Tak jak w kinie…
Od lat pisaliśmy i piszemy o tym, że gotowanie jest sztuką. Wiele osób podziela nasz pogląd.
Jak do kina można od kilku już lat iść do restauracji. Od trzech sezonów organizuje się bowiem Fine Dining Week, co na polski można byłoby przetłumaczyć w sposób najbardziej oddający istotę rzeczy, jako Tydzień Świetnego Jadania. Rzecz polega na wykupieniu sobie „biletu” dzięki któremu możemy zjeść (znacznie taniej) w starannie wybranych, świetnych warszawskich restauracjach eleganckie menu.
Od dawna traktujemy jedzenie lepiej, niż gdyby było tylko dostarczeniem niezbędnej porcji energii. Ma nam ono sprawiać przyjemność zarówno smakiem, jak sposobem przygotowania, podaniem, zestawem poszczególnych dań, pięknym otoczeniem, w tym przypadku restauracyjnego, wnętrza. Kilka tysięcy biletów na Fine Dining Week poszło jak świeże bułeczki. Organizatorzy starali się dowiedzieć, kim są kupujący je. I tu prawdziwe zdziwienie i to pozytywne. Dużą, liczącą się grupę kupujących bilety wstępu do doskonałych restauracji, stanowili młodzi ludzie. Dobrze, niechaj się uczą smaku.
Przyznam się nieśmiało, że sama wzięłam udział w tym święcie smakoszy. W restauracji „Kieliszki na Hożej” jadłam niezwykły lunch, na który składały się smażone w cieście piwnym kawałki świeżego śledzia, sałatka z różnokolorowych (tak, tak!) buraczków z licznymi wymyślnymi dodatkami, nie przesadnie obfity talerz zupy szczawiowej z krokietem ze smardzami oraz jajkiem. Podana następnie jagnięcina, choć doskonała, powitana już była z mniejszym apetytem, ale nadwątlone moje siły na nowo powróciły na widok deseru: obok miniaturowego serowego pączka był m.in. tzw. plaster miodu, specjalnie podpieczony miód – palce lizać. Jeśli zainteresowała Was moja opowieść, zajrzyjcie na stronę Fine Dining Week . Dowiecie się, gdzie naprawdę starają się o nas wyjątkowo .
Komentarze
A ja już gotowa, spakowana – i do zobaczenia na kolejnym Zjedzie Łasuchów w szacownych Żabich Błotach!
Kot co prawda poszedł w ludzi, ale domu pilnuje pies sąsiada (tak naprawdę to taki głośny, że trzech domów pilnuje), no i Sąsiedzi 🙂
Basiu-przyznawaj się śmiało i opowiadaj ze szczegółami, bo stale czekamy na dobre adresy, by organizować kolejne mini zjazdy warszawskie.
Alicjo-dobrzy sąsiedzi zawsze najważniejsi. Dobrej podróży!
Trzeba jednak pamiętać, że z sąsiadami różnie bywa…
https://www.youtube.com/watch?v=H35t5Ok99sc
Alicjo! Jerzorze! Spokojnego lotu. Na Zjeździe ucałujcie Żabę et consortes od starego cichala. Powiedzcie Żabie, że niegdysiejsze parobczenie u Pani Dziedziczki śni mi się po nocach! 🙂
Cichalu, czy parobczenie w Żabich śni Ci się jako koszmar?
Rozmawiałem kiedyś, lata temu, z moim angielskim przyjacielem, o tym w jaki sposób celebrity chefs mogą wpłynąć na renesans domowego kucharzenia w Wielkiej Brytanii. To były czasy eksplozji wszelkich Nigelli, Jamie Olivierów, i innych, których imion nigdy nie pamiętałem, a Two Fat Ladies były u szczytu popularności. (Tymczasem w Polsce to jeszcze były czasy przedmakłowiczowskie, Pascal Brodziński i Karol Okrasa chodzili grzecznie do przedszkola, a zupy Kuronia miały wymiar społeczny, a nie gastronomiczny.)
Więc ja argumentowałem, że te wszystkie programy telewizyjne ówczesne typu ‚gotowanie na ekranie’ to zaraz spowodują wzrost sprzedaży detalicznej żywności w supermarketach (przyjaciel zarządzał wówczas jedną z dużych sieci supermarketów tamże), kosztem zapewne dystrybucji w kanale HoReCa (hotels-restaurants-catering). Przyjaciel się żachnął i rzekł mi tak: „To jest food-po-rn. Ludzie się naoglądają, podniecą, ślinka im pocieknie, ale zamiast się zabrać za gotowanie i tak pójdą do restauracji. Cała nadzieja w was, East Europeans. My, w ciągu jednego pokolenia przestaniemy gotować w domu.”
Minęło mniej więcej pół pokolenia – i chyba nie jest jednak tak źle.
Autokorekta: Pascal jest Brodnicki. Brodzińska to Grażyna.
Oczywiście, że nie jest tak źle, bo ludzie nadal gotują w domu, ale młodzi coraz częściej jedzą na mieście od rana do wieczora. Ciągle powstają nowe lokale gastronomiczne, ale czy wystarczy dla wszystkich klientów ?
Dostałam dziś kolejną porcję kurek. Prezent cieszy, ale trzeba grzyby oczyścić i zagospodarować. Zrobię tak jak ostatnio, czyli najpierw kurki usmażę, a następnie zamrożę. Zajmują o wiele mniej miejsca w zamrażarce niż surowe.
