Co za rok!
Od lat o tej porze roku miałam już pełen słoik suszonych grzybów. Delektowaliśmy się też wielokrotnie obiadami z tym wspaniałym dodatkiem. W tym roku ledwie kilka suchych grzybków tkwi na dnie słoja. Nie było też jagód leśnych, które staram się, bez większego powodzenia,zastępować amerykańską borówką. Wiśnie przemknęły przez rynek i kosztowały słono, morele mamy tylko zagraniczne.
Na szczęście sporo jest warzyw. Widać w mniejszym stopniu przeszkadzają im kaprysy pogody. I właściwie mieszkańcy miast nie odczuwają tych wahań koniunktury dla niektórych owoców, bo stoiska owocowo warzywne są u nas niezwykle bogate, choćby w importowane specjały.
Z przyjemnością konstatuję, że warzywniaki dorównują zagranicznym, które bywały powodem mojej zazdrości. No więc pora na gotowanie warzywne, bez tych nudnych mięs. Jednym z moich ulubionych dań warzywnych są pieczone różności i bywają na moim stole często. Zaletą ich jest to, że nie trzeba zjeść na jeden posiłek, że przechowane do następnego dnia są także doskonałe. Wypróbowuję także inne przepisy na dania z warzyw i to te najprostsze. Na przykład wśród swoich karteczek znalazłam zapisany przepis na zupę, którą pewnie kiedyś gotowałam, ale teraz odkryłam na nowo. Podaję proporcje na 1 osobę, może tylko z niewielką dolewką:
2 spore ziemniaki, posiekana bardzo drobno mała szalotka, szklanka rosołu wołowego z kostki lub domowego, pół zielonego ogórka (może być cały ogórek tzw. kwaszeniak), łyżeczka masła, 2 łyżki gotowego twarożku z ziołami prowansalskimi, szczypta suszonych ziół prowansalskich, kopiasta łyżka śmietany kremówki
Jako dodatek- kromka podpieczonego chleba tostowego
W garnku rozpuszczamy masło, dodajemy posiekaną cebulę i pokrojone w drobną kostkę ziemniaki, smażymy, aby cebula się zeszkliła. Dolewamy rosół i gotujemy 15 minut. W tym czasie ogórek obrany i pozbawiony gniazd nasiennych kroimy w kostkę, dodajemy do zupy i gotujemy jeszcze 5 minut, po czym dodajemy twarożek i do smaku zioła prowansalskie. Podaje się ze śmietaną kapniętą na wierzch. No i co, czy taka zupa nie wystarczy na solidny lunch lub kolację?
Komentarze
Nemo,
dzięki za czujność. Wniosek jest taki, że o tak późnej porze powinnam przysypiać w łóżku nad książką, a nie opisywać historyjki. A zwierzak był jednak kotem.
Grzybów podobno w naszych lasach nie jest zbyt wiele, co trochę dziwi, bo jest dość ciepło i mokro. Z wyjątkiem kurek, których jest dużo.
W ubiegłym roku w ogóle nie ususzyłam grzybów, miałam jeszcze stary zapas. I mam nadal trochę, ale przydałyby się świeżo ususzone. Nastawiam się na jesienne poszukiwania.
Krystyno, właśnie rozmawiałam z PaOlOre, który będzie do Żabich jechał w piątek z Helu i mógłby Cię zabrać, o ile by Ci to odpowiadało. Kontakt z Pawłem przeze mnie, lub przez blog, a ja do Pawła.
Czy ktoś wie jak się ma Pepegor?
Moge sam zapodac: jakos tak srednio. Nie moge sie wlasciwie ruszyc z miejsca.
Czytam i wielce ubolewam, ze nie bede mogl byc z Wami.
Jutro wybywam na trzytygodniowa rehabilitacje.
Bawcie sie dobrze!
Pepegorze trzymaj się i nie pozwól by cię za mocno wymęczyli na rehabilitacji.
W sobotę ukończyłem dach na pracowni. Mam zupełnie nowy dach , zbudowany od podstaw z więźbą , deskowaniem z płyt osb i nowymi rynnami W trzy lata udało mi się zrobić dach na domu i pracowni. Wszystkiego 260 metrów kwadratowych. Teraz muszę pociąć na opał drewno ze starego dachu. Następnym etapem będzie budowa pieca do pizzy i wędzarnia. Mam już cegłę na piec i komin. Po ponad miesiącu kończy się sezon kurżetkowo-ogórkowy. Zaczyna się sezon na dynie. Mam już kilkadziesiat dyń hokkaido i ciągle pojawiaja się następne. Inwazja na masową skalę 🙂 Malon przy malonie jak mawiaja na Kurpiach.
Jak podać kotu tabletkę…..phiew….!
Rozmawiałam telefonicznie z Żabą i PaOLOre. Omówiliśmy sprawę przyjazdu. Jest mi bardzo miło, że pomyśleli o mnie.
Zjazd bez Pepegora – tego jeszcze nie było. 🙁 Wielka szkoda, ale cóż, siła wyższa. Zdrowie jest najważniejsze.
Misiu,
gratulacje. Nowy dach to duże przedsięwzięcie. Na pewno jest solidny. Z piecem do pizzy i wędzarnią też sobie poradzisz.
Zdolny i pracowity ten Miś.
Za zdrowie wędrowca na szlaku!
Ja mam do wymiany część dachu nad angielskimi boksami, takoż nad wiatą trzeba będzie położyć nowy dach na miejsce zdjętego. Dość długo się do tego zabieram i zupełnie nie wiem kiedy mi się to uda zrobić. W totka nie gram, ale może trzeba by zacząć?
Misiu-całkiem sympatyczny ten pomysł z piecem do pizzy. Chyba będzie można piec w nim również chleb?
