Jeszcze jest słonecznie więc jedziemy na wieś
Na szczęście jesień nas rozpieszcza. Jest słonecznie więc chłód nie jest Az tak dolegliwy. A pola, łąki i las wyglądają niezwykle malowniczo. W dodatku nasz majster-hydraulik nie zdążył wyłączyć wodociągu więc możemy jeszcze raz spędzić noc na wsi.
A nasz dom w jesiennym słońcu wygląda wesoło i sympatycznie. Sójki jeszcze nie wywędrowały więc karmnik bywa pełen ich wrzasku i łopotu skrzydeł, gdy przepychają się do pokruszonego pieczywa.
Po drodze spotykamy lisy, których tu sporo i zmieniają właśnie ubarwienie futra przewidując chyba śnieżną zimę. Czasem śmignie przez drogę koziołek i jego sarenki. Ale, że przez las nie pędzimy zbyt szybko, to nie grozi nam katastrofa. Przed wieczorem, stale w tym samym miejscu za płotem, przy rowie melioracyjnym na łące przechodzi majestatycznie łoś z wielkimi łopatami na głowie. Wygląda jak dziadek wszystkich łosi w okolicy, taką ma brodę. Jest co podziwiać.
Ostatnie wizyty na wsi to także remanent w spiżarni i lodówkach, że o winiarce nie wspomnę. Już widać dno wszystkich szuflad. Jeszcze kilka warzywnych spring rollsów, które usmażymy w głębokiej oliwie, ostatnia tacka ślimaków z czosnkiem, pietruszką i serem oraz okazała porcja kotlecików jagnięcych z kostką. Dobrze więc, że nie jesteśmy sami. Wnuk nam pomoże, zwłaszcza że praca fizyczna doda i jemu, i mnie apetytu.
Musimy ściągnąć z rzeki i dowieźć na zimę do szopki łódź a także porżnąć wycięte z powodu zeschnięcia sosny. Gdyby leżały na dworze w całości drewno by zmarniało. A tak będzie czym palić w „kozie” przez następne dwa lata.
Aby nie było żadnych możliwości wykręcenia się od tej pracy nie zabieramy laptopów. Będziemy więc odcięci od internetu a tym samym i od pracy za biurkiem.
Tylko las, zwierzęta i my.
Komentarze
Sliczny ten widok tego domku a i opis czynnosci zaplanowanych taki odprezajacy.
Dzień dobry.
Sympatycznie i pracowicie zapowiada się ostatni pobyt jesienny nad Narwią. Tylko ta wycinka sosen budzi moje obawy, bo to nie jest robota bezpieczna dla amatorów. Kiedyś widziałam skutki niekontrolowanego upadku brzozy rosnącej zbyt blisko budynku. Brzoza została wycięta, a budynek trzeba było odbudować w 1/4 (dach razem z więźbą dachową i cały narożnik pierwszego piętra). Żeby podnieść zwalony pień trzeba było ściągać dźwig. Więc uważajcie Panowie na własne łepetyny.
Dzisiaj gotuję bigos, bo panienka, która u mnie mieszka twierdzi, że nigdy nie może zjeść tyle ile by chciała tego specjału – brat i mama ostro z nią konkurują. Ugotuję z 1,5 kg kapusty i niech je do wypęku.
Jolinek,
za Boską dziękuję bardzo, bardzo. Gdyby nie Ty, nie spojrzałabym nawet w stronę telewizora.
Dzięki Tobie miałam wczoraj prawdziwe święto! Dziękuję 😆 😆 😆
Jesień piękna 🙂
Bilety do Teatru ?Polonia? gdzie ?Boska? grana jest już od kilku lat są praktycznie nie do kupienia.Widzowie,którzy chcieli obejrzeć to przedstawienie kupując wejściówkę musieli odstać swoje w kilkugodzinnej kolejce porządkowanej listą społeczną.Zupełnie jak za czasów nieboszczki komuny,kiedy w ten sposób kupowało się np.pralkę.Pamiętam,że zupełnie przez przypadek udało mi się kupić bilet na ?Boską? przez internet,ale było tylko jedno,ostatnie miejsce.Wzięłam i poszłam do teatru sama.
Nie żałowałam,a wczoraj z przyjemnością przypomniałam sobie ten spektakl.
jotko bardzo się cieszę … 🙂 …
Danuśka ja też przez córcie załatwiłam bilety .. a bilety nietanie były bo 100 zł (teraz nie wiem ile) a i tak każdy prawie chciał być i co charakterystyczne dużo młodzieży do teatru Pani Jandy chodzi .. oni oczywiście polują na te siedzące na schodach bo tańsze …
Piotrze super wyjazd sobie z wnukiem zafundowałeś .. męskie rozmowy i robota .. piękna chwila w życiu dziadka … 🙂
Dzień wygląda pięknie (zza szyby), wieje potężnie. Jadę do Koszalina i jeszcze kawałek dalej.
Jak widać, odebrałam laptop z naprawy 🙂
Jolinku-to prawda,w „Polonii” na wielu przedstawieniach młodzież siedzi na schodach.Nawet poduszki pod pupę w szatni wydają 😉
Nowy,
Ty się nie zmieniaj,
nic nie wymieniaj !
Szpital omijaj,
motyle,plaże
nadal przesyłaj !
Wiersz tak po prostu Ci rymujemy,
i z uściskami zaraz już ślemy 🙂
o Żaba … 🙂 … kum … kum …
a tu sałatka na dziś …
http://figowesmaki.blox.pl/2011/10/Surowka-z-pora-i-winogron.html
patrzac na te domki w lesie, dochodze do wniosku, ze ludzie ktorzy tak czesto pokazuja wlasne chatki puchatki o roznych porach roku, chcieliby w zasadzie powiedziec o sobie:
patrzcie i podziwiajcie! oto dowod na to, ze czuje nature, nie sa mi obce jej zmiany, mam oko malarza ktory bez wzgledu na pore roku widzi to piekno. lato nie rowne jest jesieni, ja to widze i doceniam. a panujacy tam spokoj nie wart jest laptopa
innymi slowy, jestem czlowiekiem wrazliwym i o dobrym smaku
a tak mi się przypomniało .. czy my pisałyśmy, że zwiedzanie parku Natolińskiego z przewodnikiem jest bezpłatne .. bo jest .. 🙂
idę zobaczyć jak na tym słoneczku jest ..