Zerwałam też aronię, bo kosy bardzo ją polubiły. Przylatywały całą gromadką. Zbiory niewielkie, zaledwie 1,2 kg z jednego krzaka. Wystarczy, bo nie mam jakoś zapału do przetwórstwa, a i zapasy trzeba zużyć.
Żabo! Co Ci też do tej mądrej główki przyszło?! Toż to były jedne z moich najmilszych dni w życiu! Koszenie trawy, polerowanie ścian hali, wywalenie w niej prądu… No i na koniach wyjeździłem się, że ha! A to, że Pani Dziedziczka wreszcie się do parobka odezwała, to składam na karb rozwijającej się (wreszcie) w Polsce demokracj!!! 🙂
Rączki całuję! Do nóżek padam! (po krakowsku)
No, to za wędrowca na szlaku. W Polsce północ, ale u mnie wieczorna robota.
Wzięło mnie na toast, bo ukręciłem pasztet kurczaczy. Z rozpędu dodałem bourbona (kusztyczek) no i przy okazji… Zobaczymy, co na ten pasztet powie Ewa? 🙂
Dzień dobry 🙂
kawa
Widzę, że w sklepie, w którym Irek znalazł kubek dla łasucha można kupić wiele ciekawych rzeczy 🙂
http://www.spodlady.com/prod_19769_Fartuszek_Babcia_posiada_udowodnione_wlasciwosci_lecznicze.html
Ja z doskoku i podróży – do zobaczenia wkrótce na starożabinych włościach.
PS
mimo chęci i ochoty nie rozwijamy i nie rozbijamy się w/po Polszcze kulinarno-restauracyjnie. Niestety.
Pozdrawiam BB (Blogową Bandę) z polskich dróżek, ścieżynek i całkiem szerokich dróg.
Jestesmy w Warszawie, kompletnie padnieci, wiec zacumowalismy w hotelu na rubiezach zachodnich warszawy i musimy isc spac! Juz spimy!11;22
RANO!
Kurki obrodziły w tym roku znakomicie, pozostałych grzybów niewiele. Cieszmy się zatem kurkami, bo okazuje się, że to dosyć wartościowe grzyby:
http://kulturaliberalna.pl/2017/08/29/hofowie-kurki-przepisy/
Wyjatkowo wykonczyl mnie ten lot – samsungiem pisze, wiec zadnych ogonkow, przepraszam. Leze w wyrku i popijam ozywczego zywca juz po pierwszym przespanku, Jerzor tymczasem przebiegl okolice (i piwko przyniosl).
W tajemnicy Wam powiem, ze wszystko przez Jerzora rower – a mowia, ze to kobiety maja sakwojaze! Ja od lat podrozuje z walizeczka podreczna!!!
Tymczasem walicha na tego rowerowego rolls royce’a spokojnie zmiescilaby cala moja garderobe plus futro sztuczne bardzo nadobne.
w tym momencie przypomnialo mi sie, ze oprocz „marynarskiego” naszyjnika od Nisi nie wzielam zadnej bizuterii 🙄
Jutro odwiedzimy Kuzynke Magde i bierzemy kurs na Drawsko, czyli rzucik beretem od Zabich Blot. Straszliwie sie ciesze na wszystko i wszystkich, ale zobaczyc sie ze Zwierzatkami z Down Under – bedzie bezcenne!
Zjazd za pasem. Spotkanie z Echidną i Wombatem będzie szczególnym wydarzeniem, bo tylko nieliczni mieli okazję ich poznać osobiście, w tym Pyra.
Wzięłam się za przygotowanie pasztetu. Może trochę późno, ale chcę, żeby był świeży. A jutro upiekę keks.
No i jeszcze te kurki, które muszę usmażyć. Z aronią uporałam się szybko, bo było jej mało. Wyszły 3 małe słoiczki soku i pięć dżemu.
Miałam dziś sprawy do załatwienia w Gdyni i trochę wędrowałam po mieście. Zauważyłam dużo ogłoszeń w oknach lokali gastronomicznych o poszukiwaniu pracowników – kucharzy, kelnerów, pizzermenów. Wiem, że w tej branży trudno jest zebrać na dłużej dobry zespół pracowników.
Ja natomiast zjazdową terynę z ryb będę piekła jutro, a Osobisty Wędkarz przygotuje, jak zawsze, swój najlepszy pod słońcem sos aioli 🙂
A ja nastawiam chlebki, żeby jutro upiec 🙂
Ja upiekłem, ale nie na Zjazd. Chłopaki nie płaczą…
Rolady dojrzewają do pieczenia. My, do wyjazdu.
Przywieziemy Zgagę i Młodszą.
Czy ktoś chce różę?
Na zjeździe jak zwykle same pyszności 🙂 Rolady, pasztety, teryny, konfitury, nalewki… I sami zacni Goście i oczywiście Gospodyni. Życzę wszystkim blogowiczom – zjazdowiczom samych przyjemności, tych rozmów do białego rana, pięknej pogody i szczęśliwej podróży 😀 Bawcie się dobrze!
Haneczko-a w jakiej postaci ta róża? Czy przypadkiem nie w tej, na którą kiedyś klęła Pyra, że już nigdy więcej 😉
Asiu-szkoda, że znowu Cię nie będzie 🙁
Dzień dobry 🙂
kawa
Danuśka, owocki.
Pyra klęła, bo zachciało jej się konfitur. Do nalewki czyścić nie trzeba.
