Potrzeba jest matką wynalazków
Najwięcej kuchennych odkryć robili ludzie ponoć w czasie wojny, zarówno zresztą pierwszej jak drugiej. Wszystkie te kawy z żołędzi, herbaty z jabłkowych skórek, wielkie pasztety z odrobiny mięsa i zupy ze śladami mięsa i warzyw, wspaniałe podobno choć biedne wojenne ciastka – wszystko to jest fajne w opowieściach, ale nie chciałabym nigdy znaleźć się sytuacji, kiedy trzeba kombinować, aby podać cokolwiek na stół. Jednak w jednej ze starych książek kulinarnych znalazłam przepis, który po prostu mnie wzruszył. Był to przepis na czarny kawior z pęczaku i… sadzy. Jak dalece bez dobrych, starych, eleganckich obyczajów żywieniowych nie sposób było żyć, skoro uciekano się do takiego sposobu udawania, że wszystko jest jak było. Mam nadzieję, że do kolacji z tak przyrządzonym kawiorem zasiadali elegancko ubrani w przedwojenne stroje ludzie i zachowywali się jak dawniej – wytwornie.
Wspominam o tym ponieważ w podarowanym mi przez znajomą brulionie z powklejanymi przepisami z powojennych (po II wojnie) pism kobiecych, znalazłam jeden, który wykorzystałam w czasie spotkania z przyjaciółmi. Choć nie nosiliśmy strojów z epoki pierwszych lat powojennych było miło i smacznie. W wyciętym przepisie nosił nazwę „Sałatki krewetkowej z dorsza wędzonego”, ja nazwałam go po prostu sałatką z dorsza. Obiera się wędzonego dorsza ze skóry, skrupulatnie wybiera ości, rozdrabniając mięso, dodaje się sporo dobrego majonezu i 1–2 łyżki startej na drobnej tarce surowej marchewki (och to udawanie!). Po dodaniu odrobiny mielonego pieprzu mieszamy i możemy tę sałatkę nakładać na połówki awokado. To naprawdę smakuje. Może dlatego, że dorsz przestał być rybą, którą się jada, gdy nie ma czegoś lepszego.
Komentarze
dorsz droższy niż schab …
my jak mieliśmy niespodziewanych gości robiliśmy makaron z wszystkim co się nawinie a na to sadzone jajko .. takie danie prosto z patelni smakował zawsze i wszystkim … było bardzo niedietetyczne ale nikt się nie przejmował ..
Rzepie! Rzepeńku! Chyba się udało, bo po wyjęciu z pieca leżało i stygło. Nagle usłyszałem głos Ewy: Ale dobre! Spróbowała jeszcze gorące. Jedno, kruszy się. Może na zimno będzie lepiej.
Cichalu drogi! Nie jestem zbyt biegła w „te klocki”- patrz: pieczenie ciast 😉 np. serniki zawsze mi opadają 🙁 nie wiem, jak dodatek sody wpłynąłby na rośnięcie. To ciasto nigdy specjalnie nie rosło i nie wymagało specjalnych zachodów dlatego lubię je robić. Dodatek wiórków wpływa korzystnie na smak, duża ilość żurawin pewnie też ale one są bardziej ciężkie więc może trudniej ciastu się unieść 🙂 Mnie też czasem się kruszy, nie wiem dlaczego ale ja kombinuję z mąkami. To wszystko jednak nie wpływa na smak- jest dobre 🙂 Dobrych i smacznych wrażeń Wam życzę!
http://www.polityka.pl/forum/1303834,pisarz-janusz-rudnicki-obrazil-kobiety-naszym-wolno.thread
Hm…misiaczek taki nasz…
Paniom tłumaczącym kumpla (Szczuka?! Kofta?!!!!) zachowanie dziękuję. Feministki, walczące o prawa kobiet, szacunek dla CZŁOWIEKA, jakim jest niewątpliwie kobieta. Żarty jakieś, drogie panie.
Dzień dobry,
Dzień minął przyjemnie. Słoneczna, bezchmurna pogoda potrafi utrzymać dobry nastrój, dodać sił i przede wszystkim chęci życia. Przed chwilą wyszedłem na chwilę na zewnątrz popatrzeć na rozgwieżdżone niebo. Cudo!
Danuśka – dziękuję bardzo za Nałęczów, bardzo mnie cieszą takie wieści. Co do wyrobów z wątróbek gęsich – można je kupić tutaj bez żadnego problemu, jak i wiele, wiele innych światowych przysmaków sprowadzanych niemal ze wszystkich zakątków świata. Ja pasztecik z tych wątróbek jadłem chyba raz – smakowo wyśmienity, ale sumienie nie pozwoliło mi kupić ponownie. Jestem raczej bliżej pójścia w ślady kuzynki Magdy, chociaż od moich schabowych bardzo trudno mi odejść.
Danuśka – zupełnie z innej beczki. Będąc w Polsce dostałem od swojego najstarszego brata czasopismo „Kraina Bugu”. Nie wiem czy wychodzi regularnie, ale ja dostałem numer 18-ty. Pewnie to pismo znasz, a jeśli jakimś cudem uszło Twojej uwadze to koniecznie kup. Bardzo ciekawe. Podobno bywa w empikach. Kosztuje prawie 20 złotych., ale jest warte tych pieniędzy.
Dzień dobry 🙂
kawa
Ja jeszcze nie powiedziałam dobranoc i lampka się pali, ale – dzień dobry, Irku 🙂
p.s.Znakomicie się wstrzeliłeś podaną dzisiaj kawą w temat poruszony przez Gospodynię 😉
dzień dobry ..
u nas gwiazd nie widać … do wiosny 112 dni … ale śpi się dobrze …
Jolinku-komu się śpi, temu się śpi. Ja ostatnio w środku nocy czytam: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/172506/szmaragdowa-tablica
Dzisiaj skończyłam.
Nowy-ja jestem pewna, że w Nowym Yorku można wszystko kupić, ale przy okazji domyślałam się, że Ty niekoniecznie jesteś fanem gęsich wątróbek.
Nie znam „Krainy Bugu”, dzięki za informację, rozejrzę się.
Kraina Bugu – sklep:
http://krainabugu.pl/kategoria-produktu/magazyn-kraina-bugu/
Małgosiu-dziękuję bardzo, zamówię kilka numerów. A poza tym to ciekawa strona, poczytam sobie spokojnie wieczorem. Nie wiem, jak to zrobiłam, ale od razu wpadłam na passus o pierogach 🙂
„Nigdy nie zapomnę smaku intrygujących pierogów z fasolą, gruszkami i bakaliami przygotowanych przez uczniów Zespołu Szkół Rolniczych w Korolówce. Kiedy się piekły w piecu na złoto, polonistka Ewa Zalewska-Krzywania tłumaczyła mi, że to pirohy z duszoj. Ciasto – to ciało, farsz to dusza, a najważniejsza przyprawa to szczypta miłości.”
Jak przeczytałam o tych pierogach „z duszą”, to poszperałam i natknęłam się na:
http://www.dziennikwschodni.pl/kuchnia/pierogi-z-duszoj-hit-na-skale-ogolnopolska,n,1000095311.html
bardzo ciekawe, tym bardziej, że przepis gotowy, tylko zakasać rękawy…
Cichalu – wisiało u dziadków nad łóżkiem dziadkowym. Jako dziecko czasami słuchałam muzyki płynącej z radia kryształkowego. Dziadek pozwalał i nawet tłumaczył jak działa. Niestety tłumaczenia dziadkowe zaginęły w pomrokach dziecięcego rozumowania. Radio nie było skomplikowane – ot słuchawki jak na poniższym linku.
https://www.youtube.com/watch?v=J5S-4eCakCU
Zatem widzisz – coś tam pamiętam. Ale raczej jako obrazy z dzieciństwa.
Komuś zimno? Podrzucić nieco ciepełka? U nas 13 dzień temperatury powyżej trzydziestu stopni. Ponoć takiego rekoredu – temperatury i czasokresu ich trwania – nie notowano od momentu zapisów powyższej.
Twoje słońce Echidno to by się przydało, bo tu strasznie ponura szarość, plusy dodatnie niekoniecznie, wolałabym lekki mrozek 🙂
dobrze, że wczoraj ugotowałam fasolową bo się przydała po powrocie do domu z tej zimnicy …
echidno szkoda, że do Ciebie tak daleko bo chętnie na słonku bym się wygrzała …
Żurawina od Wielbłądów: https://obiadoweinspiracje.blogspot.com/2017/11/domowa-konfitura-z-zurawiny-do-miesa.html
Biorę każdą nadwyżkę plusów dodatnich, może nawet być bez słońca.
Poniżej plusów 10 serotonina znika mi w tempie zatrważającym!
Żurawina zawsze pęka i pryska pod wpływem temperatury. Może nieźle oparzyć, dlatego dobrze jest użyć pokrywki lub chociażby kawałka folii aluminiowej. To się dzieje na samym początku, jak już wszystko popęka, to smaży się jak należy.
Ja robię konfiturę najprościej, jak się da – cukier, żurawina i odrobina wody na dno naczynia. konfitura robi się bardzo szybko, zurawina ma masę pektyny i żeluje się dosłownie chwilę po zagotowaniu/smażeniu.
Zazwyczaj robię to w październiku, kiedy świeżej żurawiny jest w sklepach od groma. W tym roku nie zrobiłam, ale u nas zawsze można dostać żurawinę mrożoną. Uwielbiam konfiturę żurawinową do chleba – jak się samemu robi, to można cukru użyć po uważaniu, ja lubię tę kwaskowatość, nic jej nie przebije. No, może czerwona porzeczka blisko…
W ubiegłym roku lecąc z Vancouver do Toronto widziałam z samolotu całe pola (bagna!) żurawinowe, uprawa na wielką skalę.
http://aalicja.dyns.cx/news/IMG_9290.JPG
Te czerwonawe pola to właśnie żurawina. A propos zamieszczanych przeze mnie zdjęć z mojej strony aalicja.dyns.cx – otóż jak przychodzi z pracy pan J. to zazwyczaj przełącza (bez uprzedzenia mnie!) system na bezprzewodowy i wtedy zdjęcia się nie otwierają. Jemu się już nie chce usiąść przed którymś z komputrów albo lapttopów, tylko rozkłada się na kanapce ze swoim mikrym iPodem czy co on tam ma.
Tak swoją drogą to nawet nie wiem, jak ustawiony komputer stacjonarny jest teraz, ale u mnie ta strona się otwiera…
Cichalu,
zajrzyj do poczty…
14 listopada odszedł Jerzy Tarasiewicz w swój ostatni rejs…
Starzy blogowicze chyba pamiętają moje raporty z „chrzestnego” naszego rejsu z Cichalem w marcu 2010 roku. Byliśmy z Cichalem u Tarasiewiczów w marcu tego roku, będąc na Florydzie, Jerzy trzymał się świetnie, jak na morskiego wilka przystało. Powspominam to pierwsze spotkanie, a ze mną kto chce:
https://photos.app.goo.gl/HazR3fLSTFFoWuNH2
Alicjo i cichalu bardzo przykro … 🙁 … ten rejs z 2010 roku pamiętam bardzo dobrze i Twoje wspomnienia o nim …
A to z marca tego roku…
http://aalicja.dyns.cx/news/IMG_1270.JPG
Ech i kolejni odchodzą…..
Chciałam jednak optymistycznie donieść, że Laskowik i Fedorowicz ciągle w świetnej formie. Wystąpili dzisiaj gościnnie na deskach teatru „Polonia”. Chyba się domyślacie na jaki temat były wszystkie skecze i dowcipy,
Wracam do dnia wczorajszego i sznureczka, który wrzuciłam. Temat trudny i paskudny, ale cieszę się, że wreszcie ruszył światową falą, że tak powiem. Niech się przewali i niech wreszcie będzie jasny przekaz od kobiet, na co sobie pozwalamy, a na co nie.
Na pewno jest w tym też sporo hipokryzji ze strony dam, które za wszelką cenę chciały zrobić karierę, i to nie tylko w Hollywoodzie, ale wszędzie, gdzie chciały i nie widziały innej drogi, tylko taką.
Mnie szarpał za kucyki w czwartej klasie niejaki Rysio S. Tak zwane „końskie zaloty”, pan nauczyciel na moje skargi nic nie zrobił, tylko tak skomentował.
No to ja Rysia na dużej przerwie, na oczach całej szkoły sprałam okrutnie, bo lichej był postury i nie spodziewał się, że go na odlew i tak dalej. Nigdy więcej, aczkolwiek odegrał się inaczej, bo jako „chłopak z miasta” imponował chłopakom ze wsi, gdzie chodziłam do szkoły i zabronił im do mnie się odzywać. Oni posłuchali, wyobraźcie sobie…a mnie lepszej przysługi zrobić nie mógł, bo o czym tu gadać z takimi…
W każdym razie nie pojmuję i nigdy nie pojmowałam, że dziewczyny czy kobiety nie potrafiły i nadal nie potrafią wyraźnie zakreślić granicy, za którą nie można się posunąć wesołym kolesiom.
Skończyłem pasztet. Wydzielałem po kawałeczku jak największą świętość . Można powiedzieć : addio pasztet. Taki był dobry, że po nocach będzie się śnił. Jak w piosence. Może kiedyś udam się na warszawskie korepetycje pasztetowe do pani Barbary.
Jutro będę piekł tartę z gruszką i gorgonzolą oraz orzechami. Będzie na świętowanie zakończenia sezonu budowlanego 2017. Rano przychodzą fachowcy i będą zakładać podbitkę pod dach na pracowni. Będzie ładnie. Prawie jak u Caringtonów. Prawie 🙂
p.s.
Od razu dodaję, że nie o to chodzi, że ci chłopcy byli ze wsi, ale o to, że poddali się dyktaturze takiej miernoty, który w niczym nie mógł zaimponować, bo i w nauce był kiepski, a postury, jak wspomniałam, ość nikczemnej, skoro ja go sprałam bez wielkiego wysiłku.
Danuśko,
Fedorowicz był w Kingston w latach 80-tych, bardzo ciepło wspominam jego występ, który dla mojej generacji był całkiem czytelny, a dla starszych już nie (wtedy nie było internetu i youtube, gdzie wszystko da się wyczytać i śledzić…).
https://www.youtube.com/watch?v=pBts0MI9JcY
Danuśka jak zwykle podziwiam Twoją aktywność …
Alicjo też sprałam chłopaka w technikum bo się stawiał … potem nikt mi nie podskoczył … 😉
a mój farsz do krokietów wyszedł jak pasztet …
Oczy zrobiły mi się jak talerze (w odróżnieniu od spodków), przeczytawszy poniższe. Przepraszam, że tutaj wrzucam, ale bobikowo nadal u mnie się nie otwiera.
Jestem zdumiona bezsilnościa tego wielkiego przywódcy…ja emigrując, po prostu wzięłam dziecko pod pachę, Jerzor dwie walizki i nikt się na nas nie skladał, przeciwnie, niewieli dorobek naszego niedługiego wtedy życia rozdalismy przyjaciołom i rodzinie, wyjeżdżajac. Trzeba nie mieć krzty przyzwoitości…
http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/stypendysta-kijowski-jak-nisko-mozna-jeszcze-upasc-komentarz/j94j3jc
Kochani, po naszych zjazdach i mini zjazdach wyłania nam się wyraźnie lista przebojów, to znaczy lista dań już kultowych oraz obowiązkowych 🙂 Bardzo proszę uzupełniajcie, jeśli o czymś zapomniałam:
-rolada kurczacza Haneczki
-szarlotka i chleb Małgosi
-tarta z gruszkami i gorgonzolą Salsy
-paszteciki kuzynki Magdy
-fiołkowe śledzie Jolinka
-pierogi Misia Kurpiowskiego
-pasztet Basi Adamczewskiej
-keks i pasztet Krystyny
-żurek i tort orzechowy Żaby
-teryna rybna Danuśki i Osobistego Wędkarza
Ciasto Rzepa oraz tort bezowy Kocimiętki właśnie rozpoczęły rywalizację i prawdopodobnie też je dopiszemy do powyższej listy 🙂
Jolinku-ta aktywność, to przecież nic nadzwyczajnego.
Dopiszmy twaróg Żaby, który nie ma sobie równych poza twarogiem Eski oczywiście. Banalne określenie ” twaróg ” zupełnie nie oddaje wspaniałości tego produktu. Ci, co go jedli, wiedzą to doskonale.
Pasuje do niego jarzębina i żurawina lub borówka, ale nie za wiele.
Żurawina wg przepisu Wielbłądów wydaje się ciekawa. Zdarzyło mi się przygotować konfiturę z leśnych borówek zebranych przy okazji grzybów. Robiłam ją z dodatkiem gruszek. Prawdę mówiąc, nie wyczuwam różnicy w smaku konfitury z żurawiny od tej zrobionej z borówek.
