Zwyczajna wiosna
Każdego roku mamy do wiosny jakieś pretensje: za wczesna, za późna, za zimna, zbyt nagle gorąca, mokra, sucha, zupełnie jakby istniał jakiś model, do którego nie udaje jej się w pełni zastosować. W tym roku marzymy, żeby już wreszcie przyszła, przeszła i żebyśmy obudzili się w świecie znanym nam ze wspomnień. Żeby przyniosła nam spokojne planowanie wakacji, wiosenne wypady poza miasto, gromadne świętowanie przy stole. Na to wszystko przecież czekamy. A tymczasem czeka nas tzw. majówka czyli nieledwie przymusowy wyraj, który nie ma jeszcze być prawdziwym wyrajem a raczej smętnym wspomnieniem tegoż.
Czy wyjedziemy, ci zaszczepieni i odporni, czy zostajemy w domach − jedno jest pewne: musimy się zaopatrzyć w jedzenie na trzy dni, przewidzieć i wtaszczyć do domów wszystko, co przez kolejne dni będziemy wyjadać. Dobrze byłoby przygotować potrawy w taki sposób, aby nie jedząc trzy dni tego samego, na tej samej bazie co dnia zadziwiać biesiadników nową postacią potrawy. Z mięs najlepiej nadaje się do metamorfoz kaczka, której spora tuszka jednego dnia zwyczajnie upieczona, następnego(już jako ćwiartka lub połówka) może się zmienić w eleganckie danie, które w naszej rodzinie nosi nazwę „kaczka luzowana” i jest jedną z potraw wymyślonych przez Piotra. Smakuje wszystkim.
Przepis będący domowym przykładem kuchni fusion blogowicze już znają, w skład tej potrawy wchodzi reszta pokrojonego w spore kęsy mięsa z pieczonej kaczki, podduszanej na 2-3 łyżkach oliwy z rozdrobnionym czosnkiem, sosem sojowym, rodzynkami, jakimikolwiek orzechami, paseczkami czerwonej papryki, garścią namoczonych grzybków mun, doprawionej dość sporą ilością cukru(polecam ciemny) oraz kuminu, podlewana wodą na tyle, aby utworzyło się sporo smakowitego sosu. Jako dodatek polecam albo makaron sojowy albo ryż, które z tym sosem dadzą świetną świąteczną, nieskomplikowaną a jakże pyszną potrawę. W świąteczny majowy dzień do kompletu będzie jak ulał kieliszek dobrego czerwonego wina, co wynalazca tego dania pochwaliłby na pewno. A więc smacznego!
Komentarze
Przychodzi co roku inaczej.
Zawsze jest niepowtarzalna…
I nic to, iż tym razem wciąż najgrubszy polar w akcji (w dniu, gdy niby Marek w tę-tam ziemię ogarek), a zeszłoroczną rzodkiewkę własną pozyskał człek 20 kwietnia… – upiera się nie zapomnieć zbyt dobra pamięć… 🙄
Nic to, nic dwa razy się nie zdarza!!!
Zatem do przodu…! 😉 …z pieśnią (my dziś najoczywiściej z „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy…”)
Memów na temat tegorocznej wiosny nie brakuje:
https://demotywatory.pl/uploads/201002/1267299062_by_Radek007p.jpg
Poza tym trochę wiosny jednak mamy 🙂 Zdjęcia z okolic nadbużańskich oraz z parku na Ursynowie: https://photos.app.goo.gl/dmMVZQzQwbhEVV3S9
„42 proc. osób zapytanych w ramach badania Biblioteki Narodowej odpowiedziało „tak” na pytanie, czy sięgnęły w minionym roku choćby jedną książkę. To wynik najlepszy od sześciu lat.”
Mnie nie zapytano 🙁
A czytnik mi nalicza od września, tj. od czasu kiedy go zakupiłam.
Danuśka,
nawiązując do Twojego komentarza sprzed teraźniejszego wpisu, ja wspominam Rynek w Pułtusku z rozrzewnieniem. I przypominam, że Gospodarz nam objaśniał historię i tak dalej, oraz że Rynek w Pułtusku jest najdłuższy nie tylko w Polsce, ale i w Europie! Sprawdziłam w wiki – 400m on ci ma! Pułtusk ma swoje miejsce w moim sercu.
https://photos.app.goo.gl/JaoPKPyDNhKFVipJ7
Ale ale… co do:
„Znowu częściej sięgamy po książki. Jest raport o stanie czytelnictwa w Polsce 2021” – to jest wina pandemii, bo ci, co zawsze książki czytali, teraz mieli więcej czasu na takie fanaberie. Stwierdziliśmy z Jerzorem, że uziemiło nas na tyle, że trzeba wyrzucić stare, tanie zresztą kanapki, bo wyleżeliśmy je do cna, czyli prawie do samych desek (tanie=deski + gąbka, nie żadne sprężyny).
Ochotę na kaczkę mam od jakiegoś wcześniejszego wpisu Gospodyni, ale o dziwo – kaczek jakby nagle nie ma w naszych supermarketach (albo Jerzor się mija z prawdą).
Moja siostra dziękuje za dobre słowa dotyczące jej twórczości 🙂
Wiosenne pikniki, tak wyczekiwane, trzeba będzie przesunąć na późniejsze dni maja, bo pogoda w najbliższych dwóch tygodniach nie będzie zbyt sprzyjała biesiadowaniu na świeżym powietrzu.
Zresztą w tym roku wiosna nie spieszy się za bardzo, ale kosy już śpiewają, a mirabelki kwitną 🙂
Zwyczajna wiosna: https://photos.app.goo.gl/MHDx1kwxgNAATR3v9
Taka wiosna u mnie dzisiaj:
https://photos.app.goo.gl/UnvLW9rs9KezL5Us5
…oraz rzeczona kanapka, co to na dowolnie wybranym boku i tak dalej:
https://photos.app.goo.gl/Nb6MrTFwpdSdAHAU8
https://kultura.gazeta.pl/kultura/7,114528,27003739,znowu-zaczelismy-siegac-po-ksiazki-jest-raport-o-stanie-czytelnictwa.html?utm_source=nlt&utm_medium=email&utm_campaign=nlt_niedziela_250421_art
Hm… o czytaniu i czytaniu…
„Dziś obchodzimy Piąty Narodowy Dzień Czytania Pisma Świętego” – powiedział uśmiechnięty, aczkolwiek bylejak ogolony minister.
„Minister Czarnek po raz trzeci (Częstochowa, V Narodowy Dzień Czytania Pisma Świętego): – Dziś obchodzimy Piąty Narodowy Dzień Czytania Pisma Świętego. To doskonała okazja, aby ogłosić powołanie nowej dyscypliny naukowej – biblistyki, w klasyfikacji dziedzin i dyscyplin naukowych w Polsce. (…) Mamy w naszym kraju wielu wspaniałych biblistów, a Polska staje się obecnie jednym z trzech najważniejszych ośrodków tej nauki. Stworzenie nowej dyscypliny – biblistyki – z pewnością pomoże w jej rozwoju.”
Kiedy wół był ministrem i rządził rozsądnie,
Szły, prawda, rzeczy z wolna, ale szły porządnie.
Jednostajność na koniec monarchę znudziła;
Dał miejsce wołu małpie lew, bo go bawiła.
Dwór był kontent, kontenci poddani – z początku;
Ustała wkrótce radość – nie było porządku.
Pan się śmiał, śmiał minister, płakał lud ubogi.
Kiedy więc coraz większe nastawały trwogi,
Zrzucono z miejsca małpę. Żeby złemu radził,
Wzięto lisa: ten pana i poddanych zdradził.
Nie osiedział się zdrajca i ten, który bawił:
Znowu wół był ministrem i wszystko naprawił.
Mój ulubiony biskup, takich już od czasów Oświecenia nie sieją, a szkoda.
Kawa na dzień dobry od Danusi 🙂
https://photos.app.goo.gl/zLxuBsiXfAAdYx5LA
Proszę o kliknięcie w to zdjęcie. 😀
Asiu-dziękuję za techniczne wsparcie 🙂 Wczoraj otrzymałam ten filmik przez Messengera. Uznałam, że warto byłoby zaserwować tego rodzaju kawę na blogu.
Asia wiedziała, jak to zrobić.