…tyle, Ogonku, że człowiek wrażliwy i o dobrym smaku nie trąbi tego na lewo i prawo.
Samozadowolenie z własnych zalet i przymiotów jest na tym blogu bardzo powszechne.
Ktoś kiedyś wspominał na tych łamach o kabotyństwie. Hmmm…
Nie czepiaj się Ogonku – Gospodarz widzi urodę świata i ma dobry gust (widać po Żonie, którą wybrał).
Słońce aż kłuje w oczy i musiałam spuścić rolety ale jest chłodno; niemniej otwarłam balkon jako wybieg dla psiaka. Kusi go słoneczko i chciałby znowu pół dnia spędzać na trawnikach. Nie da rady, proszę psa. Pani się tam znacznie mniej podoba. Mam troszkę roboty poza domowej, wiec dzisiaj będę mniej aktywna blogowo. Zdążyłam pogadać z Markiem, który dzielnie zdobywa sprawności budowlano-remontowe (jestem pełna podziwu). Teraz oddam się działalności typu szmata i szczotka, a potem nic mnie nie uratuje od wyjścia z czarnym charakterem i uśmiechniętą mordką.
na banerze telekomu
biegnacym obecnie na czole ?polityki?
usmiechniety oligarcha
(a moze ksiadz w cywilu?)
wrecza
goralce i goralowi
oscypek
wdziecznosc maluje sie
na twarzach obdarowanych
w tle ? hosanna
byk 11/10
Dzień dobry Blogu!
Nauka twierdzi, że to podobno żony wybierają mężów, ale pozostawiają im złudzenie bycia „zdobywcą” 😉
Na dworze mglisto albo pochmurno, albo jedno i drugie 🙄
Nemo – nie należy (w naszym własnym interesie) szerzyć takiej wiedzy. Nie na darmo śpiewa się „Ja bajki tak lubię ogromnie.”
Rubież wita.
Piękne słońce.
Ten nocny motylek Nowego to monarcha, pełno go wszędzie na naszych szerokościach. Ładny, skubaniutki.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Danaus_plexippus
a ja chyba dziś zagram w totka .. poszłam po potrzebne zakupy do Reala a tam przy kasie pani mi daje 3 losy za zakupy (akurat wybrałam przypadkowo towary premiowane) .. przy kasach stoi maszyna i tam okazało się, że wszystkie losy wygrane tj. razem 60 zł w bonach na zakupy w listopadzie … 🙂 … a wydałam tylko 45 zł .. 😉
Małgosiu nie wiem czy wiesz, że na przeciw kas w Realu jest sklep ekologiczny .. rzadko tam chodzę i dopiero teraz zauważyłam …
witam słonecznie 🙂
U mnie już sezon działkowy zamknięty, ale wypady jednodniowe przy tak pięknej pogodzie – przewidziane. Ale na razie ugotowałam brokułową zupę-krem i upiekłam ciasto zwane „murzynkiem”. Co prawda zmniejszyłam z konieczności ilość składników, ale wygląda na udane, a w smaku, to się dopiero okaże. Teraz czeka mnie spacerek z dwiema smyczami i dwoma milusińskimi pieskami. Będzie miło pod warunkiem, że nie napatoczy się żaden pies w kolorze czarnym…
Wieś i zwierrzeta ma swoje uroki, to fakt.
Nic mnie tak nie ralksuje jak długi spacer polami z moim kundlem.
No a gdyby jeszcze potem czekały na mnie kotelciki jagniece z kostką…
mniam!
Skoro dzisiaj o zwierzętach,w tym o naszych psach,to proszę uprzejmie:
https://picasaweb.google.com/109990791430941218162/PikselJesienia?authkey=Gv1sRgCL7JvozOqsfisQE&feat=email#5667403099036135682
Nisiu-jak tam Twoje szalone maleństwo ?
magdala-witaj !
A to,że lubisz kotleciki jagnięce to niewątpliwie dobra wiadomość 😉
O, witaj Marysiu 🙂
Zaszczycasz wizytą nas, zgrywusów i wielbicieli tanich efektów i jeszcze na dodatek z własnych zalet i przymiotów bardzo zadowolonych bywalców tego blogu? jak miło 😀
Dokładaj nam tego dziegciu do blogowej beczki z miodem, dokładaj, bo jeszcze nas tu „zemgli” od nadmiaru słodyczy i samozadowolenia 😉
Siadaj i opowiadaj, co u Ciebie? Jakie nieszczęścia w kuchni i zagrodzie Ci się ostatnio przytrafiły? Z czego jesteś u siebie niezadowolona? Może coś poradzimy 🙂
Magdalo, siadaj z nami przy stole p- czyś Ty Magda, czy Ala, czy Marysia jesteś mile widziana i kundel też.
witam Magdalę – miłośniczkę spacerków i smakoszkę 🙂
Danuśka 😀 widać, że jesień Pikselowi przypadła do gustu, zwłaszcza te przebieżki tajemne do parku natolińskiego? A przy okazji – dzisiaj musi tam być piknie w słońcu…
Piksel piękności!
Moje szalone maleństwo działa bez przerwy i zawsze u boku kochanej pańci. W związku z tym np. pościelenie łóżka staje się niemożliwe, bo kiedy tylko do niego podchodzę, Rumik na nie wskakuje. I rozwala dalej swojego misia, siejąc obficie białym wypychem.
Bardzo antydepresyjne zwierzątko. Nie umiem się na niego gniewać, kiedy narozrabia. A okazji byłoby trochę.
Najbardziej mnie zastanawia, czemu on stale zachowuje się jakbym mu jeść nie dawała. Potrafi ukraść jedzenie z talerze, jeśli na niskim stoliku, albo wyrwać kawałek chleba z ręki. Hrabia jest, a zachowuje się jak niedożywiony proletariat.
Kocham drania, podobnie jak Szantusię.
Życie bez psów byłoby pomyłką (prawie Nietzsche).
Nisiu- 😀 😀 😀
Przy okazji niewtajemniczonym wyjaśnię,że Piksel podczas naszych spacerów przemyka czasem dyskretnie przez ogrodzenie parku natolińskiego. Mieszkamy w pobliżu i często spacerujemy w tamtych okolicach.