Danuśko,
może nie mieszać dorocznych Zjazdów Blogu z mini-zjazdami, bo nam się namiesza i za dużo tego będzie. Kultowych i obowiązkowych przepisów. Jak obowiązkowe, to przestaną być robione z przyjemnością, a z obowiązku. Zjazd Blogowy jest raz do roku, a mini-zjazdów ile wlezie okazji, i niech one kwitną 🙂
Właśnie przeczytałam, że zmarł Charles Merrill, ostatnio mieszkający w Nowym Sączu. „Filantrop zakochany w Polsce, a także milioner, syn i spadkobierca założyciela jednego z największych banków inwestycyjnych świata Merrill Lynch.”
Ciekawy wywiad: https://www.tygodnikpowszechny.pl/jak-najdalej-od-jabloni-34976
Krystyno,
na twaróg Eski czy Żaby nie kupisz mleka w pobliskim sklepie ani w żadnym sklepie – i to jest ta różnica. WIELKA.
https://en.wikipedia.org/wiki/Charles_E._Merrill_Jr. <– czyżby to ten?
Dzień dobry 🙂
kawa
Dzień dobry, Irku…
stawiasz tę kawę z rozmachem 😉
Dobranoc z mojej strony.
dzień dobry …
Asiu ciekawy człowiek …
napadało trochę …
Danuśka dla Ciebie nie a ja ciągle podziwiam ….
Alicjo dobrych snów …
Irku, oblales mnie goraca kawa.
U mnie zaczelo sie malowanie w kuchni i jemy odgrzewane dania z zamrazalki.
Zrobilo sie zimno, mokro i wietrznie.
Skoro Alicja poruszyła temat zjazdów, to chciałabym przekazać wszystkim następującą informację:
wielu blogowiczów(Koleżanki Warszawianki, Echidna, Nowy) jest zdania, że zdecydowanie lepszym terminem na doroczne zjazdy blogowe jest czerwiec, a nie wrzesień, bo dni dłuższe i wieczory cieplejsze. Rozmawialiśmy sporo na ten temat podczas ostatnich spotkań w Warszawie. Proponujemy zatem nowy termin zjazdowy: co myślicie o dacie 9-10 czerwiec 2018?
Jest jasne i oczywiste, że znalezienie terminu, który będzie odpowiadał absolutnie wszystkim zainteresowanym jest niemożliwe, ale może przegłosujmy sprawę demokratycznie, to znaczy większością głosów.
Czy mogę prosić o Wasze wypowiedzi na ten temat?
Jeszcze o zjeździe blogowym:
bez względu na to, w jakim terminie zjazd się odbędzie postaram się go zorganizować w jakimś ośrodku wypoczynkowym (domki, agroturystyka etc…) w pobliżu Warszawy, tak by wszyscy zjazdowicze mogli bez problemu nocować na miejscu i abyśmy mieli do dyspozycji kuchnię, dużą jadalnię i miejsce na ognisko.
Dzień dobry!
Jestem na tak na propozycję Danuśki.
http://www.kulturanawidoku.pl/
yurek ciekawy link …
Danuśka dłuższe dni bardzo lubię …
ela będzie miejsce na zapasy świąteczne …
naleśniki na maślance z wodą wyszły bardzo delikatne … ostatnio dodaję do ciasta kurkumę i są one żółciutkie mimo, że zawsze dodaje jedno jajko .. no i porcja kurkumy przemycona .. do mięsa na krokiety dodałam gotowane marchewki, pietruszkę i cebulę … czyli porcja warzyw przemycona … krokiety podsmażone na maśle własnej roboty a do tego szklanka soku pomidorowego i jestem nakarmiona smacznie i zdrowo … 😉
a resztę naleśników i farsz zamroziłam na przyszły tydzień … mroziłam osobno bo nie wiem czy będą krokiety czy coś innego a może naleśniki na słodko ..
Naleśniki dojadaliśmy wczoraj, a dzisiaj zupa jarzynowa z pomidorami i placki ziemniaczane 🙂 Po plackach nawet okruch nie ostał się, za to zupy nadmiar, bo nie umiem ugotować na dwa talerze.
Jestem za wiosennym terminem zjazdu 🙂
Salso-pomidory dodajesz pod koniec gotowania? Świeże, czy z puszki?
Pomidory obrane, pokrojone w kostkę i podduszone osobno, wrzuciłam w ostatnim momencie, jak już zupa była gotowa. Zlitowałam się nad nimi, bo jakoś nikt nie miał na nie ochoty, a zaostrzyły smak zupy.
Jeśli czerwcowy termin zjazdu odpowiada większości, to również się dostosuję. Mieliśmy już bardzo udany zjazd na początku sierpnia , więc czerwiec też jest dobrym terminem. Oczywiście to za wcześnie, żeby już teraz deklarować swój udział. Natomiast w przypadku ewentualnego kolejnego zjazdu w Żabich Błotach, decyzja o terminie powinna zależeć od od głównej organizatorki, czyli Żaby.
Andrzejom – wszystkiego najlepszego! Okazja, zadzwonić do szwagra, z którym nie takieśmy…itd.
https://gfycat.com/DisfiguredMildDugong
Kochani, ratunku!!!
Do przepisu na bezę wkradł się idiotyczny błąd, co zauważyłam dopiero teraz, przeczytawszy go ponownie. Nie 150 g cukru na białko, ale oczywiście 50 g! Nie wiem, skąd ta jedynka mi wpadła…
Jak edytować wpis?
kocimiętka nie da się … kto zainteresowany przepisem to go poprawi …
Kocimiętko! Właśnie nam wyjaśniłaś, że deliberowaliśmy niepotrzebnie! 🙂
Danusinku! 3x tak za czerwcem, ale i również: u Żaby, u Żaby, u Żaby!!!
Jolinku, dzięki za wyjaśnienie:) Mam jeszcze do Ciebie pytanie na temat śledzi: jakich przypraw używałaś, czy był tam cukier (bo mile słodkawe były…).
Cichalu, kajam się; musieliście się nieźle zdziwić, z tamtego przepisu chyba by wyszedł pieczony karmel;)
Dzień dobry,
Następny piękny, słoneczny, choć trochę chłodny dzień późnej, bezlistnej już jesieni.
Przed chwilą skończyłem telefoniczne pogaduszki z Cichalami, na trzy głosy. Bardzo lubię te rozmowy, Cichale w swoim domu są wyjątkowo gościnni, a na odległość potrafią wlać w człowieka sporą dawkę optymizmu i radości życia. Dzięki Ewa i Janusz.
Widzę, że tort bezowy robi słuszną karierę, a skrywane skrzętnie talenty kulinarne Kocimiętki wychodzą na światło dzienne. Nie ukrywam, że się cieszę.
Termin czerwcowy kolejnego Zjazdu uważam za duuuuuużo korzystniejszy – dzień długi, noce krótsze, ale przecież bywają bardzo ciepłe, a Cichalowi od razu słowiki do głowy przyleciały. W czerwcu jest spora szansa, że w końcu się zjawię, pierwszy tydzień września był dla mnie zawsze nie do przeskoczenia.
A propos tematu przewodniego, który podrzuciła Gospodyni, otóż właśnie, potrzeba matką wynalazków…
Nigdy nam się tak nie przydała pomysłowość, mnie i mojej koleżance Halinie, jak w latach 1980-81.
Pamiętacie, jakie wtedy były niedobory, a nawet kartki nie gwarantowały, że mięso będzie na nas czekało w sklepie. Wiadomo, że najprościej upichcić coś z mięsa 😉
Otóż miałyśmy wtedy małe dzieci, nasi mężowie wyjeżdżali na całe dnie w teren, a my codziennie wybywałyśmy w ramach spacerów z oseskami na wędrówkę po sklepach z nadzieją, że gdzieś coś rzucą (o Wrocławiu mówię). Mieszkałysmy dość daleko od siebie, w dodatku ja nie miałam telefonu, ale codziennie dzwoniłam do niej wczesnym popołudniem i ustalałyśmy, co której udało się zdobyć. Czasami wymyślałyśmy przedziwne rzeczy, które trudno nazwać obiadami – na przykład pizzę z nutellą (zakupioną w Pewexie). Ten okres wspominam jako wzmożone wyczyny kulinarne, nie jestem już w stanie powtórzyć, co dokładnie gotowałyśmy, ale były to pomysły bynajmniej nie z książek kulinarnych, tylko wielka improwizacja z tego, co akurat udało nam się kupić. Czasami panowie przywozili z terenu grzyby, no – to wtedy była uczta! Raz przywieźli wór, dosłownie, opieniek – ilość nie do przejedzenia na jeden obiad. W weekendy tradycyjnie wyciągaliśmy tzw. spirytus Cioci Broni. Otóż ciocia Bronia, u której Halinostwo mieszkali, miała w barku pół litra spirytusu. Ten spirytus panowie przerabiali na jakąś przypalankę czy coś w tym stylu, wypijaliśmy to, a w poniedziałek Jerzor, który posiadał tak zwane zachodnie środki płatnicze (pracował przez pewien czas w Nigerii) szedł do Pewexu i odkupował pół litra owegoż spirytusu za 0.90$
Wierzyć się nie chce, że to tyle kosztowało 😯
Ten tryb życia prowadziliśmy do czasu wyjazdu w świat, tzn. do 30 października ’81 roku. Pomysł wyjazdu zrodził się któregoś weekendu przy osuszaniu kolejnej butelki.
Proszę, do czego to spirytus prowadzi 😯
Dzień dobry 🙂
kawa
dzień dobry …
kocimiętko takiego posmaku nadawały śliwki w occie (takie mi akurat wyszły) … innych przypraw nie stosowałam bo śliwki były przyprawą …
świat za oknem pobielony i ładnie wygląda ..
Póki co czerwiec zdecydowanie wyszedł na prowadzenie!
Cichal-już od jakiegoś czasu robimy zjazdy na zmianę: na Pomorzu Zachodnim, to znaczy u Żaby oraz na Mazowszu, to znaczy na dobrach nadbużańskich. Z jednej strony chodzi nam o ułatwienie dojazdu niektórym blogowiczom, a z drugiej o to, by nie zwalać się co roku Żabie na głowę i ten powód jest w zasadzie najważniejszy. Wszyscy wiemy, że Żaba prowadzi dom otwarty, kocha gości, kocha gotować i gotuje hurtowo, ale czasem też lubi odpocząć. Chcemy jej ten odpoczynek umożliwić 🙂
Kocimiętko-proporcje poprawione. Mamy nadzieję, iż zdarzy się okazja spróbowania innych specjałów w Twoim wykonaniu 🙂
ten ocet po śliwkach jest bardzo przydatny .. np. do doprawiania dresingu do sałatek … a wczoraj dusiłam gruszki do naleśników i dodałam go pod koniec … wyszło bardzo dobrze .. z reguły ten ocet jest w smaku ostrzejszy ale chyba śliwki dodały tego dobrego smaczku ..
Oczywiście nadal mam w pamięci X zjazd zorganizowany w Poznaniu na życzenie Pyry oraz znam z Waszych opowieści zjazdy u Gospodarza i w Kórniku.
śnieg zaskakuje …
https://www.facebook.com/severeweatherEU/videos/2125230827700007/
Koty są niesamowite, a ten podrzucony teraz przez Jolinka to jakiś niezwykle wytworny arystokrata 🙂
Jolinku-a jak się miewa Twój kot rodzinno-amelkowy?
Zabieram się za chwilę za guacamole, a na obiad będą schabowe z kurzej piersi oraz cykoria z patelni.
Dzisiaj w porannej „Trójce” zachęcali do lektury tej książki: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4809038/arystokracja-powojenne-losy-polskich-rodow
Właśnie zakupiłam w wydaniu elektronicznym i już mam na moim ulubionym czytniku 🙂
Kiedy jest mowa o takich lekturach (historia w różnych, ale sensownych wydaniach) to zaraz myślę o Pyrze i bardzo mi brak jej refleksji o tym, co przeczytała albo o tym, co planuje przeczytać. Pyro, wzniosę dzisiaj wieczorem toast za Twoje lektury i przemyślenia….
wyszłam ale szybko wróciłam .. nie jest miło na dworze …
Danuśka kotka chyba mnie kocha … 😉 .. taki obiad to dla Alana powróconego? …
tyle mam jedzenia gotowego a ja co robię .. jem świeże bułki z masłem, serem i z rzodkiewkami .. dobrze, że na balkonie zimo to jedzenie wytrzyma jeszcze ze dwa dni ..
kawa dla mnie i dla Was w ten ponury dzień …
http://niebonatalerzu.pl/2017/11/kawa-po-tatarsku.html
takie ciasteczka robiła moja mama ale ze zwykłej mąki .. robiła ciasto kruche na placek z prodiża z jabłkami lub powidłami a z reszty ciasta były ciasteczka … ja piekłam podobnie z przepisu mamy i ciasteczka robiłam dzieciom .. kto jeszcze robi ciasteczka przez maszynkę? ..
http://niebonatalerzu.pl/2017/05/chrupiace-ciasteczka-z-maki-razowej.html
U mnie też takie ciasteczka były często, pomagałam przy nich z ochotą. Były takie wkładki do maszynki z różnymi wzorami ciasteczek. Dawno nie robiłam choć maszynka się zachowała i oprzyrządowanie też gdzieś w czeluściach kuchennych.
Jolinku-Alain jeszcze niepowrócony, ale nawet jak go nie ma, to też muszę czasem coś ugotować 🙂 Na dodatek Latorośl zapowiedziała,że wpadnie. Dzieci jakoś tak dziwnie mają, że jak wpadają, to zawsze bardzo głodne…
Do panierki użyłam „Panako” zakupione już w Polsce po powrocie z naszych azjatyckich wojaży.
I na koniec jeszcze dodam szczerze i bez owijania w bawełnę, że nigdy nie robiłam ciasteczek przez maszynkę 🙁
Ha, ja robiłam ciasteczka przez maszynkę lata temu! Trzeba będzie odnaleźć oprzyrządowanie… Ja jeszcze mama szlaban, ale znajdą się w domu chętni do konsumpcji 😉
mam szlaban na słodkości
Jako nastolatka robiłam z Mamą takie ciasteczka, potem już nie, może gdzieś tam w szufladzie pokutuje nakładka na maszynkę, ale pewnie już nie pasująca bo zmieniła mi się maszynka na taką z szerszą komorą. Ciasteczek właściwie nie piekę, raczej ciasta.
Wszystkie Zjazdy Łasuchów mam w pamięci (poza Zjazdem Którego Nie Było). Każdy był świetny – ja bardzo mile wspominam ten na Kurpiach.
Weszłam wczoraj na zdjęcia z tego wydarzenia i zdumiałam się wielce, wychodzi na to, że google+ samo mi poustawiało zdjęcia – bo w oryginale były poustawiane chronologicznie, a wcale tak na zdjęciach nie wygląda 🙁
Album zaczynał się od zdjęcia wypadku na naszej trasie do włości Gospodarstwa, potem była sławojka na włościach ze zoczonym przeze mnie prawdziwkiem w okolicach sławojki…ale google wie chyba lepiej, jak poukładać zdjęcia 👿
Kto chce sobie przypomnieć te piękne dni albo zobaczyć, jak było – zapraszam 🙂
https://photos.app.goo.gl/ALer2HCUHpZyUJPu2
Danusiu! Wedle teorii inż. Mamonia – lubimy znane. Byłem trzy razy u Żaby, wspomnienia miłe, to i za Żabą optuję. Vox populi, vox Dei! Niech będą Kurpsie!
Ale nam Nowy dosłodził! Wszystko dlatego, że to przeuroczy człowiek!
Przejrzałam jeszcze raz te zdjęcia i mną potrzepało. Chyba nikt z Was nie podejrzewa, że zadałam sobie trud pomieszania materii w ten sposób.
Chronologię diabli wzięli 🙁
Alicjo miło powspominać … jedzenie i szczęśliwi ludzie …
Alicjo nic to … a nogi masz najzgrabniejsze na blogu .. 🙂
Ciasteczka z maszynki piekę , ale rzadko. Specjalnie kupiłam w tym celu nakładkę na maszynkę. Kiedyś miałam taka nakładkę, ale zagubiła się gdzieś, a najpewniej wyrzuciłam ją jako nieprzydatną. Na szczęście stara maszynka do mielenia leży schowana w szafce, bo nigdy nie wiadomo…
Małgosiu,
nakładki do ciastek są w dwóch rozmiarach.
Te ciastka jak również pierniczki mają tę zaletę, że można je długo przechowywać. A zaczęłam je piec, bo wszystkie sklepowe ciasteczka pieczone są na oleju palmowym, który całkowicie zdominował cukiernictwo.
Wiele razy pisałam tu o daremnym poszukiwaniu ciasta francuskiego na maśle. Jest tylko to z olejem palmowym. I to był powód, że sama je zrobiłam. A tak w ogóle tych ciasteczek niewiele się u nas ostatnio je.
a może taki schab na święta ..
http://niebonatalerzu.pl/2014/12/domowy-schab-bez-pieczenia-schab.html
http://film.onet.pl/tom-hanks-odebral-swojego-malucha/yhb85g <– 🙂
Jolinku,
wspaniale wygląda i wspaniale „brzmi” ten schab, ale wahałabym się użyć do tego naszego kupnego schabu. Nie ma już we wsi rzeźnika (a drzewiej było dwóch!), u którego można było zamówić dowolną ilość dowolnego mięsa 🙁
Wydaje mi się, że takie wędliny robiła Pyra.
