Co nam smakuje?
Lista takich dań i produktów byłaby gigantyczna, ale skraca ją znacznie…moda. O ile dawniej modne bywały buty, krój sukien czy marynarki, obecnie, przede wszystkim przez wirusa, zajmujemy się modą na różne spożywcze produkty i rodzaje diet. Jak to z modą bywa, jedni są jej uważnymi obserwatorami i stosują się do niej ,inni nie zwracają na nią uwagi.
Dlatego pewnie tyle mamy w sklepach tępionych chipsów i przegryzek, które już na pierwszy rzut oka wydają się niezdrowe, tyle gotowych dań nie zalecających się apetycznym wyglądem ale i „gotowców” które wystarczy podsmażyć, podgrzać, dodać jeszcze tam coś i dosłownie w kwadrans danie albo istotny do niego dodatek mamy gotowy.
Czarno widzę popandemiową przyszłość domowej kuchni .Skoro obecnie, kiedy siedzimy sporo w domu, pracujemy i uczymy się zdalnie, zaoszczędzając godziny dojazdu do miejsc pracy czy szkół, a jednak przyzwyczajamy się do kuchni uproszczonej, polegającej raczej na podgrzewaniu niż przygotowywaniu i gotowaniu potraw , wieszczę schyłek codziennej, domowej kuchni.
Może zostanie jedynie jako odświętna, niedzielna? To nie byłoby w sumie najgorsze. Bo przecież najważniejsze w domowym posiłku jest towarzystwo najbliższych przy stole, co przeważnie możliwe jest jedynie w świąteczne dni.
Niewątpliwą zachętą do posługiwania się przemysłowymi (lub rzemieślniczymi) pomocami obiadowymi jest łatwość i szybkość, osiąganie dobrych efektów za każdym razem, możliwość przygotowywania dobrych posiłków bez wielkiego wysiłku. Ale nie zapominajmy o tradycyjnej kuchni, którą łatwo zlekceważyć.
We mnie zamknięcie obudziło nostalgię za domowym obiadem z czasów dzieciństwa. Odkryłam przed sobą i stołownikami pyszny smak żurku. To bardzo prosta zupa, której smak podbija dodatek wiejskiego jajka na twardo. Dalej poszłam za ciosem i zrobiłam kopytka. które były dodatkiem do duszonego na klarowanym maśle zagrodowego kurczaka. Zapach i smak tego dania to kwintesencja wspomnień o niedzielnym obiedzie z mojego dzieciństwa, kiedy jadało się u nas tak przygotowanego, pysznego bazarowego kurczaka.
Przygotowałam także gotowaną marchew, zaprawioną odrobiną maki i sporą łychą masła, z dodatkiem świeżego jesiennego koperku. No i na koniec zostawiłam sobie wyznanie o ryzykowny smakołyku: szpinaku, przygotowanym jak dawniej, z beszamelem, ale i z sporą ilością czosnku. Tak przygotowany szpinak jest rarytasem i skrzywi się tylko ten, kto go nigdy nie spróbował.
To nie znaczy, że minęło mi oczarowanie kuchnią włoską czy w nieco mniejszym stopniu, francuską. Ale taki obiad oprócz garści wspomnień dał mnie i innym jedzącym wielką przyjemność. Bardzo smakował.
Komentarze
Skoro Gospodyni wspomina też o beszamelu to może powtórzę część mojego komentarza zamieszczonego pod poprzednim wpisem Basi Adamczewskiej:
…obejrzałam dwa odcinki „Carnet de Julie” czyli w polskim wydaniu „Francuskie podróże Julii”. Było między innymi o sufletach takich na słono (na przykład na bazie beszamelu i parmezanu) albo na słodko i tu uśmiechnął się do mnie szeroko suflet czekoladowy
Suflety na słodko przyrządza się na bazie utartych z cukrem lub masłem żółtek oraz piany z białek. „Idealnie przyrządzony powinien mieć konsystencję lekkiej pianki z wilgotnym wnętrzem. Pieczony za długo będzie suchy, a niedopieczony stanie się zaś zwykłym zakalcem. Co gorsza – nawet ten pozornie perfekcyjnie przygotowany może okazać się klapą, gdyż nieostrożnie wyjęty z piekarnika ma tendencję do opadania”. W czasie programu padła też uwaga o tym, iż obecność sufletu w karcie restauracji świadczy o kunszcie kucharza czy też cukiernika.
A co do „gotowców”, które wystarczy podsmażyć czy podgrzać to chyba głównie kwestia czasu, którym dysponujemy w kuchni oraz ochoty (lub jej braku) do gotowania.
Danuśka,
ja też byłam zachwycona „Słowikiem” – w pewnym stopniu przypomina mi „Sieć Alicji” Kate Q. o której to książce wspominałam. Niestety, jeszcze nie ma w formie ebooka w wersji polskiej, ale w wydaniu papierowym można ją zakupić w empiku. Którego nie lubię. Empika, znaczy się.
Na nas kończyła się gazrurka, teraz budujący się naprzeciwko sąsiad zażyczył sobie podłączenia. Na pewno będą musieli się przekopywać przez drogę, nie mówiąc o dopiero co położonym chodniku i pięknym rynsztoku
Ale na pewno po skończeniu roboty przywrócą wszystko do porządku. No i jak znam życie, dzisiaj roboty będą zakończone.
Gaz nie jest tutaj popularny. Myśmy ochoczo się podłączyli ileś tam lat temu i rachunek za ogrzewanie z 500$ spadł na 100$. Zainstalowaliśmy kominek na gaz i praktycznie ogrzewa całą naszą chałupkę, a w odwodzie mamy kaloryfery (piec na olej i zbiornik na gorącą wodę plus całe oprzyrządowanie rurkowe i żeberkowe).
Jak temperatura spada do -20c na dworze, to wspomaganie ogrzewania kominkowego się przydaje. Jak wspomniałam, na nas rurka się zakończyła, bo nikt więcej nie chciał się podłączyć.
Podłączenie kosztuje (nas wtedy kosztowało 5 000$), ale w ogólnym rozliczeniu wielokrotnie się zwróciło.
https://photos.app.goo.gl/jagtmMJdYi9PJSvK7
Obchodzimy:
Światowy Dzień Życzliwości I Pozdrowień i Dzień Pracownika Socjalnego
Alicjo-książka, o której piszesz jest do kupienia w formie ebooka tutaj:
https://www.swiatksiazki.pl/siec-alice-6655133-e-book.html
a zatem kupiłam 🙂
Empik ma ceny zdecydowanie wyższe niż inne księgarnie i z tego powodu wiele osób omija tę sieć.
Bardzo lubię „Francuskie podróże Julie”, to wyjątkowo sympatyczny program.
Moja Mama robiła suflety owocowe, różnie to wychodziło, a ja pamiętam ten niepokój jak się go wyciągało opadnie czy nie.
Ostatnio rzeczywiście korzystamy z gotowców cateringowych, ale już mam dość tej diety prawie bez soli i z niewielką ilością przypraw. Jest to wygodne i umożliwia regularność posiłków, zapewne są one odpowiednio zbilansowane i wiemy jaką mają kaloryczność. Ale …
Szpinaku sama nie kupuję , ale dobrze przez kogoś zrobiony, albo dodany do innych potraw w niewielkiej ilości zjem.
Danuska, ogladalysmy ten sam program. Kiedys robilam suflety, ale raz po wielkiej wpadce przestalam piec. Mowi sie, ze na suflet sie czeka a ja go wsadzilam do piekarnika za wczesnie i jak goscie przyszli to byla jedna wielka klapa.
Pamietam empik kolo PDTu we Wroclawiu, juz go chyba nie ma.
Kopytka robię chętnie, ale nigdy nie podawałam ich z kurczakiem! Do głowy by mi nie przyszło i nadal nie przychodzi.
Reszta, jak najbardziej w użyciu.
Kopytka? Znakomite „ze sosem” grzybowym, jak by powiedziała Nisia (jutro smutna rocznica 🙁 ).
Pieczarki ( podsmażone z cebulką wcześniej) i sos grzybowy z dowolnej torebki.
elapa,
też pamiętam ten empik na Placu Kościuszki we Wrocławiu. Była tam kawiarenka-czytelnia prasy zagranicznej. To se ne vrati.
Empik przeniósł się w rejony Rynku i zhardział. W ogóle niepodobny do tego, co było.
