Zgadnij kto siedział przy stole
Szał lustracyjny ogarnął niemałe grupy ludności mieszkającej między Odrą a Bugiem. Rozdokazywali się w tej mierze także rodacy rozsiani po odległych nieraz rubieżach świata. No to i my nie odmówimy sobie podobnej przyjemności. Tyle tylko, że nasza zabawa nie skrzywdzi nikogo. Po pierwsze to nie jest wstyd zasiadać do biesiady przy moim stole, a i gości dobieram tak przednich, że każdy może mi ich tylko pozazdrościć. Tak było i tym razem. Gości było ośmioro. Sami dziennikarze (w tym jeden dwuzawodowiec, bo i słynny publicysta, i wybitny historyk jednocześnie). Bez przesady powiedzieć można, że były to najznakomitsze pióra Rzeczpospolitej (z każdą dowolną cyferką przy boku).
Dla takich gości i obiad musiał być nietuzinkowy. Na przekąskę był pasztet figurujący w witrynie www.adamczewscy.pl pod nazwą „Pasztet Piotra”. Bez zbytniego samochwalstwa mogę powiedzieć, że i tym razem wyraźnie było widać, iż gościom smakował. Nawet redaktor Jerzy, który początkowo udawał, że niedomaga żołądkowo dokładał pasztetu tyle, że trzeba go było hamować przypominając o innych daniach. Do pasztetu było włoskie czerwone wino Angio Sangiovese Primitivo. Specjalnie dobrane, moje ulubione, pozwalające na niewybredny żart: jacy goście, takie wino. Ale Sangiovese Primitivo ma wspaniały bukiet i niewiele garbnika, jest więc na początek obiadu świetne. Na dodatek – zwłaszcza jeśli chce się otworzyć więcej butelek – jest niedrogie. W sklepie www.vinarium.pl kosztuje bowiem 21 zł za butelkę. A zważywszy, że przy połowie tuzina przywożą je pod dowolny adres…
Drugą przekąską był łosoś gotowany na zimno przybrany majonezem i natką pietruszki. Temu delikatesowi towarzyszyło już wino różowe. Było to Vino Albali Tempranillo Rosado. Też niezbyt drogie, bo kosztujące 29 zł i do kupienia w sklepie Dominus przy ul. Wielickiej na Mokotowie. (Adresy i ceny podaję na wyraźne życzenie blogowiczów, którzy mieli kłopoty ze znalezieniem win z mojego Alfabetu).
Rozmowy wzmogły się przy sałacie. A była to rukola, trzy gatunki zielonych sałat, ogórki, pomidory, wiórki z marchwi, mięsista czerwona papryka a wszystko podlane winegretem.
Krótki oddech pozwolił ze zdwojoną siłą zabrać się do dania głównego. A była to portugalska cataplana z owoców morza. Naczynie, które od paru tygodni jest ozdobą mojej kuchni, przywiozłem z Lizbony. Kosztowało niemal 100 euro. Jest to ogromna kula z miedzi (wewnątrz pobielana) przecięta wpół i zamykana szczelnie dwiema klamrami. Cataplana to pierwszy w świecie (wynaleziony w XVII w przez Portugalczyków) szybkowar. Do wnętrza tego „globusa” włożyłem kawałki łososia, pangi, soli i halibuta. Dołożyłem pokrojoną sporą cebulę, czosnek,dwie wielkie mięsiste papryki, cztery pokrojone w plasterki marchwie, dwa pomidory, spory pęczek posiekanej kolendry i wszystkie owoce morza jakie udało mi się kupić a więc krewetki, ośmiorniczki, kalmary, mątwy, małże. Na koniec dołożyłem pół kg małych młodych kartofli dokładnie wyszczotkowanych pod bieżącą wodą i obgotowanych przez kwadrans we wrzątku. Dolałem pól szklanki oliwy extra vergine Monini i tyleż białego wytrawnego Sauvignon Blanc (19zł w dowolnym sklepie winiarskim).
W czasie gdy uczta już się rozpoczęła włączyłem kuchenkę i ustawiłem cataplanę. Po godzinie wniosłem ją triumfalnie na werandę i ustawiłem na stole. Wszyscy oniemieli. Ten widok był doprawdy imponujący. A gdy otworzyłem i zapach potrawy dotarł do nozdrzy biesiadników…
Okazało się, że wszyscy są od tej pory wielbicielami kuchni portugalskiej. Czego i Wam życzę.