U mnie dzisiaj miso z jajkiem na twardo, o dziwo szczypiorek jeszcze się uchował na ogródku, będzie czym posypać 🙂
Małgosiu tak .. i chyba krysiade robiła .. to tylko przypomnienie … tyle jest przepisów, że czasem się zapomina .. ja np. jutro robię starą ale jara marchewkę z groszkiem na zasmażce z mąki i masła …
a takie jajka też były … ale może ktoś skorzysta … do zupy Alicji by pasowały …
http://niebonatalerzu.pl/2014/04/jajka-marynowane_11.html
Toast za Pyrę i za Wszystkich Co Na Chmurce!
Znalazłam
https://adamczewski.blog.polityka.pl/2014/11/24/francuski-kontratak/#comment-533177
Na stronie zapodanej przez Jolinka znalazłam też ciekawy przepis na piernik:
http://niebonatalerzu.pl/2017/10/prosty-piernik-ze-sliwkami.html
A ta azjatycka panierka nazywa się oczywiście „Panko”, a nie „Panako”.
za tych co na chmurce …
Za Pyrę i za Wszystkich Co Na Chmurce!
Toast ku Chmurce za jakieś 2 godziny z groszem, bo u mnie trochę wcześnie…
Bardzo dobry ten pomysł z marynowanymi jajkami, myślę, ze znakomicie by pasowały także do sałatki jarzynowej.
przeglądam sobie ten blog i co i raz odkrywam stare lub nowe ciekawe przepisy .. zabawa dobra na takie pochmurne dni ..
Jolinkiu! Z tymi nogami, to pomyliłaś zdjęcia! To Jerzor! 🙂
cichal z całym szacunkiem ale widziałam na własne oczy .. zgrabne i bez taki tam cellulitusów … ale Jerzor też ma niczego sobie … 😉
Żaba warzy żuru gar,
a pod garem drżący żar.
Żur wrze w garze,
gar na żarze,
to się skończy na pożarze!
Aż żółw zrzęda rzecze szczerze:
-Niech się żaba żaru strzeże!
Smaży żaba smardzów wór,
w garze wrze gorący żur.
Żółwik żabę żerdzią żga:
-Niechże żaba żuru da!
Żółw zażera wrzący żur,
żaba żuje smardzów wór.
Pusto w garze,
żółw się maże,
już nie zrzędzi o pożarze:
-Postaw, żabo, gar na żar.
Zróbże jeszcze żuru gar!
Żaba warzy żuru gar,
a pod garem drżący żar.
Żur wrze w garze,
gar na żarze,
to się skończy na pożarze…
Cyje to, cyje? 🙂
Moja babcia piekła ciasteczka ze skwarkami, do których używała maszynki z nakładkami. Były kruche i można je było długo przechowywać. Chociaż zawsze większość znikała zaraz po upieczeniu. 🙂
Danusiu – w jakim sklepie kupujesz panko?
Cichalu – google mówi, że pani Agnieszka Frączek 🙂
Asiu, dziękuję! Bardzo to zgrabnie p. Agnieszka wymodziła!
Świetna wprawka dykcyjna. A tu wprawka Ewy Demarczyk:
Rozrewolweryzowany rewolwer rozrewolweryzował się. Albo:
Szksypcze.
Bardzo fajny wierszyk 🙂
A Jerzoru zawsze powtarzam, że szkoda takich nóg dla chłopa ma naprawdę zgrabne, smukłe, kształtne i żadna kobieta by się takich nie powstydziła. Jedyny minus – owłosione 😉
Ale zawsze mocno opalone, poza obszarami skarpetek i rajtek kolarskich. Poza tym są jak żelazo, bo rower w takich Jerzorowych „ilościach” wyrabia mięśnie nóg (i tyłka!).
W Lizbonie, w ścisłym centrum (właśnie wyczytałam) metr kwadratowy mieszkania trzeba teraz zapłacić średnio 6367 euro.
No ale ścisłe centrum jest bardzo malutkie, więc nie dziwię się, popyt o wiele większy, niż podaż. Mnie się bardzo, ale to bardzo spodobała Lizbona, przeurocze centrum nad rzeką Tag, nienachalne i prowincjonalne wręcz miasto, i w tym cały urok, moim zdaniem. Niestety, nie na moją kieszeń 🙁
Podobno nawet Madonna (ta specjalistka od kiczu, jak mawiała Nisia) nie mogła kupić tam mieszkania, nikt nie chciał sprzedać…
Ach, te kamieniczki z ceramicznymi kafelkami jako elewacja…
„Błysk rewolwru” <– Szymborska 😉
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/177171/blysk-rewolwru
(próbka: „Eljanna siedziała na sofce mocno zamyślona. I miała nad czem rozmyślać! Miała dwóch nażeczonych! Ewel oświadczył jej się wczoraj. Prawił jej takie kąplementy, których ona nie znosiła…“.)
dzień dobry ..
cichal cała Żaba i Ty … 😉
Alicjo aż tak się nie przyglądałam … a Portugalia ciągle czeka na mnie …
dziś robię placki jaglano-grzybowe ..
Wprawdzie nie mamy w Warszawie tak klimatycznych uliczek, jak w Lizbonie, ale ceny bywają podobne, a nawet wyższe:
http://warszawa.naszemiasto.pl/artykul/najdrozsze-mieszkania-w-warszawie-tu-zaplacicie-nawet-30,4161556,galop,t,id,tm.html
Mamy też w naszej stolicy tramwaj z numerem 28, ale jedzie tylko po płaskim i szerokim, a widok z okna nieco inny w Lizbonie 😉
https://i.ytimg.com/vi/E3i308ET690/maxresdefault.jpg
Asiu-„Panko” kupiłam ostatnio w Leclercu.
Wiersz podrzucony prze Cichala znakomity, muszę dać do przeczytania pewnemu Francuzowi 🙂
a taki makowiec jedliście? …
http://kuchnia-domowa-ani.blogspot.com/2017/11/makowiec-japonski.html
Jolinku-takiego makowca nie jedliśmy, ale robię podobny- w moim przepisie są tylko trzy utarte jabłka, nie ma kaszy manny, jest natomiast trochę masła. To naprawdę znakomite ciasto, bo wilgotne i bardzo makowe 🙂 To propozycja dla tych, którzy nie przepadają za struclą, bo wydaje im się sucha(choć wiadomo, że różne strucle bywają).
Danuśka, to podaj swój przepis na ten podobny makowiec 🙂
Małgosiu-to leci tak:
-puszka masy makowej (blogowo ustaliliśmy, że Helio lepsze niż Bakalland)
-5 jajek
-10 dkg masła
-1/2 szkl cukru
-bakalie wedle uznania
-3 kwaskowe jabłka
Masło ucieramy z cukrem, dodajemy żółtka, masę makową, utarte jabłka, bakalie, a na końcu pianę z białek.
Pieczemy ok. 30 minut w piekarniku z termoobiegiem, nagrzanym do 180 stopni.
W wydaniu świątecznym można polać sosem czekoladowym 🙂
Danusiu, zapisałam, dzięki 🙂
Jej, nawet ja jestem na tych zdjeciach zjazdowych! Jedyny zjazd, na ktorym bylam (jako kierowca pana Lulka).
Magdaleno przyuważyłam .. bardzo ładna z Ciebie Dziewczyna … 🙂 .. a na jarmarku Bożonarodzeniowym pod Pałacem Schönbrunn już byłaś? ..
Z pierwszym Zjazdem (Kórnik) nieodmiennie kojarzy mi się Panalulkowa pierzyna, to biedna Pyra szukała czy nawet zamawiała tę pierzynę według Panalulkowych wymagań. O ile pamiętam, Pan Lulek przyjechał wtedy sam, dopiero na II dobrał sobie – jak sam powiadał wtedy – rajdowego kierowcę, Magdalenę 😉
Zjazd II na Kurpiach w Łęcinie wspominam bardzo miło, chociaż wszystkie Zjazdy były zawsze fajowe. Mnie zauroczyło miejsce, no i przez płot mieszkał Grigorij! Gospodarz przedstawił mnie wtedy mojemu idolowi, a on pocałował mnie w rękę!
Kiedy byliśmy na Zjeździe Narwianym u Danuśki, odwiedziliśmy Gospodarza, a Grigorij też się wtedy pojawił na chwilę u bramy 🙂
Natychmiast się uwiesiłam…
https://photos.app.goo.gl/N6bB0KqsrzwTn2wz2
Nie było mnie (nas) na Zjeździe, Którego Nie Było 🙄
Salso, Jolinku! Skorzystałam wczoraj z Waszych przepisów na tartę gruszkową i fiołkowe śledzie. Jedna z koleżanek, choć na ścisłej diecie, mówiąc „raz kozie śmierć”, wciągnęła cztery kawałki tarty, a druga, która nie przepada za śledziami, spróbowała i zajadała, aż jej się uszy trzęsły.
I wszystko to , mimo że – wstyd przyznać – z braku czasu tatę zrobiłam na gotowym kruchym cieście, a śledziki – zanim przeczytałam, że ich, Jolinku, niczym nie doprawiasz – dosmaczyłam z rozpędu nieco miodem i cytryną. Wyszło na pewno nie równie doskonale jak w Waszym wykonaniu, ale i tak pycha! Dziękuję!
Jeszcze odnośnie do wpisu Gospodyni. Pod koniec lat 80., kiedy bardzo cienko przędłam, robiłam dla dziecka „lemoniadę pomarańczową”: gotowałam kilo marchwi, a do tego wywaru dodawałam jedną pomarańczę.
Podobnie ekonomicznie gotowałam napój jabłkowy, bo z obierek, przedtem serwując utarte jabłka dziecięciu 😉
No i może niektórzy pamiętają też inne domowe specjały z czasów PRL-u, jak krówki i czekolada własnej produkcji czy kulki z płatków owsianych, masła i kakao. Całkiem to było smaczne (i zdrowe).
Nie tatę, lecz tartę, rzecz jasna;)
Alicjo-chyba wszyscy wspominany miło zjazdy, na których byliśmy obecni. Do tej pory nie zabrałaś jednak głosu w sprawie czerwcowego terminu zjazdu 2018, o którym to terminie rozmawiamy już od 30.11.2017 godz 9.56. Towarzystwo blogowe popiera zdecydowanie ten nowy termin. Mam nadzieję, że czerwiec też odpowiada i Tobie i Jerzorowi.
Kocimiętko, jakże mi miło 🙂 a ja mam teraz ochotę na ten makowiec od Danuśki. Rozumiem, że tam żadnego spodu się nie daje, sam mak? A może na kruchym spodzie, czy to będzie przesada?
Takie kulki z płatków owsianych i kakao też wyrabiałam w ilościach słusznych, dzieci lubiły, my też zresztą 🙂
Do masy makowej nie dodaję jajek, tylko pianę ubitą z białek pozostałych z jajek użytych do ciasta. Tak jest w wielu przepisach, ale są też przepisy i z białkami, i z żółtkami. Trochę masła też dobrze zrobi. Podoba mi się pomysł z dodaniem startych jabłek.
Przejrzałam przepisy i widzę, że spód może być biszkoptowy, z ciasta francuskiego, kruchego i oczywiście drożdżowego.
Tę książkę możemy podarować pod choinkę komuś, kto interesuje się historią : https://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/4389/Corki-Wawelu—Anna-Brzezinska .
Właśnie kończę jej lekturę. Najpierw trafiłam na wywiad z autorką Anną Brzezińską, znawczynią epoki renesansu, a potem panie z naszej biblioteki zakupiły książkę. Dodam tylko, że liczy ona ponad 800 stron, więc niektórych ta objętość może przestraszyć. Niesłusznie. Trochę niewygodnie się czyta, ale jest też wersja elektroniczna.
kocimiętko cieszę się, że przyjęcie się udało ..
a taki przysmak z PRL robiliście?
http://www.arabeskawaniliowa.pl/2017/11/salceson-ciasto-z-butelki.html
a tu własnoręcznie robiona masa makowa bez mielenia …
http://przepisyjoli.com/2017/11/najlepsza-szybka-domowa-masa-makowa-bez-mielenia/
Wreszcie udalo mi sie znalezc troche czasu, zeby sie dopisac – koniec roku w pracu jest czasem straszny … a poza tym jestem przesunieta w czasie i czytam kiedy wszyscy juz spia.
Z przyjemnoscia przeczytalam przepis Danuski na makowiec – brzmi tak smakowicie! U nas makowiec nie ma wstepu do domu bo dziecko jest uczulone na mak, i nawet jedno ziarnko nie moze sie przemknac. Najczesciej jem u kolezanki, ktora wie jak bardzo lubie i czasem piecze przepyszny torcik makowy z beza u gory.
A jesli chodzi o moje pieczenie, najczesciej w tym wlasnie czasie, czyli na poczatku grudnia, wypiekam z dzieckiem ciasteczka w ilosciach hurtowych. Potem je dekorujemy i rozdajemy jako prezenty przed-swiateczne , na przyklad znajomym, pani od muzyki, sasiadce, itp. – bardzo lubie ten mily zwyczaj. Dawniej w pracy urzadzalysmy (pracowaly same kobiety) wymiane ciasteczek tzw. cookie exchange, ale cos ostatnio brakuje zapalu a i tez czasu na takie przyjemnosci. Ciastka z maszynki pamietam z dziecinstwa, takie ja na zdjeciac zamieszczonych wczesniej, posypane cukrem krysztalem. Teraz nawet nie posiadam maszynki do miesa, to i ciastek (i roznych innych pysznych rzeczy np. pasztetu) nie robie, a szkoda.
Po poludniu wyprawa do sklepow – wrrr – nie lubie, ale musze … sezon swiateczny sie zaczal.
Tego przysmaku z PRL-u nie znam, ale przepis na masę makową zapisałam 🙂
Małgosiu ja pamiętam taki blok niby czekoladowy z kruszonymi ciastkami bo był w sklepach sprzedawany ale nie wiedziałam jak to się robi i że żelatyna tam jest w środku …
Blok robimy do dzisiaj. Moje siostrzenice domagają się i nie mam wyjścia 😀 . Ale bez żelatyny – tylko tłuszcz, kakao, trochę wody, cukier puder i mleko w proszku + pokruszone herbatniki i orzechy. I w foremce od babki.
Taki sok z marchwi i jednej pomarańczy, o którym pisze Kocimiętka, moja mama też raz zrobiła w latach osiemdziesiątych. Były jeszcze cukierki z płatków owsianych i szyszki z ryżu dmuchanego i toffi. I ciasteczka z kaszki ryżowej, które lubiła cała moja klasa.
Termin i miejsce kolejnego Zjazdu jest mi całkowicie obojętne, ode mnie wszędzie równie daleko, jakby mnie pytać, to najchętniej Bora Bora, bo tam mnie jeszcze nie było 😉
Co do terminu, to na pewno nie wybiorę się zimą (chyba, ze te Bora Bora!), ale co do reszty – ja się dopasuję
Dla przypomnienia – zjazdy odbywały się we wrześniu, bo zwykle wrześniowa pogoda jest akuratna (tegoroczny wyjątek jedynie potwierdza regułę!), a poza tym stonka wakacyjna jest już raczej w ilościach niewielkich.
Jolinku, źle się wyraziłam, te bloki pamiętam, ale nie jadałam.
dla koleżanki i nie tylko … a ja sobie zrobię taki prezent ..
http://apetyczna-babeczka.blogspot.com/2017/11/figi-z-gozdzikami-i-cynamonem-w-sodkim.html
Suszoną wędlinę według przepisu z tego blogu zrobiłam jakieś dwa lata temu, eksperymentalnie, wzięłam zatem tylko dość grubą polędwiczkę wieprzową. Nie pamiętam, czyj był przepis, ale taki bardziej „na bogato”: cukrem i solą zasypywało się do całkowitego pokrycia, natomiast wśród przypraw nie było świeżego czosnku, tylko same suche. Udało się. Mój mąż przez dwa dni, już w trakcie mojej konsumpcji wyrobu, obserwował mnie nieufnie z wyrazem twarzy chłopczyka z „Rejsu”, niesłusznie posądzonego o pozbawienie obiadu Himilsbacha. Gdy okazało się, że nie zeszłam ani też na nic nie zapadłam, pozostałą końcówkę polędwiczki pożarł już samodzielnie i w szybkim tempie, chwaląc.
Właściwie eksperyment zasługuje na powtórzenie.
To jest dobry pomysł, spróbować najpierw z polędwiczką, a ewentualnie dopiero potem pójść na całość.
A teraz głośno myślę na piśmie, bo zeszło na termin i miejsce Zjazdu. Szczerze mówiąc, wolałabym zachować pozycję „wolnego strzelca”, dopasować się we wszystkim, także pod względem zorganizowania sobie noclegu i wiktu.
