Upalne odkrycia
Niezwykłe upały, szaleństwa przyrody (czego doświadczyliśmy na naszej wsi: 30 zwalonych wielkich drzew w lesie-ogrodzie i 2 słupy elektryczne poza płotem) mają być naszą normą w następnych latach. I pewnie nawet najstaranniejsze segregowanie śmieci czy chodzenie zamiast jeżdżenia samochodem nie uratują nas przed przykrymi kawałami, które nie śmieszą nikogo.
Każdy kto urodził się jeszcze w XX wieku zna chłodne, delikatne lata, susze bez upałów, a także „deszczowe lipce” (info dla młodszych: to tytuł filmu Leonarda Buczkowskiego sprzed 70 niemal lat). Wszyscy powtarzają, że musimy się do zmian klimatycznych przyzwyczaić. Jednak nie sposób chyba przyzwyczaić się do padających gigantów sosnowych i brzozowych, grożących domowi, mieniu, bezpieczeństwu i wygodzie. Zresztą brak prądu po huraganie to nawet nie niewygoda. Od prądu w gniazdku zależy w domach niemal wszystko.
Ale dość biadolenia, patrzmy na to optymistycznie. Te furie przyrody są wynikiem wzrostu temperatury, a cóż może być milszego niż śródziemnomorskie ciepełko. Chociaż od razu nasuwa się złośliwa uwaga. Dobroczynne ciepło każe nam ubierać się skąpo, oszczędnie gospodarować tkaninami i odkrywać to, co jeszcze wiosną było zakryte . Ludzie! Jak bardzo nabraliśmy ciała w pandemii! Czy więcej jedzenia, czy mniej ruchu, w każdym razie spowodowało to przybór niezwykły. Wystarczy przejść się po ulicy, aby natknąć się na tak wiele osób, którym wyszłaby na dobre natychmiastowa kuracja odchudzająca, a doraźnie także mniejsza oszczędność tkanin i odzież zakrywająca sporą część widoków. Szczególnie uderza, powiedzmy, tężyzna, u młodych dziewcząt, dzieci, choć i chłopcy nie pozostają w tyle. Po prostu mamy wiele do zrzucenia. Dla zdrowia i estetyki.
Blogowicze o dłuższym stażu pewnie pamiętają, że Piotr nie miał estymy dla diet. Nie lubił ich, uważał, że są ograniczeniami bezsensownymi, podczas kiedy wystarczy jeść umiarkowanie choć dobrze i smakowicie, widział w jedzeniu nie walor biologiczny lecz kulturowy. Nie wiem, czy pokowidowym grubasom wystarczy stosowanie mniejszych porcji. Może na początek, ale osobom szczególnie dbałym o wygląd pewnie wyjściem z sytuacji wyda się tylko drakońska dieta, pozwalająca osiągnąć powrót do punktu wyjścia relatywnie szybko.
Kapryśne lato oferuje nam bogactwo warzyw i owoców. Nie będziemy tu rozprawiać o cenach, bo to byłby zbyt duży ładunek marudzenia. Już pisałam, jak pyszne były i są w tym sezonie truskawki. Ostatnim moim odkryciem są malinowe pomidory, które aczkolwiek na pewno nie z gruntu, mają już posmak i aromat lata.
Mili Czytelnicy, nawet jeśli nie macie powodu, aby się odchudzać, na pewno i tak skorzystacie z dobrodziejstw letniej oferty warzyw. Dlatego polecam jako kolacyjne lub obiadowe danie przepysznie gęstą zupę pomidorową po nowemu, wedle pomysłu włoskiego. Dla szczupłych i tych niezupełnie odchudzonych.
Zupa pomidorowa
Około 70-80 dag dojrzałych pomidorów malinowych, 2 łyżki oliwy extra virgine, 3 szalotki, 3 ząbki czosnku, 4 szklanki bulionu drobiowego (może być z kostki), listki bazylii, sól, pieprz
Najpierw rozgrzewamy oliwę i na niej szklimy posiekaną szalotkę i czosnek, po czym dodajemy obrane ze skórki, wyciśnięte z soku oraz pokrojone w kostkę pomidory. Dusimy 5 minut i wlewamy bulion. Gotujemy dalsze 25-30 minut, doprawiamy solą, pieprzem, posypujemy porwanymi listkami bazylii.
Możemy także przygotować chrupiące grzanki, co uczyni z naszej zupy solidne, choć przecież nie tuczące danie obiadowe: chleb kroimy w drobną kostkę i podsmażamy na chrupko w łyżce rozgrzanej mocno dobrej oliwy. Pycha!
Komentarze
A ja tak sobie myślę, że pandemia oraz związane z nią siedzenie w domu to jedno, ale i inne czynnki wynikające z „technologicznego” siedzenia w domu też swoje „dokładają” do przybierania na wadze. Coraz bardziej popularne gotowe posiłki dostępne w sklepach, plus dowożone do domku jedzonko (czemu, ach czemuż najczęściej są to dania z McDonalds’a, KFC, pizza itp), plus…
Popularne napoje chłodzące jak Coca-Cola, Pepsi, różne lemoniady i napoje energetyzujące, tak popularne szczególnie podczas upałów, też nie pomagają w utrzymaniu figury i u dzieci i u dorosłych. No i oczywiście dobrze schłodzone „pyfko” (w nadmiarze).
Dzieci i młodzież, a nawet całe rodzinki, dużo czasu spędzają przed komputerem lub telewizorem w towarzystwie chips’ów, popcorn’u, batoników różnego sortu. Bardzo dobry sposób na tycie.
Czasy się zmieniają, styl życia także, to oczywiste. Jednak nieco ruchu na powietrzu bardzo się przydaje wszystkim (nie wyłączając mnie – hi, hi).
Pamiętacie Ogródki Jordanowskie? Raj dla dzieciarni w różnym wieku: piaskownice, huśtawki, zjeżdżalnie, drewniane kolorowe konstrukcje do wręcz ekwilibrystycznych wygibasów, przewieszań i wdrapywania się na szczyt (jak to się nazywało???), boiska, niewielkie wzgórki doskonałe do saneczkowania zimą, lodowiska. W tym „naszym”, na Wawelskiej był nawet osiołek Olek:
https://fotopolska.eu/Warszawa/b81420,III_Ogrod_Jordanowski.html?f=1706299-foto
https://fotopolska.eu/Warszawa/b81420,III_Ogrod_Jordanowski.html?f=1706299-foto
https://fotopolska.eu/Warszawa/b81420,III_Ogrod_Jordanowski.html?f=332443-foto
W deszczowe dni świetlica oferowała gry nie tylko planszowe, w bezdeszczowe wypożyczała gry do zabaw na dworze: piłki, ringo (wiklinowy niby mieczyk i wiklinowe kółka – jedna osoba rzucała, druga łowiła na mieczyk), a nawet skakanki.
Były też ławki i stoły z siedzeniami, na których troskliwe mamy i babcie rozkładały kanapki, jajka, jabłka i nieśmiertelną herbatę w butelkach.
I co najważniejsze place zabaw nigdy nie były puste (no, prawie nigdy).
A trzepaki? Gry w pikuty na trawniku? Ganiany? Berek? Dwa ognie? Do tych zabaw nie trzeba było wędrować daleko. Wystarczyło wyjść przed dom, blok, na podwórko typu studnia.
Ech, czasy!
Osobiście podzielam opinię Piotra. Jeść na co ma się ochotę lecz jeść z umiarem. W codziennej diecie nie zapominać o warzywach i owocach. Od stołu odchodzić z pewnym zaspokojonym niedosytem. Antynomia powiecie. Nie tak do końca – głód zaspokojony, pozostał jeszcze apetyt na małe co nieco. Lepiej ten apetyt poskromnić.
Danuśka – goście pewnie zadowoleni, faszerowane pomidory wyglądały bardzo apetycznie, dodatki też kusiły, a deser wręcz zachęcał do spróbowania.
przez pomyłkę podałam ten sm link dwukrotnie, a miało być
https://fotopolska.eu/Warszawa/b81420,III_Ogrod_Jordanowski.html?f=1706301-foto
Echidno, jakie ładne wspomnienie naszych zabaw z dzieciństwa. Kto wtedy siedział w domu, najlepsze zabawy były na dworze i w ruchu. Te wiklinowe kółeczka łapane w locie na patyczki znałam pod nazwą serso. Grałam namiętnie, jeszcze gra w klasy, a chłopcy w „zośkę”. Dwa ognie i tzw. zbijak, były bardzo popularne. Dzisiaj na miejskich osiedlach też sporo placów zabaw, jakże smutnych i pustych w czasie pandemii. Teraz znów zatętniły życiem.
Materiał naszych (moich) zabawek to było głównie drewno czy inne naturalne surowce, jak wspomniana wiklina. Spróbujcie teraz poszukać w necie zabawki pod nazwą serso czy ring, wyskakuje głównie strasznie kolorowy plastik.
Dzisiaj od rana mgła, ale zanosi się na kolejny ciepły dzień, oby bez tych burzowych okropieństw. A więc, miłego dnia w ruchu i na powietrzu 🙂
…a pamiętacie grę w hacele, albo w kamyczki? Bardzo popularna, zwłaszcza na koloniach 🙂
Salso, serso – przypomniałaś mi – moja Bunia wspominała o tej grze polegającej na przerzucaniu wiklinowego kółka z jednego, także wiklinowego, miecza na drugi. Była to gra Jej młodości.
Ringo, przynajmniej tak pamiętam nazwę lecz może była to odmiana serso, to jeden mieczyk i kilka kółek wyrzucanych do przeciwnika.
A gry? Ciupy, kapsle, cymbergraj – te dwie ostatnie to domena chłopców, ciepło-zimno (gra zarówno na zewnątrz jak i w pomieszczeniu), palant (a’la palant), nieco później guma. Jakby tak pomyśleć to powstałaby całkiem spora lista.
Dziś odmawiam wszelakich wyjść z domu. Szaro, buro, pada i wieje. Na dodatek nieprzyjemnie wilgotne zimno. Brrr…
znalazłam odnośnie serso:
https://www.youtube.com/watch?v=wtadyMRHH9w
że też nie zaplątały się w swe długie suknie…
A Elżbieta Starostecka wyśpiewywała prosząc pana by z nią zagrał w serco
https://www.youtube.com/watch?v=r0K8f4QS9_0
errata:
to wilgotne powietrze miało być nieprzyjemne
Mieszkam na osiedlu z późnych lat siedemdziesiątych, na którym co parę domów był plac zabaw dla dzieci. Nic wymyślnego piaskownica, zjeżdżalnia , jakieś drabinki. Były boiska do gry w siatkę, kosza, piłkę nożną, betonowe stoły do pingponga dostępne za darmo. Był już płatny kort tenisowy. To wszystko zniknęło , osiedle się zestarzało, ale zaczynają wracać następcy i takich miejsc brakuje. Chodniki to ciągi pieszo-jezdne więc trzeba uważać. W środku osiedla powstał Park i tam rzeczywiście jest całe centrum zabaw dla dzieci, łącznie z pająkiem do wspinania. W ładne dni jest tam pełno, szczególnie że wybudowano kolejne osiedla, a przy nich nikt nie pomyślał o milusińskich. Niedaleko mojego budynku był nieco ukryty Ogródek Jordanowski , niestety zaniedbany, a wieczorami stał się „pijalnią piwa”. Ten teren przejęło na czas przebudowy przedszkole , które z nim graniczy, przeniosło swoje sprzęty i ogrodziło. Jest więc ogród w ogrodzie, niedostępny dla dzieci z zewnątrz.
Te proste zabawy chyba nie interesują teraz dzieci od najmłodszych lat wpatrzonych niestety w smartfony.
Na Ursynowie placow zabaw pod dostatkiem, ale te ciągi pieszo jezdne to jakaś zmorą naszych czasów, widać, że na innych osiedlach także. Wracam z bazarku, zachłanność ukarana ciężką torbą, pocieszeniem późniejsze łasuchowanie 🙂
A pamiętacie grę w klasy?
https://i.iplsc.com/jeszcze-kilkanascie-lat-temu-wszyscy-potrafili-grac-w-klasy/0007X410ACXMD0U9-C122-F4.jpg
Czasem obserwuję małe dziewczynki na naszym osiedlu, które nadal grają!
Ja wspominam jeszcze z rozrzewniem grę w gumę 🙂
Jeden z dużych i bardzo ladnie urządzonych placów zabaw jest na Ursynowie w parku Przy Bażantarni. Jest tam zawsze sporo dzieci, jako że dokoła wiele domów, w których mieszkają młodzi ludzie.
Echidno-tak, pomidory faszerowane wszystkim smakowały, ale przebojem numer jeden okazał się deser czyli krem rabarbarowy. Wszyscy poprosili o dokładki, nawet kolega, który nie jest fanem słodkości. Ten lekko kwaskowy, orzeżwiający smak zrobił swoje. Krem podałam w ten sposób:
https://photos.app.goo.gl/3vbkVUttZBeAuPiQ9
To było upalne odkrycie, że nawiążę do tytułu wpisu naszej Gospodyni 🙂
Pomiędzy dwoma ulewami udało się nam wyjść do lasu i wspólnie nazbierać koszyk kurek. Zjedliśmy je wespół w zespół, w ramach nieprzewidzianej, acz lubianej przez całe towarzystwo przekąski na gorąco (przesmażone na patelni z czosnkiem i zieloną pietruszką).
Krem rabarbarowy wygląda przepysznie. A kurki prosto z lasu z patelni – pychota!
Wystarczy przejść się po ulicy, aby natknąć się na tak wiele osób, którym wyszłaby na dobre natychmiastowa kuracja odchudzająca… […] Po prostu mamy wiele do zrzucenia. Dla zdrowia i estetyki.
Ha! — Tymczasem nie dalej, jak przedwczoraj czytam…
https://www.theguardian.com/technology/2021/jul/02/bye-bye-bmi-pinterest-bans-weight-loss-ads-in-first-for-major-social-networks 😮
Ciąg dalszy greckich wojaży: https://www.eryniawtrasie.eu/45922
20c, zachmurzenie zmienne.
Danuśka,
gdzie znajdę przepis na rabarbarowe szaleństwo kremowe? Wygląda na znakomity deser.
Ja też jestem przeciwniczką diet – chyba, że chodzi o zdrowie i lekarz nakaże. Mnie się wydaje, że Polacy są coraz pulchniejsi, bo zmieniły się warunki – po prostu fast food jest zawsze pod ręką, więc po co sobie głowę zawracać… no i tempo życia, szybko, szybko, szybko… Jakie są skutki fastfoodowej diety, widzę na co dzień, a i w Polsce zauważąm tę tendencję bardzo wyraźnie.
Z wpisu Gospodyni powiało mi trochę pewnym ministrem ważnym, który sam nie jest szczuplutki i nie widać po nim, żeby sporty jakieś uprawiał, ale przypomniał nauczycielom, żeby uczniów trochę pogonić na lekcjach w-fu, zwłaszcza dziewczyny 🙄
Ewa, jestem wdzięczna 😉
A ręka trochę spuchła i pobolewa po zastrzyku, no cóż… Przeżyjemy!
p.s.
Ja z upodobaniem i sukcesami pogrywałam na podwórku w noża z sąsiadami (to byli chłopcy), w klasy na podwórku szkolnym, skakanka też była w ruchu i hula-hoop, teraz tylko chodzę, ale to i tak dobrze.
Orca oraz wszyscy Yankesi – Happy Forth of July 🙂
Orca, milych obchodow waszego swieta!
https://youtu.be/zlGmKF5hmZ4
*Fourth
Wszystkim radośnie świętującym dedykuję tę piosenkę, moim zdaniem najlepszą jaka powstała
https://www.bing.com/videos/search?view=detail&mid=AB13842BB17D08E8C053AB13842BB17D08E8C053&ru=%2fsearch%3fq%3dtracy%2bchapman%2bamerica%2bwith%2blirycks%26form%3dANSPH1%26refig%3d9b43fd37055148af8e2a804eb1d5265c%26pc%3dU531
Z boku są słowa.
Dziekuje za zyczenia i pozdrawiam przy zachodzie słońca 🙂
Dla amerykańskiego Koleżeństwa poświąteczne śniadanie wraz z serdecznymi pozdrowieniami 🙂 https://tiny.pl/9qdjn
Alicjo-podrzucam przepis na krem rabarbarowy:
Zaczynamy od przygotowania sosu rabarbarowego:
-3 łodygi rabarbaru
-3 łyżki stołowe cukru
-3 łyżki wody
Rabarbar obieramy, kroimy na drobne kawałki i dusimy w rondelku z cukrem i wodą do momentu, kiedy zawartość całkowicie się rozpadnie, a woda trochę odparuje.
Krem z mascarpone:
-500 g sera mascarpone
-4 jajka
-4 płaskie stołowe łyżki cukru
Żółtka ucieramy na parze razem z cukrem, dorzucamy stopniowo ser, a na końcu ubite białka. Wszystko mieszamy dokładnie, na końcu dodajemy ostudzony sos rabarbarowy. Ilość cukru w obydwu częściach przepisu można oczywiście zmniejszyć, jesli lubimy bardziej kwaskowy smak.
Wczoraj nasz nadbużański sąsiad zaprosił nas na prostą, chłopską kolację i podał:
kotlety wieprzowe z elektrycznego grilla, gotowane ziemniaki z sosem na bazie gorgonzoli oraz szpinak wrzucony na parę chwil na patelnię z dużą ilością czosnku lekko podsmażonego na oliwie. Panowie zjedli wszystko, ale z największą przyjemnością kotlety, ja natomiast skupiłam się przede wszystkim na warzywach. Pomysły na ich przygotowanie były rzeczywiście bardzo szybkie i łatwe, postanowiłam zatem wprowadzić je również do naszego domowego jadłospisu.
…te nasze ekstrema pogodowe (że niby…)
…to ciało, którego zawsze pragnęłaś…
🙄
* * *…
21c, słońce
Danuśka,
dość pracochłonny przepis, ale jestem pewna, że wart roboty 😉
Dzisiaj jestem niezdolna do żadnych robót, po szczepieniu opadłam z sił, czuję się jak po maratonie. Odpoczywam.
Alicjo, jaką szczepionkę miałaś?
W końcu dotarliśmy do stolicy:
https://www.eryniawtrasie.eu/45953
Moderna. Jestem reumatyczką od prawie pół wieku i ostrzegano mnie, że mogę odczuwać stawy i kości oraz mięśnie. No to odczuwam. Przydarzyły nam się także obojgu zawroty głowy, ale to też wpisane w objawy towarzyszące. Jest znośnie 😉
Ciepło, cieplej, bardzo ciepło +29 C . Byłam na spacerze , komary mają się dobrze, a ptaki nadal śpiewają. Dziś chyba jakiś lekki obiad makaron z truskawkami, albo z serem. Jutro pewnie leczo bo mam paprykę, którą trzeba zużyć .
Pada, wieje, cieplo 19 C; Spacer nad woda odwolany ze wzgledu na pogode. Na obiad reszta kurczaka z brokulami.
Sos rabarbarowy juz zrobiony. Po fryzjerz pojde kupic mascarpone i zrobie deser wg przepisu Danuski. Zostalo mi sporo malin na krzakach ale musze poczekac az maliny podeschna i dopiero je zerwac. i zrobic galaretke.
U nas pogoda w sam raz na żurek i białą kiełbasę z ziemniakami. Żurek niestety z torebki lecz uszlachetniam dodatkami: łyżką (niepełną) chrzanu, majerankiem, czosnkiem i odrobiną śmietany. No prawie jak „u mamy”.
Przepis Danuśki skrzętnie zanotowałam. Ciekawa jestem jak będzie smakować deser gdy zamiast rabarbaru dodam galaretkę z granatu.
echidno,
żurek z torebki jest równie dobry jak ten z zakwasu. Zawsze kupowałam zakwas w butelce 1/2 l i wykorzystywałam połowę. Reszta stała i stała w lodówce, w końcu trzeba było ją wylewać. Przestawiłam się więc na żurek w proszku/ to przecież mąka żytnia/ z dodatkami takimi, jakie wymieniłaś. I nie jestem wcale wyjątkiem.
Ale na żurek u nas za gorąco. Wczoraj wreszcie była pierwsza letnia burza, z jednym, ale za to potężnym wyładowaniem. Ważne, że spadło sporo deszczu. A dziś duchota.
Echidno-myślę, że do kremu z mascarpone można spokojnie dodać różne, inne owoce, będzie na pewno smaczny 🙂
Alicjo-wbrew pozorom roboty z tym deserem nie ma za wiele, a najważniejsze, że krem podaje się prosto z lodówki, co podczas obecnych upałów nie jest bez znaczenia.
Dzisiaj pojechaliśmy znowu do Serocka i podział zadań był następujący: Osobisty Wędkarz poszedł na zakupy, a ja na plażę, by wykąpać się dla ochłody 🙂 Alain nie jest wielkim fanem pływania, woda jest mu potrzebna przede wszystkim do łowienia ryby. Ryby oczywiście, jak zwykle nie biorą, tym razem z powodu upałów oraz burzowej pogody. Ten fakt potwierdzają wszyscy wędkarze.
Dzwonili koledzy z Bretanii, którzy wybrali się po raz kolejny łowić ryby na pełnym morzu, tam oczywiście biorą!!! Osobisty Wędkarz zazdrości im niesłychanie.
Wieści grzybowe- w Bieszczadach pojawiły się prawdziwki, a w okolicach Lublina podobno kurek zatrzęsienie. Irku-czy byłeś już na jakiejś wyprawie do lasu?
28c, 72% wilgotności powietrza, SAUNA!
U nas również wczoraj była pierwsza, solidna burza z pieronami i błyskawicami jak na niebiańskiej dyskotece. Lało porządnie – i bardzo dobrze, bo podlewanie trawników zabronione, a tu ludziska chorzy na trawniki w angielskim stylu. Przede wszystkim „golą” je do ziemi prawie, to czego się spodziewać?
Ja jestem tradycjonalistką w sprawie kiszenia żuru, zawsze mam zapas mąki żytniej, do tego dodaję ze trzy ząbki czosnku. Ale robię żurek tak rzadko, że wcale nie jest to uciążliwe.
Krem rabarbarowy zrobię przy okazji jakichś gości – myślę też, że zrobię „rabarbarową bazę” z większej ilośći rabarbaru i podzielę na porcje, zamrożę.
Echidna,
wedle mojego rozeznania, granat będzie smakowo pasował jak nic do kremu.
Zmiksowałabym cały owoc albo dwa 🙂
Danapola, kurki są rzeczywiście na targu. W lesie na grzybach nie byłem przez te upały. Ale chyba się wybiorę. Na razie penetruję stawy z ptactwem skoro świt 🙂
czapla o wschodzie słońca 🙂
Irku, piekne zdjecie.
Irku, fantastyczne zdjęcie!
Kurki rzeczywiście się pojawiły. Byłam w niedzielę z synem na obiedzie w restauracji Oliva i tam poza kartą festiwal kurek. Ja zjadłam pyszne z patelni, ale były też wkomponowane w różne dania , nawet w pizzy.
Alicjo,
nie muszę już nic miksować. Galaretkę z granatów przygotowałam jakiś czas temu (o czym pisałam), i to organiczną, owoce z naszego drzewka.
Krystyno,
niestety jestem zmuszona do używania żurku z torebki bowiem mąki żytniej u nas „niet” (co prawda czasem bywa w „polskim” sklepie, ale akurat wtedy gdy mnie tam nie ma). Chleba żytniego też nie uświadczysz.
I masz rację, smakowo nie odbiega daleko od tego z zakwasu. A jeszcze jak się doda wędzonki kawałek – no wprost cud.
…oraz grzybka suszonego (jak jest).
Na szczęście u nas jest chleb każdego rodzaju oraz mąka też (w polskim sklepie nie ma, bo za mało miejsca, ale w każdym innym), no i w polskim sklepie i zakwas w słoiku, i żur oraz barszcze białe i czerwone w torebkach. Tradycyjnie kiszę barszcz i różni ludzie podpijają w ramach zdrowotności, więc co jeden zleję do butelek, to nastawiam drugi.
Chciałabym drzewko granatowe, ale trudno, i tak dobrze, że mam porzeczki! No i krzak winogron. Maliny odmówiły zadomowienia się na moim ogródku już dawno temu, a borówkę amerykańską swego czasu wyciął mi Jerzor, bo tak mu się zajechało wycinając trawę. Fakt, krzak dopiero co wyrastał, ale przecież nie na trawniku 👿
U nas sauna, ale ma się skończyć jutro. Też dobrze – co za dużo, to niezdrowo. Dzisiaj trzeba było włączyć klimę na dłużej.
A tu w takim cichym zakątku, przy lokalnej drodze, gdzie chodzimy na spacery wieczorne – sąsiad nieco dalszy zrobił sobie warzywniak zamiast kwietnej rabatki.
Od lewej ma już dorodne krzaki ziemniaków, potem różne kapusty, kalarepy i tym podobne, fasole i różne różności, poza tym śmiałym ruchem zasadził parę drzewek owocowych. Na tym zdjęciu nie widać całości, ale ogródek jest spory, bo idzie za węgieł i na tyły domu, a potem to już tylko park miejski…od domu po prawej oddziela go uliczka prowadząca do parku.
https://photos.app.goo.gl/utX75TdD1mDv19o29
Dalej spacerujemy po Kerkyrze: https://www.eryniawtrasie.eu/46096
Irku-czapla wspaniała! Penetruj nadal, tym bardziej, że o świcie temperatury znośne dla białego człowieka 🙂 Może nam jeszcze podrzucisz jakieś inne ptasie ciekawostki?
Ewo-wizyty na targowisku i u lokalnych producentów to jedne z najprzyjemniejszych momentów każdej podróży 🙂
Motylom upały nie przeszkadzają, a nawet wręcz przeciwnie. W ogrodzie trwa motyli balet wokół kwiatów kocimiętki. Trudno zrobić dobre zdjęcie, bo przemieszają się nieustannie, to głównie popularne bielinki. Dowiedziałam się, że ta odmiana motyli czerpie z powierzchni roślin substancje trujące, dzięki którym staje się niesmaczna dla ptactwa. Czyżby w kwiatach kocimiętki były jakieś trujące substancje?
Alicjo-czytam teraz powieść, która przypomina trochę „Sieć Alice”, o której swego czasu rozmawiałyśmy. Ta obecna lektura to https://tiny.pl/9qlxs
Czyta się jednym tchem, może Cię też zainteresuje. W ramach książkowej wymiany pożyczyłam od mojej nadbużańskiej sąsiadki.
Danuśko,
Gdziekolwiek jesteśmy, szukamy targowisk czy bazarów 🙂
Bez tego wyjazd się nie liczy.
Dobrze ze Irek przypomnial o grzybach. Nasze rekordowe temperatury juz minely i czas zajrzec jak grzyby rosna. Oczywiscie sarny jedza grzyby. Tylko kapelusze…
U nas w lipcu zaczal sie sezon na kraby. Dungeness crabs sa bardzo popularne, bardzo smaczne i drogie jesli nie lapiemy krabow sami.
Przepisy w WA: mozna zatrzymac kraby ktorych muszla mierzy przynajmnie 6 cali szerokosci i krab jest płci męskiej (male). Panie (female) wracaja do wody aby rodzic wiecej krabow.
Kraby lapiemy podczas odplywu i najlepiej w zachmurzony dzien. W sloncu kraby chowaja sie pod kamieniami.
Kraby mozna lapac przy pomocy łopatki, grabi lub specjalnej klatki. Klatka jest najpopularniejsza.
Metalowa klatke z olowianym ciężarkiem wrzucamy do wody. W klatce jest przyneta. My uzywamy zepsute skrzydla kur. Zapach zepsutego miesa przyciaga kraby. Kosci w miesie przedluzaja krabom konsumpcje wiec kraby siedza w klatce i jedza. Klatka jest na dlugiej linie zakonczonej kolorowym pływakiem ktory ułatwia lokalizacje liny.
Po 1 godzinie szybko ciagniemy line na powierzchnie i voila.
Wzrokowo mozna okreslic ktore kraby mierza 6 cali. Przy watpliwosciach, mierzymy. Wtedy tez odwracamy kraby ktore mierza 6 cali aby sprawdzic płeć.
Takie rozpoznanie jest bardzo proste i wytlumaczone na video.
https://youtu.be/NKqVkicO75Q
Na tym zdjeciu krab po lewej jest płci męskiej.
https://noyocenter.org/wp-content/uploads/2014/08/MF-dungeness.jpg
Ksztalt muszli na podbrzuszu male crab jest wydlużony. U female crab ta muszla jest zaokraglona.
Specjalnie dla Orci pomysł na kraba w cieście francuskim https://tiny.pl/9q4t5
To w zasadzie nie tyle krab co farsz zrobiony z jego smacznego mięsa, cebuli, czosnku, śmietany i białego wina.
A w uzupełnieniu orcowych opowieści trochę informacji o połowach krabów w Norwegii https://rybyznorwegii.pl/Owoce-morza-z-norwegii/krab-kieszeniec/
Parę dobrych lat temu Osobisty Wędkarz miał przyjemność uczestniczyć w takiej wyprawie.
15c 😯 , pochmurno
No patrzajta, wczoraj po południu było 31c! I pierwszy raz włączyliśmy klimatyzację!
Dzięki za podpowiedź, Danuśka, oczywiście zerknę. Obecnie katuję się kryminałami Jo Nesbo, bo polubiłam detektywa Harry Hole – nieudacznik życiowy i pijak , ale skuteczny 😉
Już kończę z nim zresztą, więc coś nowego się przyda. Podpowiedzi zawsze mile widziane. Dzisiaj, skoro tak zimno, chyba zrobię rozgrzewającą zupę z dyni! Z grzankami – chyba, że znacie lepsze dodatki?
Danuska,
Te kraby w ciescie francuskim na pewno sa bardzo smaczne.
Nocne łowienie krabow przy pomocy latarki bardzo ciekawe.
U nas sa popularne crab cakes: mieso z krabow z warzywami.
Hm… 12c 😯 i momentami lekka mżawka.
Myślałam, że nigdy czegoś takiego nie powiem, ale dzisiejszy marsz 6.1km był przyjemnością w porównaniu z wczorajszym noga za nogą Za Róg, lało się ze mnie!
Hurkacz w półfinale, hura!
Przystępuję do zmagań z zupą dyniową, poszperałam po internecie i znalazłam parę podpowiedzi – będzie na ostro i będzie z ryżem 😎
Dla odmiany zamiast ptasiej ciekawostki jest coś ze świata owadów
Konik si pasi? 😉
Piękne.
Takiego albo bardzo podobnego widziałam wczoraj na hortensji. Był niewielkich rozmiarów. Takie ładne stworzonka też podjadają liście różnych kwiatów, ale taka już ich natura.
Oderwałam się chwilowo od kryminałów i czytam teraz piękną książkę Amora Towlesa ” Dżentelmen w Moskwie” z biblioteki domowej młodych.
O takich rarytasach jak kraby mogę tylko poczytać. Tymczasem zwykły bób stał się niemal artykułem delikatesowym z powodu swojej wysokiej ceny. W pełni sezonu kosztuje prawie 20 zł za kg; dziś ugotowałam go pierwszy raz. Truskawki powoli się kończą/ ok. 7 zł za kg/, czereśnie po 10 zł, wiśni jeszcze nie ma.
Krystyno, mam nadzieje ze polubisz tworczosc Amora Towles’a. Polecam tez „Rules of Civility” – nie wiem czy jest przetlumaczona na j.polski.
Tak, jest przetłumaczona na polski i wydana pod tytułem ” Dobre wychowanie”. Poszukam jej, bo opinie ma świetne, a styl Amora Towles’a bardzo mi się podoba.
Na woblink.pl jest jedynie „Dżentelmen w Moskwie” Towlesa, na publio.pl nie ma nic, podobnie w internetowej księgarni Świat książki , Merlin – tylko „Dżentelmen w Moskwie”. Może gdzieś indziej?
Zupa z dyni hitem. Przepis wzięłam z:
https://www.olgasmile.com/zupa-dyniowa-z-ryzem-na-ostro.html
Nie musi być na ostro, albo na tyle ostro, na ile chcemy – to sprawa ilości dodania ostrej papryki i imbiru, który też jest ostry. U mnie była raczej ostra, ale dodam więcej imbiru – dałam dwie starte łyżki i moim zdaniem przymało. Jutro doprawię.
Teraz czas na piwo po tych ostrościach 😉
Alicjo, na Woblink Dżentelmen jest tylko w papierze, nie ma ebooka niestety
Ciąg dalszy greckich spacerów: https://www.eryniawtrasie.eu/46118
14c 😯 pochmurno.
Obchodzimy: Święto Żaby
Pogodnie, +31 C . Upał nie odpuszcza, może w sobotę będzie trochę chłodniej. Dziś na obiad kalafior,klasycznie z bułką tartą.
p.s. Ja się tak przyzwyczaiłam do pobierania ebooków, że zwracam tylko uwagę na to, czy to nie jest czasami audiobook – zupełnie zapomniałam, że istnieją też wydania papierowe 🙄
A propos tytułu wpisu Gospodyni – otóż moje „odkrycie” jest takie, że tegoroczne lato u nas (zastrzegam – moja okolica!) bynajmniej nie jest upalne! Przeciwnie wręcz – jest to moje pierwsze od 38 lat takie zimne lato w tym samym miejscu 😯
Nawet nie chłodne, ale wręcz zimne! Lipiec to zwykle ryczące trzydziestki!!!
Podobno jutro będzie lepiej, a pojutrze zupełnie przyjemnie… zobaczymy!
Kalafior z bułką mieliśmy przedwczoraj – dzisiaj znów to, co wczoraj, czyli rozgrzewająca zupa dyniowa 😉
Była mowa o deszczowych lipcach, kto tego akurat lipca nie zna gorąco, nomen omen polecam:
https://www.youtube.com/watch?v=0ZMXXpv8c90&t=1715s
główna bohaterka znana też z pamiętnej roli Jagienki w Krzyżkach
No właśnie ulewa i burza nade mną . Lipiec był uznawany za najbardziej deszczowy miesiąc roku.
Mopus11- witaj i rozgość się przy naszym stole 🙂
Na nadbużańskich rubieżach jeszcze nie pada, ale burza wisi w powietrzu. Byłam przed chwilą u sąsiada z naprzeciwka zbierać czerwone porzeczki, bo urodzaj nadzwyczajny i sąsiąd dzieli się owocami z kim tylko się da. Teraz kombinuję, co nich zrobić. Na te upały najlepszy byłby chyba kwaskowy kompot.
zZebralam reszt malin i robie galaretke. Juz ostatnia partia.
Danuska, zrobilam deser wg Twego przepisu, rabarbar z maskarpone. Dobre. Nie musialam dlugo trzymac w lodowce, bo u nas nie ma upalow. Zrobie go ponownie w przyszlym tygodniu jak przyjedzie Dziecko.
Wracam do kuchni.
Jestem tak burzowa, że burzowiej być nie może 👿 👿 👿
Polazłam do publio pobrać jakieś książki, między innymi wyżej zapodaną przez Danuśkę. Przy okazji przykleiło mi się parę innych, nie kupuję pojedynczo, bo jak już, to na całość.
Pobrałam 10 tytułów, płacę visą. No i klops, bo visa zmieniła swoje security, oprócz tego co zazwyczaj trzeba podać kod, który oni mi zaesemesują na moją komórę (też tak macie???).
Zadzwoniłam do visy, że nic mi nie zaesemesują, bo nie mam komóry i nie zamierzam mieć. I zaczęło się, odsyłanie od Annasza do Kaifasza, tam i z powrotem, co tu ze mną zrobić. Przedzwaniałam do kolejno podawanych mi numerów, wyjaśniając sprawę. Dodając, że jedyne zakupy online robię właśnie w publio.pl , średnio 2 razy w miesiącu.
Po przeszło godzinie gadania, wyjaśniania i tak dalej zapewniono mnie, że mogę wreszcie bez niczego robić sobie w publio zakupy, z kodem zadzwonią na stacjonarny (jak sugerowałam). W porzo! Z powrotem do publio, te same książki, płacę… i visa powiada, że wyczerpałam na dzisiaj swoje próby płatności, a może jestem złodziej i się podszywam?
I żeby to była jakaś wielka suma, którą zamierzam visie wyrwać – 230 zł?!
Idę odreagować na stronie (tu wyrazy nie nadające się do publikacji).
Alicjo, no niestety te kody są często potrzebne. Od mojego małżonka zażądano PIN-u do karty co wydało mu się wyjątkowo podejrzane , kodu CVV) i kodu z SMS-a. Zadzwonił do banku, pan się najpierw zdziwił i uznał , że to podejrzane, ale po chwili zadzwonił i okazało się, że bank to sobie właśnie wymyślił. Uważam , że pomysł banku jest idiotyczny, bo to było ostanie zabezpieczenie karty.
Ja sama używam karty przedpłaconej, ładuję ją potrzebną kwotą i często tak płacę.
Gdybym miała czerwone porzeczki, zrobiłabym trochę galaretki wg przepisu naszej Gospodyni, a część bym zamroziła/ z ogonkami/.
A u mnie bardzo przyjemny dzień bez upału, ale i bez słońca. Zapowiedziane kataklizmy nie nawiedziły nas na szczęście. Przypadkiem dowiedziałam się, że jedyny piorun podczas burzy sprzed kilku dni trafił w komin budynku mieszkalnego/ niskiego, ale w pobliżu wysokich sosen/. Komin i różne instalacje zostały zniszczone.
Małgosiu,
mnie to spotkało pierwszy raz, bo jak napisałam, nie robię zakupów online (ja jestem w ogóle mało zakupowa, więć mało rokuję?!), jedyne gdzie, to książki, w publio właśnie.
Najgorsze, że nie ma się gdzie do visy NA PIŚMIE poskarżyć, bo nie ma takiego adresu – ani emila, ani pocztą. Można jedynie zadzwonić, przy czym oni sobie zachowują prawo do nagrywania rozmowy, a ja czym ich nagram? 🙄
No i nawet gdyby, to jest takie telefoniczne odbijanie piłki. Grzeczni „do zerzyganio”, jak powiedziałby krakowianin, odsyłano mnie wszędzie i na koniec nawet szydło z worka nie wyszło. Przeczekam, zanim poskarżę się do jakiegoś tam biura praw konsumenta czy coś podobnego, bo wiem, że gdzieś coś takiego istnieje.
Z kartą spróbuję za dwa-trzy dni, zobaczę, co jest grane.
Ja rozumiem, że bezpieczeństwo i tak dalej, no ale teraz wkraczamy w krainę absurdu. Bo ja nie mam komórki! Ale mam telefon stacjonarny, do cholery – może bardziej bezpieczny, niż komórka? Telefon, którego numer nie zmienił się od 36 lat? Pora umierać albo co, tylko nie wiem, co by to albo co miało być… Trwać?!
Znalazłam fajne video, zrobione we wrocławskim ZOO lata temu…
https://www.youtube.com/watch?v=cBpHMZOxodI
KOrfu prowincjonalnie: https://www.eryniawtrasie.eu/46136
Alicjo,
Niestety technologia nas dopada czy tego chcemy czy nie. W obu pracy życzyli sobie, byśmy zainstalowali aplikację do zatwierdzania haseł do laptopa służbowego na nasze prywatne komórki. Po krótkim buncie sporej części pracowników, i pytaniach jak to ma się do RODO, przywrócono możliwość weryfikacji SMS-em.
Jest kolejne ogloszenie “gleaners”
1. Bing type sweet cherries. Bring a ladder.
2. Cherries . Bring a ladder.
3. Montmorency pie cherries. No ladder needed.
4. Bing, Rainier and Royal Anne cherries. Owner has ladders.
5. Bing and Rainier cherries. Bring a ladder.
6. ” Blaze” and „Baby Boo” pumpkin starts in pots.
7. Goumi Berries. No ladder needed.
8. Pie Cherries. Bring ladder.
9. Pie cherries. Bring a 6 ladder.
Pie cherries to wiśnie.
Montmorency cherries to odmiana wiśni.
Goumi berries to male owoce podobne w smaku do wisni tylko troche słodsze.
@Danapola
8 LIPCA 2021
18:32
Mopus11- witaj i rozgość się przy naszym stole
Dziękuję, dlaczego nie, owszem.
Bardzo kulturalny blog, pozdrawiam wszystkich z Wrocka.
Mopus11-są wśród nas osoby, które darzą Wrocław ogromną sympatią i ja też się do nich zaliczam 🙂
Elapa-cieszę się bardzo, że krem z dodatkiem rabarbaru Wam smakował 🙂
Krystyno-masz rację, pomysł z galaretką porzeczkową jest najsmaczniejszy i w rezultacie trzy skromne słoiki galaretki już zrobione!
Na targu w Wyszkowie kupiłam dzisiaj jagody z przeznaczeniem na nalewkę. Póki co owoce zostały zasypane cukrem i czekają spokojnie na kolejny etap produkcji.
Alicjo, ten sam sposob zabezpieczania uzywa rzad kanadyjski/urzad podatkowy. Jak ktos nie chce, to moze ewentualnie kontaktowac sie przez telefon, spedzajac dlugie minuty przy muzak.
19c, pochmurno…
Posuwam się nieco, robiąc miejsce przy stole… 😉
Wbrew przyjętym zwyczajom kawkujemy z rana przed południem – przeczytaliśmy bowiem o dobroczynnym działaniu kawy na zdrowie, najlepiej 3-4 filiżanki dziennie. Tak radykalnie nie pójdziemy, ale postęp jest. Ja muszę kawę zabielić śmietanką i deczkiem cukru, inaczej mi nie przechodzi.
Trzymałam kciuki za Hurkacza do ostatka – nic to, będą jeszcze imprezy do wygrania!
Małgosiu,
w jaki sposób Ty płacisz na publio (czy gdzie tam) za książki? Tak prosto było, no i komu to przeszkadzało?! A ja postanowiłam przejść przez życie bez komórki i już 👿 Co chwila coś się zmienia, można cholery dostać – i co chwila nowe hasła do zapamiętania 🙄
Tymczasem pojawił się smaczny kąsek na publio, „Ucho igielne” Wiesława Myśliwskiego, tego jeszcze nie czytałam, a Myśliwski to mój ulubiony autor.
I jeszcze coś, co mnie denerwuje, to niemal zmuszanie do założenia konta na fejsbuku poprzez różne „zaloguj się/kontynuuj przez Facebook”, a ja uparciuch też chcę przejść przez życie suchą nogą bez „fejsa”. Wrrrrr!
Na razie udaję się Za Róg po odebranie wygranej (20$ !!!), którą oczywiście poświęcę na dalszy hazard, bo co mi zostało, za to się nawet nie upiję.
GosiaB,
masz rację! I żęby to była jakaś skoczna muzyka…Z urzędem podatkowym nie mam do czynienia, tylko podpisuję zeznania, resztą zajmuje się Jerzor. On zresztą częściej robi zakupy online, ciekawa jestem, jak będzie teraz, bo on też bezkomórkowiec 😉
No nic, lecę.
Alicjo, pisałam, że mam wirtualną kartę przedpłaconą. Zwykle trzymam na niej kilkadziesiąt złotych, żeby właśnie kupić książkę.
Już chciałam się zapytać gdzie leży ten Wrocek albo Wrocko, ale Danuśka wyjaśniła że chodzi o Wrocław.
Alicja,
ja też mam telefon stacjonarny, myślałam że będzie mi potrzebny do godzinnych rozmów z moimi krewnymi w Polsce i w dalszej Europie. Ale moi krewni i moje szkolne przyjaciółki nie mają już telefonów stacjonarnych, korzystają wyłącznie z komórkowych.
Przez stacjonarny rozmawiam już tylko z najstarszym kuzynem męża, który od 70 lat mieszka na Long Island. On nie ma komórki.
Piszesz, że chcesz przejść przez życie bez komórki. Pomysł dobry, ale obawiam się że w dzisiejszych pandemicznych czasach, bez smartphona nie wejdziesz nawet do samolotu.
Zrobiłam swoje 6km, nawet przyjemnie, chociaż duszno, ale z duchotą tutaj trzeba się polubić. Zakupiłam mojego ulubionego australijskiego shiraza – Yellow Tail.
Oraz zimnego Lecha dla uzupełnienia elektrolitów wypoconych podczas marszu.
Ja posiadam Asus android, takie zwierzę – i czytam w opisie, że to jest smartphone.
Oczywiście włączam go wtedy, kiedy potrzebuję. Nie nauczyłam się na nim pisać, ale widzę, jak młodym to szybko i sprawnie idzie!
Eva,
powiadasz, że ze stacjonarnego nie można dzwonić na komórkę? Ja mam inny myk – łączę się ze skype z mojego Asusa i ze skype’a łączę się ze wszystkimi zagranicznymi rozmówcami. Dlaczego przez Skype’a? Bo tanio! A nawet bardzo tanio. Praktycznie tylko po to mam tego Asusa.
Tutaj telefon stacjonarny dotychczas funkcjonował (i funkcjonuje nadal) jak miejsce zameldowania, prawie wszędzie chcąc coś załatwić urzędowo, trzeba podać numer telefonu. Może się to zmieni, nie wiem.
Tymczasem śledzę sytuację covidową, bo mam na myśli wrzesień… sytuacja jest dość dynamiczna i przepisy zmieniają się co rusz, na przykład wczoraj wyczytałam, żę przybywający do Polski mimo podwójnej szczepionki muszą odbywać kwarantannę. To komplikuje sprawę, zależy też, ile kwarantanna ma trwać. I rozumiem, że na koszt podróżnego… Nie ma co być wyrywnym i już bukować lot, bo tak naprawdę to nic nie wiadomo. Spokojnie pomyślimy o tym za około miesiąc. Na stronie rządowej pewnie są jakieś informacje i pewnie będą uaktualniane w miarę rozwoju sytuacji.
Na jeziorze coraz więcej jachtów i żaglówek, sezon w pełni – co mi przypomina niezapomniany rejs z Cichalem na wodach Atlantyku oraz z kpt.Markiem po wodach Ontario. Do Wrocławia mam sentyment szczególny i rozsławiam to miasto gdzie tylko mogę, po wszystkich kontynentach. Wrocław – miasto czterech kultur, miasto tysięcy gitarzystów i w ogóle piękne miasto. Wrocław!
https://photos.app.goo.gl/Gz1sauprmrqivwch6
https://www.wroclaw.pl/gitarowy-rekord-guinessa-wroclaw-2021-gwiazdy-rejestracja
Danuśka,
uwinęłaś się szybko z galaretką. Ona jest nie tylko smaczna, ale ma też bardzo ładny kolor.
Nalewki jagodowej nigdy jeszcze nie próbowałam. To eksperyment, czy już wcześniej ją robiłaś ? Z jagód planuję zrobić pierogi, ale w mojej miejscowości jeszcze nie ma ich w sprzedaży, a nie chce mi się specjalnie po nie jechać do Gdyni. Ale w lesie już rosną, bo sama je widziałam. Pojechaliśmy do lasu rozejrzeć się za kurkami. Trochę już jest, ale to dopiero początek, bo tu na północy długo panowała susza, podczas gdy w innych rejonach spadło sporo deszczu. Na spróbowanie wystarczy. Poza tym znalazłam trochę poziomek i jagód – do zjedzenia prosto z krzaczków. I zerwałam trochę kwiatów lipy . Komarów mimo wilgoci nie było zbyt wiele, więc spacer był całkiem przyjemny.
W Warszawie była znowu potężna burza , padało, a właściwie lało ponad dwie godziny.
Byłam ze znajomymi w ulubionej knajpce Olivie na menu kurkowym, na patelence kurki w towarzystwie pomidorków, parmezanu a wszystko w sosie z mascarpone.
Ach, te telefony … wszyscy moi znajomi, tutaj czy za granica, z ktorymi rozmawiam przez telefon nie maja juz telefonu stacjonarnego, podobnie jak u Evy. To niepotrzebny dodatkowy koszt, a w sprawach urzedowych podaje sie numer, niewazne czy stacjonarny czy komorki.
My trzymamy jeszcze ten stacjonarny ze wzgledu na wiekowych czlonkow rodziny (90+), ktorym latwiej rozmawiac z tradycyjnej sluchawki i unikamy tez tym sposobem kosztownych pomylek – np. rozmow z komorki z Polski na komorke tutaj (wydaje im sie ze rozmawiaja przez what’s up’a, i nie da sie wytlumaczyc ze jest inaczej).
Wilgoc u nas juz od paru tygodni, najpierw upaly plus wilgotne powietrze, teraz burze i deszcze przez ponad tydzien, marze o wywietrzeniu domu, a tu nic z tego. Komarow zatrzesienie.
Na obiad salatka z komosy ryzowej i grilowanych warzyw plus fety, nikomu sie nie chce gotowac.
Nie widzę powodu, żeby pozbywać się tego, co działa – telefonu stacjonarnego 😉
I kombinować w papierach czy powiadamiać znajomych itd o nowym numerze. Nie zepsute – nie naprawiać! Mam to wszystko w pakiecie tv-internet-telefon, niech sobie jest, za komórę też się płaci przecież.
Komosa ryżowa u mnie już się skończyła – mam jeszcze trochę brązowej. To jest dobra rzecz do zagęszczania zupy, co podłapałam w Peru. Taki delikatniejszy „krupnik” jarzynowy na przykład.
Gosia,
rzuć przepisem na sałatkę z komosy. Przy okazji przypomniałam sobie, że wyszedł mi kuskus i bulgur, a przecież z nich robiłam wielowarzywne sałatki na zimno!
W tym (i ubiegłym!) roku tak mało było spotkań towarzyskich, tak mało (wcale!) grillowania, typowego dla Kanadyjskiego lata, że zapomniało się o takich przyjemnościach.
http://aalicja.dyns.cx/news/Gotuj_sie/Przepisy/IMG_4878.JPG
A propos… no właśnie, jeśli komuś chce się kliknąć i przypomnieć stare dobre czasy, to strona ciągle istnieje – o ile Jerzor nie używa bezprzewodówy, ale aż tak często nie używa, żeby się nie dało podpiąć od czasu do czasu:
http://aalicja.dyns.cx/news/Gotuj_sie/
Nowicjuszom polecam zbiór pod tytułem „Pan Lulek”.
Alicja, to prosta salatka, potrzeba ugotowanej komosy (ja gotuje zawsze na zapas na dwa obiady/lunche), pokrojone warzywa typu papryka, cebula, cukinia obtaczam w oliwie, sol, pieprz, troche ziol i wrzucam na koszyk do grilowania, i na grill (trzeba podrzucac od czasu do czasu zeby sie rowno zrobily). Dodac warzywa do komosy, do tego pokruszona feta, skropic oliwa i sokiem z cytryny, ew. ocet winny bialy, mozna dodac tez cieciorke zeby bylo bardziej syte danie (ja daje z puszki). Zima warzywa robie w piekarniku; komose mozna zastapic kasza gryczana albo kuskusem (ja daje ten duzy tzw. israeli kuskus).
