Spiżarnia
Szykowałyśmy z mamą tekst o zapasach spiżarnianych. To znaczy pisała głównie ona, na moją prośbę i zamówienie. Smakowicie opisywała w nim zapasy, jakie według Marii Disslowej powinna zgromadzić w swojej spiżarni dobra gospodyni.
„Powinny być nagromadzone następujące produkty: łazanki, makaron, ciasto strudlowe, zatarte krupki, suszone jarzyny, suszone listki pietruszki, selerów, kopru i majeranku, tarta bułka, tarty chleb, miałki cukier, suszone grzyby, korzenie, jajka, mąka ,kasza. Tłuszcze: masło, smalec, oliwa, słonina. Suszone owoce, powidła, marmolada, konfitury i soki, kawa, herbata i czekolada, cukier, soda oczyszczana, proszek drożdżowy, karmel, sól, cebula, czosnek.”
No cóż, nie mam się czego wstydzić, mam spiżarnię. Całe dotychczasowe życie o tym marzyłam, i wreszcie mam, od prawie trzech lat. Co prawda jest to małe pomieszczenie piwniczne pod schodami, trzeba się schylać, żeby do niego wejść, ma zakamarek, do którego nie sposób dotrzeć i w którym robi się bałagan, ale jest.
Na półkach stoją przetwory, przechowuję tam też rzadko używane sprzęty kuchenne (foremki na pierniczki, maszynę do chleba, szybkowar). Ostatnio, ponieważ stale piekę chleb, stoją tam też zapasy różnych mąk. Ponieważ kuchnia z jadalnią jest piętro wyżej, więc kiedy komuś przyjdzie ochota na dżem czy marynatę, muszę zejść po niewygodnych schodach. Na ogół ja, bo to moje królestwo i wiem gdzie co stoi.
Ale kiedy już zejdę, to mogę ucieszyć oczy widokiem przetworów, których o tej porze roku jest dużo, stoją sobie porządnie i czekają, aby je zjeść. Nie będę zatem wpadać w kompleksy, że nie mam wszystkiego tego, co Disslowa zaleca. A jak czegoś zabraknie, kupię w sklepie.
Takich jednak ogórków, jakie ostatnio przybyły w mojej spiżarni pewnie nigdzie bym jednak nie kupiła. Przygotowane są według przepisu blogowicza Lucjana. Podaję przepis, choć autora o to nie pytałyśmy. Uważam jednak, że jeśli coś jest doskonałe, trzeba polecać jak najszerzej. Panie Lucjanie, przepraszam, muszę.
Ogórki Lucjana
2,5 kg ogórków pociąć na 4 części, zasypać 5 łyżkami soli, wymieszać i zostawić na 24 godziny. Po tym czasie odlać sok a do ogórków dodać kilka ząbków poszatkowanego czosnku,1/4 kg cukru, szklankę octu,8 łyżek oleju i łyżeczkę Cayenne lub chili, wymieszać i znów pozostawić na 24 godziny. Włożyć do wyparzonych słoików. Nie wymaga pasteryzacji. Można je od razu zjadać.
Komentarze
Dzień dobry 🙂
kawa
Przepis Lucjana na ogórki kupuję 🙂
Dzień dobry.
Ogórki Lucjana są bardzo ostre. U nas cayenne występuje w ilościach śladowych.
Danuśka, nalewki z róży wpisałam pod kinem.
Haneczko, dzięki za ostrzeżenie 🙂
Ponieważ Lucjan nie jest blogowiczem w ścisłym tego słowa znaczeniu, choć jest zaprzyjaźniony lub zakolegowany z wieloma piszącymi tu osobami, nie będąc pewna czy zapozna się z pochwałą jego znakomitych ogórków, już rano powiadomiłam Inkę/ czyli żonę w/w/ o tym miłym fakcie. Lucjan na pewno będzie dumny z takiej oceny, bardzo zasłużonej. Miałam przyjemność dostać w ubiegłym roku 2 słoiki z tym przysmakiem. Szybko zniknęły. Przepis jest prosty, ostrość można sobie ustalić dowolnie, choć łagodne być nie powinny. Zrobię na potrzeby domowe, ale na początek z mniejszej ilości ogórków, bo obawiam się, że nie będą tak dobre jak pierwowzór.
