W bańce
Zaczynam myśleć, że znana mi rzeczywistość, rzeczywistość dobrych restauracji, rozmów o potrawach, zdrowego gotowania, to jakaś bańka mydlana, w której żyjemy. A wokół jest zupełnie inny świat.
Wszyscy znani mi, bliżej lub dalej ludzie starają się dbać o swoje zdrowie. Jeśli nie ruszając się i prowadząc higieniczny tryb życia, to przynajmniej zdrowo jedząc. Pieczenie w domu chleba to już nie dziwactwo, tylko powszechna praktyka. Jada się wegetariańsko, wegańsko albo przynajmniej organicznie (ciekawa nazwa, choć mnie trochę dziwi, bo związki organiczne wchodzą w skład wszystkich produktów żywnościowych, również tych mocno przetworzonych). Gdyby ktoś w kuchni w pracy podczas lunchu zaczął przyrządzać chińską zupę z torebki zostałby uznany za prostaka.
Byliśmy w weekend pod Pułtuskiem, gdzie postanowiliśmy na piasku założyć ogród, który nas wyżywi. Uprawy mają być naturalne, szczegóły nawożenia przemilczmy, ale nie są to nawozy sztuczne.
Tu w ramach dygresji mogę się pochwalić, że wczoraj spożyliśmy wraz z mężem 10 (słownie dziesięć) sztuk szparagów z własnej grządki. Były o wiele lepsze niż kupne.
Ale wróćmy do mojego przeżycia. Dom jeszcze nie całkiem uruchomiony, poza tym pracując na roli nie mieliśmy czasu nic przyrządzić, więc postanowiliśmy zjeść coś „na mieście”. Liczyliśmy na obiad w Rybaczówce w Borsukach, gdzie konsekwentnie podają wyśmienite ryby. Niestety najwyraźniej kuchnia też jeszcze nie ruszyła. I pojawił się problem, gdzie głodny człowiek, który nie zje byle czego, może się pożywić w Pułtusku.
W internecie znalazłam informację, że najbliżej będzie w restauracji Kogel mogel na Rynku. Najbliżej i sądząc po recenzjach klientów – nie najgorzej. Znalazłam informację, że kuchnia jak za PRL. To wzbudziło moją czujność, bo pod PRL można podciągnąć bylejakość. Ale postanowiliśmy, że wypróbujemy.
Już pierwsze wrażenie było nienajlepsze. Niewyprasowane obrusy w kratkę. Ale w lokalu było dość dużo ludzi, a to zwykle w przypadku knajp dobry prognostyk. Siedliśmy koło okna. Rama była brudna. Ale to nie był zwyczajny brud. Ona była usmarowana. Dzielnie wytrwaliśmy jednak na posterunku.
Niektóre dania były nawet jadalne. Ale na przykład rosół z kaczki składał się w dużej mierze z wegety. Ziemniaki (uważam, że zazwyczaj najlepiej smakują ziemniaki ugotowane w dużym garze) były wodniste i zimne. Placki ziemniaczane w dużej części przypalone.
I nawet nie chodzi o to, że zjedliśmy niesmaczny obiad. Raczej o to, że poczułam, że to co dla mnie i mojego otoczenia wydaje się ważne, oraz jest pewną prawdą podstawową, na przykład że dania przyrządza się ze świeżych, naturalnych składników, nie dla każdego jest ważne. Bo może ważniejsze jest, żeby się tanio i obficie najeść. A te wszystkie nasze potrzeby, to tak naprawdę fanaberie.