Dorzucę jeszcze rozgrzewającą herbatę, bo Celsjuszy za oknem niewiele:
https://bookloverspizza.com/wp-content/uploads/2020/08/Flowers-tea-and-books.jpeg
Alicjo-kilka miesięcy temu miałam okazję rozmawiać z nauczycielką matematyki z jednego z warszawskich liceów. Powiedziała tak: „kiedy ministerem edukacji był Piontkowski nam, nauczycielom wydawało się, że już nic gorszego nie może nas spotkać. A jednak spotkało! Teraz edukacją rządzi Przemysław Czarnek”.
0c, słońce, bezchmurne niebo
Danuśka,
zawsze może być gorzej, niestety 😉
Opowieści o francuskiej prowincji ciąg dalszy:
Kiedy słyszymy Amadeusz to zaraz myślimy Mozart, Wolfgang zresztą też. To niewątpliwie najbardziej znany Amadeusz na świecie. Właściwie nikt nigdy nie słyszał o Amadeuszu I z Genewy, a to jego inicjatywy w 1160 roku ufundowano opactwo cystersów Hautecombe. Pochowano tu wielu potomków dynastii sabaudzkiej https://hautecombe.chemin-neuf.fr/
Oj, ci mnisi, zawsze wiedzieli, gdzie zbudować swoje opactwa albo klasztory. Wszystko jedno czy jesteśmy w Grecji, Hiszpanii czy Francji zawsze tak samo pięknie! Te budowle stoją najczęściej gdzieś na wzgórzach i z widokiem na okolicę, a widok piękny i aż dech zapiera. Co tam zresztą daleko szukać-benedyktyni w Tyńcu też dobrze przemyśleli miejsce na swoją siedzibę.
Ale nie o mnichach chciałam, ale o kolejnym kawałku Francji, który bardzo lubię- Sabaudii. Dla Łasuchów ten region to sabaudzkie fondu https://tiny.pl/rs1bp Danie alpejskich pasterzy(tych po drugiej stronie granicy- w Szwajcarii również) Do kociołka nad ogniskiem wrzucano resztki różnych serów, roztapiając je z dodatkiem białego wina i chlustu wiśniowego destylatu. Do dzisiaj fondu jest daniem, które wymaga dobrego towarzystwa bo przecież nie sposób cieszyć się samotnie tą serową rozpustą. Danie jest często zamawiane przez narciarzy, którzy po zejściu ze stoku potrzebują uzupełnić kalorie.
A narciarzy i stoków narciarskich w Sabaudii nie brak, prestiż regionu wzrósł bardzo od czasu zimowej olimpiady w Albertville.
Natomiast dla miłośników kąpieli w jeziorach oraz dla fanów zabytków są dwa piękne miasta-Annecy https://tiny.pl/rspnr nad jeziorem o tej samej nazwie oraz uzdrowiskowe Aix-les-Bains nad jeziorem Bourget. O zabytkach wszyscy chętni mogą poczytać w przewodnikach, a ja zakończę opowieść wątkiem miłosnym. Otóź w Annecy właśnie szesnastoletni Jan Jakub Rousseau, który prowadził do tej pory włóczęgowski tryb życia, poznał 13 lat od niego starszą Madame Louise de Warens. Mieszkał u niej z krótszymi bądź dłuższymi przerwami przez kilkanaście lat będąc jednocześnie jej podopiecznym (nazywał ją maman) i kochankiem. Dzięki niej otrzymał podstawy wykształcenia, była osobą, która odegrała istotną rolę w jego życiu, o czym wspomina w swoich „Wyznaniach”. Jego nazwisko i dokonania pozostają ważne dla rozwoju filozofii oraz francuskiej literatury. Na koniec kilka drobnych cytatów z jego dzieł:
-Cierpliwość jest gorzka, ale jej owoce są słodkie.
-Cnota to często tylko niezdolność do odczuwania przyjemności.
-Jeśli nie potrafimy zapobiec pożarciu nas przez wrogów, postarajmy się przynajmniej, by nie mogli nas strawić.
Prawda, że aktualne do dzisiaj?
Prawda!
Jestem teraz gdzieś w okolicach Bermudów z Olem Dobą („Na oceanie nie ma ciszy”), właśnie naprawili nam ster. Jak chcemy płynąć na północny zachód, to Ajolos nas chyba podsłuchał i zmienił kierunek, żeby zrobić nam wbrew.
Tego typu książki (wyprawy, góry, oceany) należy chyba mieć w papierze, żeby docenić zdjęcia i żeby z łatwością móc cofnąć się ze 30 czy tam ile stron do tyłu.
No ale nic, wracam do zajęć, Olo woła 😉
Z wielką przyjemnością obejrzałam wszystkie zamieszczone przez Was zdjęcia. Przepiękna wiosna: i ta od a capelli z Lanckorony i okolic, i z ogródka Asi, i od Danuśki. Lancorona zapisana od dawna jako konieczna do odwiedzenia.
U Asi widzę prawdziwe, czyli pachnące narcyzy, wyparte już przez żonkile, wprawdzie ładniejsze, ale bezzapachowe.
Danuśka,
stokrotki na pewno się rozsieją wokół, bo te ze zdjęcia są chyba świeżo posadzone.
Francuskie opowieści i widoki jak zawsze ciekawe.
A do wiosny oczywiście mam pretensje, jak najbardziej słuszne, bo wczoraj wieczorem spadł śnieg i śniegowa krupa i zrobiło się biało. Dziś przed południem wszystko stopniało, ale pączki na drzewach i krzewach ciągle nie mogą się rozwinąć. Mogę sobie tylko ponarzekać. 🙂
Na przelomie roku 1980 i 1981 mieszkalam przez osiem miesiecy w Annecy. Co za sliczne miasteczko. Dlugo marzylam aby tam mieszkac W Annecy jadlam pierwszy raz fondu. Byl wspanialy targ, Czesto jezdzilismy do Genewy a zima w kazda niedziele na narty. Mam bardzo mile wspomnienia z Annecy.
Byłam w Annecy! Potwierdzam, przepiękne miasto. Odbyliśmy też rejs po jeziorze. Podziwialismy piękne widoki.
Elap – na pewno wędrowałaś tymi uliczkami:
https://photos.app.goo.gl/MY4oeoSqzG2q8Wen8
Krystyno – w tym roku, z powodu chłodnej aury, bzy będą pewnie kwitły tak jak powinny w maju, a nie w kwietniu. U nas dzisiaj na przemian świeciło słońce i padał śnieg. Rano, gdy wychodziłam z domu do pracy było minus 4 C.
Krystyno 🙂
…dzień przed Lanckoroną to dopiero cudnie było! 😉
Lecz nie pasowało do wypowiedzi… zatem niech teraz – do odpowiedzi
https://basiaacappella.wordpress.com/aby-obejrzec-albumy-google/
Dobrej wiosny!!!
(Jest ona jaka jest, lecz – o dziwo – tylko incydentalnie udaje nam się w ostatnich miesiącach NIE WYJŚĆ w weekend gdzieś bliżej czy dalej* …A wtedy akurat zdarzy się do oglądania czterogodzinny ceremonialny pogrzeb niezapomniany… 😉 )
______
*Lanckorona stale nam majaczy z dróg, ścieżek a nawet ze szkółek drzew i krzewów… zatem powtórka enta… – wciąż odkrywamy nowe traski, połączenia klasycznych szlaków, skróty, meandry, międzypłocia… można też chodzić po tropach inwestycji nieruchomościowych niejakiego Obajtka… nawet Makłowicz się nie powstrzymał (zimowy filmik z Beskidu Wyspowego), tym bardziej, że jedną ze swych własnych hacjend ma w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca pochodzenia byłego wójta z Pcimia… 🙄
a cappello,
/ wyżej zgubiło mi się niechcący jedno p w twoim nicku/
obejrzałam wszystkie Wasze kwietniowe wyprawy. Rezerwat Pazurek i Zubowe Skały były w moim zasięgu wycieczkowym, bo prawie 3 lata temu na krótko /chyba 2 noce/ zatrzymaliśmy się w pobliskich Kluczach. Pierszeństwo miały jednak bardziej znane miejsca. O rezerwacie i skałach nic nie widziałam, a czasu by starczyło i na to. Ale może jeszcze da się to naprawić.