Omijam. No i mam kindle!
Danuśka,
dzieki za sznureczek.
Ogromna różnorodność kulinarnych przepisów i dostępność produktów sprawia, że zapomina się o niektórych dawnych potrawach. Żurek nadal jest w naszym domowym menu, choć dość rzadko. Marchewka duszona to ulubiona jarzynka mojego męża/ z dodatkiem groszku mrożonego/, a nie przepadam za nią, więc nie jem. Dawno nie robiłam kopytek; lubię je lekko odsmażone podane z surówką z kiszonej kapusty. Można je jeść z sosem, ale do sosu/ i gulaszu/ wolę kluski śląskie.
Dziś w ramach remanentu zapasów w zamrażarce na obiad była biała kiełbasa z zasmażaną kapustą kiszoną.
O tym jak wygląda sprawa gotowania w rodzinach w dziećmi wiem tylko z relacji mojej synowej. Twierdzi, że wiele jej koleżanek prawie w ogóle nie gotuje – kupują gotowe potrawy albo zamawiają coś w barach lub restauracjach. Ona sama gotuje dość często ze względu na dzieci, ale pizzę kupują w pobliskiej restauracji.
Dobry wieczór,
Melduję się przepisowo z trzaskiem obcasów wywołana przez Danuśkę.
Angielskie wina… maż kupił kilkakrotnie z pobudek patriotycznych, raczej przeciętne, a stosunek ceny do jakości co najmniej średni. Zostaniemy przy francuskich i włoskich.
Ale wizyta w winnicy w Kent połaczona z degustacja warta zachodu.
Elapa-tak sobie po cichu myślałam, że być może też oglądasz Julię.
Małgosiu-masz rację. Julia jest niezwykle sympatyczna, a zatem program, który prowadzi, podróżowanie z nią i gotowanie to sama przyjemność.
Jolly Rogers-cieszę się, że trzasnęłaś obcasami 🙂
Z tymi angielskimi winami być może jest podobnie, jak z polskimi- super, że są pasjonaci, którzy pozakładali winnice i robią wino, ale stosunek jakości do ceny sprawia, że nadal zdecydowanie wolimy kupować wina z południa Europy czy z Nowego Świata.
Jolly 🙂
My z kolei lubimy kupować wina południowoamerykańskie , Chile i Argntyna. To są naprawdę dobre wina. Dbają o jakość i tak dalej, a poza tym są tanie.
Francuskie? Mocno przereklamowane, drogie, ale niech im będzie… 😉
Jutro dopytam Młodych o angielskie.
Jolly, jak miło usłyszę Twoje trzaskanie 🙂
Danuśka,
z tym „Z tymi angielskimi winami być może jest podobnie, jak z polskimi- super, że są pasjonaci, którzy pozakładali winnice i robią wino, ale stosunek jakości do ceny sprawia, że nadal zdecydowanie wolimy kupować wina z południa Europy czy z Nowego Świata.”
No właśnie. Ale trzeba pamiętać, że sto ileś lat temu okręg Zielonej Góry to było zagłębie winne. To nie jest tak, że tylko Francja-elegancja a po tym nic. Moja znajoma, Agnieszka Wyrobek, po latach podpatrywania i ciężkiej pracy na winnicach francuskich, hiszpańskich i tak dalej założyła coś takiego.
Mnie się wydaje, że należy to doceniać, a nie machać ręką, że coś się komuś wydaje.
Wino albo smakuje, albo nie. Snoby mają swoje rankingi. Ja te mam w głębokim poważąniu.
https://winnicasrebrnagora.pl/o-winnicy/
usłyszeć!
Cieszę się dziewczyny, że się cieszycie .
Z winami objechałam świat – południowo amerykańskie bywaja świetne, ale można się bardzo rozczarować.
Przyznam się uczciwie (koneserów i snobów bardzo przepraszam), że w wina zaopatrujemy się w Aldi. Maja duży wybór i sa stosunkowo tanie.
A że lubimy wina wyraźne, to kupujemy Chateneuf (czerwone i białe), Nebiolo, Barolo, Amarone, Chablis, Rasteau, Fitou i wszystko między 8 a 15 funtów.
Jolly, lubimy podobne wina, większość z Twojej listy dobrze znam. Dodam jeszcze Malbeca z Mendozy, którego bardzo polubiłam po tegorocznej wizycie w Argentynie.
… o malbecu wiele lat temu opowiadał tutaj Nowy i to dzięki jego opowieściom przedarliśmy się swego czasu z Santiago przez Andy i słynną przełęcz Los Libertadores, o czym swego czasu nadawałam na blogu, że jest tam 29 curva peligrosos. Tę drogę pokonaliśmy na piechotę samochodem dwa razy zresztą. Zawsze z przeszkodami. I już chyba se ne vrati 🙁
https://photos.app.goo.gl/BL4fLT5DwkiZhw238
W tamtych okolicach zwiedzaliśmy winnicę Melipal, fotki z całego zwiedzania gdzieś są, ale nie na podorędziu…pamiętam, że oprowadzające nas panienki ( w dobrym tego słowa znaczeniu – tłumaczę na wszelki wypadek dla mającej oko na te rzeczy Magdaleny), Serbki z czwartego chyba pokolenia, ubrane były w zimowe kurtki, a nam było gorąco 😉
Tamże zaserwowano mi (Jerz kierowiec!) sporo malbeca, po drobnym łyku z każdego rocznika i drobnej odmiany. Od lat promuję wszędzie gdzie się da wina Ameryki Południowej, bo są znakomite. Podobnie z winami Afryki Południowej.
Jeśli chodzi o cenę – drogie wina są dlatego drogie, że akurat jest ich niewielka ilość, wyprodukowana wtedy, tam i naonczas, a poza tym Szampania czy inne tereny są dość ograniczone, tak jak ograniczone są możliwości produkcji.
Bo wino jako takie można wyprodukować wszędzie. Sama to robiłam 😉
Niagara słynie z tak zwanych „ice wine”, to jest ciężka produkcja, bo grona najpierw muszą zamarznąć, zbiera się je mniej więcej w styczniu, mała butelka 0.33l kosztuje najmarniej 40$ ( może więcej), jest to bardzo słodkie wino o konsystencji syropu i jak dla mnie, nadaje się jako polewka na lody.
Myślę, że Chińczycy mają już opanowaną produkcję i niedługo świat zaleją swoim ice wine, tyle tylko, że to nie będzie to samo, co ze specyficznego rgionu Niagary.
Poza malbecem na naszym stole króluje też syrah – szczep wziął się z.. ano właśnie, Iranu, co Francuzi znający się na rzeczy skrzętnie wykorzystali i zachowali oryginalną nazwę rejonu.
Dbranoc 🙂
Alicjo-ja nie macham ręką i doceniam wszystkich tych, którzy w Polsce czy w Anglii pozakładali winnice, napisałam to zresztą w moim komentarzu-„super, że są pasjonaci….” Próbowałam już kilkakrotnie polskie wina, białe bywają całkiem przyzwoite, ale kiedy mam wybór czy kupić polskie za 70-80 zł albo portugalskie za 28-38 zł to kupuję oczywiście portugalskie, bo różnica w cenie jest powalająca, a ryzyko wpadki przy tych ostatnich zdecydowanie mniejsze.
A co do win francuskich to marzy mi się wspólna z Alicją podróż po Francji 🙂 Powinna trwać miesiąc, dwa albo nawet trzy. Objechałybyśmy cały kraj od Bretanii, po Akwitanię, Gaskonię, Pireneje, Prowansję, Burgundię, Alzację i oczywiście Owernię! Niespiesznie wędrowałybyśmy Doliną Rodanu, zatrzymywałybyśmy się w małych miasteczkach gdzieś nad Loarą i nad Morzem Śródziemnym. Nocowałybyśmy w małych hotelikach czy gospodarstwach agroturystycznych, a wszystko po to, by nacieszyć się widokami, klimatem średniowiecznych miasteczek oraz poznać lokalną kuchnią oraz wina każdego z regionów, w którym byłoby nam dane się zatrzymać.
Po tej długiej, męczącej, ale pięknej podróży Alicja rzekłaby do mnie tak 🙂
Kocham alzacką baeckeoffe,
niech żyją bretońskie galette,
boeuf bourgignon zamówię znowu też,
sabaudzką raclette polubi również Jerz!