Prawdziwą spiżarnią dysponuje Żaba. To pomieszczenie na zapleczu kuchni, z dwoma dodatkowymi lodówkami, zapełnione wszelkim dobrem.
Niedawno jechaliśmy z wnukiem i gdzieś za miastem mijaliśmy dawną piwnicę – ziemiankę. Mały ucieszył się, uznając ją za domek Hobbitów. Nie chciał uznać prawdziwej wersji.
Haneczko-dziękuję, wykorzystam ten pierwszy przepis.
Spiżarnie w dzisiejszych czasach to rzeczywiście dosyć rzadkie zjawisko. Na naszych nadbużańskich włościach mamy niewielką piwniczkę, do której schodzi się po niewygodnych schodkach otwierając klapę w kuchennej podłodze. Nie jest to najlepsze rozwiązanie, ale lepszy rydz niż nic 🙂
Tak, jak przypuszczałam w około wyszkowskich lasach tłumy grzybiarzy. Okazuje się jednak, że dla każdego coś miłego: sąsiad-pszczelarz wrócił ze swojej przechadzki ze sporym koszykiem podgrzybków oraz kurek. Nasza wyprawa na grzyby przewidziana jutro bladym świtem. Jutro okaże się, jak bardzo bladym…;-)
U nas grzybów jak na lekarstwo. Zbieramy pracowicie grzyb do grzyba.
Krystyno, trzy lodówki.
Dozbieraliśmy tarninę na trzy wsady. Jutro jarzębina. Pigwowce dochodzą. Jeżyny nie chcą się skończyć. Pan mąż poprosił o bigos.
Grafik mówi, że mam urlop.
W spiżarni zamrażarka i lodówka + lodówka Elektrolux starsza ode mnie, ale w razie potrzeby działająca sprawnie, poza najazdem Hunów (to nie o Zjazdowiczach, tylko o wygłodniałej młodzieży) przechowuję w niej większe ilości mąki, cukru itp, także keksy, na wypadek gdyby się jakaś mysz zawieruszyła. W kuchni szafka i lodówkozamrażarka na rzeczy podręczne. A i tak to wszystko nie wystarcza, mam jeszcze zamrażarkę w siodlarni i wspomagam się lodówką na strychu stajennym. Wszystko to z powodu mrożonych jarzyn i owoców, serów i masła.
Wygłodniała młodzież wpada trzy razy do roku, albo nieco więcej i szczerze mówię, że Zjazd i przygotowania do niego, to przy tej młodzieży mały pikuś. Ilość żurku, gulaszu i pieczystego, jakie potrafią przez trzy dni (bo tyle zwykle trwa najazd) pochłonąć, za każdym razem wprawia mnie w podziw. Poza tym mój syn & consortes uważają, że u mamusi można zawsze się pożywić i potrafią zadzwonić późnym wieczorem, z jakiejś miejscowości odległej o ca 100 km, lub więcej, czy mam żurek i może jeszcze gulasz i kluseczki. Oczywiście, jak bym się ośmieliła nie mieć? Gulasz, leczo i żurek mam zamrożone, w takich 6-litrowych pojemnikach po lodach, a kluseczki zdążam zrobić nim dojadą. Złapią spyżę, cmokną w policzek i tyle ich widać, bo rano mają zawody. A mój syn łapie plusy dodatnie w towarzystwie, no bo kto ma taką mamę?
Za zdrowie wędrowca na szlaku!
Żabo, taką Mamę należy cmokać 3 x dziennie, a przynajmniej raz dziennie nosić na rękach.
Żabo-gdybyś mieszkała bliżej, to też byśmy chętnie wpadali na Twój żurek, pieczyste albo jakiś drobny deser 😉
Moja produkcja konfitur w porównaniu z tą u Żaby albo u Misia Kurpiowskiego jest wręcz żałosna. Właśnie odstawiłam na półkę cale trzy słoiki konfitury gruszkowo-malinowej 🙂 Ten całkowicie zaimprowizowany melanżyk wyszedł znakomicie, bo smak niezwykle słodkich gruszek został zrównoważony lekko kwaskowatymi malinami. Całość w cudnie różowym kolorku rodem z kolekcji ubrań lalki Barbie.