Park ogólnie niedostępny,ale nie dla wszystkich 😉
Radek nigdy nie stosuje samoobsługi, taki ahystokhat. No nie; wróć. Kilka tygodni temu Anka zrobiła sobie 2 kanapki z 1 bułki, talerzyk postawiła przy sobie na kanapie i oglądała coś tam w szybce. Jedną kanapkę zjadła, druga leżała, a pańcia poczłapała do kuchni zrobić sobie kolejną kawę. Wraca, a tu ukochany piesek siedzi na kanapie (normalnie nie włazi) i wolniutko, metodycznie zlizuje masło, ser i szynkę zdołał wciągnąć w międzyczasie, plasterek ogórka i rzodkiewki leżały na talerzyku. Wcale się nie starał ukryć ani nic w tym guście – leniwie przesunął zadek żeby pani miała gdzie usiąść.
Psy to jednak plebs, choćby nawet z rodowodem 🙄
Moje koty „same z siebie” wiedzą, że co na „ludzkim” stole, nawet niskim i łatwo dostępnym z kanapy, nie jest dla nich 😎
Inna sprawa ze stołem na balkonie 🙄 😀 Tam potrafi zniknąć kawał wołowiny z garnka z rosołem lub marynujący się comber zajęczy… 🙄 Ale to trochę bardziej kocie terytorium 😉
Aura nawet kawałka łapy na stole nie położy, tylko nos wyciąga, najdalej jak może 🙂
Witam Szampaństwo i nowych przybyszy.
Piękny, słoneczny poranek, jeszcze trochę liści na drzewach.
Zadowolona z siebie jestem jak jasna cholera (czytaj: zadowolona inaczej).
Jak się ma niesprawne ręce, nie zabiera się do DYNI, wymagającej obrania i pokrojenia. Musiałam wzywać posiłki, posiłki bardzo z tego niezadowolone („a po co nam dynia marynowana?!”).
Potem polatałam po przepisach, nie tylko naszych, ale i internetowych. Głowa mnie od tego rozbolała, bo jedni radzą dynię obgotować lekko, drudzy nie.
Podzieliłam na połowę (wyszło tej pokrajanej dyni ze 3 kg.), jedną część obgotowałam lekutko.
Ledwo wrzuciłam na wrzątek, a ona już się rozpada 😯
Więc biegiem z płyty. Trochę uratowałam – w sensie wyjęłam szybko tę z wierzchu, jako tako twardawą, a reszta pójdzie na cuś.
Dzisiaj zrobiłam zalewę – ocet, cukier, goździki, kilkanaście ziarenek białego i czerwonego pieprzu, małą przygarść gorczycy (Brzucho radził) oraz kilka plasterków świeżego imbiru, łyżkę soli.
Reszta jak w przepisie ASzysza, ale pilnowałam, żeby mi się ta dynia nie rozgotowała i wyszło mi 10 minut. Goździki zgodnie z sugestią Johnny Walkera wyłowiłam z zalewy. Uffff!
Jest 5 słoików 0.75l i jeden 0.5l
Teraz tylko zastanowić się, jak zutylizować paplastą dynię. Zamrozić w porcjach na zimowe zupy?
Przy okazji przyszło mi do głowy, że jak chcę mieć uszka na święta, to powinnam je zrobić przed operacją łap, kiedy działam jako tako, podobno rekonwalescencja wymaga czasu i żadnego wałkowania czy ugniatania ciasta.
Ja już ci radziłam, Alicjo, żebyś do uszek posadziła Jenny w tym roku. Ona lubi czerwoną zupę.
Rozgotowana dynia znakomicie się daje zamrozić w porcjach (woreczkach) na zupę czy inne takie np. chleb.
Pies mojej siostry, wielki dog niemiecki, nie kradł nic ze stołu, ale okropnie się ślinił na widok jedzenia 🙁 Amstaffy u rodziny na Sycylii – to samo 🙄 Zwykły obraz przy stole: na kolanach zaśliniony psi pysk z kompletem niemal rekinich zębów i miłośnie wpatrzony wzrok… I państwo – pani twarda i konsekwentna oraz pan – ukradkiem podkarmiający pod stołem 🙄 I bądź tu dobrze wychowanym psem 🙄
Marysiu!
Co jest? Niczego już nie dodasz? Może masz jakieś zwierzątko w domu? Grzeczne, niegrzeczne, kradnące lub przynoszące do domu jakieś łupy?
Ech, te jętki jednodniówki 🙄
Pyro,
moja synowa tak się garnie do garów, jak ja do traktorów. Kiedyś lepiłyśmy pierogi z kapustą. Ciasto, jakie robię na pierogi (tak jak Babcia Eufrozyna Gospodarza) prawie lepi się samo, mnie się nigdy żaden pieróg nie rozkleja, ale Jennifer lepienie wcale nie wychodziło. A co dopiero małe uszka, tu naprawdę prezyzja potrzebna! Dam radę, odczekam tylko parę dni, niech ręka od dyni odpocznie.
A zupę z dyni zrobię dzisiaj, znalazłam przepis „na ostro”, to coś dla mnie, resztę rzeczywiście zamrożę na zaś.
Dzien dobry,
Alicjo, a moze by tak lazanie z dynia – probowalam, calkiem niezla
Jak chcesz podam przepis
a tu właśnie o dyniach, popatrzcie sami:
http://www.beawkuchni.com/?bloggerURL=/
Nemo, dodaję: goń się!
Powiało Wersalem.
Alicja, napisz o swoim cieście pierogowym, proszę!
Nisiu,
mąki po uważaniu, ja rozdziabuję w tej mące jedno jajo, tak, żeby się w tej mące „zgubiło, ale niektórzy nie dodają jaja.
A potem powoli dolewam przegotowanej wody, prawie wrzątku – to mieszam z mąką widelcem, żeby sobie łap nie poparzyć. No i tutaj też po uważaniu, lepiej mniej, niż więcej, bo wody zawsze można dodać. To szybko stygnie, wyrabiać, jak już nie parzy.
Tajemnica w tej gorącej wodzie – ciasto jest dość miękkie i elastyczne, no i lepi się wspaniale.
Już mi tu kiedyś podpowiedziano, ze ciasto z powodzeniem można trzymać w lodówce kilka dni, więc tak bez pośpiechu sobie robię.
Lecę Za Róg na pocztę i zakupić papryczkę chili, bo mi wyszła.
– jedno „tej”, pośpiech, pospiech… 🙄
Alicjo, dzięki.Ja robię z ciepłą wodą i samymi żółtkami (patent nowowarpieński), też fajne. Eksperymentalnie podkręcę temperaturę.
