Jestem rybożerny
Świeże sardynki przed wejściem do piekarnika
Uwielbiam ryby i nie ukrywam tego. Zaraziłem tym całą swoją rodzinę. Nie było to trudne, bo po prostu ryby są pyszne. Nie mają jednak zbyt wielu zwolenników nad Wisłą, Odrą czy Bugiem. Trzeba jednak powiedzieć, że kilkadziesiąt poprzednich lat skutecznie Polaków mogło zniechęcić do ryb. I to w bardzo prosty sposób. Po prostu nie było ich w sklepach. I ludzie od nich odwykli.
Pisałem już parokrotnie o norweskich farmach łososi i dorszy. Zwiedzałem je i zachwyciłem się tym eksperymentem. Choć prawdę mówiąc coś, co trawa już tyle lat i daje takie rezultaty przestaje być eksperymentem a staje się normalną metodą hodowlaną.
Zupełnym przypadkiem sięgnąłem na półkę mojej biblioteki i wyciągnąłem książkę (też tu omawianą) Marka Kurlanskyego poświęconą właśnie dorszowi. Znalazłem tam fragment, o którym nie pamiętałem. Otóż pierwsze norweskie próby z hodowaniem dorszy były przeprowadzone kilkadziesiąt lat temu. W czasach gdy liczba dorszy w morzach spadła drastycznie. Wtedy to Norwegowie zaczęli rybę tę hodować w stawach. Dawało to wprawdzie dobre rezultaty, stada dorszy rozrastały się ale koszty były tak duże, że hodowcy nie mogący znaleźć nabywców stracili zainteresowanie. Ponownie zajęli się tym w ostatnich latach i w nieco inny sposób. Farmy rybne ulokowane są bezpośrednio w morzu czyli w fiordach a nie w sztucznie wykopanych stawach.
Przy okazji dowiedziałem się skąd hodowlane dorsze mają aż tak pięknie białe mięso. Otóż na kilka dni przed odłowieniem są one na diecie. Po prostu przechodzą przymusową głodówkę.
Ostatnio znalazłem wsparcie w moich rybnych pasjach w książce angielskiego kulinarnego półboga czyli Jamiego Olivera. On też zachęca swoich czytelników do diety rybnej. I ma argumenty podobne do moich. Może więc wespół w zespół poprawimy dietę i wyspiarzy, i mieszkańców mazowieckiej niziny.
Gotowanie ryb budzi obawy u bardzo wielu osób – twierdzi Jamie. A szkoda, ponieważ ryba jest kolejną ofiarą naszego oddalania się od naturalnych źródeł pożywienia. Nie zliczę osób, które twierdziły: ?Nie lubię ryb”, a na pytanie: „Jakie jadłeś?”, odpowiadali: „Łososia” – po czym okazywało się, że spróbowali raz kawałek wysuszonego łososia, z którego w ciągu godziny zostały wygotowane wszystkie cenne składniki. Albo stwierdzały: „Nie znoszę ryb, bo śmierdzą” – i tak dalej… To mi przypomina dziecięce odzywki: – Nie lubię tego. – A próbowałaś? – Nie!
Karmazyn czeka na oczyszczenie
eraz parę argumentów dietetyków. Ryby stanowią niezwykle bogate źródło białka. Ponadto mają bardzo różnorodne smaki, które można wydobyć dzięki przyrządzaniu na różne sposoby: grillowaniu, pieczeniu lub gotowaniu na parze. Istnieje naprawdę bardzo wiele gatunków ryb, którymi warto się delektować.
Obecnie nie zawsze trzeba kupować świeże ryby, ponieważ wybór mrożonych jest bardzo bogaty. Kiedy jednak zdecydujesz się na zakup świeżego produktu, zaufaj swoim zmysłom – w tym przypadku będę może nawet lepszym niż Jamie doradcą. Jeśli ryba wydziela nieprzyjemny zapach lub podejrzanie wygląda, po prostu jej nie kupuj. Jeśli ma oczy zmętniałe i zapadłe zostaw ją w sklepie. Jeśli odpadają jej łuski a skrzela są sine nawet nie myśl o obiedzie rybnym.
Gdyby istniała niezawodna zasada kupowania ryb, brzmiałaby ona zapewne tak: zaprzyjaźnij się z właścicielem pobliskiego sklepiku rybnego, a wtedy zakupy zawsze będą udane. Przybywa więc możliwości, a topnieje liczba wymówek.
Ryba w galarecie
Wszyscy powinniśmy jeść więcej ryb. Zawsze powtarzam za Oliverem: Japończycy mają najdłuższą średnią długość życia na świecie, a podstawą ich diety są przede wszystkim ryby. Czy może być lepsza rekomendacja?!
Komentarze
Ryby jadam rzadko, a gdy jadam, bardzo mi smakują. Ale nie czuję potrzeby częstego jadania. Najbardziej mnie pociąga ryba faszerowana w galarecie. Przepadam za rybą w kulebiaku i w pierożkach.
Nie przemawia do mnie skojarzenie z długością życia, bo nie wykluczm, że Japończycy żyją długo od jedzenia tofu i trepangów, a nie ryb. Są bowiem dowody, że od czasu do czasu zjedzenie ryby życie jedzącego gwałtownie przerywa 🙁
Uwielbiam!
– W każdej formie, pod każdą postacią!
Ja nie pod każdą. Koreczki anchovis zupełnie mnie nie rajcują. Zresztą i świeże sardynki z rusztu przyprawione, jak przyprawiają w Maroku, do mnie nie przemawiają. Poza tym Maroko jest rajem kulinarnym.
Aha, to, co napisałem o przerywaniu życia jedzącego, dotyczy właśnie Japonii przede wszystkim.
Wpadłem i wypadam, bo wpadłem tylko na czas dodrukowania czegoś, co nie tak się wydrukowało.
Zaletą wirtualnych uczt jest to, że kulinarny sęp może spożywać akademicki piernik z rybą w galarecie i żyć zdrowo, długo i szczęśliwie. Mamy karp w galarecie z chrzanem – szczyt Olimpu.
A capello – Czy miałaś na myśli Jamiego Olivera ? 🙂
i ja tez jestem rybozerny
a cappello
😯 te scisniete odpady ociekajace tluszczem tez?
Kiedyś miałam, Placku – ale mi przeszło (dziesiąty akapit* 😉 )…
*cenzor obyczajowy szaleje 😆 – nie pozwolił mi (3x!!!) podlinkować pod ów dziesiąty akapit tekstu o następującym adresie
http://basiaacappella1.wordpress.com/2009/03/31/fat-the-issue-of-c l a s s-the-issue-of-freedom/#respond
(zaciekawieni będą musieli przekopiować i usunąć spacje 😉 )
Pytajniku – nie jadam w fast foodach ani ready-made, ani podobnych… – prawie nigdy (zaniedbywalne statystycznie… ) 😀
a cappello jestem teraz znacznie spokojniejszy. prawde mowiac to tak myslalem, ze ta rybna deklaracje jest troszeczke skrzywiona 😉
Powiedzmy – publicystycznie przejaskrawiona… 🙄
w słusznej sprawie… 😐
Witam, bardzo podoba mi sie wydanie tej ryby w galarecie, czym ona jest udekorowana, plastry jajaka i co jeszcze daje osiagnac ten kolorek?
inaczej groziloby zabalonowanie 😆
pierwszy raz zwrocilem uwage na takie okreslenie 😆 hahaha coolowate
zaledwie kalka z panoszącego się narzecza… 😎
(miała swój dobry cel – dać odczuć ofensywność, ba agresywność retoryki-frazeologii, jakiej używają niektórzy „antyotyłościowcy”)
A capello – Bardzo ciekawy artykuł. Czy znalazłaś już odpowiedzi na zadane w nim pytania ?
Nie wiem czy jeść ryby, czy je ratować przed zagładą. Codziennie rwący potok informacji. Samych naukowców mamy już pewnie miliard, a każdy z nich ma asystentów którzy marzą o wydaniu książki i własnym programie telewizyjnym. Na szczęście jestem pewin, że na małej wyspie na Pacyfiku szalony naukowiec-szef pracuje nad krzyżówką karasia, prosęcia i jabłka.
To samo z muzyką. Była Irena Santor i Alibabki, a teraz orgia głosów, ale nikt nie potrafi całować. Boli mnie kolano, w niedzielę spadnie deszcz 🙂
Placku (dzięki!), w socjalistycznym podziale pracy ja pytam, odpowiadają moi Szanowni Czytelnicy… 😎 – na ogół nieprzeciętne Bystrzaki i Talenciaki (czasem Nieco-Niesforne, tym lepiej!) 😀
„Nikt” nie potrafi całować?!… 😯 Wielkie nieba, w jakim Ty się obracasz towarzystwie by mieć podstawy do aż tak orgiastycznie zabalonowanego kwantyfikatora?!!! Szok, po trzykroć szok!
😉
Ja tez w kazdej postaci, a swieze sardynki mam przy kazdym grilu.
Moje wspomnienia z PRL sa nieco inne, jesli chodzi o zaopatrzenie w swieze ryby. Pod koniec lat szescdziesiatych dobra rybe mozna bylo w Zabrzu lub Gliwicach kupic bez problemow. Byly sklepy rybne, albo stoiska na bazarach. Obok obligatoryjnych, sledzia lub dorsza nagle pojawil sie nieznany dotad halibut, tunczyk czasem i inne jakies, ktorych juz nie wylicze bo ich nie znalem przedtem i ktore potem tez zniknely z lady, prawdopodobnie na wskutek braku powodzenia. W pamieci mam bardzo przystepne ceny, do 20 zl za kilo. Byly tez egzotyczne gatunki do 10 zl. Ze wspomnien pozostalo mi wedzenie halibuta. Wsrod przyjaciol mialem takich, co zaczeli sie interesowac kulinariami i kuchnia i przez nich wpadlem w ogole na te nowe ryby. To jeden z nich wpadl na to, aby wedzic halibuta (12 -16 zl, jesli mnie pamiec nie zwodzi). U mnie byla wedzarnia, wiec kto mial jakis pomysl w tym kierunku, to musial przyjsc do mnie. To jest ale inny rozdzial i innym moze razem opowiem.
Dzien jest ladny i dosc cieply. Milego piatku jeszcze zycze.
pepegor
A capello – Miałem na myśli całowanie lub ocieranie się o skrzydła muzy, ale podejrzewam, że mój komentarz dyktowała gorycz zawiści – uwielbiam młodość w każdej postaci 🙂
Moje ichtiologiczne wspomnienia także zawierają ławice świeżych i tanich ryb, pamiętam też początkową niechęć Społeczeeństwa do ryb antlantyckich, pewnie dlatego, że nasze należały do RWPG.
Chciałbym się przeprowadzić do Sardynii. Długowiecznością dorównują Okinawywczykom, rybę mają w nazwie, piją wino, język łatwiejszy.
jestem pod wrazeniem dociekliwosci i wyobrazni dorotala. tyle szczegolow odczytac z tak zamglonej fotki 😯 to wyraz wielkiej wyobrazni. gratuluje 😐
Bez odnoszenia sie do niektorych komentarzy ryba zacna jest nie tylko na swoje wlasciwosci, ktore podobno posiada, jest to wspanialy material kulinarny.
Faktem jest, ze u Japonczykow nie wystepuja prawie wcale zawaly serca to cenie to, ze wykorzystuja swoje rodzime artykuly morza.
Ryba smierdzi w takim samym stopniu jak ludzie mowia, ze smierdzi im baranina.
W sumie to rzecz gustu abstrachujac od swiezosci.
Karp. ktorego kupuje 3 km od Bydgoszczy kosztuje 10 zl za kilogram i po uwedzeniu przeze mnie jest po prostu rarytasem jak i zupa z niego robiona.
Ale jak pytam Pana, ktory mi ryby sprzedaje i po ilosci stawow mercedesem zdaje sie powinien jezdzic, mowi: ze zarabia troche przed swietami a w ciagu roku, to tak sobie. I patrzac po okolicy – bardzo tak sobie.
pozdrawiam
Lub na Sardynię. To przez dręczące mnie myśli o półbogu. Obciążanie winą obcych jest jedną z tajemnic długowieczności. Czekam na odpowiedż dotyczącą ryby z jajkiem.
Według filmu „The End of the Line” stary człowiek wyłowi ostatnią rybę w 2048-mym roku. Będę miał wtedy 98 lat, dlatego już teraz parę puszek sardynek w szafie to program minimum.
ja rybki lubię .. i jem sporo w postaci łososia wędzonego, śledzi i tuńczyka oraz sardynek w puszkach .. nie jem zup rybnych bo nie .. 😉 .. grillowane i smażone bardzo lubię .. karp pycha w galarecie .. o chyba sobie zrobię jakąś rybkę po grecku bo mam smaka …
wyszło słonko na chwilkę a ja chcę na cmentarz jechać by posprzątać trochę to słoneczko by się przydało ..
Link ciekawy. Dlaczego miałoby dziwić, że nie mają ML za złe tego czy owego. Kolorowe czasopisma pełne są rozmów z różnymi paniami o tym, co lubią i jak, a także, że często najlepiej wychodzi to, co przypadkowe. Nie mam nic przeciwko tym paniom, każdy ma swój sposób na życie, niektórzy lubią też opowiadać o sprawach, które innych krępują. W niektórych przypadkach ten styl życia jest wielorako uwarunkowany. Mam jednak trochę żalu do szanownych redakcji, że się w tych opowieściach lubują i starają się taki styl bycia przedstawiać jako wzorzec. Zasada, że pieniądz nie o(m)let, po przekroczeniu pewnej granicy bardzo źle mi pachnie.
Stanisławie – Miały za złe, ale mniej niż…zresztą artykuł nie potrzebuje kawy, a ja tak 🙂
Nie mam z tymi paniami nic wspólnego, to że głowa mocarstwa nie wie co to jest seks nieco mnie niepokoi, ale po to ma doradców. Z drugiej strony twierdził, że tego nie zrobił. Zadziwiający paradoks.
Wędzony karp jest wyborny, na wagę złota. Stąd mniemania, że w Polsce tanio jak barszcz 🙂
Moja ulubiona ryba
Pogoda bezchmurna, śnieg znika, przepiękny dzień 😀
Podpisałam obrazki i trochę jeszcze dołożyłam uprzednio przemieszawszy 😉 Inne dodam później.
Lokalny cantautore liparyjski , którego spotkaliśmy raz o zachodzie słońca w pobliżu dawnej kopalni kaolinu. Spiewał wtedy coś innego, tutaj świętuje 90 urodziny pewnego profesora…
Jolinko, po grecku też lubię.
Dzień dobry Szampaństwu.
Ryby! Bardzo lubimy, jemy więcej, niż jakiekolwiek inne mięso, pod każdą postacią, zapuszkowane też (szprotki wędzone w oleju z Rygi 0 mniam!).
Anchovies – pyszne, chociaż sakramencko słone, ale pod kieliszek czegoś zmrożonego i niesłodkiego – wspaniałe. Wszystkie marynowane – moje!
Omijam jedynie węgorze, nie lubię wijców pod żadną postacią, nawet pod postacią ryby.
Temat rybny przewija się w zdjęciach zjazdowych. Wychowałam się nad stawami, Dziadek łowił ryby, a ja czasem z nim. W tym roku też wędkowałam. Trafił mi się wieloryb, którego puściłam wolno…
http://picasaweb.google.com/alicja.adwent/Polska2010PomorzeZachodnie#5533149364591875986
p.s.Fugu nie polecam! Chyba, że to jest „Zupa z ryby fugu” Nisi 🙂
Najbardziej lubię rybę przyrządzoną najprościej – osolić, opieprzyć, kapka mąki – i na patelnię. Niech żyją rybacy i wędkarze!
http://alicja.homelinux.com/news/Na_ryby/images.html
Dziędobry na rubieży.
Alicja rację ma wielką z tymi rybkami najprościej – do dziś pamiętam, jak smakowały krasnopiórki czyli wzdręgi złowione w jeziorze przez wujka Stefanka i usmażone przez ciocię Winię na patelni, na chrupko…
Najbardziej lubię ryby dobrze usmażone w dobrej smażalni – na przykład w Świnoujsciu u pani Joli na promenadzie albo w barze Krewetka. Albo w smażalni Rybak w Mrzeżynie („mąż łowi, żona smaży”). Albo u Rewińskiego w Kołobrzegu. Żeby było właśnie prosto: świeża ryba, śladowe ciasto, świeży olej, świeży chlebek. Kergulena, dorsz, sola, antar, halibut, łosoś najlepiej bałtycki, okoń morski, sum nilowy – takie i wiele innych można spotkać nad morzem.
Figlasy typu rosołek z pierogami z leszcza (Nowe Warpno) albo inny rosołek, z pulpetami (u Rewińskiego w Kołobrzegu) też lubię. W galarecie – jak mi kto zrobi…
W ogóle rybę musi mi ktoś zrobić, bo jak robię sama, to potem nie mogę jeść. Chyba wątpia robią mi jakieś sztuki.
Sardynki z grilla w Locronan byłyby pyszne, gdyby ich nie polano świeżą oliwą – nie lubię oliwy, wypycha mi oczka na słupki.
Największy cymes: ryba smażona (może być karp, ale niekoniecznie) na Wigilię – w towarzystwie kapusty z grzybami… To już niedługo.
Stara Pyra się wita.
Ryby, rybki, rybeńki – to jest to. Dziecię moje domowe głupiutkie, jada tylko pstrągi i dorszowate; a – i jeszcze makrele wędzone. Ja żaś czekam kiedy to-to sobie wyjedzie i wtedy śledziuję sobie, leszcze smaże i w sosy pakuję i inne łakomstwa uskuteczniam.
Dzisiaj na obiad mintaj smażony.
Wygrzebałam niezłą (i smętną) ciekawostkę, a propos zgody narodowej, a przynajmniej jej perspektyw. Otóż od Powstania Styczniowego minęło 56 lat kiedy Naczelnik Państwa, przyznał wszystkim, żyjącym weteranom stopień podporucznika, mundury itp, a wielu krzyż Virtuti Militaqry. Piękny gęst dla starych powstańców. Prasa drukowała listy awansów i odznaczeń. I oto, do kancelarii Belwederu wpłynął list oburzonego starszego pana, kwestionujący krzyż dla XVZ – nie należy wspierać wrednych zwolenników Mierosławskiego. To niegpdne. Pod ścianę takich, a nie krzyże odznaczenia wojskowego.