A wyprawa na grzyby całkiem udana. Najbardziej ucieszyły nas bardzo dorodne prawdziwki:
https://get.google.com/albumarchive/109990791430941218162/album/AF1QipP8vVR1UMyrXEulnl5IpisFdllLeCVEgQGNS5tq/AF1QipOT3nITjzQPgNX0DAxoRko7xVq6HQsqxxGyEERj?source=pwa#6463696636378437138
Kiedy wracaliśmy z lasu przy naszym głównym, leśnym dukcie naliczyliśmy siedemnaście zaparkowanych samochodów. Alain vel Aioli zawsze powtarza, że zbieranie grzybów to narodowy sport Polaków.
O, i tyle grzybów wystarczyłoby na całkiem obfitą kolację. Niby grzybów nie powinno się jeść przed snem, ale jedzone przed godziną 20 nigdy mi nie zaszkodziły ani nie przyniosły ciężkich snów.
Kiedyś Ludwik Stomma napisał o naszej grzybowej pasji, że jest to jesienna choroba Polaków. Zgadzam się z tą oceną. To całkiem przyjemna choroba psychiczna.
Z Żabą nikt nie może konkurować, ale jej zapasy i przetwórstwo wynikają chyba przede wszystkim z potrzeby. Gdy przyjedzie liczne towarzystwo o wilczym apetycie, trzeba głodnych nakarmić.
U Żaby rośnie kilka dużych krzewów czarnego bzu, dość obficie owocujących. Ale Żaba ich nie przerabia. Zostaną dla ptaków.
Krystyno, kilka lat temu zebrałam skrzętnie czarny bez i zrobiłam sporo słoików (3/4 litrowych) soku, z myślą o jego zdrowotnym działaniu. Jedyną osobą, która była tym sokiem zainteresowana, choć w niedużej ilości – dwa, trzy słoiki rocznie – była nasza znajoma z Niemiec -krąży pomiędzy Hamburgiem i Wdzydzami i po drodze wpada do Żabich, żeby chwilę posiedzieć i napić się wody. Teraz nie chce już czarnego bzu, tylko maliny. Mrożę je dla niej, mam jeszcze nieodebrane z ubiegłego roku, ona chyba żyje powietrzem i odrobiną wody.
Tak, że nie przerabiam bzu z braku chętnych.
Chodzi za mną wino z czarnego bzu. Mam nadzieję, że nie dojdzie.
Zatem moje informacje o bzie u Żaby nie były dokładne. Sok z czarnego bzu robię przy okazji dżemu, który bardzo lubię, zwłaszcza jako dodatek do twarogu na śniadanie. Za jednym zamachem mam dżem i sok. Nie pasteryzuję i do tej pory ani jedno, ani drugie nie zepsuło mi się.
Inka przywiozła na zjazd nalewkę z owoców czarnego bzu zrobioną przez swoją znajomą. Ma bardzo ciekawy smak i w przyszłości na pewno też ją zrobię. Ale mam jeszcze różne zapasy nalewkowe i nie ma sensu robić kolejnych.
Wina z bzu nie piłam.
Koleżanka była niedawno w Zielonej Górze na święcie winobrania. Przywiozła nam stamtąd butelkę czerwonego wytrawnego wina. Czeka na odpowiednią okazję.