Może do tej gorącej wody zaangażować mój atomowy mikserek?… Nie lubię łap obklejonych ciastem.
Byłam teraz w ogrodzie i strąciłam patykiem jabłuszko. Zrobię sobie placuszki-racuszki na kefirze. Mała rzecz a cieszy.
Bardzo lubię ( i wiem, że nie tylko ja jedna 🙂 ), kiedy Gospodarz pisze tak po prostu od siebie i o sobie. Taka bliska więź z wnukiem to coś bezcennego.
Podobnie piękne, jak nad Narwią, kolory jesieni podziwiałam bedąc dzisiaj na burgundzkich drogach.
Magdalo, witaj 🙂
Coś mi się wydaje, że Nemo zna już naszego dzisiejszego gościa, może wkrótce biesiadnika?
Nisiu, jak robisz te racuszki na kefirze? Narobiłas mi smaku 🙂
Wybaczcie, dopiero teraz zauważyłam komentarz Marysi, więc moja uwaga na temat wpisu Magdali nie ma sensu. Sorry nemo 🙂
Magdalo, witaj 🙂 , już bez podtekstu…
Alino,
myślisz, że znam? 😯
Jeśli Marysia to Marylka czyli Knop etc. to bardzo jej się maniery popsuły 🙁 Ubolewam, że sprowokowałam ją niechcący moim życzliwym zainteresowaniem 🙁 Pewnie nie oczekuje z mojej strony nic dobrego i kąsa ze swego ciemnego kącika. Smutno mi 🙁
I jeszcze musiałam zajrzeć do słownika slangu (miejskiego, jak się okazuje 😯 ), bo skąd ja tu mam wiedzieć, co to znaczy „goń się” 🙄
Wybrałam najmniej wulgarne znaczenie :
1. Popularne zbywanie kogoś lub słowko używane w wąskim gronie dobrych przyjaciół
2. Prośba o szybkie oddalenie się delikwenta (natręta), do którego się zwracamy
No to się oddalam do kuchni, bo pora na kolację, a Marysi życzę, żeby nigdy nie musiała sama się gonić np. w berka, bo w grupie zawsze weselej 😉
Posiadacze psów znają jeszcze zapewne inne znaczenie „gonienia się”, ale w dalsze szczegóły nie wnikam 😉
„Wrzask i łopot skrzydeł” – coś mi to przypomina, ale nie pamiętam co 🙂
Chatka, po angielsku pionierskaja kabina , urocza, śliczna, sympatyczna, a jej październikowy opis jest niewinny i pełen ciepła, a to należy w leśną ściółkę wdeptać. Po nas tylko kubły śmieci i trzepak. Będzie nowocześnie. Hura, hura.
Po tym wybuchu starczego gniewu nie poczułem się lepiej. To jeden z objawów starości. Chciałbym zobaczyć zdjęcie brodatego łosia. Każdy może tak napisać, a potem okazuje się, że tak naprawdę to wybitny polski aktor przygotowywał się do roli Kraszewskiego . Uprzejmie proszę o łosia przy rowie dowód osobisty. Cieszy mnie to, że w Polsce istnieją kotleciki jagnięce, domki, teatrzyki, herbata, sól z kwiatów, motyle.
Alino – Przepięknie to wszystko wyraziłaś. Przepięknie 🙂
Tym to dobrze, z takich pasy drzeć.
Placku,
napisałeś za mnie, o tym łosiu, i chatce…
Jak on tak codziennie za tym płotem, to ja bym się zaczaiła z obiektywem, łódka i sosny mogą poczekać 🙄
… ale dwóch brodatych w łóżku… Hmmm… 😉
Placku, trzepakiem chcesz T. Borowskiego zastapic?
czesto mowili mi los, sadzilem, ze to z politowania, dzieki Tobie wiem, ze z zazdrosci, beret mi spadl z wdziecznosci na kotleciki, beda filcowe, trudno, cos za cos
Nisiu,ja robię ciasto na pierogi/uszka zupełnie bez jajek.Po prostu zalewam mąkę( lub jej cześć – do wyboru) wrzątkiem +sól.Odczekuję aż przestygnie i zarabiam na poczatku nożem a potem niestety najgorszy moment trzeba „ręcami”.Bardzo nie lubię tego momentu kiedy w końcu trzeba włożyć ręce do mąki.Dalej już nie mam problemów.Ostatnio kupiłam silikonową stolnicę,którą po uzyciu zwija się w rulonik .Oczyszczanie jest bardzo proste,już nie muszę skrobać granitowego blatu z tego co przywiera .Jeszcze nie próbowałam robić ciasta pierogowego w maszynie kitchen aid czyli malakserze. Może będziesz odważniejsza?ALe czyszczenie takiej maszyny po klejącym się cieście pierogowym może być gorsze od ręcznego wyrabiania.
Nisiu,
ja też się zastanawiam, czy nie walnąć by mąki do miksera – super to on ci nie jest, ten mój, taki zwykły, 4 powykrzywiane w różne strony „nożyki” ma ci on. Dotychczas używałam go do miksowania zup albo owoców – ma ktoś doświadczenie z ciastem?
Wróciłam Zza Rogu, załatwiłam co należy, paszporty trzeba odnowić, pobrałam formularze na poczcie. Poza tym kupiłam paprykę ostrą, fetę do sałaty oraz pomelo – taki chiński grapefruit, nieco słodszy, wielki jak ze 3 normalne grapefruity razem wzięte. Tylko skóra na pomelo jest gruba przynajmniej na centymetr, w porywach więcej.
Zakupiłam także chilijskie czerwone. I dobrze, bo zaraz toast!
Dach przecieka brzydko w pokoju na górce, ledwie skończyli z wstawianiem okien i drzwi, kominem, to znowu dach 🙄
Sama sobie powiem – zachciało ci się domu, babo 😐
Dziewczyny, no co Wy? Nisia ma w tym swoim odlotowym ustrojstwie specjalny hak do robienia takiego ciasta!
Właśnie też tak pomyślałam, Gostuś…przyjrzałam się mojej maszynie i nie bardzo widzę, żebym potrafiła elegancko wyczyścić koło tych „nożyków”, mój mikser się zwęża do dołu, jak ja tam włożę łapę? Miętkie się łatwo wypłukuje, ale ciasto…ciemno to widzę.
Na zmiksowanie dyni się nadaje jak najbardziej.
