Pożytki z epidemii
To nie żart, epidemia wniosła w nasze biografie jeden niewątpliwy zysk: doceniliśmy domowe gotowanie. Nie znaczy to, że lawinowo zwiększyła się liczba mistrzyń i mistrzów patelni, ale częściej jest okazja do wspólnego siadania przy stole, na którym trzeba przecież coś postawić. A nawet podgrzana tylko, kupna pizza, zjedzona w domowym gronie jest czymś innym niż taki sam placek gryziony po drodze do domu. Kiedy spojrzy się na wywożone z marketów wózki widać wyraźnie, że nie zawsze dopisuje nam humor i uprzejmość, ale na pewno apetyty. Pokazują to również wyniki pracy analityków: mimo niezwyczajnych warunków nie jemy mniej; jemy tylko inaczej. Sukcesy sprzedaży odnosiły w ostatnim roku produkty do gotowania domowych posiłków gotowe makarony, półprodukty takie, jak przecier pomidorowy i inne podobne, kasze, mąka. Poszybowały w górę statystyki sprzedaży warzyw, ale i owoców. Trzyma się także mięso i produkty, które mogą je zastąpić. Na kopy kupujemy pierożki, krokiety, gotowe półmięsne i warzywne dania. Myślę, że zauważyliście, iż czasopisma zamieszczające przepisy zwiększyły przeznaczoną na nie powierzchnię. Wprawdzie naiwne jest myślenie, że uwięzieni w domu ludzie zabiorą się za gotowanie skomplikowanych potraw, ale zazwyczaj jakąś inspirację do urozmaicenia jadłospisu można tu znaleźć. W niezwykłej sytuacji, pozostawania jednocześnie w domu i w pracy, najchętniej chyba korzysta się z prostych przepisów, nie wymagających długiego przebywania w kuchni, ale takich, które zaskoczą, a przygotowane wedle nich potrawy będą smakować.
Jak zwykle, kiedy chcemy smakowicie zjeść, ale na przygotowanie wspaniałego dania mamy nie więcej iż pół godziny, z pomocą przychodzi nam kuchnia włoska, wszelkie spaghetti, risotta. Doskonale sprawdzają się zapiekanki i zupy z gotowych mrożonek warzywnych, z mięsną wkładką lub bez niej. Docenia się posiadanie szybkowarów i wolnowarów. Bardzo wzbogaca się nasz repertuar szybkich dań, kiedy wymieniamy się ze znajomymi pomysłami.
I właśnie chcę się z Wami podzielić dobrym pomysłem na obiad na dwa dni. Dzień pierwszy to upieczone kurczęce udka. W zależności od apetytu domowników 1 lub 2 na osobę. Liczbę tę podwajamy, bo połowa udek pozostanie na następny dzień. Piecze się je godzinę, ale przez ten czas można nie zaglądać do piekarnika. Świeżo upieczone udka będą doskonałe na obiad pierwszego dnia, a na drugi, z pozostałych, zrobimy zupełnie inną potrawę.
Najpierw na 2 łyżkach oleju poddusimy w dużej głębokiej patelni pokrojoną w piórka cebulę oraz posiekaną w drobną kostkę czerwoną paprykę, dodamy pół puszki pomidorów bez skórki w soku, rozpuszczoną w szklance wrzątku kostkę rosołu warzywnego, doprawimy pieprzem, miniszczyptą ostrej papryki. Dusimy razem 10 minut. Po kolejnej chwili dodajemy upieczone udka i dusimy około 10 minut wszystko razem. Warto spróbować, czy smak jest dobry i w razie potrzeby doprawić. Z 1½ szklanki mąki i jajka przygotowujemy kluski kładzione: dodajemy po odrobinie wody, aby powstało gęste ciasto. W garnku zagotowujemy osoloną wodę i „kładziemy” kluski nabierając je na brzeg łyżki. Po odsączeniu wrzucamy kluski do patelni z potrawą, dbamy, aby wszystkie kluski były pokryte sosem i w razie potrzeby całość jeszcze raz podgrzewamy. Proste? Pewnie! Smaczne? Bardzo! Pracochłonne? Ależ skąd. A więc smacznego!
Komentarze
Jest w tej chwili do obejrzenia w kinach włoski film ” (Nie)długo i szczęśliwie”, w którym możemy podejrzeć trochę tej szybkiej i prostej kuchni rodem z Italii. W filmie oczywiście nie chodzi o kulinaria, ale sceny, w których serwowane są makarony i sosy ogląda się całkiem przyjemnie i ze smakiem 🙂
Kurczak naszej Gospodyni z papryką i pomidorami przypomina trochę znany we francuskiej kuchni przepis na kurczaka po baskijsku, w którym to daniu znajdziemy papryki w dwóch czy trzech kolorach i białe wino zamiast rosołu. Są też inne wersje tego przepisu na przykład z dodatkiem szynki serrano czy czarnych oliwek. W każdym razie jest to przepis na danie radośnie kolorowe i przy okazji pełne witamin, bo należy mieć nadzieję, że nie wszystkie przepadły podczas duszenia: https://www.alices.kitchen/recipes/with-meat/poulet-basquaise/
Nie tylko epidemia nas ogranicza w kuchni. Trzeba też ograniczyć używanie wszelkich urządzeń prądożerczych, jak piekarniki, czajniki , odkurzacze, odświeżacze powietrza , wentylatory, komputery i telewizory i t.p. bo rachunki na energie elektryczną i gaz doprowadzą nas do zawału. A karetka nie przyjedzie.
Na szczęście meteoszamani (co poniektórzy) wróżą wczesną wiosnę* – będzie można przystąpić do komponowania mało-prądożernych sałatek – choćby według stylu życia propagowanego wieeeele lat temu przez Marię Błaszczyszyn (Diamondów).
Tymczasem idą ku nam kolejne dwie wichury. Dziś słabsza, w niedzielę solidna.
Cóż, i tak eśmy jak u Pana Boga za piecem. Porównawczo.
*** * ***
„Moja pandemia w kuchni” to przede wszystkim dopracowanie różnorakich chlebów. Też prądożerne (zwłaszcza jeśli dodatkowo zdarzą się akcje „na prezent”), ale przy okazji nieco podgrzewa lokal… 😉 …Cen sklepowych nie monitoruję, ale słyszałam w święta, ile podrożał „na głębokiej prowincji” pyszny i długo-niedrogi chleb cebulowy, który czasami kupowała dla nas Mama… przed epoką mojego chlebowego gwiazdorzenia… 😉
Co do innych przepisów — od lat-dekad to samo: spokojne poszerzanie repertuaru pod hasłami:
prosto-zdrowo-kolorowo
tanio-zdrowo-kolorowo
smacznie-zdrowo-kolorowo
Pandemia nie stała się tu żadnym kamieniem milowym… Może nieco brak liczniejszego towarzystwa – home and away – lecz i w tym temacie nałożyły się inne przyczyny (np. różne dodatkowe obowiązki i trudności organizacyjne u tych, których najczęściej i preferencyjnie chcielibyśmy widywać/gościć). Zatem cierpliwość, nadzieja…
Byle do wiosny! — Najlepiej w zdrowiu i radości, ma się rozumieć 😉
_____
* …może tylko ku pokrzepieniu serc… ale… wierzmy:
https://www.twojapogoda.pl/wiadomosc/2022-01-25/wreszcie-dobra-wiadomosc-wiosna-przyjdzie-wyjatkowo-wczesnie-i-bedzie-bardzo-ciepla-i-sloneczna/ 🙄
Dzień dobry 🙂
kawa
A cappella , przebiśniegi już kwitną . Wiosna nas nie zaskoczy 🙂
Irku,
no nieeee… Lubelszczyzna górą tym razem! 😆
Widzieliśmy prawie-białe 2 tygodnie temu w Lesie Wolskim, ale jest różnica w tym „prawie”… 🙂
Poddomowe wyłażą pięknie, ale miejsce mają niewdzięczne, na „zsuwie” dachowego śniegu 🙄
U mnie tez juz kwitna
Dla mnie okresy uwięzienia w domu to była raj piekarza.
Chleb na zakwasie to w 90% czas, reszta to dyscyplina.
Robię zaczyn wieczorem, rano mieszam chleb do autolizy, budzik na godzinę, śniadanie, pakowanie zmywarki i akurat czas na mieszanie końcowe a potem co 50 minut składam i naciągam. Z każdym razem ustawiam sobie minutnik. Każda czynność to jakieś 3-4 minuty i powrót do komputera.
Koło południa końcowe formowanie i do koszyka wyrastać. Godzinę przed pieczeniem rozgrzewam w piekarniku kamień. Grzeje się 45 minut.
Pieczenie wypada już po 16, to dobrze, bo wymaga kontroli, parowania itp.
Ok 17 chleb gotowy, za godzinę będzie jadalny.
Na takie zabawy normalnie mogę sobie pozwolić tylko w niedzielę, a tu nagle mogłam co dwa dni. Raj! 🙂
Podobnie z długim gotowaniem – tylko w niedzielę ma czas żeby bawić się w Boef Bourguignon, bogracsgulyas czy toskańskie ragu z wołowego ogona.
A takie potrawy które gotują się po 4-5 godzin są idealne na home office i kwarantannę.
Raz nawet w luźniejszy dzień ulepiłam 150 pielmieni. 🙂
Dzień dobry,
Wróciłem wczoraj wieczorem z Żabich Błot.
No cóż, okolica jest tak urokliwa, że nawet bardzo tzw. brzydka pogoda nie była w stanie zniszczyć tamtejszych klimatów. Jestem też pod wrażeniem domu w którym Żaba sobie rezyduje. Tutaj z kolei wewnętrzny klimat jest wyraźny w każdym pomieszczeniu, zresztą znany ogromnej większości Blogowiczów, więc co się będę wymądrzał.
Żurek jak za dawnych lat bywało.
Najważniejsza część wizyty, czyli pogawędki, zaprowadziły nas w coraz to powiększające się grono znajomych i znajomych tychże znajomych.
Efekt wizyty jest taki, że pewnie kiedyś skorzystam z zaproszenia Żaby do ponownych odwiedzin.
Jadąc w tamtą stronę i wracając pomachałem Asi mijając Nakło n/Notecią.
Mam i ja:
https://photos.app.goo.gl/uzKcgf7EfyR1CDuF8
Nowy, a dlaczego tylko machałeś? 🙂
Śliczne Asiu 🙂
Dla zainteresowanych menu z okazji New Lunar Year podaje przepis na bardzo popularne danie o nazwie pho. Pho mozna robic z dodtakiem seafood, z miesem do wyboru lub same warzywa.
Sama nigdy nie robilam pho. Zwykle jem pho w wietnamskiej restauracji.
Smacznego,
https://tastesbetterfromscratch.com/pho-noodle-soup/
Wietnamczycy mają zupę pho, a Japończycy ramen, pożywne i smaczne zupy jadane na śniadanie, obiad czy kolację. Wszystko świetnie do momentu, kiedy trzeba zjeść makaron pałeczkami. Oj, marnie mi to idzie!
Dzisiaj uśmiałam się słuchając w radiu wspomnień o pracy geodetów w Bieszczadach w latach 60-tych. Geodeci zatrzymywali się na noclegi w wiejskich gospodarstwach, bo innych możliwości w tamtych czasach nie było. Do dzisiaj w rodzinie jednego z nich krąży opowieść o kubku mleka: gospodyni zaproponowała mleko prosto od krowy. Krowa została wydojona, a mleko pospiesznie przefiltrowane przez cokolwiek przepoconą halkę, którą kobieta zdjęła z siebie całkiem ot, tak po prostu na miejscu. Od tamtej pory ów geodeta nie wypił już nigdy więcej kropli mleka!
Wieści o zbliżającej się dużymi krokami wiośnie bardzo pokrzepiające 🙂
Wiosna to moja ulubiona pora roku, ale bez przesady mamy jeszcze styczeń do wiosny jeszcze trochę. Zresztą lubię też białą zimę, przez całe lata jeździłam w Alpy na narty i tam cieszyłam oczy ośnieżonymi szczytami. Ta zgniła zima mi nie pasuje.
W supermarkecie widziałam wydzielone stoiska z produktami azjatyckimi , stylizowane na chińskie budowle, oczywiście w małej skali. Nawet ciekawie to wyglądało. Z egzotycznych potraw gotowałam tylko ramen/ z przepisu Magdy przekazanego nam przez Danuśkę/. To bezpieczna potrawa i bardzo ją lubię. Jadłam też ramen w restauracji azjatyckiej w wersji mięsnej, też bardzo dobry.
Prognozy nadal zapowiadają zgniłą zimę. Klimat niestety zmienia się. Pamiętam ze szkolnych lat jedną zimę na Mazurach,kiedy przez dwa tygodnie lutego nie było śniegu. To było nadzwyczajne wydarzenie. Nawet nad morzem zimy, choć lżejsze, były zimowe. Śnieg znikał zupełnie dopiero na początku marca.
Liczę na to, że będzie jeszcze trochę śniegu.
Klimaty bieszczadzkie dawnych lat świetnie pokazane są w filmie ” Siekierezada”, w tym sceny w ” lokalu gastronomicznym”.
Zima trzyma (-14c teraz, a jeszcze słońce ciut świeci…):
https://photos.app.goo.gl/QR9LFDM2STj7ALiV7
Co do mnie – nie lubię zimy, zdecydowanie.
Dla mnie uwięzienie w domu to brak podróży zagranicznych. Niby można, ale za dużo zawracania głowy z przepisami wszędzie innymi. Poczekam. Aby do wiosny, czyli… do maja?
Szkoda, że u nas nie ma takiej zimy Alicjo.
Chętnie się podzielę temperaturą, a Jerzor śniegiem – będzie miał mniej do odśnieżania 🙂
Tak, u nas zawsze mamy zimę jak zimę, czasem mniej śniegu czy mrozu, ale zawsze to jest zima – dla nas 41 tutaj. Zimy ekstremalne też bywają, ale średnio raz na dekadę – dwie. Obliczono w naszym rejonie, że to był najzimniejszy styczeń od 10 lat czy jakoś tak.
Jak dla mnie 3xK, czyli kanapka, książka, kominek 😉
Podobno na Zatoce wędkarze już ustawili chatki jakieś 2 tygodnie temu, jutro pójdę zobaczyć (jak się zmobilizuję do wyjścia…)
Z tym jedzeniem makaronu w daniu ramen lub pho jest tak ze makaron wciagamy przez usta do gardła przy znanym odglosie. Dla miejscowych czyli osob pochodzenia azjatyckiego, to jest normalne. Dla nas to wymaga troche przyzwyczajenia wychowani przy innych manierach przy stole. Nie tylko odglos wciaganego makaronu ale kilka innych zwyczajów przy stole 🙂
Nie mam problemu z jedzeniem makaronu z dania ramen – jem go tak samo, jak każdy inny makaron w zupie – najpierw „krajam” łyżką na mniejsze kawałki 😉
-21c na termometrze i pora na Telesfora, czyli spanie. Dobranoc!
https://photos.app.goo.gl/HAmHoGSeMK9EpCcs6
Zima – nawet skisła, paskudna, miejska – jest normalnie super właśnie ze względu na wieczory „wewnątrz”: zatrudnienia lekturowe, filmy, odsłuchy muzyki… ze względu na wyjścia koncertowe (teatralne, wernisażowe)… spotkania towarzyskie wszelkiego typu. Wczoraj rano byłam nieco rozżalona z powodu „nagłego”* skasowania dwóch niedzielnych wydarzeń kulturalno-towarzyskich (kwarantanna). Dodatkowo okazało się (rano), iż przeziębienie najmłodszej uczestniczki zaplanowanego na wczoraj wieczoru kolędowego przeszło (obustronnie) na oskrzela… Ale… „dzieci się już nastawiły”, więc „jeśli się tylko nie boicie”… — dwugodzinny seans okazał się nie tylko bardzo udany, ale nawet bogato choć spokojnie okraszony śpiewem i muzyką (w towarzystwie pięknie wykonanej i podświetlonej gwiazdy, hitu sezonu 🙂 )** …w trakcie czego trzylatka odzyskiwała apetyt nie tylko na wymyślne deserki, ale i na dania główne 😎
_____
*jeśli w ostatnich dwóch latach wolno nam cokolwiek określać jako nagłe…
** „do szopy, bo tam Tusk”… a co to jest „odkupienie win”? – zaniesienie ich z powrotem do sklepu 🙄
Wróciłam ze spaceru, pogoda rano była piękna, oślepiające słońce i -2 więc błoto zamarzło. Teraz jest już pochmurne +2. Na wieczór zapowiadana jest wichura dla całego kraju, ale najgorzej będzie chyba u Krystyny i pewnie Żaby.
Po lesie ganiały się wiewiórki, ptaki zaczynają śpiewać. Inne zwierzątka się nie ujawniły.
Nasz spacer krótkim był (nie licząc sklepów 😉 )… lecz za to ze smaczkiem (=wreszcie zlokalizowaną chatką) 😎
Z okazji nowego roku, Lunar New Year, Francja, Australia, Finlandia, Węgry, Singapore wydaly specjalne znaczki
Tu jest krotki film na ten temat przy muzyce i tredycyjnych kolorach. To będzie Year of the Tiger 🙂
https://mobile.twitter.com/xhnews/status/1487436191066636296
Orco, bardzo ładne te znaczki z tygrysami.
Zwykle w podobnym okresie Nowego Roku Chińskiego pojawiają się w Hali Wola właśnie produkty chińskie, ale nie tylko. Dziś kupiłam japońską przyprawę do kurczaka . Jest zawsze specjalne stoisko, w tym roku raczej skromne.
Małgosia,
Mnie tez sie podobaja te znaczki.
Jestem ciekawa co jest w japonskiej przyprawie do kurczaka. Czy jest może sezam?
Nie pamiętam, kiedy kupowałam znaczki, ani kiedy dostałam korespondencję ze znaczkiem. Teraz zastępują je nadruki lub pieczątki na kopercie, a prywatnych listów poprzez pocztę nie wysyłam. Mam trochę starych znaczków, raczej mało wartościowych. Zachowałam też trochę dawnej korespondencji jako pamiątkę, ale też jako „świadectwo historyczne”, ale czasy pisania tradycyjnych listów już minęły.
Wieje mocno, niedziela zapowiada się nieciekawie – ani do lasu, ani do parku, bo to niebezpieczne.
Krystyna,
U nas poczta traci dochody poniewaz koreaponsemcja jest wysylana przez email. Ja tez juz nic nie wysylam przez poczte.
Aby nadrobic straty poczta drukuje znaczki okolicznosciowe. Na przyklad z okazji Lunar New Year. Tu jest ta seria.
https://store.usps.com/store/product/buy-stamps/lunar-new-year-year-of-the-tiger-stamps-S_481504
Ja zbieram te okolicznosciowe znaczki. Zaczelam chyba od Jimi Hendrix. Jest rowniez seria z zacminiem slonca i wiele innych. Musze zajrzec do mojej kolekcji. Dawno tam nie zaglalam. 🙂
U nas zajączek mieszka pod schodami, ma też w pobliżu jamkę w śniegu. Podjadał gałązki iglaka, więc położyłam kilka listków kapusty. Leży już kilka godzin – a zajączek udał się na spacer, zanim wyszedł na spacer.
