Gotowanie towarzyskie
Dawnymi czasy kuchnia ludzi zamożnych wyrzucana bywała poza obręb domu. Często mieściła się w osobnym domeczku – drewniane dwory chroniono w ten sposób przed pożarem, a prawdę mówiąc, te solidne, kamienne lub ceglane przed nie zawsze pięknymi zapachami kuchennymi.
Nie pokazywało się ani kuchni, ani kucharzy. Jedzenie na stołach pojawiało się jakby bez związku z całym procesem gotowania. Na początku wieku XIX Karolina Nakwaska w Książce „Dwór wiejski” zachęcała wprawdzie panie domu, aby weszły czasem do kuchni i „uszlachetniły ją swoją bytnością”, ale te panie, które nie musiały w niej bywać, na pewno unikały kuchni.
W XIX wieku nastąpiło wiele zmian, głównie ekonomicznych, które spowodowały, że nawet w przypadku bogatszych pań poznawanie gospodarstwa domowego stało się bardzo potrzebne, a bywanie w kuchni konieczne.
Dziś kuchnie stały się naszymi wizytówkami, goście traktują je jak miejsce najsmakowitszych pogaduszek, a same prace kuchenne nabrały zupełnie innego sensu. Spotykanie się znajomych, a czasem nawet słabiej znajomych, w kuchni i wspólne gotowanie – to nowa moda, która ogarnia tak zwane szerokie kręgi towarzyskie. Ja, prawdę mówiąc, lubię sama przygotowywać dania. I lubię odnosić sukces, co przy pewnej dozie staranności nie jest trudne. Właściwie kuchnia jest moim miejscem pracy na równi ze stojącym w pokoju biurkiem, którego nie lubię odstępować komuś innemu. A kiedy przychodzę do znajomych lubię czuć się gościem, a nie zabierać za robotę. Ale może nie nadążam za modą. A jest to moda naprawdę coraz bardziej się rozprzestrzeniająca.
Myślę, że jeśli ktoś akceptuje pracę zespołową, w gronie osób, które się lubią, wspólne gotowanie może być wielce przyjemne. Bo przecież po wspólnym gotowaniu następuje wspólne jedzenie. I na tym etapie dopiero z przyjemnością się włączę. Bo wspólne jedzenie niezwykle zacieśnia przyjaźnie.
PS Moją metodą na wkład w przyjęcie jest przyniesienie jakiegoś własnego wyrobu. Na przykład drożdżowego placka, który ostatnimi czasy robię bardzo często. Nawet jeśli nie zjedzą go uczestnicy przyjęcia, zostaje jako pamiątka na drugi dzień dla gospodarzy.
Komentarze
Dzień Dobry!
Irka chyba porwali, bo nie ma kawy 🙁
Piękne słońce za oknem, od razu pogodniej w duszy.
Jak się ma dużą kuchnię , a wizyta nie jest za bardzo formalna i może trwać dłużej, można gotować wspólnie, przy mniejszych metrażach składkowe spotkania są chyba lepszym rozwiązaniem
Irek sie spoznia wiec wypilam swoja kawe. Mam duza kuchnie, ale gotuje sama i nikt mi tez nie proponowal wspolnego gotowania. Podobnie jak Gospodyni przynosze ciasto lub kupuje dobre czekoladki jako prezent. Nie moge pisac o wspolnym gotowaniu z corka, bo ja gotowanie nie interesuje. Pomoze mi tylko lepic pierogi jak chce abym im ugotowala. Ziec tez lepi.
Dzień dobry 🙂
porwali, ale już wrócił z lunchem i kawą w dobrym towarzystwie
W Wietnamie gotowanie i jedzenie, a jest to oczywiście wspólne jedzenie odbywa się na ulicy. Tu do gotowania nie potrzeba ekstra wyposażenia-wystarczy niewielki palnik lub grill, obok kilka plastikowych, niskich stolików oraz krzeseł i już jest kolacja 🙂
Nawet, jeśli kolacji czy obiadu nie jemy na ulicy, a podajemy ją w domu, to wszyscy mogą zajrzeć do naszej jadalni, bo życie domowe toczy się przy otwartych drzwiach.
