Wśród winnic i zajęcy

O tym miejscu pisałem i opowiadałem już parę razy. Każda podróż do Włoch prowadzi przez to urocze austriackie miasteczko. Tu nocujemy po przejechaniu przez Polskę i Czechy. Tu też zatrzymujemy się w drodze powrotnej do domu i wypoczywamy przed ostatnim etapem, którego meta jest nad Narwią.

Poysdorf jest  miejscem naszego stałego (mówiąc z pewną przesadą) pobytu, które nas mile wita i żegna bogato zaopatrując w miejscowe wina.

Zawsze zatrzymujemy się w tym samym hotelu Veltlin ulokowanym pośród winnic i pól golfowych. Co roku spotykamy tych samych ludzi w hotelowej recepcji, restauracji i winiarni. Mieszkamy też zawsze w pokoju St.Laurent, bo sypialnie mają tu oprócz numerów także nazwy uprawianych w okolicy szczepów winorośli. A  Saint Laurent daje znakomite białe wino. Tym chętniej więc rozlokowujemy się pod tym szyldem.

Z naszego balkonu widać pole golfowe i kilka winnic. Na ich skraju rano i wieczorem można zobaczyć bezczelne zające, które nie zważając na nasze okrzyki spokojnie obgryzają winorośl wiedząc, że z balkonu nie wyskoczymy.

Przed kolacją jest czas na wizytę w miasteczku, a prawdę mówiąc w domu z pięknym szyldem Weinmarkt. Tym razem wybraliśmy kilkanaście butelek naszego ulubionego producenta Ebnera Ebenauera. Jego zwieigelt jest – naszym zdaniem – wprost rewelacyjny. Pachnie czarnymi jagodami, cynamonem truflami. Sankt Laurent też zadowoli każdego miłośnika białych win. A gruner veltliner to prawdziwa winna poezja. I jedyny mankament, że nie starcza nam tych pyszności od podróży do podróży. Prawdę mówiąc po miesiącu w naszej winiarce nie ma już nawet śladu po butlach z Poysdorfu.

Polędwica z jelenia z kaszą, kurkami i cebulkami

Gdy wino wybrane i zapłacone pora na ucztę. Karin Mewald – właścicielka hotelu znająca nasze gusta – radzi byśmy dziś wzięli polędwicę z jelenia z kaszą i kurkami oraz tradycyjny wiedeński sznycel (do Wiednia stąd niecała godzinka drogi). Do tego wspomniany zweigelt ale oczywiście z hotelowej winnicy. Tak też zrobiliśmy. I do dziś, a minęło już sporo dni od tej kolacyjki, mam w pamięci smak delikatnej dziczyzny i kaszy przesiąkniętej wspaniałym sosem. No i tego wina…

Na koniec parę słów o veltlińskich śniadaniach. Tu mamy poważny problem z wyborem pieczywa, bo jest go tak wiele rodzajów i wszystkie kuszą. Ja zajadam się gorącymi bułeczkami z ciemnej maki z różnorakimi ziarenkami a Barbara woli zdecydowanie chleb. Do tego sery, po plasterku różnych wędlin i – to największy przysmak – leberwurst czyli aromatyczna i niebiańsko delikatna wątrobianka.

Sami wyciskamy sobie sok ze świeżych pomarańczy i robimy kawę w ekspresie. No i tak posileni możemy ruszać w dalszą drogę. Kolejne 800 kilometrów – bo tyle wyznaczamy sobie na każdy dzień podróży – nie jest dla nas żadnym trudem. Do zobaczenia w Bolonii.