Początek i koniec w zieleni winnic
Jak co roku, od niemal dziesięciu lat, nasza wakacyjna podróż na południe ma pierwszy przystanek w austriackim przesympatycznym miasteczku Poysdorf. To region winnic i – naszym zdaniem – centrum produkcji białego, aromatycznego, owocowego i delikatnie wytrawnego Gruner weltlinera. Znów wylądowaliśmy w tym samym pokoju o pysznej nazwie St. Laurent (czerwone wino, którym niegdyś błędnie pisałem – białe i dopiero po dyskretnej uwadze paOLOre zmieniłem zdanie), z widokiem na pole golfowe, winnice i gęsty sad śliwkowy. Tym razem jednak nie podeszły pod nasz balkon zające, które zwykle patrząc na nas bezczelnie obgryzały winorośl. Trochę więc było smutno ale kolacja wprowadziła nas w doskonały nastrój. To jasne, że będąc tak blisko Wiednia zamówiliśmy wienerschnitzel frytkami. A do tego – co też zrozumiałe – butelkę dobrze schłodzonego Gruner weltlinera z hotelowej piwnicy. Akcentem końcowym był apfelstrudel ale bez sosu waniliowego i bitej śmietany, co kelner spuentował stawiając deser na stole: „apfelstrudel bez sosu, śmietany i strudla!”. Przez dwie godziny zajadaliśmy te smakołyki rozmawiając z frau Mewald czyli właścicielką Hotelu Veltlin, z którą dzięki dwunastu pobytom zdążyliśmy się zaprzyjaźnić.
Mój sznycel wiedeński
Po trzech tygodniach wędrówek po Lombardii, Toskanii i wypadzie promowym na Korsykę, znów znaleźliśmy się w tym samym miejscu. Pokój był ten sam, tylko menu nieco inne, bo przerzuciliśmy się na dziczyznę i tylko – wbrew regułom – wino zostało bez zmian. Przed kolacją zdążyliśmy jeszcze pojechać do magazynu Wein Market i zrobić zakupy u naszego ulubionego winiarza Ebnera Ebenauera. Teraz butelki odpoczywają po podróży w chłodzie wiejskiej piwniczki.
Widok z okna pokoju St. Laurent
Ostatni etap podróży jest najmniej przyjemny. W ciągu trzech i pół godziny przelecieliśmy przez kawałeczek Austrii i Czechy, by potem w ciągu ośmiu godzin borykać się z korkami na dorgach Śląska i reszty Polski. I tak cieszyliśmy się, że „gierkówka” jest już wyremontowana aż do Piotrkowa Trybunalskiego. Ma wspaniałą nawierzchnię i można nią dzielnie śmigać. Ale od Piotrkowa aż za Rawę Mazowiecką posuwaliśmy się tempie ślimaka, więcej stojąc niż jadąc. Ale nie przeklinamy drogowców, bo widzieliśmy rozmach tych prac i wierzymy, że za rok i tędy będzie się pędzić z odpowiednią prędkością i bezpiecznie. I tylko podpowiadamy budowniczym dróg, by czerpali z dobrych wzorów czyli np. z Austriaków. I tam autostrady są remontowane, tyle tylko, że kierowcy co kilka kilometrów wodzą tablice z informacjami ile jeszcze kilometrów robót i uśmiechająca się twarzyczka przeprasza ich za niedogodności. To znacznie ułatwia podróż. A jest takie proste i niewiele kosztuje.
Komentarze
Serdeczności już wczoraj Gospodarzowi przesłałam, a dziś tylko potwierdzam – cieszę się, że wróciłeś, Piotrze.
Od rana walczyłam ze smorodinówką i już jest śliczna i klarowna w butelkach. Teraz tylko opisać i schować – dojrzała będzie w grudniu – styczniu, a jakby się gdzieś zapodziała i znalazła dopiero za 2-3 lata, to dopiero byłby rarytas. Mam obawę, że się nie zapodzieje.
Kocimiętko – dzisiaj Ci nastukam przepis, tylko później, bo teraz uskutecznię prasówkę, kawę, te rzeczy. Z Twojego opisu wynika, że piłaś u góralki „likier farmaceutów” – też robię i lubię. Przepis możesz dostać – dobra po 10 tygodniach; potem już się nie zmienia, nie dojrzewa.