Haneczko-owockami do nalewki bardzo chętnie się zaopiekuję 🙂
Dla Cichala, który lubi eksperymenty związane z pieczeniem chleba mam wersję cukiniową 🙂 https://www.przyslijprzepis.pl/przepis/chleb-cukiniowy
Przepis odnotowałam i również wypróbuję, ale już pozjazdowo.
Pozbieram.
Zjazd zaczął się zjeżdżać. Wczoraj wieczorem późnym przyjechała Inka z Lucjanem, po drodze zabierając do domu Eskę. Tym samym jest szansa, że Eska będzie! Dzisiaj przyjeżdża Paweł od Oli, co prawda jako gość żabiobłotny od czasów wręcz niepamiętnych, a nie zjazdowicz, ale może coś na koniach pokaże, albo chętnych do lasu wywiezie? Za to jutro spodziewamy się paOlOre z Krystyną, ekipy warszawskiej i nie wiem jeszcze kogo… Bardzo cieszy mnie przyjazd Echidny. No i nasza Gospodyni Blogowa też będzie! Hip, hip, hurra!
Haneczko-dziękuję 🙂
Czy pozwolicie, że przypomnę przepyszne podsumowanie V Zjazdu napisane w roku 2011 przez Nisię?
4 września godz.17.40
Zaświadczam uprzejmie, że było tak miło, że nikt nie miał odruchu do kompa. Ja wczoraj dojechałam dopiero koło trzeciej i trafiłam na obgryzionego zewłoka jagnięcego – na szczęście nie dali rady całemu i było co skubać do późnego wieczoru.
Zanim jednak pozwolono mi dotknąć pieczystego z kaszą, zebrało się plenum w plenerze i Danuśka odczytała swoje najnowsze poemko na cześć wiadomo kogo, po czym raczyliśmy się bardzo znakomitym szampanikiem dostarczonym w ilościach przez niezawodną Małgosię. Dostaliśmy prezenty od Piotra (Żabo, zachroń mi proszę, moją torebeczkę z książkami, bo zapomniałam ją zabrać!!!). Potem toczyły się zażarte (żarcia było, owszem, skolko ugodno, w najlepszem gatunku, a i picia nie zabrakło) dyskusje w grupach i podgrupach. Był panel plenerowy i panel pokojowy oraz podstolik kuchenny. Ognisko zapłonęło jak ustawa przewiduje, a nawet odbyły się tańce – w przypadku Jolinka bardzo figurowe (Jolinku, jak łepyszek???), ale nader żywiołowe. Miś maniacko fotografował wielką rurą, a inni takimi rurami, jakie im fabryka dała. O konkursie Pepegora Żaba już napisała (załapałam się na przegraną mniejszość, ale i tak uważam, że lewe wino było lepsze, bo de gustibus et caetera). Inka w panelu pokojowym opowiadała fascynujące rzeczy o wojskowych miasteczkach radzieckich. Gwiazdy świeciły jak wściekłe, kilka uprzejmie spadło, żeby zebrani mogli wygłosić lub tylko pomyśleć życzenia. Ciepło, miło, niebo, raj. Przyjazna obecność piesków: Gawry, Szanty i Krótkiego. Jednym zdaniem: duch boży unaszał się nad wodami. Konkretnie: duch przyjaźni. Nie może być lepiej. Wbrew miłym namowom, z żalem wróciłam do domu i powiadam Wam: tak czarnej nocy, mimo tych wszystkich gwiazd, chyba jeszcze nie widziałam. Niemniej dojechałam bez kłopotu.
Na śniadanko (późne, co tu kryć) spożyłam kawałek boskiej galantynki z kurczaka Haneczki, którą to galantynkę dostałam na pamiątkę. Mam jeszcze trochę na kolację…
Komentowanie Zjazdu uważam za zbyteczne – wszyscy wiedzą, że cudnie było.
Uważam się za szczęśliwego osobnika: tylu pięknych ludzi w gromadzie!
Niezjechani: brakowało nam Was.
A jeszcze coś: przywiozłam książkę Magdy i kilka innych. Normalnie rozdajemy swoje książki, ale tym razem było inaczej. Znaczy dawali, co uważali. No i uzbierało się pięć stów na konto Magdy, która zbiera forsę na koflator, czyli urządzenie w jej przypadku mogące uratować życie. Hura, hura!
Życzę Wam Zjazdowiczom udanego spotkania, pyszności na stole, ciekawych i serdecznych rozmow i wspaniałych wrażeń, z którymi sie z nami podzielicie.
Którymi wystarczy 🙂
Przyłączam się do wszystkich serdeczności dla Zjazdowiczów życząc pysznego, pod każdym względem, spotkania. Bawcie się dobrze i nie zapomnijcie o zdjęciach 🙂
No, to ja też. Żal, że nas tam nie ma, ale chłopaki nie płaczą… 🙂
Kochani,
życzę udanego i radosnego biesiadowania, długich Rodaków rozmów, pysznych degustacji. Bawcie się dobrze!
Udanej zabawy Zjazdowiczom.
W imieniu Zjazdowiczów dziękuję za życzenia. 🙂 Jeszcze jestem w domu. Wyjazd około południa. Po wczorajszym gorącym dniu ochłodziło się dość mocno, ale mnie taka pogoda odpowiada. Oby tylko nie padało.
Wyruszamy już niedługo, a naszą miłą pasażerką będzie Basia Adamczewska 🙂
Wczoraj mieliśmy okazję poznać siostrę Żaby, która przekazała nam trochę pakunków do zawiezienia pod wiadomy adres.
