Potrawy z warzyw i ziemniaków
Kuchnia polska od najdawniejszych czasów wykorzystywała bardzo skrzętnie wszystko, co wyrosło na polu i w ogrodzie. Uprawa warzyw była obowiązkiem każdej dobrej gospodyni, a umiejętność ich przechowywania dowodem jej gospodarności.
Kapusta, brukiew, marchew czy buraki znane były w polskiej kuchni już od paru wieków, zanim zagościły w niej na dobre smakołyki przywiezione przez włoską żonę króla Zygmunta – Bonę. Koniec XVI stulecia przyniósł dzięki tej rozsądnej królowej rozkwit ogrodnictwa. Dzięki rozwojowi tej szlachetnej sztuki na stoły trafiały coraz bardziej wykwintne warzywa.
Umiarkowany polski klimat służył widać doskonale uprawom, skoro do repertuaru kuchenno-ogrodowego weszły dość szybko nowinki spod italskiego słońca. Koniec wieku XVII (a właściwie wiek XVIII) przyniósł kolejną nowość: ziemniaki. Nie było to jednak warzywo przyjmowane szybko i bez oporów. Jeszcze w XVIII wieku ziemniaki na stole pojawiały się rzadko i były przysmakiem kosztownym. Do jadłospisów bogatych trafiły wcześniej niż do kuchni ludzi ubogich. Rychło jednak okazało się, że mogą stanowić tani i smakowity pokarm, nawet dla tych najbiedniejszych. Fryderyk Wielki, król Prus, pod którego władaniem znalazła się po rozbiorach także część ziem polskich, od razu zauważył, że dzięki ziemniakom łatwiej będzie wyżywić żołnierzy. Z tego doświadczenia skorzystała wówczas i caryca Katarzyna, popierając uprawę ziemniaków.
Wiek XIX był jednak stuleciem tryumfalnego wejścia ziemniaków na wszystkie stoły, bo rozmaitość przyrządzanych z nich potraw przewyższała obfitość dań z wykorzystaniem jakiegokolwiek innego produktu spożywczego.
Jedną z zalet warzyw okazała się w naszym klimacie możliwość przechowywania ich w dobrym stanie w kopcach ziemnych lub w piwnicach. Dzięki takim metodom nie odczuwano zbyt dotkliwie, że są one roślinami sezonowymi.
Warzywa w większości konserwowano, suszono, solono, kwaszono i dzięki temu jadłospisy polskich domów, zwłaszcza dworów, nie były poza sezonem uboższe, niż wtedy, kiedy na polach występowała obfitość warzyw.
Choć wydaje nam się, że od kilku lat trwa ekspansja nowych warzyw na nasz rynek, i dopiero one sprawiają, że stał się on bogaty, to jednak w istocie większość warzyw była w Polsce znana od co najmniej paru wieków. Jednak niektóre warzywa zostały przez nas zupełnie zapomniane, a obecnie przeżywają renesans i wracają tryumfalnie na nasze talerze.
Nie wszystkie warzywa, jakie pojawiają się w naszym jadłospisie, stanowią podstawę poważnych obiadowych dań. Na przykład marchew, pietruszka, seler czy por stanowiły zazwyczaj jedynie dodatek do innych potraw – trzeba przyznać, że istotny.
Najważniejsze od dwóch wieków są na polskich stołach ziemniaki, kapusta i buraki. Ale uprawiano i takie, które zniknęły niemal zupełnie, na przykład bulwy topinamburu czy brukiew, dzisiaj już znacznie mniej cenioną i rzadziej przyrządzaną. Po prostu zmienił się nasz kulinarny gust. Rzadko też jadamy tak popularny niegdyś pasternak, czyli skorzonerę. Tak więc czegoś nam przybyło, ale też o coś staliśmy się ubożsi.