Dzień dobry,
widok z okna zawsze jest bardzo ważny. A taka rozległa przestrzeń przed oczami dobrze nastraja. Piotrze, piekną miałeś podróż.
Pyro,
postapiłam zgodnie z twoimi wskazówkami w sprawie nalewki. Ale mam jeszcze jedno pytanie. Czy słoje z wiśniami należy zakręcić nakrętkami, czy wystarczy je przykryć kawałkiem tkaniny ?
Dziś pogoda bardzo przyjemna, czyli 21 st. C i bez słońca, w związku z tym umyłam okna niesamowicie upstrzone przez muchy, chroniące się przed upałem. A teraz biorę się za gotowanie leczo.
Krystyno – na kilka dni wystarczy poskładana tkanina; na dłużej – jednak zakrętki, bo alkohol jest lotny i odparowuje.
Przepis na cytrynówkę 3-dniową do drinków dla Kocimiętki
6 cytryn, 2 szklanki cukru, 1 l wódki 45% albo 0,5 l spirytusu i 0,5 l przegotowanej wody.
Cytryny wyszorować, sparzyć, osuszyć. Skórki cytryn otrzeć na tarce albo obrać cieniutko nożem – szczelinówką i posiekać. Obrać cytryny z albedo, same owoce cieniutko pokroić odrzucając pestki. Pokrojone cytryny i skórki przesypać szklanką cukru i często potrząsać naczyniem albo mieszać żeby cukier się rozpuścił. Drugą szklankę cukru rozpuszczamy w wodzie (jeżeli korzystamy ze spirytusu) – owoce, skórki, wodę z cukrem podgrzewamy silnie ale nie gotujemy – po schłodzeniu do temp ciała (m/w 40 stopni) zalewamy spirytusem, starannie mieszamy,odcedzamy przez bibułę albo sączek do kawy, rozlewamy w butelki i po wystygnięciu wstawiamy na 2 doby do lodówki. Doskonały napój z ok 50-70 ml cytrynówki, garści kostek lodu i gazowanej wody mineralnej (albo oranżady cytrynowej). Jeżeli natomiast korzystamy z wódki, to obydwie szklanki cukru staramy się rozpuścić w cytrynach, a przy podgrzewaniu w szczelnie przykrytym garnczku na niewielkim ogniu podgrzewamy 0,5 l wódki – drugą półlitrówkę wlewamy po zdjęciu z ognia. Reszta jak wyżej.
Jest w naszej rodzinie ciotka,która robiła niegdyś znakomity apfelstrudel.
Pamiętam,jak wakowała i wyciągała ciasto,tak by było jak najcieńsze.
Wszyscy zjadali się tym deserem podawanym też w wersji najprostszej bez sosu i bitej śmietany.Ta ciotka pochodzi z Podkarpacia(zatem dawna Galicja) i stąd zapewne owa kulinarna tradycja w jej rodzinnym domu.Teraz jest już osobą dosyć wiekową i na zabawę z jabłkowym strudlem nie bardzo ma siłę 🙁
Swego czasu spędzała jednak w kuchni sporo czasu,bo rodzina była liczna,a ona umiejętnie łączyła smaki podkarpackie i wielkopolskie (te od strony rodziny jej męża,a mego wuja).
Swego czasu moja Mama też piekła strudel, a my pomagaliśmy ciasto wyciągać – jedliśmy na ciepło, posypany cukrem-pudrem. Ja nigdy nie robiłam, nie mam cierpliwości.
Pyro, serdecznie dziękuję za szybką pomoc! Mam nadzieję, że tego nie uda mi się
skwasić 🙂 Jeszcze nigdy nie robiłam nalewek, ale czas w końcu rozwinąć się kulinarnie (zwłaszcza gdy się człowiek zarejestrował na takim Blogu).
Panie Gospodarzu, ja też przesyłam serdeczności i melduję, że zasiałam się na tutejszym blogu – widać grunt jest podatny i poletko dobrze pielęgnowane, skoro tu najwięcej wpisów wyrasta 🙂
Dzień dobry powrócony Gospodarzu, dzień dobry Blogu!