Zgodnie z Waszymi życzeniami planujemy biesiadować, dyskutować, degustować i bawić się dobrze 🙂 Trzymajcie się!
Zara zara, a o Kanadzie nikt juz nie wspomina, bo oni doroczni…
Owszem, juz jestesmy w wiadomym miejscu od wczoraj, przywiezlismy tutaj burze podobno oraz znaczne obnizenie temperatury.
Tyle na zrazie.
Kanada oczekiwana jest jutro, podobnie jak Australia. Mnie i PAOLORE udało się dojechać na sucho, ale Danuśka z Alainem i panią Basią Adamczewską jechali cały czas w deszczu.
Jest także Haneczka z mężem, Inka z Lucjanem i Zgagą. Wieczór spędziliśmy przy zastawionym stole . Była też sympatyczna Leśniczyna i żabiobłotny bywalec Paweł, który zapewnił część artystyczną , pięknie grając na gitarze.
Za oknami ciemna noc, pada deszcz, towarzystwo udało się na odpoczynek. Ale słyszę jeszcze dźwięki gitary. To Paweł albo paOLOre . Dobranoc.
Dzień dobry 🙂
kawa z pozdrowieniami dla Zjazdowiczów
Blogowisko Pozazjazdowe niech rozpacza, bo jest wspaniale. Brakuje jeszcze Alicji z Jerzorem, zaraz zadzwonie i się dowiem czemu ich jeszcze nie ma. Pogoda wbrew pesymistycznym przepowiedniom wspaniała, choć nieco chłodna.
Przedstawicielka Blogowiska Pozazjazdowego zazdrości 🙂 Oprócz ciekawych rozmów – koncerty gitarowe! 🙂 Pozdrowienia!!!
“Mimozami jesień się zaczyna…”, jak śpiewał, słowami Tuwima, Czesław Niemen. Dopiero całkiem niedawno dowiedziałem się, że Tuwim nie witał jesieni w Ameryce Południowej (gdzie występują drzewa, krzewy i krzewinki z rodzaju Mimosa), a odnosił się do zupełnie krajowych realiów, gdyż podobno mimozami nazywano dawniej w Polsce nawłocie (Solidago).
Nie wiadomo, czy Tuwim pisząc o “mimozach” miał na myśli europejski gatunek nawłoci (Solidago virgaurea – nawłoć pospolita), czy raczej znane już na Starym Kontynencie od dwóch wieków amerykańskie gatunki, które (zwłaszcza Solidago canadensis – nawłoć kanadyjska) stały się przykrymi intruzami, zyskując status gatunków inwazyjnych.
Nota bene, Linneusz opisując nawłoć pospolitą jako gatunek typowy dla rodzaju, nazwę rodzajową nadał w związku z nieco zapomnianą właściwością tej rośliny. Otóż legioniści rzymscy używali ziela nawłoci pospolitej do leczenia i zabliźniania ran. Łacińskie ‘solidare’ to ‘łączyć na nowo, jednoczyć’. Stąd wzięła się nasza solidarność (przez małe i duże s). Nazwa gatunkowa nie oznacza zaś wcale ‘złotej dziewicy’, bo to nie łacińskie virgo, virginis (3 deklinacja), tylko virga, virgae (1 deklinacja), co oznacza ‘berło, różdżkę, gałązkę’. Linneusz był zresztą protestantem, a oni wiadomo, świętych dziewic nie poważają.
Nawłoć kanadyjska jest dość uporczywym paskudztwem, bo tworzy mnóstwo nasion, nadto jeszcze rozmnaża się wegetatywnie (poprzez kłącza). Zadomowiła się w Europie gdzieś w początkach XIX wieku, uciekając z ogrodów, gdzie była uprawiana jako roślina ozdobna. Zagłusza, zacienia i ogładza – bardzo ekspansywny gatunek, którego nie bardzo chce jeść zwierzyna, a i na nic nie choruje (bo przyszła do Europy zostawiając swoje choroby i szkodniki w Ameryce). Tworząc zwarte łany ogranicza bioróżnorodność.
Nielegalne wypalanie łąk i nieużytków sprzyja tylko dalszemu rozwojowi nawłoci, bo niszczy konkurencję (kłącza nawłoci przetrwają bezpiecznie w glebie). Z nawłoci cieszą się jedynie – dość umiarkowanie – pszczelarze, bo jest gatunkiem pyłko- i miododajnym. Kwitnie jednak na tyle późno, że nie ma dużego znaczenia w – jak to się wzniośle mówi w pewnych kręgach – gospodarce pasiecznej.
Na nawłoć jest jednak jedna rada – kosić. I to najlepiej dwa-trzy razy do roku: wtedy po kilku latach zredukujemy jej populację do zera. Tam, gdzie łąki nie możemy kosić, bo mamy inne gatunki, którym tym zaszkodzilibyśmy, pozostaje klasyczne, ręczne wyrywanie. Na szczęście nie korzenią się zbyt głęboko. A kwiaty do wazonu.
Bawcie się dobrze!
Dzień dobry 🙂
kawa
U mnie nawłoć kwitnie w połowie sierpnia i pszczółki się bardzo cieszą. Mimozami (prawdziwymi) kończy się na przednówku karnawał bazylejski. Żółte bukiety rozdawane publiczności przez uczestników wielkiego korowodu pochodzą z Lazurowego Wybrzeża
Na Lazurowym Wybrzeżu jest miejscowość, która słynie z dorocznego Święta Mimozy:
https://www.mandelieu.com/mimosa-festival-one-thousand-winter-suns
Był wspaniały Zjazd, ale wszystko co dobre szybko się kończy. Dziękuję pięknie przede wszystkim Gospodyni, niezwykłej Żabie, za Jej ciepłe przyjęcie, wspaniałe pieczyste, genialne torty, słynne sery, konfitury ….