Komentarze
Dzień dobry 🙂
kawa
tak jest. sam to wielokrotnie doswiadczylem na wlasny jezyku. jezeli obserwuje sie to co rosnie, to smakuje znacznie lepiej, nawet jezeli sa to tylko szparagi 🙂
przez cztery kwietniowe tygodnie pilem poranna kawe w takich okolicznosciach –> https://get.google.com/albumarchive/118399121099696213754/album/AF1QipNS2zcEjag2ZoFe0QfhgUKVA2Pv-byP4-jp1RWK/AF1QipO3F_vr0mMRQfN7B7Xs186a8pdKHbi6VeMEn3Sk
i wydawaloby sie ze powinna smakowac wysmienicie. ale tak nie bylo przynajmniej przez pare pierwszych dni 🙁 czegos mi w tym smaku brakowalo i po trzech dniach przyjrzalem sie dokladniej opakowaniu 🙄 byla to kawa bezkofeinowa.
najwidocznie nie jestem az tak wielkim smakoszem jak ci, ktorzy zachwycaja sie mustang kawa z filipin, i pieja w niebiosy o jej wyjatkowym jej smaku. nie przecze ze tak moze byc, w koncu pozarta zostala przez dzikie koty, przetrawiona i wydalona by mogla byc ponownie spozyta tym razem przez ludzine 😛
nauczony doswiadczeniem, ze nalezy wiecej uwagi podczas kupna poswiecic produktom ktore ma sie zamiar z przyjemnascia konsumowac, wybralem sie na wyspie w jedna z dolin. pochodzilem troche po plantacji kawy, czulem sie troche jak w dzungli. krzewy rosnace tam i bardzo gesto, i bardzo bujnie. forma lisci przypomina troche lisc laurowy. a ciemno czerwone jagody akurat w tym czasie byly recznie zbierane i segregowane.
zakupilem dwa opakaownia, lacznie bylo tego pol kilo. cena moze troszke szokowac, ale mimo wszystko jest tansza o polowe, od tej wysranej przez koty kawy i sprzedawanej w tokio lub ny po 60 dolarow za o,5 kg
po tym zakupie 🙂 w pelni podziwiac moglem jednoczesnie, i smak porannej kawy, i widok oceana, i jego zapach, i…. wystarczy zachwytow, bo toto w kazdej chwili moze sie przeciez powtorzyc 🙂
Piotr pisał kilka lat temu o tej restauracji na Rynku w Pułtusku … i nawet ją chwalił .. my byliśmy tam ze 3-4 lata temu i było ok. ale nie super … niestety ale chęć zjedzenia w Pułtusku czegoś dobrego wydało nam się trudne do znalezienia .. z tego co czytam to nie zrobiło się lepiej tylko gorzej ..
Zrobiłam dziś na obiad cassoulet z Castelnaudary, nie byłam aż tak pracowita, nabyłam stosowną puszkę, a zawartość podpiekłam w piekarniku. Jadłam już to danie na południu Francji skąd pochodzi. Trzy miasta roszczą sobie prawa do pochodzenia tej potrawy, są to Castelnaudary, Tuluza i Carcassonne. Danie nie należy do dietetycznych, przypomina trochę naszą fasolkę po bretońsku i trochę bigos ze względu na zawartość różnych mięs, jest rozgrzewające, ale dziś wiatr był wyjątkowo zimny.
Małgosiu ale na balkonie miałam bardzo ciepło i nawet się opalałam ..
dziś kupiłam w Lidlu trochę zapuszkowanych owoców morza (kalmary i omułki) oraz sok 100% z granatów … owoce morza będą do makaronów a sok pyszny do picia …
a tak na temat to moje zdziwienie brakiem fajnych miejsc w Pułtusku z dobrym jedzeniem było spore bo Piotr opisywał tu różne konkursy gastronomiczne w Zamku przy Rynku a tu bryndza … mają tam trochę atrakcji i turystów, targi na najdłuższym rynku w Europie ale chyba nie dbają o to lub to się nie opłaca …
Zajrzałam do blogowego archiwum, aby poczytać o kulinarnym Pułtusku. Piotr pisał m.in. o restauracji ” Żaczek” przy Rynku, gdzie zdaniem wielu znajomych, podobno doskonale karmią gości. Miał to osobiście sprawdzić.
W Pułtusku nie byłam, ale jeśli będzie okazja, chętnie się tam wybiorę. ” Kogel mogel” raczej ominę.