W naszej stolicy protesty kierowców „TIR-ów” przeciwko obowiązkowym szczepieniom – zaświadczenia są wymagane na granicy z USA. Do tego protestu przyłączyły się różne inne protesty i zrobił się bałagan, już nikt nie wie, o co chodzi, chociaż kierowcy są najgłośniejsi. Ja za, a nawet przeciw, chociaż nie wydaje mi się, żeby taki kierowca miał styczność z tłumem ludzi – zawozi towar, inni rozładowują, przywozi coś, tyle co na granicy musi się zatrzymać i papierami okazać. Tymczasem przez to dodatkowe sprawdzanie tworzą się korki, które już i tak są utrapieniem… Kto chce się szczepić, niech się szczepi, kto nie – to nie. Wyobrażam sobie, że są zawody, gdzie szczepienia powinny być obowiązkowe (lekarze, personel domów opieki i tym podobne instytucje…).
Ja mam jeszcze kilka znaczków niewykorzystanych – kto w tych czasach wysyła listy? Na inne przesyłki na poczcie przywalają pieczątkę. Ale klaser ze znaczkami ma Maciek – Dziadek mu sprezentował, nazbierawszy trochę znaczków. Mam sporo listów „klasycznych”, setki ich będzie, od Taty, Siostry i paru koleżanek, może się zmobilizuję i przed przyjazdem Młodych zrobię z nimi porządek – umiem to robić, odklejać znaczki z kopert, kiedyś też w to się bawiłam.
Maciek w klaserze od Dziadka ma kilka serii, ale już nie pamiętam, jakie.
W Kanadzie pierwsze osoby zmarły właśnie w domach opieki, bo zanim się połapano, o co chodzi, sporo osób zostało zarażonych, a jak wiadomo, starsi są najbardziej podatni na zarażenie. Z ponad 30 tys. zmarłych w Kanadzie z powodu covida nieco ponad połowa to mieszkańcy domów opieki. Restrykcje uruchomiono trochę później.
Mroźno, słonecznie było, śnieg zalega.
A w Białym Domu Mrusisko, wypisz-wymaluj!
https://www.bbc.com/news/world-us-canada-60173501
Orco, masz rację głównym składnikiem jest sezam biały, oprócz tego imbir,słodka papryka, pieprz cayenne, sól, koper włoski, cebula, czosnek, pieprz.
Asia 28 stycznia 16:57
Mój pobyt w Nakło n/Notecią niestety ograniczył się tylko do pomachanka. Nawet zatrzymałem się na chwilę na skrzyżowaniu dróg – 10 z jakąś inną. jest tam McDonald’s. Byłem tak głodny, że zjadłem hamburgera.
Musiałem wracać, bo mój syn zaniemógł. Plany miałem inne – chciałem zatrzymywać się w kilku miejscach. Nakło było jednym z nich. Może następnym razem wypiję kawkę w miłym towarzystwie!
Alicja,
Mrusia była bardzo piękna.
Malgosia,
Pomyślałam o sezamie poniewaz mam opakowanie japońskiej przyprawy do ryb gdzie głownym skladnikiem jest sezam:)
Dzień dobry 🙂
kawa
No proszę, znaczki kawowe też są!
Kawa wypita, śnieg wtedy padał poziomo, na moment wyszło słońce, ale nadal szarość i wichura nie odpuszcza.
Kawiarz-filatelista na pewno postarałby się o takie znaczki w swojej kolekcji 🙂
Wasze rozmowy o znaczkach sprawiły, iż przypomniałam sobie albumy ze znaczkami mojego taty. Lubiłam do nich zaglądać, z przyjemnością oglądałam kolekcje znaczków z motylami czy kwiatami. Pokolenia naszych rodziców czy też dziadków chętnie poświęcały czas tej pasji.
Lubię smak ziaren sezamu, chociaż dzisiaj już nie kupuję tych twardych i prawie wyłamujących zęby sezamkowych ciasteczek. To jeden z przysmaków dzieciństwa i niech zostanie we wspomnieniach. Znalazłam nawet przepis na domowe i na dodatek walentynkowe sezamki:
https://niebonatalerzu.pl/2015/02/domowe-sezamki-domowe-sezamki-na.html
-17c
No tak, ale te znaczki są sklepowe, a nie pocztowe, list za to „nie pójdzie”…
Ale ale! Wypatrzyłam na WOŚP kuszącą ofertę bycia heroiną lub herosem (chyba pośledniejszego sortu, typu wożny, sprzątaczka) następnej książki pana Mroza Remigiusza. Nazwisko umieści, ale nie napisał, w jakiej roli ten, czyja oferta będzie najwyższa, ma wystąpić, stąd moje wahania… W tej chwili cena stanęła na 23 168zł, za taką cenę to chciałabym być przynajmniej morderczynią albo sprawnym detektywem!
Zajączek posilił się liściami kapusty, przy okazji odkryłam, że pod forsycją urządził sobie ubikację… 🙄 No ale gdzieś musi.
Wichury utrudniają życie codzienne. U nas na dużym obszarze przez 16 godzin nie było prądu. Światło zgasło wczoraj tuż po godz. 23, kiedy miałam zasypiać. A rano nadal nie było . Mamy piec kominkowy/ bez rozprowadzenia/, więc na dole było ciepło. Na takie awaryjne sytuacje mamy tez kuchenkę gazową, więc była i kawa, i herbata, i obiad też mogłam ugotować, choć zupełnie odwykłam od obsługi takiej kuchenki. To wszystko da się ogarnąć, najgorszy był całkowity brak jakichkolwiek informacji. Mężowi wyładował się wieczorem telefon, miał go podłączyć, ale nie zdążył. Mój naładowany był do połowy. Internetu zresztą też nie było. Mamy jakieś małe nieużywane radyjko na baterie, ale baterie do niego są nietypowe i takich nie mieliśmy w zapasie. Skontaktowałam się z synem w Gdyni i dopiero on ustalił na stronie dostawcy energii, co się dzieje i kiedy przywrócony będzie prąd. Najpierw miało to być o 11.30, potem. o 13.30, a wreszcie było po 15.
W sumie nie było tak źle, bo piec i kuchenka gazowa pozwalały w miarę normalnie funkcjonować, ale w wielu nowych domach wszystko zależy od prądu, a ogrzewanie gazowe też bez prądu nie działa.
Dobra strona tej sytuacji to cisza.
Tak, nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo polegamy na energii elektrycznej.
My mamy od lat kominek gazowy, ale kuchnię elektryczną, nie wiem, dlaczego nie poszliśmy za ciosem i na gaz – pewnie dlatego, że podłączyć gazowy kominek było bardzo łatwo, a kuchnia… trochę by to wymagało przeróbek, rurek, przebijania ścian i tak dalej. Kominek gazowy bez prądu działa, ale nie działa wentylatorek, który to ciepło równo rozprasza. Ale to mały pikuś. Ugotować się na tym nie bardzo da, bo zamykanie jest takie na amen, oczywiście można otworzyć, ale to już jest trochę roboty i znawstwa potrzeba. Ja się gazu boję (tak mam, bardzo nie lubię zapalać palnika) – chyba dlatego w kuchni pozostawiłam elektrykę.
Myślałam o Tobie Krystyno i cieszę się, że się odezwałaś.
Wyszłam na chwilę akurat nie padało, ale i tak pod koniec trochę mnie zmoczyło. Ciszy raczej nie ma, bo wiatr dość głośno wyje. Nadal wieje. W dużym mieście większość kabli jest pod ziemią więc rzadziej są awarie związane z wiatrem. Powinnam jednak kupić na wszelki wypadek zwykły czajnik, bo od lat używamy elektrycznego.
Zawsze można wrzątek zagotować w garnku 🙂
Nawiązując do wpisu Gospodyni – myślę, że owszem, potrzeba matką wynalazków, a i nadmiar wolnego czasu też zmobilizował nas do robienia różnych rzeczy, na które kiedyś tego czasu brakowało.
Ale więcej jednak strat i szkód – choćby z kulinarnej półki – restauracje mogły istnieć choćby na pół gwizdka, usunąć połowę stołów. Przecież udajemy się do restauracji w gronie znajomych, nikt obcy nam się do stolika nie przysiada. Podobnie hotele, motele etc. – nikt obcy z nami nie pomieszkuje. I znalazłoby się jeszcze więcej takich przykładów, gdzie można było działać przy zachowaniu środków ostrożności…Ale podejrzewam, że nikt za te decyzje nie chciał brać odpowiedzialności, więc zamknąć co się da.
Ale stoki narciarskie otwarte!
Małgosiu 🙂
Jak czytam o wichurach i sztormach w Europie, to moje niedogodności są nieistotne. Ale bałam się dziś gdzieś wyjeżdżać samochodem, bo niektóre drogi były czasowo zamknięte z powodu powalonych drzew, a i śmiertelny wypadek z tego powodu wydarzył się w naszym powiecie.
Już się uspokoiło za oknami i nawet słońce ma się pokazać.
U mnie w czasie pandemii w sprawach domowego gotowania nic się nie zmieniło do czasów sprzed tej zarazy. Miałam tyle samo czasu co zawsze, a entuzjazmu do spędzania czasu w kuchni nie przybyło mi, wręcz przeciwnie. Rozumiem osoby pracujące, które nagle zostały w domu i miały dużo wolnego czasu. Mogły robić to, na co do tej pory brakowało im czasu. Jedynym pozytywnym skutkiem pandemii dla mnie było dość dokładne poznanie okolic bliższych i dalszych. Zawsze odkładałam to na później. A tyle w pobliżu jest ciekawych i pięknych miejsc – jezior śródleśnych, lasów, potoków, aż żałuję, że wcześniej ich nie znałam, bo to doskonałe miejsca spacerowo – wycieczkowe, w dodatku prawie bezludne.
Krystyno-bo Ty po prostu mieszkasz w pięknym regionie 🙂
We wtorek jadę na jeden dzień do Gdyni, niestety znowu na pogrzeb.
Danuska mi przypomniała ze u nas sa w niektorych sklepach “sesame snaps” male ciasteczka made in Poland. Te zalaczone ponizej mozna kupic w bardzo wysoko cenionej sieci sklepow REI. REI to profesjonalny sklep z sprzętem sportowym. Na zdjeciu sa obie strony tych ciastek. Z tylu jest napis o pochodzeniu sesame snaps.
https://www.rei.com/product/519363/loucks-sesame-seed-snaps
-12c, pochmurno – a wczoraj by taki piękny wschód słońca!
U nas sezamki są w tradycyjnym, przeźroczystym opakowaniu, jaki pamiętam z lat ho-ho! I są w różnych sklepach. Nie kupuję, bo to sam cukier, no i sezam, ale ten można kupić osobno i dodać na przykład, lekko zrumieniony, do sałaty.
Ostatni dzień stycznia, ale do wiosny ciągle daleko!
Pooglądałam zdjęcia z wichur – podobno najgorzej na Pomorzu Zachodnim, na przykład w Drawsku Pomorskim, czyli rzut beretem (5km) od Tereski Pomorskiej i też całkiem blisko Starej Żaby oraz znajomych Danuśki z Toporzyka.
Tereska na razie nic nie pisze, trzeba by zadzwonić może…
Obiad wczorajszy (jeszcze lepszy, bo na drugi dzień tego typu potrawy są lepsze) – makaron śrubki ugotować, pieczarki przesmażone z cebulą, na to 4 rodzaje sera żółtego (bo tyle miałam) i zapiec w piekarniku.
Jednym słowem – makaron Echidny! Proste australijskie jedzenie.
U mnie dzisiaj też makaron, ale z resztką gulaszu i mizerią.
Byłam u wnuków , wnuczek był nie w humorze, a wnuczka bardzo się ucieszyła. Wręczyła zaległą laurkę na Dzień Babci.
Styczeń nam się kończy. Co będzie w lutym – zobaczymy. Zającu podrzuciliśmy znowu marchewę i liść kapusty.
Mnie chodzi po głowie zupa gulaszowa. To też taki wygodny eintopf, a i zamrozić można na zaś…
https://photos.app.goo.gl/QR9LFDM2STj7ALiV7
Zima na styczniowych zdjęciach Alicji ma tę zaletę, że jest słoneczna 🙂 U nas o tej porze roku słońca jak na lekarstwo.
Zupa gulaszowa to rzeczywiście dobry pomysł na zimowy obiad, można też zrobić czulent i wczoraj na ten właśnie pomysł wpadł nasz kolega. Przestudiował różne przepisy, ale najważniejsze było, że piekł to danie w swoim porządnym, żeliwnym rondlu całe sześć(!) godzin co sprawiło, że mięso wołowe, które było jego bazą rozpływało się w ustach. Czulent był znakomicie przyprawiony i prawie wszyscy goście prosili o dokładki. Miłym uzupełnieniem tego dania i niezwykłym odkryciem cenowym było poniższe austriackie wino:
http://www.winformacja.pl/wina-sklep/zweigelt-barrique-burgenland-2020,p34119238
Mnie brak ciała, jak napisano w powyższym opisie, absolutnie nie przeszkadzał, ale dla tych, którzy wolą wina cięższe i pełne tanin to wino zapewne nie będzie idealnym wyborem.
Burgenland to Pana Lulka kraina, jak wiemy. U nas wino austriackie było lata temu popularne, zwłaszcza białe wina – do czasu, aż jakaś winiarnia (czy rozlewnia?) zaczęła dodawać do wina glikolu – żeby nieco podsłodzić. Do dzisiaj się Austriacy z tego nie podnieśli. Być może gdzieś są ichnie wina, ale u nas na wsi nie ma od lat.
„Ciało” w opisie wina po polsku to dość niefortunny termin – ja bym użyła „konsystencja”, no ale… ktoś uznał, że kalka z angielskiego jest dobra i tak zostało.
Co do słońca, to w tym miesiącu było go mniej, niż w poprzednich styczniach – ale było. Jak jest siarczysty mróz, to słońce raczej gwarantowane. Śnieg pada w wyższych temperaturach.
U mnie na kolacje tez byly kluski, trofie z pesto sycylijskim. Na jutro wloski deser, czekoladowa panna cotta. Zupa jarzynowa do ktorej wrzucilam czerwona soczewice byla na dzisiaj, bedzie na jutro i na pojutrze.
Jutro mam wolne od gotowania.
Wpadne Wam w slowo, jesli chodzi o niepogode na Pomorzu Zachodnim.
Rozmawialem dzis krotko z Ewa: a wiec, na Blotach wiatr uszkodzil powaznie zreperowane ostatnio zadaszenie na slome, to przy wybiegu dla koni. W poludnie jeszcze nie miala pradu i nie mogla sie nigdzie dodzwonic, a zwlaszcza do ubezpieczenia.
Dzwonila z komorki, ktora najpierw musiala naladowac u dalej od niej mieszkajacej znajomej.
Słowo konsystencja też nie jest pochodzenia polskiego, ja bym użyła gęstość, ale żadne z tych określeń nie pasuje mi do wina. Może ucząc się o winach to „ciało” wdrukowało mi się jako jedno z określeń w opisie wina.
Słownik PWN rzecze:
„konsystencja «stopień spoistości, gęstości lub lepkości substancji» ”
Czyli wszystko pasuje 😉
Pepegor,
dzięki za wieści z Żabich. Nawet minister obrony narodowej wysłał wojo do Drawska Pomorskiego – no, tam akurat znajduje się największy poligon w Europie oraz stacjonuje spory kontyngent woja „od zawsze”. Nie wspominając o własnym, emerytowanym już szwagrze…
Z tym glikolem nie o doslodzenie chodzilo, aczkolwiek glikol jest podobno (sam nie probowalem) lekko slodki. Chodzilo natomiast o wzmozenie tezyzny, oleistosci wina, co mialo sugerowac wysoki stopien dojzalosci owocu (Oechsle to miara cukru w owocu, co sie potem przeklada procenta i jakosc)
Ta oleistosc cieczy po niemiecku nazywa sie Viskosität. Bada sie ja min. mierzac czas w jakim scisle okreslona kulka opada w cieczy.
Ciało czyli struktura wina:
https://www.ms-sommelier.pl/teoria/27-cialo-w-winie
Ciało ciałem się stało – ja tylko zauważam, że jest to dość niefortunne określenie.
Konsystencja 😉
Oraz struktura kryształu – struktura pasuje mi do ciała (znowu ciało!) stałego, konsystencja do cieczy. Ale mniejsza z tym – jutro idę na inspekcję mojego sklepu Za Rogiem, zobaczyć, co nowego na półkach.
O rany – jutro mają być plusy! To znaczy… aż +1c! Oraz śnieg. Ale spacer może być przyjemny, bo nie ma chlapy. Jeszcze…
To ciało winne rzeczywiście brzmi dziwnie, zwłaszcza że wino raczej pijemy a nie rozprawiamy o nim. Ale to określenia stosowane przez fachowców.
Wiele istniejących określeń jest anektowanych na nowo powstające potrzeby. Mnie bardzo długo denerwowały ” ikony” i ” witryny” internetowe. Obawiam się, że te pierwsze znaczenia znane są już niewielu osobom.
Małgosiu,
czy Ty odwiedziłaś kiedyś Sri Lankę?
Pytam, bo wczoraj obejrzałam/choć nie od początku/ program o tej wyspie, a właściwie o jej wyżynnej części. Reporterzy odbywali podróż pociągiem wśród bujnej tropikalnej roślinności, plantacji herbaty i cynamonu. Przepiękne krajobrazy a klimat w tym rejonie dość przyjemny. Aż chciałoby się odbyć taką podróż.
Ciekawostką była wizyta w farmie kwiatów, a tam znajome nam begonie, surfinie i aksamitki hodowane także na potrzeby odbiorców europejskich.
Krystyno byłam w 2019 roku i jak znam życie pokazywałam zdjęcia. Dla przypomnienia
https://photos.app.goo.gl/KaSSG6gYra9wznYF8
-3c, mroźny wiatr 25km/godz (przyzwoity dla surferów), słońce
Ale mimo wszystko to kalka z angielskiego – stąd polscy fachowcy to wzięli, bo przecież w Polsce sommelierzy i znawcy egzystują od stosunkowo niedawna, jako że poza jabolami nie wytwarzaliśmy zbyt wiele win, albo i wcale? 😉
Mnie od dłuższego czasu przeszkadzają „newsy” – dzisiaj „wiadomości” już nie uświadczysz… Nie rozumiem, dlaczego język polski, rzekomo się rozwijając, zamienia znakomite, utrwalone polskie określenia na takie dziwadła.