To za co wzniesiemy toast? Za chatynkę? Czworonogi? Długie, ciemne wieczory? Broń Boże z Borowskim, bo sny potem niespokojne. Może za Nasze gnaty zębem czasu nadgryzione – Alicji, Żaby, Cichala, moje? Najchętniej za odradzający się Teatr Telewizji. Co myślicie? Aroniówkę Haneczkową w kieliszek wlałam, czekam na propozycje.
To pod Teatr?
Nowy – ta roślina na twoich zdjęciach to chyba budleja. Mamy taką małą w ogrodzie i też motyle bardzo ją lubią 🙂 Chyba przyciąga je zapach budlei.
Moje gnaty na własne życzenie – wielogodzinne machanie drutami, ale bo to ja wiedziałam, czym to grozi?! Dowiedziałam się, jak było za późno, przecież to taka niewinna działalność 🙄
Teraz dużo młodych to ma – generacja stukających od dziecka w klawiaturę, również godzinami.
Zdrowie Teatru Telewizji!
Witajcie,
Nagroda (30 minut w kuchni J. Olivera) dotarła. Książka jest pięknie wydana, przepisy interesujące, fotografie wywołują ślinotok, a Jamie ściemnia z tymi trzydziestoma minutami – do deserów używa gotowych spodów do ciast 😉
Monarchy są i u mnie całe lato – ale już właśnie odfrunęły niżej, do Nowego, a potem Teksas/Meksyk.
Odfrunęły kanadyjskie gęsi, zostały tylko te”przywięzienne” leniwe cwaniaki, które wiedzą, że zostaną dokarmione, a woda w jednym miejscu nigdy nie zamarza, bo trzeba utrzymać otwartą trasę dla promu na Wolfe Island i drugą, na Amherst Island.
Koliberki zniknęły wcześniej – te helikopterki malutkie zimują w Meksyku, więc mają trochę do przefrunięcia.
Chippies się pochowały, wiewióry (amerykańska czerwona oraz szare/czarne) nie zasypiają na zimę, penetrują śmietniki za jedzeniem.
Ewo i Witku ? Edmund Chojecki tak opisywał pałac w Bakczysaraju w 1845 r. Rzeczywiście czytając wcześniej takie opisy można się lekko rozczarować. 🙂
„Wszystkie pamiątki przeszłej świetności Krymu odnoszą się jedynie do pałacu dawnych Hanów, starannie do dziś dnia przechowanego. Na końcu głównej ulicy, przez mostek zarzucony na wąskiej i błotnistej rzeczce Szuruk-Su wchodzi się do hańskiego dworca. (…) Wszystkie sale mają zwyczajnie jeden tylko wchód z boku między dwoma filarami zdobnemi w różne arabeski rzeźbą wyrabiane. Po bokach ściany nieoświeconej widać w murze ukryte szafy. Ozdoby dłutowane w drzewie pokrywającem ściany niektórych sal, osłonione są z obu stron szybami szklanemi. Wypracowanie tych ozdób jest prawdziwie mistrzowskie, przedstawiają one naczynia, owoce, drzewa wraz z ptakami różnego rodaju i barwy.. Sufity równie jak ściany pokryte są rzeźbami. Zwykle bywa to kratkowanie nadzwyczaj cienkie, delikatne, złocone i przylepione na tle ciemno czerwonem chińskiej laki. Podłogi, zaściełają maty w różne wzory z trzciny plecione. Oprócz żaluzji nieprzepuszczających słonecznego światła, okna są ze szkła kolorowego. Każda sala otoczona jest dookoła sprężystemi sofami pokrytemi wschodniemi materiami z jedwabiu. (…) Z kobiecych komnat schodzi się do ogrodów zarosłych różami, jaśminem i bukszpanem. W każdym ogródku biją wodotryski, błyszczą marmurowe wanny, w których kąpały się sułtanki używając nastepnie chłodu pod altanami oplecionemi dookoła bluszczem i powojami. Jeden z tych wodotrysków wyrzuca strumienie swych wód w kształcie małego gotyckiego daszku i zwie się fontanną łez.”
I jeszcze fragment opisujące kobiety tatarskie : „Kobiety tatarskie o ile można je widzieć są piękne, czarnowłose z dużemi ciemnemi oczyma, które błyszczą jak węgle spod okrywających je białych kalemkiarów. Niewiasty zamężne obcinają włosy i owijają głowę w białą chustkę, której końce zwieszają az do kolan. Dziewczęta zaplataja włosy w niezliczoną ilość cienkich warkoczy i rozrzucają je na ramionach. Na głowie noszą mały fez czyli czerwoną czapeczkę, którą stroją w złote i srebrne monety. Wszystkie maja upodobanie w klejnotach i rozmaitych niewieścich ozdobach. Dziewczęta i kobiety, których mężowie uczynili ślub wstrzemięźliwości nie używają nigdy bielidła ani żadnych maści. natomiast wszystkie zamężne malują brwi i rzęsy na czarno, twarz na biało i czerwono, paznokcie u rąk i nóg jakoteż pięty na ciemnożółto. Małżeństwa odbywają się sposobem zwykłym na wschodzie. Posag dawniej wypłacany był prosem. Gdy następował odbiór wiana stawała panna młoda strojna w wieniec z kwiatów i okryta cała od głowy do stóp przezroczystą, lekką zasłoną, natenczas z góry sypano na nią proso dopóki całkiem nie znikła w piramidalnym zsypie tego ziarna. Wszakże przekonano się, że dziewczęta małego wzrostu wyraźnie na tym traciły i że za pierwsze usposobienie na żonę na wzrost zaczęto uważać. zgodzono się nareszcie wydzielać w posagu raz umówioną dla wszystkich liczbę miar prosa bez względu na rozłosłośc lub wybujałość panny młodej”
I po kolacji. Była zupa z… dyni ;), smażone ziemniaki, galaretka z cielęcego ogona, sałata, Montepulciano.
Galaretka świetnie smakuje z chrzanem.
Nasza ogrodowa sąsiadka pyta, czy nie chcemy uprawiać także części jej ogrodu. Ona ma już co najmniej 85 lat, jeździ rowerem i ma jasno w głowie (zna wszystkich w okolicy i wie o nich bardzo dużo 😯 ), ale podobno sił już nie ma na cały ogród, bardzo zadbany zresztą. Od paru lat obserwuje zza płotu nasze poczynania i chyba nabrała zaufania 🙂 Zgodziliśmy się od wiosny zająć sporą grządkę, wydelegujemy tam… dynie 😉 I słoneczniki, dla ptaków.