Kuskus i tabuleh (z bulgurem) sa swietne na upal. Nie przepadamy za slodkimi daniami, a w polskiej kuchni wiekszosc dan na upal to slodkie dania z owocami.
PS – zapomnialam o czosnku, koniecznie czosnek to tych warzyw na grillu
Moje prostsze – tylko kasza (kuskus, bulgur wystarczy wodą zalać i zostawić do wchłonięcia, ale może też być ugotowany ryż) oraz wszystkie warzywa pokrojone na żywo, bez grillowania. Cieciórkę też z puszki, albo fasolki wszelkiego rodzaju.
Do polania sosik z oliwy + deczko octu winnego lub ulubionego innego + ze 2-3 ząbki czosnku i dyżurne.
Twój przepis zanotowany, w końcu można upiec warzywka w piekarniku – mamy maszynę b-b-q, wielka, nie opłaca się używać dla nas dwojga. Feta w przepisie tym bardziej kusi. Feta u nas jest prawie zawsze w lodówce.
Widoki Korfu: https://www.eryniawtrasie.eu/46226
@eva47
9 LIPCA 2021
18:41
Już chciałam się zapytać gdzie leży ten Wrocek albo Wrocko, ale Danuśka wyjaśniła że chodzi o Wrocław.
cha, cha „Wrocko” znakomite.
16c, słoneczko wstało, niestety, nie dla nas te miliony, co to wczoraj zainwestowałam wygrane 20$. Przegrana do centa zainwestowana wygrana 🙁
Ewa,
osiołki i kotek – bezcenne! Podzięki dla W. za uwalenie się i pstrykanie wiadomego zachodu 😉 (warto było się uwalić!).
Alicjo,
Przekazane, aczkolwiek pstrykalismy oboje – ja bez uwalenia, bo przezornie zgarnęłam ze sobą swetr 😉
Toście się Ewo na zwiedzali, chyba drugi raz nie wybierzecie się na tę wyspę . A był chociaż jeden dzień słodkiego lenistwa?
Byłam drugim spacerze śladami Złego Tyrmanda , tym razem na Starym Mieście, gdzie było sporo restauracji, które pojawiają się w powieści. Niektóre przetrwały do dzisiaj.
Obiadowo, ryba po grecku.
Małgosiu,
Tak! Ostatni 🙂
Na koniec: https://www.eryniawtrasie.eu/46290
Małgosiu,
Korfu mamy dooglądane, za to niedopływane, wiec być może za kilka lat…
Małgosiu-ja z kolei spacerowałam śladami pisarzy i poetów, którzy mieszkali w tej części Warszawy: http://spacery.salonliteracki.pl/ev/spacer-literacki-srodmiescie-na-zachod-od-marszalkowskiej-10-lipca-2021/
Ciekawa formuła zwiedzania miasta, przewodniczka opowiadając w skrócie o życiu tych znanych postaci przypominała przy okazji fragmenty prozy lub napisane przez nich wiersze. W tej części Warszawy jest wiele pięknie odrestaurowanych kamienic, na które warto zwrócić baczną uwagę.
A gdyby ktoś z Was chciał posłuchać opowieści o warszawskich (i nie tylko warszawskich) kamienicach to można zajrzeć tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=SqLzDtUKz9o
Moim zdaniem to niezwykle ciekawy cykl.
Ewo-ach te widoki!
Widok opustoszałej Warszawy, po której można poruszać się spokojnie bez żadnych korków i gdzie nawet w centrum można bez problemu znaleźć miejsca do parkowania też bezcenny. Niech żyją wakacyjne weekendy w stolicy!
Co do restauracji to rzeczywiście nie wszystkie przetrwały pandemię, a te otwarte nie narzekają na brak klientów.
Wróć, to nie był ostatni wpis z Korfu.
Krystyno-nalewkę jagodową już robiliśmy, ostatnio dwa lata temu. Uważamy, że jest bardzo smaczna i stąd pomysł na kolejną, poza tym jagód w naszych nadbużańskich wielka obfitość. Zbierać niestety nie mam cierpliwości zatem kupuję na targu.
Ja chętna do zbierania jagód! Z darmo, dla samej przyjemności! podobnie z grzybami.
Że przytoczę klasyka:
„Cierpliwość mam taką i spokój wewnętrzny, że to mnie barany liczą, jak chcą zasnąć”
Zgadnie ktoś autora? 😉
Ewa,
Korfu nigdy za dużo, ani w ogóle zdjęć z Waszych wypraw. Pomyślałam sobie, że gdybyście się wybrali na ten kontynent – ciekawa jestem, jak wyglądałaby Wasza sprawozdawczość. To zupełnie inna skala. Zapraszam! (serio).
Moja historia dzisiejsza – jak zwykle idę sobie codzienną, słoneczko daje po patrzałkach, od czasu do czasu królik śmignie… i od lat taki obrazek:
https://photos.app.goo.gl/q1rm7oq54BXmsSxa6
Dostojna, rozłożysta, okazała, przepiękna dziewanna, ja ją nazywam „Dziewanna Matka”, bo w pobliżu rosną młode, takie do metra, a ta ma mniej więcej około 2m, serio. Już mnie coś tknęło, kiedy weszłam na terytorium dziewanny – mała dziewanna rosnąca tuż przy chodniku została tak jakby kopnięta i złamana, tuż przy ziemi. Idę dalej – i oto mam Dziewannę Matkę:
https://photos.app.goo.gl/q2pyYs9L8CtFWySs9
Ktoś, kto to zrobił, musiał naprawdę pastwić się nad rośliną, bo ta łodyga jest bardzo mocna. Kawałek dalej leżął rzucony w trawę oderwany kawałek łodygi.
Komu to przeszkadzało?!
Alicjo,
Życia by nie starczyło na opisy Kandy. Dziękuję 🙂
Konwicki i Gucio Holoubek,,,
https://www.youtube.com/watch?v=gUIYvmhk-kM
Prawie się popłakałam, oglądając Gucia i Tadźka! A nawet – Tadźki 🙂
Ewo,
chodzi mi o to, że na pewno zmieniłby się Wasz obiektyw – ja na przykład uważąm, że skala przerasta w sensie – w Europie za każdym rogiem, krokiem niemal masz coś innego. A tutaj weźmy „dla naprzykładu” prerie – jedziesz 2 tysiące kilometrów i masz ciągle to samo. Preria, preria, jakaś miejscowość/stacja benzynowa i dalej preria, preria, preria… Potem Góry Skaliste, niby na wyciągnięcie ręki, ale jednak dość odległe od TransCanada Highway. I jest tego od zarąbania, bo następne 2 tysiące km z ogonkiem. Wracając do Kingston – jak wybierasz się na zachód, do tego Vancouver, to zanim sięgniesz prerii w Manitobie, jedziesz przez kraj ponad 30 tysięcy jezior i skałek. Toczka w toczkę podobne 😉
Po prostu ta skala powala! Ale zaproszenie ponawiam. Tu nie bardzo da się robić takie mikro-obrazki, jak w miastach Europy, ale kiedyś spróbowałam:
https://photos.app.goo.gl/QWqhcsZmCtFG2Wsy6
Dobrej podróży, Richard Branson!
I miękkiego lądowania! Nie znoszę latania, chociaż „nie chcem, ale muszem” latam, podziwiam i zazdroszczę takim ludziom jak nasz kanadyjski Chris Hatfield, który będąc na pokładzie stacji orbitalnej przez bodaj pół roku, prowadził bezpośrednie relacje do kanadyjskiej sieci tv CBC. Śledziłam to religijnie, to było coś wspaniałego. Czekali na to uczniowie szkół, wydarzenie dnia, kiedy Chris łączył się z ziemią i nadawał… Pewnie to jest na youtube, ale wtedy, oglądając to na żywo – to było COŚ!
https://www.youtube.com/watch?v=KaOC9danxNo
Za chwilę (10 dni) po Bransonie poleci Bezos – pogoda dla bogaczy, powie ktoś, ale jeśli nie oni, to kto? Mają pieniądze, niech fundują sobie takie wyprawy. Nam coś z tego na pewno skapnie w imię nauki.
Jak umyć zęby w nieważkości? To jeden z filmików Chrisa, odpowiedź na pytania 🙂
Swoją drogą, on miał wyjątkowy dar komunikacji i dlatego wszyscy kto mógł, oglądali te jego relacje z pokładu. Owszem, skończył Royal Military College w Kingston – prestiżowa uczelnia 😉
https://www.youtube.com/watch?v=3bCoGC532p8
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kr%C3%B3lewskie_Kolegium_Wojskowe_Kanady
Alicjo,
Na Ukrainie przyjęliśmy skalę: 1000 km – daleko, 999 km – prawie w domu. Cóż, w Kanadzie musielibyśmy zmienić proporcje i chyba przerzucić się na samoloty. Dziękujemy za zaproszenie, w lepszych popandemicznych czasach odezwiemy się 🙂
Ewa,
żadne samoloty. To trzeba przejechać, żeby pojąć, o co tu chodzi. Mieliśmy gości z Polski, którzy przylecieli, daliśmy im samochód i sobie pojeździli, całkiem nawet sporo. Bez przemierzenia tych odległości to się Kanady/USA nie poczuje. My przejechaliśmy od Halifaxu po Vancouver dwa razy trasę, a w międzyczasie też wiele innych (Alaska i Northwest Teritories, oraz Prince Edwards Island nieprzejechane, i tak chyba zostanie).
Wspaniały kontynent, ale tylko poznawany „na piechotę samochodem” ujawni swoje piękno. Tymczasem oczekuję na start kosmicznego samolotu Richarda Bransona….
p.s. Zaproszenie aktualne i uaktualniane – proponuję letnie miesiące od czerwca do września. przełom października (wtedy są u nas najpiękniejsze kolory jesieni!).
Nie pozostaje mi nic innego jak zacząć odkładać na kolejną podróż. Żebyśmy jeszcze tylko dostali ze trzy tygodnie urlopu na raz…
Cztery tygodnie będzie w sam raz. Już wymyśliłam trasę 😉
Wszystko co dobre, szybko się kończy: https://www.eryniawtrasie.eu/46303
Alicjo! 🙂
Ha, nawet i cztery tygodnie nie wystarczy …
Tylko samochodem! Chociaz … Przejazd samochodem przez prerie to ciekawe doswiadczenie ale chyba strata czasu – ta plaska, pusta, niekonczaca sie przestrzen jest fascynujaca przez pol dnia, ale po dwoch dniach mozna miec dosc nie widzac nic na horyzoncie. Chyba lepiej „przeskoczyc ” samolotem jak jest malo urlopu.
Na wschodnim wybrzezu koniecznie trzeba zobaczyc takie widoki https://www.newfoundlandlabrador.com/things-to-do/iceberg-viewing
a na polnocy koniecznie aureola borealis. Eh, strony by mozna zapisac na temat tego co warto zobaczyc …
Wystarczy – robiliśmy większe trasy w krótszym czasie niż 4 tygodnie, ostatni raz 4 lata temu Kingston – Los Angeles – Portland (Oregon) – Kingston. Myślę, że prerie to nie jest strata czasu, wtedy ten czas dopiero się czuje 😉
Przynajmniej raz warto to zrobić.
A propos zorzy polarnej, widziałam ją w Kingston parę razy, ale rzadko kiedy tak daleko na południe sięga. Najpiękniejszą widziałam w Calgary, dawno temu, kiedy byliśmy w drodze w naszą pierwszą wyprawę dookoła Ameryki, 17 000km z małym groszem. Tę właśnie trasę z małymi modyfikacjami powtórzyliśmy 4 lata temu, z tym, że już nie jechaliśmy do Vancouver, a z Portland od razu przez góry i prerie…
Branson z towarzystwem już na Ziemi, podobno ponad 700 osób już wykupiło bilety w Virgin na podobne przejażdżki, czyli zwróciło się, co włożył, a spodziewam się, że po dzisiejszym locie kolejka po bilety znacznie się wydłużyła. Ja w tej kolejce nie stoję – za mało kasy 🙁
Dziewczyny,
nie kuście, tu parę lat byłoby mało. Na mojej prywatnej liście mam Montreal i Quebec, ze względu na francuski język.
A to trzeba jeszcze trochę na północ, Quebec City koniecznie, a potem przeskok na prawy brzeg St.Lawrence River do Riviere du Loup, skąd rozciąga się wspaniały widok na ujście rzeki do Atlantyku. Chociaż… to można pominąć, bo z murów Cytadeli też są przepiękne widoki, natomiast należy z Quebec City jeszcze wyżej i objechać Lake St.Jean. Wracając, należy się kierować na Trois Rivieres i po drodze w lasach przystawać i najadać się jagód do syta, pod warunkiem, że się jest na przełomie lipca/sierpnia.
Dla przypomnienia – Kanada jest krajem dwujęzycznym i każdy, kto chodzi do szkoły przerabia dwa języki, dlatego nie ma trudności porozumieć się przynajmniej w stopniu podstawowym w języku francuskim. Moja ulubiona Szwagierka, Teresa Pomorska jak się wypuściła ze Szwagrem w Kanadę, tak nie znając żadnego języka dała sobie radę i nawet wprosiła się do szpitala w Montrealu, gdzie urządzono jej „wycieczkę” po stacji dializ (Teresa jest specjalistką od tego…). Jak to zrobiła? Mówiła głośno po polsku i.. pielęgniarka Polka (chyba Basia) ją usłyszała i zaprosiła na wycieczkę 😉
Tak że możliwości są rozmaite, trzeba tylko zebrać w troki i… w drogę!
Ja już na pewno (chyba?) się nie wybiorę w daleką trasę jak 4 lata temu – plecy nie wytrzymują 1000km (na przykład przez znienawidzoną Nebraskę 👿 ) dziennie.
I jeszcze coś – planując wyprawę do Kanady należy wyrobić sobie wizę do USA.
Grzechem byłoby nie pojechać do Nowego Jorku, który ode mnie jest tylko o 6 godzin jazdy. Na naszą skalę to prawie za rogiem!
Mało tego – właśnie odkryłam zbiór zdjęć z tego szpitala w Montrealu, zapomniałam, że ona porobiła sporo zdjęć i pozwolono jej na to, a wszyscy pacjenci podpięci do wiadomej maszynerii uśmiechali się do obiektywu 🙂
Tylko jedno zdjęcie pokażę, z Tereską:
https://photos.app.goo.gl/9wUWD7jLThqmpbRb8
Alicjo,
Cytując W. „z dziką rozkoszą skorzystamy z oferty”. Tylko trzymaj kciuki, żeby mój pracodawca zgodził się na miesiąc urlopu hurtem. U mnie sukcesem jest 2,5 tygodnia.
Co do długich tras, machęliśmy parę lat temu ok. 10 tys. kilometrów do Armenii i z powrotem, z przystankami w Gruzji i w Turcji.
No to macie praktykę! Mnie się marzy przejazd pociągiem z Toronto do Vancouver. Jest to kosztowna sprawa – kiedyś można było wyruszyć z Halifaxu, ale teraz sprawy kolejowe się posypały i można, owszem, ale zmieniając pociągi. Na pewno najbardziej kusząca trasa to odcinek Calgary – Vancouver. Przejazd przez Góry Skaliste to wspaniała sprawa. Wspomniała GosiaB o Nowej Funlandii – tam trzeba promem (albo samolotem), i wtedy „must be and see” jest wycieczka łodzią, żeby podpatrzeć wieloryby. Tyle do zobaczenia, i tak mało czasu 🙁
Ale próbować trzeba!
Trzymam kciuki za urlop, a nóż z widelcem…:)
Na obiad były żeberka wieprzowe w sosie ostrym z No Frills, czyli zrobione i zamrożone, tylko na 20 minut do piekarnika (można też rzucić na b-b-Q) i gotowe!
GosiaB, jak nie znasz tych żeberek, to polecam!
W zastępstwie Irka podaję stosowną kawę:
https://tiny.pl/9qvrg
oraz uprzejmie proszę o dopisanie mnie do tej kanadyjskiej wyprawy 🙂
Emeryci nie mają problemu z urlopem, mogą mieć jedynie problem z odpowiednio grubym portfelem 😉
Podczas swoich opowieści z Korfu Ewa pisała o kumkwatach, to bardzo zdrowe owoce i na dodatek, jak piszą poniżej, jedyne cytrusy jadane ze skórką:
https://tiny.pl/9qvr4
Ewo-czy wszystkie Wasze zakupy zmieściły się do walizek 🙂
Kolejny upalny dzień przed nami. Zrobiłam mały, poranny wypad rowerem, ale niestety nie da się jechać stale w cieniu, a to byłoby najlepsze rozwiązanie.
Danuśko,
Tak, zmieściliśmy się. Specjalnie wzięłąm największą walizę, przewidując zakupy.
Kumkwat z Korfu je się dopiero po przetworzeniu. Jest zbyt cierpki.
Alicjo,
Proponuję wrócić do tematu urlopu w Kanadzie na poczatku przyszłego roku. Może sytuacja pandemiczna bardziej się ustabilizuje.
Podróże samolotem skutecznie odzwyczajają od dużych waliz, bo nawet jak w jedną stronę jest lekka to z powrotem ….
Ja też chętnie dopisałabym się do tej kanadyjskiej wyprawy, a jeszcze w takim Towarzystwie …
Wieczorna burza poczyniła podobno sporo szkód. Dawno nie widziałam takiego nieba całego rozjaśnionego piorunami. Towarzyszył temu stały pomruk.
19c, popaduje…
Proponuję założyć stosowny komitet wyprawowy, ot co! Jeszcze nie świta, a ja nie śpię – czyżby Łysy? Ale powinien być na nowiu, nie w pełni…
Od lat podróżuję z walizeczką podręczną – ani się nie nadźwigam, ani nie muszę zdawać/odbierać bagażu. A w razie pilnej potrzeby można potrzebę zakupić 😉
Albo się obejść.
Sytuacja pandemiczna wydaje się być permanentna. Tymczasem ja po cichu myślę o wrześniu. Po wielkiemu cichu. Może uda mi się dospać?
Oczywiscie mialo byc „aurora borealis’, nie wiem skad mi sie wziela ta aureola , hahaha. Tak to jest jak sie nie czyta co sie napisalo i wysyla w pospiechu.
zeberka Alicji zanotowane, bo mam w domu amatorow.
U mnie znow wilgoc w powietrzu (choc chlodniej), ale marzy mi sie swieze powietrze o poranku.
Z tym podrozowaniem to jest tak, ze planowanie wyprawy jest rownie przyjemne co sama wyprawa – ja przynajmniej bardzo to lubie.
Dla tych ktorzy sa zainteresowani krzakiem świdośliwa informuje za owoce juz sa dojrzale i gotowe do zrywania i konsumpcji. Tak jest na dole, czyli poziom wody. Natomiast w gorach na wysokosci 2K metry świdośliwa pięknie kwitnie. Mam nadzieje ze uda sie wam posadzic ten piekny krzak.
Wczoraj pomyslalam o innym krzewie ktory rosnie u nas “na dole” i w gorach do wysokosci do 2K. Krzak nazywa sie Ocean Spray.
Inna roslina, niezwykle piekna moim zdaniem, to “bear grass”. Bear grass lubi rosnac wysoko w gorach 2-3K ale mozna przy znajomosci wymagan, wychodowac na niższej wysokosci.
Przypuszczam ze w kazdym kraju sa przepisy dotyczace sadzenia “non-native plants” ale te decyzje zostawiam zainteresowanym.
Ocean spray
http://nativeplantspnw.com/wp-content/uploads/2016/03/Holodiscus-discolor-shrub.jpg
Bear grass
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/7/79/Xerophyllum_tenax_-_Glacier_National_Park.jpg
Byli, widzieli, na szczęście niedźwiedzia nie spotkali:
https://photos.app.goo.gl/93ykGjth72UwEoTM6
Alicja,
Niektorzy czasami pytaja czy na szlaku widzielismy “a bear” ! lub “a cougar” !
Poprawna odpowiedz jest “nie”. Natomiast niedzwiedz lub “cougar” na pewno widzial nas.
Co nie jest zupelnie zgodne z prawda. Widzielismy kazde z tych zwierzat na szlaku. Przy odpowiednim zachowaniu, nie ma zagrozenia. O wyjatkach jest na pierwszych stronach gazet. Zwykle z winy czlowieka.
Według porad znawców, w lesie powinno się zachować „umiarkowany poziom hałasu” – bo zwierzęta raczej unikają ludzi i wolą się oddalić. Nie chcemy być przez zwierzę zaskoczeni. Maciek raz spotkał misia – jechał ścieżką przez las, sam. Obaj byli tak zaskoczeni, że misio pognał w swoją stronę, a Maciek w swoją, przy czym utrzymuje, że pobił rekord świata w sprincie 😉
Dobrych parę lat temu w Kalifornii została w jakimś parku (Yosemite?) zaatakowana kobieta (i o tym niestety, było w gazetach), bo zaczaiła się na nią puma czy coś w tym rodzaju. To się naprawdę rzadko zdarza, ale się zdarza.
A u mnie dwa pasibrzuchy, i coraz więcej ich w okolicy….Nie mam nic przeciwko temu, niech koszą koniczynę 🙂
https://photos.app.goo.gl/8EaBNS54vnxJsRNh8
Orca,
holodiscus discolor , czyli pełnokrężnik wielobarwny jest dostępny także w Polsce. Można kupić internetowo sadzonki, ale nigdy nie widziałam go w żadnym ogródku, a w naturze też chyba u nas nie występuje https://www.ogrodkroton.pl/towar.5482.pelnokreznik.wielobarwny.-.holodiscus.discolor.html
Piękne są te trawy niedźwiedzie. U mnie zakwita już hortensja, rudbekie i wysokie słoneczniczki/ tak je nazywam, bo nazwy nie znam, a małe żółte kwiaty są podobne do słoneczników/.
U nas też rosną wysokie „słoneczniczki” i myślę, że to jest to:
https://www.miod-malina.pl/topinambur-czyli-slonecznik-bulwiasty-coraz-bardziej-doceniany.html
Ale przy okazji zrobię zdjęcia dla porównania. Krzak jest rozgałęziony i dość wysoki, 1.5 – 2 m.
Tu lepiej widać:
https://www.google.com/search?q=topinambur+%2B+kwiaty&client=firefox-b-d&sxsrf=ALeKk01vAe9ffCxQ1lExh2xWW376kYVo1g:1626115512228&tbm=isch&source=iu&ictx=1&fir=T81R0s5EzFkdAM%252Ca8HpQqQnxtXhcM%252C_&vet=1&usg=AI4_-kSN_HkgjSJt3glQ-796SPMxxO0n8Q&sa=X&ved=2ahUKEwiA1uCrmN7xAhUNHM0KHcMSBgIQ9QF6BAgREAE&biw=1293&bih=554#imgrc=T81R0s5EzFkdAM
Poszukałam i jest to jednak słoneczniczek dziesięciokwiatowy: https://www.sadowniczy.pl/product-pol-144506-Sloneczniczek-Dziesieciokwiatowy-Double-Whammy-P9.html
Skąd taka nazwa, nie wiem. Są też inne odmiany słoneczniczków np. szorstkolistny.
Rzeczywiście, jest dość podobny do topinamburu, ale ma pełniejsze kwiaty. Kiedyś, gdy nie wiedziałam o bulwach topinamburu, potraktowałam kwiaty tej rośliny jako cięte do bukietu. Niestety, od razu więdły.
Stąd nazwa – double whammy (podwójny cios, podwójne…cokolwiek, trudno wytłumaczyć). Podwójnie naładowany płatkami 🙂
Krystyna,
Ciesze sie ze pełnokrężnik wielobarwny jest dostepny w Polsce. Dobrze ze nie jest zabroniony. Przeczytalam opis i rzeczywiscie kwiaty maja bardzo przyjemny zapach. Ja bym ten zapach porownala do zapachu miodu. Bardzo lubie te krzewy. Tak jak świdośliwa , pełnokrężnik rośnie u nas na dzikich terenach.
Sloneczniki lubie w kazdej wersji 🙂
Zrobiłam swoje 2,5km, mieliśmy zrobić „dwa kółka”, ale upał i duchota, może jeszcze wieczorem. Okoliczne króliki się pochowały, tylko nasze się pasą. Lipy przekwitają, ale za to piwonie rozsiewają wonie oraz bliżej nieznane mi ogródkowe krzewy. Taki krzew zwrócił moją uwagę w sąsiedzkim ogrodzie, to jest tylko gałązka, a krzew jest spory. Nie znam nazwy. Nadzwyczajnie nie pachnie, raczej nieciekawie, ale jest ładny.
https://photos.app.goo.gl/A5veVu4LJJAWj85K9
Pełnokrężnik jest rośliną wybitnie miododajną, nic dziwnego, że tak pachnie. A propos przepisów antyherbicydowych, wreszcie te koniczyny, wreszcie króliki mają pyszną strawę, a pszczoły i inne owady mają nektaru do wypęku!
A propos królików, rozpleniły się, bo tak jakby zniknęły ich naturalni wrogowie, lisy i sokoły. Sokoły co prawda mają gdzieś swoje gniazdo, bo je słyszę, ale już nie mieszkają na mojej sośnie. A lisa widziałam w ub. roku tylko raz.
W Aussielandzie był z królikami problem dawno temu, ciekawa jestem, jak tam poradzono sobie z plagą.
Poradzono sobie, ale niezbyt humanitarnie. No cóż…
Chyba nie tak do końca – Alicjo – poradzono sobie. W niedalekim parku (295 hektarów) króliki „grasują” równo. Rokrocznie odbywa się akcja zmniejszenia populacji, o czym informują odpowiednie tablice.
Niezbyt humanitarnie? Nie wiem jak można sobie poradzić z problemem nadmiernego rozrostu zwierząt w sposób „humanitarny” i co to tak naprawdę oznacza.
Jako córka weterynarza chyba wiesz, że i w Polsce w podobny sposób kontrolowano populację np lisów – tzw szczepionki zrzucane z awionetek. I pewnie nadal jest to stosowane.
Niezbyt humanitarnie – mam na myśli zarażanie wirusami na przykład, bo i takie pomysły były. Obejrzałam sobie program o tym dzisiaj. I jak to z tuzina zwierzaczków w szybkim tempie zrobiły się tysiące, miliony a potem miliardy. Bez naturalnych wrogów i przy sprzyjających warunkach klimatycznych – żyć i się rozmnażać 😉 U nas to raczej nie ma szans, bo jednak są lisy, kojoty i inne zwierzaki, które polują na króliki. Tylko naturalnych pastwisk przybyło 😉
Przeczytałam też taką ciekawostkę, że pomidory w Aussielandzie zapyla się, można powiedzieć, ręcznie (sztucznie), bo brak tam jest trzmieli, a podobno trzmiele zapylają pomidory. Czyżby były aż takie wybiórcze, te pomidory???
No a nauczeni królikami Aussies nie sprowadzają już niczego, nawet trzmieli 🙄
Ale w końcu w szklarniach też się tak zapyla – nie ma wiatrów ani żadnych takich, trzeba rośliną potrząsnąć.
Jednym z największych problemów ze zwierzętami wprowadzanymi do innego kraju jest brak kontroli biologicznych, aby utrzymać ich populację na niskim poziomie, toteż ich ekspansja wymykaja się spod kontroli .
Króliki należą do najpoważniejszych szkodników Australii od czasu gdy zostały wypuszczone w pobliżu miasta Geelong w stanie Victoria w roku 1860.
Metody zmniejszenia populacjii królików:
1 – Najlepszym sposobem na dłuższą metę jest niszczenie ich labiryntów i kryjówek. Oznacza to, że nie mogą przetrwać upalnego lata i nie mogą skutecznie odchować młodych.
2 – Odymianie statyczne i ciśnieniowe:
• Do fumigacji statycznej stosuje się tabletki, które po zawilgoceniu wytwarzają gaz fosfinowy. W każdym otworze umieszcza się jedną lub dwie tabletki, a następnie wejście nory wypełniane jest ziemią.
• W przypadku fumigacji ciśnieniowej wszystkie otwory w labiryncie poza jednym są zatykane, a gaz do fumigacji jest do niego wprowadzany.
Fumiganty stosuje się ostrożnie, gdyż chemikalia są trujące również dla ludzi.
3 – Trucizna
• Najczęściej stosowaną trucizną do zwalczania królików jest monofluorooctan sodu, znany jako 1080. Może być używany jedynie pod nadzorem wykwalifikowanego operatora, przy czym w każdym stanie w Australii obowiązują różne przepisy regulujące jego stosowanie.
4 – Ogrodzenia
• Zapobiegają przemieszczaniu się królików. Ogrodzenia z siatki są skuteczne przy dobrej konserwacji ogrodzenia, ale są bardzo drogie. Bywają budowane do zapobiegania ponownej inwazji na obszarach o wysokiej wartości takich jak uprawy ogrodnicze, obszary odnowione lub rezerwaty dzikiej przyrody.
5 – Strzelanie lub łapanie w pułapki
• Strzelanie nie należy do skutecznej metody kontroli. Tylko jedna trzecia populacji królików jest usuwana, a króliki rozmnażają się szybko.
• Pułapki są nieskuteczne. Poza tym te ze stalowymi szczękami są zakazane w większości stanów, ponieważ są nieludzkie i wyłapują także zwierzęta inne niż króliki.
6 – Kontrole biologiczne lub drapieżniki.
• W swoim naturalnym środowisku, w Europie króliki mają wrogów naturalnych. Atakowane są przez szkodniki, choroby i drapieżniki.
• Metodą biologiczną stosowaną u królików australijskich jest niewątpliwie wprowadzenie dwóch ważnych chorób (wirusów): myksomatoza we wczesnych latach pięćdziesiątych i krwotoczna choroba królików (RHD), wcześniej znaną jako choroba królika calici-virus (RCD) w 1996 roku.
Każdą z tych metod trzeba wielokrotnie powtarzać. Nie na darmo powiedzenie mówi: „rozmnażają się jak króliki”. Samica w ciągu roku potrafi mieć do 60 sztuk młodych pochodzących z 3-5 miotów, a króliki uzyskują dojrzałość płciową w wieku 5-8 miesięcy. Łatwo policzyć, jeśli stosunek płci w miocie wynosi 1:1, ile następne pokolenie spłodzi króliczków.
O pomidorach, czy raczej ich ręcznym zapylaniu niewiele wiem. W naszym ogródku zapylanie pomidorów odbywało się naturalnie.
Miałam iść na spacer z kijkami, ale deszcz nas przegonił. Jest tak gorąco i duszna , że żaden płaszcz przeciwdeszczowy nie wchodzi w rachubę, a z parasolem się nie da iść.
Na obiad pieczona polędwiczka wieprzowa, muszę do niej wymyślić jakieś dodatki.
Nim nastała największa duchota udało mi się nazbierać kolejną partię czerwonych porzeczek. Okazało się, że Latorośl bardzo chętnie przyjmie w darze dowolną ilość porzeczkowej produkcji 🙂
Uruchomiłam też kolejną linię produkcyjną pesto, jako że przy obecnej tropikalnej pogodzie bazylia rośnie, jak szalona! Nic tylko zbierać i przetwarzać.
W tak zwanym międzyczasie zrobiłam trochę zdjęć motylom i do albumu dorzuciłam ptaki duże i małe, sportretowane wcześniej:
https://photos.app.goo.gl/grhKW9Sj2uJu2bdf9
Bardzo sympatyczny album, ciekawie podpatrzone.
Kolorowe ptaszki, kolorowe motyle i kolorowe kwiaty – urocze Danuśko.
Ostatnio była mowa o kumquat’ach (temat związany a greckimi wędrówkami ewy).
Przez jakiś czas dostępna była w sklepach marmolada z tego owocu (produkcji francuskiej). Spróbowaliśmy, zasmakowało, kupowaliśmy aż nagle zniknęła ze sklepowych półek.
Chyba dwa-trzy lata temu Wombat zrobił mi niespodziankę przynosząc ponad pół tzw reklamówki owoców zebranych prosto z drzewa. I poprosił o marmoladę.
Zrobić – zrobiłam lecz com się napracowała…
Owoce małe, konieczne jest usunięcie pestek jakich jest całkiem sporo, ale rezultat końcowy rewelacyjny. Śmiem twierdzić, że lepszy niż wspomniana wyżej kupna marmolada,
No to od dwóch lat mamy w ogródku drzewko kumqwat’u. Na razie zbiory niewielkie, ot do pojedzenia, posmakowania. Nie chcę nawet myśleć o tym jak postanowi szaleńczo owocować. I kto będzie zajmował się produkcją rzeczonej marmolady!
Zaponiałam dodać, że trzeba usunąć białe części ze środka. Uff, co za robótka
Danuśka,
bardzo ładne zdjęcia. Pokazują, zwłaszcza to ostatnie , co potrzebne jest motylom i innym owadom .Floksy, kocimiętka, jeżówki, rudbekie są mało kłopotliwe w uprawie, a cieszą oko i zapewniają obecność motyli.
Dziś sprawy skierowały mnie do Gdyni. Przy okazji kupiłam na hali m.in. jagody na jutrzejsze pierogi. Duży słoik za 12 zł. To nie jest cena wygórowana, a kilka dni temu przypominałam sobie w lesie, jak wygląda zbieranie jagód. Często ludzi dziwi cena jagód, bo przecież runo leśne jest darmowe i w ogóle to sama przyjemność, ale zebranie 1 litra jagód to nie jest łatwa sprawa. Dlatego nigdy nie krzywię się na jagodowe ceny, najwyżej kupię tylko trochę.
Odwiedziłam też gdyńską restaurację ” Serio” i skusiłam się na lekkie letnie danie, czyli szaszłyk z grillowanych krewetek na sałatce m.in. z rukoli. Do tego grzanki i sosy. Danie łatwe do powtórzenia w domu.
Aha, na hali dostrzegłam zielone orzechy włoskie idealne na zdrowotną nalewkę orzechową. Ale ja mam jeszcze własną sprzed kilku lat, bo na szczęście domowników nie trapią dolegliwości żołądkowe. Ale gdyby ktoś chciał ją zrobić, to najwyższy czas.
Dziewczyny-dziękuję za miłe słowa na temat zdjęć.
Krystyno-u nas jakoś tak dziwnie się składa, że nalewki robione dla przyjemności znikają dosyć szybko, a te ziołowe, które mają leczyć różne dolegliwości trwają prawie nienaruszone w swoich butelkach. To chyba dobry znak 😉
25c, sauna
Zgadzam się – 12zł za duży słoik jagód to niewielka cena. Zależy też, czy jagody leśne, czy z farmy, bo za jagodami leśnymi trzeba się nachodzić (za malinami też!), a dodatkowo człowiek naraża się na kleszcze i tym podobne przyjemności. Ja akurat lubię zbierać, ale za pół- darmo bym nikomu nie sprzedawała.
Za mną 5.8km i 380 kalorii spalonych, za Jerzorem 13km rowerowania i 1300kalorii, no ale on wyścigował i stosowne podjazdy pokonywał (chociaż to nie są góry – ale wystarczy stumetrowy dosyć stromy podjazdek…).
W nagrodę zimna Łomża na pół. I niech kto powie, że nie mam ugruntowanych cnót niewieścich – chłop na rower, a ja mu piwo przynoszę w pocie i trudzie 😯
Z motyli u nas cytrynki oraz monarch orange, a tych pięknych z „oczkami” nie widuję u nas. Czasem jakaś ważka nieważka się zdarzy…
https://photos.app.goo.gl/LY6EzrjXr98NLuj3A
Kolejny glean:
1. Cherries. Bring a 10′ ladder. Cherries are very ripe and need to be picked in the next day or two.
2. Pie cherries. Bring a 10′ ladder.
3. Golden raspberries.
4. Black mulberries . No ladder needed.
5. Stella sweet cherries. Homeowner has tall ladders.
6.Cherries. Owner has ladders
7. Cherries.
8. Bing, rainier and Royal Anne cherries. Owner has ladders.
Przepis na
Mulberry Sorbet
Ingredients:
1 cup sugar
1 cup water
5 cups mulberries, cherries or blackberries
Directions:
Bring the sugar and water to a boil over medium heat. Let it simmer gently for 3-4 minutes. Turn off the heat and let it cool a bit.
Meanwhile, put the berries in a blender. Pour the syrup over them while it is warm but not hot. Blend into a puree.
Push the berries through a fine-meshed sieve set over a bowl using a rubber spatula or wooden spoon; this removes a lot of the seeds and stems.
Chill the mixture in the fridge for an hour or so.
Pour into your ice cream maker and follow its directions
Pyszny musi być ten sorbet, wymaga jednak maszynki do lodów. A poniżej propozycja sorbetu ogórkowego, sposób wykonania można też wykorzystać do tego jagodowego i innych, oczywiście 🙂
https://ervegan.com/2015/07/mietowy-sorbet-z-ogorka/
34 C w cieniu…
… Danusiu, bardzo piękny album przyrodniczych spostrzeżeń!
Erynio, świetna Grecja Waszym okiem!
Danuska i wszyscy świetujacy.
Spacer ulicami Paryża przy muzyce.
https://youtu.be/KAw7kaJWsR0
Alinie, Eli, Sławkowi wszystkiego najlepszego z okazji Święta 14- Lipca!
Przeczytałam artykuł i przypomniał mi się nasz ulubiony Wieśniak z Burgenlandii, ś.p. Pan Lulek:
https://podroze.onet.pl/ciekawe/burgenland-austriacki-smak-panonii/qntf88p
Dziekuje za zyczenia, ale co to za Swieto. Brak sztucznych ogni, tradycyjnego balu strazakow tez niet. Jedynie defilada na Polach Elizejskich ostala. Bernard jak co roku od godz 10 rano ogladal przemarsz wojsk. Paryzanie beda mieli koncert na Polach Marsowych i sztuczne ognie.
Danuska, jak zwykle bardzo ladne zdjecia. Male pytanie, czy Ambasada Francuska zaprasza na drinka mieszkajacych w Warszawie Francuzow ? Jak bylismy w Ammanie to bylam chyba cztery razy 14 lipca w ogrodach ambasady na kieliszku szampana.
https://www.youtube.com/watch?v=7MQ-SC9bmp4
Frakcji francuskiej – najlepszego!
p.s. Jeden z najlepszych hymnów moim zdaniem – zwłaszcza biorąc pod uwagę słowa.
Liberté, Égalité, Fraternité 🙂
To hasła rewolucji francuskiej – wiecznie żywe i o które nadal trzeba walczyć.
Lato wrocilo ! Wrocilam z targu obladowana owocami i jarzynami. Turysci juz sa, ciezko o miejsce na parkingu i trudno znalezc wolne miejsce na tarasie aby cos wypic.
Za pol godz. jade na dworzec po Dziecko.
No proszę, w Europie letnie eksodusy turystów, a nas znowu „przymknięto”.
Ponieważ osób zakażonych wirusem przybywa w Melbourne i Victorii, władze ogłosiły pięciodniową blokadę stanu by zapanować nad szczepem Delta.
Opuścić dom można jedynie w przypadku:
• zakupu żywności i koniecznych artykułów w promieniu 5 km (jedna osoba na gospodarstwo domowe, raz dziennie, w potrzeby może towarzyszyć osoba wspierająca)
• ćwiczenia (do dwóch godzin, z inną osobą lub współmieszkańcami domu)
• opieka, pomoc niesprawnym i powody medyczne
• autoryzowana praca
• szczepienie
Odmianę Delta przywlekleczono głównie z Sydney, które jest tzw strefą czerwoną czyli zamkniętą.
przywlekleczono??? przywleczono!
Echidno, nas za sprawa Delty i wojazy pewnie przymkna pod koniec sierpnia lub we wrzesniu.
Na kolacje borek a pozniej jedziemy na drinka nad wode.
Raz jeszcze dziękuję bardzo za komplementy dotyczące ptasio-motylej sesji zdjęciowej.
Orco-spacer po Paryżu zawsze miły, a paryski film Woody Allena bardzo lubię 🙂
Elapa-tak, francuska ambasada w Warszawie zaprasza Francuzów mieszkających w Warszawie na przyjęcia z okazji 14 lipca. W czasach, kiedy Alain był aktywny zawodowo otrzymywał zaproszenia i muszę powiedzieć, że nawet miło wspominam jeden z wieczorów zorganizowanych w ogrodzie Pałacu Zamoyskich. To jedno z najpiękniejszych miejsc w Warszawie na takie plenerowe imprezy:
https://endorfinafoksal.pl/wp-content/uploads/2018/09/witamy-3.jpg
Teraz Alain już zaproszeń nie otrzymuje i światowego życia nie prowadzimy 😉
Dzisiaj spędziliśmy cały boży dzień bez prądu. Po ostatnich burzach poważna awaria energetyczna zdarzyła się również w naszych nadbużańskich okolicach. Oj, nie jest łatwo żyć bez prądu w dzisiejszych czasach, tym bardziej, że na wsi wodę też pompuje nam pompa elektryczna. Nie wspomnę już o upałach i fakcie, że człowiek poci się przez cały dzień zatem brak możliwości schłodzenia się zimnym prysznicem jest również wielką uciążliwością. Godzinę temu wszystko nareszcie wróciło do normy, a my odżyliśmy!
Oj, bez prądu widać jak jesteśmy od niego uzależnieni. A ta pompa w ogrodzie działa?
Coś dla mnie 🙂
Obchodzimy:
Dzień Bez Telefonu Komórkowego
Oj, burza idzie… my też parę dni temu przekonaliśmy się, że bez „prundu” źle. Najgorzej na tym wychodzi zamrażarka, na szczęście jak jej nie otwierać, to ok. 10 godzin wytrzyma, zanim zacznie „puszczać”. A poza tym można wytrzymać, tym bardziej, jeśli czytnik doładowany do wypęku 😉
W zamierzchłych czasach na Bartnikach też była studnia, ale i przydomowy wodociąg, który pobierał wodę ze studni za pomocą silnika elektrycznego. Jak padła elektryka, to trzeba było ze studnią się przeprosić…
Czytam straszne rzeczy na trmat burz w Belgii, Nadrenii Westfalii i Bawarii… oj, za dużo się dzieje w tej przyrodzie!
Ciekawy artykuł. Na mnie ten film zrobił spore wrażenie – zresztą, lubię książki Tomasza Manna. 66-letni Bjorn nadal ma w sobie to „coś” – obecność na scenie.
https://kultura.onet.pl/film/wiadomosci/smierc-w-wenecji-bjorn-andresen-o-swojej-roli-dokument-o-aktorze/045ggc2?utm_source=detal&utm_medium=synergy&utm_campaign=allonet_detal_popularne
Wczoraj wychodząc na wieczorny spacer po sąsiedztwie zajrzałam w gęstwinę pierwinkową, bo przypomniało mi się, że przecież tam bywały kanie… dzisiaj Jerz przez przypadek zauważył, że cała wielka kolonia kani jest nieopodal, na trawniku! Gdyby nie zerknął… jutro będą zbiory!
No i gdybym ja nie zerknęła, tobym nie zauważyła, że rozkwitła nam wspaniale yucca! Dowody jutro – bo zmierzcha.
Cae popoudnie upyno na ostrzeganiu nas w mediach o straszliwych burzach i czu byo to w powietrzu, ale szczęśliwie nas ominęło górą, natomiast w okolicach Toronto i na północ niestety, burze szaleją, a w Barrie nawet tornada. Domy jak z zapałek – porozwalane, nie tylko dachy ale i całe konstrukcje. I to jest tak, jak się buduje domy z drewna, wszystko fruwa… Nasz też by tak poleciał (tfu tfu tfu!), a co gorsza mamy nad sobą wielkie, solidne drzewa. Takie drzewa widziałam dzisiaj na zdjęciach z okolic Barrie, połamane jak zapałki i wyrwane z korzeniami.
https://globalnews.ca/news/8031182/tornado-warning-ontario/
No i nadal jesteśmy ostrzegani przed wyskokami pani pogody, cały czas jest zachmurzenie i „coś wisi w powietrzu”.
Ja niestety, bardzo boję się burzy.
Tu sobie można przejrzeć… i zobaczyć o czym mówię używając słowa „drzazgi”:
https://twitter.com/InquiringEd/status/1415751326139564033?ref_src=twsrc%5Etfw%7Ctwcamp%5Etweetembed%7Ctwterm%5E1415751326139564033%7Ctwgr%5E%7Ctwcon%5Es1_&ref_url=https%3A%2F%2Fglobalnews.ca%2Fnews%2F8031182%2Ftornado-warning-ontario%2F
*Cae popoudnie upyno na ostrzeganiu nas w mediach o straszliwych burzach i czu byo
…bo Jerzor wyłączył mi diakrytyki, przechodząc na swoją część komputra. Miało być:
Całe popołudnie upłynęło na ostrzeganiu nas w mediach o straszliwych burzach i czuć było…
1 sierpnia wylatuje na miesiac do Polski wiec zajrzalem na blog, aby zobaczyc co nowego w krajowej kuchni. Tymczasem komentarze dotyczyly zwiedzania swiata, a mnie najbardziej zaciekawila Ewa z opisami Korfu. Wybieralem sie tam w 2020, ale covid zablokowal ten wyjazd. Jesli nie znacie to polecam brytyjski serial „Durrells in Corfu” lub ksiazki Geralda i Lawrence’a Durrellow. Mam nieco mieszane uczucia co do obchodow Dnia Bastylii, bo krwawa to byla rewolucja. Lubie, jak wszyscy, muzyke Marsylianki, ale nie podzielam zachwytu Alicji co do tekstu, bo raczej nie ma tam rownosci i braterstwa, tylko sa slowa zemsty i zadza krwi. Wracajac zas do kulinariow to z rozbawieniem sledzilem w polskiej prasie awanture o wypowiedz celebrytki Anny Muchy na temat drogiego lecz slabego jedzenia w restauracjii „The Lobster House” na Krakowskim Przedm. Zajrzalem na ich strone internetowa i faktycznie jest drogo i te same dania zjem taniej w Toronto lub Paryzu. Ciekaw jestem co LOT nam zaserwuja w samolocie.
Kemor –
jasne, ale francuska rewolucja była niestety krwawa (a teraz porównaj z rewolucją rosyjską 1905 – 1917 i co z tego wynikło). Francuzi widać nie czują się w obowiązku zmieniać słów Marsylianki albo w ogóle ją wycofać i zamienić na coś bardziej politycznie poprawnego w tych czasach. Nie „zachwycam się” tymi słowami, ale w kontekście historii je rozumiem. Zemsta ludu, po prostu. Nie ma rewolucji bez krwi – rewolucji w dawnym sensie.
Możesz spojrzeć na te słowa – są tak samo desperackie:
https://pl.wikisource.org/wiki/Oto_dzi%C5%9B_dzie%C5%84_krwi_i_chwa%C5%82y
Z lżejszych tematów – ano właśnie, też tam zajrzę z ciekawości (jak już polecę), bo może nie całkiem świeże albo nie takie smakowite… Powiedziała ekspertka, bywała w świecie Anna M. Ja spróbowałam takie, żywe, na wiekopomnym Rejsie z Kpt.Cichalem :
https://photos.app.goo.gl/vVSRpJkdm1pT7s9a8
Przeszło mi przez gardło, bo pogryzać tego się nie ośmieliłam. D..y nie urywa, jak to się mówi, ale podobno panom to dobrze robi na… zapomniałam, na co 😉
Proszę zdaj sprawę, jak wyprawa do Polski – ale raczej nie licz na wspaniałe potrawy LOT-u. Nie dlatego, że to LOT, ale dlatego, że żadne linie nie serwują znakomitych potraw – wszystkie są odmrażane w mikrofali, to wiemy 😉
Natomiast na pewno możesz liczyć na sprawdzone drinki, wina, piwa. Ten sam standard, co na lądzie.
Przyjemnej podróży!
Kemor,
Dzięki, w razie czego służę informacjami, chociaż przyznaję, że raczej nie podążaliśmy szlakiem Durellów.
W 2017 roku podczas corocznej edycji konkursu Skytrax World Airline Awards, czyli tzw. Oskarów przemysłu lotniczego, następujący przewoźnicy zostali pochwaleni za swoją kuchnię:
6. Singapore Airlines: jedna z najbardziej szanowanych linii lotniczych na całym świecie nie odstaje również jeśli chodzi o jedzenie. Przewoźnik współpracuje z kilkoma znanymi na całym świecie szefami kuchni, którzy tworzą menu. Pasażerowie mogą wybierać spośród wegetariańskich potraw indyjskich, dań z ryb i opcji o niskiej zawartości tłuszczu.
5. Japan Airlines: ich menu zostało skomponowane przez sześciu młodych szefów kuchni z RED U-35, największego japońskiego konkursu kulinarnego. Przewoźnik współpracuje również z popularnymi restauracjami w Japonii, aby ich menu było jak najbardziej aktualne. Istnieje nawet samoobsługowy kącik z przekąskami, w razie małego głodu.
4. Qatar Airways: posiłki są nie tylko pyszne, ale także podawane w piękny i przyjazny dla środowiska sposób. Wszystkie opakowania nadają się w 99% do recyklingu. Jako pasażer Qatar Airways otrzymasz pyszne sałatki i regionalne dipy, takie jak hummus. Typowym posiłkiem na pokładzie może być indyjska pakora lub malezyjski kurczak curry.
3. Asiana Airlines: przewoźnik ten stał się „Linią lotniczą roku 2010” dzięki doskonałemu poziomowi jakości swoich usług. W trakcie lotu istnieje szeroki wybór koreańskich, japońskich, chińskich oraz zachodnich specjalności. Wszystko to jest świeżo przygotowywane na pokładzie samolotu. Pasażerowie mają więc szeroki wybór.
2. Turkish Airlines: to dopiero prawdziwa gratka! Na lotach krótkodystansowych serwowane są pyszne kanapki, a na dłuższych lotach dostępne są dania z całego świata, przygotowywane ze świeżych, sezonowych składników. Turkish Airlines udowadnia, że znaleźli oni sposób na przygotowywanie pysznych posiłków nawet pomimo tych wszystkich ograniczeń, o których pisaliśmy w pierwszym akapicie tego artykułu. Brawo!
1. Thai Airways: ta wielokrotnie nagradzana linia lotnicza, zwłaszcza jeśli chodzi o żywność, zawstydza swoich konkurentów. Na pokładzie Thai Airways czekać będą na Ciebie przygotowane posiłki z sezonowymi składnikami. Linie lotnicze wspierają również lokalnych tajskich rolników. Oprócz dania głównego, można również wybierać spośród świeżej sałatki i owoców, pysznego chleba i oczywiście deseru! Jeśli lecisz do Tajlandii, linia lotnicza zadba o to, aby Twoja podróż (a przynajmniej jej kulinarna część)rozpoczęła się zaraz po wejściu na pokład samolotu!
Źródło-Yource Amsterdam
Linią Qatar Airways leciałyśmy z Małgosią do Tokio i rzeczywiście możemy potwierdzić, że kuchnia serowana na pokładzie była znakomita.