W repertuarze postnych potraw warzywa występowały jako ich podstawa i jako ich istotny dodatek. Do końca XIX wieku nie jadano właściwie warzyw na surowo – uważano, że strawne są wyłącznie w postaci ugotowanej. Obecnie na surowo jadamy, zgodnie z nakazami dietetyków czy tylko mody, niemal wszystkie warzywa. Ale warto sobie przypomnieć, jakie smakowitości można właśnie z warzyw przygotować – tak, jak tradycyjnie przygotowywały je nasze babki czy prababki.
Komentarze
Panie Piotrze!
Właśnie napisałem o szparagach dla ubogich (scorzonera hispanica) myśląc, że to ten wężymord a tu pan mnie tym pasternakiem zaskakuje.
(W dzieciństwie mówiło się „figę z makiem z pasternakiem!”)
Do tego dodam, ze jednym z moich ulubionych warzyw jest palsternacka (pastinacka sativa), po angielsku Parsnip.
Wygląda jak korzeń pietruszki lub marchew w kolorze niemal białym. W smaku zarówno słodkawa jak i „korzenna”. Znakomita pieczona z innymi warzywami w piekarniku, polana oliwą i posypana bazylią i innymi ziołami. Równie dobra smażona w plastrach na patelni albo jako purée.
A z ziemniaków to najlepsza jest babka. Albo kiszka. Babcia pracowała w rzeźni w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Przyniosła jelit. Kiszki napiekła…..
Babkę kartoflanną piekę do dziś.
Panie Piotrze, błąd. Skorzonera to nie pasternak. Pasternak przypomina wielką pietruszkę – jest to biały, walcowaty korzeń. Skorzonera jest ciemna (właściwie czarno – brunatna) i cienka. Kiedy jeszcze nie było ziemniaków pasternsk służył jako zamiennik kasz czy klusek w kuchni.
Racja. Zresztą w jednym z wczorajszych komentarzy sam napisałem, że skorzonera czyli wężymord nosi jeszcze jedno imię – salsefia. Nie wiem jaki czort dziś mi podpowiedział ten pasternak!? Przepraszam.
Uhu – to w sprawie pasternaku, parsnip po ang. Bardzo popularny dodatek do potraw tu gdzie jestem, np w postaci frytek. Kroimy pasternak lub gruby korzen pietruszki wdluz na 4-6 kawalkow rownej grubosci, potem na mniejsze odcinki 5-6 cm. Ukladamy na blasze, skraplamy obficie oliwa lub olejem, solimy grubo mielona sola i wstawiamy do nagrzanego piekarnika. Kiedy jarzyna zrobi sie zlocista, z chrupiaca skorka, przypominajaca frytki ziemniaczane, jest gotowa. Swietny dodatek do mies, a nawet ryb – delikatny, lekko slodkawy. Robie czesto dla odwiedzajacych diabetykow (nisk indeks glikemiczny).
A jak już na temat potraw z ziemniaków i warzyw zeszliśmy to polecam purée z ziemniaków z dodatkiem korzenia selera ( Apium graveolens v. rapaceum ).
Może być nawet pół-na-pół. Ugotować, doprawić masłem, solą , może byc nieco mleka w zależności jaką konsystencje chce się osiągnąć. Na koniec wcisnąć zmiażdżony ząbek czosnku.
Brukiew ( Brassica napus ssp. napobrassica ) zapomniana wprawdzie nieco.
Wielu wciąż się kojarzy z wojną i ówczesnym niedostatkiem. Moja żona robi z brukwi tradycyjną fińską zapiekankę na wigilię. A ja sam używam jej jako dodatku do baraniny w cassoulet. Razem z zielonym groszkiem.
Ech, ślina do pyska cieknie – bedę kończył…..