Pochmurno, +20, ma być więcej.
Młodzi przyspieszyli ekspedycję, ruszają jutro rano, dziś będą u nas na kolacji ze śniadaniem. Okazuje się, że jadą w czwórkę. Odetchnęliśmy trochę, bo ten ponton ciężki jest, a po drodze przeszkody (stopnie wodne, zapory) do obchodzenia, no i pompować go trzeba co chwila, bo powietrze dziurami uchodzi 😯
Gospodarz przyjrzał się lepiej św. Wawrzyńcowi i przyznał, że czerwony. Teraz niepokoi mnie, co było w tej ostatniej butelce 🙄
Kocimiętko,
rozwijać się kulinarnie można i bez produkowania nalewek, ale znajomość rzeczy „ubogaca” bezsprzecznie 😉
Kto osobiście nie zalewał, nie potrząsał, nie filtrował i nie próbował z zachwytem lub żalem za zmarnowanym trudem i składnikami, ten siedzi cicho przy tym stole i się tylko przysłuchuje debatom 😉
Zjadłam wiejski obiad – kaszę ze skwarkami z boczku wędzonego, małosolny i maślanka. Młodsza pożyje na kanapkach, bo „sama myśl o kaszy ze skwarkami ją otrząsa” Mnie smakowało.
Ja robiłam swego czasu apfelstrudel „na skróty” i wychodził znakomity, więc się dzielę pomysłem.
Kupowałam zamrożone ciasto, dość kruche zdaje się. Zanim się rozmroziło, ucierałam na tarce o dużych otworach jabłka, sok odlewałam, podsypywałam utarte jabłka cukrem, tak na czuja.
Zawijałam to-to w ciasto, taki wałek, o wiele więcej jabłek niż tego ciasta i piekłam, aż ciasto „doszło”.
Żaden tam sos i śmietana – serwuje się strudel jeszcze gorący z LODAMI ŚMIETANKOWYMI LUB WANILIOWYMI (podkreśliłam specjalnie). Znakomite!
Muszę zajrzeć, czy w sklepie Za Rogiem nadal mają to mrożone ciasto, jeśli tak, to mam deser dla Cichalów 😉
Poza tym sprawdziłabym dokładnie, co to za ciasto, wiem tylko, że bardzo pasowało do tego rodzaju kombinacji, kosztowało jedyne 0.99$ 😯
Sama na to nie wpadłam, ktoś mi „sprzedał” ten pomysł, nie pamiętam, kto.
Przez długi czas ten strudel z lodami był wielkim przebojem deserowym, a potem Jerzor stwierdził, że może wystarczy, bo mu się ubranie skurczyło 🙄
Nie to nie, ja i tak nie jestem deserowa. Ale polecam gorący apfelstrudel z gałką lub dwiema zimnych lodów, można na to jeszcze ciepnąć kilka malin lub jagód. Efektowne i smakowite!
A propos wczorajszej wyżerki pożeglarskiej, udaliśmy się do lokalu specjalizującego się w żeberkach. Owszem, pyszne było, porcje jak dla drwala. Jerzor, spracowany robota na jachcie, poradził swojemu talerzowi i mojemu, częściowo napoczętemu. O jakich ja talerzach mówię – to były półmichy wielgachne 😯
Ja bym się bardzo nadawała na krytyka kulinarnego, spróbuję tego i owego dania, lokalu nie puszczę z torbami, bo po kilku próbach tego czy owego jestem pełnai krtytczna, co do smaków.
Natomiast somellierem nie mogłabym być z pewnością. Wypluwać wino to barbarzyństwo! Toteż piłam wino za Jerzora, który był kierowcą i nie mógł spożywać napojów procentowych.
Deserek sobie taki kazał:
http://alicja.homelinux.com/news/2012-07-29_20-23-47.jpg
Coś na bitej śmietanie, polane karmelem, a w środku tego zawijańca jakieś niesamowite słodkości.