Małgosiu-pompa abisynka w naszym ogrodzie jest jedynie elementem dekoracyjnym, ale gdybyśmy się uparli to można ją uruchomić.
Mogę potwierdzić, że Qatar Airways rzeczywiście dobrze karmi, ale też dla chętnych ma takie trunki, że ho ho . Leciałam tymi liniami do Hanoi, obok nas siedział pan dobrze poinformowany i ciągle zamawiał, nam też. Muszę przyznać, że wyszłam z samolotu na niezłym rauszu, a mieliśmy prawie cały dzień na zwiedzanie Dohy, ale już oczywiście bez kropli alkoholu.
Z tureckich linii nie mam dobrych wspomnień, a to z powodu spóźnienia samolotu, straty dalszego połączenia, bałaganu na lotnisku w Stambule, bardzo niemiłej obsługi i konieczności pozostania tam cały dzień, bo przylecieliśmy rano, a przełożony lot był wieczorem. W Seulu, lotnisko organizowało wycieczki do miasta, w Dohe nie robiono kłopotów z wyjściem i taksówkami pojechaliśmy do centrum. W Stambule nie chcieli o tym nawet słyszeć.
LOT kusi jeszcze poniższymi płatnymi, kulinarnymi propozycjami:
https://www.lot.com/pl/pl/moj-posilek-w-podrozy
Z przyjemnoscia czytam opis menu na wymienionych przez Danuske liniach. Jeszcze nie lecialam zadna z tych lini ale wiem ze kazda z nich oferuje duzy komfort dlugiej podrozy.
Pomyslalam o naszych dlugich I dluzszych podrozach samolotem i zeszlo na przelot z Seattle do Kahului na wyspie Maui (Hawaii). Przelot trwa troche ponad 6 godzin. Do jedzenia chyba byla paczka orzechow peanuts, nie macadamia 🙂 . Duza atrakcja jest fakt ze wylatujemy ubrani w kurtki I dlugie spodnie i podczas lotu przebieramy sie w koszulki.
Lotnisko Kahului to wlasciwie dlugi dach gdzie mieszcza sie rozne miejsca obslugi pasazerow. Nie ma specjalnego budynku.
Duze wrazenie po wyjsciu z samolotu robi zapach powietrza tropikalnych kwiatow.
Wiem ze Hawaii jest daleko od Polski. Mam nadzieje ze znajdziecie czas i ochote aby tam poleciec.
Kiedy captain Cook “odkryl” te wyspy na Pacyfiku nazwal je Sandwich Islands , nie od kanapek tylko od nazwiska brytyjskiego sponsora jego wyprawy Sandwich. Dopiero pozniej zmieniono nazwe na Hawaii zgodna z pochodzeniem mieszkancow tych wysp.
Po tym odkryciu wielu osadnikow przyplynelo z poludniowego Pacyfiku w celu zamieszkania na “nowych “ wyspach. Osadnicy przywiezli ze soba potrzebne do przetrwania przedmioty i rowniez zwierzeta. Jednym z nich byly kury. Kolejna generacja tych kur zyje dziko w tropikalnych lasach HI i wędruja wszędzie od pasow lotniska do dróg.
Jest popularny przepis na gotowana kure z Hawaii. Powtarzam ten przepis podany kilka lat temu:
Kurę oczyscic z pior I wyciac wnętrznosci. W garnku zagotowac warzywa. Do garnka wrzucic oczyszczona kure. Po godzinie gotowania do garnka wrzucic jeden średniej wielkosci kamień wulkaniczny i dalej gotowac. Kiedy kamien zmieknie mozemy serwowac kurę.
Smacznego. 🙂
Kury niedaleko przystani:
https://youtu.be/AspDcvla3V4
Na dlugich trasach lece najczesciej w klasie premium economy i tutaj LOT sie wyroznia. Linie typu Air France czy Lufthansa maja wprawdzie te lepsze fotele, ale jedzenie jest klasy ekonomicznej podane w plastykowych tackach. LOT zas daje posilek jak w klasie biznes serwowany na talerzach tylko zamiast szampana dostaje sie prosecco. Turkish Airlines latalem czesto z Wwy do Stambulu i oni podaja posilek podczas gdy LOT na tej trasie daje tylko wafelek i wode. Co do znakomitych potraw w samolocie to zdarzalo mi sie takie jadac, ale bylo to wylacznie na dlugich lotach w klasie biznes w Alitalii, ANA i Qatar Airways. A tak w ogole, to tesknie za podrozami w jakiejkolwiek klasie, no i przede wszystkim zeby doleciec wreszcie do Korfu. Dziekuje Ewie za oferte, a ja z kolei polecam blog „Salatka po grecku” pewnej poznanianki mieszkajacej na Korfu.
21c, zachmurzenie zmienne
Orca,
przepis świetny, kojarzy mi się z zupą na gwoździu 🙂
Chyba tylko raz zdarzyło mi się jakieś dość byle jakie jedzenie, zazwyczaj wszystkie linie karmią dobrze, z wymienionych linii leciałam tylko Japan Airlanes, oto jedzenie:
https://photos.app.goo.gl/zo1g4wZNUMWNcdnq5
Ostatnim razem LOT nam poprzestawiał lot i wynagrodził klasą premium za opóźnienie (zamiast rano polecieliśmy wieczorem). Owszem, nie powiem, dogadzali nam jak mogli i dolewali szampana nie do plastikowych kubków, tylko do szklanych kielichów. Pan steward upuścił tacę z jedzeniem i talerze poszły w kawałki, kieliszki też…
Może LOT nie mieści się w rankingu tych sześciu najlepszych, ale za to zawsze jest coś z kuchni narodowej i lecąc stąd, już można się poczuć jak w domu 😉
Z komfortem lotu w klasie ekonomicznej wszędzie jest nie bardzo, bo naupychali tych foteli do wypęku, poza tym one są niewygodne i osoby o większych gabarytach na pewno się męczą.
Kani doliczyłam się 37, kilka jest już starych, zbrązowiałych:
https://photos.app.goo.gl/hoQZexAMktyYCS9i9
A tutaj yucca:
https://photos.app.goo.gl/26aiBHSJNHxetbep6
Nie wiem, co z tyloma kaniami robić – jakieś pomysły oprócz kaniowego „schabowego”? Da się to-to jakoś zakonserwować, zagotować czy inaczej zagospodarować?
Wujek google powiada, że z kanią można robić wszystko – marynować, suszyć i co tylko się chce. No to jestem w domu!
W ubiegłym roku mieliśmy spory wysyp kani i kiedy już nie nadążaliśmy ich smażyć a la schabowe to kilka ususzyłam. Tak, jak pisała kiedyś Pyra, sprawdzają się jako zagęszczacz sosu z innych grzybów bardziej aromatycznych.
Zasuszę 😉 A trochę zamrożę.
Dziwna rzecz – zdecydowałam, że spróbuję zakupić parę książek – tym razem bez kłopotów, bez dziwacznych pytań, bez komórki (!) przyjęto zapłatę visą 😯
Czyli co? Visa się odczepiła ode mnie, kiedy robię zakupy online?! Dzięki, dzięki 🙂
(do następnego razu…)
Tak, Alicjo, do nastepnego razu, bo te atrakcje sa robione na wyrywki (You have been selected …)
Jesli chodzi o jedzenie w samolotach – na lotach Toronto-Vancouver, czy Toronto Calgary nie podaja jedzenia, choc loty sa dosc dlugie (5 i 4 godz.), no chyba ze ktos lata klasa biznes … . Najmilej wspominam loty liniami austriackimi (wygodne polaczenia z Krakowem lub Katowicami), gdzie jedzenie bylo bardzo dobre, a na deser wspaniala kawa z ciasteczkiem z bita smietana, a nie jakims suchym herbatnikiem. Zwykle kawa samolotowa nie nadaje sie do picia. Raz tez zdarzylo sie, ze podano nam lody na krotkim locie z Rzymu do Katowic. Akurat lecialam sama z dziecmi, duzo mlodszymi wtedy – nie byl to dobry pomysl… LOT-em nigdy nie lecialam, chyba czas sprobowac.
Alicjo, lepiej jest mrozić już usmażone kanie i potem zamrożone wrzucić na patelnię do odgrzania. Polecam też taki sposób .
https://photos.app.goo.gl/5LwLXmWRd4Vd4ocA8
Dzięki za podpowiedzi 🙂
Małe zamroziłam, duże suszę, a trochę zjedliśmy w jajecznicy (tu też wykorzystałam ogonki, cienko pokrojone).
Posiłki w samolatach – oj, temat rzeka.
Ale najważniejsze: posiłki i napoje podawane na wysokości 10 km, nie są tak aromatyczne i nie smakują jak na ziemi. Według Charles Spence, profesora psychologii eksperymentalnej na Uniwersytecie Oksfordzkim: „…jest kilka powodów takiego stanu rzeczy: brak wilgoci, niższe ciśnienie powietrza i hałas w tle”. A także sposób odgrzewania posiłków.
• Jakość dań i menu różni się znacznie w zależności od linii lotniczych oraz klas kabin, natomiast obsługa i gotowanie są podobne.
• Większość posiłków lotniczych przygotowuje się przed lotem, na ziemi. Linie lotnicze albo zlecają ich dostarczenie producentowi, albo przygotują posiłki samodzielnie (niezbyt częsta procedura).
• Posiłki podawane w samolotch, po obróbce cieplnej są schładzane szokowo w specjalnych lodówkach – w stanie nie całkiem zamrożonym lecz nie nadającym się jeszcze do spożycia. Wiele potraw, w tym większość mięs, jest częściowo ugotowanych. Wówczas ostatnią część gotowania przejmuje podgrzewanie w samolocie.
Ogrzewanie posiłków podczas lotu
• System ogrzewania w samolocie oparty jest na specjalistycznych piecach konwekcyjnych podgrzewających żywność gorącym powietrzem. Mikrofale nie są używane. Potrawy są ładowane na tackach.
• Każdy rodzaj dania ma instrukcje dotyczącą ponownego podgrzewania i przygotowania.
• W przypadku większości posiłków klas ekonomicznych odgrzewanie odbywa się po prostu na dostarczonej tacy. W przypadku bardziej luksusowych posiłków w kabinie premium po odgrzewaniu na dostarczonej tacy, posiłki są przenoszone na inne naczynia.
• Niektóre linie lotnicze zatrudniają na pokładzie kucharzy obsługujących kabiny biznesowe i pierwszej klasy. Nie oznacza to jednak, że w samolocie jest kuchnia, w której mogą przygotowywać świeże posiłki.
Szefowie kuchni lub przeszkolona obsługa, przygotowywują posiłki w tych samych piekarnikach lecz z szerszym wyborem składników i opcji.
Niektóre linie lotnicze oferują świeże jajka gotowane na pokładzie i nic więcej.
Ciekawostki:
• W przypadku opóźnionego lotu (około 7-10 godzin), gdy jedzenie zostało już załadowane do samolotu, zostaje ono wymieniona na przesyłkę zastępczą z cateringu, aby nie nastąpiło zatrucie pasażerów oraz załogi.
• Wiele linii lotniczych wymaga by pilot i drugi pilot jedli różne posiłki w celu zminimalizowania ryzyka zatrucia podczas lot.
• Heston Marc Blumenthal przeprowadził próbę gotowania podczas lot. Ograniczono eksperyment do klasy pierwszej. Niestety, okazało się, że takie przygotowanie posiłków jest nierealne. Po pierwsze – wydawanie dań było znacznie opóźnione, po drugie – może prezentowało się na talerzach lepiej lecz smak pozostawał do życzenia. Konkluzja:
W kabinie ciśnieniowej, przy niskiej wilgotności powietrza odczuwanie smaku znacznie się zmniejsza.
Żywność oraz lotnicze piece konwekcyjne są projektowane by utrzymać wilgoć jedzenia. Co nie wpływa dodatnio na wygląd i smak podawanych posiłków.
źródła:
– Sophie-Claire Hoeller; artykuł „How your airplane food is made”, trillist travel
– Justin Hayward; „How Is Food Cooked On An Aircraft?” , simpleflying
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177342,27328501,bugsy-siegel-po-ciemnej-stronie-amerykanskiego-snu.html
Ciekawostka 😉
Oglądał ktoś film „Bugsy” ? Jak nie, to polecam!
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177342,25856421,zegiestow-zdroj-kiedys-najelegantsze-uzdrowisko-w-polsce-dzis.html
Znakomite!
https://www.youtube.com/watch?v=c6jd1ppJ7xM
Kolejne wieści z Niemiec i Belgii dotyczące powodzi i dramatów z nią związanych mocno przygnębiające….
Człowiek surfuje po internecie i czasem trafi przez przypadek do takiego sklepu:
https://www.crazyshop.pl/blog-743-podziekowanie-dla-lekarza-oraz-prezent-dla-pielegniarki-w-er
Kiedyś wdzięczni pacjenci, petenci lub parafianie wręczali w podziękowaniu kawę, czekoladki albo brandy, a teraz czasy mamy inne, bardziej wytworne i bardziej wymagające…..?
My otrzymaliśmy od sąsiadów miskę świeżo nazbieranych jagód i dwie dorodne cukinie z własnych upraw, To nie w ramach żadnej wdzięczności tylko ot tak, zwyczajnie i po prostu. Z jagód i dobrej garści truskawek zrobiłam clafoutis, a cukinię wypełniłam mięsnym farszem i udusiłam w sosie pomidorowym. Faszerowane cukinie to jedno z dań, które bardzo lubimy wraz z Osobistym Wędkarzem.
Tez lubimy faszerowane cukinie. Na kolacje byl krab z majonezem.
Wrocilismy dwie godz. temu z 7 km marszu ledwie zywi. Szlismy wzdluz wysokiego skalistego brzegu. Myslalam, ze bylismy w Alpach lub w 5 Terre we Wloszech a to byl tylko Masyw Armorykanski. Jeszcze chyba nie szlam tak trudnym szlakiem.
Jutro po rocznej przerwie sa u nas targi staroci. Zarezerwowalismy miejsce dla Dziecka , samochod pelny. Bedziemy mieli wczesna pobotke, bo trzeba byc na miejscu miedzy 5 a 6 rano. Pomagamy jej w organizacji stoiska a pozniej zostaje sama.
Elapa-wyrazy uznania dla Waszego wysiłku na trudnym szlaku i powodzenia dla Claire w jutrzejszych biznesach 🙂 na targu staroci.
My wróciliśmy ledwie żywi z godzinnego spaceru po lesie w poszukiwaniu kurek.
Kurki owszem znaleźliśmy i to nawet w ilościach, ale duszne i parne powietrze sprawiło, że do domu dotarliśmy zlani potem i wykończeni, jak po kilkugodzinnej, forsownej wędrówce.
Właśnie zakończyłam telefoniczną konferencję z Lucjanem, który wraz z haneczkowym Jurkiem pomagał Żabie rozwikłać elektryczne zawiłości w znanym nam dobrze żabim domostwie. U Żaby trwa remont strychu.
Brak Haneczkości na blogu 🙁
26c, zachmurzenie.
Średnio gorąco. Dzisiaj serwuję rybę z dorszowatych – haddock (plamiak).
Zapiekę w naczyniu żaroodpo-rnym, podleję sokiem z zakiszonych cytryn (mam jeszcze słoik!) i do tego młode ziemniaki z koperkiem z własnego ogródka. Jak się zepnę, to dorzucę jakąś sałatkę. Znów mam kanie…
Wykąpać się w winie…
https://i.imgur.com/KJbanCJ.gifv
20c, zachmurzenie.
Strajkujecie czy przerwy w dostawie elektryki? Czytam, że wszędzie czają się burze i elektryka lata po niebiesiech…
Elektryka działa, strajków nie planuję 🙂 ale dopiero w tej chwili udało mi się usiąść spokojnie przy komputerze, jako że na wsi mamy wzmożony ruch towarzyski. Z powodu wakacji wielu sąsiadów, którzy na ogół zaglądają jedynie na krótko jest obecnych dłużej i miło jest się spotkać i nareszcie pogadać bez pośpiechu.
Co do kulinariów to nadal eksperymentuję z produkcją różnego rodzaju pesto, tym razem użyłam liści rzodkiewiek po raz kolejny wyhodowanych na naszych skromnych grządkach. Do liści dodałam oliwę, czosnek, ziarna słonecznika i odrobinę miodu, by złagodzić lekką goryczkę rzodkiewkowej zieleniny. Kolor wyszedł wspaniały-żywo zielony, niczym ze Shreka 😉
Ja kulinarnie ćwiczę kanie – trochę ususzyłam, trochę mniejszych zamroziłam, a dzisiaj za radą Irka zrobię je schabowo i zamrożę. Będzie tego kilkanaście sztuk i to chyba wszystko, bo nie widzę, żeby jakieś nowe zawiązki, ale zobaczymy.
Otworzono knajpy na pół gwizdka i jakieś sklepy, fryzjera planuję za jakiś tydzień.
I tyle z frontu.
Na naszym froncie niezbyt ciekawie. Ostatnie restrykcje związane z Deltą, wariantem cowidowego paskudztwa, przedłużono. Jak długo potrwa kolejne „odosobnienie”, zamknięte business’y, sklepy itp – nie wiadomo. „Zamordyzm” wszędzie.
Mutanta przywieźli z Sydney dwaj panowie wraz z meblami jakie dostarczali w kilka miejsc. Gorsze, bo wiedząc że są zarażeni wirusem, nie przestrzegając zaleceń, wyjechali z objętego restykcjami Sydney, bez zachowania podstawowych form ochrony (maseczki, odległości). Jeszcze gorsze, bo matka jednego z nich zmarła na powikłania wywołane Covid-19.
Nie tylko oni przyczynili się do obecnej sytuacji lecz przypadek ten należał do najgłośniejszych. Tym bardziej, że śledząc kontakty, okazało się iż osoby tzw pierwszego kontaktu podłapały wirusa i rozniosły dalej. Ot choćby na stadion MSG gdzie odbywał się mecz australian football. A dalej to… lawina.
Tysiące testów, setki ludzi na domowych kwarantannach, codziennie uaktualniana strona z miejscami gdzie osoby zarażone przebywały (dziś około 300 takich miejsc).
No i oczywiście szczepienia.
Z jednej strony szalenie radykalne obostrzenia u nas, a w Albionie otwierają się na wszystko, co nieco przeraża.
Kulinarnie niespecjalnie się rozwijam, choć niby czas na to jest.
Ostatnio zrobiłam placek cygański w nieco innej niż zazwyczaj formie. Zamiast tradycyjnego ciasta na placek, ziemniaki potraktowałam średnią tarką, odlałam płyn, osuszyłam ręcznikiem papierowym (spinner do sałatek też zdaje egzamin) i rozłożyłam cienką warstwą na rozgrzanym na patelniach oleju (nie za dużo). Smaży się nieco dłużej lecz efekt pychota. To znane Crispy Hash Browns. Doskonały zamiennik frytek. Spróbujcie, naprawdę NWG czyli niebo w gębie.
Kolejny glean:
1. Red currants. No ladder needed.
2. Rainier and Bing Cherries. Owner has ladders.
3. Cherries. Bring a ladder.
4. Cherries. Owner has ladder.
5. Yellow Transparent apples. Maybe bring a small ladder. Owner is hoping gleaner will pick most of the tree.
6. Stella Red Sweet cherries. Owner has tall ladder.
7. Japanese Beauty plum . Owner has ladders.
8. Sweet, dark cherries. Owner has ladders.
9. Bing and Rainier cherries. Bring an 8′-10′ ladder.
10. Methley plums. Bring a fruit picker
11. Boysenberries There may be some raspberries and golden raspberries.
Yellow transparent: papierowka
Jeszcze nie widzę na bazarku tegorocznych jabłek. Papierówki kiedyś miał pan spod Grójca, niestety już od ładnych paru lat niestety nie żyje. Trzeba by pojechać na jakiś większy bazar może jeszcze ktoś by miał stareńkie drzewko. Bywałam kiedyś latem w takim miejscu, gdzie był stary zapuszczony sad i zbierałam tam właśnie papierówki i antonówki. Jakie to były pyszne jabłka, takie rozgrzane słońcem.
23c, zadymione słońce, smog
Smog i dym – cała Kanada od pacyfiku po Nową Funlandię jest zasnuta dymami pożarów, w mniejszym stopniu u nas, na zachodzie zaś tragedia. Lasy płoną także w północno – zachodnim Ontario. U nas ten dymek pojawił się wczoraj i zachód słońca był przydymiony. Faktycznie, czuć to ciężkie powietrze.
Papierówki – to smak dzieciństwa! Pierwsze jabłka, połowy owoców już na jedynej nasze „poniemieckiej” papierówce nie było, bo nie mogliśmy się, dzieciarnia, doczekać, kiedy dojrzeją 🙂
Statystyka dzisiejsza podaje, że nieco ponad 50% populacji w Kanadzie powyżej 12-go roku życia jest już podwójnie zaszczepiona, a 78.6% otrzymało przynajmniej jedną dawkę. Czyli jakby już z górki. Jak ta reszta 28.6% się doszczepi (bo zakładam, że ci, co wzięli jedną dawkę, to wezmą i drugą), to już będzie całkiem nieźle.
Echidna,
współczuję – ale u nas miesiącami trwał lockdown i dopiero od tego tygodnia trochę luzu, otworzyli sklepy branżowe, a nie tylko spożywcze, centra handlowe, Knajpy (na pół gwizdka, tzn. połowa miejsc do użytku), fryzjerzy i tak dalej, ale chyba i tak nie wszystko. Co ze szkołami – nie wiem, ale to akurat mnie nie interesuje, bo wyrosłam z dzieci 😉
Na obiad to, co wczoraj – kotlety kaniowe + sałata mieszana.
Z ostatniego ogloszenia dostalam żołte i czerwone czeresnie (Rainier and Bing). Przyznaje ze mam, jak to sie u nas mowi “cherry fix”, czyli najedlismy sie dosyc czeresni na długi czas. Reszte usunelam pestki i zamrozilam.
Hash browns o ktorych pisze Echidna to u nas jedno z dan na śniadanie.
U nas w tym roku grzyby chyba urosna od razu suszone. Nie ma deszczu od miesiaca.
Kupilam w sklepie shitake mushrooms ktore bardzo lubie.
Po pożarach rok temu kupilismy do domu filtr powietrza aby sie przygotowac. W gazecie pokazali zdjecie ze dym pozarow w Siberia juz dotarl do Anchorage, Alaska.
Orca
20 lipca 2021
17:22
„U nas w tym roku grzyby chyba urosna od razu suszone.”
Dobre 🙂
Przeszłam się połową zwyczajowej trasy 5.5km – zawróciłam w połowie, bo nie da się oddychać. Ale po południu mają przyjść burze i to wszystko przewiać i przegonić.
My też mamy prawie-prawie dość czereśni, ale ciągle kupujemy, póki są.
Papierówki można pewnie znaleźć gdzieś na bazarkach w małych miastach u działkowców sprzedających swoje plony. Myślę o takich papierówkach, o jakich pisze Małgosia. Bo te niedojrzałe, zielone bywają na hali targowej, ale to nie to, co lubimy.
Od kilku dni pogoda daje ludziom normalnie żyć, można coś zrobić w domu i przy domu, jechać do lasu. Miłe lato. Ale grzybów prawie u nas nie ma, za sucho. Dwa prawdziwki, w tym jeden malutki, jednak się ujawniły. Nie wiadomo co z takim łupem zrobić. Jutro zrobię z ryżem, tylko dla mnie. Mąż nie przepada za grzybami, choć bardzo lubi je zbierać. Za to jagód jest dużo. Tam, gdzie byłam, nikt ich chyba nie zbierał.
Wikipedia podaje nastepujace tlumaczenie w kilku językach angielskiej nazwy jablka “yellow transparent”:
Estonian: Valge klaar
Finnish: Valkea kuulas
French: Transparente blanche
German: Klarapfel
Latvian: Baltais Dzidrais
Lithuanian: Popierinis
Polish: Papierówka
Russian: Белый налив, Папировка (the latter is considered similar, but separate cultivar)
Slovak: Priesvitné letné
Swedish: Transparente Blanche
Czy pamiętacie chlebek turecki, taki dość płaski, brązowy, z rodzynkami? Kiedyś można było go kupić w każdym sklepie z pieczywem. Przypomniała mi o nim Krystyna Kofta w swojej książce ” W szczelinach czasu. Intymnie o Peerelu”.
Nabrałam apetytu na taki chlebek, w necie są przepisy, ale wolałabym kupić gotowy. Może gdzieś bywają w sprzedaży, rozejrzę się.
Krystyno-masz rację, ten turecki chlebek jakoś zniknął z półek sklepowych, a szkoda, bo było to smaczne urozmaicenie śniadaniowego bądź kolacyjnego jadłospisu.
W zaprzyjaźnionych ogrodach nastał czas zbioru borówki amerykańskiej zatem tym razem zostaliśmy obdarowani tymi właśnie owocami. Wczoraj upiekłam więc kolejne ciasto z dodatkiem borówek i moreli. Po drobnych ustaleniach zrobiła się zresztą z tego wszystkiego sympatyczna biesiada w gronie kilku osób, a na stole w ramach dania głównego pojawiły się placki ziemniaczane. Przystawka była letnio-kolorowa: https://photos.google.com/photo/AF1QipM2gRw4z7wLk5k3F7Okv8gFaDiyK3xdJT0Rgsbz
Ratatuja podana metodą kuzynki Magdy w krążku z cukini uprzednio podpieczonym w piekarniku. Kawałki sera posmarowałam pesto z rzodkiewkowych liści. Pesto rzodkiewkowe bardzo wszystkim smakowało.
Danusiu, coś Twój link do zdjęcia nie działa, więc nie możemy podziwiać letniej przystawki.
Małgosiu- zatem przystawka po raz drugi:
https://photos.app.goo.gl/nyAtku3CSaJ6jRLS9
Krystyno-ciekawa wystawa w Muzeum Miasta Gdyni:
https://mnwr.pl/eryka-i-jan-drostowie-wystawa-czasowa-w-gdyni/
W naszych lasach nadal intensywnie pracują zbieracze jagód, owoców jest w bród, już dawno nie było aż tak obfitych zbiorów. Mam zresztą wrażenie, że w tym roku praktycznie wszystkie owoce obrodziły nadzwyczajnie. Byłam spróbować jeżyny u sąsiada pszczelarza, krzewy uginają się od owoców.
Krótszy sznureczek odsłonił bardzo smakowitą i malowniczą przystawkę.
U mnie dziś mało malownicze kotlety mielone i ogórki małosolne.
23c, czyste powietrze!
Po wczorajszej podwieczornej burzy i kilku pieronach powietrze dzisiaj czyste jak powinno być. Miałam zaplanowane na przyszły tydzień, ale udałam się dzisiaj na podstrzyżyny, 3.8 km w dwie strony. Bardzo przyjemny spacer w porównaniu z wczorajszym.
Na obiad… się pomyśli 🙂
Pierogi! Z kapustą i grzybami, z zamrażarki. Jeszcze zostały ruskie, niech czekają na następne – co by tu na obiad…
A ja delikatnie, zupki. Dzięki nabytej wędzonej golonce – grochóweczkę dla Wombata. Dla siebie zupę z dyni podług francuskiego przepiu. Dobra była!
Obie w formie delikatnego musu z dodatkiem paluszków z ciasta francuskiego.
A! Wreszcie ktoś dał głos! Pozdrowienia w stronę Aussielandu 🙂
U mnie była parówka w bagietce, parówka solidna z polskiego sklepu. Pierwszy raz po… dobrze ponad półtora roku udałam się do wreszcie otwartego centrum handlowego. Zamiarem moim było kupić dżinsy. Do wyboru, do koloru wszędzie we wszystkich ponad 130 sklepach (nie wszystkie odzieżowe, ale zdecydowana większość), ale poszarpane, dziurawe i jak rajtuzy przylegające. Nie o takie mi chodziło – chodziło mi o klasykę. Ni ma – takie są tryndy! Ale znalazłam jeden sklep, gdzie były całe, nie poszarpane i powycierane nadmiernie. Chcę przymierzyć – nielzia. Przymierzalnie zamknięte, bo z racji covid nie mogą czegoś tam porozstawiać czy licho wie co. Ale mogę kupić i jak nie będą pasować, oddać i wymienić. Czyli przymierzalnia w domu?! To centrum nie jest Za Rogiem 👿
mam do niego parę kilometrów 👿
Ale kupiłam parę innych drobiazgów i w sumie jestem zadowolona. Dżinsy odpuszczę – ostatnie kupiłam kilkanaście lat temu we Wrocławiu, ale z nich wyrosłam tu i ówdzie 🙄
p.s.Może warto przećwiczyć ten zakup znowu we Wrocławiu? 😉
Sądząc po cenach (przynajmniej u nas), te poszarpane i dziurawe w sam raz na kieszeń „bogaczy”. Piszę tak, bo to nasz – Wombata i mój – dowcip związany z cenami owych. Im więcej dziur, tym droższe jeansy, co przyznam dziwi nieco. Widząc zatem osobę ubraną w strój rodem z „Dziurowa” oceniamy stan zamożności.
Problemy z zakupem jeansów? A online kupić nie możesz? Na przykład w sieci Zara? Macie w Kanadzie. Sprawdziłam:
https://www.zara.com/ca/en/woman-jeans-wide-leg-l2241.html?v1=1882851
do wybou, do koloru, całe i poszarpane, rurki i szerokie. Wybór większy niż u nas.
Wymiary różnorodne, powinnaś znaleźć coś dla siebie.
Sama kilkakrotnie dokonałam zakupu w tej firmie i tym systemem. I jestem całkiem zadowolona. Ostatni nabytek-prezent to 5 bluzek (przypadło mi do gustu 5 fasonów w różnych kolorach, wybrałam jeden, a dostałam – wiadomo, 5) . Materiał doskonałej jakości, wykonanie całkiem niezłe, rozmiar jak trzeba.
Dodatkowym plusem jest możliwość wymiany lub zwrotu w ciągu 30 dni od zakupu i bez dodatkowych kosztów. Czego jak dotychczas nie musiałam robić.To nie reklama, to podpowiedź.
A propos zakupów odzieżowych-podobno „szafa dla kobiety jest jak lekarstwo, a na zdrowiu nie ma co oszczędzać” 😉
Ja zamiast przyjemnych zakupów ubraniowych właśnie zamówiłam przez internet zasilacz do wkrętarki! Jak się domyślacie zapotrzebowanie zgłosił Osobisty Wędkarz.
Wczoraj odwiedzili nas na nadbużańskich rubieżach Młodzi zatem upiekłam kolejne(!)clafoutis, tym razem klasyczne z dodatkiem czereśni. To ciasto bardzo wszystkim smakuje, mało w nim ciasta, a dużo owoców i dzięki nim nigdy nie jest za słodkie. Panowie zajęli się rozebraniem na części naszej kominkowej kozy, uszczelnieniem różnych elementów, a na koniec oczywiście wszystko złożyli do kupy. Piec rzeczywiście wymagał takiej roboty i mamy nadzieję, że teraz będzie spalał zdecydowanie mniejsze ilości drzewa.
Jako, że Młodym nie spieszylo się z powrotem do Warszawy, a wieczór był piękny ustaliliśmy, że posiedzimy razem przy ognisku. Na ruszcie nad ogniskiem została umieszczona kaszanka, kiszka ziemniaczana, biała kiełbasa, papryka i plastry bakłażana. Bakłażana nie zjedliśmy do końca i dzisiaj planuję przerobić go na kawior czyli smaczne smarowidło.
Danuska, a nie zostalo Panom troche czesci po zlozeniu kominkowej kozy ?
U mnie upaly sie skonczyly. Zapowiadali na dzisiaj burze , na razie zbieraja sie chmury. U mnie nie ma takich burz jak w Polsce, grzmotnie trzy razy, blysnie sie , troche deszczu i po burzy.
Na obiad kluski w sosie pieczarkowym a wieczorem zabnica z sosem, ktory zawsze sie udaje. Tak pisze w przepisie a bede go robila pierwszy raz. Wieczorem dojezdza czwarta osoba.
17c, świta
Nigdy nie kupuję dżinsów bez przymierzania – mam nietypową figurę, wąskie biodra a talia nie bardzo (baba dolnośląska – w barach szeroka, w d.pie wąska). Więc według rozmiaru nie mogę lecieć, muszę przymierzyć, bo to zakup na parę lat.
Do niewymiarowych zaliczają się także buty, ale to na ogół u wszystkich – stopa wąska, szeroka, wysokie podbicie i takie różne. Chyba, że japonki 😉
Zwaliło mnie z wyra o piątej nad ranem 😯
Echidno, nie, nie zostały żadne części 🙂 Robota wykonana porządnie i bardzo starannie.
Gdzie można kupić najlepsze ciasto drożdżowe w Warszawie? Na Pradze!
Oto cenna wiadomość na ten temat: https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,174976,27328462,najlepsze-ciasto-w-warszawie-wedlug-przepisu-po-babci-napisanego.html
W tym artykule zaciekawiła mnie wieść na temat konfitury z borówki amerykańskiej z kwiatem lawendy. Na naszych grządkach lawenda całkiem dorodna i wielce pachnąca zatem może warto byłoby ją wykorzystać choć trochę w taki właśnie sposób.
Kiedy już traficie na prawy brzeg Wisły to nie zapomnijcie zjeść sławne pyzy na Brzeskiej: https://www.pyzyflakigorace.pl/
Danuśka, to nie ja lecz elapa miała wątpliwości dotyczące części pozostałych po złożeniu kozy po remoncie.
Alicjo – ja mam odwrotnie: za cienka w talii jeśli długość spodni i wymiary w bidrach się zgadzają. Dlatego od lat wolę sama uszyć porcięta, i te wyjściowe i te do latania, łącznie z jeans’ami.
O ile mnie pamięć nie myli też należysz do pań szyjących i choć drobne przeróbki nie są najmilsze, czasami jestem zmuszoną do takich czynności. Szczególnie gdy fason i materiał „zawrócą” mi w głowie.
Coś za dużo pogrubionego tekstu Danuśko mi wyszło, przepraszam. Ważne było Twoje imię.
Ciepłe wieczory w nadbużańskich klimatach to sama rozkosz. I jeszcze kszaneczka znad ogniska! Pomarzyć tylko można. U nas zima i takich przyjemności „ni ma”.
Poratuję się wędzoną golonką z grila w towarzystwie pieczonych ziemniaków. Zatem do dzieła pora nadeszła.
Elu, daj znać jak wyszedł sos i jeśli dobry to podziel się proszę przepisem.
Danuśka miała pyszności z ogniska, ja dziś może pociesze się plackami kartoflanymi.
…ale dospałam 😉
Z szyciem jestem za pan brat – tak bardzo, że tego nie znoszę, ale przyparta do muru łaskawie wykonam. Tyle, że dżinsów nie przerabiam – po prostu oryginalny, podwójny szew i nici są ważne, a nie jest to też łatwa rzecz, zrobić to profesjonalnie na domowej maszynie do szycia.
Szał szycia dla siebie dawno mi minął – tak to jest, kiedy coś robi się profesjonalnie i dla chleba, panie, dla chleba… Swetry też mam tylko dwa i jedną sukienkę 🙄
Ładny dzień się zrobił, słońce, 19c, nie ma duchoty… Placki ziemniaczane – zawsze dobry pomysł, chyba, że jest upalnie, ale dzisiaj nie jest (jeszcze…).
Czy znacie “honeyberries”.
https://cdn11.bigcommerce.com/s-qttyo32dlj/images/stencil/original/products/1009/2953/honeyberry__12172.1623620022.jpg?c=2
Wiki mowi ze te krzewy rosna w Kanadzie, Japoni, Rosji i Polsce.
Pisalam kiedys ze latem na Alasce warzywa I owoce maja dlugi okres sloneczny. Z tej przyczyny kapusta, dynia, squash, i wiele innych warzyw dorasta do duzych rozmiarow.
O tej porze roku na terenie poludniowej Alaski mozna spotkac duzo osob zbierajacych dzikie borowki. Borowki rosna na krzewach wysokosci okolo 1 metra. Z tej okazji w gazecie w Anchorage bylo zdjecie “honeyberry” jako ciekawostka z domowego ogrodu.
“Honeyberry “ na Alasce nie rosnie na dzikich terenach. Tylko w ogrodach. Jeszcze nie smakowalam “honeyberry”.
Czyż nie piękna ta maszyna do szycia?
https://i.pinimg.com/originals/ef/df/81/efdf81f7b45a526e3a0aebc5fda7e527.jpg
Orco-honeyberry to, jak doczytałam, jagoda kamczacka. Na jednej ze stron poświeconej tej jagodzie napisano-tania, zdrowa, dochodowa!
Poniżej wywiad z producentami:
https://www.sad24.pl/jagodniki/ekologiczna-jagoda-kamczacka-bomba-witaminowo-antyoksydantowa/
Też jeszcze nie próbowałam tych owoców.
Dzikie borówki (jagody), takie jak w polskich lasach, rosną w Ontario, ale krzaki są takie same, jak w Polsce – to uprawowe borówki mają wysokie krzaki. Honeyberry nie znam, nie widziałam też na targu. Często przy drogach na północ od Trans-Canada- Highway można spotkać przy drodze stoiska, gdzie lokalni zbieracze sprzedają owoce, w tym leśne, i cena jest zwykle przyzwoita.
Danuśka – cacko!
Na małą, solidną robotę jak najbardziej, chyba nawet skórę można na niej zszywać 🙂
Podejrzewam, że przeróbka dżinsów by przeszła – ale jak wcześniej napisałam, byle jakie nici już nie pasowałyby.
Dzisiaj przymierzyłam lniane portki, które wczoraj zakupiłam. W roztargnieniu musiałam porwać z wieszaka rozmiar obok – no i do wymiany! Wymieniłam, a przy okazji zakupiłam bluzkę koszulową, która się do mnie uśmiechnęła.
Elapa, Echidna-przepraszam za zamieszanie z moją odpowiedzią.
Może lampka wina wieczorową porą:
https://pbs.twimg.com/media/D8UkfhEVsAA0A8S.jpg
Niezły artykuł 😉
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,27345796,greenpoint-to-jest-syrop-z-polski-wchodzilas-do-sklepu-i-slyszalas.html
Sklep odzieżowy bez przymierzalni – dziwne. W Polsce po otwarciu sklepów w galeriach handlowych połowa przymierzalni była wyłączona z użytkowania, stąd długie do nich kolejki. Nie wiem, jak jest obecnie, bo na razie jestem obkupiona. Ponoć/ wg aktualnych interpretacji wirusowych/ tym najgroźniejszym wirusem Delta łatwo zarazić się w małych zamkniętych pomieszczeniach, może stąd wzięły się kanadyjskie ograniczenia. Ale przecież można by ustawić kilka parawanów na przymiarki. Ja także przymierzam w sklepie spodnie. Dżinsy zawsze są za długie i trzeba je skracać, ale krawcowe robią to tak sprytnie, że pozostawiane jest oryginalne wykończenie – te szwy i nici, o których pisze Alicja.
Styl łachmaniarski/ tak go nazywam/ ma się nadal dobrze. Nawet gdybym była młoda, nie nosiłabym się tak. Niedawno widziałam dziewczynę w obszarpanej bluzie – nici różnej długości smętnie zwisały z tyłu.
Podobno Polska jest potentatem w uprawie jagody kamczackiej, ale nie spotkałam jej w sprzedaży. Pewnie gdzieś ją sprzedają, ale chyba głównie za granicę. Tymczasem borówki amerykańskie mocno staniały/ ok. 20 zł za kg/. Lubię je, bo nie dość, że zdrowe, to nic z nich nie odchodzi i łatwo się je myje. Truskawki już się kończą, jeszcze mamy lokalne kaszubskie.
Danuśka pisze o grillowych przysmakach. Próbowałam ostatnio kiszkę ziemniaczaną w wersji grillowej. Zdziwiłam się, że była taka smaczna, ze skwareczkami i dobrze doprawiona. Jesienią, kiedy będą już nowe jabłka, warto wypróbować deser z grillowanych plastrów jabłek z dodatkiem konfitury z wiśni albo innego ulubionego dodatku. To naprawdę jest pyszne.
Krystyna
zaznaczyłam, że przymierzalnia wg. personelu sklepu była nieczynna, bo coś tam z okazji ciągłych jeszcze u nas ograniczeń covidowych – za mała przestrzeń, żeby można było utrzymać odpowiednie odległości 2 m, jak zrozumiałam.
Oh jej… do niedawna całe centrum handlowe było zamknięte, więc co tam przymierzalnie 😉
Dżinsy skracam zawsze, to nie problem, a i nici zwykłe mi nie przeszkadzają.
Wrócę trochę do tyłu. Duzo czasu spedzilam wirtualnie w miejscu podanym przez Danuske Zajac w kapuscie. Jakie piekne miejsce. A wypieki na pewno sa super. To ciasto drozdzowe rowniez. Tylko pomarzyc. 🙂
Te borowki z Kamczatki zaintrygowaly mnie swoim ksztaltem. Ciekawe, jak pisze Krystyna , ze Polska słynie z produkcji . Nazwa honeyberry sugeruje ze smack jest podobny do miodu. Moze gdzies na bazarze je zobacze.
Zebralam kilka pudelek papierowek I zrobie z tego apple sauce. Jablka kroje na częsci, skóra zostaje, wycinam nasiona i wszystko idzie do Vitamix (blender na wysokich obrotach).
Wkladam do torebek I plasko ulozone ida do zamrazalnika. Z tego bedzie apple sauce.
Pozniej w sezonie dojrzewaja moje ulubione jablka Gravensteins. Te rowniez pojda do vitamix ze skora i bez pestek. Sauce z Gravensteins pojdzie do słoikow. Najpierw ugotowany.
Ja nie dodaje cukru do jablek.
Zamrozony apple sauce w torebkach mozna trzymac do 6 miesiecy i ten zjemy pierwszy. Gravensteins w sloikach moze poczekac.
Steve Jobs nazwal swoja firme Apple po tym jak spedzil caly sezon dorabiajac troche pieniedzy zrywajac jablka w Oregon.
To bylo zanim Steve mogl zatrudnic ludzi do zrywania jablek.
Znakomity wywiad:
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,27350611,sobieslaw-zasada-czesto-ludzie-mnie-pytaja-jak-pan-tu-przyjechal.html
Why did Steve Jobs choose the Apple logo?
He believed that the original was too old fashioned and considered difficult to be used to reproduce an image in a small size, and the logo was judged to be in harmony with the modern Apple computers that impressed. Steve Jobs wanted the Apple name and logo to be fused as one.
https://www.thelogocreative.co.uk/apple-logo-evolution-it-all-started-with-a-fruit/
Steve Jobs chyba nigdy nie pracował fizycznie, nawet jako zbierający jabłka biedny student…z Wozniakiem bawili się w te tam różne algorytmy i wymyślili coś.
Jego generacja, podobnie jak Gates, wysiadywali po garażach i malutkich pokojach, wymyślając to, co teraz nazywamy komputerami osobistymi.
Ja tam się nie znam – ale obydwaj na tym zarobili kupę szmalu i do dziś zarabiają, czemu nie.
Dla mnie bohaterem jest Linus Thorvalds, który stworzył „open source”, czyli dostęp do stworzenia sobie własnego komputera, bez płacenia forsy za każdy nowy program Microsoft czy Apple, a poza tym dorzucając własne pomysły, ulepszenia i nie domagając się za to zapłaty.
Owszem, można sobie było kupić oprogramowanie, nieporównanie tańsze niż apple czy ms. Byliśmy wdzięczni za taką możliwość, bo dla Jerzora było ważniejsze samemu sobie poskładać „maszynę”, wgrać program, a potem zapłacić za możliwość udostępnienia. Po „poskładaniu” kupowaliśmy oryginalne dyski 😉
Po to, żeby wesprzeć firmę.
https://www.youtube.com/watch?v=Eluzi7
O masz… Łysy w pełni!
Na szczęście mam czytnik w miarę zapełniony. Dobranoc!
Alicja,
Nie jestem pewna czy Steve Jobs nigdy nie pracowal. Kiedy studiowal w Reed College w Portland, OR jak kazdy student pracowal. Miedzy innymi na pobliskiej plantacji jablek.
Na pewno istnieje kilka teori pochodzenia nazwy firmy Apple. Jedna z tych teori mowi o pracy na plantacji jablek.
Obejrzyj ten filmik powyżej.
Ci wtedy „chłopcy” robili wszystko, siedząc przy swoich kombinowanych wtedy tak i siak komputerów. Można to uznać za pracę C++, bo w końcu była to praca, coś wymyślili, dopracowywali i tak dalej.
Moim bohaterem zostaje, jak już pisałam, Linus Thorvalds.
W biografii Steve’a Jobsa nie ma czegoś takiego, że pracował na plantacji jabłek. Nawet bym w to nie uwierzyła – bo ich generacja to byli ci, co siedzieli przed komputerami – tej starej daty. I chwała im za to.
@Alicja:
Dalej zarabiają? A jaki jest przelicznik dolarów USA na dolary piekła? Bo nie wiem, co tam Jobsowi na dół skapuje…
PS.
Tak. Jobs NIE JEST MOIM BOHATEREM. To wredny typ był. Potrafił oszukać najbliższego kumpla, na którego pracy się jego sukces opierał. I to nie ma nic wspólnego z open source i Linusem, niech mu chwała będzie, bohaterem.
PS.
Szło mi o 24 lipca, b.r., 3:32.
Rozmowa o szyciu oraz link Danuśki nastroiły mnie nostalgicznie i powróciłam do odległych czasów mego dzieciństwa.
Swe pierwsze kroki nauki szycia na maszynie, przy nadzorze i czujnym oku Buni, poczyniałam na maszynie na napęd nożny marki Singer.
Na żelaznej podstawie zamontowany był blat z szufladkami, a na wierzchu zamocowana była maszyna.
Wszystkie elementy były oryginalne (łącznie z zapasowymi), oliwiarka, dodatkowy, skórzany sznur napędowy itp. Co o tyle nie było dziwne, że Bunia szalenie dbała o wszystko, w szczególności o niewielki dorobek rodzinny jaki przetrwał nawałnicę II WŚ. A maszyna się do nich zaliczała.
Znalazłam przykład maszyny podobnej do Buniowej. Odrestaurowane na wysoki połysk żelazna baza z pedałem i drewniay blat są podobne. Sama maszyna różni się wzorem na czarnym tle maszyny i jej bazy, i zapewnie rozwiązaniem technicznym:
przykład maszyny o napędzie nożnym
https://www.youtube.com/watch?v=k0GBpg8Ly1U
Zaintrygowana, spędziłam nieco czasu poszukując modelu jaki pamiętam. Udało się! Była to maszyna Singer Model 66-1 LOUTS DECALS, najprawdopodobniej o numerze F9869089, a zatem wyprodukowana w roku 1920. To by nawet się zgadzało. Palety tylnia i boczna, z grawrunkiem stylizowanego kwiatu lotosu, dobrze pamiętam. Podobnie jak powtarzający się kolorowy wzór na czarnym tle maszyny. Tym bardziej utkwiła mi w pamięci nazwa kwiatu, że myślałam iż jest to taki”dziwny” oset. Bunia wyprowadziła nie z błędu. Było to chyba moje pierwsze „spotkanie” z lotosem.
przykład samej maszyny Singer Model 66-1 LOUTS DECALS
https://www.etsy.com/au/listing/1001003121/singer-66-1-lotus-decals-vintage-sewing?ref=sold_out-17
Aby na maszynie nie osiadał kurz, przykrywana była drewnianą obudową. Taką samą ja na poniższym linku:
https://www.etsy.com/au/listing/960110233/singer-sewing-machine-model-99-13-with?ref=sold_out-3
No i proszę – z pozornie błachej sprawy nieudanego zakupu jeans’ów, odbyłam podróż w przeszłość. Mam nadzieję iż zainteresowała Was moja wyprawa oraz wcale nie tak odległa historia.
PS do porzedniego
po przejściu na link, należy kliknąć na fotografię by ją oraz inne fotki powiększyć
Uprzejmie przepraszam za Italic, zapomniałam dodać ukośnik w nawiasie
Słyszeliście o koszykówce 3×3? Bo myśmy dopiero pzed chwilą dowiedzieli się o tej dyscyplinie sportu włączonej do Olimpiady.
Taka maszyna z pokrywą na żeliwnym stoliku była też w moim domu. Mama kupowała Burdę, robiła wykroje i szyła całkiem fajne rzeczy dla mnie i dla siebie. Druga podobna maszyna była u Babci, tamta jednak była chowana i tworzył się dzięki temu niewielki stolik.
E tam, koszykówka… deskorolka – to jest prawdziwa dyscyplina sportowa! Albo balet , pardon, pływanie synchroniczne…! pardon – „Pływanie synchroniczne – połączenie pływania, gimnastyki oraz tańca; często nazywane wodnym baletem. W 2017 roku Światowa Federacja Pływacka (FINA) zmieniła nazwę pływania synchronicznego na pływanie artystyczne” (wiki). Jako dyscyplinę sportową zaproponowali to w 1952 roku… Kanadyjczycy 😉
Psiakość, chyba nie dożyję, że grę w noża dołączą do dyscyplin sportowych?! To już chyba zapomniane w ogóle, bo kto dzisiaj gra w noża?! 🙁
To są sporty niewymierne, bo zależą od subiektywnych odczuć oceniających. To już gra w noża jest bardziej wymierna, bo wygrywa ten, kto ostatni ukroił najwięcej pola z koła 😉
„Łucznik” – to była moja pierwsza maszyna do szycia, taka w szafce. O, taka:
https://archiwum.allegro.pl/oferta/maszyna-do-szycia-lucznik-431-z-szafka-i7786603938.html
Nasze zapędy do używania maszyny były takie, że owa szafka i kluczyk się przydawały, bo igły były łamane notorycznie i kiedy Mama potrzebowała coś uszyć (nie, nie lubiła tego!), nie miała sprawnej maszyny… 😉
Ja mam prościutką „Brother” (japońska firma), też już stareńką jak na nasze czasy, ale trzyma się dobrze. Na „singerze” pracowałam w pracy u Helenki, maszyna stara, ale nie tak zabytkowa, jak ta, co to Echidna zdjęcie pokazała. Po czasie Helenka zdobyła się na zakup nowoczesnej – i trudnej do opanowania innej maszyny, która miała z trzysta różnych aplikacji, podczas gdy mnie ciągle potrzeba było ze cztery 🙄
Na koniec tę maszynę dostałam w spadku, kiedy Helenka zamykała firmę, ale użyłam ją tylko kilka razy i podarowałam koleżance, która ciągle potrzebowała maszyny do drobnych „takichtam”. Przynajmniej się do czegoś przydała 🙂
I oto, do czego doszło – ledwie wspomniałam o przerabianiu dżinsów, a tu się nagle doczekaliśmy historyjek maszynowych 🙂
Bo ja na przykład zasiadłam do wujka Google i poczytałam sobie trochę. Całkiem to pouczające! Dzięki za historyjkę, echidna, w rodzinie mieliście zabytek, nie to, co nasz domowy „łucznik” z początku lat 60-tych…
Pak4,
nie gorącuj się, bo nie ma po co. Jak myślisz, co Noblowi za to, co wymyślił? Nie on, to kto inny by na dynamit wpadł 😉
Co to kogo obchodzi, jaki on wredny był dla najbliższych i znajomych. Człowiek, jak wielu innych. A legendy sobie.