Z naszych obserwacji wynika, że to życie toczy się albo wokół stołu, albo przed telewizorem, w telewizorze mydlane opery rodem z Bollywood lub tutejsze produkcje.
I jedno i drugie mocno irytujące dla widza z innej części świata.
Przy okazji wyznam, że bardzo lubię musicale, ale najbardziej te na żywo, w teatrze.
Aha i jeszcze sprostowanie dotyczące klienteli w tych ulicznych restauracjach. Jesteśmy teraz w innej części Wietnamu i tutaj przy stolikach pełna koedukacja. Po wspólnej kolacji, czy obiedzie, wspólna gra w karty(podobno Wietnamczycy to urodzeni hazardziści).
Mnie także ominęły takie doświadczenia. Nie bardzo nawet sobie wyobrażam wspólne gotowanie. W cudzej kuchni nie jest się zupełnie obeznanym, gdzie znajdują się poszczególne naczynia i produkty. Gospodyni musiałaby ciągle udzielać wskazówek, gdzie po co sięgać. Owszem, w rodzinnym lub znajomym gronie można służyć pomocą przy nakrywaniu, podawaniu czy sprzątaniu stołu. A kulinarne podarunki zawsze są mile widziane.
U mnie dziś zapachniało rosołem. Wystarczy także na jutro.
Dzień dobry 🙂
Ja przy zielonej herbacie z dodatkami.
Mam małą kuchnię, więc jeśli już, dopuszczam jedną osobę, sadzam za niedużym stolem i możemy gadać – ja przy robocie, osoba przy winie czy czymś tam.
Nie umiem gotować u kogoś, chyba, że znam wszystkie zakamarki i gdzie co jest. W mojej kuchni idzie mi to automatycznie.
Ale kuchnia jest niezbędna pod ręką, bo jest moment, kiedy część towarzystwa przenosi się do kuchni na poważne Polaków rozmowy (Kanadyjczycy nie mają tego zwyczaju). U mnie z trudem zmieszczą się 4 osoby…
A teraz zmiatam, bo listonosz przyniósł mi Nisi „Dupersznyty…”, wydanie specjalne 🙂
Z „Dupersznytów…” do dzisiejszego tematu, ze wspomnień Nisi O swoim domu:
„Salon sobie sprawiłam, kiedy trochę pozarabiałam i stać mnie było na generalny remont. Połączyłam kiszkowatą kuchnię z kiszkowatym pokojem jadalnym, pani architektka wymyśliła bardzo funkcjonalną wyspę na środku – strach pomysleć, co to będzie, kiedy minie moda na pichcenie w obecności zaproszonych.”
(Monika Szwaja)
Właśnie zamówiłem ” Dupersznyty … czyli zapiski stanu szwajowego” . Premiera książki odbędzie się 15 lutego, ale już można składać zamówienia z odbiorem w dniach 16-17 lutego we wskazanym przez siebie empiku.
Książka jest bardzo ładnie, starannie wydana i rzeczywiście, że zasięgnę z blogu Moniki, cały czas prowadzonego i uzupełnianego:
„”Dupersznyty…” to zbiór ciągle przebogatej spuścizny zmarłej Pisarki w postaci mało znanych lub niepublikowanych felietonów, artykułów, wywiadów i wypowiedzi. Książka opowiada o tym, jaki był świat Moniki Szwai, jak żyła, jak myślała i co Ją „tworzyło”. Udziela również odpowiedzi na pytania, które miłośnik Jej książek chciałby zadać, a nie zdążył. I pozwala raz jeszcze pobyć z mądrą myślą, pięknym słowem, potoczystą opowieścią, humorem i pogodą ducha Autorki. ”
Są zdjęcia, ilustracje, wspomnienia i pełno wierszyków tak Nisi, jak i utworów blogowych z blogu Bobika przede wszystkim. No i jak Nisia – książka jest pełna humoru, trochę nostalgii i tak dalej…Ukochany duet Nisi:
https://www.youtube.com/watch?v=oR5G7cy1qmg
No właśnie, idę dalej czytać.