Aż tyle dobrych win nie znanych mi było dotąd,
terroire, szczepy, apelacje i inne winifikacje
mam tego wszystkiego potąd!
Och, jak dobrze było nam razem podróżować,
świetne vin rouge na prawo i lewo degustować!
Francja niech żyje nam,
ale w domu Chile i Argentynę
w butelkach chętnie mam!
Co do nas to w Polsce pijemy głównie wina hiszpańskie, portugalskie albo te z Ameryki Południowej. We Francji cieszymy się winami francuskimi i jeśli kupujemy je w sklepach to nie wydajemy więcej niż 10 euro za butelkę.
Danuska, moge dolaczyc do waszej podrozy. Lubie dobre jedzenie i kieliszek wina do obiadu. My pijemy – teraz rzadko – oczywiscie wina francuskie, czasami wloskie lub hiszpanskie. Teraz czesciej biale , bo czesto potrzebne mi jest do kuchni a pozniej to trzeba skonczyc butelke. Cena za butelke nigdy nie przekracza 10€. Czesto kupujemy wino w kooperatywie.
Dzisiaj piersi indyczki w panierce à la kotlet schabowy. Ah, kopytka odsmazone, pycha. U mnie w domu byly zeberka w sosie z kopytkami.
Danuśka, to podróż moich marzeń 🙂
Kiedyś , dawno temu przejechaliśmy Francję z północy na południe. W okolicach Calais spotkaliśmy się z siostrą i jej rodziną, która przyjechała po wino z piwniczek, gdzie trzeba być wprowadzonym, bo korzystać mogą tylko klubowicze, a zakupy są hurtowe. Do jednej z takich piwniczek mój szwagier został wprowadzony przez swojego ojca. Pojechaliśmy potem przez Rouen, Chartres, Orlean, trzy zamki nad Loarą do Cannes i Nicei. Pozostał niedosyt , bo to było tylko dwa tygodnie, ale wspominam te wakacje z wielkim sentymentem.
Dziś mija pięć lat od kiedy odeszła Nisia. Bardzo mi brakuje Nieobecnych.
https://www.monikaszwaja.pl/archiwum/przed-wigilia
Mnie też 🙁
Zapomniałam o Chile – najczęściej gości na naszym stole Cono Sur (shiraz). Chile ma sporo miejsca na winnice i zresztą co rusz one są, tysiące hektarów.
Bardzo mi się podoba ten wiersz „Kowala” ze sznureczka powyżej. Czytam go co roku tego dnia. Przy okazji – powspominać jest co…
https://goo.gl/photos/HBJ4H6HHzG3Z7oab9
Co do cen, to się zgadzam – też kupujemy tanie, ale u nas nawet to tanie jest drogie, bo prawie nic nie ma poniżej 10$ za butelkę. Alkohol w Kanadzie jest drogi, w porównaniu ze Stanami to ho-ho!
Dlatego też wina południowo – amerykańskie sobie cenimy, bo są tańsze, niż miejscowe ontaryjskie. No i zdecydowanie odpowiadają mi smaki malbeca i shiraza (lubię mocne, wyraziste smaki), widocznie mają tam znakomitą glebę.
Podobne są wina południowoafrykańskie, ale niestety tutaj drogie, podobnie jak wina od Zwierzątka z Aussielandu. Transport i te rzeczy, wiadomo…
… i nasze ostatnie spotkanie z Nisią na wiadomych rubieżach:
https://photos.app.goo.gl/ot2Mkfut54EfZRTt9
To tylko pięć lat, a tak bardzo się pozmieniało. I prawie wszystko na gorsze…
Ale stare przyjaźnie nie rdzewieją, szkoda tylko, że teraz niestety wirtualnie. I może tym bardziej się umacniają. Jakoś musimy się trzymać, a zarazie na pohybel!
Zajrzałam tu z powodu rocznicy odejścia Nisi, żeby dopisać i swoje westchnienie, że to już pięć lat…
I fakt, ten świat jest dziś tak inny, że trudno byłoby to sobie te pięć lat temu – co ja mówię, jeszcze rok temu wyobrazić. Rok temu śmigałam ciągle po kraju i za granicę, i tak do końca lutego.
Ale tak przy okazji chciałam powiedzieć, że nie do końca się zgadzam z wpisem Basi 🙂 To oczywiście zależy od domu i osób, ale ja osobiście właśnie podczas pandemii rozmiłowałam się w kucharzeniu – całkowicie zdrowym i wegetariańskim oczywiście, ale też dlatego, że tak lubię. Szukam atrakcyjnych przepisów w sieci, biegam po zakupy na nasz ursynowski bazarek – ponad 20 lat tu mieszkam i jakoś wcześniej mi się nie chciało tak często tam chodzić. Oczywiście zakładam maseczkę FFP2, co i Wam radzę 🙂
Bałabym się więc raczej o przyszłość restauracji, zresztą już teraźniejszość jest dla nich okropna – współczuję. Nasza redakcja chyba podratowała sympatyczną knajpkę z sąsiedniej ulicy Kaliskiej, która przeprowadziła się do nas i jest teraz naszą stołówką. A że jednak codziennie do redakcji ktoś przychodzi, a niektórzy biorą też jedzonko na wynos, to dzięki temu chyba przeżyje.
Na pohybel zarazie! Pozdrawiam wszystkich.
Przypomniała mi się opowieść Nisi o tym, jaki to wyśmienity warzy bigosik i od razu pomyślałam, że taki bigosik (Nisia zawsze opowiadała o nim czule i zdrobniale) byłby w sam raz na te smętne, listopadowe dni.
Pozdrowienia dla Doroty z sąsiedztwa 🙂 Jak to miło, że do nas zajrzałaś, wpadło trochę ożywczej bryzy 🙂
Małgosiu, Elapa-francuskie wędrówki przed nami, jeszcze będzie dobrze i pięknie!
Ogólnie nastroje raczej „pod psem”, z rana przeczytałam w „Polityce” artykuł Pawła Reszki o leczeniu na Stadionie Narodowym oraz jego wywiad z lekarzem tam pracującym. Idę na kolejny długi spacer, by ukoić nerwy.
Pamietam ze Nisia lubila kwiaty “rhododendron”. Kazdy stan ma swój wybrany kwiat (State flower). Na przyklad California ma California poppy, piękny kwiatek pomaranczowego koloru.
W stanie WA “state flower” jest Pacific rhododendron. Pacific rhododendron jest różowego koloru I rośnie dosłownie wszędzie.
Kiedyś zrobilam album zdjęć rhododendron różnych odmian I kolorów. Chyba 50 zdjęć rożnych krzakow w różnych miejscach. Na blogu napisałam aby Nisia wybrała swój ulubiony krzak. Nisia odpowiedziala ze chce wszystkie 🙂
U nas też każda prowincja ma swój „oficjalny kwiat”, w Ontario jest to trillium.
W lesie za Górką jest ich w maju cała masa, a na samej Górce też mam kilka, w tym rzadka odmiana czerwona, w kolorze burgunda. Bardzo stosownie 😉
https://photos.app.goo.gl/s12eRs1oUC7eWqdM9
Moj kwiat, to teraz jest rydz.
Wyobrazcie sobie, ze znalazlem go jeszcze tyle, ze na obiedzie w niedziele, wystarczylo na przystawke!
A tak, to byl dorsz,
Byl w promocji, w tych makro/ metro, do ktorych mam karte.
Jesli pozwole sobie przypomniec, ze tydzien temu chcialem kupic halibuta, a tego juz nie bylo.
Pepegor,
Ten kwiat jest chyba bardzo smaczny bo czesto o nim czytam na blogu. Poszukalam ze rydz po angielsku to “ saffron milk cap”. Sama nazwa jest apetyczna. Okazuje sie ze ten smaczny “kwiat” u nas nie rosnie. Podobno sa proby wprowadzenia rydza do naszych lasow.
Tymczasem zadowole sie opowiesciami o rydzach na blogu . 🙂
A to mnie w domu domowe gotowanie na co dzień. Mąż na home office drugi miesiąc, więc kiedy wracam po pracy z zakupami on juz brudne pracę kuchenne porobi – ziemniaki obrane, warzywa na zupę, a to kotlety rozbije też i różne taki. dzięki temu mamy codziennie obiad jak w porządnym mieszczańskim domu. I nawet galaretkę na deser co jakiś czas.