Z klonów złote liście lecą
smutno się zrobiło nieco.
Chippie zasnął w swojej norze,
zimy nie lubi, niebożę.
Gęsi dzikie odfrunęły,
czaple siwe też się wzięły
spakowały i za morze –
bo tu będzie coraz gorzej!
Niedźwiedź gawry sobie szuka,
dla nas płynie stąd nauka –
przynieść drewna do kominka,
przy kominku zasiąść z winkiem 🙂
Zima nam niestraszna będzie,
chociaż biało, mroźno wszędzie.
Choć zawieje i zamiecie –
doczekamy wiosny przecie!
specjalnie dla @alicji:
piers z kaczki a´la zlota jesien(type calvados,he,he…):
dzien wczesniej:
zrobic porzadki w zamrazarce i znalezc piers kaczki,
rozmrozic,
2 winne jablka, 2 cebule obrac i podzielic na cwiartki,
wszystko to wlozyc do polmiska,
posypac majerankiem, czarnym pieprzem i dodac rozduszony zabek czosnku, skropic cytryna i oliwa,
postawic w chlodnym miejscu
dzisiaj:
patelnia na ostry ogien, dwie lyzki oliwy,
najpierw piers ca. 2 minuty z jednej strony podpiec,
obrocic i dorzucic pozostale skladniki,
trzy minuty piec ostro, zwawo poruszajac patelnia,
zalac kieliszkiem calva, zredukowac ogien, przykryc pokrywka
i ca. 5-10 min, pozwolic naciagnac
(hm? holender, brakuje mi polskichwyrazen),
serwowac z bialym pieczywem i czerwonym winem
smacznego!
Rzuć przepisem, nemo.
Mam dyni na kilka zup, dzisiaj zrobię tę na ostro, a potem będę próbować inne przepisy. Może jeszcze ktoś ma swoje sprawdzone przepisy? Przydałoby się mieć w /Przepisach parę i takich, na jesienne dni…
Jak dotąd, jest tylko przepis Magdy, którą podał andrzej.jerzy (o, pytanie – a co z nim?), i ja spróbuję zrobić coś podobnego, minus kolendra, bo chłop nie CIERPI, a jak nie cierpi, to nie. Kiedyś nie CIERPIAŁ koperku siekanego, od lat nie zauważa, że koperek jest w zupach i na ziemniakach 🙄
Asiu,
Mniejsza o niewielkie rozmiary kompleksu, bardziej drażniła nas bylejakosć restauracji / rekonstrukcji, prezentacji tego co zostało. Wszystko po najmniejszej linii oporu. Byle tylko mieć pretekst do sprzedaży biletów, to po co się więcej wysilać.
Alicjo, zerknij tu:
http://www.youtube.com/watch_popup?v=nOOfGQyE2hQ&vq=small
No to macie jeszcze.
Po raz ostatni postanowiliśmy zapuścić się w rejon Wielkiej Jałty. Zachęciło nas zdjęcie pięknego pałacu na okładce przewodnika. Według opisu, miał to być pałac Jusupowa w Koreiz. Udaliśmy się grzecznie pod wskazane miejsce, a tu nic: z jednej strony wysoki mur, z drugiej krymski odpowiednik SANEPID-u. Bez zastanowienia weszliśmy do środka i grzecznie zapytaliśmy. Kierownik placówki wyszedł i pokazał nam furteczkę, gdzie miał być dzwonek. Po zadzwonieniu mieli nas wpuścić do środka. Plan był piękny, tylko dzwonka nie było 🙁 . Nie było też w pobliżu żadnego innego wejścia. Po dość długim spacerze wzdłuż murów, weszliśmy do biura Autonomii Krymskiej, gdzie uprzejma urzędniczka poinformowała nas, że pałac został zajęty przez administrację Prezydenta Ukrainy więc wejść się nie da. Ale za biurem znajduje się placyk z pomnikiem Lenina, i z tego placyku, za sosną da się trochę zobaczyć. Faktycznie, można było zobaczyć ?trochę?, więc W. bez namysłu przeskoczył na sosnę i stamtąd robił zdjęcia. Mam nadzieję, że po publikacji zdjęcia nie zetną tej sosny…
Po obejrzeniu zdjęcia już w domu, doszliśmy do wniosku, że tu musiał zajść jakiś szwindel. Pałac Jusupowa w Koreiz nijak nie przypominał tego z okładki przewodnika. Dopiero później okazało się, że ten z książki to był pałac Djulber (Dulber) ? również raczej niedostępny dla turystów, bo zajęty przez sanatorium dla ukraińskich parlamentarzystów i innych „elyt”, wrrrrr….
Mocno zdegustowani udaliśmy się do Ma(s)sandry. Tym razem, podarowaliśmy sobie wizytę w pałacu, a udaliśmy się od razu do wytwórni wina. Poza samym zwiedzaniem fabryki, zafundowaliśmy sobie degustację. Znaczy ja pełną degustację a W. wzrokowo-węchową ? ktoś musiał dowieźć nas do Rybacze… gdzie już bez oporów wraz z Gospodarzami wypiliśmy pożegnalną (półtoralitrową) butlę wina ? świetne było, szczególnie, że do jakości wina doliczyć należy jakość towarzystwa.
Sorry, to nie to się wkleiło:
http://adamczewski.blog.polityka.pl/2008/11/17/do-bani-taka-zupa-panie-kolumb/
Musiałam przerobić nazwę, po łotrpress nie puszczał:
https://picasaweb.google.com/112958196308416510634/KoreizIMasandra
O przepraszam, dyni mam od cholery, bo wczoraj zużyłam tylko jedną! Druga niech sobie poczeka, aż wyjdzie pierwsza.
@byk,
kaczki nie jadłam dawno, nie mam w zamrażarce, ale poszukam któregoś dnia w supermarkecie. Gorzej z calvadosem, będę musiała poszukać jak nie w największym sklepie monopolowym we wsi, to w wielkim mieście.
Do wielkiego miasta udaję się na weekend – Montreal 😎
Przepis zanotowałam, wrzuciłam do /przepisów.
Teraz udaję się do kuchni, czas zabrać się za zupę.