Barbarze za to, że zechciała nam towarzyszyć mimo tak długiej podróży.
Dziękuję oczywiście wszystkim Zjazdowiczom za przemiłą atmosferę, dzienne i nocne rodaków rozmowy, nalewki, rolady, pasztety, ciasta.. Same pyszności! Wielkie dzięki!
Nawłocie były oczywiście obecne na naszej trasie z Warszawy do Żabich Błot, bo tych jesiennych akcentów jest już trochę to tu, to tam. W ramach tychże akcentów w drodze powrotnej zakupiliśmy grzyby, bo podczas zjazdu nie było absolutnie czasu na ich szukanie, jako że:
-po pierwsze realizowaliśmy bardzo intensywny program z cyklu dzienne i nocne Polaków rozmowy,
-po drugie(nie bójmy się nazwać tego po imieniu i bez ceregieli) WIELKIE ŻARCIE,
-po trzecie degustacje różnorakich napojów bardziej, czy mniej procentowych 😉
-po czwarte program turystyczny ze zwiedzaniem Połczyna pod światłym przewodnictwem Lucjana (tego od Inki).
-po piąte program muzyczny, o którym już powyżej wspomniała Krystyna, jako że mieliśmy aż dwóch Pawłów, mistrzów gitary (jeden wiedeński, drugi połczyński).
Jak oni grali….Tego nie da się opisać, trzeba było być w Żabich Błotach i dać się ponieść tej muzyce.
Żabo, nie od dzisiaj wiesz, że jesteś WIELKA!!! Serdeczne podziękowania za Twoją gościnność, a przede wszystkim za Twoje serce na dłoni. Wielkie serce.
Kochani Współzjazdowicze-bez Was nie byłoby tej wspaniałej atmosfery, razem z Alainem(jego nowa ksywka to Aioli)dziękujemy Wam bardzo 🙂
Nie od dzisiaj wiemy, że Basia Adamczewska to niezwykle miła i ciepła osoba.
Od piątku wiemy też, że to wymarzona towarzyszka podróży 🙂
Nawłoć oglądałam przez okno pociągu ze Świdwina do Gdyni w drodze powrotnej ze zjazdu. Rośnie jej sporo i niestety rozprzestrzeniać będzie się coraz bardziej, bo rośnie w miejscach, których nikt nie kosi.
Widzę, że warszawiacy dojechali szczęśliwie. Mój pociąg też był bardzo punktualny. Zjazd jak zwykle bardzo udany, choć tym razem biesiadowanie odbywało się w domu z uwagi na pogodę. Ale nie siedzieliśmy tylko przy stole. Inka i Lucjan zawsze mają coś ciekawego do pokazania, a okolice znają bardzo dobrze.
Co do Żaby, to mogę się tylko podpisać pod tym co napisała Danuśka i Małgosia.
Aioli to był majonez czosnkowy osobiście wykonany przez Alaina jako dodatek do rybnej teryny – dzieła Danuśki. / Nie wiem, czy może być teryna inna niż rybna./ I nie jest to sos, jak nam się wydawało, tylko właśnie majonez. Pieczyste Żaby wspomniane przez Małgosię, podane na obiad w sobotę to była jagnięcina / lepszej nigdy nie jadłam/ i pieczeń z jelenia. Dania medalowe, gdybyśmy przyznawali medale. Wymieniać można by długo i pewnie jeszcze będziemy o tym pisać. Wszystko było przygotowane z największą starannością.
Gwarno było jak w ulu, było o czym rozmawiać.
Echidna i Wombat okazali się nadzwyczaj sympatycznymi ludźmi i mam nadzieję, że też dobrze czuli się w Żabich Błotach. Wombat z nieodłącznym aparatem fotograficznym uwieczniał nasze towarzystwo, ale też okolice i konie.
Obejrzałam wydzielony kawałek łączki, na której posadzone zostały drzewka poświęcone naszym zmarłym Blogowiczom. Rosną dobrze.
Żaba wreszcie może trochę odpocząć, bo organizacja zjazdu kosztowała ją wiele wysiłku.
Kulinaria i napitki:
-żurek, pieczyste w postaci polędwicy z jelenia i jagnięciny, a także dwa torty w wykonaniu Żaby. Żaba uraczyła nas też własnej roboty serem, masłem i konfiturami.
-wino oraz trzy rodzaje tart obiadowych Basi Adamczewskiej
-rolady kurczacze oraz nalewki Haneczki
-pasztet oraz keks Krystyny
-kostki sera w ziołach w wykonaniu Eski
-ciasto drożdżowe z jeżynami oraz nalewki Inki
-ogórki w zalewie a la Lucjan oraz ogórki żabiobłotne
-chleb własnej produkcji dostarczony przez Gospodarzy z naszego pensjonatu w Toporzyku
-wino z austriackich winnic i olej z dyni-PalOre
-szampany i wino w ilościach(!)jak zawsze i niezawodnie Małgosia oraz Robert
-wędzone ryby prosto z Mielna oraz wino-Echidna i Wombat
-wędzony węgorz oraz wino-Alicja, Tereska Pomorska i Jerzor
-Danuśka i Alain-rybna teryna, sos aioli, białe wino i nalewka z hibiskusa
Czy o kimś oraz o czymś zapomniałam??? Zapewne tak, bo kiedy dotarliśmy na miejsce wieczorno-piątkowa uczta już trwała.