Czas pandemii miał dla mnie jeden dobry skutek – poznałam dość dokładnie najbliższe okolice, do tej pory zaniedbywane turystycznie. A malowniczych miejsc tu nie brakuje.
https://www.youtube.com/watch?v=b0n8ikhKasI
Ten Łysy wcale nie jest dzisiaj różowy, jak zapowiadali na Onecie. Ale piękny jest…
Spanie z głowy 🙁
Krystyno 🙂
Tak, czas pandemii sprzyja aktywnym delektacjom w pobliżu miejsca zamieszkania, nabywaniu biegłości w czynnościach dużych i małych, na jakie (czynności i biegłości) nie mieliśmy czasu… Sprzyja celebrowaniu tego i owego… Sprzyja obserwowaniu siebie, testowaniu swej cierpliwości i „resilience”… Ale że tak strasznie wiele egzemplarzy sapiącego homo będzie miało ten sam pomysł na wykorzystanie pandemijnego czasu?… I nawet w „gorszą” pogodę, i nawet w koneserskich zakątkach?!!!…
Cóż, pozostają poranki (niewczesne… – gdy krótki doskok i dzionek, a na dodatek zimnica… ) 😀
Co do wędrówkowego „repertuaru” — stale pomysłów 100x więcej, niż czasu. Co nie znaczy, że gdy przyjdzie co do czego (traska do pory roku, kwadransów jakie mamy do dyspozycji, a zwłaszcza prognozy) – nie trzeba dobrze pogłówkować. — Niekiedy bardzo trzeba, ale to wszak dodatkowa atrakcja, reset, satysfakcja… 😎
A cappello-ja z kolei obejrzałam z sentymentem zdjęcia z Twojej wędrówki Lanckorona-Kalwaria Zebrzydowska, bo to okolice, które odwiedziłam stosunkowo niedawno, w czasach jeszcze przedpandemicznych.
Wszelkie panoramy czy zdjęcia tamtejszych miasteczek przebija to zdjęcię 🙂 https://tiny.pl/rs234
Wysłałam je mojej Latorośli, która usiłuje wychować(z marnym rezultatem) swojego psa.
Danuśko 🙂
A może to biznes Owczarka P. ❓
😀
Alkesander Doba – piękne życie!
https://1.bp.blogspot.com/-pvUBmJGxUQY/X7aq7u55ZTI/AAAAAAABFsY/3K5DC1KJMzcY5_6jomlwjVoZuFoUJBnvgCLcBGAsYHQ/s702/35-20201118225917.jpg 🙂
Dzisiaj nie będzie opowieści o francuskiej prowincji. Mam coś zdecydowanie mniej apetycznego, ale z sympatycznym finałem 🙂
Wyszków „Biedronkami” stoi-są tu aż trzy sklepy oraz magazyny należące do tej sieci. We poniedziałek 26 kwietnia kupiliśmy w tutejszej „Biedronce” dwie dorady zapakowane próżniowo z datą spożycia 29 kwietnia. We wtorek 27 kwietnia otworzyliśmy opakowanie naszych ryb z zamiarem przyrządzenia ich na obiad. Osobisty Wędkarz zdążył nawet rozpocząć fascynującą 🙂 kulinarną dyskusję czy zrobić jakiś sos winno-śmietanowo-cytrynowy i upiec w piekarniku czy też podać je z patelni smażone na maśle.
Z myślami nie bił się długo, bo po otwarciu opakowania najbezpieczniej było opuścić kuchnię. Ryby nie były świeże, z datą na opakowaniu pokombinowano.
Alain w młodzieńczym wieku zarabiał drobne kieszonkowe w jednym z francuskich supermarketów zatem znał z tamtych czasów sztuczki z etykietami.
Niestety po powrocie do domu okazało się, że nie zatrzymaliśmy paragonu z zakupów, a więc opcja-wracamy do sklepu i reklamujemy dorady odpadła. Wobec powyższego postanowiliśmy uszczęśliwić tymi rybami zwierzęce bractwo z naszego lasu i zobaczcie kto kolejno pojawił się tuż za naszym płotem: https://photos.app.goo.gl/Xjo5SE68UR3ixyrB6
Nawet kiedy ryb już nie było zjawiła się kuna, bo nadal czuła ten „interesujący” rybi zapaszek.
a cappello-dzięki 🙂 Oczywiście znowu wysłałam Latorośli!
Oj, ten rybi zapaszek znam z targów rybnych, nie są to perfumy. Przy szczelnie zapakowanych rybach trudno stwierdzić ich świeżość, czasem takie kupuję, na szczęście nie miałam dotąd tak nieprzyjemnej niespodzianki. Kiedyś ryby kupowało się w sklepach rybnych, ale z nastaniem supermarketów znikły. Ja osobiście znam tylko jeden taki na Mokotowie, ceny są raczej dla bogaczy. Na szczęście na bazarze mam ulubioną budkę, w której kupuję od lat i dotąd się nie zawiodłam.
Ale widoki za to świetne, już się nawet zastanawiałam czy nie wyłączyliście tej kamerki, bo ostatnio nic Danusiu nie pokazywałaś.
10c, pochmurno.
Czy ten ptasio to sójka? Trochę podobny do naszego blue jaya.
Ryba powinna pachnieć rybą, a nie zechłą rybą! Dlatego najlepiej kupować nie w opakowaniu, ja też się nacięłam ze dwa razy. Teraz albo świeża niepakowana, albo mrożona.
A propos ryb, w dzisiejszym wydaniu internetowym Polityki wywiad z Magdą Gessler, która porusza ten temat, ryb znaczy się. Że w Polsce jest tyle wspaniałych ryb słodkowodnych, a Polacy zachwycają się łososiem z hodowli. Pamiętam z dawnych lat, że łosoś to była ryba luksusowa wręcz, nie pamiętam jej ze sklepów rybnych (bywały takie, we Wrocławiu w moim niedalekim sąsiedztwie).
U mnie w sklepach ryby słodkowodne występują szczątkowo albo wcale. Ryb z Wielkich Jezior nie poleca się do jedzenia z powodu zatrucia środowiska, niestety, Wielkie Jeziora to droga wodna, a po drugie źródło wody dla wielkiego przemysły, elektrowni atomowych i tak dalej. Ryby pod nosem – i co nam z tego 🙁
https://photos.app.goo.gl/AoohHqRrMFyGToLW6
Tak, Alicjo, to sójka.
Co do sklepów rybnych to mam wrażenie, że jest ich coraz mniej. W Warszawie dosyć dobrze są zaopatrzone są stoiska rybne w dużych supermarketach. Natomiast w naszej nadbużańskije okolicy z rybami krucho. Mamy w miarę przyzwoity sklep tego rodzaju w Serocku, działa przy restauracji „Złoty Okoń”, ale to od nas ok. 20 km.
W ostatnich czasach złowienie przyzwoitej ryby w Bugu to duże i rzadkie wydarzenie, co potwierdzają niestety wszyscy okoliczni wędkarze.
Alicjo,
ptak z Twojego zdjęcia to najpewniej modrosójka: https://pl.wikipedia.org/wiki/Modros%C3%B3jka_b%C5%82%C4%99kitna#/media/Plik:Blue_Jay_with_Peanut.jpg
Jest jeszcze sójka amerykańska i kanadyjska, ale chodzi chyba o tę modrą.
Polskie sójki mają inne kolory. W mojej okolicy są dość pospolite.
Polacy zachwycaliby się rybami słodkowodnymi, gdyby mogli je łatwo kupić. A wędkarz w rodzinie to rzadkość, a nawet jak się trafi, to nie zawsze te ryby są w zbiornikach wodnych. Chociaż ostatnio, kiedy zapuszczam się w nowe miejsca, odkryłam jeziorka mniejsze i większe, a nad nimi wędkarzy.
A Danuśka jako osoba dobrze zorientowana w temacie potwierdza powyższe.
No to Krystyno mamy taki sam problem z rybami słodkowodnymi – gdzie je kupić?!
A pani Magda zarzuca Polakom, że preferują łososie. Jak nie ma wyboru, to się kupuje to, co jest.
Dobry wieczór, co do ryb słodkowodnych to najczęściej kupuję w sieci Auchan . Mają dobre zaopatrzenie. Lub jadę 40 km do tego sklepu . Wtedy robię większy zapas. Ryby są na świeżo wyławiane i sprawiane.