Rozumiecie? Po 60-ciu niemal latach powstaniec z innej frakcji to był dla niego śmiertelny wróg! JP skarżył się na to w jednym ze swych wykładów dla oficerów garnizonu warszawskiego w 1924 roku.
Czy my wsię jeszcze kiedyś czegoś nauczymy? Wątpię.
fugu to jedyna zywnosc, ktora czlonkom rodziny cesarskiej nie jest podawana. nie jem i jesc nie bede, chyba ze mnie z rodziny wypisza 😆
Ryby to jest to!
Dzisiaj na obiad placki ziemniaczane i roladki z wędzonego łososia nadziewane pastą twarogowo-chrzanowo-koperkową 😆
Pogoda piękna. Słonecznie, bezwietrznie i te cudowne jesienne kolory. Bajka 😆
Pyro, to banał, choć bardzo boli. Jako bardzo młody człowiek (24) miałem okazję poznać stosunki polsko-polskie emigrantów w Londynie. To była niesłychana nauka polityki dla mnie. Często paranoiczne zachowania dotyczyły ludzi w zasadzie niezwykle zacnych. Przypomina się dosłowne a nie, jak chciał autor ironiczne, rozumienie „bo paraliż postępowy najzacniejsze trafia głowy”.
Zrozumiałe, że czerwoni byli wrogiem podstawowym, bo wspólnym dla wszystkich. Ale koledzy w cvzymkolwiek różniący się byli wrogami stokroć bardziej znienawidzonymi. W większości też byli to towarzysze broni z polskiej armii na Zachodzie.
nadmierne dostrzeganie jesiennych kolorow, jasnych albo wrecz odblaskowych kolorow jest tylko i wylacznie wzmocnieniem i potwierdzeniem mentalnosc typu: mi idzie dobrze
bardzo niebezpieczne
Pyro,
czy tam u Was, na wschodzie, też tak pięknie?
Eh, przypomniały mi się grube płaty halibuta z lat sześćdziesiątych 🙄 To była moja ulubiona ryba, ani jednej ości 🙄
Nie rozumiem narzekań Gospodarza na brak ryb w Polsce w ostatnich kilkudziesięciu 😯 lat. Pomijam ryby łowione przez mojego ojca, ale polskie rybołówstwo miało się całkiem nieźle i ludzie nawet grymasili na te różne dalekomorskie przysmaki, a zasoby Bałtyku i Morza Północnego nie były tak zdziesiątkowane jak teraz 🙁 Pamiętacie beczki ze śledziami, a te – z ikrą i mleczkiem, do wyboru, do koloru? I nie było w nich robaków, co teraz jest nagminne i dlatego sprzedawane są jako filety, żeby ludzi nie zbrzydzić 🙄 Dorsz był rybą tanią i pospolitą, wędzone makrele i piklingi nawet w wiejskich sklepikach… Wtedy karp z brudnego stawu był świątecznym rarytasem, czego dotąd nie pojęłam i nadal nie jadam 🙁
Swieża ryba (tuńczyk, miecznik etc.) z grilla, polana mieszanką świeżej oliwy, soku z cytryny, zielonej pietruszki i odrobiny czosnku to najwspanialsze jedzenie pod słońcem. No, może nie dla zwolenników sadło-masło 😉
W norweskie stawy dla dorszy nie wierzę 🙄 Gdzieżby miały być wykopywane w tych fiordach? 🙄
Największym problemem w hodowli narybku dorszowego było właściwe żywienie rybich larw, za dużo ich zdychało i procedura była nieopłacalna. Obecnie problemem jest zbyt wolny przyrost masy mięśniowej ze względu na zainteresowanie ryb seksem 🙄 U łososi ten problem rozwiązano fundując im podwodne oświetlenie (lubią tylko po ciemku 😉 ), z dorszami jest podobnie, ale żółte światło jest mało skuteczne, może niebieskie lepiej się sprawdzi 😉
A u mnie dziś na obiad smażony dorsz, właśnie taki przyrządzony najprościej. Do tego surówka z kiszonej kapusty.
Ja także pamiętam, że z kupnem ryb nie było w zasadzie wiekszego problemu, przynajmniej na Wybrzeżu. A ile było wówczas sklepów rybnych, całkiem dobrze zaopatrzonych. Po prostu ryby nie były zbyt popularne.
Pepegor wczoraj wspomniał, że jarząb będzie drzewem 2011 roku. Mam nadzieję, że mój mały jarząb, którego zwę po prostu jarzębiną, zmobilizuje się w przyszłym roku i zacznie szybciej rosnąć.
Pyro – Czy ten starszy pan zaprotestował w tak oburzająco niecywilizowany sposób ? To dla mnie bardzo ważne.
nemo 🙂 to ze ryby po seksie sa do niczego juz mi sie kiedys o uszy obilo. interesuje mnie jakie to moze miec przelozenie na rybozercow?
toz to tez bardzo niebezpieczne
Jarząb będzie drzewem roku 2011, ale nie jarząb zwyczajny zwany jarzębiną, tylko rzadka w Polsce odmiana jarząbu brekinii lub brzęku. Ten jarząb (po niemiecku Elsbeere) preferuje Kaukaz i Europę południową, podobnie jak jarząb domowy (Sorbus domestica, niem. Speierling). Nasz kolekcjonujący rzadką roślinność przyjaciel z Locarno bardzo chciał mieć j. domowy z Polski, ale nie znaleźliśmy. W jego ogrodzie rośnie taki jarząb z innej okolicy, ma jadalne owoce jak małe jabłuszka, robił z nich nawet konfitury.
Jestem sosną rozdartą. Placek A domaga się bym zaprotestował, Placek B z pokorą godzi się na wszystko (wybór liter nastąpił drogą losowania). Tak, prędzej czy póżniej nastąpi zgoda, ale teraz się gotuję 🙂
Placku,
zdradzisz, od (do?) czego się tak gotujesz?
Polski żaglowiec Fryderyk Chopin stracił dwa maszty. Drfuje okolo 160 km na południowy zachód od Wielkiej Brytanii. Holowanie do portu zajmie około dwóch dni. Na pokładzie, poza scisłą załogą, 37 gimnazjalistów.
Zdradzę – Przebaczysz i posadzisz wiosną niezapominajki ? 🙂
Dziękuję Jotko – 3 statki w drodze (5 godzin), helikopter na wszelki wypadek. 47 osób.
Czuję się do głębi poruszona, oburzona …… etc.. 😯
Zakłócanie, ba zgoła uniemożliwianie, seksu łososiom budzi mój stanowczy sprzeciw 👿
Co na to ekolodzy? Czy śpią? Pozostają obojetni na wyrafinowane tortury względem niewinnej natury? 🙄
Niezapominajki wysiewają się w lipcu, przesadzać można we wrześniu. Moje decydują same, gdzie urosnąć 😉 Gdzie je sobie życzysz, Placku?
Placku,
mam nadzieję, że zechcesz mi wybaczyć to bezduszne zjedzenie na obiad … placków ziemniaczanych 😥
Łososie również przepraszam. Czy aby nie powstało ostatnio u nas jakieś Towarzystwo Profesjonalnych Przepraszaczy? Może powinnam się tam zapisać? 🙄
Dorotolu, to ten przepis.
Ryba faszerowana
70 ? 80 dag filetów z morskiej ryby( najlepszy jest dorsz bez skóry ale mogą być też ryby słodkowodne),duża cebula , 2 jaja, garść rodzynek, 3/4 szklanki tartej bułki sól, pieprz.
Na wywar: pół opakowania krojonej mrożonej włoszczyzny, łyżeczka vegety lub innej warzywnej przyprawy, mały liść laurowy,5 ziaren pieprzu i 5 ziaren ziela angielskiego
Potrzebne jest też opakowanie aptecznej gazy wielkości 50 cm X 1 m
Na galaretę: opakowanie żelatyny wieprzowej instant.
Do przybrania galarety: 2 – 3 jaja na twardo, kawałek ugotowanej marchwi
1.W rynience do gotowania ryb lub w szerokim garnku umieścić włoszczyznę, wlać 3 litry wody, dodać ziarna pieprzu i ziela angielskiego oraz liść laurowy, sól do smaku i gotować przynajmniej 15 minut.
2.Rybę umyć, pokroić na kawałki i zemleć w maszynce do mięsa wraz z obrana i pokrojoną na kawałki cebulą.
3.Do mielonej ryby dodać jaja, tartą bułkę i wyrobić bardzo dokładnie. Dodać następnie rodzynki, sól i pieprz i jeszcze raz wyrobić masę.
4.Płat gazy ułożyć na dużej desce do mięsa i złożyć na pół, tak aby powstał płat 50 x 50 cm . Wyłożyć na gazę masę rybną, uformować wałek takiej długości, aby zmieścił się on w garnku lub rynience. Owinąć wałek masy rybnej w taki sposób, aby podczas gotowania masa nie ?wybiegła? z gazy.
5.Wałek z rybą włożyć ostrożnie do wrzącego wywaru i gotować około 30 – 40 minut na minimalnym ogniu, sprawdzić w trakcie gotowania smak wywaru i ewentualnie dosłodzić.
6.Po ugotowaniu pozostawić rybę wywarze, wyjąć dopiero kiedy zupełnie wystygnie. Zdjąć ostrożnie gazę a rybę pokroić ostrym nożem na jednakowej grubości(1 – 1,5 cm) plastry. Wywar przecedzić przez durszlak. Pozostawić jedynie 2 litry wywaru.
7.Wywar zagotować, dodać żelatynę i mieszając rozpuścić ją. Odstawić do ostudzenia.
8.Plastry ryby ułożyć na głębszym półmisku, przybrać połówkami plasterków jaj na twardo i ewentualnie pokrojoną na małe kawałeczki ugotowaną marchewką. Wstawić do lodówki.
9.Tężejącą galaretą zalać ochłodzoną rybę i wstawić do lodówki do zastygnięcia.
A przy okazji i nawiasem mówiąc: jak często czytam polemiki z moim tekstem i zdaniami, których tam nigdy nie było. Każdy czyta co chce przeczytać. Np. o stawach hodowlanych kopanych w fiordach?!
Szefie, cytuję:
„W czasach gdy liczba dorszy w morzach spadła drastycznie. Wtedy to Norwegowie zaczęli rybę tę hodować w stawach”
Co to jest „staw”? 🙄
Nemo – Tam gdzie spełnisz me życzenie.
Jotko – Zastanawiam się nad odpowiedzią. Ile placków i czy ze śmietaną ?
Tak, ale nie będę w stanie zapomnieć 🙂
Naczelnik Państwa odpowiada na takich pytań, i to przed udaniem się konno do naczelnikówki. Tę czapkę czy z gołą głową, szabliście czy z bronią palną ? Gęś czy ryba na śniadanie ? W pracy piekło pytań. Szczęściarz ze mnie 🙂
Fiord to nie tylko głęboka dolina polodowcowa wypełniona wodą morską. Na końcach fiordów są doliny z ziemią uprawną i miejscowościami i tam sobie wyobrażam kopanie „stawów” lub budowanie grobli 😉
„Wtedy to Norwegowie zaczęli rybę tę hodować w stawach. Dawało to wprawdzie dobre rezultaty, stada dorszy rozrastały się ale koszty były tak duże, że hodowcy nie mogący znaleźć nabywców stracili zainteresowanie. Ponownie zajęli się tym w ostatnich latach i w nieco inny sposób. Farmy rybne ulokowane są bezpośrednio w morzu czyli w fiordach a nie w sztucznie wykopanych stawach.”
Placku,
trzy małe placki w towarzystwie wędzonego łososia z pastą twarogowo-chrzanowo-cebulowo-koperkową. 😉
Dziękuję, Jotko 🙂
Wygląda na to, że każdy czyta co innego, nawet jak sam pisze 😉
No proszę,dzisiaj o rybach,a ja kupilam wielki filet z kongera.
Próbowałam metodą najprościej- trochę mąki i na patelnię,ale nie był
rewelacyjny,zbyt zwarte mięso.Może wiecie,jak najlepiej przyrządzić
ową rybę ?
nemo,
cała nadzieja w naszych ułomnościach 🙄
a przeciwko zakłócaniu zycia seksualnego łososi i tak nie przestanę protestować 😥
Fiord bez stawów, grobli, farm rybnych etc. Jeden z najpiękniejszych.
Moje, jak dotąd, najwyższe osiągnięcie kulinarnego kunsztu 😉 Na ostatnią Wigilię…
Znowu udało mi się wyprzeć Młodszą od jej biurka. Czuję się z tej okazji jak wielki konkwistador.
Jodko – tak; u nas na wschodzie też prześlicznie. Dziecko jutro rusza odwiedzać przodków, a ja będę w domu prokurowała ostatni w tym sezonie placek drożdżowy ze śliwkami. Moja dzisiejsza ryba obiadowa zupełnie nie udana. Po stopieniu grubej tafli lodu na filecie, panierowane kawałki ryby trzymały się po usmażeniui tylko na panierce. Ryba wewnątrz jakby stale surowa – szklista, miękką, mazista. Mlodsza nie jadła, a ja nawet nie pyskuję – widzę co i jak..
Pepegorze, podzielam Twoje zdanie.Takiej ilości i różnorodności ryb jak dawniej nie spotykam teraz w sklepach. . Karmazyny, sole , halibuty świeże i wędzone , dorsze to były ryby zawsze dostępne. Nie mówiąc o flądrach i płastugach i innych słodkowodnych.
Dorsz duszony w śmietanie z suszonymi prawdziwkami , sandacz faszerowany … rewelacja.
Konger moim zdaniem jest mało atrakcyjną rybą , jadłam raz u znajomej .Gotowała to zwierze na parze i podawała z masłem topionym i posiekaną pi etruszką…..zupełnie mi nie smakował. Wędzony jest ciut smaczniejszy.
No catch… no cash 🙁
Arkadiusu, znałeś gościa? Karol Rzepkowski z Twoich kręgów (former windsurf entrepreneur) spróbował sił w hodowli dorsza na Shetlandach…
Ja idę dzisiaj Za Róg upolować wątróbkę kurczaczą oraz zakupić zapomnianego litra do kilograma żurawin, co to mam. Jak nie będzie wątróbki, to może złowię jakąś rybę, ale ta wątróbka łazi za mną od paru dni! Ja chcę wątróbkę! Ja chcę wątróbkę!
Zupę pieczarkową zrobię w ilościach, dodam paprochów ze słoja z prawdziwkami.
Jotka,
jak nie ma Klubu Przepraszaczy, to do dzieła, zakładaj! Ja założę Klub Nieprzepraszaczy 😉
O cholera, Nisia, czytałaś o Chopinie?! Mendygrał kapitanuje?
Lecę.
Konger jest dobry, jak go oprószyć lekko mąką, obsmażyć na oliwie, włożyć do foremki, zalać sosem z 1 łyżki mąki, 1 łyżki masła i 150 ml białego wina z dodatkiem 1 ząbka czosnku, soli, pieprz, bazylii i pietruszki i udusić w piecu w temp. 180 st. do miękkości (ca 20 min.) Wszystkie ryby o twardym, zwięzłym mięsie można tak robić.
W mojej ulubionej budce z rybami na bazarze są świeże filety z halibuta, ale muszę przyznać, że cena jest dość zaporowa 70zł/kg. Jest pyszny. Dziś był u mnie pieczony łosoś. Zwykle właśnie piekę ryby.
Mendygrał zszedł po bankietowym rejsie (na ląd, nie ogólnie) i dobrze, bo pewnie by się strasznie przejął, a on musi dbać o serce. Rozmawiałam z nim, mówi, że to się żaglowcom zdarza, że tracą maszty w sztormach…
„Drogi pamiętniku,
Nie śpiew ptaków mnie obudził, ale sąsiad. Spytał mnie czy śpię i czy wiem kto wygra puchar ligi hokejowej. Odpowiedziałem, że śpię, a odpowiedzi na drugie pytanie udzielę w czerwcu. Gdy spytał o której, odpowiedziałem pytaniem – A która teraz jest ? Uśmiechnął się szeroko i pognał do domu. Mieszka z zegarem. Gdy wrócił, dochodziła 3-cia nad ranem. Jest nieuleczalnie chory, ma złote serce, uśmiech sarenki. Bardzo go lubię i na szczęście w środku nocy jestem zbyt zmęczony by go kopnąć w tyłek. Każdy interpretuje to co czyta inaczej, dlatego do ciebie piszę.”
Nadal nie potrafię rozładować sytuacji.
pogoda się spisuje … 🙂
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,8590088,Duzo_slonca_w_dlugi_weekend__Nawet_15_st__Celsjusza.html?fb_xd_fragment#?=&cb=f3ce46b9170e7ac&relation=parent.parent&transport=fragment&type=resize&height=20&width=120
Udało mi się odtworzyć jeden ze smaków dzieciństwa, tzw. u nas „żelazne kluski” czyli po prostu szare kluchy pyrczane. Mama kulała je wprawdzie w niewielkie kulki, a ja poszłam na łatwiznę i nakładałam łyżką, ale smak tenci-onci. W latach biedy była to potrawa często w domu robiona. Przepadałam za nimi. A potem jakoś znikła.
Wciąż są pyszne!
Temat rybny, a ja właśnie odebrałam od rzeźnika naszą „półświnkę”, co jeszcze niedawno szczęśliwa hasała po alpejskich łąkach, ryła do woli i jadła pokrzywy zapijając serwatką. Zgrabne paczki z jej kawałkami poupychałam, gdzie się dało, Liebherr westchnął, a nawet zapiszczał (to jego protest, jak mu za długo szuflady na widok wystawiać 🙄 ), ale jakoś zaakceptował te ilości 😉 Na kolację będzie biała kiełbaska duszona w cebuli i winie, jutro ugotuję galaretę z nóżek i zrobię pasztet z wątróbki. Osobisty wybiera się do jaskini, dostanie świeżej szynki na piknik. Rzeźnik pięknie wszystko zamroził pod naszą nieobecność, potem sam był na urlopie… Na niedzielę jesteśmy zaproszeni do przyjaciółki po drugiej stronie Alp (Aigle) na dziką kaczkę i kiełbasę z dzika. Zrewanżujemy się dynią i cytrynami oraz oliwą. Może się trochę poluzuje w spiżarni tj. na balkonie i w piwnicy 😉 Zapowiadają wielkie deszcze na południu, ale przynajmniej nie będzie gołoledzi 🙄 Na razie i jutro halny i ciepło.
Uprzejmie donoszę, że Żaba zaopatrzona przez przystojnego syna Nisi w książki okopała się w szpitalu . Postanowiła bez świątecznej przepustki dotrwać do obiecanej we wtorek operacji.