Kuchnia świata, ale i swojska. Jutro kartoflanka na boczku wg. przepisy mojej ukochanej cioci-babci. Cały biały por, marchewka i duuuzo kartofli. Doprawiona liściem laurowym, tymiankiem, białym pieprzem i odrobiną gałki. Lekko złagodzona łychą śmietany 30%. Rozgrzewa cudnie. A na drugie danie szybkie naleśniki z jabłkami. Właściwie pół danie pół deser.
A dziś małżonek zaserwuje mi proste szkockie curry z kurczaka. Nauczył się gotować ryż basmati na sypko, wiec przyjdę na gotowe.
Jakoś tak sobie poprawiamy nastrój w ten czas zarazy.
Tak jest, czas na zimowe, rozgrzewające zupy! (-3c tutaj…)
Do kartoflanki doliczyłabym jeszcze kapuśniak i krupnik jako solidne rozgrzewacze.
https://www.youtube.com/watch?v=a-3qIK2u2dU
No właśnie, czas na krupnik, choć apetyczna kartoflanka MaddyOfEsi też kusi.
Coraz chłodniej, ale dziś było dość pogodnie, więc można było wybrać się nad Zatokę Pucką, do Rzucewa. Przy pałacu/ hotel i restauracja/ jest stary park, a poza tym ładne ścieżki spacerowe i rowerowe przez las wzdłuż wody. Zatoka wyglądała dziś jak duże spokojne jezioro ze stadami kaczek. I nawet czapla się trafiła. Pustki, cisza i czyste powietrze. W restauracji pałacowej można zamówić kawę, ale wypić mogliśmy ją, niestety, na zewnątrz.
Zaprzyjaźniona ekipa z Bieszczad donosi, że nadal wraca z lasu z koszykami rydzów. Koszyki już nie są pełne, sezon powoli się kończy, a poza tym w lesie sucho; https://photos.app.goo.gl/azFWHPAQoWmHH68t7
Co do kwiatów to nasz nadbużański sąsiad przycinał dzisiaj róże i przy okazji ściął dwa ostatnie kwiaty. Jedna róża stoi w naszym wazonie 🙂
Dzisiaj ciekawe wydarzenie online-opowieść o związku Kaliny Jędrusik ze Stanisławem Dygatem. Może kogoś z Was zainteresuje?
http://www.polska1.pl/pl/zaplanujwizyte/kalendarz/2411_spotkania_z_ksiazka_online
Moja pnaca roza tez kwitla do niedzieli – w niedziele spadlo 20 cm mokrego, ciezkiego sniegu, ktory teraz powoli topnieje bo zrobilo sie ciut cieplej.
Pogoda dobra na zupy, gulasze, pilaf, i inne jednogarnkowe dania, jak to zwykle o tej porze roku.
A co do wpisu Gospodyni, wydaje mi sie, ze po entuzjastycznym, pelnym zapalu i inwencji gotowaniu i pieczeniu domowym (ten brak maki i drozdzy w sklepach!) nastapilo zmeczenie, „covid fatigue”, i ludziom sie po prostu nie chce gotowac, albo szukaja namiastki jedzenia „gdzies”, czyli zamawiaja z dostawa do domu. Nie wiem czy to moda … Czasy niezwyczajne to i nasze codzienne zycie sie zmienia.
W tym roku, slownik oksfordzki zerwal z tradycja – nie byl w stanie wybrac slowa roku (co roku wybierane jest slowo/pojecie -nowe, odzwierciedlajace zmieniajaca sie rzeczywistosc), zrobiono liste wielu nowych pojec odbijajacych wydarzenia tego roku (covid, social distancing, BLM, cancel culture, itd.). Moje ulubione to „blursday” na okreslenie przemijajacych monotonnie dni.
Mamy wnuka!!!
Do solidnych zup można też zaliczyć fasolówkę i grochówkę – bez drugiego dania.
Jutro kartoflanka, Maddi przypomniała, a Krystyna wzmocniła przekaz 😉
Mam smalec ze skwarkami („zawsze w niej parę pływało skwarek…”), to zrobię na nim zasmażkę. Nigdy nie dodawałam do kartoflanki śmietany – zasmażkę i owszem.
Gratulacje, Haneczko!!
Haneczko,
wspaniała wiadomość! Chyba nigdy nie cieszyłam się tak bardzo z cudzego wnuka.
Teraz Wasze życie będzie trochę inne.
Na razie jesteśmy półprzytomni 😀
No to się radujcie, niech się chowa zdrowo! Rodzicom gratujacje – to od syna czy córki wnusio?
*gratulacje
Haneczko, gratulacje! Wszystkiego dobrego, zdrowia dla maluszka i rodziców!
Haneczko-gratulacje dla rodziców i dla dziadków! Cieszę się razem z Wami 🙂
Jak wnuk będzie miał na imię?
Polecam! Choćby mały słoiczek na spróbowanie. Kto lubi kiszonki, czosnek kiszony też polubi. Byle nie chiński!
https://www.onet.pl/styl-zycia/fajnyogrod/to-wyjatkowo-smaczny-naturalny-antybiotyk-zobacz-jakie-jeszcze-ma-wlasciwosci/z7h38kh,30bc1058
Od córaska. Ceidrych Sam, Alicjo.
Jutro jeszcze nie, ale pojutrze może coś upichcę, zamiast tylko odgrzewać zamrożone.
Haneczko – wspaniała wiadomość!!! 🙂
Dużo zdrowia dla Ceidrycha Sama. Gratulacje dla rodziców i dziadków. Już wyobrażam sobie jak wspólnie oglądacie jajo na jednym z walijskich stadionów. 😀
Haneczko, wspaniala wiadomosc !Serdeczne gratulacje dla rodzicow i dziadkow.
A z wpisu GosiB notuje « blursday ». Angielski ma te zalete, ze jedno slowo potrafi tyle wyrazic.
U mnie niektore roze jeszcze kwitna ale to juz ostatnie ich podrygi.
Haneczko, gratulacje !
Na obiad filety rybne z jarzyna.
haneczko
Niechaj Ceidrych Sam – kruszynka zdrowo się chowa i rośnie ku radości Rodziców i Dziadków.
Najszczersze gratulacje oraz życzenia wiele szczęścia i radości dla Rodziców, Maleńtasa i Dziadków.
echidna i Wombat
Dziękuję 🙂
Nowy umieścił zdjęcie ptaków z napisem „soyez different, ça emmerde les autres”. Tłumacz Google przetłumaczył to tak: „Bądź inny, pieprz innych”. Poproszę o lepsze tłumaczenie. 😀
Bądźcie różni, pieprzcie innych? 🙂
Różnisz się od innych, pieprz ich?
Delikatniej: różnisz się od innych, nie przejmuj się? 😀
https://photos.app.goo.gl/5SZaDfNiXd8bqSfu9
Skusiłam się na kartacze wyprodukowane na Podlasiu, a sprzedawane na targu w Wyszkowie, dało się zjeść, ale nie rzuciły na kolana. Poprzeczka w kwestii kartaczy postawiona u nas wysoko, jako że nasz kolega, który czasami podejmuje nas tym przysmakiem przyrządza je po mistrzowsku. Zapewne opowiadałam już o tym kilka razy.
Pogoda była dzisiaj wspaniała, chociaż ogólnie to chyba nie jest dobrze, że w naszym klimacie w listopadzie prawie w ogóle nie pada deszcz. Zajęliśmy się przycinaniem krzewów(trochę ich mamy) oraz drzew owocowych. Tych ostatnich skromnie, tylko dwie sztuki, a więc robota nie była wyczerpująca.
Odkryłam w Wyszkowie świetne delikatesy-mają duży wybór win oraz innych alkoholi, dobre herbaty i kawy na wagę. Na obecny okres przedświąteczny przygotowali też dużą ofertę z eleganckimi czekoladkami i koszami prezentowymi. Ciekawa jestem, czy w tym roku, w tego rodzaju sklepie zmniejszą się obroty w stosunku do lat poprzednich…?
Asiu-w tłumaczeniach radzisz sobie znakomicie 🙂
Danusiu – tylko czy emmerde można przetłumaczyć tylko jako pieprzyć? 😀
Haneczko, Jurku, gratulujemy wnuka, gratulujemy kontynuatora!
Wierzymy, ze bedziecie mieli z nim wiele pociechy.