My upiekłyśmy wczoraj razem z Pascale tartę z cukinią oraz boczkiem. Cukinia została utarta, a boczek pokrojony na drobne kawałki, wszystko zalane jajkami rozbełtanymi ze śmietaną i posypane żółtym serem. Jako spodu użyłyśmy ciasta filo, które zostało kupione przez pomyłkę, ale bardzo dobrze sprawdziło się w tej nieoczekiwanej roli.
Nasi goście przywieźli nam sporo różnych warzyw ze swojego ogrodu, w tym również okrągłe cukinie. Planujemy wykorzystać je dzisiaj na obiad i podać faszerowane mięsem i ryżem. Te na poniższym zdjęciu mają dodatkowo dekoracyjne paski:
http://static.cuisineaz.com/610×610/i23235-courgettes-rondes-farcies-aux-deux-riz.jpg
Brakuje nam bardzo Jolinka nie tylko o porannej porze.
Przypomniałam sobie o faszerowanej czerwonej papryce. Będzie jutro na obiad. Bardzo dawno jej nie robiłam.
Jolinku, wracaj !
Wczoraj jedlismy faszerowana cukinie i pomidory.
A czy Jolinek nie wyjechała z wnuczką na wakacje?
U mnie też czerwona papryka faszerowana, bardzo pyszne danie 🙂
Tak, Jolinek jest na wakacjach z wnuczka.
Au mnie bedzie dzisiaj tarta pomidorowa z dodatkiem czerwonej cebuli i mascarpone, jak w tym przepisie.
https://www.papillesetpupilles.fr/2017/08/tarte-a-la-tomate-et-au-mascarpone.html/
Jolinkowi podrzucają jeszcze trzy dziewczynki, oprócz wnuczki, a że szkoła zaczyna się dopiero od 4 września, więc szans na dojechanie na Zjazd nie ma. Czy dotąd ktoś widział Zjazd bez Jolinka? I co pan zrobisz? Nic pan nie zrobisz.
No nie, i Jolinka też nie będzie…
Salso,
czym faszerujesz paprykę ? Mam zamiar przygotować farsz z mięsa mielonego z dodatkiem ryżu, ale może dobry byłby tez jakiś farsz warzywny.
Kupiłam na hali targowej pomidory o nieznanej mi nazwie, ale bardzo duże. Jeden, z tych mniejszych, ważył 35 dag. Są mięsiste i smaczne.
Żabo,
kiedy zbierasz jarzębinę ? Chyba jeszcze za wcześnie, choć owoce wyglądają na dojrzałe. Czytam, że powinno się zbierać ją po pierwszych przymrozkach, ale do tego czasu owoce zeschną, a sporo opadnie. W ubiegłym roku zbierałam ją chyba pod koniec września. Robiłam jarzębiak i jarzębinę do mięsa, pasztetu czy tez serów. Bardzo mi smakowała, a przygotowanie jest bardzo proste. Korzystałam z przepisu na konfiturę, tylko użyłam niewiele cukru. Ubiegłoroczni zjazdowicze na pewno pamiętają tę konfiturę Żaby.
Dzień dobry.
Ja poważnie w sprawie tej tabletki kotu…Dałam radę, rozbiłam na miazgę, zmieszałam z niewielką ilością puszkoweho jedzenia i ani się spostrzegła. Zostało mi jeszcze 6.
Jest podobno cwany sposób – zmiażdżyć tabletkę na proch, zmieszać z odrobiną oliwy i posmarować kota w miejscach, gdzie łatwo je zliże. Koty są bardzo czyste, nie będą czegoś takiego tolerowały, „wymyją” do czysta 😉
U mnie opróżnianie lodówki ze wszystkiego, co nie przetrwa miesiąca, w najbliższych dniach żadnych wymysłów obiadowych, sam bałagan.
A poza tym też balagan 🙄
Krystyno, moja papryka była nafaszerowana mięsem mielonym z przyprawami na ostro, podawana z ryżem. Na drugi raz tego ryżu dodam do mięsa, jak do gołąbków. Jakoś zapomniałam o tym sposobie.
Podoba mi się przepis na tartę z pomidorami podaną przez Alinę, ale o ile składniki i ich proporcje zdołałam zrozumieć, to kłopot z tym wykonaniem. Co z tym serkiem i z cebulą, ze zdjęcia wynika, że na wierzchu same pomidory, czyli serek i cebula(podsmażona?) na spodzie, czy możliwa jest jakaś podpowiedź? Taka w krótkich słowach 🙂
Z podawaniem leków naszym milusińskim zwierzakom zawsze jakieś sztuczki towarzyszą. Fredzia była mocno podejrzliwa i przeważnie zwietrzyła podstęp. Gucio – łakomczuch jakoś łatwiej łyka, oczywiście jeśli „opakowanie” jest należycie nęcące 🙂
Salso
Mascarpone z ziolami i utartym czosnkiem kladziemy na ciasto, pozniej podsmazona cebulka ( ostatnie 10 minut z cukrem ) i na to pomidorki. Wierzch posypac jeszcze raz ziolami
Elu, dziękuję 🙂
Salsa,
ja specjalnie wymieszałam małą ilość jedzenia z tą tabletką, żeby mieć pewność, że zjadła lek, a potem dodałam resztę „mokrego jedzenia.
Mam nadzieję wyleczyć ją do wyjazdu, zresztą, tylko tyle mam tabletek.
Cholera z alergią!
Jolinek ma chyba trudności z powiedzeniem „nie” i na tym ucierpi nasze towarzystwo Zjazdowe 🙁
Lało jak z cebra, chociaż miało nie lać. Przejrzałam prasę (polską) i po raz kolejny się zdumiewam, że każda pani-celebrytka koniecznie ma telefon w dłoni.