Komentarze
Zagadka zaiste dla Sherlocka Holmesa. Posługując się jego słynną metodą dedukcji zgaduję (z powodu „ośmioro”), że wśród gości była co najmniej jedna kobieta. Stawiam na Janinę Paradowską. Co do „dwuzawodowca” musiał to być prof. Andrzej Garlicki – także smakosz i znawca kuchni. Z Jerzych – „najznakomitszych piór” – przychodzą mi na myśl: Baczyński – naczelny „Polityki”, Pilch (ale On także „dwuzawodowiec”, więc odpada) i Urban (jednak nie posądzam Go o kłopoty z żołądkiem, raczej z wątrobą, a poza tym jest On dla wielu osób niegodzien wspólnego biesiadowania i w ogóle passe). Był to więc red. Jerzy Baczyński. Dodałbym także panów Daniela Passenta i Adama Szostkiewicza. Tu moje możliwości dedukcyjne się kończą, niestety. Brak dodatkowych tropów, choć jeszcze kilka znamienitych „piór” w „Polityce” znajdzie się z łatwością. Poza – także, ale to już bardzo rzadkie okazy.
pewno Marcin Wojciechowski z Tok FM tyż był
Panie Piotrze, raczej blogowiczom niz Panu, ktory wie wszystko, polecam b.proste i znakomite hiszpanskie (pewno i Portugalskie) danie z tzw owocow morza: 1 kg scallops(nie wiem, jak po Polsku) z lekka przyproszyc maka z sola, obrumienic na masle i odlozyc. 1 kg duzych, swiezych krewetkek oczyscic, odlozyc. Na glebokiej patelni (po scallops), lekko podsmazyc na oleju i masle drobno siekane: cebulke i czosnek, i czerwony kruszony pieprz(jak do pizzy), dodac pol szklanki bialego wytrawnego (Chablis, Chardoneu), zredukowac, dodac siekane pomidory z sokiem i kurzy bulion. Po zagotowaniu dodac krewetki, po 2-3 minutach dodac scallops. Dodac szczypte szafranu. Po 2 minutach przelozyc na glebokie talerze, oproszyc siekana bazylia i tarta skorka pomaranczy. W kazdy talerz wetknac 3 tosty z bialego chleba. Do tego – biale wytrawne, n.p. Simi z Ferrari Cerrano.
Dwadziescia minut roboty, a efekt gwarantowany.
Smacznego ! Okon.
Panie Piotrze, można się od Pana uczyć. Samozadowolenia i samochwalstwa.
Jak słusznie zauważył G. Okon, acz pewnie niechcący, Pan wie wszystko.
Gości ma pan najznamienitszych, powinniśmy ich Panu zazdrościć i ma pan cataplanę za 100 euro, która wprawia gości w osłupienie (z podziwu oczywiście). Eh, Pan to ma klawe życie.
A czy nie na tym polega właśnie blogowanie? Na opowieściach o własnych pasjach, przeżyciach i radościach. I na dzieleniu się swoimi doświadczeniami z innymi, by też mogli cos z tego wziąć sobie?
Zawsze może Pani pocieszyć się tym, ze mam wady: samochwalstwo, samozadowolenie. I zaraz będzie weselej.
Zachęcam zresztą i wszystkich innych do chwalenia się kulinarnymi osiągnięciami. Lepsze to niż wieczne utyskiwanie, zawiszczenie wszystkim wszystkiego lub – co chyba najgorsze – obrzucanie się inwektywami z dowolnych powodów: politycznych, światopoglądowych czy majątkowych.
Smakosze – jak pisał Anthelme Brillat-Savarin mają łagodne i pogodne charaktery. I takich witam tu chętnie.
Wszystkim życzę smacznego!
P.Ad.
Panie Piotrze, niczego Panu nie zawiszczę. Na garnki wydaję nie mniej niż Pan.
A blogowanie nie polega na przechwalaniu się i dawaniu upustu swojemu narcyzmowi, ale wlasnie jak sam Pan pisze, dzieleniu się doświadczeniami , wiedzą i pasją.
Szkoda, że nie opublikował Pan mojego drugiego postu, w którym zachęcam Pana do wzorowaniu się na blogu p. Daniela Passenta.