Rozmowa o Geli Seksztajn:
https://www.facebook.com/watch/?v=175161101142127
Podniosły się, trochę uszczknęłam…
https://photos.app.goo.gl/sacyUvNeUv88devv8
Asiu,
bardzo ciekawa rozmowa. Dobrze, że wydobywa się z niebytu takie postaci jak Gela Seksztajn.
Dziekuje Irku za sznurek do „Pustelni“.
Znam, znam jak najbardziej, tam mielismy – nie na koniec, – nasze wesele, trzydziescipare lat juz temu! Eh, te czasy…
A, ryba slodkowodna, owszem smaczna, jesli jest. Tam na „Pustelni“ bywalem czasami, kiedy zwiedzalem Powisle i rodzine strony mojej LP. Chetniej zajezdzalem jednak do podobnej restauracji, tez (prawdopodobnie?!) przy stawach hodowlannych, na trasie Pulawy – Lublin. Nie pamietam tak z mety ani nazwy lokalu, ani nazwy miejscowosci. Troche dalej bylo miasteczko, ktorym mozna sie bylo zaopatrzyc, swego czasu, w kozuszki baranie, ktore potem wywozono na zachod. Panstwowo i w miare mozliwosci prywatnie. Tez juz nie wiem jak ta miejscowosc sie nazywa, aczkolwiek… Irek bedzie wiedzial.
Sklepy rybne, tu tez juz wymarly. Swieza rybe mozna natomiast kupic bez problemu w marketach z szerszym asortymentem spozywczym. Ciekawy jest np sklep ruski. Ryba swieza (bacznie uwazam), czesto gatunki gdzieindziej nie oferowane, w tym slodkowodne.
A, ryba swieza nie powinna pachnac, ani dobrze, ani zle*. W miejscach jednak, w ktorych obraca sie, gdzie pracuje sie ryba, ten zapaszek nie jest chyba do unikniecia. Bialko to wycieka przywiera gdzies tam, a przejechanie scierka, nawet szprycowanie, tej sprawy nie zalatwia. Z reszta, czy nie wywiera na turyscie smakoszu, na nas np, ten wlasnie zapaszek wrazenia, kiedy odwiedza port rybacki?
*) Jasne, ze nie zle, lecz dobrze owszem, a nawet jaknajbardziej. Ryba o nazwie lipien nazywa sie thymalus, bo podobno pachnie tymiankiem. Niestety, nigdy nie zlowilem, nigdy nie moglem chylic nosa, lecz przynajmniej widzialem jak plywa, ale pachniec musi niezle.
Niejaki von Knigge, urodzony tu niedaleko, napisal w polowie 19 w jeszcze jeden kodeks prawidlowego zachowywanie sie i pisal:
Porzadny czlowiek nie pachnie, ani dobrze, ani zle.
Pepegor-la lubelszczyźnie z kożuchłów słynie Kurów, tu jeden z zakładów, które je produkują: https://kozuchykurow.pl/o-nas/
Można przy okazji posprawdzać aktualne ceny i poczytać o tradycjach 🙂
Osobisty Wedkarz potwierdza, że lipienie pachną tymiankiem. Łowił je swego czasu w rzekach na swoich rodzimych rubieżach, a ostatnio w malowniczych okolicznościach rzeki San. Na Sanie wytyczono wiele tras wędkarskich pod hasłem „no kill”-ryby łowisz specjalnymi haczykami bez zadziorów i wrzucasz je z powrotem do wody. Jest przyjemność łowienia, ale nie ma przyjemności jedzenia.
Da się to jakoś przeżyć, dzięki temu w Sanie jest nadal wiele ryb.
Technika no kill jest coraz bardziej popularna w Europie, szczególnie wśród wędkarzy muchowych, bo pozwala chronić ryby i pozostawić ich trochę dla przyszłych pokoleń. Alain ma kilku kolegów wędkarzy, którzy łowią jedynie w ten sposób i jeżdżą szukać tego rodzaju wędkarskich emocji w różnych krajach.
na lubelszczyźnie z kożuchów…. 😳
Drugie kożuszane zagłębie to oczywiście Nowy Targ i okolice. Pamiętam, że moja podhalańska rodzina była w całości ubrana w nowotarskie kożuchy. Ja jakoś bardzo długo broniłam się przed noszeniem tego zimowego ubrania aż w końcu uległam pokusie w….Algierii. W czasach bardzo odległych, kiedy w tym kraju pracowała bardzo liczna grupa Polaków, wszyscy nasi rodacy kupowali tamtejsze skóry baranie. Były po prostu bardzo tanie i znakomicie sprawione. Po zakończeniu kontraktu też zrobiłam stosowne zakupy i obstalowałam sobie już po powrocie do Warszawy całkiem zgrabny kożuszek. Ha, starczyło nawet na kamizelkę!
Kiedyś były zimy odpowiednie dla kożuchów. Dziś / to znaczy zimą/ zobaczyć kogoś w kożuchu to ewenement. Może na Podhalu zdarza się to częściej. No i kiedyś nie było ciepłe,j ale lekkiej zimowej odzieży.
A co do ryb – wczoraj kupiłam / też w Biedronce/ dorsza atlantyckiego, ale w bezpieczniejszej postaci, czyli mrożonego. Każdy kawałek znajdował się w oddzielnej części. Przeczytałam opis produktu, co nie zawsze robię, a tam informacja, że dorsz jest glazurowany. Glazurowanie kojarzyło mi się do tej pory ze słodyczą, a tu chodzi o metodę mrożenia tak, aby zapobiec wysuszaniu ryby. Niespodzianki nie było, dorsz był bardzo smaczny.
Świeże pstrągi kupuję w niedalekiej hodowli. Niestety, innych ryb tam nie ma.
10c, pochmurno
Obchodzimy:
Międzynarodowy Dzień Tańca 🙂
Alicjo, ja mam przerwe w tancach od roku. Brakuje mi ich i towarzystwa od tancow. Pewnie juz zapomnialam kroki tancow bretonskich i bede musiala zaczac od nowa.
Na kolacje byly szparagi w sosie vinaigrette.
Chyba wszyscy mają przerwę od tańców 🙁
Bardzo dobra książka reportażowa Jacka Hugo-Badera „Biała gorączka”. Jakiś czas temu czytałam jego „Dzienniki kołymskie” (bodaj pożyczone od Nowego), ta jest również z podróży do Rosji i nie tylko. I straszno, i smieszno, ale bardziej straszno.
Parówki – oto co do jedzenia dzisiaj, bo czwartek to dzień polski (Baltic Deli).
Poza tym pada 🙁
p.s.Szukając w archiwach wczoraj, znalazłam zdjęcie tej serwety z Koniakowa, o której tu pisałam niedawno. Ona była robiona naprawdę z bardzo cienkich nici, to się kordonek za moich czasów nazywało i był on różnej grubości. Tenże był cieniutki!
Kto ciekaw, niech zerknie:
https://photos.app.goo.gl/iNVzLmauMkuWkRiN7
Tańce zawsze można sobie poćwiczyć w domu szczególnie, kiedy ma się dobre wzorce do naśladowania
https://www.youtube.com/watch?v=xCtXX9iQkuw
Francuskie opowieści-ciąg dalszy:
Dzisiaj Alzacja czyli region, który przeciętnemu Francuzowi kojarzy się z przede wszystkim z talerzem pełnym kapusty, mięsiwa i kiełbasy czyli daniem zwanym bigosem: https://tiny.pl/r6m88
Wyglądem, jak sami widzicie, absolutnie nie przypomina naszego bigosu. Już zawartość tego pólmiska jest znakomitym dowodem na to, że Alzacja była w swojej historii niemiecka 🙂 Teraz choć francuska to jednak niemiecki sąsiad jest tuż za płotem, albo raczej zaraz po drugiej stronie Renu. W alzackiej kuchni jest jeszcze jedno danie z ciekawą historią: baeckeoffe, niegdyś jadane się w poniedziałek. Był to dzień prania, chłopki nie miały więc czasu na gotowanie, a zatem w niedzielę wieczorem do garnka wrzucały warzywa i różne mięsa, jakie miały pod ręką. W poniedziałek o świcie niosły garnek do piekarza, by ten wstawił go do pieca. W południe odbierały garnek i obiad był gotowy. Obecnie w klasycznym przepisie, w specjalnie do tego przeznaczonym naczyniu https://cache.marieclaire.fr/data/photo/w1000_ci/4z/baeckeofe.webp
dusimy w białym winie trzy rodzaje mięs z dodatkiem ziemniaków, cebuli i ziól.