Co do jeszcze mimoz, Tuwima i Niemena. Artur Andrus opowiadał mi kiedyś, że pewien refrenista (to taki wymarły już zawód, oni teraz wszyscy są artystami estradowymi) coś źle usłyszał / zrozumiał, czy też źle zapisał w kajeciku, w każdym bądź razie na pewnym dansingu w mieście powiatowym zaintonował: Mozambik, jesień się zaczyna…, co niespodzianie dodało pieśni egzotyki.
Babilas 🙂
Nieoczekiwaną atrakcją naszego spaceru po Połczynie był festyn myśliwski”Darz Bór” zatem wśród zjazdowych migawek jest kilka zdjęć z owej fety.
Wymieniając różne zjazdowe przysmaki pominęłam znakomite sery austriackie przywiezione przez PalOre, są oczywiście uwiecznione na zdjęciach 🙂
https://get.google.com/albumarchive/109990791430941218162/album/AF1QipMXA5EiNI8iJfGo5bstBTfxn66p0v0E7Vy04LcM?source=pwa
Sery były też kozie z przeróżnymi ziołami – wyprodukowane przez miejscowych hodowców kóz, oczywiście miejscowi, ale przyjechali z Warszawy i tu się osiedlili. Obecni właściciele Trzech Stawów tez mają epizod warszawski, wcześniej mieszkali w Warszawie, właściwie to coraz więcej jest tutaj przyjezdnych z dużych miast. Cóż, uroki Połczyna Zdroju.
Jeszcze raz dziękuję Zjazdowiczom za tłumne przybycie i wspaniałą atmosferę. Do zobaczenia na następnym Zjeździe!!!!!
Za zdrowie wędrowca na szlaku!
Danuśka nie próżnuje i dzięki niej mamy ciekawy fotoreportaż zjazdowy. Jak widać, słońce tez nam świeciło.
Na trzecim zdjęciu możemy zobaczyć ser Żaby, tu już mocno okrojony, bo miał wielkie powodzenie. To jest ser nad serami. Niby twaróg, ale ma bardzo zwartą konsystencję, znakomity smak, może leżeć w lodówce bardzo długo, wyschnie, ale się nie zepsuje. Do tego sera były borówki i jarzębina.
Ciemne buteleczki napełnione olejem z pestek dyni to prezenty dla zjazdowiczów od paOLOre, takie same jak w ubiegłym roku.
Od naszych Australijczyków każdy dostał maskotkę misia koala.
Prezenty w postaci książek były też od redakcji Polityki. Dziękujemy bardzo. Oczywiście Żaba też nie wypuściła nas z pustymi rękami.
Ta historia z Mozambikiem wygląda mi na anegdotę wymyśloną przez Artura Andrusa, który ma duży talent do wymyślania dowcipnych tekstów. Ale mogę się mylić. Mój kolega przez wiele lat słuchając piosenki Alicji Majewskiej ” Jeszcze się żagiel bieli”, słyszał słowa ” męska rzecz być kaleką” zamiast ” męska rzecz być daleko”. Dziwił się, że to taki głupi tekst, aż ktoś go w końcu oświecił. Nie zmyślam.
Powiem tylko tyle, że brakuje mi słów. Panu mężowi też.
Żaba jest Kosmitką. To niemożliwe, żeby zwykły człowiek podołał.
Przytulam wszystkich, obecnych i nieobecnych, z nieopisaną wdzięcznością. Już tęsknię.
Basiu, http://lubimyczytac.pl/ksiazka/175814/w-domu-krotka-historia-rzeczy-codziennego-uzytku
Uwaga:
Biuro Rzeczy Znalezionych – ktoś zostawił aparat fotograficzny. Do odebrania w Żabich Błotach.
Już wiem, że to nie jest aparat Danuśki, bo nie byłoby jej zdjęć. Drogą eliminacji szukam dalej 🙂
Jest też foremka z tarty porowej. Już umyta 🙂
Haneczko, nie przesadzaj. Wyzwaniem jest dopiero Hubertus, bo wprawdzie jedzenie jest uproszczone, co roku podobne, ale dochodzi zakwaterowanie obcych koni i ja sama muszę wsiąść na konia jako master, a potem z niego zsiąść, co jest dużo trudniejsze.
Danuśko, czy mogłabyś zamieścić dytyramb na cześć XI Zjazdu, który, tradycyjnie już, ułożyłaś i odczytałaś?
Aparat fotograficzny / dość duży/ miał Wombat.
Tarty przywiozła Basia Adamczewska.
Z duzym zainteresowaniem obejrzalam fotoreportaz Danuski ze zjazdu. Bawiliscie sie wspaniale .
Choć nawigator ze mnie, delikatnie mówiąc, nienajlepszy, do Toporzyka i pensjonatu „Dolina Trzech Stawów” dotarliśmy bez przeszkód. Na miejscu gospodarz, pan Kuba, zaofiarował swoją pomoc i jako pilot przetarł szlaki (nasze) do Żabich Błot.