Elap podesłała mi zdjecie pożegnania z St. Malo – macham, macham na pożegnanie i miło było, że ktos osobiscie znany machał z brzegu do nas 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/St.Malo.JPG
Serioznie zabrałam się za ładowanie zdjęć z dalszej części podróży i, ehum, selekcję 🙄
Przygotowanie do Zjazdu w Kingston w zenicie (nieco przeszkadza Olimpiada) Do wersji kampingowej ćwiczymy od tygodnia spanie w namiocie.
https://picasaweb.google.com/115740250755148488813/DropBox#5770997046012175266
Do wersji żeglarskiej ćwiczymy w wannie i pod tuszem…
Cichal,
wejdź na skajpa na chwilkę
Grunt to młody duch!
p.s.
Obrzydliwości przeciwkomarowe, „skin so soft” wcale nie w celach przeciwkomarowych wymyślone, posiadam w ilościach, tak że o to się nie martwcie, tylko przypomnijcie.
Też mam środek na te samiczki! A z pokazanym namiotem 18 lat temu przejechaliśmy ponad 10 tys. mil dookoła USA. Trwało to 28 dni!
Żeglarstwo jest umówione z Kpt.Markiem na piątek, właśnie rozmawialiśmy. Można i na dalsze dni, ale to już Wasze decyzje i plany.
I znowu zazdroszczę – mini- zjazdu, łódki i kpt Marka. Chodzić nie chodzę ale pokład łódki niewielki, da się obejść nawet Pyrze.
Od soboty walczę z nalewką na kwiatach czarnego bzu – sączki miękkie wymiękają. Witek zwątpił. Coraz bardziej skłaniam się ku dekantacji ale zawartość i tak będzie mętna 😕 .
Widzę, że Ewa wykorzystuje kwiaty czarnego bzu na wszelkie możliwe sposoby. Ja zrobiłam tylko sok i trochę ususzyłam na wypadek jakiegoś przeziębienia. Tak długotrwała walka z nalewką zniechęca mnie do eksperymentów. Ale ciekawa jestem, jakie efekty osiągniecie. Jesienią planuję zrobić trochę dżemu z owoców czarnego bzu. Pierwsza próba w ubiegłym roku była udana. Całkiem smaczny jest ten dżem, choć niezbyt gęsty.
Krystyno
Też trochę ususzyłam, ale grzechem byłoby nie spróbować z nalewką…
Ewa – biała flanela – nie ma lepszego sączka; nawet „serek” z nalewki farmaceutów klaruje. Kupisz 0,5 m potniesz na 4 części i użyjesz albo warstwą pojedynczą, albo podwójną. p.Ćwierciakiewiczowa nawet worka z filcu używała. No, tyle nalewki to ja nie mam, żeby worka filcowego używać ale flanela na sicie – ideał.
Ewo,
i bardzo dobrze, że eksperymentujesz. To suszenie też ściągnęłam od Ciebie. Jakoś sama na to nie wpadłam.
A z nalewek planujemy w domu jeszcze nalewkę pigwową i krupnik. Tak się miło złożyło, że w tym roku dostaliśmy pigwówkę z od trzech różnych osób. Wszystkie były dobre, ale jedna najlepsza. Żadnej już nie ma, więc zrobimy swoją własną, ale tylko wtedy, jeśli uprzejmy sąsiad obdaruje nas owocami pigwowca. Niestety, nie znam miejsc, gdzie można ich nazbierać. Kupić też nie ma gdzie, a sąsiad gdzieś je zdobył.
😉
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/July302012#5771022663223510162
Pyro,
Dzięki za pomoc 🙂 . Zaraz zacznę poszukiwania.
U mnie mrozy wykosiły pigwę, pigwowca i orzechy. Za to „robi się” wiśniówka na miodzie i czarna porzeczka.
Dziędobrywieczór z nowego biurka na rubieży. Jakiś czas znowu mnie nie było, bo panowie stolarze montowali mi regał z tysiąca półek. No, może trochę mniej ich jest, ale wreszcie pokój będzie SPRZĄTALNY. Rzeczone biurko jest zaś dopasowane do właścicielki-kurdupelki. Wreszcie nogi mi nie zwisają z fotela!
Znowu znikam, bo teraz muszę wszystkie książki, płyty i durnostojki poustawiać na właściwych miejscach. To może potrwać.