Jeszcze raz siadłam do klawioatury. Bardzo lubię brukiew i jako jarzynkę zasmażaną do mięs gotowanych i w typowo poznańskim eintopfie. W surówkach nie poróbowałam, bo na surowo jest to warzywo twarde. Smakuje mi leciutko gorzkawy, wytrawny smak brukwi. Zanim cokolwiek się z brukwi ugotuje, trzeba ja sparzyć wrzątkiem. I zgadzam się z Andrzejem Szyszkiewiczem. Brukiew wyjątkowo dobrze pasuje do baraniny i wołowiny. Nie wyobrażam sobie potrawy z brukwi np na kurczaku. Moi Rodzice rzeczywiście nie jadali brukwi. Ojciec, który I wojne światową przeżył w górnośląskich miastach poprzysiągł, że brukwi do ust nie weźmie po wojnie. Mama po prostu nie lubiła. Ja osobiście żłuję, że bardzo trudno jest brukiew kupić, a jak już się trafi, to raczej odmiany pastewne nie bardzo nadające się na jarzynę. Niezmiernie rzadko trafia się brukiew delikatesowa.
Panie Piotrze
Ponieważ praca nad książką mnie wyjałowiła i pozbawiła inwencji,a mam przed sobą epilog postanowiłem się wzmocnić.Założyłem,że potrawa musi być jednogarnkowa(łatwość podgrzewania i podjadania z miski w trakcie pracy )no i musi wystarczyć na kilka dni roboczych.Chodzi o to bym nie musiał odrywać się od pisania i gotować.Wybrałem fasolkę po bretońsku w wersji wysokokalorycznej. Kilogram fasoli grubej namoczyłem i ugotowałem.Na patelni podsmażyłem 25 dkg boczku wędzonego pocietego w kostkę,4 duże cebule,główkę czosnku i 6 kiełbas śląskich pociętych w plasterki.To do miski a na tłuszczu,który został podsmażyłem 80 dkg miesa wieprzowego od szynki-też pociętego w kostkę jak na gulasz.Potem udusiłem mięso w oddzielnym garnku do miękkości.Następnie zmieszałem fasolę z boczkiem,kiełbasą i mięsem i trochę pogotowałem by przeszło jedno z drugim.Zaprawiłem pastą pomidorową(znajoma sklepowa mi ją w kartoniku sprzedaje),pieprzem, papryką i innymi przyprawami.Na koniec pół szklanki wytrawnego czerwonego wina i znów trochę pogotowałem.Resztę wina z butelki wypiłem wcześniej, w trakcie gotowania.Wyszedł 5-cio litrowy garnek fasoli.Mogę spokojnie zabierać się za epilog książki,z głodu nie umrę.
Pozdrawiam
Toż to bardzo wybuchowa porcyjka. Na przyszłość polecałbym inną jednogarnkową potrawę, mniej groźną dla delikwenta i otoczenia, a równie smaczną. To zupa gulaszowa, która jak bigos – im częściej odgrzewana tym smaczniejsza. Oto przepis:
Zupa gulaszowa
25 dag wołowiny bez kości, 10 dag cebuli, ząbek czosnku, sól, 1 kg ziemniaków, 2 pomidory, strąk słodkiej papryki, ostra papryka w proszku, 5 dag smalcu
Posiekaną drobno cebulę podsmażyć na smalcu, dosypać (po przestudzeniu patelni) sproszkowaną paprykę, a następnie podsmażyć umytą i pokrojoną w kostkę wołowinę. Dodać drobno posiekany czosnek, obrane ze skórki pomidory, posolić i zalać wodą tak by zawartość garnka wystawała. Posolić do smaku. Dusić na wolnym ogniu uzupełniając wodę. Gdy mięso prawie miękkie wrzucić obrane i pokrojone w kostkę ziemniaki. Teraz zalać tak by wszystko znikło pod wodą. Doprawić solą i ostrą papryką do smaku. Gdy ziemniaki zmiękną podawać z czerwonym wytrawnym winem.
No i teraz mogę spokojnie czekać na rezultat pracy Wojtka z Przytoka!
Dzięki za przepis.Skończe fasolkę to ugotuję 5 litrów gulaszowej.Myślę,że moje otoczenie wytrzyma efekty fasolki tak jak wytrzymuje huśtawkę emocjonalną, której doświadczam pisząc.No i czytanie tekstu na głos, bo tak łatwiej rytm zdań utrzymać.Otoczenie krąży koło mnie i słucha, a ja czytam schrypniętym głosem (230 stron!)i przeżywam.Anielską cierpliwość ma moje rude otoczenie.Chyba też liczy,że to będzie fajna książka.