Za zdrowie wędrowca na szlaku!
dzień dobry ….
po miłych wakacjach z dziewczynkami pomachanko wszystkim … 🙂
jak zwykle Zjazd blogowy bardzo udany …. Goście dopisali, Żaba na medal, pozytywna energia przekazana … 🙂
haneczko i Zgago cieszę się, że widzę Wasze komentarze … 🙂
babilas czytam, że niektórzy blogowicze dobrze Cię znają … a ja Twoje ciekawe wpisy opowiadam rodzince i znajomym … 🙂
Nowego ciągle brakuję na blogu … mam nadzieję, ze wszystko w porządku ….
w Urlach nie było grzybów ale dwa razy udało mi się zebrać kurki …. a miejscowa pani mówiła mi, że robi kanie (jak ma dużo) w occie … my z powodu rodzinnych spraw na grzyby się nie wybieramy a podobno wysypały …
dla amatorów kiszonek ….
http://zdrowe-kiszonki.pl/kiszona-kapusta-z-borowkami-w-soli
Odmachanko dla powróconego Jolinka 🙂
Za taką pogodę, jaka nastała w ostatnich dniach darzę wrzesień bardzo ciepłymi uczuciami. Chciałoby się krzyknąć „Na koń”! Z braku konia wsiadamy na rowery i ruszamy odkrywać nowe szlaki.
Witaj Jolinku!
Jak to się zmieniło z tym kiszeniem, kiedyś tylko kapusta i ogórki, teraz właściwie wszystko, zaskoczyły mnie całkowicie banany, ale sam eksperymentator ocenił je źle 🙂
Jolinku,
od lat namawiam Babilasa do pisania książek popularnonaukowych.
Zapewniam, że gotuje tak, jak pisze. Ciekawie, niebanalnie. Korzysta z, uprawianych przez siebie, rzadkich warzyw (topinambur, skorzonera) i przywożonych z licznych podróży egzotycznych dodatków.
to może być dobre …
http://swietnakuchnia.blogspot.com/2017/09/grzyby-marynowane-z-papryka_54.html
trzeba korzystać z ciepłego dnia bo niestety ma być ładna pogoda tylko 2-3 dni …
Jagodo wierzę … 🙂 …. Małgosiu, Danuśka … 🙂
Przegapiłam nowy wpis.
Irku, gratuluję zdjęcia i nagrody!
Alicjo, Witek zapowiedział się we Wrocławiu 23 i 24 września. Daj znać kiedy będziesz w mojej okolicy, to może spotkamy się „w locie” w połowie trasy.
Tymczasem gdzieś w trasie: http://www.eryniawtrasie.eu/23418
Irku ja też gratuluję i życzę zawszę tak dobrego oka … 🙂
ewa to gdzie jedziecie docelowo? … jak długo trwała wycieczka? …
ja mam piwnicę i kiedyś służyła na trzymanie tam różnych weków i zapasów … robiłam sporo ogórków, kompotów itd. bo dzieci, bo spotkania rodzinne a w sklepach bywało pustawo lub drogo … nie wszystko się tam dało przechowywać np. ziemniaki na zimę bo w zimie od rur było zbyt ciepło … teraz piwnica służy za graciarnię a ja sobie zrobiłam w kuchni pod oknem mini spiżarnie, która zupełnie dla mnie wystarcza …. a jak zrobię zbyt dużo zapasów to mam sprytny mebel-komodę w dużym pokoju gdzie można upychać nadwyżki .. tak naprawdę to mogłabym przez miesiąc nie wychodzić z domu i głodna bym nie była … 😉 …
chyba zrobię sobie taką cukinię …
https://www.hajduczeknaturalnie.pl/grillowana-cukinia-na-zime/
nemo a czy Ty pokazywałaś te pizze co to ciasto i składniki przygotowywałaś hurtowo? ….
Jolinku,
Wczoraj wróciliśmy. Kierunek ulubiony: południowy-wschód 😉
Ewo-czekam niecierpliwie na ciąg dalszy Twoich opowieści 🙂
U nas na kolację zamiast grillowanej cukinii były grillowane bakłażany zwinięte w roladki w towarzystwie fety i suszonych pomidorów.
W trybie sprostowania miłych słów Jagody: gotuje przeważnie Moja Ślubna. Ja mam kilka sprawdzonych przepisów, które opanowałem pamięciowo i czynnościowo, bo są proste, skonstruowane według receptur kuchni wojskowej (“weź dwa kilo shiitaków, kilo masła, kilo cebuli, kilo kiełbasy, itp), a wychodzą prawie zawsze – a jak nie wychodzą, to i tak nikt nie narzeka. Kto by tam zresztą narzekał, jak ma przegrzebki, dziczyznę, czy egzotyczne grzyby na talerzu.