Niedawno temu, moja LP miala taki ewent noworoczny.
Jej pracodawca, klinika rehabilitacyjna, zorganizowal w miast niedoszlej do skutku imprezy przedswiatecznej, jakis taki wieczor w kuchni. Tam, na uboczu u handlarza instalacjami kuchennymi, dwuosobowy team prowadzil przybyszow w przygotowaniu roznych potraw. Nie wiem ile osob tam bylo dokladnie ale chyba ze 20. Byly trzy zespoly: obowiazkowy wege, pieczen wolowa i jeszcze jakis, nie pamietam jaki. Tematy byly przedtem znane, a uczestnicy sie na nie odpowiednio zglaszali. Moja wybrala wolowine.
Zespoly mialy asyste, asystenci flaszke i dobre rady w kwestii zasadniczej, a polweali chetnie. Zawiozlem moja LP o 19.00 na miejsce z zapewnieniem odbioru.
Odebralem ja po polnocy i byla w szampanskim nastroju!
Ja mniej, bo pogoda sie groznie zmieniala, stan jezdni stawal sie co raz gorszy. Probowalem sie dodzwonic, lecz bez skutku, bo oni z ta wolowina mieli problem czasowy bo, kiedy niepokoilem sie po 22.00, oni akurat wnosili zasiadali. Jasne, gdy wybiera sie wolowine.
Fakt jest, ze nie glodowali i nie padali z pragnienia, bo asysta chodzila z flaszkami przeroznej prowiniencji, bo moja LP i inni bez przerwy piekli pizze.
Dzień dobry 🙂
kawa
Kilka dni będę na bezinterneciu
Irku-i jak my przeżyjemy bez Twojej kawy???
Czasem zdecydowanie lepsza ta wirtualna niż prawdziwa 🙂 Piszę to po wczorajszych doświadczeniach z kawą wypitą ok.godz.20.00. Zaprzyjaźnione wycieczkowe towarzystwo namówiło mnie do wypicia kawy o tej właśnie godzinie, bo taka znakomita i jakże orzeźwiająca. Tym razem podano ją w wysokiej szklance na zimno-z dużą ilością lodu. W takiej wersji jest również bardzo popularna i nazywa się kawą po sajgońsku, serwowana z mlekiem lub bez. Zamówiłam czarną i jeszcze siedząc w kawiarni czułam, że będzie lepiej dla mnie, jeśli nie wypiję jej do końca. Była baaardzo smaczna oraz baaardzo mocna! Najpierw nie mogłam długo zasnąć, a potem obudziłam się po krótkich trzech godzinach snu i…koniec, nie usnęłam już do rana. Zatem składam tutaj blogowe, uroczyste przyrzeczenie, że w krajach, które słyną ze ze świetnej kawy już nigdy więcej nie będę jej pila wieczorem.
Dzisiaj dotarliśmy do Hoi An-miasta słynącego z pięknej starówki, wspaniałych jedwabi oraz wyśmienitego, tudzież nadzwyczaj szybkiego krawiectwa. Na miejscu można obstalować sobie suknię lub garnitur, który zostanie uszyty w ciągu ok.2-3 dni. Przyjeżdżają tu podobno często zamożne oraz mniej zamożne Amerykanki, aby zamówić np.suknię ślubną. Bilet samolotowy wraz z suknią kosztuje zdecydowanie taniej niż w Stanach.
Cichal-nie potrzebujesz czasem nowego garnituru 😉
My za chwilę ruszamy na wieczorny spacer, sukni ślubnej wprawdzie nie potrzebujemy, ale może trafi się jakaś super bluzka lub spódnica, już uszyta i czekająca na drobną sumkę z naszego portfela 🙂
Danuśka, to życzę Wam udanych zakupów!