Pora umierać….
Idę na zakupu, czy w ogóle wychodzę z domu, co mnie obchodzi telefon!!! No dobra, niech bedzie w kieszeni, na wszelki wypadek…
Spacer po Warszawie (Wrocław etc) to jest omijanie tych z telefonem przy uchu, żeby nie wleźli na mnie 🙁
Serio. Naprawdę tak jesteśmy rozgadani? Spróbujcie się przysłuchać tym rozmowom. Ple ple ple ple……
Salso, dopiero teraz wracam do komputera.
Elu, dzieki za pomoc.
Jarzębina powinna być dobrze dojrzała, u mnie to jest połowa września, ale u mnie wszystko później. Zamiast czekać na przymrozki oczyszczoną jarzębinę pakuje w woreczki i zamrażam. To samo robię z żurawiną i brusznicą, czyli czerwoną borówką. Smażę jak mam czas. Znajomy moich rodziców miał drogę do pracy wysadzaną jarzębinami (to chyba był jakiś park, czy też aleja, bo szedł na piechotę). Obserwował z których drzew ptaki chętniej zjadają owoce i też z nich zrywał. Ja też kosztuję i wybieram te słodsze. W ubiegłym roku zatrudniłam studentów do zbierania, w tym roku nie mam praktykantów, jakoś będę musiała sobie poradzić. Rzekotki łażą po drzewach, ale takie zwyczajnie żaby i to z przetrąconą nogą mają pewne trudności 🙂
Za zdrowie wędrowca na szlaku!
Dziękuję, Żabo.
Mam własna jarzębinę w ogródku, ale blisko ulicy, więc z jej owoców nie korzystam, pozostawiając kosom, które ogołocą ją do zimy. A jest bardzo dorodna. Upatrzyłam sobie jarzębiny rosnące przy lesie, oddalone od drogi i z nich pozrywam owoce. Żab na drzewach nie spotkałam, ale ślimaki owszem. One wejdą wszędzie, nawet po chropowatym murze na pierwsze piętro. Po co, nie mam pojęcia. A w ogóle w tym roku jest inwazja ślimaków bezskorupkowych. Winniczków i małych w skorupkach niewiele. Ale są też maleńkie ślimaczki wygryzające dziurki w liściach.
Na hali targowej dziś było sporo grzybów, m.in. piękne prawdziwki. Szukałam bobu. Jeszcze jest.
Na Grunwaldzkiej, ulicy mojej młodości, rosły gęsto jarzębiny. Od lat 40 tych do osiemdziesiątych w jesieni cała ulica była czerwona, jak korale panny młodej z Bronowic. Teraz zostały dwa smutne drzewka. Pół kilometra dalej działa Polfa, chemiczna fabryka produkująca leki…
U mnie jarzębina i berberys też przy drodze, niestety, i to mocno uczęszczanej.
Żabo, może zjazdowiczów wykorzystasz do zbierania jarzębiny? Jak pójdziemy tyralierą, to szpakom nie zostanie nic 🙂
Przepraszam za prywatę, ale muszę to napisać – z ogromnym smutkiem czytam wiadomości gazetowe z Polski. A co tam nam będą jakieś Sztrasburgi nakazywały – krzyczy dzisiejsza wiadomość. No, serce boli.
Chcemy być suwerenni, niezależni i niestety, odizolowani od tej ogłupiałej reszty. Może pora stawiać mury? Ehhhh….
Do Alicja-Krystyna – mocno kota za główeczkę, łapki pod pachę i tabletka w pyszczku ląduje. Nie obędzie się bez małych drapnięć, ale można dać radę.
Oj, też bardzo ubolewam, że zjazd odbędzie się bez Jolinka 🙁
Panowie na rybach, panie na spacerach, wspólnym punktem programu był piknik nad Bugiem. W ramach piknikowania odbyła się kolejna degustacja lotaryńskiej kiełbasy pt:
fuseau lorrain http://d2c1ruin5n6xeg.cloudfront.net/typo3temp/800×800/800×800-1444181291-a5867f1453.jpg Znakomita w towarzystwie polskich małosolnych 🙂
Jako, że nasz francuski znajomy jest fanem jajek we wszelkich postaciach na piknik przygotowałam jajka faszerowane pieczarkami. Odniosłam pełen sukces 🙂 Nasi znajomi nie znali jajek z tego rodzaju farszem, najczęściej przygotowywanym przez nich był ten z dodatkiem tuńczyka.
Dosia125,
witaj przy stole 🙂
Podobno kot jak się uprze, to zwymiotuje, co mu wciśnięto. Dlatego ja się uciekłam do najprostszego sposobu, rozgnieść tabletkę i zmieszać z „mokrym” jedzeniem, to znaczy z łososiem z puszki, takiej dla kotów.
Boję się eksperymentować z innym jedzeniem, bo kocię u mnie od 4 lat, a wcześniej była po różnych domach, nawet takich, gdzie ją bito i głodzono. Trochę wiekowa dama też jest, bo dobija dziesiątki. Wolę z nią ostrożnie i delikatnie, tym bardziej, że to jest bardzo kochane kocię.
Za parę dni wyjeżdżamy do Polski i ona jak zwykle wróci do swojego bywszego personelu na wakacje, ten „bywszyj personel” uratował ją z rąk oprawców, że tak powiem. Jak znam życie, Prosiątko będzie się tam szarogęsić między pięcioma kotami Bywszego Personelu, bo u nas przecież jest królową…
Danuśka,
nieustające pozdrowienia dla sąsiada Zdzicha z nadbużańskiej rubieży!
Zaraz tu zapodawaj te jaja faszerowane pieczarkami, ale już!