Z reporterskiego obowiązku: kiszona fasolka szparagowa wyszła dobrze, z pewnymi zastrzeżeniami jednakowoż. Do wsadu trafiło dużo różnych fasoli, zarówno w sensie koloru (żółte, zielone, fioletowe), jak i budowy strąka (wąsko- i szerokostrąkowe), tyczne i karłowe, a także, niestety, w sensie wieku (część zbierana była w trybie ratunkowym, nieco przerośnięta). Te stare nie powinny były tam trafić, bo zakiszenie wcale nie uczyniło ich mniej łykowatymi. Z tymi niestarymi trudno było uchwycić właściwy czas blanszowania: niektóre były zbyt miękkie, inne zbyt twarde. Nauka taka, żeby na przyszłość wsad był jednorodny odmianowo.
Z kiszonkarskiego linku Jolinka bardzo mnie zainspirowało kiszenie rzodkiewek, albowiem nadeszła właśnie klęska urodzaju. Wiosną wysiewam rzodkiewki tylko pro forma, żeby było co poskubać, natomiast główny plon mam we wrześniu – w tym roku dysponowałem sporą ilością miejsca po zlikwidowanych przedwcześnie (zaraza ziemniaczana!) pomidorach. Rzodkiewki wiosenne atakują larwy śmietki kapuścianej – muchówki, która wiosną składa swoje jaja w pobliżu szyjki korzeniowej różnych roślin kapustnych. W Polsce występuje jedno pokolenie (na południu Europy dwa, a nawet trzy), więc rzodkiewki jesienne są całkowicie bezpieczne (śmietka wówczas siedzi w ziemi w formie nieruchomej poczwarki).
Jest jeszcze jeden ważny czynnik, który powoduje, że jesienne rzodkiewki udają mi się znacznie lepiej niż wiosenne: rzodkiewka jest rośliną silnie fotoperiodyczną. Oznacza to, że gdy długość dnia przekracza pewną wartość graniczną (w przypadku rzodkiewki bodaj 15 godzin), to taka rzodkiewka bierze się za kwitnienie, choćby nawet nie chciała. A jak bierze się za kwitnienie, to likwiduje podziemną lokatę energetyczną, czyli to, co chcemy zjeść. Jesienią dzień się skraca, więc rzodkiewki w ogóle nie myślą o kwitnieniu, tylko inwestują w korzeń. Nadto jeszcze jesienią jest najczęściej mokro i niezbyt ciepło, co bardzo rzodkiewkom odpowiada.
W ramach walki z klęską urodzaju Moja Ślubna odkurzyła irlandzki przepis na zupę z liści rzodkiewki (i jednego ziemniaka – przepis powstał w połowie XIX wieku, gdzie na irlandzkie ziemniaki przyszła zaraza, ta sama, co na moje pomidory). Przepis prościuch: zeszklić na maśle cebulę, wrzucić do bulionu, dodać tego ziemniaka, gotować do miękkości, zaczem dodać liści rzodkiewki (na litr bulionu jakieś ćwierć kilo), gotować kilka minut, zmiksować wszystko razem. W ramach swobodnych wariacji Ślubna dodała niebieskiego sera i dobrej śmietany w obfitości.
Użarła mnie jakaś wściekła mucha w dłoń, spuchło i swędzi. Nie lubię much! A zwłaszcza gryzących, które podszywają się pod zwyczajne domowe, na oko wyglądają tak samo, a tną boleśnie.
Za zdrowie wędrowca na szlaku!
Babilasie, jeśli poszło w korzeń, dlaczego jecie liście?
Planowałam rozmrożenie zamrażarki. Wyjeść co się da, resztę upchnąć w lodówkowej. Efekt tych starań jest taki, że zamrażarka zapchana po dach zbiorami i różnymi gotowanymi na potem.
Bo też smaczne, haneczko. Poza tym, jak mawiał dziadek Poszepczyński, jedno nie szkodzi drugiemu.