W ten sposób nikt nie traci, a my zachowujemy niezależność , bo jadąc do Polski jedziemy nie tylko na Zjazd, ale mamy mnóstwo innych rzeczy do obskoczenia. Zawsze jakoś to wszystko się zgrywało i mam nadzieję, że i teraz się zgra, ale na wszelki wypadek chcę zostawić tę furtkę otwartą.
Alicjo tylko, że w ten sposób na „wolnego strzelca” jesteś na Zjeździe ale jakby Cie nie było … niestety w praktyce tak jest …
Hiacynto,
Witek robił według tego przepisu zarówno polędwicę jak i schab. Wyszły bardzo aromatyczne – bo Chłop ma tendencję do przesadzania z przyprawami – ale dobre.
Robiłam suszoną polędwiczkę i zdaje się że karkówkę/ a właściwie połówkę przekrojoną wzdłuż/ wg przepisu Pyry. Ta karkówka była jak na mój smak trochę za słodka, ale poza tym było to bardzo dobre. Przepis podany przez Jolinka zapisałam z zamiarem wykorzystania. Zrobię polędwiczki. Szybciej się ususzy.
A co do bloku z butelki – nie znałam tego przepisu i nikt ze znajomych tego nie robił. A tak przy okazji zastanawiam się, czy w czasach PRL-u piliśmy napoje z plastikowych butelek. Zupełnie tego nie pamiętam. Była coca – cola, pepsi i woda mineralna w szklanych butelkach. I syfony, do których potrzebne były ” naboje”, ale butelki plastikowe – chyba nie. Zawodna ta pamięć.
Krysiade chwaliła sobie suszone mięso indyka.
Wg mnie, taki termin w czerwcu bylby calkiem ciekawy. Lubie tam chodzic z lornetka i obserwowac ptaki a, to jest ten czas!
W latach osiemdziesiątych na pewno była woda w takich butelkach.
Doskonała jest wołowina dojrzewająca. Robiłam z ligawy, przekrawając ją na trzy części wzdłuż, jak logo mercedesa. Polecam.
Jolinku,
zawsze jestem na tyle, ile mogę, no chyba, że mnie nie widzisz.
Jak wspomniałam, nie byliśmy tylko na tym, Którego Nie Było, z czego wynika, że jesteśmy najczęstszymi bywalcami. Nie wiem, co rozumiesz pod „jesteś na Zjeździe ale jakby Cie nie było … niestety w praktyce tak jest …” 😯
Też nie pamiętam plastikowych butelek z lat osiemdziesiątych. W dużych butelkach, ale szklanych były i pepsi i woda „Grodziska” (już jej nie ma, niestety). Być może były już takie butelki tylko ja nie pamiętam. A może u nas na prowincji nie było 🙂 .
Teraz czytam tę książkę: https://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,16130,Wedlug-ojca-wedlug-corki-Historia-rodu
Krystyno – część wspomnień dotyczy przedwojennej Gdyni i powojennego Trójmiasta.
Kupiłam pod choinkę (jeszcze nie wiem kto ją dostanie 🙂 ) książkę G. Molskiej, którą polecała na swoim blogu „White Plate” jego autorka. Książka ma tytuł: „Polak NieNażarty”. Tak jak można przeczytać na okładce jest to: „Solidny kawał opowieści o polskiej kuchni oraz spora garść przepisów”.
http://ksiegarnia.zwierciadlo.pl/polak-nienazarty.html
http://ksiegarnia.zwierciadlo.pl/polak-nienazarty.html
Ja czytam jeden po drugim kryminały Henninga Mankella, bo dawno temu czytałam i mogę teraz do nich wrócić. Słaba pamięć ma swoje dobre strony 😉
Asiu,
zanotowałam tytuły. Może znów będzie szansa na biblioteczne zakupy. Coraz więcej ciekawych książek. Nie wszystkim damy radę. Dlatego cenię sobie takie podpowiedzi.
Niedawno skończyłam czytać biografię Stanisława Grzesiuka. Ciekawa.
http://culture.pl/pl/dzielo/bartosz-janiszewski-grzesiuk-krol-zycia
Chyba sięgnę po jego książki, bo jeszcze ich nie czytałam.
Zatem zjazdowy termin czerwcowy przegłosowany, muszę jeszcze tylko zadzwonić do Żaby i ustalić, czy czerwiec też jej odpowiada.
Salso-to ciasto makowe jest bez żadnego spodu, ale myślę, że spód można spokojnie wykonać, jeśli tylko mamy takie życzenie.
Wracam z imprezy urodzinowej i jak zawsze o tej porze roku i u tych gospodarzy daniem głównym były kartacze. Tym razem wystąpiły w dwóch wersjach-tradycyjnej mięsnej oraz wegetariańskiej. Ten ostatni farsz składał się z soczewicy, pieczarek i cebuli. Obie wersje bardzo udane 🙂
Ja czytałam „Pięć lat kacetu”, oraz „Boso, ale w ostrogach” Stasiuka dość dawno i bardzo dobrze czytało mi się te książki, na pewno je mam gdzieś tutaj. Już o tym pisałam niejednokrotnie, że na starość bardzo lubię czytać biografie i autobiografie (Pyra była przeciwna, „dowiesz się paskudnych rzeczy” – ale dla mnie to plus dodatni, bo kreśli obraz prawdziwego, w miarę, człowieka).
Kartacze dla mnie to klusko-knedle, trudno mi to nazwać, bo to już z pradawnych zakamarków pamięci, kojarzę przepis ciasta. Gdzieś to jadłam sto lat temu, ale nie pamiętam gdzie.
Nazwa już bardziej mi się kojarzy z militariami 😉
A u nas maku w sklepach nie ma…no i dobrze, makowiec z polskiego sklepu jest całkiem-całkiem, chociaż dla mnie nieco za słodki.
W Baltic Deli takie wypieki zjawiają się w czasie okołoświątecznym, wypiekane są w Toronto.
A propos plastikowych butelek, z PRL-u pamiętam tylko ciężkie flaszki szklane z „Mazowszanką”. Wszelkie „Polo-kokty” też były szklane, a także pierwsze polskie podróbki toniku, którego nazwa już wyleciała mi z głowy.
Były natomiast tetrapaki, jak słynny sok Dodoni. W rosyjskim internecie krąży jeszcze teraz wiele przepisów na domową wędlinę gotowaną właśnie w tetrapakach po soku, w kąpieli wodnej. Kiedyś wypróbowałam receptę na taką kiełbasę z piersi kurzęcej, wiązała to wszystko żelatyna. Nie było złe, chociaż trochę za mało przyprawiłam, technologia z tetrapakiem też się sprawdziła.
Bardzo możliwe, że kobitki w PRL-u, nie mając plastikowych butelek, wykorzystywały tetrapaki jako jednorazowe formy kuchenne.
Alicjo, ja pochłonąłem „Lenina” Ossendowskiego. Po raz wtóry, zresztą. Jak to dobrze mieć kiepską pamięć, sama tak twierdzisz. Jednak po tym „Leninie” miałem nocne zmory! Prawie jak u Zegadłowicza… 🙂
Alicjo-kartacze(zwane też(celinami) to kuchnia Podlasia i jeden ze specjałów kuchni litewskiej. Jest z nimi trochę roboty: http://kuchniaukrysi.blogspot.com/2014/02/kartacze.html
Dla tych co kochają kluchy to danie jest prawdziwą rozkoszą 🙂
W Warszawie można kupić gotowe kartacze w niektórych sklepach, ale domowe oczywiście najlepsze. Są dwie wersje tych kluchów-okrągła, jak kule armatnie i podłużna, jak niemiecki sterowiec zeppelin.
nie celinami, a cepelinami oczywiście 😳
A więc dobrze pamiętam, że nie pamiętam tych plastikowych butelek. 🙂
Asiu, warto sięgnąć po książki Grzesiuka, jeśli ich nie czytałaś. Czytałam ” Pięć lat kacetu” i choć mam ją na półce, już nie powtórzę lektury, bo to było dla mnie ciężkie przeżycie.
Biografie – tak, ale w miarę rzetelne, a nie laurki, co nadal się zdarza.
Kartacze jedzone w okolicach Olecka i Gołdapi wspominam bardzo dobrze. Spotkałam tylko te podłużne. Domowe przygotowanie to rzeczywiście wyzwanie, tym bardziej cieszy, że można zjeść je u znajomych.
dzień dobry ..
ja nie pamiętam czy plastikowe butelki były czy nie bo prawie nie kupowałam napojów w sklepie ..
kartacze jadłam w Winie .. nawet mi smakowały … cała sztuka to nie rozgotować bo wtedy wychodzi zupa …
Alicjo najmilej wspominam Twój pobyt na niby zjeździe w Warszawie na Targach Książek … byłaś prawie tydzień i można było sobie pogadać … 🙂
Do wszelkich książek opowiadających o rzeczywistości obozowej mam stosunek taki, jak Krystyna-nawet, jeśli mam je nadal na półce, to nie chcę już wracać do tych lektur. W młodości czytałam wiele książek napisanych przez osoby, które przeżyły obozy koncentracyjne, już wystarczy…
Krystyno-kolega, który wczoraj zrobił dla nas kartacze pochodzi właśnie z okolic Olecka.
Żabo-czy wypiłaś już poranną kawę/herbatę? Mam dla Ciebie kubek 🙂
https://targirzeczyladnych.pl/ceramika/filianki-i-kubki/kubek-kon-smukly/
szybka nalewka prawie świąteczna ….
http://przepisyjoli.com/2017/11/miodowka-przepyszny-likier-miodowy-najlepszy-przepis/
Danuśka, jeśli chodzi o tematykę obozową (książki, filmy) to też tak mam jak Ty i Krystyna. Przeżywam i długo to we mnie potem siedzi…
Podoba mi się Twój przepis na makowiec- na pewno wypróbuję.
Za kilka dni mam mikołajki w gronie ludzi, z którymi uprawiam różne aktywności rowerowo-narciarskie i mam z tym problem. Każdy kupuje prezent za niezbyt dużą sumę ale nie wie, kogo obdaruje. W tej grupie są obie płcie i w różnym wieku. Wyruszę chyba z niechęcią za chwilę „w regały” po inspiracje; w tygodniu nie mam czasu a nie cierpię w niedzielę chodzić po sklepach… Miłej niedzieli dla wszystkich 🙂
Danuśka robiłaś takie ciasto? … musi być pyszne …
http://www.100procentkalorii.pl/francuska-gwiazda-z-nadzieniem-marcepanowym/
Dziś rano urodził się mój wnuczek Jerzy.
Małgosiu ale radość i dobra nowina … 🙂 … uściski dla Rodziców i Dziadków … 🙂 … mały Jerzy nie rośnie zdrowo … 🙂
mały Jerzy niech rośnie zdrowo …
Danusko, pamietam jak byłam wzruszona, kiedy będąc u Ciebie podałaś cepeliny, bo pamietalas, ze kiedyś wspomniałam o tym, ze ich dawno nie jadłam.
Jeśli tylko bedzie to możliwe, przyjadę do Polski w okolicach Zjazdu ale niestety, niczego na razie nie mogę planować.
Jestem w trakcie czytania nowej powieści Zygmunta Miloszewskiego „Jak zawsze”. Polubiłam go za opowieści o prokuratorze Szackim a odkryłam przypadkowo w tłumaczeniu na francuski.
Ta nowa jest bardzo przewrotna i pozwólcie, ze zacytuje jedna z opinii (nie ujelabym tego trafniej):
„Jak zawsze” to niezwykła podróż w czasoprzestrzeni, napisana wprawnym piórem przez zdolnego autora, ktory w niebanalny sposób potrafi wczuć sie w uczucia zarówno kobiety jak i mężczyzny i trafnie z niezwykłym wyczuciem obudzić egzystencjalne refleksje.”
Małgosiu, wszystkiego najlepszego dla małego Jerzego, Jurka, Jureczka i gratulacje dla młodych rodziców.
Mój przepis na wegański sos a la bolognese :
Pokrojony drobno por zeszklić na maśle klarowanym, potem dorzucić drobno pokrojoną paprykę czerwoną, suszone pomidory, doprawić mieloną papryką wędzoną. Równolegle gotuję soczewicę czerwoną i przygotowuję wodny roztwór koncentratu pomidorowego z łyżką, dwoma mąki ( dla zagęszczenia ) . Łączę to wszystko w jednym garnku, ew. dodaję groszek konserwowy. Jak się zagotuje, sprawdzam smak, doprawiam czym trzeba i podaję z makaronem ( ciemnym). Jak mam to dodaję surówkę kupioną od lokalnych producentów bo robić jej to mi się już nie chce….
Weganski na masle klarowanym? to zart?
Jolinku, w tym roku odwiedzam podwiedenskie Targi Adwentowe 🙂
Magdalena – nie jestem ortodoksyjnym weganinem zatem niech będzie „wegański”.
Małgosiu, gratulacje dla całej Waszej szczęśliwej rodziny! Fajnie mieć wnuka!
Jedna z moich przyjaciolek jest wegetarianka, a druga ortodoksyjna weganka. Obie maja nieco misyjne zaciecie. I stad wiem, ze prawdziwy weganin nie wzialby do ust niczego, co zawiera w sobie jakikolwiek skladnik pochodzenia odzwierzecego. Dlatego weganie nie jedza nawet miodu czy produktow barwionych naturalnym czerwonym barwnikiem (koszenila), czy zawierajacych zelatyne. Masko klarowane w potrawie „weganskiej” uznalaby w najlepszym wypadku za zart.
Dlatego nazywanie potrawy z maslem „weganska” brzmi… hmmmm, no nie wiem sama, jak to ladnie nazwac 😉
Co innego wegetarianka. Ona jada maslo, bialy ser i jajka.
Rodzicom – gratulacje, Dziadkom – dobrego dziadkowania, Jurkowi – długiego, pięknego spełnionego życia.
A co na to Basia?
Dziękuję. Na razie Basia zadowolona, ale zobaczymy jak braciszek pojawi się w domu i zajmie rodziców.
Towarzystwo rodzinno-około-blogowe nam się rozrasta i to jest wspaniała nowina 🙂
Małgosiu-gratuluję rodzicom, cieszę się razem z dziadkami i życzę dobrego, pięknego życia małemu Jurkowi. Bardzo lubię to imię, kochałam się w takim jednym Jurku w podstawówce, ale on nigdy na mnie nie spojrzał 🙁 Powiem szczerze, że wcale mu się nie dziwię, bo kiedy oglądam moje zdjęcia z tamtych czasów, to dochodzę do wniosku, że wyglądałam beznadziejnie, koszmarnie i wręcz tragicznie.
Jolinku-takiego ciasta nie znam i nigdy nie robiłam. Składniki jakby trochę podobne do tarty marcepanowej pieczonej we Francji na Święto Trzech Króli. Pomysł na to zakręcanie bardzo ciekawy, odnotowałam i mam ochotę wypróbować. Niech Osobistego Wędkarza skręci ze….zdziwienia 🙂
Małgosiu,
to wspaniałe wydarzenie w rodzinie. I w dodatku Jerzy. W moim pokoleniu chłopcy nosili to imię dość często, potem było w całkowitym odwrocie. A jest przecież bardzo ładne.
Mały Jerzy urodził się w dniu pełni księżyca i w dawnych czasach astrolog nadałby temu odpowiednie znaczenie.
A wspominam o pełni, bo dziś możemy oglądać superksiężyc. Najlepszy moment do obserwacji ma nastąpić o 16.48, więc już tuż – tuż. Idę obserwować.
Alino-mam nadzieję, że zrobisz wszystko, by znaleźć się w Polsce w pierwszej połowie czerwca 2018. Będziemy trzymać kciuki!
Co do Miłoszewskiego to dobra nowina, że też tłumaczony na francuski. Może uda mi się znaleźć takie tłumaczenie i podrzucić Alainowi, tym bardziej, że on lubi takie lektury.
takie śledzie nie tylko na święta …
http://rodzinkawkuchni.blox.pl/2017/11/Sledzie-w-orzechach.html
rzep jak wrócisz to się pochwal co kupiłaś … może to będzie podpowiedz dla nas ..
Danuśka … 😉
Malgosiu, gratuluje wnuka.
Bernard zaprosil mnie dzisiaj do resteuracji. Malowanie kuchni jeszcze trwa i zrobilam sobie wolne od gotowania.
Wyjrzałam, ale jest pochmurno i księżyca nie widać, szczególnie, że w mieście nie widać horyzontu.
Magdalena
3 grudnia o godz. 14:19
Jeśli już chcesz mnie „wpakować w ramki” to najbardziej pasuję do „grzeszących wegetarian” bo lubię produkty pszczele, nie stronię od serów „niebiałych” a nawet pozwalam sobie na „grzech śmiertelny” czyli mięsko jakiegoś ptaka – najczęściej indyka.
Przepraszam i odszczekuję – jakie tetrapaki w PRL! 😀 Sok Dodoni był oczywiście w puszkach.
Małgosi serdecznie gratuluję narodzin wnuka, niech się zdrowo chowa. A rodzice niech już zaczną zbierać na dobry rower albo samochód, bo strzelce mają do tego słabość.