Piotrze, dołączam się do powitalnych ochów!!! Ale powiem Ci, że koźlę w tej Lizbonie było łykowate… za to ośmiornica rewelacyjna. Cataplana też.
Na razieczku.
Wasza stara Augiaszowa.
Ewo – jeszcze kilka uwag technicznych – czasem po pewnym czasie nalewka przestaje sączyć. To znak, że włoski bawełny zapchane są na amen osadem. Trzeba szmatę dobrze wypłukać w zimnej wodzie. Z reguły jednego kawałka tkaniny używam 3-4 razy, a kiedy „mechacizna” na flaneli się zniszczy, szmat idzie na szmat kuchenny i trzeba brać nowy kawałek. Te 0,5 metra flaneli wystarcza mi na cały sezon. Stawiam garnek, na garnek sito wysłane flanelą i przesączam nalewkę, swobodnie sobie kapie, ja dolewam, jak trzeba, przeczyszczę ustrojstwo i tyle.
Zapisalem sobie te adresy w Poysdorfie, bo juz za trzy tygodnie lece na dluzszy pobyt do Austrii, aby zajadac Wienerschnitzel, Kaiserschmarren i Tafelspitz popijajac Gruener Veltlinerem czy jakims innym winnem. W miedzyczasie probujac roznych win z Bordeaux 2009 odkrylem Chateau des Moines: http://chateaudesmoines.com/chateaudesmoines.html
Nie jest wprawdzie najtansze, bo $22 czyli ok. 70 PLN, ale tak mi smakuje, ze wykupilem prawie wszystkie jakie byly w Toronto, co sprawdzilem w internecie (jest tu monopol panstwowy wiec latwo znalezc product na stronie lcbo.com). Jest jeszcze jedna butelka do kupienia w miescie i jakies 50 butelek w calym Ontario. Za dwa tygodnie ma wpasc do mnie YYC to otworzymy butelke na degustacje prywatna, reszta bedzie czekac na inne specjalne okazje (chya, ze dzieci spustosza piwniczke pod moja nieobecnosc).
Pytanie do starszych stazem blogowiczow: sp. Pan Lulek zwykl uczestniczyc w winobraniu majac przy tym sporo zabawy, czy ktos pamieta gdzie i jak on znalazl winnice potrzebujaca ochotnikow? Bede w Austri jesienia wiec mysle by sie zglosic jako ochotnik na winobranie w ramach cwiczen odchudzajacych.
RoMEK – wejdź na stronę Alicji – tam są zebrane opowieści Pana Lulka. Opisy winobrania znajdziesz w jesiennych opowieściach.
ROMek,
tu masz opowieści Pana Lulka:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Teksty/Rok_w_Burgenlandii/
Ja pamiętam lata z Austrii, w czasie zbierania winogron każda para rąk się liczyła, a do popicia było BARDZO młode wino, takie fermentujące, lekko mętne, zwane „sturm”, ja tego nie piłam, bo nie uczestniczyłam w winobraniu (dziecko małe 🙄 ) ale właśnie Jerzor mi podpowiada, że takie cosiki były. Podobno dobre!
O, to też wspominam dobrze 🙂
http://podroze.dziennik.pl/aktualnosci/artykuly/399419,paprykarz-szczecinski-przysmak-kazdego-turysty.html
Skończył się dzień. Dobranoc
Ja jadę trochę popracować, tzn. pomóc chłopu w laboratorium – sekretarka się przydaje w razie spietrzenia robót 🙄
A tu dopiero wczesny wieczór.
Dziekuje.
Dzien dobry Wszystkim,
Czas z dzieckiem plynie kilkakrotnie szybciej niż normalnie, w wolnych chwilach staram się podczytac co na Blogu słychać.
Widzę, ze Kocimietka zadomowila się szybko. Nic dziwnego – roslinka ta rośnie szybko gdy trafi na odpowiedni grunt.
Bardzo podobają mi się tez Jej zainetesowania nalewkami! Pyro, a może znasz jakieś nalewki na chlodniejsze, np. pazdziernikowe dni? Jeśli tak, to podaj proszę, może Kocimietka i takich spróbuje 🙂