Pozdrawiam serdecznie
My tu o wybuchowych porcjach a Pan gulaszową z 25 dag wołowiny proponuje!
To wystarczy może na napisanie spisu treści ale nie na porządny epilog.
Na gulaszową to proszę pana najmniej kilogram wołowego trzeba, najlepiej z przedniej części wołu, spomiędzy entrecôte a gardłem. Nie mam pojęcia jak się akurat ten kawałek po polsku nazywa, ważne jednak, żeby był ciemnego koloru i przerośnięty tłuszczem – „marmurkowaty”. Dla smaku ważne!
Mięso w kostki pokroić, także samo ze trzy spore cebule i dusić razem na smalcu pod przykrywką w sporym garnku na gorącym ogniu mieszając niekiedy.
Jak się mięso wypoci i z cebulą zmaceruje to dolać rosołu z litr, łyżeczkę przynajmniej wrzątkiem sparzonego kminku (koniecznie!) , garść suszonych w słońcu pomidorów i niech się na wolnym ogniu gotuje parę godzin – a niech tam!
Potem przyprawić i papryką i pieprzem chili i solą do smaku. Garść zielonej pietruszki posiekanej wrzucić. I łyżkę śmietany do talerza. Dobrze je się z:
http://en.wikipedia.org/wiki/Crisp_bread
ale może być razowiec.
Dawniej dodawałem ziemniaków do gulaszowej – żeby było „treściwiej” – ale mój młodszy syn protestował to przestałem. A syn wyrósł na porządnego człowieka – więc może miał rację.
Starszy syn bedąc nastolatkiem po powrocie do domu z jakiejś eskapady skonsumował był cały garnek gulaszowej za jednym zasiadem! A miało być na parę dni dla całej rodziny.
Tak więc Wojtku, weź największy garnek jaki uda ci się znaleźć….
Wojtku!
Zrób sobie dla odmiany coś bezmięsnego. A ilość danego elementu potrawy zależy od ilości osób, po co jednemu potrawa z kilograma mięsa. Bedzie to jadł przez tydzień.
Ja uważam, że warzywa są wspaniałe, można robić tyle kombinacji.
Jacku!
Tydzień temu zrobiłem garnek(ulubione 5 litrów)sałatki jarzynowej.No i jadłem ją do wczoraj przegryzając śledziami.Ten tydzień będzie pod znakiem fasolki energetyzującej, przełom lutego i marca-zupa gulaszowa na karkówie wołowej.Do tego czasu, mam nadzieję, skończe epilog i życie wróci do normy.
Pozdrawiam
Ludzie! Do zupy gulaszowej kilogram wołowiny! Mniej niż 5 litrów nie opłaca sie robić! A i 5 litrów za mało, bo ma zostać na drugi i trzeci dzień, żeby odgrzać! To jest treściwa zupa, a przepis pamiętam od Olszańskiego, podawał 50 lat temu w Polityce (podzielić te 50 przez 4 może…). A kto jak nie Tadeusz Olszański zna się na kuchni węgierskiej!
Przy okazji – Panie Piotrze, lepiej, żeby zawartość z garnka nie wystawała! I to jest przepis wg. Olszańskiego, który Pan podaje z tym, że ja dodaję z pół główki czosnku, no ale proporcje, proporcje większe u mnie! Na te moje litry daję jednak trochę mniej ziemniaków, a nie 4 kg! Wspaniała zupa zimowa, wszystkim polecam! A dodam, że wersja z różnego rodzaju filetami rybnymi , pokrojonymi w kawałki nie za małe, nie za duże jest równie wspaniała, tylko bez ziemniaków, za to dużo cebuli (podsmażonej na oliwie), papryki, pomidorów, i koniecznie garść świeżej, mrożonej lub w ostateczności suszonej bazylii.