Danuśka,
jaką macie tam pogodę ? Odpowiednik naszego lata ?
Eksperymenty z kawą pozwalają zdobywać doświadczenie. Dla mnie kawa tylko do południa i tylko 2-3 razy w tygodniu. Z wyjątkiem oczywiście kawy Irkowej.
Danusko, jesteś wspaniała recenzentka! To właśnie w Hoi An pracuje Polak z artykułu podanego przez Yurka. Może do niego traficie?
Lubię być sama w kuchni, kiedy coś przygotowuje. Łatwo sie rozpraszam i rozmawiam, zamiast pracować 🙂
Czy mamy przepis na drożdżowy placek Pani Barbary?
Krystyno, jak sie udała wołowina po burgundzku?
Alino,
udała się doskonale. Nie jadłam tej potrawy w innym wykonaniu, więc nie mam porównania, ale wystawiłam sobie dobrą ocenę. Użyłam pręgi wołowej. Rzeczywiście wcześniejsze marynowanie w winie jest moim zdaniem zbędne, bo mięso w czasie gotowania i tak nabiera winnego smaku. Ze składników nie udało mi się zdobyć tylko świeżego tymianku, mimo że obeszłam wiele sklepów. Dodałam więc trochę suszonego. Podawałam z bagietką. Wołowina odgrzana następnego dnia była równie dobra. Ponieważ przyrządzałam ja pierwszy raz, ciągle zaglądałam do przepisu, aby czegoś nie przeoczyć i trochę przedłużało to pracę, ale następnym razem wszystko pójdzie o wiele sprawniej.
Pepegor,
może grupa, do której należała twoja LP, też przyrządzała wołowinę po burgundzku, więc nic dziwnego, że sprawy przeciągnęły się do północy. A wino oczywiście w tym wypadku jest nieodzowne.
Danuśka,
szmatkę z jedwabiu koniecznie na pamiątkę!
Na niespanie dobrze jest zasiąść do komputra, prawie zawsze to uprawiam w podróży. I raczej pisać, niż czytać.
U mnie śnieżyca na początek lutego.
Moją pierwszą wołowinę po burgundzku jadłam w wykonaniu córki Alaina i danie to zostało podane z wstążkowym makaronem oraz znakomitym czerwonym winem. To nie dziwota, że wszystko było doskonałe, bo w tym domu gotują oraz podają wino zawodowcy. Młodzi są po szkołach kulinarno-sommelierskich zatem znają się na rzeczy. Domyślacie, że wraz z Osobistym Wędkarzem lubimy tam zasiadać do stołu 😉
Dzisiaj przy kolacyjnym stole w Hoi An też było bardzo w porządku, jako że to miasto słynie ze znakomitej kuchni. Zamówiłyśmy skrzyżowanie naleśnika z omletem
z farszem wegetariańskim. Omlecik podano pokrojony na cztery trójkątne kawałki, obok leżał stosik różnych zielenin oraz papier ryżowy. Pan kelner nas przeszkolił i podpowiedział, by na papier ryżowy nałożyć najpierw garść sałat, potem omletowy naleśnik, następnie całość zawinąć w zgrabną sajgonkę,, moczyć w stosownym sosie i zajadać. Palce lizać! Drugim drobnym dankiem była tak zwana biała róża, to znaczy pierożki z farszem mięsnym, gotowane na parze i uformowane w kształt róży. Bardzo młoda obsługa restauracji w nieustających uśmiechach i ukłonach, tak jest w zasadzie wszędzie.
Alino-nie wiem, czy uda nam się namierzyć tego Polaka, zobaczymy. W Hoi An spędzamy cały jutrzejszy dzień i podpytamy naszą przewodniczkę.
Krystyno-dzisiaj mamy polskie, deszczowe lato. Padało cały dzień, jutro też ma padać, ale jest ciepło ok.25 stopni. W Wietnamie są dwie strefy klimatyczne-chłodniejsza północ, gdzie o tej porze roku jest ok 21-25 stopni oraz gorące południe z temperaturami 33-35 o C. Teraz jesteśmy tak mniej więcej pośrodku i tutaj jest często taka deszczowa pogoda. Do tej pory było ciepło i słonecznie.