Poza tym „mam wiedzę” – brzmi lepiej od „wiem”? 😉
Dzisiaj barszcz ukraiński na dwóch żeberkach i burakach z kiszenia soku, z czerwoną fasolą, bo była, a jaśka nie było 🙁
Małgosiu,
przypuszczałam, że tam byłaś. Widzę, że także w okolicach pokazanych w oglądanym przeze mnie reportażu – plantacje i fabryka herbaty, słynny wiadukt i miasto Ella. Z przyjemnością przypomniała sobie Twój fotoreportaż. Zrobiłam więc dziś małą wirtualną wycieczkę po Sri Lance.
A tymczasem od godzin południowych lekko prószył śnieg i wieczorem mamy znów ładną zimę.
– przypomniałam
Miło mi Krystyno. Trochę żałuję, że nie przejechaliśmy się pociągiem.
U nas tylko poprószył śnieg, niewiele przykrył, nie wiem czy przetrwa, bo jutro ma być +3.
Tę czerwoną kiecę kupiłaś? Niezła 😉
Nie, czarną.
Tak na prawdę to wielki kawał materiału, który odpowiednio się drapuje.
Ja mam jedwabne sari z Indii (nie byłam, dostałam) – nigdy się nie nauczyłam, jak to drapować, w końcu uszyłam sobie kiecę i już. W pasie jakby przyciasna od jakiegoś czasu… w sari nie byłoby tego widać 🙂
Ja podobnie jak Krystyna – ostatnio często sobie urządzam wirtualne podróże, uruchamiam (nie „odpalam” = fire up, kalka!) Google Earth i dawaj… tylko niestety, po dzikich okolicznościach przyrody się nie da, podobnie jak po wielu miejscach w Azji czy Afryce (zwłaszcza!), ale ludzie umieszczają zdjęcia i jakieś pojęcie można mieć. Teraz jestem w Negombo…
Dzień dobry 🙂
kawa
Przyjemnie wypić kawę i pospacerować po ciepłych i słonecznych okolicznościach przyrody szczególnie podczas dzisiejszej pluchy.
Określenie ciało w stosunku do wina też wydaje mi się dziwne, no ale skoro posługuje się nim tylko wąska grupa sommelierów to w zasadzie można chyba machnąć ręką. Natomiast struktura wina wydaje mi się już określeniem dosyć sensownym i spotykałam się z nim dosyć często. Najładniejsze i najciekawsze jest moim zdaniem: bukiet wina. A poza tym, wiadomo, co komu smakuje 🙂
Co do newsów zamiast wiadomości to wydaje mi się, że działa tu stara zasada znana w wielu językach-nazwa krótsza wypiera dłuższą i tak mamy np. ok zamiast dobrze lub w porządku, albo pardon zamiast przepraszam.
Krystyno-wczoraj podczas mojego krótkiego pobytu w Gdyni miałam przyjemność zjeść bardzo smaczny obiad tutaj https://www.restauracjamojemiasto.pl/
Wybraliśmy się na ów obiad we trójkę -ze znaną Ci Ewą oraz kuzynem Tomkiem, to on właśnie zaproponował to miejsce. Zamówiłam zupę pomidorowo-paprykową i halibuta, na naszym stole znalazły się też zupa grochowa, łosoś z pieca oraz gravlax. Ceny z wyższych półek(bardzo przypominają te warszawskie) i na pewno nie na częste wizyty, ale wszystko było rzeczywiście udane łącznie z sympatyczną obsługą. Czy znasz może to miejsce?
Pogrzeb, który był powodem mojego wyjazdu do Gdyni był bardzo wzruszający-wnuk zmarłego wygłosił kilka pięknych (i prawdziwych!) zdań o swoim dziadku, które poruszyły nasze serca. Z racji pandemii nie zorganizowano stypy.
Dla tych, którzy dosyć często podróżują samolotami:
https://tiny.pl/9phzm
-1c, słońce, wiatr (25km/godz)
Tak jest, z chęcią po tropikach!
No właśnie – obawiam się, że tak będzie. Kto często lata samolotami ten wie, że powietrze samolotowe, zwłaszcza na długich trasach, jest „ciężkie” i z tego powodu oddycha się nielekko, można rzec. Maseczka jeszcze to oddychanie utrudni.
Ale jak mus – to mus, chociaż do maski nie jestem przyzwyczajona (szczęśliwi emeryci nie muszą być w tłumach!), założę i nie będę kombinować. Ludziom puszczają nerwy, wszyscy jesteśmy zmęczeni tą zarazą, ale co robić?
Wyczytałam dzisiaj, żę na odsiecz scovidowanej ludzkości – poczciwy rozmaryn!
https://zdrowie.gazeta.pl/Zdrowie/7,173954,28065459,rozmaryn-zawiera-zwiazek-ktory-moze-dzialac-przeciwko-covid-19.html#s=BoxOpImg1
W kłopocie człowiek rozmarynu się chyta 😉
Co prawda to wszystko w sferze badań dopiero, ale zawsze jakaś pociecha…
A co do kawy, to też mam kubek! I w dodatku pamiętam smak tej kawy do dzisiaj, tak dobra była – czarna, smolista, aromatyczna, bez dodatków! Mówię to ja – (zdecydowana herbaciara), wielki komplement dla kostarykańskiej kawy!
Jedzenie też było dobre…
https://photos.app.goo.gl/oyx9oT28mDTaT86n6
Danuśka,
nie byłam w restauracji ” Nasze Miasto”; pod tą nazwą istnieje od niedawna, bo przedtem był to ” Sioux”. Na mapie Google widnieje ta stara nazwa. Kamienica, w której ma siedzibę, jest przedwojenna, ale o kawiarniach, o których wspominają właściciele, nie czytałam, co nie znaczy, że ich nie było; może inne były bardziej popularne. Choć miejsce było jak najbardziej reprezentacyjne.
A najbliższe otoczenie/ dalsze zresztą także/ jest mi doskonale znane, bo kilka lat mieszkałam w budynku po sąsiedzku/ tym przylegającym do ulicy Świętojańskiej. Dawne to czasy; tam gdzie jest opisywana restauracja mieściła się Biblioteka Publiczna, a na parterze mojego budynku znajdował się duży salon ” Mody Polskiej”. Zaś w budynku po lewej od ” Naszego Miasta” mieściła się bardzo popularna kawiarnia ” Roksana”/ może pisana przez x, ale tego już nie pamiętam.
Trochę o gdyńskiej gastronomi w PRL:
https://rocznikgdynski.pl/gdynskie-bary-restauracje-i-kawiarnie-w-okresie-prl-wspomnienia-michal-sikora-rocznik-gdynski-2004-nr-17-s-102-111-il/ 🙂
Krystyno – obok Roxany podobno był Drink Bar, w którym przesiadywali cinkciarze. 😀
Krystyno-o tym salonie „Mody Polskiej” też była wczoraj mowa.
Poniższy film zainteresuje może nie tylko Krystynę, ale również inne osoby, które lubią Gdynię oraz modernizm:
https://www.youtube.com/watch?v=JzAxYAnetGg&t=79s
Asiu,
cinkciarze to nieodzowny element w portowym mieście w panującym wówczas ustroju, gdzie zarabiało się w złotówkach, a część oficjalnego handlu opierała się na walutach obcych. Wydaje mi się, że cinkciarze przesiadujący w barach realizowali większe transakcje, albo mieli swoich ” podwykonawców”, a drobne transakcje załatwiali ci stojący pod pobliskim Peweksem albo Baltoną.
Przejrzałam link o gdyńskiej gastronomii i przypomniałam sobie wiele zapomnianych lokali. Większość z nich znałam ” z widzenia” albo tylko z nazwy/ te z odległych dzielnic/, ale widzę z perspektywy czasu, że było ich bardzo wiele. Z tamtych czasów w prawie niezmienionej postaci przetrwało niewiele lokali.
02.02.2022 <— fajna data! Oraz godzina wysłania tego komentarza, żeby dwójkom stało się zadość 😉
We Wrocławiu cinkciarze działali przede wszystkim w hotelach-motelach, "trendy" knajpach, no i niektórzy pod bankami PKO.
20:22 – to u mnie 2:22
Ale i tak same dwóje plus zera, które się nie liczą, wszak… zero!
https://www.youtube.com/watch?v=PspnSmKwfu4
p.s.Mówię o tych hotelach wrocławskich z najgórniejszej półki, gdzie zatrzymywali się goście zagraniczni. Zazwyczaj taki hotel (na przykład wrocławski „Monopol”, „Panorama”) miał elegancką restaurację i kawiarnię, a z moteli, owszem, też górnopółkowców, trzeba zaliczyć Novotel wrocławski, który do dzisiejszego dnia funkcjonuje. Ale już niczym nie imponuje, są lepsze.
W takich hotelach działały w kawiarniach i przy barach luksusowe damy do towarzystwa, zblatowane z odpowiednimi służbami, które też miały swój tajny pokój w takich hotelach.
W Warszawie pod Hotelem Polonia zawsze stali cinkciarze.
No, to z tym winem dalismy rade.
Chyba, ze wtrace niemieckie pojecie: Abgang. To znaczy cos takiego jak odejscie. Chodzi o odejscie smaku na podniebieniu, juz po przelknieciu. W sznureczku Danusi ktos tam wyliczal sekundy ale, to chyba nie wszystko, bo mozna tam roznych tego i tamto jeszcze wyliczac bez konca.
Rozmawialismy z Ewa na Blotach. Jest tak, ze stopniowo nastepuje normalnosc, jest znowu prad, aczkolwiek tyklo na jedna faze i to powoduje, ze sa klopoty ze swieza woda.
A tak, Zaba w dobrym nastroju i pozdrawia.
Takie miejsca jak to, w którym mieszka Żaba, są świetne, póki wszystko działa jak należy. Ale w sytuacjach kryzysowych są na końcu łańcuszka działania różnych służb. Żaba już niejednego doświadczyła i radzi sobie jak może.
Dobrze, że ta normalność wraca, choć bardzo wolno.
U nas tylko leśne i przydrożne wykroty i połamane drzewa przypominają niedawną wichurę.
Do wiosny jeszcze sporo czasu, ale możemy już wyhodować sobie własną zieleninę. Na razie włożyłam kiełkujące cebule do pojemnika a małą ilością wody/ można i do doniczki z ziemią jak kto woli/. Kupiłam też nasiona rzeżuchy i trochę nasion na kiełki. Akurat obejrzałam program na ten temat i stąd moje wiosenne wzmożenie. Kiełki można wyhodować bez potrzeby zakupu specjalnych pojemników. Potrzebny jest zwykły słoik takiej wielkości jak np. po dżemie i dwie duże nakrętki do słoików lub coś podobnego. Do tych nakrętek należy wsypać nasiona i zalać wodą na 12 godzin. Po tym czasie całość nasion przekładamy do słoika. Nakrętki nie będą już potrzebne. Słoik z nasionami/ bez wody/ stawiamy w jasnym miejscu, najlepiej na słonecznym parapecie. Dwa razy dziennie, czyli rano i wieczorem należy te nasiona przepłukać na sitku i ponownie włożyć do słoika. Wilgoć po płukaniu wystarczy nasionom. Po kilku dniach nasiona wypuszczą kiełki; niektóre np. soczewica potrzebują więcej czasu/ soczewicę moczymy dłużej – 24 godziny/. Wtedy wkładamy je do lodówki i używamy na bieżąco. Sprawa jest prosta, tylko wymaga nieco zachodu z płukaniem. Wypróbuję.
-3c, pochnurni, zapowiadanego wczoraj pół metra śniegu ni ma… to chyba dobrze;)
U mnie na parapacie zawsze ocecny krzaczek rozmarynu *warto nieć, łatwy w yprawie!) oraz doniczja z piertuszką naciową i druga – z bazylią. Nie dość, że się przydaje, to zdobi, bo zielone, to zielone 😉
Niestety, nasion rzeżuchy nigdzie tutaj nie znalazłam (hodowałam namiętnie w Austrii). Tęsknię za ich wyjątkowo wytrawnym smakiem 🙁
cutthroat <- angielska nazwa rzeżuchy, stosowna… obcięte (obcięcie?) gardła 😯
Też oglądałam ten program 🙂 ale znam prostsza metodę i to zaczerpnięta tu na blogu, chyba od Nemo…
Otóż pierwsze moczenie robię już w słoiku i po nocy nasiona też płuczę, nakrywam gazą z recepturka i do każdego nawadniania dopełniam słoik wodą i odcedzam ja przechylając słoik, woda spływa przez gazę, nawet na jakiś czas zostawiam w takiej pozycji żeby lepiej odsączyć. Czynność nawadniania i odcedzania powtarzam rano i wieczorem. Być może metoda z płukaniem na sitku lepsza, choć rzeczywiście więcej zachodu 🙂
Można płakać, można się śmiać… Można nie klikać 😉
https://photos.app.goo.gl/zoe54WQwTrjJLNZZ7
Danuśka – nasz pobyt powoli odbiega końca. Niestety, choć propozycja spotkania jest wielce kusząca, sprawy jakie pochłaniają nasz czas od ponad dwóch miesięcy nadal nad nami „wiszą”. Z przykrością musimy pogodzić się z faktem iż w tym roku blogowe spotkanie w realu jest nierealne. Jak zapewnie wiesz, nie przylecieliśmy na zimowo-bożonarodzeniowo-noworoczne wakacje lecz poważne i niełatwe sprawy rodzinne wymagały (i nadal wymagają) naszej obecności.
p.s.Nie strzelać do pianisty!
Myślę, jak zakombinować, żeby Panalulkowy „Rok w Burgenlandii” wisiał nie tylko na mojej stronie, ale na neutralnej, gdzie można po niego sięgnąć bez względu na to, czy akurat Jerzor siedzi na maszynie…
Jak wymyślę, to zapodam.
My się wpisujemy na spotkanie blogowe w miesiącach czerwiec, lipiec, może sierpień. Pewne sprawy wymagają dopięcia.
Mam nadzieję, że znajdą się chętni 😉
Próbka z Panalulkowych opowieści:
Drodzy Biesiadnicy,
mija rok, jak przysiadł się do naszego stołu pewien jowialny, sympatyczny Pan. Zagadał do Misia, chwaląc uroki życia na wsi, bo sam nie tak dawno przeprowadził się na wieś. Wymienił z Nemo poglądy na temat Trollingera, objaśnił mt7 w kwestii nalewek. Porozmawiał z Gospodarzem o świetlanej przyszłości Blogu, rzucił anegdotką, opowiadankiem, pokrygował się przed *smakowitą* Pyrą.
Szybko okazało się, że bez tego Pana nic na Blogu się nie obejdzie.Jeszcze szybciej, że bez Jego opowieści nie da się przeżyć paru dni, czegoś brak. Bez wirtualnej gruszkówki tego Pana nie ma blogowej imprezy, schłodzony uhudler letnią porą bezkonkurencyjny, choć wirtualny. Hojny ci ten Pan i wszystko by oddał, ostatnią koszulę z grzbietu blizniemu w potrzebie. Tylko od jednego wara – od pierzyny!
I tak to miły, jowialny Pan nas omotał i zmanipulował! Tak jest, Moi Drodzy, mówię o Wieśniaku z Południowej Burgenlandii, Wielkim Manipulatorze (jak sam siebie nazywa w przypływach szczerości), często w rozterkach bywający, czasami zdziwiony, czasami eksperymentujący, a zazwyczaj w abstynenctwie po uszy zanurzony – Pan Lulek!
Ponieważ między nami jest wielu fanów opowieści Panalulkowych, zbierałam jego wpisy pracowicie i postanowiłam udostępnić Wam pod sparafrazowanym tytułem „Rok w Burgenlandii” (Peter Mayle, „Rok w Prowansji”). Przeglądając te wpisy widzimy, ile dzięki Panu Lulkowi dowiedzieliśmy się o Jego zakątku świata, tamtejszych obyczajach, skandalach, kto z kim co i dlaczego, wiemy jak się robi gruszkówkę, jakie wina produkują w okolicy, co Pan Lulek u siebie w kuchni gotuje, a co podają „Pod Bocianem”, kogo przyjmuje nocami Kotka Muli i z kim *drze koty*. Ze już nie wspomnę o opowieściach Pana Lulka z nieco odleglejszych czasów, kiedy Go nosiło po świecie. Oto „Rok w Burgenlandii”:
P.S.Moim zamiarem było wybrać co lepsze perełki – opowieści Pana Lulka, ale w miarę zbierania materiału nie mogłam się zdecydować, co wybrać, więc zebrałam wszystko, w oryginalnym zapisie. Wpisy uporządkowałam miesiącami, wyszło 13 rozdziałów. Chciałam, żeby było okrągło, od 5 maja do 5 maja. Zerknijcie, proszę. To się zupełnie inaczej czyta niż porozrzucane wpisy to tu, to tam. Widać pewną ciągłość, a sam materiał jest imponujący. Panie Lulku, chcący czy niechcący, napisał Pan książkę. Mówię to z całą powagą.
COPYRIGHT – Pan Lulek, Wieśniak z Południowej Burgenlandii
Pan Lulek pisze:
2007-05-07 o godz. 11:59
Halo Mis – 2
Pomysl przedni. Wyprowadzka na wies. Zrobilismy to przed czterema laty i bylismy bardzo zadowoleni. W mojej miejscowosci jest coraz mniej zameldowanych i coraz wiecej mieszkancow. Kiedy sprowadzalismy sie bylo 1340 zameldowanych mieszkancow teraz jest tylko 1100. Problem polega na tym, ze gmina dostaje dotacje w zaleznosci od liczby glosujacych. Reszta to sa darmozjady ktore na nas wisza. Jest to wynikiem troche dziwacznych przepisow. Na przyklad osoby zameldowane w Wiedniu maja prawo do posiadania stalych zezwolen parkowania samochodow. W kazdym miescie jest troche inaczej. W Innsbrucku gdzie mieszkala moja zona w oficjalnie wynajetym mieszkaniu nie miala prawa do parkowania samochodu poniewaz on mial znaki rejestracyjne Dolnej Austrii. W czasie weekendu owszem od piatku wieczorem do poniedzialku rano. Kiedy przyjezdzalem samochodem, to nie moglem sobie przedluzyc pobytu, chyba ze za slona oplata. Wielu ludzi od nas pracujacych w Wiedniu lub Grazu wynajmuje male i mozliwie tanie garsoniery ze wszystkimi przywilejami a na weekend przyjezdza do domu na wies. Niektorzy wykalkulowali, ze oplaci sie jezdzic codziennie autobusem a w Wiedniu srodkami komunikacji miejskiej. Autobus w jedna strone jedzie dwie i pol godziny. Mozna spac sluchac radia albu uczyc sie jezykow obcych z kaset czy CD-romow. Przy podejmowaniu tekiej slusznej zreszta decyzji warto przeprowadzic dokladny rachunek kosztow i czasu.
Zycze Tobie zatym optymalnego rozwiazania i pojecia moim zdaniem sensownej decyzji.