Heleno, parsnip w Kanadzie to jest korzeń naszej poczciwej, polskiej pietruszki (parsley – to natka).
Z dzieciństwa pamiętam tzw. marchew pastewną, i na to się mówiło „pasternak”. Karmiło się tym żywiołę, ale dla mnie to była duża, trochę blada i nie za słodka marchewka. Zastanawiam się, czy to nie jest to samo, co Japończycy tutaj używają do tempury – to co używają marchewką nie jest, bo nie takie słodkie, nie takie czerwone i większe od przeciętnej marchewki. Bardzo mi przypomina marchew pastewną.
Wojtek, jeszcze jest czas, Ty lepiej dodaj do tej fasolki dobrą garść kminku – najlepiej zmielonego.
Smaku Ci nie zmieni, co najwyżej wzbogaci, a te wybuchowe efekty na pewno w znacznej części zniweluje!
Wszystko się zgadza z wyjątkiem tego, że Olszański podał go w Polityce. Olszański nauczył mnie kuchni węgierskiej i ja ten przepis podałem. A Tadeusz do Polityki przyszedł dopiero w końcu lat 90 gdy wrócił z Budapesztu i Belgradu ,gdzie najpierw pracował jako szef Instytutu Polskiego a potem jako korespondent TVP.
A że teraz jest jubileusz 50 lecia Polityki to błędy muszę prostować. Będzie zresztą jeszcze raz do wygrania książka Polityka i jej ludzie. To w najbliższą środę.
Chyba się zgadza według mnie – przepis wyczytałam na pewno w Polityce! I na pewno przed rokiem ’94, bo pamiętam, gdzie przedtem mieszkałam, ta zupa mi się kojarzy z Queen Mary Rd.# 307, a od 14 lat mieszkam gdzie indziej.
Gotuję ją od lat! W tamtych czasach Politykę otrzymywałam w miesięcznym opóznieniem via poczta. Bradzo być może, że ten przepis był gdzieś ukryty w felietonach wcale nie kulinarnych Olszańskiego, ot tak , opisując Węgry, ale na pewno było to dawno i niekoniecznie kulinarnym tekście jego artykułu czy felietonu – raczej, co u bratanków słychać. Na pewno znam ten przepis od mniej więcej 15 lat – i nie było to w nowszej Polityce, na pewno w starej. Daję na to uroczyste słowo. Z głowy sobie tego nie wzięłam!!!
I tak mi się wydaje, że raz na jakiś czas w felietonach Tadeusza Olszańskiego z Wegier do Polityki był jakiś przepis kulinarny, który wtrącił tu i tam – ja to pamiętam! W „Kuchni erotycznej” tego nie ma!
Niech Pan zapyta Tadeusza Olszańskiego przy okazji, żadnej innej prasy oprócz Polityki naonczas nie otrzymywałam, online nic nie było. Musiał puścić farbę w ktorymś z felietonów z Węgier dawno temu!
Tylko proszę mi łgarstwa nie zarzucać!
Piękne dzięki za inspirację. Dzisiaj będzie gulaszowa wg.przepisu p. Szyszkiewica tym razem, bo mam suszone pomidory, a świeżych niet. Tu drobna podpowiedź dla AS – ten kawałek wołowiny pomiędzy antrykotem, a łbem, to po prostu szyja po polsku. Właśnie sprawdziłam na schemacie. Moja gulaszowa będzie na rostbefie – mam taki kawałek, który po zdjęciu z kości okazał się zbyt wąski na rolady czy steki, więc zostanie pokrojony.
Moja mama wychowana 80 lat temu kolo Jedrzejowa mowila, ze pasternak sie wyrywalo, bo lubil rosnac w marchewce, i dawalo do paszy swiniom.
Ja, od 20 lat w Kanadzie, pasternak bardzo polubilam. Szczegolnie pieczony w grubo krojonych kawalkach razem z ziemniakami, marchewka i cebula. Z odrobina ulubionych przypraw i oliwa… Wspanialy dodatek do swiatecznej pieczonej szynki albo innej pieczeni.