Do jadła, jak powyżej, wino obowiązkowe! Alzacja ma swój winny szlak:
http://asncap.fr/blog/wp-content/uploads/2018/12/route-des-vins.png
Atrakcją tej trasy są nie tylko niezliczone piwnice win i degustacje, ale przeurocze miasteczka, które co krok tu znajdziemy -zadbane, ukwiecone, wymuskane. Na dodatek w miasteczkach oprócz pięknej architektury, sympatycznych restauracji i kawiarni (może już niedługo zostaną otwarte!)rezydują zgodnie i pokojowo ludzie i bociany. Bociany mają swoje gniazda na wieżach kościelnych czy też innych wysokich budynkach w samym centrum miejskiej zabudowy https://tiny.pl/r6xww Ot, taki alzacki fenomen uwieczniony na prawie wszystkich pamiątkach z tego regionu.
Dla górskich wędrowców są Wogezy, dla kochających stare zamczyska atrakcji też nie brak. Tu najsławniejszy z tutejszych zamków Haut-Koenigsbourg:
https://www.messortiesculture.com/storage/tourcovers/1632.jpg?1587462578 Zatem oprócz szlaku wina można też podróżowac szlakiem zamków, albo połączyć obydwie przyjemności.
Mam nadzieję, że niedługo będzie można wyruszyć w prawdziwe, a nie tylko wirtualne podróże i może ktoś z Was odwiedzi kawałek Francji. Ja już kończę moje opowieści o tym kraju, bo przecież nie będę Was zanudzać całymi tygodniami. Chętni zawsze mogą zajrzeć na liczne blogi o Francji albo poczytać dowolnie wybraną literaturę na ten temat. Opowiedziałam tylko o niektórych francuskich rubieżach, a jest ich przecież o wiele więcej i pisać można by jeszcze dłuuugo…. Vive la France! https://tiny.pl/r6xfd
Danusiu, absolutnie nie zanudzasz, czytam zawsze z wielką przyjemnością i tylko rośnie mi apetyt na taką powolną podróż … O ile początkowo pandemię przyjmowałam ze zrozumieniem, tak teraz coś się we mnie gotuje, bo jako Strzelec nie znoszę żadnych ograniczeń i zakazów, pragnę wolności.
MałgosiuW., ja Waga, cierpliwość to moje drugie imię, a też się gotuję.
Danuśka, zanudzać nie potrafisz. Nawet nie próbuj, bo i tak Ci się nie uda.
U nas dzisiaj będzie makaron Echidny, z cheddarem, bo tylko cheddar mam.
Pogoda pisowska, do bani.
Danuska, nie nudzisz, prosimy o ciag dalszy. Bardzo lubie francuski bigos. Pamietam moje zaskoczenie jak zobaczylam pierwszy raz polmiski z choucroute w restauracji.
Przyznam sie, ze wole francuska odmiane bigosu. Sama nie gotuje ale w okresie zimowym mozna kupic w moim Intermarché i jak maja to kupuje.
Ostatnio mielismy troche pracy w ogrodzie . Nasz klematis tak sie rozrosl, ze musielismy go dobrze przyciac. Pnacza zostaly pociete na mniejsze kawalki, wsadzone do workow i dzisiaj wywiezlismy na wyznaczone miejsce. Mamy spokoj na dwa lata. Nastepny jest w kolejce, ale teraz kwitnie to go nie ruszam.
Dziewczyny- dzięki 🙂
Pierwszy raz jadłam choucroute czyli alzacki bigos w …Normandii. To było w bardzo dawnych czasach, kiedy przyjechałam do Francji po raz pierwszy na studenckie wakacje. To danie znajdziemy w całej Francji i, tak jak wspomina Elapa, jest jadane najchętniej zimą i możemy je kupić już gotowe w supermarketach. W wielu dużych miastach są alzackie restauracje i tam choucroute na pewno znajdziemy w jadłospisie, to był właśnie mój normandzki przypadek. Oboje z Alainem wolimy jednak zdecydowanie polski bigos 🙂 Drugim daniem, które wolimy w wersji polskiej są flaki. Już chyba kiedyś rozmawialiśmy o nich na blogu, wersja francuska (danie rodem z Normandii z miasta Caen) jest podawana na gęsto: https://tiny.pl/r6t4t
8c, popaduje,
…ale jednak świeża zieleń cieszy oko. Drzewa jeszcze gołe, ale już wesołe, bo pojawiły się pąki. Robin pracowicie wije gniazdo w iglaku tuż obok drzwi wejściowych – a przecież ma tyle innych miejsc, o wiele cichszych! W ubiegłym roku i parę lat wcześniej gniazdo było obok drzwi na ogródek, pod daszkiem. Staraliśmy się jak najmniej przeszkadzać i nawet wychodziliśmy na ogródek innymi drzwiami, naokoło domu, no to w tym roku zmiana. Czy ktoś wie, czemu niektóre ptaki tak robią?
My im nie chcemy przeszkadzać, a widać one nie mają nic przeciwko trzaskaniu drzwiami…
Co do pandemii, to najcierpliwszego już chyba doprowadziła do ostateczności. Rok w plecy, można powiedzieć. I końca nie widać.
U nas nie ma szczepionek i zapowiedzieli, że ponieważ Kingston i okolice nie jest „hot spot”, prawie nie ma zachorowań, więc szczepi się tych, co trzeba najpierw, a reszta może poczekać. Szczepionki mają dotrzeć ok.20 maja.
Kanada nie produkuje tych szczepionek, jesteśmy zależni od USA.
Uzbrojona w cierpliwość oraz mietłe i szmatę, zabieram się do robienia porządków.
p.s.Opowiesći Danuśki zachęcają do podróży w wiadome rejony, a tu d*** zimna i uziemiona 🙁
Alicjo, ten robin to nasz rudzik.
Przesympatyczne stworzenie, kiedys gniezdzil sie w zadaszeniu przed drzwiami do domku jednorodzinnego. Tam wisial jeszcze wieniec wielkanocny, z ozdobnym gniazdkiem i sztuczna ptaszunia, i tam wlasnie, za praszunia rudzik uwil sobie gniazdko. Czesto tam chodzilismy, bo na pietrze mieszkala nasza corka z malenka jeszcze wnuczka. Zawsze sie peszylismy przechodzac, aby ptaszek nie wzial za zle. Nie bral. Gdy wnuczka miala ze trzy lata asystowala mi przy pracach ogrodowych. Miala taka mala taczke i tam skladala sobie wszelkie robactwo jakie ja wygrzebalem przewracajac ziemie. Bylo niemalo stresu, bo nie potrafila upilnowac rudzika, ktory jej tam wybieral raz po raz, co uwazal za smakowite.
Bardzo lubie te ptaszki.
Pepe,
raczej kuzyn rudzika, bo inna nazwa łacińska (Turdus migratorus), a rudzik – Erithacus rubecula. Poza Ameryką Północną nie występuje. Ponadto robiny są nieco większe od rudzików. Ale pięknie śpiewają, tak jedne jak i drugie 🙂
Od razu lepiej się na duszy robi…
To co piszesz rozgrzesza nas od chodzenia na palcach – widocznie one czują się bezpieczne w takim sąsiedztwie. Dzisiaj w pobliżu garażu Jerzor zauważył malutkiego królika – czyli te dwa dorosłe, co się uwijały na naszej posesji od jakiegoś czasu nie próżnowały 🙂
Na Górce są złożone pniaczki z tego świerka (dwóch!), co to nam je wiatr uwalił i myślę, że gdzieś tam w tej gęstwinie jest gniazdo króliczej rodziny, bo często starsze tam widzę. Nie podchodzę i nie dochodzę, niech tam sobie żyją spokojnie.
Ciekawa jestem, ile ten królik ma rodzeństwa…
A Francja? Kocham Francje!