Jako że poprzednicy opisali zjazdowe okoliczności dość dokładnie, nie będę się powtarzać. Dodam jedynie nieśmiało o wspaniałych, nie do opisania okolicznościach przyrody jakie nam towarzyszyły w drodze do, na Zjeździe i w drodze powrotnej. Natura nie poskąpiła swoich uroków i w Żabich Błotach obdarowała nas wspaniałą tęczą roztaczającą swe barwy na tle szaro-burych, skłębionych chmur. Niemalże sielski obrazek wtopiony w późno popołudniowy dzionek. Przed zmrokiem słyszałam głos żurawia, samego ptaka niestety nie widziałam. Dopiero w drodze powrotnej, gdzieś na Pojezierzu Drawskim, mieliśmy okazję go podziwiać.
Dziękujemy zjazdowiczom i gospodyni Żabich Błot za wspaniale spędzone chwile i godziny, pyszności na stole, napitki, a przede wszystkim za niepowtarzalną atmosferę jaką tylko Blogowa Banda może roztoczyć.
Wirtualnie mówimy „Do widzenia” Alicji i Jerzorowi, jako że nie udało nam się spotkać dnia następnego, przed opuszczeniem gościnnych progów Starej Żaby.
Do pozostawionego aparatu nie rościmy żadnych praw własności. Wombat już przełożył fotografie na komputer.
Pozdrowienia dla zjazdowiczów i pozazjazdowiczów
Echidna i Wombat z polskich ścieżek
Dytyramb na cześć XI Zjazdu odczytany uroczyście w sobotę 2 września ok.godz.15.00 przed podaniem tortów i szampana:
Po pierwsze my Żabę mocno kochamy
zatem to jasne, że chętnie się u niej zjawiamy.
Towarzystwo z kraju i ze świata przybywa
i z błyskiem oku te żabie rubieże
po raz kolejny radośnie odkrywa.
W walizach i bagażnikach taszczy
towar wszelaki, bo wszak jest to
Wielki Zjazd Łasuchów,
więc nikt tu nie ma żadnych
dietetycznych odruchów.
Rolady, tarty, pasztety, pieczenie,
nie zliczę wszystkiego,
to tylko pierwsze tchnienie.
Bo potem keksy, baby i torty
i tak z lekka zatykają się nasze aorty.
Ale na Zjazdach na wszystko sposób mamy:
na wszelkie troski kieliszki winem napełniamy.
Na trawienie nalewki kosztujemy
i na następne biesiady już się szykujemy 🙂
XII Zjazd chyba nad Bugiem, za rok o tej samej porze. Co o tym sądzicie?
Kochani Wszyscy Uczestnicy Zjazdu.Pławienie się przez 3 dni w atmosferze szczerej życzliwości i pochodzącej z niej radości to okazja,jaka nie zdarza się ani wszędzie ani często.Byliśmy w kompletnej beztrosce(zasięg nie ten),bez kontaktu z bieżączką.
LIsta najmilszych osób pokrywa się z listą obecności w Żabich Błotach.Dzięki Ci Żabo za przeniesienie w historii na 3 dni ,do czasów,kiedy w dworkach i dworach gościli liczni,szczodrze i życzliwie przyjmowani goście.DZięki za mądre rozmowy,które dopełniały cudowne krajobrazy,wyrafinowane jedzenie i,co uważam za równie ważne ,obecność wspaniałych i także szczęśliwych psów.DZięki Danusiu i Alainie-vive la vitesse!
A może to aparat Alicji ?
Właściciel aparatu został już ustalony 🙂
Jak miło czytac tak sympatyczne relacje. Dziękuję za nie, rozbudziły wyobraźnię. Urzekające zdjęcia szczęśliwych Zjazdowiczów, smakołyków w wielkiej obfitości, ale także niezwykłej urody psiej gromadki, przechadzających się koni, no i te dwa ptaszki w gniazdku obserwujące całe to towarzystwo. Bardzo piękny Zjazd!
Embarras de richesses – tak by można określić stan barku i lodówek po wyjeździe Blogowej Bandy; nic to, jakoś powoli się z tym uporam 🙂
Dzisiaj pogoda wybitnie barowo-brydżowa, leje od rana. Czy dobie Internetu i smartfonów jeszcze się gra w brydża?
Już wiadomo, że aparat zostawiła Małgosia. Trafiłam na nią „drogą eliminacji”, dzięki temu wiem, że obaj Pawłowie dojechali szczęśliwie. Paweł Wiedeński stał w korku (wypadek) pod Berlinem ze dwie godziny, Paweł od Oli wyjeżdżał ostatni i zabrał oprócz różnych left over także wszystkie szkła do wyrzucenia, do butelek dołożyłam mu pudło ze słoikami nie pasującymi do typowych zakrętek i w kuchni nieco miejsca przybyło.
Dzień dobry,
gratuluję udanego zjazdu 🙂
Tak, Żabo, w dobie Internetu nadal grywamy w brydża. Jagodowy, ze swoim męskim klubem osiedlowym, co tydzień. Ja trochę rzadziej. Bardzo to lubimy.
Czy ktokolwiek z Szampaństwa zetknął się był z pizzą o nazwie Verdi?
Jadłam taką parę dni temu w Glasgow. I koniecznie chcę zrobić.
Główne składniki, jakie zapamiętałam, to niezwykłe papryczki. Natychmiast kupiłam dwa słoiczki:
https://www.google.pl/search?q=sweety+drop+peppers&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ved=0ahUKEwiwitG0jIvWAhVIJJoKHXwEA8gQsAQIPg&biw=1047&bih=527
liście młodego szpinaku, ser feta i żółty ser, którego nazwy nie zapamiętałam. Po prostu … Verdi …
Wczoraj dodałam trochę papryczek do zupy z dyni na ostro. Poezja.