Babilas kiszenie rzodkiewek polecam. Są wyjątkowo smaczne https://www.facebook.com/photo.php?fbid=1295386220576381&set=a.327384677376545.76491.100003150457268&type=3&theater
Ewo, Jolinku dziękuję 🙂
Mało oryginalnie, po staremu i tradycyjnie nastawiłam kolejny słoik małosolnych. Mała rzecz, a cieszy 🙂
Żabo-oby, jak najszybciej odpuściło!
Dokopałam się do różnych obrusów w kratkę, z metra. Nawet ceratę w żółtą kratkę na stół kuchenny znalazłam (bo zasłonki w kuchni są w żółtą kratkę). Teraz niech się minister od rolnictwa określi, może zdąży przed Nowym Rokiem?
Łapa mi spuchła bardziej. Zrobię okład na noc.
Te ceraty na ogrodowych stołach są takie postrzępione, bo Sumka na nich ćwiczy przyrost zębów. Jak skończy ćwiczyć, pewnie będzie to za rok, to położę nowe 🙂
Ogórki małosolne zjazdowe całkiem już skisły, obiorę je,pokroję w kostkę, zagotuję i upcham do słoików, będą czekać na zupę. Albo zamrożę w woreczkach?
dzień dobry ..
po deszczowej nocy liczę na dobrą pogodę bo dziś mamy mini Zjazd blogowy za sprawą Danuśki … 🙂
Żabo mam nadzieję, że okład pomógł na opuchliznę …
babilas my tu wiosenne rzodkiewki przerabialiśmy … pesto z liści było też w temacie …
Nie codziennie, a tylko raz w tygodniu zrywam kartkę z kalendarza.
Dzisiaj znalazłam na odwrocie przepis na makaron z sosem z dyni:
-0,5 kg dyni
-1 cebula
-1 szklanka śmietany
-masło
-gałka muszkatałowa
-50 g startego parmezanu
-dyżurne
-natka pietruszki
Cebulę zeszklić na maśle, dodać pokrojoną na drobne kawałki dynię i dusić na wolnym ogniu ok.30 minut. Dodać śmietanę i parmezan, dyżurne i utartą gałkę muszkatołową. Wszystko starannie wymieszać, podawać z ulubionym makaronem posypane posiekaną natką pietruszki.
Zatem sezon na dynię uważamy za otwarty 🙂
https://i.wpimg.pl/485×273/m.jejswiat.pl/bsppumpkinpieaudrey-m-va-a422b20.jpg
dziś robię kotlety mielone z mięsa i ziemniaków … do kawy sernik na zimno z brzoskwiniami ..
pepegor jak Twoje zdrowie? ….
cichal coś milczysz długo …
Marek jakie zapasy robisz na zimę? …
Danuśka u znajomej jadłam dżem/konfitury z dyni i brzoskwiń … bardzo mi smakowało takie połączenie … brzoskwinia jeszcze jest a dynia już jest …
mam stare kalendarze i czekają na przejrzenie … czasami te przepisy są bardzo zwyczajne i tradycyjne a czasami trafi się coś na co sama bym nie wpadła … no i rady na różne sytuacje domowe … lubię sobie czytać stare kalendarze …
Dzień dobry 🙂
kawa
Z dyni można prawie wszystko, na słodko, na słono i na ostro. Disslowa podaje przepis na dżem ananasowy z dyni. Sama dynia ma smak raczej obojętny, więc nadaje się jako baza, czy też wypełniacz, do wszelkich mieszanin o wyraźniejszym smaku. Ja do mieszanek owocowo-dżemowych używam mirabelek, z braku mirabelek – agrestu, z braku agrestu i mirabelek spróbuję dynię, tylko, że dynia nie ma takich pektyn i kwasu jak mirabelki i agrest, ale jak się pomiesza…o, dynia z mrożonymi wiśniami, dżem „na szybko”.