Pisaliśmy niedawno o chipsach z jarmużu. Ale jarmuż można także ususzyć. Tak właśnie robi moja koleżanka, u której w ogródku rośnie ta roślina. Liście jarmużu porwane na mniejsze kawałki suszy w suszarce do grzybów / warzyw i owoców/, a potem kruszy na drobne kawałeczki. Można dodawać do zup, sałatek i twarożku. Spróbowałam – smak jarmużu jest zachowany. Koleżanka ma już zapas suszonej bazylii, tymianku i rozmarynu, wszystko z własnej uprawy. Wróciłam do domu z cukinią, kabaczkiem, jarmużem i zielonymi liśćmi buraków. Buraki miały być tradycyjnie buraczkowe, ale wyrosły zielone. Najadłam się także borówek prosto z krzaczków.
Od kilku dni znad Narwi rano i wieczorem słychać żurawie. Rano przelatują nad moim domem i dudzą mnie tuż po piątej . Wieczorem pojechałem zobaczyć co sie dzieje . Widok setek lecących żurawi w dziesiatkach kluczy na tle zachodzacego słońca robi wrażenie. Okazało sie, że żurawie na wysypisku popiołów z pobliskiej elektrowni zrobiły sobie sejmik i noclegowisko. Okazuje się, że żurawie dawniej uważane za bardzo płochliwe i stroniące od ludzi budują gniazda i wychowują młode tuż obok zabudowań i postanowiły naśladować bociany.
Swoja drogą to tak wczesne sejmikowanie żurawi zapowiada wczesna zimę.
To ja jeszcze coś o storczykach dodam. Tutaj chyba o tym nie ględziłem jeszcze?
Gdy zadamy sobie pytanie o najliczniejszą w gatunki rodzinę w królestwie roślin, najczęściej nie trafimy z odpowiedzią. W obrębie roślin dwuliściennych to astrowate (Asteraceae, zwane dawniej złożonymi: Compositae), w obrębie zaś jednoliściennych – storczyki (Orchidiaceae). Każda z tych rodzin liczy ponad 25 tysięcy odrębnych gatunków. O ile strategią ewolucyjną astrowate przypominają trawy (“szybko zająć jak największą przestrzeń i dostosować się do możliwie szerokiej gamy środowiskowej”), o tyle storczyki zachowują się zupełnie inaczej. To cwani oportuniści, którzy przystosowali się do szybkich migracji w ślad za swoim optymalnym środowiskiem, a ewolucja tutaj raczej zawężała zarówno zakres zapylaczy (czasem do jednego gatunku owada), jak i wymagań co do biotopu.
Oczywiście, storczyki są przeważnie roślinami klimatów tropikalnych: w Polsce występuje nieledwie 46 gatunków z tej rodziny, przy czym w odróżnieniu od swoich egzotycznych, nadrzewnych (epifitycznych), czy naskalnych kuzynów, europejskie storczyki rosną wyłącznie w glebie. Aby storczyki mogły ‘przeskakiwać’: w tropikach z drzewa na drzewo, w Europie z jednego dobrego stanowiska na drugie, często bardzo oddalone – wykształcić się musiało w procesie ewolucji szereg dość istotnych cech. Po pierwsze, storczyki muszą produkować mnóstwo nasion. Tu chodzi o statystykę: jeśli będzie ich dostatecznie dużo, któreś z nich dostanie gdzieś szanse na wykiełkowanie. Aby tak się stało, zalążnie storczyków produkują tysiące, a czasami dziesiątki tysięcy zalążków. I oczywiście dziesiątki tysięcy ziaren pyłku, bo prawa i lewa strona musi się zgadzać. I jeszcze najlepiej byłoby, żeby do zapylenia i zapłodnienia dochodziło hurtowo, na raz. Tutaj przyczyną jest prosta ekonomia: niezapylony kwiat storczyka samczego (Anacamptis morio – samczy to nazwa gatunkowa, a nie sugestia rozdzielnopłciowości) pozostaje otwarty prawie trzy tygodnie; po zapyleniu więdnie w trzy dni.
Rozwiązaniem problemu symultanicznego przeniesienia dziesięciu tysięcy ziaren pyłku, które mają symultanicznie zapłodnić dziesiątki tysięcy zalążków jest wytworzenie stosownego mechanizmu. Wiadomo, że wiatropylność łączy się z pewną rozrzutnością, czy nadmiernością: znacznie bardziej celowym działaniem jest wykorzystanie owadów (w tym celu kwiaty pachną i mają atrakcyjne – przypadkiem też dla nas – kolory). W przypadku większości roślin owad się otrze tu i tam i trochę tego pyłku w końcu przeniesie; storczyki lepią sobie pyłek woskiem w pakiety (pyłkowiny, pollinaria) i owad zabiera cały pakiet z materiałem genetycznym po prostu przylepiając się do niego.
Aby materiał genetyczny nie poszedł na zmarnowanie, owad musi wylądować na drugim kwiecie w bardzo ściśle określonym miejscu, tak aby pyłkowina odlepiła się od niego i przylepiła do znamienia słupka. Większość gatunków storczyków oferuje owadom nektar, aby zachęcić je do odwiedzania swoich kwiatów. Ale nie wszystkie. Storczyki z rodzaju Orphys (dwulistnik) dopuszczają się bezczelnego oszustwa: warżka ich kwiatu upodobniła się kształtem i kolorem do samicy błonkówek, a na dodatek kwiat wydziela feromony właściwe samicom. Oszustwo nie musi być idealne, wystarczy aby samiec wylądował i spróbował kopulacji – i już pyłkowina przeniesiona. Zaspokojony jest tylko storczyk, a samiec musi szukać szczęścia gdzie indziej.