Wiesniak z Poludniowej Burgenlandii i znawca gulaszu w wersji oryginalnej Pan Lulek
Pan Lulek pisze:
2007-05-07 o godz. 18:01
Hallo Nemo !
Za komplementy dziekuje ale jest calkiem inaczej. Pojecie Tyrolu jest calkowicie niejednoznaczne. Sa trzy. W Austrii jest Tyrol Polnocny ze stolica Innsbruck i Wschodni z glownym miastem Lienz. Te dwa stanowia Tyrol austriacki. Poza tym jest Tyrol Poludniowy we Wloszech ze stolica Bolzano ( Bozen ). W tym ostatnim mieszka nieprawdopodobna wlosko – austriacka mieszanka. Bywa tak, ze ludzie o wloskich nazwiskach mowia biegle i prywatnie posluguja sie jezykiem niemieckim i na odwrot niektorzy o niemieckobrzmiacych nazwiskach uzywaja na codzien wloskiego i ani im do glowy nie przychodzi, ze moze byc inaczej.
Co sie tyczy Trollingera to jest to czysty produkt szwabski z okolic Esslingen i Stuttgardu nad Neckarem. Narodowym napojem nazwalbym raczej most wyrabiany z jablek i gruszek. Nie mylic z jabcokiem. Niema z tym nic wspolnego. Jezeli chcesz moge Ci zablogowac przepis robienia mostu z jablek i gruszek. Na razie zycze udanych wakacji i takiej pogody jaka jest teraz u nas. Troche jednak zbyt sucho. Przydaloby sie wiecej deszczu.
Piekne uklona od wiesniaka z Poludniowej Burgenlandii
Pan Lulek
Pan Lulek pisze:
2007-05-08 o godz. 08:35
Hallo Nemo !
Dziekuje za wyjasnienie sprawy. Trollinger jest oryginalnie rzecz biorac czerwony ale w okolicach Stuttgardu sa tez biale odmieny. Jadac z Esslingen w strone Stuttgardu po prawo w Bad ..( nazwe zapomnialem ) znajdziesz bialego Trollingera.
Skoro Jestes takim znawca przedmiotu napisze Ci troche o zbiorach wina w Dolnej Austrii ( Niederosterreich ). Mieszkalismy kilkanascie lat w okolicach Wiednia przy ulicy Wienerstrasse. Ulica zaczynala sie na Rynku i konczyla na granicy Wiednia. Kilkaset metrow. W miejscowosci bylo okolo 60 winiarzy ktorzy robia znakomite wina w roznych kolrach i odmianach. Z jedna rodzina winiarzy bylismy szczegolnie zaprzyjaznieni. Kilka lat uczestniczylismy regularnie w winobraniu. Odbywalo sie to w nastepujacy sposob. Juz we wrzesniu wiadomo bylo kiedy bedzie winobranie. Termin byl ustalany wstepnie a ostatecznie decydowala pogoda w danym roku. Na ogol gospodarz tak organizowal zbior, zeby zaczynal sie zaraz po tzw. Ausstecku. Aussteck jest to czas kiedy winiarnia jest otwarta na przyjecie gosci, kuchnia jest na chodzie. Czyli wszystko stoi do dyspozycji. Kiedy juz termin rozpoczecia zabawy byl ustalony w poniedzialek o godzinie 8 rano zbieralo sie bardzo mieszane towarzystwo. Po pierwsze rodzina, najblizsza i dalsza. Potem znajomi. Niektorzy biore z tej okazjii kilka dni urlopu. Przyjezdzaja tez z baleka. Najdalszy byl starszy pan z Tyrolu polnocnego gdzie przeciz niema wina. Bardzo rozni ludzie. Tytuly profesar, magister lekarz itp. sa na porzadku dziennym. O 8 rano w poniedzialek bylo zawsze pierwsze spotkanie wszystkich w sali jadalnej na dole. Zawsze cos do jedzenia i picia. Mozna bylo na miejscu zjesc sniadanie jezeli ktos byl glodny. Mysmy zawsze golneli sobie po kielichu czegos mocniejszego, bylismy po sniadani w domu. Tylko po to zeby nie wychodzic w pole o suchej twarzy. Po krotkim intensywnym spotkaniu jechalismy w pole. Gospodarz mial swoje winnice w roznych miejscach a nawet miejscowosciach niezbyt zreszta odleglych. Zaczynalo sie reczne ciecie wina. W innych krajach robia to maszynami ale co to za wino. Wymordowane jagody daja sok o calkiem slabym smaku. Oczywiscie wszyscy, szczegolnie na poczatku zbiorow, objadaja sie swiezymi winogronami. Winogrona zbiera sie w pojemniki teraz plastykowe kiedys drewniane. Pojemniki te tzw. puty nosza do przyczepy mlodzi chlopcy z zaprzyjaznionej slowackiej rodziny ktorzy przyjezdzaja na to winobranie zeby troche zarobic. My miejscowi jestesmy tylko od ciecia. Podczas zbierania oczywiscie wymiana pogladow na miejscowe i wieksze tematy. Kiedys przytrafil nam sie na dwa dni minister i rozplotkowal cala mase dyskretnych informacjii. O tym, ze on byl ministrem dowiedzielismy sie potem. Caly czas tylko dziwilismy sie skad on tyle wie. O godzinie 11.30 byla przerwa obiadowa. W polu, na stojaco. Roznego rodzaju domowe i kupowane przysmaki i oczywiscie napoje w tym wlasne ubiegloroczne wimo w duzych 2 litrowych butelkach. Tak zwany doppler. Przerwa trwa pol godzina o potem do roboty. O godzinie 17-tej do domu, gdzie czeka kolacja. Mycie rak lepkich od soku, przebieranie sie. Kto chce zabiera do domu swieze winogrona lub w butelce wyprasowany most czyli sok winogronowy. Kolacje przygotowywala Monika, siostra gospodarza. Jedzenie pyszne robione na wiedenski sposob. Tam mozna bylo poprobowac prawdziwej kuchni wiedenskiej. Tak do konca jak wiele starczylo pola. Na ogol do piatku.
W ostatni dniu kolacja porzegnalna i koniec pierwszego etapu winobrania.
W grudniu, kiedy gospodarz rozliczyl sie z wynikow i plonow odbywalo sie ponowne spotkanie winozbierancow. Wielki stol tym razem na gorze. Wszyscy wystrojeni w kosciolowe ubrania. Tym razem obok wina sturm, taki napoj juz nie most ale jeszcze nie wino. W dwu kolorach bialy i czerwony.
W srodku biesiady gospodarz wchodzil z kopertami. Kazdy z uczestnikow dostawal swoja koperte z wynagrodzeniem. Nikt jej nie otwieral. Robilo sie to w domu. Nie bylo zadnych reklamacji. Kto chcial mogl przyjsc w nastepnym roku kto nie to nie. Dla domu gospodarz wypadalo przychodzic z drobnymi prezentami, czesto uciesznymi. My przynosilismy ceramike z Polski, Wegier albo innych krajow.
Tak to bylo w Dolnej Austrii inne miejscowosci maja inne obyczaje. W Burgenlandii jest inaczej, pieniedzy nie daja tylko jedzenie i wino. Co kraj to obyczaj.
Ciekaw jestem jak to jest w innych krajach moze ktos napisze, tym bardziej, ze sezon winobrania zbliza sie duzymi krokami. W biezacym roku u nas w Poludniowej Burgenlandii bylo malo opadow. Teraz zaczelo troche padac. Znawcy przedmiotu mowie, ze bedzie dobre wino.
Jak zwykle Pan Lulek
Alicjo,
nie wiem, czy można wwieźć nasiona rzeżuchy do Kanady, ale jeśli można, to zamów sobie u szwagierki albo ja mogę zrobić zapasik i przekazać w zjazdowych okolicznościach, do których w końcu może dojdzie. Teraz i wiosną nasiona są w sprzedaży, natomiast latem ich nie widuję.
Rozmaryn przeniesiony z ogródka pięknie rośnie mi w doniczce na parapecie. Przy nim w tej samej doniczce posadziłam tymianek/ latem też rósł na zewnątrz ale oddzielnie/. Niestety, wygląda mizernie, jest wątły. Może wytrzyma do lata. Może towarzystwo silnego rozmarynu mu nie odpowiada.
Salso,
wprawdzie namoczyłam już nasiona rzodkiewki na podstawkach, ale dalej będę robiła tak, jak Ty to opisałaś. To rzeczywiście prostszy i wygodniejszy sposób.
Z historii Pana Lulka zapamiętałam m.in., że przez jakiś czas mieszkał i pracował w Gdyni. Chodziliśmy więc tymi samymi ulicami chyba nawet w tym samym czasie.
🙂
Pan Lulek był wybitną postacią na blogu
dalej:
Szanowny Gospodarzu !
Od niedawna znalazlem Twoj blog a w nim wielu ciekawych ludzi i pomyslow. W domu mam wiele ksiazek kucharskich w roznych jezykach i o roznych rzeczach zwiazanych z jedzeniem. Sadze, ze powinienes zbierac nasze blogi, porzadkowac je a potem napisac Wielka Ksiege Obzartuchow.
Ksiazki kucharskie sa wedlug mnie do czytania. Gotuje sie i tak wedlug wlasnej fantazji. Dobrych obyczajow tez nie mozna sie nauczyc, z nimi nalezy zyc latami. Potem jest to jak druga skora. Nawet jak czlowiek jest sam to tez zasiada do stolu. Nie posila sie tylko zajada czesto wlasne wyszukane potrawy. Z drugiej jednak strony bardzo ucieszne sa rozne uliczne lub okolicznosciowe obyczaje i potrawy. Gdziez bowiem na swieci jest lepsze ucho z chrzanem jak nie na Bazarze Rozyckiego albo solony sledz ze swiezutka buleczka jak nie w Hadze przed krolewskim palacem. Nie wspomne o slynnych Wörstelbudach w Wiedniu i okolicy, gdzie mozna wpasc, zamowic parowki i piwo albo spricera. Stara anegdota mowi, ze najlepszym interesem jest posiadanie wlasnej budki z parowkami i piwem. Jak czlowiek nie sprzeda wszystkiego to przynajmniej nie umrze z glodu.
Co zas sie tyczy parowek to jada sie je parami po dwie sztuki prosto z goracej wody, nie gotowanej bron Boze bo wtedy beda pekaly. W Austrii zamawie sie pare frankfurckich a w Niemczech pare wiedenskich. Sa w zasadzie takie same z wygladu i smaku. Zajada sie to z chrzanem, musztarda o roznych smakach a ostatnio wszedl do obiegu ketchup. Pieczywo, buleczki roznych odmian albo pyszny swiezy chleb. Do picia najlepsze jest piwo z beczki.
Czego rowniez zyczy wszystkim
Pan Lulek
Pan Lulek pisze:
2007-05-09 o godz. 13:03
Halo mt7 !
Do nalewek lepsza od spirytusu jast gorzala. 70 % to u nas nie problem. Robie sliwowice albo brzoskwinowke przepedzajac trzy razy. Oczywiscie trzeba starannie kontrolowac przebieg procesu, zeby napoj nie wyszedl zbyt cienki. Poza tym mozna u nas kupic w sklepie tzw. “Ansatz Korn” 80 procentowy. Nalewki mozna robic praktycznie z kazdych owocow. Znakomita jest nalewka z jezyn rosnacych na Helu. Jedzie sie najlepiej w pazdzierniku, zajada pyszne jezyny osmagane morskim wiatrem a z reszty robi nalewke. Nie wolno tylko uzywac czystego spirytusu bo scina owoce i nigdy nie uzyskuje sie odpowiedniego aromatu. Nalewki z czarnego bzu sa u nas bardzo popularne. Robi sie je w dwojaki sposob. Pozna wiosna albo wszesnym latem zbieza sie kwiaty w miare mozliwosci bez mszyc. Zalewa sie zytniowka albo inna gorzala robiona z ziarna. Niezbyt wiele, dodaje miodu, prosto z pasieki i odrobine kwasku cytrynowego. Uzupelnic dobra woda mineralna najlepiej arabska. Najlepiej trzymac w pelnym sloncu. Napoj ma kolor zlocisty. Mozna go pic tak jak jest albo mieszac z woda, winem itp. Znakomity na upaly.
Drugi zbior jagod z czarnego bzu robic najlepiej po pierwszych przymrozkach, wtedy jagody maja naturalny slodki smak i piekny aromat. Zalane mocna gorzala trzeba trzymac co najmniej kilka tygodni co nie jest problemem jesli przygotowalo sie wystarczajace zapasy w poprzednim roku. napoj uwazany jest za lekarstwo przeciwko wszelkim chorobom jednakze nie dla dzieci ktore berdzo go zreszta lubia i podkradaja. Kwiaty czarnego bzu mozna rowniez panierowac i smazyc tak jak kotlety wiedenski najlepiej na oleju rzepakowym. Moze by slonecznikowy. Kwestia smaku.
W nastepnym wpisie doniose o tym, jakimi stadiami dojrzewa wino w Dolnej Austrii, a tymczasem zycze dobrych zbiorow czarnego bzu.
Pan Lulek
Pan Lulek pisze:
2007-05-10 o godz. 07:56
Wielce smakowita Pyro !
Slinka mi ciecze na mysl o Twoich likierach cytrynowych. Najlepszy likier cytrynowy robilem z owocow zwanch limeta. Jest to odmiana cytryn tylko zielone w kolorze i o mocniejszym aromacie. Szkode, ze od czterech tygodni jestem abstynentem. Chetnie bym poprobowal. Pierwszy raz slysze o filtrowaniu flanela. Kolorowa, w kwiatki czy biala. Filtrowalem Vliselina to taki rodzaj tkaniny o konsystencji podobnej do filcu. Potem wyrzuca sie to na kompost a kwiaty nawozone takim kompostem kiwaja sie tak jakos dziwnie. Nawet bez wiatru.
Dzisiaj napisze troche o winach z Dolnej Austrii i Wiednia bo to w gruncie rzeczy ten sam region. W nie tak znowu odleglych czasach winnice w okresie dojrzewania wina byly pilnowane przed zlodziejami. Chodzili i podkradali. Straznicy siedzieli w malych budkach uzbrojeni w srutowki. Teraz nikt niczego nie pilnuje ale i nie kradna. Wino zaczyna sie zatem na krzaku.
Chodzac na spacery po winnicach podjadalismy zawsze jeszcze przed oficjalnym winobraniem. Niektorzy winiarze jeszcze przed glownym zbiorem zbieraja winogrona i robie z nich szturm.
Kolejnym winnym etapem jest swiezo wycisniety sok wingronowy ktory nazywa sie most. Nie mylic z mostem z jablek i gruszek. Most po kilku dniach zaczyna fermentowac i zaczyna sie etap zwany szturmem. Pyszny napoj w dwu kolorach bialym i czerwonym. Niektorzy mieszaja go z woda mineralna. Sa dwie charakterystczne cechy mostu winnego. Po pierwsze do wina przy wznoszeniu toastu mowi sie na zdrowie ( zum wohl ) do szturmu ktorym tez mozna toasty wznosic mowi sie smacznego ( mallzeit ).
Po drugie szturm czysci organizm. Doslownie, gwaltownie i zdrowo. W okresie szturmu w okolicach Wiednia odbywaja sie kuracje odczudzajace. Kuracjusze poruszaje sie w okolicach wiadomych miejsc odosobnienia, zeby zdazyc na czas. Odzienie musi byc tez odpowiednie bez niepotrzebnych klamerek, haftek itp. Rzecz ciekawa ale w innych okolicach winnych most w takiej dwukolorowej postaci nie wystepuje. Jest brazowy chociaz tez dobry w smaku ale niema takich ostrych i niezbednych wlasciwosci przeczyszczajacych. Etapem nastepnych jest staubiger. Slowo trudne do przetlumaczenia, bierze sie stad, ze w mlodym winie unosza sie jak gdyby pylki kurzu ( staub ). Faza ta jest bardzo krotkotrwala i potem klaruje sie wino w tak zwany heuriger. Nazwa bierze sie stad, ze Heuer oznacza rok biezacy. stad heuriger. Wino z roku biezacego. Wino z roku ubieglego jest chrzczone i otrzymuje wlasna oryginalna nazwe. Gruner Veltliner, Welsch Riesling itp. Heuriger to tylku wino biale. Jako, ze bez imienia, odrobine tansze. Tak do roku nastepnego. Jak to na chrzcie, jest, ale tylko matka chrzestna mianowana przez rodzine winiarzy kazdego roku. Na beczkach jest kreda wypisany rok i nazwa wina. Moja zona byla kiedys matka chrzestna co kosztowalo mnie to kupe pieniedzy bo z tej okazji musiala sie od nowa ubrac.
Osobna grupa wina jest tzw. schpätlese czyli wino robione z jagod zbieranych po pierwszych mrozach. Nadaja sie do tego slodkie odmiany jak na przyklad Muskatel Ottonel. Sa to ciezkie slodkie wina deserowa pijane na zakonczenie biesiady w ilosciach pol osemki.
I to by bylo na tyle. Z uklonami.
Pan Lulek
Pan Lulek pisze:
2007-05-10 o godz. 09:59
Szanowny Gospodarzu !
Jeden z blogowiczow zaproponowal wskanialy tytul. “Wielka Ksiega Smakoszy “. Oczywiscie. Cala noc nie zmruzylem oka. Znakomity pomysl.
Moim zdaniem powinno to byc cos w rodzaju encyklopedii lub lexykonu. Sadze, ze jako wzor moznaby przyjac Brockhausa lub Lexykon czasopisma GEO. Obydwa znakomite wydawnictwa. Ograniczylbym sie do 13 tomow. Dobra liczba. W miare potrzeby mozna dopisywac suplementy. Mam w domu taki jeden suplement Brockhausa z 1897 roku. Czytanie jest wspaniala zabawa. Ostatni tom 13 poswiecilbym potrawom jednorazowym, zejsciowym.
Jednorazowym, albowiem ugoszczona osoba nie bylaby w stanie zjesc cokolwiek wiecej poniewaz zeszlaby z tego swiata. Dlatego nazwa rodzaju potraw zejsciowe.
W ogrodku zaczynaja kwitmac konwalie. Wyrabiano z nich napoj zwany Belladonna stosowany juz w starozytnym Rzymie dla pozbywania sie niewygodnych osob. Jako nastepna moglaby byc cykuta, ta od Sokratesa.
Przepisow znalazloby sie sporo a w naszych niespokojnych czasach tom ten sadze sprzedawalby sie znakomicie nawet jako osobna pozycja. Calosc dziela ktorego przygotowaniem zajalbys sie niewatpliwie Ty a wszyscy blogowicze podrzucaliby tylko materialy moglby miec jako patrona Swietego Lukullusa a jesli on przypadkiem nie byl swietym moznaby znalezc wielu braci zakonnych ktorzy uzyczyliby swego imenia i miejmy nadzieje blogoslawienstwa. Ze wspomne tylko o Swietym Franciszku z Asyzu.