A jakby tak dynię zamiast/oprócz kartofla do tej zupy rzodkiewkowej?
pomysł dla mnie … zrobię więcej (nie tak dużo jak w przepisie) ale nie muszę zjeść na siłę wszystkiego .. ja dodaję jeszcze majeranek …
http://www.ugotujmycos.pl/galareta-drobiowa-w-sloikach/
Żaba nie narzeka na rękę czyli lepiej jest … 😉
babilas co Ty na to? … to dobry sposób czy masz inny? ….
http://aniolywkuchni.blogspot.com/2017/09/2-sposoby-na-pozbycie-sie-pestycydow-z.html
Pestycydy zanim zostaną dopuszczone do użycia w uprawie roślin muszą przejść szereg długotrwałych, skomplikowanych i kosztownych badań rejestracyjnych (teraz, po wejściu do Unii, jest łatwiej, bo można częściowo użyć wyników testów w innych krajach Unii, w których dany środek jest już zarejestrowany).
Celem tych badań jest ustalenie czy proponowana przez producenta (dystrybutora) dawka (i termin stosowania) jest skuteczna i bezpieczna, a także jak szybko środek rozkłada się w roślinie czy też na jej powierzchni. Wynikiem tych badań jest ustalenie tak zwanego okresu karencji (to znaczy czasu, jaki musi upłynąć od zastosowania środka ochrony roślin do momentu, w którym można będzie bezpiecznie zebrać i spożyć, to co się z tych roślin je (owoce, liście, korzenie).
Rolnictwo (i ogrodnictwo) w Polsce ulega w ostatnich dekadach lawinowej profesjonalizacji (a proces ten przyspieszył jeszcze po wejściu Polski do Unii), efektem której jest większa administracyjna kontrola nad stosowaniem pestycydów połączona z większą świadomością i odpowiedzialnością producentów. Nadto jeszcze te środki nie są wcale tanie, więc nikt nie będzie pryskał na wyrost, na zapas, czy też w potrójnych dawkach.
Sieci handlowe (supermarkety) prowadzą własne badania na pozostałości pestycydów i biada dostawcy, u którego wykryte zostaną przekroczenia norm. Producenci zresztą sami chętnie certyfikują się pod kątem bezpieczeństwa żywności (HACCP, BRC – British Retail Consortium, Demeter – to certyfikat ekologiczny, itp, itd) bo to poprawia ich konkurencyjność na rynku.
Należy więc przyjąć z niemal stuprocentową pewnością, że owoce i warzywa dostępne w handlu są wolne od pestycydów, a zalecane działania mają skuteczność podobną do efektywności wody święconej wobec przeziębienia. Znaczy: jak ktoś mocno wierzy, to przecież nie zaszkodzi. W ogóle miałem zamiar napisać parę cierpkich słów na temat różnych “mądrości internetowych” i ich zdumiewającej percepcji, ale w końcu sam przecież piszę w internecie.
Jolinku, opuchlizna nawet się powiększyła na wewnętrzną stronę dłoni, ale przestała swędzieć i zbyt nie boli. Ciekawe co to za gatunek muchy, ja zajmuje się większymi zwierzętami.
Z tymi dyniami to jakieś kosmiczne przyspieszenie. Kiedyś pokazywały się w handlu dopiero przed Halloween, a tu proszę, mamy wrzesień i już są. Niech sobie będą, dania z dyni są w ładnym kolorze 🙂 https://www.winiary.pl/image.ashx?fileID=43831&width=800&height=1400&quality=80&bg=0&resize=6
babilas czyli nie ma co przesadzać ….
Żabo a okład robiłaś? …
Bardzo polecam kiszone rzodkiewki. Smaczne i efektowne! Tej wiosny były w moim domu przebojem. Mam pytanie O ocet w przepisie na ogórki Lucjana, ile procent?
Mam małą dynię hokkaido, lubię je, bo są na ogól nieduże. Zrobię z niej zupę.
Haneczko-zakupiłam http://lubimyczytac.pl/ksiazka/175814/w-domu-krotka-historia-rzeczy-codziennego-uzytku Dzięki za ciekawą podpowiedź. Spore tomiszcze, będzie co czytać w długie jesienne wieczory 🙂
Irku-przy okazji zamówiłam też http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4452401/rzecz-o-ptakach
Może ta lektura zainteresuje również Ciebie?