Z kolei u obuwików (Cypripedium) mechanizm zapylania jest podobny do owadożernych dzbaneczników (Nepenthes), lecz znacznie mniej groźny dla owadów, które wpadając do rozdętej warżki muszą przejść w pobliżu pyłkowin i słupków, aby się uwolnić (istnieją mechanizmy zapobiegające samozapyleniu). Skuteczność oszustów jest nieco mniejsza niż “uczciwych”, nektarodajnych storczyków, ale, z kolei, produkcja nektaru to spory wydatek energetyczny (to musi być słodkie, żeby być skuteczne), który można skierować w inną stronę (na przykład produkowania większej ilości kwiatów). Poza tym, oszuści kierują się tą samą logiką, co podłe restauracje obliczone na turystów – “ten klient już i tak tu nie wróci”; wystarczy jedna wizyta i mamy tysiące nasion, nie potrzeba już dłużej być ślicznym, atrakcyjnym i pachnącym. Poza tym storczyki – oszuści nie występują nigdy masowo, więc nie ma szans, żeby się pszczoły czy trzmiele nauczyły, że tam nic ciekawego nie ma. Niektóre gatunki z rodzajów Dactylorhiza i Oprhys tworzą odmiany barwne i zapachowe, na wypadek, gdyby jednak owady po “pierwszym razie” nabrały jakichś podejrzeń.
Storczyki z rodzaju Serapias proponują owadom noclegownie. Tu układ jest uczciwy (choć bez wyżywienia): taka pszczoła samotnica chętnie przenocuje w miejscu bezpiecznym i ciepłym. Wnętrze kwiatu jest nocą o kilka stopni cieplejsze niż otoczenie, no i żaden drapieżnik tam nie będzie nikogo szukał.
Storczyki, choć niechętnie, dopuszczają możliwość samozapylenia (a nawet apomiksji, czyli wytworzenia nasion bez zapylenia i zapłodnienia; wśród ludzi nazywa się to niepokalanym poczęciem i wzbudzało dawniej wiele emocji). Dotyczy to zwłaszcza gatunków związanych ze stanowiskami górskimi (np. gołek białawy – Pseudorchis albida, czy ciemnogłów wąskolistny – Gymnadenia nigra), gdzie podaż owadów zapylających jest i tak niska. Zwykle jednak nasiona “z samogwałtu” mają znacznie obniżoną zdolność kiełkowania. Wysyłam niekiedy do specjalistycznej firmy w Niemczech torebki nasienne obuwików do skiełkowania na pożywkach w in vitro. Zazwyczaj jest pełen sukces i udaje się wyprowadzić setki roślin; czasami jednak bywają tylko pojedyncze siewki, wtedy wiadomo, że żaden owad nie miał z tym nic wspólnego.
Storczyki tworzą bardzo lekkie, niemal ażurowe nasiona zawarte w pękających na trzy części torebkach nasiennych. Nasiona są bardzo małe, zazwyczaj o wiele mniejsze niż milimetr, o wadze wyrażanej w miligramach. Roznosi je – na duże odległości – wiatr, a do gleby trafiają spłukiwane deszczem. Z powodu rozmiaru, nasiona nie zawierają endospermu (bielma), które u innych roślin jest źródłem pokarmu, podtrzymującego rozwój i wzrost zarodka w początku jego życia. Owszem, zarodek zawiera jakieś śladowe ilości węglowodanów i tłuszczów, ale zdecydowanie niewystarczające do samodzielnego wykiełkowania. Poza tym, łupina nasienna ogranicza dostęp wody i powietrza, utrzymując nasiona w stanie uśpienia fizjologicznego. Coś musi się w tej glebie wydarzyć.
I się wydarza. Do nasiona zbliża się, zdecydowanie w złych zamiarach, strzępka grzyba (zazwyczaj jakaś Rhizoctonia). Rozkłada łupinę nasienną i wnika do środka. I teraz odbywa się, w skali mikro, walka Dawida z Goliatem. Najczęściej zarodek obezwładnia strzępkę grzyba za pomocą enzymów i fitoaleksyn, rozpoczynając karierę pasożyta, odżywiając się tym, co wyprodukuje grzybnia z rozkładu materii organicznej. Niekiedy zachodzi nawet piętrowa zależność pokarmowa: grzyb podbiera papu z drzewa, a storczyk z grzyba. Tak, proszę Państwa, powiedzmy to sobie otwarcie: storczyki są pasożytami. Przynajmniej za młodu. Potem z tego wyrastają. Ale nie wszystkie. Taki na przykład gnieźnik leśny (Neottia nidus-avis) zapomniał ewolucyjnie jak się wytwarza chlorofil, więc już przez całe życie musi z grzybem. Jak, nie przymierzając, Związek Radziecki z Polską Ludową.
Po nawiązaniu kontaktu z grzybem, storczyk pomału tworzy zwarte skupienie komórek rozmiaru mniej więcej jednego milimetra zwane protokormem. Protokorm rozwija korzonki, ale wciąż jeszcze polega na tym, co uzyska od grzyba. Dopiero po roku siewka wypuszcza liście, które rozpoczynają fotosyntezę i własną produkcję węglowodanów. Pomału uniezależnia się od grzyba. Po kilku-kilkunastu latach osiąga rozmiar, przy którym można myśleć o wytwarzaniu kwiatów. I cała historia zaczyna się od początku.