Echidno-sympatyczna opowieść i piękna maszyna do szycia 🙂
U nas w domu maszyna do szycia pojawiła się na początku lat siedemdziesiątych i przywiózł ją ze służbowej podróży do Radomia mój ojciec. Była to maszyna walizkowa, potwornie ciężka! Mama uznała, że szycie na maszynie jej nie interesuje zatem szyliśmy(jedynie bardzo proste rzeczy)tylko my we dwoje-tata i ja. Zawsze dobrze się zastanawialiśmy, czy aby na pewno musimy jej użyć, bo dźwiganie tego ustrojstwa i postawienie na stół było wyczynem dla sztangisty.
Poczytałam trochę o tym miasteczku:
https://podroze.gazeta.pl/podroze/7,114158,27360404,wloskie-miasteczko-sprzedaje-domy-za-2-euro-entuzjazm-wisi.html#e=RelRecImg1
Po czym pospacerowałam za pomocą Google Earth – gdybym miała zamiar zmieniać miejsce zamieszkania, w tej chwili bym się przeprowadziła i pewnie za cenę naszej chałupki stać by nas było na tamtejszą wylicytowaną chałupkę i gruntowny remont. Nasz znajomy Sycylijczyk powiedział, że nigdy by nie zamienił Kingston na Sambuco – za gorąco, powiada. No tak… mnie też upały nie służą. Ale pomarzyć można 😉
Najlepsze (i najładniejsze!) są mirabelki „Nancy” – tak jest, nazwa pochodzi od TEGO Nancy 😉
https://photos.app.goo.gl/K3JeX9KB4SHydx3n8
Malgosiu, moj wczorajszy sos, ktory zawsze sie udaje. Robilam go pierwszy raz.
Sos na 4 osoby
2 szalotki
12 cl bialego wina
10 cl rzadkiej smietany
Kostka bulionu rybnego
15 g masla
Drobno posiekana szalotke podsmazyc na masle przez 4-5 minut, dodac rozpuszczona kostke bulionu ( dalam 0,5 l wody ) , gotowac na wolnym ogniu przez 4-5 minuy, dodac biale wino, gotowac przez 4-5 minut aby wino wyparowalo, na koniec dodac smietane i gotowac na wolnym ogniu aby sos troche zgestnial. Osobno usmazylam kawalki ryby, wlalam na nie sos, przykrylam i odstawilam na bok aby troche doszlo. Rodzinie sos bardzo smakowal. Ostroznie z sola, kostki bulionu sa zawsze slone i ewentualnie dodac troche soli jezeli jej naprawde brakuje.
Stara maszyne do szycia miala moja Ciocia i na tej maszynie skracala nam dzinsy.
Pracowala w firmie krawieckiej i jak firma wymieniala maszyny to ona dostala czy kupila stara. Byla napedzana nogami. Tesciowa miala podobna.
O dziurawe dzinsy meczyla mnie corka majac 15 lat. W butiku, byly drogie jak diabli i dziurawe. Do dzisiaj mi to wypomina a minelo juz sporo lat. Pewnie by ja pogonili ze szkoly za te dziury albo bym dostala list z uwaga jak wysylam ubrane dziecko do szkoly. Inne czasy, inna dyscyplina.
Sama troche szylam dla corki i siebie. Jak miala 7 lat to juz nie chciala nosic sukienek. Nauczylam sie wyszywac smock i sukienki mialy gore wyszywana. Styl, bardzo grzeczna panienka, mamusi sie podobalo ale jej nie.
Elu, dziękuję i już zapisuję.
Nasz łucznik też był napędzamy nogami 😉
Jednak elektryczna maszyna to jest to, dobry wynalazek!
Elapa,
u nas te szarpane dżinsy chodzą od 60$ wzwyż, tak do stówy, a pewnie i droższe by się znalazły 🙄
Ja sobie przypominam moje pierwsze „szariki” – czyli spodnie uszyte z materiału marnie udającego prawdziwy dżins (tzw.teksas ten materiał się zwał) w kolorze indygo. Podrasowywałam go łatami pseudo-skórzanymi, które naonczas byłu modne na spodniach i swetrach (łokcie!), co było dość praktyczne.
Jerzor odmówił przeprowadzki na Sambuco. On woli Polskę. Ja już nie.
Alicjo, koszykówka 3×3 to absolutny, moim skromnym zdaniem, dziwoląg. Jeden kosz, trzech zawodników w każdej drużynie i wygrywa ta, która strzeli najwięcej koszy. Do tego jakieś dziwne punktowanie w jakie nie będę się zagłębiać.
Wombat mawia, że niebawem jako dyscyplinę sportową wprowadzą na Olimpiadę cymbergraja albo plucie na odległość do celu.
Danuśka, pewnie Wasza maszyna była podobna do mojej, jaką dostałam od Mamy będąc jeszcze w Liceum. Ciężka jak diabli lecz znakomicie szyjąca. Ale fakt posiadania dodawał skrzydeł, pomagając unieść ustrojstwo ma stół.
Do tej pory szyje doskonale, ostatnio podczas pobytu w Polsce oddałam do serwisu. Przy odbiorze powiedziano mi, że jest w doskonałym stanie. Pewnie, że jest. Dbałam o nią, nie pożyczałam (choć zakusów było sporo), a odpowiednia konserwacja metalowych części mechanizmu (teraz już tak dobrze nie ma) doskonale maszynę zabezpieczyła.
https://sprzedajemy.pl/maszyna-do-szycia-lucznik-436-akcesoria-rumia-2-a1d299-nr61049535
Tutaj mam dwie maszyny Singera. Obie rzecz jasna elektryczne. Niestety w tej starszej „poszły” koło półzębate i zębate (jak prawie wszystkie części mechaniczne, wykonane z plastiku). Na razie schowana w pudło czeka na reperację. Zatem Wombat sprezentował mi drugą – Singer Heavy Duty, z jakiej jestem bardzo zadowolona. Szyje nawet skórę.
https://www.spotlightstores.com/sewing-fabrics/sewing-machines-equipment/singer-4423-heavy-duty-sewing-machine/80304571?gclsrc=aw.ds&gclsrc=aw.ds&gclid=Cj0KCQjw9O6HBhCrARIsADx5qCTwoCzqpPLO9n185ikj0AgIMawUUbIeCI2mY1SELtkOr4O2na9nVr4aAqJvEALw_wcB
Na zakończenie dzisiejszej sagi maszyn do szycia – Maszyny Singer, niezależnie czy na napęd ręczny, nożny czy elektryczny, miały różne wizerunki na czarnym tle korpusu maszyny.
Singer jest nie do zdarcia, to fakt. Mój Brother ma części metalowe, łucznik też miał i do naoliwiania używało się (i używam) tak zwanego oleju wrzecionowego (kręć się kręć wrzeciono, wić się tobie, wić!).
Co do koszykówki, uważam, że ta dyscyplina powinna być podzielona według wzrostu, bo niestety, tylko wysokie gidyje mają tam fory! Podobnie jak boks jest podzielony według wagi (musza, piórkowa, lekka, średnia,półciężka, ciężka i te rzeczy).
Jerzor wybył na tenisa z zaprzyjaźnionym Moskalem – kolega Moskala sprawił sobie przydomowy kort, więc pojechali go wypróbować. Bagatelka – do Trenton, bo kolega tam mieszka. Ponad 100km w jedną stronę 🙄
Mam nadzieję, że to jednorazowa taka wyprawa, w Kingston kortów nie brakuje, darmowych zresztą…
A maszyne do szycia na korbke znacie ? Przyszlo mi raz szyc na niej. Skrocilam spodnie i pani u ktorej mieszkala na moje pytanie czy ma maszyne do szycia tala mi postawila. Juz nie pamietam czy podszylam nogawki czy nie.
Tutaj jak kupuje spodnie w butiku a nogawki sa dlugie to mi skracaja za darmo, jezeli kupuje na przecenie to trzeba placic za skrocenie.
https://www.youtube.com/watch?v=9D-6mTIaSZ0 🙂
Elapa,
teraz modne jest obcinanie i niech się strzępią 😉
Ja sobie tak skróciłam stare dżinsy na średnio-krótkie. Podskubałam trochę i przestały się strzępić. W sumie dobry patent…
Kiedys strzepilam bermudy dzinsowe corce, bo taka byla moda. Tesc jak ja zobaczyl w tych spodniach to mi zwrocil delikatnie uwage. Sama jestem zbyt powazna aby nosic takie spodnie
Pak4: 🙂
https://photos.app.goo.gl/xyPKTR8EKpGwbw1X8
Elapa,
kto w tych czasach zważą na opinie teścia czy teściowej? 😯
Na wycieczkach ja zawsze robię zdjęcia, więc na zawołanie nie mogę znaleźć moich obciętych, ale mam Jerzora – kazałam mu trochę nitek wyskubać, ale nie zrobił tego. I bynajmniej nie czuł się obciachowo (jak to Jerzor):
https://photos.app.goo.gl/xyPKTR8EKpGwbw1X8
p.s.To nie ludzie postronni, nieznajomi zwracają uwagę na to, jak się ubierasz, tylko właśnie – mama, tata, teść, teściowa, brat… A co im do tego?
Ja zważam tylko na to, że od czasu do czasu uczestnicząc w jakiejś uroczystości, powinnam się dostosować do jakiegoś zwyczaju i form przyjętych. Poza tym luzik 😉
@Alicja:
Ja się nie gorączkuję. Klasyczne 36,6.
Chodziło mi o to, że Jobs nie żyje, co powoli potrafi dotykać pokolenie ojców założycieli znanej nam domowej komputeryzacji. Czerpanie więc zysków nie jest oczywiste i sam Jobs ich nie czerpie.
A że Jobs nie był „dobrym człowiekiem”, na tle kolegów ze swojego czasu i miejsca ewidentnie wyróżniał się negatywnie w swojej — chyba należałoby to powiedzieć — psychopatii; to odrzuciłem pierwszą myśl, by w komentarzu umieścić go w niebie i sobie pożartować o transferach dolarów w chmury (pozdro dla kumatych).
Kawa, herbata w zestawie z lat 60-tych?
https://tiny.pl/9x8mf
Czyż to nie jest przykład wzornictwa, które się nie starzeje? Na dodatek wzór i kolory wymarzone na dzisiejszą pogodę.
Producentem tej porcelany jest zakład”Karolina”z Jaworzyny Śląskiej.
Znalazłam jeszcze u nich komplet dla Jerzora, tylko nie wiem dlaczego piszą, że to zestaw dla dzieci. Może z racji tego różowego koloru…?
https://www.karolina.info.pl/project/bicycle-2/
My właśnie wróciliśmy z porannej, rowerowej przejażdżki po lesie, jako że podczas upałów, które właśnie powróciły ranek lub wieczór najlepsza pora na tego rodzaju zajęcia.
Podczas wczorajszego, miłego spotkania w ogrodzie naszych znajomych mieliśmy okazję pogawędzić, między innymi, z Polakami, którzy od bardzo wielu lat mieszkają w Kanadzie i niedawno przyjechali na wakacje do Europy. Większość czasu spędzą oczywiście w Polsce odwiedzając rodzinę i znajomych. Ich obecnym kanadyjskim adresem jest Edmonton, wcześniej mieszkali w okolicach Calgary.
Irku-próbowaliśmy wczoraj kiszonych rzodkiewek i od razu przypomniała mi się Twoja produkcja 🙂 To rzeczywiście bardzo smaczna przegryzka, a na dodatek ładnie prezentuje się w słoiku. Planuję zakisić!
Danuśka, koniecznie. Długo nie postoją w słoiku. Zapewniam 🙂
„W okolicach Calgary” – czy to nie było w Red Deer aby? 😉
Owszem, bywaliśmy i nadal mamy zaprzyjaźnionych wrocławian w Edmonton! A już chyba nikogo w Calgary, miasto, które w XX wieku wyprzedziło XXI wiek (na oko).
Komplet dla Jerzora prawie-prawie, tylko bicykl jest…. dla dam! I różowy 😉
Przez jakiś czas chilijska winnica Cono Sur wypuszczała serię butelek ichnich win z wytłoczonym rowerkiem na butelce. Mam dwie – wino białe i czerwone. Ostatnio wyszło „rose” z bicykletem i to muszę kupić!
Oprócz tego niedawny portugalski „Złodziej rowerów”, co już prezentowałam, ale na nic to się nie przyda.
Kiszone rzodkiewki z selerem naciowym? Nie postoją!
https://photos.app.goo.gl/B4YuYQf5EeVomXdm7
Pak4,
moim bohaterem jest Linus Thorvald, to ustalmy na początku, żebyś nadal nie musiał (nie chcem, ale muszem) potykać się o Steve’a Jobsa. Ma spadkobierców – córkę, do której wzorem wredoty nie chciał się przyznać, ale…w końcu…
Jakim był człowiekiem mnie nie obchodzi, bo to nie dotyczy mnie bezpośrednio.
Jeżeli nadal Cię Steve Jobs denerwuje, pisz na Berdyczów 😉
O ile wiem, użytkownicy firmy Apple chwalą sobie system i oprogramowanie jako dopracowane i lepsze od Windows.
Ja pozostaję przy przaśnym, ale zaprzyjaźnionym od zawsze Linuxie.
Irek,
Tyś ekspertem w naukach przyrodniczych – czy mógłbyś powiedzieć, co to za kwiatek? Zaznaczam, że zdjęcie jest trochę nie bardzo, bo łodyga kwiatka jest ukryta – otóż znam ten kwiatek z polskich łąk, łodyga jest solidna i dość kosmata, jakieś 30cm wysokości, a kwiatki z niej wyrastają mniej więcej od połowy wysokości, gęsto.
https://photos.app.goo.gl/PhrMEtJNrUZUDfQ16
Alicjo, do eksperta mi daleko, ale to jest chyba żmijowiec , który się przebił jakimś cudem przez winobluszcz 🙂
Irek ma rację. Pamiętam, że o żmijowcu pisaliśmy tu sporo w ubiegłym roku, ale wypadła mi z pamięci jego nazwa. Słabo z tą pamięcią, niestety. Dużo go rośnie w okolicy . Patrzyłam na niego/już przekwita/ i zastanawiałam się nad jego nazwą. No i sprawa jasna.
Żmijowce często widze. Ladna roslina.
Odwiedzilam plantacje “berries”. Tam byly nie tylko boysenberries ale rowniez loganberries, wine berries, cap berries i maliny 🙂 różnego rodzaju. Wine berries jeszcze nie byly dojrzale wiec nie znam smaku. Wygladaly inaczej od pozostalych. Kazdy owoc byl owiniety w kilka liści. Bez kolców.
Cap berries okazaly sie mila niespodzianka. Bardzo male owoce i w tym malym owocu jakby sondensowany przyjemny smak.
Wlasciciel plantacji eksperymentuje z roznymi odmianami berries.
@Alicjo:
ale o Jobsie to Ty pisałaś (24.7.2021, 3:32), a z Twojego tekstu wynikał wniosek, że pobiera on dochody. To właśnie dochody zmarłego Jobsa natchnęły mnie w ogóle do pisania tutaj i zaczęły tę inbę.
PS.
I wyjaśnijmy sobie jeszcze jedno: ja używam Windowsa (ostatnio) i Linuxa (dystrybucja Ubuntu, poprzednie parę lat) w pracy; a że na potrzeby dokształcenia się z tworzenia oprogramowania na iPhony musiałem uczyć się na Applu to w tej chwili jest to mój komputer na wolny czas. Mam jakieś tam porównanie, jakby co.
Niezwykle okazałe żmijowce na bretońskiej wyspie Batz:
https://photos.app.goo.gl/vZRX3aU6HTcBFrPw9
Wśród wielu innych kulinarnych przyjemności lipiec upływa nam, jak zawsze, pod znakiem bobu. Staram się go podawać na różne sposoby, dzisiaj będzie dodatkiem do ziemniaków i marchewki, które zostaną lekko podsmażone na patelni z dodatkiem czosnku , a na koniec obficie posypane koperkiem. Z tych warzyw robi się ładna, trójkolorowa kompozycja.
19c, słońce, rześko (na razie…)
Miałam zaznaczyć, że chyba już o ten kwiatek pytałam, ale zapomniałam (ach, ta pamięć!) – nazwa zupełnie nie przystająca do urody 🙂
U mnie młode ziemniaki z koperkiem i coś do nich się wymyśli. Bywając w Polsce, najmolszą przekąską był bób z wody – jak nie świeżutki, to zawsze można było kupić zamrożony młody bób. U nas w sklepach co najwyżej z puszki, a to nie to samo 🙁
Poczytałam trochę o żmijowcach i te imponujące z Bretanii, które podesłała Danuśka, pochodzą z wysp kanaryjskich. Tam też można spotkać przepiękną rubinową odmianę – ale myśmy byli chyba nie o tej porze roku, co potrzeba…
Nasz żmijowiec ro zwyczajny „vulgaris”… ale i tak piękny!
Byłam na spacerze, jak zaczynałyśmy było słonko, kończyłyśmy w ulewie, prognozy mówiły o słabych opadach deszczu i później. Teraz suszę ubranie, plecak , buty. Na szczęście deszcz był ciepły.
Rozglądałam się za tym żmijowcem, ale w okolicy go nie widziałam, jest za to sporo dzikiej cykorii (cykoria podróżnik).
Zdjęcie ilustracyjne 😉
https://photos.app.goo.gl/cy9c5JnAkRz2cWzF6
17c, lekkie zachmurzenie, straszą opadami. Póki co – rześko.
U nas też tego sporo, wdzięczne kwiatki i rosną na byle poboczu, w garsteczce byle jakiej ziemi. Nazwa właściwa – podróżnik (autostopowicz?) przy drodze 🙂
W temacie roslin u nas jest popularna w ogrodach odmiana trawy o nazwie “pampas grass”. Ta wysoka trawa ma “kwiaty” w bialym/kremowym kolorze. Ucięte “kwiaty” służa do ozdoby.
Wiem ze jest rowniez odmiana w kolorze rozowym i fioletowym. Nie wiem o innych kolorach.
Pampas grass lubi wiatr.
https://cdn.shopify.com/s/files/1/0011/2341/8172/products/GR406-White-Pampas-Grass_480x480.jpg?v=1576612979
U nas też często się to widuje na klombach, w Polsce też widziałam. Ozdobna, owszem, i nie trzeba jej kosić 🙂
U mnie ogrod maly to nie ma miejsca na pampas, zreszta nie przepadam za ta roslina. Wole azalie.
Na kolacje risotto z lososiem, crevetkami, papryka i zielonym groszkiem. Mam juz przygotowane wszystkie skladniki tylko czekam jak Mlodzi przyjada. Pozniej bede stala, dolewala rosol , mieszala przez pol godz az ryz bedzie ugotowany.
Najlepszy sposb na deszcz – zabrać ze sobą w trasę parasolkę. U mnie się sprawdza jak nic – wzięłam swoją szpanerską parasolkę, żeby się polansować na przeważnie pustym chodniku, po 200 metrach deszcz przestał siąpić i musiałam ją te całe 5.6km targać ze sobą.
Elapa,
ucieszył mnie Twój przepis na rizotto, bo jutro przyjeżdżąją goście – niestety, nie jadają żadnych ryb ani tym bardziej owoców morza. Ponieważ wiem o tym – nie mogę ich nieprzyjemnie zaskoczyć. Chyba potraktuję ich zupą dyniową i żeberkami w sosie ostrym ze sklepu, skądinąd znakomitymi 😉
Z publio zakupiłam książkę, na którą czekałam – „Życie na naszej planecie. Moja historia, wasza przyszłość” Davida Attenborough (którego wszystkie programy oglądaliśmy „religijnie”). Bardzo go cenimy.
Olimpiada… szkoda mi Igi Świątek i w ogóle wszystkich sportowców, którym nie wyszło, ale też rozumiem ogromną presję mediów itp. że „na nich liczymy”. No pewnie, że liczymy, ale bez przesady – będą jeszcze inne olimpiady, a Iga ma zaledwie 20 lat! Jeszcze zdąży „pozamiatać”, i to nie raz!
Pozdrawiamy z Pojezierza Brodnickiego 🙂
Uznaliśmy, że kolejne kilka dni upałów najprzyjemniej byłoby spędzić nad jakimś jeziorem. Naszym kryterium było, by w środku wakacji znaleźć miejsce bez tłumu turystów i stąd powyższy wybór. Dookoła cisza i spokój, jezior nie brakuje, a turyści w ilościach prawie niewidocznych. Oczywiście, jak zwykle w takich okolicznościach przyrody ja zabrałam ze sobą przewodnik oraz kostium kąpielowy, a Osobisty Wędkarz wiadomy sprzęt 🙂
Z artykułu, jaki znaleźliśmy w naszej kwaterze dowiedziałam się o tradycjach zbierania szyszek sosnowych na tutejszych rubieżach. W czasach przedwojennych i jakiś czas po wojnie był to sposób na podreperowanie zimą bardzo skromnych budżetów tutejszych gospodarstw. W tekście poniżej więcej na temat tego zajęcia w różnych regionach Polski: http://szyszkarze.pl/historia-szyszkarstwa/
U nas z szyszkami rozprawiają się wiewióry, Pozyskują nasiona, a rozpatroszoną szyszkę rzucają na ulice. Teraz jest akurat wzmożona działalność w tym względzie 😉
Nad którym jeziorem jesteście?
Wędkarzowi TAAAAAA>>>KIEJ RYBY, a obojgu – słońca i pogody.
Zawsze powtarzam:
„Cudze chwalicie,
Swego nie znacie,
Sami nie wiecie,
Co posiadacie.”
Stanisław Jachowicz
Urokliwych miejsc w Polsce jest wiele. Do miejsc takich należy Pojezierze Brodniskie i Brodnicki Park Krajobrazowy.
Zieleń lasów, zieleń lustrzanych odbić drzew w wodach jezior. Jeszcze (chyba) cisza niezmącona wrzaskiem pseudo turystów.
https://www.youtube.com/watch?v=UBw2DlCpe_8
Oby tylko olbrzymie konglomeracje turystyczno-budowlane nie „zwiedziały się” o nich, bądź jakiś pacan nie wpadł na pomysł zagospodarowania dziewiczych terenów dla zysku. Do czego, niestety, już w wielu miejscach doszło.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska w ogrodzie Kossakówki pisała:
„Po cóż jechać do Turcji? Pachnie bez turecki,
półksiężyc blady wschodzi tak jak nad Bosforem.”
Po co? Ano jechać w odległe miejsca i kraje to uczta krajobrazowa, historyczna i poznawcza. Ale i w Polsce taką ucztę można doświadczać.
Udanch wędrówek, połowów i odpoczynku pośród lasów i jezior życzę Wam, Danuśko.
Cholera jasna,
Łysy mnie prześladuje od wczorajszej pełni! 🙁
Echidno,
zgadzam się – „cudze chwalicie…” ale z drugiej strony nie ma się co dziwić, że ludziska chcą podróżować i myślą o tych swoich kątach – to bliżej mnie, zawsze mogę zdążyć. Nie dziwię się, że najsampierw chce się poznać inne kraje.
Polska to jest polskie podwórko, „zawsze zdążę”. Trzeba jechać w inne kraje po to chociażby, aby poznać, jak tam żyją, o czym myślą i w ogóle jak im się powodzi 🙂
W Polsce różnorodność krajobrazowa jest każda inna za rogiem. Każda inna.
Piszę to dlatego, że znam proporcje Ameryki („obu-trzech”), i jak to tu wygląda, podobnie też w Aussielandzie. Kilometry, setki km żeby kraobraz się zmienił.
Mam nadzieję, że w Polsce tereny wyjątkowe będą chronione jako parki (jest ich już trochę) przed zalewem pseudo-turystów.
A swoją drogą:
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska w ogrodzie Kossakówki pisała:
„Po cóż jechać do Turcji? Pachnie bez turecki,
półksiężyc blady wschodzi tak jak nad Bosforem.”
Po to, że człowiek zawsze był ciekaw, co jest za tym rogiem. Dlatego ja wylądowałam tu, gdzie za chwilę minie nam 40 lat, zawsze marzyłam o zobaczeniu tego, co jest tam dalej… i zwiedziłam mniej więcej 1/6 świata, a może kapkę mniej lub więcej.
Doświadczeń z Poski, którą z „małą pomocą” blogowych Przyjaciół miałam okazję zwiedzić – nie do przecenienia 🙂 Dziękuję Wam, Przyjaciele!
Oczywiście, czekam na dalsze spotkania, ale pandemia trzyma…
Kombinujemy, żeby we wrześniu, ale to się okaże. Nazaszczepialiśmy się, ale jakby trzeba było jakiś „booster”, to my się z przyjemnością poddamy. Ja wierzę w naukę i wierzę, że lekarze mówią, co się dzieje i co trzeba robić, żeby…
W dzienniku usłyszałam, że w mojej okolicy już od 2 tygodni nie zanotowano żadnego przypadku zarazy. Ponadto ponad 68% się zaszczepiło podwójnie. Przewiduje się, że za 2 tygodnie zamknie się centrum szczepień, a będą istnieć przy farmacjach dla tych, którzy pójdą po rozum do głowy.
Alicjo, ja się nie dziwię ani też nie krytykuję chęci zwiedzania świata. Gdzie by to nie było. Wręcz przeciwnie: „…jechać w odległe miejsca i kraje to uczta krajobrazowa, historyczna i poznawcza”, że sama siebie zacytuję.
Generalnie odniosłam się do zwiedzania własnego kraju, gdzie, jak sama powiedziałaś, występuje różnorodność krajobrazowa.
I nie zgadzam się z Tobą, że najpierw należy poznać inne kraje zanim własnych „kątów” nie przemierzymy.
Przed laty wyjazdy turystyczne do odległych zakątków świata nie należały do najłatwiejszych i niewielu na takie prywatne fanaberie wojażerskie było stać. Eskapady do sąsiadów na zachodzie Europy też były utrudnione, dla wielu wręcz niemożliwe.
Oczywiście biura podróży oferowały wycieczki na wschód, zachód, północ i południe, ale nie były to tanie wyjazdy i większości polaków po prostu nie było na to stać. Zaś wśród wyjeżdżających liczne grupy traktowały swe wakacje handlowo.
Obecnie, gdy świat przemienił się w globalną wioskę i praktycznie jedynie względy finansowe stoją na przeszkodzie zwiedzania świata (przed pandemią rzecz jasna), niewiele granic powstrzymuje globtroterów.
Niestety, nawet najlepsze chęci, bez wsparcia pełnej sakiewki, nie pozwolą na zwiedzanie wymarzonych zakątków Błękitnej Planety. I chyba nie mylę się, że nie tylko w Polsce liczniejszej grupy społeczeństwa po prostu nie stać na wakacyjny, rodzinny lub samotny, wyjazd nie tylko za granicę lecz nawet we własnym kraju.
Gdzie napisałam, że
” najpierw należy poznać inne kraje zanim własnych „kątów” nie przemierzymy.”?
Napisałam w znaczeniu – że myślimy: moje kąty jeszcze zdążę, a jak mam okazję się poszwendać po świecie, to korzystam. Żadne tam „najpierw”…
Nigdy w życiu nie byłam na zorganizowanej wycieczce turystycznej, bo nie było mnie na to stać, jedyne czego żałuję, to że raz nie postawiłam na swoim i zrezygnowałam z wycieczki do ZSRR (Moskwa), Uzbekistanu, Tadżykistanu i i okolicznych terenów. Była to kosztowna sprawa (połowa lat 70-tych) i wybór ciężki, typu albo-albo. A koleżeństwo, które pojechało… ano właśnie, wycieczka im się zwróciła z naddatkiem! Ale i widzieli to i owo.
A propos „cudze chwalicie”- pomyślałam, że trzeba by się wybrać na Gaspe Penninsula. Tam nie byliśmy, a to osiągalne jako wycieczka weekendowa, 3-4 dni.
Zobaczymy. Nic lepszego nie mamy do roboty, a covidowo poluzowało i hotele ruszyły wreszcie.
Jerzor zauważył, że zanim co, trzeba się technicznie zaopiekować rurą wydechową… ano trzeba!
Alicja,
jak tam będziesz to zajrzyj przy okazji na wyspę księcia Edwarda. Może odwiedzisz Anię z Zielonego Wzgórza i opowiesz jak było?
Alicjo, toz wy spedzicie calutkie 3-4 dni w samochodzie – Gaspesie jest piekne, ale tam odleglosci duze, trzy drogi na krzyz, doslownie.
Na wycieczke weekendowa swietne sa Eastern Townships, w miare blisko Kingston: niewysokie gory (do chodzenia albo na narty), jeziora (kajaki), swietne miejsce na rowery, pyszne regionalne jedzenie (sery, swietne piwo – craft beers, nawet wino), B&Bs ze sniadaniem. Ale pewnie juz znasz …
Najwieksza zbrodnia na naszej planecie sa wycieczki objazdowe na wielkich statkach wycieczkowych, tzw. cruises…
Podroznicza zbrodnia, zapomnialam dodac, bo sa wieksze …
GosiuB-Wenecja podjęła nareszcie decyzję o nieprzyjmowaniu wielkich statków wycieczkowych w centrum miasta:
https://wyborcza.pl/7,75399,27325236,statki-wycieczkowe-od-sierpnia-nie-beda-mogly-wplywac-do-wenecji.html
Alicjo-jesteśmy nad jeziorem Wierzchownia i w miejscowości o tej samej nazwie:
http://parki.kujawsko-pomorskie.pl/glpk/tradycja-i-kultura/zabytki/963-zabytkowa-zabudowa-wsi-wierzchownia
Jutro przewidziana wycieczka do Brodnicy oraz w okolice bliższe i dalsze tego miasta. Dzisiaj spędzliśmy czas nad wodą albo w wodzie (to przede wszystkim ja), chociaż w pewnym momencie Osobisty Wędkarz też musiał zanurzyć się w zielonej toni jeziora, by ratować swój wędkarski fotel, który to wpadł do wody na skutek mocnego podmuchu wiatru. Akcja ratownicza zakończyła się sukcesem!
GosiaB,
do Fredericton jeździliśmy co Wielkanoc do znajomych, dystans 1100km, 10 godzin jazdy. Nam niestraszne odległości 😉
Chciałabym się zatrzymać w Riviere- du-Loup – stamtąd jest wspaniały widok na rozszerzający się „lejek” St. Lawrence River. Oraz Rimouski. A dalej – i czy dalej, to nie wiem. Nic nas nie ogranicza, tylko ochota – albo jej brak 😉 Sprawdziłam stan dróg (Google Earth) trasy naokoło Gaspe – całkiem niezłe drogi i tym bardziej kusi, żeby ruszyć w całą trasę. I zrobić z tego coś więcej, niż weekend. Zobaczymy.
Eastern Townships i rejony Sherbrooka i Montrealu mamy dość dobrze obcykane (znajomi tu i tam), podobnie jak rejon Mt.Tremblant i Sainte-Aghate…Quebec City, bardzo piękne miasto, polecam, kto będzie w okolicy – nie ominąć!
Na PEI warto by pojechać chociażby dla tego mostu, co to go zbudowano, ale jakoś mnie tam nie ciągnie. Otóż nie tylko nie czytałam „Alicji w krainie czarów”, ale także „Ani z Zielonego Wzgórza”. Znajomi opowiadali, że tam sielsko-anielsko. Pojechali, spali w B&B – dom na nich czekał otwarty i właściciele zostawili klucze oraz instrukcje co gdzie jest na stole. Taka gościnność i wiara w człowieka tam była – teraz, z otwarciem mostu, zamknęły się drzwi… No a poza tym za stara jestem na nadrabianie dziecięcych lektur 😉
Absolutnie się zgadzam z tym, że wszelkie wycieczki „cruises” to zbrodnia, ale kto bogatemu zabroni? Mnie ciekawi Alaska i są takie wycieczki, ale mnie interesuje Alaska jako taka. Polecieć samolotem, wypożyczyć samochód i trochę się powłóczyć. Podpłynąć pod lodowiec można z lokalnym „podwoźnikiem”.
Z weekendu wycieczkowego nici, bo rura wydechowa wymaga wymiany i będzie robiona właśnie w piątek/sobotę, mechanik bardzo zajęty i nie wie, na kiedy zdąży. A nam się nie pali – „weekend” to sprawa umowna dla emerytów 🙂
Burza, burza, ale trochę dalej, błyska się i pada. Trochę łatwiej oddychać.
Te wielkie wycieczkowce widzieliśmy w różnych regionach świata. Uciekaliśmy przed tłumami na Zanzibarze, obserwowaliśmy jak stały na redzie na Santa Luci , tam mieściły się w porcie tylko trzy, widzieliśmy wrak Costa Concordii. Kiedyś przeszło nam przez myśl , żeby czymś takim się wybrać, ale jak zobaczyliśmy to w realu to natychmiast nam przeszło.
Kolejny “glean”
1. Śliwki, śliwki, śliwki 10x
2. Mint
3. Lavender. Bring your own scissors or pruners.
Przepis na zupe z śliwek i czerwonych burakow
Plum and Beet Soup
Ingredients:
4 small beets, scrubbed (about 1 lb.)
1 1/4 pounds ripe red plums
About 2/3 cup chopped red onion
3 tablespoons thinly sliced fresh mint, divided
3 tablespoons red wine vinegar
About 1 tsp. kosher salt
1/2 tsp. cinnamon
1/3 cup plain whole-milk Greek yogurt
1 1/2 teaspoons honey
Directions:
Preheat oven to 400°. Wrap each beet in foil and set in a pie pan. Roast beets until easily pierced with a fork, 1 1/2 to 2 hours. Cool, then peel and discard skins.
Pit plums over a food processor to catch any juices. Roughly chop plums and beets and put in food processor with 2/3 cup ice water, 2/3 cup onion, 1 1/2 tbsp. mint, the vinegar, 1 tsp. salt, and 1/4 tsp of the cinnamon. Drape processor with paper towels to catch any spills. Whirl soup until smooth.
Transfer soup to a bowl, stir in 1 cup more ice water, and chill, covered, at least 2 hours.
In a small bowl, whisk yogurt, honey and the rest of the cinnamon. Season soup to taste with more salt if you like. Ladle into bowls, add a spoonful of spiced yogurt to each, and swirl. Scatter remaining mint on top and add a little more onion if you like.
Ten przepis na zupe to część ostatniego ogloszenia “glean”.
Na Gaspé potrzeba zdecydowanie wiecej dni niz weekend. Koniecznie trzeba odwiedzic Forillon Ntl. Park i zobaczyc Percé Rock (osobny GEO Park). Gaspé to ponoc raj dla geologow.
https://www.earthmagazine.org/article/travels-geology-geological-riches-quebecs-gaspe-peninsula/
PEI jest bardzo urokliwa, pejzaze w srodku wyspy przypominaja polskie rowniny z polami i polnymi drogami, tylko ziemia ma czerwony odcien. Plaze sa przepiekne: niektore maja jasny piasek, inne – czerwone klify, ktore robie niezapomniane wrazenie; woda jest bardzo zimna (przynajmniej wtedy gdy ja tam bylam). Dom Ani na wzgorzu obowiazkowo zwiedzilam (podroz sentymentalna). Pyszne jedzenie (owoce morza!), przemili, goscinni ludzie – podobnie jak na calym zreszta wschodnim wybrzezu.
GosiaB,
Z przyjemnoscia obejrzalam zdjecia Gaspe i okolic. Nic dziwnego ze z taka pasja opisujesz te tereny. Rzeczywiscie bardzo ładne. Menu rowniez bardzo zachęcajace.
Orca 🙂
20c, pada 🙁
Piękne zdjęcia, GosiaB. Na razie wszystko w sferze bardzo luźnych planów, zwiedzam za pomocą GoogleEarth i kombinuję. Wszystko zależy od tego, co się chce zobaczyć.
Tymczasem obiadowo młode ziemniaki i parówki z wiadomego sklepu. Ogórek kiszony jako warzywko do skonsumowania. Mieli być goście ze stolicy, ale przesunęli wizytę na przyszły tydzień. Przypomniał mi się makaron według echidny i to zamierzam im zaserwować. Proste chłopskie jedzenie, jak mawiał Marek, Misiem zwany 😉
„W Rumii jest Stacja Kultury, czyli biblioteka na dawnej stacji kolejowej. Dzięki temu, że wygospodarowano dodatkowe dostępne przestrzenie, od razu pojawił się teatr dla dzieci, klub modelarski, a ponoć nawet seniorki trenujące taniec brzucha. Ludzie mają potrzebę wspólnotowości i tworzenia, jeśli tylko da im się możliwości, to sami wyrabiają sobie potrzebę korzystania z kultury.” – mówi w wywiadzie dla Polityki Jacek Dehnel.
O tej Stacji mówiła nam tutaj Krystyna 😉
oraz Danuśka trochę też 🙂 bo przeczytała swego czasu ciekawy artykuł na ten temat.
Ale dzisiaj będzie o Brodnicy, jako że to bardzo ciekawe miasto z rynkiem w kszałcie trójkąta:
https://www.podrozepokulturze.pl/2018/09/brodnica-przewodnik/
Powróciliśmy już na nadbużańskie rubieże i oczywiście, tak jak po każdej podróży robię drobne podsumowania i rozmyślam o tym, co zobaczyliśmy oraz o tym czego nie widzieliśmy(!)bo Osobisty Wędkarz musiał już koniecznie wrócić do swoich wędek i czekać na tę najwspanialszą w życiu rybę! Proszę, żebyście mnie źle nie zrozumieli-życie jest nieustającym, wielkim kompromisem zatem dla każdego coś miłego 🙂 W naszym przypadku to znaczy trochę zwiedzania, dużo kąpieli w jeziorze i dużo łowienia ryb! Z tymi rybami oczywiście bylo jak zwykle, czyli marnie 🙁 Jeziora przetrzebione, ale uklejki i okonie się uchowały zatem mamy drobny zapas do smażenia na chrupko, bo w tej postaci owe ryby lubimy najbardziej. Fotoreportaż przewidziany, jak tylko uporam się ze zdjęciową robotą.
Co do podsumowań to po kolejnej po Polsce mam takie przemyślenia:
-rynki czyli centralne place miasteczek zawsze zadbane, bo przecież wiadomo, to wizytówka każdego każdego miasta
-im dalej od rynku tym gorzej, ale…kiedy docieramy na przedmieścia to znowu jest przyjemnie, bo mamy zadbane dzielnice z domami jednorodzinnymi i wymuskanymi ogródkami.
Na rynku zawsze jest gdzie usiąść, by wypić piwo albo kawę i zjeść dobre ciasto, ale z restauracjami bywa różnie. To znaczy są zawsze i obowiązkowo pizzerie i kebaby, ale człek chciałby spróbować lokalnej kuchni i bardzo często nie jest mu dane 🙁 W Brodnicy znaleźliśmy jednak restaurację „Starówka” gdzie był chłodnik i kujawska czernina, ale tej ostatniej nie odważyliśmy się zamówić:
ihttps://www.facebook.com/photo/?fbid=201676045293347&set=p.201676045293347
Czy ktoś z Was jadł czerninę i jeśli tak, to jakie są Wasze wrażenia?
Pamiętam, że na spotkaniu po pogrzebie Pyry, które odbyło się w restauracji w poznańskiej Śródce niektórzy zamówili tę zupę z charakterem.
Menu restauracji „Starówka”w Brodnicy raz jeszcze, mam nadzieję, że się otworzy:
https://tiny.pl/9mg7z
Menu restauracji całkiem fajne i na pewno coś bym tam dla siebie znalazła. To ciekawe, że większość restauracji ma w ofercie pizze i boję, że to główne źródło dochodu.
Czerniny pewnie bym się też nie odważyła , chociaż to znana czarna polewka.
Byłam rano spacerze, ptaki wyraźnie umilkły, ale komary atakują zajadle. Z grzybów widać purchawki .
Siostra ciągle mnie namawia na „Niecodzienną Sadybę”, może Koleżanki Ursynianki skorzystają . Dla mnie to bardzo daleko.
17c (!!!), słońce
Jadłam czerninę sto lat temu, kiedy Mama zdecydowała, że kury kurami:
https://photos.app.goo.gl/QGdMsUmu2oqmJd9T8
ale kaczka to jest to. Czernina smakowała znakomicie, lekko podprawiona octem i powiem Wam, że ten smak pamiętam do dzisiejszego dnia. Owszem, charakterna – ale ja lubię takie rzeczy. Przypominam, że kaszanka też jest robiona w oparciu o krew, tyle że świńską. Kto nie lubi kaszanki – ręka do góry 😉
Mamie szybko przeszła ochota na hodowlę kaczek – stwierdziła, że po prostu za dużo brudzą, chociaż sprzątanie podwórka należało do nas, dzieci. A gęsi jeszcze gorsze 🙄
Danuśka,
Ty już zawsze u mnie pozostaniesz Danuśką 🙂
A propos rynków… niestety, najłatwiej zabetonować („betonoza”) i pozamiatać.
Płaczę nad starym rynkiem w Ząbkowicach Śląskich, gdzie kiedyś były klomby z kwiatkami, stał piękny kiosk – okrąglak… wszystko, jak to na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych przejęte po Niemcach. No i zaorali. To znaczy – wybrukowali wszystko kostką, kiosk wyburzyli. Nie wiem, dlaczego niektórzy włodarze miast czują potrzebę naprawiania tego, co wcale nie jest zepsute 🙁
Bo jak nie wykorzystają budżetowych pieniędzy, to w następnym roku zamiast nagrody spotka ich kara w postaci pominięcia w budżecie?
Taki Rynek pamiętam – były kwiatki i rabatki, były ławeczki , na których można było przysiąść…
https://fotopolska.eu/Zabkowice_Slaskie/u152723,Rynek.html?f=891147-foto
Oraz taki – widoczny kiosk-okrąglak, a w podziemiach znajdowały się publiczne toalety, o ile pamiętam bez zwyczajowej „babci” (ale mogę się mylić).
https://fotopolska.eu/Zabkowice_Slaskie/u152723,Rynek.html?f=891147-foto
O, proszę! W kolorze!
https://fotopolska.eu/Zabkowice_Slaskie/u152723,Rynek.html?f=891147-foto
Tu powinnam nadmienić, że to tylko jedna strona Rynku, bo ząbkowicki rynek miał zabudowę „krakowską”, że tak powiem – pośrodku bowiem stało kilka kamienic, przytulonych do Ratusza. Ta żółta kamienica stanowi jedną z tych „pośrodkowych” kamienic przytulonych do Ratusza.
Jeszcze raz westchnę na temat rynku w Ząbkowicach Śląskich… wyobraźcie sobie, że Owcześni włodarze miasta (1975) zdecydowali, że zamiast remontować stare kamieniczki na północnej stronie miasta, lepiej je wyburzyć… Jak postanowili, tak zrobili i dzisiaj północna strona miasta szczyci się jednym wielkim, czteropiętrowym blokiem 👿
Dalej się nie wyrażę, bo musiałabym użyć słów powszechnie uznanych za obraźliwe (a przez znawców – za partykułę wzmacniającą 😉 )
Na szczeście zostawili miasto w spokoju, po wyburzeniu kilku kamienic na ulicach przylegających do rynku. Kolega mojej siostry z klasy ogólniaka jest niesamowitym entuzjastą i znawcą Ząbkowic i okolic, wydał kilka książek na ten temat – Jurek Organiściak. Jurki to porządne chłopy 😉
„ówcześni” miało być…
He he… a tego nie zauważyłam! „Następną razą jak będę, zwrócę uwagę! A mówiłam, że Jurki to porządne chłopy?
https://fotopolska.eu/Zabkowice_Slaskie/b116194,Laweczka_wdziecznosci.html?f=471699-foto
Jadłem kilka razy czerninę. Najlepszą w hotelu „Mikołaj” w Białogórze. Była wyśmienita. Mam nadzieję, że w trakcie wrześniowego pobytu w tych okolicach znów będę miał okazję 🙂
Na publio.pl okazja – za dychę można kupić parę książek, ale ja polecam jedną:
„Broniewski – Miłość, wódka, polityka” Mariusza Urbanka. Autor mój ulubiony, Mariusz Urbanek, ta biografia jest po prostu świetnie napisana, a Broniewski to bardzo złożona postać i nie tylko z bagnetem na broń.
Broniewski był znakomitym lirykiem, ale moje pokolenie kojarzy go przede wszystkim z wierszami wzywającymi do boju. Znakomita rzecz – polecam gorąco!
Czerniny nie jem, choć w domu rodzinnym Mama ją przyrządzała dla siebie i Taty. My z siostrą za nic byśmy jej nie tknęły, a nie byłyśmy nigdy zmuszane do jedzenia. Tata pochodzący z okolic Brodnicy znał tę zupę od dzieciństwa, a Mama także ją polubiła. Pamiętam, że wiejskie kaczki w tych dawnych czasach bywały bardzo tłuste i po upieczeniu i wytopieniu tłuszczu niewiele z nich zostawało.
A restaurację w hotelu ” Mikołaj” zapamiętam, bo czasem jeździmy do Białogóry.
Biblioteka w Rumi, czyli Stacja Kultury istnieje już chyba ponad 6 lat i nadal jest słuszną dumą miasta.
Ząbkowicki rynek obeszłam i obejrzałam. Czteropiętrowy blok wygląda jak podrzutek z innej epoki.
Podobna sytuacja, ale rozwinięta do kilku bloków jest w Słupsku. Wizualny dramat. A betonowanie rynków ma się dobrze mimo okrzyków sprzeciwu. Miejscowe władze nie przejmują się protestami i realizują swoje betonowe wizje i zawsze znajdą się architekci, który nie uznają drzew i żadnej innej zieleni.
Brodnicki rynek też wpisuje się w ten styl, a nieliczne i niewielkie drzewa dają mało cienia.
Ludziska,
jak będziecie mieli okazję do spróbowania czerniny, bardzo namawiam! Warto!
Krystyno,
no właśnie… rozumiesz mój patriotyzm lokalny, chociaż moje Ząbkowice związane są przede wszystkim z ogólniakiem, do którego dojeżdżałam i z ciotką Janką, która mieszkała na ul. Kościuszki – przylegającej do rynku ulicy, i na tejże ulicy wywalono kilka kamieniczek (między innymi tą, w której mieszkała ciotka, dobrze, że tego nie dożyła). Teraz króluje tam dom handlowy, gdzie było kilka pięknych kamieniczek…
Nie wspomnę o nieustającej przyjaźni „do tych pór” z Alicją Ząbkowiczanką (obecnie Wrocław, ale rodzina nadal tam mieszka), z tym, że ona młodsza ode mnie o 8 dni.
Nic nie boli tak jak życie – że pociągnę tu Budką Suflera, bo czytam biografię mojego ulubionego zespołu. Na pamięć znam album „Cień wielkiej góry”, notabene Jerzor mi wystał w kolejce we Wrocławiu i zakupił, a potem utkwiła mi w głowie „Cisza”
Wtedy, w tamtych czasach, Budka to było to! Odjazd zupełny.
https://www.youtube.com/watch?v=-Yryq4DytYY
Jak w zeszłym roku zawitałam to tych Ząbkowic to też aż mnie zatchnęło jak zobaczyłam tę czwartą pierzeję, koszmar, zgrzyt. Pomysłodawcy dałabym dożywocie za zniszczenie miasta. Akurat tam betonoza była też przed wojną , cały plac jest wybrukowany na zdjęciach .
Kochane Łasuchy-niniejszym uroczyście obiecuję, że przy najbliżej okazji się odważę i spróbuję czerniny!
Niewielkie fotograficzne sprawozdanie z ostatniej podróży:
https://photos.app.goo.gl/Tit6Ye94jDF26Q9C7
Gospodarze naszej kwatery oddali do dyspozycji gości bardzo ciekawy księgozbiór. Gdybyśmy byli tam dłużej to na pewno zdążyłabym przeczytać np. biografię Johna Lennona https://lubimyczytac.pl/ksiazka/72400/john-lennon-zycie. Na półce stały też listy:
https://www.znak.com.pl/ksiazka/john-lennon-listy–3593
Nasz krótki pobyt na brodnickich rubieżach pozwolił mi natomiast przejrzeć dosyć dokładnie tę przepięknie wydaną książkę:
https://dedalus.pl/Fotografia-smaku-Zofia-Nasierowska—
Nie wiadomo, co ciekawsze przepisy czy błyskotliwe i dowcipne komentarze Janusza Majewskiego. To jest rodzaj lektury, którą trzeba mieć koniecznie w wersji papierowej z racji pięknie wydanych zdjęć. To nie są zdjęcia potraw, ale wysmakowanych krajobrazów. Już zamówiłam oraz”Listy”Lennona też!
Śledzie, które robiłem m.in. na zjazdy Łasuchów były inspirowane „Fotografią smaku” . Tam jest przepis na śledzie po laśmiadzku. Przepis rodzinny uzupełniłem zestawem przypraw od Zofii Nasierowskiej 🙂
20c słońce raz jest, raz nie ma.
Wcale nasze tegoroczne lato nie jest upalne. Kanie, ziemniaki podsmażąne z ziołami (tymianek, rozmaryn) i czosnkiem, kwaśne mleko.
Na tapecie „wylękniony błuźnierca”, czyli biografia J.Tuwima znakomitego biografa wielu ważnych postaci – Mariusza Urbanka.
Wiedzieliście, że niegrzeczny Tuwim powtarzał szóstą klasę? 😯
…a nawet popadało! 16c – sweter się przydaje.
Po kolei,
podroze zorganizowane nie sa dla mnie tabu. We dwoje zobaczylismy np. Wenecje, autokarem. Bylo idealnie, bo poczatek kwietnia, szczesliwa pogoda i wszystko zalatwione. Dojazd pod hotel na Jesolo, dostaw na pl. sw. Marka itp, bez kolejek, zwiedzanie katedry, kolekcji w palacu, troche polatania po zapleczach placu itd. Nastepnego dnia zwiedzanie wykopalisk i miasta idealnego, potem przejazdzka kanalem Brenta, Padua. Wszystko w jakies w 5 dni, z podroza. Byl luz, nie bylo tlumow. Ale. to bylo jakies 15 lat temu.
Nb, Wenecje mialem okazje zwiedzic pare lat wczesniej w bardziej zawodowo-specyficznej oprawie. Zalapalem sie na delegacje zabytkowcow i odwiedzilem nie tylko wyspe Murano (szklarze), ale i na paru innych (ta cmentarna np).