Pan Adamczewski i jego blog traktuja o zarciu. Dobrych rzeczy. Nie o zarciu sie. To zostawmy glodnym uznania, a my jestesmy glodni maniacy, co musza dobrze podjesc, a jak juz wiecej nie moga, to sobie popisza. Wzorowac sie na blogu politycznym tu jest zakazane ! Jedzenie to sprawa powazna. Nie dla ekwilibrystow. Nie daj Boze, zeby przepis na n.p. rzad trafil tu i ktos sprobowal to zjesc. Biedny Pan Piotr mialby sprawe o trucie ludzi. Mam naprawde powazny problem. Przerasta rzady, sejmy, Busha i wszystkich swietych: nie wiem, jak po polsku nazywaja sie scallops ?! Niech sie ktos bezwstydnie pochwali, ze wie !
Pana Piotra namawiam do podzielenia sie wiedza o ciekawych zwyczajach obslugi w restauracjach tu i tam. Od czasow pojedynku Kazia Kierzkowskiego ze wspolnikiem, w Staropolskiej, na talerze, noze, widelce, krzesla i nogi od stolu, zadna obsluga, w zadnej knajpie, nie potrafila mnie zadziwic. A goloneczki tam jadalem poltorakilogramowe, gotowane i z rusztu, z grochem, z kartofelkami, z chrzanem i podlane wszystkim, co by Kazio nie podsunal. Tak, ze wszystkich prosze: scallops i obsluga. Pomocy !
Scallops to przegrzebki Świętego Jakuba. Ot co 🙂
Dufam, że pan Passent z równą klasą pisałby o jedzeniu (jak to potrafi robić jego córka), co o polityce. Ale dla kuchni go szkoda.
Pozdrawiam
Dzięki za obronę. Polityki tu nie będzie nigdy. Psuje to bowiem apetyt. Scallops to po polsku przegrzebki czyli muszle św. Jakuba. To bardzo delikatne i pyszne danie z owoców morza. Zazdroszczę jeśli ktoś ma właśnie na talerzu świeże a nie mrożone. Na szczęście i ja wkrótce będę mógł się nimi rozkoszować.
Smacznego. P.Ad.
Pan Piotr Adamczewski,
Pan to naprawde czyta !? I odpowiada w godzine ?
Czyste delicje. Wielkie dzieki za oswiecenie przegrzebkami. Dokad by Pan nie jechal, niech szef nie schrzani tych przegrzebkow smazac na oleju. Tylko swieze maselko. I maka z sola. Najlepiej wrzucic do papierowej torby z maka i potrzasnac, pokryja sie rowno i nie za grubo. Mozna i nie smazyc, ale ja lubie co nieco przybrazowic, wtedy jest ciemno brazowa slodkawa skorka, bo caramel sie skrystalizuje. I texture. Po obsmazeniu – na papierowy recznik, zeby tluszcz wylazl. Szef srodziemnomorski jest O.K. Aby nie Chinczyk. Da z puszki i smak zaleje sosem.
KRISTII. Jesli pozwolisz – doswiadczenie, pasja i klasa sa nie w piorze, ale w meritum sprawy. W tym przypadku – na podniebieniu i w zoladku. Dzieki za Swietego Jakuba i jego przegrzebki.
Okon.
Panu Redaktorowi proponuje: moze zaczelibysmy mowic po polsku: danie z morza, morskie danie, morski delikates, …z morza itd ? Tlumaczenia frutti di mare, seafood, moreprodukty itd sa pretensjonalne.
Jeszcze jedno: odszczekuje Chinczyka. Zapomnialem o black paper scallops. Nie ma sosu.
Panie Piotrze,
więc oprócz Pańskich i współblogowiczów smacznych przepisów mamy tu także instruktorkę, która poucza na czym polega prowadzenie bloga i na kim w tej kwestii należy się wzorować. Cokolwiek byśmy robili zawsze się znajdzie jakieś kristii, które wie lepiej. Zaprosić to to na przyjęcie – natychmiast zauważy „życzliwie” krostę na nosie gospodarza i autorytatywnie stwierdzi, że komódkę w salonie należy przestawić. Jest wyjście – nie zapraszać, ale tylko pozorne. I tak kristi samo się wkręci i nuże, w swym misyjnym opętaniu, głosić rady i porady. Cóż robić? Człowiek pozostaje bezradny, z opadniętymi rękami.
P.S. Czy będzie rozwiązanie zagadki?