Pokochalem fikcje wlasciwie, pokochalem ja przy ogladaniu francuskich filmow w telewizji. Na przelomie lat 50-60 tych ubieglego wieku (straszne, ze juz tak tzeba zaznaczac) polska telewizja zakupila calymi peczkami rozne przestarzale filmy amerykanskie i inne i pokazywala je wieczorami, pokazywala w niedzielne popoludnia i w swieta. Te zachowalem w pamieci, te ksztaltowaly wtedy w powaznym stopniu moja wiedze o swiecie. Na koniec ksztaltowala mnie fikcja, ale nie szkodzi.
Bardzo mocno pozostaly w mojej pamieci filmy francuskie, wlasnie te przedwojenne, albo powstale na krotko po wojnie, te krotochwilne, ktore pokazywaly Francje prowincjonalna, podczas letnich festynow, po mszy niedzielnej, te zabawy, te konflikty, te glupoty…idylla slowem. Trzeba by wymienic rezyserow, wybitnych czasem, aktorow, a zwlaszcza tytuly. „z biodra” nie dam rady.
Wybralem sie w 1983 rowerem na zachod i przejechalem przez Bretonie, Gasconie i Pireneje w poszukiwaniu tej atmosfery. Przejezdzalem wylacznie przez male miasteczka i wioski i probowalem sobie wyobrazic jak to tam kiedys moglo byc. Owszem, czasami myslalem, z to tam, ze to wtedy ci Francuzi tak sie musieli bawic. To bylo wtedy, czterdziesci lat bez mala juz temu, lecz:
Dzien sie konczy, a temat sprobuje podjac jutro.
„Jezdem”, nie przepadłam w wirualnym świecie. Też przycinam co wyrosło w ogrodzie oraz „odwalam” robotę Syzyfa czyli niekończącą się walkę z chwastami i nieprawdopodobnie rozrastającą się trawę Buffalo Grass. Zainteresowana intensywnością rozroostu korzeni sprawdziłam czemu tak się dzieje. Ponoć odpowiednie czynniki w odpowiednich organizacjach dochodzą do wniosku, że jest to chwast. Wygląda pięknie, jest odporna na brak ale i nadmiar wody tylko… rośnie tam gdzie jej nie posiali. Gorsza chyba od perzu.
Jakby tej roboty było mało drzewo granatu wyjątkowo obrodziło latoś. Sporo owoców i wyjątkowo całych. Nadszedł jednak czas gdy zaczęły pękać. Jakoś nam to specjalnie nie przeszkadzało do czasu gdy zleciały się papużki do nowo odkrytej stołówki.
Wombat owoce zebrał, pracowicie wydobył ziarenka i przygotował do kolejnej obróbki. Wczoraj „wycisnęłam” sok i teraz zabieram się za przygotowanie dżemu. Po raz pierwszy. Ciekawam co z tego będzie.
Danuśka – zanudzasz? Absolutnie nie. Wiosną pewnie masz nieco roboty na włościach, a i innych prac domowych, nie braknie. Dziękuję, że znajdujesz czas na snucie ciekawych, okraszonych fotografiami opowieści ze szlaków Francji. I nachalnie dopraszam się o jeszcze.
Echidno,
już od jakiegoś czasu miałam wspomnieć, że przerzuciłam się na australijski shiraz, porzucając na chwilę albo na dłuższy czas wina Ameryki Południowej, które – przepraszam Francję, a może i nie bardzo – uważam za znakomite.
Piszę w pierwszej osobie, bo Jerzoru wszystko jedno, nie rozróżnia piwa od piwa, wina od wina i w zasadzie mógłby nie pić, ale ja piję, więc on mi „ulży”. Od dzisiaj, po tym jego wyznaniu postanowiłam, że będę kupowała dwie butelki. Niech każdy ma swoją i niech mi nikt nie pomaga 👿
Podobnie z kabanosami z Baltic Deli – to niezdrowe, nie powinniśmy tego jeść… to kup dla mnie dwie laseczki, powiadam.
Takie niezdrowe, że zanim co, połowę zjadł 🙄 Pewnie też dba o moje zdrowie 👿
A propos granatów, zjadam je w całości, rozgryzając pestki w drobności – bo to przecież cenny składnik, czyli błonnik 😉
A błonnik pomaga trawić. Nigdy nie mogłam zrozumieć ludzi zdrowych, którzy obierają jabłka ze skórki. Toż to sama dobroć! Chyba, że ktoś ma zdrowotne problemy z wchłanianiem błonnika, ale to inna sprawa.
Dzień dobry,
Danuśka – dziękuję za wszystkie francuskie opowieści. Przenosiły mnie w inny świat, a w trakcie tych przenosin padały kolejne lampki czerwonego wina…
Doskonale Ciebie rozumiem że możesz być nieco zmęczona przekazywaniem nam Francji, ale….., ale tak sobie myślę….tak sobie myślę…. czy Ty czasami nie byłaś w Portugalii….
Nawet nie wiesz jak lubię portugalskie wina, cenię je bardziej chyba niż francuskie – są bardzo dobre, nigdy się nie zawiodłem. Porto też. Nawet Haneczka kiedyś zdradziła, że razem z Panem Mężem dobrym porto również nie pogardzą….
A jeszcze gdyby nam ktoś dodał atmosferę uliczek Lizbony czy Porto gdzie portugalska dusza ukryła się w dźwiękach fado…..
Co Ty na to Danuśka? Please! 🙂
A propos Porto , zdarzyło nam się kiedyś czekać na samolot w przy lotniskowym hoteliku w Lizbonie. Było już dość późno, do jedzenia trochę tapas, ale za to wybór Porto z 9 rodzajów. Spróbowaliśmy wszystkie!
Kochani-zrobiło mi się ciepło na duszy po przeczytaniu Waszych komentarzy, dziękuję
Nowy-to prawda, byłam kilka razy w Portugalii, bardzo lubię ten kraj, ale nie znam żadnego Portugalczyka i dosyć marnie znam tamtejsze obyczaje. Nie odważyłabym się snuć opowieści o tym kraju, za mało wiem na ten temat.
W Lizbonie możemy zrobić nawet mini zjazd blogowy, mam dobry adres na słuchanie fado To był jeden z takich wieczorów, a właściwie nocy, które zapamiętuje się do końca życia! Razem z Alainem słuchaliśmy tych pieśniarzy do 3 nad ranem, popijając oczywiście vinho verde. Zresztą miejsca, gdzie można posłuchać fado podpowiada najlepiej Marcin Kydryński, spec od portugalskiej muzyki: https://tiny.pl/r67wb
Czytałam już dawno pierwszą wersję tej książki. Mam znajomych, którzy podróżowali po Lizbonie zgodnie z podpowiedziami rzeczonego autora.
W ramach przygotowań do mini zjazdu lizbońskiego zamówię więc tę kolejną wersję opowieści o Lizbonie anno domini 2017.
W dawnej radiowej „Trójce” Marcin Kydryński prowadził audycję muzyczną pt.”Sjesta”. Była nadawana w niedzielne popołudnia, słuchałam jej z upodobaniem, kiedy tylko byłam o tej porze w domu. Było sporo portugalskiej, ale nie tylko portugalskiej muzyki.
W takim razie może królowa fado do sobotniego śniadania?
https://www.youtube.com/watch?v=tC88Oyz8Khs
Wyrzuciło mi trzy uśmiechnięte buźki z powyższgo komentarza, nie bardzo wiem dlaczego. Już trudno, nie będę ich uzupełniać.
Dzień dobry 🙂
Spragnionym Portugalii przypominam o wielokrotnie tu cytowanym blogu: http://www.kuchnianadatlantykiem.com/ Autorka mieszka właśnie w Porto, a jej blog jest pełen ciekawych kulinarnie i turystycznie wpisów oraz zachwycających zdjęc .
Danusiu, z radością spotkam się na mini zjeździe blogowym w Portugalii , zakupiłam polecaną książkę. W Lizbonie spędziliśmy jeszcze 3 dni wracając z Sao Thome i udało man się też trafić na koncert fado, spróbować pasteis de Belem . To fascynujące miasto, ale obiecaliśmy sobie, że wrócimy obejrzeć dokładniej ten kraj.
Musialam zrezygnowac z wyjazdu do Lizbony w ubieglym roku. Mialam bilet na samolot, zarezerwowany hotel, przygotowany program wizyty i korona pokrzyzowala nam plany. Moze w tym roku.