Moje ostatnie kontakty z gastronomią były całkiem udane. Rzadko bywam w restauracjach, ale ostatnio nawet dwa razy. Odwiedziłam gdyńskie „Serio” – zupa rybna z owocami morza oraz minestrone bardzo smaczne. Tuńczyk, jak na mój gust, za mało przypomina rybę, a bardziej mięso kopytnych. Wolę delikatniejsze białe ryby. Byłam też w nowo otwartej restauracji ” Haos” z kuchnią azjatycką. Nazw potraw nie zapamiętałam, ale jadłam m.in. zupę z pierożkami i coś w rodzaju szaszłyka z mięsa z kurczaka. Bardzo to było smaczne i mam ochotę spróbować kolejnych dań.
Letarg zimowy objawia się różnie. Ale czystość w zakładzie gastronomicznym szumnie zwanym restauracją to zwykłe niechlujstwo. Ciekawam czy w oczekiwaniu na wiosenno-letnich turystów właścicielowi wpadnie do głowy sprzątanie.
W naszym miejscowym kompleksie sklepowym (nie takim znowu małym), w niedawno otwartym (zmiana właściciela) warzywniaku, stosunek do czystości prowadzących sklep odstraszył nas zupełnie. Podłoga z kafelków nie widziała mopa od otwarcia. Oświetlenie wymieniono i „ciemność” zapadła – chyba metoda na niezauważenie mankamentów towaru, który z dnia na dzień jest coraz gorszy. Co z tego, że ceny konkurencyjne względem IGA (duży supermarket) gdy jakość pod dużym znakiem zapytania.
Wniosek? Niezależnie od typu działalności schludność, czystość i prostota to podstawy przyciągające klienta.
Mam pytanie natury blogowej – jaki jest termin Zjazdu w Żabich Błotach?
Krysiu. Najdelikatniejsza ryba, to sum. Jesteśmy jej wielkimi zwolennikami. Mamy dzisiaj gości skłaniających sie do kuchni prostej. Bez „frutti di mare” i podrobów. Ewa uwarzyła gar finezyjnej jarzynowej, a ja sos z indyka i 1000 ziół. Będzie do nurzania gnocchi. Ostatnio wypiekam chleby cebulowo-czosnkowe. Wydzielam zapachy szabasowe, ale niech tam… Zdrowe!
Wczoraj zadzwonił Nowy. Pomimo braku nawału pracy (a to lubi) był w nastroju wiosennym. Uchichraliśmy się jak norki, może dlatego, że tenorem rozmowy było życie dżentelmenów w wieku średnim (On) i podeszłym (ja) Powiadam Wam, kupa śmichu! 🙂
Cichalu, Ty te swoje chleby to na zakwasie czy na drożdżach robisz?
Echidno, ostatnie informacje o Zjeździe mówiły o 1,2,3 września. Mam nadzieję, że jeszcze ktoś to potwierdzi, a przede wszystkim Żaba 🙂
Małgosiu – dziękuję, nader korzystny dla nas termin
dzień dobry ….
Krystyno myślałam, że to ta sama knajpa tylko nazwę zmieniła bo przy Rynku tylko ta była …
no to jak echidna zawita na Zjazd to musowo trza jechać … jestem obrażona na Żabę za to, że nie pisze i nie planowałam wyprawy ..
cichal i Nowy Wy tak nie chichrajcie za plecami bloga tylko piszcie tu chociaż trochę … samo się nie napisze …
takie paluchy to palce lizać … przepis podany jak na tacy …
http://smakowitychleb.pl/paluchy-ze-szparagami-szynka/
Dzień dobry 🙂
kawa
Irku …:) … ser jak najbardziej doda smaku …
Szparagowa u mnie dzisiaj 🙂
Danuśka niedawno rozmawiała z Żabą o terminie zjazdu, więc chyba możemy trzymać się tego terminu. Ale wypowiedź samej Żaby byłaby najlepszym potwierdzeniem.
Zapowiedź przyjazdu Echidny to bardzo miła niespodzianka. 🙂
Jolinku,
ten ” Żaczek” to jednak nie restauracja, jak mi się wydawało, tylko bar. Właściwie sama nazwa to sugeruje.