„U nas” jest teraz godz.21.30, a ja po tej ostatniej nieprzespanej nocy już ledwie zipię, zatem idę spać i mówię Wam dobranoc 🙂
Aha, bluzki kupione-Jolinek dwie, ja jedną, ale jutro też jest dzień 😉
Małgosiu-dzięki, jak widzisz zakupy były udane 🙂
Podziękowania dla niestrudzonej Danuśki za kolejną relację z podróży.
Bardzo proszę o sfotografowanie nabytych bluzek, bo to też nas ciekawi.
W przepisach na wołowinę po burgundzku proponuje się także podanie jej z ziemniaczanym puree. Ja akurat nie przepadam za ziemniakami w takiej postaci i widziałabym zamiast puree małe kluski śląskie.
Krystyno, kluski śląskie na pewno pasują do tego mięsa.
Danusko, Jolinku, dobrego odpoczynku a od jutra duzo dalszych wrażeń!
Dawniej często pisaliśmy tu o swoich działaniach nalewkowych. Zwłaszcza Pyra była aktywna w tej dziedzinie – nastawiała, zlewała, udoskonalała i ustawiała w schowkach. Dziś albo już nalewkowanie osłabło, albo przebiega w zaciszu domowym bez blogowego rozgłosu. A wspominam o tym, bo dziś zabrałam się za filtrowanie domowego jarzębiaku. Nie spodziewałam się, że to będzie taki problem, bo filtrowanie przez gęste sitko, potem przez tetrę praktycznie nic nie dało. Jarzębiak ma jasny kolor i osad, a właściwie farfocle/ to określenie lepiej tu pasuje/ są bardzo widoczne. W końcu wyczytałam w internetowych poradach, że dość skuteczny jest papierowy ręcznik. Tyle tylko, że proces trwa dość długo. I tak biedzę się z tym filtrowaniem, ale uparłam się. No i jest wyraźny ubytek płynu, wcale nie na skutek spożycia, choć naturalnie degustacja przy takiej okazji jest nieodzowna.
Krystyno,
ten osad w końcu osiądzie 😉
Zlejesz bardzo ostrożnie to czyste, a resztę przez ręcznik papierowy, dobrze działa też husteczka higieniczna.
Żaba też nalewkowa, ale jak jż wcięło w te zamarznięte chyba kałuże, to ją wcięło 🙁
Ten jarzębiak jest właśnie z przepisu Żaby. Przypominam sobie, że Żaba korzystała chyba przy jego filtrowaniu z filtrów do mleka, raczej trudnych do zdobycia.
Dzień dobry, herbata 🙂
https://www.instagram.com/p/BP305zzF3Am/?taken-by=herbataco
Idę dospać.
U nas dzisiaj mozna gotowac a raczej piec z dziecmi. My mamy dzisiaj nasz tlusty czwartek, tylko, ze zamiast paczkow smazymy i jemy nalesniki.Jak corka byla mala to robilysmy i smazylysmy wspolnie. Dzisiaj ide na latwizne i kupie nalesniki w sklepie.
No proszę, a my z Jolinkiem zafundowałyśmy sobie dzisiaj na podwieczorek naleśnika cynamonowego, podano do niego malutka miseczkę miodu.
Pamiętacie film „Cztery wesela i pogrzeb” z naszym ulubieńcem Hugh Grantem :-)?
Podczas naszych dzisiejszych peregrynacji było jakby trochę podobnie 😉 spotkaliśmy dwa pogrzeby oraz trzy wesela. Tak naprawdę to nie były oczywiście wesela, a jedynie młode pary, które w Hoi An urządziły sobie sesje zdjęciowe-jedna na tle sklepu z pięknymi lampionami z jedwabiu, a druga-w łódce, z której to panna młoda puszczała na wodę również lampiony, ale papierowe i pływające.