O, chciałam to samo zacytować, co Małgosia 🙂
Z tamtego tematu:
Moja zupa z dyni
Dynię pokrojoną w kawałki ugotować do miękkości w bulionie warzywnym, dodać pół łyżeczki curry, zmiksować, dodać śmietanki, ewentualnie przyprawić solą i pieprzem. Na suchej patelni przyrumienić bułkę pokrojoną w drobną kostkę, dodać łyżeczkę masła i wcisnąć ząbek czosnku, zamieszać i zdjąć z ognia. Podawać zupę posypaną grzaneczkami, osobno podać tarty parmezan. Zupa powinna mieć konsystencję kremu. To zależy od odmiany dyni i od ilości bulionu.
Bulion może być dowolny. Curry powinno być ostre, można dodać ciut imbiru. Do zupy na talerzu wlać łyżkę oleju z pestek dyni.
O, Nemo dokładnie taką robiłam 2 tygodnie temu 😀
I jak Ci smakowała?
https://picasaweb.google.com/slawek1412/NewAlbum2510112117#5667511215001127378
zaloze sie, ze tak 🙂
Sławku, 😀
A umiesz łosia?
http://wyborcza.pl/1,75248,10536507,Zmarl_ostatni_polski_uczestnik_Bitwy_o_Anglie.html
Pogrzebałam trochę w archiwum jak szukałem tego powyższego przepisu na zupę i wpadłam w nostalgię… Co tu się działo: dyskusje o fałszowaniu wina, Pyra została prababcią, pies jej uciekł, Iżyk doprowadzał Blog do rozpuku , nemo podejmowała niewydarzoną próbę poznania Puchali… Huch 😯
O, i jeszcze Antek był prześwietlany w pozycji kuc(z)nej, a Pan Lulek czekał na nas w Swiętym Michale…
@asia:
ach, to byly czasy, o kazdego pilota wtedy walczono…
a dzisiaj?
peczkami wrzuca sie ich do dziury…
pp Meissnera i Skalskiego (tego od Latającego Cyrku w Afryce) miałam zaszczyt poznać osobiście. Skalski się okropnie zacukał kiedy go spytałam w pełnej sali „I jak to jest być świętym narodowym?” Milczał chwilę, a potem powiedział „Nie mogę powiedzieć łaskawej pani, bo trzeźwy jeszcze jestem”. Pił rzeczywiście ostro i klął w sposób zgoła artystyczny.
No dobra, nawydziwiałam:
– dyni podgotowanej do miękkości miska (jakiś litr z groszem tej pulpy)
– pół czerwonej słodkiej papryki (bell pepper, pękata)
– 1 jalapeno pepper (ostra, zostawiłam tylko 5 pestek – tam ostrość siedzi)
– pół niewielkiej czerwonej cebuli
– świeży imbir, czubata łyżka stołowa, zmielony na tarce o obojetnych oczach
– 1 l rosołku (z kostki, 1 warzywny, drugi kurczaczy)
– sól, pieprz do smaku, 4 ziarna kardamonu, łyżeczka kminku
Na odrobinie oleju podsmażyłam drobno w kostkę skrojoną cebulę, paprykę i jalapeno, jak cebula się zeszkliła, dodałam dynię i zwyczajnie ją podziabałam takim czymś do obijania ziemniaków. Wyszła z tego papka trochę teksturalna, ale wolę takie, niż zupa-krem.
Podgotowałam trochę, w międzyczasie zrobiłam grzanki z żytniego chleba.
Wyszła gęsta zupa całkiem ciekawa, po ostrej stronie, ale następnym razem dodam więcej jalapeno.
Dlatego jalapeno, że to są małe papryczki ostre – ostrość tak naprawdę zależy od tego, ile się pestek doda do potrawy. Chili można kupić suszone, ale nastawiłam się jalapeniowo.
Kolorystycznie pięknie – w pomarańczowej zupie czerwona papryka i zielone jalapeno. Nie widzę potrzeby dodawania smietany – myslę, ze to dobry pomysł dla złagodzenia ostrości dla tych, co niekoniecznie ostre lubią.
Zapodam ocenę za chwilę, głodomór właśnie ante portas.
Chałupkę mam, brakuje mi łosia 🙁
Pan mąż zażyczył sobie kurczaka w cebuli. Wykonałam. Nie wiem, co będzie, ale dopilnuję, żeby zjadł 😉
raz bylem w gosciach na tak zwanym „kürbisfest”…
wszystko bylo z dyni: od przystawki do deseru
(nawet pieczywo,sic!);
od tego czasu omijam dynie,
oczywizda z wielkim szacunkiem,
wielkim lukiem…
@byk
Co za dużo, to…
Ci Twoi gospodarze
mieli dyni w nadmiarze 😉
Na hasło – zupa z dyni głodomór zastygł, chociaż „ładnie pachnie” padło wcześniej z przedpokoju. Może miał jakieś złe wspomnienia z przeszłości, ale to nie ja gotowałam.
Było 2.5 l zupy….było, ja liczyłam, że na jutro zostanie 🙄
Grzanki z wczorajszego, nieco podeschłeho już żytniego chleba bardziej mi tu pasują, niż z bułki, ale to kwestia gustu.
Ocena entuzjastyczna, chociaż na hasło „zupa z dyni” podchodził do talerza jak kto do jeża (jerza). Podobno jalapeno właśnie dodało tego czegoś.
Zastanawiałam się nad ząbkiem czosnku, czy dodać do zupy na koniec, ale postanowiłam nie kombinować więcej. Następnym razem grzanki na maśle z czosnkiem.
Dobranoc.
Czy Nowy znowu prześle nam kwiaty i motyle? Mam wtedy łagodne, miłe, pół godziny kawowe o poranku.
Nemo, smakowała 🙂
Ewa (20:21),
piękne okoliczności Mas-sandry, szczególnie ta piwnica 😉
No niestety, kierowca degustować może na koniec dnia. A na degustację w takiej winiarni trzeba poświęcić sporo czasu, bo mimo, że łyczek niewielki, to jeszcze trzeba przełyk przepłukać wodą, odczekać… im po jakimś czasie kubki smakowe dostają rozkojarzenia, nie wiedzą już, co czują.