Czernina? Owszem jadlem kiedys w okolicah Poznania.
Nie jestem zdania, aby z tego powodu trzeba by tam jechac, owszem zjadlem, bo jem w zasadzie „wszystko“.
Ciekawe, ze u nas, tzn moja matka, zbierala krew kaczek i podsmazala z cebula, tak jakos jak jajecznice. Tez jadlem.
Ciekawe, ze nie robilo sie tego z krwi innego drobiu.
A tak,
bylismy w zeszlym tygodniu w Poznaniu, konkretnie w Swarzedzu, u Inki i Lucjana.
Taki minizjazd, bo wpadlismy i do Gniezna, gdzie moglismy objac sie i z haneczka i z Jurkiem
Dzień dobry Blogu!
Danuśko,
Brodnica w Twoim obiektywie wygląda bardziej niż zachęcająco, i to pomimo betonowego rynku.
My na razie podróżom powiedzieliśmy pas, pod koniec sierpnia wymieniamy meble w kuchnii, a póki co mam poprute ściany i pociągnięte kable zgodnie z projektem. Ciąg dalszy „zabawy” przed nami.
Pepegor wspomniał swoją wyprawę do Wenecji to może czas spróbować tamtejszą specjalność czyli cichetti. Lokale, które je serwują bywają otwarte już od rana zatem zapraszam:
https://roadtripbus.pl/gdzie-zjesc-w-wenecji/
Te małe kanapeczki przypominają hiszpańskie tapas, ale Wenecjanie podobno nie lubią tych porównań.
Irku-kiedy czytałam przepis na śledzie po laśmiadzku to od razu przypomniał mi się smak Twoich sławentnych rybek 🙂
Jako że staram się oglądać francuskie filmy, które pojawiają się w naszych kinach wybrałam się wczoraj na: https://www.filmweb.pl/film/Weselny+toast-2020-855135
Jak to u Francuzów niebagatelną częścią tej opowieści jest jedzenie tym bardziej, że akcja toczy się głównie podczas kolacji, na którą podano pieczeń jagnięcą, gratin dauphinois czyli ziemniaczaną zapiekankę, o której rozmawialiśmy tu niejednokrotnie i na deser tartę z gruszkami i czekoladą.
W ramach weneckich wspomnień:
https://www.eryniawtrasie.eu/39589
Ewo-remont kuchni to duże zawirowania w domowych zwyczajach, życzę powodzenia! Efekt końcowy 🙂 na pewno wynagrodzi Wam to całe, obecne zamieszanie.
A co do brodnickich rubieży to niewątpliwie warto się wybrać w tamtejsze okolice. Nasz pobyt był bardzo krótki, zapewne jeszcze tam zawitamy. Póki co właśnie się dowiedziałam, że moja koleżanka wybiera się na Pojezierze Brodnickie na spokojne wakacje z wnukami w drugiej połowie sierpnia. Też chciała uniknąć zatłoczonych plaż i szlaków turystycznych.
Propozycja dla miłośników niecodziennej, nowoczesnej porcelany:
https://www.katarzynajasyk.com/flop-serwis-porcelanowy/
Nietypowe projekty; ” nóżki” odbierają lekkość kubkom. Zastanawiam się, do czego służy uchwyt/?/ na środku talerza.
A wracając jeszcze do czerniny, to wśród jej amatorów niektórzy jedzą ja wyłącznie z ziemniakami, inni z makaronem, a jeszcze inni z szarymi kluskami. Wczoraj byłam na spotkaniu towarzyskim i rozmowy dotyczyły także kulinariów. Były tam m.in. osoby z okolic Lidzbarka Welskiego/ to niedaleko Brodnicy/. U nich jada się czerninę właśnie z kluskami szarymi. Te kluski lubiane są także z twarogiem. Na wspomnienie klusek panie postanowiły, że zaraz po powrocie do domu nagotują klusek z twarogiem. Natomiast moja ulubiona wersja tych klusek, czyli ze skwarkami i zasmażaną kapustą nie jest u nich znana, ale bardzo się spodobała. Aby kluski się udały, trzeba użyć mączystych ziemniaków.
Udało mi się kupić troszkę wątróbki gęsiej i zrobię z niej pasztet francuski . Na razie gotuję bulion by w nim ją ugotować.
Czernine jadlam z szarymi kluskami o ktorych pisze Krystyna. Bardzo mi smakowało. Pozniej dowiedzialam sie z czego jest robiona czernina i od wtedy nie jadlam.
Pomyslalam ze moje uprzedzenie jest troche nieuzasadnione. Chyba czasami jest lepiej nie wiedzieć z czego jest zrobiony posiłek na talerzu.
Blood soup
🙂
Mróz proszę Państwa, mróz! No, może nie tak dosłownie lecz w powietrzu „wisi” zamróz, aż w nosie kręci. Zima nadal ma się dobrze, choć wczorajszy dzień przyniósł nieco wiosennego powiewu.
Obiadowaliśmy dziś w stylu meksykańskim. Placki Tortilla co prawda kupne, ale sos z mięskiem własnej roboty – Wombatowej. Ja jedynie zapakowałam ślicznie pozostałe produkty i jak zwykle spięłam całość długimi wykałaczkami bambusowymi coby nie traciły kształtu, a zawartość pozostała wewnątrz.
Do czarniny mam stosunek wybitnie negatywny. Coś mi w tym daniu przeszkadza od zarania mej pamięci i tak pozostaje. Podobnie jest z ozorkami, móżdżkiem cielęcym, owocami morza. Tak mam i już.
Danuśka, Pojezierze Brodnickie zachwycające, o czym już kilka dni temu wspomniałam, a Twoja relacja fotograficzna odkrywa uroki nie tylko czystych jezior i otaczających ich lasów lecz i miejsca pewnie wielu nieznane. Jak chociażby Gród Foluszek należący do Bractwa Rycerskiego Zamku Brodnickiego.
Urokliwa Brodnica zachęca do zwiedzania. Nie wiedziałam, że właśnie tam Anna Wazówna posiadała pałac. Pałac Narzyńskich bryłą budynku przywołał wspomnienia z Kórnika.
Choć w okolicach samego Pojezierza bywałam w przeszłości, jakoś nie dotarłam do ścieżek Waszego ostatniego wypadu.
Piękno Brodnickiego Parku Krajobrazowego odkryłam dzięki filmom na YouTube i Twoim fotografiom. Dziękuję.
Podobnie jak krystynę zastanawia mnie uchwyt pośrodku talerza. Ku jakim celom ma służyć? A nóżki w porcelanowym serwisie przytłaczają całość do stołu, nadając kubeczkom toporności.
21c, słońce.
O właśnie – toporność. Te wzory kojarzą mi się z kamionką i za nic nie pomyślałabym, że to porcelana – z założenia cienka i wytworna. A takie kolory i wzory pasowałyby dla dzieci 😉
Uchwyt w talerzu po to, by się źle myło – bo jest to utrudnienie jakieś. Zresztą te nóżki także… przecież najgorzej myje się widelce.
p.s. Anita Znakomita! Od lat! Brawo!
Echidno-miło mi bardzo 🙂
Amatorzy kąpieli w jeziorach na pewno zwrócili uwagę na to, że woda w nich ma przyjemny zapach i to jest jedna z przyjemności takich kąpieli. Doceniam też oczywiście radość pływania w ciepłych i spokojnych morzach.
Mnie również nóżki w owym serwisie oraz „wypustka” na talerzu wydają się dziwnym pomysłem. Osoba, która wymyśliła te naczynia projektowała poprzednio meble, co chyba wiele tłumaczy 😉
Zatem dzisiaj popołudniowa herbata bez porcelanowych ekscesów:
https://i.pinimg.com/originals/bb/a9/67/bba9673db383de6ffb421c7c1d1e652c.jpg
Wprawdzie jakość zdjęć, które pstrykają się same, bez obecności fotografa nie jest najlepsza, ale nie zawsze trafia się okazja, by uwiecznić takie trzyosobowe towarzystwo: https://photos.app.goo.gl/BQ6B2iDKonkUMG3J6
No więc właśnie – krzesło, stół i kanapy potrzebują czterech nóg 🙂
Ale to niezłe kubki dla przedszkolaków na przykład, kolorystycznie też.
Porcelana, którą przedstawia Danuśka, nowoczesna, ale „dostojna” – i z taką dostojnością porcelana mi się kojarzy.
Czy te kuny przyszły na jakąś ucztę? U nas Jerzor przyciął trawę i królików nie widuję, pewnie czekają, aż odrośnie nieco. Ciepło, ja się wzięłam za mysie okien, bo niestety, sąsiad dalej tnie te swoje bloczki betonowe i kurzy. Ale widać postępy w robocie, więc jest nadzieja, że w tym roku skończy 🙄
Poza tym nadal opychamy się mirabelkami „Nancy” oraz czereśniami.
*mycie! (nie „mysie”)
Mycie okien w planie, bo już ochłodziło się, ale ciągle mam inne zajęcia, a śledzenie wydarzeń olimpijskich też trochę czasu pochłania. Asia i Jolinek też pewnie mocno kibicują. Dziś od rana były dobre wiadomości w Tokio, tylko siatkarze zawiedli. Daniel Passent w/ gazetowej/ rozmowie z córką Agatą o sporcie stwierdził, że nie ogląda meczów siatkarzy, bo dostałby zawału z emocji. Faktycznie, poważny kibic siatkówki po dzisiejszym przegranym meczu z Francją ma zszargane nerwy.
Danuśka,
ekscesy porcelanowe mogą być jak najbardziej, warto wiedzieć, co nowego w branży. Nie wszystko musi się nam podobać.
Czy kuny nie zapuszczają się do domu ? Oby nie, bo lubią przegryzać np.kable.
…wiadomości z Tokio/ choć w Tokio też/.
Trzyosobowe towarzystwo piękne, pewnie w towarzystwie fotografa by się nie objawiło.
Trochę się męczę z miksowaniem tych wątróbek na pasztet, ciut ta masa jest za sucha i muszę poczekać, aż schłodzi mi się mikser. Dodałam odrobinę koniaku, ale nie wiem czy jeszcze nie dodać troszkę bulionu.
Nie ogladam jakos, zauwazam czego nie da sie przeoczyc.
Wszystko to juz tak wyuzdane, ze do prawdy nie wiem co. Dyskorolki, sprinty wspinacze po scianach…i co dalej jeszcze, gra w dupki?. Natomiast lekkotletyka to niby jest to!? Pierwszy zloty dla Polski, hurra, lecz znowu kuriozum i zrelatyzowanie: Jest rekord Europy, jest rekord olimpijski lecz w dyscyplinie, o ktorej nawet nie wiedzialem ze istnieje. Gratulacje jednak najbardziej szczere, zwlaszcza po ty, jak widzialem cieszace sie dziewczyny i chlopaki.
OK, i Anita Wlodarczyk jednak jakos dala rade.
Oby dalej!
pepegor – widzę, że i Ty miewasz myśli z cyklu co by tu jeszcze włączyć do dyscyplin olimpijskich. Mówię (piszę) „że i Ty”, bo wspólnie z Wombatem prowadzimy podobną grę-wyliczankę. Wombat powiada: skok w bok bez tyczki, plucie na odległość, gazda, monety, zośka, kapsle, zbijany (zbijak), dwa ognie. Ja dodaję: berek, gra w klasy w dwóch dyscyplinach: na bardzo dużych kwadratach i na bardzo małych, guma, Baba Jaga patrzy.
Nie wiem czy pikuty byłyby mile widziane, choć z uwagi na różne stopnie trudności (np rzut z łokcia, nosa itp), kto wie…
Ja też patrzę i nie pojmuję. Sport powinien być wymierny i tak „za moich czasów” było. O ile jeszcze może być (według mnie) wspinaczka sportowa, bo na czas, te same warunki i sam się na górze ręką meldujesz, o tyle różne inne…
Nie rozumiem deskorolki, to raczej do cyrku, nie rozumiem innych dyscyplin, które zależą od subiektywnych odczuć i co za tym idzie ocen sędziów.
Anita dała radę bez wysiłku i myślę, że za trzy lata da radę i zdobędzie złoto, zrównując się z Korzeniowskim (4 złota olimpijskie), a poza tym Anita jest chyba jedyną kobietą, która zdobyła złoto w 3 olimpiadach – w jednej dziedzinie, coś takiego mignęło mi przed oczami.
Kurdę, że tak powiem, jesteśmy starzy (pardon, starsi), a świat się zmienia, no i niech tak mu, światu, będzie. Nasza generacja ma skłonności, mimo wszystko, powtarzać to, co nasi rodzice mawiali – „za moich czasów”…
Ale:
https://www.youtube.com/watch?v=fuMHHk27CEw
Echidna,
„skok w bok bez tyczki” – no tu mam różne skojarzenia, dyscyplina wspaniała 🙂
Temczasem nastawiłam ogórki na kiszone, takie za parę dni, oraz małosolne po rosyjsku, jutro mają być w sam raz.
Jutro (pojutrze) zapodam, jak wyszły. I podam sznureczek.
Alicjo, Krystyno-kuny skusił zapach kurczaczych kości, które zostawiliśmy celowo, by sprawdzić, jakie zwierzę da się się zaprosić na taki poczęstunek.
Jak dotąd nie zapuszczają się ani do domu ani do ogrodu. W lesie, który jest dookoła mają chyba więcej atrakcji.
Poranna herbata tym razem w nowoczesnym wydaniu rodem z Japonii:
https://tiny.pl/9mj59
23c, słońce
Goście, makaron według echidny będę robić, wreszcie jakieś przyjątko na ogródku!
A srzwi do pomieszczeń najlepiej zamykać, to żadna kuna (albo ich stado!) nie wtargnie do domu.
U nas wpadają wiewióry (po orzechy i pestki czerwśniowe, mirabelkowe) oraz szopy pracze do kompostera – komposter jest zamknięty z dołu, a otwarty z góry, niech tam zwierzaki buszują i najadają się do syta, przy okazji wzruszając zawartość, przez co my nie musimy tam grzebać 😉
Chociaż muszę przyznać, że szopów w tym roku jeszcze nie widziałam…
A króliki nadal olewają naszą koniczynkę 🙁
*drzwi, nie srzwi 👿
Kolejny “glean”
1. Lavender
2. Transparent apples. Owner has ladder. 2x
3. Golden Plums. Owner has ladder.
4. Yellow and purple plums. Bring 6′ ladder.
5. Yellow plums. Bring a ladder.
6. Yellow and red apples. Owner has ladder.
7. Apples
8. Small amount purple plums. Bring a 6′ ladder.
9. Yellow plums
Przepis
Breakfast Quinoa with Plums
INGREDIENTS
1 cup uncooked quinoa, rinsed
1 1/2 cups milk
1/4 cup water
1 tablespoon vanilla extract
1/2 teaspoon cinnamon
1/4 teaspoon salt
pinch of freshly grated nutmeg
1/4 cup chopped pistachios
milk
yogurt
4 plums, sliced
1/2 cup water
1/4 cup honey
Directions:
Preheat the oven to 350 degrees F. Spray a baking dish with nonstick spray.
In a bowl, stir together the quinoa, milk, water, vanilla, cinnamon, salt and nutmeg. Pour it into the baking dish and bake for 20 minutes. Remove from the oven and stir well (to incorporate any of the milk laying on top), then bake for 15 to 20 more minutes until most of the liquid is absorbed.
STEWED PLUMS
While the quinoa is cooking, make the plums. Add the plums, water and honey to a saucepan over medium-low heat. Bring the mixture to a simmer and cook, stirring occasionally, until the plums are soft and juicy, about 5 minutes.
To serve the quinoa, scoop some into a bowl and pour milk over top. Add some yogurt and pistachios on too, then spoon some of the plums and juice over it.
Przed nami weekend z wnukami, bo ich rodzice udają się na ślub i wesele znajomych.
Na obiad spaghetti bolognese .
Muszę jeszcze konfiturę wiśniową włożyć do słoików.
Malgosiu, zazdroszcze konfitury wisniowej. U nas morele na konfitury sa drogie w tym roku wiec nie bede robila. Teraz czekam na wegierki. Mam troche wolnego czasu to robie porzadki w szafkach. Nazbieralo sie sporo rzeczy, ktorych od dawna nie uzywam. Dziele na dwie grupy, jedna do wyrzucenia a druga do Czerwonego Krzyza.
Kochani-dzisiaj w godzinach popołudniowych odeszła od nas Haneczka. Przekazuję tę wiadomość z ciężkim sercem i z ogromnym smutkiem. Niestety nie udało Jej się pokonać choroby nowotworowej, z jaką walczyła już od dosyć długiego czasu.
Myślę, że pozostanie w naszych wspomnieniach, jako szlachetny i piękny człowiek, jako mistrzyni błyskotliwej pointy oraz ciętego dowcipu. Żegnaj Haneczko….
Przykra wiadomosc. Zegnaj Haneczko
Łzy mi lecą, żegnaj Haneczko, zostaniesz zawsze w mojej pamięci.
Haneczce:
Zuzanna Ginczanka – Wyjaśnienie na marginesie
Nie powstałam
z prochu,
nie obrócę się
w proch.
Nie zstąpiłam
z nieba
i nie wrócę do nieba.
Jestem sama niebem
tak jak szklisty strop.
Jestem sama ziemią
tak jak rodna gleba.
Nie uciekłam
znikąd
i nie wrócę
tam.
Oprócz samej siebie nie znam innej dali.
W wzdętem płucu wiatru
i w zwapnieniu skał
muszę
siebie
tutaj
rozproszoną
znaleźć.
Jak Pepegor pisał, że był w tamtych okolicach nie tak dawno temu, to mu zazdrościłam. Nie wiem, dlaczego zapamiętałam to zdjęcie – z Nadbużańskich Włości pojechaliśmy odwiedzić chorego już Gospodarza. Haneczkości będzie bardzo, bardzo na blogu brak 🙁
Piszę to przez łzy.
https://photos.app.goo.gl/HjEXPr1w4VrCvgAx7
Bardzo smutna i bolesna wiadomość. R.I.P.
Nie mogę uwierzyć, że Haneczki nie ma wśród nas. Straszny żal.
Bardzo trudno pogodzić się z tą smutną wiadomością. Wielki żal, Haneczko…
Haneczka w spokoju ma spoczywać? Niedoczekanie!
Wszyscy znamy Haneczkę – niespokojny duszek, opinie wyrażała otwarcie, bez obawy o to, czy jej to zaskarbi przyjaciół, czy wrogowie się pokażą. Serdeczna, otwarta, uczciwa do bólu osoba, jednocześnie skryta, jeśli chodziło o jej osobiste sprawy, choroba na przykład. Kochana Haneczka. Mnie taki wiersz przyszedł do głowy, i Haneczka mi się kojarzy z Autorką, nie wiem, czemu:
Życie nie stawia pytań
Życie po prostu jest
Czasem zębami zgrzyta
A czasem łasi się jak pies
A Ty, który wszystko wiesz
Znasz wszystkie kwasy i zasady
Powiedz nam, jak to jest
Po tamtej stronie lady
A Ty, który wszystko znasz
Terminy, święta i zagłady
Powiedz nam jak jest tam
Po tamtej stronie lady
Czy się tam sieje zboże?
Czy się po prostu trwa?
Czy jest tam jakieś morze?
I czy jest taki ktoś jak ja?
Życie nie daje nagród
Życie nie daje wiz
Życie to trochę szabru
A bardzo rzadko czysty zysk
A.O.
Bardzo przykra wiadomosc. Znowu nas mniej.
Bylismy tam dokladnie dwa tygodnie temu. Mielismy to szczescie, ze Haneczka byla w dosc dobrej formie. Wybralismy sie nawet razem spacerkiem nad jezioro, a po poludniu zjedlismy razem objad w Gnieznie, na ktory zaprosil Jurek. Obejmujac ja na pozegnanie i zapewniajac, ze naprawde sie jeszcze zobaczymy wierzylem nawet troche, ze taki cud moze sie stanie.
Niestety nic takiego sie nie stalo, a wprost przeciwnie nawet.
Szkoda.
haneczko z bólem serca Cię żegnam ….
Jolinku,
dobrze, że jesteś – nie pozbawiaj nas swojej osoby, wpisów i tak dalej. Proszę.
Pamiętacie? 😉
https://photos.app.goo.gl/xxB3gdD6DeZsvVdW7
Bardzo przykra wiadomosc 🙁 Przesylam kondolencje rodzinie i bliskim.
Przychodzimy, odchodzimy…….. Pan Lulek, Pyra, i wielu innych blogowiczow. Normalna kolej rzeczy, jedni odchodza, drudzy przychodza; ja przylecialem wlasnie do Polski, aby wreszcie zobaczyc urodzonego przed rokiem wnuka. Alicja prosila, zebym opisal lot do Polski w dobie covidu. Ciekawe doswiadczenie, ale to moze nie jest wlasciwy moment do pisania o podrozach.
Pamiętamy , nie ma Haneczki, nie ma Eski, nie ma Pyry …
Haneczka czasami pisala na blogu Bobika 🙁
Przykra wiadomosc o odejsciu Haneczki.
Wyrazy wspolczucia dla najblizszych i przyjaciol.
GosiaB,
oni wszyscy niestety umarli – bo jak ktoś odchodzi, to jest szansa, że wróci. Oni nie wrócą. Tak jak kemor pisze – kolej rzeczy, żebyśmy się nie wiadomo jak nie zgadzali.
„Umarłych wieczność dotąd trwa,
dokąd pamięcią im się płaci –
marna waluta, nie ma dnia,
żeby wieczności ktoś nie stracił…”
(W.Szymborska)
Pomyślałam sobie, że u Starej Żaby rozrasta się lesisko… Powspominajmy…
https://photos.app.goo.gl/UAeqm8InjcGVoBe42
Bardzo smutna wiadomość.
Tak bardzo, bardzo przykro.
Do zobaczenia Haneczko.
Tak przykro i smutno rozpoczął się ten dzień od przeczytania wiadomości jaką podałą Danuśka.
haneczka odeszła lecz pozostanie w naszej pamięci.
Serdeczne kondolencje dla Jurka i Jej najbliższych
echidna i Wombat
Mistrzyni jednego slowa w ktorym miescilo sie wszystko co chciala przekazac. Bede zawsze czul niedosyt tych slow, zawsze bede Jej blogowa postac pamietal.
Bardzo zle sie czuje, nigdy Haneczki nie spotkalem. Niczego nie wolno odkladac na kiedys!
Może dobrze nam zrobi filiżanka herbaty?
https://tiny.pl/9m89w
To Muzeum Herbaty w Chinach.
U nas trwa festiwal kurek. Po ostatnich deszczach dzielnie rosną ciesząc oczy i podniebienia. Dzisiaj makaronowe kokardki w sosie kurkowym.
Francuscy przyjaciele przysyłają zdjęcia licznych i dorodnych prawdziwków. Oj, tylko pozazdrościć!
Bylem wczoraj na moich polach. Nic, niczego nie widzialem, poza jednym miejscem, gdzie jakis tuzin kurek obzarla jakas zwierzyna. Inna sprawa, ze w tym lesie nigdy nie znalazlem kurki. Wniosek – nie mam pojecia, co o tym sadzic. Wnioskuje natomiast, ze 3 okropnie suche lata 18, 19, 20 przydusily grzybnie do tego stopnia, ze naprawde nie wiadomo, czy tego roku, mimo deszczu i umiarkowanej pogody, cokolwiek sie jeszcze pojawi.
Tutaj kurki pojawily sie w jednym sklepie, nawet ladne, niepolamane. Cena $40.00 za jeden funt, czyli niespelna pol kilo. Nie kupilem. ☹️
Nowy-mrożę dla Ciebie partię kurek, będą jak znalazł, kiedy przyjedziesz do Warszawy. Zdaję sobie oczywiście sprawę z utrudnień w podróżach w obecnych czasach, ale kto wie….może uda Ci się zaplanować i zrealizować podróż do Polski.
Żywopłot przycięty pod linijkę! No cóż, nasz prawie francuski ogród na mazowieckiej wsi ma swoje wymagania, szczególnie pod opieką francuskiego ogrodnika 😉
Co do mazowieckich rubieży to ostatnio odkryliśmy poniższą ciekawostkę w naszych okolicach:
https://fotopolska.eu/Grodzisko_Barbarka_Serock
I jeszcze popołudniowa kawa dla zwolenników nowoczesnego wzornictwa:
https://tiny.pl/9m6mm
Spędziliśmy weekend z wnukami we Wrocławiu. Byliśmy w ZOO głownie dla Afrykanarium, podziwiając rekinki , „fruwające” manty i piękne żółwie , szukaliśmy krasnali i oglądaliśmy kolorowe fontanny. Dzieciaki dzielnie zniosły podróż pociągiem. Mam nadzieję, że będą jeszcze chciały z nami zwiedzać inne miejsca i zaszczepimy w nich ciekawość świata.
Ani kurek, ani innych grzybów nie ma w okolicznych lasach z powodu suszy. Czasem trochę pokropi, ale to tyle co nic. Owszem, w Gdyni i Gdańsku zdarzają się ulewy, ale nas omijają. Sprawdzałam ceny giełdowe kurek – wahają się od 45 do 50 zł za kg , w sklepach są droższe. Ale opakowanie o wadze 200 g wystarczy do makaronu dla 2 osób.
Od czwartku do niedzieli były u nas wnuki. Były z mężem w kinie/ dla nich uciecha, dla męża mordęga/, grały w piłkę na pobliskim boisku, ale i tak umęczyły nas solidnie.
Przy okazji dowiedziałam się, jakie są ceny popcornu w kinach, bo oczywiście bez tego się nie obeszło. Duży kosztuje 20 zł, nieco mniejszy 19 zł.
Przyjrzałam się białej filiżance i wydaje mi się,że ta dolna cześć to podstawka.
26c, słoneczna parówa.
Kanie się skończyły, ale grzybów na odródku do licha i trochę. Tyle, że naprawdę niejadalne.
Wrocławskie ZOO, mam bardzo odległe wspomnienia, 40+ letnie. Nie bardzo lubiłam wyprawy do ZOO, widok zwierząt w klatce mnie nie cieszy. Z drugiej strony dla wielu zagrożonych gatunków to jedyny ratunek na przetrwanie. Wrocławskie ZOO jest dość imponujące, a przynajmniej było wtedy.
Byłam potem w torontońskim ZOO, bo zjawiły się pandy, ale to koniec moich wędrówek po zoologach. Dla dzieci na pewno frajda, nie mówiąc o tym, że widzą zwierzęta na żywo, mają jakieś pojęcie proporcji i tak dalej.
W weekend byliśmy w Ottawie – była wyżerka, bo nasz gospodarz mieszka tuż nad wielkim rozlewiskiem Ottawa River i ostatnio zagustował w łowieniu ryb (oprócz zasuwania na kajcie czy desce).
Był szczupak – od złowienia do podania na stół minęła godzina – szczupak z grilla.
Wspaniałości!
Na inne niż kurki grzyby jeszcze przyjdzie czas.
U nas w sklepie z warzywami, owocami i azjatyckimi produktami żywnościowymi typu misz-masz, od przypraw do wyrafinowanych sosów, ostatnio bywają rydze. Cena zaporowa: $48.00. Za jeden kilogram. Dziękuję, pozostanę przy pieczarkach (też nienajtańszych – w porywach od $11.00 do $18.00).
krystyna, wnuki tak mają. Potrafią umęczyć, ale frajda i dla dziadków i dla dzieciarni pozostaje.
Danuśka, zaciekawiona „potuptałam” wirtualnie po grodzisku Barbarka. Wspaniały teren i raczej przejeżdżającym przez Serock nawet do głowy nie wpadnie, że takie zielone, historyczne uroczysko istnieje.
Szczupaka Alicji „zazdraszczam”. Ostatniego, prosto (prawie) z wody i wspaniale smażonego jedliśmy w Mikołajkach wieki temu.
Kilka razy pisalam o grzybach. W tym roku, tak jak u Krystyny, chyba bedzie trudno znalezc grzyba z powodu suszy. Zwykle zbieramy kurki i prawdziwki. Wiosna “morel”. W sklepach mozna kupic popularne pieczarki ale rowniez shitake i maitake. Jedne i drugie sa bardzo smaczne. Szczegolnie maitake , rowniez nazywany hen of the woods zawiera lecznicze wlasciwosci.
Chyba pisalam ze znajomi wytresowali swojego psa aby wywęszył pod ziemia trufle. Trufle mozna zebrac w gorach kiedy wiatr wywroci drzewo z korzeniami. Wtedy widac czarne trufle przyczepione do korzenia.
Ceny grzybow w sklepie sa wysokie, szczegolnie tych ktore wymienilam.
Jest film dokumentalny o grzybach “Fantastic Fungi”. Film jest o roli grzybow w naszym zyciu i w naszym srodowisku. To nie jest film kulinarny. Dlugi segment jest o leczniczych wlasciwosciach grzybow. Jeden naukowiec mowi ze grzyby (fungi) sa skutecznym srodkiem leczenia wielu chorob dlatego sa bezposrednim zagrozeniem dla sukcesow i dochodow firm farmaceutycznych.
Grzyby roznego rodzaju I ksztaltu sa bardzo popularne w kuchni azjatyckiej a w sklepach azjatyckich jest duzy wybor roznych grzybow.
Czekamy na deszcz i na grzyby 🙂
Danuska, dziekuje bardzo. Najblizszy, najbardziej prawdopodobny termin podrozy do Polski to pazdziernik, poczatek.
24c, zapowiada się sauna (dopiero poranek…)
Pieczarki u nas to najtańsze grzyby – cena ok.14-15$ za kilogram. Ja kupuję często, wystarczy przygarść do sosu czy jajecznicy, więcej do zupy. Kilogram pieczarek to sporo grzybów… A ceny muszę sprawdzić, bo zależy od sklepu, chociaż za bardzo się nie różnią. Oczywiście dzielą się na „organiczne” i te zwykłe…
Wczoraj były pieczarki na obiad+ odsmażane ziemniaki, bo „udało” nam się kupić tak byle jakie, że tylko na placki lub ugotować, a potem odsmażyć.
Azjatycki sklep przeniósł się na drugi koniec miasta, a jakoś nie mam interesu, żeby tam bywać – z tego co pamiętam, mieli tam tylko grzyby suszone, ale byłam kiedyś w torotońskim chińskim supermarkecie… do wyboru, do koloru grzybów zarówno świeżych, jak i suszonych. Tak, grzyby w azjatyckich diecie mają ważne miejsce. My też lubimy grzyby 🙂
Tylko już się na nie tutaj nie wybieramy, bo daleko i oprócz mnie nie ma chętnych do towarzystwa, no chyba, żeby zjeść 😉
Dobry wieczór,
Kurki w litewskim sklepie 4 funty za 300g. Kupiłam kilka razy. Orientalne w supermarketach. Z pieczarek najlepsze moim zdaniem odmiana ‘chestnut’ – zwarte i bardziej aromatyczne niż zwyczajne.
A, i boczniaki bardzo smaczne i dostępne.
Slusznie piszecie o grzybach i to co dobre, i to co zle, a fakt, ze grzybow niema to fakt.
Tylko jeszcze do Krystyny: roznica miedzy duza a mala porcja 20/19 powalajaca, jak poglaskanie sztacheta.
Pepegor,
muszę sprostować moją pomyłkę – 19 zł to za średnią porcję. Tak czy siak ten popcorn daje niezły dochód kinom. Ludzie nieraz oburzają się na wysokie ceny w restauracjach/ niekiedy słusznie/, a tu za porcję dmuchanej kukurydzy płacą bez zmróżenia okiem kwotę całkiem oderwaną od wartości produktu. Mnie odrzuca sam zapach prażonej kukurydzy, ale dzieci ją uwielbiają.
No i wreszcie pada deszcz; od kilku godzin mocniej lub słabiej, ale nieprzerwanie. Niczego nie pozalewa, ale nawodni glebę. Żaby się ożywiły i powychodziły z zakamarków.
Pewnie wielu z Was zagląda na blog Bobika, więc czytaliście przypomniane wierszyki związane z Haneczką. Jeśli nie, to warto tam zajrzeć. Wielka pracowitość i zamiłowanie do prac ogrodniczych i w ogóle do natury to także cechy Haneczki. A Bobik opisał je zabawnie.
Dlaczego nie chodzę do kina? Zapach popcornu mnie odrzucił, dawno temu, ale „za moich czasów” w Polsce jeszcze tego nie było. Nie rozumiem, dlaczego koniecznie trzeba coś serwować (w dodatku tak mocno pachące!), przecież kto chce jeść, niech idzie do restauracji, albo do kuchni, a nie na 2 godziny do kina! Rozumiem coś do picia, ale do jedzenia?!
Ale ja jestem starszą kobietą, wychowaną w czasach, kiedy do kina chodziło się obejrzeć film, a nie najadać się byle czym. Jeszcze gorzej… chodziłam do kina z robótką na drutach! Ale nikomu nie przeszkadzałam 😉
Alicjo, jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. Zarobek na popcornie jest ogromny, na napojach pewnie też.
Przyznam szczerze, że zapach popcornu mi nie przeszkadza, dla mnie to zapach całkiem przyjemny. W czasach, gdy Latorośl mieszkała razem z nami kupowała od czasu do czasu tę przegryzkę i oczywiście wszyscy dawaliśmy na nią skusić 🙂
Popcorn to domena multipleksów natomiast w kinach studyjnych najczęściej go nie sprzedają. Przy tego rodzaju salach bywają kawiarnie, gdzie przed seansem można wypić kawę i zjeść coś słodkiego. Lubię chodzić do kina i popcorn mnie nie zniechęcił, że już nie wspomnę o seansach, które ogląda jedynie kilka osób i nikt niczego nie chrupie.
A czy pamiętacie zwyczaj zabierania czekoladek do teatru? Do tej pory panie z naszego oraz starszego pokolenia mają je czasem w torebce i zdarza się, ale teraz już niezwykle rzadko, że lekko szeleszczą opakowaniem podczas spektaklu.
Czy wiecie, że Polska jest potęgą w produkcji pieczarek?
https://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/6462514,polska-najwiekszym-producentem-pieczarek.html
Przyznam, że niejednokrotnie widywałam polskie pieczarki we francuskich supermarketach. Jesteśmy również znani z uprawy boczniaków. Oglądałam niedawno jakiś program we francuskiej telewizji, gdzie była mowa o kupowaniu polskiej grzybni przez osoby, które planują zająć się hodowlą tychże grzybów.
Kolejne zdjęcia dorodnych prawdziwków napływają do nas z bieszczadzkich rubieży. Ech, szczęściarze! Wieść niesie, że na Podkarpaciu dużo i często pada.
Danuśka, zajrzyj do poczty proszę.
Danuśka, dziękuję. Odezwę się jutro.
26c, ciemno… będzie burza???
Przypomniało mi się, że sto lat temu pierwsza maszyna do popcornu we Wrocławiu pojawiła się w… ZOO! Gdyby Małgosia nie wspomniała ostatnio wrocławskiego ZOO, toby mi się pewnie nie przypomniało (bo i po co…).
Od kina się odzwyczaiłam – wszystko można teraz w domu pooglądać 😉
Tak, wiedziałam, że Polska jest potentatem pieczarkowym. Pieczarkarnie zaczęły powstawać jak, z przeproszeniem, grzyby po deszczu w pierwszej połowie lat 70-tych, zwłaszcza na Dolnym Śląsku i chyba w ogóle na Ziemiach Zachodnich – po Niemcach pozostało sporo solidnie pobudowanych, kamiennych zabudowań gospodarskich, jedno takie gospodarstwo to były właśnie Bartniki. Jeden pan B. z głową nie od parady, wydzierżawił budynki gospodarcze i tam w roku ’72 (lub nawet ’71) urządził pieczarkarnię. Zrobił na tym majątek – a od nas kupił jeden z budynków mieszkalnych i wtedy przenieśliśmy się do Złotego Stoku, w którym od roku już pracowali oboje Rodzice. Bardzo nie chciałam się wyprowadzać, ale… siła wyższa. Pan B. już dawno nie żyje – zmarł na atak serca w czasie słynnej Powodzi Tysiąclecia, kiedy to Bartniki znalazły się pod wodą i wszyscy mieszkańcy zostali ewakuowani, a mojego klasowego kolegę, wtedy już weterynarza, ściągał helikopter z dachu pięknej willi – Punktu Weterynaryjnego, gdzie kiedyś też mieszkaliśmy.
Dom pana B. ucierpiał, ale został odremontowany solidnie i stoi, natomiast willa trzyma się kiepsko, bo „państwowa”, więc nikt nie spieszył z remontem.
Zawsze tam zajeżdżam, jak jestem w Polsce, ale do domów nie zaglądam, chociaż byłam zapraszana. Pierwszy dom – willa właściciela „majątku” – widać ogromne zaniedbania, rynny porosłe trawą, grzyb na scianach… w czasie powodzi ’97 woda sięgała pod okna wysokiego parteru, zresztą to widać, zdjęcie z 2019 roku i dom nadal nie remontowany. Wielka szkoda…:
https://photos.app.goo.gl/iWfTZrehE7ictGGz5
To drugi dom – świerki po lewej myśmy jeszcze sadzili… Ogrodzenia nie było, bo cały ten teren należął do jednego właściciela. Za naszych czasów też nikt nie grodził się. W głębi budynki gospodarcze, nie wiem co tam teraz jest i czy pieczarkarnia funkcjonuje.
https://photos.app.goo.gl/uS4gdDc2Gqyh4iH16
Nie padało, więc przeszliśmy się Za Róg po piwo i bagietkę. Chmura się rozchmurzyła i wyszło słońce, temperatura od razu podskoczyła (teraz jest 28c) i oczywiście zaczęła się sauna, zmora tutejsza (73% wilgoci w powietrzu). Zawsze zabieram ze sobą wodę, zawsze mam naszykowaną w lodówce butelkę po jakiejś coli, zostawionej przez gości, którzy wiedzą, że napojów słodkowodnych ani żadnych nie kupujemy, czasem wodę gazowaną. Kranówa rządzi 😉
Ledwie doszłam z powrotem…
A woda w połowie drogi była ciepła, chociaż chowałam ją w torbie. Obiad – sałata mieszana ze wszystkiego, co w lodówce plus oliwki i ziarna granatu (to jest wspaniały dodatek!).
Alicja umęczyła się wczoraj na spacerze z powodu upału i wilgoci w powietrzu zatem dzisiaj proponuję spacer wirtualny 🙂 Na ten spacer wybrałam Gniezno, jako że jest to miasto, w którym przez długie lata mieszkała i pracowała Haneczka. Kilka dobrych lat temu miałam przyjemność zwiedzać Gniezno z naszą Koleżanką, znakomitą przewodniczką, bo przecież z wykształcenia była historyczką sztuki.
Na jutubtce (cytat z Nisi) jest ciekawy cykl „Ulice i kamienice”, który pozwala zwiedzić i posłuchać opowieści o różnych miastach w Polsce, w tym o Gnieźnie też: https://www.youtube.com/watch?v=2gc9uVktJGM
Danusiu, dzięki za ten link. Niedawno byłam przecież w Gnieźnie to sprawdzę co pominęłam.
Byłam jak zwykle na spacerze z kijkami, dobra pogoda bo nie za gorąco, rano było 22 C. Znowu spod nóg śmignął mi zaskroniec, tym razem daleko nie uciekł i można mu było się przyjrzeć, ale zaskoczenie było na tyle duże, że nie pomyślałam nawet o zdjęciu.
Malgosiu, ile robisz km na spacerze z kijkami.
Elu, zwykle około 8 km, 1,5 h
Z wielkim smutkiem przeczytalam o odejsciu Haneczki. Poznalam Ja w smutnych okolicznosciach, kiedy zegnalismy Piotra. Byla dyskretna i blyskotliwa, lubilam czytam Jej komentarze. Przesylam najszczersze wyrazy wspolczucia mezowi i dzieciom.
27c, bez słońca, sauna – dzisiaj w ogóle nie wychodzę.
Jutro ma być chłodniej.
U mnie na ogródku śmigają takie wijce (Haneczka tak nazywała węże – też nie lubiła… ):
https://photoclub.cwf-fcf.org/pop.aspx?img=photos/IMG_4631-110132020102059.jpg&w=700&h=700&lang=en-CA
Zaskrońców nie mamy (nie występują w Pn.Ameryce), ale ja je tak nazywam. Nie są groźne, ale nie znoszę. I nic na to nie poradzę. Groźniejsze są węże wodne (watersnake), które też czasami zamiast siedzieć w wodzie, zgodnie z nazwą, śmigają po moich włościach 👿
Na szczęście rzadko. Groźniejsze są o tyle, że jak się człowiek na nie natknie, to gryzą. A są to spore osobniki! Są też takie (to z mojej koniczynki!) rat snake czyli szczurzy wąż… Paskudztwo, chociaż z wyglądu niby ładne:
https://photos.app.goo.gl/8sQ6qzsZLFcEaY2XA
Zerknęłam do bloga Bobika i natknęłam się na wpis PA, w którym przypomina o wierszach Bobika na temat Haneczki. Przytaczam je tutaj:
Jentyk Sezonowy
Porwał Haneczkę Jentyk Sezonowy,
ma blogosferę na tygodnie z głowy,
w czasu potworne wepchnie ją zakręty,
o moiściewy, co za straszny Jentyk!
Będzie odbierał jej każdą chwileczkę,
bo typ to cięty ostro na Haneczkę,
przerwy jej będzie skracał jak najęty,
o moiściewy, co za straszny Jentyk!
Wszelkie wytchnienie rozedrze na strzępy,
ten zwierz okrutny, złośliwy i tępy,
sfalsyfikuje fajrantu autentyk,
o moiściewy, co za straszny Jentyk!
Weekendy schowa, urlop gdzieś pogoni,
przez wolny wieczór przegna stado słoni,
no, nie wytrzymałby z tym nawet święty…
o moiściewy, co za straszny Jentyk!
albo:
Idziedysc
Koło domu ogródeczek,
w ogródku ławeczka,
idziedysc se na niej przysiadł –
patrzy, gdzie Haneczka.
Gdy rzeczona wyszła z domu,
pędem do niej bieży
i powiada: droga pani,
chcę się z czegoś zwierzyć:
nikt nie kocha mnie, nie lubi,
ani nie szanuje,
sikawicą zwą mnie podle,
lub przebrzydłym lujem.
Nikt nie myśli o mnie ciepło,
nie czeka z ciasteczkiem,
lecz słyszałem gdzieś, że mogę
liczyć na Haneczkę.
Ona jedna mnie przygarnie,
wesprze dobrym słowem
i w ogóle me załatwi
potrzeby duchowe.
Tu Haneczka w idziedysca
popatrzyła oko
i tak rzecze: ja to jedno,
a drugie to Hoko.
Jemu także bez lujania
jakoś źle się robi,
bo wysycha wszystko wokół
jak pustynia Gobi.
Tak że nie płacz, idziedyscu
i szat nie rozdzieraj,
możesz dla mnie i dla Hoko
lunąć jak cholera,
a my na twą cześć możemy
pobić w tarabany,
żebyś poczuł, że gdzieniegdzie
jesteś doceniany.
Fanklub twój też założymy
ze świetnym wynikiem.
Ja zostanę w nim prezeską,
a Hoko skarbnikiem.
Ogłosimy w telewizji,
żeś ty dla przyrody
lepszy od z gwiazdami tańca,
a nawet od Dody.
Więc tak strasznie nie narzekaj
na swą ciężką dolę,
bo już wkrótce, idziedyscu,
staniesz się idolem.
Miłość zyskasz i szacunek –
wspomnisz moje słowa!
Tylko wtedy nie zapomnij,
kto cię wypromował!
Danuśka,
dziękuję za link o Gnieźnie. Zwiedzałam je w towarzystwie Inki, a oprowadzała nas przewodniczka – koleżanka Haneczki z muzeum. Haneczka tego dnia pracowała. Oczywiście dokładnie obejrzałyśmy katedrę, ekspozycje muzealne w Muzeum Początków Państwa Polskiego, rynek z przyległościami. W budynku sądu gieźnieńskiego nieopodal rynku sądzone były dzieci uczestniczące w strajku szkolnym we Wrześni w 1901 roku.
Nigdy nie byliśmy w Gnieźnie – chociaż często „obok” przejeżdżaliśmy, licząc kanadyjską miarą – skok w bok od Poznania, a zawsze przez Poznań przejeżdżamy, jadąc z Pomorza Zachodniego na Dolny Śląsk.
Dzięki za sznureczek 🙂
Cieszę się, jeśli podobał Wam się film o Gnieźnie. Cykl „Ulice i kamienice” poleciła nam jakiś czas temu jedna z przewodniczek po Warszawie i zaczęłam ogladać te filmy najpierw słuchając opowieści o różnych warszawskich kamienicach. Potem stopniowo odkrywalam następne filmy na temat kolejnych miast, to naprawdę dobrze nakręcone i ciekawe historie.
Krystyno-tym razem Makłowicz, jako że początek tego nagrania to właśnie opowieść o strajku dzieci we Wrześni:
https://www.youtube.com/watch?v=M-6wjrcs2qg&t=1597s
Kolejny glean i instrukcje o zachowaniu podczas epidemi
1. Stay home if you are sick.
2. Wash your hands with soap for 20 seconds before heading to glean site.
3. While gleaning, stay 6’ away from folks not from your household/pod.
4. Drive individual vehicle to glean site if gleaning with others not from your household.
5. Bring your own bags or boxes to put produce in.
Individual Gleans Available This Week
1. Yellow plums . Owner has ladder.
2. Box of sweet green apples already picked.
3. Plums Bring a 6′ ladder.
4. Yellow plums Owner has ladder you can use.
5. Good sauce apples. No ladder needed.
6. Golden plums ripe right. Bring a 6′ ladder.
7. Shiro golden plums. Owner has ladder you can use.
8. Golden plums. Owner has ladder you can use.
Malgosiu, teraz chodze troche mniej, bo wszedzie jest pelno turystow, szczegolnie nad woda. Sa sciezki ktore lubie wiosna inne jesienia a nad woda moge chodzic o kazdej porze roku.
Na obiad faszerowane pomidory i cukinie.
Chętnie bym chodziła morskim brzegiem, bo bardzo lubię morze i szum fal. Nie mam za wielkiego wyboru, trasa jest zwykle podobna, bo z powodu częstych opadów Łosiowe Błota są bardzo błotniste i trudno się tam dostać. No i niestety te natrętne komary. Ja chodzę na te dłuższe spacery zwykle 3 razy w tygodniu, w pozostałe dni kilometrów jest trochę mniej 🙂
Obiadowo – lemon chicken z ryżem. Nie chwaląc się, jak zwykle pyszny. I robota niewielka oraz nie zabiera dużo czasu. Polecam.
Jutro zaplanowana rolada z mięsem mielonym, fasolą czerwoną, startym serem, a wszystko rozłożone na liściach kapusty włoskiej, zrolowane w ciasto i pieczone. Też niezłe i smakowite danie.
Echidno-Twój przepis ma cytrynowego kurczaka zanotowałam już dosyć dawno, ale dobrze, że o nim przypomniałaś, bo to dobry pomysł na letni obiad.
Podczas kanikuły w naszych kawiarniach królują natomiast cytrynowe lemoniady domowej roboty zatem czym prędzej podaję dla ochłody: https://tiny.pl/9gx8z
Dzisiaj miałam okazję skosztować inny, bardzo dobry napój, który składał się z soku aloesowego, kiwi i szpinaku, miał świetny orzeźwiający smak i intensywny, zielony kolor. Ot, koktail ze Shreka 🙂
Nieskromnie przyznam, że pysznościowa jest lemoniada z syropu wykonanego przeze mnie. Oczywiście z cytryn z przydomowego ogródka.
A Limoncello smakiem przewyższa to sklepowe.
Koktajle owocowo-warzywne nie przemawiają do mnie. Mimo kilkakrotnie przeprowadzonych prób.
Moda na słoiki a’la kufle przypomina mi tzw musztardówki jakie też widuję w sklepach. A niegdyś, w PRL-u, były tak wyśmiewane.
https://www.petersofkensington.com.au/Public/Duralex-Provence-Tumbler-220ml-Set-6pce.aspx?istCompanyId=53703bf4-ca70-401e-8a84-fed4375e9668&istFeedId=cdbbc19a-e797-40e9-b5ae-76a36bf34816&istItemId=iwpttliit&istBid=tzww
26c, pochmurna sauna, 5.6km zrobione z wysiłkiem, ale zrobione 🙂
Kurczak cytrynowy – niezły pomysł. Mam jeszcze 3 kiszone cytryny (wg. przepisu echidny, ale te rezerwuję do ryby. Parę dni temu przeczytałam artykuł, że chodzenie dobrze robi na wszystko. Po angielsku, ale się doczytacie. Ważne, że robi dobrze 😉
https://getpocket.com/explore/item/11-biggest-benefits-of-walking-to-improve-your-health-according-to-doctors?utm_source=pocket-newtab
Za Rogiem jest parę sklepów oraz kościółek anglikański – na parkingu tegoż kościółka zauważyłam dzisiaj wielki autobus pod nazwą „covid-19 clinic”.
Jak ktoś nie mógł dojechać do punktów szczepień, to punkt dojechał w jego pobliże 🙂
W naszej prowincji 63.4% populacji jest podwójnie zaszczepiona na dzień dzisiejszy. Dzięki takim ruchomym punktom szczepień wkrótce będzie więcej zaszczepionych.
Ten autobus przypomniał mi podobne autobusy z czasów głębokiej (lata 60-te) komuny, który zajeżdżał raz na jakiś czas do wsi i robili rentgena płuc, a były to czasy, kiedy gruźlica jeszcze spokojniutko zbierała swoje żniwo. Podobnie było z opieką dentystyczną. Był to dobry pomysł zważywszy, że komunikacja wiejsko-miejska była w powijakach. Jak pomyślę, że trzeba było stracić pół dnia, żeby dojechać do powiatowego ośrodka (15km!), gdzie robiono badania wszelkiego rodzaju i gdzie można było skorzystać z opieki dentystycznej w razie potrzeby…
Ale dość o tym, mam inną zagwozdkę:
Ratunku!!!
Czy ktoś mógłby dla mnie rozkminić, osochozi??? Obawiam się, że nawet mój ulubiony filozof prof. Jan Woleński będzie miał trudności 🙄
„Można siedzieć do późnej nocy i dyskutować o byciu bytu, który dokonuje się w nicościowaniu nicości”
p.s.Gdybym ci ja mieszkała w pobliżu echindy… tobyśmy robiły cytrynówkę 😉
*echidny – przepraszam 🙂
Znowu ja 🙄
Czytającym chciałabym polecić znakomitą książkę Jakuba Żulczyka „Informacja zwrotna”. Zastrzegam, że jest to bardzo ciężka książka i zaraz mi się narzuciło porównanie z „Pod mocnym aniołem” Jerzego Pilcha, ale „mocny anioł” to przedszkole w porównaniu z „Informacją..”