Żaba narzeka na podłe jedzenie i na dodatek tak skomponowane, że ma kłopoty z wysokim cukrem.
.Nie ma jak to fachowa opieka.
Żeby zaparzyć sobie kawę musi używać niebywałych forteli . Czjanik znajdujący się na dyżurce sąsiedniego oddziału jest pilnie strzeżony…bo się zużywa psze pani . Żaba opracowała jednak metodę podkradania wody.
Pozdrowienia dla całego Blogowiska
Udało mi się upolować wątróbki, z niejakim trudem. Weszłam do sklepu Za Rogiem, kupiłam parę warzyw, okazałego pampelusa (product of China, 2.49$ sztuka). I do stoiska z mięsiwem. Stanęłam i patrzę – nie ma wątróbek!
Ożesz ty…znowu?! Już miałam wydrzeć gębę na przechodzący personel, gdy na szczęście zorientowałam się, że stoję przed stoiskiem prosiaczym, a nie kurzym. Zakupiłam dwa opakowania, nieco ponad kilogram – 5.27$ za kilogram, tutaj mają manię nie zaokrąglania cen. Boże broń!
Kupiłam tego litra, tzn. 0.75l. Z nalewką nawydziwiałam tak – umyte owoce zmieliłam na drobne kawałeczki. Zasypałam dwiema szklankami cukru, zalałam smirnowem, zamieszałam i wstawiłam tam, gdzie diabeł nie zagląda, do schowka pod schody. Niech sobie stoi. Po namyśle doszłam do wniosku, że dokupię jeszcze pół z tego mojego „litra”, bo jest miejsce w słoju. Ciekawam, co na to Pyra i Pan Lulek, specjaliści nalewkowi – chyba mi coś z tego wyjdzie? 😯
Nie robiłam żadnych syropów ani takich tam, bo przecież nie będę rozwadniała jeszcze bardziej 🙄
Ło matko z córko*, co Ty powiesz Eska, zużywa się czajnik? 😯
*copyrajt Cichala. Cichal, ja zaraz do Ciebie napiszę w sprawie, bynajmniej nie w sprawie matki z córko.
Umówmy się, Eska, że to co pija Żaba pod hasłem „kawa” – w żadnym razie kawą nie jest. Za mojej kilkakrotnej bytności Żaba rano robi sobie wielki, półlitrowy kubek napoju z 1 łyżeczki kawy puszczalskiej, wody i mleka. Stoi to potem cały dzień na stole i Żaba z tego pociąga. Tak, czy owak gorąca woda jednak potrzebna. A dietetyk w klinice szczecińskiej chyba upadł na głowę karmiąc diabetyka chlebem, ryżem i sosami typu „zaklepka”. Niech już nam Żabę wyreperują i wypchną do domu, to się odżywi, jak trzeba. Biedna Żabka przetarte papki marchwiowo – ziemniaczane ostatni raz jadła w wieku niespełna dwóch lat i twierdzi, że i wtedy były pewnie lepiej przyprawione.
Gospodarzu, dziekuje za przypomnienie mi przepisu na rybe nadziewana, takie robila moja ciotka, z reszta na wigilie robila ryby na piec sposobow plus reszta i zapraszala duzo gosci. Nam sie „myslalo”, ze ciocia zawsze bedzie na topie i nikt sie tego dania nie nauczyl robic. Pytalam sie o kolorek bo mnie sie wydawalo to zielonkawe, oblozone jeszcze plastrami cytryny lub nawet skorkami od lemonki.
Prosze tutaj zastepczyni Zaby do celow stymulacji pozytywnej Zabiego przedsiewziecia szpitalnego
http://picasaweb.google.com/100200631489841242724/ZabiaPerProcura#5533524219637798802
tym nasze zdjecia robione w Wa-wie byly nietypowe
http://picasaweb.google.com/100200631489841242724/CzekajaNaTramwaj#
Na Chopinie jest komendantem kpt Ziemowit Barański. Stary kapitan (no, nie tak jak ja, ale w latach) Znakomity fachowiec. Sytuacja jest stabilna na szczęście, bo ma czeredę dzieci na pokładzie. Stary sobie poradzi. Old is beautiful!
Cichal wyspaliscie sie juz troche?
Tak Dorotko! Ja się przestawiam szybko. Ewa troche marudzi, że chrapię i takie tam…
Ja się przymierzam do Chopina z Nisią…
Z tego, co kiedyś wyczytałam, tam kapitanuje kilku kapitanów, na Tall Ships do Amsterdamu przybył właśnie Mendygrał, kumpel Nisi, więc jego nazwisko zapamiętałam.
Niech oni wyrychtuja tego Chopina! Ja wiem, że to mercedes w porównaniu z Cygnetem i Owerą (prawdziwe żeglowanie!), ale mercem też bym chętnie popłynęła, chociaż raz!
Alicjo, bierz d. w troki i do kuchni!!!
Pyro,
jak widzisz przyszłość mojej nalewki żurawinowej? (patrz wyżej-wyżej).
Konger,
jeżeli dobrze kojarzę, to ta ryba przypomina średniego pytona, bo to olbrzymi węgorz atlantycki. Przypuszczam więc, że pyton wychodzi na patelni podobnie. Sposób, aby nieznaną rybę ocenić objektywnie stosując tylko sól i pieprz i tylko usmarzyć na patelni, dokładając tylko masło jest może o tyle dobry o tyle, że pozwala obeznanemu w temacie wyciągnąć (należyte naturalnie) wnioski. Nemo spełniła prośbę Danuśki i podała alternatywny recept, który i ja z ciekawością przeczytałem. Niedawno zrobiłem żabnicę też tylko w patelni i byłem zawiedziony, bo mięso było jakieś gumowate. Wtedy sobie przypomniałem, że już raz z żabnicą tak miałem. Pamięć!
Nemo, wrócę do dyskusji z początku tygodnia o tłuszczach. Nadmieniłaś że sklarowane masło kupujesz w sklepie. Co to jest po niemiecku, co to w ogóle jest, dlaczego ten tamat jest wstydliwy i nie uchodzi? Nie jest to Butterschmalz?
Absurdalna sytuacja – Jestem na blogu kulinarnym, nie mogę przestać myśleć o dorszach i Jamie Oliver, a czuję, że to drażliwe tematy.
tyle o tyle!
Sklarowane wstydliwe jak przyprawa maggi w poważnej kuchni.
tylko dlaczego te ryby są takie b.drogie
Alicja, merc mercem, ale może Ty się przymierz do rolls-royce’a mórz i oceanów, hę??? Z początkiem roku pewnie ogłoszą plany podróży… dibi,dibi,da…
http://picasaweb.google.com/108203851877165737961/Rolls#
Phi… ja użyłam dzisiaj rosołków do zupy pieczarkowej, bo nie miałam żadnego wywaru ani kości przyzwoitej. Oczywiście idealna pani domu ma to wszystko, ale ja i ideał jakoś się rozmijamy ciągle. I bezczelnie uważam, że moja kuchnia jest poważna 😉
Uwielbiam dorsze, zwłaszcza te wędzone, jakie były za Gomułki nawet w zapadłych wsiach, jak moja, za Gierka juz mniej, wszystkie śledzie, sklepy rybne i tak dalej. Miłość do dorsza wędzonego mi pozostała.
Annę453 już ktoś przywitał? Jak nie – to ja się posuwam i robię miejsce przy stole , witaj!
I spadam do kuchni, teraz wątróbki idą do obróbki skrawaniem 🙄
Bywa, że są kawałki z żółcią, a tego nie chcemy, oj nie chcemy!
Nisia,
Ty czym oko na tym i daj mi znać. No i znając koszta… to nie może być długi rejs 😉
Eh… zresztą, żyje się raz!
Pepegorze,
nie rozumiem, dlaczego sklarowane masło ma być wstydliwym tematem? 😯 U nas to się nazywa „Bratbutter – reine eingesottene Butter” i pewnie znaczy to samo, co Butterschmalz. Można je rozgrzewać do 180 st. bo nie zawiera białka i wody, jak świeże masło. Ja go używam mało (roesti, racuchy) , ale jest bardzo trwałe i zawsze je mam w lodówce. Kuchnia indyjska używa takiego masła bardzo dużo (ghee). Ghee ma bardziej orzechowy smak, bo temperatura jego produkcji jest wyższa i z białek zawartych w maśle powstają charakterystyczne związki aromatyczne.
Ryby są drogie, bo jest ich mało, a chętnych dużo.
Placku,
dlaczego dorsze i Jamie Oliver to drażliwe tematy? Przez te stawy? Jamie chyba na nie jeszcze nie cierpi 🙄 😉
Pepegorze,
żabnicę polecam z koniakiem i zielonym pieprzem oraz śmietanką. Smażyć krótko, nie gotować w sosie, tylko dobrze podgrzać, a nie będzie gumowa, lecz delikatna i wspaniała 🙂
Anna 453, rozgość się 🙂
Jestem niepoprawna i już. Lubię pangę. Młody zrobił tradycyjnie z surówką z białej rzodkwi. Dla nas to pyszota 🙂
Pyro, mrożony mintaj też mi się rozpirza. Robię drania wyłącznie na parze, ale rzadko, bo wolimy smażone. Z okazji pobytu Młodego pasta z makreli i drożdżowe brzoskwiniowe z kruszonką 🙂
Nemo, dziękuję, to chyba ten Butterschmalz.
Wybacz moje lenistwo, ani nie jestem wprawny w wyszukiwaniu, ani nie czytam uważnie, ale w pewnym momencie dyskusji (które notorycznie czytam po czasie) odniosłem wrażenie, że sklarowane masło jest be! Twój właśnie wpis odebrałem jak kajanie się, jak coś w rodzaju coming out.
Sklarowane masło notuję stale w dysksji nie mając właściwie pojęcia o co chodzi. Z drugiej strony, zastosowałem już Butterschmalz wg. przepisu i zastanawiałem się, co to jest, bo pachnie jak masło.
Witaj Anno – Mimo postępu w hodowli ryb, większość nadal pochodzi z połowów, a te stały się tak kosztowne, że nawet rybakowi przyszło jeść kurczaka . Mało ryb, dużo amatorów, obłąkana cena ropy, Nemo pojechała po świnię, pewnie rowerem, i już wróciła, a z halibutem w motorówce zamarzłaby na Atlantyku, czyli ryba na obiad byłaby w kwietniu. Obawiam się, że nawet hodowane ryby będą coraz droższe.
Nemo – Wiem, że wiesz, że ja wiem, że tymi fiordami wykopałaś staw głębokości Rowów Mariańskich, nieprawdaż ? 🙂
Jeśli pragniesz najnowszych wiadomości z Norwegii czy od Jamie, pytaj 🙂
Proponuję zażartą kłotnię o Butterschmalz, w trzech językach i teraz, natychmiast. Zróbmy to dla Pepegora 🙂
Placek,
nigdy Tobie tego nie zapomnę.
Placku,
😯 I nie wiem teraz, jak ten Rów zasypać 🙄 🙁 Stawy z morską wodą muszą być kopane blisko morza i w miękkim, bo w tych różnych magmatytach i innych archaicznych lecz nadal twardych skałach to za drogo by wyszło 🙄
Pepegorze,
chodziło Ci o ten komentarz? Chyba jakieś nieporozumienie zaszło, bo to przecież żaden wstyd używać czystego tłuszczu maślanego 🙄 Używam mało, bo wolę oliwę, ew. ze świeżym masłem, bo tak smażone mięso lepiej mi smakuje. Ale są potrawy, gdzie pasuje najlepiej 🙂
Jak byłam mała, a w domu robiło się własne masło, to jego nadmiar był klarowany i przechowywany na zimę, właśnie do smażenia, bo się nie psuło i nie jełczało. Tylko mówiło się na nie „masło topione”. W sklepach takiego chyba nie było.
Mimo, że nabawiłem się nerwicy i nie jestem pewien czy to dobra wiadomość, odwołuję koniec świata 🙂
Wpuściłem przed chwilą kotkę z zewnątrz do środka.
Właściwie szykowałem się na poziomą, ale ona zapłakała na balkonie.
Nie mogę teraz się położyc tak ot! Ona przyjdzie za parę minut i znowu będzie miałczeć.
OK, już wyszła, idę spać
dobranoc
Placku,
co ja się będę tłumaczyć, Rów jest i tak już zostanie, ale spróbuję jakąś małą grobelkę, tak po kamyczku… 🙄
Ja bardzo kocham fiordy i spędziłam wśród nich w sumie ponad pół roku, wiem, gdzie jest dużo poręcznych kamieni 😉
Nisiu, jak się miewa Twój zakwas? Jakoś nie mogę się za niego zabrać 🙁
O, i jeszcze za kołem polarnym mam zaprzyjaźnionego od 30 lat byłego rybaka zawodowego z własnym kutrem. Łowiliśmy razem ryby, kiedy jeszcze było wolno i było co, potem musiał się przekwalifikować, ale nadal planuje z Osobistym wyprawę na halibuty (dzikie).
O, zakwas! Dzięki, Małgosiu, zapomniałabym go podkarmić!
Nemo, Wyrocznio, jak robisz zakwas? Przeczytałam tyle przepisów, każdy inny, że już nic nie wiem 🙁
Nemo – Nie mam co do tego żadnych wątpliwości 🙂
No, dołożyłam kotusiowi. Śmierdzi dość paskudnie i kwaśno, i bąbelkuje grzecznie. Chyba go jutro użyję… albo pojutrze. Sprawozdam, oczywiście.
Małgosiu, zdecydowanie polecam piekarnianą stronę jakiegoś sympatycznego Dyrektora (chyba nie ojca!).
http://piekarnia.wordpress.com/
Znajdziesz tu bezcenny film o robieniu zakwasu, a i o pieczeniu pierwszego chlebka. Przejrzyj. Jest też co poczytać. Ja jadę według wskazówek owego Dyrektora.
Dzięki Nisiu, też trafiłam kiedyś na tą stronę 😀
Czekam na Twoją relację z pieczenia chleba na zakwasie. Trzymam kciuki, bo ja ciągle podchodzę do tego z ‚pewną dozą nieśmiałości’ 🙁
„tę stronę’ przepraszam
Małgosiu, a może zajrzysz tu: http://www.chleb.info.pl/index.php
Pozdrawiam i życzę dobrej nocy 🙂
Małgoś, kotek, obie formy dozwolone, nie musisz przepraszać!!!
A ja z jaką nieśmiałością – ho, ho.
Na razie podeszłam do sprawy poważnie, nabywając koszyczki rozrostowe.
A co tam, najwyżej trochę się upaprzę ciastem! Jeśli nie wyjdzie, będę próbować dalej.
Plama w kuchni.
Pieczarkowa (z lekkim dodatkiem paprochów ze słoja z prawdziwami) wyszła znakomicie. Trochę podbieliłam śmietaną i dodałam ziemniaków, a „baza” zostanie zamrożona w porcjach do użytku.
Wątróbka 🙄
Robię ją tuż przed podaniem, bo to się szybko smaży…Jerzor wrócił wcześniej, po zupie się zagadaliśmy, kiedy smażyłam rzeczoną… zapomniałam o cebuli!!! A przecież specjalnie kupiłam, bo cebula juz lekutko wychodziła z zapasów. Jerzor nie zauważył, a ja durna na koniec obiadu wspomniałam, żem zapomniałam.
No, ma się to silne poczucie winy czasami 🙄
Dobra żona tym się chlubi…ale nie zauważył i smakowało.
Jestem dobra kucharnia (jak mawia moje dziecko stare). Jerzor zje wszystko.
Dzięki Basiu, mam już to w ‚ulubionych’. Teoretycznie zgłębiłam już sporo.
Ja też już życzę dobrej nocy!
Onieśmielasz mnie Nisiu, koszyczki rozrostowe! Już zazdroszczę i co mam je nabyć nim zacznę robić zakwas???
Małgosiu,
pewnie wszystko już wiesz, ale dodam Ci informację o moim sposobie na zakwas, który mam już długo, po każdym pieczeniu chleba go odmładzam i dobrze mi służy.
Do litrowego szklanego słoja wsypuję ca 100 g mąki żytniej, najlepiej razowej, wlewam ca 100 ml ciepłej wody (35 st.), mieszam, przykrywam folią lub pokrywką, ale luźno, by był dopływ powietrza i stawiam w ciepłym miejscu. Po 3 dniach dodaję jeszcze raz tyle wody i mąki, mieszam, zostawiam w spokoju na kolejne 2 dni. Kiedy burzliwa fermentacja się uspokoi, a zakwas pachnie kwaskowato i przyjemnie – gotowe.
Do zaczynu na chleb (nastawiam na noc) zużywam jakieś 3/4 zawartości słoika, do reszty dodaję znowu mąki (ca 7 łyżek) i tyle ciepłej wody, aby wyszła gęsta bryja, wagowo tyle, co przedtem, zostawiam w cieple, aż sfermentuje (powiększy objętość, zajmuje to ca 1 dzień) po czym wstawiam luźno przykryty do lodówki. Gdy zamierzam piec chleb, wyciągam go z lodówki, po uzyskaniu przezeń temperatury pokojowej odejmuję część na zaczyn, resztę znowu dokarmiam jak wyżej i tak dalej… Dokładnych ilości zakwasu, zaczynu itp. Ci nie podam, bo robię na wyczucie 😉
Dobranoc!
Ja dzisiaj jadlem smazonego linga z Nowej Zelandii,ryba dorszowata ale smaczna cholernie.A Polakom wierzacym dam jedna rade zeby uwaznie czytali Biblie,Jezus nakarmil 5 tys.ludzi dzielac chleb i rybe a nie chleb i kielbase:)
dzień dobry .. 🙂
Pyro te mrożone rybki jak mają dużo lodu to się nadają raczej na pulpety lub kotlety rybne …
Ludwik Jerzy Kern nie żyje- http://bit.ly/bF1pgA – „Ferdynand Wspaniały” odszedł …
Witam serdecznie z mojej rozsłonecznionej okolicy. 😀
Jolinku, z ogromnym zdumieniem usłyszałam, że był On autorem słów do piosenki „Cicha woda”. A jego bajki uwielbiały moje dziewczyny.
Pepegorze, masło sklarowane u siebie kupisz pod nazwą „Butaris”, wiem bo przywoziłam je sobie w ilościach „zapasowych” w czasach, gdy u nas jeszcze się go nie produkowało. Kiedyś sama go wytapiałam ale trzeba tego bardzo pilnować a pilnowanie to nie jest moja mocna strona, dlatego bardzo się ucieszyłam, że nareszcie można go i u nas kupić. 😉
Anno 453, witam i już się przesuwam, żeby zrobić miejsce. 😀
Dzięki spostrzegawczości Zgagi nie przegapiłem Anny 453, która przycupnęła wczoraj wieczorem przy naszym stole. Witaj Anno. Miejsce już masz.