Soli do dziela napewno dodalaby Swieta Barbara. Patronka ogniska domowago naszego Gospodarz i calej gorniczej braci.
Glosowac nad Twoja kandydatura niema potrzeby bo i tak przyjmujemy wszystko przez aklamacje.
Za chwile jade z przyjaciolmi na Wegry w kulinarnych celach a po powrocie zloze sprawozdanie czyli doniose jak tam bylo.
Pan Lulek
Pan Lulek pisze:
2007-05-10 o godz. 16:43
Na moje pytanie skad wzial sie Sznycel Wiedenski nie otrzymalem odpowiedzi. Nic dziwnego bo tego naprawde nikt nie wie. Przytaczam opinie uslyszana od kulinarnego eksperta. Cytuje. Sznycel Wiedenski jest to cienki plat cielecego miesa panierowany i pieczony. Naleza do specjalnosci kuchni wiedenskiej. Prawdopodobnie pochodzi z polnocnych Wloch gdzie nazywa sie Costoletta alla milanese. Byl przygotowywany podobnie jak nieco grubsze kotlety i przywedrowal w 14 lub 15 stuleciu do Wiednia. Inna teoria glosi, ze zostal wziety do niewoli w Mediolanie i w roku 1857 Marszalek Polny Radetzky przywiozl go jako lup wojenny do Wiednia.
Okreslenie Kotlet Wiedenski zaczelo sie pojawiac w koncu XIX stulecia. Nawet w znanych niegdys ksiazkach kucharskich z poczatkow XX wieku okreslano go jako Szycel Cielecy w tartej bulce. Chociaz na swiatowej Wystawie w Wiedniu w 1911 roku mowiono juz o Sznyclu Wiedenskim. Osobiscie jestem zdania, ze to jednak Marszalek Polny Radecki ostatecznie przywiozl go w plecaku do Wiednia. Przeciez nie od rzecza podczas Koncertu Noworocznego Filharmonicy Wiedenscy na zakonczenie graja wlasnie Marsza Radetzkyego. Co do wielkosci powinien byc co najmnie taki duzy jak talerz. Sznycel Wiedenski, obowiazkowo z miesa cielecego, podawany jest na rozne sposoby. Po pierwsze z cwiartkami cytryny ktore wyciska sie palcami, z plasterkami cytryny. Plasterek ten przyciska sie widelcem do kotleta a nozen wyciska sok. Te dwa sposoby nie sa jednakze oryginalne. Dalej podaje sie z ziemniakami z pietruszka lub salatka z ziemniakow. Bywa podawany z ziemniakami puree, nawet z ryzem albo o zgrozo z frytkami lub pieczonymi ziemniakami. Do tego moze byc zielona salata. Wino w zasadzie biale, wytrawne. Welsch Riesling, Grüner Veltliner.
W ostatnich czasach, ale nielegalnie, podawane sa kotlety swinskie robione w taki sam sposob, nazywane rowniez Wiener Schnizel. Poprawnie nalezy mowic Swinski Sznicel na sposob wiedenski.
Tyle na temat Wiedenskiego Sznicla.
Pozdrowienia
Pan Lulek
Pan Lulek pisze:
2007-05-11 o godz. 09:25
Wspanialy artykul na temat Frutti di Mare i piekne zdjecia. Sama slinka plynie. Sa to jednakze potrawy bardzo niebezpieczne szczegolnie dla kieszeni.
W Wenecji jest slynny Canale Grande nad ktorym rozpina sie most Rialto. Na nabrzezu i pod mostem stoja stoliki gdzie mozna pe bieganinie usiasc szczegolnie wieczorem i napic sie wina. Kiedys po colodziennej wyprawie, w tym na wyspe Murano, siedlismy z Georgetta zmordowani wlasnie w okolicach Rialto. Kelner, malutki z czarnym wasikiem, wygladem przypominajacy djabla z Lancuta zapytal po wlosku co sobie zyczymy. Zebralem do kupy cala moja wloszczyzne i zamowilem wino czerwone. Zaczelismy rozmawiac po niemiecku a ten skubaniec czysta, troche starorzytna niemczyzna zapytal czy jestesmy glodni i czy chcielibysmy cos zjesc. Jak sie okazalo on byl z Tyrolu Poludniowego a pracowal w Wenecji bo tam zawsze jest wielu turystow mowiacych po niemiecku. Georgetta powiedziala, ze owszam cos lekkiego ale potem. Uno momento Signora, to juz po wlosku. Za chwile przyjechal wozkiem, przypchnal go oczywiscie. Wozek to byla wanienka pelna potluczonego lodu. W srodku, chyba spala, wspaniala langusta. Georgetta powiedziala, ze zwierza puscilo do niej oko. Mozliwie. Kelner pokazal languste i skubaniec popatrzal mojej zonie w dekolt. Jakie piekne perly, japonskie powiedzial. Niestety tak. Wlasnie wrocilem z podrozy i na lotnisku w Moskwie kupilem je. Langusta bedzie przygotowana w ciagu kilkunastu minut. Polecam do tego biale wino. Mamy dobre gatunki. Nawet nie pozwolil mi dojsc do slowa. Dopijalismy nasze czerwone i plotkowalismy na temat ubieglego dnia. Wjechal inny wozek tym razem z polmiskiem i langusta z dadatkami. Kelner dwiol sie i troil. Dzielil zwierza na porcje i nakladal na talerze. Wino bylo wspaniale temperowane a na deser malutka czarna jak smola kawa Espresso i o dziwo dla mnie nalesniki ale na zamowienie.
Przyszlo do placenia. Karta kredytowa, napiwek juz pieniedzmi. W hotelu moja slubna byla zachwycona. Rano po sniadaniu zapytala ile nas to kosztowalo. Powiedzialem. Zastanowila sie krotko a potem po prostu powiedziala, ze skracamy urlop o trzy dni. Jak widzicie, Frutti di Mare moga byc niebezpiecznymi potrawami szczegolnie dla kieszeni.
Ten Casanowa jednak wiedzial co nalezy zajadac. Czy ktos wie przynajmniej gdzie On zlozyl swoje kosci, czym zajmowal sie w koncu swojego zycia i jak nazywal sie polski magnat z ktorym pojedynkowal sie w Warszawie.
Nastepnym razem napisze o mojej wczorajszej wyprawie na Wegry a potem o pluskwach i karaluchach.
Pieknego dnia zycze Pan Lulek
Pan Lulek pisze:
2007-05-13 o godz. 18:47
Droga Nr 8 laczy Wlochy polnocne z autostrada Wieden – Budapeszt. Z Austrii wyjezdza sie przez przejscie Heiligen Kreutz. Swiety Krzyz. Okolo 60 kilometrow w kierunku Budapesztu po prawej stronie jest farma gdzie hoduja wegierskie bydlo stepowe. Sa to olbrzymie zwierzeta krowiego rodzaju tylko dwa razy wieksze. Kolor siwy niektore egzemplarze maje odcien brazowawy. Zadnych plam. Poruszaja sie powolutku. Chyba nie rycza. Bylem kilka razy nigdy nie slyszalem. Mrucza basem. Dziwne odglosy. Mieszkaje w drewnianych szopach drewnianych bez drzwi. Cala zime na czasami mroznym powietrzu. Farma prowadzi hotel gdzie zatrzymuja sie glownie kierowcy olbrzymich ciezarowek kursujacych pomiedza Wlochami i krajami Europy wschodniej. Spotyka sie rejestracje wegierskie, wloskie, niemiecki, ukrainskie, bulgarskie, rumunskie, tureckie wszelkie mozliwe bliskowschodnie i dosyc czesto polskie. Polskie ciezarowki jada czesto drogami na ktorych niema oplat drogowych.
Stara zasada glosi, ze jesli na parkingu przed lokalem stoi wiele ciezarowek, to napewno jest dobra i niedroga kuchnia. Kierowcy, kapitanowie drog, znakomicie wiedza gdzie mozna dobrze zjesc i odpoczac. Restauracja ma istotnie wspanialy zestaw dan w tym co nie jest na Wegrzech zbyt oczywiscie dania z miesa wolowego. Nie chcieli mi powiedziec, czy sa to wlasne krowy, czy mieso kupowane. Bylismy we trojke, moi przyjaciele i ja. Oni byli ciekawi co to za farma, ja bywalem tam kilkakrotnie. Zamowilismy tylko danie glowne. Kazde cos innego. Pani zdecydopwala sie na kotlet cyganski wolowina z zapiekana cebulka. pan na wolowine z grzybami a ja na cos co mialo wloska nazwe, wolowina z ryzem, zemniakami i rodzajem makaronu. Wbrew pozorom wspaniala mieszanka. Do tego mieszana salata. Przecenilismy nasze mozliwosci. Takie byly duze porcje jak stojace na parkingu ciezarowki. Zaparlismy sie i kazde zjadlo prawie calosc. Wspaniale byla przygotowana salata mieszana. Do picia piwo wegierskie. Wina nie chcielismy probowac. Zreszta nie wygladalo na to zeby mieli dobra gatunki. Zwykle stolowe.
Na deser kawa espresso a dla mnie dodatkowo nalesniki z morelami. Przy okazji napitkow. Wegry, szczegolnie zachodnie, maje bardzo dobre piwa z browarow pochodzacy jeszcz z K.u.K. czasow. Dobre jest rowniez piwo z Budapesztu ale im bardziej na wschod i poludnie tym lepsze wina, ze wspomne tylko o Tokajach roznych gatunkow.
Na zakonczenie biesiady poszlismy ogladac zwierzaki. Bylo na wybiegu rowniez kilka egzemplarzy bialo czarnych i bialo czerwonych. Od razu widac bylo roznice wzrostu. Rogi ogromne lekko spiralne i mruczenie. Nie podchodzily do parkanu i nie prosily o smakolyki. Po prostu nie zauwazaly nas.
W ciagu ostatnich kilku lat daje sie zauwazyc szalone zmiany na lepsze w gastronomii wegierskiej. Na glowe kosztowalo to rowno 10 ?, ale dania byly dwukrotnie drozsze anizeli wieprzowe czy drob.
Mysmy odjezdzali a na parking zajezdzaly nowe ciezarowki ale nie tylko.
Najlepszego z koncem weekendu i komentarzem, ze nad jeziorem Roznowskim sa jednak wspaniale pstragi a szczegolnie dobrze przygotowuja salatki.
Pan Lulek
W jednym ze swoich wpisów przypomnianych powyżej przez Alicję Pan Lulek wspomina Casanovę i jego pobyt w Polsce. Casanova spędził w naszym kraju niecały rok, przyjechał do Warszawy 10 października 1765 roku:
„Mój tryb życia był wzorowy: unikałem miłostek i kart i pracowałem dla króla, spodziewając się zostać jego sekretarzem. Księżnej wojewodzinie, która lubiła moje towarzystwo, świadczyłem tysiące grzeczności, a z wojewodą grywałem w tre sette.”-wspominał Casanova.
Jak pisze Dorota Lewandowska w „Pasażu Wiedzy” na stronach Muzeum Pałacu w Wilanowie:
„Ten spokojny i wzorcowy tryb życia przerwany został jednak przez konflikt z hrabią Branickim. Pojedynek, w imię obrony honoru, zakończył się ranieniem Casanovy w dłoń. Sam Branicki otrzymał strzał, który ranił go znacznie poważniej. Kula trafiła go z prawej strony pod siódmym żebrem i wyszła pod ostatnim dolnym żebrem lewej. O pojedynku rozpisywały się wszystkie europejskie czasopisma. Sam Casanova napisał później książkę poświęconą temu wydarzeniu. ”
Przy okazji zajrzałam do historii pojedynków i dowiedziałam się, że w Polsce pojedynkowano się od XIII wieku, a ostatni pojedynek miał miejsce tutaj:
https://tiny.pl/9p746
Pojechaliśmy dzisiaj na krótki spacer po nadbużańskich lasach, a drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na krótkie zakupy. Jutro będziemy gotować i mielić różnorakie mięsa na pasztet.
-17c, słońce
Pasztet – dobry pomysł! W drugiej połowie miesiąca.Tutejszy pasztet ma konsystencję i smakuje jak polska dawna „pasztetowa”, z tym, że jest lepiej doprawiony, pieprzny jak należy. Na spacer nie idę – w taki mróz?!
U mnie bylo + 17 ale w sloncu, Pozniej temperatura zeszla do 14. Na jutro zapowiedzieli deszcz to dzis obeszlismy ladna wyspe i zrobilismy 7 km.
Na kolacje krab z majonezem. Bedziemy go jesc przez dwa dni, bo jest duzy. Mowilam Bernardowi aby kupil sredniego a on przyszedl z duzym,ledwie sie zmiescil w garnku.
Wedliny jem bardzo rzadko a pasztety moge jesc na okraglo. Ze wzgledu na linie jem tylko od czasu do czasu.
U Danuśki pasztet chyba już upieczony. Mój ostatni nie bardzo mi się udał, bo do gotowej masy dolałam za dużo wywaru z gotowania mięsa i warzyw, więc pasztet wyszedł zbyt wilgotny. Mogłam go piec dłużej, ale akurat gdzieś musiałam wyjść. Muszę bardziej się pilnować.
Aksamitną konsystencję można uzyskać, mieląc mięso kilkakrotnie, ale ja wybieram krótszą drogę i mielę tylko raz, ale na bardzo gęstym sitku.
A pasztetowe w sklepach bywają bardzo dobre, w wielu gatunkach. Czasem kupuję mały kawałeczek. Do kanapki z pasztetową dodaję plasterki korniszona albo ogórka kiszonego, czy też małe grzybki marynowane.
Jutro na obiad przyjeżdża rodzinka. Przygotowałam dziś zrazy zawijane i w tym samym garnku trochę gulaszu dla najmłodszego. Ugotowałam też czerwoną kapustę, a jutro zrobię tylko kluski śląskie. Kupiłam specjalne ziemniaki na kluski. Powinnam napisać zgodnie z nową modą ” ziemniaki dedykowane kluskom/ czy na kluski?/” Strasznie to brzmi i bardzo razi mnie do ” dedykowanie”, ale słyszę to coraz częściej.
No i są jeszcze faworki, usmażone już wczoraj.
Chruściki prawie zjedzone. Oprócz pasztetowej jest jeszcze wątrobianka zwana u nas leberką. 😀
Obecnie mamy taką w słoiczkach. Wyrób domowy, „tatowy” oczywiście 🙂
Czytam „Skarby” Patrycji Dołowy, „Brudne lata trzydzieste” o burzach pyłowych w Stanach i kryminał pod tytułem „Sąsiad”.
Trochę zdjęć z ptasich łowów:
https://photos.app.goo.gl/w5Kb1UUKLdF8yJ998
https://youtu.be/FDIxnuBAcX8
https://youtu.be/6ubSVq5svKA
I pogaduszki, albo zaloty:
https://photos.app.goo.gl/ZunVwtoxRawqV8mf6
https://youtu.be/xR9wY-NV8mQ
https://youtu.be/uvfkj0RHx2g
https://youtu.be/3d-BDfyjJzk
https://youtu.be/i-0jftYAUg4
https://youtu.be/90bzfNuYzMA
Krystyno,
serdecznie dziękuję za „ziemniaki dedykowane kluskom” !
To najpiękniejsze polskie zdanie jakie przeczytałam w tym roku.
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo polski język jest zniekształcany.
Środek kalendarzowej zimy.
Ale.
Niektóre krokusy wychodzą nie tylko na zimno, ale i na kolorowo!
Jest nadzieja 🙂
https://basiaacappella.wordpress.com/2022/02/01/odwet-na-zimno/#comment-91031
-7c słońce.
A mną od rana targają „newsy”. „Polityka i jej dziennikarze też już bez żenady używają tego „światowego” słowa. Można dodać – „na topie” 🙂
Trumienka dla „wiadomości” już przyszykowana.
Ale, ale – jak zwykle z rana zaparzyłam w moim dzbanku herbatę:
https://photos.app.goo.gl/WqJCsid1wmRJHYbb7
W tym po lewej, owocowa już była. Czekamy, aż naciągnie, Jerzor ogląda dziennik z Francji (tv5), ja rozwiązuję quiz ortograficzny (100%). Nagle huk, trzask i coś leci skądś. Otóż pękł dzbanek z parzącą się herbatą, rozprsynął się na części i runął na podłogę. Sam z siebie.Miał chyba dosyć, wysłużył się.
W pralni robi się pranie (tania elektryka w niedzielę), słyszę… Włączam małą farelkę przy nogach – nie słyszę pralki i farelka nie wydaje dechu. Korki!
Może już nic wrednego się nie zdarzy? Dzisiaj jednak chyba wyjdę na spacer, ma być -5c w południe. A póki co – z Kurtyką w Himalaje!
eva47 🙂
to dopiero początek roku, więc jeszcze niejedno może nas zaskoczyć.
Dodam tylko, że na razie jeszcze na opakowaniach ziemniaków napisano po staremu ” Ziemniaki na pyzy, kluski i kopytka”.
Asiu,
kruk jest znajomy z poprzednich zdjęć. Są chyba dwa, bo one żyją w parach. A kaczki, choć takie pospolite, zawsze przyciągają wzrok.
Kilka dni temu na ptaszki przy naszym karmniku polował sokół wędrowny/ tak go zidentyfikowałam/. Siedział na pobliskim drzewie, a potem przeniósł się na daszek drewnianej budki na narzędzia przylegającej do ściany domu. Łowy były udane, a nam ubyło dwóch małych stołowników; cóż, sokół nie jest wegetarianinem. A takie obserwacje ornitologiczne rzadko się zdarzają.
Asiu,
burze pyłowe i ich skutki w czasach wielkiego kryzysu stanowią też tło powieści „Gdzie poniesie wiatr” Kristin Hannah / z naszej biblioteki/, którą niedawno przeczytałam. Bardzo smutna ta historia.
Faworki zjedzone, następne dopiero za rok. Synowa poprosiła o przepis. Choć sama co roku smaży pączki, to faworków jeszcze nie.
Zdarzyło się – pękła drewniana łopatka 🙄
Z kuchennych podpowiedzi (pewnie znacie, ale gdyby…) – kiedyś zaszalałam z kotletami mielonymi. Zamroziłam – nie odsmażam, tylko podgrzewam w mikrofali. Schabowe też – są tak, jak dopiero co usmażone, dzisiejsze.
Oj dziewczyny, kolejny raz musze rozczarowac, musze przekluc banke.
Te czarne ptaki na Aski zdjeciach to nie kruki a gawrony, gapy znaczy. Poznac po nie calkiem czarnych dziobach.
Pepegor,
masz rację. To gawron. U mnie gawronów chyba nie ma, za to z całą pewnością jest para kruków gniazdujących gdzieś w lesie. Widuję je i słyszę tylko w daleka.
Wszelkie sprostowania i uwagi są mile widziane. 🙂
To mnie uspokoiłaś Krystyno, cieszę się że na opakowaniach piszą jeszcze po staremu. Te ziemniaki nadają się też znakomicie na zupę kartoflankę i puree.
