła owe mięsno-owocowe smaki. Och, jakże wspaniałe zapachy roznosiły się w całym domu! Potrawa okazała się bardzo smaczna, zjedliśmy w towarzystwie makaronowych wstążek.
Dla tradycjonalistów pozostaje oczywiście znany ogólnie przepis na schab ze śliwką, które to danie też lubimy 🙂
https://aniagotuje.pl/przepis/schab-ze-sliwka
Współczuję rodzicom dzieci szkolnych i przedszkolnych, którzy po raz kolejny muszą radzić się sobie z opieką nad małymi dziećmi i zdalną nauką.