A odpowiedź na Twoje pytanie o drogie ryby jest taka, że one latają samolotami. I to z różnych mórz. Ze Śródziemnego, Atlantyku, Norweskiego. A bilety lotnicze – nawet dla ryb – kosztują sporo.
Gdyby tak same dopływały do nas drogą morską… Marzenie.
Gospodarzu miły, niestety moje „ja” zostało pogłaskane niesłusznie (choć przez moment było mu ogromnie miło), bo pierwsza zauważyła Annę Alicja. Moją jedyną zasługą było rozstrzelenie tekstu, żeby adresaci moich wpisów łatwiej je mogli „wyłapać” – moje zarozumiałe „ja” wówczas objawia się w pełnej krasie. 🙁
Pepegorze, jeśli chcesz się bliżej przyjrzeć właściwościom masła sklarowanego (gee), to zajrzyj tu:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Ghi
nie narzekac na cene ryb. jesc i cieszyc sie jeszcze istniejaca mozliwoscia. za pare lat bedzie po ptakach i pozostanie jedynie wspomnienie. a to co pozostanie w akwenach bedzie cholernie drogie. sprzedawana bedzie na galki. osadzana w wafelku i bedzie mozna sie rozkoszowac wachajac i polizujac
a wiec, nie ma na co czekac!
chwytac za kije, za sieci, za kaszorki. nie magazynowac dluzej dynamitu i granatow. dzis moze sie wszystko przydac by upolowac wieloryba, moloryba, delfina, rekina czy zolwia
wzorem nemo upchac w zamrazarkach. przy tym wszystkim nie zapomniec wylaczyc sumienia: bo najwazniejsze to JA, a pomnie, to juz tylko powodz
Dzień dobry!
Potop może być szansą 🙄 Dla ryb i wszystkiego, co pływa…
Nemo, właśnie doczytałam, dziękuję. Twój przepis jest jeszcze inny niż te co oglądałam. Ale wygląda prosto i nie wymaga codziennego dokarmiania 🙂
gdyby ktos pytal, dlaczego ryby wozone sa samolotami, to odpowiadam: podczas transportu morskiego ryby napada choroba morska
i kto na taka zarzygana wyda kase?
a w samolocie ze strachu czasami się upija i potem się rozwala na patelni … 😉
pięknie jest to czas na wyjście .. miłego Wam .. 🙂
Dziędobry na rubieży.
Świat bez Kerna jakiś smutniejszy, chociaż słonko pięknie świeci.
Małgosiu, kupiłam koszyczki, bo mi się podobała idea robienia chleba „koszyczkowego”, jaki pamiętam z dzieciństwa – w odróżnieniu od foremkowego. Może się uda taka klasyczna kromeczka.
a my szykujemy sie do swieta dyni
http://picasaweb.google.com/100200631489841242724/Dyni#5533785818142946770
aby ja potem zjesc…
Dla ciebie wszystko, o moja miła,
byleś mi tylko prędko utyła (DYNIO?!),
bo gdy księżyc wzejdzie razy sześć,
ty być gruba, ja cię zjeść.
Nisiu, a w jakim kształcie masz te koszyczki? Podłużne czy okrągłe, z ratanu?
Dzień dobry.
Młodsza pojechała na groby. Tego roku zdecydowałyśmy się na stroiki z całkowicie sztucznych elementów – nawet świerk i sosna z przemysłu. To jest dosyć drogie – droższe, niż świeże rośliny, ale niezmienione poleży do późnej wiosny. Nie wiem kto produkuje sztuczne kwiaty z jedwabiu pokryte lekko żywicą, ale są prześliczne i urzekająco naśladują naturę. Trudno – nikt z mojej rodziny ustawicznie na cmentarz nie biega, więc dekoracja musi być trwała. Młoda poleciała, a ja upiekłam sporego kuraka, udusiłam garnczek ślicznych pieczarek; teraz w piecyku siedzi placek ze śliwkami. Ciasta mi wyszło trochę za dużo, kruszonki też trochę za dużo, śliwek dosyć sporo – wyszła blaszka (ta, co w piecyku) a resztka w keksówce. Ta resztka już jest upieczona. Ma wysokość wiejskiego plafcka (czyli ok 6 cm) i jest pięknie rumiana. Chce ktoś?
Pyro nie kuś, jakbym mieszkała bliżej, już bym się do Ciebie wprosiła 🙂
Małgosiu, podłużne. Jeden pleciony i dwa zbijane, wszystkie na niewielkie bochenki. Kupiłam w firmie Ekokuchnia http://www.ekoquchnia.com.pl/category/Koszyczki-do-wyrastania-chleba,i.html
Szybko przysłali i teraz czekają na swoje. Jutro się doczekają. Mam pewne obawy, bo niedzielna praca w g. się obraca… podobno.
Chodzi teraz za mną ten silnie amerykański mikser Kitchen Aid, który widzę w różnych programach kulinarnych, chyba wszyscy go mają – wygląda bardzo zawodowo. A mój ulubiony malakser nie zawsze chce się kręcić, coś tam mu się obluzowało, muszę przytrzymywać michę.
Oj, Nisiu, też za mną chodzi ten mikser. A ile różnych części można do niego dokupić 😯
Dzień dobry Szampaństwu.
Nisia,
jak chodzi za Tobą, to puść go przodem i za fraki. Ja mam jakąś maszynę pod tytułem Black&Decker, i robi mi za wszystko. Wczoraj zmasakrowałam nim żurawiny oraz pieczarki na zupę.
W remanencie książkowym odkryłam – a jakże! – nadwyżkę dwóch Twoich książek, te zakupiłam sama, straciwszy słynną torbę. Zamierzam je podesłać dobrej duszy z Montrealu, która podczytuje nasz blog. Dobra dusza od czasu do czasu przejmuje moich gości i służy za przewodnika po Montrealu. Mogą zaświadczyć Cichaly, (oraz pewni neurochirurdzy z Łodzi – kontakt via Dorotol, czyli znowu blog), że dusza zasługuje 🙂
Blog potęgą jest – i basta!
Podoba mi się ten przepis na zakwas podany przez Nemo, chociażby z tego względu, że uzywany słoja litrowego. To znaczy, że zakwas z podanych ilości składników nie wykipi. I takie naczynie jest bardzo poręczne. Ja tak jak Małgosia jestem na etapie teoretycznym, z tym że Małgosia ma już doświadczenia z pieczeniem chleba / chyba w tej specjalnej maszynie ?/. Na wszelki wypadek zapisałam sobie też adres firmy foremkowej.
Ale mam inną sprawę . Czy znacie jakieś skuteczne sposoby odstraszania kota z sąsiedztwa, który upodobał sobie moją świeżą grządkę z tulipanami. U niego na posesji jest tylko trawnik, ale za płotem ma inne odpowiednie dla kotów miejsce. Ale on woli u mnie. Kot jest u sasiadów od niedawna, wzięli go z ulicy, choć moim zdaniem, nie wyglądał na bezdomnego, a raczej takiego,który lubi nowe towarzystwo. Do nas też się łasił i chciał wejść do domu. Ale trzeba przyznać, że to chyba dzięki niemu wyniósł się z naszego ogródka kret, czy też nornica/ bo nie widziałam tego szkodnika/. A lubi też polować na myszy. Tak więc kot jest bardzo pożyteczny, gdyby tylko nie zastepował kreta w dewastacji grzadek.
Przy okazji dodam, że Nemo miała rację, że z kretami trudno wygrać walkę. Moi znajomi stsowali różne metody – specjalne świece, wlewanie wody- bez rezultatu. A ich kot nie poczuwa się w ogóle do jakichkolwiek działań wobec kretów. Na wiosnę bedą musieli naprawiać swój trawnik.
Tak więc skuteczne rady w sprawie zniechęcenia kota/ oczywiście nieszkodliwe dla niego/ bardzo by mi się przydały.
Dzień dobry Wszystkim,
Po kilku deszczowych dniach wyszło słońce i niebo pokazało jak powinno wyglądać. Szykuję się do wyjazdu, jeszcze sporo mam do załatwienia, dzisiaj i jutro muszę to zrobić.
Ja też chę dołączyć do klubu rybożernych. Bardzo lubię. Z ostaniego połowu zachowałem dla siebie tylko pół ryby, z tego kawałek upiekłem w piekarniku, a następnego dnia resztę zrobiłem na grillu (węglowym, innego nie uznaję). Zapach rozszedł się po okolicy, wyczuła go Magda i wpadła na kolację. Bardzo chwaliła.
Nemo – dzięki za sposób na pieczone ziemniaki. Zjadłem prosto z blachy. http://picasaweb.google.com/takrzy/RybaKolacja#5533821772337199330
Rozumiem, że ryba była pieczona w folii. Patrzę na zdjęcia i widzę dwa w jednym, czyli i widelec , i łyżkę. Czy mnie wzrok myli , czy nie ?
Krystyno,
To oczywiście oddzielne – łyżka i widelec, chochlik fotograficzny.
Na koty, krety i inne zwierzątka są tutaj w sklepach różne odstraszacze zapachowe, na ile skuteczne – nie wiem. Może i tam coś takiego można znaleźć. Jeśli nie – pozostaje tylko je polubić.
Pyra ja chce Twego ciasta ! Nie boisz sie o kwiaty, ze komus sie spodobaja i je wezmie.
Kto ciekaw, może przejrzeć uzupełnione do końca zdjęcia z Pomorza Zachodniego (Szczecin jest osobno, wcześniej), sporo z Żabich Błot i IV Zjazdu
http://picasaweb.google.com/alicja.adwent/Polska2010PomorzeZachodnie#
Pyro witaj u mnie natura:
Chryzantemy bielutkie
w kamionkowym garnuszku
stoja na pianinku
niosac smutek i zal
(te ostatnie zdanie to pod Placka)
http://picasaweb.google.com/100200631489841242724/SwietoDuchow#
sliczniutka dynia dostala w czerep cdn.
teraz dostalismy sie do srodka i bedziemy wydzierac wnetrznosci
http://picasaweb.google.com/100200631489841242724/SwietoDuchow#5533854330380467730
Alicjo. podpisałaś zdjęcie: cichal w coś gra, ale nie napisałaś, że wygrywa! Jako jedyny nadziałem drewnianą kulę na sterczący rożek! Ha!
Łoj dobra, dobra… zaraz dopiszę 🙄
Małgosiu, może stworzymy jakąś grupę wsparcia? W celu opracowania ideologii pozwalającej nam uznać, że mikser rzeczony jest nam absolutnie niezbędny do życia… Ja już szukam. Prezent na Gwiazdkę? Urodziny? Kurczę, co by tu jeszcze…
Wszystko zalezy do czego sie glownie chce uzywac sprzetu. Pierwsze to roznica miedzy food mixer (stand mixer) i food processor. Dwaj potentaci to KichenAid i Cuisinart (kiedys Kennwood potem DeLonghi). Ceny podobne. Opinie podzielone. Moc silnika w watach oznacza wiecej zuzycie pradu niz relatywna moc silnika. A roznice moga wygladac na znaczne (425W v. 800W). Wyglad podobny i mixerow i prcessorow. Wielkosci tez mniej wiecej takie same. Gwarancje rozne. Food processory sa na ogol tansze od mixerow. Do chleba oczywiscie mixer potrzebny i odpowiednia moc. Jesli koszty sie nie licza to zdecydowanie Hobart mixer (Hobart N50 stand mixer). I jest najladniejszy 🙂
Jade po gesi do Amiszow.
Obejrzałam Hobarta, ale jakoś bardziej mi się podoba Artisan, bardziej damski…
Nisiu,
od ręki mogę Wam wystawić stosowne zaświadczenie opatrzone pieczęciami. Jeżeli będzie trzeba może się pod nim podpisać cały zespól specjalistów 😆
Nisia,
za moich czasów kiedy brakło okazji do uzasadnienia spożycia pewnych trunków, albo uzasadnienia czegokolwiek, ustalało się Święto Konia.
Na Gwiazdkę to trochę za późno, bo chcesz tę maszynę przed Gwiazdką, żeby się sprawdziła w kuchni – i przydała.
Nic, ino Święto Konia trzeba ustalić. Zresztą, nie od rzeczy, bo w Żabich Błotach mamy koni bez liku.
Wilk syty, KitchenAid w kuchni, a i konie się ucieszą 🙂
Jotko, czy to będzie zaświadczenie o posiadaniu świra???
Święto Konia – genialne.
Aktualnie produkuję obiadzik – spóźniony ale serdeczny. Podsmażyłam boczek (nasz wcale nie gorszy od pancetty), cebulkę, czosnek, paprykę, peperoni, fenkuł i pomidory, wymiąchałam z przecierem pomidorowym, dowaliłam wodę, sól, pieprz i bazylię. Luuuuudzie – co za zapachy idą po domu – zwłaszcza w połączeniu z preparatem do mebli, który był w użyciu…
Wstążki już się gotują, starty parmezan i nasz żółtek Królewski czekają. Sos będzie na dwa razy – zamrożę.
Trzy gesi. Dwie po 3.5 kg do zamrazalki poki co a najwieksza na pasztet (5.5kg). Moze ma ktos jakis mily przepis. I czy z gesi na pasztet mozna najpierw wykroic troche tluszczu na smalec? Gotowac czy piec na pasztet. Gesiej watrobki niestety nie mam bo zapomnialem a nie chce mi sie jechac na wies (daleko ta wies, 120km, droga pusta i prosta ale jednak..) a na targu nie mieli. Czy lepiej zamrozic gotowa mase na pasztet i potem piec czy upiec i zamrozic. Chce podzielic na dwa?
u mnie tez pieknie pachnie ciasto z dyni, ilez takiej jednej dyni mozna uzyskac…
http://picasaweb.google.com/100200631489841242724/SwietoDuchow#5533886287283389154
yyc,
ambitnyś, chłopie 🙂
Nigdy nie robiłam pasztetu z gęsi ani gęsi w ogóle, przymierzam się, jak Młode zjadą, że upiekę gąskę według wskazówek Gospodarza (jak co, będzie na kogo zwalić winę 😉 ).
Na sieci jest sporo przepisów, może zerknij tam, chociaż zawsze lepiej, jak „nasi” podrzucą sprawdzone.
Parę chmur, ale pogodnych, słonecznie, od czasu do czasu samolot z dorszami. Pod stopami wirująca ziemia. Ńie żegnam się z Ferdynandem Wspaniałym i Giuseppe, zaproszę ich jutro na dynię u kolonistów.
Koloniści
Indianie
Wieczór
Ognisko
Dynia
Mleko
Miód
Przyprawy
Orzechy
Bogaci koloniści mają ozdobne, rodowe pogrzebacze, z herbami, reszta kije. Z okolicznych lasów wychyną zwierzęta i partyzanci, a ja przemycę ser. Pieczony ser, grzanki z cynamonem i piersówka nalewki „Purytanka”.
Z czasem naukowcy wyhodowali z pieczonych dyń pumpkin pies.
Nisiu, ja bardzo chętnie przystąpię to tego stowarzyszenia, bo jestem chora na wszystkie kuchenne gadżety, ale chyba nie w najbliższym czasie, bo Osobisty sprawił mi TAKI prezent, że wszystkie najbliższe urodziny i gwiazdki już przepadły.
dawno temu robilam paszet z gesi
najpierw gotowalam mieso i tluszcz, bez skory, na kosciach z warzywami jak do rosolu, ale bez przypraw, watrobke osobno, potem po ostygnieciu wszystko do malaksera, doprawialam bogato i do formy, do piekarnika, nie dodawalam zadnych jajek
nawet owczesna tesciowa zachwalala 😉
ale nie pamietam juz proporcji i przypraw, przepis wzielam ze starej ksiazki „Kuchnia polska”
Czy Alinie udało się dotrzeć do Polski?
Małgosiu Alina u mamy chyba nie ma internetu .. ale może jest w kontakcie z Danuśką …
podobno dobry chleb wychodzi tym co mają ciepło/gorąco w sobie .. 🙂
Małgosiu, pogarsza mi się. Chyba doczekam tylko do powrotu dziecka z gór – dziecko umie robić przelewy przez internet…
🙄
Gratuluję Osobistego.
😆
Małgosiu- myślę,że Alina dotarła do Polski,a jutro dotrze na nasze spotkanie.
Gdyby miało być inaczej zapewne,by nas uprzedziła.
Nemo- dzięki za sposób na kongera !
Dorotol-Żaba per procura piękna 🙂
Dzień dzisiaj bardzo pracowity.
Rano byliśmy na włościach-koza już podłączona.Potem na cmentarzu,
a w końcu na obiedzie u mojej kuzynki,Było wszystko to,co lubię najbardziej:
trzy rodzaje pasztecików z francuskiego ciasta-ze szpinakiem,grzybami i
z tapenadą(własnej roboty)z zielonych oliwek.Dwa rodzaje pierogów-
ruskie oraz ze szpinakiem i fetą,kopytka z sosem grzybowym,placki ziemniaczane ze szpinakiem i w końcu pieczony morszczuk.Na deser tarta z winogronami.Teraz ledwo dycham.
Osobisty,który do tej pory twierdził,że nie przepada za naszymi kopytkami
od dzisiaj lubi kopytka 🙂 Te dzisiejsze były przygotowane z bardzo
niewielką ilością mąki i rozpływały się w ustach.
Teraz będziemy pościć,aż do jutra do 18.00,kiedy to rozpoczynamy nasz
kolejny mini zjazd 🙂
Nisiu, dziękuję 😀
Dawno bym już taki kupiła, tylko GDZIE JA GO POSTAWIĘ ???
Tu stara Pyra
Pasztet mogę nastukać jutro. Dzisiaj nie mam na tak długo maszyny.
Ludzie, jak szybko wietrzeje literatura. Dziewczę sąsiadki (I kl gimnazjum) niczego nie rozumie z Makuszyńskiego. Szaleństwa panny Ewy” podsumowała mi tak : Nie wiem co mam pisać. Ta Ewa, stara gropa pod 16-tkę śmieje się jak głupia, płacze na pokaz, podlepiła się do starego dziada dla kasy” Ręce mi nie opadły tylko dlatego, że i tak miałam opuszczone
To ja proponuję zabawę „starym gropom i dziadom” Napisałam taką fraszkę – zabawkę ze słowem „jesień” Napiszcie wg tego schematu z innym słówkiem albo co. Może mi nieco pomoże na kaca sąsiedzkiego.