Wybrałam się dzisiaj na kolejny spacer z cyklu zwiedzamy Warszawę z przewodnikiem. Tym razem przewodnik nie był chaotyczny, był bardzo dobrze przygotowany, poukładany i na dodatek z dużym poczuciem humoru. Spacerowaliśmy po „Dzikim Zachodzie” to znaczy po Żelaznej, Grzybowskiej, Waliców, Krochmalnej, Pereca itp. To jest bardzo ciekawy kawałek Warszawy, bo tutaj sypiące się kamienice, pamiętające czasy jeszcze sprzed I wojny sąsiadują z biurowcami ze szkła i stali wybudowanymi w ostatnich latach. Jeśli uda mi się zwalczyć technikę i przerzucić zdjęcia z telefonu na komputer, to zamieszczę fotoreportaż. Na wszelki wypadek:
https://scontent.fwaw3-1.fna.fbcdn.net/v/t1.0-9/17191300_1126325777475870_3316551506637479264_n.jpg?oh=2f7000b8f8b2e35e98bf3d371824cca1&oe=5ACD894A
Dobrze wiedzieć:
http://magazyn-kuchnia.pl/magazyn-kuchnia/7,123978,22719071,wybrano-najlepsze-restauracje-na-swiecie-w-zestawieniu-la.html#BoxLSCz
Danusiu, mogłabyś podać kontakt na te wycieczki?
Jakoś nie pamiętałam tych tetropaków, ale na szczęście Hiacynta uspokoiła mnie. A tak w ogóle, co myśmy wtedy pili na co dzień, kiedy nie było pod ręką wody mineralnej ? Chyba wodę z syfonów i wodę z czajnika.
Danuśka,
ten kubek z końskimi nogami poprawia humor. Cena już nie, ale to dobry pomysł na prezent dla miłośników koni.
Likier miodowy do spożycia po 24 godzinach ? Pewnie można to wypić i nawet się nie skrzywić, jeśli ktoś jest od p o r n y na zapach spirytusu. Uważam, że dobrego trunku nie zrobi się w tak krótkim czasie. Znajomi panowie twierdzą też na podstawie własnych doświadczeń, że po takim alkoholu żołądek może się zbuntować. W ubiegłym tygodniu nastawiliśmy trochę krupniku. Można już odcedzić przyprawy, lecz nie ma co się śpieszyć, choć przepis zalecał odcedzenie już następnego dnia. W każdym razie pamiętam, co mówiła Pyra – nalewki na miodzie dojrzewają przez 3 miesiące. Po tym czasie nie staną się lepsze.
A bo trzeba wiedzieć, po którą książkę sięgnąć po raz drugi – u mnie literatura obozowa (tutaj właściwie prawie nie mam) też na półce stoi.
Ja sięgam po coś rozrywkowego, na przykład kryminały, z których Mankella polecam szczególnie, no i Marka Krajewskiego. O Chmielewskiej wspomnę tyle, że jest zaczytana na śmierć, jak na kryminały z zabawną nutą przystało 😉
A prawdziwe antydepresanty to wiadomo, książki Nisi.
A propos literatury obozowej i w ogóle wojennej, z filmami też, przyszło mi do głowy, że nasi rodzice (przynajmniej mego pokolenia) przerabiali to praktycznie, my teoretycznie, a dzisiejsza młodzież pewnie tego rodzaju materiału w ogóle nie tyka. O tym świadczyłyby wydarzenia z nie tylko tegorocznego Marszu Niepodległości i powstawanie ruchów/organizacji typu ONR. I przyzwolenie na to…
Małgosiu-ja korzystam z tej strony:
http://4free.waw.pl/warszawa-darmowe-spacery
Dziewczyny-jeśli chcecie to możemy się skrzyknąć wespół w zespół na jakiś, kolejny spacer? Krakowskie Przedmieście, lub Nowe Miasto 9 grudnia?
Krystyno-cena tego kubka jest niezwykle trudna do przełknięcia, ale pomysł zabawny 🙂 Z drugiej strony mam multum wątpliwości co do tego, czy wygodnie jest pić gorącą herbatę trzymając kubek za dwie końskie nogi….
Danusiu, chętnie 🙂
O restauracji ” Senses” już tu pisaliśmy / był sznureczek Alicji/, bo została uhonorowana gwiazdką Michelina. A Danuśka odwiedziła ten lokal osobiście.
Nawiążę jeszcze do weganizmu, a właściwie tego, jak ludzie siebie sami nazywają w związku ze swoimi preferencjami co do odżywiania. Moja znajoma ma córkę, która określa siebie jako wegankę. Nie je mięsa, to wiadomo, ale także nabiału. Czasami jednak je jajka, leczy tylko jeśli ma pewność, że zniosły je ” szczęśliwe” kury. I bądź tu mądry. Każdy ma prawo jeść, jak chce i co chce, a także nazywać się jak chce. To nazewnictwo naprawdę nie jest istotne.
kaesjot – nie planuje nikogo kategoryzowac, Ciebie tez nie. Chodzi mi o dokladna definicje jakiegos problemu, zjawiska, trendu. Takie skrzywienie osoby „robiacej w jezyku”.
Nie lubie kategoryzowac ludzi, ale pojecia juz tak.
Jak zobaczyłam to zdjęcie końskiego kubka to też się zastanawiałam czy da się go trzymać. Mam taki kubek, którego uszko nie jest pełne, nie ma dołu i nikt go nie lubi.
Zatrzymaliśmy się dzisiaj również na tym placu. Dzięki tej wycieczce odkryłam, że jest takie miejsce w Warszawie, restauracja już działa i ma się dobrze:
http://www.urbanity.pl/mazowieckie/warszawa/futurystyczna-restauracja-na-placu-europejskim-w-warszawie,w14853
Małgosiu-zatem czekamy na kolejne zgłoszenia od Koleżanek Warszawianek.
Po spacerze małe co nieco, bo po takich wędrówkach człowiek robi się bardzo głodny 🙂
Obserwacje astronomiczne trochę mnie rozczarowały, ale widok księżyca w pełni zawsze mnie zachwyca i jest to jedna z tych rzeczy, których mi żal, że nie będę ich oglądać, gdy mnie już nie będzie.
Gołym okiem nie widziałam różnicy pomiędzy dzisiejszą pełnią, a innymi pełniami. Zresztą księżyc widziany z parteru wydaje się inny niż widziany z piętra. Takich niuansów zwykły obserwator nie wychwyci.
Danuśka spacerowała po Warszawie, a my wybraliśmy się do Gdańska. W Zielonej Bramie obejrzeliśmy nowe wystawy – jedna poświęcona reformacji w Gdańsku, a druga dewocjonaliom w sztuce niderlandzkiej. Akurat tematyka obydwóch wystaw uzupełniła doskonale moją ostatnią lekturę, czyli ” Córki Wawelu”, bo dotyczyła tego samego okresu historycznego. Pogoda byłaby piękna, bo świeciło rzadkie ostatnio słońce, ale wiał przenikliwy wiatr. Kawiarnie na Długim Targu i ulicy Długiej zapełnione i dopiero w czwartej znaleźliśmy wolny stolik. Turystów jak zwykle sporo, czemu trudno się dziwić.
I jeszcze moje kolejne, dzisiejsze odkrycie. Sądzę, że to jeden z najładniejszych murali w Warszawie:
http://warszawa.eska.pl/poznaj-miasto/piekny-mural-obok-warsaw-spire-zdjecie-dnia/312750
na tej stronie co mural jest księżyc …
http://www.eska.pl/news/superksiezyc_3_12_2017_r_ta_pelnia_jest_szczegolna/147869
Danuśka ja jeszcze nie wiem … dam znać za dwa dni ..
Magdalena
3 grudnia o godz. 18:04
A ja robię w „ajzolach” zatem dla mnie ważniejsze jest jak to działa niż jak się nazywa. Gotowanie to zaś moje hobby i obowiązek – wstaję wcześniej , wcześniej też wracam zatem przygotowanie śniadania i obiadu to moje zadanie. Kolacja też, bo żona wraca z pracy zmęczona.
bym pomachała do kolegi ale ma taki trudny nick …. ksj … 😉
Małgosiu – gratulacje! 🙂
Krystyno – moja babcia parzyła rano dzbanek kawy zbożowej i w upalne dni ta kawa, gorzka, zimna bardzo nam smakowała. Oprócz tego były oranżady i woda sodowa – tej nie lubiłam. Pod koniec lat osiemdziesiątych pokazały się napoje gazowane pod nazwą „orange” i „cola”. Gazowane, w małych butelkach. Woda grodziska też pojawiła się „smakowa” – pomarańczowa na przykład. Piliśmy też kompoty i tak jak wspominasz wodę z syfonu. Moja mama zawsze wspomina oranżadę z Kcyni, którą piła podczas wakacji u swoich dziadków. Wujek przywoził kilka skrzynek, które były przechowywane w zimnej piwnicy. Podobno oranżada ta była wspaniała 😉 .
moje dzieci piły mięte prawie wiadrami … były uzależnione od picia jej … nie wiem dlaczego bo ja mięty nie znosiłam i dopiero od 5 lat pije ziołowe herbatki …
Nie przypominam sobie, żebyśmy za mojego dzieciństwa/młodu pijali wodę mineralną, chociaż przecież Polska wodą mineralną stoi 😉
Pijało się za to oranżadę, tę butelkowaną, a zajadało z torebki – pamięta to ktoś? Sodówki vel gruźliczanki nie pijałam, bo na wsi nie było saturatorów, syfony też nie były popularne, no i konieczność kupowania naboi do nich – dość uciążliwe to było. Za to zawsze było w zimnej spiżarni kwaśne mleko i raz na tydzień sporo maślanki, mniam-mniam 🙂
Kompoty były zawsze, bo Mama robiła jakieś nieprzytomne ilości, na przykład 300 słoików litrowych 😯
Najszybciej znikały te z mirabelek, bez wiedzy gospodyni…po prostu brało się słoik i bez rozrabiania wodą prosto z niego wyjadało. Pycha!
Latem wodę ze studni, jak nic innego nie było pod ręką.
Pomachanko do kasejota – co to są „ajzole”?
MałgosiW przyjemnego babciowania, rodzicom bezkłopotowego wychowywania 🙂
Mineralna nie znaczy lepsza:
http://www.woda.edu.pl/artykuly/z_butelki_czy_z_kranu/
Wróciliśmy z zakupów – wybrałam się, bo chciałam kupić mięso do bigosu, a Jerzor w tym temacie nie jest za bardzo obznajomiony, chociaż normalnie to on robi zakupy.
Św. pamięci Jacek Nieżychowski (m.innymi działalnościami Silna Grupa Pod Wezwaniem) powiadał, że w dobrym bigosie powinno być więcej mięsa od kapusty i powinno być tego mięsa jak najwięcej rodzajów. Tego staram się trzymać, niestety, nie dysponuję dziczyzną.
Oprócz mięsa i różnych różności moją uwagę zwróciła szlumbergera (popularny „grudnik”) w doniczce, zakupiłam (3$). Druga roślina w doniczce, która zwróciła moją uwagę, to świerczek, takiej wielkości, ze można go postawić na stole wigilijnym jako dekorację, przesadziwszy najpierw do ozdobnej doniczki. A potem gdzieś w lesie lub na ogrodzie wsadzić do ziemi. Spojrzałam na cenę i trochę mi sklęsła ochota, 43$.
Gdybym zamiarowała zostać tu na wiele lat, jakie mi bez wątpienia zostały, kupiłabym i miałabym radość z doglądania. Ale nie zamiaruję i to jest moja wymówka, dlaczego go nie kupiłam.
Małgosiu,
czy mały Jerzy ma drugie imię? Jerzoru wybrali tak, żeby obchodził drugie wtedy, kiedy pierwsze, Wojciech.
Przy okazji, Twoja wnusia jutro obchodzi, nasza Gospodyni, moja siostra…jest trochę tych Baś 🙂
a może dosypywać mak do owsianki dla zdrowia … trzeba kupić chyba …
http://www.odzywianie.info.pl/przydatne-informacje/artykuly/art,mak-kalorie-wartosci-odzywcze-i-ciekawostki.html
my na osiedlu mam ujęcia wody oligoceńskiej (podobno najlepsza woda w Warszawie) i korzystam każdego dnia …
U nas kranówa pochodzi z jez.Ontario, ale jest tak dobrze uzdatniona do picia, że śmiało można ją pić i ja często tak robię. A mineralną gazowaną lubię, chociaż podobno wszystko gazowane wypłukuje z organizmu magnez. Ciekawa jestem, ile musiałabym jej pić, żeby mnie odmagnezowała zupełnie…Alkohol robi to samo, a ja właśnie popijam wino. Chilijskie, bo lubię wina Nowego Świata. Jerzor wczoraj chciał się popisać i kupił wino kanadyjskie – u nas wina są „terytorialne” i prowincje się ze sobą nie wymieniają winami, niestety, są ponoć jakieś przepisy w tym względzie. W każdym razie win z British Columbii, gdzie produkuje się zacne wina, w Ontario nie uświadczysz.
W Ontario najważniejsi producenci to wina okolic Niagara oraz Peele Island. W prowincjonalnych sklepach i sklepikach wyboru wielkiego nie ma, ot, popularne, tanie wina, w co Jerzoru graj, bo on w ogóle jest krakowski centuś, nie obrażając Cichala 😉
Poza tym uważa, że wino to jest wino, różnicy nie ma…no ale jednak i on z trudem dopił to wino. Okazało się, że wino winu nierówne. A mówiłam, omijać te wina, bo dawno temu sama się przejechałam na nich 🙄
Alicjo, nie wiem czy będzie drugie imię, dziecię przyszło na świat troszkę wcześniej, o tydzień, może to ta pełnia 🙂
Jolinku, też chodzimy po wodę …
Dobry wieczór Wszystkim. Czytam od lat już, ale często nie na bieżąco. Teraz też czytam wstecz i dlatego z opóźnieniem, gdy temat już się zakończył, chciałam przypomnieć jeszcze jedną książkę Grzesiuka – odmienną od dwóch pierwszych: „Na marginesie życia”. Opisywał w niej okres powojenny i o ile dobrze pamiętam, to głównie walkę o to, by choroba (gruźlica) nie odsunęła go naprawdę na margines życia. Książkę czytałam bardzo, bardzo dawno temu. Było to moje pierwsze spotkanie z Grzesiukiem, ale zobaczyłam w niej takiego człowieka, którego chciałam poznać lepiej (choćby w takim zakresie, w jakim jest to możliwe na podstawie autobiografii). Nie wiem, jak dzisiaj bym czytała tę książkę, ale pamiętając swoje wrażenia, zachęcam do przeczytania.
Małgosiu dla Basi możesz upiec takie bułeczki …
https://justmydelicious.com/2017/11/buleczki-drozdzowe-z-powidlami-kotki.html
Alicja -Irena – zajrzyj do słownika gwary poznańskiej. Myślę że „Ślonzok” też może Tobie to wyjaśnić.
Też się chowałem na mleku prosto od krowy a wodę pijało się z ulicznej pompy. Kradło się mamie ze spiżarni kompoty i gdzieś w krzakach wyjadało. Sam robiłem rożne kompoty, soki i dżemy ( mistrzem w przetworach był mój teść ) ale moi wolą w sklepie kupić niż zejść do do ogrodu (latem) i zerwać owoce lub do spiżarni ( zimą ) po przetwory.
no nie … jaki niegrzeczny … Damie nie odpowiada ..
http://definicja.net/co-to-znaczy-Ajzol
Pyra by od razu mi podpowiedziała – brak Pyry pod każdym względem 🙁
Chłe chłe, chłe: ” Żebyś zobaczył warsztat! Kupa ajzoli: młotki, blycki, śrubsztoki, druty, blachy, goździe, śruby…”
Czy wihajster też jest przez pyry używany? U mnie zawsze – „podaj ten wihajster…”. To mi objaśnił swego czasu Niemiec (wie heist du) – jak (to) się nazywa…
Bardzo poręczne słowo, każdy ajzol, którego nie umiemy nazwać, pod to podpada 😉
Lena2,
miło Cię znowu widzieć 🙂
Ach Jolinku!