Żabo, dojrzałam.
Poproszę o kawałek tortu, może być większy.
Trochę prywaty. 2 wyróżnienia w konkursie mgFoto 🙂
http://mgfoto.pl/www/2017/09/03/konkurs-fotograficzny-mgfoto-sierpien-2017-adrenalina-wyniki/
Irku – odrobina prywaty nikomu nie zaszkodziła. Gratulacje.
Irku,
taką prywatę chcemy widywać jak najczęściej. Gratulacje !
Kluby brydżowe funkcjonują jeszcze w Domach Kultury przy spółdzielniach mieszkaniowych, przynajmniej niektórych. Czy gra się w brydża w prywatnych domach, tego nie wiem.
Ciekawe te papryczki pokazane przez Jagodę. W naszych sklepach nie widziałam ich.
Irku, gratulacje !
Krystyno,
klub Jagodowego jest domowym klubem. Panowie grywają co tydzień w innym domu. Jutro u nas.
Ja zwykle grywam w soboty w mieszanym składzie, ale zawsze w prywatnych domach.
Z tymi papryczkami też spotkałam się pierwszy raz.
Żabo i zjazdowicze; wielkie, wielkie dzięki za cudowne dni spędzone w Waszym towarzystwie.
Basiu, Tobie jestem dozgonnie wdzięczna za utrzymanie blogu, który dzięki blogowiczom jest dla mnie (nerwusa), balsamem i ukojeniem.
Do domu dotarłam z małym opóźnieniem, ICC chyba lubi mnie wozić? Spać za długo nie mogłam, bo … „starość- nie radość, młodość – nie wieczność”. Po powrocie z mało przyjemnych spotkań, zjadłam obiad i zrobiłam sobie sjestę – nie, nie przyznam się o której wstałam.
Dla Jagody brydż:
https://www.youtube.com/watch?v=F76SF2S57fw&t=47s
Dla Zgagi sjesta:
https://www.youtube.com/watch?v=_irf6Md60hM&list=PLIvibKZ8UzJoTNtvXxABEyXOOQ2FNL94C
Dla Irka gratulacje i kawa 😉 na dzisiejszy jesienny wieczór:
https://www.colourbox.com/preview/1535723-cognac-and-coffe-beans-and-chocolate-on-a-black-background.jpg
Co do ‚Pizza Verdi’, Jagodo, to kojarzy mi się jedynie film krótkometrażowy, swego czasu dość nagradzany.
W sprawie papryczek Sweet Drop to przypomnij mi się na wiosnę 2018: będą, jak się to po poznańsku mówi, flance. Inne też. Inni zresztą też się mogą przypominać.
Danuśka 🙂
To nie była ta pizza, niemniej dziękuję Babilasie 🙂
Przypomnę się.
Irku, gratuluję! Czekamy na więcej 🙂
Za zdrowie wędrowca na szlaku!
Siostra mnie pytała o listeriozę, a ja dałam plamę, bo pomyliłam z ligulozą. Fakt, że nieco zaspana byłam i te ryby mnie zasugerowały. Z praktyki zootechnicznej: listerioza występowała u owiec karmionych kiszonką zanieczyszczoną ziemią, krowom to nie szkodziło. Podobno w Szwajcarii w latach pięćdziesiątych (rzecz jasna ubiegłego stulecia) kilka osób zmarło na listeriozę zaraziwszy się niepasteryzowanym mlekiem, a wtedy uważano, że ludzie nie chorują na listeriozę i to był wręcz „wypadek przy pracy”. Moje owce na różne choroby zapadały, jak to owce, ale akurat na listeriozę nie, może dlatego, że nie jadły kiszonki?
W ogóle dziwne rzeczy się dzieją, np. koninę bada się na włośnia
Drodzy Zjechani i Niezjechani! Dorzucam moje trzy grosze do zbioru zdjęć z Żabich Błot.
Nie rozpisuję się o szczegółach spotkania, bo pora już taka, że literki mi się plączą i mógłbym jeszcze palnąć coś niestosownego. Może sklecę coś w wolnej chwili. Na razie podpisuję się pod relacjami przedpiszców, ale spieszę ze sprostowaniem, że o ile Paweł od Oli rzeczywiście fantastycznie grał na gitarze, to ja co najwyżej nieudolnie starałem się go naśladować.
Dzień dobry 🙂
kawa
Dziękuję za zjazdowe zdjęcia i relacje 🙂
Za gratulacje też. Takie wyróżnienia zachęcają do pracy nad sobą
A my dzisiaj we Wroclawiu. ZIMNO!
Dziekujemy Starej Zabie za goscine i wszystkim Zjazdowiczom za towarzystwo.
Do nastepnego roku!
Danuśka, robię dwie.
1 kg róży
0,75 l wódki
0,5 kg cukru
Zasypać cukrem,. Po 2 tygodniach zalać wódką. Znowu 2 tygodnie. Potrząsać słojem. Zlać. Po 4 miesiącach gotowa.
Żenicha kresowa.
1 kg różt
0,75 l spirytusu
0,5 l wódki
0,5 l miodu
5-6 goździków
1 torebka rumianku
1 torebka mięty
Owoce zalać spirytusem, wrzucić miętę i rumianek. Potrząsać. Po 5 tygodniach zlać. Miód zagotować z 2 szklankami wody. Po ostudzeniu dodać wódkę i połączyć z nalewką. Po 3 miesiącach można degustować.