Ewolucyjna strategia storczyków gruntowych polega nie tylko na ucieczce do przodu – tworzeniu wielu nasion, które rozsiewają się na dalekie często odległości. Ostatnio znaleziono pojedynczą roślinę dwulistnika pszczelego (Ophrys apifera) w Imielnie na Śląsku – dobrze ponad 150 kilometrów od najbliższych znanych stanowisk. Storczyki również starają się unikać konkurencji z innymi roślinami – wiosną rozwiajają się bardzo szybko, kwitną bez zbędnej zwłoki, a później, gdy już inni nadgonili, zazwyczaj kończą sezon i tracą części nadziemne.
Storczyki w trakcie ewolucji “nauczyły się” także wykorzystywać antropogeniczną presję na środowisko i obracać ku własnej korzyści różne elementy gospodarki rolnej i leśnej, skutkiem których jest eliminacja czy ograniczenie rozwoju roślinności konkurencyjnej, takie jak wykaszanie łąk, wypas, przecinki, czy popularna na zachodzie Europy jeszcze wiek temu uprawa lasu odroślowego (ang. coppicing, niem. Stockausschlag). Stąd istotna jest tak zwana ochrona czynna, która – cytując stosowne rozporządzenie – polega na wykonywaniu zabiegów ochronnych utrzymujących właściwy stan siedliska roślin, w szczególności: utrzymywaniu lub odtwarzaniu właściwych dla gatunku stosunków świetlnych, wodnych oraz stanu gleby, koszeniu siedliska lub/i wypasie zwierząt gospodarskich na obszarze siedliska, w sposób właściwy dla gatunku, oraz regulowaniu liczebności roślin, grzybów i zwierząt mających wpływ na chronione gatunki.
Innym działaniem jest ochrona ex-situ, czyli uprawa zagrożonych gatunków w sztucznie stworzonym, imitującym warunki naturalne, środowisku, w którym są otoczone stałą opieką człowieka. To jest naukowe uzasadnienie dla obuwików w moim ogrodzie. Oczywiście, “robię to źle”, bo powinienem skoncentrować się na krajowym gatunku Cypripedium calcelous w nadziei stworzenia populacji, która będzie – być może – wysiewać się w bliższej i dalszej okolicy, gdy tymczasem uprawiam również inne gatunki i odmiany ogrodowe obuwików (a przy znanej skłonności storczyków do tworzenia mieszańców nawet międzyrodzajowych jest to prowokowanie wszelkiej rui i poróbstwa). Tworząc sztuczną populację obuwików, powinno się także dołożyć starań, aby rośliny w obrębie gatunku pochodziły z różnych źródeł, to znaczy były niespokrewnione genetycznie.
Tworząc sztuczne (ogrodowe) stanowisko storczyków należy też zadbać o inne gatunki, te które z nimi współpracują w zbożnym dziele przedłużania gatunku. Grzyby w glebie są mniej potrzebne – obecnie umiemy rozmnażać storczyki metodą wysiewu nasion in vitro, na pożywkach, które imitują to, co dostarczają grzyby. Warto jednak postarać się o obecność owadów zapylających – pszczół murarek i innych gatunków błonkówek niespołecznych. Obuwiki, bo nimi głównie się interesuję, zwabiają owady podstępem, poza tym nigdy nie tworzą tak dużych skupisk, aby utrzymać populację zapylaczy. Trzeba więc zadbać raczej o obfitość i różnorodność roślin atrakcyjnych dla pszczół, trzmieli i innych owadów w swoim ogrodzie, a obuwiki skorzystają na ich obecności poniekąd przy okazji.
Krystyno,
jarmuż o tej porze roku? Czy jest on jakoś specjalnie preparowany?
Myślałam, że to warzywo zimowe, jadalne dopiero po przymrozkach, kiedy straci gorzki smak. Ja swój dopiero zasadziłam w ogrodzie i zbierać będę gdzieś w lutym, i tylko najmłodsze, najbardziej kędzierzawe liście.
Babilasie,
storczykowo zasuwaj na Kostarykę!
Jarmuż osobiście skubałam u Danuśki na nadbużańskich włościach, wrzesień ci to był, ze dwa lata temu.
Egzotyczne storczyki mnie nie interesują. Tylko to, co można uprawiać w ogrodzie.
Z jarmużopodobnych, to co kilka lat uprawiam cavolo nero – nie wiem, jak i czy to się po polsku nazywa. Rzecz jest jadalna (do zup, na woka, jako Ding an sich i jako dodatek), ale i też ozdobna, bo wciąż zielona, gdy w warzywniku już późnojesienna apokalipsa.
Ze dwa lata temu byłem w awangardzie warzywnictwa i uprawiałem kalettes – to jest mieszaniec brukselki z jarmużem, tworzy na pędzie takie wpółotwarte różyczki wielkości brukselek, i z tym to zdecydowanie trzeba było poczekać prawie że do przedwiośnia, bo wcześniej nie dość, że niesmaczne, to jeszcze niedorośnięte.
Babilasie….
nie wiesz, co tracisz! Egzotyczne orchidee to je to, epifity! Kostaryka jest ponoć ich rajem, więc zwracałam uwagę.
Sama mam 4 zadomowione (doniczkowe), dwie akurat kwitną. Nie bardzo zwracam na nie uwagę, bo często wyjeżdżam, a ludziska przychodzący podlewać kwiatki po prostu podlewają, i tak jestem im wdzięczna. Wydaje mi się, że rośliny domowe nie lubią wokół siebie hałasu w sensie dbania o nie. Albo ja tak swoje nauczyłam!
Wszystko jest sprawą indywidualnego smaku – jeśli chodzi o mnie, może być kwaśne, ostre, gorzkie jak piołun, a czasami nawet słodkie, byle nie za wiele 🙂
No masz… zniknął mi wiersz bardzo a propos Juliana Kornhausera,
był i ni ma?!
To nie o to szło, ale warte przypomnienia….
Morskie Oko mruga do mnie:
chodź, posłuchaj dna.