Krystyno to faktycznie nie restauracja ale coś w rodzaju knajpy … jest na końcu Rynku blisko Zamku … przypomniałam sobie, że wtedy jak byliśmy tam to nazwa była taka jak podał Piotr .. w środku jak w barze mlecznym ale my siedzieliśmy na zewnątrz co umilało nam jedzenie .. pewnie jednak to nie ta sama knajpa ale obie się reklamują jedzeniem jak z PRL … byliśmy jeszcze nad rzeką w takim niby barze z grillami i goframi i też bez zachwytu ..wszystkie punkty żywieniowe świadczą jednak o mizerii gastronomii w Pułtusku .. pewnie na Zamku karmią lepiej ale było zamknięte w porze obiadowej gdy tam byliśmy ..
Barbaro smacznego … 🙂
Jolinku 🙂 na razie jadę na przemiłe spotkanie z moją przyjaciółką od dzieciństwa, będą wspomnienia i kwitnące drzewa wokół…
Jolinek pija sok z granata, a ja z tego „wybuchowego” owocu „kumpot” zrobiłam. Kolejna porcja czeka na Kopciuszka (wydłubać pesteczki trzeba). A potem do zamrażalnika, Na kolejny napitek.
Drzewko wombatowe obrodziło nad podziw, niestety ostatnie deszcze powodują pękanie skóry i zrywać niezbyt dojrzałe trzeba. Ale jak widzicie nie marnuje się. A „kumpot” wyśmienity.
Dobranoc z mojej połówki.
echidno miłych snów … 🙂 … granatów prosto z drzewa zazdroszczę …
niektórzy muszą wypoczywać bo muszą …
https://turystyka.wp.pl/armageddon-w-zakopanem-ponad-5-godzin-w-kolejce-na-kasprowy-wierch-6118597854333057a?src01=6a4c8&src02=facebook_wp
Już jutro pierwsze egzaminy maturalne a u nas kasztanowce jeszcze nie kwitną! Skandal! 🙂
Jolinku! Akurat nasze chichrania nie byłyby do publikacji, bo moglibyśmy wyjść na mizoginów, a bo co inkszego, a zapewniam, że nam daleko do tego!
Te paluchy z nadzieniem, to dekoracyjne, ale ja z lenistwa nadziewam chleby. A propos Małgosiu. Jeśli jesteśmy w domu dłużej, to używam zakwasu. Częściej jednak suchych drożdży (świeże są niedostępne) Tak Bogiem a prawdą, to nie widzę różnicy smakowych między chlebem zakwasowym a drożdżowym. Czy ktoś ma inne doznania?
Rodzinny skok w bok dobiegł końca. Przez ponad 10 dni delektowaliśmy się kuchnią francuską i belgijską, miłością wieczną pokochaliśmy makaroniki od Pascala Caffeta i piwo trapistów, polubiliśmy belgijskie frytki, znielubiliśmy belgijskie gofry i znienawidziliśmy szampana z maison Pommery, tfu! Relacja będzie na dniach.
Cichalu, na zakwasie czy na drożdżach duża różnica, inne, ale to nie znaczy , że niesmaczne 🙂 . Żytni na drożdżach nie do zrobienia 🙁
Masz rację Małgosiu z tymi drożdżami. Trzeba do żytniej dodac ca. 20-30% pszennej. Ja dodaję razowej.
Dzien dobry,
Na temat kawy, a szczegolnie fusow. Fusy kawowe I rosliny w doniczce lub w ogrodzie to dobra wspolpraca w kontrolowaniu insektow. Fusy kawowe nie zabijaja insektow, ale je odstraszaja. Rosnace krzaki kawy nie sa atakowane przez Insekty.