To takie slodkie.
A ja poproszę o podanie poprawnej wymowy imienia małego Ceidrycha.
Porządki przed zimą zakończone. Datury, pelargonie i inne kwiaty o nieznanej nazwie przeniesione zostały na strych. Badyle pościnałam, ale sporo liści zostanie do wiosny.
Danuśka,
myślę, że popyt na delikatesowe produkty może być mniejszy niż w poprzednich latach. W tym roku nie będzie dużego spotkania u kuzynki męża. Gospodarzom kupowaliśmy zazwyczaj kosz prezentowy, jakieś dobre alkohole; dorosłym gościom wino, dzieciom zabawki. My też dostawaliśmy różne prezenty. Teraz tego nie będzie.
badzcie rozni , to innych ( tamtych ) drazni ( wkurwia )
poza tym 🙂
Ceidrych , to z jakiego slownika?
ciekawski
s
Orca
23 listopada 2020
22:10
Orciu, oby sie udalo z tym „wprowadzeniem” na wasze warunki. Lecz, to chyba nie takie proste, bo do tego trzeba by calego ekosystemu, a nie tylko jakiegos gatunku drzew. Poza tym, lista tych warunkow by sie przedluzala, bo w Polsce warunki sa wzorowe, a rydzow nie ma. Dlaczego? Bo wyzbierane, wytepione!
Tu natomiast nikt ich nie zna, wiec czekaja na mnie. Bardzo dokladnie i raczej ze zmarszczona brwia, obserwuje na moich terenach slady bytnosci znawcow takich jak ja. Na razie starcza dla nas .
Nie slawie wiec raczej ich zalet, wprost przeciwnie.
A, wlasnie haneczko.
Nie, zeby zaraz jakis Antek, lecz Jurek np? Dlaczego nie, bylby powod.
Poza tym: ja tak jak slawek ….
https://youtu.be/FGSC8a-eei4
Będziemy różni, żeby ich w…..ć
To zapewne imię walijskie, bo tata malucha jest Walijczykiem, a rodzice mieszkają w Walii. Tajemnicy chyba nie zdradzam, pisząc o tym.
Niedawno czytałam autobiografię Normana Daviesa ” Sam o sobie”, w której autor dumny ze swoich korzeni walijskich pisze m.in. o stosunku Anglików do Walijczyków, pogardliwym i marginalizującym.
https://youtu.be/QeOyQh0S62g
https://youtu.be/BHSY-7Rykl4
https://youtu.be/oSBy608ONmQ
https://youtu.be/0uLI6BnVh6w
https://youtu.be/xXeL3CHdLYk
https://youtu.be/sjTEkhXgu_4
😀 https://youtu.be/fPeExiJIqUc
Uderz w stół, a nożyce się odezwą 🙂 Sławek się odezwał i wyjaśnił wszystkie asine wątpliwości zatem Bóg zapłać albo, jak kto woli, merci beaucoup.
Skoro mamy mamy polsko-walijskiego potomka to organizuję czym prędzej podróż do Walii. Chłe, chłe, są w tej opowieści drobne francuskie akcenty 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=6u1_4DFaVjw
Mój szwagier jest Walijczykiem, podobno Ceidrych wymawia się „Sedrych”
Ja jem przede wszystkim mało. A ten blog dla kobiet?
Dobry wieczór,
Haneczko, tak się cieszę Waszym szczęściem!
Dajcie Cedrykowi korzenie i skrzydła.
Krystyno,
W 21 wieku to raczej odwrotnie, Walia bardzo nieprzyjazna Anglii.
Przepraszam, że tak późno, ale dzień był gorący 🙂
Tak nazywa się rzeczka płynąca obok domu dziadków maleńtasa.
Korzenie wiele znaczą dla Walijczyków. Dla nas też. Ma być trójjęzyczny.
Masz rację, Jolly.
Różność to nasza siła. Trwamy dzięki różności.
Jutro będziemy obiadowo jedli gęsinę. Ugadałam się z naszą knajpką i tradycji stanie się zadość. W sklepach gęsiny nie ma.
Haneczka, gratulacje 🙂
Przejrzalam liste znanych Walijczykow. Cedryk jest w ciekawym towarzystwie 🙂
Pepegor,
O wprowadzeniu rydzow przeczytalam kiedy szukalam angielskiej nazwy. Jest duzo komplementow o smaku rydzow.
Domyslam sie ze wprowadzenie rydzow (lub innych grzybow, roslin, drzew) na pewno zabiera kilka lat I odpowiednich warunkow środowiskowych. Poza tym trzeba brac pod uwage ryzyko wprowadzania “obcych” roslin. Dlatego sa przepisy dotyczace przewozu roslin do innych stanow lub krajow.
Jednak zwrocilam uwage na komplementy o smaku rydzow I komentarz dotyczacy planow wprowadzenia. Ciekawe. 🙂
Haneczko, wielka radość, gratuluję 🙂
Jak to ladnie powiedziane przez Jolly: dajcie Cedrykowi korzenie i skrzydla.
Zapisuje te formule bo jest piekna.
Skoro nadal rozmawiamy o rydzach to przypomnę wpis Piotra na tenże temat:
https://adamczewski.blog.polityka.pl/2013/10/07/mowi-sie-zdrowy-jak-rydz-%E2%80%93-zapominajac-o-jego-smaku/
U nas dzisiaj zawirowania dentystyczne, jako że Osobisty Wędkarz ma jakieś przedziwne przygody związane ze swoim uzębieniem. Nasze( lub raczej moje własne działania rozpoznawcze dotyczące gabinetów oraz klinik stomatologicznych w najbliższych od nas okolicach) zasługują na uznanie, a kto wie, czy czasem nie na drobny medal 🙂
W rozkładzie dnia było też filtrowanie nalewek. Wypadało przy okazji spróbować niektóre eksperymentalne smaki i już wiemy, że pokrzywówki, którą zrobiliśmy po raz pierwszy, wiosną tego roku nie będziemy powtarzać. Z drugiej strony kto wie…..jeśli postoi kilka lat w piwniczce to może zrobi się wytworna i chociaż trochę wyrafinowana w smaku. Będzie stała, bo to chyba najlepsze rozwiązanie.
Niech stoi, przecież jeść nie woła. U nas tak stoi pestkówka.
Od lat nasze wyprawy do Polski zawierają obowiązkową wizytę u zaprzyjaźnionej dentystki w dolnośląskich okolicach. Znakomita obsługa, a wyposażenie gabinetu na najwyższym poziomie światowym. Po obsłudze obowiązkowa kawka i ciacho oraz pogaduchy. Medal też należy się 😉
Pokrzywówka dobra jest zdrowotnie, proszę zerknąć na ten sznureczek:
https://www.olej.edu.pl/nalewka-z-pokrzywy/
Dobry dentysta to skarb, oby jak najrzadziej był nam potrzebny.
Byłam dziś na spacerze, mrozek pokrył wszystko białą szadzią, bardzo ładnie to wyglądało w słońcu, ale szybko zniknęło. Słońce zresztą też.
Tu całkiem tak samo, Małgosiu. Teraz pada. Rano murowana gołoledź.
Haneczko,
pestkówka z pestek wszelakich czy jakichś wybranych? Pytam z czystej ciekawości, bo robić nie będę.
Danuśka,
co za śmiałe eksperymenty! Pokrzywa ma dość nijaki smak, więc nie bardzo potrafię wyobrazić sobie smak tej nalewki. Herbatkę pokrzywową można pić z różnymi dodatkami/ imbir, miód, soki/, więc bywa całkiem smaczna. Może i nalewce pomogłyby jakieś dodatki, ale raczej na początkowym etapie produkcji.
Wpis Piotra o rydzach oczywiście przeczytałam. Ciekawe pomysły na te nieosiągalne grzyby.
Z pigwowców, Krystyno.
Rydzów nie widziałam na żywe oczy od niepamiętnych czasów.
W ubiegłym roku pestki z pigwowca wsypałam ptakom do karmnika. Wiadomo, że ulubiony jest słonecznik, ale pomyślałam, że i to zjedzą. Nie ruszyły.
Rydze – wspaniałe, smażone na maśle. Też dawno nie widziałam, znam miejsce, gdzie bywają, ale po pierwsze primo, to jakieś 120km stąd, a po drugie trafiają się tam wijce, a to zabija moją radość grzybobrania. Co prawda nie są to żądne wijce jadowite, ale nie znoszę i już.