Próbuję sobie wyobrazić jak to wygląda gdy Alicja szaleje z kotletami mielonymi.
Eva 47,
to znaczy, że zamiast zrobić ze 4 (dwie osoby w domu!) to zrobiłam ich 10 i zamroziłam. Na tak zwane zaś.
I tak rozdziobią nas kruki, wrony… (i gawrony 😉 )
Co by nie mówić Asia z przyrodą jest za pan brat i robi piękne zdjęcia 🙂
Pepegorowi dziękuję za informację o tym, jak odróżnić gawrona od innych krukowatych, bo takie rzeczy zawsze warto wiedzieć. Krukowatych jest sporo w miastach i poza nimi, chociaż jak się okazuje gawronów co raz mniej:
https://otop.org.pl/zimowe-ptakoliczenie/ptak-zimy/gawron-ptak-zimy-2020/
Irek też jest kopalnią wiedzy przyrodniczej i też już się wiele od niego nauczyłam.
Obejrzałam ostatnio na Netflixie „Gambit królowej”, aktorka grająca główną rolę znakomita: https://www.filmweb.pl/person/Anya+Taylor+Joy-2188235
Wcześniej przeczytałam książkę i w zasadzie trudno mi powiedzieć, co lepsze czy film czy opowieść w wersji drukowanej.
Wczoraj zaczęłam czytać Makłowicza:
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/75750/cafe-museum/opinia/68988351#opinia68988351
Książkę kupiłam z racji sympatii dla autora oraz z powodu moich zainteresowań kulinarnych 🙂 Muszę jednak przyznać, że Makłowicza lepiej się słucha niż czyta, w swoich wydanych drukiem opowieściach wydaje mi się nieco chaotyczny, tym niemniej nadal lubię i cenię jego wiedzę historyczną i umiłowanie przyjemności stołu.
Danuśka,
też lubię programy Roberta Makłowicza, choć talentów kulinarnych u niego nie dostrzegam. Ale nie o to chodzi w jego przypadku. Jest świetnym gawędziarzem i zna historię odwiedzanych regionów; potrafi bardzo ciekawie pokazać miejscową kuchnię. Prawdziwy z niego smakosz. To wszystko nie bardzo chyba się da przelać na papier. Tak więc książki nie zakupię, ale jeśli byłaby w bibliotece, to chętnie ją przejrzę.
Co do kruków i gawronów sprawa się wyjaśniła dzięki Pepegorowi i już nie powinnam ich mylić. Zasugerowałam się trochę tym, że gawron był tylko jeden, a wiem, że występują gromadnie. Martwi mnie, że gawronów ubywa, choć wiem, że potrafią uprzykrzyć życie mieszkańcom miast.
Żadnej pomyłki natomiast nie było wczoraj, kiedy podczas spaceru/ o dziwo było słonecznie/ widziałam dwa przelatujące żurawie.
Nowy, piękny film przyrodniczy o naszych, jeszcze istniejących, leśnych rzekach. Czyta Krystyna Czubówna 🙂
https://youtu.be/lCHH4_L1e-E
https://youtu.be/awlwB3-r9eU i film nieco starszy, o życiu lasu.
I jeszcze jeden:
https://youtu.be/6iIPyW59Sfk
I jeszcze jeden 😀
https://youtu.be/KH6vKzBDffU
https://youtu.be/APwS8Wy_e98
…se człowiek w środku zimy przynajmniej poogląda… i posłucha.
Fajne linki, Asiu! 😎 Obejrzałam wczoraj bociany (nie tylko Czubówna, ale i muzyka M. Lorenca!)… i podesłałam rodzicom dwojga czarujących przedszkolaków… niech nie tylko Attenborough, itp. …
Nb, nie zapomnę, gdyśmy na samym początku czerwca 1994 wyskoczyli z chórem na kilka dni do Wilna i okolic. Po obu stronach Niemna mnóóóóstwa CZARNYCH bocianów!… Podziwialiśmy je także z okien autokaru.
Z kolei Burgenlandia, okolice Jeziora Nezyderskiego (za miesiąc chyba 10. rocznica odejścia P. Lulka?…) — to miejsce, skąd nie wszystkie bociany kwapią się odlecieć na zimę… Takie choćby Rust…
https://goo.gl/photos/p97zhQp7ukUxQib7A
Nie za wcześnie? 😮
https://www.facebook.com/groups/494010277310428/posts/5207021246009284/
+2c, pochmurno
Jakiś czas temu natknęłam się na przepis podobno najlepszego sosu spagetti, autorstwa Włoszki oczywiście. Nie bardzo sobie wyobrażam taki „goły” sos, ale któregoś dnia spróbuję. Potrzebne 3 składniki, o żadnych dyżurnych i tym podobnych przyprawach mowy nie ma, więc zamierzam zrobić tak, jak napisano, zawsze można potem dosmaczyć.
– puszka (0.7 l) pomidorów bez skórki w sosie własnym
-5 łyżek masła
-1 cebula przekrojona na pół
Wszystko wrzucić do gara i dusić ok.45 minut, następnie wyrzucić cebulę, polać makaron. Prawda, że proste?
Dzisiaj schab pieczony (obiad proszony), a ten sos to może innym razem, nie chcę, żeby goście mnie obmówili na wsi…
Dziś na obiad pieczony filet halibuta, pure ziemniaczane i surówka z kiszonej kapusty.
Byłam tydzień na Teneryfie, wyspie o 140 lub jak kto woli 400 wulkanach, z najwyższą górą Hiszpanii czyli stratowulkanem El Teide o wysokości 3718 m . No cóż szczytu nie zdobyłam, kolejka jak zwykle nie chodziła, na górze było podobno -8 i ślisko. Znajomym, którzy tam byli wcześniej też się nie udało wjechać. Można oczywiście wejść , ale podejście to prawie 2 km w górę no i pewnie jakiś podstawowy sprzęt by się przydał oraz czas.
Krajobrazy są piękne, hotele ogromne, plaże nieliczne i raczej kiepskie, my mieszkaliśmy przy podobno najpiękniejszej, ale powiem szczerze nieduża z czarnym piaskiem i to pewnie ją wyróżniało, bo na innych było sporo kamulców wulkanicznych, skał.
Ja mam pecha do Hiszpanii bo znów była Calima czyli pyły znad Sahary, które ograniczały znacznie widoczność , a także natychmiast zaatakowały moje oskrzela. Tym razem sytuacja była lepsza bo miałam zapas maseczek 🙂
Basiu: Nezyderskie?
Ludzie, gdzie ja uroslem, ze slowa tego dotychczas nie slyszalem!
No nic, wszystko jest kiedys pierwszy raz, ale ladnie pokazalas to, gdzie jeszcze nie bylismy.
Na ten sezon postanowilismy odwiedzic Wieden, najprawdopodobniej przez Prage.
A, zapomnialem:
Priorytet maja Zabie Blota, gdzie zakladamy, ze bedzie Nowy. Mamy nadzieje, ze jeszcze wczesnego lata, bo potem, w tem morderczy skwar nie pojedziemy nigdzie.
Wieden rezerwujemy gdzies na wrzesien.
Pepegorze 😀 – voila! —
➡ https://pl.wikipedia.org/wiki/Jezioro_Nezyderskie
— Tę wersję znałam od dziecka… geografii się pilnie uczącego, potem szybko „bazę” w Wiedniu mającego… z czasem baza przemieściła się właśnie w stronę Hainburga, Bratysławy, Donau Auen… ( https://basiaacappella.wordpress.com/aby-obejrzec-albumy-picasa/ – wrzesień 2015)
PS, do tego właśnie wyskoku wrześniowego 2015 (prócz Alp Styryjskich, Salsburga, okolic Berchtesgaden) dolepiliśmy sporo naprawdę hitowych miejsc morawskich i czeskich – może się przydadzą te inspiracje… 🙂
+2c, bylejako…
Teneryfa – ostatni wyjazd przedpandemiczny (marzec 2019!). Nie wspominam tego wyjazdu dobrze, bo Jerzor był nadęty nie wiadomo czego i po co. Nadętych w podróży nie lubimy. Warzą atmosferę.
Mieszkaliśmy w górach, w jakiejś hacjendzie, wstawało się z kurami, szło się spać z kurami. Owszem, trochę pojeżdziliśmy po wyspie, ale mój żołądek odmawiał posłuszeństwa na owych zakrętach – wytrzymałam! Podobało mi się wszystko, poza lokalizacją. Oraz poza drogami – ciągle miałam wrażenie, że zjedziemy w dół, bo tak były wąskie, a za nimi lekutka przepaść.
Jak Małgosia pisze – wyciąg na el Teide nie działał. To już nie na mój wiek i moje nogi. Wielkim plusem tamtego wyjazdu było to, że Arkadiusz tam był i namawiał nas, żeby przyjechać… Dzięki, Arkadiusz! Zawsze dobre wspomnienia.
https://photos.app.goo.gl/ru9wvR4Cwtg4rJZP7
Małgosiu,
opisałaś, teraz fotki 😉
Właśnie je przygotowuję
p.s.
Oczywiście to Arkadiusz o Teneryfie – bo to jest raj dla surferów i kitowców.
Tak naprawdę, jak się geograficznie-geologicznie spojrzy, to Teneryfa jest jednym wielkim wulkanem 😉
Znakomicie wystaje jako taki z wody. El Teide.
🙂
Czekam i zastanawiam się, co wspólnego…
„Księgi Jakubowe” – najnudniejsza książka Olgi Tokarczuk , ale to moje zdanie, natomiast lata po wydaniu tej książki świat się zachwyca dzisiaj. Lubię „grube” książki, ta historia, przecież prawdziwa, wcale mnie nie zachwyciła.
„Podróż ludzi księgi” – to było warte Nobla. Ale Nobla chyba od jakiegoś czasu nadaje się za całokształt, nie za jakąś książkę?
Księgi Jakubowe nie wydały mi się nudne, a świat może się zachwycać dopiero gdy ukażą się przekłady.
Trochę fotek z Teneryfy
https://photos.app.goo.gl/PE5X2RN3tPk6Ri3Z9
To jest zabieg okolicznosci. Wczoraj otrzymalam informacje na temat “zoom event “ z Olga Tokarczuk I tlumaczka Jennifer Croft. Bezplatne spotkanie (zoom) jest organizowane przez Third Place Books w Seattle. 19 Luty Pacific Time.
Przekazcie innym jesli sa zainteresowani.
Szczegoly i rejestracja ponizej.
https://www.thirdplacebooks.com/event/virtual-event-olga-tokarczuk-jennifer-croft
Asiu,
przekłady Ksiąg Jakubowych są od jakiegoś czasu i świat się mógł nimi zachwycać, jeśli chciał.
Mnie to nie zachwyca i jest nudne jak nie wiem, co. A może nawet bradziej. Przepraszam, ale taki mam ten tam … no, nie ten styl.
Czy uważasz, że wszyscy powinni przeczytać Księgi Jakubowe, żeby dowiedzieć się, o co chodzi? To jest spokojna historia, tyle. Żydowska historia mnie mało obchodzi. Za dużo wciskano mi jej.
https://wyborcza.pl/7,75517,28099917,olga-tokarczuk-podbija-ameryke-jej-powiesc-w-niecale-dwa-tygodnie.html
Księgi Jakubowe w angielskim tłumaczeniu ukazały się w listopadzie 2021 r. więc niewiele czasu minęło.
Oczywiście każdy ma prawo czytać to co lubi, literatury jest bardzo duży wybór i różne gatunki.
Mnie akurat Księgi się podobały i przeczytałam szybko.
I nie jest to wciskanie żydowskiej historii tylko ludzkie rozterki, wybory i życie. Zresztą i za moich szkolnych czasów o historii dot. wspólnego życia w Polsce, ludzi różnych wyznań i kultur, a także pogromów, zagłady nie mówiono zbyt wiele. Były to już również czasy po PRL. A chętnie bym wtedy posłuchała, bo według mnie interesująca jest ta różnorodność i nasza wspólna historia. I warto ją znać.
Absolutnie nie jest to „wciskanie” historii żydowskiej. Jest to historia . Moim zdaniem nudna, ale….
Jak dla mnie – nudna, znając historię .
Mnie się Księgi też podobały, dobrze się czytały. Godne polecenia.
Co do „Ksiąg Jakubowych” to przyznam, że przebrnęłam jedynie przez kilka pierwszych rozdziałów(podobnie jak minister Gliński 😉 ) i nie byłam w stanie zmagać się z tą lekturą dalej. Owszem interesuje mnie kultura oraz żydowskie obyczaje, jednak chętnie zdobywam informacje na ten temat z innych źródeł. Bardzo dobrze wspominam np. moją wycieczkę do Łodzi pod hasłem „Łódzkie judaika”, a zwiedzanie muzeum POLIN polecam zawsze wszystkim, którzy przyjeżdżają do Warszawy. Tak, jak pisze Asia, książek wydaje się tak dużo, że każdy może czytać to co mu najbardziej odpowiada.
Co do Wysp Kanaryjskich, które udało się zwiedzić to najlepiej wspominam Lanzarote, bo tak niesamowitych księżycowo-wulkanicznych krajobrazów nie udało mi się obejrzeć nigdy dotąd. Rajem dla surferów i kitowców w tamtejszym archipelagu jest przede wszystkim Fuerteventura i jeśli dobrze pamiętam to nasz kolega o wielu ksywkach 🙂 Arkadiusz najczęściej nadawał swoje sprawozdania właśnie stamtąd, chociaż oczywiście Teneryfę też odwiedzał.
Otrzymałam od koleżanki kępkę szykujących się do kwitnięcia przebiśniegów, wykopała je ze swojego ogródka. Już je posadziłam, podobno będą się co roku z ochotą rozrastać.
Dzisiaj po południu mamy zaplanowany mini zjazd warszawski z racji obecności Nowego w naszym mieście. Zjazd odbędzie się niestety w bardzo ograniczonym gronie, ale najważniejsze, że jednak się spotkamy 🙂
+2c, mokrawo…
Ten właśnie artykuł (wyżej – sznureczek wrzucony przez Nowego) skłonił mnie do wypowiedzi na temat „Ksiąg…”. Mnie wcześniej podrzucił ów artykuł Jerz, bo on – jak zwykle zresztą – nie czyta tego, co ja czytam i poprosił o opinię – książkę kupiłam „jeszcze ciepłą”, wyjeżdżając powakacyjnie z Polski w 2015 roku.
Przede wszystkim jest to książka dosłownie ciężka, na co tutaj narzekałam, a Małgosia podpowiedziała, że dla niej lekka, bo czytana na czytniku 😉
Ale kiedyś na pewno jeszcze raz sięgnę po ten ciężar, chociaż, jak wspomniałam, znudziło mnie to trochę. Nasza noblistka – moim zdaniem – popełniła też jeszcze jedną nudę „Dom dzienny, dom nocny”. „Lalka i perła” też nie porywa, trudno to nawet nazwać książką – raczej esej na temat jednej z moich ulubionych książek Bolesława Prusa „Lalka”.
Ale szczerze polecam „Podróż ludzi księgi”, „Prawiek i inne czasy”, oraz – jak niespecjalnie lubię krótką formę opowiadania (bo za krótkie są!) to jednak polecam „Grę na wielu bębenkach”. Nie mam jedynej książki Olgi – „Czuły narrator”, ale to kupię w wersji audio, bo bardzo mi się podobała noblowska mowa autorki. W języku angielskim przeczytałam jedynie „Prowadź swój pług…” – chciałam wiedzieć, jak wypada tłumaczenie – swoją drogą, to był dobry wybór, bo przecież książka jest znakomitym kryminałem 😉
Przeniosłam się na czytnik, księgarnię mam pod palcem – w dobie pandemii bezcenna rzecz! Zauważyłam, że wysypało się sporo nowych pisarek polskich. Omijam z daleka jeden z moich ulubionych działów literatury – kryminały. Lubię, ale Joanna Chmielewska była jedna – i niech tak zostanie 😉
Tyle opinii ile książek przeczytanych.
Małgosiu,
ze zdjęć mi wynika, że byliście w okolicach Los Gigantes, a my zupełnie na południu – El Medano – raj dla surferów i innych kitowców. Plaża jaśniejsza jakby, ale dla mnie plaża istnieje tylko po to, żeby sobie połazić. W środku zimy to raj dla ciała i ducha 🙂
„Confusion – will be my epitaph” – niestety, na czasie 🙁
https://www.youtube.com/watch?v=-C-HytsGYg0
Moja Tenerife od paru miesięcy i nie wiem do kiedy 🙂
https://photos.app.goo.gl/Typhd1yvR2g9jHkY8
Alicjo, nie żeby to było złe co zapodałaś 🙂
Dawniej słuchałem tego z ciarkami na ciele i sercem o nierównym rytmie.
To niemożliwe ale slucham jakby grali jacyś dziadkowie. Takie tam flaki w oleju 🙂
Alicjo 🙂 nie wcale nie uważam że dzisiejsza sztuka video dźwiękowa jest lepsza od tamtej.
Można popatrzeć i jest się nawet z czego\kogo pośmiać
https://www.google.com/url?sa=t&source=web&rct=j&url=https://www.youtube.com/watch%3Fv%3DV6xhHcvC-js&ved=2ahUKEwiW2uPd5fr1AhUKiv0HHS5qCfEQxa8BegQIBhAB&usg=AOvVaw3Zf5oZgdY6_RGBFGlm0sO_
To też oczywiście moja Tenerife 🙂
Orca, dziekuje za link do spotkania z O. Tokarczuk. Niestety, na ksiazke z autografem juz sie spoznilam.
GosiaB
Mam nadzieje ze bedzie wiecej okazji. Rowniez na ksiazke. 🙂
Mini zjazd polsko-amerykański zakończony. Odwiedziliśmy miejsce bardzo wytworne, ale z duszą, bo pełne ciekawej, rodzinnej historii: https://willabiala.pl/feliks-i-inna-historia-milosci/
Wszyscy-to znaczy kuzynka Magda, Nowy oraz pisząca te słowa zamówili dania wegetariańskie- pierogi z palonym kalafiorem oraz kluski z batata z kozim serem. Obydwa dania smakowały wybornie, ale zgapiliśmy i nie zrobiliśmy zdjęć.
Utrwaliliśmy na zdjęciu jedynie nasze desery: tort Sachera, sernik galicyjski i serowe placuszki: https://photos.app.goo.gl/7GfrH2kqMpcvSYPZ6
Popijaliśmy hiszpańskie czerwone wino i toczyliśmy wielce sympatyczne Polaków rozmowy. Jesteśmy już umówieni na kolejne spotkanie w maju, co niezwykle nas wszystkich cieszy 🙂 Mamy nadzieję, że majowe spotkanie odbędzie się już w większym gronie z Koleżankami, które dzisiaj niestety nie mogły do nas dołączyć.