Moja kolezanka z Irlandii gotuje pasternak i marchewke pol na pol i robi z nich puree z surowym maslem.
Kilka dni temu w jednej z lepszych restauracji w Toronto widzialam tez zupe zimowa z pastenaku i jablek…
Byla znakomita… pure z dodatkiem parmezanu…
Zupe gulaszowa uwielbiam, ale jakos nie moge przejsc do porzadku z odgrzewanymi gotowanymi w niej ziemniakami.
Moim zdaniem ziemniaki gotowane (nawet w zupie takiej jak krupnik czy gulaszowa) nalezy zjesc natychmiast, zanim przejda smakami innych skladnikow w potrawie.
Mniam mniam…
a.
Masz racje, Anno, w sprawie ziemniakow. Ja tez nie lubie odgrzewanych w „mokrej” potrawie. Generalnie uwazam zupe gulaszowa za potrawe dosc nudna, cos jak golabki albo barszcz ukrainski i jestem za kuchnia radosnego, slonecznego poludnia – duzo oliwy, duzo czosnku, duzo ziol, czerwone wino, krewetki i spiew.
Za potrawami, ktore mozna robic w towarzystwie ukochanej kumy (Renatka!) – ty siekasz szalotki, ja otwieram butelke, napoczynamy, czy myslisz, ze nalezy dodac tymianku?, tak, tymianku i bazylii, zmniejsz ogien, czy tyle ziol wystarczy, wiecej cebuli! Hej, czy dodac ci wina? Dolej i nastaw Stinga. Nie, nastawie Marize, bo bardziej pasuje.
Tak nalezy gotowac. W duzej kuchni, zwierzyna pod nogami, wyczekujaca, czujna na krojenie miesa.
A pisze to wszystko dlatego, ze tesknie, bo ukochana kuma wyjechala na tydzien do Rzymu, beze mnie, ja nie moglam zostawic pod cudza opieka chorego na nerki kota, a ona tam bedzie chodzila do tych „Aniolkow” co bralam adres od Gospodarza dwa miesiace temu i pojedzie do ukochanego Frascati, gdzie sie kupuje rozmarynowe prosciuto na ulicy, i oliwki i cale pajdy parmezanu i idzie sie do winiarni, gdzie na stolach przykrytych bialym papierem stawiaja karafke bialego wina i przyniesione wiktualy rozklada sie na papierze..
I nie mam z kim wymieniac raportow codziennych – co jadlysmy, co ugotowalysmy, co przeczytalysmy, co kupilysmy, co zobaczylysmy, co uslyszalysmy, co napisalysmy.. Renatko, wracaj!
A ja mimo, że uwielbiam kuchnię włoską, nie zamykam się na inne smaki. Codziennie gotuje po włosku a raz na jakiś czas coś węgierskiego, albo śląskiego, albo nawet fińskiego.
Kartofle w zupie gulaszowej (i fasolowej także) na drugi dzień powodują, że jest ona bardziej zawiesista i pełna skrobii. I to mi najbardziej smakuje.
A Renata niech koniecznie pójdzie do „Checchino dal 1887” przy Via di Monte Testaccio 30. Zwłaszcza jeśli lubi podroby, a to stuletnia knajpa leżąca vis a vis starej rzeźni. I ti jest coda alla vaccinaria oraz rigatoni alla pajata najlepsze w świecie.
No pewnie, ja tez nie mam nic przeciwko innym kuchniom niz sroidziemnomorska, ale zupa gulaszowa ! — taka …. predictable! –. nie ma w niej zadnej n i e s p o d z i a n k i, tylko miecho, pomidory i papryka. Zupa gulaszowa to na zmarzniete nogi i palce, a nie jak juz idzie wiosna z globalnego ocieplenia i pod rozami lada moment zakwitna zonkile.
Dzieki za adres dla Renatki i sugestie dan Sprobuje dodzwonic sie na jej polska komorke. bo i tak juz nie wytrzymuje.