Trzy języki to sprawa trudna, ale nie niewykonalna. Po prostu tata mówi jednym (i drugim!), a mama trzecim. Cedrik podrośnie, to sam rozróżni, jakim językiem mówi, małe są bardzo zdolne w tych sprawach.
Znam Polaków, którzy przebywali z dziećmi kilka lat w Algierii – to były małe łebki, 2 i 5 lat, coś koło tego. Rodzice mówili do nich po polsku i po francusku (matka Polka, ale nauczycielka francuskiego), po drodze złapali arabski. Z tym przyjechali do Kanady, chłopaki chodzili do francuskiej szkoły, ale w nie – frankofońskiej prowincji musieli łyknąć język angielski i nałykali się zdrowo. Znakomity, bez naleciałości akcentowej polski, znakomity francuski i takiż angielski. W tej chwili jeden jest prawnikiem, a drugi działa w komputerach. Tenże ożenił się z Chinką z pochodzenia. Kiedy narodził się pierworodny, poczęstowano go angielskim, francuskim i polskim, a dziadkowie rzutem na taśmę chińskim. Dawno już ich nie widziałam, ale z tego co słyszałam, dobrze sobie radzi w tych językach. Na moją pamięć powinien mieć już 10+
Mokro tutaj, ale ciepło, +9c, a jest noc, 1:25
Dobranoc!
Mamy ciekawy, zaprzyjaźniony przypadek językowy: ona Polka, on Szwajcar, oboje rozmawiają w domu po angielsku. Przyszły na świat dzieci, które na dzień dobry obracały się kręgu trzech języków- z mamą rozmawiają po polsku, z tatą po niemiecku, w domu na co dzień słyszą angielski. Cała rodzina wyjechała z powodu pracy ojca do Barcelony. Dzieci poszły do tamtejszego przedszkola i szkoły, gdzie rozmawia się i po hiszpańsku i katalońsku. Dzieci po roku pobytu w Barcelonie są w stanie dogadać się z rówieśnikami w obydwu językach, ale bywają sytuacje, kiedy w jednym zdaniu używają słów z różnych języków 🙂
Znowu zajrzalem na bloga i akurat trafilem na tematy, ktore mnie interesuja, bo to i wina i wnuki i nauka jezykow. Wbrew temu to pisze Alicja uwazam, ze wina w Kanadzie nie sa najdrozsze, bo te $10 – $20 to odpowiednik 10 – 20 PLN liczac wg. sily nabywczej. Ja kupuje glownie francuskie po ok. $20 (biale alzackie lub znad Loary, czerwone z Bordeaux). Pamietam jak to samo wino, ktore tu bylo za Cdn $20 w Polsce sprzedawano za 90 PLN (przez wysoka akcyze). Wodki i whisky nie lubie, a piwo mnie usypia. Co do wnukow to ostatniego, urodzonego w lipcu w Warszawie jeszcze nie zobaczylem osobiscie z uwagi na epidemie. Jak tylko dostane szczepionke to lece do Polski. Moje dzieci, a mam nadzieje ze i wnuki sa w zasadzie trojjezyczne (angielski, francuski i polski), bo troche podrozowaly i wiedza, ze warto znac jezyki. Do tego i syn i corka swietnie gotuja wiec moge tylko korzystac z urokow bycia dobrze karmionym seniorem. To troche samochwalczy wpis, ale przyjemnie jest dzielic sie dobrymi wiadomosciami. Jedyny problem to, ze w moim polonijnym sklepie nie ma jeszcze grzybow suszonych, no ale moze jeszcze sie pojawia. Czekam na to jak na pomarancze w PRL-u.
Kemor-uśmiałam się czytając zakończenie Twojego wpisu-o grzybach i pomarańczach. W zasadzie czasy, kiedy czekaliśmy aż do portu w Gdyni dopłynie statek z pomarańczami i kiedy prasa rozpisywała się na ten temat zabawne nie były. Zresztą obecne też rozrywkowe nie są….
Ciekawa jestem, jak odnajdujesz się w rzeczywistości domowej i stacjonarnej, bo przecież Twoje życie zawodowe to były nieustanne podróże po świecie.
Wczoraj w ramach poprawiania sobie nastroju warzyłam sos dyniowy. Dynię w towarzystwie cebuli, czosnku, suszonych moreli oraz dobrego chlustu octu jabłkowego i nalewki morelowej wg Irka dusiły się z wolna i ostrożna.
Garnek postawiłam na naszym piecu kominkowym, a zapach przypraw, które dodałam do tego prawie 🙂 indyjskiego chutney’a roznosił się po całym domu (chili, papryka, curry, imbir, pieprz kajeński). Sos już spróbowałam-jest wyśmienity, nadaje się do serów, makaronów itd. Z racji pewnych(!) niedozwolonych składników będzie rzecz jasna ignorowany przez Osobistego Wędkarza. Mam jednak nadzieję, że zdarzy się okazja, by poczęstować nim przyjaciół, kilka słoików poczeka na stosowną okazję,
Ja czytając Ciebie Danusiu już myślałam, że Twój Osobisty Wędkarz gdzieś się wybrał. A pomysł na sos odnotowuję.
Byłam na spacerze z kijkami, ale niewiele brakowało by go tego nie doszło, bo padało jak jechałam na miejsce zbiórki, na szczęście tam już nie było deszczu, a potem zrobiło się nawet pogodnie.
W moim wpisie o sosie dyniowym miało być 😳
kawałki dyni……dusiły się…
Małgosiu-w internecie jest sporo przepisów na sosy dyniowe i dodatki bywają różne: papryka, śliwki, jabłka, cukinia, pomarańcze, rodzynki, ale najważniejsze wydają mi się przyprawy, tak by sos miał wyrazisty smak.
https://businessinsider.com.pl/finanse/handel/zakupy-w-empiku-bez-podchodzenia-do-kasy-wywiad-z-prezes-ewa-szmidt-belcarz/0pysyrh
U nas sprawę płacenia rozegrano w ten sposób, że płaci się kartą kredytową i tyle, chociaż bywają małe sklepy typu „One $ Store”, które biorą wszystko.
Zakupy książkowe teraz robię ebookowo, co jest proste jak budowa cepa,drąży moją kieszeń, ale co zrobić 🙄
Książki są za podaniem numeru karty kredytowej – i natychmiast w komputrze.
To jest najpiękniejszy sklep z zabawkami dla mnie 🙂
Empiku jednak nadal nie cierpię. Empik „kultowy” przepadł wraz z komuną, teraz oprócz drogich książek sprzedaje się tam mydło i powidło. Jestem starej daty. Za moich (dobra, dobra, wiem!) czasów był to przybytek, gdzie oprócz książek można było sobie poczytać prasę przy dowolnie wybranej kawie lub herbacie.
I komu to przeszkadzało??? Ale – świat się zmienia.
Właściwie prawie wszystko można kupić online, ale nigdy nie kupowałabym tam butów – te trzeba zmierzyć!
Kemore,
relatywizm. Alkohol w Kanadzie jest drogi w porównaniu do naszego południowego sąsiada. Ceny w Polsce też znam, jakby co.
Nigdy nie kieruję się ceną, dom perignon na któreś moje urodziny (76$ wtedy…)
d… nie urywa, ale marka zobowiązuje, bo przecież jest ci ten dom z niewielkiego (też relatywnie) obszaru w Szampanii i należy mu się wyróżnienie.
Ale to nie znaczy, że poza tym wyróżnia się nadzwyczajnym smakiem.
Tak zwane „sparkling wine”(bo nazwa „champagne” jest zastrzeżona, słusznie!) może być równie dobre, a nawet lepsze dla naszych kubków smakowych.
W moim „Baltic Deli” grzyby suszone zawsze są, przez okrgły rok. Jak chcesz, podeślę pomarańczkę łącznie z moim kawalątkiem mojego suszu z Polski jeszcze rok temu. Podgrzybki ci one są, ale „lepszy rydz niż nic” 😉
p.s.Wczoraj przeczytałam , między innymi, bo wcześniej mi się wdarły „Dyrdymarki” mojego ulubionego Niedźwiedzia, „Gambit królowej”. Dobrze się czyta, aczkolwiek opisy rozgrywanych partii szachowych przelatywałam zaledwie, bo na szachach się nie znam. Ale książka jest niezła, a dla grających w szachy pewnie uczta, bo z tych posunięć na szachownicy cokolwiek zrozumieją 🙂
Polecam.