Książki zawsze będą. Tylko autorzy cierpią na umieralność.
bezdomny
12 lutego 2022
19:34
Alicjo nie wcale nie uważam że dzisiejsza sztuka video dźwiękowa jest lepsza od tamtej.
Nie sugeruję, co jest lepsze – co mi się podoba, to mi się podoba 🙂
Dzień dobry,
Bardzo dziękuję Danusi i Magdzie za wczorajszy przemiły, taki, którego się nie zapomni, wieczór -to był dowód na to, że najważniejsze jest towarzystwo. Restauracja (super), jedzenie (super), wino (super), obsługa (super), wystrój sali (super), wszystko super, ale to tylko tło spotkania.
Danusia i Magda – jeszcze raz bardzo dziękuję!
Danusiu, Magdo, Nowy! Ale miłe spotkanie. Oczywiście nie mogło być inaczej, bardzo żałuję, że nie było mi dane pobyć z Wami w tak miłych okolicznościach! Będę trzymać kciuki za majowy zlocik 🙂
Na pocieszenie zrobiłam dziś tort bezowy z zapasów białek po faworkach.
Trochę problemów było z upieczeniem blatów, zwłaszcza jeden nie chciał się należycie wysuszyć. Krem z dodatkiem kawy znakomity, ale miejscami beza zrobila się lekko lepiąca. W smaku pyszny, ale zdecydowanie do perfekcji mu daleko. Może macie jakiś niezawodny przepis na bezę?
Salso, pieke beze w temperaturz 140C przez godzine i zostawiam ja w piekarniku do kompletnego ostudzenia.
Pogoda fatalna, pada i wieje. Ogladam troche olimpiade ale interesuje mnie tylko slalom i zjazd. Jestem pelna podziwu szczegolnie dla zjazdowcow, mkna ponad 120 km na godz.
Elapa, dziękuję za podpowiedź 🙂 pewnie to kwestia piekarnika, trzeba próby ponawiać i zapisywać efekty. Gorzej z kalorycznością tych prob…Pamiętam, że Małgosia też piecze bezy i pewnie już kiedyś tu rozmawialiśmy o doświadczeniach w tej słodkiej sztuce.
Salso-podczas majowego zlociku przewidziane są różne atrakcje, ale szczegółów nie będę na razie zdradzać. by nie zapeszyć!
Wirtualne rozmowy na blogu mają oczywiście swój wielki urok, ale bezpośrednie spotkania to, według mnie, najprzyjemniejsza część blogowego życia 🙂
Wieczorne odwiedziny:
https://photos.app.goo.gl/7dcZmzyufd7RSNMK8
Z białek piekłam kiedyś ciasteczka bezowe, ale są zbyt słodkie. Zupełnie nieudana była próba wykorzystania białek do ciasta. Teraz zamrażam białka w najmniejszych słoiczkach i potem dodaję je/ oczywiście po rozmrożeniu/ do podsmażonych warzyw. I przy tym rozwiązaniu pozostanę.
Zając stał się przyrodniczą atrakcją. Niby jest ich trochę, ale zobaczyć je w naturze nie jest wcale łatwo. Nocna kamera przydaje się bardzo.
@Alicjo 🙂
Z uwagi na na panujące w twoich stronach ujemne minusy które mają ogromny wpływ na ludzką lepetyne wybaczam tobie coś naklepała do mnie 🙂
Proponowałem jedynie zapoznanie się z pewnym kierunkiem sztuki, muzycznego klipa, w którym z różnych względów co nieco namieszałem.
Ale olej toto.
Byle do wiosny 🙂 za którą specjalnie nie tęsknię bo chodzenie w krótkich spodenkach od ośmiu miesięcy ma ogromnie dużo zalet 🙂
…
Dana kiedy będziesz następnym tazem na Teneriffa to daj znać. Mam tutaj opanowane parę knajp, zupełnie nie turystycznych gdzie można znakomicie spędzić czas podczas posiłku. Również pewien włoski przybytek jest na tej nobliwej liście 🙂
Ach jeszcze jedno 🙂
Dana… ten zajączek znakomicie może nadać się na zajęczy pasztet!
Teraz jest znakomity okres na zajączki. Za parę tygodni będzie już po ptokach 🙁
Czy można być obojętnym na jej śpiew, na jej blues? Owszem, można, jeśli nigdy nie słuchało się jej piosenek, albo, gdy się słuchało i wciąż nic…, że się jest po prostu obojętnym na wszystko co wokół… I tak bywa…
https://www.youtube.com/watch?v=UEHwO_UEp7A
Bezdomny,
dokarmialiśmy – kapusta, marchewka, sałata… utuczył się i dał dyla z siedziby pod schodami, może czuł pismo nosem? 😉
https://photos.app.goo.gl/8WPXMaZvyrwANp5y7
Trudno, nie pierwszy on i nie ostatni! Minusy ujemne u nas w tej chwili -15c, ale to nie ma nic wspólnego z tym, co klepię pod czyimkolwiek adresem. Nie od dzisiaj wiadomo, że u nas zima to jest zima!
Rok temu dokładnie było -17c….
Czas zajęcy, faktycznie! — Uciekają spod stóp niczym sarny i lisy jakie! 😈
Dzień dobry 🙂
kawa
-20c, słońce
Passenta żal… od czego teraz zaczynać czytać „Politykę”? Oprócz tego bloga, rzecz jasna…
Nekrolog Daniela Passenta w „Polityce” zawiera zdanie:
” Przed laty związany z tekściarką Agnieszką Osiecką”.
Dla mnie brzmi to nieco pogardliwie – to tak, jakby o Leonardzie Cohenie czy Bobie Dylanie powiedzieć „tekściarz” – a przecież obaj byli poetami (śpiewającymi, co prawda, a Osiecka nie śpiewała, nic nie szkodzi), jeden nawet z literacką nagrodą Nobla…
Nie każdy „tekściarz”, czyli autor słów piosenek jest poetą, ale akurat tych dwóch Panów i ta Pani – byli poetami. No cóż…
https://www.youtube.com/watch?v=fuMHHk27CEw
No cóż pani Agnieszka „zostawiła” córkę panu Danielowi, może osoba pisząca ten nekrolog miała nadal jej to za złe.
Lubiłam Jego teksty, szkoda że już więcej ich nie będzie.
Alicjo,
już poprawiono na poetkę.
Dobry felietonista / w tym wypadku doskonały/ to dźwignia każdego pisma. „Polityka” i Daniel Passent to związek, wydawałoby się, nierozerwalny. A jednak się zakończył…
To dopiero początek roku…
Świetny był, czytałam „ostatnią stronę Polityki” odkąd zaczęłam czytać Politykę, czyli od pół wieku niemalże. Znakomite pióro. Mam też parę książek, w tym ostatnią chyba – „W 80 lat dookoła Polski”.
Autor(ka) nekrologu nie popisał(a) się – podejrzewam, że młoda generacja.
Bob Dylan 🙂 „poeta” 🙂
Tylko głowa nie ta. Ha ha ha ha 🙂
Aby zatrzymać nagrodę pieniężną przyznaną należy palnąc parę zdań tzw mowy dziękczynnej.
Do ostatniego dnia Bob zwlekał aż w końcu przemówił via video przekaz. Jak się później okazało był to plagiat. Zerżnął żywcem to co powiedzieć chciał od serca.
Nie pierwszy i nie ostatni pajac nagrodzony Noblem
Nie moja wina, że nagrodzono Dylana nagrodą Nobla – teksty miał znakomite, chociaż wcale nie muszą wszystkim się podobać. Mnie się podobają 😉
Nie musisz się tłumaczyć Alicjo. Przecież od dawna wiadomo że Twoje klepanie nie ma wpływu również na Nobla 🙂
U nas jak jest 17°C nocą to też mówię że zimno. Brryyy.
Się nie tłumaczę – jeden lubi gruszki, inny śliwki, de gustibus non disputandum est. „Pajac” to żaden argument, ale niech ta…
Brrrrrryyyy to ja mogę powiedzieć, -13c w pełnym słońcu (jeszcze). Zazdroszczę krótkich spodni, +18c moim zdaniem uprawnia do ich noszenia 🙂
Masz rację Alicjo 🙂
Określenie pajac nie jest argumentem. Ale Bobowaty zasłużył na nie i pokazał że jest „wart Pac pałaca” 🙂
😛
Jeszcze ładna pogoda, słońce i +8 , ale już zaczyna wiać. Przyszedł alert RCB
Skorzystam z przepisu Gospodyni wczoraj były pieczone udka, dziś zrobię sos do reszty. Trochę ułatwię sobie życie bo mam gotowe kopytka zamiast klusek kładzionych.
Wczoraj byly udka z cytryna, czosnkiem i rozmarynem. Jako dodatek byla polenta, ktora ugotowalam wczesniej. Polente wlalam na duzy polmisek i po ostygnieciu pokroilam na romby i podsmazylam na patelni grillowej. Zostalo mi jeszcze na jutro. Dzisiaj byl plaster tunczyka z papryka i cebula, podlany bulionem i ziemniaki osobno.
U mnie tez wieje i tak ma byc do piatku.
Polenty nigdy nie jadłam i wśród rodziny i znajomych nikt jej nie przygotowuje. W każdym razie nic mi na ten temat nie wiadomo. Nie jest to potrawa u nas popularna, choć taka prosta w wykonaniu. A odsmażana na patelni brzmi całkiem smacznie. W ogóle mąka i kasza kukurydziana w polskiej kuchni to chyba rzadkość.
Od niedzieli były u nas wnuki, a że pogoda nieciekawa, większość czasu spędzali w domu. Ale już wyjechali, a ja delektuję się ciszą i spokojem. Jak są wnuki, to obowiązkowo na ich życzenie jest rosół i pomidorowa. W związku z tym jutrzejszy obiad mam już gotowy.
Wieje dość mocno, są ostrzeżenia, że będzie gorzej.
+3c, też wieje, ale znośnie.
Sałata grecka, bo niektórzy się odchudzają 🙄
Potem chodzą do kuchni i dorabiają sobie „kromeczki”, bo przecież taka kromeczka albo cztery to „nic”. Lepiej zjeść pełnowartościowy obiad, niż takie „nic” co chwila.
Skoro wieje to niech wieje nadal 🙂
Nie kumam dlaczego ludzine przeszkadza świeże powietrze 🙄
Skoro wieje z zachodu to można być zadowolonym że ten cały zachodni syf przegoni do Pana Putina 🙁
Świeże powietrze bezdomny nie przeszkadza, tylko jak to „świeże” zrywa dachy, łamie drzewa, pozbawia prądu to wtedy nie jest pożądane w takim nadmiarze!
Poranna kawa/herbata z nad Bosforu, skąd pozdrawiam serdecznie Blogowe Towarzystwo: https://photos.app.goo.gl/Udni3ab7oM51EcZn6
Pełna relacja po powrocie, a to już lada dzień….
Tu mamy dwie godziny później i czas wychodzić na śniadanie. Piję z upodobaniem mocną turecką herbatę. Bardzo ją lubię, zdecydowanie bardziej niż kawę po turecku prosto z tygielka, choć tygielki urocze.
Filiżanka na zdjęciu powyżej pochodzi z kolekcji porcelany prezentowanej w dawnych kuchennych pomieszczeniach pałacu Topkapi.
No proszę, Danusia nad Bosforem, jeszcze mnie tam nie zawiało. Ale herbatę turecką dobrze pamiętam jako element wszystkich zakupów i charakterystyczne szklaneczki. Za tamtą kawą też nie przepadam, za mocna wręcz gęsta.
Czekam z niecierpliwością na zdjęcia.
MałgosiaW 🙄
Nie obarczał bym powietrza że wieje za zerwane dachy, połamane drzewa w mieście czy braku dostaw energii +, +, +….
To ludź jest temu winien że sadzi drzewa przy trakcjach kolejowych, drogowych, transportu energii.
Tu gdzie stoję na wygwizdowie bardzo mocne wiatry są na porządku dziennym.
Wśród moich znajomych nikt się nie uskarża na wiatry a jeżeli już to na ich brak, jak było podczas calimy albo że jest bardzo nierówny co utrudnia zabawę z wiatrem 🙂
Bezdomny czytaj ze zrozumieniem, nie piszę o powietrzu ,ale jego ruchu czyli wietrze. Mocne wiatry są i będą ,ważna jest ich skala, bo huragany, tajfuny itd to są zjawiska ekstremalne i niebezpieczne. Walą się drzewa nie tylko posadzone przez ludzi, widziałam powalone przez Halny całe połacie drzew w Tatrach. Chciałabym zobaczyć Ciebie na desce w czasie huraganu, ciekawe czy Twój domek na kółkach by przetrwał. Nie bez kozery żeglarzom się życzy „pomyślnych wiatrów”, to znaczy nie takich co łamią maszty, ale takich co dają płynąć
+3, leje, powiewa. Obchodzimy: Dzień Kota 🙂
Dzie Kota bez kota jest niestety, smutny 🙁
W czytaniu niezawodny Jeffrey Archer – Kane i Abel. W zakamarkach pamięci majaczy mi się mini-serial tv, książkę czytam pierwszy raz, zaczęłam niebezpiecznie wczoraj wieczorem i trzymało mnie do 4-tej rano, poszłam spać „przez rozum”, ale i tak nie mogłam zasnąć, bo przecież Łysy w pełni, nieważne, że deszcz pada i chmury.
Książka jak zwykle u Archera z wątkiem polskim, tym razem bardzo silnym. Znakomicie się czyta. Muszę zakupić więcej Archera.
Danuśce i Danuścynemu (jak rozumiem, jesteście razem na ekskursji?) pomyślnych wiatrów i pogodnego Bosforu 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=4RTjMMUcuzk
😯
https://metrowarszawa.gazeta.pl/metrowarszawa/7,141637,28124372,duze-zniszczenia-w-lesie-kabackim-po-przejsciu-wichur-straty.html#s=BoxOpImg5
… a w Krakowie wiatr przewrócił dźwig budowlany, 2 śmiertelne ofiary. Nie ma żartów z wiatrami tej mocy.
MałgosiaW
16 LUTEGO 2022
21:41
Świeże powietrze bezdomny nie przeszkadza, tylko jak to „świeże” zrywa dachy, łamie drzewa, pozbawia prądu to wtedy nie jest pożądane w takim nadmiarze!
***************
Bądźmy szczerzy 🙂
1) zrywa jedynie te dachy które są albo stare albo źle wykonane albo zupełnie nie pasujące do warunków okolicy w których się znajdują
2) łamie drzewa 🙄 a co w tym złego. Nie pierwszy raz w naturze silniejszy powala słabszego.
Niedawno byłem świadkiem kiedy pies będący na smyczy przesunął kamień przednią łapą i już wpadła mu do pyska tutejsza jaszczurka. Na nic zdaly się prozby właścicielki by ją wypuścił. Zacisnął mocniej zęby i jaszczureczki ogon przestał nerwowo telepotac po pysku czteronoga 🙂
3) jeżeli drzewa zrywają linie wysokiego napięcia to albo projektanci zaplanowali źle trakcje elektryczną albo zieloni chronią badyle które nie powinny w tym miejscu rosnąć
Bezdomny, domy projektuje się na warunki standardowe , zobacz jak wyglądają USA po huraganie. Na warunki ekstremalne są schrony. A wszelkie badyle są nam potrzebne do życia. Koniec dyskusji.
Małgosiu,
jeszcze wtrącę słowo o standardach amerykańskich. Otóż domy tutaj są budowane z drewna – mówię o domach jedno-dwurodzinnych oraz szeregowych do 2-3 pięter. Cała konstrukcja jest z drewna, u nas akurat po sąsiedzku obserwuję taką budowę, w tej chwili już jest dach i okna, a tu jest parter, z tym że po zboczu jedno piętro schodzi do jeziora:
https://photos.app.goo.gl/sS83CirTdXffm4Cw5
Drewno, płyty paździerzowe, płyty gipsowe, pomiędzy dwiema głównymi ścianami warstwa izolacji (wełna mineralna czy jak zwą to różowe takie…).
Zawsze się dziwię, dlaczego taka słaba konstrukcja, dlaczego nie ma (standardowo) domów murowanych, które przy różnych wiatrach tutaj nie rozlatywałyby się w perzynę – to, co pokazują w tv po przejściach różnych wichur, tornad i tym podobnych przyjemnościach. Lata temu był u nas architekt z Polski i jemu się to podobało, stwierdził, że to są domy lekkie, ciepłe (faktycznie!) i w ogóle cacy. Zapytałam go, skoro są takie cacy, to dlaczego zostają z nich zapałki po wichurach? Pewnie dlatego, by interes się kręcił – przecież spore obszary w USA to tereny, gdzie rok w rok ma się do czynienia z huraganami, tornadami i tak dalej. ROK w ROK !
Nasza chałupa nie jest lepsza – tyle, że ma murowaną piwnicę i w razie czego tyle z niej zostanie. Naprzeciwko dom ś.p. Franka oraz bliźniak obok nas to jedne z nielicznych domów murowanych, jakie znam. Parę lat temu w bliźniaku obok był pożar – gdyby to był standard, nasza chałupa niechybnie by się zajęła, bo wiatr wiał stamtąd. Ale straż zdążyła (jest jakieś 500m stąd), zostały mury, uszkodzony dach, drzwi i okna – to, co drewniane. Domy płoną tutaj jak pochodnie, to jest mig, bo całość drewnana i uzupełniona różnymi łatwopalnymi wykończeniami typu wykładzina itd. Giną ludzie, bo nie zdążą nawet się zorientować, zwłaszcza w nocy, co się dzieje. Obowiązkowe są systemy alarmowe, które włączają się, jak coś nam się w kuchni mocno przypala (można taki alarm szybko wyłączyć).
Biorę się do roboty, jutro Młode przyjeżdżają, trza coś przygotować, wyprasować, ugotować etc.
MałgosiaW
17 LUTEGO 2022
16:31
Bezdomny, domy projektuje się na warunki standardowe… Haha ha
*************
Takie argumenty to można wsadzić między bajki 🙂
Mam uprawnienia projektanta zdobyte w Niemczech. Nawet parę lat przepracowalem w tym zawodzie az znudziło mi się gapienie się w ekran komputera
Pisze o europejskim kraju w ktorym myśl techniczna oraz technologia jest na bardzo wysokim poziomie.
Nie ma warunków standartowych!!!
Są przeróżne formy dachów które wykonuję się w określonych warunkach terenowych.
Nie inwestor decyduje który dach mu się bardziej podoba. Od tego są architekci.
Chyba że jakiś glupopał się znajdzie i zleci takiego babola pisemnie do biura architeckieg.