Pewnie też gra tu rolę generacja – Pilch to mój rocznik, a Żulczyk jest kapkę młodszy od mojego syna i czasy się zmieniają, zmieniają się didaskalia życiowe. Niemniej jednak uważam, że jest to świetny pisarz i na pewno sięgnę po jego inne książki.
Alicja 13 sierpnia 2021 19:58
„Można siedzieć do późnej nocy i dyskutować o byciu bytu, który dokonuje się w nicościowaniu nicości”
Biorąc pod uwagę astroidalny aspekt tego zagadnienia, jest ono zbyt specyficzne w swojej strukturze i wobec tego w ramach jego abstrakcjonizmu absolutnie nie wiem o co chodzi.
Alicjo – aby nie pomylić dwóch dań, krótkie wyjaśnienie.
— Lemon chicken czyli kurczak cytrynowy to danie chińskie, którego nazwa nawiązuje do soku z cytryny dodawanego do sosu. Danie z piersi kurczaka, przygotowane w woku i podawane z ryżem. Posmak rzeczywiście cytrynowy.
— Marynowaną w soli cytryną (sztuk kilka) smarujemy całego kurczaka z wierzchu miąszem połówki cytryny oraz nadziewamy resztą i pieczemy. Ja używam prodiża halegonowego, ale można piec w piekarniku czy na rożnie.
echidna
14 sierpnia 2021
2:26
Echidna,
to cytat z gazety. Pewna prezeska (odkrycie towarzyskie pewnego prezesa) opowiedziała dziennikarzowi, o czym rozmawia z pewnym prezesem do późnej nocy. Zafascynowana jestem zwłaszcza „nicościowaniem nicości”.
Dawno nie piekłam całego kurczaka, bo na dwoje to za dużo. ale pomyślałam, że mogę przecież potraktować kiszoną cytryną na przykład kurczacze piersi i upiec, też może być ciekawie.
Tymczasem u mnie przedświtowo, zachmurzenie i perseidów i tak nie dało się oglądać… Idę dospać.
W naszym ogrodzie wprawdzie cytryny nie rosną, ale cytrynówkę czasem produkuję metodą „wiszącej cytryny”, o której już kiedyś chyba wspominałam na blogu. Ostatnio w książce: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4970431/obiad-w-rzymie-historia-swiata-w-jednym-posilku
przeczytałam, że to sycylijskie cytryny były jednym z czynników, które doprowadziły do narodzin mafii sycylijskiej. Sytuacja była na pewno dużo bardziej złożona, o czym wspomniano w poniższym artykule:
https://kopalniawiedzy.pl/mafia-sycylijska-szkorbut-wojny-napolenskie-cytrusy,27684
Sąsiad namówił mnie na zbieranie aronii, która w jego ogrodzie obrodziła nadzwyczajnie. Trochę pozbierałam, ale uznałam, że to jednak jeszcze za wcześnie i że należy ze zbiorami poczekać kolejny tydzień, a może nawet dwa.
Ten rok jest w ogóle rokiem wszelakiej obfitości, z wyjątkiem malin, które w naszych okolicach jakoś zupełnie się nie popisały 🙁
Zebralam 4 kg malin w ogrodzie. W planie byla galaretka a wyszedl sok z malin. Robilam wg przepisu i nie bardzo wiem dlaczego tak sie stalo.
elapa,
może dałaś za mało cukru, ale nie robiłam nigdy galaretki malinowej, więc trudno mi powiedzieć. Sok malinowy jest przepyszny, więc mogę tylko Ci zazdrościć.
Z galaretek robiłam tylko z czerwonych porzeczek i bardzo polecam.
Danuśka,
rzeczywiście, lepiej poczekać aż aronia dojrzeje, choć ptakom smakuje także ta niezbyt dojrzała. Moją ostatnia aroniówkę / z 2019 r./ zrobiłam z nie do końca dojrzałych owoców, bo bałam się, że kosy wszystko zjedzą. I niestety to nie było to co powinno, a miałam porównanie ze starszą nalewką. I czas nic tu ni pomógł.
Podczas leśnego spaceru udało się nam zebrać troszkę kurek i pięknego średniego prawdziwka, a także 2 maślaki i kilka małych nadjedzonych przez ślimaki podgrzybki. Dodam je jutro do ryżu lub makaronu.
Popatrzyłam dziś przez kilka minut na Katowice z góry/ Tour de Pologne/ – widok na Nikiszowiec i mnóstwo pięknej soczystej zieleni. Tam było bardzo dużo opadów, więc przyroda to odczuła.
Z Jakubem Żulczykiem mam taki problem, że podoba mi się jego styl, ale to lektura dla ludzi o mocnych nerwach, o czym Alicja uprzedza.
Kupiłam kiedyś ” Ślepnąc od świateł”, choć już okładka zapowiadała, że przyjemnie nie będzie. W połowie lektury przerwałam ją na jakiś czas, bo za bardzo zaangażowałam się w losy głównego bohatera. Potem skończyłam książkę, ale to dla mnie za mocna lektura. Na podstawie tej książki nakręcono serial/ ponoć świetny/, ale nie mam tego kanału TV.
Mimo to kupiłam ” Wzgórze psów” tego samego autora, ale książka leży już ponad 2 lata i czeka…
Tak więc ” Informacji zwrotnej” nie przeczytam.
Alicjo,
coś mi się wydaje, ze jesteś młodsza od Jerzego Pilcha, z czego możesz się tylko cieszyć.
echidno,
zaciekawiła mnie rolada z mięsa mielonego i fasoli. O wiele mniej pracy niż przy gołąbkach, a farsz można dostosować do swojego smaku – taki, jak opisujesz, albo klasyczny do gołąbków. Z sosem albo bez, choć ja zrobiłabym z sosem. Bardzo ciekawy pomysł.
Ostatnio robiłam gołąbki z kapusty włoskiej. Nie obgotowywałam jej w całości, tylko po kilka liści, które dość łatwo oddzielały się od główki.
elapa,
A dodałaś pektynę?
I czy proporcje zachowałaś? Na 1 kg malin, 0,5 szklanki wody i 300 g cukru.
krystyna – służę przepisem lecz dopiero jutro (moje dziś, bo godzinę temu minęła północ).
Podałam dziś na obiad. Jak zwykle połowa zostanie na kolejny dzień.
Popełniłam błąd. Właściwie jest to strudel nie rolada.
echidno,
chętnie skorzystam.
Krystyno,
masz rację, Pilch to rocznik Jerzora.
Ja też Żulczyka musiałam odłożyć na tydzień po przeczytaniu ok.10% książki. Gdzieś wyczytałam, że mają kręcić film na podstawie książki – mnie od razu skojarzyło się to z filmem, który oglądaliśmy tydzień temu u Wojtka w Ottawie – „Najlepszy”, o Jerzym Górskim, którego świetnie zagrał (jak zwykle) mój ulubiony aktor młodego pokolenia, Jakub Gierszał. Ale „Informacja zwrotna” jest cięższa gatunkowo.
Galaretka – ja się nauczyłam, że bez pektyny lepiej niech się nie zabieram do robienia, bo mi się nie zetnie. Ale galarety mięsne zawsze mi wychodziły dobrze.
Dzisiaj robię zmiemniaki paryskie (te malutkie) według przepisu, który mi Jerzor podesłał. Prosty sposób – ugotować ziemniaki w mundurkach uważając, żeby nie rozgotować (trzeba pilnować, bo one się bardzo szybko gotują). Ostudzić.
Każdy ziemniak lekko nacisnąć widelcem, trochę spłaszczając je, ale nie całkiem.
Przygotować przyprawy – wycisnąć czosnek, posiekać rozmaryn, tymianek, sól, pieprz – wszystko to połączyć z oliwą. Porozkładać ziemniaki pojedynczo na posmarowanej oliwą tacy do pieczenia ciasta, potraktować kapką przypraw i podpiec, aż się zarumienią. Żadna filozofia, ja tak duże ziemniaki piekłam, ale jak mam paryskie, to niech ta…
Echidno, nie dalam pektyny. Przepis ktory znalazlam w internecie nie wspominal o pektynie. Zanotowalam Twoje proporcje, przydaza sie w przyszlym roku.
Teraz czekam na wegierki. Widzialam je juz w sklepie i na targu, ale poczekam z kupnem .
Z dużym smutkiem i zaskoczeniem przeczytałam ostatnio na blogu informację o śmierci Haneczki…
Wyrazy współczucia dla bliskich, rodziny, przyjaciół.
Grzybiarzom pomocna strona:
https://www.grzyby.pl/foto/wystepowanie-0.htm
Podobno sezon właśnie się zaczął!
Tymczasem ja w lesie wypatrzyłam wczoraj takie coś – szkoda, że nie dodałam czegoś dla porównania wielkości, bo to było duże, większe od dłoni dorosłego chłopa 😉
Nie wiem, jak się zwie.
https://photos.app.goo.gl/puPnbCmgHpgcq5Pv7
Znalazłam przewodnik po JADALNYCH grzybach w Ontario – nie wiedziałam, że tyle ich jest! Ten wczorajszy grzyb najbardziej mi pasuje do kurkowatych (cantharellus) ale pewności nie mam, nie dotykałam i nie zajrzałam pod spód, bo mogłabym niechcący zniszczyć…
https://inaturalist.ca/guides/12943
Alicjo, to mi najbardziej przypomina młodego żółciaka siarkowego.
Irek,
dziękuję – liczyłam na Ciebie 🙂
Faktycznie, to żółciak, przejrzałam zdjęcia na internecie po wpisaniu nazwy i faktycznie to jest to! I w dodatku jadalny pod różnymi postaciami – sznycle, marynowane i jeszcze inne sposoby. Ale w parku (to był park/las miejski) grzybów nie zbieramy.
krystyna, obiecany przepis na:
Strudel kapuściano-mięsny – na 4 osoby:
Składniki:
Ciasto:
— 275 dkg mąki
— 1 jajko
— 1 łyżka oleju
— 1 łyżeczka soku z cytryny (opcjonalnie)
— sól
— około pół szklanki ciepłej wody.
Zagnieść ciasto z podanych składnikow (mozna w robocie kuchennym). Zawinąć w plastikową folię i włożyć do lodówki na ~1 godzinę
Nadzienie:
— pół główki białej kapusty jeśli mała, ćwiartka jeśli kapusta duża
— pół szklanki rosołu z kostki
— 1/3 szklanki octu winnego
— 1 czubata łyżka cukru
— 1 łyżeczka kminku
— pieprz,
— 1 cebula
— 25 g masła
— 375 mielonego mięsa (wołowe)
— 1-2 łyżeczki chili jeślii ktoś lubi ostre potrawy
— 4 łyżki tartej bulki
— 200 g grubo startego ementaletra lub innego żółtego sera
— około 220 g fasoli czerwonej (z puszki)
— 4 łyżki mleka
1 – Kapustę umyć i podzielić liście usuwając żyłki. W garnku zagrzać rosół z kostki, dodać ocet, cukier, kminek i pieprz. Dodać liście kapusty i dusic okolo 10 minut. Odcedzić.
2 – Pokrojoną w kostkę cebulę zeszklić z masłem na patelni, dodać mięso, doprawić solą i chili, smażyć około 3-4 minut. Mięso i kapustę przestudzić.
3 – Ser wymieszac z bułką tarta.
4 – Rozwałkować ciasto na lnianej (bawelnianej) ściereczce posypanej niewielką ilością mąki, starając się uzyskać kształt prostokąta. Posypać ciasto serem wymiesznym z bułką, na to rozłożyć liście kapusty, mieso, a jako warstwę ostatnią – odcedzoną fasolę. Delikatnie zrolować ciasto za pomocą ściereczki, zalepić końce (w przypływie weny twórczej można pokusić się na ozdobne zlepienie po przeciwległych bokach i tym najdłuższym). Położyć na wysmarowaną tluszczem blachę, rozprowadzić pędzelkiem mleko.
Piec około 40 minut w nagrzanym do 180 stopni piekarniku. Przed podaniem pokroić w plastry. Oddzielnie podać sos. Najlepiej z daniem korespondują sosy pikantne, może też być ketchup, ewntualnie sosy łagodne jak: pieczarkowy, myśliwski lub inny.
echidno,
dziękuję za przepis. Zanotowany.
Dawałam dobre rady Danuśce, żeby wstrzymała się jeszcze ze zbiorem aronii u sąsiada, a widzę, że moją aronię odwiedzają już kosy i niewiele sobie robią z mojej obecności. Pozostaje mi więc tylko zebrać owoce; są dość słodkie i zrobię z nich dżem. Zawsze też odlewam trochę soku do małych słoiczków.
Też zanotowałam echidnowy przepis. Trochę roboty z tą roladą, ale pomysł ciekawy i można zaskoczyć domowników czy też gości.
Ostatnio natknęłam się na innego rodzaju ciekawostkę kulinarną, a mianowicie na konfiturę z cukinii. Na kilogram cukinii autorka proponuje 60 dkg cukru, sok z dwóch cytryn oraz garść liści świeżej mięty. Sezon na cukinię w pełni, mięta rośnie radośnie zarówno w ogrodzie, jak i na pobliskich łąkach zatem mogę eksperymentować. Taka konfitura jest polecana do mięs, wędlin, czy też serów.
Wczoraj nasza sąsiadka, znana z nieoczywistych nalewek, zaskoczyła nas natomiast nalewką z mięty z dodatkiem miodu lipowego. Próbowaliśmy z pewną taką nieśmiałością 😉 ale napitek okazał się całkiem przyjemny w smaku.
Krystyno-dzisiaj odbyła się u nas kolejna, międzysąsiedzka debata na temat aronii i właściwie wszyscy uważają, że zbiory czas zacząć.
Danuśka,
zatem zbierajmy!
Konfitura z cukinii? Cukinia jest bardzo łagodna, więc nawet dodatek soku z cytryn i mięty przy sporej ilości cukru zbytnio nie zaostrzy smaku. Ale chętnie spróbowałabym takiego przetworu. Dostałam jakiś czas temu dużą cukinię. Odcinam po kilka plastrów, a resztę, jeśli zostanie, pokroję w kostkę i zamrożę na zupę. A do serów, pasztetów i mięsa polecam konfiturę z jarzębiny/ 1 kg jarzębiny przemrożonej w zamrażalniku + 1/2 kg jabłek + 1/2 kg gruszek + cukier w dowolnej ilości/ Taką konfiturą obdarowała nas Żaba podczas zjazdu w Poznaniu i od tego czasu jestem jej wielką entuzjastką. Tylko robię ją o wiele mniej słodką, więc właściwie nie jest to konfitura, ale niezbyt słodki dżem. A jarzębina w tym bardzo obrodziła. Z naszego drzewka w ogródku trzeba było obciąć jedną gałąź. Pociętą na mniejsze gałązki wstawiłam w domu do wazonów. Mam piękne jarzębinowe bukiety.
Danuśka – nie taki wilk straszny. Przepis i składniki może wyglądają czaso- i pracochłonne lecz w rzeczywistości przygotowanie dania to praca szybka i bez specjalnego wysiłku. Najdłużej czasu zabiera pieczenie.
Najważniejsze by najpierw zagnieść ciasto i włożyć do lodówki. W robocie kuchennym 3 minuty roboty i samo się robi, ręcznie zagnieść w misce – tyleż samo czasu.
Włączyć piekarnik.
Odcedzić fasolę, przygotować wywar, oczyścić liście kapusty i włożyć do garnka z wrzącym wywarem. Dusić 5-7 minut na małym ogniu pod przykryciem. Liście nie będą zanurzone w wywarze lecz podczas duszenia opadną.
W tym czasie pokroić cebulę i wrzucić na rozgrzane na patlni masło, zeszklić, dodać mielone mięso i przyprawy. podsmażyći i odstawić z ognia do przestygnięcia.
Odcedzić kapustę, zetrzeć ser (można kupić już starty) i wymieszać z bułką tartą.
Rozwałkować ciasto – koniecznie na ściereczce podsypaną mąką – nałożyć składniki, zrolować, położyć na blachę wysmarowaną tłuszczem (ja używam oleju), pędzelkiem rozsmarować mleko i fruuu… do nagrzanego piekarnika.
Samo przygotowanie zajmuje mi około 20 minut. To chyba nie jest dużo, prawda?
Byłam na spacerze, po wczorajszym deszczu mokro i błotniście, ale chyba komary się dzięki temu zmyły i nie były dziś dokuczliwe.
Robię leczo, papryki teraz w bród , pyszna ,świeża , pomidory też już z krzaczków na polu.
Tez bylam na spacerze w lasku. Komarow jest sladowa ilosc, chyba nie lubia slonawej wody. Ci ktorzy mieszkaja przy strumyku lub stawie maja gorzej.
Papryke z pomidorami i cebula robie czesto jako dodatek do miesa lub ryby. Czasami dorzuce cukinie i i kawalek mocnej papryczki. Kolacja bedzie wybuchowa. Robie spaghetti alla puttanesca. Do tego kieliszek czerwonego wina aby ugasic ogien.
Kolejny glean
1. Sweet-tart green apples No ladder needed.
2. Yellow plums (ripe right now) Owner has ladder you can use.
3. Peaches No ladder needed.
4. 3 apple trees No ladder needed.
5. Blueberries
Blueberry Fool
Ingredients:
2 oranges
2 cups mixed berries fresh or frozen
1/2 cup reduced-fat Greek natural yoghurt
1 tsp vanilla extract
Directions:
Zest the orange, then slice off the remaining peel and discard. Cut the flesh into segments.
Place the orange zest, segments and any juice from cutting the orange, into a saucepan with the berries over a medium-high heat. Bring to the boil and then reduce to a simmer for 10-15 minutes, until liquid has reduced and it is sticky looking. Set aside to cool.
Mix vanilla and yoghurt.
When fruit mix is cool, mix half the yoghurt and half the fruit together.
Then layer this mix with the other half of the yoghurt in a glass, alternating layers until all ingredients are used.
Krystyna,
Zainteresowal mnie dzem z jarzebiny. Czy owoce jarzebiny to te same ktore rosna na drzewie o nazwie jarzebina (mountain ash) ?
Przepraszam jesli to pytanie jest totalnie głupie.
Mamy drzewo “mountain ash”. Sarny i ptaki jedza owoce. Ja jeszcze nie smakowalam.
Orca,
tak, chodzi o owoce jarzębiny. Drzewo ma różne nazwy: jarząb pospolity, jarzębina koralowa. Są odmiany o owocach ciemnoczerwonych albo pomarańczowych.
Oczywiście ptaki bardzo je lubią. Surowe owoce są kwaśne i w tej postaci chyba się kich nie spożywa. Do przetworów owoce powinny być dojrzałe, ale trzeba dobrze wybrać czas zbiorów, bo potem część kuleczek owocowych brązowieje i trzeba je usuwać. Po oczyszczeniu powinno się zamrozić je. Myślę, że doba wystarczy w zupełności. Oddzielnie podsmażamy jabłka i gruszki z cukrem, a potem dodajemy do nich jarzębinę, która rozgotowuje się bardzo szybko. Jeżeli damy dużo cukru, otrzymamy konfiturę. Jeśli mniej , będzie ostry dodatek do mięsa, pasztetu czy serów. Nie każdy lubi wyrazisty smak jarzębiny, mnie bardzo odpowiada.
Gorącą masę wkładam do małych słoiczków/ po musztardzie, chrzanie, czy przecierze pomidorowym. Jak dotąd obywałam się bez pasteryzacji.
Z jarzębiny można też zrobić doskonały jarzębiak, ale do tego potrzebny jest spirytus. Przepis na tę nalewkę mam także od Żaby. Nie jestem zbyt trunkowa, ale stwierdzam, że to bardzo dobry alkohol. A jaką piękną ma barwę.
Tak więc, jeśli masz dostęp do jarzębiny, to polecam tę konfiturę albo dżem.
Kiedy wpisałam w wyszukiwarkę ” mountain ash”, pokazały mi się prawie same reklamy płytek z gresu o takiej nazwie. Pewnie są w kolorze drewna jarzębinowego.
Nie „kich” tylko „ich”.
Krystyna,
Bardzo dziekuje za szczegolowy opis.
Mountain ash w naszym ogrodzie ma pomarczowe owoce. Drzewo ma chyba 30 lat I wyglada podobnie do tego na zdjeciu.
https://northernridgenursery.com/products/european-mountain-ash-tree
Spirytus u nas nie jest dostepny. Czasami zrobilabym nalewki o ktorych piszecie. Kiedys użylam polska wódke na “nalewke” z wisni. Wyszlo OK ale wydaje mi sie ze spirytus dalby lepszy efekt smakowy.
Zamowilam online trawe o nazwie vanilla sweet grass. Mialam ja kiedys ale zle posadzilam i trawa dlugo nie przetrwala (za sucho).
Vanilla sweet grass ma zapach i smak polskiej zubrówki. Miejscowi Indianie plota różne ozdoby z tej trawy. Małe suche pęczki używaja do różnych rytuałów (smudging) .
Zdjecia “wyrobow” z vanilla sweet grass i zdjecia rosliny
https://www.google.com/search?q=vanilla+sweet+grass&client=safari&prmd=ismvn&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=2ahUKEwjWyNeR37jyAhWTLH0KHdo2DIQQ_AUoAXoECAIQAQ&biw=414&bih=710
Orca
17 sierpnia 2021
17:34
Tak, to jarzębina mountain ash, chociaż w moich stronach bardziej znana jako rowan tree ( rowan berries – owoce jarzębiny).
Spirytus powinien być dostępny w polskich sklepach albo rosyjskich, u nas „na wsi” bywa 76% , ale ja chyba raz tylko trafiłam, jak akurat szukałam – nalewek nie robię właśnie z tego powodu, że nie ma czym zalać 😉
Ale w Toronto i podejrzewam, w wielkich miastach Ameryki Pn. gdzie są spore skupiska Polonii, na pewno jest.
A propos jarzębiny, trzeba poczytać o przeróbce tego owocu – są przepisy, jak to robić, bo czasami trzeba zamrozić, czasami zalać wrzątkiem, a czasami coś jeszcze innego. Podobno lepiej łączyć z czymś innym, jakimś innym owocem. U nas jest trochę drzew jarzębinowych, ale wszystkie przy dość ruchliwej drodze, więc nie zbieram.
https://en.wikipedia.org/wiki/Sorbus_aucuparia
Krystyna, Alicja
Po smakowal am owoce i rzeczywiscie sa kwasne. Tak jak rajskie jablka ktore rosna obok 🙂
Zebralam koszyk owocow i zamrozilam.
Spirytus ostatnio widzialam w Polskiej dzielnicy w NYC. To bylo kilka lat temu. Kupilam chyba dwie butelki.
Jesli u nas jest spirytus to nie wiem gdzie. George’s Deli (Polski sklep) w Seattle sprzedaje polskie piwo. W Ukrainskim sklepie jest wino z zdjeciem Stalina na nalepce. To chyba jest Stalin (Gruzin) i wino z Gruzji.
Wyglada na to ze w stanie WA sprzedaz spirytusu nie jest mozliwa. W sieci sklepow Total Wine jest spirytus ale nie na sprzedaz w WA. Online nie mozna kupic. Total Wine prowadzi sprzedaz wszystkiego co jest na rynku alkoholu. Jednak sprzedaz alkoholu podlega jakims stanowym przepisom.
https://www.totalwine.com/spirits/vodka/vodka/polmos-spirytus-polish-vodka/p/6661750
Orca,
no właśnie tak bywa tu i tam, zależy do kraju, stanu, prowincji i ich przepisów lokalnych. Pamiętam, że Pyra mi mówiła, że do nalewek nie musi być spirytus, chociaż jest najlepszy – czysta wódka typu wyborowa czy smirnoff też „da radę” wyciągnąć smaki z owoców, tylko należy jej dać dłuższy czas leżakowania i nie dodawać wody. W sumie to ma sens…
To wino z Gruzji (z portretem Stalina) piłam kiedyś w Polsce, w gruzińskiej knajpie we Wrocławiu (jedzenie było znakomite!), ale nie pozostawiło jakiegoś wyjątkowego wrażenia, ale wtedy mieliśmy wielkie spotkanie i było sporo innych win, no i jak to bywa… smaki się pomęszały 😉 Tej restauracji już nie ma, ale jest za to kilka innych, ale będąc w Polsce wolę chodzić do polskich restauracji, bo chcę wiedzieć, co tam podają 😉
A propos…
wszystkim czytelnikom polecam ostatnią książkę Stephena Kinga „Billy Summers”.
To jest dopiero druga książka Kinga, którą przeczytałam (wcześniej oglądałam dwa filmy, z „Lśnieniem” – też dobry film, ale…film to film) i uważam, że jest warta przeczytania. W prozie Kinga jest o wiele więcej, niż mieści się w filmach typu horror.
W każdym razie „Billy Summers” to świetnie opowiedziana historia, chociaż jak to u Kinga – trup ściele się gęsto, bo to kryminał, było nie było. Dawno nie czytałam tak wciągającej książki – jest objętościowa, ale nie mogłam się oderwać. Polecam.
Nerwy nie takie, jak u Żulczyka, bo i King nie taki – było nie było, mistrz z najwyższej półki światowej gatunku 😉
Spirytus 76% (Gdanski) mozna kupic w sieci sklepow alkoholowych w Ontario (LCBO). Nie trzeba „polowac” – mozna zamowic online z dostawa do wybranego sklepu z sekcja tzw. vintages albo do domu, w zaleznosci od miejsca zamieszkania.
https://www.lcbo.com/webapp/wcs/stores/servlet/en/lcbo/spirytus-gdanski-76-273268#.YRxu4tNKiCQ . To jest chyba najsilnieszy alkohol sprzedawany tutaj jaki widzialam.
Podobnie jest z winami, ktorych czasem nie ma juz w sklepie, ale sa online.
Niedlugo to juz wcale z domu nie trzeba bedzie wychodzic …
GosiaB,
Dziekuje. Zamowie i zobaczymy czy do nas dostarcza.
Krystyna zrobila mi smak na jarzebiak po tej rozmowie o jarzebinie 🙂
Dla Irka moc najserdeczniejszych życzeń urodzinowych – zdrowia, pomyślności, pogody ducha, dobrego oka bo cieszą nas i podziwiamy Twoje fotografie .Wszystkiego najlepszego!
Irku, wszystkiego najlepszego i jak pisze Malgosia dobrego oka.
Sto lat, Irku – i najlepszego 🙂
Nie chce mi się wierzyć, że statystyczny Polak zjada tyle mięsa:
„Nadal zjadamy za dużo mięsa (61 kg/rocznie), a za mało owoców i warzyw.”
(artykuł: https://www.medonet.pl/lepiej-dzialac-niz-omijac-temat-rakiem/przygotuj-sie-na-wypadek-raka,lepiej-dzialac-niz-omijac-temat-rakiem,artykul,40380072.html )
Taka ilość wydaje mi się nie do przejedzenia nawet przez nas dwoje 🙄
Z wrażenia poszperałam w internecie i oprócz paru innych potwierdzających te statystyki artykułów znalazłam ciekawą wypowiedź branży mięsnej (nie dziwota, na tym zarabiają…)
https://www.money.pl/gospodarka/polacy-jedza-za-malo-miesa-twierdzi-branza-miesna-sprawdzamy-jak-jest-naprawde-6377455548553345a.html
Ogólnie wiadomo, że życie jest zagrożeniem dla zdrowia 😉
Dobry komentarz jednego z czytelników:
„Branża tytoniowa twierdzi, że za mało palimy, a spirytusowa, że za mało pijemy. Ot cała wiedza fachowców z danej branży.”
Dziękuję za życzenia . Za mną 7 dych do … Wasze zdrowie 🙂
… i Twoje! („Lisbon by Night”, 2018, Portugalia, vino tinto)
Irku – wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! 🙂
A zdjęcie świetne!
To fakt, że Polacy jedzą dużo mięsa; nie orientuję się, jak wyglądamy na tle innych nacji. 61 kg rocznie, czyli niecałe 17 deko dziennie – dla wielu to nawet za mało. Ale i tak powoli sytuacja poprawia się.
Zainteresowanym przypomnę przepis na jarzębiak: 1,7 kg przemrożonej jarzębiny wsypać do słoja o pojemności 4 l / są takie słoje do ogórków kiszonych/ i zalać spirytusem do pełna. Odstawić na 3 miesiące w ciemne miejsce. Po tym czasie zlać nalew, a owoce zalać syropem z 1 litra wody i 0,4 kg cukru. Znów odstawić, aż cukier rozpuści się całkowicie, można od czasu do czasu wstrząsać. Potem zlać syrop i połączyć z nalewem. I trzeba czekać cierpliwie, próbując od czasu do czasu.
Trunek jest szlachetny w smaku.
Z braku odpowiedniej wielkości słoja lub ilości spirytusu/ nie pamiętam, ale ponad 1,5 l/ można zmniejszyć proporcje i użyć słoika o pojemności 2 l. Można by też spróbować zalać owoce mocną wódką, a później nie robić syropu tylko zasypać owoce cukrem. Spirytus nie zawsze jest dostępny, a poza tym jest dość drogi, więc można sprawdzić wersję z wódką.
Orca,
ciekawa jestem, czy w Twojej okolicy rosną pigwowce ? Nie te duże pigwy z drzewek, ale małe z krzaków. U nas rosną w ogrodach albo dziko. Z dojrzałych owoców można również zrobić pyszny dżem do serów, ale pracy jest o wiele więcej niż przy jarzębinie.
Warto przypomnieć przy okazji dziką różę, ale czyszczenie jej to zajęcie dla masochistów 🙂 .
Dzika róża? To był dopiero interes – zarobkowy, bo Tata płacił! Zbierałyśmy z siostrą na zamówienie Taty, oraz czyściłyśmy, a Tata robił z tego 50 l szklany gąsior wina! No, nie całkiem tyle tego wina wychodziło, bo potem były fazy odlewania z nastawu itd, ale nie musiałyśmy czyścić z nasion wszystkich owoców. Teraz są takie gęste gazy, że da się to odcedzić – nasiona to nic, ale te wszędobylskie włoski 🙄
Pigwowce rosły na Bartnikach, Mama dodawała je do różnych dżemów i tym podobnych. Owoce były baaaaardzo twarde i baaaaardzo cierpkie 😉
Krystyna,
Pigwowce (quince) u nas rosna w ogrodach. Nie zwrocilam uwagi na wielkosc owocow. Przyjrze sie dokladniej. Nie wiem czy rosna dziko. To byloby ciekawe.
Bardzo dziekuje za przepis na jarzebiak. Sprawdze czy w sasiednich stanach (Oregon, Idaho) jest spirytus. Dostawa online z Canada (przez granice) o ktorym pisze GosiaB nie jest mozliwa.
Indianie w swoich sklepach maja duzy wybor alkoholu, rowniez wódki Made in Poland, ale ich przepisy na temat sprzedazy wszystkiego podlegaja stanowym przepisom. Tak wiec tam nie ma spirytusu.
Urodzinowo dlaIrka
sierpnia dnia osiemnastego
życzę Irku wszystkiego najlepszego
uchwycenia w „martwym oku”
fauny i flory cudu i uroku
co niełatwe jest niestety
sportretować ich zalety
w życiu zdrowia i radości
i ogólnej pomyślności
echidna©2021
Irku, wszystkiego najlepszego na Twoje urodziny!
Niech zdrowie dopisuje jeszcze dlugo, abys dalej mogl chodzic po pieknych zakatkach, obserwowac i notowac kamerka co zobaczysz. Nie skap jednak tym co nazbierales i podziel sie czesciej tym, co masz ciekawego.
Krystyno, do nalewek tylko wodka, zaden spirytus, szkoda tego, bo rzeczywiscie co raz drozszy. Spirytus moze jest potrzebny do preparatow ziolowych, kiedy stosuje sie susze. Owoce moim zdaniem, wszystkie owoce, potraktowane 95% alkoholem wytracaja wszystko co maja ciekawego w sobie (pektyny!) i wiekszosci swojej zawartosci nie wypuszczaja juz do roztworu. Z moich doswiadczen wynika, ze ww, mocny alkohol wytraca substancje nawet juz w zasadzie w gotowych nalewkach, kiedy je chcemy tylko doprawic. Nie jeden raz obserwowalem galeretke, ktora wtedy opadala na dno butelki i – wbrew oczekiwaniom – nigdy sie juz nie rozpuscila. Trzeba bylo ja odfiltrowac. Moim zdaniem, granica koncentracji kiedy mozna doprawiac nalewki, to ok 65 – 70%.
Moja metoda to:
1. Jak najmniej alkoholu na poczatek
2. Jak najmniej cukru
Wiec, tak mniej wiecej: Na litr owocu (swiezego lub mrozonego) wsypuje do szlanego sloju warstwami ok 200 g cukru. Cukier sie rozpuszcza po wiekszej czesci z mocno wydzielanym sokiem. Caly czas to mam na oku i trzymam w kuchni. Po ok 3 dniach sok z cukrem zaczyna sie burzyc i puszcza co raz wiecej baniek. Wtedy zalewam 40% wodka na tyle, aby banki przestaly sie wydzielac, wstrzasam, obracam zamknietym slojem, klade na boki. Po jakims czasie banki znowu sie pojawiaja, znowu dolewam wodki i dalej tak. Zwykle za trzecim razem dolewam 70%, wstrzasam, odstawiam i obserwuje. Jak wszystko sie uspokoilo dolewam jeszcze troche 70% i znosze do piwnicy.
Jesli sie potem okazuje, ze za bardzo skapilem cukrem, to potem doprawiam wg uznania.
Dobrego dnia!
Jeszcze raz dziękuję za życzenia 🙂
Z ostatnich ciekawostek to spotkałem znajomą prosto od fryzjera 🙂
NIezła fryzura Irku. Kolory sugerują, że wredna bestia.
Pepegor,
po Twoim wykładzie chyba się udam do dalszych sąsiadów po jarzębinę (jeszcze nie całkiem dojrzała) i zamrożę, a potem potraktuję jak wskazujesz 😉
Irkowa modnisia śliczna, inspiracja do kolorowania włosów 😉
Jak się ona zwie?
Alicja, to młodzież wieczernicy klonówki.
Irek,
starszość to ja u siebie widziałam niejednokrotnie – takie szare ćmy, często siadają na drzwiach, gdzieś nawet mam stare zdjęcia…. Klonów ci mamy „do zerzyganio”, jak mawiają krakowianie 😉
O wyższości różnych metod produkcji nalewek najlepiej byłoby podyskutować przy wspólnym stole, próbując to i owo 🙂 Mam nadzieję, że taka okazja jeszcze będzie.
Tymczasem pozostanę przy mojej metodzie, raz że jest to przepis Żaby, do której mam zaufanie, a przepis został wypróbowany, a po drugie – zaczęłam kiedyś nalewkę wiśniową od zasypania cukrem i ledwie uratowałam zawartość słoja przed wyrzuceniem. Metoda Pepegora jest pośrednia, ale wymaga ciągłej uwagi i obserwacji. Nie mam aż takiego doświadczenia w tej dziedzinie, aby należycie oceniać bieżącą sytuację. W tym roku niczego nie nastawiam.
Galaretki na dnie słoja czy butelek nigdy nie zaobserwowałam, natomiast osad nawet po dość dokładnym filtrowaniu to sprawa normalna. W ogóle filtrowanie to najgorsza czynność w całym tym alkoholowym procederze.
Orca,
owoce pigwy/ czyli te z drzewka/ są wielkości młodzieżowej pięści i nie pachną tak jak te małe z krzaków pigwowca. Widywałam je w sklepach/ oczywiście jesienią/, ale nigdy nie kupowałam.
Wyczekiwałam na świeże figi, te fioletowe; są już w sprzedaży, ale cena odstraszyła mnie – prawie 5 zł za jedna małą sztukę, to przesada. Może stanieją.
Tymczasem mamy sporo opadów, więc jest nadzieja na jakieś grzyby.
Krystyna,
Wlasnie sie szykowalam aby do Ciebie napisac i jestes 🙂
Obejrzalam zdjecia “flowering quince”. Co za piekne krzewy.
https://www.google.com/search?q=quince+flower&client=safari&prmd=isnv&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=2ahUKEwjEn_Hc5r3yAhUaFDQIHfdlC0sQ_AUoAXoECAEQAQ&biw=414&bih=710
Zapytam w sklepie farmerskim na temat tych krzewow i owocow. Oni maja plantacje roznych roslin. Czesto malo znanych i popularnych.
Jutro zbiore wiecej owocow jarzebiny i zabiore sie za dzem i jarzebiak.
U nas figi tez juz sa w sklepie. Widzialam fioletowe.
Moze figi beda na ktorymś “glean”. U nas te drzewa sa dosyc popularne a owoce w sklepie dosyc drogie. $10.00 za pudelko 12 owocow.
Kiedys jadlam dzem figowy. Byl bardzo smaczny.
Teraz jest sezon na rozne smakolyki w ogrodach. 🙂
Moja jarzębina powinna jeszcze trochę dojrzeć. Zresztą szkoda mi trochę zrywać jej owoce, bo są piękną ozdobą. Niedaleko w lasku też rosną jarzębiny, więc pewnie zerwę stamtąd. Na razie kosy jeszcze jej nie jedzą, bo są zainteresowane aronią. Już dziś trochę jej zerwałam, ale ochłodziło się bardzo, więc dokończę jutro. Aronia zerwana może trochę poleżeć. W tym pobliskim niedużym lesie rośnie też dużo jeżyn. W ubiegłym roku z powodu suszy pozasychały zanim urosły, jutro chcę sprawdzić, jak to teraz wygląda. Jeśli będą owoce, to do zjedzenia od razu; nie będę nic z nich robiła.
W mojej okolicy nie ma sadów ani większych upraw owoców i warzyw, ale w innych rejonach taka forma zbierania samodzielnego owoców też jest możliwa.
W ubiegłym roku ktoś u nas ogłaszał się na Facebooku, że sprzedaje węgierki, ale ja już miałam usmażone powidła, a kupić można było co najmniej 10 kg, więc nie skorzystałam.
A pigwowce wiosną pięknie kwitną, przeważnie te koloru makowej czerwieni.
U nas najwiekszy problem to sarny. Powoli eliminujemy w ogrodzie drzewa i krzewy ktore jedza sarny. Moze tym sposobem przestana do nas przychodzic. Na razie lawenda, rozmaryn i szalwia nie sa w menu sarny.
Tak wiec figi, jablka, sliwki i wiele innych krzewow i drzew usuwamy.
Farmy sa ogrodzone wysokim plotem (ok 3 metry) i czesto w plocie plynie prad elektryczny. Ktos kto mieszka na terenach zamieszkalych przez sarny ten wie ile zniszczen robia te zwierzeta. To tak jak ślimaki tylko inna metoda zniszczeń. 🙁
Wydaje mi sie ze w Polsce program podobny do “gleaners” bylby popularny. Ludzie na pewno maja owoce ktorych po prostu chca sie pozbyc bo jest tego za duzo.
U nad Washington State University zaczal ten program. Ludzie zglaszaja sie do nich z prosba o pomoc przy zerwania nadmiaru owocow.
To sie stalo bardzo popularne.
Jest grupa osob ktore chca byc na liscie chetnych aby zbierac te owoce. Czyli tak jak my.
Za kazdym razem kiedy ktos ma nadmiar owocow dostajemy email.
Dzwonimy na podany telefon I umawiamy sie z wlascicielem.
Kazdy chetny do zbierania owocow ma zrobiony przez WSU “background check” czyli sprawdzenie osobistych danych o karalnosci. W koncu jestesmy wpuszczeni na prywatna posiadlosc wiec background check ma sens.
Krystyno,
slusznie, o nalewkach, ale i o innych rzeczach powinnismy dawno juz przy stole. Mam nadzieje, ze uda nam sie to jeszcze raz, albo i wiecej razy. A, stol na Zabich Blotach najlepszy do tego. Zabuniu: tu usciski!
Ale, trzeba by tu zacytowac Kanta i przytoczyc jego normatywna sile faktycznego czyli:
– dostep do taniego spirytusu i
– wymuszona racjonalizacja.
Jak wezme wiadro owocu i zaleje spirytusem to mam spokoj. Kilo owocu mniej, czy wiecej niema znaczenia. Robie dalej kiedy mam na to czas.
U mnie natomiast to zabawa. Zabawa w wydojenie z owocu tego co mozliwe, tego co zawiera, aby oddac caly wachlarz niuansow smakowych. Lecz trzeba uwazac, a Twoj przyklad z ledwo uratowanymi wisniami tego dowod. Ja tam wole sie w to bawic, bo to ta wlasnie przyjemnosc. Przytoczona przez Ciebie obserwacja, ze nigdy nie zaobserwowalas jakiejs opadajacej „galaretki“ moze dowodzic mego zdania, ze wszystko co moglo sie ew. wytracic nie wyszlo nawet z owocu i tam zalegalo, bo tam zustalo spieczone. Uwazam nieskromnie, uwazam w porownaniu z nie moimi nalewkami, ze moje zawieraja najszersze owocowe aromaty, przy nienachalnej slodyczy cukrowej.
Skromnie zycze natomiast dobrej nocy.
Kolejny glean
1. Plums : golden, yellow, shiro 8 x
2. Gravenstein apples
3. Ubileen Pears
Przeoczylam wczoraj przepis z “glean report”
Upside Down Plum Cake Recipe
Ingredients
1/3 cup butter
1/2 cup packed brown sugar
1-3/4 to 2 pounds medium plums, pitted and halved
2 large eggs, room temperature
2/3 cup sugar
1 cup all-purpose flour
1 teaspoon baking powder
1/4 teaspoon salt
1/3 cup hot water
1/2 teaspoon vanilla, almond or lemon extract
Whipped cream, optional
Directions
Melt butter in a 10-in. cast-iron or ovenproof skillet. Sprinkle brown sugar over butter. Arrange plum halves, cut side down, in a single layer over sugar; set aside.
In a large bowl, beat eggs until thick and lemon-colored; gradually beat in sugar. Combine the flour, baking powder and salt; add to egg mixture and mix well. Blend water and extract; beat into batter. Pour over plums.
Bake at 350° until a toothpick inserted in the center comes out clean, 40-45 minutes. Immediately invert onto a serving plate. Serve warm, with whipped cream if desired.
Obchodzimy:
Dzień Komara i Dzień Wyznawania Miłości 😯
A propos komara – zauważyliśmy z Jerzorem, że w tym roku komary są jakieś takie… nierobotne. I jakby ich przymało, a przecież w naszych okolicznościach przyrody (woda plus krzaków do upojenia) zawsze było więcej, niż człowiek mógł znieść.
Nie wiem, czy jest się z czego cieszyć, bo brak insektów (nagły brak) niczego dobrego w przyrodzie nie wróży, to chyba znaczy, że jakaś równowaga została naruszona.
Orca wspomina figi – mam dwa krzaki w ogrodzie, które same odrastają pomimo naszej ciężkiej zimy, dostałam te dwa krzaki (w donicach) z przykazaniem, że na zimę trzeba do piwnicy. Tak robiliśmy chyba przez 3-4 lata, ale zanim owoce dojrzały, chipmunki zrobiły z nimi porządek – zjadły!
Kolega, któremu sprezentowałam dwa krzaczki (sama wyhodowałam od tamtych dwóch – łatwe!) ma spory przeszklony ganek i ma też owoce.
Pepegor,
to tak, jak ja mam – sama radość tworzenia daje satysfakcję 🙂
W tym roku na naszym krzaku winogron pojawiło się tyle owoców, że się zdumiewamy i obiecałam sobie, że zrobię z tego wino, niech tam i będzie ze dwa litry tego. Albo trzy. Ale swoje!
Dzisiejszy obiad – ryż z gara ryżowego, z braku porów i selera naciowego tylko ze szczypiorem, do tego 300gr krewetek + sos indyjski „korma”, cokolwiek nieostry ze słoika (kupny). Ścieżki na skróty mają swoje ujemne strony 😉
Nie znałam akurat tego sosu, bo doprawiłabym po mojemu ostremu…
U mnie dzisiaj (dochodzi 21-sza) księżyc jak pomarańcza, ale pojutrze ma być pełnia i tak zwany „blue moon”, czyli pełnia księzyca dwa razy w tym samym miesiącu. Zdarza się to co parę lat, dwa lata z groszem.
Spanie z głowy… 😉
Słońce z chmurą, ciepło – chłodno.
Pieczona polędwiczka wieprzowa na obiad.
Kiepsko spałam, mam tą samą przypadłość co Alicja, ale lubię oglądać księżyc w pełni. Lubię w ogóle nocne niebo, w mieście niewiele widać , najpiękniejsze było w Afryce.
25c, zachmurzenie częściowe, duchota (86% wilgotności)
Ja też lubię księżyc, ale niechby dał pospać 👿
Czytałam wspomnienia Pawła Hertza, ciekawe, bardzo skromny człowiek.
Nocne niebo na Kiribati! A najpiękniejsze gwiazdy, tuż nad głową zdawałoby się – Mojave Desert, i pustynia w ogóle, każda.
Dzisiaj obiad u Rogera.
Oj tam gwiazdy! A może by tak skorzystać z oferty Richarda Bransona? 😉
Jerzor powiedział, że jakby co, to on nie leci. Szukam partnera/partnerki 🙂
https://www.omaze.com/products/virgin-galactic-2021?oa_h=N_LfqJ6gmqC78Ja6KKs2kg&utm_term=virgin-galactic-2021&utm_medium=paidsearch&utm_source=adwords&utm_campaign=DA_VirginGalactic2021_BM_NB&utm_content=photo_Product_Still&gclid=CjwKCAjwyIKJBhBPEiwAu7zll4O9M-8P8SmVq5fjang1dp5AsYjfLT6U0oN6IwGtW4q86BurFgMQMRoCclkQAvD_BwE
Na grzyby!
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,27464945,panienki-czarne-lebki-i-krowie-geby-czyli-wielcy-sprzatacze.html
A moze na ryby ?
Niebo jest bezchmurne to zobacze ksiezyc. Juz go wczoraj widzialam.
Na kolacje byla reszta wczorajszej tarty jarzynowej. Namoczylam suszone grzyby na jutrzejszy sos, kupilam dwa cienkie plastry z indyka i dodam ziemniaki. Na deser owoce.
Na rybach byłam tydzień temu u Wojtka w Gatineau. Złowił ponad 70cm szczupaka w Ottawa River – pyszności z grilla, nie mieliśmy cierpliwości czekać na następnego, więc wielkiego jedzenia nie było, ale dla 3 osób wystarczająco, wspominałam o tym.
Niestety, przepadły mi zdjęcia ryby jakimś cudem 🙁
Wczoraj były kanie – kotlety zamrożone, a jutro znowu grzyby, brązowe pieczarki i ziemniaki „parisienne”. Grzyby lubimy pasjami i często goszczą na naszym stole, chociaż w sklepach nie ma zbyt dużej różnorodności.
Jeszcze raz wychwalam przebój roku – pieczarki z makaronem i serem (w moim wydaniu zwykle 3 różne sery). To jest naprawdę pycha! I bardzo proste.
Przy okazji – dzisiaj przyuważyłam na sieci proste danie, ok.15 minut roboty. W zasadzie nie potrzeba tłumaczyć, bo widać, co jest robione. Ciecierzyca „inaczej” – i z makaronem, Andrew podpowiada, że najlepszy jest krótki makaron, ale w sumie każdy się nada. Bardzo mi się ten przepis spodobał, bo też prosty i z ekranu prawie bije zapach 🙂 Acha – sos podlewany jest rosołem, pewnie może być z kostki 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=Eaf0QUqbFAQ
p.s.”Przebój roku” oczywiście autorstwa echidny! 🙂
A propos obserwacji nieba – nie wiem, czy pamiętacie, że w Żabich Błotach bardzo późnym wieczorem można było obserwować Drogę Mleczną. Nigdzie indziej nie udało mi się jej zobaczyć.
Dziś na obiad była zupa gulaszowa, odpowiednia na taki chłodny dzień. Oczywiście jeszcze sporo zostało.
Aronia częściowo zagospodarowana. Do dżemu dodałam tym razem goździki utarte w moździerzu i kawałki cynamonu, które na koniec wyjmuję z masy. Aronia jest bardziej zdrowa niż smaczna, więc te dodatki bardzo poprawiają cierpki smak. Na koniec dżem blenduję i podgrzewam w piekarniku, bo na płycie przypalenie garnka jest gwarantowane, a nie mam, tak jak Miś, miedzianych rondli. A przed blendowaniem odlewam sporo soku. Tak więc prostym sposobem mam i sok, i dżem. Nie pasteryzuję, ale bardzo gorące umieszczam w małych słoiczkach i pod kocyk.
Melduję się po kolejnych wędrówkach po Podlasiu i okolicach. Jednym z naszych najpiękniejszych i najciekawszych odkryć podczas tej podróży była Kraina Otwartych Okiennic:
https://polskapogodzinach.pl/kraina-otwartych-okiennic-podlasie-soce-trzescianka-puchly/
Kolejną ciekawostką okazał się: https://www.npn.pl/system-rzeczny
Było trochę zupełnie przypadkowych i bardzo sympatycznych spotkań oraz pogawędek z mieszkańcami i jednocześnie pasjonatami tego regionu.
A na naszych talerzach znalazły się oczywiście kartacze, baba ziemniaczana oraz sękacz na deser. Fotoreportaż w przygotowaniu…..
Czekam!
25c, słońce
Na fotoreportaż czekam, oraz na zgłoszenia, kto ze mną i z Bransonem do gwiazd?
Serio mam zamiar wysłać zgłoszenie – żyje się raz 🙂
A propos Podlasia, ciekawe te okolice, ale co osobiste foto to osobiste!
Wczoraj była zimna kolacja i przy okazji podaję pomysł, by do konfitur typu żurawina (i inne do mięs) dodawać kapkę likieru wiśniowego. Nie znam proporcji i Kim też nie, bo konfitura sprezentowana, ale robiona domowo i właśnie z dodatkiem onegoż likieru. Ale naprawdę dobra do kurczaczych piersi na zimno, na pewno też do indyka, widzę ją też ze schabem.
Jesienią będę robić konfiturę z żurawiny, jak nie zapomnę, to dodam tej wiśni na tak zwanego czuja, niewiele.