Polecam skąd się wzięły nazwy miesięcy.
https://youtu.be/f5qbE6Bu0n0
Danusiu, wiem, ale co sprawdzone przez smakosza to inna bajka 🙂
EMPIKU też nie lubię i jak nie muszę nie robię tam zakupów. A nie lubię tego sklepu bo zachowuje się na rynku jak monopolista przy premierach niektórych książek ustalając gigantyczną cenę. Potem dopiero ( kilka miesięcy) inne księgarnie mogą taką książkę sprzedawać i cena często spada o 25% i więcej.
No właśnie – monopolista. Z drugiej strony rozumiem, że walka o rynek i tak dalej. Z trzeciej strony, jedynie prasa kupowana tamże jutro będzie cokolwiek nieświeża, a książka przeżyje 😉
Jednakowoż ceny mają nieprzystojne. Moją ulubioną księgarnią jest „Tania Książka”.
Teraz kupuję e-book w publio.pl (wielki wybór!), zajrzałam też na Tanią Książkę i zauważyłam, że tam nie wszystkie książki są takie tanie w porównaniu z publio.
Z książkami jest tak jak z winem 😉
Ostatnią papierową zakupiłam u nas Tokarczuk, żeby porównać tłumaczenie z polską książką. 32zł versus 23$ w miękkiej okładce.
Ja kupowałam w miękkich okładkach, pierwsze wydania są z reguły w twardych i odpowiednio drogie. No i te w miękkich pojawiały się za jakieś pół roku plus.
Teraz kindle rządzi 🙂
https://torontorealtyboutique.com/living-in-roncesvalles-toronto/
https://www.youtube.com/watch?v=mwoXS5c95vQ
Nad rzeczką, opodal krzaczka…
https://photos.app.goo.gl/jpTXmFQvmSJaw5Cs5
Wracajac do wpisu Gospodyn to obserwuje corke i ziecia, ktorzy najpierw duzo sami gotowali, ale ostatnio 3 – 4 razy w tygodniu zamawiaja catering, a wlasciwie przygotowany firmowo zestaw ingrediencji wraz z kolorowa instrukcja jak sie dane danie przygotowuje. Bardzo to smaczne i nawet kupilem troche akcji tej firmy. Powrot zas do tradycyjnej domowej kuchni pochwalam, bo prawdziwa sztuka to zrobic n.p. rewelacyjny kotlet schabowy. Kilka lat temu w restauracji kolo Parku Ujazdowskiego (nazwy nie pamietam) zjadlem tak pyszne golabki, ze az nie wierzylem, iz z prostego dania mozna zrobic takie cudo. Danapola/Danuska pyta o podroze i faktycznie mi ich brak, ale pracuje nad moim niemieckim, ogladam na Youtubie filmiki o wiedenskich kawiarniach i mam nadzieje wiosne spedzic w Warszawie i Wiedniu. Tak wiec cialem jestem w Toronto, ale duchem przenosze sie do Europy. A propos ksiazek, wlasnie przeczytalem „Ksiege z San Michele”, liczac na piekne opisy Capri, ale ten niegdys bestseller ma glownie opisy 19-wiecznych epidemii, chorob i tragedii, a koronawirus przy tym to drobiazg.
Powrócę do tematu wpisu.
Myślę, że obie panie, Basia i Pani Kierowniczka z zaprzyjaźnionego blogu (bloga????) mają rację.
Wspominałam niegdyś o panującej i rozwijającej się u nas nowomodzie na gotowe dania. Koniecznie z dowozem do domu. Dietetyczne, całodniowe posiłki zyskiwały grono wielbicieli/lek. Inne firmy oferowały rożnorodne dania: mięsne, bezmięsne, niskokaloryczne itp.
Od lat interes kwitnie zyskując coraz większe grono wielbicieli. Zapotrzebowanie na pudełka z produktami i przepisami, o jakich wspomina kemor, rośnie.
Dla jednych forma ta jest wygodna i praktyczna, inni wolą tradycyjne kucharzenie. Jeszcze inni zamawiają „papu” z restauracji, pizzerni, barów, Mac Donald’sa, KFK, Hungry Jack’a. W takim przypadku nawet podgrzewać nie trzeba.
Pandemia wyzwoliła niewątpliwie pokusę gotowania w domu. Ale czy zawsze zdaje egzamin?
Samodzielnie mieszkający młodzi ludzie niekoniecznie odwiedzają kuchnię w celu gotowania „od podstaw”. A że często wynajmują domy czy mieszkania z koleżeństwem, kuchnia (niejednokrotnie połączona z salonikiem dla wszystkich) stanowi miejsce spotkań przy stole, fotelach lub bufecie, przy wspólnie zamawianych posiłkach.
Bardzo ubawiła mnie znajoma młoda kobieta (circa about lat 29) mówiąc, że jutro musi ugotować obiad bo zaprosiła kilka osób. Na pytanie co mianowicie będzie pichcić odpowiedziała: zostały mi jeszcze trzy lazanie z ostatniego miesięcznego zamównienia. Wrzucę do mikrofalówki i obiad gotowy.
I takie to jest gotowanie.
Zamknięcie (przymusowe) w domach miało niewątpliwie wpływ na zainteresowanie przygotowaniem posiłków z poczynionych wcześniej zakupów. W wielu wypadkach, tak podejrzewam, jest to jednak „słomiany zapał” kończący się wraz z pierwszym czy drugim niepowodzeniem.
Nie mam się czego wstydzić – sama czasami korzystam z tzw „gotowców”. Mrożone pierogi, gotowe panierowane ryby (także mrożone). Szczególnie gdy nie mam czasu bądź jestem chora. O ile takowe grzecznie czekają w zamrażalniku.
Generalnie wolimy pitrasić sami. To co można, w większych ilościach by zamrozić „na zaś”.
Niemniej rozumiem „pudełkowców”. Nie każdy lubi czy też umie gotować. Każdemu wedle potrzeb, umiejętności i „widzi mi się”.
Echidno-bardzo dobrze podsumowałaś temat-każdemu wedle potrzeb, chęci i umiejętności. Jeśli lubisz gotowanie i wszystkie związane z nim przyjemności to gotuj, ale jeśli zamiast gotować wolisz iść na spacer, na koncert czy też uszyć sukienkę to rób, co ci w duszy gra! W dzisiejszych czasach jest mnóstwo możliwości zorganizowania sobie całkiem niezłego obiadu, może być kaloryczny lub dietetyczny, zdarza się też rachityczny 😉 Najważniejsze, aby ci smakował lub zwyczajnie dał się zjeść, bo ta opcja wystarcza wielu osobom.
Kemor-powędrowałam dzisiaj z Tobą do wiedeńskiej kawiarni 🙂 Poczytałam przy okazji w internecie różne opowieści o tamtejszych kawiarniach i okazało się, że umknęła mi ważna wiadomość: wiedeńskie kawiarnie wpisano na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego. 9 listopada 2011 komitet UNESCO tak uzasadnił swoją decyzję: „Miejsca, gdzie człowiek z przyjemnością spędza czas, chłonie otaczające piękno, ale nie zmienia to faktu, że na rachunku zobaczymy tylko jedną pozycję – kawę.”
Kochani- kawa, kawą, ale drobne przyjemności też ważne. Niedzielne popołudnie ma swoje wymagania 🙂
https://www.cafecentral.wien/inhalt/uploads/cafe_central_patisserie_himbeere_harmonie.jpg
Upiekłam dzisiaj dwa chleby-jeden zwyczajny na mące pszennej i drugi eksperymentalny na mące ryżowej przeznaczonej do pieczenia chleba. Ten ostatni zgodnie z przepisem na opakowaniu. Napisali, by dodać wodę, mleko, jajka i łyżkę oliwy. Na kolację będą obydwa chleby do spróbowania, podam do nich jedynie masło i deskę serów.
Dwadzieścia lat temu byłam w Wiedniu. Jeden dzień przy okazji pobytu w Czechach, tyle żeby pobieżnie obejrzeć centrum miasta. Wszystko mi się tam bardzo podobało. Wystarczyło też czasu na wiedeńską kawiarnię. Na kawie chyba poprzestałam, bo nie pamiętam, żeby było coś więcej. Ale największe wrażenie sprawił na mnie wchodzący do kawiarni pan w meloniku i z laseczką/ tylko dla fasonu, bo szedł żwawo/. Tymczasem wzdycham do polskich kawiarni.