Będziesz miała dużo wspomnień,
gdy zabłyśnie łza.
Gdy podeszłam, zanurzyłam
zimną swoja dłoń,
to od razu uwierzyłam
w granatową toń.
W oku stawu widać góry,
płyną wolno tak,
jakby góry zeszły z chmury
dając tobie znak.
W Morskim Oku ryba śpiewa
hen na cały głos!
Spada wtedy szyszka z drzewa,
a z drzewiny kos.
(Julian Kornhauser)
babilasie, dzięki za wykład o storczykach.
Za zdrowie wędrowca na szlaku!
Ja też znam jarmuż jako jarzynę zimową. Jest bardzo popularny w północnych Niemczech i w Holandii. Festyny wspólnego jedzenia duszonego jarmużu z tłustym mięsem i smażonymi kartoflami odbywają się w lutym. Moda na zdrowe czipsy z jarmużu przyszła jak wszystko z Ameryki. Czy można je też kupić w Niemczech, nie wiem. Nie lubię jarmużu w żadnej postaci. Taki uduszony wygląda jakby go już raz ktoś zjadł.
eva47, 🙂
nie będę chyba dusić jarmużu. Nie mam jeszcze na niego pomysłu.
Ten jarmuż u koleżanki został zasiany wiosną. Jest już dość duży, ale delikatny. Na pewno wytrzyma do zimy, o ile rodzina go nie wcześniej nie zje. Wydaje mi się, że gdyby siać go u nas o tej porze wprost do gleby, to może by wykiełkował, a może nie, a na pewno nie urósłby do rozmiarów jadalnych. Tu na północy noce są już chłodne, wczoraj rano o godzinie 6 było tylko 7 st. C. A w ciągu dnia też nie ma upałów. Zresztą odczuwalna jest różnica klimatu na terenach położonych tuż nad morzem, a tymi leżącymi , tak jak u mnie, wyżej.
Żurawie zwykle odlatują dość późno, pod koniec października, a nawet w listopadzie. Trochę za wcześnie na odloty, ale kto tam zna plany żurawi. Natomiast bociany powinny już odlecieć, ale jeszcze wczoraj widziałam jednego w gnieździe w pobliskiej miejscowości. Chyba jakiś maruder, albo chory.
U mnie rozgardiasz, bo sobie umyśliłam zrobić jesienne porządki w domu (szafy etc) jeszcze przed wyjazdem. Stwierdziłam, że to za dużo roboty i wstrzymałam prace. Sporo zrobiłam, a w końcu weekend, należy mi się odpoczynek.
Dzisiaj jesiennie jakby – ciepło, ale bez tej beznadziejnej wilgoci.
Na obiad bałagan z lodówki, którą usiłuję opróżnić przed wyjazdem.
Pojawiły się w sklepie śliwki-takie węgierkowate, ale jeszcze niezbyt dojrzałe. Węgierek najem się w Polsce.
Jeśli chodzi o polską prasę internetową, najlepiej czyta mi się plotki 🙂
Podczas wizyt gości też zawsze trochę rozgardiaszu, ale to jest całkiem miła jego odmiana 🙂 Gilles jest oprócz tego, iż jest zagorzałym wędkarzem jest też zagorzałym palaczem i jak Pyra wyposażył się w sprzęt do własnej produkcji papierosów. Produkuje je wieczorem na kolejny dzień i jak prawdziwy palacz rozpoczyna poranek od kawy i papierosa kaszląc przy tym okropnie. Jego żona Pascale już nawet nie ma siły tego komentować. Ech, te nałogi…
A poza tym to niesłychanie sympatyczna para. Na swoich lotaryńskich rubieżach mają ogromny staw, gdzie Gilles prawie z własnego tarasu może łowić ryby.Taki staw tuż przy domu to marzenie Osobistego Wędkarza, no ale cóż, nie wszystkie marzenia się spełniają. Wczoraj marzenia o złowieniu wielkiej ryby też się nie spełniły zatem pojechaliśmy na rybny obiad do niezawodnego http://zlotylin.pl/
Dzisiaj panowie znowu na rybach(wyjechali z domu o 6.00), a my z Pascale pojedziemy jeszcze trochę pozwiedzać Warszawę.
Alicjo-jajka faszerowane pieczarkami, to bardzo prosta sprawa:
-podsmażam na patelni drobno pokrojone pieczarki
-gotuję jajka na twardo, obieram ze skorupek i kroję na pół
-wyjmuję żółtka, dodaję pieczarki, trochę majonezu, granulowany czosnek, zieloną pietruszkę i dyżurne. Wszystko mieszam dokładnie i tym farszem wypełniam białkowe połówki jajek.
W opowieści o Gilles”u czasownik „jest” trzy razy w jednym zdaniu 😳
Jarmuż sieje się wiosną, aby była rozsada na jesień. Wyrośnięty wygląda tak a tu cała grządka
Moi różni znajomi rzucili się próbować za wcześnie (naczytali się, jaki to superfood ) i doszli do wniosku, że smakuje obrzydliwie 🙁 Osobiście nie przepadam, ale zimą te najdelikatniejsze liście, pozbawione łodygi, zblanszowane, a potem krótko duszone bez przykrycia, nie tracą barwy i dają się zjeść bez oporu. Długie gotowanie (według przepisu z jednej książki kucharskiej pod redakcją samego Bocuse – 60 minut 😯 ) faktycznie sprawia, że ten jarmuż wygląda na już przetrawiony 🙁
Jarmuż rosnący u mojej koleżanki jest smukły. I ma go raptem kilkanaście sztuk. To co dostałam od niej, ususzyłam w suszarce.