Tak wiec proponuje zbierac fusy kawy serwowanej przez Irka I rozlac/rozsypac wokol roslin. 🙂
Jeszcze o fusach kawy. Jest to dobry nawoz dla roslin 🙂
Nasz rodzinny skok w bok jeszcze w trakcie. Dzisiaj mniej rodzinnie, a bardziej towarzysko, bo odwiedziliśmy znajomych Osobistego Wędkarza mieszkających w okolicach Carcassonne. Spieszę powiadomić przede wszystkim Małgosię 🙂 iż nie jedliśmy wprawdzie specialite de la region, tym niemniej pani domu postarała się bardzo. Już na dzień dobry rzuciła nas na kolana tapenadą nie dosyć, że własnej roboty, to jeszcze zrobioną z oliwek z zaprzyjaźnionego ogrodu. Do rzeczonej tapenady wrzuciła czarne oliwki, kapary, anchois, czosnek i oliwę. Proporcji oczywiście nie była w stanie podać, jako że robi tę pastę od wieków i zawsze na oko. Ja właściwie byłam gotowa nie jeść już nic ponadto. Dobrze, że powstrzymałam swój przekąskowy apetyt, bo potem też warto było grzeszyć 😉 zapiekanka z ziemniaków po delfinacku, szaszłyki wołowo-warzywne i pieczona papryka potraktowana delikatnym sosem czosnkowym. Na deser tarta cytrynowa godna najlepszych mistrzów cukierniczych. Pan domu całe swoje zawodowe życie poświęcił produkcji langwedockich win, wprawdzie nie tych z własnej winnicy(co było jego niespełnionym marzeniem), ale też zasługujących na przyzwoite apelacje. Domyślacie się zatem, iż do opisanego wyżej obiadu podano wino pisane nie tyle dużymi, co złotymi literami. I jak tu nie kochać Francji!
Rzeczywiście byłoby najlepiej, by Żaba-zjazdowa Gospodyni potwierdziła osobiście na blogu termin naszego spotkania, tym niemniej jest to na pewno pierwszy weekend września.
Echidno-bardzo się cieszę na spotkanie z Tobą 🙂
Danuśka,
tego nie robi się przyjaciołom! Idę przepatrzyć lodówkę i dać coś kotu do jedzenia, bo się domaga.
Echidna’
przybywaj!!!
Starówka w Carcassonne jest przepiękna, a na Zamku jest doskonała restauracja.
Cassoulet jest daniem smacznym, ale mało wykwintnym, więc chętnie bym zamieniła na menu Danuśki 🙂 Troszkę „zazdraszczam” 🙂
No to czekają nas ciekawe relacje Ewy i Danuśki.
Fusy po kawie , herbacie i ziółkach skrzętnie umieszczam wokół roślinek w ogródku. Na szczęście odległość od kuchni jest bardzo bliska. Z roślinami doniczkowymi jeszcze nie próbowałam, a właśnie tam letnią pora pojawiają się małe muszki.
krystyna,
Nie wiedzialam o herbacie i ziolach. Dziekuje.
Dzień dobry 🙂
kawa
Irku-aj lawju, jak powiedziałaby Nisia 🙂
Dzisiaj ciąg dalszy towarzyskich peregrynacji z ekspresowym rzutem oka na Pireneje.
Jutro powrót w rodzinne, owerniackie pielesze.
dzień dobry …
tyle z tych fusów można zrobić .. i w domu i ogrodzie i dla urody …
http://www.yaacool-eko.pl/index.php?article=3243
Danuśka i ewa powtórzę za Krystyną … czekam na zdjęcia … 🙂
cichal nie wymiguj się … pisz więcej ….
zwyczajnie leje …
A u mnie slonce ! Od lat sypie fusy po kawie w ogrodku. Dziwie sie, ze moje kwiatki nie pachna jeszce kawa. W czwartki chodze na nasz targ. Cale centrum i boczne ulice sa zastawione straganami. Na obiad beda szparagi.
u nas też się rozjaśnia i przestało padać … spacer w deszczu był bardzo przyjemny bo w miarę ciepło jest .. w nadziei na lato kupiłam sobie kostium kąpielowy … 😉
ostatnio robię sobie sok z marchwi i ten przepis zainspirował mnie do zrobienia placków .. dodam jajo i płatki jaglane, zwykłą make i będą na słodko …
http://rogalikodkuchni.blogspot.com/2017/04/marchewkowo-jaglane-kotleciki.html
Orca,
dla ścisłości dodam, że u mnie wyrzucanie fusów do ogródka ma na celu poprawę jakości gleby, która u mnie jest bardzo słaba. Może jakiś minimalny skutek to odnosi. O odstraszających owady właściwościach fusów po kawie nie wiedziałam. Słyszałam tylko, że są bardzo dobre jako odżywka dla rododendronów, których ja akurat nie mam.