Międzynarodowe Targi Książki 20-23, 2010, do dzisiaj na tablicy korkowej na ścianie tuż obok, gdzie siedzę, wisi karta wstępu za marne 13 zł. 🙂
To było tak, że mogłam sobie pozwolić na taka fanaberię, żeby polecieć na tydzień do Warszawy na wydarzenie, na które zawsze się wybierałam, ale jak do tamtego czasu jak ta sójka za morze. Tym razem się wreszcie zebrałam, chciałam też poznać Nisię osobiście. Jak pamiętacie, te Targi były rozłamem między organizatorami i wydawnictwami. Jedne odbyły się tydzień wcześniej i na tamtych był Gospodarz, a ja bilet lotniczy miałam wykupiony na datę, kiedy to miały się odbyć tradycyjne, całościowe Targi, a nie jakieś podziały. To mnie zniesmaczyło bardzo, pomyślałam, że organizatorzy i wydawnictwa całą tą kłótnią wylali dziecko z kąpielą – czytelnika. Zlekceważyli po prostu i pokazali, gdzie czytelnika mają. Tak ja to odebrałam i zrezygnowałam z tego, by z wyprawy na Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie zrobić sobie doroczną okazję, aby polecieć do Warszawy w maju. Już nie dam się nabrać na czyjeś fanaberie, wolę swoje 😉
Było więcej czasu na pogaduchy, bo odbyłyśmy kilka spotkań w małym gronie. A w sobotę w Różanej siłą rzeczy wyszło nam międzynarodowe spotkanie Łasuchów, bo i Alina była wtedy w Warszawie. Dodam, że to spotkanie było całkiem liczne 🙂
Kto chce, niech powspomina ze mną:
https://photos.app.goo.gl/PXUgTvrIkJ9JMIVt1
p.s.Jak ktoś nie wie – napisy z prawej, na „i”, jak już się kliknie na pierwsze foto
Małgosiu, nowy Jerzy to radosna wiadomość- gratulacje!
U nas w domu pijało się wodę z syfonu z sokiem lub bez. To nie były syfony na naboje tylko puste w sklepie wymieniało się na pełne. Oprócz tego oranżada (czasami) i kompoty.
Jolinku, jeszcze nie zrobiłam ostatecznego zakupu ale mam już pomysły, mam kilka dni na decyzję.
Też nie znałam tego pojęcia „ajzole” 🙁
A księżyc świeci jak szalony 🙂
Acha – i Salsa Barbara obchodzi jutro!
Małgosiu u nas też księżyc widać pięknie ..
Księżyc przed i w czasie pełni to mój wróg – wtedy nie śpię kilka dni prawie wcale, nawet jak pochmurno, to mój organizm go wyczuwa.
Pytam – za co?! Przecież ja kocham księżyc, a on mnie zwyczajnie torturuje 👿
O, molestuje! Podam do sądu albo co…
Mam tak jak Alicja, lubię księżyc, ale spać nie mogę 🙁
Powspominałam warszawsko-książkowo, łza się w oku kręci…
W Dupersznytach Moniki (i o Monice) wyczytałam, że gdy już miała swoje wydawnictwo SOL, wydała książki Jana Homy, muzyka-pisarza, i one nie chwyciły.
Nie wiem, dlaczego, ja dostałam wtedy na Targach (przy stole z tatarem, już w restauracji) od Jana Homy dwie książki „Altowiolista” oraz „Kręgi”, bardzo mi one się podobały pod każdym względem, a są to kryminały z wyższej półki, tak zwane (przeze mnie) inteligentne kryminały, a nie „zabili go i uciekł”. Poza tym wysmakowany styl.
Jeśli będziecie mieli okazję, sięgnijcie po te książki.
„Inteligentne kryminały” według mnie to te, które poza wątkiem kryminalnym dają nam coś więcej.
Małgosiu, jaka miła nowina 🙂 serdeczności i gratulacje dla całej rodziny, a Jerzykowi szczęśliwego, dobrego życia. A moją Imienniczkę ściskam serdecznie 🙂
Barbarom, Basiom i Basieńkom – wszystkiego najlepszego!!! 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=scGANWfEMRM
U mnie dopiero po 18-tej, ale już można składać życzenia Barbarom zza Kałuży po wschodniej stronie ode mnie.
Wszystkiego dobrego, Barbary, zdrowia życzę przede wszystkim 🙂
Uściski bardzo serdeczne!
p.s.Oczywiście wznosimy toast o naszej przyzwoitej godzinie, czerwonym chilijskim 🙂
Zdrowie po raz pierwszy i zawsze po raz pierwszy 🙂
p.s. Nie zapomnijmy o Basi a capelli! Zdrowie 🙂
Małgorzato, proszę pozdrowić wnuka i rodziców od yurka.
dzień dobry …
Barbarom i Basiom najserdeczniejsze życzenia imieninowe – zdrowia, pomyślności, radości i spełnienia marzeń … 🙂
Dzień dobry 🙂
kawa
Barbarom serdeczności imieninowe 🙂
Małgosiu , gratulacje i pozdrowienia dla wnuka 🙂
Naszym Basiom-Gospodyni, Salsie i a cappelli wielu radości wraz z serdecznymi uściskami.
Irek podał kwiatową kawę, a ja mam dla naszych Solenizantek kwiatową herbatę:
https://img-fotki.yandex.ru/get/6005/23923057.7b/0_d6ff1_4ecfd1b8_L.png
Wszystkim Barbarom, a w szczególności Gospodyni i Basi blogowej, imieninowe serdeczności!
a mnie się dziś zachciało zupy z suszonych owoców z makaronem … owoce już się moczą ..
znalazłam taki przepis na marynowanie selera naciowego .. zawsze mi zostaje a mrożony mi nie smakuje ..
http://tylkopysznie.blogspot.com/2017/11/marynowany-seler-naciowy-wedug-gordona.html
Blogowym Solenizantkom życzę wszystkiego co najlepsze ! 🙂
Od wczorajszego wieczora mamy lekką zimę. Od razu zrobiło się ładniej.
Na zimowy obiad będzie rosół.
jeszcze dla pepegora dobre życzenia z okazji Barbórki … 🙂
Barbarom, Gospodyni, Salsie i a Cappelli – wszystkiego najlepszego!
Małgosiu uściski dla Basi … 🙂
Wszystkim blogowym Barbarom, Basiom, Basienkom jak najlepsze zyczenia imieninowe 🙂
Gospodyni i blogowym Barbarom – wszystkiego najlepszego !
Barbórkowe pozdrowienia dla Pepegora 🙂
Pani Barbarze Adamczewskiej i wszystkim pozostałym Basiom dużo szczęśliwości 🙂
Jolinku, ja głównie wykorzystuję seler naciowy w zielonych koktajlach (plus jakiś owoc lub awokado, zielone- sałata lub szpinak, troszkę jogurtu, woda i zielona pietruszka); wykorzystany jest do końca.
Podoba mi się herbata Danuśki 🙂 aż żałuję, że ja piję tylko czarną i gorzką. Miałam kiedyś taką herbatę i poszła „dla gości”. Nie lubię żadnych „pachnących” herbat, z cytryną też nie.
Jerzor jako geolog też obchodzi 😉
Jeszcze nie śpię, ale skończyłam kolejny kryminał’z Kurtem Wallanderem w roli głównej i spojrzałam, co na blogu.
Seler naciowy po umyciu i pozbawieniu włókien, pokrojeniu na kilkucentymetrowe kawałki jest tu z powodzeniem podawany jako warzywko (marchewka, papryka etc.) do pogryzania, w towarzystwie różnych gęstych sosów na zimno (na przykład sos tatarski, mój ulubiony).
https://www.pinterest.ca/explore/dips/
No i do szklanki krwawej mary – absolutnie konieczny 🙂
Dobranoc 🙂
Kochani cały duży seler to dla mnie jedzenie na 10 dni bo przecież jem go raz dziennie a gości nie przyjmuje .. pod koniec jego żywota jest już marny dlatego szukam sposobu by część zabezpieczyć na zaś i kupić nowy .. to są zalety i wady prowadzenia kuchni dla jednej osoby ..
Gospodyni i Barbarze serdeczności imieninowe!
A capelli po krakosku – tyż!
Salsie choć się z imieniem ukrywa – najlepszego!
https://www.youtube.com/watch?v=cW2QYyQANt0
Basiom – spełnienia wszystkich życzeń!
Wszystkim Barbarom barbórkowe serdeczności!
Kochani, pięknie dziękuję za tyle miłych życzeń 🙂
I również łączę serdeczności imieninowe dla wszystkich Basiek, z naszą Gospodynią i a’cappellą na czele, wszystkiego najlepszego!
Cichalu miły, Salsa to niegdysiejsza Barbara 🙂
Dla Jolinka pomysł na seler naciowy w słoiku:
http://smakuje.blox.pl/2016/08/Seler-naciowy-w-sloikach.html
Dla braci geologiczno-górniczej „Karolinka”:
https://www.youtube.com/watch?v=67OXwHf_EU8
Dla wszystkich Basia Trzetrzelewska (Ło Matko, kto wymyślił to nazwisko!!!):
https://www.youtube.com/watch?v=aPnfNMEaaYA
Dzień dobry,
Dla Salsy, którą miałem przyjemność spotkać kilka razy, dla Gospodyni, a capelli – najlepsze życzenia imieninowe!!!
Tutaj zaczyna się ochładzać i robić przedzimowo, ale dnie są wciąż słoneczne z plusem na termometrach. Poza tym naprawdę nic nadzwyczajnego, po prostu dzień za dniem.
Jest czas na czytanie i relax. Nie wiedziałem, że tak cenione na Blogu Wydawnictwo Czarne powstało ot tak, z niczego w chałupie A. Stasiuka, zarośniętej kwiatami, bez prądu, właśnie w Czarnem…. Zaczęli od jednej książki rocznie, a dzisiaj…. Wierzyć się nie chce. Tylko podziwiać i gratulować.
Danuśka nie dla mnie bo jest zbyt przetworzony … robię czasem takie słoiki – seler, cebula, marchewka … i mogę te słoiki rożnie wykorzystywać ..
Koleżanki Warszawianki-zajrzyjcie do poczty.
Alicjo, Danuśko, Małgosiu, Cichalu, Salso, Wszyscy Ludzie Dobrych Życzeń — wielkie dzięki! 🙂 🙂 🙂
Ze swej strony życzę Pani Barbarze, Salsie, Bjk, Małej Basi i wszystkim mającym powody do fetowania 4 XII* zdrówka, radości, sprężyście-prężnej energii** ukierunkowanej pysznościowo i dowolnie inaczej, wedle gustu!
🙂 🙂 🙂
_______
*czyli prawie wszystkim 😎
**ale bez niekontrolowanych wybuchów, a tylko w postaci przyjemnych eksplozji 😉
Barbarom, dużo, dużo radości !!!
😉
https://www.youtube.com/watch?v=w6t3iG0HUS8
A teraz trochę nowinek 😀
„Kurjer Stanisławowski” 1906 rok.
„Wiadomości osobiste: Dyrektor kolei państwowej, radca Dworu p. Cezar Festenburg, powrócił w ubiegłym tygodniu z urlopu i objął urzedowanie. Dr. Jerzy Rosenbaum powrócił i ordynuje jak zwykle.
Z armii: Feldmarszałek porucznik i komendant dywizji kawalerii w Stanisławowie Stefan Nachodsky von Neudorf, przeniesiony został w stały stan spoczynku, a na jego miejsce mianowany został generał major Dezydery Kolossovary de Kolosovar, komendant 14. brygady kawalerii w Rzeszowie.
Z życia towarzyskiego: dnia 2 września odbędzie się ślub panny Zofii Fischerównej z p. Aleksandrem Pomeranzem, oficjałem kolei północnej, synem tut. lekarza p. Filipa Pomeranza.
Pogrzeb ś. p. Teodora Stachowicza naznaczony na godz. 6. popoł. ubiegłej niedzieli, odłożony został w ostatniej chwili na poniedziałek godz. 11. przedpoł. Pociąg ciężarowy bowiem, który wiózł zwłoki nieboszczyka zmarłego jak wiadomo w Karlsbadzie, musiał zatrzymać się w Bóbrce kilka godzin z powodu iż na tej stacji ekspediowano wojsko na manewry. Pogrzeb odbył się przy udziale licznej publiczności na cmentarz miejscowy, gdzie zwłoki złożono do familijnego grobowca.
Zmarli: Leonard Jasieńczyk. Radoński żołnierz polski z roku 1863, były właściciel dóbr w W. ks. Poznańskiem, 73 lat.
Jadwiga Inaczyńska – manipulantka kolejowa, 20 lat.
Na długie wieczory jesienne i zimowe polecamy znakomicie świeżo zasortowaną Czytelnię beletrystyczną – literacką i popularnie naukową pp. Staudachera i Spółki. Żadne miasto prowincjonalne nie posiada tak wzorowo urządzonej instytucji.
Odpoczynek niedzielny dla trafikantów. Na podstawie rozporządzenia ministerstwa finansów, muszą być trafiki samoistne zamykane w niedzielę o godz. 12. w południe, zaś trafiki połączone ze sklepami o godz. 11. przedpoł. Rano w niedzielę wolno otwierać trafiki dopiero o godz. 8.
Listami gończymi tut. sądu są ścigani: Hawryło Podhajecki, zarobnik, 31 lat – zasądzony za zbrodnię kradzieży. Ferdynad Biały solicytator adwokacki, lat 49 – za zbrodnię oszustwa. Bronisława Pawłowska, żona zarobnika, obwiniona o zbrodnię uczestnictwa w kradzieży.”
„Ogłoszenia: Piękny pokój kawalerski, z osobnym wchodem i werandą zaraz do wynajęcia.
Kawa wyśmienita w smaku surowa od K. 11 pięknie palona od K. 13 wysyła od 5 kilo, franko za zaliczką. Jedna próba zupełnie zadowolni. Pierwszy czeski specjalny handel kawy. Fr. Jelinek, Slatinany 355.
Nie czytać! lecz spróbować trzeba znakomite lekarskie konikowe mydło liliowe (marka ochronna 2 górników) wyrobu Bergmanna i Sp. Drezno, dawniej Bergmana, aby się przekonać i usunąć piegi, a uzyskać delikatną cerę. Do nabycia sztuka za 80 hal. w Stanisławowie w drogeriach M. Bibringa, Z. Reizesa, Jana Dąbrowskiego i w handlu J. Polaka.
Propinacja miejska w Stanisławowie poleca Starkę Żytniówkę, flaszka po 2 Kor. 20 hal.”
….Na podstawie rozporządzenia ministerstwa finansów, muszą być trafiki samoistne zamykane w niedzielę o godz. 12. w południe, zaś trafiki połączone ze sklepami o godz. 11. przedpoł. Rano w niedzielę wolno otwierać trafiki dopiero o godz. 8….
I żeby nie było- nie tylko PiS kombinuje w sprawie godzin otwarcia supermarketów 😉
Herbata ma by czarna, mocna i bez żadnych dodatków – tylko taka mi smakuje. Ale…z przyjemnością piję herbatki owocowe, najchętniej polskiej firmy Malwa – są to herbatki sypane, widzę każdy zasuszony owoc, to lubię. Rzadziej piję ziołowe, ale też się zdarza.
Do herbatek owocowych przyzwyczaiłam się daaaaawno temu, kiedy zauważyłam, że po porannej mocnej herbacie zaczynają mi się do żołądka dobierać garbniki. Dlatego od lat mam zasadę, że pierwsza herbata musi być owocowa albo ziołowa, a potem już mogę sobie iść na całość 😉
Asia,
życie towarzyskie od ślubu do pogrzebu, czyli tzw. samo życie 🙂
Wczesne przedpołudnie, zrobiłam wstęp roboczy – wyczyściłam drzwi wejściowe i nasączyłam olejem cytrynowym do konserwacji drewna.
Front dalszych robót ustawiony, dzisiaj zaczynam bigos i nastawiam buraki na kiszenie. Czy ktoś z Was kisi własny barszcz?
Ja jak się rozpędzę w okresie przedświątecznym bożonarodzeniowym, to nastawiam barszcz co rusz aż do po Wielkanocy.
Na Wielkanoc kiszę mąkę żytnią (+ przyprawy) na żurek. No to do roboty!
Z „Kuryera Lwowskiego” 1889 r. pisownia oryginalna 🙂
„Wenta.
Sala „Sokoła” przemieniła się wczoraj w zajmujący bazar. Jak wiadomo publiczność nadesłała na wentę i loterje fantową mnóstwo darów, z których dochód przeznaczył komitet na rzecz Towarzystwa Dobroczynności i Tow. św. Salomei, potrzebujących zaopatrzenia. największą część darów nadesłali właściciele ziemscy, których nazwiska wymieniliśmy wczoraj i onegdaj. Kupcy lwowscy zaopatrzyli również bazar obficie w artykuły swojego przemysłu. Prawa ścianę lokalu „Sokoła” zajęła wenta, lewą loterja. Front sali ozdobiony piękna wiśniowa draperią, został przekształcony w oryginalny bufet. Na podwyższeniu przykrytem dywanami rozstawiły się stoliki i bufet napełniony rozmaitemi, smacznemi rzeczami, darami pań lwowskich. Za skromną cenę można się tam nasycić i orzeźwić i być obsłużonym przez eleganckie damy. Wenta objęła wspaniałe okazy dziczyzny. Na szaragach wiszą tam łbami na dół wspaniałe kozły, odważne dziki i tchórzliwe szaraki. Cena ich jest więcej niż przystępna, gdyż kozioł np. kosztuje 7 zł, podczas gdy w handlu 12 zł i wyżej. Po lewej stronie, jak powiedzieliśmy, rozłożyły się fanty. Piętrzą się tu flaszki z złotopłynem gdańskim, pudła, pudełka, głowy cukru, klosze z kwiatami, lalki, perfumy, kapelusze, wyroby gumowe, papiery, książki, materje, wachlarze, rękawiczki, sukienki itd. itd. Pod ta wystawą legły smutne szaraki, kozły, indyki, kapłony, ćwiartki cielęciny, kaczki, kury i indyki. W przyległej salce ukrywają się jeszcze ponadto żywe fanty tj. drób w klatkach, również przeznaczone do wylosowania.