Małgosi dziękuję za adres restauracji prowadzonej przez naszego rodaka(przesłany esemesem). Knajpka została namierzona i sfotografowana. Niektórzy uczestnicy naszej wycieczki udali się tam dzisiaj na kolację 🙂 Yurku-dzięki raz jeszcze za ten artykuł.
Zawartość naszych walizek powiększyła się dzisiaj o sukienki, wprawdzie nie z jedwabiu, a z bawełny, takie w sam raz na upalne lato. Kupiłyśmy z Jolinkiem ten sam model, ale w różnych kolorach. Ogólnie trzeba przyznać, że w Wietnamie pieniądze wydaje się bardzo przyjemnie, bo wszystko jest tanie, jak na naszą polską kieszeń.
Natomiast co do atrakcji turystycznych, to kraj jest bardzo ciekawy, bo w architekturze odnajdujemy wpływy chińskie, kambodżańskie, hinduskie i oczywiście francuskie 🙂 Ludzie mili i uprzejmi, życzliwie nastawieni do turystów, o czym już wcześniej wspominałam. Minus to śmieci-są praktycznie wszędzie i nie robi to dobrego wrażenia. Posprzątane i zadbane są obiekty, które się zwiedza, dobrze, że chociaż tyle.
Ja nawet w domul lubię czuć się gościem, co akurat specjalnie nie cieszy mojej małżonki 🙂
A cóż to dzisiaj, telepatia czy co? Ja też zaplanowałam naleśniki ze szpinakiem, pieczarkami i fetą, takie w „chusteczkę” i podsmażone 😯
Witold,
małżonka jeszcze się nie przyzwyczaiła? Jak pisałam wyżej-wyżej, ja wolę, jak gość siedzi w kuchni i popija wino albo jakiś aperitif i opowiada, a ja gotuję – sprawniej mi idzie, bo mam to opanowane automatycznie. Poza tym moja kuchnia niewygodna, nie nadaje się na towarzyskie gotowanie 🙁 I nie ma jak jej przebudować, więc zostanie, jak jest.
Ja też się chłopu w gary nie wtrącam, jak go najdzie gotowanie, on lubi w garze do gotowania ryżu sobie coś poimprowizować i wychodzi mu nawet. Najlepsze jest to, że tylko jeden gar jest w użyciu – w przeszłości jak zabierał się za gotowanie, to jedno danie, a wszystkie gary w użyciu były 😯
Na kolację nalesniki po fracusku, troche inny sposób przygotwania ale interesujący:
http://www.lexpress.fr/styles/saveurs/recette/recette-crepes_1264972.html
Ja się nie dopasowałam naleśnikowo, zrobiłam spaghetti bolognese.
Danuśka, dobrze , że SMS doszedł , bo wysyłałam z bramki, bo przy przepisywaniu tych nazw pewnie bym poległa 😉
Czekam na prezentacje zakupów i oczywiście zdjęcia , bo ani w Hue ani Hoi An nie byłam. Życzę Wam wspanialej reszty podróży.
Koleżanki przebierają w letnich sukienkach, a tu śnieg pada, tzn. padał od rana, teraz mgła nastała. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie 🙂
Dziewczyny bluzki już pokupiły, czas na sukienki 🙂
Oto letnia, obowiązująca w tym roku sukienka z Wietnamu, prezentuje ją kandydatka na Miss Univerese. Dziewczyny, porozglądać się tam po wystawach 🙂
http://cnews.canoe.com/CNEWS/Microgalleries/2017/01/27/22700196.html
Alicjo, te sukienki to raczej na baaardzo specjalne okazje, nie wiem czy Dziewczyny planują udział w takich 🙂
Małgosiu,
ale praktyczna taka suknia…spódnica mogłaby wnusi lub wnukowi służyć za „chodzik”, pamiętacie, że kiedyś takie były? He he he…
A reszta koszyczków na cokolwiek. Impreza – bal przebierańców na przykład 🙂