Bardzo miłe mam wspomnienia z małej winnicy z RPA, gdzie akurat byliśmy jednymi przejezdnymi, wstąpiliśmy do – i właścicielka poświęciała nam sporo czasu, opowiadając o swojej winiarni, poczęstowała…zakupiliśmy cały karton różnych win. Kierowcą była Jadzia, popijała wodę, ale na koniec dziennej trasy próbowała troszkę.
http://alicja.homelinux.com/news/RPA-Marzec.2009/06.Winnice_etc/23.Winnica%20Klein%20Genot%20w%20Franschhoek.jpg
Małgosiu, właśnie nie jestem pewna, czy do pierogowego ciasta hak czy ten trójkąt?
Alino, racuszki są proste jak dzień dobry.
Na jedną żarłoczną albo dwie skromniejsze osoby robisz tak:
Do miski wbijasz jajko, lejesz butelkę kefiru (taką standardową, ćwiarteczkę), bełtasz trzepaczką, dosypujesz mąkę – na oko, tak, żeby ciasto było gęstsze niż na naleśniki (gęstość wypróbujesz za pierwszym razem), do tego sól i pół małej łyżeczki proszku do pieczenia. Bełtasz trzepaczką bardzo porządnie. Można już robić placuszki, a można odstawić ciasto na kilka minut, to mu dobrze zrobi, a w tym czasie np. pokroić kwaśne jabłko na nieduże i cienkie kawałki (inna szkoła każe trzeć na grubej tarce, ale ja wolę takie konkretniejsze – to zresztą też sama wypróbujesz). Albo przygotować małe owocki typu jagody, poziomki, truskawki w kawałkach, leśną mieszankę itp. – mogą być mrożone. Dokładasz tego do ciasta tyle, ile Ci się podoba. Ja lubię sporo, ale żeby jednak ciasto też było konkretne. Rozgrzewasz tłuszcz na patelni – może być oliwa, ja biorę smalec plus dla zapachu trochę masła koniecznie. Kładziesz łyżką (ja używam takiej dużej, sałatkowej) placuszki na rozgrzany tłuszcz. Jak się usmaży jedna strona, przewracasz. Jak się usmażą obie – kładziesz na chwilę na papierku, dla odsączenia. Potem sypiesz cukrem pudrem i jesz, wydając okrzyki zachwytu.
Ja dzisiaj wydawałam. Przypuszczam, że jest to sprawa mąki. Użyłam „poznańskiej puszystej, idealnej do pierogów” Lubelli. Chyba będę ją stale kupować.
Powodzenia i smacznego.
Sporo napisałam, ale to się robi „ino mig”.
Ja jeszcze na chodzie, to się dopiszę do tych racuszków, u nas na pd.zachodzie Polski, gdzie lud przybył głównie zza Buga, tak zwane blinki (pewnie o tym już dawno pisałam, parki i inne okoliczności wspaniałego jedzenia) były po drodze ze szkoły w różnych domach – zawsze smażone osobno, a do tego konfitury, jakie tam akurat były albo kwaśna śmietana.
Ja lubiłam cieniutkie i z cukrem-pudrem lekutko.
Nie musi być kefir, może być kwaśne mleko i tak jak Nisia pisze, koniecznie kapkę proszku do pieczenia i mąka do zrobienia ciasta jak naleśnikowe gęste.
Takich mąków już ni ma, takich kwaśnych mleków też nie 🙁
Ja spróbowałam kiedyś z tutejszą maślanką, która wcale maślanką nie jest, tylko takim na maślankę niby zrobionym mlekiem (buttermilk, dodaje się do pełnotłustego mleka bakterię tę tam…).
Dobre, bo pasuje kwaskowatkością i tak dalej, ale to już nie to 🙁
No widzisz, kochana, a moje z mąki pierogowej Lubelli i kefiru z Włoszczowy (mój ulubiony obok kefiru z Łowicza) – były takusie jak mama smażyła.
Choć mama rzeczywiście używała kwaśnego mleka.
I faktycznie, można z dżemem. A można z jakimś sosem, bo one nie mają w sobie cukru wcale. Tylko trzeba jeść zaraz po odsączeniu, bo jak wystygną, to się zrobią gumiaste.
Dobranoc!
Dzień dobry w środku nocy,
Jeśli ktoś jest pierwszy, to ktoś musi byc ostatni. Zanim zgaszę lamkę, kilka słów.
Danuśka (9:40) – dziękuję, You made my day 🙂 🙂 🙂
Ja też lubię wpisy Gospodarza o domku nad Narwią. Czytając przypomniał mi się zapomniany, maleńki tomik Izabeli Górnickiej „Przez ucho igielne”, a w nim:
Pejzaż szczęśliwy
Jest stół
i łóżko stare
piec kaflowy z drewnem
i kanka na mleko
jeszcze grzyby suszone na sicie
słoiki
jadło i woda
Zatem dom drewniany
w nim wszystko
bo ciepło
my
i bez reszty
Zakochana Autorka dedykowała to swojemu Danielowi…
W moim domu rodzinnym kuchnia (jako lokal) była taka, że 6 osób zasiadało do stołu całkiem sporego, któraś z nas (Baśka albo ja) przy przy piecu, smażąc bliny, ale to nie przeszkadzało, bo uczestniczyło się w rozmowie przy stole i przy piecu. Taki obrazek w oczach i pamięci. Te klimaty se ne vrati, ale przypomina towarzyską kuchnię, Nisiu. Tu się coś kuchci, podsmaża, Rumik domaga się uwagi, jacyś ludzie rozparci na kanapkach bynajmniej nie kulinarnych – to je to! Całe towarzycho pod ręką, rozmawiamy, byle tylko Rumik nie przemawiał do Kota przez 20 minut 😉
Że myśmy tego nie nagrały?! To było piękne 🙂
Chyba się udam powoli w te tam objęcia.
Pyro,
Specjalnie dla Ciebie.
Dzisiaj nie robiłem zdjęć, ale wklejam Ci jeszcze jednego motylka (uważam, że piękny) i kilka zdjęć jako wspomnienie lata…
Może do porannej kawy wystarczą…
Dobranoc, a Jolinkowi i zaraz wstającym – Dzień dobry. 🙂
Nie wstawiłem przecież linka, przepraszam
https://picasaweb.google.com/takrzy/MotyleIWspomnienieLata#slideshow/5667618843881515170
🙂
Asiu,
Oczywiście, że krzew nazywa się budleja, budleja Davida (Buddleia davidii), po angielsu Butterfly bush, czyli krzew motyli.
🙂
http://www.youtube.com/watch?v=4sMc-p19FIk
dzień dobry ..
z rana chińskie balety … Nowy śnij miło …