Alicjo-tak się jakoś niestety dziwnie składa, iż nie mam w banku pół miliona dolarów 😉 zatem nie planuję lecieć z Bransonem w kosmos:
https://www.money.pl/gospodarka/cennik-na-loty-w-kosmos-miliarder-richard-branson-odkrywa-karty-6669348649155104a.html
Podróż na Podlasie zdecydowanie tańsza i prostsza 🙂 Region jest bardzo ciekawy i myślę, że wybierzemy się jeszcze niejeden raz na owe rubieże. Łomża została dorzucona do naszego programu właściwie w ostatniej chwili, bo do odwiedzenia tego miasta zachęcili nas nadbużańscy sąsiedzi, z którymi ucięłam sobie krótką pogawędkę tuż przed naszym wyjazdem. Największym atutem jest jej położenie na wzgórzach zatem z wielu miejsc roztacza się piękny widok na okolice. Tym niemniej miastem, które podczas tej podróży podobało nam się najbardziej był Supraśl z jego klasztorem, niezwykłym Muzeum Ikon i nadrzeczną promenadą. Miasta miastami, ale wsie i kolorowe chaty oraz cerkwie w Krainie Otwartych Okiennic to klimaty niezwykłe i jedyne w swoim rodzaju:
https://photos.app.goo.gl/QCtuDFN6iGkN8pBBA
Nie trzeba mieć ani grosza, żeby wyruszyć z Bransonem – trzeba tylko zagrać w loterię 😉 Nie doczytałaś do końca tego, co podesłałam na ten temat.
Jak nie wygrasz, to nie lecisz, a jak masz forsę, to masz pewne miejsce. Ja gram za friko, a nóż z widelcem… 😉
Zara letę pooglądać Twoje fotki z Podlasia.
Ano… wschodnia strona Wisły jest nam (mnie i Jerzoru) mało znana, dzięki za foto wycieczki 🙂
Przepiękne te cerkwie i malowane chaty. Dzięki raz jeszcze 🙂
Krystyna
Zalałam jarzębine butelka Absolut vodka i czekam 🙂
Dziekuje za instrukcje 🙂
Orca,
przez co najmniej 3 miesiące masz spokój, a dłużej też nie zaszkodzi.
Pepegor wybiera inny sposób i ma z tego przyjemność. Mam inne podejście, ale to sprawy indywidualne. Moja koleżanka odstresowuje się przy czyszczeniu piekarnika, dla mnie to najgorsze kuchenne zajęcie. Co kto lubi 🙂
Danuśka,
bardzo lubię podlaskie klimaty. W kilku pokazanych miejscach byłam – w Kruszynianach, Krynkach, Supraślu, ale wszędzie są zmiany, bo widzę, że w Krynkach jest odnowiona synagoga. Pamiętam stamtąd zaniedbany bardzo kirkut położony za miasteczkiem. Kruszyniany stały się już tak sławne poprzez różne relacje telewizyjne, że pobyt na Podlasiu bez Kruszynian nie liczy się.
Podlasie ma swoje potrawy regionalne. Ale kartacze pod innymi nazwami jadano także w innych rejonach. U mnie w domu Mama gotowała pyzy z twarogiem, czyli takie kartacze nadziewane twarogiem. Do tego skwarki albo śmietana. A rodziny rodziców nie miały nic wspólnego w Podlasiem; mama pochodziła spod Warszawy, a Tata z okolic Brodnicy. Z sentymentem wspominam te domowe pyzy, bo bardzo je wszyscy lubiliśmy.
Dziś wybraliśmy się do Orłowa, choć to jeszcze sezon turystyczny. Ale pogoda może się zmienić, a deszczowe spacery nad zatoką nie są przyjemne. Ludzi sporo, ale miejsce parkingowe można było znaleźć i wolny stolik w kawiarni także. Dziś wiał silny wiatr od morza, co od razu skojarzyło mi się ze Stefanem Żeromskim, który mieszkał w rybackim domku przy plaży w Orłowie. W domku mieści się m.in. kawiarnia z widokiem na morze. ” Wiatru od morza” nie czytałam, ale wyobrażam sobie, że pisarz mógł być zachwycony tutejszymi widokami. A dziś widoczność była doskonała.
Danusiu, Podlasie widziane Twoimi oczami piękne. Szkoda, że zwykle przez nie tylko przemykam.
W Warszawie szaro i ponuro, od dłuższego czasu mocno pada i raczej nie przestanie, temperatura też raczej już bardziej jesienna 16 stopni.
Na obiad sznycelki z indyka i mizeria.
28c (odczuwalna – 38c), zachmurzenie zmienne, 74% wilgotność
Ubiegłej nocy był przepiękny księżyc, ale Twardowski gdzieś się ukrywał.
Pospacerowałam sobie szlakiem Danuśki przez Kruszyniany i okolice za pomocą GoogleEarth, Piękny pałac Bucholtza w Supraślu…
Obiadowo to, co wczoraj – młode ziemniaki, pieczarki podsmażane + groszek zielony.
Krystyno-tak, doskonale pamiętam, że Ty też lubisz podlaskie klimaty 🙂
Małgosiu-to na pewno nie jest region przez, który należy przemykać, Trzeba mu poświecić sporo czasu i zwiedzać spokojnie i niespiesznie. Nam nadal pozostało jeszcze to i owo do obejrzenia.
Poza tym na Podlasiu i w całej Polsce jest podobnie-remontują się pałace, dwory, kościoły, miejskie rynki, powstają nowe centra kultury zatem wystarczy wrócić gdzieś po kilku latach i odkryć zmiany, najczęściej na lepsze(z wyjątkiem tych wybetonowanych rynków!).
Byłyśmy z kuzynką Magdą chyba jakieś trzy lata temu w Choroszczy i tamtejszy pałac Branickich prezentował się tel-avismutnawo, a teraz proszę-odnowiony i zachęca do odwiedzin. Krystyna wspomniała o synagodze w Krynkach, która też odzyskała swój blask. To wszystko bardzo cieszy.
W Supraślu już niedługo skończy się rewitalizacja parku:
http://www.bialystokonline.pl/supraski-ogrod-saski-odzyska-dawny-blask,artykul,120767,1,1.html
A gdyby tak zabrakło pieniędzy z Unii…..? Przecież te remonty są możliwe dzięki unijnym funduszom.
A propos: mem z Kaczyńskim w tle i tekst:
skłóciłem Polskę z Brukselą,
skłóciłem Polskę z Berlinem,
skłóciłem Polskę z Paryżem,
skłóciłem Polskę z Waszyngtonem,
skłóciłem Polskę z Tel Avivem…
Panie Prezydencie Putin-melduję wykonanie zadania!
Widzę właśnie, że w stolicy pada. Częsty to zresztą widok i budzi moją zazdrość, bo u nas chmur nie brakuje, ale deszczu z nich tyle co nic.
W pałacu Buchholtza w Supraślu mieści się liceum plastyczne. Niestety nie udało mi się obejrzeć wnętrz, bo w sezonie wakacyjnym obiekt był zamknięty.
Danuśka,
widzę dużo zdjęć z wnętrz cerkwi, co znaczy, że były otwarte albo je Wam udostępniono. Z kościołami, zwłaszcza w małych miejscowościach, bywa różnie. Przeważnie można do nich zajrzeć tylko przez kratę. W większych miastach jest pod tym względem lepiej.
Alicjo-póki co pałac Bucholtza w Supraślu w remoncie.
Białystok, Supraśl i Choroszcz były w XIX wieku preżnym i potężnym ośrodkiem włókienniczym. Stamtąd łatwiej było wysyłać wyprodukowane towary w głąb Rosji, która była głównym odbiorcą owej produkcji. Kilku łódzkich fabrykantów przeniosło zatem swoje interesy na owe tereny. Poniżej kilka ciekawostek o pałacu Bucholtza: https://szeptykultury.pl/?p=408
Siedziba zarządcy fabryki Bucholtza w Supraślu została przekształcona w centrum kultury. Połączono ją całkiem zgrabnym łącznikiem z nowo wybudowaną, piękną biblioteką. Już niedługo górne piętro biblioteki zostanie przeznaczone na muzeum regionalne.
Jedną z atrakcji Supraśla są doskonale zachowane domy tkaczy.
Krystyno-niektóre cerkwie były otwarte, inne można było zwiedzać z przewodnikiem, a raz trzeba było zadzwonić pod podany przed wejściem numer i poprosić o otwarcie drzwi.
Masz rację, do wielu kościołów w małych miejscowościach można zajrzeć jedynie przez kratę, chociaż ostatnio na Pojezierzu Brodnickim proboszcz zauważył, zapewne przez przypadek, nasz samochód z warszawskimi numerami. Wyszedł, aby z nami porozmawiać i otworzyć kościół „bo skoro już przyjechaliście z daleka to przecież muszę Wam pokazać dokładnie wnętrze świątyni”.
Nie dziwię się, że kościoły i inne świątynie w mniejszych miejscowościach są od dłuższego już czasu zamykane, chyba, że zbliża się czas nabożeństwa. Kiedyś, ale to dawno-dawno temu, tak nie było, zamykano świątynie tylko na noc. Ale wtedy bardzo rzadko ktoś ośmielił się coś ukraść z kościoła. Niestety, to się zmieniło 🙁
Pewnie można zastukać na plebanię (zadzwonić?) i poprosić o otwarcie, o ile się kogoś zastanie – nie wiem, jak to działa.
Dzisiaj wyczytaam w jednej z gazet narzekania przewodnika sudeckiego na Śnieżkę.
Ruszyli turyści zgrają – nie dziwota, odreagowanie po zamknięciu i ogólnym stresie wywołanym pandemią, ale…
Przewodnik życzył Śnieżce, żeby przetrwała nawałnicę. Dziwię się, że nie wprowadzono tam limitu i opłat za wejście. To jest od wielu lat stosowane w parkach amerykańskich, na przykład w sezonie stosuje się limit gości w Parku Yellowstone, Yosemite czy wszystkich innych parkach narodowych, inaczej by te parki zajeżdżono i zadeptano. Pobiera się opłaty za parkowanie (słone!) i tak dalej. Do niektórych parków rezerwacja wejścia jest zalecana, bo po co przyjechać i się rozczarować, że nie ma wejścia? Wydaje mi się to bardzo rozsądnym podejściem, bo kto by chciał przepychać się przez takie tłumy? Ruch jednokierunkowy to plasterek – trzeba ograniczyć wejścia.
https://gazetawroclawska.pl/tlumy-na-sniezce-wprowadzono-ruch-jednokierunkowy/ga/c1-14270351/zd/37254525
Rekordy…
https://gazetawroclawska.pl/gory-tego-nie-wytrzymaja-tlumy-i-kolejki-w-karkonoszach-nawet-10-tysiecy-osob-dziennie-na-sniezce/ar/c1-15096975
Krystyna,
Jestem bardzo ciekawa rezultatu. Przyznaje ze nie wiedzialam ze jarzebiak jest robiony z jarzebiny. Kiedys kupilam mala butelke jarzebiaku na lotnisku przed powrotem do domu. Mialam jeszcze troche polskich pieniedzy i wydałam na pieprzowke, jarzebiak i żubrowke. Kazdy mi bardzo smakowal.
Korekta: to nie byla pieprzowka tylko wódka żoładkowa. Tak mi sie wydaje. Pyra kiedys napisala ze na problemy z żoładkiem najlepsza jest wódka żoładkowa. Ta wódka byla bardzo dobra. To bylo po tym jak Pyra nas zostawiła i nie moglam Jej podziekowac.
„Z ogromnym smutkiem ogłaszamy śmierć naszego ukochanego Charliego Wattsa. Odszedł on dziś spokojnie w londyńskim szpitalu w otoczeniu swojej rodziny” –
Toczące się kamienie wykruszają się… 🙁
https://www.onet.pl/muzyka/onetmuzyka/perkusista-rolling-stones-nie-zyje-charlie-watts-mial-80-lat/1wqqwth,681c1dfa
Orca,
wódka pod nazwą jarzębiak produkowana przemysłowo jest bezbarwna, podobnie zresztą jak różne śliwowice, nawet słynna śliwowica łącka. W domowych nalewkach mamy ładny kolor.
Żołądkowa chyba nadal jest w sprzedaży. Z pieprzówką mogła Ci się pomylić, bo na problemy żołądkowe polecany jest nieraz kieliszek wódki z dodatkiem pieprzu. Zdarzało mi się kiedyś tak leczyć. Na takie problemy można też stosować orzechówkę/ na niedojrzałych orzechach włoskich/.
Zabawne, że tak rozprawiam na tematy alkoholowe, a właściwie alkohol mógłby dla mnie nie istnieć, choć w chłodne wieczory kieliszek nalewki nie zaszkodzi. I do keksu też jest potrzebny.
Wspomniałaś o Pyrze, a ja mam jeszcze trochę likieru orzechowego, który mi sprezentowała/ z 2014 roku/.
Odchodzą znani i lubiani, żal … Wczoraj był pogrzeb Jerzego Porębskiego , twórcy szanty wszech czasów „Gdzie ta keja „
https://www.youtube.com/watch?v=lDgrVFPAI8Q
A tu dla Poręby Stare Dzwonnice, w tym nasza Nisia…
https://www.youtube.com/watch?v=O5Z5_RUE1zU
„Poręba, Poręba, Jureczek mon chere…”
Jakość kiepska, ale tam…
Krystyna,
Dziekuje za opis roznych nalewek. Pamietam ze z niezapomniana Pyrcia pisalas o roznych nalewkach i metodach ich przygotowania. Inne osoby na blogu dolaczaly swoje porady. Żaba i inni. Teraz Pepegor opisal swoja metode na jarzebiak.
Dla mnie takie male butelki, chyba 1/4 litra to dobry prezent. Kilka osob w rodzinie polubilo zubrowke. Na lotnisku zubrowka byla w “dekoracyjnych “ butelkach wiec to byla dodatkowa atrakcja. W NYC polskie wyroby, w tym alkohole, sa w sklepach. U nas tego nie ma moze dlatego ze jest mniej klientow na te towar.
Popularne sa sklepy niemieckie czesto prowadzone przez niemieckie rodziny. Rowniez sklepy ukrainskie i caly wybor sklepow z produktami z Azji: Japonia, Korea, Filipiny.
U nas na stole jest czerwone wino z winiarni w WA. Nalewke zrobilam raz, z wisni. Byla OK ale juz wiecej nie robilam. Wzielam instrukcje gdzies w sieci. To bylo zanim zaczelam czytac ten blog.
Jestem bardzo ciekawa jarzebiaku.
Byłam na spacerze z kijkami, rano jak wychodziłam było całkiem rześko tylko 10 stopni, teraz oszałamiające 15.
Dziś na obiad „chińszczyzna” czyli dużo warzyw i odrobina mięsa indyczego.
U mnie oszałamiające 26c, a do poludnia jeszcze trochę czasu zostało i podobno ma podskoczyć do 31c
Pomysł z chińszczyzną na obiad zawłaszczam – zamiast indyka mam pierś kurczaczą.
Obiad dziś bardzo zwyczajny, czyli mielone z mizerią a ja zjadłam resztę buraczków ze słoika. To bardzo nieudana wersja tartych buraczków, bo nie poskąpiono octu. Nigdy więcej już ich nie kupię. Przeważnie kupuję ugotowane i obrane buraki w opakowaniu. Potem sama je ucieram i doprawiam.
Befsztyk tatarski lubiany przez wiele osób znów stał się modną przystawką w restauracjach. Kucharze wykazują się dużą inwencją : https://kulinaria.trojmiasto.pl/Tatar-w-Trojmiescie-gdzie-jak-i-za-ile-n158610.html
Warto obejrzeć nowe sposoby serwowania tego specjału.
W jednym z komentarzy autor opowiada o tatarze w czeskich restauracjach. Zwany jest tatarakiem i wszędzie jest taki sam, czyli mięso, chleb razowy i ząbki czosnku do smarowania pieczywa. Nie ma żółtka i innych znanych u nas dodatków. Mnie taka wersja nawet się podoba, bo nie lubię płynnych żółtek. A dodatki u nas bywają najróżniejsze, oprócz tych tradycyjnych jest m.in. sianko z ziemniaków i z pora, wędzony majonez i jeszcze inne ciekawostki. Widzę, że jestem bardzo zapóźniona w restauracyjnych trendach.
Pamiętam, że kiedy na poczatku mojej kariery zawodowej zdarzało mi się bywać służbowo w restauracjach to moich dwóch kolegów z pracy zawsze na początku spotkania wymieniało znaczące spojrzenia, a potem padało nieśmiertelne: „to dla nas na początek tatar i kieliszek wódki, a potem zobaczymy”. W tamtych czasach tatar i śledź po japońsku były nieśmiertelnymi i wszechobecnymi przekąskami we wszystkich przyzwoitych restauracjach. Można było nie zaglądać do karty i zamawiać w ciemno 🙂
Krystyno-mnie też, już dawno temu, któregoś wieczoru leczono wódką ze świeżo zmielonym pieprzem. Jeden kieliszek wystarczył, bym zapomniała o mojej gastrycznej niedyspozycji.
Od najbliższej soboty będziemy gościć francuskich znajomych, a właściwie francusko-senegalskich. Zabrałam się zatem za porządki-najpierw w mieszkaniu w Warszawie, a teraz czeka mnie jeszcze ogarnięcie domu w nadbużańskich włościach. Powoli też zastanawiam się nad jadłospisami na kilka pierwszych dni.
Na pewno będziemy serwowali różne dania z grzybami, bo Osobisty Wędkarz nie chodzi teraz w ogóle na ryby tylko namiętnie zbiera grzyby. W lesie nadal są jagody, dzisiaj przy drodze widziałam trzy osoby, które je sprzedawały.
Ceny kurek w Warszawie w granicach 60,00 zł/kg. Nie pamiętam, by kiedykolwiek były aż tak drogie.
Danuśka,
czy goście to para, na której weselu byliście w Senegalu ? Pamiętam świetny fotoreportaż w tamtego wydarzenia.
Oby tylko deszcz Wam za bardzo nie przeszkadzał.
U nas wreszcie pod wieczór zaczęło spokojnie padać i nie pada jak najdłużej.
W lesie jagód już nie ma, jeżyn trochę jest, ale większość musi jeszcze dojrzeć. Oczywiście są niewielkie w porównaniu z tymi ogrodowymi.
Dostałam wczoraj od koleżanki trochę renklod, tych średniej wielkości. Zerwane z drzewa, więc kilka dni mogą poleżeć. Wszystkie owoce trzymam teraz w koszyczkach na tarasie, bo sezon na muszki owocówki w pełni.
Dla mnie też! Tatar znaczy się, ze wszystkimi dodatkami. Zawsze w Polsce zaliczam przynajmniej jednego na początek, a potem na koniec, przed powrotem. Różnią się dodatki – ja najwyżej się dopraszam, jak mi czegoś brak, a domyślam się, że jest najpewniej na podorędziu (na przykład cebula w kostkę).
Dodatki to właśnie żółtko (mieszam z mięsem), posiekana cebula, pokrajany ogórek kiszony (nie konserwowy!), niektóre restauracje dodają marynowanego grzybka, też mile widziany przeze mnie, a ostatnio w restauracji hotelu około-lotniskowego Sangate dodano kapary, co spotkało się z moim entuzjazmem, a jakże! No i koniecznie kieliszek zmrożonej wódki – człowiek się tym nie upije, a pomoże w trawieniu surowego mięcha.
Ceny kurek chyba z braku podaży? Rzeczywiście drogo.
Mój Tata sypał do kieliszka (małego, 25ml) łyżeczkę świeżo zmielonego pieprzu, dopełniał wódką, zamieszał – chwilę postało i należąło wypić jednym haustem.
Tej kuracji doświadczyłam chyba dwa razy. Niestrawność (czy co to było) poszła sobie w las. Teraz z powodzeniem stosuje się pół szklanki coli, po ówczesnym odgazowaniu. Ma postać w tej szklance ok godziny lub dłużej, żeby bąbelki znikły.
Działa na nudności.
Krystyno,
ja trzymam owoce w lodówce – mam wielką, więc niech coś robi! Na dwie osoby ciężko ją zapełnić. Ma 27 lat i za cholerę nie chce się zepsuć, a chętnie wymieniłabym na mniejszą… Nie zwykłam pozbywać się sprzętów, które działają.
Danuśka,
to czeka Cię ugruntowywanie cnót niewieścich – sprzątanie, gotowanie i tak dalej 😉
Ja w ramach ugruntowywania owych cnót odkurzyłam mieszkanie, a potem będę zajmować się obiadem. Tymczasem Jerzor-niecnota dosiadł bicykla i pojechał sobie na przejażdżkę. Niech ta!
Alicjo-ugruntowywanie cnót niewieścich już rozpoczęte 😉
A przy okazję przypomnę słowa arcybiskupa Jędraszewskiego: nieszczęście kobiety zaczyna się, gdy chce nosić spodnie, zarabiać pieniądze i decydować o własnym ciele”.
Wygląda na to, że do sprzątania i gotowania należy włożyć zgrzebną sukienkę i stosowny fartuszek: https://tiny.pl/9gs9r
Tak, Krystyno, odwiedza nas ta właśnie para. Nie tak dawno, bo na przełomie maja i czerwca widzieliśmy się z nimi w Bretanii.
A prognozy rzeczywiście mało zachęcające. Cóż, jakoś trzeba będzie dać radę.
Całe lato im opowiadaliśmy jaką to mamy w tym roku w Polsce piękną i słoneczną pogodę, istny Senegal 😉 Tyle, że afrykańska pogoda się skończyła.
Danuska, Jedraszewski naprawde tak powiedzial ? Chyba na glowe upadl !
Przyjemnego spotkania z przyjaciolmi.
To fejk. Jak nie cierpię Jędraszewskiego…
https://konkret24.tvn24.pl/polska,108/nieszczescie-kobiety-zaczyna-sie-gdy-co-powiedzial-arcybiskup-jedraszewski,1074778.html
…oraz giezło z dziurką do łóżka 😉
Fejk nie fejk, to pasuje do tego faceta – on powinien wejść pod wielki kamień i stamtąd nie wychodzić. Poza tym – kto rozstrzyga o tym, co fejk, a co nie? Ten rozstrzygacz też może być fejkiem. Odechciewa się wierzyć w słowo pisane.
„W punkcie siódmym przytoczono prawdziwe słowa abp. Jędraszewskiego: „Nieszczęście kobiety zaczyna się, gdy chce być mężczyzną-bis” – a potem je skomentowano: „Np. nosić spodnie, zarabiać pieniądze i decydować o własnym ciele czy coś”.”
Dla mnie to jest szczęście, a nie nieszczęście. Wkurza mnie, jak wypowiada się facet, który nic nie wie o tym, jak to jest bycie kobietą – Człowiek Orkiestra od wszystkiego* – i jakie to jest wyzwalające, nosić spodnie i samostanowić o sobie, a nie być kwiatkiem przy kożuchu męża, kirche, kinder und kuchen. Howq!*
*Bo nawet jeśli facet współpracuje i odrabia swoje, to w większości rodzin jest tak, że to kobieta ogarnia sprawy i oddelegowuje członków rodziny do zadań.
25c, słońce
Co gotujecie? Bo chwilowo brak mi pomysłu…
Dzień dobry,
16 stopni, pochmurno i ponuro.
Młody jako suwenira z wakacji przywiózł covida.
Alicjo,
Chcesz się narobić? – jak tak to rzucę doskonałym przepisem.
Ja dzisiaj po angielsku – pieczone kiełbaski, fasolka I purée ziemniaczane czyli nieśmiertelne bangers and mash.
Alicjo, u mnie dzisiaj sloneczne 43 stopnie odczuwalne z wilgotnoscia powietrza. Nie da sie oddychac.
Nie chce mi sie stac przy piecu, wiec na obiad kasza gryczana (8 min. na gazie) z kwasnym mlekiem.
Na swietne bangers and mash jezdzimy do pubu w malej miejscowosci ok. poltorej godz. od nas, zwykle po paru godzinach chodzenia. Do tego bardzo dobre piwo z ich wlasnego min-browaru.
Jolly mam nadzieję, że covid szybko Go porzuci bez skutków ubocznych. A On jeszcze nie szczepiony?
Znowu pada i 18 stopni.
Małgosiu,
16-latków szczepia od tygodnia.
Miał iść dzisiaj. Nie jest najgorzej – stracił węch i smak, bola mięśnie i jest osłabiony. I wkurzony, bo miał plany na ostatni tydzień wakacji, a tu areszt domowy.
Jolly,
witaj, dawno Cię tu nie było 🙂
Życzę Młodemu szybkiego powrotu do zdrowia – u nas nie szczepią poniżej 12 roku życia (chyba, że coś się zmieniło, bo zastanawiali się nad tym…)
GosiaB – no co Ty!
Nie, nie chcę się narobić, Boże broń! Kiełbaski brzmią nieźle, groszek mam, po piwo udam się Za Róg. Temperatura rośnie z godziny na godzinę, już jest 27c (33c odczuwalna), 78% wilgotności.
U nas jest troszkę chłodniej, być może dlatego, że jezioro ciągle jeszcze daje efekt ochłodzenia. Chętnie bym oddała parę celsjuszy blogowiczom z Polski, ale jak???
Jolly , a to pech. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
Jolly Rogers-trzymam kciuki za Młodego, na pewno wszystko się dobrze skończy!
A cappella-dziękuję za sprostowanie podrzuconej przeze mnie informacji. Fejków w internecie nie brakuje, tym niemniej opinie polskich hierarchów kościelnych na temat kobiet są bardzo zbliżonego do tego, co przytoczyłam powyżej i o czym dobrze wiemy nie od dzisiaj.
Właśnie pogawędziłam co nieco z nadbużańską sąsiadką. Nie było jej przez tydzien na włościach i stwierdziła, że musi rozpalić w kominku, bo w domu ma 16 stopni, a to jednak mało komfortowa temperatura. U nas też kominek buzował wczoraj niecałą godzinę, co pozwoliło przegnać wilgoć i zamienić ciepłe swetry na lżejsze odzienie.
Rano, kiedy przestało padać przeszliśmy się trochę po lesie i zebraliśmy niewielki koszyk kurek. No cóż, nie były to żadne oszałamiające zbiory, ale urozmaiciły nasz spacer 🙂
Dorzucę jeszcze jeden kamyczek do kościelnego ogródka, tym razem poniższą wypowiedź usłyszałam OSOBIŚCIE, podczas zwiedzania prawosławnego klasztoru w Supraślu. Po klasztorze oprowadza ojczulek( podobno dosyć często prawosławni wierni wypowiadają się w ten, serdeczny sposób o swoim kapłanie). Ojczulek był dosyć młodym człowiekiem i w pewnym momencie wyjaśniał, w jaki sposób w kościele prawosławnym przyjmuje się komunię. Otóż wiernym podaje się kawałek chleba zanurzonego w konsekrowanym winie. Ów chleb z winem podawany jest z kielicha na małej łyżeczce. Z tej samej łyżki korzystają wszyscy wierni przystępujący do komunii. I teraz najważniejsze:
„Komunia jest ciałem i krwią Chrystusa. Byłoby bluźnierstwem myśleć, że ciało i krew Chrystusa mogą przenosić wirusy i choroby. Uczestniczenie w eucharystii odbywa się w wierze, która chroni przed wszelkim niebezpieczeństwem”.
Po usłyszeniu tego dictum postanowiłam wyjść z klasztoru, by nie denerwować się słuchając takich bzdur, bo przecież nie można tej wypowiedzi nazwać inaczej.
Niektórzy księża w kościele katolickim też byli i są niestety nadal zwolennikami powyższych „przempivyśleń”.
Nawet w normalnych, niekoronawirusowych czasach nie chciałabym pić czy jeść cokolwiek z tej samej łyżki co inne, liczne i nieznane mi osoby.
….przemyśleń.
To naprawdę smutne, bo przecież podobno księża są nieźle wykształceni. O tym, że „Pan Bóg nie zaraża” było też słychać z ust księży katolickich (doniesienia prasowe).
To, co przytoczyła Basia, całkiem dobrze mogłoby być wypowiedzią rzeczonego, on słynie z mądrości kościelnych…
„Zmiana plana” – mam filety soli, zamrożone, one bardzo szybko się smażą, więc zużyję. Do tego groszek. Piwo przytargałam (3 puszki Łomży), z ledwością. Jest tak gorąco, że hej. Teraz się klepię w ramię, że warto było zainstalować klimę w domu – za młodu człowiek znosił to lżej, ale teraz nie da rady.
Dziękuję za dobrze słowa i życzenia.
Dzieci jak chwasty – odporne. To matki i żony trzeba psychicznie wspierać .
Alicjo, pytałam się czy chcesz się narobić, bo w domu nowy przebój – crespelle alla fiorentina
Jolly,
dawaj! To będzie na kiedyś tam 🙂
Pomyliłam wpisy Jolly i GosiB – wybaczta, to upał. Przy okazji zagadka cenowa, która mi dzisiaj wpadła w oko – dlaczego puszka piwa kanadyjskiego Okanagan kosztuje 3.20$ a polski importowany przecież Lech „tylko” 2.40$, a Łomżą jeszcze tańsza, 2.30$ . Na mój rozum importowany towar powinien być droższy niż lokalny 😯
No to pracochłonne, ale warte zachodu crespelle czyli naleśniki z ricotta i szpinakiem:
6 – 8 naleśników, przepis kaźdy zna, smażonych na oliwie.
Na nadzienie:
250g ricotty
Duży pęczek szpinaku
Czosnek wedle uznania – u nas sporo
Sól, pieprz
Gałka muszkatołowa – wedle uznania
Sos beszamelowy – my dla smaku dodajemy starty cheddar.
Sos pomidorowy typu arabiatta – może być kupny
Opcjonalnie parmezan
Szpinak delikatnie podsmażyć, dodać ricotte, roztarty czosnek, gałkę, sól i pieprz. Wystudzić.
Nadzionko zawinać w naleśniki (szczelny rulonik).
Ułożyć w naczyniu żaroodp- sami wiecie.
Zalać sosem. Pacnać po wierzchu sosem pomidorowym. Można posypać startym parmezanem. Zapiekać 20-25 minut w nagrzanym do 180 stopni piekarniku,
To je dobre, dobrze brzmi, ale na dwoje za dużo roboty.
Ale! Ale naleśniki można zamrozić! I w razie najazdu ludzisków użyć, sosik zrobić itd itp. Ja bym zamiast ricotty użyła fetę, która jest bardziej wyrazista w smaku.
Na danie dla dwojga, znaczy się
Kolejny glean
1. Peaches Bring 6-8′ ladder.
2. Peaches Owner has ladder.
3. Lodi apple tree.
4. Apples
5. Gala apples Bring a ladder.
6. Golden plums Bring a ladder and fruit picker.
7. Elderberries and Rhubarb.
Ale u nas popadało! Lało jak z cebra, a nawet parę pieronów walnęło. Niestety, nie ochłodziło się. Nic to – zaniedługo będziemy narzekać na zimno…
Alicjo,
Zrobiliśmy crespelle z feta – z ricotta lepsze.
20c, słońce, zimno jak w Warszawie!
Ale to nic, zapowiadają, że pod koniec dnia będzie 28c
Jolly,
chyba masz rację – feta może być za ostra do tego dania. Jak ricotta jest dobra, to prawdopodobnie nasz zwykły twaróg też zadziała.
Całkiem podobną zapiekankę z naleśnikami w roli głównej jedliśmy kiedyś w towarzystwie kilkorga Blogowiczów u Basi Adamczewskiej. Całość była zalana jedynie sosem pomidorowym. Pamiętam smak tego dania do dzisiaj, bo było znakomite. Kuzynka Magda również serwuje crespelle con sipnaci, palce lizać 🙂
Przy okazji przypomnę danie bardzo przypominające naleśnikową zapiekankę po florencku, na którą to apetytu narobiła nam powyżej Jolly Rogers 🙂
https://i.pinimg.com/originals/59/e5/8f/59e58fcfó8b08c2a9d681f148c447d8c8.jpg
Coś nie tak z tym adresem, Danuśka 😉
Niestety, już zrobiło się znowu gorąco.
Przy okazji korekta – Okanagan to nie piwo za 3.20$ tylko cydr! No przecież, Okanagan Valley znana jest z sadów!
Trochę smutno, że Gospodyni nas tak jakby porzuciła. Ja wiem, że to nie jest Jej bajka, ale „raz na coś” by się przydało..
Nic to, rzekł Wołodyjowski do Baśki, damy radę…
Kupilam szpinak, ricotte ale bede robila cannelloni z tym farszem. Dochodzi tam jeszcze mozzarella i surowa szynka. Crespelle zrobie nastepnym razem. Popatrzylam na przepisy w orginale i tam jest zawsz sos béchamel . Najpierw zrobie jak w przepisie a pozniej w sosie pomidorowym.
Slonce swieci, milego dnia
Elape,
My też zaczęliśmy od cannelloni- naleśniki delikatniejsze jako’opakowanie’ ale bardziej wyraziste w smaku.
Sos pomidorowy tylko jako ‘kleksy’ dla przełamania beszamelu.
23c, zachmurzenie na amen
Ja ten przepis wykonam kiedyś, ale bez beszamelu, za ciężki dla mnie.
Dziś nieśmiertelne schabowe z kapustą (surówka z białej!). Poszłam do sklepu z zamiarem kupna łososia, którego bym przyrządziła z kiszoną cytryną:
https://photos.app.goo.gl/F4pDUuhB9QZM4cW1A
Rzuciłam okiem na cenę – 31$/kg. Obok leżały kotlety schabowe, tylko przyrządzić i usmażyć – 16$ za kg. Wiadomo, co zwyciężyło 😉
A propos surówki, mam taki „myk”, jak to mówią – lubimy kapustę w każdym wydaniu, często robię tak, że siekam całą główkę (niewielką), do tego ze 2-3 marchewki, dyżurne, 2-3 łyżki octu jabłkowego i ździebko oliwy. Zamykam to wszystko w odpowiednim pojemniku plastykowym i do lodówki. Podjadam często!
Wczoraj „wyszły” ostatnie kotlety kaniowe 🙁
Kolejny przebój:
Poszatkowana czerwona kapusta, kwaśne jabłko i dwie-trzy starte marchewki, cebula w piórka, koperek i natka pietruszki, ocet, kwaśna śmietana, majonez, sól i pieprz. Wymieszać, schłodzić co najmniej na godzinę przed podaniem. W lodówce wytrzyma tydzień.
Jolly,
właśnie to zrobiłam (czerwona kapusta) – ale bez śmietany i majonezu 🙂
Majonez (zwłaszcza) i śmietana dodają smaku, ale dla mnie to jest jak beszamel – za ciężkie 😉
A poza tym – co słychać w Londynie?
p.s.
Czerwona kapusta jako surówka jednak nie to samo, co biała kapusta. Jest twardsza i smakowo nie taka, jak delikatniejsza biała. Pasuje na zasmażaną 😉
Dodałam kwaśnej śmietany, Jolly, trochę złagodziła kapustę, ale nadal mam wątpliwości 🙄 To znaczy nie mam – w roli surówki tylko biała, jak dla mnie.
Ale oczywiście tę surówkę zjemy, zjemy! Nie wytrzyma tygodnia w lodówce 🙂
No właśnie, w sznureczku, który podrzuciłam i który nie chciał się otworzyć były na zdjęciu właśnie cannelloni:
https://i.pinimg.com/originals/59/e5/8f/59e58fcf8b08c2a9d681f148c447d8c8.jpg
Nasi goście jeszcze śpią zatem korzystam z chwili spokoju, by trochę poblogować.
Nasz wczorajszy powitalny królik w śmietanie, urozmaicony dodatkiem kurek zrobił furrorę. Na deser prosty biszkopt z jagodami i czerwonymi porzeczkami też wszystkim bardzo smakował. My z kolei otrzymaliśmy z prezencie sławne bretońskie ciasto maślane czyli kouign amann. Będzie można wygodnie podgrzać je w piekarniku, jako ciasto zostało zapakowane do ceramicznej formy.
Dzisiaj w planach wycieczka do skansenu w Kuligowie:
http://skansen.powiatwolominski.pl/o-fundacji/
Inna wersja salatki z czerwonej kapusty
2 lyzki rodzynek
1 jablko
2 lyzki octu z jablek
4 lyzki oleju
1/4 glowki kapusty czerwonej
6 moreli suszonej
sok z cytryny, sol, pieprz
Drobno poszatkowac kapuste, pokroic w cienkie plasterki jablko, pokroic na kawalki morele. Zrobic sos z oleju, cydru + sol i pieprz. Wymieszac wszystkie skladniki i odstawic na trzy godz. aby sie przegryzlo.
Ja dodaje zawsze troche wiecej moreli i rodzynek. Jest jeszcze jeden skladnik do sosu, po francusku to jest cerfeuil a po polsku trybula. Nigdy nie slyszalam takiej nazwy po polsku, nie daje jej do mojej salatki.
…zrobił furorę 😳
…jako że ciasto 😳
26c, chmury
Trybula to taka pietruszkowata, podobna do kolendry roślina. Miałam kiedyś kolendrę – jest bardzo aromatyczna i jak ją zastosowałam jako natkę do rosołu, to niestety, zgodnie nie zjedliśmy tego. Ale do kiszonek – ziarna kolendry jak najbardziej, oraz do marynowanych śledzi.
Po angielsku trybula to chevril.
Wyczytałam przed chwilą, że trybula jest absolutnie konieczna we francuskiej kuchni.
Tymczasem dzisiaj powtórka z rozrywki, czyli schabowe z kapustą 🙂
Oraz muszę nastawić buraki na kwaszenie, bo chłop kupił wielki wór za 3$ wczoraj, natychmiast kazałam mu wracać do sklepu i kupić jeszcze ze dwa wory, przecież buraki można przechowywać długo, byle w ciemności i chłoodzie (piwnica!)- no ale ludziska są niegłupie i po „tanich jak barszcz” burakach nawet smród w sklepie nie został 🙄
p.s. Tych buraków jest 4.5 kg (10 funtów „amerykańskich”)
Dzień dobry 🙂 chmury, chmury, mokro! Skorzystałam z przepisu na Crespelle i dzisiaj zrobiłam, trochę niedokładnie, bo nie wszystkie składniki miałam w ilości wymaganej. Ale efekt był prawie imponujący, a i pyszny 🙂 dzięki za inspirację. Zaczął się sezon na dynie, kabaczki itp. Szkoda lata, ale to są takie pocieszajki na jesień 🙂
Czerwona kapusta musi jeszcze troszkę poczekać bo nie widzę jej na razie w sklepach.
Prognozy faktycznie może nie tak fatalne jak w USA Ida, ale ponurość i zapowiedź ulewnych deszczy mało cieszy bo wilgoci mamy ostatnio w nadmiarze. Chociaż północno zachodnią Polskę trapi susza.
24c, słońce
Jeszcze nie mam pomysłu, co by tu na obiad, a poza tym mi się nie chce… może by gdzieś wyjść coś zjeść? O, to jest pomysł!
Czytam o zatruciu grzybami…
Jako reprezentantka Polski północnej bardzo się cieszę z deszczowej pogody 🙂
Pada często i obficie, ale u nas deszcz wsiąka bardzo szybko. Przyroda i grzybiarze są zadowoleni, a za kilka dni ma być słonecznie.
Zatrucia grzybami – co roku o tym się słyszy, a skutki są tragiczne. Prosta zasada: nie znam grzyba, nie zbieram i uważam szczególnie na młode osobniki.
Kolendry nie używam, to nie mój smak, choć próbowałam.
Danuśka,
biszkopt jest niezawodny jako szybkie i smaczne ciasto. Nie dziwię się, że gościom także smakowało. Ostatnio dodaję do niego trochę oleju i jest jeszcze smaczniejsze.
Salsa,
Bardzo się cieszę, że smakowało.
Alicjo,
Londyn powoli wraca do życia. Mam nadzieję, że kolejny lockdown nie będzie potrzebny.
Czy ma ktos pomysl na rajskie jablka (crabapples)? Zgłosiłam nasze drzewo crabapple do “glean”. Ogloszenie bedzie w tym tygodniu.
Czy ktoś na blogu robił coś z rajskich jablek?
Dziekuje 🙂
Zanim ktoś kto przetwarzał rajskie jabłuszka się odezwie, to podrzucam link. https://abcogrodnika.pl/przetwory-z-rajskich-jabluszek/
Co prawda nie korzystałam z tych przepisów, ale poczytać nie zawadzi:)
… i jeszcze https://www.everycakeyoubake.pl/2010/10/rajskie-jabuszka-w-chlebku-i-syropie.html?m=1
https://www.onet.pl/kultura/onetkultura/mira-urbaniak-nie-zyje-dziennikarka-i-pisarka-zwiazana-z-radiem-gdansk-miala-70-lat/gvvk03s,681c1dfa
🙁 🙁 🙁
Salsa,
Bardzo dziekuje za przepisy i informacje 🙂
Mirusia miała wyjątkowy dar opowiadania – nic, tylko spisywać, bez edytowania.
Poza tym była prawdziwą „żeglarą – marynarą” (jak nazywałyśmy Ją z Nisią), to było Jej życie i pasja. Horn opłynęła dwukrotnie. Wspaniała kobieta.
Ostatni raz widziałyśmy się w Fokarium w Helu, lat temu parę… wtedy jeszcze mieszkała w Helu, Paweł Wiedeński też z nami był na tym spotkaniu.
Oj, niedawno „Poręba” – Jurek Porębski, a teraz Mirusia pospieszyła na Wieczną Wachtę.
https://photos.app.goo.gl/QfLyzsTKC4eBNkf88
Rajskich jabłuszek nigdy nie używałam.
Dziś wykorzystałam antonówki, które właśnie się pojawiły do zrobienia racuszków z jabłkami. Antonówki są jeszcze bardzo kwaśne, ale w tej potrawie to nie przeszkadzało.
Ja też nie mam żadnych doświadczeń z rajskimi jabłuszkami. Z czasów dzieciństwa pamiętam, że w jednym z ogródków na naszej ulicy rosła duża rajska jabłoń, której owoce spadały poza ogrodzenie. Każdy mógł spróbować, ale na spróbowaniu się kończyło, no na surowo nie się ich jeść.
Z linków podanych przez Salsę widzę, że jest trochę mozolnej pracy przy przetworach.
Podoba mi się przepis na chlebek z rajskimi jabłuszkami, ale jako przepis na ciasto z innymi dowolnymi owocami. Zastanawiam się tylko, skąd wziął się ciemny kolor chlebka, bo z takich składników powinno być jasne ciasto.
Świetny wywiad Jacka Żakowskiego z Marią Peszek w dzisiejszym wydaniu internetowej „Polityki”.
Rajska jabłoń (Krystyna 🙂 ) ma swoje miejsce w najnowszym glean. Zgadzam sie ze tego nie mozna jeść prosto z gałezi. Sarny sa innego zdania 🙂
Najnowszy glean. Jest rowniez przepis na rajskie jablka.
1. Yellow plums, red plums and asian pears. Owner has ladder.
2. Pears. Owner has ladder.
3. European Pears. Owner has ladder.
4. Red Gravenstein Owner has fruit picker and prefers no ladders.
5. Crabapples. Owner has ladder.
6. Apples
7. Asian pears Owner has ladder.
Spiced Pickled Crabapples
Ingredients:
4 cups crabapples
2 1/4 cups vinegar
1 3/4 cups water
3 1/4 cups sugar
2 teaspoons cinnamon
1 tablespoon fresh ginger, minced
Directions:
Wash the crabapples and leave the stems in place. Prick crabapples with a fork.
In a saucepan, combine the vinegar, water, and sugar, and bring the mixture to a boil, whisking to dissolve the sugar. Reduce the heat and add the cinnamon, simmering the mixture for five minutes. Remove from the heat and let the liquid cool.
Add the pricked crabapples to the cooled liquid and heat them gradually. You don’t want the apple skins to burst Keep the liquid just below a boil, and if you notice any crabapple skins cracking, reduce the heat.
Heat the crabapples for five minutes, then pour them into jars.
These pickles will keep for several weeks in the refrigerator.
Ja bym ten „glean” przetłumaczyła – czas na zbiory (tego czy owego) 😉
Rajskie jabłuszka – sporo ich w okolicy jako nieduże drzewko przy domu, raczej dla ozdoby, niż do korzystania z owoców. I zwykle blisko drogi
Po angielsku crabapple kojarzy mi się nieodmiennie z mrs Crabapple z serialu „The Simpsons” 😉
16c, pochmurnawo…
Orca,
jeszcze jedno, co mona z jabuszkami zrobić:
https://brewersdirect.com/recipes/crabapple-wine/
Ja kiedyś miałam nawet zamiar takie wino zrobić, ale nigdy nie udało mi się zdobyć tych jabłuszek. A po jakimś czasie odechciało mi się robić wino z różnych owoców, kwiatów (tak!) i nawet warzyw. Dostałam kiedyś taką książkę „The Joy of Home Winemaking” (by Terry Garey) i przez parę dobrych lat zabawiałam się tymi rzeczami. Najlepsze z tych win, a jednocześnie dość pracochłonne, było wino z kwiatów mniszka lekarskiego (dandelion). Miałam butle 22 litrowe i wszelkie instrumenta do robienia wina potrzebne, zakupione w sklepie z „winemaking kits”, miałam ambicje i chęć szczerą, ale po paru latach znudziło mi się – nigdy nic nie „leżakowało”, bo znajomi wiedzieli, kiedy wino powinno dojść do spożycia i pojawiali się ante portas na spróbowanie. Ja się narobiłam – oni wypili (dodam, że ja też!) i odechciało mi się wreszcie. Było to ciekawe doświadczenie, doskonale też pamiętam, jak mój Tata robił wino z dzikej róży. Ale to już inna historia…
*można (nie – mona!)
Alicja,
Przeczytalam przepis na wino. Dziekuje. Na pewno jest bardzo dobre.
Kiedys myslalam o zakupie sprzetu na robienie domowego wina. Moze wreszcie to zrobie.
Tych jablek jest tak duzo! Bardzo ladnie to wyglada. Owoce sa czerwonego koloru.
Na jednej gałęzi powiesiłam wielki “straszak”. Jest to tradycyjna ozdoba ogrodowa w okresie Halloween/Thanksgiving. Wyglada jak ogrodniczka ubrana w polowy stroj. Kiedy wieje wiatr ten straszak porusza sie razem z wiatrem. Do Celem jest odstraszanie saren i “raccoons”.
🙂
Mój straszak jest podobny do tego na zdjeciu. Normalnie zatyka sie w ziemie. Ja powiesilam na drzewie aby sie ruszal podczas wiatru.
Ten jest z UK więc jest podobna tradycja 🙂
https://www.gardengearonline.co.uk/images/products/zoom/z-HB205-8.jpg
Straszaki na zdjęciu podrzuconym przez Orcę cudne 🙂
Co do zbiorów róźnych owoców to dwa dni temu zostaliśmy obdarowani malinami z zaprzyjaźnionej plantacji. Jemy je zatem na okrągło w różnych postaciach, kiedy nam się znudzi to resztę zamrożę.
Jedna z sąsiadek przyniosłą też kilka jabłek, które zaczęły spadać z drzewa w jej ogrodzie. Jako, że akurat dusiłam indycze golonki na obiad dla naszych Francuzów wrzuciłam te jabłka do rondla z mięsem. Kiedy zmiękły i zaczęły się lekko rozpadać zmiksowałam cały sos, a znalazło się w nim też trochę miodu, sosu sojowego oraz mąki kukurydzianej, by rzeczony sosik zagęścić. Całość wyszła wyśmienicie i została skrzętnie wymieciona z talerzy.
W ramach obowiązkowego programu kulinarnego zabraliśmy też naszych gości do „Złotego lina” na filety z okoni, które już od lat są w tej restauracji naszym ulubionym daniem. Goście wychowani na rybach morskich docenili smak ryb słodkowodnych. Podczas domowych kolacji przebojem okazały się też śledzie w różnych postaciach, które podawaliśmy już dwa razy z obowiązkowym kieliszkiem dobrze zmrożonej Żubrówki. Natomiast na dzisiejszą kolację są przewidziane flaki, jako że nasz kolega Philippe uwielbia wszelakie podroby.
Ogólnie wrażenia naszych gości jak dotąd bardzo pozytywne. Właściwie wszystko im się podoba oprócz chaosu reklamowego, który zauważyli wzdłuż wielu ulic, szczególnie na wjazdach do miast.
Dzisiaj byliśmy w Wilanowie oraz w tężni w Konstancinie. Z dotychczasowych doświadczeń wiemy doskonale, że tężnia jest dla gości z zagranicy zawsze wielką niespodzianką i ciekawostką: http://teznia.com.pl/
Pogoda w zasadzie dopisuje, deszcz jak do tej pory nie popsuł nam żadnych planów.
U nas szopy pracze (racoons) nie mają czego szukać, bo nie mamy drzew owocowych, ale trzymam oiwarty komposter, żeby sobie w nim grzebały i zjadły, co im przypadnie do gustu, a przy okazji poruszyły trochę zawartością 😉
https://photos.app.goo.gl/7HD3U9QNQTuZ7MUu9
Im czerwieńsze jabłuszka, tym piękniejszy kolor wina.
Przebojem wczorajszego wieczoru było proste, chłopskie jedzenie pt. kiełbasa z ogniska. Ech, te zwyczajne, przyziemne przyjemności, któż ich nie kocha i nie docenia! W Senegalu nad ogniskiem piecze się czasem świeżo złowione morskie ryby. Każdy piecze, co ma pod ręką 🙂
Mnie wpadł do ręki kawałek ciasta francuskiego na maśle i upiekłam ciasteczka ze śliwkami do kawy. Kawa wypita, ciasteczka też zniknęły.
Tężnie zrobiły się popularne, od tego roku niewielkie działają w naszym osiedlowym parku, od kilku lat w Gołdapi, te konstancińskie mają już swoje lata.
Dziś zaświeciło słońce, dla uczniów na początek roku szkolnego i dla grzybiarzy, choć prawdziwy grzybiarz deszczu się nie boi. Ale ja wolę chodzić po lesie w pogodny dzień. Grzyby są, ale zbierających także sporo, więc trzeba się nachodzić po lesie. My pojechaliśmy dopiero ok. godziny 10 .Niektórzy już wracali. Ale nie nastawiałam się na duże zbiory, bardziej na spacer. Większość grzybów to podgrzybki, kilka kurek i maślaków, trochę kołpaków/ to grzyb blaszkowaty i wielu ludzi nie zna i nie zbiera go/. Większość grzybów suszę , a część zamarynowałam w 5 średnich słoiczkach.
Koleżanka była dziś na hali targowej w Gdyni – grzybów wprost zatrzęsienie.
Tężnia w Konstancinie wygląda bardzo sympatycznie, bo te ciechocińskie są takie monumentalne.
Owocowe i warzywne podarunki od sąsiadów i znajomych są zawsze mile widziane. Dostałam tą drogą trochę śliwek dąbrowickich.
Ehum…. pizza z pizerri na zamówienie 😉
Grzybów zazdraszczam!
Te indycze golonki i sos z jablkami bardzo smacznie brzmi. 🙂
Ryby rowniez 🙂
Pieknie wygladaja teżnie. Bardzo ciekawy pomysl 🙂
Dobrze ze zjadlam juz lunch bo zawsze piszecie o roznych smakolykach.