Upiekłam wczoraj piernik, trochę gotowiec, bo z torebki. Właściwie kupowanie takiego produktu nie ma większego sensu, bo kupuje się mąkę z przyprawami; trzeba dodać jajka i masło, warto też rodzynki i inne bakalie, a po upieczeniu przełożyć konfiturą, ewentualnie polać polewą. W sumie pracy jest tyle samo co z całkowicie domowym piernikiem. Ale było niezłe.
Odwiedziły nas wnuki. Ale okazało się, ze starszy ma jutro sprawdzian z matematyki, więc musiał powtarzać dość obszerny materiał. Wydawałoby się, że powinien to robić sam, ale niestety tak nie jest. I spędziłam z nim kilka godzin przy przeliczaniu miar, nominałów banknotów i monet, odległości, cen, rzymskim zapisie cyfr. Okazało się, że w zapisie rzymskim mam poważne braki/ chyba nas tego nie uczono/, za to młody zmieniał zapis rzymski na cyfrowy błyskawicznie.
Kemor wspomina o ” Księdze z San Michele” z opisami chorób i epidemii.
Całkiem na czasie jest książka, którą niedawno przeczytałam :” Co nas nie zabije” Jennifer Wright. Tytuł od razu wskazuje, że jest w niej mowa o plagach i epidemiach, od czasów starożytnych do współczesności/. Niemniej czyta się to bardzo dobrze, bo książka ma formę pogadanki dla zwykłego czytelnika. Autorka podkreśla, jak w czasach epidemii ważna jest mądra władza i ludzka empatia.
Nie czytałam do tej pory żadnej książki Maryli Szymiczkowej/ czyli Jacka Dehnela i Piotra Tarczyńskiego/, ale zaciekawiło mnie ich nowe dzieło – ” Złoty Róg”/ jest notka w ” Polityce”/. Na bibliotekę nie można liczyć/ zamknięta na 4 spusty/, więc chyba będę musiała sobie kupić.
Krystyno, czytałam wszystkie.
To, co w nich wartościowe, to tło i dla tego tła warto przeczytać.
Niewola
W państwie totalitarnym
Wolność
Nie będzie nam odebrana
Nagle
Z dnia na dzień
Z wtorku na środę
Będą nam jej skąpić powoli
Zabierać po kawałku
(Czasem nawet oddawać
Ale zawsze mniej, niż zabrano)
Codziennie po trochę
W ilościach niezauważalnych
Aż pewnego dnia
Po kilku lub kilkunastu latach
Zbudzimy się w niewoli
Ale nie będziemy o tym wiedzieli
Będziemy przekonani
Że tak być powinno
Bo tak było zawsze.
(Kornel Filipowicz)
haneczko,
dziękuję.
Ciekawe książki można nieraz spotkać w Biedronce. Oczywiście nie zawsze i nie są to nowości, ale warto zajrzeć na regał książkowy. Zdarza się klasyka polska i obca, dobre kryminały. To pozycje m.in. Świata Książki. Dziś widziałam „Baśnie” braci Grimm, bardzo ładnie wydane. Ceny są bardzo umiarkowane albo zupełnie niskie. Bywają też płyty winylowe.
Rozmawiałam dziś z siostrą. W małym mieście na Mazurach sytuacja z covidem wygląda źle, może właśnie dlatego, że miasto jest małe, ludzie znają się i chcąc nie chcąc spotykają się; rodziny mieszkają blisko siebie i kontakty są częste. Chorych jest wielu, niektórzy ciężko, niektórzy lżej, także w sąsiedztwie. Nastrój więc minorowy.
Siostra wynalazła gdzieś w okolicach krzewy tarniny i zebrała sporo owoców.
Pamiętam bardzo dobrą tarninówkę od haneczki. Taka nalewka na pewno nie będzie zalegać w spiżarni.
Dziś gotuję rosół/ wołowina, indyk i wiejski kurczak/.
Bry.
Po przeczytaniu biografii Kornela Filipowicza – „Miron, Ilja, KOrnel”.
Nie znalazłam daty, kiedy ten wiersz został napisany (Filipowicz zmarł w lutym 1990r), ale całkiem aktualny.
Wczoraj pstrąg pieczony w folii, „nadziany” porem, selerem łodygowym i przyprawy, dzisiaj będzie fasolówka.
+8c, pochmurno, buro i prawdopodobnie będzie padać.
No właśnie, jakie to przygnębiające, że tego rodzaju wiersze są nadal aktualne.
Alicjo-znalazłam, że wiersz jest z tomu „Powiedz to słowo”, rok 1984.
Warto wybrać się choć na krótki spacer do lasu tuż przed zachodem słońca 🙂
https://photos.app.goo.gl/wxuSq5YsN6TWJDES8
Dla wielbicielek i wielbicieli Wrocławia zdjęcie z parku Szczytnickiego, autor Edward Sipiński,. Trochę przez przypadek wpadłam na jego zdjęcia w internecie:
https://scontent-frx5-1.xx.fbcdn.net/v/t1.0-9/128519748_1277120592646010_1187921143600382830_n.jpg?_nc_cat=100&ccb=2&_nc_sid=825194&_nc_ohc=qesMifH0c10AX_olrHd&_nc_ht=scontent-frx5-1.xx&oh=8345a23d125ad4fa891cb43d3ef56c39&oe=5FEB07F5
Danusiu, a to nie była pani łosiowa (łosza) ? Czy to łoś co zgubił poroże?
Tam gdzie chodzę z kijkami, też zdarzają się łosie, chociaż mnie to się dotąd nie zdarzyło, ale koleżance kilka razy. Część tego lasu ma nawet nazwę Łosiowe Błota. Latem błota były suche, teraz stoi tam woda.
Ja dziś urzędowałam u wnuków, którym zamknięto przedszkole, a rodzice nie bardzo już mogą sobie pozwolić z zwolnienia. Energia małego jest powalająca.
Danuśka,
co za spotkanie! Tylko raz w życiu widziałam łosia w lasie koło Wejherowa.
Nie siedźmy w domu, wychodźmy możliwie często do parku, lasu czy w mało uczęszczane miejsca. Ruch jest nam bardzo potrzebny.
Małgosiu,
rozumiem Cię, bo znam to dobrze. Myślałam, że młodszy wnuk będzie spokojniejszy od starszego, ale stara się dorównać bratu. A najgorsze są przepychanki. Dla nich to świetna zabawa. W pojedynkę – do rany przyłóż. No ale trzeba trochę odciążyć rodziców.
Krystyno, wnuczka jest spokojnym dzieckiem, natomiast mały nie usiedzi, staje na głowie, pędzi na rowerku, szaleje na kanapie itd. A ja po prostu się boję, że spadnie, albo walnie głową w oszklony regał, który jest za kanapą. Nie ma w nim zupełnie strachu.
Małgosiu,
masz słuszne obawy. Siostra opowiadała mi dziś, że jej wnuk, trzyletni Staś w ostatnim czasie dwukrotnie rozciął sobie głowę wpadając w biegu na drzwi i regał. Raz w przedszkolu, raz w domu. Rana na czole wymagała zszycia. W dniu zdjęcia szwów rozciął sobie skórę nad uchem. Biega, nie zważając na przeszkody. Dumnie obnosi swoje rany, ale przecież różnie to się może skończyć.
Małgosiu-tak, to klępa czyli pani łosiowa. Obserwowaliśmy się nawzajem dosyć długo i bardzo uważnie, chociaż podobno łosie nie mają najlepszego wzroku, mają za to bardzo dobry słuch, jak zresztą wiele zwierząt. Łosie często obserwuje też kuzynka Magda, nawet z okien swojego domu.
Krystyno, Małgosiu-życzę wytrwałości i cierpliwości do wnuków 🙂
Ten lasek, do którego chodzę, przylega właściwie do Kampinosu, na obrzeżu którego mieszka Magda i łosie sobie spacerują.
Dzisiaj w naszym lesie bezludnie, bezzwierznie i bardzo cicho.
Bardzo polecam „Soroczkę”. Najlepiej czytać po rozdziale, z przerwami.