Mnie też podobałby się własny staw, niekoniecznie w rybami. Niektórzy w bliskiej okolicy mają spore działki i stawy. A dziś pojechaliśmy do stawów hodowlanych po pstrągi. W ostatnią niedzielę były tak smaczne, że mamy znów na nie ochotę.
Menu ” Złotego Lina” oferuje małe i większe porcje ryb. I słusznie. Tak jest też w restauracji ” Przystań na rybę” w Rumi, z tym że tam są porcje małe, średnie i duże. Średnia jest całkiem spora, a jeśli wcześniej zjadło się przystawkę, to nawet za duża. Jadłam też małą, która wcale taka mała nie jest, a z dodatkiem surówek można się nią najeść. Dużej porcji nie widziałam.
Dostałam od znajomego grzybiarza 4 małe kanie i sporo/ pewnie ok.kilograma/ kurek. Większą cześć zamrożę, tym razem po zblanszowaniu. Ale podobno gorzki smak zamrożonych, a nie zblanszowanych kurek zależy od samych grzybów. Niektóre są gorzkie, inne nie. Porównam. Wg relacji znajomego kurek jest dużo, ale innych grzybów niewiele. Na wysyp trzeba poczekać.
Po ostatnich szkodach wywołanych wichurami, bardzo wiele osób spoza tych terenów jechało z pomocą poszkodowanym. Dziś spotkałam koleżankę, której nie widziałam dwa tygodnie. I okazało się, że zaraz po wichurze zatelefonowała do znajomych, u których zatrzymywała się podczas spływów kajakowych. U nich akurat nie było większych szkód, ale po sąsiedzku już tak. I ta moja koleżanka zmobilizowała swojego męża i trzech kolegów, zabrali piłę spalinową, ona upiekła trzy ciasta ze śliwkami, zapakowali sporo butelek z wodą mineralną i pojechali z pomocą. I takich osób było naprawdę wiele.
A ja kombinuję, ile ciasta trzeba na pizzę dla 30 osób. Młodzi urządzają jutro imprezę dla rodziny i przyjaciół mając do dyspozycji piec do pizzy, taki prawdziwy, opalany drewnem. Moja pizza tak im podobno smakuje, że mnie poprosili o ciasto, a przy okazji też i sos. W garnku bulgocze już przecier z kilku kilogramów bawolich serc (ważyły po co najmniej 500 g), pokroiłam cebulę i czosnek i się zastanawiam, czy 3 kg mąki (5 kg ciasta) to będzie wystarczająco? Zamieszę wieczorem, będzie przez noc dojrzewać. Młodzi powiedzieli, że najlepiej, jak przywiozę podzielone już na równe kulki do rozwałkowania. Jak ja mam to transportować? 😯
Za zdrowie wędrowca na szlaku!
Sprzątam spiżarnię. Zabierałam się do tego od dawna, ale ciągle coś mi wypadało. Raz wypadło dość poważnie, bo w spiżarni przez kilka dni z rzędu było gęsto od pszczołopodobnych bzyczących i latających stworzonek. Na noc gdzieś się ulatniały, ale ja i tak się bałam, że jakieś to to czai się między słoikami i zaraz mnie ućpi, jak tylko wsadzę tam rękę. Nałapałam tego nieco do słoika (właziły do kuchni i latały po szybie) i zawiozłam do mojego nadwornego pszczelarza. Według niego były to trutnie, prawdopodobnie pszczoły murarki, a trutnie nie żądlą. Po paru dniach przepadły, pewnie wyzdychały, jak to trutnie. Ale sprzątanie spiżarni na jakiś czas odłożyłam. Mam nadzieję jutro skończyć. Z braku owoców nie mam dużo nowych przetworów, z konfitur tylko truskawkowe i morelowe, może to i dobrze, bo ubiegłorocznych, a nawet wcześniejszych mam dostatecznie dużo. A pytali na co mi tyle konfitur z wiśni, hi, hi.
Kulki najlepiej tak jak niegdyś amunicję do armaty – ułożone w piramidki 🙂
Ustaliłam z zamawiającymi, że przywiozę w misce, a te kulki to już na miejscu… 🙄 Wyszło jakieś 6,5 kg ciasta z ponad 4 kg włoskiej mąki „00”. Ciekawe, czy wyjdzie z miski nocą albo jutro, w ciepłym samochodzie? Dziecko przypomniało mi bajkę o cieście, które stało w misce na taborecie, a pod taboretem – buty. Ciasto rosło, rosło, aż wyszło z miski, dosięgło butów i… tyle je było widać 🙄
Sosu wyszło 2 kg, zmiksowałam na gładko. Na jeden placek 3 łyżki do rozsmarowania. Teraz jeszcze rozmrożę podsmażone prawdziwki i przyprawię czosnkiem. Do ubrania mam wygrany dawno temu granatowy fartuch z reklamą pizzy Makro 😉
Zdrowie wędrowca na szlaku!
Zmagam się z picasą. Jak porobili google+ (brzmi jak 500+), to mi się wszystko pokiełbasiło. Może wreszcie uda mi się tu zrobić porządek…
Chłop jak zwykle ostatnio gotuje obiad – że też zakupiłam ten gar do ryżu, mam gotowanie prawie z głowy 🙂
Alicjo-za ten garnek do ryżu jestem Ci wdzięczna dozgonnie, bo nam też służy z łatwością i przyjemnością 🙂
Dzisiaj wybieramy się za chwilę na gminne dożynki. Mam nadzieję, że goście docenią mazowiecki folklor i obyczaje. Tu garść informacji na ten temat:
http://rme.cbr.net.pl/index.php/archiwum-rme/496-wrzesie-padziernik-nr-63/kultura-i-tradycje-ludowe31/601-2014-08-27-18-41-06