Fińskiego?
Czyżbyśmy wracali do tematu „potrawy z warzyw i ziemniaków”?
Wprawdzie warzyw w Finlandii ze zrozumiałych względów rośnie mniej niź w krajach śródziemnomorskich ale ziemniaki, kapusta, groch, buraki i temuź podobne rosną.
W latach siedemdziesiątych gdy tam mieszkałem rozwinięto bardzo uprawę warzyw pod „pod szkłem” na tyle, źe praktycznie nie importowano pomidorów choć były one dostępne przez cały rok. Miało to jeszcze tę zaletę, źe latem miejscowe pomidory były przynajmniej dwukrotnie tańsze niź w pozostałych krajach skandynawskich. I zawsze smaczniejsze od importowanych!
Nowością dla mnie była fińska grochówka z zielonego groszku. Nie wiem czy to inny rodzaj grochu czy teź inny sposób jego przechowywania ale grochówka była zielona a nie źólta jak w innych krajach.
A chleb! Do dzisiaj kupujemy fiński chleb. Razowy, robiony na zakwasie – choć wybór nie taki jak w Finlandii. Albo karelskie pierogi.
http://fi.wikipedia.org/wiki/Karjalanpiirakka
Potrawa minimalistyczna: potrzebne jedynie mąka źytnia, woda ryź albo ziemniaki, trochę masła i parę jajek.
A pan panie Piotrze co fińskiego robi?
Sałatkę z surowych grzybów i surowego łososia marynowanego w koperku.
A u mnie się wściekli czy co? Już inaczej ryby zrobionej niż ta zapiekana z parmezanem nie zjedzą. A tu tyle przepisów do wypróbowania!
No nic, jeszcze dzisiaj im zrobię, niech mają. Zima!
Kiedy – i w jaki sposób(sparzona i obrana ze skórki i pokrojona? czy tylko pokrojona) – dodać strąk słodkiej papryki wspominany w składzie Pańskiej wersji zupy gulaszowej? Czy pokrojone mięso powinno być smażone na innej patelni niż cebula, którą radzi Pan posypać mieloną ostrą papryką po schłodzeniu patelni?
Pozdrawiam
Papryki nie obieram tylko pozbawiam nasion czyli pestek, które są wewnątrz i kroje na kilka części. Mięso smażę na smalcu na czystej patelni. A papryką posypuję po ostudzeniu, ponieważ w innym przypadku spalona nadaje potrawie nieznośnej goryczy.
Dobrze, że od razu w komentarzach oddzielono pasternak od wężymordu, ale szkoda, że tylko o pastrenaku potem pisano. Ja spotykałem go przed laty wśród własnoręcznie sianych marchewek – zawsze się trafił jakiś pasternak „bladawiec” i bywał wyrzucany.
Natomiast posiałem kiedyś skorzonerę i udała się jako tako, więc postanowiłem przyrządzić. Literatura doradzała, by czarne korzenie skrobać zanurzone w wodzie, bo inaczej ściemnieją. Gotowały się szybko i smakowały niebiańsko z masełkiem! Moim zdaniem przebijały szparagi smakowitością i nie zgodzę się z nazywaniem ich „szparagami dla ubogich”. Tyle że od strasznie dawna ich nie spotykam – ani jako dojrzałych korzeni ani jako nasion, które można samemu posiać. Szkoda!
Nasiona wężymorda można kupić w szwedzkim internetowym sklepie wysyłkowym.
http://www.froshopen.se/product_info.php?cPath=21_23_123&products_id=614
Wysyłają również za granicę. Do ceny dojdzie opłata pocztowa oraz 10 SEK za „pobranie z półki”. Przy zakupach za ponad 100 SEK dochodzi jedynie opłata pocztowa.
jakie są potrawy z ziemniaka.
Polecam z ziemniaków, puree, ale ziemniaki gotowane wraz z selerem bulwiastym i porem, a potem roztarte na puree