Ale tak wygląda na zachód od Odry gdzie powiedzenie ” jakoś to będzie” nie mieści się w tutejszym słownictwie 🙂
Żywioł to żywioł. I w krajach na zachód od Odry wichury potrafią uszkodzić budynki i zerwać dachy. Nawet w tych odpowiednio zaprojektowanych domach. https://www.rmf24.pl/fakty/swiat/news-traba-powietrzna-w-niemczech-zniszczone-domy-pozrywane-dachy,nId,1848442
W Twoim ukochanym kraju na zachód od Odry, co za idioci zaprojektowali to?
https://www.dw.com/pl/pow%C3%B3d%C5%BA-w-niemczech-kolej-szacuje-szkody-na-ponad-13-mld-euro/a-58612012
Jutrzejsza wichura ominie moj region, bedzie wialo bardziej na polnocy. Przezylam tutaj juz kilka wichur i widzialam jakie wyrzadzily szkody. My mielismy szczesnie, dachu nam nie zerwalo a drzew nie ma kolo domu.
Całe szczęście Elu, u nas w sobotę powtórka z rozrywki niestety.
Dziś słabo tutaj dmuchało 🙁
Kiedy byłem dwie godziny na ozeanie wiało w granicach 50km/h
Jutro ma się wiatr poprawić i dołożyć paręnaście kilometrow w prędkości 🙂
O wietrze i polwyspie zbudowanym przez wiatr napisze pozniej.
Jesli czytacie wyborcza.pl na temat podnoszenia sie poziomu wody na wybrzezu US to zamieszczone w gazecie zdjecie podpisane New Orleans przedstawia Seattle. New Orleans jest bardziej zagrozone bo lezy ponizej poziomu wody.
Nie mam dostepu do wyborcza.pl aby zamiescic korekte. Wlasciwie to chyba nie ma znaczenia.
https://wyborcza.pl/7,177851,28123731,amerykanskie-wybrzeze-idzie-pod-wode-w-ciagu-30-lat-zajda-zmiany.html
Mieszkancy Ganska I Gdyni (Krystyna?) na pewno pomysleli o polwyspie Helskim. Piasek regularnie nawiewany przez wiatr “buduje” polwysep Helski.
Podobnie Dungeness Spit powstal I nadal sie “rozbudowuje “ przez wiatr i prady morskie.
Tak to wyglada.
https://en.wikipedia.org/wiki/Dungeness_Spit
Na polnoc jest Vancouver Island. Na poludnie Olympic Peninsula.
Wichury wichurami, ale…
https://www.twojapogoda.pl/wiadomosc/2022-02-18/traba-powietrzna-nad-krakowem-na-nowym-nagraniu-ujawnia-sie-i-chwile-pozniej-przewraca-dzwig/
…Naprawdę dojczlandzcy architekci projektują, a inwestorzy finansują budynki odporne na trąby powietrzne? — Szczęśliwy kraj, szczęśliwi ludzie!… 🙄
Odddzielne zagadnienie to rozpłaszczony w bezkrytycznie-nakolannym uwielbieniu stosunek części przesiedleńców do ich „nowej ojczyzny” (ciekawe, czy wyrażany też w nowym języku, czy jedynie w starym? 😈 ) —
— Aż chciałoby się powtórzyć za Panem Bogiem (sławetnie, do malarza Styki): Ty mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze!…
Oczywiście z serca gratulujemy Znaczącym Niektórym 😀 uchwycenia Pana Boga za nogi w dowolnej nowej ojczyźnie… – Ale chyba nie po to (uchwyt ów nastąpił), by natarczywie i notorycznie kłuć nim po oczach tych, którzy wciaż czynią możliwą wizytę gościną na starych śmieciach…
a cappella(o) 🙂
Nieźle uśmiałem się z prezentowanych przez ciebie kawałków 🙂
Hihihi hihi
Zrewanżować mogę się jedynie jednym kawałkiem. Opowiadał mi go wczoraj tutaj ziomek który w Londynie żyje tak jak ja w Berlinie 🙂
A zatem bliskie tobie londyńskie klimaty 🙂
Nie P. B. lecz Szatanek dorwał trzech.
Niemca, Japońca i Polaka.
Jeden z nich nie trafi do kociołka.
Ten który go najbardziej zadziwi 🙄
Każdy z nich otrzymał dwie piłeczki i został zamknięty na dwa dni do celi.
Cela 2x2x2metry
Czas minął. Diabeł odwiedza Niemca .
No pokaż czym możesz mnie zadziwić?
Rzucił Niemiec piłeczką w ściane. Ta odbija się jakiś czas i zatrzymuje się dokladnie na środku posadzki. Druga piłka robi to samo tylko że wypchnęła z środka poprzednią i sama tam osiadła 🙄
Diabeł na to: no Niemiec całkiem nieźle, znakomita perfekcja.
Ale zobaczymy co pokaże Japończyk?
Pierwsza piłeczka trafiła dokładnie jak u Niemca. Druga osiadł na pierwszej i tak pozostało 🙄 – – > zrobił diabeł wielkie oczy.
To jest perfekcja i precyzja mówi Diabeł.
Ale zobaczymy co zaprezentuje Polak.
Diabeł, mówi Polak, nic ci nie pokaże. Jedna piłka się popsuła a druga się zgubiła 🙁
a cappella,
bardzo celny komentarz!
Orca,
tak właśnie było z Półwyspem Helskim, choć przez wiele lat panowała fałszywa opinia/ ja też ją powielałam/, że półwysep powstał z połączenia kilku wysepek. Sugerowano się starymi mapami, na których zaznaczone były zbudowane fosy. Wycofano się w tego poglądu.
Ciekawym miejscem do obserwacji skutków nanoszenia piasku przez fale morskie jest cypel w Rewie. Bywam tam od wielu lat i widzę, jak powoli przyrasta. Byłam tam w styczniu, ale zimowe przypływy skróciły cypel. Latem jest o wiele dłuższy. Bardzo dobre miejsce na spacery w przeciwieństwie do pozostałej plaży w Rewie, pokrytej grubym piaskiem i kamykami.
https://www.google.com/search?q=cypel+w+Rewie&tbm=isch&ved=2ahUKEwiQ-Jvy2Yn2AhVEFMAKHdClBd4Q2-cCegQIABAA&oq=cypel+w+Rewie&gs_lcp=CgNpbWcQDDIFCAAQgAQyBggAEAgQHlDnCFjvDmCJT2gAcAB4AIABc4gBxAKSAQMwLjOYAQCgAQGqAQtnd3Mtd2l6LWltZ8ABAQ&sclient=img&ei=S80PYtCmBcSogAbQy5bwDQ
Niewidoczny na zdjęciach Hel znajduje się po prawej stronie cypla.
Krystyna,
Dziekuje za piekne zdjecia. Widze duze podobienstwo w ksztalcie obydwu miejsc. Wiatr i prady morskie dzialaja tak samo. 🙂
Widze na polnoc Morze Baltyckie, u nas na polnoc od Dungeness Spit jest Strait of Juan de Fuca i granica z Vancouver Island.
Polwysep Helski konczy sie osada Hel. Na koncu Dungeness jest latarnia morska. Nie ma osady.
Tak jak piszesz o polwyspie Helskim, rowniez Dungeness jest popularnym miejscem do spacerow. 🙂
Orca,
oczywiście tutejsza skala jest mniejsza, bo Bałtyk jest stosunkowo niewielkim morzem. Latarnia morska w miejscowości Hel naturalnie jest, a samo miasteczko po czasach odcięcia od reszty półwyspu ma się całkiem dobrze. Trudno powiedzieć, że rozwija się, bo nie ma specjalnie gdzie, choć przybyły obiekty i tereny powojskowe. Ale baza turystyczna jest coraz większa. Latem trudno tam dojechać z powodu korków na drodze.
Krystyna,
Rzeczywiscie sa inne rozmiary i proporcje.
Podczas spaceru widac Vancouver Island. Straight of Juan de Fuca to praktycznie jedyna wygodna trasa morska z Pacyfiku do miasta Vancouver I do Seattle. Ruch dostawczych statkow I kazdego innego rodzaju jest bardzo duzy. Jest inna trasa na polnoc od Vancouver Island ale to jest kosztowne z powodu odleglosci.
Oczyscie byly dyskusje na temat zmian ale to nadal sa tylko dyskusje.
Bezdomny, Krystyno 😀 😀
Coś podobnego 🙂
Do Hela trudno dojechać w sezonie 🙄
Hihihi hi
Skoro mobilek dał radę bez problemowo dostać się tam w połowie sierpnia to nie jest tak źle 🙂 hihi hi
Staliśmy tam w pięknych okolicznościach otoczenia, tuż na brzegiem ale mimo wszystko troszeczkę inaczej niż przywykliśmy 🙂
https://photos.app.goo.gl/ogiWqBZv5vN9AVMc8
Dzień dobry 🙂
kawa
Przed moimi oknami właśnie padło drzewo wyrwane z korzeniami.
-1c, zawierucha śnieżna, a wczoraj nic nie zapowiadali 🙁
Mieliśmy jechać do Ottawy, zastanawiamy się… stolicę też zawiało. Towarzystwo jeszcze śpi.
Irku,
ciekawy kubek. Prostota też może być piękna. I te letnie skojarzenia 🙂
Małgosiu,
przykry widok, zwłaszcza tam, gdzie drzew nie ma zbyt wiele. I niebezpieczna sytuacja dla ewentualnych przechodniów.
Dziś dzień domowy, bo dopiero teraz wiatr uspokoił się. Wiele razy słychać było syreny alarmowe straży pożarnej. Pewnie to też były wyjazdy do połamanych drzew.
Na obiad zrobiłam ” goloneczki” duszone z kiszoną kapustą. Goloneczki to nazwa handlowa golonek wieprzowych pozbawionych skóry, tłuszczu i większych kości. Taka wersja bardziej dietetyczna. Do tego dodałam trochę suszonych grzybów i kminek; podałam z ugotowanymi ziemniakami. Wyszło całkiem smaczne danie.
Rano upiekłam ciasto biszkoptowe z jabłkami. Do takiego ciasta/ w przeciwieństwie do biszkoptu na torcik/ dodaję olej albo rozpuszczone masło/ albo to i to/. Jabłka pokroiłam w kostkę. Jedliśmy je jeszcze lekko ciepłe.
Krystyno , akurat padło dość bezpiecznie na trawnik , wzdłuż płotu. Drugie obok ocalało.
Krystyna,
Torturujesz mnie swoim menu. Golonki jeszcze nie jadlam ale opis jest smakowity.
U nas wiatr, kiedy wieje, z latwoscia przewraca drzewa korzeniami w bok. Przyczyna jest taka ze u nas drzewa nie sa gleboko zakorzenione. Teren jest wilgotny I korzen nie musi rosnac gleboko w ziemie. Jest to przykry widok.
Ale te korzenie to czasami jest miejsce dla grzybow o nazwie czarne trufle. Po silnym wietrze dobrze jest sie przejsc w gorach gdzie jest duzo wywroconym drzew I poszukac male czarne kulki oblepione na wywroconych korzeniach.
Kubek z katarnia tez zauwazylam 🙂
Tu jest zdjecie takiego przewroconego drzewa. Na zdjeciu widac korzen. Po latach korzen to miejsce dla ptakow i do zdjęć.
🙂
https://images.squarespace-cdn.com/content/v1/56900294e0327c6f33e990df/1623209155293-LQHYMHZW39RMMPXQO14V/_DSC8422.jpeg
Ja lubię golonki duszone ze skórą i tłuszczem, ale przed jedzeniem usuwam tłuszcz i skórę. Kiedyś specjalnie dla mnie Pyra zrobiłam golonkę, pysznie zapeklowała itd. ale ze zgrozą patrzyła, jak usuwałam skórę i tłuszcz. No ale tego nie lubię, trudno.
Wyszło słońce, ale na drodze nadal nieporządki – jeśli jutro będzie w miarę zimowo, ale bez zawieji, pojedziemy na parę godzin do Ottawy. Młode dawno Wojtka nie widziały.
Dzisiaj będzie schab pieczony i sos borowikowy z torebki do tego (Winiary). Ziemniaki tłuczone i surówka z kapusty kiszonej, ogórek kiszony – co kto chce.
Zupa – barszcz ukraiński.
Orco, ale to musiało być gigantyczne drzewo!
W zasadzie wolę prawdziwą golonkę, ale jem ją bardzo rzadko. Golonkę pozbawioną tłuszczu i skóry trudno rozpoznać.
Orca,
to było jakieś olbrzymie drzewo. Widok bardzo ciekawy. Podobnie wyglądają, choć są mniejsze, wywrócone świerki. One też lubią wilgotne tereny i mają płaski system korzeniowy. Są pozostawiane w takim stanie w lesie.
Wiatr ucichł, ale w całej miejscowości nie świecą latarnie.
A propos trufli – na początku stycznia wspominałam o filmie ” Truflarze”. Okazuje się, że nadal jest wyświetlany, wprawdzie w bardzo małej sali, ale jednak. Cały czas są chętni do jego obejrzenia.
Na moje oko – redwood. To są olbrzymie dzrzewa zachodniego wybrzeża Ameryki Północnej. Prawie jak sekwoje, ale nieco niższe i smuklejsze.
Jeszcze trochę to z powodu paru padniętych badyli zaczną tutaj odprawiać wspólny różaniec 🙄
Krystyna,
Masz racje. To jest odmiana świerku. Sitka spruce. Po przewroceniu popularne miejsce do zdjec.
Jestem ciekawa filmu o truflach.
Alicja
Redwood ma troche glebsze korzenie i trzyma sie lepiej podczas wiatru.
Sitka spruce,
https://lh5.googleusercontent.com/p/AF1QipN0RiyUypt55qiNQ9Rp7fwPKh-bzaB_af7EkNZx=w190-h317-n-k-no-nu
Malgosia,
Wlasciwie to jest typowe drzewo w naszym wilgotnym klimacie. Te drzewa lubia tu rosnac. 🙂
Tu jest jedno z moich ulubionych drzew. Nie jest najwieksze tylko zaprzecza wszelkiej logice.
Drzewo rosnie miedzy dwoma skałami na wybrzezu. Nazywane jest Tree of Life bo korzenie trzymaja sie po kazdej stronie kawalkow piaszczystej skaly. Drzewo jest odmiany Pacific Pine.
https://images.squarespace-cdn.com/content/v1/5a9df9f4a9e028af26f1eb8c/1640887852151-S4BZCQP7LW5FW17SQEA4/tree-of-life-washington-tree-of-life-olympic-national-park-8.jpg?format=1500w
Orko, niezwykłe to drzewo i cały obrazek ujmujący. Ja też dziś opłakuję drzewo pokonane przez wichurę. Ogromny, przepiękny świerk, tak przykro! Prognozy pogodowe na jutro lepsze, ale w poniedziałek kolejne wichury. Jakby mało było zmartwień…
Dzień dobry,
Kilka lat temu, będąc z wizytą u Cichala, Janusz z Ewą zawieźli mnie do majątku Rockefellerów, dostępnego dla publiki. Częścią tego majątku jest niewielki kościółek z witrażami samego Pana Chagall. Niestety nie jestem w stanie pokazać zdjęć.
Ale Pan Chagall to także tytuł utworu niezapomnianego Pana Wojtka Młynarskiego – „Nie tak malował Pan Chagall”.
Może powinniśmy sobie przypomnieć? Mam nadzieję, że nawet kanadyjska cenzura tym razem zaakceptuje…
https://www.youtube.com/watch?v=adfY6pNKw1U
Dobranoc 🙂
GosiaB,
Czy obejrzałaś dzisiaj spotkanie(zoom) z Olga Tokarczuk?
Salsa,
Z tego co czytalam te wiatry w Polsce i calej Europie sa nietypowe.
Orca,
Tak – bylo swietne. Potem spedzilam popoludnie czytajac Literary Hub and the Calvert Journal.
Bardzo mi sie podoba formula Third Place Books – troche zal, ze u mnie nie ma takiego miejsca.
Widzialas tez to spotkanie?
U mnie tez koszmarnie wieje – wybralismy sie na narty biegowe i po trzecim mijanym samochodzie w rowie zawrocilismy.
GosiaB,
Bylam ciekawa Twojej opini. Mnie rowniez bardzo sie podobalo to spotkanie.
LitHub znam i czesto zagladam.
Narty biegowe: super. Ja jestem od snowshoes. 🙂
Tutaj jest plasko, to biegowe sa idealne … ale malo popularne, nie wiem czemu.
Snowshoes – obiecalam sobie sprobowac.
W Krakowie z przedostatnim wiatrem przegrało największe drzewo na Plantach* – kultowy buk czerwonolistny
https://lovekrakow.pl/galeria/pomnik-przyrody-przegral-z-wiatrem-najwieksze-drzewo-na-plantach-powalone-zdjecia_5634.html
Od paru lat chorowały mu korzenie, co monitorowano, ale tak czy owak szkoda… I
Siedziałam sobie pod nim, „powtarzając” w sielskiej lipcowej atmosferze przed ustnym egzaminem na studia (dwa przedmioty)… i efekt był taki, że gdy się stawiłam na wyznaczoną godzinę a nawet wcześniej – obie komisje od dawna na mnie czekały (jakoś im szybciej poszło, czy co?)
Moc wspomnień, setki albo i tysiące minięć pieszo czy na rowerze… Ostatnimi laty zabawy, pompowanie wiedzy 😉 i wymyślanie drzewnych opowieści z bratankami…
[Podobnie ze zniszczonym w lipcu ub. roku kasztanowcem pod Światowidem (i Wawelem 🙂 ) – ten jednakowoż wciąż jest częściowo żywy ze względu na nietypową formę swą – https://gazetakrakowska.pl/zlamany-kasztanowiec-pomnik-przyrody-pod-wawelem-jeszcze-pozyje-ale-jest-w-bardzo-zlej-kondycji/ar/c1-15732409 ]
________
* https://drzewawkrakowie.pl/gigant-na-plantach-buk-czerwonolisty/
Jeszcze trochę to z powodu paru padniętych badyli zaczną tutaj odprawiać wspólny różaniec
Bezdomny, nie bądź taki bez serc, bez ducha (to szkieletów ludy)… 😆 choć nie mam zwyczaju płakać nad rozlanym mlekiem, to gdyby jaka uprzedzająca nowenna ocaliła ludy, lasy, a choćby i krokusa przed gradem, a choćby i przebiśniegi przed połamaniem przez kocury (wredne, ciężkie, bezkarne 😈 ) – to oczywiście idę w to, bo odrobina medytacji czy poświęcenia [ 🙄 ] jeszcze nikomu nie zaszkodziła… 😛
Wczoraj wystawiani zostaliśmy na ciężką próbę — siedzieć w domu przy taaakim słonku… Noto choć przegląd pąków… Wiatr momentami zachowywał się, jakby chciał wyrwać z korzeniami nasze krzewinki półmetrowe – a przecież byliśmy jak u PB za piecem… porównawczo…
Stan ukwiecenia na dziś: 30 żółtych krokusów (+4 przekwitłe), 31 przebiśniegów…
(Mimo solidnego gradu i kocurów…)
Plus kalinka, plus stokrotki…
Dzień dobry 🙂
kawa