Sarny pojawiają się od czasu do czasu, a bluszcz, który lubią skubać, rozrósł się mocno, więc nie mam im tego za złe, bo i tak wiosną przycinam go.
Przy okazji – dobrą odżywką dla roślin ogrodowych jest nawóz pokrzywowy oraz z żywokostu. Ten pierwszy swoim niemiłym zapachem odstrasza ludzi. Czy także owady, tego nie ustaliłam.
Dziś mokro, a na obiad leczo.
Znowu musiałam przepłoszyć papugę z ogródka. Słoneczniki wyjada, śmieci naokoło jak szalona, a płoszenie ma głęboko w nastroszonym na irokeza czubie. Po raz pierwszy od kiedy tu mieszkamy zawitali tacy goście. A paskudy rozbójnikami niebywałymi są. Wszystkie kwiatki z zawieszonych doniczek wyżarły (??? smaczne czy co???). Przypuszczam, że zwabiły je słoneczniki właśnie, jakie ku uciesze zasadziłam w tym roku. I o dziwo wyrosły. Malwy takich inklinacji nie przejawiły.
Obiad swoiski – wieprzowina a’la strogonow w sosie grzybowym (suszone podgrzybki z polskich delikatesów), a do tego zdrowa, smaczna, wyborowa kasza gryszana. Na deser naszło nas na … śledzie. Kilka ostanich dzwonków. Nie wiem jak te „ostatki” wpłynęły na naszą urodę, ale smakowite były niebywale.
krystyna,
Ja rowniez wyrzucam kawowe fusy dla polepszenia jakosci gleby i rowniez dla kontroli owadow.
Jest jeszcze jedno zastosowanie, o ktorym wiem, kawowych fusow. Z fusow kawowych jest produkowany „java log”. Jest to pieniek zrobiony z wysuszonych fusow kawy do palenia w kominku lub w ognisku.
Duzo na temat kawy i innych nasion jest w ksiazce napisanej przez Thor Hanson „The triumph of seeds”.
Tak wyglada 120 letni krzak kawy.
https://get.google.com/albumarchive/112949968625505040842/album/AF1QipNygZxVkE9i9qu07h_o1IE-zkRKEgIVkPuc_Wxq/AF1QipPY83ryzeAYmvCg-B086r6UhWvmD8X86fV_jt0O
U nas male stada koz sa „zatrudniane” przy zjadaniu bluszczu i innych roslin. Ale sarny tez nigdy nie zawioda. 🙂
Zrobiłam dziś na obiad sznycelki cielęce, a do nich młode ziemniaki i rukola.
Zgodnie z obietnicą:
http://www.eryniawtrasie.eu/22229
Dziękuję ślicznie! Jak zawsze profesjonalnie i po „ludzku”. A propos parkowania. Kiedyś stanęliśmy na parkometrze w Norymberdze. Zapłaciłem za 2h. a potem z wdziękiem zapomniałem gdzie. Twoja imienniczka dawała mylne namiary, tak, że znaleźliśmy samochód po czterech godzinach. Spodziewałem się mandatu, a tu… nic. Może służby też zgubiły namiary? 🙂
To się nazywa szczęście w nieszczęściu!
Cihal masz to?
https://play.google.com/store/search?q=where%20is%20my%20car%20parked&c=apps&hl=pl
Słuchając
http://www.jango.com/music/Original+Dixieland+Jazz+Band
Teraz mam, Jureczku. Przedtem miałem zwykły telefon i zwykłą pamięć!
Ewo,
zgadzam się całkowicie z opinią Cichala . Piękne miasto i tyle zabytków. Cieszę się na dalszy ciąg podróżnych opowieści.
Orca,
niesamowite to drzewo kawowe. Obejrzałam także pozostałe zdjęcia.