Barwą liści jesieni się jesień,
kaprysi się mglisto po lesie,
wiatrami się wietrzy nad wodą,
po miastach się mości załogą.
W szklance wina się jesień czerwieni,
zakochanym coś szepcze Jesienin.
b1b1
Nisiu, a jaki kolor sobie wybrałaś?
Danuśka ta Twoja kuzynka to chyba kucharkę z pomocnicą zatrudniła .. tyle potraw zrobić .. ho .. ho …
ja gadżetów też mam mało bo kuchnia mała a jak coś trzeba wyjmować to zazwyczaj nie używam i robię „na skróty” … 😉
a mnie dzisiaj melancholia naszła .. stwierdziłam, że na starość tracę poczucie humoru .. jak ja ze sobą tak dalej wytrzymam .. 😉
Listopad liśćmi szeleści,
Pyra czyta stare powieści.
W listopadzie nie chce się szaleć,
w listopadzie lepiej z książką zalec.
Panna Ewa jest już staruszką,
miękki fotel ją ciągnie, z poduszką.
Tylko Kornel ciągle młodzieniaszek
jak przed laty cieszy serca nasze.
To ja też jeszcze o strawie dla ducha,bo w końcu nie tylko pasztetami
i pierogami człowiek żyję.W piątkowy wieczór pożywiliśmy,więc duszę.
Fronczewski i Pszoniak w spektaklu „Skarpetki opus 124” naprawdę godni
uwagi.Już,chyba też Stanisław chwalił to przedstawienie,więc kto ma
możliwości,niech się wybierze !
http://www.polityka.pl/kultura/teatr/1508842,1,recenzja-spektaklu-skarpetki-opus-124-rez-maciej-englert.read
Małgosiu, u mnie cały sprzęt kuchenny dobierany do żyrandola: satynowany metal. Bo ja mam kuchnię razem z salonem, wszystko to strasznie małe (Alicja coś wie na ten temat). Żyrandol był pierwszy, do niego dopasowałam lodówkę, kuchenkę, czajnik, noże, michy… wszystko, co stoi na wierzchu. Jest taki mikser, jak w pysk strzelił.
Też nie wiem, gdzie go postawię. Ale on jest taki ładny, z tą stylistyką lat sześćdziesiątych, będzie ozdobą tak czy inaczej.
Jolinku- moja kuzynka zawsze mówi,że lubi gotować.
Zachęcam Ją,zatem by włączyła się do naszego blogu 🙂
Byłby miły nabytek.Zobaczymy…
Nisiu- dzisiaj na wsi dobierałam kolor ścian w sypialni do narzuty,
która była pierwsza 🙂
Oczywiście, Danuśko. Zawsze coś jest pierwsze, a resztę się dopasowuje. Niezła z tym zabawa.
Danusiu, udało się?
Nisiu, też taki chcę!
Kolejny produkt dyniowy, moje ciasto z dyni polane biala czekolada i posypane orzechami wyszlo w formie plaskiego placka, placek ten jest jednak bardzo smaczny.
Małgoś, przemów Osobistemu do logiki: skoro i tak wypruł się na prezencik, to jeden mikser mniej, jeden więcej już mu nie zrobi różnicy. 🙄
Nisiu,
o żadnym świrze nie może byc mowy 😯
Tak się zapędziłyśmy w te miksery, żyrandole, narzuty i paszteciki, że przegapiłyśmy nastrój Jolinka, listopadowy jakiś. Ej, Jolinku, nie smutuj! Bądź dzielną dziewczynką, nie daj się jesieni. Już niedługo wiosna… jeszcze tylko listopad, grudzień, styczeń i luty, cholera, cztery miesiące, jak ja to wytrzymam!!!
Łoj, Joteczko, ja bym ta gwarancji nie dała…
Siedzi Pyra na jesiennych poduszkach,
rudy jamol jej włazi do łóżka.
Rude liście spadają na ziemię,
czasem łysym ozdabiając ciemię.
Wiewióreczka ruda, ogoniasta
w dziupli piecze orzechowe ciasta.
A Jolinek, wniósłszy w górę łokcie,
znów na rudo maluje paznokcie.
Czy już się pochwaliłam, że Młodsza dokonała nabycia drogą kupna stołu, 6 krzeseł i stolika kawowego? Przywioza w przyszłym tygodniu. Meble z dębu, stół po rozciągnięciu 2,5 m – czyli na 12 osób (ciasne 12) siedziska wyplatane. Stolik typu kolonialnego – też dąb, wyplatany blat na to szkło. O.
Ale macie dzisiaj wenę ! 🙂
Jolinku, umawiamy się jakoś na jutro?
Pyro, a ja poszukuję dębowego biureczka, może tam takie dają?
Nisiu; jesteś kochana; już mi lepiej, chociaż nijak nie mogę pojąć co jest niezrozumiałego w Makuszyńskim. Fabułki proste, jak konstrukcja cepa. Przecież to mu na okrągło zarzucano, a tu proszę – null. PS do mojego łóżka ma przepustkę tylko jamnik czarny, podpalany. Przepustkę ma, ale już nie włazi.
Licencja poetika, a jamola ode mnie podrap za uszkiem lewym. I prawym. I wszędzie, po całym jamniku.
Makuszyńskiego uwielbiam, więc jakby co, jest nasz sztuk dwie.
Małgosiu – wchodzisz na Allegro, zakładka „antyki i sztuka” klikasz meble – kolumna biurka i masz do koloru, do wyboru, a jeżeli nie zachce ci się Chippendal orginał i po renowacji, to możesz przebierać w jakiej setce albo dwóch. Ja o mało nie kupiłam sobie ślicznego, ale Ania stwierdziła, że w mój kąt nie wlezie ceny od 300 zł do kilku tysięcy. Nie zawsze te drogie są najlepsze,
Oooooo!
Te wasze twórczości wpisują się pod muzyke Cześka Niemena, co to pod Tuwima mimozami…
Ja twardo zasiadłam do zdjęć wakacyjnych, mam za swoje. I jeszcze to podpisać wypadałoby 🙄
Pyro, właśnie żaden Chippendal, proste biurko. Ikea robiła takie , tylko 20 cm za duże.
Malgosiu, u mnie za rogiem jest i biureczko z lat trzydiestych i do niego lub odwrotnie, piekna bibloteczka zdobiona motywami roslinnymi, dwoje drzwi bez szyb, posrodku drzwi z szybami, dab na froncie fornir, wszystko za 850 jewro ale sie oplaca, nic tylko przyjezdzac i kupowac.
Dedykacja dla uczestników Zajazdu na Warszawę.
Kurczę, ja mam trochę daleko 🙁
http://www.youtube.com/watch?v=ePNUSmH3dMI&NR=1
Dorotol – na Allegro jest piękne biureczko damskie – dąb i czereśnia za 700 zł (to niespełna 200 euro). Ania za stół w stylu ludwikowskim, 6 krzeseł w b.dobrym stanie – bez otarć, drewnojadów, ubytków zapłaciła 1300 zł. Nawet 6 porządnych krzeseł nowych by za to nie kupiła, a gdzie stół? I żadnych plastykowych żywic do tego. W dziale „dom i ogród” na tym allegro, gdzie producenci sprzedają nnowe rzeczy, taki komplet dębowy zaczyna się od 3.200 (czyli Twoich 850 jewro)
Pyro to jest w tym stylu tylko nie takie przysadziste, delikatniejsze i do tego raczej male biurko, wezmy biurko 200 euro i do tego taka bibloteczka 650 to tez zadne wymagania cenowe
tutaj
http://kleinanzeigen.ebay.de/anzeigen/s-anzeige/buecherschrank-aus-herrenzimmer/13331052
Po meble trzeba jechać na Bronisze w każdy weekend. Na Koło nie ma po co.
E tam w biureczko damskie w czereśni za 700 złotych to nie wierzę. Porządne meble kosztują więcej. No chyba, że to późny DDR.
Mebel przed zakupem trzeba pomacać. Szczególnie od spodu.
Na krześle koniecznie usiąść. Przy biurku również.
Wtedy wiadomo co warte.
Ja jestem miłośnikiem Ludwika Filipa. na wcześniejsze mnie nie stać.
Dorotol, śliczne, ale nijak to niestety pasuje to mojego mieszkanka w bloku.
a ja juz miejsca nie mam…
Pokazane przez Dorotę meble w stylu drobnomieszczańskim lata 40 🙂
Szafa biblioteczna 3 – 4 tysiące biurko 1,5 – 2.
Do dwurku z kolumnami pod miastem w sam raz.
Wredna małpa ze mnie.
Misiu – ja w „tym temacie” siedzę od kilku miesięcy. Te tańsze meble na Allegro są często świetne – lokalne rzemiosło płn Francji i Flandrii – nie wielkie nazwiska producentów. To jest aktualnie masowo wykupywane przez Polaków z likwidowanych albo sprzedawanych starych domów. Młodzi chcą być nowocześni. Podaż jest b.duża aktualnie. Ja kupowałam kredens, który gdyby pochodził z Polski albo Niemiec czy Austrii kosztowałby ponad 2 tys. Kupiłam francuski (nawet szyldy i okucia ma oryginalne) za 1200. Rozejrzyj się w ofercie. Ten człowiek, który nam przywiezie meble, para się tym od 5 lat. W ub. roku przywiózł dwa kontenery z Indii – część do badziewie, część przyzwoita i kilka świetnych. Opłaciło mu się bardzo.
Misiu, Ty nie badz taki antymieszczanski, te stojace w tym sklepie sa z lat trzydziestych, gdyz mam taka jedna, typu serwandka zostawiona przez Niemcow w moim przyszlym, rodzinnym domu i jest to mebel rodem z Holandii, data produkcji 1934, to co przytoczylam z ebay bylo tylko przykladem tzw. konstrukcji mebla i jak juz wspomnialam bardziej zwaliste niz to co znajduje sie w sklepie. Sklep jest tani wzglednie, gdyz jest to cos takiego, gdzie ludzie oddaja rzeczy za darmo a pracownicy sklepu wyceniaja to srednio drogo/tanio a forsa ze sprzedazy idzie na potrzeby dzielnic i na potrzeby charytatywne.
U nasz tak tanio , tak tanio, kupić się nie da. Trzeba doliczyć 1 zł za kilometr czyli meble są droższe o pińćset.
Doroto ja antymieszczański? U mnie w domu wszystko poniemieckie. Mamusinymi meblościankami to palę w piecu trzeci rok . Został mi jeszcze jeden podziadkowy rupieć w wiórpłyty. A potem to już będzie wersal. Tylko muszę kupić politurę bo znajomy stolarz pożyczył , bo mu w gardle zaschło.
Misiu a skad u Ciebie w tamtych regionach poniemieckie dobra?
Z szabru.
Hej! Pracowity dzień miałam 🙄 Przesadziłam palmę, zrobiłam pasztet i upiekłam chleb W międzyczasie ostrzygłam Osobistego i ugotowałam zupę z dyni… Pora odpocząć 🙄
Doroto,
Otokar Straszliwy bardzo mi się podoba 🙂
Ziemie Zachodnie były eldorado dla szabrowników z tzw. Centrali 🙄
Otokar z radoscia przyjal wyrazy uznania.
Dlatego zeimie Odzyskane nazywaly sie obiegowo ziemie wycyckane…
Otokar idzie na balkon straszyc a ja ide spac, dobrej nocy
A ja nie przesadziłem palmy, tej co mi onegdaj odbiła. Niech bydzie. Brodę ostrzygłem osobiście. Chleb z oliwkami i parmezanem upiekłem też osobiście. Zupy z dyni nie ugotowałemę bo mi sie odturlała…
Wracam doczytawszy to co od wczoraj wieczór.
Wchodzę na meble, bo mam co nieco przywiezionego z Polski przez moją LP. Donoszę więc, że przeprowadzając się 6 lat temu miałem w domu handlarza antykami/starociami i ten mówił, że meblami z ciemnego dębu nie jest w ogóle zainteresowany, bo to aktualnie (niby?) w ogóle nie idzie. Czy niby, czy nie, nie wiem, w każdym razie nie wykazywał żadnego zainteresowania tym co mamy, a wolałbym się wtedy przeprowadzić z mniejszym bagażem. Uważam, że i tu niema wielkich możliwości dla uzyskanie dobrej ceny za te przedmioty.
Zgago, dziękuje za link na to sklarowane masło. Butaris nawet sam używałem, a dzięki blogowi wiem przynajmniej o co chodzi.
O przepraszam bardzo!
Ja nie z centrali tylko z kurpiowszczyzny! Z szabru … no wiecie co! 65 lat po wojnie a oni wypominają rzeczy zbierane w ramach zadośćuczynienia. Owszem mam kredens z Myszyńca i stare dwie szafy do remontu ale z szabru to one nie są – zapłaciłem w nowych złotych a reszta to od niemieckiego turka.
Miś szabrownik! Aleście mnie obrazili do żywego. W życiu wam tego nie zapomnę.
Idę się napić herbatki z Rosenthala na uspokojenie nerw.
Nemo, co Ty z tele chlebem zrobisz, dasz dalej?
Ja stale mam wrażenie, że te domowe smakują, doputy ciepłe.
Misiu,
w życiu bym Cię nie posądzała o osobisty udział w szabrze, za młodyś 😉 To tylko takie przypuszczenie, skąd poniemieckie meble na Kurpiowszczyźnie 🙄 I przecież nie serio 😉
A ten Rosenthal też poniemiecki?
Pepegorze,
chleb po części rozdaję, a ten, co zostaje, zjadam do ostatniego okruszka, bo wbrew Twemu wrażeniu (na czym je opierasz?) chleb domowy na zakwasie smakuje nawet po kilku dniach w odróżnieniu od wielu chlebów „sklepowych”. Czerstwieje powoli, nie kruszy się i zachowuje smak do końca.
Alicja poddała propozycję świętowania Święta Konia jak innej okazji na podorędziu nie ma.
Otóż:
Uprzejmie donoszę że
Święto Konia istnieje i ma się więcej niż bardzo dobrze. Oficjalnie nosi miano Melbourne Cup Day, nieoficjalnie nazywane jest Świętem Konia. Od 1861 roku Flemington (odpowiednik Służewca w Melbourne) jest gospodarzem najważniejszego biegu podczas Karnawału Końskiego.
Bieg na 3200 jest najważniejszy. Tradycyjnie rozpoczyna się rokrocznie o godzine 15:00 w pierwszy wtorek listopada.
Nie wiem jak w innych stanach lecz lokalny, melbeurniański szowinizm twierdzi, że cała Australia świętuje ten dzień. Niewątpliwe jest jedno – jest to dzień wolny od pracy. Tak wielkie jest to końskie święto.
http://www.youtube.com/watch?v=530nvBNC96k
Film jak to film niemy, bez dźwięku lecz oddaje nostalgię tamtych lat. A i dodatkową atrakcję Melbourne Cup – paradę ubiorów łącznie z nakryciami głowy.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Dodatek specjalny –
dzień wolny od pracy w Melbourne.
E.
Errata:
Służewiec jest oczywiście w Warszawie. Mea culpa.
E.
A na dawnych statkach świętowano z kukłą konia zrobioną ze słomy, pakuł i z tego, co było pod ręką – zejście ze statku i zakończenie rejsu. Wciągano rzeczonego „Zdechłego Konia” na maszt i śpiewano piosenkę, w której wreszcie można było ulżyć sobie na kapitanie i oficerach, a zwłaszcza żarciu, które było zawsze kiepskie i kucharzu, który podawał mięsko z robalami…
http://www.youtube.com/watch?v=x-xoSxTvOPY&p=1E449E6E29652272&playnext=1&index=5
Echidno, szantka dla Ciebie. Śpiewa ostatni prawdziwy szantymen, który kiedyś zarabiał śpiewaniem na statkach. Stan Hugill.
http://www.youtube.com/watch?v=ZoQfH7rCXUY&feature=related
Czytam biografię Cześka i co rusz podsłuchuję…
mam to wszystko na dyskach, ale na zawołanie youtube
http://www.youtube.com/watch?v=SrOnnmXSVsY
http://www.youtube.com/watch?v=U_5H0xMCPsM&feature=related
Sailing homeward to Mingulay… dobranoc.
Tyż dobre…
za moich czasów robili dobrą muzykę.
http://www.youtube.com/watch?v=inTeQ63Pn7Q&feature=related
Nisia,
wiadomo 🙂
tp://www.youtube.com/watch?v=-aDbLa5G5GE&feature=related
Oh, jak ja to lubię! Od zawsze.
Ziściło się, ziścilo… wszystko w tym roku pod żaglem i kotwicą.
Czytając biografię Cześka…
http://www.youtube.com/watch?v=Fr4Dt-PEbAw
…tekst napisała Marlena, ale mniej więcej pod „Czy mnie jeszcze pamiętasz” temat….
Idę czytać dalej.
dzień dobry .. 🙂
Nisiu paznokcie pomalowane .. 🙂 …
Małgosiu się umawiamy … zadzwonię do Ciebie tak ok 12 godz. …
Pyro ja mam stół. który się rozkłada na 3 m ale przez te nogi to tylko 10 osób siada do stołu z krzesłami … z ławkami moze by i usiadło 12 …
I am not saying that South Australia isn’t bloody beautiful place but actually I am from Victoria. You have to see how bloody beautiful place it is. Especially today – windy and rainy day. Just right for a small storm in the ocean.
Ale dziękuję Nisiu.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Jolinku
Przerobić go na stół z powyłamywanymi nogami, podstawić kozła i może nawet 14 osób się pomieści!
E.
kombinuje echidno … zawsze kombinuje jak gości więcej … 😉
by wytrzymać te wymienione przez Nisię miesiące trzeba sobie jakieś plany podróżne zrobić … może wreszcie po Nilu by tak … tylko muszę partnera znaleźć na wojaże … 😉
smacznego śniadanka bo pora … 🙂
No i masz – dzień konia w Melbourne.
Niema nieznanych wysp, nic nowego nie wymyślisz,
Pozdrawiam antypody gratulując odzyskanej godziny i całuję paznokietki w Warszawie, życząc udanego mini.
Czas przestawiać zegary, bo w moim obejściu jest jeszcze parę takich, gdzie to trzeba jeszcze ręcznie i czas na drugi kubek kawy.
Wszystkim miłej niedzieli!
pepegor
Z wzajemnościępepegorze ino u mnie to „una” się już kończy.