Od rana panował w gmachu „Sokoła” ruch ożywiony. Gospodynie i gospodarze pp. Badeniowa, Marchwicka, Wernerowa z p. Balko Szajerem, Lewickim krzątali się około rozmieszczenia nadesłanych darów i ozdobienia sali. Zawieszono zwierzynę poległą od celnych strzałów strzelców wiejskich, urządzono bufet i wystawę galanteryjną. Salę ozdobiono egzotycznymi kwiatami, nadesłanymi przez tutejszych ogrodników.
Do godz. 3. popoł. wszystko było gotowe. Sala udekorowana choiną i kwiatami, bufet ustawiony i loterja urządzona. O godz. 3. popoł. zjawiły się na sali panie komitetowe i zajęły miejsca przy stolikach, za stołami i bufetem. Publiczność zebrała się bardzo licznie, zakupywała losy i zwierzynę za gotówkę. przy bufecie ruch nie był jeszcze znaczny. Loterja zadowala wszystkich, próżnych losów bowiem bardzo niewiele, a fanty ładne i praktyczne.
Wczoraj popołudniu urzędowały pp. Zgórska, Jabłonowska, Balkowa, Moszyńska, Tad. Szydłowska, jenerałowa Tempis, Jabłonowska, Merczyńska, Machekowa, Sklepińska, Jaworska, Janowiczowa, Łozińska, Młodnicka, Łosiowa, Syroczyńska, pułk. Dylewska, Niedziałkowska, Teodorowiczowa i Thomowa.
Wenta i loterja będą otwarte przez dzisiaj popołudniu i jutro cały dzień. popołudniu przygrywać będzie muzyka wojskowa.”
Asiu, chciałabym być „manipulantką kolejową”! Cokolwiek to znaczy jest kuszące…
Alicjo – o tak, właściwie powinno być od narodzin, ale na ten temat w tej gazecie tym razem nic nie napisali. 🙂
Danusiu – o tym samym pomyślałam czytając te informacje 🙂
Krycha – 😀 , sprawdzałam w internecie i to chyba była urzędniczka związana z pocztą kolejową, ale muszę sprawdzić dokładniej. Nazwa rzeczywiście jest świetna.
Alicjo – ja kiszę co roku i mam zamiar zrobić to jutro. Nigdy jednak nie wiem, choć praktykę mam dłuższą niż długą, jaki będzie efekt. Zawsze robię tak samo, a czasem jest do wyrzucenia – robi się coś gęstego i obrzydliwego, zdarza się, że wspaniały proces fermentacji niemal od początku przekształca się w proces psucia. I wtedy rozumiem cudzoziemców, którzy nie chcą jeść takiego zepsutego jedzenia. Ale jednak najczęściej powstaje wspaniały barszcz. I to pozwala mi zachować optymizm i co roku nastawiać buraki.
Proponuję żeby zamiast chleba razowego dodać 2 – 3 łyżki kwasu z ogórków lub kapusty kiszonej. Wówczas będzie szybka fermentacja i nie powinno gnić.
Mała dygresja a propos dziczyzny, o której jest mowa w asinych cytatach.
Wśród gości zebranych na naszym ostatnim, sobotnim spotkaniu był też myśliwy-sztuk jeden. Kolega myśliwy opowiedział następującą historię z życia wziętą:
myśliwi mają często bardzo dużo dziczyzny i z reguły nie bardzo wiadomo, jak zagospodarować te nadwyżki. Zatem koleżeństwo postanowiło się skrzyknąć i zakupiło sprzęt do puszkowania. Męskie grono umówiło się, więc na wspólny wieczór pt: uruchomienie instalacji i zamykanie dziczyzny w puszkach. Wszystko szło znakomicie do momentu, kiedy jeden z kolegów postanowił przyspieszyć proces, podwyższył ciśnienie i….zawartość świeżo wypełnionych puszek wybuchła z hukiem pokrywając resztkami mięsa trawniki, ściany, tarasy oraz myśliwską publikę zgromadzoną dookoła.
Wszyscy rzucili się solidarnie do sprzątania, tak by uniknąć kąśliwych uwag swoich kobiet, które miały pojawić się na imprezie kolejnego dnia. Ech, samo życie 🙂
Ja kiszę tak:
umyte i obrane, pokrajane w większe kawałki, ciasno ułożone w słoju 4-litrowym (nie mam garnka kamiennego) zalewam przegotowaną, ochłodzoną wodą, dodaję kawałek razowca lub piętkę żytniego chleba bez miąższu, tu ważna jest skórka – chleb bez konserwantów na naturalnym zakwasie ma być. Tak mniej więcej po 3 dniach dodaję dużo czosnku, bo lubię kwas pachnący czosnkiem.
Zlewam mniej więcej po tygodniu do butelek i trzymam w lodówce.
Tym razem skorzystam z porady Krysiade i dodam kwasu z kapusty kiszonej, bo akurat mam, z okazji gotowania bigosu 🙂
Kupiłam w polskim sklepie „Podlaską przyprawę do bigosu”, są tam wszystkie przyprawy, które zwykle do bigosu podaję, opakowanie ma 50gr i zastanawiam się, czy dodać to całe? Bigosu robię jakieś 8 litrów.
Lena2,
jak mi się nie ukwasiło dobrze (ale to dawne dzieje!), to wywalałam do kompostera, a nie podawałam gościom 😯
Być może nie udawało się, jeśli ta skórka od chleba była skórką z chleba pieczonego z ulepszaczami i konserwantami, nie wiem.
Danusiu, miałem te same skojarzenie, żeby nie zakupywać!
Kąśliwe uwagi kobiet? Nie znam… 🙂
Dzien dobry (umnie jeszcze dzien)! Najserdeczniejsze zyczenia dla wszystkich Barbar i Bas, a w szczegolnosci dla naszej Gospodyni!
Alicjo, dzieki za przepis na zakwas z burakow, bo wlasnie mialam sie o niego usmiechnac. Czy ten sloj trzeba przykryc? albo zakrecic? Nie znam sie nic a nic na kiszeniu, to bedzie moja pierwsz proba.
Ja nie przykrywam, ale niektórzy przykrywają papierem śniadaniowym lub folią spożywczą, ale robią dużo dziurek w tych przykryciach. To chyba ochrona przed muchami itp. Do wszelkich kiszonek dostęp powietrza jest potrzebny.
Barbarom – najlepszego!
Malgosiu – gratulacje!
https://www.zajadam.pl/pomysl-na/bigos
Faktycznie, ile kucharek, tyle przepisów na bigos 🙂
Moja Mama robiła skromny bigos – kapusta kiszona, cebula, mięso zazwyczaj tylko wieprzowe, trochę kiełbasy, trochę boczku, przyprawy.
Ja kiedyś podpatrzyłam, jak robi bigos moja koleżanka, która nauczyła się gotowania bigosu od swojej teściowej. To był tak znakomity bigos, że od tamtej pory robię właśnie taki – na bogato, z dodatkiem marchewki, pietruszki, korzenia selera, 3 spore cebule – to wszystko bez przesady (2 marchwie, 2 pietruchy, kawałek selera na ten wielki gar), poza tym kiszonej kapusty 2 słoiki (z sokiem!), do tego średnia, mocno zbita główka kapusty słodkiej. Jak są – grzyby, kilka suszonych śliwek.
No i mięso, w tym roku mam 1.8kg wieprzowiny, chude kawałki, pojęcia nie mam, jak to nazwać po polsku, wychodzi mi na karkówkę.Kilogram wołowiny na steki, do tego kiełbasa, nie taka jak chciałabym, Jerzor zakupił z indyka 🙄
No i czekam, aż boczek dojedzie na rowerze (temperatura rowerowa jeszcze wg.Jerzora). Mięsa i kiełbasę podsmażam na boczku. Postudiowałam przepisy, widzę, że często dodają pomidory lub, najczęściej, przecier pomidorowy.
O bigosie i barszczu i zgubnych skutkach ich jedzenia 😉
Z „Kurjera Stanisławowskiego” 1908 r. – pisownia oryginalna.
„Ostatnie dnie życia Adama Mickiewicza podług opowiadania naocznego świadka ś. p. Bolesława Sawiczewskiego, napisał leon Krzemieniecki.
(…)
Około godziny 8. wieczorem wielu oficerów, a między niemi i ja zaproszeni, przybyliśmy na wieczerzę do namiotu Sadyka. Było nas ze 30 osób, a między niemi majorowie Piotrowski, Mucha, kapitanowie dwaj bracia Suchodolscy, Kucza, Canella.
Podano przeswędzoną, kiepską baraninę niesłychanie tłusto przeprawioną, następnie bigos z kapustą z dzika (! 🙂 ), którego jeden z oficerów w okolicy zastrzelił. Bigos był rzeczywiście dobry, ale tak tłusty, piepszny i paprykowany, że tylko nasze młode wojskowe żołądki mogły go zaledwie strawić, a przytem polany jeszcze tamtejszem, mocnem winem mógł łatwo zaszkodzić starszemu i delikatnemu organizmowi Mickiewicza.
Wówczas zwróciłem uwagę moich kolegów, czy to „menu kozackie” wyjdzie na zdrowie panu Adamowi. I rzeczewiście nazajutrz wstał Adam z bolem głowy i narzekał na niestrawność jak mówił „jak gdyby mu kamień leżał w żołądku.
Nie wstrzymało to ale szanownego Sadyka od urządzenia dalszych uroczystości na cześć Mickiewicza. I tak urządził wielką „une promenade militaire”.
Sześć sotni kozaków w rozwiniętym froncie stanęło na stepie, w środku Mickiewicz z Sadykiem i zaproszonymi gośćmi, przed nimi jechał pluton śpiewaków z kozackimi instrumentami t. j. teorbanami, czynelami, piszczałkami, a głównie chór śpiewaczy kozacki.
Mickiewicz był ubrany w granatowa czamarę, w krakusce z kokardą czerwoną i orzełkiem polskim.
Pochód ten był wspaniały. Tak ruszyliśmy stepem do wsi Urunkijoj, gdzie są sławne wody mineralne tak obfite, że obracają trzy młyny niżej stojące. Stamtąd po powrocie do Burgas zauważyliśmy zmęczenie po Mickiewiczu i nic dziwnego bo zrobiwszy tam i z powrotem 30 kilometrów, a do tego na niezbyt spokojnym koniu, mógł Mickiewicz uczuć się zmęczony, może nigdy poprzednio na koniu nie jeżdżąc.
Żeby wtenczas był dał Sadyk spokój Mickiewiczowi, byłby może Adam przyszedł do siebie, ale zaraz po wejściu do namiotu rozpoczęło się śniadanie, na którem po kozacku dominowała wódka, a z przekąsek głównie pasterma t. j. mięso kozie suszone, oliwki marynowane, jakaś ryba suszona i podobne przysmaki. Na tem śniadaniu zostaliśmy zaproszeni przez Sadyka na obiad na godz. 6. wieczorem.
O oznaczonej godzinie stawiłem się w namiocie Sadyka, a po przybyciu reszty towarzystwa zasiedliśmy do stołu.
Obiad rozpoczął się naturalnie od wódki, potem podano barszcz tak kwaśny, że wargi Mickiewicza pobielały, a wieszcz nasz kilka razy powtarzał „A to barszcz kwaśny”. W barszczu tym były różne kawałki mięsa, przeważnie tłustej baraniny, a w braku kiełbasy stare włoskie salami lecz tak niedobre, że je nie jadłem.
Następnie kotlety baranie, a po nich z poprzedniego dnia bigos odgrzewany. Potem pieczeń barania, wreszcie jakieś, ciastka kozackie, które robiły efekt gliny, w końcu podano winogrona.
(…)
Ogólne brawa i wesołość zakończyły ten nieszczęśliwy objad. Koło godz. 12. opuściłem namiot Sadyka paszy i Mickiewicz począł się uskarżać, że mu niedobrze. Udałem się do swego obozu i szczęśliwie noc przespałem. Lecz jakież było moje zdziwienie gdy nazajutrz żołnierze donieśli mi, że kogoś chorego z obozu kozackiego właśnie przewożą do portu.
Ubrawszy się jak najprędzej dopędziłem wóz ambulansowy i dostrzegłem Mickiewicza, który tak był zmieniony, że na pierwsze wejrzenie go nie poznałem. Staraniem Sadyka paszy konsul angielski pozwolił, by mały pocztowy statek, który w tej chwili stał w porcie, przewiózł chorego Mickiewicza do Konstantynopola. Towarzyszył mu Służalski.
Po kilkunastu dniach doszła nas smutna wiadomość, że wieszcz nasz już nie żyje.
(…) „
Alicjo – też wywalam, a jak kisiłam zbyt blisko Wigilii, to na wszelki wypadek miałam barszcz Krakusa z kartonu. Przepis mój jest dokładnie taki jak Twój. Zawsze mam nadzieję, że dobrze wybrałam chleb – na zakwasie i bez dodatków. Wpadki tłumaczę sobie burakami – ich przenawożeniem lub czyms w tym rodzaju. Ale spróbuję kwasem z kapusty – brzmi bezpiecznie.
Z tej samej gazety, lipiec 1908 r. 😀
„Z bruku.
(kilka słów o Kółku bratniej pomocy słomianych wdowców w Stanisławowie.)
Stanisławów zdaje się ma pecha w zawiązywaniu co raz to nowych Towarzystw.
Oto jak się dowiaduję grodowi naszemu przybyło znowu… jedno Towarzystwo. Całe szczęście, że istnieć ono będzie tylko przez… sześć tygodni i że znowu nie będzie naciągania na datki pieniężne.
Humanitarne to Stowarzyszenie noszące nazwę „Kółka bratniej pomocy słomianych wdowców” zawiązano zaraz po odjeździe naszych pań na świeże powietrze.
Wprawdzie nowe „Kółko” nie ma swoich statutów zatwierdzonych przez c. k. namiestnictwo, ale posada vis a vis kraterówki „własny” lokal i to z ogródkiem zwany „sztamlokalem”, gdzie co wieczora schodzą się P. T. Członkowie na kolację i naradzają się nad dalszą drogą.
Po sutej libacji, wśród dźwięków melodyj z „Wesołej wdówki” i „Panny praczki” i po wypiciu kilku „bomb” dobrego pilznerka – idą słomiani wdowcy na tak zwany „durch”.
Płeć brzydka zna z praktyki ten obcy wyraz swojski. Dla naszych pięknych pań tylko małe objaśnienie.
Iść na „durch” to znaczy odbyć nocny marsz z przystankami przez całe miasto. Przystankami tymi są handle śniadankowe, cukiernie i kawiarnie, te ostatnie przez całą prawie noc otwarte.
Otóż krótko mówiąc „na durch” znaczy przejść wszystkie te lokale, zatrzymać się czas jakiś, no i coś wypić, coś przegryźć, a potem… iść znowu dalej. „Durch udał się” znaczy jeśli nie pominięto żadnego lokalu, jeśli już z trzeciego czy czwartego lokalu dla braku „wytrzymałości” nie odwieziono nikogo do domu. „Durch” taki zaczyna się zwykle po kolacji o godz. 10. wieczór, przejdzie wszystkie cukiernie, zawadzi kolejno o kawiarnie: Union, Habsburga, Edisona, Imperial, Centralną, a kończy się ok. 4. rano w znanym lokalu pod „złotem kolankiem”.
Marsz na „durch” odbywają nie tylko P. T. Słomiani wdowcy w czasie feryj. Odbywają go niektórzy panowie przez cały rok, zwłaszcza około pierwszego każdego miesiąca.
Z chwilą powrotu jednak naszych pięknych pań na łono rodziny rozwiązuje się „kółko bratniej pomocy”. P. T. Członkowie występują co prędzej z klubu sezonowego, wydają bankiet pożegnalny, zrywają nawiązane podczas feryj stosunki i stosuneczki…, nasuwają obrączkę ślubną i udają znowu poczciwych małżonków.
Czasami tylko zdybać można takiego zbłąkanego eksczłonka wakacyjnego u Kwiatka, Schweissera lub Hanbenstoczka – ale to bardzo rzadko.
Taki pan.”
I jeszcze 🙂 :
„Kuryer Lwowski” wrzesień 1902 r.
„Spis potraw w handlu delikatesów przy ul. Hetmańskiej 10.
Na poniedziałek o 9. rano:
Śniadanie:
barszcz klarowny
kiełbasa smażona
paszteciki
kurczęta po węgiersku
bigos myśliwski
Obiad:
Konsumma Raviol
krupnik polski
paszteciki Sufle z dziczyzny
sztuka mięsa biała z ćwikłą
drób pieczony z sałatą
jarzyny mieszane
Gateau Savarin z syropem ponczowym
Kolacja:
zrazy wołyńskie
nóżki cielęce ze szpinakiem
comber barani
ryzoto z drobiu
Poleca
Jan Baczyński”
Do bigosu dodaję jeszcze sporą szklankę czerwonego wina. Gotuję kilka dni – codziennie podgrzewam i gotuję na wolnym ogniu ile mi tam wypadnie, odstawiam do zimnego miejsca i tak powtarzam przez kilka dni. Bigos ma się przegryźć!