Olape-zadzwoniłam do Inki (żony Lucjana) w sprawie detali- ocet 10%.
Powodzenia w produkcji, te ogórki są naprawdę znakomite.
Dziękuję!
Danuśka,
No to jedziemy i jedziemy: http://www.eryniawtrasie.eu/23458
Danuśka już w czytaniu 🙂
Danuśka, Bryson wciąga. Do wieczorów dodaj noce.
Szczyt australijsko-warszawski niestety już zakończony. Co za spotkanie, co za atmosfera, co za przysmaki! Bardzo się cieszę, że Echidna i Wombat znaleźli w swoim napiętym programie trochę czasu na warszawskie spotkanie w lwowskiej atmosferze 🙂
http://www.kamandalwowska.pl/
Wszystkim uczestnikom naszej dzisiejszej biesiady dziękuję za te bardzo miłe chwile.
Jak mawiała Pyra-blog potęgą jest i basta!
Haneczko-jak trzeba to dodam.
melduję się ze wspaniałego blogowego spotkania .. 🙂 … udało mi się poznać echidnę i jej męża … cieszę się z tego bardzo bo na Zjeździe nie byłam i myślałam, że okazja przepadnie .. bardzo miłe i radosne spotkanie … 🙂
Jolinku, zrobiłam okład, oczywiście, ale mało pomógł. Teraz trochę tęchnie.
Zaczęłam przerabiać trawę na sioanokiszonkę, trawy obfitość po tych deszczach, ziemia tak mokra, że dużo zboża jeszcze stoi nieskoszone i chyba już się nie da nic z tym zrobić, powtarzam po Leśniczynie, bo ona jeździ szacować szkody zrobione przez dziki. Dziki są bezczelne, bo mając tyle pysznego zboża łażą jeszcze po trawiastych polach i ryją w darni na potęgę, albo pod skoszoną już trawą, mieszając ją z błotem. Potem kosiarki dostają w kość, bo są do koszenia trawy, a nie błota, siano też jest małowarte.
Nie wiem jak z tym zbieraniem trawy będzie, bo powinna być podsuszona do 30-40%, wtedy sianokiszonka jest prawdziwą sianokiszonką, pięknie pachnie winno-chlebowo, na to żeby trawa wyschła na siano nawet nie ma co marzyć, bo jeżeli nawet jest dobra pogoda, tak jak dzisiaj, to pojutrze ma już padać, potem może dwa dni dobrej pogody na weekend i znowu deszcz. Udalo mi się namówić syna, żeby przyjechał pomóc, stanęło na weekendzie. Muszę zrobić żurek (pozjazdowy jest zamrożony i go nie ruszam), kluseczki, kurczaczki, czyli kawałki kurzych biustów obsmażone i sosik Mareczkowy, i jeszcze mizerię, on to może jeść na okrągło i bez przerwy, co nie doje, to zabiera ze sobą, Taki „słoik wtórny”, bo urodził się w Warszawie 🙂
Za zdrowie wędrowca na szlaku!
Ja też już dotarłam, w strugach deszczu, ale w świetnym nastroju. Spotkanie sympatyczne, nie mogło być inaczej. Dziękuję wszystkim za ten wieczór 🙂
Polecam pyszne pierogi z kurkami i wspaniałą bezę jeśli ktoś wpadnie do tej miłej restauracji 🙂
Ja też bardzo dziękuję za przemiły wieczór.
dzień dobry ….
deszczowo ….
jak pisałam moje wakacje z dziewczynkami były bardzo udane mimo, że ciepłej pogody było ze dwa dni .. dodatkową atrakcją był darmowy 4 godzinny koncert barda, który śpiewał miedzy innymi Nohavicę … słuchałam koncertu z przyjemnością …
a to ten Pan ..
http://muracki.pl/nowa-plyta-muracki-spiewa-nohavice/
na terenie ośrodka zrobili sobie Zjazd jacyś ludzie z całej Polski a Pan bard był ich kolegą i zrobił im świetny koncert z rożnymi pogaduszkami …
Żabo dobrze, że nie boli .. sosik Mareczkowy to co to jest? bo chyba zapomniałam …