Kogo zaprosić do domu, czyli wizyta wiewiórki

Blog 24 grudnia

           

Jeszcze kilka tygodni temu nie mieliśmy prawdziwego wyobrażenia, jak naprawdę święta mogą wyglądać. Zaskakują nas nie tylko coraz bardziej dolegliwe przepisy czy zakazy, ale i naukowe wieści, a także stopień własnego strachu, który każe nam się odsuwać od ludzi, na każdego patrzeć jak na potencjalnego nosiciela zarazy. No i tak już będzie zapewne przez długi czas: wesołe liczne zgromadzenia przy stole, przydarzą nam się nieprędko.

Pewni moi przyjaciele, posiadający liczną rodzinę, pozbawieni jednak częstych i licznych rodzinnych spotkań, nawiązali bliską znajomość z wiewiórką. Rzecz dzieje się w śródmieściu Warszawy, w otoczonym tak zwanymi terenami zielonymi apartamentowcu. „Baśka” przychodzi do nich codziennie na przyjemny posiłek, składający się z orzechów, czasem jakichś okruchów. No cóż, znalazła dobre źródło dobrego jedzonka.

Jej wizyty z dnia na dzień coraz bardziej przypominają odwiedziny przyjacielskie, Wprawdzie nie opowiada swoich przeżyć i przemyśleń, ale pojawia się mniej więcej o tej samej porze i zagląda przez szybę do mieszkania. Nie ucieka już na widok ludzi i można powiedzieć, że stała się oczekiwanym gościem, demonstrującym zgrabne ruchy, doskonały apetyt i przyjazne nastawienie do ludzi. Co więcej, ta przyjaciółka nie nalega, aby porozmawiać o polityce, nie spiera się na ważne tematy, aprobuje rankiem niezbyt staranne ubranie. Ona też zresztą nie ma już tej szaty dawnych, ogniście rudych wiewiórek. Podobnie jak większość populacji „Basiek” jest częściowo szara…

Proszę Państwa, czy nie zauważacie pewnej paraboli pomiędzy życiem wiewiórki a naszym żywotem w pandemii? Ograniczamy w dużym stopniu nasze potrzeby kulturalne, towarzystwo jest także coraz bardziej jednostajne, poznawanie nowych ludzi jest w zaniku, podróżowanie-lepiej nie mówić. Ale przecież już w przyszłym roku wszystko może być inaczej. Pójdziemy bez strachu kupować prezenty w galerii handlowej, spotkamy się przy dużym stole, zaplanujemy sobie bliższe i dalsze wyjazdy i kupimy sobie bilety do prawdziwego kina i teatru. To naprawdę będzie frajda, na którą z pewnym jednak żalem jeszcze trochę poczekamy. A na razie zostaje nam, o ile ktoś ma wiele szczęścia, spotykanie wiewiórki. Czy narzekamy? Cóż by nam to dało? Lepiej więc ugotować coś pysznego traktując to jako ćwiczenie do kucharskich popisów na czas popandemiczny.

A więc na razie tylko życzmy sobie wszystkiego najlepszego, ale przede wszystkim zdrowia. Bo wszystko inne można sobie kupić.

A co Wam radzę na noworoczny obiad? Na przykład upieczenie perliczki. Ja piekę ją w rękawie, obłożoną cienko krojonymi plasterkami słoniny, wkładam jej oczywiście do wnętrza ziarnko jałowca dla podkreślenia jej dzikiego smaku, a podaję z pieczonymi ziemniakami i z dodatkiem borówek. Taki trochę staroświecki, tradycyjny smak.