Alicjo, dziekuje, przepis zapisalam i bede probowac w tym roku.
Bigos robie podobnie, tzn. dwa rodzaje kapusty (swieza i kiszona), mieso wieprzowe, kielbasa, boczku troche, grzyby, sliwki suszone, przyprawy (ziele angielskie, lisc alurowy, polski pieprz ziolowy), i duzy chlust wina czerwonego. Tez gotuje dniami, wystawiam na dwor, bo gar sie nie miesci w lodowce, i znowu gotuje. Rodzina sie buntuje, ze smierdzi … ale za to ja smakuje! tyle, ze nie ma komu potem zjesc takich ilosci, wiec rozdaje albo mroze. I obiecuje sobie, ze nastepnym razem zrobie ale tylko male ilosci …
Są dania, których nie da się zrobić mało …
Asiu-dzięki za te pyszne opowieści. Marsz na durch prawie jak clubbing 🙂
Choinka własnej roboty, może już czas zacząć zbierać materiały?
https://i.pinimg.com/originals/7f/8c/6c/7f8c6cd594b6dac5d7e9a1960a1f83bb.jpg
Dzień dobry 🙂
kawa
dzień dobry …
Asiu poczytałam sobie z uśmiechem .. 🙂
Irek dostajesz 6 bo wpis na temat+ … 🙂
Danuśka ja od kilku lat mam „choinkę” w dużym wazonie z zebranych suchych gałązek (przybrane są ulubionymi zabawkami) … dla zapachu kilka zielonych gałązek w drugim wazonie … a na Wielkanoc wiszą jajeczka i zajączki ..
Jolinku-zgodnie z naszym głównym tematem „Potrzeba matką wynalazków” 🙂
Dzien dobry,
nie wiedzialam ze Mickiewicz umarl na bigos.
może ktoś zrobi dobry uczynek …
https://zrzutka.pl/snc6mc
Asiu, wspaniałe są te teksty, które nam proponujesz.
Ewo47, bigos był pewnie tym ostatnim kęsem, ktory nie przeszedł, po tych wszystkich niesmacznych potrawach i tłustym mięsie. I nawet wódka nie poprawiła trawienia…Biedny nasz wieszcz!
Spóźnione życzenia dla wszystkich hajerów:
https://www.youtube.com/watch?v=Bp2-lxV348E
Dla mnie „nie opłaca się” robić mało bigosu – swego czasu też postanawiałam, że może by tak o połowę mniej, ale nigdy nie wprowadziłam w życie tej myśli.
Używam więc mojego 11-litrowego gara, w którym robię bigosu „pod kreskę” do 8 litrów. Gar spory, ale ja mam takie miejsce, tzw.mały ganek, który jest bez podmurówki, bez ogrzewania, takie byle co. W czasie mrozów pełni rolę zamrażarki chwilowej (do roztopów 🙂 ).
Zamrażam w pojemnikach w „dwuosobowych” porcjach i w razie czego wiem, ile mi potrzeba rozmrozić. Nikt nie śmie głosu podnieść, że gotowana kapusta to nie chanel no5, bo każdy bigos lubi 🙂
Druga rzecz, którą robię w ilościach, to pierogi (uznaję tylko z kapustą i grzybami oraz ruskie!). Znowu „nie opłaca mi się” rozkładać z robieniem ciasta i całym tym kramem, zeby zrobić pierogi dla dwóch osób, nawet na dwa obiady. Wolę postać pół dnia w kuchni i zrobić ilość hurtową.
Po ulepieniu 30 (tyle mi się mieści na tacce) przykryte ściereczką wkładam natychmiast do zamrażarki i lepię następne, zamrażam itd. W zamrażarce potrzeba im 20-30 minut, żeby zamarzły, po tym czasie należy wyjąć i włożyć do odpowiedniego pojemnika lub worka foliowego i z powrotem włożyć do zamrażarki.
Ja zwykle mrożę 4×30, a oprócz tego na bieżąco to, co się zje gotuję.
Nie gotuję tych, które są przeznaczone na mrożenie, nie ma potrzeby.
Ważne jest, żeby układać je do zamrożenia tak, aby się nie dotykały i nie posklejały. I nie mrozić na tacce dłużej, niż potrzeba, bo podeschną, a tego nie chcemy. Pojemniki na zamrożone pierogi powinny być w miarę dopasowane. Ja chętnie mrożę w workach – ziplock (taki „zamek błyskawiczny”), bo dość łatwo można z nich usunąć nadmiar powietrza, naciskając tu i ówdzie.
p.s.Pogoda taka, że głowa boli, autentycznie 🙁
Wieje (60km/godz), leje i podobno idzie ku gorszemu. Wystawiam bigos na piec, a sama z książką na kanapkę przed kominkiem.
Pomieszam w garze od czasu do czasu.
U nas też szarośc za oknem, ale i czas wytchnienia po imieninowym zamieszaniu. Jeszcze raz dziękuję za miłe życzenia 🙂
W ramach świątecznych przygotowań zwykle o tej porze zabierałam się za pieczenie pierniczków i ich ozdabianie (to lubię). Jednak w tym roku jakoś mniej pracowita jestem, odkładam te przyjemności na później. A dzisiaj w sklepie natknęłam się na stosowną puszkę masy makowej i planuję makowiec wg Danuśki, ale to też później…
Lena2,
jeszcze o kiszeniu barszczu – właśnie swój nastawiłam i przypomniało mi się, że buraki muszą być mocno uciśnięte i przykryte wodą koniecznie!
W garnku kamiennym to nie problem, przykryć talerzem, na to porządny kamol i cześć.
W słoiku upycham buraki tak mocno, jak się da – dzisiaj są już po zalaniu wodą w porządku, ale jutro już zrobi im się luźniej, więc wtedy albo dodaję buraków tyle, by znów im było ciasno, albo wkładam pasującą do otworu szklankę, napełnioną dość ciężkimi kulkami szklanymi dla obciążenia. Swego czasu używałam kamyków 😉
Ha! znalazłam jeszcze coś lepszego jako obciążnik na buraki w słoju!
Taki, jak ten pierwszy z lewej, idealnie wpasowuje mi się w otwór słoja, z lekkim luzem, poza tym jest cięższy niż szklanica wypełniona szkłem.
Rzadko go używam, teraz wyszorowałam z wierzchu i sparzyłam, wstawiłam do słoja, wypełniłam szklanymi kulkami i gotowe.
Zaiste – potrzeba matką wynalazków 🙂
https://www.google.ca/search?q=mo%C5%BAdzierz+marmurowy&client=ubuntu&hs=cJJ&channel=fs&dcr=0&tbm=isch&source=iu&ictx=1&fir=RfEY17viV-uwLM%253A%252CFmMcJr76OfGMTM%252C_&usg=__l5Lz8wpw8O6pDNmGnvCg6uXRP3c%3D&sa=X&ved=0ahUKEwi_0_nirPPXAhVRwWMKHSBGCtwQ9QEIMDAC#imgrc=_
Jolinku,
ja od jakiegoś czasu NIGDY, ale to nigdy nie popieram ani nie daje pieniędzy do żadnej fundacji, żadnej organizacji charytatywnej ani żadnej rzeczy, która jego jest. Nie namawiam nikogo, żeby szedł moim śladem, ale nauczyłam się być wielce podejrzliwa wobec zorganizowanemu „przemysłowi pomocy”, który po pierwsze płaci sobie, urzędnikom i po najpierwsze prezesom wszelkich takich, a co zostanie, to na pomoc tym, którzy jej potrzebują.
U nas kiedyś prześwietlono tak znaną i uznaną na świecie organizację Caritas. Otóż w Kanadzie jeśli ktoś zarabia 100 000$ rocznie, to jest całkiem przyzwoity zarobek (średnia to mniej więcej 50 000$).
Nasz premier pobiera 170 400$ rocznie. Szału nie ma, ale też bidy nie ma. Prezes kanadyjskiego Caritasu płacił sobie 460 000 z groszem.
Uważam to za głęboko niemoralne, że szef organizacji mającej pomagać biednym, daje sobie taką pensję. Kiedy to szydło wyszło z worka kilkanaście lat temu, zrobił się wielki skandal i podniósł się krzyk. Nie wiem, co dalej, krzyczano o ujawnianiu zarobków organizacji charytatywnych i na tym się zakończyło, bo te informacje nadal są niejawne. Postanowiłam, że nie będę się dokładała do koniaczku pana prezia i jego wycieczek na wyspy Hula Gula dla odpoczynku od ciężkiej pracy, jakim jest prezesowanie.
Od tego czasu pomagam indywidualnie i tylko tym, o których wiem, że są w potrzebie i bez żadnych pośredników. Podejrzewam, że każda taka organizacja funkcjonuje podobnie. Najpierw sobie, potem potrzebującym.
Przyznam, ze zapomnialem, zapomniaalem o Barborce…
Dzis w poludnie, gdy odegralem sobie wczorajsze „szklo kontaktowe” oblecialo mnie przyslowiowe „aha!”. To byl pierwszy raz w doroslym moim zyciu, ze zapomnialem o swiecie Barbary. Czy to cos znaczy?
Nie wiem. Ale stale bacznie sie obserwuje.
Teraz moge wiec tylko zlozyc wszystkim Barbarom na ich imieniny (obojetnie, czy akurat obchodza, czy nie!) moje zyczenia powodzenia i szczesliwosci wszelakiej, dolaczajac moje najglebsze wyrazy ubolewania, za niczym nie usprawiedliwiona opieszalosc zapominania takich dat!
Dziekujac Alinie za zupelnie niezasluzone powinszowania z racji ww, chcialbym dziekczynnie zrewanzowac sie wybranym zawodom i profesjom, ktorym Barbara tekze patronuje: Jezorowi, geologowi i artylerzyscie(!), oraz Irkowi, ktory byl markszajderem, czyli podziemnym geodeta-miernikiem!
Dla mnie dewiza: dalej tak!
Dzisiaj wystosowałam do Mikołaja krótki list z poniższym, skromnym życzeniem:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4812749/w-restauracji
Mikołaj odpowiedział bez zwłoki-Mamo, masz załatwione 🙂
Alicjo, bardzo dziękuję. Buraki zalane, a zaraz je przycisnę, tak by nie miały szans na żadne niestosowne reakcje.
Z cyklu listy do Mikołaja:
„Kochany Mikołaju chciałabym dostać grube konto w banku oraz szczupłą sylwetkę.
Tylko bardzo Cię proszę nie pomyl tego, tak jak w zeszłym roku”.
Z pozdrowieniami od Inki i Lucjana, od których otrzymałam ten dowcip i na wszelki wypadek przekazuję dalej….:-)
Irku – 🙂 za kawę 😀
RZUCIŁBYM TO WSZYSTKO – Julian Tuwim
Rzuciłbym to wszystko, rzuciłbym od razu,
Osiadłbym jesienią w Kutnie lub Sieradzu.
W Kutnie lub Sieradzu, Rawie lub Łęczycy
W parterowym domku, przy cichej ulicy.
Byłoby tam ciepło, ciasno, ale miło,
Dużo by się spało, często by się piło.
Tam koguty rankiem na opłotkach pieją,
Tam sąsiedzi dobrzy tyją i głupieją.
Poszedłbym do karczmy, usiadłbym w kąciku,
Po tem, co nie wróci, popłakał po cichu.
Pogadałbym z Tobą przy ampułce wina:
„No i cóż, kochana? Cóż, moja jedyna?
Żal ci zabaw, gwaru, tęskno do stolicy?
Nudzisz się tu pewno w Kutnie lub Łęczycy?”
Nic byś nie odrzekła, nic, moja kochana,
Słuchałabyś wichru w kominie do rana…
I dumała długo w lęku i tęsknicy:
– Czego on tu szuka w Kutnie lub w Łęczycy?
Z tomiku Siódma jesień (1927)
Asiu! Pokochałem Cię miłością pierwszą! Za strofy i wspomnienia! Bo cóż teraźniejszość, butna i rozrzutna… Byłość, byłość. to się liczy, w pewnym wieku… Szukałem lat wiele! Kraków, Warszawa, Chicago, Nowy Jork. I znalazłem ichniejszy Sieradz. I tu mi dobrze!
Ewa nie ma pretensji (cudowne krakowskie słowo) Ona priwikła… 🙂
Jak Kutno, to… 😉
https://www.youtube.com/watch?v=11bEnzPtldY
Ja znielubiłam pana ja-Rosiewicza, ale piosenka dobra.
Kiedy najlepiej pomyśleć o Mikołajkach?
6 grudnia o godz. 6.06 🙂
https://www.designferia.com/sites/default/files/styles/article_images__s640_/public/field/image/idee-decoration-de-noel-pommes-de-pin.jpg?itok=VTNGhBCc
Dzień dobry 🙂
kawa
Irku 🙂
Miłego dnia dla wszystkich !
https://www.youtube.com/watch?v=gSHueEbqlZQ
dzień dobry …
a myślałam, że będzie prezent na Mikołajki w postaci nowego wpisu …
fajnych prezentów … 🙂
Zaczyna być świątecznie 🙂
Asiu, nieustające dzieki za poezje a za Lesmiana szczególnie.
I Tuwima oczywiście :-).
Na blogu mamy podział ról-Asia jest od wielkiej poezji, a ja od rymów częstochowskich 🙂 Dzisiaj też serwuję:
Kasy Kulczyka,
fury Rydzyka,
mocy Pudziana,
chaty Beckhama,
humoru od rana,
cholesterolu w normie
życzy Mikołaj
w bardzo dobrej formie.
Autor nieznany, wierszyk krąży w wirtualnej rzeczywistości.
Salso-czy Twoja forma też w ok? Czy zabrałaś się może za jabłkowy makowiec?
Ja zabieram się za danie najprostsze pod słońcem pt.omlet z pieczarkami. Osobisty Wędkarz nieobecny zatem o cebuli też nie zapomnę 🙂
nie ma nowego wpisu i nie ma komentarzy …
ja dziś w ramach eksperymentu i by jeść mak trochę częściej nie tylko od święta zrobiłam sernik na zimno z owocami i makiem .. deser polecam ..
Dzisiejszej nocy zmarł Johnny Hallyday-legenda francuskiego rocka i bluesa:
https://www.youtube.com/watch?v=grA0Eoq_xm4
Tu trochę na temat jego życia i kariery:
http://muzyka.interia.pl/wiadomosci/news-nie-zyje-johnny-hallyday-francuski-artysta-mial-74-lata,nId,2474069
Zmobilizowałam się świątecznie i wczoraj, wieczorową porą zagniotłam ciasto na pierniczki. Dzisiaj przede mną wałkowanie, wykrawanie i pieczenie, uff! Jutro pewnie ozdabianie, ale to już przyjemnośc 🙂
Danuśko, ten makowiec planuję na święta, to jeszcze trochę wolnego mam. A już widzę, że pierniczki też odłożę na jutro…
Jolinku,
jesteś tu już tyle lat – czy nie zauważyłaś, że wpis sobie, a komentarze przeważnie i tak nie na temat, no i jest ich sporo 🙂
Ja na przykład nie mam za złe Gospodyniom, że wklejają wpisy wtedy, kiedy im wypadnie. My zawsze jesteśmy w stanie zabrać się za „zajęcia w podgrupach” 🙂
A poza tym jestem wdzięczna „Polityce” za istnienie blogu i przyrzeczenie, że ten blog nigdy nie będzie zamknięty, a Gospodyniom za to, że od czasu do czasu coś skrobną.
Blog był pasją ś.p.Gospodarza, On to bardzo lubił, ale to niekoniecznie musi być pasja Barbary i Agaty, prawda Jolinku? Dlatego bym nie „wymuszała”…
Cisza na blogu zdarza się tylko chwilowo, proszę sprawdzić archiwa, przecież nie ma dnia, żebyśmy o czymś nie rozprawiali…najwyżej parę godzin się zdarzy 😉
Alicjo nie pouczaj mnie …
Johnny nie byl moim ulubionym piosenkarzem, ale bardzo lubie piosenke, ktora podrzucila Danuska. Wczoraj zmarl znany pisarz Jean d’Ormesson a dzisiaj Johnny , mam nadzieje, ze jak jutro rano wlacze radio to bedzie jakas mila wiadomosc.
Moge juz normalnie urzedowac w kuchni. Malarz skonczyl wczoraj a dzisiaj poustawialam wszystko na swoje miejsce. Jest jasno, czysto i przytulnie.
Jolinku,
a Ty pouczasz Gospodynie tego blogu, co jest ich powinnościa – złapał Kozak Tatarzyna? 🙂
Alicjo nie chce mi się z Tobą gadać …
Cii… Jest nowy komentarz.