Przesiedziałam cały dzionek przy komputerze obrabiając ważki, ptaszki, motylki, elfy, wróżki, drzewa, kwiatki i cały ten baśniowy światek z jakiego ma powstać magiczny las. Dostałam zamówienie na takie cudeńko. Przyjęłam, słowo się rzekło i przysłowiowa kobyła u plota czeka aż będzie skończona robota. A do końca jeszcze daleko, daleko. Przydałby się jaki mag!
E.
Wam tam Echidno, niczego za wcześnie.
Już się przyzwyczaiłem życzyć szwagrowi w Sydney nowego roku w Sylwestra o 14.00.
Ten z kolei, też już mi gratulowal z okazji osobistych jubileuszy o 3.00 rano.
Miłego niedzielnego więc wieczoru.
Witam wszystkich serdecznie, słonecznie i …. bardzo wietrznie (halny dociera nawet do moich okolic).
Nisiu, Małgosiu, cieszę się, że nie tylko ja mam takiego „świra” na punkcie kuchennych gadżetów. Od lat marzy mi się takie „ustrojstwo”. 😉 Całe szczęście, że mój zdrowy rozsądek zakasuje rękawy, walczy z nieracjonalną zachcianką i wygrywa. 🙂 Nawet gdybym sobie takie cudo kupiła, to nie mam zupełnie miejsca dla niego (chyba, że podwiesiłabym go na hakach, pod sufitem) a i okazja do użycia go byłaby tylko kilka razy w roku. 🙁
Dorotol, spodobał mi się Twój przystojniak – Otokar. 😆
Jolinku, ja chyba też zacznę sobie malować „krwisto” paznokcie w ramach walki z jesienną gnuśnością. Tylko muszą mi ciut odrosnąć. 😉
Jak na razie mam zamiar nałapać tyle słońca ile się da, dlatego opuszczam swoje ściany i idę na długi spacer. 😀
Panie Lulku, hop, hop, gdzie Pan jest ?!?!?!?!
Życzę Wam pięknej pogody – może bez takiego silnego wiatru. 😆
Dziędobry na rubieży.
Paznokcie to grunt. Zaniedbane łapki strasznie wpływają na samopoczucie.
Misiu, Misiu, skoro się znasz na mebelkach, to powiedz mi coś, proszę, o moim biurku, które kupiłam, bo mi się spodobało, Nie wiem o nim nic, w dodatku podejrzewam, że facet mnie orżnął na pieniądze, ale i tak je szalenie lubię, chociaż Beta widoczna na zdjęciu wlazła na nie kiedyś w czasie burzy i porysowała świeżą politurę…
http://picasaweb.google.com/108203851877165737961/Biurko#
Pasztet z gęsi dla Segregatora wg Kuchni Polskiej (wyd 1968r)
1 mała gęś, 30 dkg wątróbki cielęcej, wątróbka z gęsi, 6 dkg słoniny, 1 dkg grzybów suszonych (albo 10 dkg pieczarek) sól, 10 dkg włoszczyzny, 5 dkg cebuli, 4-5 jaj, zsiele angielskie, pieprz, gałka muszkatołowa, tłuszcz do posmarowania formy
Gęś podzielić na 4 części, warzywa oczyścić. Warzywa, gęś podroby, przyprawy i słoninę zalać wodą i powoli gotować. Słoninę wyjąć po 30 minutach, solić w połowie gotowania. Po ugotowaniu do miękkości schłodzić, obrać z kości. W międzyczasie obydwie wątróbki obrane z błon pokroić w plastry, tak samo cebulę i grzyby nalać w rondlu na to wszystko nieco wrzącego wywaru z gęsiny (ok o,5 szklanki, żeby tylko objęło). Bułkę namoczyć w zimnym wywarze. Dużą formę budyniową albo tortownicę wysmarować tłuszczem, dno wyłożyć paskami podgotowanej słoniny. Grzyby z cebulą,odciśniętą bułkę, wątróbkę cielęcą i mięso z gęsi przepuścić 2 x przez maszynkę – za drugim razem przez sitko pasztetowe. Do masy dodać 2 żółtka, 3 całe jaja, sól, pieprz, gałkę, szczyptę imbiru, wyrobić b.starannie na pulchną masę. Masę ubić szczelnie w formie przekładając kawałkami wątróbki gęsiej. Formę zakryć i gotować w parze 1,5 godz albo przkryć płatem ciasta francuskiego i piec ok 1-1,5 godz w temp ok 130 – 150 stopni. Letni pasztet wyrzucić na półmisek, można ubrać marynatami . Podawać z ostrym sosem albo zalać plastry pasztetu galaretą.
Nisiu – ja się Miś nie nazywam, ale o ile zapłaciłaś mniej niż 2 tys – 2.200, to Cię nie naciął bliźni w sposób bezczelny.
Witam w ten piękny, jesienny dzień 😆
Czy można mrozić kurze wątróbki? Czy po rozmrożeniu zrobi sie z nich breja?
Można mrozić. Czasem wręcz kupuję mrożone ( w upały)
Nisiu – przeleciałam się po ofertach – secesja w dobrym stanie albo po renowacji – biurka z nadstawką
mahoń, fikuśne bardzo – 4.500
orzech, brzoza – 2.500, 2.900, 3.200, 3.600
dąb, brzoza, coś tam jeszcze 1900 – 3.100
Stosunkowo najdroższe są duże sekretery – intarsje mosiądz zlocony,brązy, inne tam takie konchy – te mogą dochodzić do 7.000
Dzień rzeczywiście przepiękny.Piksel nie przestawił się rano na nowy czas
i w rezultacie wyszliśmy na spacer o 6.30,bo on był przekonany,że jest 7.30. Spotkaliśmy kilka innych psów,które też się nie przestawiły i zmusiły swoich właścicieli do wczesno porannych spacerów:)
Poza tym trwają przygotowania do mini zjazdu(dziękuję za dedykacje i pozdrowienia).Alina dzwoniła,jest w Warszawie,przybędzie z całą pewnością. Rodzina została zatrudniona do dekoracji wnętrza.Muszę powiedzieć,że się starają.Wszystko zostanie tradycyjnie uwiecznione w fotoreportażu.
Małgosiu- tak,dobieranie kolorów zakończyło się sukcesem.
Póki,co jest to sukces na papierze,bo kolory wybrane zostały z katalogu.
Mam nadzieję,że w rzeczywiści też będzie dobrze.
Jotko-nie wiem,nie mroziłam wątróbki.
Nisiu- biurko wspaniałe !
Danuśko,
życzę Wam udanego mini zjazdu 😆
Nisiu
Gdybym był handlarzem wołałbym 5,500
Gdybym miał pieniądze to bym dał 3000-3,500
Tyle warte a może się mylę.
Biurko po dość gruntownej renowacji , szyldy włoskie.
Ładne i ciekawa nadstawa Dlatego napisałem , że handlarz tyle by chciał. Bez nadstawy 2.500
Danusiu, no właśnie, dlategom żem się w nim zakochałam… I jeszcze Wam powiem, bo tego nie widać: ono jest niewielkie, damskie i do mojego małego domku w sam raz.
Zapłaciłam 4.500. Było tuż po renowacji. Niestety, moja kochana duża psina, nieodżałowanej pamięci, załatwiła blat tak, że znowu jest do renowacji. Ale ja się nie przejmuję, nieco porysowane albo podrapane kocią łapką meble żyją. Wcale nie chcę mieszkać w muzeumie.
Gdyby pan stolarz zobaczył po kilku latach swoje wycackane drzwi, skonałby z rozpaczy.
Życie, życie!
Wątróbkę mroziłam, nic jej od tego nie było.
Ach, Zjazdowicze, bawcież się cudnie i myślcie o nas ciepło! Chętnie bylibyśmy z Wami!
Pyro
W Poznaniu macie ceny najniższe w kraju 😉
Za 2.200 takiego biurka kupić się nie da. Sama robota i materiały to 2.500. Chyba ,że handlarz ma chore dziecko i potrzebującą na gwałt żonę.
Ale się nie będę mądrzył . co ja tam wiem.
Internet , tylko internet…
Pyro, Misiu, dzięki. No to wygląda na to, że niewiele przepłaciłam, jeśli w ogóle. Ja się nie umiem targować, jeśli mam, to po prostu płacę, a jeśli nie, wycofuję się na z góry upatrzone pozycje. Arabowie by mnie znienawidzili od pierwszej transakcji.
Wyszło na moje 🙂
Pewnie chciał 5.500 ale oddał za 4.500
To dobra cena dla obu stron. A mebel porządny na zawsze. Na pewno nie stanieje.
A propos tego, co pisze Miś – my na naszej zachodniej rubieży mamy na ogół drogo, w każdym razie Szczecin uchodzi za drogie miasto. Jak widać, hehe.
Misiu, gdzie tam. Facet zawołał 4.500 i natychmiast dostał. Pewnie dotąd pluje sobie w brodę, że nie żądał więcej.
Misiu – gdzie zaś w Poznaniu tanio. Ja przez internet; dlategom taka mądra. W 61 stronicach x 20 mebli zawsze da się coś wypatrzeć. Jak nie dzisiaj, to za 3 dni. Na swój mały kredens (pałacu nie mam tylko 18 m. kw. pokój; pieniędzy też przymało, gust kosztowniejszy) czatowałam kilka tygodni. No i mam – cena mebelka 950, transport 200 i jestem b.zadowolona. Ma ubytki malutkie, lustra do wymiany, ale drewno i snycerka w doskonałym stanie.
Chyba nie pluje.
Ja bym stargował o VAT 🙂 Ale trzeba to potrafić i mieć czas na pięć wizyt i osiem telefonów. Czasem to my plujemy sobie w brodę jak się sprzedało. Ja zazwyczaj kupuję dość impulsywnie i tak wychodzi na moje. Z meblami jak pasuje trzeba brać bo szansa może się nie powtórzyć. Tym bardziej ,że biurko godne pisarza 🙂
Pyro
Ładnych kredensów więcej niż biurek.
Dzień dobry Szampaństwu.
Szaro, buro i 3C.
Na obiad planuję jakieś morskie robaki, to znaczy – zaplanowano za mnie, ja mam wykonać. Niech ta, to się biegiem robi.
Szampaństwo zainteresowane naszymi wędrówkami z Arkadiusostwem po Berlinie (owszem, pływaliśmy też) mogą zerknąć pod adres:
http://picasaweb.google.com/alicja.adwent/Berlin2010Wrzesien#
Zjazdowiczom owocnego spiskowania, pogodny dzień już macie. Czekamy na uchwały, rezolucje oraz tradycyjny fotoreportaż. Pozdrowienia z Kingston!
Biurko cud piękności, u nas takie można nieźle sprzedać. Miś ma rację – jak coś się uśmiecha, brać, bo okazja może się nie powtórzyć. Ja przegapiłam wiele okazji na różne rzeczy i wiem, jak to potem boli.
Danusku przyjemnego biesiadowania!
A tu nasze przygotowania do zjazdu czarownic
http://picasaweb.google.com/100200631489841242724/ZjazdCzarownic#5534214803877754610
Osobisty złożył oficjalną deklarację- będzie rozbił za kelnera !
Będzie przygrzewał,przynosił,odnosił i nalewał.Ja mam się dobrze bawić.
Aby sprostać zadaniu,uskutecznia drzemkę. Słusznie i z racją !
Dziewczyny,zapowiada się super wieczór 🙂
Oby się tylko nie rozbijał. Ma robić za kelnera….
Dorotol-gratuluję dekoracji ! Czy to Ty jesteś Czarownicą nr 1 ?
dzisiaj Halloween to może się nie malować … 😉
Danuśka my z Małgosią już umówione …
Ja jestem czarownica starsza sluzebna…
Wszystkim czarownicom, dyniowym chłopcom, zjazdowiczkom i honorowemu kelnerowi, Pyry życzą wesołej zabawy.
Danuśka, czy przyjeżdżacie w tym roku na rogale i gęś świętomarcińską?
Ja jeszcze jestem w szlafroku i bamboszach. Jak zakręcę papiloty – nie muszę się przebierać tylko tak trwać do wieczora. Mietłę mam zbyt nowoczesną, przydałaby się taka z witek brzozowych, do zamiatania podwórza. Na takiej to kto wie, może doleciałabym na Zlot Czarownic do Berlina czy Warszawy?
Tymczasem siedzę przed komputerem i czytam jakieś koszmarne wiadomości, zamiast się ogarnąć, wrzucić urodę na twarz i w ogóle 🙄
Ostatecznie…niedziela 🙂
U nas czas się zmienia dopiero za tydzień. Zdaje się, że do przodu dajemy?
Ojej, Danuśka, jaki zaszczyt nas spotka!
Chleb się dopieka, za moment będę wyciągać.
Czarownice wszystkich krajów łączcie się i mietłujcie 😀
Nisiu, biurko prześliczne 🙂 Szkoda, że nie pasuję do takich mebelków 🙁
Żaba trwa dzielnie w oczekiwaniu. Ordynowana przez szpital dieta cukrzycowa rewelacyjnie podniosła jej poziom cukru. Tłumaczą, że to nie z jedzenia, tylko ze stresu. I mają rację, Żaba bardzo się stresuje, gdy widzi na talerzu coś, czego absolutnie nie powinna jeść 👿 Ratuje się zakupami w sklepiku, do którego trzeba schodami w dół a potem w górę, bo winda przeważnie nie ten tego, noga nie jest tym zachwycona. Do wrzątku trzeba dobierać się podstępnym skradaniem, czajnik pod ochroną i nadzorem z powodu zużywania się. Wszytko to do przeżycia, byle porządnie i jak najszybciej zrobili to, co mają zrobić.
Chętnie robiłabym dzisiaj za czarownicę i tego drania co zniszczył krzew przed domem pogoniłabm wraz z Kusym prosto na Sabat.
Niewinne dzieciątka zabawę Halloween okraszają wandalizem. Zezłościłam się przeokropnie. A tu nawet uwagi nie można zwrócić bo oskarżą o maltretowanie i znęcanie się nad świetlista przyszłościę Australii.
Wciórności!
E.
Wracaliśmy do domu późno i równo o północy byliśmy już na sasiedniej ulicy. Patrzę, a tam stoi biały ” duch”. Jakiś młodziak przebrał się na biało,a dugi przycupnął przy płocie. Kogo oni chcieli straszyć po nocy , pojęcia nie mam, bo pustki dookoła.Ubawili mnie bardzo swoją gorliwością. Mam nadzieję, że kogoś udało im się wystarszyć, ale mój mąż w ogóle ich nie zauważył.
Dziś był bardzo piękny dzień. Rano byliśmy na jednym cmentarzu, potem pojechaliśmy na spacer nad morze. Świeciło słońce, ale Półwysep Helski zakryty był mgłą. Jazda ulicami Gdyni może zdrowego człowieka doprowadzić do wściekłości. Każdy słup, każda latarnia obwieszone sa plakatami wyborczymi, na jednym słupie po kilku kandydatów. Coś okropnego, a jeszcze tyle czasu trzeba na to patrzeć.
Pyro, czasami mała mobilność ma dobre strony. Przebywasz dużo w mieszkaniu i nie musisz ogladać tych twarzy. No, chyba że w Poznaniu jest pod tym względem lepiej niż u nas.
Wicie, jakoś to dyniowe szaleństwo do mnie nie przemawia. Żyjemy w pędzie i rzadko zastanawiamy się nad takimi zjawiskami jak śmierć, pamięć zmarłych, cmentarze i przeszłość. Ten jeden dzień w roku, czy tam dwa, wydają mi się zbyt ważne, żeby nie zamieniać ich w zabawę.
Nisiu, hamerykńszczańska moda zatacza coraz szersze kręgi. Niestety.
I prawdę powiedziawszy niewielu potrafi powiedzieć: w naszej kulturze, historii i religii dniem tym czcimy pamięć tych co odeszli.
Co garsza, co innego się mówi, co innego robi. Lecz to już inna para kaloszy. Bynajmniej nie szczęścia.
E.
Errata:
gorsza
Indoktrynacja halloweenowa zaczyna się od maleńkości. Wnuczek koleżanki ma półtora roku i chodzi na kilka godzin dziennie do żłobka.On jest najmłodszy, ale reszta jest niewiele starsza. Wkrótce mają mieć zabawę na święto Halloween i w związku z tym rodzice powinni kupić im specjalne stroje. Biedactwom mąci sie w głowie , a one przyjmą zapewne ten zwyczaj, no bo skoro wpaja się im to od dzieciństwa. Bardzo mi się tonie podoba, ale młodzi rodzice traktują to jako kolejną rozrywkę.
Nic nowego pod sloncem. Na szczescie.
Pan Lulek.
Panie Lulku, jak to dobrze, że się Pan odezwał. Proszę częściej. 🙂
Do mnie te pogańskie obyczaje jakoś nie trafiły, chociaż mieszkam tu tyle lat. Nie potrafię dworować ze śmierci, żeby to miało oznaczać nie wiadomo, co – oswajanie się z myślą czy coś takiego? E tam. Nigdy się nie oswoję. A już najbardziej ze swoją nie chce mi się oswajać!
Janusz L. Wiśniewski napisał coś takiego (może niedokładnie przytoczę) – każdemu się zdaje, że wraz z jego śmiercią nastąpi koniec świata. A to tylko koniec jego własnego świata.
ALE…
jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
jeszcze nie… długo nie!
http://www.youtube.com/watch?v=TniEe4ay_0Y
Krystyno, a co na to rodzice ? Nikt nie ma odwagi zaprotestować ?
Zgago, rodzicom pomysł tej zabawy bardzo się podoba. Niektórym babciom także. Przecież dzieci tak ładnie zostaną przebrane i pięknie będą się bawić. To tylko my tak tu kręcimy nosami i wydziwiamy na nowe obyczaje.
Dawno temu, pewnie w końcu lat 20-tych (Hiniutek rocznik 05) Tato mój zanim poszaedł w oficery, był mustangiem, czyli ższ hen, gdzieś na Zakarpaciu. Dokoła same parafie unickie i prawosławne. Wojsko Najjaśniejszej ogromnie sobie chwaliło tamtejsze Zaduszki. Kiedy już wierni mogiłki nawiedzili i do domu poszli, przychodzili mołojcy z koszar na setną wyżerkę i wypitkę. Na żalnikach stały pięknie zdobione dwojaki z kaszą albo ryżem polanych miodem i śmietaną, pełne bakalii, a obopk doskonałym twarogiem i małą osełką masła. Zawsze obok stała ćwiarteczka gorzałki miodem. Żadna duszyczka zastrzeżeń nie wnosiła.