Proszę bardzo, Lizbona. Do tego proszę dodać 40c, nawet nocą. Jest i fado i takietam nocne łażenie po klubach oraz urodziny pewnego legendarnego fado-mistrza.
W Lizbonie latem życie nocne zaczyna się po 22-giej…
https://photos.app.goo.gl/Jth4h9VrJexiGsBc6
Festiwal św. Antoniego, Festiwal Sardynki albo po prostu Festas de Lisboa, w Lizbonie warto byłoby spotkać się w czerwcu 🙂
https://infolizbona.pl/festiwal-swieto-antoniego-w-lizbonie-2019/
A gdybyśmy byli dzisiaj we Francji to na pewno ktoś ofiarowałby nam konwalie, a może to my mielibyśmy ochotę komuś je podarować ? 1 maja we Francji królują konwalie, specjalnie zresztą hodowane na tę dzisiejszą okazję. Zwyczaj ich wręczania jest powszechny i bardzo popularny. W obecnych czasach można oczywiście przesłać je również wirtualnie, przynoszą szczęście 🙂
https://i.pinimg.com/originals/1e/24/81/1e2481351835f42bf8f368e77be58708.jpg
p.s.
Planując Portugalię – planujcie wiosną lub jesienią. Lato jest czterdziestostopniowe plus i ledwie można oddychać. Serio! Zresztą, to widać…
Północ, czy w południe – jest cudnie, ale bardzo, bardzo gorąco.
Poza tym Lizbona jest malutka, stara Lizbona, tą którą widać z moich zdjęć, bo nowa Lizbona to może być każde miasto. Agnieszka Osiecka by powiedziała, że Lizbona jest „ujutna”, do ogarnięcia jednego popołudnia spacerowo, potem drugiego dnia, potem trzeciego…
Następna dobra rada – buty do chodzenia przyczepne, żadnych klapek, te uliczki są strome i tak wyślizgana kostka brukowa, że można łatwo się poślizgnąć i złamać conieco, czego byśmy spacerując – nie chcieli!
Jeśli jesteście spragnieni francuskich opowieści to jutro jest do obejrzenia i wysłuchania ciekawe wydarzenie on-line: https://tiny.pl/r6rmr
Wiadomość o wirtualnym zwiedzaniu Nicei podrzuciła mi Małgosia, za co jej bardzo dziękuję 🙂 W spacerze, za drobną opłatą mogą uczestniczyć wszyscy, nie tylko fejsbukowcy!
Przy okazji sprawdziłam, skąd wziął się we Francji zwyczaj obdarowywania się konwaliami w dniu 1 maja.
Po pierwsze legenda głosi, że zwyczaj wywodzi się jeszcze z czasów Renesansu:
kiedy w roku 1560 król Karol IX podróżował po kraju otrzymał gałązki konwalii od swoich poddanych. Królowi bardzo podobał się ten gest i postanowił, że wiosną każdego roku będzie wręczał konwalie damom swojego dworu.
Kolejna historia jest następująca: w 1895 roku, podczas pierwszego koncertu w Paryżu piosenkarz Felix Mayol wsunął konwalie do butonierki swojego surduta. Piosenkarz stopniowo uczynił te kwiaty symbolem każdego występu. Począwszy od roku 1921 konwalie stały się też głównym elementem odznaki klubu rugby z Tulonu, któremu Mayol patronował https://tiny.pl/r676m
Następna konwaliowa opowieść głosi, że w czasach belle epoque, w roku 1900 wielcy krawcy francuscy ofiarowali po gałązce konwalii swoim pracownicom oraz klientkom. Ten zwyczaj przejął Christian Dior, który uczynił z tego kwiatu swój fetysz.
Potem była jeszcze historia polityczno-proletariacka:
powojenna Francja z de Gaulle’m u władzy robiła co mogła, by wykluczyć skojarzenia socjalistyczno-proletariackie z życia publicznego. Uznano zatem, iż warto zastąpić czerwone róże białymi konwaliami. Czerwona róża była symbolem towarzyszy zrzeszonych we francuskiej partii socjalistycznej, a biała konwalia kojarzyła się raczej arystokratycznie. Zatem 1 maj konwalie, a nie proletariackie, czerwone eglantine https://tiny.pl/r6rgb
PS. Alain pamięta, że w czasach, kiedy był w wojsku, żołnierzom zabraniano używać przymiotnika czerwony! Zgodnie z rozkazami należało mówić czereśniowy. Jak widać absurdów w różnych armiach świata nie brakowało i nie brakuje do dzisiaj!
Byłam kiedyś na długi weekend majowy właśnie w Paryżu i zostałam oczywiście 1 maja obdarowana konwaliami. Nie znałam wtedy tego zwyczaju, ale bardzo mi się spodobał. A ja dziś spędziłam dziś kilka godzin na trzech wirtualnych spacerach po Paryżu i z wielkim sentymentem przypominałam sobie gdzie już byłam.
Byłam też dziś na spacerze z kijkami, widać mnóstwo listków konwalii , ale kwiatki pewnie będą dopiero za tydzień 🙁 Zimna ta wiosna w tym roku.
Na jutro planuję Berlin i Niceę , w obu tych miastach kiedyś byłam , ale chętnie spojrzę innym okiem,
5c, słońce, ale w nocy spadło kapkę śniegu. Normalka.
U mnie dopiero konwalie ledwo-ledwo się przebijają. Moje ulubione wino portugalskie od lat:
https://photos.app.goo.gl/iTTueMiKu9LcuzAR7
p.s.
Oczywiście na etykietce wina piękna ilustracja z Lizbony 🙂
Za porto nie przepadam (niedawno nawet zakupiliśmy w celu przypomnienia smaku), ale wina mają wspaniałe. U nas w sklepie Za Rogiem jest tylko kilka, ale każde warte grzechu. Oczywiście czerwone.
MałgosiaW,
ja też tak zwiedzam świat od jakiegoś czasu… Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma 🙂
Kocham GoogleEarth! Polecam Pompeje – spacer. Nie byłam, ale prawie byłam.
Alicjo-GoogleEarth to oczywiście dobry sposób na zwiedzanie świata podczas pandemii (i nie tylko), ale w czasach koronawirusowych, kiedy przedwodnicy zostali bez pracy wymyślono jeszcze inny patent. Przewodnik wraz z kamerą spaceruje po mieście i nagrywa to, co chciałby nam pokazać oraz opatruje to swoimi opowieściami, powstaje transmisja on-line. Małgosia, a także inni chętni zwiedzają świat w ten sposób. Dzisiaj razem z Małgosią oraz, jak dowiedziałyśmy się podczas transmisji, ponad 400 osób wędrowało w ten sposób po Nicei (szunureczek do wydarzenia podałam powyżej). Ten turystyczny spacer jest najczęściej nagrywany i można w nim uczestniczyć przez kolejne dwa dni.
Dzisiaj w Nicei przed południem było 21 stopni, piękne słońce, lazurowe morze i niebo.
Przy okazji kulinarny przewodnik po Nicei dla dbających o swoje podniebienie Łasuchów 🙂 https://lazurowyprzewodnik.pl/co-gdzie-zjesc-nicea/
Z wielką przyjemnością obejrzałam ten spacer po Nicei, bardzo sympatyczni prowadzący. Miło było popatrzeć na słońce i morze, ta majówka wyjątkowo szara i mokra.
Małgosiu-podzielam w pełni Twoją opinię. Szykuję się teraz do ataku na Berlin!
Gdyby ktoś jeszcze był zainteresowany to podrzucam link: https://tiny.pl/r69dq
Wiem, że śledzisz te turystyczne wydarzenia zatem wszystko wskazuje na to, że za tydzień spotkamy się na spacerze po Cannes 🙂
6c, mokro, ciemno (due zachmurzenie), zimno…
Czy na spacer po Cannes mam wdziać jakąś szałową kiece, szpilki i brylanty? Nie chcę się za bardzo różnić od gwiazd 😉
Dzięki za sznureczki – się przydadzą…
Niestety w moim przypadku cenne porady wirtualnych spacerów z przewodnikiem nie sprawdzają się. Facebook i ja nie kolegujemy się. Ha! Trudno.
Uprzejmie donoszę, że sukcesem zakończyłam wczoraj póżnym wieczorem przygodę z granatami. Wyszła wspaniała galaretka. Delikatna, niezbyt ścisła, o pięknym rubinowym kolorze.