Ciekawe, czy pieńki z fusów kawy pachną kawą podczas spalania. Swoją drogą , skąd się bierze tyle fusów, aby opłacało się wytwarzanie takich pieńków. Ale jak widać, jest to możliwe. Uparty wykorzystywacz surowców wtórnych mógłby jeszcze popiół ze spalonych pieńków wysypać pod rośliny jako nawóz naturalny. 🙂
Można też
http://www.kawa-z-mlekiem.pl/o-kawie/82/wynalazek-niemca-sprawia-ze-picie-kawy-z-fusow-nabiera-nowego-znaczenia-filizanka-z-fusow-po-kawie
yurek,
ciekawy artykuł. Dzięki.
krystyna,
Mnie rowniez bardzo sie podoba to drzewo.
„Java logs” maja delikatny kawowy zapach. Palenie pienkow z fusow kawy wydziela o wiele mniej zwiazkow toksycznych niz palenie drewna.
Fusy pochodza z roznych kawiarni. Niektore kawiarnie wykladaja worki zuzytych fusow z tylu budynku. Kazdy moze zabrac takie worki.
Na plantacji kawy na zdjeciach dowiedzialam sie, jaki jest proces produkcji kawy. Rowniez bezkafeinowej. Po poznaniu procesu produkcji kawy bezkafeinowej juz nigdy nie wypilam takiej kawy. Plukanie ziaren kawy w srodkach chemicznych odstrasza mnie.
Na jednym ze zdjec jest paczka kawy o nazwie peaberry. Jest to kawa, ktora przez jakis wyczyn natury ma jedno ziarno w srodku. Zwykle sa dwa ziarna.
Takie ziarno jest rzadkowscia, a kawa z takich ziaren ma bardziej intensywny i unikalny smak. Z unikalnoscia jest zwiazana cena.
https://get.google.com/albumarchive/112949968625505040842/album/AF1QipNygZxVkE9i9qu07h_o1IE-zkRKEgIVkPuc_Wxq/AF1QipPtVFd_ue_9-rIJZuzVNg5HCJEnK0UV1PLtpcLC
Kawa dojrzewa na okraglo przez caly rok. Na jednym krzaku sa zielone i czerwone owoce. Czerwone owoce sa dojrzale. Dlatego kawe zbiera sie tylko recznie, by pozostawic zielone owoce.
Jeszcze o kawie.
Kawa przyplynela do Ameryki statkiem z Europy. Cala historia jest opisana w ksiazce „The Triumph of seeds”. Nie pamietam nazwiska osoby, ktory przywiozla krzaczek kawy, caly czas podlewajac rosline, aby przeplynela przez ocean. Oczywiscie kawa nie zyje slona woda z oceanu wiec ten czlowiek odmawial sobie swoje przydzialu wody pitnej, aby utrzymac rosline kawy przy zyciu. Ciekawa historia. Rozdzial o kokosach i avocado w tej ksiazce jest rownie ciekawy. Cala ksiazka jest dla mnie interesujaca 🙂
Bardzo ładne to miasto w Waszym obiektywie Ewo, dobra zachęta do odwiedzenia 🙂
Ewo – dziękuję za Trewir 🙂 . Lekcji plastyki w liceum też nie miałam, muzykę wprowadzono na rok – chyba w 2 klasie. Nauczycielka z mizernym skutkiem próbowała nauczyć nas gry na flecie. Plastykę z podstawówki wspominam z przyjemnością. Teraz wszystko zależy od nauczycieli, ale lekcji plenerowych nie ma. Plastykę w plenerze widziałam i w Czechach, w Rumunii i w Chorwacji. Sibenik: https://goo.gl/photos/fPUTomLWdkXhDHas6
Asiu,
A potem się dziwimy, dlaczego rodakom nie przeszkadza np. buraczkowa elewacja (przez moment była taka na Rynku w moim mieście) i niebieski dach albo „gargamele” z wieżyczkami…
http://www.bryla.pl/bryla/56,85301,21463834,makabryla-2016-ktory-budynek-zdobedzie-antynagrode-glosowanie.html
Kolejny przystanek po drodze: http://www.eryniawtrasie.eu/22241