Swoją drogą, moje Święto Zmarłych jest zawsze wtedy, kiedy jadę do Polski.
Z potrzeby serca odwiedzam cmentarze i zapalam świeczki. Tych świąt jest kilka, i kilka cmentarzy.
na wieczór …
http://www.youtube.com/watch?v=Klt904ga4IA&feature=youtu.be
to lecę do Małgosi …
Halloween jest stare, jeszcze celtyckie. Zawieźli do USA tę tradycję Szkoci i Irlandczycy. Amerykanie dołożyli komercję. W samej tradycji „straszenia śmierci” nie ma nic dziwnego – Słowianie w tym celu używali hałasu: walenia w kotły i tarcze, dzwonienia, okrzyków. Pozostałością jest strzelanie rezurekcyjne i wielkopostne klekotki.
To komercja i obca tradycja nas rażą.
Wcale nie musimy się amerykanizować, mamy własne rozrywki i zabawki http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,35798,8591919,Zlote_litery__pozytywki__gipsowe_figurki__Kicz_cmentarny.html
U Małgosi chleb się już zapewne dopiekł,a my cieszymy się na myśl,
że za chwilę będziemy go masłem smarować.Chałupa oporządzona,
idę się szykować.
Pyro- w tym roku Św.Marcina nie będziemy świętować w Poznaniu,
ale w Budapeszcie.Tak się złożyło,że Osobisty musi być służbowo
w tym pięknym mieście 12 listopada,a zatem wymyśliliśmy,że połączymy
przyjemne z pożytecznym i spędzimy długi listopadowy weekend
u naszych bratanków Madziarów.
Cała ta amerykanizacja to nic innego jak poddawanie się wrażym siłom, które chcą ludzi myślących (sprawniej lub mniej sprawnie, zawsze jednak szanujących myślenie) przerobić na tzw. społeczeństwo konsumpcyjne. Doszłam do tego wniosku po raz pierwszy, kiedy strzeliła moda na odchudzanie. Jakiż to fantastyczny biznes, te wszystkie patentowane środki na schudnięcie! Równie znakomitym biznesem są święta Bożego Narodzenia (zabawki, choinki, ozdóbki, gadżety), Wielkanoc, Halloween. Jest podaż – wykreujemy popyt. Mamy do sprzedania kupę chłamu – wytworzymy w ludziach przekonanie, że naszego chłamu potrzebują, ba – że nie mogą się bez niego obejść!
Tak, tak. Dzisiaj nie popyt kreuje podaż, ale odwrotnie.
Się porobiło, no, no.
Zagniotłam mój chlebek i rośnie. Ludzie, ależ to się lepi! Natychmiast muszę sobie kupić mikser Kitchen Aid…
Upiekę go (chlebek, nie mikser) pewnie ciężką nocą, ale mnie tak zawsze wychodzi, nocnikiem jestem. Uczciwie się przyznam, czy wyszedł.
Na 10 minut odwróciłam oko od okna 😯
Ja sobie wypraszam o tej porze!!!
http://alicja.homelinux.com/news/img_4959.jpg
U nas Halloween od kilku lat jest celebrowany przez osiedlowe dzieci na całego. Zaopatrzyłam się w cukierki już wczoraj. Od zmierzchu co chwilę rozdajemy duchom i czarownicom cukierki. Nie wiem czy dzieci w ogóle wiedzą jakie to obyczaje. Znalazły okazję do zabawy. Nie widzę w tym nic złego.
To, co nazywamy tradycją chrzescijańską, w większości, sięga korzeniami do tak zwanego „pogaństwa”. W teologii jest taka zasada: „przejąć i przewyższyć”. Zamiast rugować, nadaje się nowe znaczenie.
Struktura organizacyjna KK to kopia organizacji „pogańskiego” Cesarstwa Rzymskiego.
Nie sądzę żeby to było „dworowanie” ze śmierci. Raczej próba jej oswajania. A śmiech jest jedną ze skuteczniejszych metod.
Nie widzę potrzeby protestowania. Wolałabym zamiast tego więcej rozmów z dziećmi o sensie cierpienia o nieuchronności przemijania. Zabawa z dyniami wcale nie musi takich rozmów wykluczać. Nie koniecznie muszą one mieć miejsce dzisiaj, ale to nie znaczy, że są niemożliwe w innym dniu. Ponadto, dlaczego nie mówić o innych kulturach, w tym wypadku o zwyczajach rodem z Irlandii?
Dlaczego zabawy halloweenowe nie mogą być punktem wyjścia do rozmów o sprawach ostatecznych?
Dużo takich rozmów prowadzę z wnukiem. Nie tworzę ku temu jakichś nadzwyczajnych sytuacji. Korzystam z tego co przynosi życie.
haneczko,
pozdrów Żabę. To co szpitale podają diabetykom, to zwyczajna dieta lekkostrawna, nijak nie przystosowana dla diabetyków.
Całkowitą niezdolność Nisi do prowadzenia negocjacji handlowych miałam okazję poznać w Antwerpii. Kiedy negocjowałam dla niej cenę torebki, Nisia cierpiała katusze i gotowa była zapłacić więcej w charakterze rekompensaty za krzywdy jakie te panią spotkały z mojej strony 😆
Idę dalej rozdawać Halloweenowe cukierki 😉
Stroje? kiedys szyc musialam, nie kupowalam, teraz mam spokoj.
Torebka się podoba!
Joteczko, ja nic nie mam przeciw świętujacym Dzień Dyni. Niech się cieszą, na zdrowie. Tylko mnie to nie bawi i nie mam dla nich cukierków…
Zostawiam sobie kilka rzeczy w życiu, z których się nie śmieję. Z których, do których.
Ja się nie śmieję. Uśmiecham się do dzieci. Daję cukierki, bo pochwalam sam fakt, że „się im chciało”. Ludziom w naszym kraju przede wszystkim „się należy”. „Chciało im się” na przykład ruszyć od komputera czy telewizora.
Zdania odmienne szanuje i poważam 🙂
A ja i tak jestem na „nie” zabawom dzisiejszym. I jak napisałam wyżej, własnej śmierci też mi się nie chce oswajać, bo ciagle mam ochotę na życie. WIELKĄ ochotę.
Mnie w dzieciństwie straszono śmiercią, piekłem i czym tam jeszcze, kazania kościelne, lekcje religii. Dlatego w wieku lat 12 czy jakoś tak wyszłam z kościoła i dotychczas nie wróciłam.
Strachy podświadomie pozostały.
Nie oswajałabym małolatów ze śmiercią. Na wrażliwych czyni to wręcz odwrotny skutek.
Alicjo,
przy całym szacunku, śmierć jest jedynym pewnym wydarzeniem w naszym życiu. „Oswajać” znaczy mądrze, stopniowo się do niej przygotować. Na miarę aktualnych potrzeb i możliwości emocjonalno – intelektualnych. W żadnym wypadku nie straszyć. Nijak to nie jest sprzeczne z wielkim apetytem na życie. Apetyt na życie nie jest w stanie wyrugować tego, że umieranie jest pełnoprawną częścią życia. Umierają nasze nadzieje, pragnienia, możliwości. A my, w większości, jesteśmy wobec tego bezradni. Nie uczy się nas przeżywania żałoby. A to bardzo ważna umiejetność. W z tego lęku przed nieoswajanym przemijaniem, z braku umiejetności radzenia sobie z żałobą dajemy sie uwodzić komercji. Jesteśmy wobec niej bezradni.
Ja tam wcale nie jestem bezradna wobec komercji. Daję jej odpór należyty i nie pozwalam się zwariować.
Natomiast wobec śmierci – jestem bezradna.
Nie można się nauczyć przeżywać żałobę. Można się wyuczyć pewnych zachowań, społecznie pożądanych. Ale przeżywanie to zupełnie coś innego, sprawa absolutnie osobista i nie do skodyfikowania. A bez kodyfikacji – jak nauczyć?
Żałoba za każdym razem jest inna.
Może nawet lepiej nie próbować jej upychać w żadne ramy? Niech każdy przeżywa jak umie. Nie można wyręczać ludzi w myśleniu o wszystkim.
Właśnie nawiedziły nas duchy i czarownice w osobach dziewczynek z okolicy. Mąż szczodrze rozdał cały swój zapas słodyczy, nie przypuszczając, że przybędą następne zastępy. W przyszłym roku musimy się lepiej przygotować. Zgadzam się z Jotką. Halloween powinien być okazją do rozmów z dziećmi. Czy tak jest ? Chyba rzadko…
Jutro nie ma w Berlinie swieta i juz dzis obchodzilysmy troche Wszystkich Swietych
http://picasaweb.google.com/100200631489841242724/CmentarzAliantowBerlin#
Nisiu,
ostatnie słowo w tej kwestii.
Znakomita większość jest bezradna wobec komercji.
Sposobu przeżywania żałoby można nauczyć i trzeba to robić.
Każda żałoba składa się z kilku etapów. Tak jak podlegamy prawom fizycznym, biologicznym, fizjologicznym, podlegamy też prawom psychologicznym i duchowym. One są rozpoznane i opisane. Treść przeżycia jest za każdym razem inna, niepowtarzalna. Tak, jak niepowtarzalny jest każdy człowiek, w tym jego ból i cierpienie. Inna jest treść żałoby, ale formy są takie same.
Nie o wyręczaniu tu mowa. Nikt nie wejdzie za nikogo na Mont Everest. Kto chce tam wejść musi to zrobić na własnych nogach. Trzeba się do tego wcześniej przygotować. A przygotowując się, czy warto odrzucać wiedzę i doświadczenie innych ludzi?
Wracajac jeszcze do tego cmentarza, jest to teren w Berlinie, ktory do tej pory nalezy do Krolestwa Wielkiej Brytani, oczywiscie lezy tam duzo Anglikow, wielu Kanadyjczakow, ludzi z Australii i Nowej Zelandi, jedno mnie zdziwlo, ze o ile wszyscy mieli wypisane w jakich silach lotniczych walczyli, to u Polakow stoi tylko „polskie sily” ??? dlatego tez jak uprzednio zagladalam do wiki moglam przczytac o Polakach „poleglych” w czasie II wojny.
Witajcie,
Ja z zupełnie innej bajki, bo zostałam poproszona o przetłumaczenie „na wczoraj” wyniku MR na francuski. Jestem mądrzejsza o stożek rotatorów, torebkę stawową, ścięgno mięśnia pod- i nadgrzebieniowego i parę innych terminów medycznych ale padłam na KALETCE PODKRUCZEJ 😕 😳 . Pomożecie?
🙄
Ja Cię Jotko dobrze rozumiem, ale słowo daję, nie chce mi się oswajać, bo jeszcze w zielone gram 😉
Jasne, że w życiu to jest PEWNE jak sto piędziesiąt osiem, że pomrzemy (daj Boże, bez przyczyny, tylko ze starości!), ale nie chce mi się o tym myśleć jeszcze. Długo nie. Bo i tak nie wiem, co za rogiem.
I nie chciałabym dożyć takiego czasu, że musiałabym się świadomie oswajać, bo spętało mnie na przykład jakieś paskudne choróbsko. Ja to widziałam niejeden raz i być może ja przeżywałam to bardziej, niż osoby, które się oswajały i wiedziały, że z tego nie ma wyjścia.
To też jest jakieś doświadczenie…w pewnym sensie oswojenie, tylko dopóki się da, odstawiam to na bocznicę. Po co sobie zaprzątać głowę teraz?
Nie ma się co dziwić, że dzisiaj takie tematy podejmujemy, nie ma też nic w tym złego, mam nadzieję. Przy stole rozmawia się o wszystkim, co ludzkie.
Rozmowy z dziecmi, wlasnie mialam, w drodze z cmentarza bylo mi smutno, ze lezeli tam tak mlodzi ludzie, przedstawiciele wszystkich nacji byli w wieku 20-30 lat, powiedzialam, to dzieciom i o ile jedne przyznaly, ze to straszne i ludza sie, iz za ich zycia nie bedzie zadnej wojny, to jedna z dziewczynek, dopiero od roku w Berlinie stwierdzila, iz jej to „wcale nie wzrusza…”, jaka roznica, tamci ludzie czuli sie w obowiazku walczyc o ojczyzne a ta wyrasta w nastroju globalnej obojetnosci
LUDZIE! TEN CHLEBEK NAPRAWDĘ ROŚNIE!!!
Podobnie jak Alicja chcę grać w zielone i nie chcę już więcej oswajać ze śmiercią. Oswajałam się, patrząc jak choruje i umiera moja ukochana siostra, z którą zawsze byłyśmy razem. Trwało to półtora roku, a ostatnie kilka miesięcy to było prawdziwe umieranie. Co mi z tego przyszło? Nie czuję się jakoś specjalnie wzbogacona. Ani oswojona, przeciwnie. Boję się bardziej niż bałam się przedtem. I co mi z tego, że przeżywałam według schematu, a może jakoś niezgodnie ze schematem? To nie ma najmniejszego znaczenia, jak wygląda teoretyczna wiedza na ten temat.
Dwa miesiące temu przez trzy godziny patrzyłam na umieranie mojej kochanej psicy, którą ktoś prawdopodobnie otruł. Nie było to ani odrobinę łatwiejsze dlatego, że już się kiedyś „oswajałam” ze śmiercią.
Nie chcę w ogóle o tym myśleć. Niech będzie, co ma być.
Dorotol,
Twoje 3-cie zdjęcia jak nic przypomina mi moją Górkę! Przy okazji… u mnie sypie dalej jakiś grado-śnieg… i to jak!!! 🙁
A jeszcze wracając do rozmów na temat śmierci z dziećmi – no właśnie, chodzi o wyczucie, bo tak jak Jotka pisze, każdy przyjmuje to indywidualnie. Każdy ma inną wrażliwość. Jak wspomniałam wyżej, ja byłam straszona piekłem i takimi tam z ambony i ławki na lekcjach religii. Pewnie już wspominałam – ale skończyłam z tym straszeniem i przy okazji z kościołem, jak ksiądz na religii po raz kolejny pobił naszych siedmioklasistów-chłopaków, takich dwóch. Tu o miłości bliźniego, a tu rękoczyny. Co za hipokryzja! Pobici wyszli z plebanii, ja też i przestałam wierzyć, bo jak to?!
Bóg, jeśli jest, nie potrzebuje takich pośredników.
Konsekwencja to moje drugie imię.
Przyszły dzieciaki.
Dałam im moją paczkę krówek schowanych na czarną godzinę…
Nisiu,
😆 😆 😆
a ja juz nie swietuje, przezylam zmore i wynioslam sie do drugiego pokoju zabierajac ciasto z dyni dla siebie i to cale, ta sama panienka co jej nie wzrusza, nie chciala jesc mojego jedzenia i zazadala ryzu na mleku z cynamonem a to jest akurat takie cos co nie lezy w zakresie moich zainteresowan, niech sobie sami ugotuja
U mnie dzieciaki nie chodzą – dosyć ruchliwa, niezbyt oświetlona i „nieochodniczona” Łazienkowa, długa, na zachodnich rubieżach miasta (o, też na rubieży jestem!). Za to w mieście i po dzielnicach człupkowo-blokowiskowych na pewno szał. Tyle, że paskudna pogoda i co rusz jakieś śniegogrady 😯
Krówki… zapomnieliśmy kupić krówki! Dziecko spojrzało na nas z wielkim niesmakiem, jak wróciliśmy z Polski. Owszem, może sobie zakupić na Ronceswólce, ale to nie to samo, nie to samo 🙄
(Nie zapomnieliśmy. Nie miałam gdzie tego wsadzić, i tak musiałam kupić dodatkową torbę, torba jedna, na książki!)
Chałupkowo miało być… nie człupkowo 🙄
Alicjo, szkoda, już się ucieszyłam, że znam nowe śmieszne słowo…
Człupkowo – bardzo ładnie!
Tu też były 😀 Fantastycznie przebrane 😀 Cud, że mieliśmy jeszcze słodycze, bo u nas słodkie znika błyskawicznie 🙄
…se zgarnij, Nisia i użyj człupkowo 😉
To są konsekwencje klawiatury starej, co to się opiera, oraz nie sprawdzania, co się wysyła. Liczę na rozgrzeszenie! Znowu kościelnie… u spowiedzi byłam tylko raz w życiu, pierwszej, będę się w piekle smażyć chyba 🙄
Alicjo to wcale sie nie dziwie, ze tak pokochalas ta swoja Gorke.
U spowiedzi tez bylam tylko jeden jedyny raz, gdyz tez mnie straszyli ogniem piekielnym z tego tylko powodu, ze zyje na tym padole.
Mam nadzieję, że nie jestem jeszcze globalnie obojętny, ale będę o tym pyskował gdy wszyscy już zasną.
Ewo – bourse sous-coracoidienne ? Zgaduję, może będzie pasowało. To jedyne francuskie słowa które pamiętam 🙂
Ewo, od Bobika „Haneczko, przekaż proszę, że ta kaletka podkrucza nazywa się bourse sous-acromiale.”
Dorotolu – Pewnie ich wystraszyłaś, atak to najlepsza forma obrony. Nam możesz wszystko powiedzieć 🙂
To był mizerny żart, przysięgam. Oswajam się z myślą, że możesz mnie żle zrozumieć, lub wcale 🙂
O nawet Placek trzyma z nimi, coz ja jestem temu winn, iz moje objawienie sie na tym padole sklania coniektorych do takich reakcji…
Ewo – Powtarzam – bourse sous-acromiale 🙂
Wieczorem przebiorę się za dorsza przy biurku. Za karę.
Oswoiłem sobie psa ale zdechł po 5 latach.
Mam mały cmentarzyk na własnym podwórku. Psy, koty , gołębie gryzonie wszelkiego rodzaju, bocian bez skrzydła , wiewiórka, i jeż jest, nawet tchórz i kanarków kilka . Ile królików nie byłem w stanie zapamiętać bo wszystkie wcześniej zjadłem z pasztetem. Kur i kaczek całe stada. Ryb tysiące. I ziemia od tego podnosi się coraz bardziej, prawie jak Trillerze Majkela Jacksona Był piach a jest ogrodowy czarnoziem.
Powie ktoś makabryczne.
Samo życie drodzy państwo. Samo życie. Dzięki śmierci.
Czy mi jest potrzebne jakieś halloween?
Poza tym do ludzkiego cmentarza mam ze 150 metrów…
Życie dzięki śmierci.
Dorotolu – Z samym sobą ledwo się trzymam, ale nadal lubię pyskować na ciekawe tematy, z pasjonującymi grzesznikami.