Alicjo, teraz gwiazdy (fakt – nie wszystkie) niekoniecznie przystrajają się w kosztowności „na wysokich obcasach”. Nie to nie błąd stylistyczny. Taki sobie językowy żarcik.
Dziś wieczorem w Radiu Danielka o godz: 22:00
https://radiodanielka.pl/
można wysłuchać drugiej części wywiadu z Moniką Szwają nagranego w 2007 w studiu Radia Szczecin, ale nigdy nie emitowanego. Jeśli chcecie posłuchać Nisi to polecam.
O, to jest jeszcze ktoś, kto nie koleguje się z Facebookiem? 😉
Obchodzimy:
Dzień Flagi i Dzień Polonii i Polaków Za Granicą
W Radio Szczecin pracuje Wawrzyniec. Właśnie wczoraj dostałam e-mail, żeby łaskawie wziąć udział w Szwajowej Niedzieli (to przyszła niedziela chyba), a ja mam zagwozdkę, bo nie mam komóry, na którą miałabym nagrać swoje wspomnienia w postaci krótkiego filmiku o Monice. Ani nic w tym stylu.
Poza tym nie jestem zwierzęciem medialnym 🙄
Możę ktoś z Was chciałby powspominać Monikę i nagrać coś dla Wawrzyńca? Monika była ważną częścią blogu, jak pamiętacie, sporo się tu udzielała. Chodzi o dwa krótkie 1.5minutowe nagrania. Służe namiarami na Wawrzyńca, jakby co.
Danuśka,
co o tym myślisz? Ty jesteś odważna kobita 🙂 Piszę do Wawrzka…
p.s.
Czasu jest niewiele, te wspominki powinny być dostarczone Wawrzyńcowi do 5 maja.
Echidno,
ja tam po staroświecku, a mam szykowne szpilki „nakrapiane” drobniuteńkimi koralikami, jeszcze nie miały swojego debiutu salonowego 🙂
Kiecę jakoś wykombinuję. czasu dosyć 🙂
Tak wyglądała ubiegłoroczna Szwajowa Niedziela. Myślę, że można powspominać działalność Moniki na blogowej niwie oraz spotkania na Zjazdach Łasuchów.
https://www.youtube.com/watch?v=eDdWYmhgtT4
Echidno, Alicjo oraz pozostali niefejsbukowcy- w wirtualnych spacerach może wziąć udział każdy. Jest to wydarzenie publiczne, zaznaczono to w opisie.
Alicjo-ja chętnie powspominam Nisię, ale w nagrywaniu i przesyłaniu filmików nie mam żadnego doświadczenia, mogę ewentualnie coś skrobnąć.
Z tego, co pisze Wawrzyniec:
Poproszę o dwa nagrania telefonem.
Czas: 2 x 1,5 minuty
Telefon trzymamy poziomo (telewizyjnie).
I potem to wysyła się komórą do Wawrzyńca (adres mam, podam osobno mailem).
Spróbujesz?
Alicjo-raz kozie śmierć 😉 Spróbuję.
Wiedziałam, że na Ciebie można liczyć 🙂
Ślę koordynanty mailem.
Zaczęłam się już trochę przygotowywać do nagrania tych filmików i mam drobną wątpliwość:
czy pierogi, po które Nisia jeździła do Nowego Warpna były z farszem rybnym w rosole z leszcza?
Gdybyście podrzucili trochę Waszych wspomnień to byłoby mi zdecydowanie łatwiej wywiązać się z tego zadania.
Absolutnie pierogi z farszem rybnym i w rosole z leszcza. Knajpa zwała się Argus (i zwie się nadal).
Można też wspomnieć o twórczości poetyckiej i „memłonie” na przykład.
Kiedy żre cię chandra dzika,
gdy się czujesz całkiem marnie,
gdy sens życia ci umyka –
Memłon zawsze cię przygarnie.
Gdy procentów nadużyjesz,
jest ci źle, albo i gorzej,
nie mów mi, że się zabijesz –
Memłon serce ci otworzy!
Kiedy czujesz, żeś niechybnie
sroce wypadł spod ogona,
a mózg ci się zmienił w grzybnię –
pędź natychmiast do Memłona.
Kiedy rzuci się kochanka
(lub kochanek), nie skacz w morze,
ale od samego ranka
do Memłona leć, niebożę.
Jeśli dorwą cię bandyci,
obrabują do koszuli
i nakopią ci do rzyci –
Memłon zawsze cię przytuli!
Memłon nigdy nie zawodzi,
Memłon nam ratuje życie,
Memłon smutki twe osłodzi
i nie zdradzi cię o świcie.
(Monika Szwaja)
Memłon jest jak anioł-stróż
i to nie jest żadna ściema –
Memłon rządzi! Wiecie już?
Bez Memłona życia nie ma!!!
9c, mokro, mokro!
Wiecie, co to takiego WeTransfer i z czym to się je? Podobno służy do przesyłania plików do 2GB „pojemności”.
Zjazdowicze – pamiętacie, jak Nisia przywoziła na Zjazdy różne przysmaki typu węgorze i inne robaczydła morskie? Występują tutaj na zdjęciach ze Zjazdu na Nadbużąńskich Włościach:
https://photos.app.goo.gl/ot2Mkfut54EfZRTt9
Miałabym sporo wspomnień z naszych wypraw „Darem Młodzieży”, w końcu odbyłyśmy ich trzy, ale jestem bezkomórkowiec 🙁
Chociaż nie powiem, Dzienniki Pokładowe mam…
Przy okazji – ostatnio dość mocno wstrząsnęła mną książka „Małe wielkie rzeczy” autorstwa Jodi Picoult. Książka jest o uprzedzeniach i przede wszystkim o rasizmie, o tym, jak postrzegamy innych, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, bo pewne stereotypy zagnieździły się w nas tak głęboko, że nie zauważąmy tego. Oczywiście jest to powieść z bardzo wciągającą akcją – i przy okazji wychodzi na wierzch to, co wychodzi. Bardzo polecam.
Tu są rzeczone:
https://photos.app.goo.gl/QDxHfPassk6BNwtf6
Obchodzimy:
Święto Narodowe Trzeciego Maja i Dzień Bez Komputera
Dzień Bez Komputera?! 🙂
Doszły mię słuchy, że operacja „Szwajowa Niedziela” się udała i odbędzie się 16.05
Na Fejsie oraz youtube, sznureczki w odpowiednim czasie.
Jako gwiazda od Łasuchów wystąpi nasza Danuśka 🙂
Chłe, chłe, miałam dosyć pracowity poniedziałek. Filmiki ze wspomnieniami o Nisi nagrane i wysłane, w sumie największy zawrót głowy był z wysyłaniem. Poszerzyłam wiedzę techniczno-internetową i już wiem co to jest i do czego służy program WeTransfer. Nagrałam w sumie trzy krótkie wypowiedzi-ta trzecia z lekka filozoficzna na temat zadany wszystkim uczestnikom programu. Temat brzmiał…. nie, chyba nie mogę tego jeszcze zdradzić. Teraz zasłużyłam na lampkę dobrego wina i odpoczynek 🙂
Danapola – Jesteś Wielka. Pozdrawiam serdecznie wszystkie blogowiczki i wszystkich blogowiczów.
Danusiu – brawo! 😀
Danuska – gratulacje.
No przecież to Danuśka!
Danuśka, gratuluję i dziękuję!
Korzystając z ładnej pogody byłam dziś na kolejnym spacerze. Sporo kwiatów nadal można zobaczyć, a z nowości zakwitły czeremchy, no i słychać było piękny ptasi koncert.
Kochani-nie ma o czym mówić, po prostu zadanie wykonane (by nie przypomnieć przez przypadek sławetnego „melduję wykonanie zadania”) 😉
Przeczekaliśmy ten listopadowy weekend majowy w Warszawie, a dzisiaj powróciliśmy na nadbużańskie włości. W ogrodzie u naszych sąsiadów całkiem sympatyczna niespodzianka:
https://photos.app.goo.gl/ywsWX591xzCKNUyR9
Małe kosy zaczynają powoli robić wypady poza gniazdo. Oby tylko nie wypatrzyły ich żadne dzikie koty ani kuny.
Jest nowy wpis 🙂