Raccoons to u nas dla jednych przyjaciele inni ich nie chca blisko domu. Ja jestem w tej drugiej grupie. 🙂
No właśnie – u nas nie mają co narozrabiać, więc proszę bardzo… niech mieszają w komposterze! Jest otwarty, bo kiedy był zamknięty, z pokrywą, one ciągle się do niego dobijały i robiły podkopy nawet, wywlekając z kompostera wszystko, co się dało. No to ułatwiliśmy im zadanie. Ale wiadomo, że kosz na śmieci (ten duży, zbiorczy, co to co tydzień wystawiamy do zabrania przez służby miejskie) musi być zamknięty w garażu, bo chociaż tam nie ma nic do jedzenia, one i tak zrobią inspekcję i rozwalą wszystko. Dlatego śmieci do zabrania wystawiamy też rano w dniu, w którym mają być zabrane. Sąsiedzi, którzy myśleli, że szop nie potrafi sobie poradzić z solidnym, z zakręcaną pokrywą pojemnikiem srodze się zawiedli 😉
Szopy to nocne zwierzątka, w dzień śpią.
Proszę o przepis na indycze golonki, bo Święto Dziękczynienia za miesiąc, a to znaczy, że będzie indyk w menu – albo jakieś jego części.
p.s.Orca,
tężnie solankowe są znane od… od niewiem dokładnie, jakich czasów, ale najstarsze są chyba w Ciechocinku (tu mi się od razu przypomniała Danuta Rinn i jej przebój „Na deptaku w Ciechocinku”):
https://pl.wikipedia.org/wiki/T%C4%99%C5%BCnie_w_Ciechocinku
O, teraz już wiem, że powstały w dziewiętnastym wieku 🙂
*nie wiem dokładnie
Czy mozna powiedziec ze Krystyna zamieszkala na wybrzezu oddycha powietrzem podobnym do tego przy tężniach?
Orko, Krystyna odpowie pewnie później, jednak przyjmuje się , że jod jest dostępny do 300 m od morza, a Ona mieszka znacznie dalej.
Orca,
Małgosia ma rację. Byłoby wspaniale móc oddychać na co dzień takim powietrzem 🙂 . Ale nie jest. Atutem regionu nadmorskiego są częste i dość silne wiatry, które rozwiewają dym z kominów. Niby jest coraz lepiej, nowe domy mają nowoczesne ogrzewanie, ale nadal jest sporo pieców, w których pali się najgorszymi gatunkami węgla i śmieciami. To problem późnej jesieni i zimy. Ale zawsze można wybrać się do lasu, bo jest ich sporo w okolicy albo kilkanaście kilometrów nad zatokę.
16c, zimnawo…
Wczoraj wyczytałam gdzieś, że Bałtyk jest najsłodszym morzem świata – to znaczy zasolenie jest bardzo małe. Średnie zasolenie wynosi 7/promila, jeśli dobrze odczytuję (za wiki)… Ta wartość się zmienia i nie wszędzie jest jednakowa, zależy też od pory roku. Nigdy nie próbowałam wody morskiej, bo nie lubię pływać na dużej fali, a dla mnie fala na Bałtyku jest zawsze wielka 😉
Czytam „Biały pył. Piekło na K2” Krzysztofa Koziołka – jest to kryminał, ale „zaopiniowane” pod względem wspinaczkowym przez Leszka Cichego, znawcę gór przecież. Takie książki dobrze się czyta w upały, a tu u nas nieco sklęsło w tym tygodniu… No nic, zostało mi z godzinę do końca, wracam do lektury.
MałgosiaW, Krystyna
Dobrze ze wiatr przynosi zdrowe powietrze.
Pomyslalam o lampkach zrobionych z soli himalajskiej. Te lampki sa jasno pomaranczowe kiedy sa wlaczone. Podobno maja jakies zdrowotne dzialanie.
Kilka lat temu w Polsce kupilam pojemnik soli z Wieliczki. Jeszcze nie uzywałam.
Z tymi lampkami z solą himalajską to „urban legend”. Natomiast sama sól jest inna od soli morskiej czy kamiennej i jest tak zabarwiona, bo zawiera inne minerały, niż sól biała. Ale – reklama dźwignią handlu, czego to handlowcy nie wymyślą, by sprzedać towar 😉
Nie chciało mi się, ale odrobiłam moje kilometry, 17c więc dało się iść bez większego wysiłku. Teraz nadrabiam „Lechem” utratę 360 kalorii 🙄
Alicja,
Zgadzam sie ze te himalajskie lampy to przyjemny efekt. Ile jest prawdy w ich działaniu zostanie tajemnica 🙂
No to testuj 🙂
Jakby co, daj znać! A nuż-widelec coś w tym jest 🙂
Ja na razie wyszłam z Himalajów, konkretnie z Karakorum, a jeszcze konkretniej – z K2. Książkę wspomniałam we wcześniejszym wpisie, zdobyłam K2 zimą wraz z pięcioma uczestnikami – zdobywcami szczytu, a jakże, ale do bazy żywa wróciłam tylko ja i jeden z bohaterów. Reszta zginęła w różnych nieprzyjemnych okolicznościach, jako że to kryminał. Zmarzłam jak cholera! Niestety, nie zabrałam soli, bo to była zima i bardzo dużo śniegu 😉
Książkę polecam, bo chociaż fikcja, ale dobrze sprawdzona przez „bywalców” na górze, między innymi wspomnianego już Cichego, Wielickiego oraz dość dobrze znanego wszystkim, choćby z wyprawy ratunkowej na Broad Peak ( ratując Elizabeth Revol, 2013r), sąsiadujący z K2 – Adam Bielecki, wtedy uczestnik wyprawy na K2. Chociaż tyle sobie bezpiecznie pochodzę po górach… ale opis jest tak sugestywny, że faktycznie czuję to zimno i trudności techniczne! Na szczęście pokonuję je łatwo na kanapce, w przeciwieństwie do bohaterów dramatu 😉
Alicjo-podaję czym prędzej przepis na golonki indycze. My kupiliśmy 4 na 4 osoby i jedliśmy je przez dwa dni. Zatem u Ciebie 2 golonki na 2 obiady sprawdzą się znakomicie, chyba że przewidujecie gości na ów świąteczny czas.
Golonki indycze w sosie musztardowo-jabłkowo-azjatyckim
-2 golonki
-2 łyżki ziarnistej musztardy z Dijon (ale ta zwykła musztarda z Dijon też się sprawdzi)
-2 ząbki czosnku
Golonki smarujemy musztardą i dodajemy świeży czosnek wedle upodobań.
Odstawiamy na, co najmniej, 2 godziny.
Rozgrzewamy rondel z odrobiną oleju rzepakowego i dobrą łyżką masła.
Wrzucamy nasze golonki, zmniejszamy ogień i dusimy z wolna i z ostrożna.
W miarę potrzeby podlewamy białym winem.
Po upływie 1 godziny dodajemy:
-3 jabłka pokrojone na ćwiartki
-3 łyżki sosu sojowego
-1 łyżkę miodu o łagodnym smaku
Dusimy kolejne 40-50 minut. Wyjmujemy z garnka nasze golonki. Miksujemy zawartość rondla. Znowu wrzucamy do garnka indycze mięso, dusimy wszystko razem przez 20-30 minut. Podajemy z makaronowymi świderkami, kopytkami lub też z ryżem, jeśli w ten sposób lubimy najbardziej.
Wyjmujemy z naszej podręcznej piwniczki dobre czerwone wino i w tym momencie wiemy doskonale, że taki obiad polubią wszyscy goście 🙂
Nasi goście polubili też: biały salceson, kaszankę w grubym flaku oraz bigos, który podałam dzisiaj na obiad. Bigos był przygotowany już jakiś czas temu i czekał na dobrą okazję w zamrażaniku. Dzisiaj okazja się zdarzyła i ułyszałam same pochwały 🙂 Któregoś dnia były też na kolację pierogi z jagodami. Właściwie już od dawna wiem, że Francuzom nie należy podawać ani makaronu ani pierogów na słodko. To nie są smaki, które im odpowiadają i już więcej nie będę próbować.
Dzisiaj jesteśmy znowu na nadbużańskich włościach, bo nasi goście bardzo chcieli jeszcze raz posiedzieć przy ognisku. Kupiłam zatem kiełbaski zwane pieprzowymi oraz kiszkę ziemnaczaną, czyli przysmak z północno-wschodnich rubieży.
Nasza senegalsko-francuska para domagała się też kolejnej wyprawy na grzyby, bo nigdy wześniej grzybów nie zbierali. Czego się nie robi dla gości! Zatem jutro rano przewidziane grzybobranie.
17c, pochmurnawo…
Danuśka,
dzięki za przepis – interesujący i prosty jednocześnie.
Ja z reguły nie przepadam za niczym słodkim jako obiad, a pierogi z owocami uważam za deser. Którym owszem, można się najeść 🙂
Zdziwiłam się, że goście polubili bigos – wiele ludzi przestrzega przed podawaniem Francuzom bigosu, a tymczasem proszę, jedzą! Na temat karmienia obcokrajowców niektórymi daniami popularnej polskiej kuchni krąży wiele mitów. Oczywiście pierogi są słynne na całym świecie, ale nie tylko. Słynne są też żydowskie „latkas”, czyli poczciwe placki ziemniaczane. W domu, który dobrze znam, podawane w wersji wykwintnej – malutkie (z jednej kopiatej łyżki ciasta), chrupiące placuszki z odrobiną ostrego sosu majonezowo-czosnkowego i krewetką na przykład, albo z plastrem zielonego, smażonego pomidora, z konfiturą, z gęstą kwaśną śmietaną – połączeń może być dużo.
A jedzenie w obcych krajach wzbogaca naszą kuchnię, o ile postaramy się o przepis od gospodyni 😉
https://www.youtube.com/watch?v=9eEOeGjFFDk
19c, słońce
Dojrzewają moje winogrona.
Pomyślałam, że przepis na golonki indycze można też wykorzystać na kurczacze podudzia (u nas to się nazywa drumsticks) i chyba najpierw tak zrobię. Przypomniało mi się, że od dłuuuuuugiego czasu nie ma w sklepach wątróbek kurczaczych, moich ulubionych. Ciekawa jestem, jaka tego jest przyczyna – zawsze były osiągalne.
A, i mamy długi weekend przed sobą, w poniedziałek Święto Pracy! W domu emerytów nie odróżnia się świąt od innych dni, chyba że to Święta Wielkanocne, Święta Bożego Narodzenia albo Canada Day 😉
A ja robię ulubiony przez rodzinę dżem jabłka-śliwki-gruszki. Jeden gar już w piekarniku, drugi czeka.
Na obiad sznycelki cielęce i brokuł.
Jak nie podawałam, to podaję… klimaty łódzkie i fajna piosenka 😉
Klimaty łódzkie kojarzą mi się z „rzepem”, która nas po Łodzi obwiozła… a po jakimś czasie przepała z bloga. Szkoda.
https://www.youtube.com/watch?v=ZTYSAl9Npqw
*przepadła z bloga.
Wydaje mi się, że na blogu zostają najtwardsi, dla których blog jest od lat miejscem spotkań.
Już ponad 2 miesiące upalne odkrycia, które odkryliśmy, opisaliśmy, a tu za chwilę jesień, chociaż do kalendarzowej 3 tygodnie.
Przyszło mi do głowy, że Piotr by się cieszył, że nasz blog trwa.
Za tych, co na Chmurce podwieczorny toast, brak nam Was bardzo, bardzo!
p.s.
Jakie tam „najtwardsi” – po prostu zaprzyjaźniliśmy się ze sobą!
Kochani-Żaba sprawozdała, że brzoza Haneczki została właśnie posadzona w żabiobłotnym ogrodzie pamięci:
https://photos.app.goo.gl/enoKfobr3hXHvfDPA
Obecni-Jurek czyli małżonek oraz Michał-haneczkowy syn.
Znacie Haneczkę, jak zwykle, nie chciała robić zbyt wiele szumu wokół swojej osoby.
Przy okazji wyjaśnię, że Haneczka miała naprawdę na imię Jolanta, ale za tym imieniem nigdy nie przepadała.
Goście, pod opieką Alaina, pojechali niedawno na lotnisko w Modlinie. Ciężko było nam się rozstać, bo to bardzo sympatyczna para. Senegalska Josianne na koniec rzekła tak: „Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że spędzę wakacje w Polsce to bym go wyśmiała, a jednak niesamowite niespodzianki zdarzają się chyba… czasami… każdemu z nas.” Josianne ma niezwykłe zdolności muzyczne, jak chyba wszyscy mieszkańcy Afryki, a poza tym ma talenty językowe, Gdyby zostala tu dłużej to po paru miesiącach radziłaby sobie doskonale w rozmowach po polsku. Osobisty Wędkarz walczy z naszym „cholernie skomplikowanym językiem” już od ponad 35 lat i ciągle narzeka, że polski jest koszmarnie trudny i w zasadzie nie do nauczenia. No cóż, jak ktoś jest uparty i pracowity to oczywiście będzie któregoś dnia mówił po polsku….:-)
To już chyba siódme drzewko pamięci. A pomysłodawczynią tablic była oczywiście haneczka, wykonawcą zaś jej syn.
Zastanawiałam się, jakie drzewko zostanie wybrane ; każdy ma inne.
Danuśka,
Alain ma rację w ocenie języka polskiego. Też uważam, że jest bardzo skomplikowany. Małe dzieci używają często form nieprawidłowych ale logicznych. Niestety, logika nie ma tu nic do rzeczy.
Za to podobno ortografia francuska jest wiele trudniejsza od polskiej. Taką np. literę „o” można zapisać na bardzo wiele sposobów.
Zazdroszczę ludziom talentów językowych.
Wczoraj wieczorem wybrałam się do Opery Leśnej w Sopocie na koncert zorganizowany z okazji 120. rocznicy nadania praw miejskich. I byłoby bardzo pięknie, gdyby nie przenikliwe zimno, tylko plus 7 st. C. Przydałyby się zimowe kurtki i czapki.
Dziś ładny dzień, ale też niezbyt ciepły. Tak jak latem szukam zawsze zacienionych ławek w parku, tak dziś wygrzewałam się na słoneczku, a kawę piliśmy wewnątrz kawiarni, a nie jak do tej pory w kawiarnianych ogródkach. Trochę za wcześnie te jesienne klimaty.
Małgosiu,
owoce do dżemu greckiego układamy w garnku w takiej kolejności jak podałaś : jabłka, śliwki, gruszki ? Temat był wiele razy poruszany, ale i tak zapomina się szczegóły.
20c, bardzo duża chmura…
Chyba wszyscy wiedzieli, że Haneczka to Jola, wszak każdego 15 czerwca obchodziliśmy imieniny Jolinka i Haneczki. Drzewek przybywa, niestety…
„Język polski być trudna język… ”
Racja, że małe dzieci mówią logicznie 😉 Przypomina mi się, że nasz zaprzyjaźniony Niemiec (ożeniony z moją też już św.pamięci Jolą), który pobierał lekcje u samego prof. Miodka, bardzo się dziwił niektórym (wielu!) nielogicznościom w języku polskim. Na przykład – dlaczego mówi się „piec ciasto”, a nie piecować – i w tym stylu dylematy. Prof. Miodek wykładał kiedyś na slawistyce w Munster, a tam mieszka nasz przyjaciel, stąd te lekcje. Dużą pomocą dla Michaela było grono polskich przyjaciół, ale kiedy Jola zmarła, kontakty się poluzowały i zauważyłam, że Michaelowi coraz słabiej wychodzi ten polski.
Myślę Danuśka, że powinnaś przestać mówić po francusku do Alaina oraz przestać go rozumieć 😉
Chociaż czy ja wiem… Alain dobrze się komunikuje, a o to w sumie chodzi. Jerzor miał francuski w szkole średniej i na studiach, chyba dość dobrze opanował, no a tutaj ma okazję ćwiczyć, chociaż od kiedy Queens U. zamknięty z powodu covida, to poprzestaje na dzienniku TV5 – i przy okazji ja się osłucham 😉
No – golonki kurczacze są, więc będę je dzisiaj robić, cała tacka to 10 sztuk!
Użyłam 6 sztuk, bo jednak kurczacze są dużo mniejsze, niż indycze. Już się macerują. Musztarda z Dijon, nigdy nie używam innej! Ale niestety, nie mamy białego wina, deszcz się rozpadał i Jerzor odmawia współpracy. Podlejemy czerwonym, a co tam!
Krystyno,
u nas też niby 20c, ale od jakiegoś czasu czuć w powietrzu jesienne klimaty. Za wcześnie! W ogóle to lato, które astronomicznie niedługo się skończy, jakieś „nie takie” tego roku. Ja zawsze rano otwieram gazeta.pl i zerkam na temperaturę w Warszawie. Bywa podobnie, nawet często, ale w tej chwili w Warszawie 16c, a u mnie 20 – i popaduje…
A do mnie wrocilo lato, nareszcie !
Na obiad i kolacje byly resztki z lodowki.
Bernarda lekcje polskiego zakonczylo sie ” u fryzjera” Nie mogl wymowic slowa strzyzenie a byl dumny jak powiedzial nie przypominam sobie.
Krystyno, układam owoce w tej właśnie kolejności, w zależności od garnka są dwie albo trzy warstwy.
Znałam kiedyś Włoszkę, która tak mówiła po polsku, że nie wiedziałam, że jest Włoszką.
Ze szwagrem i jego synem zaczynam rozmowę po polsku, a potem przechodzę na angielski, bo mimo wszystko ja chyba lepiej mówię po angielsku niż oni po polsku.
Dzień dobry,
zawsze myślałam że golonki (a) są tylko wieprzowe. Zajrzałam nawet do Wikipedii.
Czy te indycze o których pisze Danuśka, to są uda czy podudzia?
Uda są dobre pieczone, smakują ze śląskimi kluskami. Podudzia nie robiłam nigdy, mają dużo różnych ścięgien.
Czy do tej pieczonej marmolady dodaje się też cukier? Zniknęły mi recepty.
Evo, tak kolejne warstwy przesypuję cukrem. Nie jest go dużo na 5 kg owoców zużyłam 1,5 kg cukru.
Dziękuję!
Zadzwoniłam do Basi Adamczewskiej, by upewnić się, że u naszej Gospodyni wszystko w porządku i by powiedzieć, że ucieszyłby nas jej kolejny wpis na Blogu Łasuchów. Nie po raz pierwszy dzwonię w tej sprawie i zawsze czuję się trochę niezręcznie, bo mam wrażenie, że chyba(?) nie wypada mi tego robić, jako że to Barbara powinna decydować kiedy i jaki tekst zamieści na blogu. Tym niemniej nasze telefoniczne pogawędki są zawsze niezwykle sympatyczne i dzisiaj dowiedziałam się, co następuje:
-prawnuczka Państwa Adamczewskich ma już dwa lata! Jakże ten czas szybko leci!
-Basia zanagażowała się w projekt „Kuchnia Warszawska” i ma z tego powodu co nieco różnych dodatkowych zajęć, a wczoraj uczestniczyła nawet w jakiejś uroczystej gali związanej z tym projektem
-nasza Gospodyni chętnie spotka się z nami na zjeździe w Warszawie w pierwszej połowie października. Gdzieś w okolicach 3-5 października mamy ustalić gdzie i w jakim terminie się spotkamy. Z tego co pamiętam w październiku będą w Polsce Alicja z Jerzorem oraz Nowy zatem może uda nam się zorganizować spotkanie całkiem spore i międzynarodowe 🙂
W ostatnią sobotę oprócz naszej pary senegalsko-francuskiej gościliśmy na włościach przyjaciół z Warszawy. Przyjaciele przywieźli ze sobą serca karczochów marynowane w oliwie z dodatkiem ziół wielorakich. Cóż za delicja! Próbowaliśmy też eksperymentalną konfiturę z czerwonej papryki autorstwa jednej z sąsiadek.
Muszę koniecznie postarać się o przepis, bo konfitura grzechu warta, już nie mówiąc o tym, że ma piękny, czerwony kolor i choćby z tego powodu warto postawić ją na stole 🙂 My podaliśmy na grzankach z mozzarellą i listkiem bazylii.
18c, pochmurno!
Eva47,
to chodzi o podudzia, jak widziałam na jakimś zdjęciu z przepisem na coś innego. Ja robiłam z kurczaczymi – będzie dzisiaj powtórka z rozrywki, bo nie byliśmy w stanie zjeść tylu na raz 😉
Kurczacze całkiem do tego dania się nadają, trochę zmodyfikuję przepis na dzisiaj, to znaczy dodam ostrej papryki do sosu.
Jestem ciekawa konfitury z papryki! Jakby co, zamieść przepis 🙂
Zmarł Najpiękniejszy Brzydal Świata – Belmondo 🙁
No niestety odchodzą aktorzy naszej młodości, Belmondo miał 88 lat i już od lat nie występował. Lubiłam go, było w nim coś sympatycznego.
Byłam jak zwykle na spacerze z kijkami, komary na szczęście już mniej dokuczają. Pogoda jest przyjemna , koło 20 stopni, jedyny kłopot jak rano wychodzę jest 11 stopni, temperatura dość szybko rośnie i trzeba się potem rozbierać. Spotkałyśmy dziś grupę dzieci z nauczycielem na lekcji terenowej, choć chwilkę tylko go słuchałam, to myślę , że dzieciaki muszą bardzo go lubić z takim zaangażowaniem opowiadał o „robaczkach”, że sama chętnie bym uczestniczyła w takich zajęciach.
U mnie spoznione lato, jest w tej chili 30 C i chyba spedze dzien w domu na robieniu porzadkow.
Na obiad zrobilam risotto z papryka, zielonym groszkiem, krewetkami i ryba.
17c (na razie), słonecznie bardzo, jesiennawo…
Winogrona prawie-prawie gotowe do zebrania, jeszcze dzień, dwa. Na obiad… no właśnie, co na obiad? Tortille z sałatą i innymi pomidorami, paprykami etc.
Chyba, że zmienię zdanie, ale raczej nie.
Na obiad udo indycze , trochę korzystając z waszych pomysłów dusi się w szybkowarze z jabłkami podlane białym winem.
Dzisiaj w sklepie widzialam gorna czesc uda indyczego, to jest spory kawalek. Poczekam jak miodziprzyjada.
Jest goraco ale juz nadciagaja chmury i w nocy ma padac. Na deszcz troche czekam, bo jest bardzo sucho i moj zbiornik na deszczowke jest prawie pusty.
Belmondo, tak jak wspomniała Małgosia, dla mnie też był sympatycznym i jednocześnie uroczym nicponiem. Zapewne oceniamy go w ten sposób poprzez role, jakie grywał. Tu trochę wspomnień:
https://www.youtube.com/watch?v=aAeVyfmYHDs
Co do grupy dzieci z nauczycielem to wpadł mi niedawno w oko taki obrazek 😉
https://fantastycznie.pl/wp-content/uploads/2019/02/kobieta_z_klasa_2015-03-23_18-42-49.jpg
Być kobietą z klasą to niełatwa rola.
Dziś były i kijki, i rower. Rowerem pojechałam po śliwki węgierki. Niedawno odkryłam bezpańską starą śliwę z dojrzałymi owocami. Szkoda, że wcześniej jej nie zauważyłam. Śliwa bardziej przypomina krzaki niż drzewko, dużo gałęzi już uschło, ale owoce są bardzo smaczne. Zrywanie nie było przyjemnością, ale mam kilka kilogramów węgierek. Zrobię z nich powidła i trochę śliwek w occie, a właściwie w zalewie słodko- kwaśnej. I wystarczy też do konfitury greckiej/opisanej przez Małgosię – jabłka, śliwki, gruszki/.
Przypomniał mi się rysunek Mleczki (nie mogę znaleźć w sieci) – nauczycielka z klasą dzieci. I przy okazji – bardzo przykre zdarzenie w jednej ze szkół (podstawowych!), gdzie uczeń nauczycielkę skopał, uderzył książką i dał jej w twarz.
„- Wezwałem policję i pogotowie, które po kwadransie przyjechały do szkoły i podjęły swoje czynności. Zapewniam, że nasza szkoła jest bezpieczna i ten incydent całkowicie nas zaskoczył. Nie potrafię jeszcze powiedzieć, czy zachowanie tego ucznia to efekt zdalnego nauczania, czy czegoś innego.” – mówi dyrektor szkoły.
Przypominam sobie sprzed paru lat wydarzenie, kiedy nauczycielowi narzucono kosz na śmieci na głowę i też go nieźle sponiewierano – nie było wtedy zdalnego nauczania. To raczej to „coś innego”.
Bez kijków, ale zrobiłam te swoje 5.6km (wczoraj odpuściłam i przedwczoraj też – święta!). Temperatura 21c, a w słońcu to całkiem gorąco.
My tutaj mamy „blue prunes” , wyglądają jak węgierki, ale ja uważam, że to nie są te prawdziwe węgierki. Zajadamy się, bo właśnie sezon!
Krystyno, tych wegierek to zazdroszcze.
p.s.Rysunek Mleczki był zatytułowany „Kobieta z klasą” oczywiście 😉
Kiedyś na tzw. Ziemiach Zachodnich (Odzyskanych) drogi poboczne były obsadzone drzewami owocowymi – czereśnie, śliwki, jabłonie… były one z definicji „niczyje” i kto pierwszy, ten lepszy. Ale to były drzewa „poniemieckie”, kiedy ruch samochodowy był znikomy. Teraz nie miałoby to sensu…
Nie tylko na Ziemiach Odzyskanych Alicjo. Moja Bunia oraz Mama opowiadały, że był taki zwyczaj by przy drodze sadzić drzewa owocowe.
U nas tez sezon na węgierki. Na półkach mam jeszcze sliwki w occie zrobione kilka lat temu i powidla wedlug przepisu z ksiażki, ktora przysłała Asia. Jest to historyczna publikacja bardzo ciekawie napisana. Asia to zamieścila na blogu i ja wydrukowalam całość. To byl e-prezent od Asi z okazji Świat. Jest u mnie na półce razem z ksiażkami kucharskimi. 🙂
Shiro plums rosna dziko w Californi i rowniez w niektorych miejscach w Oregon I Washington. Te drzewa posadzili wiele lat temu osadnicy z Japoni. To bylo w okresie kiedy Japonczycy przyjezdzali za Zachodnie Wybrzeze aby poprawic swoj standard zycia. Chyba przez sentyment do śliwek ktore znali “z domu” posadzili shiro plums.
Jest ciekawa ksiazka na ten temat (rowniez film) “Snow Falling on Cedars” o rodzinach z Japoni zamieszkalych na Bainbridge Island, WA.
Muszę przyznać, iż wraz z Osobistym Wędkarzem nie jesteśmy wielkimi fanami węgierek. Owszem jemy, bo to owoce sezonowe i warto wykorzystać czas, kiedy są na rynku, ale z dużo większą przyjemnością kupujemy o tej porze roku gruszki. Co do śliwek to najbardziej lubimy renklody. Akurat w tej dziedzinie nasze gusta są dokładnie takie same 🙂
Zaczęłam natomiast bronić się przed przyjmowaniem wszekich owoców proponowanych przez sąsiadów. Nie dajemy rady przerobić i nawet rozdawanie na prawo i lewo, po przyjeździe do Warszawy nie pomaga.Sąsiad pszczelarz po raz kolejny namawia mnie do zbierania aronii, ale zapasy aroniówki z lat ubiegłych stoją jeszcze w piwnicy, a dżemów czy konfitur jadamy jak na lekarstwo.
Ale, ale… gdyby Koleżanki Warszawianki miały ochotę „zaopiekować się” tymi owocami to mogę nazbierać. W sobotę będę w Warszawie i możemy jakoś umówić się na odbiór. Zatem dajcie znać najpóźniej do piątku!
Wczoraj na targu w Wyszkowie pojawiło się nowe stoisko z serami. Młoda i bardzo sympatyczna osoba sprzedawała sery swojej produkcji. Są zrobione z mleka krowiego, lekko wędzone i obtoczone różnymi ziołami czy przyprawami.
Kupiliśmy na próbę ser z sezamem i czarnuszką, który okazał się wyśmienity.
Podczas kolejnych, targowych zakupów zainwestujemy w inne smaki.
https://photos.app.goo.gl/LfuUPGaM3iifKkdN8
Na talerzu są też sery pleśniowe z Mlekovity, o których już opowiadałam i które kupujemy od jakiegoś czasu regularnie.
Na drugim planie, w słoiku konfitura z czerwonej papryki. Przepisu jeszcze nie mam, jako że autorka wyjechała na wywczasy nad morze. W internecie są oczywiście różne wersje tego przysmaku zatem, gdyby ktoś chciał ekesperymentować to oczywiście może podjąć wyzwanie.
19c, leje 🙁
Dzisiaj barszcz z buraków zabielany, z ziemniakami – zostało mi kilka buraków z wora, zdecydowana większość już zakiszona, wczoraj zlałam pierwszy nastaw (1.5 l) i zalałam drugi raz. Niby śmiało można zalewać 3 razy, ale ten trzeci jest już taki cienki…
No, ja bym chętnie aronię i co tam jeszcze do zaopiekowania się by było, ale niestety, nie po drodze mi do Warszawy w najbliższych tygodniach 🙁
Jeszcze to – dzisiaj obchodzimy:
Dzień Marzyciela i Dzień Dobrej Wiadomości 🙂
Danusiu, dziękuję za Twoją propozycję, ja jednak nie robię przetworów, bo brak mi miejsca do przechowywania. Rozpoczęłam sezon dyni, upiekłam dziś słuszny kawałek w towarzystwie papryki, cebuli, czosnku i nietypowego dodatku…jabłka. wg przepisu z Jadlonomii: https://www.jadlonomia.com/przepisy/dynia-z-jablkami-i-papryka/
Bardzo smaczna kompozycja 🙂
Kolejny glean
1. Italian prune plums. Owner has ladder. 2x
3. Pears and apples Bring a ladder.
4. Gravenstein apples Bring an 8′ ladder.
5. Spartan and MacIntosh apples Bring a 6′ ladder.
6. Pears and apples
7. Asian Pears and a few Bartlett Pears Bring a ladder.
8. Pears and plums Owner has ladders.
Orca,
poszukałam zdjęć śliwek shiro. Owoce koloru żółtego, średniej wielkości/ mniejsze od renklod/. Czasem widuję je w sklepach. Pestki połączone są ściśle z miąższem, więc raczej trudne do obróbki.
Moje węgierki także okazały się trudne do pestkowania. Trochę się nad nimi namęczyłam, bo pestki musiałam wydłubywać. Część całych śliwek zalałam słodko- kwaśną zalewą, powtórzę to jutro i pojutrze. Powidła po wstępnym podsmażeniu czekają na dalsze pieczenie w piekarniku. I trochę węgierek zostało do konfitury greckiej.
Powideł nie będzie zbyt dużo, więc dokupię jeszcze węgierek; te z sadów mają na szczęście pestki łatwo odchodzące.
W dalszych planach mam jeszcze przetwory z pigwowca/ bo mam trochę własnych owoców/ i bzu czarnego. Wszystkiego po trochu, ale nawet to trochę też wymaga czasu i zachodu.
Nie chcę smucić Alicji, która nie może kupić wątróbek, ale dziś na obiad przygotowałam właśnie wątróbki. A były przepyszne; może dlatego, że dawno ich nie smażyłam, a może dlatego, że dałam sporo cebulki i ćwiartki jabłek z majerankiem.
Salsa podaje przepis z ” Jadłonomii” Marty Dymek, a ja właśnie ostatnio w przerwie między innymi lekturami przeglądałam dla przyjemności ” Jadłonomię po polsku”. Obie pozycje/ tę pierwszą miałam z biblioteki, druga jest własna/ czyta się doskonale; książki są pięknie wydane, przepisy bardzo różnorodne i w sumie łatwe do wykonania. Wegańskie, ale można je zmodyfikować. A autorka pisze ciekawie, przystępnie i zabawnie. Ta książka świetnie nadaje się na prezent.
Krystyna,
Ja jeszcze nie smakowalam sliwek shiro. Zwrocilam na nie uwage bo byly wymienione w kilku “glean”. Wtedy przypomniala mi sie historia osadnikow z Japonii.
Pamietam aby na farmie zapytac o pigwowce. Zrobie to przy nastepnej okazji.
17c, słońce
Zaraz idę na wymarsz, bo jest pięknie i rześko. Na obiad powtórka z rozrywki, bo nie gotuje się zupy na jeden dzień, ale dzisiaj zamiast ziemniaków będzie do barszczu piękny jaś.
Muszę się dopytać w końcu, co z tymi wątróbkami kurczaczymi – nie ma ich w żadnym naszym sklepie od paru lat! Ciekawe, czy GosiaB to przyuważyła…
Krystyno-a jakie przetwory będziesz robiłą z pigwowca i czarnego bzu?
W naszej okolicy pigwowce obrodziły i są bardzo dorodne.
A poza tym sezon grzybowy w pełni pomimo, iż ostatnio znowu bezdeszczowo.
W naszych lasach głównie podgrzybki, a koleżanka z okolic Bornego Sulinowa przysłała nam dzisiaj zdjęcie kosza pełnego dorodnych borowików.
U nas też pachnie zachęcająco, jako że duszę na jutrzejszy obiad wołowy gulasz z dodatkiem ubiegłorocznych suszonych grzybów.
Alicjo, nie zauwazylam, bo kupuje watrobki tylko okazyjnie, np. do farszu do indyka. Sprawdze dzisiaj, bo ide na wieksze zakupy.
Sliwek roznych mnostwo, ale wegierek jeszcze nie ma. Zolte sliwki (nie wiem czy to sa shiro, zwykle pisze „yellow plums”) juz sie skonczyly, podobnie morele, miejscowe brzoskwinie i truskawki jeszcze sa.
W powietrzu juz czuc jesien … kulinarnie kroluja pomidory i papryka.
Tak jest – w powietrzu czuć jesień, chociaż dzisiaj piękny dzień i nie czuć było wilgoci.
Czy „blue plums” to to samo co „węgierki”? Jak dla mnie – to prawie to, ale jednak nie to 😉
U nas już były, teraz takie większe śliwki, nie wiem, jak się nazywają, ale na razie są takie jakby mało dojrzałe.
Danuśka, do pigwowca podchodzę bez entuzjazmu, bo wiadomo, ile jest mozolnej pracy przy usuwaniu pestek. No ale smak i te witaminy… Nalewki nie nastawiam, zrobię trochę pigwy do herbaty, czyli zetrę ją na grubej tarce/ tarka dołączana do elektrycznej maszynki do mielenia/ i podduszę z cukrem. I trochę dżemu – owoce utarte na drobniejszej tarce, też z cukrem. Nie pasteryzowałam, tylko gorące słoiki trzymałam pod kocykiem.
Jest też inna wersja pigwowca/pigwy do herbaty. Wypestkowane owoce kroimy w grubszą kostkę, zasypujemy cukrem. Słoiczki trzymamy w lodówce do bieżącego spożycia.
A z owoców czarnego bzu robię dżem/ z dodatkiem soku z cytryn, mogą być też jabłka i oczywiście cukier/. Bez puszcza dużo soku, który odlewam i gorący wlewam małych butelek lub słoiczków. Można dodawać do herbaty, naparów ziołowych albo pić z wodą.
Dżem nie ma zbyt wyrazistego smaku, ale ja go lubię. Można by poeksperymentować z różnymi dodatkami.
Tymczasem drugi dzień smażyłam powidła. Po domowej degustacji dodałam trochę utartych goździków i laskę cynamonu. Obyło się prawie bez cukru. Niektórzy miksują lekko masę, ale ja wolę powidła z widocznymi skórkami i kawałkami owoców.
Zrobiłam dżem grecki, też do dokończenia jutro. Smak bardzo dobry i żadnych dodatków nie potrzebuje.
16c, słońce oraz winobranie z rana (10:30) 🙂
https://photos.app.goo.gl/oJWYsegdpQ9fP4v49
Marny ten Jerzora smartfon…
Jeden krzaczek, zawsze było kilka kiści, a w tym roku wyjątkowo dużo! Dawno zapomniałam, jaka to była odmiana, ale wiem, że „winna”. Reszta zmagań potem 😉
Mały duży krzaczek…
https://photos.app.goo.gl/Gb7WayoJMmgcMy5v7
Oprócz różnych owoców wrzesien to u nas sezon na migracje łososia typu coho. Coho to mój ulubiony łosoś. We wrzesnia migruje rzeka Sol Duc. Lososie, kiedy w oceanie doplyna do ujscia rzeki spędzaja w tym miejscu kilka tygodni aby sie przestawic z słonej wody oceanu na słodka wode (freshwater) w rzece.
Na video jest coho kiedy poziom wody w rzece byl wystarczajaco wysoki aby ryby mogly doplynać do miejsca “urodzenia” i bezpiecznie zakonczyc swój cykl.
W tym roku poziom wody w Sol Duc i innych rzekach jest bardzo niski z powodu braku deszczu juz od ponad trzech miesiecy.
Wtedy ryby płyna do zacienionej zatoki w rzece i czekaja na deszcz aby poziom wody się podniósł. Rzeki gdzie migruja lososie sa kamieniste i płytkie więc przy bardzo niskim poziomie wody ryby nie maja szans przezyc.
Na tym video coho skacza przez wodospad na rzece Sol Duc .
https://youtu.be/SHf16g3S5RE
19c, zachmurzenie zmienne.
U nas też jest takie miejsce, gdzie łososie skaczą „pod prąd” – jest to sztuczne spiętrzenie wody na kanale Kingston – Ottawa (Rideau Canal). Jest tam kilka śluz – progów wodnych, a obok sobie swobodnie płynie rzeczka od kanału – i one tam właśnie walczą z prądem. Niestety, wtedy zbierają się pseudo-wędkarze, łapią te łososie i wydobywszy ikrę, wyrzucają ryby. Jasne, że to nielegalne, ale trzeba by tam postawić strażnika, żeby pilnował. Raz widziałam , co zostawało po takim „wędkowaniu”…
http://www.waterfallsofontario.com/kingston-mills-falls.php
Łososi nie mamy, ale grzyby latoś obrodziły 🙂 W weekendy dziesiątki grzybiarzy wypełniają koszyki i wiaderka cennymi znaleziskami. My też jesteśmy dzisiaj bardzo zadowoleni z naszych leśnych spacerów, bo trafiło nam się sporo dorodnych prawdziwków, co w naszych okołowyszkowskich lasach nie jest takie oczywiste.
Usiłujemy przekonać sąsiadów do spróbowania prawdziwkowego carpaccio, ale nie jest to takie proste. Stara, dobra gwardia 🙂 ma swoje przyzwyczajenia i nigdy do tej pory grzybów na surowo nie jadała.
Dzisiaj mija 20 lat od ataku na WTC w Nowym Jorku… Smutna rocznica. Byłam tam dwa razy, w ’84 i bodaj w ’88 roku. Nie lubię takich wysokości, oj nie (417m!). Ale to było po dobrym lunchu i butelce wina, więc znieczulenie było japońskie – jako-takie. Mam sporo zdjęć z tamtych lat, ale nie są zeskanowane, więc tylko panorama, która już nie istnieje…
https://photos.app.goo.gl/DMRRqwuxCcW3Q9PK9
Z wysokościowców byłam też na Sears Tower w Chicago (442.1m!!!), podobne klimaty, oraz parę razy na naszej torontońskiej CN Tower (tylko 375m)!
Teraz to się nazywa nie Sears Tower, tylko Willis Tower. Tam wysokość odczucało się w dziwny sposób – miałam wrażenie, że budynek lekko się kołysze. Okazało się, że faktycznie, tak bywa – nie bez powodu Chicago nazywane jest Windy City – Wietrzne Miasto 😉
Teraz to małe pikusie przy wieżowcach Dubaju! No i jeszcze w budowie w Arabii Saudyjskiej buduje się dwa razy wyższy od obecnego naj – Burj Kalifa, ma mieć 1600m z małym groszem. Ja już wyczerpałam moje emocje, jeśli chodzi o wysokościowce, to już nie dla mnie! Wyścig trwa – tylko po co?
A propos grzybów – Teresa Pomorska ma urlop i bawi w Łebie, po prostu wsiadła w samochód i pomknęła przed siebie 🙂
Szwagier szkoli nowego psa i mam nadzieję, że znajdzie czas na grzybobranie!
Udaję się do kuchni.
https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/wtc-atak-na-world-trade-center-co-kryly-wieze/sb66ydr,79cfc278
O tej porze roku bardzo smaczna jest pumpkin pie. Pamietam ze Salsa upiekla to proste i smaczne ciasto.
Do pumpkin pie jest potrzebna przyprawa o nazwie pumpkin pie spice. Ta przyprawa to mieszanka kilku przypraw i mozna to zrobic w domu z dostepnych przypraw. Nie znam proporcji ale chyba cynamon dominuje.
Skladniki (cytuje z butelki kupionej w sklepie Trader Joe’s)
-cinnamon
-ginger
-lemon peel
-nutmeg
-cloves
-cardamom
Ta przyprawa smakuje posypana do kubka kawy z mlekiem lub bita śmietana.
Kto nie ma dostepu do sklepu Trader Joe’s moze kupic te przyprawe w Amazon.
https://www.amazon.com/Trader-Joes-Pumpkin-Spice-1-8oz/dp/B009O7P302/ref=mp_s_a_1_3?dchild=1&keywords=trader+joes+pumpkin+pie+spice&qid=1631454777&sr=8-3
21c, pada 🙁
Orca,
a propos dyni, jeszcze mam dwie porcje pulpy zamrożonej na zupę. Nie lubię ciasta, ale zupę uwielbiam i przepis właściwie sama wymyśliłam.
Na pewno kupię sporą dynię i znów zamrożę w porcjach pulpę na zupę. Robię to tak, że wykrawam to pomarańczowe ( 😉 ), lekko podgotowuję do miękkości (to się szybko robi miękkie), rozdzielam do pojemników i zamrażam.
Zupę robię na ostro i gęsto – żeby zagęścić, dodaję ziemniaczane pure, a żeby „zaostrzyć” – paprykę chili 😉 Znakomita, rozgrzewająca zupa, serwuję ją z ryżem i chlustem śmietanki.
Cynamonu nie znoszę, jest to przyprawa bardzo dominująca i jakoś mi nie leży. Podobnie gałka muszkatołowa – jak trzeba, to używam śladowe ilości.
Szanowni – do klawiatur!!!
Blog nam zamrze, jeżeli nie będziemy się udzielać, a przecież chyba nie chcielibyśmy tego? Z westchnieniem wspominam czasy, kiedy Piotr Gospodarz prowadził ten blog i z nami rozmawiał, nie tylko zamieszczał codziennie wpis, a nawet jak wyjeżdżał na wakacje (ulubiona Italia!), to zostawiał w redakcji zestaw wpisów.
Czasy się zmieniły i od nas zależy, czy blog będzie trwał – pamiętacie, jak redakcja „Polityki” skierowała do nas wpis specjalny – że ten blog nigdy nie będzie zamknięty?
A teraz patrzę na spis blogów „Polityki” i naszego bloga w nim nie ma…
Dobrymi chęciami, jak to mówią….
https://adamczewski.blog.polityka.pl/2016/11/01/dlaczego/
Orca, w przyprawie „pumpkin pie spice” moze tez byc allspice (ziele angielskie). Ja tez bardzo lubie kawe latte posypana z wierzchu pumpkin pie spice.
Dynie zaczely sie dopiero pokazywac tu i tam, natomiast papryki roznego rodzaju jest w sklepach mnostwo. Pyszna jest zupa z pieczonej papryki, ma piekny czerwony kolor i esencjonalny smak, no i jest bardzo latwa do zrobienia.
Alicjo, zrobilam „research” watrobkowy, i faktycznie nie jest to cos co mozna kupic wszedzie. Ale sklepy wiekszych sieci takie jak Loblaws/Real Canadian Superstore maja na pewno; nawet jak nie jest wylozona, mozna zapytac na dziale miesnym, bo moga miec na zapleczu (ponoc nie jest to popularny produkt) – mnie chlopak przyniosl watrobke kurza i indycza. Zwykle w okolicach Thanksgiving jest latwiej dostepna.
Blogu nie widac w spisie, bo po miesiacu zwykle „wypada” jesli jest to dalej ten sam wpis. Ja szukam pod „Autorzy”.
Moim odkryciem „kulinarnym” tego lata jest rokitnik – sea buckthorn.
W czasie jednego z krotkich wypadow letnich odwiedzilam farme z uprawa drzewek rokitnika (z wygladu przypominaja drzewka oliwne), i sprobowalam i potem kupilam) pare ich specjalow: konfiture, syrop, chutney. Pyszne! W okolicy w malych knajpkach podawane sa tez desery z rokitnikiem: lody/serbet, czy nalesniki z jagodkami rokitnika lub konfitura. Nie wiem czy jest to owoc popularny w Polsce, ale dla mnie to odkrycie! Do tej pory slyszalam tylko o jego zastosowaniu leczniczym.
Orca, ciekawa jestem czy w Twojej okolicy znany jest sea buckthorn (ze wzgledu na warunki w ktorych on zwykle rosnie).
GosiaB,
bywam w Loblaws, ale tam też nie było 🙁
Ale dzięki za podpowiedź, żeby popytać, będę nękać! Zwykle zakupy robię w pobliskim No Frills, zawsze była wątróbka kurczacza – być może niepopularna, bo nasz zaprzyjaźniony Kanadyjczyk zawsze prosił, żeby mu dać znać, jak zamierzam robić wątróbkę… bardzo lubił, taką z cebulą i kawałkiem jabłka, tylko w mące obtytaną + dyżurne.
Dzisiaj schabowe, ziemniaczane pure i własny ogórek kiszony 🙂
p.s.
Ja blog mam w zakładkach (bookmarks) i dzisiaj spojrzałam na archiwa – kwiecień 2015 i my w Japonii 🙄
Ależ do czytania!
GosiaB,
Ziele angielskie na pewno dodaje kolejny smak i zapach do pumpkin pie spice. Ja przepisalam spis z słoika z Trader Joe’s. Też lubie pumpkin pie spice do kawy. 🙂
Zobaczylam zdjecie jak wyglada sea buckthorn. Jest bardzo podobny do krzewu ktory znam o nazwie sea berry. Juz od kilku lat planuje kupic ten krzew i posadzic przy domu. Słyszalam tylko najlepsze informacje na temat tego krzewu i na temat owocow.
Jest nowy wpis !
Kiedy przeczytałam poniższy opis wycieczki postanowiłam czym prędzej się zapisać i dzisiaj cały dzień spędziłam na spacerach po Łodzi:
”
Tu w krótkim czasie można było zbić fortunę ale częściej pogrążyć się w biedzie. „Ziemię Obiecaną” czyli Łódź będziemy zwiedzać szlakiem śladów jakie pozostały po społeczności żydowskiej. Poznamy historię narodzin wielkich fortun, zobaczymy pałace i niespotykane nigdzie indziej, więcej niż monumentalne grobowce. W czasie spaceru po ulicy Piotrkowskiej będzie można zrobić sobie zdjęcie z Arturem Rubinsteinem i Julianem Tuwimem.
Cmentarz Żydowski to największa pod względem powierzchni nekropolia wyznawców judaizmu w Polsce. Spoczywa na niej około 230 tysięcy osób. Tu odnajdziemy groby magnatów łódzkiego przemysłu , w tym unikatowe mauzoleum Izraela Poznańskiego. Na cmentarzu spoczęła Adela Tuwim, matka Juliana.
Synagoga Reicherów zajmuje pomieszczenia w oficynie kamienicy. Jest jedyną zachowaną przedwojenną oraz jedną z dwóch czynnych synagog w Łodzi. Synagoga została zbudowana w latach 1895–1902 z fundacji rodziny Reicherów.
Stacja Radegast –łódzki Umschlagplatz. Pierwotnie miało być to miejsce rozładunku pociągów z żywnością i surowcami dla dzielnicy zamkniętej, ale już w 1941 roku stało się miejscem docelowym dla przesiedleńców do łódzkiego getta z okręgu łódzkiego oraz z Europy zachodniej. Później odprawiano stąd transporty do miejsc zagłady. Dzisiaj znajduje się tu jedno z upamiętnień zagłady społeczności żydowskiej.
Pałac Izraela Poznańskiego –Muzeum Miasta Łodzi. Okazały pałac, zaprojektowany na zlecenie jednego z największych łódzkich fabrykantów, był opartą o wzorce renesansu francuskiego budowlą o charakterze reprezentacyjno-handlowym i mieszkalnym. Pałac zaczął zyskiwać obecną formę w wyniku przebudowy w 1898 roku według projektu Juliusza Junga i Dawida Rosenthala. Wnętrza pałacu będziemy mogli podziwiać zwiedzając Muzeum Miasta Łodzi.
Centrum Handlowe Manufaktura na terenie dawnego kompleksu fabrycznego Izraela Poznańskiego. Adaptacja dawnej fabryki została wykonana tak, aby zachować dawną atmosferę tego miejsca. Dominują tu stare, pofabryczne budynki z czerwonej, nieotynkowanej cegły, które zostały jednak całkowicie przebudowane wewnątrz.
”
Oprócz powyższego zajrzeliśmy na niezwykły Pasaż Róży oraz na piękne podwórko starej, ale wspaniale odremontowanej kamienicy pokrytej bajkowymi muralami (ulica Więckowskiego 4).
Bardzo się cieszę, że zwiedzałam Łódż z przewodnikiem-mnóstwo informacji, multum ciekawostek i poczucie humoru osoby, która opowiadała nam z pasją o tym mieście sprawiły, że dzisiejsza niedziela była bardzo udana. O Łodzi, która leży tak blisko Warszawy, a do której, wielu Warszawiakom, tak ciężko jest się wybrać, wiem teraz zdecydowanie więcej niż jeszcze wczoraj 🙂
Szkoda, że Rzep już się nie udziela na blogu, bo może byłaby okazja do spotkania…
Łódź nie jest miastem, którego uroda rzuca na kolana, dużo domów i ulic było, jest i będzie remontowanych. Są szare i smutne kamienice na Bałutach, które nie wiadomo, czy i kiedy doczekają się remontu. Tym niemniej władze miejskie, wielcy inwestorzy czy też różne organizacje robią sporo, by to miasto uatrakcyjnić i to już w pewnym stopniu udało się zrobić, a są dalsze, ciekawe plany.
Czy wiedzieliście np. że w Łodzi jest poniższe muzeum? Wprawdzie jest teraz nieczynne, ale wydaje się być dosyć niecodzienne:
https://muzeum-lodz.pl/siedziby/muzem-kanalu-detka/
A pałac Izraela Poznańskiego i mieszczące się nim muzeum są wspaniałe i doprawdy godne największej uwagi.
Na wyremontowanej Piotrkowskiej, zamienionej w deptak dosyć smutny widok, jako że co 2-3 lokal jest pusty i do wynajęcia. Centrum „Manufaktura” i pandemia odebrała tym miejscom klientów…?
Fotoreportaż w przygotowaniu….
https://photos.app.goo.gl/IciO6AjHsksLvnKi2