Placku po wypowiedzeniu uslug kosciolowi i nabyciu, po tej jednej spowiedzi, sakramentu pierwszej komunii, przystapilam do harcerstwa ale grzech wszedl mi juz w krew i stalam sie wiarolomna zarowno w kwestii wiary jak i roznych ideologii.
Nastąpiła pierwsza kicha i to spora. Chlebek wyrósł, owszem, ale się przylepił do wyplatanego koszyczka. Zbijany sprawił się nieco lepiej. Może za mało dałam mąki, chociaż ten wyplatany koszyk chyba „łapie” chleb.
Ojojoj… zobaczymy, co się upiecze.
W każdym razie zrobiłam masło, wyszło jak babciowo-ciociowe. Najwyżej upiekę jutro w automacie i dalej będę walczyć.
Ja tam wiarołomny nie jestem ale po przeczytaniu mojego ostatniego wpisu można dojść do wniosku ,że jestem seryjnym mordercą.
Braci mniejszych 🙁
Ewo, ale masz zgryz. Może masz jakiegoś znajomego lekarza, który Ci nazwie to po łacinie ? Wtedy łatwiej byś znalazła francuski odpowiednik w ichniej wikipedii ? Moja Młodsza na weekend wyjechała do teściowej ale myślę, że jutro już będzie u siebie, to bym ją poprosiła żeby znalazła określenie francuskie w ich wikipedii.
Alicjo, Nisiu, Dorotol, ja mam taką samą przypadłość jak Wy. Tyle razy się „oswajałam”, że skończyło się to u mnie postawą „ciesz się dniem i nie myśl o tym co będzie jutro”. 😀
Mini-zjazdowiczkom nawet nie życzę dobrej zabawy, bo to jest „oczywista-oczywistość”. Tylko sobie cichutko zazdraszczam. 😉
U mnie po hulaniu wiatru, zostały golusieńkie drzewa. Ja się tak nie bawię. 🙁
Kochani,
Wielkie dzięki za pomoc!
🙂
Ewo, zanim nastukałam już masz odpowiedź. 😆 To jest cudowny blog. 😆
Nisiu a nasmarowałaś wcześniej koszyczek olejem i posypałaś mąką ? Tak pisali na „chlebowo-koszyczkowej stronie. Masło sama sobie zrobiłaś ? A w czym ?
Zgago,
Zgadzam się – to jest cudowny blog 🙂 !
Przed pójściem do wyrka, przypomniałam sobie, że Krystyna lub Haneczka szukała sposobu na nornice i krety. A ja przedwczoraj szukałam odpowiedzi w sprawie czosnku i po przeczytaniu całej strony znalazłam podtytuł : „Stosowanie w ogrodnictwie”.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Czosnek_pospolity#Stosowanie_w_ogrodnictwie
Ja w międzyczasie zrobiłam pranie/suszenie ciemnych. Niedziela? Owszem, ale ja to wrzucam do pralki, potem do suszarki, samo się robi, a w weekendy tania elektryka i to elektryka nalegała, żeby unikać szczytów elektrycznych w tygodniu. Unikam, a co mi tam.
Poskładałam pranie, w tym czasie Jerzor posprzątał parasol i te rzeczy z ogródka – nie ma się co łudzić, piękna jesień poza nami.
Tera tylko listopad 🙁
Se radę dam, ale jak ja tego nie lubię 🙄
Liście były przewidziane na dzisiaj, ale mokrość po tych sniego/grado jest, niech one obeschną i wtedy je kosiarką 👿
Wina! Wina mi nalać!
A propos masła. Jak nie zebrało się śmietany na całą maselnicę, tę ubijaczkową, to wlewało sie śmietanę do litrowej butelki i kazało się małolatowi potrząsać, aż się masło utrząchnie. Małolat opanował to szybko 🙂
Masło z butelki było dosyć rzadkawe, bo przecież musiało się jakoś z tej butelki wydostać, nie mogło być ubite na śmierć (o, masz, znowu temat!).
Ale nie było go wiele i zjadało się chybcikiem, dzień-dwa.
Zgago,
ja nie cichutko zazdraszczam, tylko ZAZDRASZCZAM!!!
Alicjo, 😆 😆 Zawsze w towarzystwie raźniej „grzeszyć”. 😉
Życzę wszyćkim dobrej i spokojnej nocy – bez snów, no chyba, że miłych. 😀
Wiem, że to nie referendum, ale rozmowa przy kominku – podpisuję się pod słowami Jotki rękami i nogami, może dlatego, że zupełnie inaczej je odebrałem.
Dorotolu – Nie chcę Cię straszyć, ale oswajaj się z myślą, że często ci którzy wyznają wiarołomność bardzo się mylą, i odwrotnie 🙂
2dd3 – kod w sam raz na poprawkę. Oczywiście miało być ; no chyba, że będą miłe. 🙁 To jest widomy znak, że trzeba iść się wyspać.
No własnie, Zgago, chyba za mało było tej mąki. Ale wyplatany koszyczek i tak ma pewną cechę niepożądaną – „łapie” chleb w dziurki i nie puszcza… Te zbijane są lepsze. Mniejsze straty były.
Masło robi się bajecznie prosto: kupujesz śmietankę 36%, lejesz do słoja (ja to robiłam w wysokim i wąskim – chlapie! – dzbanie do koktaili), bierzesz rózgę do bicia piany i śmietany – oczywiście do czegoś podłączoną, u mnie do korpusu od ręcznego blendera – i jedziesz. Najpierw robi Ci się bita śmietana, potem bardzo gęsta bita śmietana, a potem hyc i nagle w słoju masz masło w towarzystwie maślanki. Maślankę wylewasz albo wypijasz, a masło płuczesz kilkakrotnie w zimnej wodzie, wygniatając z niego resztki maslanki. Z półlitrowej śmietany masz akurat maselniczkę. Pachnie bajecznie. Już nigdy nie kupię masła w sklepie… chyba że na czarną godzinę.
Dziecko wróciło, klamka zapadła. Zamówiłam Kitchen Aida. Następne masełko i ciasto chlebowe robię na nowym sprzęcie!
Straszenie?
Było nas troje, a w tym siostra dziesięć lat starsza. Do kanonu należało wtedy, że córka przy wydaniu ma z sobą wyprawkę w postaci podwójnej pościeli z gęsiego pierza. Mieszkając na przedmieściu, które zachowało wtedy jeszcze całkowicie wiejski charakter, trzymaliśmy sobie przez parę sezonów po 6 gęsi, ze względu na pierze. Te pierze trzeba było drzeć, tzn, odzielać miękkie boki od twardego trzonka. Praca żmudna nadwyraz i nie do zrobienia w jeden, dwa wieczory. Były baby co sobie chętnie tym dorabiały, ale mama wolała naturalnie tych kosztów uniknąć i wpadła na pomysł, zaprosić dzieci z okolicy. Były to koleżanki i koledzy z kamienicy w której mieszkaliśmy, albo z najbliższych chałup. Nie byli tacy wydajni, ale też pracowali i cieszyli się na bal końcowy z pączkami i ziołową z miodem. To było zwykle gdzieś na ostatki. Jak ich ale zwabiła?
Otóż, potrafi świetnie opowiadać, a to były czasy przedtelewizyjne. Więc 4 do 6 dzieci co wieczora siedziało od gdzieś 18.00 do 21.00 z miską, garnkiem i Bóg wie jakim pojemnikiem w naszej dużej kuchni na kolanach , darło pierze z rozdziewioną gębą i słuchało strasznych opowieści. Mama miała niezliczone historie, a te najbardziej wredne dotyczyły wydarzeń niedawnych, często dotyczących niby ludzi już odeszłych, których nie można było już o to zapytać. Jeżeli nie miała już nic innego, to opowiadała po prostu z książki, którą akurat czytała. Ta runda nie była czysto dziecięca, bo dochodziła stale ta czy owa sąsiadka, zwabiona tą atmosferą i następowała wymiana historii. Zresztą, byli i inni dorośli, choćby i z mojej rodziny i jak nie było horroru, to była polityka, a te dzieci tego też chętnie słuchały, sami chyba wiecie.
Jak trzeba było wracać do domów to czasem dochodziła dziesiąta, na zewnątrz z reuły trzaskający mróz i dzieci miały prawdziwego stracha. Jeden miał może z 200 metrów, ale zawsze dla niego zapalaliśmy w pokoju od ulicy i stawaliśmy w oknie, na znak solidarności. Ten akurat, jak odnalazłem go po 40 latach, wspominał o tym na pierwszym miejscu.
Placku,
ale to nie chodziło o oswajanie się z wiarołomnością i takimi tam (life is a bitch and then you die), tylko oswajanie się ze śmiercią. Ja nie spieszę się w zaświaty, bo nic o nich nie wiem, a tu tyle jeszcze do do zobaczenia!
Wiarołomność… a co to znaczy? Dla mnie – coś komuś przysięgasz, i potem łamiesz tę przysięgę.
Bardzo łatwo wpuścić dzieci w taką przysięgę (komunia święta), bo dzieci są bardzo ufne. Nie wiem, nie znam sie na tym, ale przyszedł czas, kiedy zaczęłam być bardzo krytyczna pod tym względem. Bóg nie potrzebuje pośredników, powtarzam.
Przyrzekam, że wieczorem nie opowiem dzieciom o królikach Misia, nie takie rzeczy znają z gier wideo, ale może we wtorek opowiem im o mej tęsknocie do tych, których już nie ma, ale są, i że gdy światełka migocą, jest mi lżej, a nawet ciepło. Jedno jest pewne, nawet te globalnie zobojętniałe przerazi mój wygląd. Dobrze im tak 🙂
O tym dlaczego na czekoladkach Cadbury jest logo UNICEF nie opowiem, to mętna sprawa 🙂
Dzieciom i sobie powtarzam za Gospodarzem – czytajmy więcej książek i myjmy ręce przed i po obiedzie. Wiem, że nie napisał tego słowo w słowo, ale oswajam się z możliwością, że i to miał na myśli.
Tęsknota do tych, którzy odeszli, zostanie w nas.
a my smacznie i po babsku spędziłyśmy wieczór … 🙂 .. idę spać bo zmęczona jakaś jestem .. 🙂
Danusiu, dziękujemy za miły wieczór! Specjalne podziękowania dla Twojego męża. Jesteś wspaniałą Gospodynią.
Posprzątane,pozmywane,kolejny mini zjazd zakończony 🙁
Co tu dużo gadać-było naprawdę miło 🙂
Menu zjazdowe :
-chleb Małgosi- rewelacja,ale to już wiemy od dawna !
-śledzie Jolinka- to już stara,dobra tradycja !
-wyborne wędliny zakupione w „Kredensie” przez Małgosię
-dynia marynowana w wykonaniu Jolinka
-zupa dyniowa- wszystko wskazuje na to,że była smaczna
-pampuchy + gulasz z grzybami suszonymi własnego zbierania
-keks Małgosi- pyszota
-tiramisu wykonane moim skromnym staraniem
Alina uraczyła nas czekoladkami ręcznej roboty z jej burgundzkiego
miasteczka.Były jeszcze czekoladki oraz różowe wino przyniesione przez Jolinka,ale już nawet nie miałyśmy siły otwierać.
Zgaga miała rację,dbanie o linię znowu odłożone na później…
Alicjo – Często patrzę na ekran z wytrzeszczonymi oczami i zadaję sobie pytanie – jak można wszystko to wywnioskować z mych wpisów, a nie widzieć tego co napisałem ? Pewnie brak mi wiary we własny talent 🙂
Zgodnie z tradycją kładę uszy po sobie, nie tracąc przy tym nadziei, iż przyjdzie czas, gdy i ja zwierzę się z mych poglądów. W międzyczasie pragnę wyrazić brak wiary w kompletną wiarołomność Dorotola po raz drugi i ostatni. Koniec żartów 🙂
Nadżarłam chlebek zanim wystygł, oczywiście.
Zgodnie z tym, co napisał Dyrektor internetowej piekarni, wyszedł mi nie tyle chleb, co placuszek – za to pyszny! To takie trochę spełnienie dziecięcych marzeń – żeby była tylko skórka… No, jest trochę w środku, ale nieprzesadnie wiele. Pachnie cudnie, z tym świeżym masłem jest delicyjny.
Będę ćwiczyć!
Gratuluję udanego spotkania, a Nisi kuchennej służącej. Dobrej nocy 🙂
Same „piętki”, Nisiu, same piętki! Dlatego okrągły chlebek jest jak najbardziej, bo piętek tyle i skórek od groma 🙂
Placku,
czytam, co piszesz, a co ja piszę, to mi tak wychodzi samo z się, niekoniecznie wnioskowawszy cokolwiek.
Czytam biografię Cześka i na którejś tam stronie okołosetnej jest opis powstania pewnej piosenki. Ja pamiętam, kiedy już piosenka była nagrana, znana i tak dalej, i wiążę ją z jednym zdarzeniem w mojej młodości. Otóż z ówczesnym moim bardzo porządnym, wspaniałym, mądrym adoratorem,ś.p. już (on był studentem, ja smarkulą, ale dawał baczenie na to i sobie nie pozwalał), umówiliśmy się na jakąś tam wiejską zabawę. Mnie nie wolno było, ale gdyby nie było w okolicy podejrzanych, donoszących do szkoły… nieważne, chodziło o to, żeby się spotkać.
Rodzice szli spać ok.22.
Już się szykowałam jak zwykle po cichu przez okno i na balkon-podest, potem po schodkach tup-tup… i co? Spadł świeży śnieg! Cholera jasna!!! Żeby to jeszcze padał dalej i zasypał ślady, a tu nagle Łysy świeci i nie zapowiadało się na dalsze opady. A on stał i czekał, przyjechał zresztą z daleka, całe 20 km, z przesiadkami pociagiem, a następny nad ranem. Ludzie, my za młodu przechodzilismy katusze, żeby się spotkać!
O prowincji mówię!
Ta piosenka mi zawsze przypomina tę historię.
http://www.youtube.com/watch?v=MMZc_oDqyMo
Tu był ten dom – ten przedłużony podest i te schody, to mój Tata zbudował. Za naszych czasów nie było tam ogrodzeń, tylko trzy domy i wszyscy żyliśmy w przyjaźni, bez pilnujących włości rotweilerów.
Obecna właścicielka domu, która mnie poznała, zapraszała na kawę, ale ja po latach nie chciałam już tam wejść. Wolałam zachować sobie dawny obraz. Okno, przez które wychodziłam, było całkiem po lewej, u końca podestu. Już go nie ma, zamurowane, powstało za to inne, takie przedpokojowe. I jakkolwiek serdecznie zapraszała mnie obecna właścicielka, nie chciałam wejść… pikawa by mi pękła. Przemieszkałam tam kawał życia, instynktownie nie chciałam widzieć zmian i porządków nowych. To był nasz pierwszy i jedyny rodzinny dom – własnymi ręcami, jako smarkate, uczestniczyłyśmy w renowacji, zamiast jeździć na jakieś kolonie czy obozy. Klęłyśmy w żywy kamień wtedy, ale wspomina się to inaczej po latach. A okoliczności przyrody Bartnik były piękne, po co nam było jeździć gdziekolwiek!
http://alicja.homelinux.com/news/HPIM0207.JPG
O, a tam w tle bardzo dalekim (8 km.) to Złoty Stok. Jerzor na mnie spozierał z góry, ja na niego z Bartnik. Tak było! chociaż…
http://www.youtube.com/watch?v=HQfGc496F2Y
Ale jeszcze… moje ulubione duo!
Czekamy do północy….
http://www.youtube.com/watch?v=CHFJJM6mJSs
dzień dobry .. 🙂
Były jeszcze pyszne Danusiowe nalewki wczoraj na spotkaniu .. Alina przywiozła nam francuskie podarki .. 🙂 … a Danuśkowy Alan nas wczoraj dopieszczał ślicznie przystrojony w fartuszek .. chwilami niestety Danuśka zapominała się i sama próbowała być gospodynią ale Alan skutecznie temu zapobiegał .. 🙂
ja jeszcze doniosłam sałatkę z ośmiorniczek i podobno też smakowała ..
a do domu dostałyśmy po kawałku chlebka i keksu Małgosi …
to był baaaardzo miły wieczór … 🙂
a dzień zapowiada się piękny czego i Wam życzę … 🙂
Zeby byla sama skorka…toz to bagietka 🙂
Nisia zamówiła Kitchen Aida …
Ja też chcę, koniecznie w kolorze czerwonego Ferrari !!!
Jak by ktoś szukał pomysłu na świąteczny prezent dla mnie – proszę bardzo 🙂
Z przystawkami ma się rozumieć.
Misiek pomarzyć dobra rzecz ale sam se kupić musisz … 🙂
dziś na śniadanko tradycyjna dobra pasta jajeczna z chlebkiem Małgosi … pyszotka była … 🙂
Placku wczoraj odzegnano mnie od wiary i komputerow, musialam sie udac na antresole i siedziec cicho z ksiazka o wiarze w Najwyzsza Inteligencje i Wszechswiat.
I znowu kiszka i kwaszone ogórki.
Sam se muszę kupić. Byłem niegrzeczny i w związku z tym z gwiazdkowych prezentów nici.
Na Święta trzeba sobie zasłużyć.
Może z wyjątkiem Zaduszek…
A zatem ponizej zdjecia z wczorajszego wieczoru :dynia wyciosana
przez Osobistego,duch zaczarowany przez latorosl,a na deser dolozylam
jesien z naszej ulicy sfotografowana dzisiaj o poranku.
To prawda,jadlysmy jeszcze oryginalna salatke Jolinka osmiorniczkowo-
makaronowa.Ciekawy pomysl !
http://picasaweb.google.com/114074952162449807788/MiniZjazd31102010?authkey=Gv1sRgCNXW9rmEgM_XPQ&feat=email#5534485604415330146
kompletna ignorancja twierdząc ze przez ostatnich kilkadziesiąt lat nie było ryb w Polsce .dla wiedzy autora Polska posiadała 6sta flotę rybacka na świecie trzy wielkie PPDiUR .W sklepach CR obfitowała ilośc gatunków z łowisk afrykanskich ameryki Pd i Pn ,Pacyfiku,Antarktydy morza Pn i Bałtyku oczywiście.W latach 80 tych np z kalmarow (dzisiaj rarytas)robiono mielone kotlety.niestety ryby traktowano jak żywność drugiej kategorii ,dlatego ze były tanie!!!.popularne powiedzenie ,,jedz dorsze bo g…o gorsze pozdrawiam